▲▼
Palce Jostena momentalnie zacisnęły się na nadgarstku Kiany, gdy ta tylko uniosła go do góry wyraźnie zamierzając popisać się niewyobrażalną głupotą.
— Myślałem, że na inspektorów wybierają osoby, które rozumieją co się do nich mówi, a nie głuche idiotki — warknął wbijając palce w jej skórę, nim z impetem odrzucił jej nadgarstek w bok. Connor zdecydowanie nie żartował, gdy mówił o nienawiści do dotykania go bez pozwolenia, a wkurwiona mina, która przebiła się przez wcześniejszy chłód tylko to wszystko podbijała.
— Uważaj, żeby twój kij w dupie nie wyszedł ci górą jak będziesz mnie dalej wkurwiać — rzucił w odpowiedzi, ledwo powstrzymując się przed zaciśnięciem dłoni w pięści. Denerwowała go. Jeszcze jej dobrze nie poznał, a już wskoczyła na poziom, w którym miał ochotę wsiąść do samochodu i pojechać stąd w chuj. Byle jak najdalej od niej. Ewentualnie jej lutnąć. W końcu jeśli sądziła, że Connor nie bił kobiet tylko dlatego, że były kobietami to grubo się myliła. Wolność dla równouprawnienia, kurwa jego mać.
"Nie wciskaj mi kitu Josten i następnym razem lepiej odbierz po pierwszym sygnale."
— Ta, zastanowię się.
Rzucił pokazując jej jeszcze środkowy palec, by podkreślić jak bardzo brał sobie do serca jej słowa.
"Morda tam, Josten!"
No proszę, to akurat sprawiło mu niemałą satysfakcję. Ukłonił się nawet w odpowiedzi, nim zniknął w budynkach, rozglądając się wokół. Brud, smród, kiła i mogiła, jak to mówią. Zmarszczył nieznacznie nos z głosnym prychnięciem, nim zwrócił się w stronę Kiany i Rudego.
— Będzie szybciej jeśli się rozdzielimy — tym razem dał im chwilę na reakcję i potencjalny protest.
W ostatnim czasie było zdecydowanie zbyt spokojnie według Miko. Pojedyncze przypadki wywoływały dreszcze jedynie na krótki moment, sprawiając zarazem, że powrót do monotonnego żywotu był niczym odebranie danej przyjemności. Więc gdzie można było uderzyć, by nieco bardziej zabolało, a zarazem efekt utrzymywał się na dłużej?
Na myśl przyszły jej Doki.
Zakryte za maską usta nieco poszerzyły się w szerszym uśmiechu, gdy ze swojej kryjówki obserwowała wejście do tego miejsca. Kierowanie się zasłyszanymi słowami oraz plotkami było ryzykowne, ale w każdych słowach brzmiało trochę prawdy, nie? Zwłaszcza, gdy istniały osoby u których można było potwierdzić to i owo. I takie persony znajdowały się po tej samej stronie.
Normalnie kręcą się tutaj albo typy z interesami, albo... powinna być tutaj gdzieś czujka.
- Na pewno nikt nie jedzie? - odezwała się do słuchawki, kierując swoje słowa do pewnego osobnika po drugiej stronie.
Fakt, że to nie było często odwiedzane miejsce pozwalał łatwiej określić osobę. Albo pójście na jeszcze łatwiejszą drogę i uznać, że każdy będący tutaj, kogo się nie znało, jest podejrzany. Więc im mniej ludzi, tym łatwiej było sprawić, by sytuacja została postawiona na swoim. Zwłaszcza, jeśli zastosuje się przewagę liczebną. Jednakże przede wszystkim nie powinna dać się złapać i zrobić sobie siary w tym czasie.
Wycofała się kawałek, nie zamierzając samotnie wchodzić w takie miejsce na dłużej niż trzeba.
- Wydaje mi się, że widziałam tam jednego typa - dodała jeszcze. - Ale kij wie, czy nie zbiorą się ich więcej.
Upewniwszy się, że była całkowicie poza zasięgiem ludzkiego wzroku zsunęła kaptur z głowy i poluzowała nieco maseczkę.
- Nie wiem po co w ogóle zajęli to miejsce, skoro i tak nic nie robią. Wygląda niemalże na opuszczone - żachnęła, przejeżdżając palcami po włosach. - Jak był wcześniej syf, tak jest nadal. Myślę, że tyle wystarczy.
Skrzywiła się, sięgając po telefon i chat. Wcisnęła parę słów, wysyłając na szybko wiadomość. Zostaje czekać, nie pokazując się na oczy niepożądanym osobom.
Gamingowe krzesło skrzypnęło cicho, gdy odchylił się na nim z ziewnięciem, przeklikując ze znużeniem kolejne okienka. Włamanie się do kamer przemysłowych i monitoringu było wbrew pozorom jedną z najłatwiejszych rzeczy. Dużo łatwiejszą niż przechodzenie przez te wszystkie zabezpieczenia w prywatnych komputerach i jebanie się z hasłami. No chyba, że ktoś ustawia hasło admin do konta admin, wtedy to co innego.
"Na pewno nikt nie jedzie?"
Nie odpowiedział od razu. Był zbyt mocno zajęty nalewaniem sobie fanty do szklanki, by zwracać uwagę na inne czynniki. Miko mogła więc spędzić całą minutę pełną napięcia, gdy chłopak kręcił się na krześle obrotowym, popijając pomarańczowy napój ze szklanki. Dopiero wtedy spojrzał jeszcze pokrótce na różne okienka, przyglądając się im ze średnim zainteresowaniem.
Wiadomości wyskakiwały na ekranie telefonu Miko utrzymując się na nim tak długo, aż dziewczyna nie odblokowała ekranu. Dopiero wtedy po odczytaniu wybuchały z nałożonym na nie zabawnym (jego zdaniem) efektem pikselowego tetrisa, by zaraz zniknąć bezpowrotnie nigdzie się nie zapisując. Nie zamierzał w końcu zostawiać po sobie jakichkolwiek śladów do namierzenia.
Zaśmiał się cicho pod nosem, mimowolnie wyobrażając sobie jak jeden ochroniarz rozkłada kilka szakali na łopatki. Nieszczególnie by go to zdziwiło. W końcu wszyscy wiedzieli, że większość członków Wolves miało za sobą profesjonalny trening bojowy. Czy Jackals mogło się pochwalić tym samym? Odrobinę w to wątpił. Czy to go jednak obchodziło? Kompletnie nie. Zadeklarował się, że będzie obserwował kamery i to właśnie zamierzał robić. Na miejscu na pewno się nie pojawi.
Uwalił się wygodniej na krześle i zarzucił nogi na biurko, dalej popijając Fantę ze szklanki. Przez profesjonalną słomkę oczywiście. Zbyt wiele razy wywalił już napój na biurko, by się nie nauczyć.
Nie powstrzymywał zwątpienia, które wymalowało się na jego twarzy, gdy przesunął wzrokiem po okolicy. Wszystko dookoła wydawało się martwe i pozbawione smaku – nie żeby był jakimś wielkim koneserem miejscówek w mieście, ale odnosił wrażenie, że obecnie rzucali się na ochłapy. Może powinien zaproponować uderzenie w jakiś jebany lunapark? Tam przynajmniej nie można byłoby narzekać na nudę.
Ubrany w najczarniejszą ze wszystkich czerni nie miał problemu z wtopieniem się w otoczenie pod osłoną nocy. Naciągnięty na głowę kaptur dodatkowo rzucał cień na twarz Whitelawa, przez co nie musiał się obawiać tego, że ktoś będzie w stanie przyjrzeć mu się dokładniej, a już tym bardziej, że jego blady odcień skóry przyciągnie czyjąś uwagę. Jedynie na chwilę wydobył z kieszeni telefon, żeby sprawdzić, czy na pewno znalazł się we właściwym miejscu – okazało się, że jego orientacja w terenie była lepsza niż się spodziewał. Schowawszy urządzenie, raz jeszcze rozejrzał się po okolicy, licząc na to, że natrafi na jakieś większe zbiorowisko.
A trzeba było się kurwa spóźnić.
Po kolejnej minucie przeczesywania terenu, wreszcie ujrzał jakąś sylwetkę na uboczu. Uznał, że dobrze trafił, biorąc pod uwagę, że czaiła się jak szczerbaty na suchary. Doskonały punkt odniesienia, Chase. Plus dziesięć do umiejętności w rozpoznawaniu swoich.
— Boo — wydał z siebie, jakby miało to zaskoczyć ukrywającą się w cieniu dziewczynę, gdy kierował już ostatnie kroki w jej stronę. Bez zbędnych wyjaśnień zatrzymał się obok, wbijając wzrok w teren, który podobno już niebawem miał należeć do nich. — Co tak biednie? — rzucił ni stąd, ni zowąd. W gruncie rzeczy to pytanie można było zinterpretować na wiele różnych sposobów – od kwestii ich marnej liczebności, aż po samą naturę okolicy, która nie prezentowała się za ciekawie. Brunet nie miał zamiaru dokładniej się określać, najwidoczniej pozwalając na to, by Miko puściła wodze swojej fantazji i sama zinterpretowała to, co autor miał na myśli.
Kiedy Smuggler otrzymał informację o gorących szakalkach w twojej okolicy, okazało się, że to wcale nie była jego okolica. Zerknął na lokalizację, a potem uniósł głowę i sapnął ze zirytowaniem.
— Dalej się kurwa nie dało? — spytał z irytacją telefon, który następnie schował do kieszeni. — Zawsze sobie znajdą jakieś kurwa zadupie.
No cóż. Nie pozostało mu nic innego, jak ruszyć się i skorzystać z dobrodziejstwa transportu publicznego. Na szczęście pora była późna, więc nie mógł narzekać na przesadny tłok, co nie zmieniało faktu stałego poirytowania Rosjanina. Człowiek sobie ułoży jakieś plany i dupa, bo komuś się akurat zachciało przejmować śmierdzące doki.
Na miejscu był po kilkunastu minutach. Pierwszą czynnością po opuszczeniu autobusu było oczywiście zapalenie papierosa. A potem ruszenie w docelowym kierunku, poszukując jednocześnie jakiejś znajomej sylwetki. Poruszał się powoli, raczej jak osoba odbywająca późny spacer, a nie ktoś mający niecne plany względem tego miejsca. Kiedy dostrzegł dwa cienie w oddali, ruszył ku nim, mając nadzieję, że nie pcha się w kłopoty. Chociaż w zasadzie... czy spotkanie się z Szakalami nie było właśnie proszeniem się o łupnia?
— No siema, szlaufy — przywitał się grzecznie, kiedy już rozpoznał Miko oraz Chase'a. Rozejrzał się dookoła, nie ukrywając rozczarowania. — Trójka to dosyć słaba siła uderzeniowa. Jak się natkniemy w końcu na jakiś opór, to nie wróżę nam sukcesu. Zwłaszcza, że ty nie wydajesz się przydatna w takich sytuacjach — wytknął Miko palcem, a następnie zaciągnął się papierosem.
Powiadają, że trzy osoby to już tłum. Ale czy w trójkę można pogrążyć miasto w chaosie? Ciężka sprawa.
— Siema, szlaufie — równie grzecznie odpowiedział na powitanie, ponieważ tym, co liczyło się najbardziej, był szacunek ludzi ulicy. Tak przynajmniej słyszał. Swoją drogą, pojawienie się Pavla już przyniosło jakąś nadzieję na to, że niebawem zaczną zlatywać się tu inne Szakale z okolicy. Co prawda, na ten moment oboje podzielali zdanie co do ich marnych sił zbrojnych. W dodatku ostatnie słowa blondyna przypomniały mu, że towarzysząca im Miko poprzednim razem ściągnęła na siebie kłopoty, które Travitza, Kevlar i jeszcze jeden typ, którego średnio kojarzył, musieli po niej posprzątać.
Whitelaw za to świetnie to udokumentował. Nagranie wciąż spoczywało sobie wśród plików w jego telefonie.
— No, gówniana sprawa. Nie widziałem też, żeby ktokolwiek napisał, że zamierza ruszyć tu dupę. Ale widzę, że to zadupie i tak nie ma zbyt wielu fanów, chociaż chuj wie, na kogo możemy się tu natknąć. — Wzruszył ramionami, jakby niekoniecznie go to interesowało. Gdyby brunet nie potrafił o siebie zadbać, na pewno dołączyłby do grupy osób, która wolała spędzić noc w swoim łóżku albo na kanapie przed telewizorem. Miał nadzieję, że pozostała dwójka też wiedziała, co robić w kryzysowej sytuacji, bo nie w smak było mu bawienie się w rycerza. — Czekamy nadal czy wjeżdżamy z buta?
Kiwnął wymownie głową w stronę reszty terenu i mimowolnie wykonał pierwszy krok naprzód. W końcu nie będą tu tkwić jak ostatnie pizdy i czekać aż teren sam się przejmie? Chyba że mieli jakiś lepszy plan, więc zawsze pozostały im ostatnie chwile, żeby się nim podzielić.
Tsk.
- Nie wiem - odpowiedziała, spoglądając na ekran, gdzie wyświetlała się ostatnia wiadomość. - Nie jestem jasnowidzem, a na każdy wynik wchodzi wiele okoliczności - wchodzenie w walkę, która byłaby wskazana na przegraną...? Nie. Zdecydowanie nie. - Może być jeden, a może okazać się, że potrafi dość szybko ściągnąć kumpli. Brzmi jak wrzód na tyłku.
Westchnęła na myśl, że od tak mogłaby się pojawić reszta grupy, która wojowniczo broniłaby... co? Uniosła brew, zerkając na teren. Niełatwo było powiedzieć na ile wartościowa mogłaby być ta lokacja w przyszłości.
Międzyczasie dołączyła do niej nowa osoba.
- Ła. Prawie zawału dostałam - burknęła, przewracając oczami. - Miło Cię widzieć. Cholernie bardzo.
Potarła ramię, zastanawiając się nad tym, co odpowiedzieć na pytanie.
- Kto wie. Nie czuję się zobligowana do tego, by każdego zaprowadzić tutaj za rączkę - chociaż wizja załatwienia smyczy i zaciągania tak ludzi brzmiała dla niej niemalże kusząco.
Chociaż fakt, że z dwójki - no trójki, ale Wilczek nie był obecny fizycznie - zrobiła się ciut większa gromada, sprawiło, że na razie przesunęła plany na bok.
- Cześć, szaulfie - przywitała się z bardzo dużą dawką niewinności. - Lepiej trzech niż dwóch. Albo jeden...
Urwała na moment, po czym spochmurniała.
- To ten moment rozmowy, gdzie słyszę, że nie nadaję się i co ja tu w ogóle robię? - spytała się Smugglera. - Jeśli tak, to pomiń, dzięki z góry.
Nie zamierzała próbować dyskutować o takich rzeczach. Słowa były jednym, a czyny drugim, przez co nie pozbywała się nawet myśli, że póki nie pokaże, że potrafi sobie poradzić w ewentualnej walce, temat nie zakończy się po grzeczności.
- Biednie nie biednie, ale coś może w tym jest, że Wolves zainteresowało się takim syfem - wskazała kciukiem za siebie, na miejscie obecnego przedstawienia. - Może chcieli uwidocznić swój brak gustów na światło dzienne.
Przewróciła oczami.
- Daję słowo, jak przyjdzie kolejna osoba i pierwsze co zacznie, to pierdolić o tym jak to miejsce jest do dupy, to zrzucę go wprost do tej zapyziałej dziury - rzekła zirytowana. - Nie moja wina, że teren jest jak z dupy wyjęty. Reklamacje składajcie gdzie indziej.
Mniejszy tłumek zaczynał przeradzać się w większy. Niebieskie oczy przekierowały się na Candy.
- Specjalnie na ciebie. Tylko zabrakło czerwonego dywanu, by odpowiednio ugościć - usta wygięły się w krzywym uśmiechu. - I możemy iść nim zapuścimy tutaj korzenie.
Zaraz potem przeszła jeszcze do jednej sprawy:
- Obecnie jest tutaj jedna osoba na straży - poinformowała obecnych. - Skoro tak pokochaliście to miejsce, to możemy puścić to miejsce z dymem? Przynajmniej widok by się poprawił i nie trzeba byłoby męczyć się z niechcianymi okolicznościami.
Niedbałym machnięciem ręki powitał Candy, która dołączyła do ich dzisiejszego „ruchu oporu”. Czułe powitania Szakali już dawno przestały robić na nim wrażenie – właściwie sam był ostatnią osobą, która znalazła się tu w celu nawiązywania przyjacielskich relacji. Tylko od czasu do czasu zastanawiał się, na chuj spędzał czas z osobami, które ledwo znał i które w większości ledwo tolerował, ale później przypominał sobie, że robił to dla większej sprawy. W pojedynkę trudno było zrobić cokolwiek, by ustawić to popierdolone miasto po swojemu.
Ale czy ich grupa – aktualnie czteroosobowa – miała taką siłę przebicia?
— Na razie sama najwięcej pierdolisz. Nie żebym się czepiał. — Tochę jednak się czepiał, choć nic nie wskazywało na to, że czuł się źle z tego powodu, zwłaszcza że ktoś tu definitywnie miał zły dzień i postanowił wyżyć się na całej reszcie. Odkąd tu przyszedł, Miko zachowywała się jak naburmuszona księżniczka – to zdecydowanie nie było w jego guście. — Skupmy się na głównym celu. Skoro jest tu jeden ochroniarz, zajmijmy się nim zanim wezwie kumpli. Na początek możemy poudawać, że zabłądziliśmy czy coś kurwa w tym stylu. Później ja go przytrzymam, Travitza zajebie mu celnego prawego sierpowego – twoja sława cię prześciga – i rozjebiemy tę budę, chyba że ktoś uważa, że do czegoś jeszcze może się przydać. — Rozłożył ręce, jakby cała ta akcja miała okazać się dziecinnie prosta. W gruncie rzeczy miał jakieś doświadczenie, jeśli chodziło o ochronę, a od jakiegoś czasu nadrabiał wszystkie braki, które jeszcze dało się nadrobić. Prawdopodobnie, gdyby Chase'a nie było teraz z nimi, dbałby o porządek w klubie.
Różnica była taka, że strażnik nie był najebany, jak niektórzy klienci w sobotnie noce.
Czarnowłosy ruszył przed siebie, starając się nie zwracać na siebie szczególnej uwagi. Wsunął ręce do kieszeni, poruszając się na tyle luźnym krokiem, jakby właśnie był na spacerze z kolegami. Przy okazji rozglądał się za strażnikiem, który podobno się tu kręcił.
— Obija się? — rzucił pod nosem, choć osoby, które poruszały się obok, miały szansę go usłyszeć. Na razie nikogo nie widział. Właściwie był środek nocy, więc Whitelaw nie zdziwiłby się, gdyby znudziło mu się stróżowanie na terenie, na którym prawie nic się nie działo. — W którą stronę poszedł, gdy widziałaś go ostatnio? — zwrócił się do Miko. W końcu to ona sprzedała im tę informację.
Na odpowiedź Miko, nie mógł się powstrzymać przed zawyciem ze śmiechu. To jest właśnie siła Szakali! Grupa nie mająca pewności czy da radę jednemu ochroniarzowi, doskonale! Cały czas rechotał pod nosem, gdy obracał się cały czas na swoim krześle, popijając napój. Zatrzymał wzrok na jednej z kamerek, zaraz nieruchomiejąc też na swoim cudownym siedzisku. Nogi ponownie wylądowały na blacie biurka, gdy z głośnym siorbnięciem wstukał kolejną wiadomość.
Tak naprawdę może wcale nie. Ale kim by był jak nie sobą, gdyby nie zasiał swoimi słowami odrobiny potencjalnej paniki? Przysłuchiwał się ich rozmowom ze średnim zainteresowaniem. Przepychanki kto był godny bycia w gangu, który i tak nie był w żaden sposób zorganizowany niezbyt go ciekawiły. Wychodził w końcu z założenia, że nawet najbardziej nieprzydatna osoba okazywała się przydatna, gdy potrzeba było mięsa armatniego. Albo frajera, którego policja przymknie za innych.
Kolejne wiadomości pojawiały się na telefonach wszystkich zebranych Szakali dokładnie na tej samej zasadzie co wcześniejsze, choć nie miał rzecz jasna pewności, że wszyscy będą je sprawdzać. I tak po minucie od nieodczytania ulegały samozniszczeniu, więc średnio go to obchodziło.
Nie trzeba było czekać zbyt długo, by Wilczek podłączył się do systemu oświetlenia. Kilka lamp dookoła zamigało w proteście ostatecznie oświetlając część, w której znajdowały się Szakale. Z dwoma wyjątkami, które najwidoczniej były zbyt zniszczone, by zareagować na uruchomienie.
Pojawienie się Candy wprawiło go w stan zaskoczenia, który szybko zamienił się w zadowolenie. Niby jej wspominał, że jest taka grupka i mogłaby się przyłączyć, ale szczerze mówiąc, bardziej spodziewał się, że nie zobaczy jej prze kolejne dwa lata. A tutaj miłe zaskoczenie. Szybko się jednak zreflektował, że jak będzie się tak na nią gapił z zachwytem, to wyjdzie na frajera. W sumie już dawno wyszedł, ale na takiego innego frajera. Wzruszył więc ramionami.
Plan Whitelawa mu się podobał. Był prosty, brzmiał sprawnie i skutecznie. Jak wyjdzie, to pewnie okaże się w praniu, bo jeśli zostawili tutaj jakiegoś byka albo byłego zawodnika MMA, to może ich nieźle rozjebać. To już jednak stanowiło czarnowidztwo. Kiwnął głową, chcąc tym samym dać znać, że pasuje mu przedstawiony pomysł.
Kiedy ruszył, aby poszukać przeciwnika, poczuł wibrację telefonu. Zerknął na niego i dostrzegł wiadomość od... od kogo?
— O chuj tu chodzi? — bąknął sam do siebie, chociaż spodziewał się, że może ktoś w okolicy będzie znał odpowiedź na to pytanie. Wtedy też dookoła rozświetliły się lampy, sprawiając, że byli widoczni jak kaczki na jeziorze. Odsłonięty został jednak również ich cel, który do tej pory opierał się o jeden z kontenerów. Wyglądał na równie zaskoczonego tym nagłym olśnieniem. No cóż, chyba nie było czasu na zastanawianie się nad tym wszystkim.
Travitza ruszył w kierunku celu. Szedł chwiejnie, uśmiechał się jak debil i zamachał do niego ręką.
— Halu! Halu, товарищ! My zgubieni. Pomoc? — jego angielski, który przecież wcale nie był idealny, nagle pogorszył się do poziomu ledwo zrozumiałego bełkotu. Sunął jednak dzielnie w kierunku pozostawionej czujki, mając nadzieję, że reszta jakoś pożytecznie wykorzysta ten czas odwrócenia uwagi. Albo chociaż zagra w tę grę razem z nim.
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
First topic message reminder :
TEREN JACKALS
Doki
TEREN BRONIONY PRZEZ 5 BONUSOWYCH NPC.
Doki portowe, w których zakotwiczane okręty są rozładowywane i załadowywane. Za spokojnych i beztroskich czasów marynarze mieli niemal perfekcyjne warunki do pracy, a to wszystko dzięki miastu, które wtedy nie szczędziło grosza. Obecnie doki nie prezentują się już tak dobrze. Wandalizm i liczne zamieszki odcisnęły na tym miejscu swoje piętno. Już prawie nikt nie zapuszcza się tutaj, by pooglądać ludzi przy pracy, a gapowicze są przeganiani przez robotników. Doki upodobały sobie pomniejsze gangi mafijne, nierzadko robiące przekręty na boku. Nielegalny towar wszelkiego rodzaju? Szemrane interesy? Jeśli jesteś nimi zainteresowany, trafiłeś idealnie. Jeśli nie... lepiej bierz nogi za pas, nim trafisz w nieodpowiednim momencie na nieodpowiedniego człowieka. To nie typ dysputy, który wchodzi w dyskusje. Oni zdecydowanie bardziej wolą najpierw strzelać, a potem zadawać pytania. Choćby było to "I czego tu szukałeś, frajerze?" pochylając się nad twoimi zwłokami.
Efekt terenu: W przypadku pojawienia się Niepoczytalnych, wymagania do ich pokonania wzrastają dwukrotnie. Oznacza to, że do pokonania jednego Niepoczytalnego musicie wykonać jedną z poniższych akcji:
→ osiem udanych ataków wręcz;
→ cztery udane ataki z użyciem zakupionej broni białej;
→ dwa udane ataki z użyciem zakupionej broni palnej/granatu.
__________
Efekt terenu: W przypadku pojawienia się Niepoczytalnych, wymagania do ich pokonania wzrastają dwukrotnie. Oznacza to, że do pokonania jednego Niepoczytalnego musicie wykonać jedną z poniższych akcji:
→ osiem udanych ataków wręcz;
→ cztery udane ataki z użyciem zakupionej broni białej;
→ dwa udane ataki z użyciem zakupionej broni palnej/granatu.
[ przejmowanie terenu 15/15 ]
Palce Jostena momentalnie zacisnęły się na nadgarstku Kiany, gdy ta tylko uniosła go do góry wyraźnie zamierzając popisać się niewyobrażalną głupotą.
— Myślałem, że na inspektorów wybierają osoby, które rozumieją co się do nich mówi, a nie głuche idiotki — warknął wbijając palce w jej skórę, nim z impetem odrzucił jej nadgarstek w bok. Connor zdecydowanie nie żartował, gdy mówił o nienawiści do dotykania go bez pozwolenia, a wkurwiona mina, która przebiła się przez wcześniejszy chłód tylko to wszystko podbijała.
— Uważaj, żeby twój kij w dupie nie wyszedł ci górą jak będziesz mnie dalej wkurwiać — rzucił w odpowiedzi, ledwo powstrzymując się przed zaciśnięciem dłoni w pięści. Denerwowała go. Jeszcze jej dobrze nie poznał, a już wskoczyła na poziom, w którym miał ochotę wsiąść do samochodu i pojechać stąd w chuj. Byle jak najdalej od niej. Ewentualnie jej lutnąć. W końcu jeśli sądziła, że Connor nie bił kobiet tylko dlatego, że były kobietami to grubo się myliła. Wolność dla równouprawnienia, kurwa jego mać.
"Nie wciskaj mi kitu Josten i następnym razem lepiej odbierz po pierwszym sygnale."
— Ta, zastanowię się.
Rzucił pokazując jej jeszcze środkowy palec, by podkreślić jak bardzo brał sobie do serca jej słowa.
"Morda tam, Josten!"
No proszę, to akurat sprawiło mu niemałą satysfakcję. Ukłonił się nawet w odpowiedzi, nim zniknął w budynkach, rozglądając się wokół. Brud, smród, kiła i mogiła, jak to mówią. Zmarszczył nieznacznie nos z głosnym prychnięciem, nim zwrócił się w stronę Kiany i Rudego.
— Będzie szybciej jeśli się rozdzielimy — tym razem dał im chwilę na reakcję i potencjalny protest.
TEREN PRZEJĘTY PRZEZ WILKI
Okres nietykalności: do 17.05.2021 (włącznie)
Okres nietykalności: do 17.05.2021 (włącznie)
Ciche „oh” wyrwało jej się, gdy Connor złapał, a następnie odepchnął jej rękę. Pod wpływem siły Kiana zachwiała się, ale zwinnie przeskoczyła z nogi na nogę. Jeszcze tego brakowało by wyrżnęła twarzą prosto w beton u jego stóp. Co za dupek…, przeleciało jej przez myśl. Złapała się za nadgarstek rozmasowując go i tym samym mierząc Connora wściekłym spojrzeniem. Na język cisnęło jej się mnóstwo bluźnierstw i wyzwisk, ale słowa herszta powstrzymały ją przed wypowiedzeniem ich na głos. Jeszcze będzie miała niejedną okazję by się na nim odegrać. A odwleczona zemsta wcale nie smakowała gorzej.
Przewróciła oczami i prychnęła z pogardą machając dłonią jakby odganiała jakieś muchy.
„Dobra, dobra piegusie. Powiedz lepiej coś, czego jeszcze nie słyszałam,” rzuciła w jego stronę, puszczając mu oczko. Och jakże podobało jej się drażnienie go. Nie mogła trafić lepiej. Może to całe partnerstwo wcale nie będzie tak tragicznym pomysłem jak myślała. Muszą się jedynie lekko dotrzeć. A to, że w międzyczasie może dojść do jakiś spin… to przecież było normalne.
Olała jego gest, następnie wyciągnęła telefon, cyknęła mu fotkę i ustawiła ten wymowny palec z rudą czupryną w tle na zdjęcie kontaktu nazywając go pieszczotliwie: Piegowaty Ryj. Schowała urządzenie pospiesznie do kieszeni zanim Jostenowi wpadnie do głowy kolejny wybitny pomysł by na przykład go jej zabrać.
Szła za nim, ale okolica w jakiej się znaleźli była z sekundy na sekundę coraz bardziej odpychająca.
„Matko jak tu jebie gównem, gdzieś ty nas zaprowadził,” burknęła w stronę Connora marszcząc nos. Dobrze, że darowała sobie posiłek przed przyjazdem na miejsce.
- Będzie szybciej jeśli się rozdzielimy - słysząc jego wypowiedź Kiana prychnęła, zapominając o otaczającym ich odorze. Skrzyżowała ramiona przed sobą, przenosząc ciężar ciała na lewą nogę.
„Chyba Cię pojebało chłopcze. Nie ma mowy, żebyśmy to zrobili. Chcesz wykorzystać okazje i po prostu spierdolić, co?" Ona się w trąbę robić nie da. Josten nie darzył jej sympatią, to było widoczne jak na dłoni. Z resztą ona także nie pałała do niego miłością, ale nie będzie odwalać za niego całej roboty. „Idziemy wszyscy,” zakomunikowała tonem, na który ludzie zwykle reagowali jednakowo- robili to co zostało im powiedziane. Spojrzała na drugiego rudego chłopaka z nieco łagodniejszym wyrazem twarzy. On przynajmniej w żaden sposób nie nadepnął jej jeszcze na odcisk.
„A ty co uważasz?”
Przewróciła oczami i prychnęła z pogardą machając dłonią jakby odganiała jakieś muchy.
„Dobra, dobra piegusie. Powiedz lepiej coś, czego jeszcze nie słyszałam,” rzuciła w jego stronę, puszczając mu oczko. Och jakże podobało jej się drażnienie go. Nie mogła trafić lepiej. Może to całe partnerstwo wcale nie będzie tak tragicznym pomysłem jak myślała. Muszą się jedynie lekko dotrzeć. A to, że w międzyczasie może dojść do jakiś spin… to przecież było normalne.
Olała jego gest, następnie wyciągnęła telefon, cyknęła mu fotkę i ustawiła ten wymowny palec z rudą czupryną w tle na zdjęcie kontaktu nazywając go pieszczotliwie: Piegowaty Ryj. Schowała urządzenie pospiesznie do kieszeni zanim Jostenowi wpadnie do głowy kolejny wybitny pomysł by na przykład go jej zabrać.
Szła za nim, ale okolica w jakiej się znaleźli była z sekundy na sekundę coraz bardziej odpychająca.
„Matko jak tu jebie gównem, gdzieś ty nas zaprowadził,” burknęła w stronę Connora marszcząc nos. Dobrze, że darowała sobie posiłek przed przyjazdem na miejsce.
- Będzie szybciej jeśli się rozdzielimy - słysząc jego wypowiedź Kiana prychnęła, zapominając o otaczającym ich odorze. Skrzyżowała ramiona przed sobą, przenosząc ciężar ciała na lewą nogę.
„Chyba Cię pojebało chłopcze. Nie ma mowy, żebyśmy to zrobili. Chcesz wykorzystać okazje i po prostu spierdolić, co?" Ona się w trąbę robić nie da. Josten nie darzył jej sympatią, to było widoczne jak na dłoni. Z resztą ona także nie pałała do niego miłością, ale nie będzie odwalać za niego całej roboty. „Idziemy wszyscy,” zakomunikowała tonem, na który ludzie zwykle reagowali jednakowo- robili to co zostało im powiedziane. Spojrzała na drugiego rudego chłopaka z nieco łagodniejszym wyrazem twarzy. On przynajmniej w żaden sposób nie nadepnął jej jeszcze na odcisk.
„A ty co uważasz?”
Nie pozostało im nic innego poza rozejrzeniem się po terenie i zmyciem się stąd. Najważniejsza kwestia została rozstrzygnięta na drodze prawie demokratycznej.
— Pośpieszcie się, żebyście do nocy nie zwiedzali — zawołał za trójką Wilków. — I spróbujcie się nie pozabijać wzajemnie — dodał.
Naprawdę Connor i Kiana musieli koniecznie razem dobrać się w najbardziej niedopasowaną parę? Nawet jeśli Rudy dołączył do nich, to mógłby mieć małe szanse rozdzielenia tej dwójki, gdyby przestały im wystarczać małe, słowne potyczki i niespodziewanie skoczyliby sobie do garda.
Sam udał się w innym kierunku niż oni. Mimo wszystko nie zamierzał robić za ich niańkę. W końcu byli dorosłymi ludźmi, a nie wypuszczonymi na wolność dzikimi zwierzętami, nie potrafiącymi zapanować nad sobą. Dodatkowo zwyczajnie liczył na ich zdrowy rozsądek.
Nie umknęły jego uwadze liczne ślady wandalizmu, jednak poza tym nie natknął się na nic niepokojącego. Tym lepiej. Przynajmniej mógł wrócić spokojnie do domu.
z.t dla wszystkich, chyba że ktoś chce wyjść sam, wtedy droga wolna
— Pośpieszcie się, żebyście do nocy nie zwiedzali — zawołał za trójką Wilków. — I spróbujcie się nie pozabijać wzajemnie — dodał.
Naprawdę Connor i Kiana musieli koniecznie razem dobrać się w najbardziej niedopasowaną parę? Nawet jeśli Rudy dołączył do nich, to mógłby mieć małe szanse rozdzielenia tej dwójki, gdyby przestały im wystarczać małe, słowne potyczki i niespodziewanie skoczyliby sobie do garda.
Sam udał się w innym kierunku niż oni. Mimo wszystko nie zamierzał robić za ich niańkę. W końcu byli dorosłymi ludźmi, a nie wypuszczonymi na wolność dzikimi zwierzętami, nie potrafiącymi zapanować nad sobą. Dodatkowo zwyczajnie liczył na ich zdrowy rozsądek.
Nie umknęły jego uwadze liczne ślady wandalizmu, jednak poza tym nie natknął się na nic niepokojącego. Tym lepiej. Przynajmniej mógł wrócić spokojnie do domu.
z.t dla wszystkich, chyba że ktoś chce wyjść sam, wtedy droga wolna
Przejmowanie terenu - 1/15
Strój Miko: Czarna maseczka, bluza dresowa z kapturem, zasłaniająca jej twarz i włosy (które notabene są spięte w kok), spodnie w moro, glany na nogach. Słuchawka w uchu.W ostatnim czasie było zdecydowanie zbyt spokojnie według Miko. Pojedyncze przypadki wywoływały dreszcze jedynie na krótki moment, sprawiając zarazem, że powrót do monotonnego żywotu był niczym odebranie danej przyjemności. Więc gdzie można było uderzyć, by nieco bardziej zabolało, a zarazem efekt utrzymywał się na dłużej?
Na myśl przyszły jej Doki.
Zakryte za maską usta nieco poszerzyły się w szerszym uśmiechu, gdy ze swojej kryjówki obserwowała wejście do tego miejsca. Kierowanie się zasłyszanymi słowami oraz plotkami było ryzykowne, ale w każdych słowach brzmiało trochę prawdy, nie? Zwłaszcza, gdy istniały osoby u których można było potwierdzić to i owo. I takie persony znajdowały się po tej samej stronie.
Normalnie kręcą się tutaj albo typy z interesami, albo... powinna być tutaj gdzieś czujka.
- Na pewno nikt nie jedzie? - odezwała się do słuchawki, kierując swoje słowa do pewnego osobnika po drugiej stronie.
Fakt, że to nie było często odwiedzane miejsce pozwalał łatwiej określić osobę. Albo pójście na jeszcze łatwiejszą drogę i uznać, że każdy będący tutaj, kogo się nie znało, jest podejrzany. Więc im mniej ludzi, tym łatwiej było sprawić, by sytuacja została postawiona na swoim. Zwłaszcza, jeśli zastosuje się przewagę liczebną. Jednakże przede wszystkim nie powinna dać się złapać i zrobić sobie siary w tym czasie.
Wycofała się kawałek, nie zamierzając samotnie wchodzić w takie miejsce na dłużej niż trzeba.
- Wydaje mi się, że widziałam tam jednego typa - dodała jeszcze. - Ale kij wie, czy nie zbiorą się ich więcej.
Upewniwszy się, że była całkowicie poza zasięgiem ludzkiego wzroku zsunęła kaptur z głowy i poluzowała nieco maseczkę.
- Nie wiem po co w ogóle zajęli to miejsce, skoro i tak nic nie robią. Wygląda niemalże na opuszczone - żachnęła, przejeżdżając palcami po włosach. - Jak był wcześniej syf, tak jest nadal. Myślę, że tyle wystarczy.
Skrzywiła się, sięgając po telefon i chat. Wcisnęła parę słów, wysyłając na szybko wiadomość. Zostaje czekać, nie pokazując się na oczy niepożądanym osobom.
[ przejmowanie terenu 2/15 ]
Wilczek nie jest obecny na miejscu fizycznie, komunikuje się z Miko na linii jego komputer-jej telefon.
Wilczek nie jest obecny na miejscu fizycznie, komunikuje się z Miko na linii jego komputer-jej telefon.
Gamingowe krzesło skrzypnęło cicho, gdy odchylił się na nim z ziewnięciem, przeklikując ze znużeniem kolejne okienka. Włamanie się do kamer przemysłowych i monitoringu było wbrew pozorom jedną z najłatwiejszych rzeczy. Dużo łatwiejszą niż przechodzenie przez te wszystkie zabezpieczenia w prywatnych komputerach i jebanie się z hasłami. No chyba, że ktoś ustawia hasło admin do konta admin, wtedy to co innego.
"Na pewno nikt nie jedzie?"
Nie odpowiedział od razu. Był zbyt mocno zajęty nalewaniem sobie fanty do szklanki, by zwracać uwagę na inne czynniki. Miko mogła więc spędzić całą minutę pełną napięcia, gdy chłopak kręcił się na krześle obrotowym, popijając pomarańczowy napój ze szklanki. Dopiero wtedy spojrzał jeszcze pokrótce na różne okienka, przyglądając się im ze średnim zainteresowaniem.
No. Zero aut.
Przynajmniej na razie.
Wiadomości wyskakiwały na ekranie telefonu Miko utrzymując się na nim tak długo, aż dziewczyna nie odblokowała ekranu. Dopiero wtedy po odczytaniu wybuchały z nałożonym na nie zabawnym (jego zdaniem) efektem pikselowego tetrisa, by zaraz zniknąć bezpowrotnie nigdzie się nie zapisując. Nie zamierzał w końcu zostawiać po sobie jakichkolwiek śladów do namierzenia.
Pewnie ochroniarz.
Dacie mu radę?
Zaśmiał się cicho pod nosem, mimowolnie wyobrażając sobie jak jeden ochroniarz rozkłada kilka szakali na łopatki. Nieszczególnie by go to zdziwiło. W końcu wszyscy wiedzieli, że większość członków Wolves miało za sobą profesjonalny trening bojowy. Czy Jackals mogło się pochwalić tym samym? Odrobinę w to wątpił. Czy to go jednak obchodziło? Kompletnie nie. Zadeklarował się, że będzie obserwował kamery i to właśnie zamierzał robić. Na miejscu na pewno się nie pojawi.
Uwalił się wygodniej na krześle i zarzucił nogi na biurko, dalej popijając Fantę ze szklanki. Przez profesjonalną słomkę oczywiście. Zbyt wiele razy wywalił już napój na biurko, by się nie nauczyć.
Przejmowanie terenu: 3/15
_________________
_________________
Nie powstrzymywał zwątpienia, które wymalowało się na jego twarzy, gdy przesunął wzrokiem po okolicy. Wszystko dookoła wydawało się martwe i pozbawione smaku – nie żeby był jakimś wielkim koneserem miejscówek w mieście, ale odnosił wrażenie, że obecnie rzucali się na ochłapy. Może powinien zaproponować uderzenie w jakiś jebany lunapark? Tam przynajmniej nie można byłoby narzekać na nudę.
Ubrany w najczarniejszą ze wszystkich czerni nie miał problemu z wtopieniem się w otoczenie pod osłoną nocy. Naciągnięty na głowę kaptur dodatkowo rzucał cień na twarz Whitelawa, przez co nie musiał się obawiać tego, że ktoś będzie w stanie przyjrzeć mu się dokładniej, a już tym bardziej, że jego blady odcień skóry przyciągnie czyjąś uwagę. Jedynie na chwilę wydobył z kieszeni telefon, żeby sprawdzić, czy na pewno znalazł się we właściwym miejscu – okazało się, że jego orientacja w terenie była lepsza niż się spodziewał. Schowawszy urządzenie, raz jeszcze rozejrzał się po okolicy, licząc na to, że natrafi na jakieś większe zbiorowisko.
A trzeba było się kurwa spóźnić.
Po kolejnej minucie przeczesywania terenu, wreszcie ujrzał jakąś sylwetkę na uboczu. Uznał, że dobrze trafił, biorąc pod uwagę, że czaiła się jak szczerbaty na suchary. Doskonały punkt odniesienia, Chase. Plus dziesięć do umiejętności w rozpoznawaniu swoich.
— Boo — wydał z siebie, jakby miało to zaskoczyć ukrywającą się w cieniu dziewczynę, gdy kierował już ostatnie kroki w jej stronę. Bez zbędnych wyjaśnień zatrzymał się obok, wbijając wzrok w teren, który podobno już niebawem miał należeć do nich. — Co tak biednie? — rzucił ni stąd, ni zowąd. W gruncie rzeczy to pytanie można było zinterpretować na wiele różnych sposobów – od kwestii ich marnej liczebności, aż po samą naturę okolicy, która nie prezentowała się za ciekawie. Brunet nie miał zamiaru dokładniej się określać, najwidoczniej pozwalając na to, by Miko puściła wodze swojej fantazji i sama zinterpretowała to, co autor miał na myśli.
Przejmowanie terenu - 4/15
Kiedy Smuggler otrzymał informację o gorących szakalkach w twojej okolicy, okazało się, że to wcale nie była jego okolica. Zerknął na lokalizację, a potem uniósł głowę i sapnął ze zirytowaniem.
— Dalej się kurwa nie dało? — spytał z irytacją telefon, który następnie schował do kieszeni. — Zawsze sobie znajdą jakieś kurwa zadupie.
No cóż. Nie pozostało mu nic innego, jak ruszyć się i skorzystać z dobrodziejstwa transportu publicznego. Na szczęście pora była późna, więc nie mógł narzekać na przesadny tłok, co nie zmieniało faktu stałego poirytowania Rosjanina. Człowiek sobie ułoży jakieś plany i dupa, bo komuś się akurat zachciało przejmować śmierdzące doki.
Na miejscu był po kilkunastu minutach. Pierwszą czynnością po opuszczeniu autobusu było oczywiście zapalenie papierosa. A potem ruszenie w docelowym kierunku, poszukując jednocześnie jakiejś znajomej sylwetki. Poruszał się powoli, raczej jak osoba odbywająca późny spacer, a nie ktoś mający niecne plany względem tego miejsca. Kiedy dostrzegł dwa cienie w oddali, ruszył ku nim, mając nadzieję, że nie pcha się w kłopoty. Chociaż w zasadzie... czy spotkanie się z Szakalami nie było właśnie proszeniem się o łupnia?
— No siema, szlaufy — przywitał się grzecznie, kiedy już rozpoznał Miko oraz Chase'a. Rozejrzał się dookoła, nie ukrywając rozczarowania. — Trójka to dosyć słaba siła uderzeniowa. Jak się natkniemy w końcu na jakiś opór, to nie wróżę nam sukcesu. Zwłaszcza, że ty nie wydajesz się przydatna w takich sytuacjach — wytknął Miko palcem, a następnie zaciągnął się papierosem.
Powiadają, że trzy osoby to już tłum. Ale czy w trójkę można pogrążyć miasto w chaosie? Ciężka sprawa.
Przejmowanie terenu: 5/15
_________________
_________________
— Siema, szlaufie — równie grzecznie odpowiedział na powitanie, ponieważ tym, co liczyło się najbardziej, był szacunek ludzi ulicy. Tak przynajmniej słyszał. Swoją drogą, pojawienie się Pavla już przyniosło jakąś nadzieję na to, że niebawem zaczną zlatywać się tu inne Szakale z okolicy. Co prawda, na ten moment oboje podzielali zdanie co do ich marnych sił zbrojnych. W dodatku ostatnie słowa blondyna przypomniały mu, że towarzysząca im Miko poprzednim razem ściągnęła na siebie kłopoty, które Travitza, Kevlar i jeszcze jeden typ, którego średnio kojarzył, musieli po niej posprzątać.
Whitelaw za to świetnie to udokumentował. Nagranie wciąż spoczywało sobie wśród plików w jego telefonie.
— No, gówniana sprawa. Nie widziałem też, żeby ktokolwiek napisał, że zamierza ruszyć tu dupę. Ale widzę, że to zadupie i tak nie ma zbyt wielu fanów, chociaż chuj wie, na kogo możemy się tu natknąć. — Wzruszył ramionami, jakby niekoniecznie go to interesowało. Gdyby brunet nie potrafił o siebie zadbać, na pewno dołączyłby do grupy osób, która wolała spędzić noc w swoim łóżku albo na kanapie przed telewizorem. Miał nadzieję, że pozostała dwójka też wiedziała, co robić w kryzysowej sytuacji, bo nie w smak było mu bawienie się w rycerza. — Czekamy nadal czy wjeżdżamy z buta?
Kiwnął wymownie głową w stronę reszty terenu i mimowolnie wykonał pierwszy krok naprzód. W końcu nie będą tu tkwić jak ostatnie pizdy i czekać aż teren sam się przejmie? Chyba że mieli jakiś lepszy plan, więc zawsze pozostały im ostatnie chwile, żeby się nim podzielić.
Przejmowanie terenu 6/15
Spokój nigdy nie łączył się w parę z temperamentem Vonneguth. Jeśli nadarzyła się do tego okazja, chętnie lubiła trochę namieszać tu i tam. Jako świeżak może nie do końca miała pojęcie w co dokładnie się pakuje, ale to nic! Do miejsca docelowego nie miała daleko i całe szczęście, ponieważ nie mogła powiedzieć, że czuła się w stu procentach na siłach. Może tak na dziewięćdziesiąt pięć?
Z oddali dostrzegła skupione postacie w jednym miejscu i już wiedziała kim dokładnie były. Nie była jakoś szczególnie pod wrażeniem frekwencji, przez chwilę nawet zaczęła się zastanawiać, czy to w ogóle ma prawo wypalić. Gdy podeszła do grupy akurat skończyła palić, więc odrzuciła peta gdzieś w bok i zlustrowała wszystkich wzrokiem.
- I co tak stoicie, frajerzy? – rzuciła zamiast zwykłego „cześć”. Obecność Pavla dawała jej jakąś dziwną swobodę, bo skoro on im ufał na tyle, żeby chodzić na akcje, to ona również mogła przesunąć odrobinę swoje granice. W końcu stanie z boku i nie odzywanie się kompletnie nie było w stylu Candy. – Nie ma na co czekać zbyt długo, bo wszystko pójdzie się jebać. – skomentowała słowa Chase’a, sama będąc gotowa ruszać dalej.
Poprawiła skórzane rękawiczki na dłoniach, mając wrażenie, że banda, w której znajdują się paniusie z kolorowymi włosami i tak sprowadza na nich sporo uwagi. Aczkolwiek sami tu profesjonaliści. Ulica wiele nauczyła, doświadczenie także. Pytanie tylko, czy każdy będzie w stanie nadążyć za rozpierdolem, jaki może powstać, kiedy pójdzie coś nie tak.
Spokój nigdy nie łączył się w parę z temperamentem Vonneguth. Jeśli nadarzyła się do tego okazja, chętnie lubiła trochę namieszać tu i tam. Jako świeżak może nie do końca miała pojęcie w co dokładnie się pakuje, ale to nic! Do miejsca docelowego nie miała daleko i całe szczęście, ponieważ nie mogła powiedzieć, że czuła się w stu procentach na siłach. Może tak na dziewięćdziesiąt pięć?
Z oddali dostrzegła skupione postacie w jednym miejscu i już wiedziała kim dokładnie były. Nie była jakoś szczególnie pod wrażeniem frekwencji, przez chwilę nawet zaczęła się zastanawiać, czy to w ogóle ma prawo wypalić. Gdy podeszła do grupy akurat skończyła palić, więc odrzuciła peta gdzieś w bok i zlustrowała wszystkich wzrokiem.
- I co tak stoicie, frajerzy? – rzuciła zamiast zwykłego „cześć”. Obecność Pavla dawała jej jakąś dziwną swobodę, bo skoro on im ufał na tyle, żeby chodzić na akcje, to ona również mogła przesunąć odrobinę swoje granice. W końcu stanie z boku i nie odzywanie się kompletnie nie było w stylu Candy. – Nie ma na co czekać zbyt długo, bo wszystko pójdzie się jebać. – skomentowała słowa Chase’a, sama będąc gotowa ruszać dalej.
Poprawiła skórzane rękawiczki na dłoniach, mając wrażenie, że banda, w której znajdują się paniusie z kolorowymi włosami i tak sprowadza na nich sporo uwagi. Aczkolwiek sami tu profesjonaliści. Ulica wiele nauczyła, doświadczenie także. Pytanie tylko, czy każdy będzie w stanie nadążyć za rozpierdolem, jaki może powstać, kiedy pójdzie coś nie tak.
Przejmowanie terenu - 7/15
Tsk.
- Nie wiem - odpowiedziała, spoglądając na ekran, gdzie wyświetlała się ostatnia wiadomość. - Nie jestem jasnowidzem, a na każdy wynik wchodzi wiele okoliczności - wchodzenie w walkę, która byłaby wskazana na przegraną...? Nie. Zdecydowanie nie. - Może być jeden, a może okazać się, że potrafi dość szybko ściągnąć kumpli. Brzmi jak wrzód na tyłku.
Westchnęła na myśl, że od tak mogłaby się pojawić reszta grupy, która wojowniczo broniłaby... co? Uniosła brew, zerkając na teren. Niełatwo było powiedzieć na ile wartościowa mogłaby być ta lokacja w przyszłości.
Międzyczasie dołączyła do niej nowa osoba.
- Ła. Prawie zawału dostałam - burknęła, przewracając oczami. - Miło Cię widzieć. Cholernie bardzo.
Potarła ramię, zastanawiając się nad tym, co odpowiedzieć na pytanie.
- Kto wie. Nie czuję się zobligowana do tego, by każdego zaprowadzić tutaj za rączkę - chociaż wizja załatwienia smyczy i zaciągania tak ludzi brzmiała dla niej niemalże kusząco.
Chociaż fakt, że z dwójki - no trójki, ale Wilczek nie był obecny fizycznie - zrobiła się ciut większa gromada, sprawiło, że na razie przesunęła plany na bok.
- Cześć, szaulfie - przywitała się z bardzo dużą dawką niewinności. - Lepiej trzech niż dwóch. Albo jeden...
Urwała na moment, po czym spochmurniała.
- To ten moment rozmowy, gdzie słyszę, że nie nadaję się i co ja tu w ogóle robię? - spytała się Smugglera. - Jeśli tak, to pomiń, dzięki z góry.
Nie zamierzała próbować dyskutować o takich rzeczach. Słowa były jednym, a czyny drugim, przez co nie pozbywała się nawet myśli, że póki nie pokaże, że potrafi sobie poradzić w ewentualnej walce, temat nie zakończy się po grzeczności.
- Biednie nie biednie, ale coś może w tym jest, że Wolves zainteresowało się takim syfem - wskazała kciukiem za siebie, na miejscie obecnego przedstawienia. - Może chcieli uwidocznić swój brak gustów na światło dzienne.
Przewróciła oczami.
- Daję słowo, jak przyjdzie kolejna osoba i pierwsze co zacznie, to pierdolić o tym jak to miejsce jest do dupy, to zrzucę go wprost do tej zapyziałej dziury - rzekła zirytowana. - Nie moja wina, że teren jest jak z dupy wyjęty. Reklamacje składajcie gdzie indziej.
Mniejszy tłumek zaczynał przeradzać się w większy. Niebieskie oczy przekierowały się na Candy.
- Specjalnie na ciebie. Tylko zabrakło czerwonego dywanu, by odpowiednio ugościć - usta wygięły się w krzywym uśmiechu. - I możemy iść nim zapuścimy tutaj korzenie.
Zaraz potem przeszła jeszcze do jednej sprawy:
- Obecnie jest tutaj jedna osoba na straży - poinformowała obecnych. - Skoro tak pokochaliście to miejsce, to możemy puścić to miejsce z dymem? Przynajmniej widok by się poprawił i nie trzeba byłoby męczyć się z niechcianymi okolicznościami.
Przejmowanie terenu: 8/15
_________________
_________________
Niedbałym machnięciem ręki powitał Candy, która dołączyła do ich dzisiejszego „ruchu oporu”. Czułe powitania Szakali już dawno przestały robić na nim wrażenie – właściwie sam był ostatnią osobą, która znalazła się tu w celu nawiązywania przyjacielskich relacji. Tylko od czasu do czasu zastanawiał się, na chuj spędzał czas z osobami, które ledwo znał i które w większości ledwo tolerował, ale później przypominał sobie, że robił to dla większej sprawy. W pojedynkę trudno było zrobić cokolwiek, by ustawić to popierdolone miasto po swojemu.
Ale czy ich grupa – aktualnie czteroosobowa – miała taką siłę przebicia?
— Na razie sama najwięcej pierdolisz. Nie żebym się czepiał. — Tochę jednak się czepiał, choć nic nie wskazywało na to, że czuł się źle z tego powodu, zwłaszcza że ktoś tu definitywnie miał zły dzień i postanowił wyżyć się na całej reszcie. Odkąd tu przyszedł, Miko zachowywała się jak naburmuszona księżniczka – to zdecydowanie nie było w jego guście. — Skupmy się na głównym celu. Skoro jest tu jeden ochroniarz, zajmijmy się nim zanim wezwie kumpli. Na początek możemy poudawać, że zabłądziliśmy czy coś kurwa w tym stylu. Później ja go przytrzymam, Travitza zajebie mu celnego prawego sierpowego – twoja sława cię prześciga – i rozjebiemy tę budę, chyba że ktoś uważa, że do czegoś jeszcze może się przydać. — Rozłożył ręce, jakby cała ta akcja miała okazać się dziecinnie prosta. W gruncie rzeczy miał jakieś doświadczenie, jeśli chodziło o ochronę, a od jakiegoś czasu nadrabiał wszystkie braki, które jeszcze dało się nadrobić. Prawdopodobnie, gdyby Chase'a nie było teraz z nimi, dbałby o porządek w klubie.
Różnica była taka, że strażnik nie był najebany, jak niektórzy klienci w sobotnie noce.
Czarnowłosy ruszył przed siebie, starając się nie zwracać na siebie szczególnej uwagi. Wsunął ręce do kieszeni, poruszając się na tyle luźnym krokiem, jakby właśnie był na spacerze z kolegami. Przy okazji rozglądał się za strażnikiem, który podobno się tu kręcił.
— Obija się? — rzucił pod nosem, choć osoby, które poruszały się obok, miały szansę go usłyszeć. Na razie nikogo nie widział. Właściwie był środek nocy, więc Whitelaw nie zdziwiłby się, gdyby znudziło mu się stróżowanie na terenie, na którym prawie nic się nie działo. — W którą stronę poszedł, gdy widziałaś go ostatnio? — zwrócił się do Miko. W końcu to ona sprzedała im tę informację.
[ przejmowanie terenu 9/15 ]
Wilczek nadal nie jest obecny na miejscu fizycznie, podłączył się jednak do wszystkich telefonów obecnych Szakali. Taki z niego zakaźny wirus.
Wilczek nadal nie jest obecny na miejscu fizycznie, podłączył się jednak do wszystkich telefonów obecnych Szakali. Taki z niego zakaźny wirus.
Na odpowiedź Miko, nie mógł się powstrzymać przed zawyciem ze śmiechu. To jest właśnie siła Szakali! Grupa nie mająca pewności czy da radę jednemu ochroniarzowi, doskonale! Cały czas rechotał pod nosem, gdy obracał się cały czas na swoim krześle, popijając napój. Zatrzymał wzrok na jednej z kamerek, zaraz nieruchomiejąc też na swoim cudownym siedzisku. Nogi ponownie wylądowały na blacie biurka, gdy z głośnym siorbnięciem wstukał kolejną wiadomość.
No to macie przesrane.
Tak naprawdę może wcale nie. Ale kim by był jak nie sobą, gdyby nie zasiał swoimi słowami odrobiny potencjalnej paniki? Przysłuchiwał się ich rozmowom ze średnim zainteresowaniem. Przepychanki kto był godny bycia w gangu, który i tak nie był w żaden sposób zorganizowany niezbyt go ciekawiły. Wychodził w końcu z założenia, że nawet najbardziej nieprzydatna osoba okazywała się przydatna, gdy potrzeba było mięsa armatniego. Albo frajera, którego policja przymknie za innych.
Ty ich zaprosiłaś do tego syfu, więc nie dziw się, że ludzie narzekają, pani obrażalska.
Poza tym nie powiedzieli nic niezgodnego z prawdą. Jesteście na takim zadupiu, że dziwne że nazywają to dokami, a nie wysypiskiem śmieci.
Kolejne wiadomości pojawiały się na telefonach wszystkich zebranych Szakali dokładnie na tej samej zasadzie co wcześniejsze, choć nie miał rzecz jasna pewności, że wszyscy będą je sprawdzać. I tak po minucie od nieodczytania ulegały samozniszczeniu, więc średnio go to obchodziło.
Niezależnie od ostatecznej decyzji musicie sobie poradzić z naszym - na razie - pojedynczym przeciwnikiem.
Przygotuję wam ring, żebyście nie wywalili się na ryj przy pierwszym wyskoku do przodu.
Nie trzeba było czekać zbyt długo, by Wilczek podłączył się do systemu oświetlenia. Kilka lamp dookoła zamigało w proteście ostatecznie oświetlając część, w której znajdowały się Szakale. Z dwoma wyjątkami, które najwidoczniej były zbyt zniszczone, by zareagować na uruchomienie.
Powodzenia.
[ przejmowanie terenu 10/15 ]
Pojawienie się Candy wprawiło go w stan zaskoczenia, który szybko zamienił się w zadowolenie. Niby jej wspominał, że jest taka grupka i mogłaby się przyłączyć, ale szczerze mówiąc, bardziej spodziewał się, że nie zobaczy jej prze kolejne dwa lata. A tutaj miłe zaskoczenie. Szybko się jednak zreflektował, że jak będzie się tak na nią gapił z zachwytem, to wyjdzie na frajera. W sumie już dawno wyszedł, ale na takiego innego frajera. Wzruszył więc ramionami.
Plan Whitelawa mu się podobał. Był prosty, brzmiał sprawnie i skutecznie. Jak wyjdzie, to pewnie okaże się w praniu, bo jeśli zostawili tutaj jakiegoś byka albo byłego zawodnika MMA, to może ich nieźle rozjebać. To już jednak stanowiło czarnowidztwo. Kiwnął głową, chcąc tym samym dać znać, że pasuje mu przedstawiony pomysł.
Kiedy ruszył, aby poszukać przeciwnika, poczuł wibrację telefonu. Zerknął na niego i dostrzegł wiadomość od... od kogo?
— O chuj tu chodzi? — bąknął sam do siebie, chociaż spodziewał się, że może ktoś w okolicy będzie znał odpowiedź na to pytanie. Wtedy też dookoła rozświetliły się lampy, sprawiając, że byli widoczni jak kaczki na jeziorze. Odsłonięty został jednak również ich cel, który do tej pory opierał się o jeden z kontenerów. Wyglądał na równie zaskoczonego tym nagłym olśnieniem. No cóż, chyba nie było czasu na zastanawianie się nad tym wszystkim.
Travitza ruszył w kierunku celu. Szedł chwiejnie, uśmiechał się jak debil i zamachał do niego ręką.
— Halu! Halu, товарищ! My zgubieni. Pomoc? — jego angielski, który przecież wcale nie był idealny, nagle pogorszył się do poziomu ledwo zrozumiałego bełkotu. Sunął jednak dzielnie w kierunku pozostawionej czujki, mając nadzieję, że reszta jakoś pożytecznie wykorzysta ten czas odwrócenia uwagi. Albo chociaż zagra w tę grę razem z nim.
Ingerencja Mistrza Gry
Aktywni NPC: ochroniarz, Frank Moose
Czy ktokolwiek powinien się dziwić, że na widok pojawiającej się znikąd bandy w rękach ochroniarza momentalnie pojawiła się broń?
To nie był jego najlepszy dzień. Kumpel ze zmiany zostawił go samemu sobie, żona odwaliła jakiegoś focha stulecia przez to że wczoraj wieczorem wolał obejrzeć mecz niż kolejną komedię romantyczną, a teraz jeszcze miał czterech gówniarzy, którzy chyba pomylili drogę do domu. A przynajmniej taką miał nadzieję.
"Halu! Halu, товарищ! My zgubieni. Pomoc?"
Nosz kurwa, jeszcze imigrantów mu tu brakowało. Opuścił nieznacznie broń, choć nie na tyle by kompletnie w nich nie celować. Pistolet miał lufę wycelowaną mniej więcej w ich brzuchu.
— Ani kroku dalej! To prywatna posesja, proszę natychmiast opuścić teren! — udało im się powstrzymać go od natychmiastowego ataku, ale ochroniarz zdecydowanie nie był zbyt chętny do udzielenia pomocy zagubionym duszom. Nie za to mu w końcu płacili.
To nie był jego najlepszy dzień. Kumpel ze zmiany zostawił go samemu sobie, żona odwaliła jakiegoś focha stulecia przez to że wczoraj wieczorem wolał obejrzeć mecz niż kolejną komedię romantyczną, a teraz jeszcze miał czterech gówniarzy, którzy chyba pomylili drogę do domu. A przynajmniej taką miał nadzieję.
"Halu! Halu, товарищ! My zgubieni. Pomoc?"
Nosz kurwa, jeszcze imigrantów mu tu brakowało. Opuścił nieznacznie broń, choć nie na tyle by kompletnie w nich nie celować. Pistolet miał lufę wycelowaną mniej więcej w ich brzuchu.
— Ani kroku dalej! To prywatna posesja, proszę natychmiast opuścić teren! — udało im się powstrzymać go od natychmiastowego ataku, ale ochroniarz zdecydowanie nie był zbyt chętny do udzielenia pomocy zagubionym duszom. Nie za to mu w końcu płacili.
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach