▲▼
Musiał kilka razy zamrugać, nim w pełni uświadomił sobie co oznacza wiadomość na czacie i jak blisko znajduje się miejsce, w którym znajdowali się Niepoczytalni. I ludzie proszący o pomoc. Ścisnął komórkę, skręcając w stronę podanego adresu. Szybko wystukał na ekranie kilka słów w odpowiedzi.
I tym kimś - ku swojemu rosnącemu przerażeniu - miał być właśnie on. Dotąd jedynie słyszał od innych o konfrontacji z Niepoczytalnymi i za każdym razem w duchu cieszył się, że omija go ta wątpliwa przyjemność zmierzenia się z takim przeciwnikiem. Wystarczyło, że miasto samo w sobie daleko odbiegało od przyjętych norm bezpieczeństwa i spokoju, potrafiąc tym samym spędzić sen z powiek i stłumić chęć wyściubiania nosa poza domowe cztery kąty.
Zauważył ich.
Zatrzymał się, widząc, jak Niepoczytalni dobijają się do drzwi budynku mieszkalnego. Zupełnie, jakby stan, w którym się znajdowali odcinał od mózgu wszelkie zdobyte wcześniej umiejętności, nawet tak trywialne i podstawowe jak naciśnięcie klamki. Wcześniej widział nagrania z różnych ataków i dziwnych zachowań, ale zobaczenie tego na własne oczy uderzało jakoś inaczej niż śledzenie takich rzeczy poprzez filmiki i zdjęcia wyświetlane na ekranie.
Wyciągnął broń i odbezpieczył ją, nakierowując w stronę jednego z przeciwników. Przełknął rosnącą w gardle gulę, kładąc palec na spuście. Znał podstawy strzelania, a mimo to teraz wydawało mu się, że do oddania strzału dzieli go o wiele więcej niż pociągnięcie za odpowiednie miejsce. A przecież godziny ćwiczeń nawet z ruchomymi celami były całkiem przyjemne. Tyle że teraz przed sobą nie miał martwych tarczy, a ludzi. Nawet jeśli aktualnie bliżej im było dzikich istot, niż w pełni myślących osób.
Wypuścił wolno powietrze spomiędzy ust, decydując się na użycie broni.
— O cholera — stęknął, gdy kula nie drasnęła ani jednego z Niepoczytalnych.
Bronie: Granat Dymny (2/2), Apteczka II poziomu (3/3)
Umiejętności: WALKA WRĘCZ (104%), UNIKI I PAROWANIE CIOSÓW 27%
maska
Fabuła opatrzenia obrażeń - 3/4
Kostka na krytyk!
Właśnie spokojnie przemierzała sobie ulice w kierunku jednego z najbliższych sklepów. Obolałe ciało dalej dawało o sobie znać, ale hej - nie było już tak źle. Chociaż wychodząc z domu czuła się jakby uciekała, jeszcze tylko brakowało by odczuwała w środku strach przed faktem bycia nakrytym na tymże jakże haniebnym czynie. Miała ewidentnie siedzieć w domu i odpoczywać.
Może nie siedziała w domu, ale przecież nie robiła niczego strasznego prawda?
Z zainteresowaniem zerknęła na ekran komórki zwabiona cichym powiadomieniem. O.
Uśmiechnęła się lekko pod nosem przyśpieszając i skręcając w stronę wskazanego adresu zaczynając poruszać się bardziej mniej uczęszczanymi uliczkami niż główną drogą. Wszystko po to by móc w spokoju założyć swoją maskę i rzucić się biegiem w miejsce wezwania, starając się ignorować ukłucie bólu w okolicach żeber. Tym będzie przejmować się później, przynajmniej głos częściowo jej wrócił, więc będzie mogła na głos marudzić na świat. Zresztą miała kilka niedokończonych spraw z tymi osobnikami.
Zbliżając się do wysłanej lokalizacji odnotowała fakt pojawienia się innej znanej osóbki, z lekkim uśmiechem zaczęła podążać jej śladem. Wyciągnięta broń świadczyła, że znaleźli się w tym miejscu z tego samego powodu! Świetnie! Teraz już nie śpiesząc się tak bardzo, radosnym krokiem zbliżała się do Lisa, skacząc wzrokiem od niego do Niepoczytalnych przy drzwiach. Stanęła nawet kilka kroków od niego widząc jak przymierza i strzela.
"O cholera"
- Dobrze powiedziane. Celowałeś w coś konkretnego czy hobbystycznie machasz bronią? - Powiedziała nieco zachrypniętym głosem, stając tuż za Lisem. Wyrażając swoją niepodważalną miłość do broni palnych. - Skończyły się opcję? - Zaśmiała się pod nosem i klepnęła Rao w ramię. - Ani słowa Słowikowi. - Ruszyła do przodu w stronę Niepoczytalnych, których uwagę musiał (bądź nie) przyciągnąć wystrzał z broni. Zaraz zaczęła nabierać prędkości by uderzyć pierwszego z niepoczytalnych z łokcia w okolicę karku by wysłać go do krainy Morfeusza. Zwalające się tuż za nią ciało dawało dziwną satysfakcję dobrze wyprowadzonego ciosu, a dziwny trzask gdy owo ciało uderzało o ziemię świadczyło, że mogła nieco przesadzić z siłą wyprowadzonego ciosu. Tylko, że nie miała za dużo czasu na myślenie o tym bowiem przed nią znajdował się drugi Niepoczytalny. Już raz udało jej się to udało z Alfą, a teraz przyszedł czas na rundę drugą. Z zachrypniętym śmiechem złapała tak zwane człombi, by podcinając go powalić na ziemię i w przepływie chwili przewaliła się na leżącego celując kolanem po raz kolejny w szyję poczwary. Szybka i czysta eliminacja. Chyba trochę ją poniosło, bo za żywego osobnika było więcej punktowane w ich nieistniejącej tabeli wyników, ale cóż.
Użyte umiejętności:
WW:100%
Jonathan Everett: 600PU + 100$
Rao: 600PU + 100$
Lark: 1000PU + 200$ za błyskawiczny i profesjonalny nokaut dwóch postaci w jednym poście.
"Nic Panu nie będzie"
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
NIE DO PRZEJĘCIA
Foyer
Teren całkowicie neutralny, niemożliwy do przejęcia.
Wspólna część dzielona przez mieszkańców budynku. Zazwyczaj w foyerach panuje nienaganny porządek, z pewnością nie znajdzie się ani jednej ściany, od której odchodziłby tynk. Dzięki sporej przestrzeni sąsiedzi mogą się spokojnie mijać bez obawy na narażenie swojej bądź czyjej strefy komfortu fizycznego. W każdym foyerze można znaleźć dużą windę, zdolną pomieścić nawet sześć osób. Pojawiające się kilka razy w miesiącu ekipy sprzątające dokładają starań, aby usuwać większy lub mniejszy bałagan tworzony przez tych mniej kulturalnych mieszkańców.
Temat odnosi się do wszystkich apartamentów, bez względu na to, czy postaci mieszkają w jednym budynku. Przed odegraniem fabuły w temacie gracze powinni ustalić pomiędzy sobą czy ich postaci na pewno mieszkają w jednym budynku.
Temat odnosi się do wszystkich apartamentów, bez względu na to, czy postaci mieszkają w jednym budynku. Przed odegraniem fabuły w temacie gracze powinni ustalić pomiędzy sobą czy ich postaci na pewno mieszkają w jednym budynku.
[Leczenie obrażeń 1/3]
- Huuu - gwizdnął mężczyzna, podpierając dłońmi biodra i spoglądając w dół na drobnej budowy chłopaka. - W ostatnim czasie mnie zaskakujesz, Nath - nachylił się do przodu, by przyjrzeć mu się uważniej.
- No co? - burknął w odpowiedzi, wyraźnie mieszając się i chowając ręce za plecy. - O co ci chodzi.
- O nic - wyprostował się, patrząc na niego łagodnie. - Po prostu cieszę się.
Ciemnowłosy zmrużył podejrzliwie oczy, próbując zrozumieć, co chodziło starszemu po głowie.
- No serio, cieszę się - bez chwili wahania położył dłoń na jego włosach, czochrając go. - Nie spodziewałbym się, że kogoś tutaj zaprosisz. Cieszę się. To chyba znak, że w końcu masz przyjaciół tutaj.
Prychnięcie, jakie uzyskał w odpowiedzi podsumował śmiechem. Tak samo jak i naburmuszoną minę, oraz skrzyżowane ręce na wysokości klatki piersiowej.
- Cicho - nie potrafił znaleźć sposobu na odcięcie się mu. Dlatego też mógł grać nadal nachmurzonego, dając starszemu więcej możliwości na przytyki.
- Tak, tak. Idę do sklepu, kupię coś dla waszej dwójki.
- Nie musisz! - jednakże jego protest został zdławiony przez dżwięk zamykających się drzwi. Westchnął cicho, krzywiąc się zaraz potem z bólu. Poruszanie się teraz było nad wyraz uciążliwe, ale nie chciał leżeć cały dzień w łóżku. Nawet jeśli to byłoby najbardziej proste rozwiązanie...
... finalnie czekał na niego na klatce schodowej.
Znaczy się, na dwie osoby. Na Jace'a i Jake'a. Nie miał pojęcia, który pierwszy pojawi się jego oczom, ale wolał być przy tym, gdyby przypadkiem spotkali się bez jego względu na sytuację. Usiadł na schodach, wzdychając cicho. Odparł łokcie o kolana, by ułożyć zaraz potem na nich głowę, spoglądając w dół. Gdzieś nad sobą słyszał donośną rozmowę między starszym małżeństwem, a obok płacz dziecka domagającego się jedzenia. Mamy chyba za cienkie ściany. Westchnął bardzo delikatnie. Miał nadzieję, że będzie to spokojny czas, a obecnie jeszcze nie wyczuwał nic, co mogłoby zmienić ten stan rzeczy.
- Huuu - gwizdnął mężczyzna, podpierając dłońmi biodra i spoglądając w dół na drobnej budowy chłopaka. - W ostatnim czasie mnie zaskakujesz, Nath - nachylił się do przodu, by przyjrzeć mu się uważniej.
- No co? - burknął w odpowiedzi, wyraźnie mieszając się i chowając ręce za plecy. - O co ci chodzi.
- O nic - wyprostował się, patrząc na niego łagodnie. - Po prostu cieszę się.
Ciemnowłosy zmrużył podejrzliwie oczy, próbując zrozumieć, co chodziło starszemu po głowie.
- No serio, cieszę się - bez chwili wahania położył dłoń na jego włosach, czochrając go. - Nie spodziewałbym się, że kogoś tutaj zaprosisz. Cieszę się. To chyba znak, że w końcu masz przyjaciół tutaj.
Prychnięcie, jakie uzyskał w odpowiedzi podsumował śmiechem. Tak samo jak i naburmuszoną minę, oraz skrzyżowane ręce na wysokości klatki piersiowej.
- Cicho - nie potrafił znaleźć sposobu na odcięcie się mu. Dlatego też mógł grać nadal nachmurzonego, dając starszemu więcej możliwości na przytyki.
- Tak, tak. Idę do sklepu, kupię coś dla waszej dwójki.
- Nie musisz! - jednakże jego protest został zdławiony przez dżwięk zamykających się drzwi. Westchnął cicho, krzywiąc się zaraz potem z bólu. Poruszanie się teraz było nad wyraz uciążliwe, ale nie chciał leżeć cały dzień w łóżku. Nawet jeśli to byłoby najbardziej proste rozwiązanie...
... finalnie czekał na niego na klatce schodowej.
Znaczy się, na dwie osoby. Na Jace'a i Jake'a. Nie miał pojęcia, który pierwszy pojawi się jego oczom, ale wolał być przy tym, gdyby przypadkiem spotkali się bez jego względu na sytuację. Usiadł na schodach, wzdychając cicho. Odparł łokcie o kolana, by ułożyć zaraz potem na nich głowę, spoglądając w dół. Gdzieś nad sobą słyszał donośną rozmowę między starszym małżeństwem, a obok płacz dziecka domagającego się jedzenia. Mamy chyba za cienkie ściany. Westchnął bardzo delikatnie. Miał nadzieję, że będzie to spokojny czas, a obecnie jeszcze nie wyczuwał nic, co mogłoby zmienić ten stan rzeczy.
To miał być szybki wypad.
Gdy tylko usłyszał, że Nathaniel ma problemy, wiedział, że nie ma takiej opcji, by zostawił go samego. Zwłaszcza że jego przyjaciel po raz pierwszy od dawna mu na to pozwalał. Jakby nie patrzeć, chłopak miał tendencje do powtarzania, że nic mu nie jest i ukrywania wszystkich swoich problemów przed innymi. Całe szczęście, że Jace spotkał się wcześniej z Shanem. Nie spodziewałby się, że uda mu się uzyskać przedmiot, który tak bardzo uratuje mu w tym momencie skórę. Schowana w plecaku apteczka stała się jego nieodłącznym elementem.
I wyglądało na to, że będzie jej potrzebował bardziej, niż sądził.
Codzienne bieganie maratonów zdecydowanie mu w tym momencie pomagało. Jonathan nie był jedną z odważnych osób, które rzucały się w wir walki. Nie potrafił podnieść na nikogo ręki, ani tym bardziej jakkolwiek go skrzywdzić. Niestety wyglądało na to, że nie potrafił też zgubić wyjątkowo kłopotliwego ogona. Jego kroki były głośne, zdecydowanie zbyt głośne, by być efektem jakiejkolwiek nonszalancji. Musiałby być w końcu wyjątkowo głupi, by iść teraz spokojnie i podziwiać okolicę.
Wskazany budynek znalazł się przed jego oczami, sprawiając tym samym, że jeszcze bardziej przyspieszył. Nawet nie próbował, zwalniając, gdy wpadł z hukiem na klatkę schodową, zamykając za sobą drzwi. Walczył przez chwilę z zamkiem, blokując je jednocześnie ciałem. Ledwo pół minuty później coś z zewnątrz uderzyło z pełnym impetem, raz po raz uderzając w nie rękami. Zdążył się jedynie obrócić i zlokalizować Nathaniela wzrokiem, wpatrując się w niego z wyraźnym przerażeniem.
— Nath. Tam jest dwóch Niepoczytalnych. Co mamy zrobić?
Wzdrygnął, wyraźnie przestraszony gwałtownym wtargnięciem Jonathana. Momentalnie wyprostował się, by potem wydać z siebie cichy syk, gdy jego plecy zareagowały ostrym bólem, przypominając mu, że nie miał prawa pozwalać sobie na tak gwałtowne ruchy. Ciemne oczy obarczyły go niepewnym i pytającym spojrzeniem, po czym wzdrygnął wyraźnie, gdy do jego uszu dobiegł łomot.
A samo pytanie brzmiało niczym wyrok. Dwóch. Znów dwóch.
- Em... - czy było jakieś oświadczenie, co mieli robić w przypadku ataku? Nie licząc paniki, krzyków i uciekania jak najdalej? Nathaniel miał teraz pustkę w głowie, chociaż starał się zmusić siebie do intensywnego myślenia. - P-policja? - zaproponował, jednak w myśli mając bardziej chęć zadzwonienia do Jake'a, mimo iż podświadomie wiedział, że dorosły nie wskóra tutaj. - Albo... em... Odwrócić ich uwagę? Może by znalazły cel n-nowy - czemu akurat teraz w głowie była pustka u niego? I dlaczego myślał o czymś tak okrutnym jak inna uwaga napastników? Bo nie rozumiał natury osób w tym stanie. Ale zarazem wiedział, że ranny nastolatek był ostatnią osobą, która nadawała się do boju.
W żołądku przewróciło się na wspomnienie miękkiej gałki ocznej tamtej Niepoczytalnej.
- To chyba wyjście, prawda? - wiara w policję w Riverdale była znikoma dla samego Xaxy. Zwłaszcza, gdy miał okazję podpatrzeć, z jak zapartym tchem wypisywali ostatnio mandaty. Wstał z miejsca, krzywiąc się z bólu. - Te drzwi powinny wytrzymać trochę - może powinni spróbować uciec wyżej? Tylko co wtedy z przypadkowymi ludźmi, którzy wyjdą, by zobaczyć, co się dzieje?
Gdyby tylko istniał luksus martwienia się o siebie.
- Chwila, wiem. Coś ostatnio mignęło mi na Facebooku - wyciągnął swój telefon, zaczynając nerwowo przeklikiwać. - M-mam. Oby to nie był cholerny scam - napisal wiadomość na messengerze, jednocześnie przenosząc wzrok na Jace'a. - Myślisz, że można spróbować ich ogłuszyć póki co? - jak? Magicznie. Rzut całym ciężarem rannego ciała raczej brzmiał na bezsensowny.
Zwłaszcza, że Nathaniel mimo próby skupienia myśli, wyglądał, jakby przechodził koszmar.
A samo pytanie brzmiało niczym wyrok. Dwóch. Znów dwóch.
- Em... - czy było jakieś oświadczenie, co mieli robić w przypadku ataku? Nie licząc paniki, krzyków i uciekania jak najdalej? Nathaniel miał teraz pustkę w głowie, chociaż starał się zmusić siebie do intensywnego myślenia. - P-policja? - zaproponował, jednak w myśli mając bardziej chęć zadzwonienia do Jake'a, mimo iż podświadomie wiedział, że dorosły nie wskóra tutaj. - Albo... em... Odwrócić ich uwagę? Może by znalazły cel n-nowy - czemu akurat teraz w głowie była pustka u niego? I dlaczego myślał o czymś tak okrutnym jak inna uwaga napastników? Bo nie rozumiał natury osób w tym stanie. Ale zarazem wiedział, że ranny nastolatek był ostatnią osobą, która nadawała się do boju.
W żołądku przewróciło się na wspomnienie miękkiej gałki ocznej tamtej Niepoczytalnej.
- To chyba wyjście, prawda? - wiara w policję w Riverdale była znikoma dla samego Xaxy. Zwłaszcza, gdy miał okazję podpatrzeć, z jak zapartym tchem wypisywali ostatnio mandaty. Wstał z miejsca, krzywiąc się z bólu. - Te drzwi powinny wytrzymać trochę - może powinni spróbować uciec wyżej? Tylko co wtedy z przypadkowymi ludźmi, którzy wyjdą, by zobaczyć, co się dzieje?
Gdyby tylko istniał luksus martwienia się o siebie.
- Chwila, wiem. Coś ostatnio mignęło mi na Facebooku - wyciągnął swój telefon, zaczynając nerwowo przeklikiwać. - M-mam. Oby to nie był cholerny scam - napisal wiadomość na messengerze, jednocześnie przenosząc wzrok na Jace'a. - Myślisz, że można spróbować ich ogłuszyć póki co? - jak? Magicznie. Rzut całym ciężarem rannego ciała raczej brzmiał na bezsensowny.
Zwłaszcza, że Nathaniel mimo próby skupienia myśli, wyglądał, jakby przechodził koszmar.
Bronie: Pistolet R-47 (12/12)
Umiejętności: Kamuflaż i ucieczka (25%), walka bronią palną 25%
Umiejętności: Kamuflaż i ucieczka (25%), walka bronią palną 25%
Musiał kilka razy zamrugać, nim w pełni uświadomił sobie co oznacza wiadomość na czacie i jak blisko znajduje się miejsce, w którym znajdowali się Niepoczytalni. I ludzie proszący o pomoc. Ścisnął komórkę, skręcając w stronę podanego adresu. Szybko wystukał na ekranie kilka słów w odpowiedzi.
Za chwilę ktoś się pojawi.
I tym kimś - ku swojemu rosnącemu przerażeniu - miał być właśnie on. Dotąd jedynie słyszał od innych o konfrontacji z Niepoczytalnymi i za każdym razem w duchu cieszył się, że omija go ta wątpliwa przyjemność zmierzenia się z takim przeciwnikiem. Wystarczyło, że miasto samo w sobie daleko odbiegało od przyjętych norm bezpieczeństwa i spokoju, potrafiąc tym samym spędzić sen z powiek i stłumić chęć wyściubiania nosa poza domowe cztery kąty.
Zauważył ich.
Zatrzymał się, widząc, jak Niepoczytalni dobijają się do drzwi budynku mieszkalnego. Zupełnie, jakby stan, w którym się znajdowali odcinał od mózgu wszelkie zdobyte wcześniej umiejętności, nawet tak trywialne i podstawowe jak naciśnięcie klamki. Wcześniej widział nagrania z różnych ataków i dziwnych zachowań, ale zobaczenie tego na własne oczy uderzało jakoś inaczej niż śledzenie takich rzeczy poprzez filmiki i zdjęcia wyświetlane na ekranie.
Wyciągnął broń i odbezpieczył ją, nakierowując w stronę jednego z przeciwników. Przełknął rosnącą w gardle gulę, kładąc palec na spuście. Znał podstawy strzelania, a mimo to teraz wydawało mu się, że do oddania strzału dzieli go o wiele więcej niż pociągnięcie za odpowiednie miejsce. A przecież godziny ćwiczeń nawet z ruchomymi celami były całkiem przyjemne. Tyle że teraz przed sobą nie miał martwych tarczy, a ludzi. Nawet jeśli aktualnie bliżej im było dzikich istot, niż w pełni myślących osób.
Wypuścił wolno powietrze spomiędzy ust, decydując się na użycie broni.
— O cholera — stęknął, gdy kula nie drasnęła ani jednego z Niepoczytalnych.
Bronie: Granat Dymny (2/2), Apteczka II poziomu (3/3)
Umiejętności: WALKA WRĘCZ (104%), UNIKI I PAROWANIE CIOSÓW 27%
maska
Fabuła opatrzenia obrażeń - 3/4
Kostka na krytyk!
Właśnie spokojnie przemierzała sobie ulice w kierunku jednego z najbliższych sklepów. Obolałe ciało dalej dawało o sobie znać, ale hej - nie było już tak źle. Chociaż wychodząc z domu czuła się jakby uciekała, jeszcze tylko brakowało by odczuwała w środku strach przed faktem bycia nakrytym na tymże jakże haniebnym czynie. Miała ewidentnie siedzieć w domu i odpoczywać.
Może nie siedziała w domu, ale przecież nie robiła niczego strasznego prawda?
Z zainteresowaniem zerknęła na ekran komórki zwabiona cichym powiadomieniem. O.
Uśmiechnęła się lekko pod nosem przyśpieszając i skręcając w stronę wskazanego adresu zaczynając poruszać się bardziej mniej uczęszczanymi uliczkami niż główną drogą. Wszystko po to by móc w spokoju założyć swoją maskę i rzucić się biegiem w miejsce wezwania, starając się ignorować ukłucie bólu w okolicach żeber. Tym będzie przejmować się później, przynajmniej głos częściowo jej wrócił, więc będzie mogła na głos marudzić na świat. Zresztą miała kilka niedokończonych spraw z tymi osobnikami.
Zbliżając się do wysłanej lokalizacji odnotowała fakt pojawienia się innej znanej osóbki, z lekkim uśmiechem zaczęła podążać jej śladem. Wyciągnięta broń świadczyła, że znaleźli się w tym miejscu z tego samego powodu! Świetnie! Teraz już nie śpiesząc się tak bardzo, radosnym krokiem zbliżała się do Lisa, skacząc wzrokiem od niego do Niepoczytalnych przy drzwiach. Stanęła nawet kilka kroków od niego widząc jak przymierza i strzela.
"O cholera"
- Dobrze powiedziane. Celowałeś w coś konkretnego czy hobbystycznie machasz bronią? - Powiedziała nieco zachrypniętym głosem, stając tuż za Lisem. Wyrażając swoją niepodważalną miłość do broni palnych. - Skończyły się opcję? - Zaśmiała się pod nosem i klepnęła Rao w ramię. - Ani słowa Słowikowi. - Ruszyła do przodu w stronę Niepoczytalnych, których uwagę musiał (bądź nie) przyciągnąć wystrzał z broni. Zaraz zaczęła nabierać prędkości by uderzyć pierwszego z niepoczytalnych z łokcia w okolicę karku by wysłać go do krainy Morfeusza. Zwalające się tuż za nią ciało dawało dziwną satysfakcję dobrze wyprowadzonego ciosu, a dziwny trzask gdy owo ciało uderzało o ziemię świadczyło, że mogła nieco przesadzić z siłą wyprowadzonego ciosu. Tylko, że nie miała za dużo czasu na myślenie o tym bowiem przed nią znajdował się drugi Niepoczytalny. Już raz udało jej się to udało z Alfą, a teraz przyszedł czas na rundę drugą. Z zachrypniętym śmiechem złapała tak zwane człombi, by podcinając go powalić na ziemię i w przepływie chwili przewaliła się na leżącego celując kolanem po raz kolejny w szyję poczwary. Szybka i czysta eliminacja. Chyba trochę ją poniosło, bo za żywego osobnika było więcej punktowane w ich nieistniejącej tabeli wyników, ale cóż.
Użyte umiejętności:
WW:100%
Jace wyraźnie potrzebował chwili, by przestać panikować. Miarowe uderzenia w drzwi zdecydowanie mu w tym nie pomagały. Dopiero po chwili udało mu się złapać kilka głębszych oddechów.
— Ogłuszyć? Ale... co jeśli... jeśli zrobimy im krzywdę? — zdecydowanie nie chciał być za to odpowiedzialny. W końcu wątpił, by Niepoczytalni nie czuli bólu. A Everett nie był pewien czy byłby w stanie zrobić to na tyle zwinnie, by znokautować ich jednym ciosem. No i co jeśli zrobi to źle i już nigdy się nie obudzą?
Czy oni mogli w ogóle się wybudzić?
Nagle walenie ustało. Znieruchomiał, wpatrując się przez chwilę w drzwi. Dlaczego zrobiło się tak cicho?
— ... co się? — zawahał się przez chwilę, zaciskając palce na klamce. W końcu nacisnął ją, ostrożnie wyglądając na zewnątrz. Potrzebował dłuższej chwili, by rozeznać się w sytuacji. Obaj Niepoczytalni leżeli nieprzytomni na ziemi, a nad nimi stała kobieta, która w dziwny sposób wydawała mu się znajoma. Dopiero po chwili jego zwoje w mózgu połączyły wątki, a na twarzy odbiła się ekscytacja.
— LARK! O RANY TO LARK! Nathaniel! — kompletnie stracił nad sobą panowanie, zmieniając się w klasycznego fanboya. Tyle dobrego, że nie zaczął piszczeć. Podekscytowanie zaraz sprawiło, że mimowolnie zaklaskał w dłonie. Dopiero po chwili zauważył, że goniące go wcześniej osoby leżały nieprzytomne na ziemi.
— O nie. Nic wam nie jest? Nic im nie jest? — oba Lisy stały na nogach, Jace automatycznie podbiegł więc do Niepoczytalnych i kucnął przy nich, szukając otwartych obrażeń. Nie wyglądało jednak na to, by mieli strzaskane czaszki. Sprawdził pokrótce ich oddechy. Jeden z nich oddychał normalnie. Drugi...
— Nie oddycha — pochylił nieznacznie głowę, by przyjrzeć się lepiej jego klatce piersiowej. Naprawdę nie oddychał. Nie słyszał też bicia serca.
Podwinął rękawy i kucnął obok niego, składając ręce. Położył dłonie, zaraz przystępując do reanimacji. Trzydzieści powtórzeń. Sto do stu dwudziestu na minutę. Nie używaj za dużo siły, ale też nie za mało.
Głęboki wdech leżącego pod nim mężczyzny, wystarczył, by Jace odetchnął z ulgą, zabierając ręce. Jeszcze przez chwilę kontrolował jego oddech, upewniając się, że nagle go nie straci. Bicie serca zdawało się unormować, choć coś nie do końca pasowało mu w jego rytmie. Nieważne, ważne, że przeżył, nawet jeśli nadal pozostawał nieprzytomny.
— Nic Panu nie będzie — powiedział cicho, przesuwając lekko ręką po ramieniu Niepoczytalnego, nim nie podniósł się, podchodząc do Lisów z wypisanym na twarzy zmartwieniem.
— Wszystko w porządku? Nic wam nie jest? Mam ze sobą apteczkę — nie czekając na odpowiedź, postawił plecak na ziemi, zaraz wyciągając ją na zewnątrz.
Wynagrodzenie za ingerencję
Xaxa: 600PU + 100$Jonathan Everett: 600PU + 100$
Rao: 600PU + 100$
Lark: 1000PU + 200$ za błyskawiczny i profesjonalny nokaut dwóch postaci w jednym poście.
Trzeba było przyznać, że Lark stojąc już nad dwoma ciałami jeszcze przed chwilą dość aktywnych Niepoczytalnych, odczuła jakąś zwierzęcą satysfakcję z obecnego stanu rzeczy. Poszło szybko i czysto. Gdyby tylko mogła to by sobie przybiła sama piątkę, czy też poklepałaby się sama po plecach. Zerknęła jeszcze w stronę drugiego Lisa i machnęła mu, dając znak, że ma sytuację pod kontrolą, po czym znów przyjrzała się leżącym człombi. Kompletnie zapominając iż pojawili się tutaj "na wezwanie".
Nawet jeśli odnotowała fakt otwierania się drzwi do których jeszcze nie dawno dobijali się Niepoczytalni, to i tak drgnęła lekko słysząc swój pseudonim i to w dość entuzjastycznym tonie. Spojrzała na dużo wyższą od niej osobę i cóż. Lark.exe przestało odpowiadać na chwilę równą kilkukrotnym mrugnięciom. Cóż dopiero klaśnięcie w dłonie wyrwało ją z pewnego rodzaju szoku.
-Yo. - Uniosła lekko sprawną rękę w powitalnym geście, całkiem naturalnie. - Wszystko w porządku?
W końcu to mieli dość żywy jeszcze przed chwilą problem! Wypadało spytać, prawda? Chyba tak, bo cóż Lark tak przekonana nie była jako iż słabo pasowała do roli bohatera. Po chwili Jace potrafił ją skonfundować ją po raz kolejny. Rzucając się do pomocy Niepoczytalnym. W pierwszym odruchu chciała go złapać za kołnierz i odciągnąć jak najdalej od ciała, ale jakaś część była potwornie zainteresowana. Dlatego też przez chwilę obserwowała jak chłopak 'pompuje' w nieruchome ciało, życie. Wcześniej upewniając się, że ten drugi się nie podniesie, a to za sprawą trytek, którymi spięła temu "żywemu" ręce z tyłu. Nie dużo ale powinno wystarczyć.
W końcu to mieli dość żywy jeszcze przed chwilą problem! Wypadało spytać, prawda? Chyba tak, bo cóż Lark tak przekonana nie była jako iż słabo pasowała do roli bohatera. Po chwili Jace potrafił ją skonfundować ją po raz kolejny. Rzucając się do pomocy Niepoczytalnym. W pierwszym odruchu chciała go złapać za kołnierz i odciągnąć jak najdalej od ciała, ale jakaś część była potwornie zainteresowana. Dlatego też przez chwilę obserwowała jak chłopak 'pompuje' w nieruchome ciało, życie. Wcześniej upewniając się, że ten drugi się nie podniesie, a to za sprawą trytek, którymi spięła temu "żywemu" ręce z tyłu. Nie dużo ale powinno wystarczyć.
Przykucnęła więc obok przyglądając się całej akcji z zainteresowaniem pięciolatka, do momentu aż Niepoczytalny został siłą zawrócony sprzed bram świętego Piotra. Ironicznie, bo jeszcze przed chwilą został tam posłany podobną siłą i to przez samą Lark.
"Nic Panu nie będzie"
W tym momencie Lark była już na nogach stojąc za chłopakiem. Pacnęła go lekko w tył głowy widząc następny gest ratownika i odciągnęła go w tył za kołnierz.
- Interesujące, aczkolwiek byłabym wdzięczna za zaprzestanie dalszych prób wyrządzenia sobie krzywdy. Jak to było? "Bezpieczeństwo ratownika jest najważniejsze"? - Po tych słowach podeszła już do stabilnego człombi i przewróciła go na brzuch ponownie zabezpieczając jego górne kończyny na plecach trytkami. W odruchu "człowieczeństwa" przekręciła jego głowę tak by nie była skierowana do ziemi. Mimo wszystko dzięki temu chłopakowi, zachowała kilka punktów na nieprowadzonej przez nikogo punktacji. - Dalej są niebezpieczni.
- Interesujące, aczkolwiek byłabym wdzięczna za zaprzestanie dalszych prób wyrządzenia sobie krzywdy. Jak to było? "Bezpieczeństwo ratownika jest najważniejsze"? - Po tych słowach podeszła już do stabilnego człombi i przewróciła go na brzuch ponownie zabezpieczając jego górne kończyny na plecach trytkami. W odruchu "człowieczeństwa" przekręciła jego głowę tak by nie była skierowana do ziemi. Mimo wszystko dzięki temu chłopakowi, zachowała kilka punktów na nieprowadzonej przez nikogo punktacji. - Dalej są niebezpieczni.
- Trzymam się. Kilka starszych zadrapań i siniaków, masz na to jakieś swoje cuda? - Wykrzywiła lekko usta w uśmiechu dalej chrypiąc głosem, ale to było lepsze niż ciągłe pisanie na telefonie. - Dasz znać reszcie, że mamy... osoby do zabezpieczenia? - Teraz już zwróciła się do Rao, w końcu trzeba było tutaj sprzątnąć, a jej się kompletnie nie chciało ... szczególnie, że zapewne musiałaby się tłumaczyć jak to się stało, że wpadła na dwóch nieprzytomnych Niepoczytalnych.
- To... serio zadziałało - odetchnął z wyraźną ulgą, gdy jego oczom ukazały się dwie zamaskowane postacie. Zacisnął mocniej palce na telefonie, starając się powstrzymać drżenie dłoni. Do samego końca nie wierzył, że to zadziała. Do tej pory uznawał to za coś nie do końca wiarygodnego, ale w chwili desperacji sięgnął po ten sposób ratunku, nie mając zarazem większej możliwości decyzji. Nie, gdy sam był przerażony, a reakcje Jace'a tym bardziej mu świadczyły o tym, że nie było mowy o możliwościach bojowych.
- Dziękuję za pomoc - odezwał się, przechylając lekko do przodu, by okazać gest wdzięczności. Błąd. Jego ciało zareagowało protestem, przeszywając go sporym bólem, przez który skrzywił się widocznie.
- Mieliśmy wystarczająco szczęścia, że nie starliśmy się z nimi bezpośrednio - oparł, nie podnosząc jednak głosu. Ciemne spojrzenie skupiło się z wyraźną dozą niepewności i podziwu na postaci Lark, by potem przesunęło się na Rao, gdy podszedł bliżej wejścia do klatki.
- Jonathan... - to, co zrobił, było dla niego niepojętne. Patrzył na blondyna wielkimi oczami, czując, że w gardle zamierały mu słowa. Jak się do tego odnieść? Jak skomentować fakt, że właśnie próbował ratować życie kogoś, kto chciał go rozszarpać na strzępy jeszcze chwilę temu? Brak logiczności w tym spowodował, że jego mózg potrzebował chwili, by na nowo zaskoczyć i ponownie reagować na otaczający świat.
- Jace, Jace. Zwolnij trochę - finalnie otrząsnął się na tyle, by zacisnąć drobną dłoń na jego bluzie i pociągając go w swoją stronę. - Skoro to jedna z twoich ulubionych postaci, to poproś ją o autograf - dodał jeszcze ciszej, tak, by głównie on go usłyszał.
- Um. Aż tak stawiali opór? - nieśmiałe pytanie wydobyło się z jego ust. Przynajmniej mógł posłużyć się przyjacielem niczym tarczą pomiędzy nim, a zamaskowaną osobą. - I czym był niedawny huk? Uderzyli o coś? - widok zza drzwi nic nie mówił, a broń skojarzył z uderzeniem o twardą podstawę. - N-nie trzeba odpowiadać w razie czego. Zaciekawiło mnie to - naprostował momentalnie, uświadamiając sobie, że przekraczał linię zwykłego mieszkańca. Potrząsnął głową. - Tak czy siak, jeszcze raz dziękuję za pomoc i szybką reakcję.
- Dziękuję za pomoc - odezwał się, przechylając lekko do przodu, by okazać gest wdzięczności. Błąd. Jego ciało zareagowało protestem, przeszywając go sporym bólem, przez który skrzywił się widocznie.
- Mieliśmy wystarczająco szczęścia, że nie starliśmy się z nimi bezpośrednio - oparł, nie podnosząc jednak głosu. Ciemne spojrzenie skupiło się z wyraźną dozą niepewności i podziwu na postaci Lark, by potem przesunęło się na Rao, gdy podszedł bliżej wejścia do klatki.
- Jonathan... - to, co zrobił, było dla niego niepojętne. Patrzył na blondyna wielkimi oczami, czując, że w gardle zamierały mu słowa. Jak się do tego odnieść? Jak skomentować fakt, że właśnie próbował ratować życie kogoś, kto chciał go rozszarpać na strzępy jeszcze chwilę temu? Brak logiczności w tym spowodował, że jego mózg potrzebował chwili, by na nowo zaskoczyć i ponownie reagować na otaczający świat.
- Jace, Jace. Zwolnij trochę - finalnie otrząsnął się na tyle, by zacisnąć drobną dłoń na jego bluzie i pociągając go w swoją stronę. - Skoro to jedna z twoich ulubionych postaci, to poproś ją o autograf - dodał jeszcze ciszej, tak, by głównie on go usłyszał.
- Um. Aż tak stawiali opór? - nieśmiałe pytanie wydobyło się z jego ust. Przynajmniej mógł posłużyć się przyjacielem niczym tarczą pomiędzy nim, a zamaskowaną osobą. - I czym był niedawny huk? Uderzyli o coś? - widok zza drzwi nic nie mówił, a broń skojarzył z uderzeniem o twardą podstawę. - N-nie trzeba odpowiadać w razie czego. Zaciekawiło mnie to - naprostował momentalnie, uświadamiając sobie, że przekraczał linię zwykłego mieszkańca. Potrząsnął głową. - Tak czy siak, jeszcze raz dziękuję za pomoc i szybką reakcję.
Prawie podskoczył w miejscu, gdy dotarł do jego uszu znajomy głos Lisicy. Odwrócił głowę w jej kierunku, cofając się o krok w bok.
— Eeeeej, celowałem w Niepoczytalnego. Ruszył się za bardzo, to nie moja wina, że nie tra-- No dobra, moja wina, ale no… — z każdym kolejnym słowem coraz bardziej czuł się jak dzieciak przyłapany na zabawie w superbohatera w momencie, w którym powinien grzecznie poczekać na pojawienie się odpowiednich osób. Opuścił broń, patrząc, jak Lark biednie w stronę zagrożenia. W pierwszym odruchu chciał jej pomóc, ale jedyna sensowna opcja ataku z jego strony mogłaby jeszcze stanowić zagrożenie dla kobiety. Gdyby tylko potrafił się lepiej bić, może nawet spróbowałby swoich sił w zwarciu, jednak im dłużej obserwował Niepoczytalnych, tym więcej nabierał pewności, że woli nie zawierać z nimi fizycznego kontaktu.
— O jacie, jaka ona jest świetna.
Okazało się, że rozwiązanie aktualnego problemu miało siwe włosy i broń zawartą w tylko w samych ciosach i szybkich ruchach. Wystarczyło jedynie parę mrugnięć, aby obraz z nierównej walki zamienił się na dwóch nieprzytomnych pokonanych i zwycięską Lisicę.
Nim zdążył do niej podejść, zauważył otwierające się drzwi i ludzi wychodzących z budynku.
— O kurde, to Jo-- — urwał, bojąc się, że chłopak mógłby go usłyszeć, mimo że znajdował się raczej poza zasięgiem słuchu.
Zabezpieczył broń i schował ją, zanim podszedł do reszty. I kiedy wydawało mu się, że nic już go dzisiaj nie zaskoczy, Jonathan jak gdyby nigdy nic zaczął… reanimować jednego z Niepoczytalnych. Chyba dawno nie widział takiego zwyczajnie ludzkiego zachowania. Mieszkanie w Riverdale nauczyło go, że ludzie prędzej wbiją niespodziewanie nóż między żebra lub będą oczekiwać czegoś w zamian za pomoc, a bezinteresowni ludzie to gatunek na wyginięciu. A tu proszę, właśnie taki niecodzienny okaz znajdował się przed jego oczami w postaci znajomego poznanego w azjatyckiej restauracji.
Poprawił maskę, przenosząc wzrok na Lark. Skinął głową, wyciągając komórkę, żeby dać znać innym o potrzebie zabezpieczenia nowych, mało przyjemnych kolegów. Oczywiście nie zapomniał umieścić informacji o tym, że zostali oni skrępowani za pomocą trytytek.
Pytanie nieznajomego ściągnęło uwagę Rao. Uśmiechnął się nieśmiało, mimo że nikt nie mógł tego zobaczyć przez maskę skrywającą jego twarz.
— Em, to był wystrzał z broni. Na szczęście nie trzeba było jej używać drugi raz.
— Eeeeej, celowałem w Niepoczytalnego. Ruszył się za bardzo, to nie moja wina, że nie tra-- No dobra, moja wina, ale no… — z każdym kolejnym słowem coraz bardziej czuł się jak dzieciak przyłapany na zabawie w superbohatera w momencie, w którym powinien grzecznie poczekać na pojawienie się odpowiednich osób. Opuścił broń, patrząc, jak Lark biednie w stronę zagrożenia. W pierwszym odruchu chciał jej pomóc, ale jedyna sensowna opcja ataku z jego strony mogłaby jeszcze stanowić zagrożenie dla kobiety. Gdyby tylko potrafił się lepiej bić, może nawet spróbowałby swoich sił w zwarciu, jednak im dłużej obserwował Niepoczytalnych, tym więcej nabierał pewności, że woli nie zawierać z nimi fizycznego kontaktu.
— O jacie, jaka ona jest świetna.
Okazało się, że rozwiązanie aktualnego problemu miało siwe włosy i broń zawartą w tylko w samych ciosach i szybkich ruchach. Wystarczyło jedynie parę mrugnięć, aby obraz z nierównej walki zamienił się na dwóch nieprzytomnych pokonanych i zwycięską Lisicę.
Nim zdążył do niej podejść, zauważył otwierające się drzwi i ludzi wychodzących z budynku.
— O kurde, to Jo-- — urwał, bojąc się, że chłopak mógłby go usłyszeć, mimo że znajdował się raczej poza zasięgiem słuchu.
Zabezpieczył broń i schował ją, zanim podszedł do reszty. I kiedy wydawało mu się, że nic już go dzisiaj nie zaskoczy, Jonathan jak gdyby nigdy nic zaczął… reanimować jednego z Niepoczytalnych. Chyba dawno nie widział takiego zwyczajnie ludzkiego zachowania. Mieszkanie w Riverdale nauczyło go, że ludzie prędzej wbiją niespodziewanie nóż między żebra lub będą oczekiwać czegoś w zamian za pomoc, a bezinteresowni ludzie to gatunek na wyginięciu. A tu proszę, właśnie taki niecodzienny okaz znajdował się przed jego oczami w postaci znajomego poznanego w azjatyckiej restauracji.
Poprawił maskę, przenosząc wzrok na Lark. Skinął głową, wyciągając komórkę, żeby dać znać innym o potrzebie zabezpieczenia nowych, mało przyjemnych kolegów. Oczywiście nie zapomniał umieścić informacji o tym, że zostali oni skrępowani za pomocą trytytek.
Pytanie nieznajomego ściągnęło uwagę Rao. Uśmiechnął się nieśmiało, mimo że nikt nie mógł tego zobaczyć przez maskę skrywającą jego twarz.
— Em, to był wystrzał z broni. Na szczęście nie trzeba było jej używać drugi raz.
Podniósł wzrok na Lark, nadal hamując swoją wewnętrzną ekscytację. Odsunął się posłusznie i wstał, chociaż wyraźnie wiercił się na boki, zupełnie jakby próbował się powstrzymać przed wypowiedzeniem na głos swoich myśli. W końcu wyraźnie nie wytrzymał.
— Wiem, ale... wydaje mi się, że oni nie chcą — wymamrotał, chyba bardziej do siebie niż do nich. Niepoczytalni jak sam ich pseudonim wskazywał, zatracali w jakimś stopniu świadomość. Tak przynajmniej to rozumiał. Dlatego skazywanie ich na śmierć wydawało mu się wyjątkowo okrutne.
— Zadrapania i siniaki, oczywiście — tego akurat nie musiał szukać w apteczce. Miał oddzielne dwa pudełeczka, które załatwiła mu jego matka. Wyciągnął jedno z nich i odkręcił wpatrując się w Lark.
— Są na widoku? Możemy od razu się nimi zająć. Jeśli nie są bardzo obszerne, powinny zejść w przeciągu dwóch dni — specyfik naprawdę czynił cuda.
Słysząc słowa Nathaniela, szybko zakodował je sobie w głowie. Autograf, tak. To zdecydowanie był dobry pomysł. Ale na później. Teraz musiał się nimi zająć.
— Nath, a co z tobą? Mówiłeś, że sam jesteś w kiepskim stanie, mam cię opatrzeć tutaj czy w domu? I prawda, dziękuję, sam nigdy bym nie dał rady zdobyć się na coś podobnego — uśmiechnął się, mimowolnie drżąc nieznacznie na wspomnienie o broni. Mógł się jedynie cieszyć, że najwyraźniej nie trafiła celu. No bo nie widział na ciele Niepoczytalnych żadnych śladów po kulach...
— Och. Nathaniel, trzeba napisać na fanpage'u! Żeby ludzie wiedzieli, że rzeczywiście to działa, mam wrażenie, że dużo osób się boi wzywać Lisy. Rany, naprawdę jesteście super — westchnął, przestępując w emocjach, z nogi na nogę. Musiał koniecznie napisać wszystko Shane'owi. I to zresztą właśnie zaczął robić w międzyczasie, dopóki nie dostanie jawnego zadania, by natychmiastowo kogoś podleczyć w miarę swoich możłiwości.
Lark już z nieco większym spokojem obserwowała jak z klatki wyłania się kolejny uczestnik zdarzenia, na jego gest jedynie skinęła lekko głową. Oboje raczej nie wyglądali na osoby, które były w stanie wyjść cało z ataku Niepoczytalnych. Zresztą... wcale się tego nie dziwiła. Ludziom ciężko było się przestawić na walkę z jeszcze do niedawna normalnymi mieszkańcami miasta, nawet jeśli sytuacje od dawna mieli do dupy, to ich obecna "apokalipsa" była na zupełnie nowym poziomie.
- Dobra robota, unikanie konfliktu z nimi to najlepsze co można zrobić. - wzruszyła lekko ramionami. - Mogą nie wyglądać na takich, ale są naprawdę silni. - Aż jej się przypomniało ostatnie starcie podczas, którego nie miała aż tyle szczęścia, a może miała go nawet więcej? - Użyliśmy broni by ściągnąć ich uwagę i aby odeszli od klatki. Gdyby coś poszło nie tak, łatwiej byłoby was stamtąd wydostać. - Wtrąciła szybko co do wystrzału, nie chciała wbijać kolejnej szpili Rao. To był jej przywilej, cywile niech wiedza, że wszystko to było częścią większego planu.
- Dobra robota, unikanie konfliktu z nimi to najlepsze co można zrobić. - wzruszyła lekko ramionami. - Mogą nie wyglądać na takich, ale są naprawdę silni. - Aż jej się przypomniało ostatnie starcie podczas, którego nie miała aż tyle szczęścia, a może miała go nawet więcej? - Użyliśmy broni by ściągnąć ich uwagę i aby odeszli od klatki. Gdyby coś poszło nie tak, łatwiej byłoby was stamtąd wydostać. - Wtrąciła szybko co do wystrzału, nie chciała wbijać kolejnej szpili Rao. To był jej przywilej, cywile niech wiedza, że wszystko to było częścią większego planu.
Słysząc jeszcze słowa Jonathana ściągnęła lekko brwi i przyglądała mu się przez chwilę bez słowa. Wydawało mu się, że oni nie chcą? Nie odpowiedziała na to od razu, układając sobie na szybko to co powinna powiedzieć, jak powinna to powiedzieć. Znaczy... ich medyk wydawał się dobrą osobą, taką aż za dobrą na obecne, a nawet na wcześniejsze warunki w tym mieście. Miała dziwne wrażenie, że tacy jak on mogą dość szybko stracić życie. Nie chciała tego. Pokręciła lekko głową, odsłaniając ukrytą za pomarańczową bandaną szyje, na której widać było wielki rozlany siniak o różnej barwie intensywności. Nie wyglądało to dobrze, szczególnie, że ciemniejszy odcień usilnie przypominał ludzkie palce. W sumie to zdjęła ją zawiązując na nadgarstku.
-Powiem ci jedno i zapamiętaj to proszę. Nawet jeśli tego nie chcą , to "coś" zmusza ich do takiego zachowania i nie są w stanie z tym wygrać.. Nie zmienia to niczego. Zabiją cię jak tylko będą mieli okazje. Dlatego trzymaj się od nich z daleka, nieważne jak ludzcy się wydają, nieważne jak wielką niechęć do tych czynów by mieli. - Mówiła spokojnym zachrypniętym głosem, uważnie przyglądając się reakcji chłopaka na jej słowa. Po czym jak nigdy nic wskazała na swoją szyję w geście "o tutej boli".
- Potrzebujecie jeszcze jakiejś pomocy? - Skoro jeden z nich był w nienajlepszym stanie to mogli zaoferować jeszcze swoją pomoc. Głupio gdyby chwilę później by się im coś przytrafiło. Słuchając dalej "uratowanych" sama w sumie była pod wrażeniem, że tak to się wszystko złożyło. Ostatnio rzucono pomysłem o możliwości dla mieszkańców kontaktowania się z nimi, ale nie sądziła, że to stanie się tak szybko.
Dla Jace'a wyglądali wystarczająco strasnzie, by nie miał ochoty wdawać się z nimi w żadne walki. Zresztą jakie walki? Nawet jeśli Kiana pokazywała mu kilka ruchów, unikanie ataków i ewentualne unieruchomienie było jedynym, na co mógł się zdobyć. Choć to drugie zawsze go stresowało. Kompletnie nie potrafił wyczuć czy nie wkładał za dużo siły i nie robił akurat komuś krzywdy.
Odetchnął z wyraźną ulgą, słysząc wytłumaczenie Lark odnośnie użycia broni. Tak, to zdecydowanie zdejmowało z jego barków spory ciężar. Nie chciał w końcu wyobrażać sobie strzelania do Niepoczytalnych jak do kaczek.
Widząc odsłonięte siniaki, przyglądał im się przed chwilę, schylając jeszcze do torby. Wyciągnął dodatkowo inną tubkę, obracając ją kilka razy w palcach, słuchając w międzyczasie słów Lisicy. Pokiwał powoli głową, nie odzywając się ani słowem. Zdecydowanie zamierzał unikać wszelkich walk jak ognia.
Nie było to jednak równoznaczne z tym, że odmówi im pomocy.
— Mogę? — zapytał, wskazując na siniaki — Będzie trochę zimne.
Uśmiechnął się przepraszająco, najpierw rozprowadzając drugą maść na gorzej wyglądających partiach jej ciała. Dopiero po niej nałożył pierwszą, zostawiając w miarę grubą warstwę.
— Niestety obie są bardzo tłuste, więc mogą ci pobrudzić ubrania. Postaraj się ich nie dotykać, ani niczym nie przykrywać. Im lepszy mają dostęp do powietrza, tym lepiej działają. No i nie przejmuj się, że możesz mieć zmniejszone czucie, jedna z nich działa znieczulająco. W najlepszym scenariuszu, jutro będą już praktycznie niewidoczne. W najgorszym najmocniejsze ślady nadal będą miały lekki kolor, ale nie będą ci sprawiać problemów. Możesz je wtedy spróbować rozmasować palcami.
Schował na razie swoje rzeczy, grzebiąc jeszcze przez chwilę w torbie. Tylko po to, by wyciągnąć zeszyt z lisem na okładce i wyciągnąć go w stronę Lark wraz z markerem. I niesamowicie poważną miną.
— Mogę prosić o autograf?
Link do rzutu kostką + użycie 25% umiejętności leczenia.
Obrażenia Lark zostają całkowicie wyleczone.
Obrażenia Lark zostają całkowicie wyleczone.
- Oh, rozumiem. Mogę jedynie pochwalić skuteczność - spojrzał niepewnie na Rao, czując lekkie zmieszanie i zarazem część podziwu względem tego. Celowanie w upragniony cel nie brzmiało zbyt prosto.
A więc to była część większego planu. Pokiwał głową na znak, że zrozumiał, uznając zarazem, że miało to sens. Odwrócenie uwagi było istotne, a fakt, że Foxes wzięło całkowicie pod uwagę ich, jako bezbronnych cywili sprawił, że poczuł się nieco lepiej na duchu. Mógł być głównie pełen podziwu dla tego, że mieli plan i poradzili sobie bardzo sprawnie z tym wszystkim, bez żadnych strat po swojej stronie oraz dodatkowych rannych osób.
Słowa Jace'a wyrwały go z rozmyślenia.
- Przecież nie będę rozbierać się publicznie - zaprotestował wyraźnie chłopak, chwytając się za brzeg koszulki. - Ty to też masz pomysły... Możesz mnie obejrzeć w domu, jeśli ci się nie znudził ten pomysł - ból pleców przypominał mu raz po raz, że jakakolwiek próba poruszania się była bardzo złym pomysłem. Nawet jeśli ignorował to, czuł zbiegający mu po plecach pot spowodowany nadmiarowym wysiłkiem skierowanym w tym celu.
Nie znał się zarazem na medycznych sprawach, więc nie chciał tym bardziej dyskutować na ów temat.
- J-ja nic nie potrzebuje - odparł, odwracając wzrok. Może coś potrzebowałby, ale nie było to związane z ranami. Jednakże wewnętrzne lęki były potężniejsze niż pragnienia, więc jedynie cofnął się o pół roku, pozostawiając Jace'owi i reszcie więcej miejsca do działania.
Przynajmniej tym razem nie... nie ma żadnego trupa przede mną - pobladł na wspomnienie swojego spotkania z tego typu ludźmi w innym miejscu dystryktu B. - Nie, nie. Nie mogę o tym myśleć. Jeśli nie on, to ja bym skończył jako martwe truchło. Musiałby skłamać, gdyby powiedział, że w tamtym momencie nie odczuł również ulgi.
A więc to była część większego planu. Pokiwał głową na znak, że zrozumiał, uznając zarazem, że miało to sens. Odwrócenie uwagi było istotne, a fakt, że Foxes wzięło całkowicie pod uwagę ich, jako bezbronnych cywili sprawił, że poczuł się nieco lepiej na duchu. Mógł być głównie pełen podziwu dla tego, że mieli plan i poradzili sobie bardzo sprawnie z tym wszystkim, bez żadnych strat po swojej stronie oraz dodatkowych rannych osób.
Słowa Jace'a wyrwały go z rozmyślenia.
- Przecież nie będę rozbierać się publicznie - zaprotestował wyraźnie chłopak, chwytając się za brzeg koszulki. - Ty to też masz pomysły... Możesz mnie obejrzeć w domu, jeśli ci się nie znudził ten pomysł - ból pleców przypominał mu raz po raz, że jakakolwiek próba poruszania się była bardzo złym pomysłem. Nawet jeśli ignorował to, czuł zbiegający mu po plecach pot spowodowany nadmiarowym wysiłkiem skierowanym w tym celu.
Nie znał się zarazem na medycznych sprawach, więc nie chciał tym bardziej dyskutować na ów temat.
- J-ja nic nie potrzebuje - odparł, odwracając wzrok. Może coś potrzebowałby, ale nie było to związane z ranami. Jednakże wewnętrzne lęki były potężniejsze niż pragnienia, więc jedynie cofnął się o pół roku, pozostawiając Jace'owi i reszcie więcej miejsca do działania.
Przynajmniej tym razem nie... nie ma żadnego trupa przede mną - pobladł na wspomnienie swojego spotkania z tego typu ludźmi w innym miejscu dystryktu B. - Nie, nie. Nie mogę o tym myśleć. Jeśli nie on, to ja bym skończył jako martwe truchło. Musiałby skłamać, gdyby powiedział, że w tamtym momencie nie odczuł również ulgi.
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach