▲▼
"Ty też mogłeś."
Roześmiał się krótko, niezbyt agresywnie by faktycznie uniknąć felernego poślizgnięcia się i runięcia w dół. Nawet jeśli pozycja którą obecnie przybrał była w pełni stabilna, niejednokrotnie widział jak ludzie tracący kontrolę nad własnym rozbawieniem, wprawiali delikatne drzewa w drgania i spadali w dół niczym worek ziemniaków.
— Martwisz się o mnie, Paige? Może nie jestem strażakiem i utknąłem z trzema kotami, chcąc głupio uratować je wszystkie na raz, ale nie przegram wojny z drzewem. Zresztą ściąganie ich pojedynczo było tym bardziej niebezpieczne. Jeśli od początku są razem, po zabraniu pojedynczej sztuki inne mogłyby się zestresować i spróbować zejść tuż za nią. Nie ma z kolei nic gorszego niż zakopywanie w ziemi drobnych ciałek, które nie zaznały jeszcze życia — jeśli natomiast Mercury nie byłby w stanie wejść i zejść z głupiego drzewa to jak miałby przeskakiwać przez mury za złoczyńcami?
"Wątpisz we mnie?"
Pokręcił przecząco głową. Wątpienie nie miało tu nic do rzeczy. Charakterystyczne, nieco elektryzujące uczucie dosięgnęło jego dłoni w momencie gdy wyczuł na niej ciepłe palce Paige'a. On natomiast mógł doskonale przekonać się na własnej skórze jak lodowaty był w tym momencie Mercury.
Wpatrywał się uważnie w Alana, obserwując jego interakcję ze zwierzęciem. Nie mógł się powstrzymać przed uniesieniem kącika ust w nieznacznym uśmiechu. Nawet jeśli za nic w życiu nie przyznałby się przed innymi, że właśnie w tym momencie jego serce nieznacznie przyspieszyło, obijając się kilka razy o klatkę piersiową.
"Zaraz pomyślę, że się stęskniłeś."
— Chcesz się przekonać jak bardzo, Paige? To nie to samo, gdy nie mogę dopaść cię na przerwie w szkole, ani wpaść do twojej pracy — powiedział powoli. Choć jego głos brzmiał całkowicie neutralnie, była w nim pewna niepokojąca nuta, która rzeczywiście sugerowała że obecny stan rzeczy nie był taki, jak Mercury początkowo zakładał. Z drugiej strony niezależnie od własnych chęci, nie mógł nic z tym zrobić. Nie cofnie Alana o klasę w tył, ani tym bardziej nie może przeszkadzać mu gdy zarabia na swoje utrzymanie. Blondyn nigdy nie zgodziłby się na to, by to właśnie Mercury utrzymywał ich oboje. Jakby nie patrzeć, nie był jego maskotką. To właśnie jego niezależność i samowystarczalność sprawiały, że Mercury darzył go takim uczuciem, a nie innym.
Nawet jeśli nadal się do tego otwarcie nie przyznawał.
— Dam — odparł krótko, podając mu ostrożnie drugiego kota. Całe szczęście, że choć one postanowiły w tej sytuacji wszystko ułatwić, nie wierzgając na wszystkie strony. Przytulił ostatniego z nich, kontrolując palcem jego oddech. Musiał od razu udać się z całą trójką do weterynarza. Nawet jeśli pozostała dwójka wyglądała co najmniej nieźle, nie mógł wykluczyć że zwyczajnie chorowały bezobjawowo, bądź choroba rozwijała się w ich wnętrzu.
Przesunął się nieznacznie i stuknął zaczepnie Alana butem w ramię, rzucając mu rozbawione, zawadiackie spojrzenie które zdawało się mówić "No dalej złaź, blokujesz mi trasę".
W końcu jakby nie patrzeć to właśnie on stał mu w tym momencie na drodze, nie będzie przecież skakał bokiem. Jeśli istniała główna zasada wdrapywania się po drzewach to brzmiała ona: Zawsze staraj się zejść tą samą drogą, którą gdzieś wszedłeś. Dzięki temu będziesz pewien, że gałęzie na których stawiałeś wcześniej stopy, wytrzymają twój ciężar ponownie i nie zarwą się, przysparzając ci nie lada kłopotów. A czego jak czego, ale to właśnie ich w tym momencie zdecydowanie potrzebował najmniej, biorąc pod uwagę zakatarzone kocię.
Ponadto im szybciej znajdą się na ziemi, tym prędzej będzie mógł położyć ręce na swoim chłopaku. Same plusy.
— Kochałbyś nowego mnie, cicho licząc na to że któregoś dnia wrócę do swojej idealnej osobowości, dla której straciłeś głowę. Choć na swój sposób to nieco smutna wizja — wieczne życie przeszłością, gdy próbujesz na nowo zakochać się w osobie, która kiedyś była całkowicie inna. Rzecz jasna niejednokrotnie ktoś przechodził różne transformacje charakteru, lecz doskonale zdawał sobie sprawę że było to coś zupełnie innego niż utrata tożsamości w wyniku wypadku. Ciężko było mu sobie wyobrazić kim mógłby się stać. Opryskliwym wywyższającym się księciem, gardzącym każdym napotkanym przez siebie człowiekiem o niższym statusie majątkowym? Kim, kto kopał szczenięta na drodze i wyśmiewał staruszki? A może absolutnym aniołem, który na samo wspomnienie o czymś niemoralnym byłby całkowicie, szczerze przerażony. Homoseksualizm? Toż to wbrew nauce boskiej! Paige, nie możemy dłużej być ze sobą w związku!
Na samą myśl wybuchł śmiechem, prawdopodobnie wprawiając tym samym Alana w niemałą konsternację.
— Nawet nie chcesz wiedzieć o czym w tym momencie pomyślałem — powiedział wyraźnie próbując się opanować. W końcu nadal był na tym przeklętym drzewie z którego musiał powoli zejść.
"Chcę."
To jedno pojedyncze słowo całkowicie mu w tym momencie wystarczyło. Czas jak na złość zdawał się jednak płynąć w zwolnionym tempie. Czekał wyjątkowo cierpliwie, aż chłopak w końcu zejdzie z pnia i wyląduje na ziemi. Ledwo udało mu się powstrzymać postukiwanie butem o gałąź, na której właśnie stał, by w ten dodatkowy sposób raz jeszcze nakazać mu zwiększenie prędkości własnych ruchów.
Schodzenie z drzewa z jednym kotem w dłoni nie było szczególnie trudne, choć nadal starał się uważać na każdy pojedynczy ruch, by przypadkowo nie zapewnić sobie dodatkowych otarć czy innych uszkodzeń. Poczekał chwilę, aż Alan wylądowuje na ziemi i odsunie się w bok robiąc mu miejsce, by zeskoczyć w dokładnie ten sam punkt. Był w końcu sprawdzony i stabilny, nie było potrzeby by dodatkowo się narażał na poślizgnięcie, skacząc zupełnie gdzie indziej. Owczarek szczeknął krótko i podszedł do nich bliżej, machając ogonem. Stuknął nosem dłoń Mercury'ego, posyłając też krótkie spojrzenie Alanowi, które zdawało się mówić "Dobrze, że już jesteście! Martwiłem się o was".
Podrapał go krótko za uchem klepiąc w bok, nim spojrzał w stronę brązowookiego, lustrując go wzrokiem od góry do dołu.
— Do kliniki weterynaryjnej. Wiesz Paige, nie spodziewałbym się, że ktokolwiek może tak pociągająco wyglądać w stroju roboczym. Za wyjątkiem mnie samego rzecz jasna — wymruczał podchodząc do chłopaka. W końcu weterynarz mógł jeszcze chwilę poczekać.
Złapał go za skraj kurtki, by przyciągnąć do siebie, zmuszając tym samym do pochylenia się w jego stronę i pocałował go z początku krótko, nawet nie zamykając oczu. Dopiero po chwili zrobił jeszcze pół kroku w jego stronę - nadal biorąc poprawkę na znajdujące się pomiędzy nimi koty - pogłębiając pocałunek i zadrapując lodowatymi palcami kark chłopaka. Gdyby mógł, już dawno przycisnąłby go do pnia tego samego drzewa, z którego przed chwilą zeszli. Niestety ciche miauczenie nieustannie przypominało mu, że nie byli w tym momencie sami.
— Swoją drogą, czyś ty oszalał? — zapytał odsuwając się nagle na niewielką odległość, jedynie muskając co chwilę jego usta swoimi pomiędzy kolejnymi wypowiadanymi przez siebie słowami — Gdy już wychodzisz na zewnątrz w środku zimy, ubierz się porządniej. Chcesz się rozchorować?
Zmrużył nieznacznie powieki, przygryzając delikatnie jego dolną wargę, jednocześnie przesuwając dłoń z jego karku w blond włosy, przeczesując ich kosmyki palcami.
— Jestem pewien, że sprawienie by polubiła cię na nowo, nie zabrałoby ci więcej niż pięć minut. Choć z drugiej strony, podobne odrzucenie mogłoby być całkiem ciekawe. Może pobiegałbyś za mną nieco dłużej, by odzyskać co straciłeś — zażartował, nie oczekując już żadnej odpowiedzi. Temat na swój sposób uznał za zakończony. Jakby nie patrzeć, nie zamierzał wymuszać na blondynie żadnych obietnic czy wyznań, a już na pewno nie w sytuacji tak absurdalnej jak nagła utrata pamięci i całkowita zmiana osobowości. Rozpoczęta dyskusja od początku była wyłącznie żartem i nim właśnie miała pozostać.
"No wiesz? Może pośmialibyśmy się razem."
Uniósł kącik ust, przez chwilę rozważając czy powinien dzielić się z brązowookim swoim przemyśleniem. Jakby nie patrzeć, niestety większość dowcipów miała ten minus, że często brzmiały dobrze w czyjejś głowie, a gdy wypowiadano je na głos - mocno traciły na jakości. Pod warunkiem, że nie wypowiedziano ich odpowiednio, rzecz jasna.
Poczekał aż obaj znajdą się na ziemi, by móc efektownie podeprzeć swoje biodra rękami, udając wybitne oburzenie.
— Kurza stopa, niech cię panienka boska ma w opiece chłopcze. Homoseksualizm? Toż to krok przeciw Bogu, ja jako wierny anielski posłaniec nie śmiałbym tak zawieść mego pana w imię cielesnych uciech! Mam nadzieję, że przemyślisz swoje zachowanie młodzieńcze i sam zstąpisz na nowo na świetlistą ścieżkę, darując sobie te grzeszne, niemoralne zabawy. Doprawdy, wstydź się!
Udało mu się nawet nie wybuchnąć śmiechem. Ostre, przepełnione niechęcią i przyganą spojrzenie było tak realistyczne, że przez chwilę rzeczywiście można było pomyśleć, że chłopak stał się zapalonymhomofobem wyznawcą, który wyraźnie gardził tak nieczystymi związkami. Jak miło, że dość prędko pokazał jak bardzo rzeczywiście nimi gardzi w dość dobitny sposób, wręcz przyklejając się do Paige'a całym ciałem, na tyle na ile mógł to zrobić biorąc pod uwagę znajdujące się pomiędzy nimi koty.
"Wiesz Black, nigdy nie powiedziałem, że masz absolutny zakaz przychodzenia do mojego warsztatu."
— To coś nowego. Zawsze myślałem, że twoja strefa prywatna ma wielki czerwony oznacznik "Absolutnie nie", nawet po kilku latach związku. Chyba dostosowywałem się do niego zupełnie automatycznie, choć nie będę ukrywał że ciekawość mnie zżera jak diabli. Do tego stopnia, że kilka razy złapałem się na próbie łażenia za tobą do połowy drogi i cofałem, wykorzystując wszystkie możliwe zasoby opanowania i cierpliwości — początkowo nigdy nie miał się do tego przyznawać, lecz jak widać tym jednym prostym zdaniem, Alan wyciągnął z niego jakże mroczny sekret. Przyglądał mu się jeszcze przez chwilę, zupełnie jakby chciał się upewnić, że wypowiedziane słowa nie były jedynie żartem. Nawet jeśli nie powiedział nic więcej, nie było wątpliwości, że w najbliższej przyszłości bez wątpienia skorzysta z jego oferty w przerwie pomiędzy zajęciami i praktykami, by choć na chwilę nawiedzić warsztat i odpowiednio się po nim rozejrzeć.
— Bylebym tylko potrafił się powstrzymać — wymamrotał bardziej do siebie niż do samego blondyna, gdy dość niepożądane w tym momencie myśli przewinęły się przez jego głowę.
Zachowujesz się jak narkoman na głodzie.
Nic na to nie poradzę.
Po prostu jedź do tej kliniki weterynaryjnej, zabierz go do tego mieszkania, które od wczoraj planowałeś obejrzeć i z miejsca je wykup.
...
Będziecie mieli gdzie spać?
Jeśli jeszcze raz oskarżą mnie o rozrzutność, wiedz że obwinię ciebie.
Ha. Przecież jestem jedynie twoim głosem sumienia.
Sumienie nie powinno przypadkiem być bardziej skromne?
"Nic mi nie będzie. Poza tym dzięki temu nie odmrażałeś sobie dupy na drzewie przez kolejne pięć minut. Same plusy, Black."
— Jestem ci za to niezmiernie wdzięczny, ale jeśli sądzisz że jeśli przyjdziesz do mnie zakatarzony to będę ci usługiwał niczym rasowa pokojówka, mylisz się. Ponadto moja odmowa nie będzie nawet aktem złośliwości, a zwyczajnej troski. Nie chcesz widzieć mnie w kuchni. Choć rzecz jasna w razie czego, rezydencja stoi otworem. Służba na przywracaniu innych do zdrowia zna się znakomicie. To jak, weterynarz? Swoją drogą jeśli nie jesteś zbyt mocno zawalony robotą, nie miałbyś chwili by gdzieś się ze mną przejechać? Zapłacę ci za stracony czas — zapewnił go, odsuwając się nieznacznie w tył, by spojrzeć na niego w sposób, który wyraźnie wskazywał na to, że czarnowłosemu niezmiernie zależało na zabraniu chłopaka ze sobą.
Obserwowanie jego zmieniającej się mimiki było bez wątpienia najdoskonalszą z nagród, jakie mógł w tym momencie otrzymać. Gdyby stał niewzruszony, wiedziałby że jego pokaz zwyczajnie nie miał na niego najmniejszego wpływu. Widząc jednak zdziwienie, zapał dodatkowo się zwiększał, potrzymując mu na utrzymanie tej doskonałej, aktorskiej maski bez najmniejszego problemu.
— Byłbym niezwykle URAŻONY, gdybyś nie wierzył w mój aktorski talent. Cieszę się jednak, że postanowiłeś go docenić. Skromnie podziękuję. Bądź nieco mniej skromnie. W końcu jestem pewien, że przy odpowiednich argumentach namówiłbym owcę, by sama się ogoliła i oddała mi swoją wełnę — śnieżnobiałe zęby błysnęły krótko w uśmiechu, gdy wyraźnie rozbawiony Mercury postanowił po raz kolejny dać drobny pokaz ze swojej strony, nieszczególnie przejmując się tym, że w towarzystwie każdej innej osoby, podobne zachowanie byłoby uznane za niedopuszczalne. Alan nie był w końcu byle kim.
— Wiesz, w końcu i tak krąży całe mnóstwo teorii spiskowych na temat seminarium. Tak jak to, że każdy ksiądz tak naprawdę jest ukrywającym się gejem i już wtedy wybiera sobie odpowiedniego partnera, z którym pójdzie potem do jednego kościoła, by móc spełniać wolę pana jednocześnie... — nie dokończył, puszczając mu jedynie oczko z wyraźnym rozbawieniem. Najgorzej że te głupie teorie spiskowe, faktycznie już kilkakrotnie znalazły swoje odwzorowanie i zostały poparte dowodami w rzeczywistości.
— Gdyby kiedyś zamarzyło ci się kupowanie samochodu za mszowe i tak dalej, daj mi znać. Choć szczerze mówiąc sam nie wiem czy te ich sukienki do mnie pasują. Oczywiście ładnemu we wszystkim ładnie, ale... sutanna. Serio? Już pomijając, że w Kanadzie przecież i tak homofobów mamy tyle co... sam nie wiem. Tybetańczyków — zamachał wolną ręką, dość żywo gestykulując by podkreślić absurd wypowiedzianych przez siebie słów. Kot zatrząsł się nieznacznie w jego dłoni, zmuszając go do ponownego zwrócenia na niego uwagi. No tak, w końcu w trakcie gdy oni w najlepsze oddawali się rozmowie, zwierzęta nadal nie otrzymały odpowiedniej pomocy.
"Dobrze, że nie szedłeś dalej."
Spojrzał na niego w sposób, który dość dobitnie świadczył o tym, że Mercury nie był tego samego zdania co on. Niezależnie od tego co kryło się za czterema ścianami Paige'a - o czym mógł mieć już jakiekolwiek pojęcie, biorąc pod uwagę fakt że blondyn dość dobitnie wypowiedział się zarówno na temat własnej matki, jak i wykonywanego przez nią zawodu - nie było to nic, co miało jakkolwiek wpłynąć na postrzeganie chłopaka przez Blacka. Sam nie wiedział dlaczego tak mu zależało na tym, by dostać się do środka. Pokój zawsze jednak wydawał mu się na swój sposób pomieszczeniem intymnym. Spędzali w nim większość swojego czasu, choćby po prostu mieli tam spać. Miał w sobie kilka, a nawet kilkanaście przeróżnych przedmiotów związanych z ich zainteresowaniami, co pomagało im na poznanie siebie wzajemnie. Fakt, że Alan tak dobitnie nie chciał tam nikogo wpuszczać, tym bardziej sprawiał że Kyan po prostu czuł potrzebę dostania się do środka, by zostać pierwszą osobą która pokona podobną barierę.
Chciał być pierwszy.
Odwrócił wzrok.
— Jasne. Bardzo chętnie — powiedział nie zamierzając zaglądać darowanemu koniowi w zęby. Nawet jeśli po raz kolejny docierało do niego jak niewiele wiedział o brązowookim, gdy ten otwarcie przyznał się że miał jeszcze drugi dom, o którym Mercury nie miał zielonego pojęcia. Nieprzyjemne ukłucie w klatce piersiowej, z którym nadal nie był do końca obeznany, sprawiło że podniósł dłoń by potrzeć swój mostek kilkakrotnie, licząc tym samym że ból zwyczajnie zelżeje.
— Ci którzy mówią, że nie są zbyt wymagający, zawsze są najgorsi. 37 stopni gorączki i twierdzą że umierają. Już raz musiałem taką osobę przekonywać, że nie jest jej potrzebna kartka, by spisać testament. Nie żeby zdążyła się wtedy dorobić jakiegokolwiek własnego majątku.
Przewrócił oczami na samo wspomnienie, kręcąc na boki głową.
"Pojadę, ale nie przyjmę zapłaty. Chyba że masz do zaoferowania jakąś lepszą formę."
Uniósł brew ku górze.
— Tylko jeśli zasłużysz — nie skomentował jego następnych słów. Łatwo było mu mówić. Ciężko było mu pozbyć się nawyku, który wyrabiał w sobie przez lata. Zwłaszcza że nawet jeśli nie patrzył na Alana z góry ze względu na jego stan majątkowy, nadal zdawał sobie sprawę że znajdował się na tym poziomie, gdzie zabranie go na kilka godzin z pracy mogło znacznie zmniejszyć jego pensję. Nie chciał, by przez własne potrzeby chłopak miał potem problemy i musiał odkładać pieniądze, by sobie na coś pozwolić.
— Dobra to gdzie zaparkowałeś? Prowadź. Mam nadzieję, że Maioris się zmieści? — cmoknął krótko na owczarka, który momentalnie znalazł się tuż przy jego nodze, wręcz przyklejając się bokiem do jego nogawki.
— Wstrzymaj konie, ogierze. Dopiero teraz dowiaduję się, że masz słabość do przebieranek? Wystarczyło słowo. Cóż, teraz przynajmniej wiem w jakim kierunku mam uderzać, gdy będę chciał ściągnąć na siebie twoją uwagę — parsknął rozbawiony, przez chwilę rozważając w myślach potencjalne stroje, które rzeczywiście mógłby założyć. Większość z tych popularnych zwyczajnie odpadała. Nie zamierzał zostawać żadną 'meido', nauczycielką czy japońską uczennicą. Prędzej dałby się pokroić niż upokorzyć w podobny sposób.
Nie zmieniło to jednak faktu, że w jego głowie pojawił się nieco inny obraz, który sprawił że mimowolnie uniósł kącik ust ku górze.
Raczej nie będziesz miał problemu z odpowiednim dostępem.
Przynajmniej będzie bardziej realistycznie.
Może nawet za bardzo.
Dwa lata, które dla Alana były swego rodzaju więzieniem i katorgą, dla Mercury'ego były jedynie dodatkową szansą na ujrzenie czegoś, czego nie spodziewał się ujrzeć zbyt prędko. A jednak nie zamierzał się poddawać. Dopóki Paige ukrywał przed nim cokolwiek - a zresztą, tak długo jak obaj mieli przed sobą jakiekolwiek tajemnice - tak długo nie był w stanie stwierdzić czy faktycznie łącząca ich relacja rzeczywiście była prawdziwym związkiem. Nie potrafił sobie wyobrazić sytuacji, w której wiecznie miga się na wszystkie strony, byle nie zabrać go do macochy, która bez wątpienia na wszelkie sposoby próbowałaby mu utrudnić życie. Próby przekupstwa by z nim zerwał, docinki, pogróżki, nieprzychylne komentarze, wyciąganie nieprzyjemnych faktów z przeszłości. Była zdolna do wszystkiego, podobnie jak jej rodzice. To w jakim domu się wychowałeś zawsze miało swój wpływ i odbijało na kimś swoje szczególne piętno. Nawet jeśli nie zdawali sobie z tego sprawy.
"Berson Avenue 12."
— Jasne — jego głos był na tyle wyprany z wszelkich emocji, by ciężko było stwierdzić czy rzeczywiście zdążył już utrwalić go w głowie i zaplanować najbliższe wpadnięcie, czy też zwyczajnie wypowiedział to dla czystego potwierdzenia że słucha, bez większych, konkretnych planów. Z drugiej strony nie było wątpliwości, że pamięć Blacka była na tyle dobra, by zapewne już zanotował adres w umyśle czy tego chciał, czy nie.
"Właśnie prosisz się o to, bym przez resztę życia zrzędził, że umieram za każdym razem, gdy będę chory."
— Uważaj na słowa, Paige. Mogą brzmieć jak obietnica, której nie będziesz w stanie podołać — bynajmniej nie chodziło mu w tym momencie o faktyczne zrzędzenie. Fakt, że twarz Mercury'ego daleka była od rozbawienia gdy odwracał się w bok, byle nie patrzeć na blondyna mówiła sama za siebie. Łatwo było mówić o reszcie życia, gdy reprezentowało się jak lekkie podejście do wszystkiego. Tego nie musiał widzieć, tego nie musiał wiedzieć, tego nie musiał robić. Co będzie to będzie.
Czasem mu tego zazdrościł, innym razem zwyczajnie nie potrafił przestawić się na podobny tok myślenia, a jego umysłem targało niezrozumienie. Ciche miauczenie oderwało go od coraz bardziej i bardziej negatywnych myśli. Podrapał zwierzę za uchem i poruszył kilkakrotnie rękami, kołysząc je uspokajająco w górę i w dół.
"Ooo ty. To moje towarzystwo już nie wystarczy?"
— Hej, brzmisz na zaskoczonego. Nigdy nie będziesz jedyną osobą w moim życiu. Mam liczną rodzinę, pamiętasz? Starsze rodzeństwo mogę sobie darować, ale Saturn to moja druga połowa. Choć fakt faktem, w przeciwieństwie do niego, z tobą nie da się po prostu spokojnie poleżeć w łóżku — uniósł brew ku górze, odpowiadając lekkim kopnięciem go w kostkę.
Oho.
Przekrzywił głowę w bok.
— No samochód. Chyba nie szedłeś tu pieszo — zażartował rozbawiony, momentalnie milknąc gdy usłyszał dalszą odpowiedź. Przez chwilę wysłuchiwał go w milczeniu, nie zwalniając kroku. Dopiero gdy skończył mówić, parsknął krótko i wybuchnął śmiechem, kręcąc głową na boki w wyraźnym niedowierzaniu.
— I to mi mówisz, że powinienem być aktorem. Prawie się nabrałem. Autobusem, dobre sobie.
Mercury i autobus. Może od razu niech wsadzi go na rolki i niech tak pojadą do weterynarza. To by dopiero był wjazd godzien zapamiętania. Cały czas śmiał się cicho pod nosem, mamrocząc coś z wyraźnym rozbawieniem.
Problem w tym, że Alan się nie śmiał.
"Jechałeś kiedyś autobusem?"
Zatrzymał się.
— Hej. Żartujesz prawda? — śmiech umilkł całkowicie, gdy czarnowłosemu zrzedła mina. Wpatrywał się uważnie w brązowookiego, szukając jakiegokolwiek śladu wskazującego na to, że zaraz wybuchnie śmiechem, poklepie go po ramieniu i powie: "No pewnie, że żartuję. Chyba nie myślisz, że pozwoliłbym ci jechać autobusem?".
Jeśli do tej pory uważał, że Mercury miał wyjątkowo jasną karnację to właśnie stracił wszelkie kolory, gdy zrobił się blady jak ściana.
— Nie ma opcji.
— Cieszy mnie, że wkroczyliśmy na nowy etap związku. Zaczynasz czytać mi w myślach. Spróbuj teraz.
Skupił się przez chwilę, patrząc uważnie na blondyna.
Zielona piłka, zielona piłka, zielona piłka, zielona piłka.
Nie mogliśmy wybrać czegoś łatwiejszego? Jak drzewo?
Zielona piłka, by nie było zbyt łatwo.
Ha-ha.
"Nie brzmisz na szczególnie zadowolonego."
— Nie chodzi o to, że nie doceniam czy z góry skazuję drugie miejsce na bycie słabym, Paige. Ale zasłaniasz się nim, robiąc z pierwszego wielką tajemnicę i ozdabiasz to w pseudo-piękne poczucie, że tak będzie lepiej. Próbuję zrozumieć dlaczego. Dla mojej opinii o tobie, czy w momencie gdy wejdę do środka, twoja matka porwie mnie dla okupu, by wyciągnąć hajs od mojego ojca? — zapytał z niejakim znużeniem. Pomijając, że samotna kobieta zwyczajnie nie dałaby mu rady. Gdy kogoś szkoliło się od dziecka, jak radzić sobie z całą grupą napastników i zapewnić sobie równe szanse, musiałaby okazać się jakimś tajnym agentem po pełnym szkoleniu, by choć wywalić go na ziemię. Ponadto szczerze nie chciało mu się wierzyć w podobną wizję.
Jeśli natomiast Alan rzeczywiście wierzył w to, że opinia Mercury'ego zmieniłaby się po ujrzeniu jego dalekiej od ideału rodzicielki - zasłużyłby wyłącznie na to, by ktoś go trzasnął w twarz i zapytał o podstawy związku, w który podobno się ładowali. A utrzymywanie usilnych tajemnic zdecydowanie nie miało w nim zadziałać, co już teraz odczuwał wraz z rosnącą z każdą minutą irytacją. Im dłużej o tym myślał, tym bardziej wszystko zaczynało go drażnić. Musiał znaleźć sobie jakikolwiek inny punkt odniesienia.
"Może jestem bardziej słowny niż ci się wydaje?"
— Być może. Jak widać lubisz zachowywać wiele rzeczy dla siebie, więc kto wie na ile właściwie cię znam — odpowiedział sucho, acz ciężko było się gniewać czy boczyć, gdy zaczepki chłopaka mimowolnie sprawiały, że kąciki jego ust unosiły się w uśmiechu.
"Nie mam własnego samochodu, a na motocykl jest za zimno."
— Mówiłem ci już, że mogę kupić ci samochód na urodziny — wtrącił z cichym burknięciem. Jak widać mógł mu zwyczajnie wpychać podobny prezent tak długo, aż w końcu by go przyjął. Teraz cierpiał na tym nie tylko on, ale i sam Mercury, dla którego podróż autobusem była niemalże równoznaczna z nadchodzącą apokalipsą.
— No nie wiem, wydaje mi się że zapomniałeś o kilku rzeczach. Niedziałająca, zbyt słaba, bądź zbyt mocno rozkręcona klimatyzacja, ludzie otwierający okna, tacy którzy wydzielają niezbyt przyjemny zapach, pijani niemalże do nieprzytomności, wszechobecny brud, częsty tłok, korki, zwłaszcza w tak popularnych dzielnicach, konieczność czekania aż w ogóle podjedzie na przystanek, jeśli nie uda ci się usiąść to ciągłe ryzyko wywalenia się, gdy kierowca zbyt gwałtownie zahamuje, kobiety zbyt mocno spryskane perfumami, głośne rozmowy licealistów doprowadzające do wybuchu twoich bębenków i na świętego buddę, jeśli ktoś do mnie podejdzie i zacznie piszczeć czy może pogłaskać kota... Alan? Alan, czekaj! — przeklinając w myślach średnio co sekundę, podbiegł za nim nadal tak samo blady jak wcześniej. Co jeśli ktoś go rozpozna i uzna za doskonały pomysł podejście do nich, by spróbować się zaprzyjaźnić? Jakkolwiek podlizać? Niejednokrotnie musiał się zmagać z takimi sytuacjami w miejscach publicznych, a autobus bez wątpienia pozostawał publiczny. Mógłby rzecz jasna łudzić się, że zwyczajnie nie zostanie rozpoznany albo wezmą go za kogoś innego, ale nikt spostrzegawczy nie popełniłby podobnego błędu.
Mercury'ego nie dało się pomylić z kimś innym.
— Nie mogę po prostu zadzwonić po limuzynę? — zapytał na tyle cicho i niezrozumiale, by dało się poznać jedno. Chłopak chyba się poddał. Kto by jednak pomyślał, że podróż publicznym transportem może być dla kogoś aż tak stresująca. Szedł tuż za Alanem, zupełnie jakby chciał schować się za jego ramieniem i potraktować go jako osłonę przed nadchodzącym złem. Gdyby mógł, już dawno przykleiłby się do niego jak rzep. Niestety ze względu na koty, musiał odmówić sobie podobnych luksusów i skupić się na nerwowym rozglądaniu dookoła. Może okaże się, że przystanek usunięto w przeciągu ostatnich piętnastu minut i nie będą mieli innego wyboru jak złapać taksówkę? Szanse wynosiły 0,000001%, ale zawsze istniały, czyż nie?
Przyłożył palce wolnej dłoni do czoła. Wyglądało na to, że wkroczyli na temat, w którym nijak nie mieli osiągnąć jakiegokolwiek porozumienia. Alan skupiał się wyłącznie na swojej matce, zachowując się jakby najchętniej chciał wymazać ją z życia - a jednak pomagał jej na każdym kroku, co potwierdzał własnymi słowami. Mercury natomiast od początku nie chciał iść tam ze względu na kobietę, lecz właśnie ową 'zamkniętą na cztery spusty sypialnię', do której podobno nie miała wstępu. Wątpił by spędzała w czterech ścianach całe swoje życie, ponadto przecież musiał być moment, gdy faktycznie była trzeźwa.
Nie rozumiał też dlaczego nadal tam tkwiła. Gdyby to jemu przydarzyło się coś podobnego, zrobiłby wszystko by trafiła do odpowiedniej placówki, która miałaby za zadanie pomóc jej z alkoholowym problemem. Nawet jeśli miałby zrobić to wbrew jej woli.
"Choć nie wątpię, że gdyby była choć trochę trzeźwa, nie poskąpiłaby ci towarzystwa w swojej sypialni."
Zacisnął pięść, wypuszczając powoli powietrze nosem. Właśnie w takich momentach jego cierpliwość była wystawiana na próbę. O niczym tak nie marzył, jak porządnemu przyłożeniu blondynowi w twarz, by zastanowił się czterokrotnie nad wypowiedzianymi przez siebie słowami.
Więc to tyle? Wiele słów cisnęło mu się w tym momencie na usta, lecz nie wypowiedział żadnego z nich. Nie był w stu procentach pewien, jak wiele z nich byłoby wyjątkowo krzywdzących względem Alana, który najwidoczniej po prostu nie potrafił poradzić sobie z całą sytuacją. Jedynym wyjściem jakie obrał było sprzątanie bałaganu po matce i ucieczka. Udawanie, że wszystko jest w porządku, podczas gdy zdecydowanie nic nie było w porządku. Sprawa msuiała być jednak zakorzeniona wyjątkowo głęboko w całej rodzinie, skoro tego samego wyboru dokonała Sheridan, która nie mieszkała z nimi już od dłuższego czasu. Daniel był daleki od kogoś, kogo można było nazwać osobą mającą dobre stosunki z brązowookim, a o jego drugiej siostrze wiedział tyle co nic. Wyglądało więc na to, że wszyscy najzwyczajniej w świecie postanowili wypierdolić z domu, by odciąć się od problemu.
Zostawili go na głowie kogoś, kto był ostatnią osobą, która powinna się tym zajmować. Wypuścił powietrze nosem.
— Alan to nie jest sprawa, którą załatwia się sprzątając jej skutki.
Powiedział powoli przez zaciśnięte zęby, choć tym razem złość zdecydowanie nie była skierowana w stronę blondyna. Przygryzł wargę zastanawiając się przez chwilę, gdy jego wzrok wędrował powoli po parku.
— I nie jest też tematem na park. Porozmawiamy o tym. Później. W jakimś spokojniejszym miejscu. Tu nie chodzi już tylko o fakt, że nie jesteś nawet w stanie zaprosić nikogo do domu. Nie żebym chciał żebyś zapraszał tam kogokolwiek poza mną — wymruczał obracając się w stronę, zapytany o prawo jazdy. Przekrzywił głowę w bok.
— Mam je od dwóch lat, Paige. Zrobiłem je niedługo po naszym wypadzie walentynkowym dwa lata temu. Samochodów mam pod dostatkiem. Po prostu nie ma potrzeby bym go używał, skoro i tak wszędzie mogę się dostać z pomocą szofera. A z naszej dwójki, to ty czerpiesz z tego większą przyjemność — ekscytacja związana z prowadzeniem samochodu jakoś zdążyła go w życiu pominąć. Traktował to jedynie jako wymóg konieczny, by przemieścić się z jednego miejsca na drugie. Gdyby wymyślono teleportację, byłby pierwszą osobą która skorzystałaby z jej usług, odrzucając poprzednie środki transportu.
— Fast foodach? Nigdy nie jadłem fast fooda. Są niezdrowe, tanie i nie wyglądają zbyt apetycznie w porównaniu z tym co może mi zaoferować porządna restauracja — spojrzał na niego z wyraźnym niezrozumieniem. Jakby sam fakt, że musiał tłumaczyć coś tak oczywistego zwyczajnie nie mieścił mu się w głowie. Tłok, stanie w kolejce, płacenie jakichś śmiesznych sum za jedzenie wątpliwego pochodzenia. Czy burger za dolara może w ogóle być wypełniony mięsem? Szczerze w to wątpił. Nawet nie wiedział jak taki McDonald's wygląda w środku i jakoś nieszczególnie go ciągnęło by się przekonać.
— Cambie Animal Hospital przy 7555 Cambie Street — powiedział nawet się nie zastanawiając. Była to najlepsza klinika weterynaryjna jaką znał. A znał ją wręcz na wskroś. Za każdym razem, gdy mieli problem z jakimś zwierzęciem, zabierali je właśnie tam. Mercury był tam wręcz doskonale znany po swoich wielokrotnych wizytach i dorobił się kilku pokaźnych rabatów.
Przesunął powoli wzrokiem po stojących wraz z nimi na przystanku osobach, zaraz zatrzymując wzrok na dwóch szesnastolatkach. Jedna z nich była wręcz łudząco podobna do Amayi. Z tym, że jego siostra nigdy nie sięgnęłaby po papierosa. Poprawił nieznacznie kota w ręce, stając tuż przed nimi, by spojrzeć na nie z góry.
— Nie jesteście przypadkiem za młode, żeby palić? Ponadto z tego co wiem, dzisiejszy dzień nie jest wolny od szkoły.
Świetnie Mercury. Doskonale. Pouczaj kompletnie nieznanych ci ludzi.
First topic message reminder :
PRACOWNICY
Zgłoś się do pracy!
Mercury Kyan Black
Treser Psów
Cyrille de Montmorency-Bouteville
Wyprowadzający Psy
Położony w najwyższym punkcie Vancouver park pełen pięknych widoków na Północny Brzeg, miasto czy nawet góry. Pomimo niemal ośmiokrotnie mniejszego rozmiaru względem Stanley, "Królowej" nie można odmówić pewnego rodzaju uroku. Chociażby ze względu na ogromne drzewo wiśniowe, kwitnące co wiosnę, zdobiąc parkowe tereny swoimi bladoróżowymi, kwiatowymi płatkami, piękny Ogród Quarry - notabene będący popularnym miejscem na zorganizowanie ślubu - jak i również "Tańczące Wody", czyli innymi słowy zjawiskowa fontanna. Oprócz tego na drodze napotkać można także figury z brązu, różany ogród i - głównie wiosną i latem - artystów malarzy, którzy postanawiają urządzać sobie plenery czy publiczne wystawy.
W parku znajduje się specjalna strefa, w której właściciele swoich psich pupili mogą bez problemu odpiąć ich smycz.
W parku znajduje się specjalna strefa, w której właściciele swoich psich pupili mogą bez problemu odpiąć ich smycz.
„W każdej chwili mogły spaść.”
Blondyn uniósł nieznacznie brew – w tej jednej chwili wyglądał tak, jakby Mercury powiedział coś niedorzecznego albo jakby właśnie zastanawiał się nad tym, czy ten argument do niego przemówił. Chłopak nie wyglądał na kogoś, kto na co dzień wspinał się po drzewach w parku. Nie wymagało to, co prawda, wielkiej filozofii i często wiele zależało od tego, jak układały się co grubsze gałęzie, ale w takich warunkach...
― Ty też mogłeś ― zauważył po chwili zamyślenia i pokręcił nieznacznie głową. Jakby nie patrzeć – nadal mógł. Wciąż miał przed sobą zejście z drzewa, które wbrew pozorom wcale nie musiało okazać się łatwym zadaniem. Paige miał nadzieję, że był w stanie zrobić to bez większych problemów. Nie wiedział, skąd w jego głowie brały się wszystkie możliwe wersje wydarzeń, ale z pewnością nie chciał spędzić południa w szpitalu. Poza tym Riverdale zdecydowanie nie potrzebowało więcej kalek.
― Żartujesz? Nie śmiałbym tego robić ― rzucił rozbawiony, gdy tylko dotarła do niego surowość tonu Blacka. Mimowolnie zarechotał pod nosem, zaraz opuszczając głowę, by przysłonić nieznacznie usta ręką. ― Dostaniesz smakołyk, jeśli chociaż raz go nie posłuchasz ― tym razem pokusił się jedynie o konspiracyjny szept, którego odbiorcą był wyłącznie Maioris. Jasnowłosy zdawał sobie jednak sprawę, że mimo wszelkich chęci, zwierzę nie było w stanie go zrozumieć, jednak mimo tego poczochrał go po smolistym łbie w odpowiedzi na bezinteresowne zadowolenie z jego obecności – przynajmniej wskazywał na to poruszający się ogon.
Niestety nie miał dla niego wiele czasu.
„Tylko ostrożnie.”
― Wątpisz we mnie? ― spytał całkowicie żartobliwie, gdy opuszki jego palców otarły się o miękką sierść kociaka i – nie wiadomo czy z premedytacją czy nieświadomie – dosięgnęły też dłoni bruneta. W innej sytuacji można byłoby uznać to za prowokacyjny gest, jednak w tej jednej chwili Hayden wydawał się być skupiony na zwierzęciu, którego drobne łapki wisiały właśnie nad sporą przepaścią. Ciemnooki zgarnął go pewnym, ale niekrzywdzącym chwytem i przyciągnął do siebie, przez co ten miauknął piskliwie. ― No już, musisz wytrzymać tylko chwilę, mały ― wymruczał do zwierzęcia, gładząc lekko palcami jego kark i przyglądając mu się z dość niecodzienną łagodnością, zanim powoli wsunął go do kieszeni, którą na wszelki wypadek zabezpieczył rzepem, zaginając lekko brzeg kieszeni, nawet jeśli przy podobnym zapięciu nie musieli martwić się, że zabraknie mu powietrza.
Uniósł głowę, mimowolnie napotykając na spojrzenie Blacka. Pytający wyraz momentalnie wątpił na jego oblicze, choć mieszał się z rozbawionym błyskiem w ciemnych tęczówkach, który zdawał się być zwiastunem kolejnej kąśliwej uwagi.
― Zaraz pomyślę, że się stęskniłeś ― mruknął, przez moment po prostu przyglądając mu się badawczo, jakby rzeczywiście usiłował przejrzeć go na wylot, jednak stłumione miauknięcie kota przypomniało mu, że to nie był najlepszy czas ani miejsce na podobne kontemplacje. Zdecydowanie wolał znaleźć się na stabilniejszym gruncie.
Stuknąwszy lekko palcami biodro chłopaka, jakby chciał na nowo skupić jego uwagę na pierwotnym celu, wyciągnął rękę po kolejnego kota.
― Następny. Dasz radę zejść z jednym z nich czy mam zabrać wszystkie?
Blondyn uniósł nieznacznie brew – w tej jednej chwili wyglądał tak, jakby Mercury powiedział coś niedorzecznego albo jakby właśnie zastanawiał się nad tym, czy ten argument do niego przemówił. Chłopak nie wyglądał na kogoś, kto na co dzień wspinał się po drzewach w parku. Nie wymagało to, co prawda, wielkiej filozofii i często wiele zależało od tego, jak układały się co grubsze gałęzie, ale w takich warunkach...
― Ty też mogłeś ― zauważył po chwili zamyślenia i pokręcił nieznacznie głową. Jakby nie patrzeć – nadal mógł. Wciąż miał przed sobą zejście z drzewa, które wbrew pozorom wcale nie musiało okazać się łatwym zadaniem. Paige miał nadzieję, że był w stanie zrobić to bez większych problemów. Nie wiedział, skąd w jego głowie brały się wszystkie możliwe wersje wydarzeń, ale z pewnością nie chciał spędzić południa w szpitalu. Poza tym Riverdale zdecydowanie nie potrzebowało więcej kalek.
― Żartujesz? Nie śmiałbym tego robić ― rzucił rozbawiony, gdy tylko dotarła do niego surowość tonu Blacka. Mimowolnie zarechotał pod nosem, zaraz opuszczając głowę, by przysłonić nieznacznie usta ręką. ― Dostaniesz smakołyk, jeśli chociaż raz go nie posłuchasz ― tym razem pokusił się jedynie o konspiracyjny szept, którego odbiorcą był wyłącznie Maioris. Jasnowłosy zdawał sobie jednak sprawę, że mimo wszelkich chęci, zwierzę nie było w stanie go zrozumieć, jednak mimo tego poczochrał go po smolistym łbie w odpowiedzi na bezinteresowne zadowolenie z jego obecności – przynajmniej wskazywał na to poruszający się ogon.
Niestety nie miał dla niego wiele czasu.
„Tylko ostrożnie.”
― Wątpisz we mnie? ― spytał całkowicie żartobliwie, gdy opuszki jego palców otarły się o miękką sierść kociaka i – nie wiadomo czy z premedytacją czy nieświadomie – dosięgnęły też dłoni bruneta. W innej sytuacji można byłoby uznać to za prowokacyjny gest, jednak w tej jednej chwili Hayden wydawał się być skupiony na zwierzęciu, którego drobne łapki wisiały właśnie nad sporą przepaścią. Ciemnooki zgarnął go pewnym, ale niekrzywdzącym chwytem i przyciągnął do siebie, przez co ten miauknął piskliwie. ― No już, musisz wytrzymać tylko chwilę, mały ― wymruczał do zwierzęcia, gładząc lekko palcami jego kark i przyglądając mu się z dość niecodzienną łagodnością, zanim powoli wsunął go do kieszeni, którą na wszelki wypadek zabezpieczył rzepem, zaginając lekko brzeg kieszeni, nawet jeśli przy podobnym zapięciu nie musieli martwić się, że zabraknie mu powietrza.
Uniósł głowę, mimowolnie napotykając na spojrzenie Blacka. Pytający wyraz momentalnie wątpił na jego oblicze, choć mieszał się z rozbawionym błyskiem w ciemnych tęczówkach, który zdawał się być zwiastunem kolejnej kąśliwej uwagi.
― Zaraz pomyślę, że się stęskniłeś ― mruknął, przez moment po prostu przyglądając mu się badawczo, jakby rzeczywiście usiłował przejrzeć go na wylot, jednak stłumione miauknięcie kota przypomniało mu, że to nie był najlepszy czas ani miejsce na podobne kontemplacje. Zdecydowanie wolał znaleźć się na stabilniejszym gruncie.
Stuknąwszy lekko palcami biodro chłopaka, jakby chciał na nowo skupić jego uwagę na pierwotnym celu, wyciągnął rękę po kolejnego kota.
― Następny. Dasz radę zejść z jednym z nich czy mam zabrać wszystkie?
"Ty też mogłeś."
Roześmiał się krótko, niezbyt agresywnie by faktycznie uniknąć felernego poślizgnięcia się i runięcia w dół. Nawet jeśli pozycja którą obecnie przybrał była w pełni stabilna, niejednokrotnie widział jak ludzie tracący kontrolę nad własnym rozbawieniem, wprawiali delikatne drzewa w drgania i spadali w dół niczym worek ziemniaków.
— Martwisz się o mnie, Paige? Może nie jestem strażakiem i utknąłem z trzema kotami, chcąc głupio uratować je wszystkie na raz, ale nie przegram wojny z drzewem. Zresztą ściąganie ich pojedynczo było tym bardziej niebezpieczne. Jeśli od początku są razem, po zabraniu pojedynczej sztuki inne mogłyby się zestresować i spróbować zejść tuż za nią. Nie ma z kolei nic gorszego niż zakopywanie w ziemi drobnych ciałek, które nie zaznały jeszcze życia — jeśli natomiast Mercury nie byłby w stanie wejść i zejść z głupiego drzewa to jak miałby przeskakiwać przez mury za złoczyńcami?
"Wątpisz we mnie?"
Pokręcił przecząco głową. Wątpienie nie miało tu nic do rzeczy. Charakterystyczne, nieco elektryzujące uczucie dosięgnęło jego dłoni w momencie gdy wyczuł na niej ciepłe palce Paige'a. On natomiast mógł doskonale przekonać się na własnej skórze jak lodowaty był w tym momencie Mercury.
Wpatrywał się uważnie w Alana, obserwując jego interakcję ze zwierzęciem. Nie mógł się powstrzymać przed uniesieniem kącika ust w nieznacznym uśmiechu. Nawet jeśli za nic w życiu nie przyznałby się przed innymi, że właśnie w tym momencie jego serce nieznacznie przyspieszyło, obijając się kilka razy o klatkę piersiową.
"Zaraz pomyślę, że się stęskniłeś."
— Chcesz się przekonać jak bardzo, Paige? To nie to samo, gdy nie mogę dopaść cię na przerwie w szkole, ani wpaść do twojej pracy — powiedział powoli. Choć jego głos brzmiał całkowicie neutralnie, była w nim pewna niepokojąca nuta, która rzeczywiście sugerowała że obecny stan rzeczy nie był taki, jak Mercury początkowo zakładał. Z drugiej strony niezależnie od własnych chęci, nie mógł nic z tym zrobić. Nie cofnie Alana o klasę w tył, ani tym bardziej nie może przeszkadzać mu gdy zarabia na swoje utrzymanie. Blondyn nigdy nie zgodziłby się na to, by to właśnie Mercury utrzymywał ich oboje. Jakby nie patrzeć, nie był jego maskotką. To właśnie jego niezależność i samowystarczalność sprawiały, że Mercury darzył go takim uczuciem, a nie innym.
Nawet jeśli nadal się do tego otwarcie nie przyznawał.
— Dam — odparł krótko, podając mu ostrożnie drugiego kota. Całe szczęście, że choć one postanowiły w tej sytuacji wszystko ułatwić, nie wierzgając na wszystkie strony. Przytulił ostatniego z nich, kontrolując palcem jego oddech. Musiał od razu udać się z całą trójką do weterynarza. Nawet jeśli pozostała dwójka wyglądała co najmniej nieźle, nie mógł wykluczyć że zwyczajnie chorowały bezobjawowo, bądź choroba rozwijała się w ich wnętrzu.
Przesunął się nieznacznie i stuknął zaczepnie Alana butem w ramię, rzucając mu rozbawione, zawadiackie spojrzenie które zdawało się mówić "No dalej złaź, blokujesz mi trasę".
W końcu jakby nie patrzeć to właśnie on stał mu w tym momencie na drodze, nie będzie przecież skakał bokiem. Jeśli istniała główna zasada wdrapywania się po drzewach to brzmiała ona: Zawsze staraj się zejść tą samą drogą, którą gdzieś wszedłeś. Dzięki temu będziesz pewien, że gałęzie na których stawiałeś wcześniej stopy, wytrzymają twój ciężar ponownie i nie zarwą się, przysparzając ci nie lada kłopotów. A czego jak czego, ale to właśnie ich w tym momencie zdecydowanie potrzebował najmniej, biorąc pod uwagę zakatarzone kocię.
Ponadto im szybciej znajdą się na ziemi, tym prędzej będzie mógł położyć ręce na swoim chłopaku. Same plusy.
„Martwisz się o mnie, Paige?”
Tym razem to z jego ust wyrwał się krótki odgłos zastanowienia, gdy ostentacyjnie uniósł wzrok ku górze w zamyślonym wyrazie. Jakby ta sprawa faktycznie wymagała jakiegokolwiek zastanowienia po czasie, jaki już zdążyli ze sobą spędzić. Paige może nie należał do najbardziej wylewnych osób, jednak często jego bezpośredniość nadrabiała wszystkie inne straty w jego osobowości.
― Moooże ― przeciągnął nieco rozleniwionym tonem, rzucając mu wyzywające spojrzenie, jakby już wcześniej doskonale wiedział, co czarnowłosy chciał usłyszeć. Było jednak dość oczywistym, że skoro w ogóle rozważył taką ewentualność, musiała nim targać pewna obawa o zdrowie Blacka, która w tym przypadku nie miała nic wspólnego z tym, jak mogłoby postrzegać go społeczeństwo, gdyby w jego towarzystwie sam Cullinan zrobił sobie krzywdę. ― Co byłoby, gdybyś spadł, uderzył się w głowę i przestał być taki rzeczowy? ― dodał ze znaną sobie i innym kąśliwością, tym samym odnosząc się do reszty jego wypowiedzi. Chcąc nie chcąc, musiał przyznać mu rację – młode zwierzęta nie miały w sobie aż tyle instynktu samozachowawczego.
Trzeba przyznać, że nawet on – ktoś o wiecznie zimnych dłoniach – odczuł różnicę między temperaturami ich skóry. Paige ściągnął nieznacznie brwi, choć odpuścił sobie komentarze na ten temat – sam nie miał przy sobie ani rękawiczek, ani nie ubrał się dostatecznie ciepło, choć mróz miał dać mu w kość dopiero za jakiś czas. Oddech chłopaka zdążył się unormować, a puls wracał do naturalnego rytmu, gdy stał w miejscu, czekając na kolejne kocię.
― Chcę ― odpowiedział bez chwili namysłu, jakby przyjmował wyzwanie. Doskonale zdawał sobie sprawę, że odkąd opuścił szkołę, ich kontakty ograniczyły się do spotkań na mieście albo w domu chłopaka – i tak było ich wiele, jednak sam mimowolnie pokiwał głową, przyznając, że to już nie było to samo.
Może czas, żeby znalazł sobie kogoś, kogo będzie mógł dręczyć na przerwach?
Nie. To czas, żebyś przestał jęczeć.
Odebrał kolejnego kociaka i przygarnął go do swojej klatki piersiowej, przytrzymując go tak, by mieć pewność, że nie spadnie. Poczuwszy lekkie szturchnięcie na ramieniu, parsknął krótko pod nosem i w odpowiedzi trącił barkiem jego nogę, jakby w ten sposób chciał dać znać, żeby go nie popędzał. Chwilę później już przymierzył się do zejścia w dół. Gdyby był sam, poszłoby mu to znacznie szybciej, jednak tym razem miał na głowie dwa inne istnienia, znacznie bardziej kruche. Nic dziwnego, że Hayden za każdym razem upewniał się, czy gałąź nie jest zbyt śliska, mimo że już wcześniej stawiał na niej nogi.
― Uwaga, Maioris ― rzucił w stronę znajdującego się pod drzewem psa, gdy znalazł się już na tyle nisko, by być gotowym do zeskoczenia na ziemię. Bez wahania odbił się od gałęzi, lądując na ugiętych nogach z wolną ręką wspartą o ziemię. Zaraz po tym od razu pogładził po karku młode w uspokajającym geście. ― Już po wszystkim ― wymruczał pod nosem, podnosząc się na równe nogi. Wilgotną dłoń mimowolnie otarł o bok i tak brudnych spodni, zaraz odsuwając się od pnia, by zadrzeć głowę wyżej i sprawdzić, jak radził sobie czarnowłosy.
― Gdzie zamierzasz je zabrać?
Tym razem to z jego ust wyrwał się krótki odgłos zastanowienia, gdy ostentacyjnie uniósł wzrok ku górze w zamyślonym wyrazie. Jakby ta sprawa faktycznie wymagała jakiegokolwiek zastanowienia po czasie, jaki już zdążyli ze sobą spędzić. Paige może nie należał do najbardziej wylewnych osób, jednak często jego bezpośredniość nadrabiała wszystkie inne straty w jego osobowości.
― Moooże ― przeciągnął nieco rozleniwionym tonem, rzucając mu wyzywające spojrzenie, jakby już wcześniej doskonale wiedział, co czarnowłosy chciał usłyszeć. Było jednak dość oczywistym, że skoro w ogóle rozważył taką ewentualność, musiała nim targać pewna obawa o zdrowie Blacka, która w tym przypadku nie miała nic wspólnego z tym, jak mogłoby postrzegać go społeczeństwo, gdyby w jego towarzystwie sam Cullinan zrobił sobie krzywdę. ― Co byłoby, gdybyś spadł, uderzył się w głowę i przestał być taki rzeczowy? ― dodał ze znaną sobie i innym kąśliwością, tym samym odnosząc się do reszty jego wypowiedzi. Chcąc nie chcąc, musiał przyznać mu rację – młode zwierzęta nie miały w sobie aż tyle instynktu samozachowawczego.
Trzeba przyznać, że nawet on – ktoś o wiecznie zimnych dłoniach – odczuł różnicę między temperaturami ich skóry. Paige ściągnął nieznacznie brwi, choć odpuścił sobie komentarze na ten temat – sam nie miał przy sobie ani rękawiczek, ani nie ubrał się dostatecznie ciepło, choć mróz miał dać mu w kość dopiero za jakiś czas. Oddech chłopaka zdążył się unormować, a puls wracał do naturalnego rytmu, gdy stał w miejscu, czekając na kolejne kocię.
― Chcę ― odpowiedział bez chwili namysłu, jakby przyjmował wyzwanie. Doskonale zdawał sobie sprawę, że odkąd opuścił szkołę, ich kontakty ograniczyły się do spotkań na mieście albo w domu chłopaka – i tak było ich wiele, jednak sam mimowolnie pokiwał głową, przyznając, że to już nie było to samo.
Może czas, żeby znalazł sobie kogoś, kogo będzie mógł dręczyć na przerwach?
Nie. To czas, żebyś przestał jęczeć.
Odebrał kolejnego kociaka i przygarnął go do swojej klatki piersiowej, przytrzymując go tak, by mieć pewność, że nie spadnie. Poczuwszy lekkie szturchnięcie na ramieniu, parsknął krótko pod nosem i w odpowiedzi trącił barkiem jego nogę, jakby w ten sposób chciał dać znać, żeby go nie popędzał. Chwilę później już przymierzył się do zejścia w dół. Gdyby był sam, poszłoby mu to znacznie szybciej, jednak tym razem miał na głowie dwa inne istnienia, znacznie bardziej kruche. Nic dziwnego, że Hayden za każdym razem upewniał się, czy gałąź nie jest zbyt śliska, mimo że już wcześniej stawiał na niej nogi.
― Uwaga, Maioris ― rzucił w stronę znajdującego się pod drzewem psa, gdy znalazł się już na tyle nisko, by być gotowym do zeskoczenia na ziemię. Bez wahania odbił się od gałęzi, lądując na ugiętych nogach z wolną ręką wspartą o ziemię. Zaraz po tym od razu pogładził po karku młode w uspokajającym geście. ― Już po wszystkim ― wymruczał pod nosem, podnosząc się na równe nogi. Wilgotną dłoń mimowolnie otarł o bok i tak brudnych spodni, zaraz odsuwając się od pnia, by zadrzeć głowę wyżej i sprawdzić, jak radził sobie czarnowłosy.
― Gdzie zamierzasz je zabrać?
— Kochałbyś nowego mnie, cicho licząc na to że któregoś dnia wrócę do swojej idealnej osobowości, dla której straciłeś głowę. Choć na swój sposób to nieco smutna wizja — wieczne życie przeszłością, gdy próbujesz na nowo zakochać się w osobie, która kiedyś była całkowicie inna. Rzecz jasna niejednokrotnie ktoś przechodził różne transformacje charakteru, lecz doskonale zdawał sobie sprawę że było to coś zupełnie innego niż utrata tożsamości w wyniku wypadku. Ciężko było mu sobie wyobrazić kim mógłby się stać. Opryskliwym wywyższającym się księciem, gardzącym każdym napotkanym przez siebie człowiekiem o niższym statusie majątkowym? Kim, kto kopał szczenięta na drodze i wyśmiewał staruszki? A może absolutnym aniołem, który na samo wspomnienie o czymś niemoralnym byłby całkowicie, szczerze przerażony. Homoseksualizm? Toż to wbrew nauce boskiej! Paige, nie możemy dłużej być ze sobą w związku!
Na samą myśl wybuchł śmiechem, prawdopodobnie wprawiając tym samym Alana w niemałą konsternację.
— Nawet nie chcesz wiedzieć o czym w tym momencie pomyślałem — powiedział wyraźnie próbując się opanować. W końcu nadal był na tym przeklętym drzewie z którego musiał powoli zejść.
"Chcę."
To jedno pojedyncze słowo całkowicie mu w tym momencie wystarczyło. Czas jak na złość zdawał się jednak płynąć w zwolnionym tempie. Czekał wyjątkowo cierpliwie, aż chłopak w końcu zejdzie z pnia i wyląduje na ziemi. Ledwo udało mu się powstrzymać postukiwanie butem o gałąź, na której właśnie stał, by w ten dodatkowy sposób raz jeszcze nakazać mu zwiększenie prędkości własnych ruchów.
Schodzenie z drzewa z jednym kotem w dłoni nie było szczególnie trudne, choć nadal starał się uważać na każdy pojedynczy ruch, by przypadkowo nie zapewnić sobie dodatkowych otarć czy innych uszkodzeń. Poczekał chwilę, aż Alan wylądowuje na ziemi i odsunie się w bok robiąc mu miejsce, by zeskoczyć w dokładnie ten sam punkt. Był w końcu sprawdzony i stabilny, nie było potrzeby by dodatkowo się narażał na poślizgnięcie, skacząc zupełnie gdzie indziej. Owczarek szczeknął krótko i podszedł do nich bliżej, machając ogonem. Stuknął nosem dłoń Mercury'ego, posyłając też krótkie spojrzenie Alanowi, które zdawało się mówić "Dobrze, że już jesteście! Martwiłem się o was".
Podrapał go krótko za uchem klepiąc w bok, nim spojrzał w stronę brązowookiego, lustrując go wzrokiem od góry do dołu.
— Do kliniki weterynaryjnej. Wiesz Paige, nie spodziewałbym się, że ktokolwiek może tak pociągająco wyglądać w stroju roboczym. Za wyjątkiem mnie samego rzecz jasna — wymruczał podchodząc do chłopaka. W końcu weterynarz mógł jeszcze chwilę poczekać.
Złapał go za skraj kurtki, by przyciągnąć do siebie, zmuszając tym samym do pochylenia się w jego stronę i pocałował go z początku krótko, nawet nie zamykając oczu. Dopiero po chwili zrobił jeszcze pół kroku w jego stronę - nadal biorąc poprawkę na znajdujące się pomiędzy nimi koty - pogłębiając pocałunek i zadrapując lodowatymi palcami kark chłopaka. Gdyby mógł, już dawno przycisnąłby go do pnia tego samego drzewa, z którego przed chwilą zeszli. Niestety ciche miauczenie nieustannie przypominało mu, że nie byli w tym momencie sami.
— Swoją drogą, czyś ty oszalał? — zapytał odsuwając się nagle na niewielką odległość, jedynie muskając co chwilę jego usta swoimi pomiędzy kolejnymi wypowiadanymi przez siebie słowami — Gdy już wychodzisz na zewnątrz w środku zimy, ubierz się porządniej. Chcesz się rozchorować?
Zmrużył nieznacznie powieki, przygryzając delikatnie jego dolną wargę, jednocześnie przesuwając dłoń z jego karku w blond włosy, przeczesując ich kosmyki palcami.
Paige zaśmiał się pod nosem, choć nie wiadomo na ile uznał, że czarnowłosy żartował, a na ile mówił poważnie. Znacznie łatwiej było śmiać się ze spraw, które w danej chwili zdawały się zakrawać o coś niemożliwego. W końcu Mercury nie spadł z drzewa ani nie zapowiadało się na to, by ów tragiczny wypadek miał nastąpić. Nie uderzył się też w głowę, a z jego osobowością i pamięcią wszystko było na swoim miejscu. Nie posądzał go jednak o możliwość wymyślenia podobnych scenariuszy, choć z drugiej strony czarnowłosy był na tyle elastyczny i na tyle lubił zaskakiwać, że oprócz Casanovy – z którym niegdyś kojarzyło go Riverdale – mógł mieć w sobie coś z romantyka.
― Pomyśl jeszcze, że twoja nowa osobowość czerpałaby z tego satysfakcję, nie dając mi żadnych szans. To dopiero byłoby smutne ― pociągnął temat, nie rezygnując przy tym z żartobliwego tonu. Nie potrafił wyobrazić sobie takiej sytuacji, przekładając ją na rzeczywiste obrazy, więc nie był w stanie stwierdzić, jakby się wtedy zachował. Co by myślał, jak by się czuł.
Przekrzywił głowę na bok, gdy i Black roześmiał się na głos, zacierając wszelkie ślady powagi sytuacji. Mimo niezrozumienia, na jego twarzy widniał cień uśmiechu, potwierdzający, że sam nadal czuł się swobodnie.
― No wiesz? Może pośmialibyśmy się razem ― rzucił, mimowolnie błyskając zębami w zgryźliwym uśmiechu. Hayden miał jednak to do siebie, że nie dawał wodzić się za nos ciekawości, więc i w tym przypadku dawał Cullinanowi wolną rękę. Mógł uznać, że jednak się nim z tym podzieli, mógł zachować to dla siebie – jakby nie patrzeć, na dzisiejszy dzień Merc wyznaczył im obojgu zupełnie inny priorytet. Kocięta nadal potrzebowały pomocy, choć w gruncie rzeczy blondyn przyłapywał się na tym, że w obecności chłopaka zziębnięte zwierzaki stopniowo schodziły na dalszy plan.
„Do kliniki weterynaryjnej.”
Kiwnął głową, przyznając mu słuszność i pogładził kocię za uchem. Zaraz pochylając nieznacznie głowę, by chuchnąć rozgrzanym powietrzem zarówno na swoją rękę, jak i na grzbiet młodego, zaraz nakrywając go szczelniej swoimi palcami.
― Wiesz Black ― zaczął, intonując słowa w podobny sposób ― nigdy nie powiedziałem, że masz absolutny zakaz przychodzenia do mojego warsztatu ― stwierdził, zadzierając nieznacznie podbródek, a w ciemnych oczach pojawił się zawadiacki błysk, który wyraźnie sugerował, że nie zamierzał zabraniać mu wizyt, jeśli po prostu miał ochotę nacieszyć oczy. Szybko jednak poddał się dłoni, która zacisnęła się na jego kurtce i pochylił się do przodu, doskonale wiedząc, że brak oporu w tym przypadku spotka się z nagrodą.
Jeszcze zanim ich wargi spotkały się ze sobą, wypuścił powietrze przez półprzymknięte usta, chcąc jak na złość wywołać u chłopaka charakterystyczne mrowienie. Nawet nie próbował ukrywać, że nie zrobił tego z premedytacją, choć kiedy doszło do pocałunku to nie miało już większego znaczenia. Jasnowłosy wyciągnął wolną rękę, układając ją na plecach Mercury'ego, na które naparł lekko, jakby sam też chciał, żeby znalazł się bliżej, nawet jeśli w tej sytuacji było to niemożliwe.
„Swoją drogą, czyś ty oszalał?”
― Mmm? ― wydał z siebie, nie mając pojęcia, co w tym momencie mógł zrobić nie tak. Szybko jednak wywrócił lekceważąco oczami, nawet jeśli zimno faktycznie zaczynało dawać mu się we znaki. ― Nic mi nie będzie. Poza tym dzięki temu nie odmrażałeś sobie dupy na drzewie przez kolejne pięć minut. Same plusy, Black ― stwierdził z rozbawieniem w głosie, wydając z siebie krótki pomruk, czując zęby chłopaka na swojej wardze.
― Pomyśl jeszcze, że twoja nowa osobowość czerpałaby z tego satysfakcję, nie dając mi żadnych szans. To dopiero byłoby smutne ― pociągnął temat, nie rezygnując przy tym z żartobliwego tonu. Nie potrafił wyobrazić sobie takiej sytuacji, przekładając ją na rzeczywiste obrazy, więc nie był w stanie stwierdzić, jakby się wtedy zachował. Co by myślał, jak by się czuł.
Przekrzywił głowę na bok, gdy i Black roześmiał się na głos, zacierając wszelkie ślady powagi sytuacji. Mimo niezrozumienia, na jego twarzy widniał cień uśmiechu, potwierdzający, że sam nadal czuł się swobodnie.
― No wiesz? Może pośmialibyśmy się razem ― rzucił, mimowolnie błyskając zębami w zgryźliwym uśmiechu. Hayden miał jednak to do siebie, że nie dawał wodzić się za nos ciekawości, więc i w tym przypadku dawał Cullinanowi wolną rękę. Mógł uznać, że jednak się nim z tym podzieli, mógł zachować to dla siebie – jakby nie patrzeć, na dzisiejszy dzień Merc wyznaczył im obojgu zupełnie inny priorytet. Kocięta nadal potrzebowały pomocy, choć w gruncie rzeczy blondyn przyłapywał się na tym, że w obecności chłopaka zziębnięte zwierzaki stopniowo schodziły na dalszy plan.
„Do kliniki weterynaryjnej.”
Kiwnął głową, przyznając mu słuszność i pogładził kocię za uchem. Zaraz pochylając nieznacznie głowę, by chuchnąć rozgrzanym powietrzem zarówno na swoją rękę, jak i na grzbiet młodego, zaraz nakrywając go szczelniej swoimi palcami.
― Wiesz Black ― zaczął, intonując słowa w podobny sposób ― nigdy nie powiedziałem, że masz absolutny zakaz przychodzenia do mojego warsztatu ― stwierdził, zadzierając nieznacznie podbródek, a w ciemnych oczach pojawił się zawadiacki błysk, który wyraźnie sugerował, że nie zamierzał zabraniać mu wizyt, jeśli po prostu miał ochotę nacieszyć oczy. Szybko jednak poddał się dłoni, która zacisnęła się na jego kurtce i pochylił się do przodu, doskonale wiedząc, że brak oporu w tym przypadku spotka się z nagrodą.
Jeszcze zanim ich wargi spotkały się ze sobą, wypuścił powietrze przez półprzymknięte usta, chcąc jak na złość wywołać u chłopaka charakterystyczne mrowienie. Nawet nie próbował ukrywać, że nie zrobił tego z premedytacją, choć kiedy doszło do pocałunku to nie miało już większego znaczenia. Jasnowłosy wyciągnął wolną rękę, układając ją na plecach Mercury'ego, na które naparł lekko, jakby sam też chciał, żeby znalazł się bliżej, nawet jeśli w tej sytuacji było to niemożliwe.
„Swoją drogą, czyś ty oszalał?”
― Mmm? ― wydał z siebie, nie mając pojęcia, co w tym momencie mógł zrobić nie tak. Szybko jednak wywrócił lekceważąco oczami, nawet jeśli zimno faktycznie zaczynało dawać mu się we znaki. ― Nic mi nie będzie. Poza tym dzięki temu nie odmrażałeś sobie dupy na drzewie przez kolejne pięć minut. Same plusy, Black ― stwierdził z rozbawieniem w głosie, wydając z siebie krótki pomruk, czując zęby chłopaka na swojej wardze.
— Jestem pewien, że sprawienie by polubiła cię na nowo, nie zabrałoby ci więcej niż pięć minut. Choć z drugiej strony, podobne odrzucenie mogłoby być całkiem ciekawe. Może pobiegałbyś za mną nieco dłużej, by odzyskać co straciłeś — zażartował, nie oczekując już żadnej odpowiedzi. Temat na swój sposób uznał za zakończony. Jakby nie patrzeć, nie zamierzał wymuszać na blondynie żadnych obietnic czy wyznań, a już na pewno nie w sytuacji tak absurdalnej jak nagła utrata pamięci i całkowita zmiana osobowości. Rozpoczęta dyskusja od początku była wyłącznie żartem i nim właśnie miała pozostać.
"No wiesz? Może pośmialibyśmy się razem."
Uniósł kącik ust, przez chwilę rozważając czy powinien dzielić się z brązowookim swoim przemyśleniem. Jakby nie patrzeć, niestety większość dowcipów miała ten minus, że często brzmiały dobrze w czyjejś głowie, a gdy wypowiadano je na głos - mocno traciły na jakości. Pod warunkiem, że nie wypowiedziano ich odpowiednio, rzecz jasna.
Poczekał aż obaj znajdą się na ziemi, by móc efektownie podeprzeć swoje biodra rękami, udając wybitne oburzenie.
— Kurza stopa, niech cię panienka boska ma w opiece chłopcze. Homoseksualizm? Toż to krok przeciw Bogu, ja jako wierny anielski posłaniec nie śmiałbym tak zawieść mego pana w imię cielesnych uciech! Mam nadzieję, że przemyślisz swoje zachowanie młodzieńcze i sam zstąpisz na nowo na świetlistą ścieżkę, darując sobie te grzeszne, niemoralne zabawy. Doprawdy, wstydź się!
Udało mu się nawet nie wybuchnąć śmiechem. Ostre, przepełnione niechęcią i przyganą spojrzenie było tak realistyczne, że przez chwilę rzeczywiście można było pomyśleć, że chłopak stał się zapalonym
"Wiesz Black, nigdy nie powiedziałem, że masz absolutny zakaz przychodzenia do mojego warsztatu."
— To coś nowego. Zawsze myślałem, że twoja strefa prywatna ma wielki czerwony oznacznik "Absolutnie nie", nawet po kilku latach związku. Chyba dostosowywałem się do niego zupełnie automatycznie, choć nie będę ukrywał że ciekawość mnie zżera jak diabli. Do tego stopnia, że kilka razy złapałem się na próbie łażenia za tobą do połowy drogi i cofałem, wykorzystując wszystkie możliwe zasoby opanowania i cierpliwości — początkowo nigdy nie miał się do tego przyznawać, lecz jak widać tym jednym prostym zdaniem, Alan wyciągnął z niego jakże mroczny sekret. Przyglądał mu się jeszcze przez chwilę, zupełnie jakby chciał się upewnić, że wypowiedziane słowa nie były jedynie żartem. Nawet jeśli nie powiedział nic więcej, nie było wątpliwości, że w najbliższej przyszłości bez wątpienia skorzysta z jego oferty w przerwie pomiędzy zajęciami i praktykami, by choć na chwilę nawiedzić warsztat i odpowiednio się po nim rozejrzeć.
— Bylebym tylko potrafił się powstrzymać — wymamrotał bardziej do siebie niż do samego blondyna, gdy dość niepożądane w tym momencie myśli przewinęły się przez jego głowę.
Zachowujesz się jak narkoman na głodzie.
Nic na to nie poradzę.
Po prostu jedź do tej kliniki weterynaryjnej, zabierz go do tego mieszkania, które od wczoraj planowałeś obejrzeć i z miejsca je wykup.
...
Będziecie mieli gdzie spać?
Jeśli jeszcze raz oskarżą mnie o rozrzutność, wiedz że obwinię ciebie.
Ha. Przecież jestem jedynie twoim głosem sumienia.
Sumienie nie powinno przypadkiem być bardziej skromne?
"Nic mi nie będzie. Poza tym dzięki temu nie odmrażałeś sobie dupy na drzewie przez kolejne pięć minut. Same plusy, Black."
— Jestem ci za to niezmiernie wdzięczny, ale jeśli sądzisz że jeśli przyjdziesz do mnie zakatarzony to będę ci usługiwał niczym rasowa pokojówka, mylisz się. Ponadto moja odmowa nie będzie nawet aktem złośliwości, a zwyczajnej troski. Nie chcesz widzieć mnie w kuchni. Choć rzecz jasna w razie czego, rezydencja stoi otworem. Służba na przywracaniu innych do zdrowia zna się znakomicie. To jak, weterynarz? Swoją drogą jeśli nie jesteś zbyt mocno zawalony robotą, nie miałbyś chwili by gdzieś się ze mną przejechać? Zapłacę ci za stracony czas — zapewnił go, odsuwając się nieznacznie w tył, by spojrzeć na niego w sposób, który wyraźnie wskazywał na to, że czarnowłosemu niezmiernie zależało na zabraniu chłopaka ze sobą.
― Miło mi, że doceniasz i wierzysz w moją bogatą osobowość ― rzucił, nie bez słyszalnej nuty pewności siebie, choć zdawał sobie sprawę, że jego charakter nie przypadał do gustu wszystkim. Teatralnie pochylił głowę w płytkim ukłonie, na moment błyskając zębami w szerszym uśmiechu.
Grymas jednak prędko spełzł z jego ust, ustępując miejsca zdziwieniu i częściowemu niezrozumieniu, gdy Mercury rozpoczął swoje przedstawienie. Z początku ciężko było mu dostosować się do tak nagłej zmiany sytuacji – w końcu nic w zachowaniu czarnowłosego nie wskazywało na to, żeby sobie żartował.
„Kurza stopa”... serio? „Panienka boska”?
Koniec końców nie powstrzymał się od parsknięcia, które usiłował w dość nieudolny sposób ukryć za dłonią, którą nakrył usta. W końcu jednak roześmiał się na głos, gdy zaczęło docierać do niego, jak źle mógłby skończyć się podobny wypadek. Trzeba jednak przyznać, że gdyby Merc nagle stał się zagorzałym katolikiem, który potępiałby wszystko, co odbywałoby się nie po Bożemu, zapewne Hayden nie byłby w stanie przebywać zbyt długo w jego towarzystwie, mając porównanie do jego wcześniejszego usposobienia. Co prawda, możliwe, że tylko teraz blondynowi mogło się wydawać, że każde ich spotkanie kończyłoby się podobnym atakiem śmiechu, ale nie zamierzał odbierać sobie tej dziecięcej radości myślą, że byłoby to tragiczne niż śmieszne.
― Powinieneś grać w filmach ― stwierdził, nabrawszy powietrza do płuc, gdy już udało mu się nieco opanować. ― Przez chwilę naprawdę sądziłem, że masz w planach wstąpienie do seminarium.
Klepnął chłopaka w plecy, zaraz milknąc na moment, gdy tylko przyznał się do prób odszukania jego domu. Jasnowłosy przyglądał się chłopakowi z dość nieodgadnioną miną. Mógłby się spodziewać, że brunet z ciekawości był w stanie posunąć się do różnych rzeczy, a także przeprowadzić dokładny research jego życiorysu, ale doceniał, że w tej jednej jedynej kwestii postanowił obejść się smakiem.
― Dobrze, że nie szedłeś dalej ― przyznał, choć zapewne nie tego oczekiwał Cullinan. ― Ale nigdy nie pytałeś mnie o warsztat, a on nie znajduje się w tym domu ― dodał po chwili, zupełnie odruchowo nie przyznając, że „ten dom” nie był jego domem. ― Mogę podać ci adres albo możemy pójść tam któregoś dnia. Może nawet załapiesz się na najlepszy obiad swojego życia ― odparł, choć zapewne nie powinien mówić takich rzeczy przy kimś, kto był w stanie sprawić sobie obiad w każdej restauracji w mieście i na świecie. Nie zamierzał mówić jednak nic więcej, jakby całe zaproszenie miało mieć w sobie coś z niespodzianki albo jakby to on sam był mistrzem kuchni, z czym nie ujawnił się przez te wszystkie lata.
― Nie byłbym zbyt wymagającym pacjentem. Ale chciałbym to zobaczyć ― przyznał, unosząc wzrok w zamyśleniu. Nie sądził, że po jednym takim wyjściu choroba rozłoży go na łopatki, ale teraz miał wrażenie, że chciał, żeby tak się stało. Po kilku sekundach pociągnął nosem. ― Chyba coś mnie bierze. ― Przechylił się, chcąc oprzeć część swojego ciężaru na chłopaku. Koniec końców zaledwie się o niego otarł, gdy ten niespodziewanie odsunął się w tył.
Nie mówi się takich rzeczy, Alan.
Daj spokój, tylko żartuję.
„Zapłacę ci za stracony czas.”
Jasnowłosy wywrócił ostentacyjnie oczami, nawet nie starając się o to, by jego rezygnacja została ukryta przynajmniej w najdrobniejszym stopniu. Mercury powinien zdawać sobie sprawę z tego, że zapłata, którą aktualnie miał na myśli, była mu całkowicie niepotrzebna. Paige nie był ani dziwką, ani chłopcem do towarzystwa, choć wyrobił sobie dość lekkie podejście do czarnowłosego w tej kwestii i już dawno zdążył przyzwyczaić się do tego, że załatwianie spraw za pomocą pieniędzy było u niego odruchem bezwarunkowym.
― Pojadę, ale nie przyjmę zapłaty. Chyba że masz do zaoferowania jakąś lepszą formę ― rzucił, w tym samym czasie przesuwając wzrokiem po całym jego ciele, zanim na nowo skupił się na jego twarzy. Łobuzerski uśmiech, który wykrzywił jego usta, pozwalał na odczytanie jego myśli jak z otwartej księgi. W tym przypadku nie zamierzał kryć się ze swoimi prostymi zachciankami.
Jakby nie patrzeć, minęło już trochę czasu.
― I wybij sobie wreszcie z głowy, że musisz mi za cokolwiek płacić ― dodał po chwili, ruszając powoli przed siebie. Gdy przechodził obok bruneta, zaczepnie stuknął go otwartą dłonią w tył głowy – najwidoczniej zamierzał samodzielnie rozpocząć proces wybijania, choć obawiał się, że cios był za słaby, by pozbawić Blacka starych nawyków.
Głośniejsze i nieco przytłumione miauknięcie zmusiło go do opuszczenia wzroku. Niemalże od razu rozpiął rzep kieszeni, wyławiając z niej kociaka, którego zaraz objął ramieniem, przytrzymując bliżej jego rodzeństwa.
Grymas jednak prędko spełzł z jego ust, ustępując miejsca zdziwieniu i częściowemu niezrozumieniu, gdy Mercury rozpoczął swoje przedstawienie. Z początku ciężko było mu dostosować się do tak nagłej zmiany sytuacji – w końcu nic w zachowaniu czarnowłosego nie wskazywało na to, żeby sobie żartował.
„Kurza stopa”... serio? „Panienka boska”?
Koniec końców nie powstrzymał się od parsknięcia, które usiłował w dość nieudolny sposób ukryć za dłonią, którą nakrył usta. W końcu jednak roześmiał się na głos, gdy zaczęło docierać do niego, jak źle mógłby skończyć się podobny wypadek. Trzeba jednak przyznać, że gdyby Merc nagle stał się zagorzałym katolikiem, który potępiałby wszystko, co odbywałoby się nie po Bożemu, zapewne Hayden nie byłby w stanie przebywać zbyt długo w jego towarzystwie, mając porównanie do jego wcześniejszego usposobienia. Co prawda, możliwe, że tylko teraz blondynowi mogło się wydawać, że każde ich spotkanie kończyłoby się podobnym atakiem śmiechu, ale nie zamierzał odbierać sobie tej dziecięcej radości myślą, że byłoby to tragiczne niż śmieszne.
― Powinieneś grać w filmach ― stwierdził, nabrawszy powietrza do płuc, gdy już udało mu się nieco opanować. ― Przez chwilę naprawdę sądziłem, że masz w planach wstąpienie do seminarium.
Klepnął chłopaka w plecy, zaraz milknąc na moment, gdy tylko przyznał się do prób odszukania jego domu. Jasnowłosy przyglądał się chłopakowi z dość nieodgadnioną miną. Mógłby się spodziewać, że brunet z ciekawości był w stanie posunąć się do różnych rzeczy, a także przeprowadzić dokładny research jego życiorysu, ale doceniał, że w tej jednej jedynej kwestii postanowił obejść się smakiem.
― Dobrze, że nie szedłeś dalej ― przyznał, choć zapewne nie tego oczekiwał Cullinan. ― Ale nigdy nie pytałeś mnie o warsztat, a on nie znajduje się w tym domu ― dodał po chwili, zupełnie odruchowo nie przyznając, że „ten dom” nie był jego domem. ― Mogę podać ci adres albo możemy pójść tam któregoś dnia. Może nawet załapiesz się na najlepszy obiad swojego życia ― odparł, choć zapewne nie powinien mówić takich rzeczy przy kimś, kto był w stanie sprawić sobie obiad w każdej restauracji w mieście i na świecie. Nie zamierzał mówić jednak nic więcej, jakby całe zaproszenie miało mieć w sobie coś z niespodzianki albo jakby to on sam był mistrzem kuchni, z czym nie ujawnił się przez te wszystkie lata.
― Nie byłbym zbyt wymagającym pacjentem. Ale chciałbym to zobaczyć ― przyznał, unosząc wzrok w zamyśleniu. Nie sądził, że po jednym takim wyjściu choroba rozłoży go na łopatki, ale teraz miał wrażenie, że chciał, żeby tak się stało. Po kilku sekundach pociągnął nosem. ― Chyba coś mnie bierze. ― Przechylił się, chcąc oprzeć część swojego ciężaru na chłopaku. Koniec końców zaledwie się o niego otarł, gdy ten niespodziewanie odsunął się w tył.
Nie mówi się takich rzeczy, Alan.
Daj spokój, tylko żartuję.
„Zapłacę ci za stracony czas.”
Jasnowłosy wywrócił ostentacyjnie oczami, nawet nie starając się o to, by jego rezygnacja została ukryta przynajmniej w najdrobniejszym stopniu. Mercury powinien zdawać sobie sprawę z tego, że zapłata, którą aktualnie miał na myśli, była mu całkowicie niepotrzebna. Paige nie był ani dziwką, ani chłopcem do towarzystwa, choć wyrobił sobie dość lekkie podejście do czarnowłosego w tej kwestii i już dawno zdążył przyzwyczaić się do tego, że załatwianie spraw za pomocą pieniędzy było u niego odruchem bezwarunkowym.
― Pojadę, ale nie przyjmę zapłaty. Chyba że masz do zaoferowania jakąś lepszą formę ― rzucił, w tym samym czasie przesuwając wzrokiem po całym jego ciele, zanim na nowo skupił się na jego twarzy. Łobuzerski uśmiech, który wykrzywił jego usta, pozwalał na odczytanie jego myśli jak z otwartej księgi. W tym przypadku nie zamierzał kryć się ze swoimi prostymi zachciankami.
Jakby nie patrzeć, minęło już trochę czasu.
― I wybij sobie wreszcie z głowy, że musisz mi za cokolwiek płacić ― dodał po chwili, ruszając powoli przed siebie. Gdy przechodził obok bruneta, zaczepnie stuknął go otwartą dłonią w tył głowy – najwidoczniej zamierzał samodzielnie rozpocząć proces wybijania, choć obawiał się, że cios był za słaby, by pozbawić Blacka starych nawyków.
Głośniejsze i nieco przytłumione miauknięcie zmusiło go do opuszczenia wzroku. Niemalże od razu rozpiął rzep kieszeni, wyławiając z niej kociaka, którego zaraz objął ramieniem, przytrzymując bliżej jego rodzeństwa.
Obserwowanie jego zmieniającej się mimiki było bez wątpienia najdoskonalszą z nagród, jakie mógł w tym momencie otrzymać. Gdyby stał niewzruszony, wiedziałby że jego pokaz zwyczajnie nie miał na niego najmniejszego wpływu. Widząc jednak zdziwienie, zapał dodatkowo się zwiększał, potrzymując mu na utrzymanie tej doskonałej, aktorskiej maski bez najmniejszego problemu.
— Byłbym niezwykle URAŻONY, gdybyś nie wierzył w mój aktorski talent. Cieszę się jednak, że postanowiłeś go docenić. Skromnie podziękuję. Bądź nieco mniej skromnie. W końcu jestem pewien, że przy odpowiednich argumentach namówiłbym owcę, by sama się ogoliła i oddała mi swoją wełnę — śnieżnobiałe zęby błysnęły krótko w uśmiechu, gdy wyraźnie rozbawiony Mercury postanowił po raz kolejny dać drobny pokaz ze swojej strony, nieszczególnie przejmując się tym, że w towarzystwie każdej innej osoby, podobne zachowanie byłoby uznane za niedopuszczalne. Alan nie był w końcu byle kim.
— Wiesz, w końcu i tak krąży całe mnóstwo teorii spiskowych na temat seminarium. Tak jak to, że każdy ksiądz tak naprawdę jest ukrywającym się gejem i już wtedy wybiera sobie odpowiedniego partnera, z którym pójdzie potem do jednego kościoła, by móc spełniać wolę pana jednocześnie... — nie dokończył, puszczając mu jedynie oczko z wyraźnym rozbawieniem. Najgorzej że te głupie teorie spiskowe, faktycznie już kilkakrotnie znalazły swoje odwzorowanie i zostały poparte dowodami w rzeczywistości.
— Gdyby kiedyś zamarzyło ci się kupowanie samochodu za mszowe i tak dalej, daj mi znać. Choć szczerze mówiąc sam nie wiem czy te ich sukienki do mnie pasują. Oczywiście ładnemu we wszystkim ładnie, ale... sutanna. Serio? Już pomijając, że w Kanadzie przecież i tak homofobów mamy tyle co... sam nie wiem. Tybetańczyków — zamachał wolną ręką, dość żywo gestykulując by podkreślić absurd wypowiedzianych przez siebie słów. Kot zatrząsł się nieznacznie w jego dłoni, zmuszając go do ponownego zwrócenia na niego uwagi. No tak, w końcu w trakcie gdy oni w najlepsze oddawali się rozmowie, zwierzęta nadal nie otrzymały odpowiedniej pomocy.
"Dobrze, że nie szedłeś dalej."
Spojrzał na niego w sposób, który dość dobitnie świadczył o tym, że Mercury nie był tego samego zdania co on. Niezależnie od tego co kryło się za czterema ścianami Paige'a - o czym mógł mieć już jakiekolwiek pojęcie, biorąc pod uwagę fakt że blondyn dość dobitnie wypowiedział się zarówno na temat własnej matki, jak i wykonywanego przez nią zawodu - nie było to nic, co miało jakkolwiek wpłynąć na postrzeganie chłopaka przez Blacka. Sam nie wiedział dlaczego tak mu zależało na tym, by dostać się do środka. Pokój zawsze jednak wydawał mu się na swój sposób pomieszczeniem intymnym. Spędzali w nim większość swojego czasu, choćby po prostu mieli tam spać. Miał w sobie kilka, a nawet kilkanaście przeróżnych przedmiotów związanych z ich zainteresowaniami, co pomagało im na poznanie siebie wzajemnie. Fakt, że Alan tak dobitnie nie chciał tam nikogo wpuszczać, tym bardziej sprawiał że Kyan po prostu czuł potrzebę dostania się do środka, by zostać pierwszą osobą która pokona podobną barierę.
Chciał być pierwszy.
Odwrócił wzrok.
— Jasne. Bardzo chętnie — powiedział nie zamierzając zaglądać darowanemu koniowi w zęby. Nawet jeśli po raz kolejny docierało do niego jak niewiele wiedział o brązowookim, gdy ten otwarcie przyznał się że miał jeszcze drugi dom, o którym Mercury nie miał zielonego pojęcia. Nieprzyjemne ukłucie w klatce piersiowej, z którym nadal nie był do końca obeznany, sprawiło że podniósł dłoń by potrzeć swój mostek kilkakrotnie, licząc tym samym że ból zwyczajnie zelżeje.
— Ci którzy mówią, że nie są zbyt wymagający, zawsze są najgorsi. 37 stopni gorączki i twierdzą że umierają. Już raz musiałem taką osobę przekonywać, że nie jest jej potrzebna kartka, by spisać testament. Nie żeby zdążyła się wtedy dorobić jakiegokolwiek własnego majątku.
Przewrócił oczami na samo wspomnienie, kręcąc na boki głową.
"Pojadę, ale nie przyjmę zapłaty. Chyba że masz do zaoferowania jakąś lepszą formę."
Uniósł brew ku górze.
— Tylko jeśli zasłużysz — nie skomentował jego następnych słów. Łatwo było mu mówić. Ciężko było mu pozbyć się nawyku, który wyrabiał w sobie przez lata. Zwłaszcza że nawet jeśli nie patrzył na Alana z góry ze względu na jego stan majątkowy, nadal zdawał sobie sprawę że znajdował się na tym poziomie, gdzie zabranie go na kilka godzin z pracy mogło znacznie zmniejszyć jego pensję. Nie chciał, by przez własne potrzeby chłopak miał potem problemy i musiał odkładać pieniądze, by sobie na coś pozwolić.
— Dobra to gdzie zaparkowałeś? Prowadź. Mam nadzieję, że Maioris się zmieści? — cmoknął krótko na owczarka, który momentalnie znalazł się tuż przy jego nodze, wręcz przyklejając się bokiem do jego nogawki.
― Całkiem sprytnie. Zaliczysz, wyspowiadasz się, tajemnica i tak obowiązuje. Same profity ― rzucił z rozbawieniem i gdyby nie trzymane koty, najpewniej już teraz rozłożyłby bezradnie ręce. I tak nigdy nie wierzył, że na świecie istniało aż tak wiele osób, które były w stanie wytrzymać w celibacie całe swoje życie albo tych, którzy postanawiali iść ścieżką Pana z czystego powołania. Nie był to jednak temat na dziś ani najpewniej na żaden inny dzień. Alan czuł się o wiele lepiej, gdy rozmowy schodziły na bardziej żartobliwe lub takie, które dawały mu pełne pole do osobistych zagrywek. ― Czy ja wiem, chętnie ściągnąłbym z ciebie tą sutannę. Zastanawia mnie tylko, czy za przespanie się z księdzem byłbym bardziej błogosławiony czy raczej przeklęty? ― rzucił bez jakiegokolwiek zawahania, jednocześnie unosząc wzrok w widocznym zastanowieniu. Wreszcie jednak wzruszył barkami i już można było się domyślić, że komu jak komu, ale Paige'owi z całą pewnością było wszystko jedno. Nie należał do wierzących osób, a jakby nie spojrzeć, Black był wart każdego grzechu. ― Worth it.
Zdążył zwrócić uwagę na to, że w kwestii odwiedzin w jego domu wyraźnie się nie zgadzali. Nie zamierzał jednak zmieniać swojego zdania. Niezależnie od tego, jak bardzo chciałby pokazać mu swój własny pokój i bez przeszkód ustalać spotkania w swoim miejscu zamieszkania, wiedział, że w obecnych warunkach nie miał się czym pochwalić. Może gdyby znali się osiem lat wcześniej, wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej, a teraz na wszystko wydawało się być za późno. Ciemnooki odliczał czas do kupna własnego mieszkania, choć szacował, że jeszcze przez co najmniej dwa lata był zdany na miejsce, którego nie potrafił już nazwać swoim domem.
„Jasne. Bardzo chętnie.”
― W takim razie Berson Avenue dwanaście. Powinieneś trafić bez problemu, bo to nieduża ulica. Poza piątkami i sobotami powinienem być na miejscu. Furtka czasem się przycina, ale wystarczy pchnąć ją mocniej ― wyjaśnił, licząc na to, że czarnowłosy bez trudu utrwali to sobie w pamięci. W razie problemów i tak nieustannie znajdowali się w kontakcie, nie licząc momentów, w których Alanowi zwyczajnie wypadało z głowy naładowanie telefonu lub zabranie go ze sobą. Niezależnie od tego, jak bardzo próbował wyzbyć się starych nawyków, te od czasu do czasu wciąż przez niego przemawiały.
Nikt nie był idealny.
― Właśnie prosisz się o to, bym przez resztę życia zrzędził, że umieram za każdym razem, gdy będę chory. Myślisz, że nie robiłbym tego dla zasady? ― rzucił, błyskając zębami w złośliwym uśmiechu. Wątpił jednak, by zwykłe przeziębienie mogło przyprawić go o stan, w którym na poważnie twierdziłby, że jest bliski śmierci. Sama myśl o tym, że pociągając nosem, prosiłby o podanie mu kartki i długopisu, by spisać testament, przyprawiała go o rozbawienie, które rozświetliło ciemne oczy chłopaka.
„Tylko jeśli zasłużysz.”
― Ooo ty. To moje towarzystwo już nie wystarczy? ― prychnął, by po chwili trącić go nieznacznie łokciem w ramię. Starał się, by gest ten nie był zbyt mocny, jednak w tym przypadku miał na uwadze dobro trzymanego przez chłopaka kota, który był od niego znacznie bardziej delikatny. Jasnowłosy nie czuł się jednak zrażony tym komentarzem, jakby mimo wszystko był przekonany, że uda mu się zasłużyć albo jakby zwyczajnie zaakceptował fakt, że robienie czegokolwiek na siłę nie miało większego sensu.
― Zaparkowałem? ― spytał tak, jakby pomimo bycia mechanikiem było to na tyle abstrakcyjne słowo, że mimowolnie przechylił głowę na bok. Myślał, że odkąd wpadł zdyszany do parku, było całkiem jasne, że nie przyjechał tu żadnym samochodem. Mercury miał jednak prawo nie wiedzieć, że od domu jego babci, park dzieliło zaledwie kilka przecznic, co nie było aż tak drastyczną odległością, by nie zjawić się tu pieszo. ― Przyszedłem tutaj, ale autobus powinien być w sam raz. Mamy przystanek tuż przed parkiem po przeciwnej stronie ulicy. Na pewno znajdziemy coś, czym damy radę dojechać do kliniki, jeśli wiesz gdzie się znajduje.
Kiwnął podbródkiem przed siebie, jakby tym bardziej był przekonany o tym, że cel znajdował się tuż przed nimi. Chociaż wcześniej nieustannie spoglądał przed siebie, teraz mimowolnie zerknął w stronę czarnowłosego. W milczeniu przesunął spojrzeniem po jego profilu, jakby doszukiwał się odpowiedzi na pytanie, które jeszcze nie padło.
― Jechałeś kiedyś autobusem?
Nigdy nie miał problemów z mówieniem tego, co miał na myśli. I tym razem nawet nie przyszło mu do głowy, by ugryźć się w język, mimo że Mercury mógł poczuć się w jakiś sposób urażony. Trudno jednak było wyobrazić sobie Cullinana podczas podróży w tak spartańskich warunkach – publiczne środki transportu zazwyczaj bywały mocno zatłoczone i przede wszystkim stanowiły jedną z najtańszych opcji poruszania się po mieście. Ktoś, kto posiadał szofera na zawołanie nie musiał martwić się kupnem biletu ani czekaniem na mrozie. Hayden mimowolnie uśmiechnął się pod nosem na samą myśl, że prawdopodobnie zamierzał wpakować Blacka w coś zupełnie nowego i coś, do czego kompletnie nie pasował.
O ile w ogóle tam wsiądzie, Paige.
Wystarczy odrobina uroku osobistego.
Nie załatwisz go na poczekaniu.
Zdążył zwrócić uwagę na to, że w kwestii odwiedzin w jego domu wyraźnie się nie zgadzali. Nie zamierzał jednak zmieniać swojego zdania. Niezależnie od tego, jak bardzo chciałby pokazać mu swój własny pokój i bez przeszkód ustalać spotkania w swoim miejscu zamieszkania, wiedział, że w obecnych warunkach nie miał się czym pochwalić. Może gdyby znali się osiem lat wcześniej, wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej, a teraz na wszystko wydawało się być za późno. Ciemnooki odliczał czas do kupna własnego mieszkania, choć szacował, że jeszcze przez co najmniej dwa lata był zdany na miejsce, którego nie potrafił już nazwać swoim domem.
„Jasne. Bardzo chętnie.”
― W takim razie Berson Avenue dwanaście. Powinieneś trafić bez problemu, bo to nieduża ulica. Poza piątkami i sobotami powinienem być na miejscu. Furtka czasem się przycina, ale wystarczy pchnąć ją mocniej ― wyjaśnił, licząc na to, że czarnowłosy bez trudu utrwali to sobie w pamięci. W razie problemów i tak nieustannie znajdowali się w kontakcie, nie licząc momentów, w których Alanowi zwyczajnie wypadało z głowy naładowanie telefonu lub zabranie go ze sobą. Niezależnie od tego, jak bardzo próbował wyzbyć się starych nawyków, te od czasu do czasu wciąż przez niego przemawiały.
Nikt nie był idealny.
― Właśnie prosisz się o to, bym przez resztę życia zrzędził, że umieram za każdym razem, gdy będę chory. Myślisz, że nie robiłbym tego dla zasady? ― rzucił, błyskając zębami w złośliwym uśmiechu. Wątpił jednak, by zwykłe przeziębienie mogło przyprawić go o stan, w którym na poważnie twierdziłby, że jest bliski śmierci. Sama myśl o tym, że pociągając nosem, prosiłby o podanie mu kartki i długopisu, by spisać testament, przyprawiała go o rozbawienie, które rozświetliło ciemne oczy chłopaka.
„Tylko jeśli zasłużysz.”
― Ooo ty. To moje towarzystwo już nie wystarczy? ― prychnął, by po chwili trącić go nieznacznie łokciem w ramię. Starał się, by gest ten nie był zbyt mocny, jednak w tym przypadku miał na uwadze dobro trzymanego przez chłopaka kota, który był od niego znacznie bardziej delikatny. Jasnowłosy nie czuł się jednak zrażony tym komentarzem, jakby mimo wszystko był przekonany, że uda mu się zasłużyć albo jakby zwyczajnie zaakceptował fakt, że robienie czegokolwiek na siłę nie miało większego sensu.
― Zaparkowałem? ― spytał tak, jakby pomimo bycia mechanikiem było to na tyle abstrakcyjne słowo, że mimowolnie przechylił głowę na bok. Myślał, że odkąd wpadł zdyszany do parku, było całkiem jasne, że nie przyjechał tu żadnym samochodem. Mercury miał jednak prawo nie wiedzieć, że od domu jego babci, park dzieliło zaledwie kilka przecznic, co nie było aż tak drastyczną odległością, by nie zjawić się tu pieszo. ― Przyszedłem tutaj, ale autobus powinien być w sam raz. Mamy przystanek tuż przed parkiem po przeciwnej stronie ulicy. Na pewno znajdziemy coś, czym damy radę dojechać do kliniki, jeśli wiesz gdzie się znajduje.
Kiwnął podbródkiem przed siebie, jakby tym bardziej był przekonany o tym, że cel znajdował się tuż przed nimi. Chociaż wcześniej nieustannie spoglądał przed siebie, teraz mimowolnie zerknął w stronę czarnowłosego. W milczeniu przesunął spojrzeniem po jego profilu, jakby doszukiwał się odpowiedzi na pytanie, które jeszcze nie padło.
― Jechałeś kiedyś autobusem?
Nigdy nie miał problemów z mówieniem tego, co miał na myśli. I tym razem nawet nie przyszło mu do głowy, by ugryźć się w język, mimo że Mercury mógł poczuć się w jakiś sposób urażony. Trudno jednak było wyobrazić sobie Cullinana podczas podróży w tak spartańskich warunkach – publiczne środki transportu zazwyczaj bywały mocno zatłoczone i przede wszystkim stanowiły jedną z najtańszych opcji poruszania się po mieście. Ktoś, kto posiadał szofera na zawołanie nie musiał martwić się kupnem biletu ani czekaniem na mrozie. Hayden mimowolnie uśmiechnął się pod nosem na samą myśl, że prawdopodobnie zamierzał wpakować Blacka w coś zupełnie nowego i coś, do czego kompletnie nie pasował.
O ile w ogóle tam wsiądzie, Paige.
Wystarczy odrobina uroku osobistego.
Nie załatwisz go na poczekaniu.
— Wstrzymaj konie, ogierze. Dopiero teraz dowiaduję się, że masz słabość do przebieranek? Wystarczyło słowo. Cóż, teraz przynajmniej wiem w jakim kierunku mam uderzać, gdy będę chciał ściągnąć na siebie twoją uwagę — parsknął rozbawiony, przez chwilę rozważając w myślach potencjalne stroje, które rzeczywiście mógłby założyć. Większość z tych popularnych zwyczajnie odpadała. Nie zamierzał zostawać żadną 'meido', nauczycielką czy japońską uczennicą. Prędzej dałby się pokroić niż upokorzyć w podobny sposób.
Nie zmieniło to jednak faktu, że w jego głowie pojawił się nieco inny obraz, który sprawił że mimowolnie uniósł kącik ust ku górze.
Raczej nie będziesz miał problemu z odpowiednim dostępem.
Przynajmniej będzie bardziej realistycznie.
Może nawet za bardzo.
Dwa lata, które dla Alana były swego rodzaju więzieniem i katorgą, dla Mercury'ego były jedynie dodatkową szansą na ujrzenie czegoś, czego nie spodziewał się ujrzeć zbyt prędko. A jednak nie zamierzał się poddawać. Dopóki Paige ukrywał przed nim cokolwiek - a zresztą, tak długo jak obaj mieli przed sobą jakiekolwiek tajemnice - tak długo nie był w stanie stwierdzić czy faktycznie łącząca ich relacja rzeczywiście była prawdziwym związkiem. Nie potrafił sobie wyobrazić sytuacji, w której wiecznie miga się na wszystkie strony, byle nie zabrać go do macochy, która bez wątpienia na wszelkie sposoby próbowałaby mu utrudnić życie. Próby przekupstwa by z nim zerwał, docinki, pogróżki, nieprzychylne komentarze, wyciąganie nieprzyjemnych faktów z przeszłości. Była zdolna do wszystkiego, podobnie jak jej rodzice. To w jakim domu się wychowałeś zawsze miało swój wpływ i odbijało na kimś swoje szczególne piętno. Nawet jeśli nie zdawali sobie z tego sprawy.
"Berson Avenue 12."
— Jasne — jego głos był na tyle wyprany z wszelkich emocji, by ciężko było stwierdzić czy rzeczywiście zdążył już utrwalić go w głowie i zaplanować najbliższe wpadnięcie, czy też zwyczajnie wypowiedział to dla czystego potwierdzenia że słucha, bez większych, konkretnych planów. Z drugiej strony nie było wątpliwości, że pamięć Blacka była na tyle dobra, by zapewne już zanotował adres w umyśle czy tego chciał, czy nie.
"Właśnie prosisz się o to, bym przez resztę życia zrzędził, że umieram za każdym razem, gdy będę chory."
— Uważaj na słowa, Paige. Mogą brzmieć jak obietnica, której nie będziesz w stanie podołać — bynajmniej nie chodziło mu w tym momencie o faktyczne zrzędzenie. Fakt, że twarz Mercury'ego daleka była od rozbawienia gdy odwracał się w bok, byle nie patrzeć na blondyna mówiła sama za siebie. Łatwo było mówić o reszcie życia, gdy reprezentowało się jak lekkie podejście do wszystkiego. Tego nie musiał widzieć, tego nie musiał wiedzieć, tego nie musiał robić. Co będzie to będzie.
Czasem mu tego zazdrościł, innym razem zwyczajnie nie potrafił przestawić się na podobny tok myślenia, a jego umysłem targało niezrozumienie. Ciche miauczenie oderwało go od coraz bardziej i bardziej negatywnych myśli. Podrapał zwierzę za uchem i poruszył kilkakrotnie rękami, kołysząc je uspokajająco w górę i w dół.
"Ooo ty. To moje towarzystwo już nie wystarczy?"
— Hej, brzmisz na zaskoczonego. Nigdy nie będziesz jedyną osobą w moim życiu. Mam liczną rodzinę, pamiętasz? Starsze rodzeństwo mogę sobie darować, ale Saturn to moja druga połowa. Choć fakt faktem, w przeciwieństwie do niego, z tobą nie da się po prostu spokojnie poleżeć w łóżku — uniósł brew ku górze, odpowiadając lekkim kopnięciem go w kostkę.
Oho.
Przekrzywił głowę w bok.
— No samochód. Chyba nie szedłeś tu pieszo — zażartował rozbawiony, momentalnie milknąc gdy usłyszał dalszą odpowiedź. Przez chwilę wysłuchiwał go w milczeniu, nie zwalniając kroku. Dopiero gdy skończył mówić, parsknął krótko i wybuchnął śmiechem, kręcąc głową na boki w wyraźnym niedowierzaniu.
— I to mi mówisz, że powinienem być aktorem. Prawie się nabrałem. Autobusem, dobre sobie.
Mercury i autobus. Może od razu niech wsadzi go na rolki i niech tak pojadą do weterynarza. To by dopiero był wjazd godzien zapamiętania. Cały czas śmiał się cicho pod nosem, mamrocząc coś z wyraźnym rozbawieniem.
Problem w tym, że Alan się nie śmiał.
"Jechałeś kiedyś autobusem?"
Zatrzymał się.
— Hej. Żartujesz prawda? — śmiech umilkł całkowicie, gdy czarnowłosemu zrzedła mina. Wpatrywał się uważnie w brązowookiego, szukając jakiegokolwiek śladu wskazującego na to, że zaraz wybuchnie śmiechem, poklepie go po ramieniu i powie: "No pewnie, że żartuję. Chyba nie myślisz, że pozwoliłbym ci jechać autobusem?".
Jeśli do tej pory uważał, że Mercury miał wyjątkowo jasną karnację to właśnie stracił wszelkie kolory, gdy zrobił się blady jak ściana.
— Nie ma opcji.
― To dopiero co odkryta słabość do przebieranek. Lubię próbować nowych rzeczy, o ile nie zamierzasz wskoczyć w strój japońskiej uczennicy. Nie ujmując ci uroku, spódniczka byłaby już lekką przesadą. ― Przechylił głowę na bok, oceniając go spojrzeniem od góry do dołu. Nie było wątpliwości, że właśnie usiłował wyobrazić go sobie w podobnym wydaniu i całkiem możliwe, że nie miał z tym problemu, gdy dosłownie chwilę później zaśmiał się pod nosem.
Lepiej nie.
Może w końcu straciłby w twoich oczach.
Zastanawia mnie, kiedy w końcu się przyzwyczaisz.
Nigdy.
To mocne słowo.
„Jasne.”
― Nie brzmisz na szczególnie zadowolonego ― zauważył, jednak nie dodał nic więcej. Miał nadzieję, że był to jedynie efekt pierwszego wrażenia, a stosunek czarnowłosego miał się zmienić dopiero po przekroczeniu progu niewielkiego domu na przedmieściach – tego, którego Hayden faktycznie mógł nazwać prawdziwym domem, nawet jeślinie mógł nie chciał spędzać tam całego swojego czasu, by nie stać się jedynie problemem dla staruszki, która bez wątpienia uchyliłaby mu nieba.
„Mogą brzmieć jak obietnica, której nie będziesz w stanie podołać.”
― Może jestem bardziej słowny niż ci się wydaje? ― odparł z pewną dozą powagi w głosie, gdy spojrzeniem ciemnych tęczówek przesunął po profilu Blacka. Jeszcze jakiś czas temu – z obecnej perspektywy całkiem spory – on także zmieniał swoje obiekty zainteresowania. Paige nie sądził, by były to czasy warte wypominania. Na obecną chwilę nie widział też powodów, dla których miałby to kończyć, niezależnie od tego, jak bardzo się od siebie różnili i w jak wielu sprawach mogliby się nie zgadzać. ― Nie zamierzam konkurować z twoją rodziną. Myślałem, że moje towarzystwo wystarczy, żebyśmy dziś nie musieli leżeć spokojnie w łóżku ― rzucił, nawet nie próbując ściszyć głosu, gdy właśnie wymijali jakichś spacerowiczów. Kolejna zaczepka nie obyła się bez odpowiedzi – tym razem nachylił się i choć usiłował chwycić zębami płatek jego ucha, przy poruszaniu się było to na tyle utrudnione, że ledwo pociągnął go zaczepnie za kilka kosmyków. Cud, że żaden z nich nie wylądował na jego języku, a jasnowłosy wyprostował się i szedł dalej, jakby od początku miał taki zamiar.
― Już mówiłem, że tu przyszedłem ― powtórzył nadzwyczaj cierpliwie.
„Hej. Żartujesz prawda?”
Przystanął dopiero wtedy, gdy wyprzedził Mercury'ego o dwa kroki – dopiero wtedy zauważył, że czarnowłosy się zatrzymał. Momentalnie stanął bokiem do niego, by obejrzeć się w jego stronę, nie rozumiejąc, czemu potraktował to jak żart. Ludzie często poruszali się za pomocą środków komunikacji publicznej, jeśli nie mogli pozwolić sobie na codzienne opłacanie taksówek albo na własny pojazd, nie wspominając już o osobistym szoferze. W takich chwilach jak ta, przepaść między nimi stawała się dużo wyraźniejsza, choć według Paige'a wystarczył tylko jeden krok, by przynajmniej na moment znaleźć się po stronie drugiej połówki. On nie widział problemu, by od czasu do czasu wziąć udział w bankiecie, nawet jeśli nie odpowiadała mu ta sztywna atmosfera, czasem też decydował się, by wyłożyć więcej pieniędzy ze swojej wypłaty, by zjeść z nim coś, co swoją ceną znacznie przekraczało cenę hot-doga z miejscowej budki. Dlaczego więc krótka podróż autobusem miałaby stanowić problem?
― Nie. Czemu? ― Uniósł brew, badawczo przyglądając się twarzy Blacka, która stopniowo traciła swoje żywe kolory. Chyba nie zamierzał powiedzieć mu, że autobusy przyprawiały go o ciarki? ― Witaj w moim świecie. Nie mam własnego samochodu, a na motocykl jest za zimno. Nie wspominając już o tym, że dwie osoby, pies i trzy koty to raczej kiepski zestaw jak na jednoślad. Poza tym to nic strasznego, nie licząc gapiących się na ciebie ludzi znudzonych podróżą – ostatnie zdanie wypowiedział żartobliwym tonem, jakby nie uważał tego za szczególnie przerażającą rzecz. Dla kogoś, kto nie miał problemu z byciem w centrum uwagi, to tym bardziej nie stanowiło problemu. ― To jak, idziesz?
Nie czekał na żadne potwierdzenie z jego strony, ruszając dalej. Nie wyglądał jednak na kogoś, komu się spieszyło, więc Mercury miał czas zarówno na namysł, jak i na podzielenie się z nim lepszym pomysłem. Od przystanku dzieliło ich jeszcze jakieś dwieście metrów.
Lepiej nie.
Może w końcu straciłby w twoich oczach.
Zastanawia mnie, kiedy w końcu się przyzwyczaisz.
Nigdy.
To mocne słowo.
„Jasne.”
― Nie brzmisz na szczególnie zadowolonego ― zauważył, jednak nie dodał nic więcej. Miał nadzieję, że był to jedynie efekt pierwszego wrażenia, a stosunek czarnowłosego miał się zmienić dopiero po przekroczeniu progu niewielkiego domu na przedmieściach – tego, którego Hayden faktycznie mógł nazwać prawdziwym domem, nawet jeśli
„Mogą brzmieć jak obietnica, której nie będziesz w stanie podołać.”
― Może jestem bardziej słowny niż ci się wydaje? ― odparł z pewną dozą powagi w głosie, gdy spojrzeniem ciemnych tęczówek przesunął po profilu Blacka. Jeszcze jakiś czas temu – z obecnej perspektywy całkiem spory – on także zmieniał swoje obiekty zainteresowania. Paige nie sądził, by były to czasy warte wypominania. Na obecną chwilę nie widział też powodów, dla których miałby to kończyć, niezależnie od tego, jak bardzo się od siebie różnili i w jak wielu sprawach mogliby się nie zgadzać. ― Nie zamierzam konkurować z twoją rodziną. Myślałem, że moje towarzystwo wystarczy, żebyśmy dziś nie musieli leżeć spokojnie w łóżku ― rzucił, nawet nie próbując ściszyć głosu, gdy właśnie wymijali jakichś spacerowiczów. Kolejna zaczepka nie obyła się bez odpowiedzi – tym razem nachylił się i choć usiłował chwycić zębami płatek jego ucha, przy poruszaniu się było to na tyle utrudnione, że ledwo pociągnął go zaczepnie za kilka kosmyków. Cud, że żaden z nich nie wylądował na jego języku, a jasnowłosy wyprostował się i szedł dalej, jakby od początku miał taki zamiar.
― Już mówiłem, że tu przyszedłem ― powtórzył nadzwyczaj cierpliwie.
„Hej. Żartujesz prawda?”
Przystanął dopiero wtedy, gdy wyprzedził Mercury'ego o dwa kroki – dopiero wtedy zauważył, że czarnowłosy się zatrzymał. Momentalnie stanął bokiem do niego, by obejrzeć się w jego stronę, nie rozumiejąc, czemu potraktował to jak żart. Ludzie często poruszali się za pomocą środków komunikacji publicznej, jeśli nie mogli pozwolić sobie na codzienne opłacanie taksówek albo na własny pojazd, nie wspominając już o osobistym szoferze. W takich chwilach jak ta, przepaść między nimi stawała się dużo wyraźniejsza, choć według Paige'a wystarczył tylko jeden krok, by przynajmniej na moment znaleźć się po stronie drugiej połówki. On nie widział problemu, by od czasu do czasu wziąć udział w bankiecie, nawet jeśli nie odpowiadała mu ta sztywna atmosfera, czasem też decydował się, by wyłożyć więcej pieniędzy ze swojej wypłaty, by zjeść z nim coś, co swoją ceną znacznie przekraczało cenę hot-doga z miejscowej budki. Dlaczego więc krótka podróż autobusem miałaby stanowić problem?
― Nie. Czemu? ― Uniósł brew, badawczo przyglądając się twarzy Blacka, która stopniowo traciła swoje żywe kolory. Chyba nie zamierzał powiedzieć mu, że autobusy przyprawiały go o ciarki? ― Witaj w moim świecie. Nie mam własnego samochodu, a na motocykl jest za zimno. Nie wspominając już o tym, że dwie osoby, pies i trzy koty to raczej kiepski zestaw jak na jednoślad. Poza tym to nic strasznego, nie licząc gapiących się na ciebie ludzi znudzonych podróżą – ostatnie zdanie wypowiedział żartobliwym tonem, jakby nie uważał tego za szczególnie przerażającą rzecz. Dla kogoś, kto nie miał problemu z byciem w centrum uwagi, to tym bardziej nie stanowiło problemu. ― To jak, idziesz?
Nie czekał na żadne potwierdzenie z jego strony, ruszając dalej. Nie wyglądał jednak na kogoś, komu się spieszyło, więc Mercury miał czas zarówno na namysł, jak i na podzielenie się z nim lepszym pomysłem. Od przystanku dzieliło ich jeszcze jakieś dwieście metrów.
— Cieszy mnie, że wkroczyliśmy na nowy etap związku. Zaczynasz czytać mi w myślach. Spróbuj teraz.
Skupił się przez chwilę, patrząc uważnie na blondyna.
Zielona piłka, zielona piłka, zielona piłka, zielona piłka.
Nie mogliśmy wybrać czegoś łatwiejszego? Jak drzewo?
Zielona piłka, by nie było zbyt łatwo.
Ha-ha.
"Nie brzmisz na szczególnie zadowolonego."
— Nie chodzi o to, że nie doceniam czy z góry skazuję drugie miejsce na bycie słabym, Paige. Ale zasłaniasz się nim, robiąc z pierwszego wielką tajemnicę i ozdabiasz to w pseudo-piękne poczucie, że tak będzie lepiej. Próbuję zrozumieć dlaczego. Dla mojej opinii o tobie, czy w momencie gdy wejdę do środka, twoja matka porwie mnie dla okupu, by wyciągnąć hajs od mojego ojca? — zapytał z niejakim znużeniem. Pomijając, że samotna kobieta zwyczajnie nie dałaby mu rady. Gdy kogoś szkoliło się od dziecka, jak radzić sobie z całą grupą napastników i zapewnić sobie równe szanse, musiałaby okazać się jakimś tajnym agentem po pełnym szkoleniu, by choć wywalić go na ziemię. Ponadto szczerze nie chciało mu się wierzyć w podobną wizję.
Jeśli natomiast Alan rzeczywiście wierzył w to, że opinia Mercury'ego zmieniłaby się po ujrzeniu jego dalekiej od ideału rodzicielki - zasłużyłby wyłącznie na to, by ktoś go trzasnął w twarz i zapytał o podstawy związku, w który podobno się ładowali. A utrzymywanie usilnych tajemnic zdecydowanie nie miało w nim zadziałać, co już teraz odczuwał wraz z rosnącą z każdą minutą irytacją. Im dłużej o tym myślał, tym bardziej wszystko zaczynało go drażnić. Musiał znaleźć sobie jakikolwiek inny punkt odniesienia.
"Może jestem bardziej słowny niż ci się wydaje?"
— Być może. Jak widać lubisz zachowywać wiele rzeczy dla siebie, więc kto wie na ile właściwie cię znam — odpowiedział sucho, acz ciężko było się gniewać czy boczyć, gdy zaczepki chłopaka mimowolnie sprawiały, że kąciki jego ust unosiły się w uśmiechu.
"Nie mam własnego samochodu, a na motocykl jest za zimno."
— Mówiłem ci już, że mogę kupić ci samochód na urodziny — wtrącił z cichym burknięciem. Jak widać mógł mu zwyczajnie wpychać podobny prezent tak długo, aż w końcu by go przyjął. Teraz cierpiał na tym nie tylko on, ale i sam Mercury, dla którego podróż autobusem była niemalże równoznaczna z nadchodzącą apokalipsą.
— No nie wiem, wydaje mi się że zapomniałeś o kilku rzeczach. Niedziałająca, zbyt słaba, bądź zbyt mocno rozkręcona klimatyzacja, ludzie otwierający okna, tacy którzy wydzielają niezbyt przyjemny zapach, pijani niemalże do nieprzytomności, wszechobecny brud, częsty tłok, korki, zwłaszcza w tak popularnych dzielnicach, konieczność czekania aż w ogóle podjedzie na przystanek, jeśli nie uda ci się usiąść to ciągłe ryzyko wywalenia się, gdy kierowca zbyt gwałtownie zahamuje, kobiety zbyt mocno spryskane perfumami, głośne rozmowy licealistów doprowadzające do wybuchu twoich bębenków i na świętego buddę, jeśli ktoś do mnie podejdzie i zacznie piszczeć czy może pogłaskać kota... Alan? Alan, czekaj! — przeklinając w myślach średnio co sekundę, podbiegł za nim nadal tak samo blady jak wcześniej. Co jeśli ktoś go rozpozna i uzna za doskonały pomysł podejście do nich, by spróbować się zaprzyjaźnić? Jakkolwiek podlizać? Niejednokrotnie musiał się zmagać z takimi sytuacjami w miejscach publicznych, a autobus bez wątpienia pozostawał publiczny. Mógłby rzecz jasna łudzić się, że zwyczajnie nie zostanie rozpoznany albo wezmą go za kogoś innego, ale nikt spostrzegawczy nie popełniłby podobnego błędu.
Mercury'ego nie dało się pomylić z kimś innym.
— Nie mogę po prostu zadzwonić po limuzynę? — zapytał na tyle cicho i niezrozumiale, by dało się poznać jedno. Chłopak chyba się poddał. Kto by jednak pomyślał, że podróż publicznym transportem może być dla kogoś aż tak stresująca. Szedł tuż za Alanem, zupełnie jakby chciał schować się za jego ramieniem i potraktować go jako osłonę przed nadchodzącym złem. Gdyby mógł, już dawno przykleiłby się do niego jak rzep. Niestety ze względu na koty, musiał odmówić sobie podobnych luksusów i skupić się na nerwowym rozglądaniu dookoła. Może okaże się, że przystanek usunięto w przeciągu ostatnich piętnastu minut i nie będą mieli innego wyboru jak złapać taksówkę? Szanse wynosiły 0,000001%, ale zawsze istniały, czyż nie?
Jasnowłosy skupił się na twarzy chłopaka i zdawało się, że faktycznie próbował odczytać jego myśli, gdy wyraz na jego twarzy zdradził głębokie skupienie. Nie musieli jednak długo czekać, by ten zaostał przecięty rozbawionym uśmiechem. Nie wiadomo było jedynie, czy był on efektem tego, że wychwycił tę idiotyczną myśl, krążącą po głowie Blacka czy może jednak zdał sobie sprawę, że ta próba z góry została skazana na porażkę.
― Wygląda na to, że czytanie w myślach ma swoje ograniczenia. Poza tym założę się, że właśnie pomyślałeś o czymś tak przypadkowym, że i tak w życiu bym na to nie wpadł ― stwierdził z przekonaniem, jakby doskonale znał się na podobnych zagrywkach. Ale czy to oznaczało, że nie przeszedł testu, bo nie znał odpowiedzi? Nie sądził, że kluczem do serca księcia było siedzenie w jego głowie przez cały czas.
„Próbuję zrozumieć dlaczego.”
Pokręcił głową, negując wszystkie jego teorie na ten temat. Wydawało mu się, że już wcześniej w dość dobitny sposób dał mu do zrozumienia, co było głównym powodem tego, że nie zapraszał do siebie nikogo. Wlepił wzrok przed siebie, przez chwilę po prostu nie odpowiadając, jakby usiłował stłumić w sobie rozdrażnienie, które na tym etapie było jeszcze niegroźne. Teraz to on sam usiłował zrozumieć, dlaczego ciekawość aż tak przysłaniała jego szacunek do cudzej decyzji.
― Tu nie chodzi o twoją opinię o mnie ani o porwanie. Skąd w ogóle biorą ci się te pomysły? ― Ściągnął brwi. Tym razem mówił znacznie ciszej – nie było co się oszukiwać, park nie był najlepszym miejscem do podobnych rozmów. ― Problemem jest to, że sam nie wiem, co zastanę, gdy cię tam przyprowadzę. Nie spędzam w tym domu zbyt wiele czasu, czasem nie wracam na noc, a kiedy wracam mam ochotę wypierdolić stamtąd jak najszybciej. Większość osób kojarzy dom ze swoją rodziną, spokojem i wygodami, na które może sobie pozwolić, dla mnie to miejsce, w którym ogarniam cały syf po kobiecie, która porzuciła wszystko dla kilku kropel alkoholu i jakichś obcych fiutów. ― Jego usta wykrzywił kwaśny uśmiech na samą myśl, jak dosłowne było to stwierdzenie. ― Naprawdę rozumiem, że możesz myśleć, że wcale nie jest tak źle albo że jesteś w stanie dzielnie przyjąć to na swoje barki, ale nie sądzę, żebyś miał ochotę oglądać moją zalaną w trzy dupy matkę, leżącą we własnych rzygowinach albo wydzierającą mordę bez większego powodu. Choć nie wątpię, że gdyby była choć trochę trzeźwa, nie poskąpiłaby ci towarzystwa w swojej sypialni. Albo gdziekolwiek indziej. Oprócz mojego pokoju zamykanego na cztery spusty, nie było chyba miejsca, w którym ktoś jej nie przeleciał. Jeśli miałeś z czymś takim do czynienia to oczywiście zapraszam.
Nie miał nic więcej do dodania, nawet jeśli po głowie krążyło mu całe mnóstwo nieprzyjemnych określeń. Najwidoczniej nie miał też specjalnej ochoty, by ciągnąć dalej ten temat, biorąc pod uwagę, że wyzbywał go wszelkich pozytywnych emocji, której najwyraźniej udzieliły się trzymanym kociakom. Te poruszyły się niespokojnie, jednak zaraz przeczesał palcami ich sierść w uspokajającym geście i odetchnął głębiej przez nos.
„Jak widać lubisz zachowywać wiele rzeczy dla siebie (...)”
― Nie zaczynaj ― wymruczał pod nosem, jednak tym razem brzmiał już na bardziej opanowanego, nawet jeśli nadal czuł w ustach niesmak po poprzednich słowach. ― A ja mówiłem, że nie przyjmę samochodu. Co z twoim własnym prawem jazdy? ― zerknął na niego, przechylając głowę na bok. Wyglądało na to, że o wiele lepszym rozwiązaniem było to, by Mercury miał swój własny samochód, z którego dostaniem nie byłoby żadnego problemu.
„No nie wiem, wydaje mi się że zapomniałeś o kilku rzeczach.”
― Tak, tak. Będę cię asekurował, książę ― odparł, jakby jedynym problemem, o którym wspomniał czarnowłosy, była możliwość upadku. Wcześniejsze negatywne emocje, prędko zostały zastąpione rozbawieniem, którego nie potrafił pohamować. Wyglądało na to, że zapowiadało się na podróż życia – szczególnie dla Mercury'ego. ― Gdybym wiedział, że wystraszony jesteś tak uroczy, robiłbym to częściej. Na jedzenie w fast foodach też tak reagujesz? Bo wiesz, znam takie jedno miejsce... ― zaczął, oglądając się za siebie przez ramię. Już wtedy dało się zauważyć, że kącik ust Paige'a wygiął się w łobuzerskim uśmiechu. Trudno było zorientować się, czy żartuje czy może faktycznie miał dla bruneta jakieś plany – z drugiej strony w żołądku nigdy nie brakowało mu miejsca na pysznego hamburgera.
Świetnie, niech wie, że próbujesz go zabić.
Nie próbuję. Na pewno będzie się dobrze bawił.
― Co tam bełkoczesz? ― spytał ze słyszalną nutą zadowolenia w głosie, jakby wciągnięcie Merca do autobusu faktycznie było dla niego zabawą. Musiał też wyczuć, że udało mu się wygrać przynajmniej ten pojedynek – a kto nie lubił wygrywać?
Niedługo po tym znaleźli się na przystanku, na którym na całe szczęście nie było zbyt wiele osób – o tej porze większość ludzi była już w pracy, z kolei dzieciaki nadal przesiadywały w szkole, dzięki czemu mogli zapomnieć o tłoku w autobusie. Aktualnie mieli do czynienia z kilkoma staruszkami, które najpewniej zmierzały na zakupy lub z nich wracały, nie za ciekawie wyglądającym mężczyzną i dwiema nastolatkami, które wybrały buntowniczy tryb życia i prawdopodobnie urwały się z lekcji, by z papierosami w palcach ogłaszać światu, że są już dojrzałymi szesnastolatkami. Jasnowłosy zatrzymał się przed rozkładem jazdy i zaczął przesuwać wzrokiem po kolejnych połączeniach.
― Sprawdź gdzie znajduje się klinika. Nie mam własnych zwierząt, z którymi musiałbym tam jeździć.
― Wygląda na to, że czytanie w myślach ma swoje ograniczenia. Poza tym założę się, że właśnie pomyślałeś o czymś tak przypadkowym, że i tak w życiu bym na to nie wpadł ― stwierdził z przekonaniem, jakby doskonale znał się na podobnych zagrywkach. Ale czy to oznaczało, że nie przeszedł testu, bo nie znał odpowiedzi? Nie sądził, że kluczem do serca księcia było siedzenie w jego głowie przez cały czas.
„Próbuję zrozumieć dlaczego.”
Pokręcił głową, negując wszystkie jego teorie na ten temat. Wydawało mu się, że już wcześniej w dość dobitny sposób dał mu do zrozumienia, co było głównym powodem tego, że nie zapraszał do siebie nikogo. Wlepił wzrok przed siebie, przez chwilę po prostu nie odpowiadając, jakby usiłował stłumić w sobie rozdrażnienie, które na tym etapie było jeszcze niegroźne. Teraz to on sam usiłował zrozumieć, dlaczego ciekawość aż tak przysłaniała jego szacunek do cudzej decyzji.
― Tu nie chodzi o twoją opinię o mnie ani o porwanie. Skąd w ogóle biorą ci się te pomysły? ― Ściągnął brwi. Tym razem mówił znacznie ciszej – nie było co się oszukiwać, park nie był najlepszym miejscem do podobnych rozmów. ― Problemem jest to, że sam nie wiem, co zastanę, gdy cię tam przyprowadzę. Nie spędzam w tym domu zbyt wiele czasu, czasem nie wracam na noc, a kiedy wracam mam ochotę wypierdolić stamtąd jak najszybciej. Większość osób kojarzy dom ze swoją rodziną, spokojem i wygodami, na które może sobie pozwolić, dla mnie to miejsce, w którym ogarniam cały syf po kobiecie, która porzuciła wszystko dla kilku kropel alkoholu i jakichś obcych fiutów. ― Jego usta wykrzywił kwaśny uśmiech na samą myśl, jak dosłowne było to stwierdzenie. ― Naprawdę rozumiem, że możesz myśleć, że wcale nie jest tak źle albo że jesteś w stanie dzielnie przyjąć to na swoje barki, ale nie sądzę, żebyś miał ochotę oglądać moją zalaną w trzy dupy matkę, leżącą we własnych rzygowinach albo wydzierającą mordę bez większego powodu. Choć nie wątpię, że gdyby była choć trochę trzeźwa, nie poskąpiłaby ci towarzystwa w swojej sypialni. Albo gdziekolwiek indziej. Oprócz mojego pokoju zamykanego na cztery spusty, nie było chyba miejsca, w którym ktoś jej nie przeleciał. Jeśli miałeś z czymś takim do czynienia to oczywiście zapraszam.
Nie miał nic więcej do dodania, nawet jeśli po głowie krążyło mu całe mnóstwo nieprzyjemnych określeń. Najwidoczniej nie miał też specjalnej ochoty, by ciągnąć dalej ten temat, biorąc pod uwagę, że wyzbywał go wszelkich pozytywnych emocji, której najwyraźniej udzieliły się trzymanym kociakom. Te poruszyły się niespokojnie, jednak zaraz przeczesał palcami ich sierść w uspokajającym geście i odetchnął głębiej przez nos.
„Jak widać lubisz zachowywać wiele rzeczy dla siebie (...)”
― Nie zaczynaj ― wymruczał pod nosem, jednak tym razem brzmiał już na bardziej opanowanego, nawet jeśli nadal czuł w ustach niesmak po poprzednich słowach. ― A ja mówiłem, że nie przyjmę samochodu. Co z twoim własnym prawem jazdy? ― zerknął na niego, przechylając głowę na bok. Wyglądało na to, że o wiele lepszym rozwiązaniem było to, by Mercury miał swój własny samochód, z którego dostaniem nie byłoby żadnego problemu.
„No nie wiem, wydaje mi się że zapomniałeś o kilku rzeczach.”
― Tak, tak. Będę cię asekurował, książę ― odparł, jakby jedynym problemem, o którym wspomniał czarnowłosy, była możliwość upadku. Wcześniejsze negatywne emocje, prędko zostały zastąpione rozbawieniem, którego nie potrafił pohamować. Wyglądało na to, że zapowiadało się na podróż życia – szczególnie dla Mercury'ego. ― Gdybym wiedział, że wystraszony jesteś tak uroczy, robiłbym to częściej. Na jedzenie w fast foodach też tak reagujesz? Bo wiesz, znam takie jedno miejsce... ― zaczął, oglądając się za siebie przez ramię. Już wtedy dało się zauważyć, że kącik ust Paige'a wygiął się w łobuzerskim uśmiechu. Trudno było zorientować się, czy żartuje czy może faktycznie miał dla bruneta jakieś plany – z drugiej strony w żołądku nigdy nie brakowało mu miejsca na pysznego hamburgera.
Świetnie, niech wie, że próbujesz go zabić.
Nie próbuję. Na pewno będzie się dobrze bawił.
― Co tam bełkoczesz? ― spytał ze słyszalną nutą zadowolenia w głosie, jakby wciągnięcie Merca do autobusu faktycznie było dla niego zabawą. Musiał też wyczuć, że udało mu się wygrać przynajmniej ten pojedynek – a kto nie lubił wygrywać?
Niedługo po tym znaleźli się na przystanku, na którym na całe szczęście nie było zbyt wiele osób – o tej porze większość ludzi była już w pracy, z kolei dzieciaki nadal przesiadywały w szkole, dzięki czemu mogli zapomnieć o tłoku w autobusie. Aktualnie mieli do czynienia z kilkoma staruszkami, które najpewniej zmierzały na zakupy lub z nich wracały, nie za ciekawie wyglądającym mężczyzną i dwiema nastolatkami, które wybrały buntowniczy tryb życia i prawdopodobnie urwały się z lekcji, by z papierosami w palcach ogłaszać światu, że są już dojrzałymi szesnastolatkami. Jasnowłosy zatrzymał się przed rozkładem jazdy i zaczął przesuwać wzrokiem po kolejnych połączeniach.
― Sprawdź gdzie znajduje się klinika. Nie mam własnych zwierząt, z którymi musiałbym tam jeździć.
Przyłożył palce wolnej dłoni do czoła. Wyglądało na to, że wkroczyli na temat, w którym nijak nie mieli osiągnąć jakiegokolwiek porozumienia. Alan skupiał się wyłącznie na swojej matce, zachowując się jakby najchętniej chciał wymazać ją z życia - a jednak pomagał jej na każdym kroku, co potwierdzał własnymi słowami. Mercury natomiast od początku nie chciał iść tam ze względu na kobietę, lecz właśnie ową 'zamkniętą na cztery spusty sypialnię', do której podobno nie miała wstępu. Wątpił by spędzała w czterech ścianach całe swoje życie, ponadto przecież musiał być moment, gdy faktycznie była trzeźwa.
Nie rozumiał też dlaczego nadal tam tkwiła. Gdyby to jemu przydarzyło się coś podobnego, zrobiłby wszystko by trafiła do odpowiedniej placówki, która miałaby za zadanie pomóc jej z alkoholowym problemem. Nawet jeśli miałby zrobić to wbrew jej woli.
"Choć nie wątpię, że gdyby była choć trochę trzeźwa, nie poskąpiłaby ci towarzystwa w swojej sypialni."
Zacisnął pięść, wypuszczając powoli powietrze nosem. Właśnie w takich momentach jego cierpliwość była wystawiana na próbę. O niczym tak nie marzył, jak porządnemu przyłożeniu blondynowi w twarz, by zastanowił się czterokrotnie nad wypowiedzianymi przez siebie słowami.
Więc to tyle? Wiele słów cisnęło mu się w tym momencie na usta, lecz nie wypowiedział żadnego z nich. Nie był w stu procentach pewien, jak wiele z nich byłoby wyjątkowo krzywdzących względem Alana, który najwidoczniej po prostu nie potrafił poradzić sobie z całą sytuacją. Jedynym wyjściem jakie obrał było sprzątanie bałaganu po matce i ucieczka. Udawanie, że wszystko jest w porządku, podczas gdy zdecydowanie nic nie było w porządku. Sprawa msuiała być jednak zakorzeniona wyjątkowo głęboko w całej rodzinie, skoro tego samego wyboru dokonała Sheridan, która nie mieszkała z nimi już od dłuższego czasu. Daniel był daleki od kogoś, kogo można było nazwać osobą mającą dobre stosunki z brązowookim, a o jego drugiej siostrze wiedział tyle co nic. Wyglądało więc na to, że wszyscy najzwyczajniej w świecie postanowili wypierdolić z domu, by odciąć się od problemu.
Zostawili go na głowie kogoś, kto był ostatnią osobą, która powinna się tym zajmować. Wypuścił powietrze nosem.
— Alan to nie jest sprawa, którą załatwia się sprzątając jej skutki.
Powiedział powoli przez zaciśnięte zęby, choć tym razem złość zdecydowanie nie była skierowana w stronę blondyna. Przygryzł wargę zastanawiając się przez chwilę, gdy jego wzrok wędrował powoli po parku.
— I nie jest też tematem na park. Porozmawiamy o tym. Później. W jakimś spokojniejszym miejscu. Tu nie chodzi już tylko o fakt, że nie jesteś nawet w stanie zaprosić nikogo do domu. Nie żebym chciał żebyś zapraszał tam kogokolwiek poza mną — wymruczał obracając się w stronę, zapytany o prawo jazdy. Przekrzywił głowę w bok.
— Mam je od dwóch lat, Paige. Zrobiłem je niedługo po naszym wypadzie walentynkowym dwa lata temu. Samochodów mam pod dostatkiem. Po prostu nie ma potrzeby bym go używał, skoro i tak wszędzie mogę się dostać z pomocą szofera. A z naszej dwójki, to ty czerpiesz z tego większą przyjemność — ekscytacja związana z prowadzeniem samochodu jakoś zdążyła go w życiu pominąć. Traktował to jedynie jako wymóg konieczny, by przemieścić się z jednego miejsca na drugie. Gdyby wymyślono teleportację, byłby pierwszą osobą która skorzystałaby z jej usług, odrzucając poprzednie środki transportu.
— Fast foodach? Nigdy nie jadłem fast fooda. Są niezdrowe, tanie i nie wyglądają zbyt apetycznie w porównaniu z tym co może mi zaoferować porządna restauracja — spojrzał na niego z wyraźnym niezrozumieniem. Jakby sam fakt, że musiał tłumaczyć coś tak oczywistego zwyczajnie nie mieścił mu się w głowie. Tłok, stanie w kolejce, płacenie jakichś śmiesznych sum za jedzenie wątpliwego pochodzenia. Czy burger za dolara może w ogóle być wypełniony mięsem? Szczerze w to wątpił. Nawet nie wiedział jak taki McDonald's wygląda w środku i jakoś nieszczególnie go ciągnęło by się przekonać.
— Cambie Animal Hospital przy 7555 Cambie Street — powiedział nawet się nie zastanawiając. Była to najlepsza klinika weterynaryjna jaką znał. A znał ją wręcz na wskroś. Za każdym razem, gdy mieli problem z jakimś zwierzęciem, zabierali je właśnie tam. Mercury był tam wręcz doskonale znany po swoich wielokrotnych wizytach i dorobił się kilku pokaźnych rabatów.
Przesunął powoli wzrokiem po stojących wraz z nimi na przystanku osobach, zaraz zatrzymując wzrok na dwóch szesnastolatkach. Jedna z nich była wręcz łudząco podobna do Amayi. Z tym, że jego siostra nigdy nie sięgnęłaby po papierosa. Poprawił nieznacznie kota w ręce, stając tuż przed nimi, by spojrzeć na nie z góry.
— Nie jesteście przypadkiem za młode, żeby palić? Ponadto z tego co wiem, dzisiejszy dzień nie jest wolny od szkoły.
Świetnie Mercury. Doskonale. Pouczaj kompletnie nieznanych ci ludzi.
„Alan to nie jest sprawa, którą załatwia się sprzątając jej skutki.”
To nie jest sprawa, którą warto roztrząsać.
Milczenie ze strony jasnowłosego mogło oznaczać zarówno zgodę, jak i niechęć do dalszego ciągnięcia tematu. Mercury nie pomylił się jednak w jednej sprawie – nie był to temat, o którym powinno dyskutować się w parku w dość niespokojnej atmosferze. Nie licząc burzliwych emocji, oboje mieli na głowie zmarzniętą trójkę kociąt, które zmagały się ze znacznie gorszymi problemami. Pozostawione na takim mrozie bez własnej matki miały szczęście, że zostały znalezione jeszcze żywe.
Paige mimowolnie kiwnął głową, dając czarnowłosemu znać, że odpowiada mu taka opcja, nawet jeśli niekoniecznie miał ochotę wracać do tego ani w innym miejscu, ani o innej porze, ani w jakichkolwiek innych warunkach. Wyglądało jednak na to, że było to coś, od czego nie mógł uciec, niezależnie od tego jak dobrze czuł się poza domem, gdy nie musiał wspominać o tym, co miał zastać po swoim powrocie. Tak było znacznie prościej, dlatego w przeciwieństwie do Blacka, Hayden miał ochotę przywalić mu za bezsensowne drążenie dziury w jego brzuchu – jedynym co go przed tym powstrzymywało był jakiś zalążek zrozumienia dla chęci poznania prawdy przez chłopaka. Im dużej przebywałeś w czyimś towarzystwie, tym bardziej zależało ci na odsłanianiu kolejnego rąbka tajemnicy – musiał założyć, że była to naturalna kolej rzeczy i przypomnieć sobie, kiedy ostatnim razem otwierał przed kimś swoje drzwi.
Lubisz, gdy są zamknięte na klucz.
„(...) i tak wszędzie mogę się dostać z pomocą szofera.”
― Sam widzisz, to dlatego łatwo zapomnieć, że je masz. Ale kiedy tylko kupię samochód, będziesz pierwszą osobą, którą przewiozę. ― Puścił mu oczko, choć zaraz zaśmiał się pod nosem, przywołując na myśl podobną wizję. Liczył się z tym, że jego pierwszy wóz nie będzie przynajmniej w połowie tak luksusowy, jak samochody Blacków. Nie dało się ukryć, że Alan zamierzał zadbać o to, by jego przyszły wóz działał jak należy, a dzięki swojemu talentowi do grzebania pod maską, to niewątpliwie mogło się udać.
„Fast foodach? Nigdy nie jadłem fast fooda.”
Tym razem to Alan przystanął na krótki moment i spojrzał na chłopaka z szeroko otwartymi oczami, jakby miał do czynienia z kimś nie z tej ziemi. Cud, że czarnowłosy wiedział, jak wyglądało podobne jedzenie, jednak niesłusznie oceniał je po tym, że nikt nie podawał go na srebrnym talerzu ani nie nadawał im francuskich nazw. Czy było niezdrowe? W większych ilościach owszem, jednak nie słyszał historii, w których ktoś kopnął w kalendarz od swojego pierwszego hamburgera w życiu.
― Czy ty w ogóle wiesz czym jest życie? ― spytał, jakby możliwość skosztowania czegoś przyrządzonego w pięć minut była wyznacznikiem tego, jakie doświadczenie zdążyło się zdobyć. ― Nie wywiniesz się, Black. Jak tylko załatwimy sprawy z weterynarzem, zabieram cię na najbardziej zajebistą kanapkę na całym świecie. Ja płacę, więc mam nadzieję, że twoje zasady dobrego wychowania nie pozwolą ci zaglądać darowanemu koniowi z zęby. No, w zasadzie to wołowi. Rozumiesz o co chodzi ― odparł, a uśmiech na jego twarzy przypominał uśmiech kogoś, kogo cel już odniósł sukces – tym bardziej, że wszystko wskazywało na to, że nie zamierzał odpuścić chłopakowi podobnych wrażeń.
Jakby nie patrzeć, zgodził się już na jazdę autobusem.
Palec wskazujący blondyna stuknął dwukrotnie o plastikową płytę, za którą znajdował się rozkład, jakby chciał skupić uwagę czarnowłosego na konkretnej linii, którą mieli dostać się na podaną ulicę.
― Nasza limuzyna o numerze sześćdziesiąt cztery zjawi się na miejscu za pięć minut ― rzucił, symulując odpowiedni ton i odsunął się o krok od rozkładu, robiąc miejsce dla kogoś, kto ewentualnie miał zjawić się na przystanku. ― Kupię nam bilety. Będziesz potrzebował specjalnego, by zabrać ze sobą Maiorisa. Poza tym mam nadzieję, że masz przy sobie smycz. Kierowcy są przewrażliwieni na tym punkcie. ― Miał nadzieję, że co jak co, ale to było całkiem zrozumiałe. Zaraz po tym odstąpił bruneta na kilka kroków, by zająć się formalnościami. Skąd mógł wiedzieć, że skończy się to zaczepieniem przypadkowych osób?
Dwie nastolatki wyprostowały się jak na znak i omiotły chłopaka nieco zmieszanymi spojrzeniami, zaraz rzucając sobie nawzajem porozumiewawcze spojrzenia, jakby ich organizmy funkcjonowały przy pomocy jednego mózgu.
― Myślisz, że to...?
― Nie, nie... to raczej niemożliwe.
Ich szepty były wyjątkowo mało dyskretne, jednak nie dało się ukryć, że raczej trudno było im uwierzyć, że jedna ze sław Riverdale znalazła się w tak prozaicznym miejscu, jakim był przystanek autobusowy. Jedna z nich odchrząknęła krótko, przysłaniając usta zaciśniętą w pięść dłonią i odważyła się zmierzyć wzrokiem z chłopakiem, starając się przyjąć postawę kogoś, kto wie czego chce i jest wystarczająco dojrzały na karmienie raka.
― A co z tobą? Nie jesteś przypadkiem za młody, żeby nas pouczać? ― Przechyliła głowę, posyłając mu zadziorny uśmiech. Zupełnie jakby ta postawa miała wywołać na nim wrażenie. Na tyle dobre, by zyskała w jego oczach. ― Co z twoją szkołą?
To nie jest sprawa, którą warto roztrząsać.
Milczenie ze strony jasnowłosego mogło oznaczać zarówno zgodę, jak i niechęć do dalszego ciągnięcia tematu. Mercury nie pomylił się jednak w jednej sprawie – nie był to temat, o którym powinno dyskutować się w parku w dość niespokojnej atmosferze. Nie licząc burzliwych emocji, oboje mieli na głowie zmarzniętą trójkę kociąt, które zmagały się ze znacznie gorszymi problemami. Pozostawione na takim mrozie bez własnej matki miały szczęście, że zostały znalezione jeszcze żywe.
Paige mimowolnie kiwnął głową, dając czarnowłosemu znać, że odpowiada mu taka opcja, nawet jeśli niekoniecznie miał ochotę wracać do tego ani w innym miejscu, ani o innej porze, ani w jakichkolwiek innych warunkach. Wyglądało jednak na to, że było to coś, od czego nie mógł uciec, niezależnie od tego jak dobrze czuł się poza domem, gdy nie musiał wspominać o tym, co miał zastać po swoim powrocie. Tak było znacznie prościej, dlatego w przeciwieństwie do Blacka, Hayden miał ochotę przywalić mu za bezsensowne drążenie dziury w jego brzuchu – jedynym co go przed tym powstrzymywało był jakiś zalążek zrozumienia dla chęci poznania prawdy przez chłopaka. Im dużej przebywałeś w czyimś towarzystwie, tym bardziej zależało ci na odsłanianiu kolejnego rąbka tajemnicy – musiał założyć, że była to naturalna kolej rzeczy i przypomnieć sobie, kiedy ostatnim razem otwierał przed kimś swoje drzwi.
Lubisz, gdy są zamknięte na klucz.
„(...) i tak wszędzie mogę się dostać z pomocą szofera.”
― Sam widzisz, to dlatego łatwo zapomnieć, że je masz. Ale kiedy tylko kupię samochód, będziesz pierwszą osobą, którą przewiozę. ― Puścił mu oczko, choć zaraz zaśmiał się pod nosem, przywołując na myśl podobną wizję. Liczył się z tym, że jego pierwszy wóz nie będzie przynajmniej w połowie tak luksusowy, jak samochody Blacków. Nie dało się ukryć, że Alan zamierzał zadbać o to, by jego przyszły wóz działał jak należy, a dzięki swojemu talentowi do grzebania pod maską, to niewątpliwie mogło się udać.
„Fast foodach? Nigdy nie jadłem fast fooda.”
Tym razem to Alan przystanął na krótki moment i spojrzał na chłopaka z szeroko otwartymi oczami, jakby miał do czynienia z kimś nie z tej ziemi. Cud, że czarnowłosy wiedział, jak wyglądało podobne jedzenie, jednak niesłusznie oceniał je po tym, że nikt nie podawał go na srebrnym talerzu ani nie nadawał im francuskich nazw. Czy było niezdrowe? W większych ilościach owszem, jednak nie słyszał historii, w których ktoś kopnął w kalendarz od swojego pierwszego hamburgera w życiu.
― Czy ty w ogóle wiesz czym jest życie? ― spytał, jakby możliwość skosztowania czegoś przyrządzonego w pięć minut była wyznacznikiem tego, jakie doświadczenie zdążyło się zdobyć. ― Nie wywiniesz się, Black. Jak tylko załatwimy sprawy z weterynarzem, zabieram cię na najbardziej zajebistą kanapkę na całym świecie. Ja płacę, więc mam nadzieję, że twoje zasady dobrego wychowania nie pozwolą ci zaglądać darowanemu koniowi z zęby. No, w zasadzie to wołowi. Rozumiesz o co chodzi ― odparł, a uśmiech na jego twarzy przypominał uśmiech kogoś, kogo cel już odniósł sukces – tym bardziej, że wszystko wskazywało na to, że nie zamierzał odpuścić chłopakowi podobnych wrażeń.
Jakby nie patrzeć, zgodził się już na jazdę autobusem.
Palec wskazujący blondyna stuknął dwukrotnie o plastikową płytę, za którą znajdował się rozkład, jakby chciał skupić uwagę czarnowłosego na konkretnej linii, którą mieli dostać się na podaną ulicę.
― Nasza limuzyna o numerze sześćdziesiąt cztery zjawi się na miejscu za pięć minut ― rzucił, symulując odpowiedni ton i odsunął się o krok od rozkładu, robiąc miejsce dla kogoś, kto ewentualnie miał zjawić się na przystanku. ― Kupię nam bilety. Będziesz potrzebował specjalnego, by zabrać ze sobą Maiorisa. Poza tym mam nadzieję, że masz przy sobie smycz. Kierowcy są przewrażliwieni na tym punkcie. ― Miał nadzieję, że co jak co, ale to było całkiem zrozumiałe. Zaraz po tym odstąpił bruneta na kilka kroków, by zająć się formalnościami. Skąd mógł wiedzieć, że skończy się to zaczepieniem przypadkowych osób?
Dwie nastolatki wyprostowały się jak na znak i omiotły chłopaka nieco zmieszanymi spojrzeniami, zaraz rzucając sobie nawzajem porozumiewawcze spojrzenia, jakby ich organizmy funkcjonowały przy pomocy jednego mózgu.
― Myślisz, że to...?
― Nie, nie... to raczej niemożliwe.
Ich szepty były wyjątkowo mało dyskretne, jednak nie dało się ukryć, że raczej trudno było im uwierzyć, że jedna ze sław Riverdale znalazła się w tak prozaicznym miejscu, jakim był przystanek autobusowy. Jedna z nich odchrząknęła krótko, przysłaniając usta zaciśniętą w pięść dłonią i odważyła się zmierzyć wzrokiem z chłopakiem, starając się przyjąć postawę kogoś, kto wie czego chce i jest wystarczająco dojrzały na karmienie raka.
― A co z tobą? Nie jesteś przypadkiem za młody, żeby nas pouczać? ― Przechyliła głowę, posyłając mu zadziorny uśmiech. Zupełnie jakby ta postawa miała wywołać na nim wrażenie. Na tyle dobre, by zyskała w jego oczach. ― Co z twoją szkołą?
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach