▲▼
Mało kto w obecnych czasach decydował się na spontaniczny spacer po parku. Nie żeby było w tym coś dziwnego. W końcu większość ludzi preferowała pozbawione wielkich emocji spokojne życie. I choć obecnie w Riverdale osiągnięcie podobnego stanu wydawało się wręcz niemożliwe, zapuszczanie się w miejsca gdzie każde pojedyncze krzaki mogły robić za nowoczesną trumnę dla ubogich, jakoś nie cieszyło się szczególną popularnością. Jeśli mieszkańcy już mieli się gdzieś pojawić, zawsze wybierali główną uliczkę, zupełnie jakby fakt mocniejszego bycia na widoku sprawiał, że szanse na spotkanie mężczyzny (czy też kobiety) z kijem baseballowym znacznie zmaleją. Może w pewnym sensie mieli rację. A może wręcz przeciwnie.
Słowik zatrzymał się jednak tuż przy wejściu. Nie wszedł do środka, nie obrał też żadnej konkretnej trasy. Zamiast tego stanął przy jednym z murków opierając się o niego plecami. Podobna poza nie była szczególnie komfortowa biorąc pod uwagę niskie temperatury jakie fundowała im w ostatnich czasach Kanada, ale biorąc pod uwagę fakt, że nie umawiał się na żadną konkretną godzinę, a jedynie jej okolice, drobne oparcie zdecydowanie było w tym momencie mile widziane. Ponadto sam był sobie winien.
Zawsze ubieraj się stosownie do pogody.
Jego matka regularnie powtarzała te same słowa, próbując mu je wbić na stałe do głowy. I choć przez jakiś czas nawet stosował się do jej rad, w takich momentach jak ten kompletnie je ignorował. Zamiast własnego ciepła, postawił tylko i wyłącznie na to, by po prostu dobrze wyglądać. Dobrze. Jak ostatni kretyn na trzydzieści minut przed wyjściem co chwilę podchodził do lustra, by sprawdzić czy jego włosy nadal były w takiej pozycji w jakiej je ułożył, a ubrania przypadkiem nie przestały do siebie pasować kolorystycznie. Wyjątkowo dzień wcześniej wziął wolne, by choć spróbować się wyspać. W efekcie tragiczne cienie pod oczami były obecnie całkiem znośne, choć ku jego niezadowoleniu nie zniknęły całkowicieno kto by się spodziewał. Przez chwilę rozważał nawet próbę skrycia ich pod makijażem, lecz sama myśl nakładania czegoś na twarz rozbudziła w nim tak negatywne emocje, by zrezygnował.
Teraz z kolei, gdy i tak nie mógł już aż tak dokładnie wszystkiego kontrolować, stał po prostu w miejscu i zerkał co jakiś czas na zegarek w telefonie. I przednią kamerkę, by upewnić się że poprzedni podmuch wiatru nie był na tyle mocny, by zrujnować jego starannie ułożonej pod czapką grzywki. Od czasu do czasu rozglądał się powoli po okolicy, by spróbować wypatrzeć znajomą sylwetkę, zanim znajdzie się blisko niego.
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
TEREN WOLVES
Wesołe Miasteczko
TEREN BRONIONY PRZEZ 5 BONUSOWYCH NPC.
Wstęp na teren Wesołego Miasteczka płatny 10$ od osoby.
Wstęp na teren Wesołego Miasteczka płatny 10$ od osoby.
Zachwyt ludzi nie miał końca, gdy Wilki postanowiły na nowo tchnąć nieco rozrywki w ich szare życie. Dotychczasowy park o wątpliwej reputacji został wysprzątany, a drzewa przesadzone. Poszerzono ścieżki i całymi dniami zwożono wielki sprzęt, montując go — miejmy nadzieję zgodnie z zasadami BHP — pod oknami średnio zadowolonych wtedy mieszkańców. Gdy jednak wszystko dobiegło końca, nikt nie zamierzał już narzekać. No, może poza starszą panią Benedict spod czwórki, która nieustannie krzyczy, że wynajęła to miejsce, by słuchać przed snem przepełnionych nieszczęściem agonii, a nie wesołego śmiechu. Na teren można wejść z dwóch stron, a miejsce nieustannie jest patrolowane przez ochroniarzy, którzy z przyjemnością pozbędą się kłopotliwych jednostek.
Atrakcje:
- Diabelski Młyn zwany potocznie wielkim kołem;
- Karuzele: klasyczne + wirujące filiżanki;
- Dmuchane zjeżdżalnie, domki z kulkami;
- Trampoliny z linami bungee;
- Gokarty;
- Dom strachów, dom luster, tunel dla par;
- Nisko budżetowy, nieco skrzypiący rollercoaster, w którym czasem nie domykają się wagoniki;
- Stragany z konkurencjami do wygrywania nagród;
- Budki z jedzeniem i piciem.
Efekt terenu: W przypadku pojawienia się Niepoczytalnych, jeśli w temacie znajduje się minimum trzech członków gangu Wolves, otrzymują oni pomoc w postaci dodatkowego NPC będącego popierającym ich mieszkańcem.
Atrakcje:
- Diabelski Młyn zwany potocznie wielkim kołem;
- Karuzele: klasyczne + wirujące filiżanki;
- Dmuchane zjeżdżalnie, domki z kulkami;
- Trampoliny z linami bungee;
- Gokarty;
- Dom strachów, dom luster, tunel dla par;
- Nisko budżetowy, nieco skrzypiący rollercoaster, w którym czasem nie domykają się wagoniki;
- Stragany z konkurencjami do wygrywania nagród;
- Budki z jedzeniem i piciem.
__________
Efekt terenu: W przypadku pojawienia się Niepoczytalnych, jeśli w temacie znajduje się minimum trzech członków gangu Wolves, otrzymują oni pomoc w postaci dodatkowego NPC będącego popierającym ich mieszkańcem.
- Dawniej:
- Za czasów świetności to właśnie w parku Charleson regularnie organizowano regaty małych żaglówek, a ludzie nieustannie dodawali hałaśliwego elementu, korzystając z miejsc do ćwiczeń. Obecnie przeciętni mieszkańcy wolą omijać go szerokim łukiem. Nic dziwnego - w końcu to tutaj średnio raz w tygodniu znajduje się w zbiorniku wodnym jakiegoś nieszczęśnika, którego porachunki nie zakończyły się w szczęśliwy sposób. Ta ponura przestroga dla innych stała się niejaką atrakcją. Nie raz i nie dwa, żądni przygód nastolatkowie zakładają się kto pierwszy znajdzie w danym tygodniu topielca. W nocy bardzo często słychać strzały, które dodatkowo nie zachęcają do wylegiwania się na tutejszych ławkach i przebywania na łonie natury. Niektórzy żartobliwie rzucają, że przynajmniej w Charleson nie ma problemu z bezdomnymi. Ci, którzy decydują się przejść przez park, z reguły wybierają główną drogą, nieufnie zerkając w stronę mniejszych dróżek. Kto oswoił się z tym miejscem najmocniej? Mieszkańcy pobliskiego osiedla rzecz jasna.
Mało kto w obecnych czasach decydował się na spontaniczny spacer po parku. Nie żeby było w tym coś dziwnego. W końcu większość ludzi preferowała pozbawione wielkich emocji spokojne życie. I choć obecnie w Riverdale osiągnięcie podobnego stanu wydawało się wręcz niemożliwe, zapuszczanie się w miejsca gdzie każde pojedyncze krzaki mogły robić za nowoczesną trumnę dla ubogich, jakoś nie cieszyło się szczególną popularnością. Jeśli mieszkańcy już mieli się gdzieś pojawić, zawsze wybierali główną uliczkę, zupełnie jakby fakt mocniejszego bycia na widoku sprawiał, że szanse na spotkanie mężczyzny (czy też kobiety) z kijem baseballowym znacznie zmaleją. Może w pewnym sensie mieli rację. A może wręcz przeciwnie.
Słowik zatrzymał się jednak tuż przy wejściu. Nie wszedł do środka, nie obrał też żadnej konkretnej trasy. Zamiast tego stanął przy jednym z murków opierając się o niego plecami. Podobna poza nie była szczególnie komfortowa biorąc pod uwagę niskie temperatury jakie fundowała im w ostatnich czasach Kanada, ale biorąc pod uwagę fakt, że nie umawiał się na żadną konkretną godzinę, a jedynie jej okolice, drobne oparcie zdecydowanie było w tym momencie mile widziane. Ponadto sam był sobie winien.
Zawsze ubieraj się stosownie do pogody.
Jego matka regularnie powtarzała te same słowa, próbując mu je wbić na stałe do głowy. I choć przez jakiś czas nawet stosował się do jej rad, w takich momentach jak ten kompletnie je ignorował. Zamiast własnego ciepła, postawił tylko i wyłącznie na to, by po prostu dobrze wyglądać. Dobrze. Jak ostatni kretyn na trzydzieści minut przed wyjściem co chwilę podchodził do lustra, by sprawdzić czy jego włosy nadal były w takiej pozycji w jakiej je ułożył, a ubrania przypadkiem nie przestały do siebie pasować kolorystycznie. Wyjątkowo dzień wcześniej wziął wolne, by choć spróbować się wyspać. W efekcie tragiczne cienie pod oczami były obecnie całkiem znośne, choć ku jego niezadowoleniu nie zniknęły całkowicie
Teraz z kolei, gdy i tak nie mógł już aż tak dokładnie wszystkiego kontrolować, stał po prostu w miejscu i zerkał co jakiś czas na zegarek w telefonie. I przednią kamerkę, by upewnić się że poprzedni podmuch wiatru nie był na tyle mocny, by zrujnować jego starannie ułożonej pod czapką grzywki. Od czasu do czasu rozglądał się powoli po okolicy, by spróbować wypatrzeć znajomą sylwetkę, zanim znajdzie się blisko niego.
Albrecht generalnie bardzo nie lubił ruszać tyłka z domu bez dobrego powodu, a ponieważ mało co uważał za dobry powód, zwykle całe dnie spędzał w swoim pokoju przy zaciemnionych oknach, w towarzystwie pizzy i randomów z Internetu. To popołudnie było jednak wyjątkowe – pierwszy raz od dłuższego czasu się z kimś umówił, a choć spotkanie miało charakter czysto biznesowy, w towarzystwie swoich współlokatorów ochoczo określał je mianem randki. Trochę po to, żeby zrobić na złość im i ich nieistniejącym dziewczynom (czy tam chłopakom), trochę dla podbudowania swojego własnego singielskiego ego. Ach, zresztą pomimo mieszkania razem już od jakiegoś czasu, nadal darzył chłopaków ograniczonym zaufaniem i wolał się zbytnio nie przechwalać, że robi z kimś na boku jakieś interesy. Nigdy w końcu nie wiadomo, komu – dla własnego dobra, rzecz jasna – trzeba będzie dyskretnie wbić nóż w plecy.
Nie odstawiał się tego dnia jakoś szczególnie. Wziął tylko przed wyjściem szybki prysznic, założył komplet czystych ubrań i parę razy przeczesał grzebieniem czuprynę, żeby nie wyglądać jak rasowy piwniczak. Upewniwszy się, że wyglądem zbytnio nie odstrasza, zarzucił jeszcze na siebie czapkę oraz zimową kurtkę, po czym żwawym krokiem opuścił mieszkanie i skierował się do parku. Nie chciał się w końcu spóźnić na spotkanie, nawet jeśli nie było ono umówione na żadną konkretną godzinę. Zmuszanie chłopaka do stania na mrozie byłoby... cóż, nieetyczne, delikatnie mówiąc.
Gdy po paru minutach marszu dotarł wreszcie na miejsce i zobaczył opartego o murek Słowika, na jego twarzy pojawił się nikły, ale przyjazny uśmiech. Nie oczekiwał rzecz jasna, że Kanadyjczyk odwzajemni ten gest — zdążył się już przyzwyczaić do jego mimiki, a raczej jej braku, i kompletnie mu to nie przeszkadzało.
— Hej! Mam nadzieję, że długo nie czekałeś? — zagadał i odruchowo zerknął na zegarek w telefonie, sekundę później kompletnie zapominając jaka godzina się na nim wyświetliła. — Przejdźmy się może? Mam dziś coś, co może cię zainteresować — rzucił zdawkowo, ruchem głowy wskazując na główną ścieżkę prowadzącą przez park.
Trochę ruchu pozwoliłoby im się nieco rozgrzać przy tej nieprzyjemnej pogodzie. Poza tym Al wychodził z założenia, że będą wydawać się ludziom mniej podejrzani po prostu spacerując alejkami, niż gadając konspiracyjnym szeptem gdzieś na uboczu drogi. Oczywiście mógł być w błędzie, bo tajniak z niego żaden, więc pozostawał otwarty na wszelkie sugestie młodszego towarzysza.
Nie odstawiał się tego dnia jakoś szczególnie. Wziął tylko przed wyjściem szybki prysznic, założył komplet czystych ubrań i parę razy przeczesał grzebieniem czuprynę, żeby nie wyglądać jak rasowy piwniczak. Upewniwszy się, że wyglądem zbytnio nie odstrasza, zarzucił jeszcze na siebie czapkę oraz zimową kurtkę, po czym żwawym krokiem opuścił mieszkanie i skierował się do parku. Nie chciał się w końcu spóźnić na spotkanie, nawet jeśli nie było ono umówione na żadną konkretną godzinę. Zmuszanie chłopaka do stania na mrozie byłoby... cóż, nieetyczne, delikatnie mówiąc.
Gdy po paru minutach marszu dotarł wreszcie na miejsce i zobaczył opartego o murek Słowika, na jego twarzy pojawił się nikły, ale przyjazny uśmiech. Nie oczekiwał rzecz jasna, że Kanadyjczyk odwzajemni ten gest — zdążył się już przyzwyczaić do jego mimiki, a raczej jej braku, i kompletnie mu to nie przeszkadzało.
— Hej! Mam nadzieję, że długo nie czekałeś? — zagadał i odruchowo zerknął na zegarek w telefonie, sekundę później kompletnie zapominając jaka godzina się na nim wyświetliła. — Przejdźmy się może? Mam dziś coś, co może cię zainteresować — rzucił zdawkowo, ruchem głowy wskazując na główną ścieżkę prowadzącą przez park.
Trochę ruchu pozwoliłoby im się nieco rozgrzać przy tej nieprzyjemnej pogodzie. Poza tym Al wychodził z założenia, że będą wydawać się ludziom mniej podejrzani po prostu spacerując alejkami, niż gadając konspiracyjnym szeptem gdzieś na uboczu drogi. Oczywiście mógł być w błędzie, bo tajniak z niego żaden, więc pozostawał otwarty na wszelkie sugestie młodszego towarzysza.
Stanie w miejscu zawsze było gorsze niż ruch. Zwłaszcza przy podobnej pogodzie. W upale skrycie się w cieniu drzewa miało jeszcze swój sens, ale przy wszechobecnym mrozie zachowanie bezruchu działało tylko i wyłącznie na jego niekorzyść. Nic dziwnego, że już po niecałej minucie nieznacznie żałując swojego stylowego ubrania, obciągał rękawy swetra jak najniżej, byle choć odrobinę ogrzać zziębnięte dłonie i ochronić zaczerwienioną skórę przed wiatrem.
Następnym razem wezmę ze sobą kawę.
Mógłby rzecz jasna wziąć nawet dwie, nie znał jednak preferencji Albrechta na tyle, by podejmować takie decyzje w ciemno. Aż nazbyt dobrze wiedział, że kawa potrafiła być niezwykle grząskim gruntem. Wystarczyły złe proporcje espresso czy cukru, by wykrzywić twarz drugiej osoby w grymasie. Bądź sztucznym uśmiechu, jeśli była wystarczająco dobrze wychowana.
Przestąpił z nogi na nogę, nim ponownie zamarł w bezruchu, wsuwając w końcu z rezygnacją ręce w rękawy przerzuconej jak dotąd luźno przez ramiona kurtki i wsunął dłonie do kieszeni. Przymknięte powieki skutecznie zdradziły, że ten drobny ruch szybko zrobił swoje. Zaraz otworzyły się jednak szeroko, gdy błękitne tęczówki już z daleka dostrzegły odpowiednią osobę. Natura mogła mu poskąpić sprawnych uszu, ale przynajmniej odpłaciła się innymi zmysłami, które nawet teraz uznawał za priorytetowe. Przyzwyczajony przez całe życie do opierania się na wzroku, nadal nie był w stanie wyrobić w sobie wielu odruchów uznawanych za naturalne dla normalnych ludzi. Choć musiał przyznać, że niedocenianie słuchu znikało u niego momentalnie, gdy tylko Albrecht zabierał głos.
Jeszcze przez chwilę czekał aż ten podejdzie bliżej, nim lekko odepchnął się zmarzniętymi plecami od murku. Nie odwzajemnił uśmiechu, choć przez chwilę zawiesił wzrok na jego twarzy, nim sam zerknął w stronę ekranu telefonu. Nawet jeśli nie miał szans dojrzenia na nim godziny pod takim kątem, odruch w podobnych momentach był silniejszy niż rozsądek. Jeden z jego butów zaszurał krótko o ziemię, gdy obracał się w nieco innym kierunku niż wskazany. Wysunął prawą dłoń z kieszeni unosząc ją nieznacznie do góry, nim powstrzymał własny odruch złapania Albrechta za rękaw, całkiem płynnie zmieniając go na wyciągnięcie paczki papierosów z kieszeni spodni.
— Jasne, ale przejdźmy bokiem. Nie przepadam za główną alejką — powiedział, nie tłumacząc swojej decyzji w żaden dodatkowy sposób. Przesunął powoli kciukiem po dolnej wardze, nie odzywając się ani słowem - ani nawet nie patrząc w jego kierunku - dopóki nie znaleźli się nieco dalej od wejścia.
— Dziś zapłacę za informację inną informacją. A nawet dwiema. Jeśli odpowiednio nimi obrócisz, możesz wyjść mocno na plus, choć przy jednej z nich wolałbym byśmy nadal trzymali się złotej zasady. Nie sprzedawaj jej psom — przechylił się nieznacznie, zerkając jednocześnie w jego stronę. Podobne zagrywki zawsze były tylko i wyłącznie kwiestią zaufania. Wystarczył jednak moment, w którym druga frakcja dysponowała informacją, którą sam handlowałeś, by momentalnie zwiększyć podejrzliwość co do twoich kontaktów. Zwłaszcza, gdy sytuacja powtarzała się kilkakrotnie. Jak na ten moment nie mógł przyczepić się do Albrechta pod żadnym względem, co nie znaczyło że nie przypominał o swoich prostych zasadach na każdym kroku.
Jeden z papierosów wylądował w jego ustach, nim wyciągnął paczkę w stronę chłopaka.
— Palisz? — sam nie odpalił jeszcze własnego, wyraźnie czekając na jego reakcję. Znał w końcu całkiem sporo osób, którym przeszkadzał sam zapach dymu, a poczekanie godziny aż się rozejdą, nie było dla niego jakimś szczególnym wyczynem. Pod warunkiem, że Al w ogóle zamierzał w podobnym przypadku zgłosić swój sprzeciw. Słowik był całkiem niezły w wyczytywaniu niechęci z cudzych oczu, ale najpierw musiałby się przemóc, by w ogóle spojrzeć na niego dłużej.
Następnym razem wezmę ze sobą kawę.
Mógłby rzecz jasna wziąć nawet dwie, nie znał jednak preferencji Albrechta na tyle, by podejmować takie decyzje w ciemno. Aż nazbyt dobrze wiedział, że kawa potrafiła być niezwykle grząskim gruntem. Wystarczyły złe proporcje espresso czy cukru, by wykrzywić twarz drugiej osoby w grymasie. Bądź sztucznym uśmiechu, jeśli była wystarczająco dobrze wychowana.
Przestąpił z nogi na nogę, nim ponownie zamarł w bezruchu, wsuwając w końcu z rezygnacją ręce w rękawy przerzuconej jak dotąd luźno przez ramiona kurtki i wsunął dłonie do kieszeni. Przymknięte powieki skutecznie zdradziły, że ten drobny ruch szybko zrobił swoje. Zaraz otworzyły się jednak szeroko, gdy błękitne tęczówki już z daleka dostrzegły odpowiednią osobę. Natura mogła mu poskąpić sprawnych uszu, ale przynajmniej odpłaciła się innymi zmysłami, które nawet teraz uznawał za priorytetowe. Przyzwyczajony przez całe życie do opierania się na wzroku, nadal nie był w stanie wyrobić w sobie wielu odruchów uznawanych za naturalne dla normalnych ludzi. Choć musiał przyznać, że niedocenianie słuchu znikało u niego momentalnie, gdy tylko Albrecht zabierał głos.
Jeszcze przez chwilę czekał aż ten podejdzie bliżej, nim lekko odepchnął się zmarzniętymi plecami od murku. Nie odwzajemnił uśmiechu, choć przez chwilę zawiesił wzrok na jego twarzy, nim sam zerknął w stronę ekranu telefonu. Nawet jeśli nie miał szans dojrzenia na nim godziny pod takim kątem, odruch w podobnych momentach był silniejszy niż rozsądek. Jeden z jego butów zaszurał krótko o ziemię, gdy obracał się w nieco innym kierunku niż wskazany. Wysunął prawą dłoń z kieszeni unosząc ją nieznacznie do góry, nim powstrzymał własny odruch złapania Albrechta za rękaw, całkiem płynnie zmieniając go na wyciągnięcie paczki papierosów z kieszeni spodni.
— Jasne, ale przejdźmy bokiem. Nie przepadam za główną alejką — powiedział, nie tłumacząc swojej decyzji w żaden dodatkowy sposób. Przesunął powoli kciukiem po dolnej wardze, nie odzywając się ani słowem - ani nawet nie patrząc w jego kierunku - dopóki nie znaleźli się nieco dalej od wejścia.
— Dziś zapłacę za informację inną informacją. A nawet dwiema. Jeśli odpowiednio nimi obrócisz, możesz wyjść mocno na plus, choć przy jednej z nich wolałbym byśmy nadal trzymali się złotej zasady. Nie sprzedawaj jej psom — przechylił się nieznacznie, zerkając jednocześnie w jego stronę. Podobne zagrywki zawsze były tylko i wyłącznie kwiestią zaufania. Wystarczył jednak moment, w którym druga frakcja dysponowała informacją, którą sam handlowałeś, by momentalnie zwiększyć podejrzliwość co do twoich kontaktów. Zwłaszcza, gdy sytuacja powtarzała się kilkakrotnie. Jak na ten moment nie mógł przyczepić się do Albrechta pod żadnym względem, co nie znaczyło że nie przypominał o swoich prostych zasadach na każdym kroku.
Jeden z papierosów wylądował w jego ustach, nim wyciągnął paczkę w stronę chłopaka.
— Palisz? — sam nie odpalił jeszcze własnego, wyraźnie czekając na jego reakcję. Znał w końcu całkiem sporo osób, którym przeszkadzał sam zapach dymu, a poczekanie godziny aż się rozejdą, nie było dla niego jakimś szczególnym wyczynem. Pod warunkiem, że Al w ogóle zamierzał w podobnym przypadku zgłosić swój sprzeciw. Słowik był całkiem niezły w wyczytywaniu niechęci z cudzych oczu, ale najpierw musiałby się przemóc, by w ogóle spojrzeć na niego dłużej.
Choć pewnie na to nie wyglądał, Albrecht nie był zbyt wrażliwy na zimo. Na upały – owszem, przy temperaturze powyżej dwudziestu pięciu stopni Celsjusza nie zakładał na siebie nic poza cienkimi szortami, a co za tym idzie – unikał wychodzenia na zewnątrz jeszcze bardziej niż zwykle. Zima była więc generalnie lepsza dla jego zdrowia, bo przynajmniej od czasu do czasu ruszał tyłek do sklepu albo na spacer, zamiast polegać na wysługiwaniu się współlokatorami czy dostawcami jedzenia.
Tak, chłód generalnie mu nie przeszkadzał, co wcale nie znaczyło, że go nie odczuwał. Nawet teraz, pomimo tego, że cały spacer i wstępna rozmowa ze Słowikiem zajęły mu niespełna kwadrans, jego odsłonięte dłonie i uszy zaczynały dawać o sobie znać. Zarzucił więc na głowę kaptur z futrzanym obszyciem, rujnując niestarannie ułożoną wcześniej fryzurę, po czym chuchnął parę razy w dłonie, potarł jedną o drugą i wsunął je do kieszeni.
— Nie ma problemu, mi to nie robi różnicy — odpowiedział obojętnym tonem, odwracając się jednocześnie w tę samą stronę co jego kompan.
Ruszył przed siebie bardzo powoli, trochę nieufnie stawiając każdy krok. Nie, żeby jakoś szczególnie bał się tych bocznych alejek, bo chociaż owiane były złą sławą i jeśli już się o nich słyszało, to zwykle w kontekście napaści czy innych morderstw, Wolfe czuł się całkiem spokojny w towarzystwie Słowika. Chłopak nie był wprawdzie Malem – wielkim byczkiem bez zahamowań, który posłałby do szpitala każdą osobę stanowiącą potencjalne zagrożenie, ale jego przynależność do Foxes stanowiła pewnego rodzaju gwarancję bezpieczeństwa, przynajmniej do pewnego stopnia. Zresztą nawet gdyby ktoś ich teraz napadł i zabił, to w najgorszym wypadku po prostu umrą. Żadna tragedia.
— Wypraszam sobie — burknął z wyrzutem w odpowiedzi na jego słowa. — Znam zasady, przekazywanie informacji między wami a policją działa tylko w jedną stronę. Zresztą — przerwał na chwilę, westchnął ciężko i spojrzał z góry na towarzysza — to nie w moim interesie, żeby robić ci jakieś problemy. Tobie albo twoim kolegom, póki co mam z wami raczej pozytywne relacje. — Wzruszył ramionami, zaś w odpowiedzi na wyciągniętą w jego stronę paczkę papierosów od razu pokręcił głową. — Nie, dzięki. Paskudnie kaszlę po fajkach.
Stronił od palenia i picia od dawna. Głównie dlatego, że jego organizm bardzo źle reagował zarówno na alkohol jak i nikotynę – chwile relaksu i upojenia nie były dla niego warte późniejszych sensacji żołądkowych ani wypluwania sobie płuc po nocy. Widząc więc, że Słowik sięga po zapalniczkę, Albrecht od razu przeniósł się nieco bardziej do przodu, aby uniknąć spacerowania w chmurze dumy przez następnych kilka minut.
Czując, że im dalej idą, tym bardziej zaczyna ślizgać się po chodniku, przystanął przy kolejnym mijanym przez nich drzewie i kopnął w nie kilka razy obiema nogami, pozbywając się nagromadzonego na podeszwach śniegu. Pożałował tego moment później, gdy poruszone wstrząsami drzewo zrzuciło mu na głowę trochę własnego białego puchu. Nie skomentował tego w żaden sposób, choć po jego wyrazie twarzy i chwilowym zapowietrzeniu można było wywnioskować, że powstrzymywał się przed rzuceniem jakiejś wiązanki pod adresem Matki Natury.
— Przechodząc do interesów — zaczął powoli, sięgając do tylnej kieszeni spodni i wyjmując z niej poskładaną foliową koszulkę z plikiem kartek w środku — mam coś, co może zainteresować twojego brata. Ten sprzedawca ogłaszał się od pewnego czasu na deepie, że ma na sprzedaż dragi i broń. Nie mam pewności co do tego drugiego, ale stymulantami handluje na pewno. No, w każdym razie coś mi tam wysłał. — Rozpiął kurtkę, sięgnął do przedniej kieszonki czarnej, flanelowej koszuli i wyciągnął z niej dwie plastikowe fiolki oraz woreczek białego proszku, które następnie dyskretnie podał chłopakowi. — Rzekomo kokaina i MDMA, nie wiem ile w tym prawdy. Mamy tylko taki problem, że koleś jest albo idiotą, albo tylko go zgrywa, bo udało mi się z dużą dokładnością namierzyć skąd operuje i wygląda na to, że jest ulokowany na północ od tej zniszczonej lecznicy dla zwierząt przy granicy miasta. Uparłem się, że nie mam jak przelać mu kasy, a potrzebuję dragów, więc jesteśmy umówieni na spotkanie — wypowiadając ostatnie słowo, zrobił palcami cudzysłów w powietrzu — właśnie przy klinice. To znaczy, ja mam mu wrzucić do kosza przy wejściu plik banknotów w foliówce do dwunastej, on między dwunastą a piętnastą zabierze pieniądze i wrzuci tam prochy. Nie muszę pewnie tłumaczyć, dlaczego ten plan jest mocno upośledzony z obu stron? Dla własnego bezpieczeństwa niech twój braciak przyjdzie tam tam wcześniej poobserwować teren, najlepiej z obstawą. Może to tylko niegroźny okoliczny dealer, ale nie zdziwiłbym się, gdyby udawał debila, żeby wyłudzić kasę albo donieść policji. Wszystkie informacje jakie udało mi się zebrać masz w tej koszulce.
Tak, chłód generalnie mu nie przeszkadzał, co wcale nie znaczyło, że go nie odczuwał. Nawet teraz, pomimo tego, że cały spacer i wstępna rozmowa ze Słowikiem zajęły mu niespełna kwadrans, jego odsłonięte dłonie i uszy zaczynały dawać o sobie znać. Zarzucił więc na głowę kaptur z futrzanym obszyciem, rujnując niestarannie ułożoną wcześniej fryzurę, po czym chuchnął parę razy w dłonie, potarł jedną o drugą i wsunął je do kieszeni.
— Nie ma problemu, mi to nie robi różnicy — odpowiedział obojętnym tonem, odwracając się jednocześnie w tę samą stronę co jego kompan.
Ruszył przed siebie bardzo powoli, trochę nieufnie stawiając każdy krok. Nie, żeby jakoś szczególnie bał się tych bocznych alejek, bo chociaż owiane były złą sławą i jeśli już się o nich słyszało, to zwykle w kontekście napaści czy innych morderstw, Wolfe czuł się całkiem spokojny w towarzystwie Słowika. Chłopak nie był wprawdzie Malem – wielkim byczkiem bez zahamowań, który posłałby do szpitala każdą osobę stanowiącą potencjalne zagrożenie, ale jego przynależność do Foxes stanowiła pewnego rodzaju gwarancję bezpieczeństwa, przynajmniej do pewnego stopnia. Zresztą nawet gdyby ktoś ich teraz napadł i zabił, to w najgorszym wypadku po prostu umrą. Żadna tragedia.
— Wypraszam sobie — burknął z wyrzutem w odpowiedzi na jego słowa. — Znam zasady, przekazywanie informacji między wami a policją działa tylko w jedną stronę. Zresztą — przerwał na chwilę, westchnął ciężko i spojrzał z góry na towarzysza — to nie w moim interesie, żeby robić ci jakieś problemy. Tobie albo twoim kolegom, póki co mam z wami raczej pozytywne relacje. — Wzruszył ramionami, zaś w odpowiedzi na wyciągniętą w jego stronę paczkę papierosów od razu pokręcił głową. — Nie, dzięki. Paskudnie kaszlę po fajkach.
Stronił od palenia i picia od dawna. Głównie dlatego, że jego organizm bardzo źle reagował zarówno na alkohol jak i nikotynę – chwile relaksu i upojenia nie były dla niego warte późniejszych sensacji żołądkowych ani wypluwania sobie płuc po nocy. Widząc więc, że Słowik sięga po zapalniczkę, Albrecht od razu przeniósł się nieco bardziej do przodu, aby uniknąć spacerowania w chmurze dumy przez następnych kilka minut.
Czując, że im dalej idą, tym bardziej zaczyna ślizgać się po chodniku, przystanął przy kolejnym mijanym przez nich drzewie i kopnął w nie kilka razy obiema nogami, pozbywając się nagromadzonego na podeszwach śniegu. Pożałował tego moment później, gdy poruszone wstrząsami drzewo zrzuciło mu na głowę trochę własnego białego puchu. Nie skomentował tego w żaden sposób, choć po jego wyrazie twarzy i chwilowym zapowietrzeniu można było wywnioskować, że powstrzymywał się przed rzuceniem jakiejś wiązanki pod adresem Matki Natury.
— Przechodząc do interesów — zaczął powoli, sięgając do tylnej kieszeni spodni i wyjmując z niej poskładaną foliową koszulkę z plikiem kartek w środku — mam coś, co może zainteresować twojego brata. Ten sprzedawca ogłaszał się od pewnego czasu na deepie, że ma na sprzedaż dragi i broń. Nie mam pewności co do tego drugiego, ale stymulantami handluje na pewno. No, w każdym razie coś mi tam wysłał. — Rozpiął kurtkę, sięgnął do przedniej kieszonki czarnej, flanelowej koszuli i wyciągnął z niej dwie plastikowe fiolki oraz woreczek białego proszku, które następnie dyskretnie podał chłopakowi. — Rzekomo kokaina i MDMA, nie wiem ile w tym prawdy. Mamy tylko taki problem, że koleś jest albo idiotą, albo tylko go zgrywa, bo udało mi się z dużą dokładnością namierzyć skąd operuje i wygląda na to, że jest ulokowany na północ od tej zniszczonej lecznicy dla zwierząt przy granicy miasta. Uparłem się, że nie mam jak przelać mu kasy, a potrzebuję dragów, więc jesteśmy umówieni na spotkanie — wypowiadając ostatnie słowo, zrobił palcami cudzysłów w powietrzu — właśnie przy klinice. To znaczy, ja mam mu wrzucić do kosza przy wejściu plik banknotów w foliówce do dwunastej, on między dwunastą a piętnastą zabierze pieniądze i wrzuci tam prochy. Nie muszę pewnie tłumaczyć, dlaczego ten plan jest mocno upośledzony z obu stron? Dla własnego bezpieczeństwa niech twój braciak przyjdzie tam tam wcześniej poobserwować teren, najlepiej z obstawą. Może to tylko niegroźny okoliczny dealer, ale nie zdziwiłbym się, gdyby udawał debila, żeby wyłudzić kasę albo donieść policji. Wszystkie informacje jakie udało mi się zebrać masz w tej koszulce.
Słowik mimo bycia rasowym Kanadyjczykiem, w ostatnich latach z pogodą miał mocniej nienawistne stosunki niż przepełnione pozytywnym sentymentem. Bez wątpienia potrafił docenić biały puch osiadający na wszystkim wokół, byłby jednak dużo szczęśliwszy, gdyby sam tak mocno nie stracił na masie. Nie raz i nie dwa słyszał, że przydałoby mu się kilka dodatkowych kilogramów, które mógłby przerobić na mięśnie. Najczęściej rzecz jasna od Lark, nawet jeśli to właśnie dziewczyna nauczyła go, że siła nie zawsze gwarantowała pełnię przewagi podczas walki. Szkoda, że utrzymania wyższej temperatury ciała nie można sobie było wywalczyć jak w grach. Starcie ze śniegowym potworem, którego serce przerobione na wisior, daje ci plus pięćdziesiąt do odporności na zimno. To by było to.
Odmowa ze strony chłopaka mimo całkiem łagodnej formy wypowiedzi była na tyle dobitna, by nie musiał nawet patrzeć w jego kierunku. Choć i tak to zrobił w odpowiedzi na całe to przepełnione wyrzutem burknięcie, które nieznacznie go rozbawiło, nawet jeśli nie skomentował go na głos. Jakby nie patrzeć jego własna przestroga była czymś na zasadzie wyuczonego nawyku, który umożliwiał mu późniejszą obronę w razie krzywych akcji z informatorami.
Wyciągnął papierosa z ust i schował go z powrotem do paczki, rezygnując z palenia. Zamiast tego podbiegł dwa kroki, by zrównać się na nowo z Albrechtem, mimo że jeszcze przez dłuższą chwilę nie zabierał głosu skupiając się jedynie na otoczeniu. Z nikłym zainteresowaniem podążył za nim wzrokiem, gdy ten podchodził do drzewa. Wystarczyło jednak kilka kolejnych sekund, by błękitne oczy otworzyły się nieco szerzej w wyraźnym zaskoczeniu na atak ze strony Matki Natury. Krótki wdech, uniesienie dłoni i niekontrolowany cichy śmiech. Te trzy czynności poprzedziły jego odwrócenie się w bok, wraz z którym podjął próbę ukrycia własnej reakcji. Zresztą, chwilę później jego twarz na nowo stała się równie nieprzenikniona co wcześniej.
"Przechodząc do interesów..."
Wyprostował się nieznacznie, przekrzywiając krótko głowę to w lewo, to w prawo, by rozruszać nieco zesztywniały kark, zaraz zresztą rozmasowując go palcami. Słuchał uważnie wypowiadanych przez niego słów i postąpił nawet krok bliżej Albrechta, skupiając wzrok na przekazywanych mu przedmiotach. Rozłożył je luźno na swojej dłoni, przyglądając im się przez krótką chwilę, choć jego znajomość narkotyków leżała na raczej żałosnym poziomie. Plusem pozostawała jedynie dobra pamięć, choć nawet dobre słowa czy zdjęcia nie były w stanie przekazać tego co żywy towar.
— Jeśli to nie problem, wolałbym to przekazać Noelowi, by przyjrzał im się osobiście — powiedział zaciskając powoli palce na woreczku i fiolkach, przenosząc w końcu wzrok na Albrechta — powinien być w stanie stwierdzić czy faktycznie koleś nie wciska nam jakiegoś gówna, z którego będzie tylko więcej problemów. Jeśli próbki będą w porządku, zwrócę ci je przy następnym spotkaniu.
Mimo, że słowa które wypowiadał brzmiały twierdząco, wzrok bez wątpienia miał w sobie pytanie. Tak samo jak wyciągnięta nadal przed siebie dłoń, która nie zniknęła w kieszeni, lecz dawała chłopakowi szanse na zaprotestowanie. Druga ręka przejęła koszulkę, gdy skinął krótko głową, chowając ją do wewnętrznej, zapinanej na suwak kieszeni kurtki. Przyjrzy im się dokładniej w domu.
— Porozmawiam z Lisami, im więcej dodatkowych rąk tym lepiej. Poza tym, jeśli koleś obiera za punkt zniszczoną lecznicę dla zwierząt, obawiam się, że policja to nasze najmniejsze zmartwienie — ściągnął nieznacznie brwi, chwilowo pozwalając by na jego twarzy odbiło się zaniepokojenie. Zaraz i ono jednak zniknęło, gdy potrząsnął głową i obrócił się powoli w prawo, słysząc dość odległe, niewyraźne dźwięki rozmowy dochodzące z głównego szlaku.
— Tak czy inaczej zajmiemy się tym. Jeśli koleś nie okaże się fejkiem, wrócimy do was z poszerzonym asortymentem — wymruczał cicho, cały czas idąc powoli przed siebie. Zależnie od decyzji Albrechta oddał mu próbki, bądź schował je do tej samej wewnętrznej kieszeni kurtki co koszulkę, nim z zewnętrznej wyciągnął ulotkę. Nie była ona jednak pierwszym do czego się odniósł.
Odmowa ze strony chłopaka mimo całkiem łagodnej formy wypowiedzi była na tyle dobitna, by nie musiał nawet patrzeć w jego kierunku. Choć i tak to zrobił w odpowiedzi na całe to przepełnione wyrzutem burknięcie, które nieznacznie go rozbawiło, nawet jeśli nie skomentował go na głos. Jakby nie patrzeć jego własna przestroga była czymś na zasadzie wyuczonego nawyku, który umożliwiał mu późniejszą obronę w razie krzywych akcji z informatorami.
Wyciągnął papierosa z ust i schował go z powrotem do paczki, rezygnując z palenia. Zamiast tego podbiegł dwa kroki, by zrównać się na nowo z Albrechtem, mimo że jeszcze przez dłuższą chwilę nie zabierał głosu skupiając się jedynie na otoczeniu. Z nikłym zainteresowaniem podążył za nim wzrokiem, gdy ten podchodził do drzewa. Wystarczyło jednak kilka kolejnych sekund, by błękitne oczy otworzyły się nieco szerzej w wyraźnym zaskoczeniu na atak ze strony Matki Natury. Krótki wdech, uniesienie dłoni i niekontrolowany cichy śmiech. Te trzy czynności poprzedziły jego odwrócenie się w bok, wraz z którym podjął próbę ukrycia własnej reakcji. Zresztą, chwilę później jego twarz na nowo stała się równie nieprzenikniona co wcześniej.
"Przechodząc do interesów..."
Wyprostował się nieznacznie, przekrzywiając krótko głowę to w lewo, to w prawo, by rozruszać nieco zesztywniały kark, zaraz zresztą rozmasowując go palcami. Słuchał uważnie wypowiadanych przez niego słów i postąpił nawet krok bliżej Albrechta, skupiając wzrok na przekazywanych mu przedmiotach. Rozłożył je luźno na swojej dłoni, przyglądając im się przez krótką chwilę, choć jego znajomość narkotyków leżała na raczej żałosnym poziomie. Plusem pozostawała jedynie dobra pamięć, choć nawet dobre słowa czy zdjęcia nie były w stanie przekazać tego co żywy towar.
— Jeśli to nie problem, wolałbym to przekazać Noelowi, by przyjrzał im się osobiście — powiedział zaciskając powoli palce na woreczku i fiolkach, przenosząc w końcu wzrok na Albrechta — powinien być w stanie stwierdzić czy faktycznie koleś nie wciska nam jakiegoś gówna, z którego będzie tylko więcej problemów. Jeśli próbki będą w porządku, zwrócę ci je przy następnym spotkaniu.
Mimo, że słowa które wypowiadał brzmiały twierdząco, wzrok bez wątpienia miał w sobie pytanie. Tak samo jak wyciągnięta nadal przed siebie dłoń, która nie zniknęła w kieszeni, lecz dawała chłopakowi szanse na zaprotestowanie. Druga ręka przejęła koszulkę, gdy skinął krótko głową, chowając ją do wewnętrznej, zapinanej na suwak kieszeni kurtki. Przyjrzy im się dokładniej w domu.
— Porozmawiam z Lisami, im więcej dodatkowych rąk tym lepiej. Poza tym, jeśli koleś obiera za punkt zniszczoną lecznicę dla zwierząt, obawiam się, że policja to nasze najmniejsze zmartwienie — ściągnął nieznacznie brwi, chwilowo pozwalając by na jego twarzy odbiło się zaniepokojenie. Zaraz i ono jednak zniknęło, gdy potrząsnął głową i obrócił się powoli w prawo, słysząc dość odległe, niewyraźne dźwięki rozmowy dochodzące z głównego szlaku.
— Tak czy inaczej zajmiemy się tym. Jeśli koleś nie okaże się fejkiem, wrócimy do was z poszerzonym asortymentem — wymruczał cicho, cały czas idąc powoli przed siebie. Zależnie od decyzji Albrechta oddał mu próbki, bądź schował je do tej samej wewnętrznej kieszeni kurtki co koszulkę, nim z zewnętrznej wyciągnął ulotkę. Nie była ona jednak pierwszym do czego się odniósł.
Z jednej strony docenił fakt, że chłopak zdecydował się nie odpalać przy nim papierosa, z drugiej zaś miał drobne wyrzuty sumienia. Nawet jeśli uważał to za szkodliwy nałóg i dla własnego dobra trzymał się na dystans od osób palących w jego towarzystwie, to nie miał w sumie na celu zniechęcenia do tego towarzysza. Ostatecznie jednak również tego nie skomentował, jego wewnętrzna wdzięczność musiała w tej sytuacji wystarczyć.
— Żaden problem — skwitował krótko, unosząc ręce w obronnym geście na znak, że nie chce próbek z powrotem. — Możecie je sobie zatrzymać, jeśli się wam do czegoś przydadzą. Ja nic nie biorę, a moi współlokatorzy są na tyle zjebani sami z siebie, że wolałbym tego stanu nie pogarszać zostawiając w ich zasięgu takie rarytasy.
Ciężko było w tamtej chwili stwierdzić, czy Albrecht żartuje, czy mówi poważnie. Ba, on sam chyba nie do końca wiedział, bo niby zdążył się do swojej obecnej sytuacji życiowej już przyzwyczaić i miała ona jakieś swoje zalety, ale mimo wszystko życie pod jednym dachem z małym ████████ oraz jego kumplem — zwykle nietrzeźwą personifikacją chaosu — było co najmniej stresujące. Ostatnie, czego by teraz potrzebował, to żeby znaleźli u niego prochy, a co dopiero sami je zażyli.
— Myślę, że nie ma się co z góry stresować — powiedział spokojnie, zauważając cień zaniepokojenia na twarzy Słowika. — Tak jak powiedziałem, to może być jakaś grubsza sprawa, ale równie dobrze możemy mieć do czynienia z kimś, kto nie ogarnia sytuacji i nie zdaje sobie sprawy z tego, na jakie niebezpieczeństwo się wystawia. Ogłasza się w necie dopiero od paru tygodni, więc obstawiałbym raczej, że właśnie położył ręce na jakimś towarze, a nie ma doświadczenia w jego rozprowadzaniu. No, ale to się okaże na dniach.
Strzepał resztki śniegu z ramion i zapiął z powrotem kurtkę aż pod samą szyję. Nie wziął szalika, no bo po co? Tak samo jak czapki albo rękawiczek, bo nigdy nie wyrobił w sobie tego nawyku. Matka generalnie miała głęboko w dupie to jak Al się ubiera wychodząc z domu. Najważniejsze, że w ogóle z niego wychodził, a im dłużej bo nie było, tym lepiej. Teraz w ogóle, im starszy się stawał i im dłużej rozmyślał nad swoją sytuacją życiową sprzed kilkunastu lat, tym bardziej rozumiał jak pojebana była ta kobieta oraz ile miał szczęścia (no, przynajmniej w teorii), że nie zdecydowała się zabrać go na jakąś wycieczkę w jedną stronę w zaświaty. Podobno byłaby do tego zdolna, a przynajmniej tak uznał wtedy lekarz, który ją prowadził.
— A, mam jeszcze pytanie zanim przejdziesz do tej drugiej sprawy. Zakładając, czysto teoretycznie rzecz jasna, że ktoś byłby w stanie załatwić ci przepustkę z miasta, żebyś mógł stąd wyjechać — zamilkł na chwilę i spojrzał na niego kątem oka, starając się zauważyć jakąkolwiek reakcję na jego twarzy — zgodziłbyś się, czy wolał zostać? Nie chcę ci robić nadziei, żeby nie było. Po prostu jestem ciekawy.
Oczywiście był to tylko hipotetyczny scenariusz. Oboje przecież wiedzieli, że wyjechanie z Riverdale graniczyło z cudem, nawet jeśli do pomocy w zdobyciu przepustki zaangażowana była masa ludzi z zewnątrz. Już bardziej realistyczne wydawało się zrobienie podkopu albo wspięcie się na mur, a obie te rzeczy były praktycznie niewykonalne. Wolał jednak skorzystać z okazji, że się spotkali, i poznać opinię Słowika w tym temacie.
— Żaden problem — skwitował krótko, unosząc ręce w obronnym geście na znak, że nie chce próbek z powrotem. — Możecie je sobie zatrzymać, jeśli się wam do czegoś przydadzą. Ja nic nie biorę, a moi współlokatorzy są na tyle zjebani sami z siebie, że wolałbym tego stanu nie pogarszać zostawiając w ich zasięgu takie rarytasy.
Ciężko było w tamtej chwili stwierdzić, czy Albrecht żartuje, czy mówi poważnie. Ba, on sam chyba nie do końca wiedział, bo niby zdążył się do swojej obecnej sytuacji życiowej już przyzwyczaić i miała ona jakieś swoje zalety, ale mimo wszystko życie pod jednym dachem z małym ████████ oraz jego kumplem — zwykle nietrzeźwą personifikacją chaosu — było co najmniej stresujące. Ostatnie, czego by teraz potrzebował, to żeby znaleźli u niego prochy, a co dopiero sami je zażyli.
— Myślę, że nie ma się co z góry stresować — powiedział spokojnie, zauważając cień zaniepokojenia na twarzy Słowika. — Tak jak powiedziałem, to może być jakaś grubsza sprawa, ale równie dobrze możemy mieć do czynienia z kimś, kto nie ogarnia sytuacji i nie zdaje sobie sprawy z tego, na jakie niebezpieczeństwo się wystawia. Ogłasza się w necie dopiero od paru tygodni, więc obstawiałbym raczej, że właśnie położył ręce na jakimś towarze, a nie ma doświadczenia w jego rozprowadzaniu. No, ale to się okaże na dniach.
Strzepał resztki śniegu z ramion i zapiął z powrotem kurtkę aż pod samą szyję. Nie wziął szalika, no bo po co? Tak samo jak czapki albo rękawiczek, bo nigdy nie wyrobił w sobie tego nawyku. Matka generalnie miała głęboko w dupie to jak Al się ubiera wychodząc z domu. Najważniejsze, że w ogóle z niego wychodził, a im dłużej bo nie było, tym lepiej. Teraz w ogóle, im starszy się stawał i im dłużej rozmyślał nad swoją sytuacją życiową sprzed kilkunastu lat, tym bardziej rozumiał jak pojebana była ta kobieta oraz ile miał szczęścia (no, przynajmniej w teorii), że nie zdecydowała się zabrać go na jakąś wycieczkę w jedną stronę w zaświaty. Podobno byłaby do tego zdolna, a przynajmniej tak uznał wtedy lekarz, który ją prowadził.
— A, mam jeszcze pytanie zanim przejdziesz do tej drugiej sprawy. Zakładając, czysto teoretycznie rzecz jasna, że ktoś byłby w stanie załatwić ci przepustkę z miasta, żebyś mógł stąd wyjechać — zamilkł na chwilę i spojrzał na niego kątem oka, starając się zauważyć jakąkolwiek reakcję na jego twarzy — zgodziłbyś się, czy wolał zostać? Nie chcę ci robić nadziei, żeby nie było. Po prostu jestem ciekawy.
Oczywiście był to tylko hipotetyczny scenariusz. Oboje przecież wiedzieli, że wyjechanie z Riverdale graniczyło z cudem, nawet jeśli do pomocy w zdobyciu przepustki zaangażowana była masa ludzi z zewnątrz. Już bardziej realistyczne wydawało się zrobienie podkopu albo wspięcie się na mur, a obie te rzeczy były praktycznie niewykonalne. Wolał jednak skorzystać z okazji, że się spotkali, i poznać opinię Słowika w tym temacie.
Pokiwał krótko głową, wsuwając próbki w ślad za plikiem dokumentów i zapiął kieszeń suwakiem, zabezpieczając je tym samym przed wypadnięciem. Zaraz po tym poprawił kurtkę, by zminimalizować wdzierające się pod jego ubranie podmuchy wiatru. Niestety płynąca z tego ulga i uczucie ciepła były niezwykle ulotne. Kilkusekundowe rozgrzanie szybko zniknęło, ponownie pozostawiając go tak samo zmarźniętego co wcześniej.
— Świetnie, w takim wypadku przekażę to Noelowi i niech sam zdecyduje co z tym zrobić, a z wami podzielę się wynikami, gdy już mi je przekaże. Na wszelki wypadek, gdyby okazało się, że nowego kolegę lepiej omijać szerokim łukiem — bądź odpowiednio rozesłać na jego temat opinie, nim wrobi kogoś innego. Jednocześnie wyskrobał nawet kilka smsów do Ivo w międzyczasie, starając się od razu ustalić plan działania. Nawet jeśli jego życie było jednym wielkim bajzlem, były w nim pewne strefy, które mimo wszystko starał się uporządkować.
— Bardziej niż ten koleś, niepokoi mnie wybrane przez niego miejsce. Tak jak mówisz, może najzwyczajniej w świecie nie zdawać sobie sprawy z tego gdzie się pakuje — jego życie nieszczególnie go interesowało, ale łączące się z tym konsekwencje już mocniej. Zwłaszcza jeśli sam Noel postanowi się tam udać na przeszpiegi, by ogarnąć temat. Załatwienie odpowiedniej ochrony to tylko jedna strona medalu. Będzie musiał przedyskutować to wszystko z Lark. Ufał jej doświadczeniu w tym kontekście bardziej niż komukolwiek innemu. Ponadto wiedział, że w razie czego będzie gotowa iść na pierwszą linię frontu, byle uchronić go przed niebezpieczeństwem. W końcu Słowik nigdy nie przepuściłby okazji na postawienie własnego życia na szali. Czasem zdawało się, że rzucał się do bójki aż nazbyt chętnie. Nie bez powodu krążyła pogłoska, że najefektywniejsi byli ci, którym nie zależało na żywocie.
Jego następne pytanie zbiło go nieco z tropu, co dość wyraźnie odbiło się na jego twarzy. Mimo to nawet się nie zawahał, gdy otwierał usta.
— Nie mam powodu, by stąd wyjeżdżać. I szczerze mówiąc nie mam większego powodu, by tu zostać — powiedział przesuwając kciukiem po kości policzkowej — nie wiem, chyba mi wszystko jedno. Nie tęsknię jakoś szczególnie za poprzednim życiem.
Nawet jeśli miał nieodparte wrażenie, że teraz przynajmniej faktycznie miał ciekawsze problemy. Zdarzało mu się siedzieć czasem na łóżku i myśleć o czasach, gdy ich największym zmartwieniem było zaliczenie sprawdzianu z matematyki. Lub to czy Rene unika go ze względu na naukę, czy też po prostu się nim znudził. Cofnął rękę od twarzy i opuścił ją w dół, wsuwając do kieszeni, by skryć tym samym gest zaciśnięcia jej w pięść. Zabawne, że mimo upływu lat, samo wspomnienie o rudowłosym było w stanie tak szybko wytrącić go z równowagi.
Wyciągnął papier przed siebie, czekając aż chłopak go przejmie, nim sam nieznacznie się zawahał. Wyglądało na to, że przez krótką chwilę walczył ze sobą, nim w końcu ciekawość wzięła górę.
— A ty? Wyjechałbyś gdybyś miał taką możliwość? — zapytał podnosząc na niego wzrok. Zabawne, że w przypadku Albrechta tak podstawowy kontakt stanowił dla niego nie lada wyzwanie, a potrzeba odwrócenia się była tak paląca, by robić w jego brzuchu niezły burdel. Mimo to uparcie go utrzymywał, ignorując wewnętrzny dyskomfort, doszukując się jednocześnie na jego twarzy jakichkolwiek wskazówek.
— Świetnie, w takim wypadku przekażę to Noelowi i niech sam zdecyduje co z tym zrobić, a z wami podzielę się wynikami, gdy już mi je przekaże. Na wszelki wypadek, gdyby okazało się, że nowego kolegę lepiej omijać szerokim łukiem — bądź odpowiednio rozesłać na jego temat opinie, nim wrobi kogoś innego. Jednocześnie wyskrobał nawet kilka smsów do Ivo w międzyczasie, starając się od razu ustalić plan działania. Nawet jeśli jego życie było jednym wielkim bajzlem, były w nim pewne strefy, które mimo wszystko starał się uporządkować.
— Bardziej niż ten koleś, niepokoi mnie wybrane przez niego miejsce. Tak jak mówisz, może najzwyczajniej w świecie nie zdawać sobie sprawy z tego gdzie się pakuje — jego życie nieszczególnie go interesowało, ale łączące się z tym konsekwencje już mocniej. Zwłaszcza jeśli sam Noel postanowi się tam udać na przeszpiegi, by ogarnąć temat. Załatwienie odpowiedniej ochrony to tylko jedna strona medalu. Będzie musiał przedyskutować to wszystko z Lark. Ufał jej doświadczeniu w tym kontekście bardziej niż komukolwiek innemu. Ponadto wiedział, że w razie czego będzie gotowa iść na pierwszą linię frontu, byle uchronić go przed niebezpieczeństwem. W końcu Słowik nigdy nie przepuściłby okazji na postawienie własnego życia na szali. Czasem zdawało się, że rzucał się do bójki aż nazbyt chętnie. Nie bez powodu krążyła pogłoska, że najefektywniejsi byli ci, którym nie zależało na żywocie.
Jego następne pytanie zbiło go nieco z tropu, co dość wyraźnie odbiło się na jego twarzy. Mimo to nawet się nie zawahał, gdy otwierał usta.
— Nie mam powodu, by stąd wyjeżdżać. I szczerze mówiąc nie mam większego powodu, by tu zostać — powiedział przesuwając kciukiem po kości policzkowej — nie wiem, chyba mi wszystko jedno. Nie tęsknię jakoś szczególnie za poprzednim życiem.
Nawet jeśli miał nieodparte wrażenie, że teraz przynajmniej faktycznie miał ciekawsze problemy. Zdarzało mu się siedzieć czasem na łóżku i myśleć o czasach, gdy ich największym zmartwieniem było zaliczenie sprawdzianu z matematyki. Lub to czy Rene unika go ze względu na naukę, czy też po prostu się nim znudził. Cofnął rękę od twarzy i opuścił ją w dół, wsuwając do kieszeni, by skryć tym samym gest zaciśnięcia jej w pięść. Zabawne, że mimo upływu lat, samo wspomnienie o rudowłosym było w stanie tak szybko wytrącić go z równowagi.
Wyciągnął papier przed siebie, czekając aż chłopak go przejmie, nim sam nieznacznie się zawahał. Wyglądało na to, że przez krótką chwilę walczył ze sobą, nim w końcu ciekawość wzięła górę.
— A ty? Wyjechałbyś gdybyś miał taką możliwość? — zapytał podnosząc na niego wzrok. Zabawne, że w przypadku Albrechta tak podstawowy kontakt stanowił dla niego nie lada wyzwanie, a potrzeba odwrócenia się była tak paląca, by robić w jego brzuchu niezły burdel. Mimo to uparcie go utrzymywał, ignorując wewnętrzny dyskomfort, doszukując się jednocześnie na jego twarzy jakichkolwiek wskazówek.
— Wiesz, jakby się okazało, że jest wyjątkowo problematyczny, to mogę podrzucić namiary na niego policji. Ich ewentualne starcie byłoby nam wszystkim na rękę, bez względu na jego wynik.
Po co Noel, albo ktokolwiek inny, miał ryzykować, jeśli do odwalenia brudnej roboty można byłoby zmobilizować gliniarzy? Albrecht, jak na grzecznego i praworządnego obywatela przystało, poinformowałby tylko panów policjantów, że w okolicy kliniki ktoś próbował sprzedać mu narkotyki i broń, a stróże prawa zajęliby się resztą.. O ile będą mieli odwagę zapuścić się w tę część miasta, rzecz jasna. Sam chłopak był tam do tej pory tylko kilka razy, zawsze z obstawą, i nie natknął się wtedy na ani jeden patrol. Nie winił ich, rzecz jasna – chodzenie w takie miejsca bez ważnego powodu było bardzo ryzykowne, a większość mieszkańców Riverdale nie miała tendencji samobójczych.
Nie umknęło jego uwadze, że Słowik marznie bardziej niż powinien. Z początku stwierdził, że może jest bardziej tolerancyjny na niskie temperatury niż przeciętny człowiek, jednak został szybko wyprowadzony z błędu. Cóż, pewnie gdyby miał szaliczek albo trochę więcej warstw pod spodem, to użyczył by chłopakowi swojej kurtki. Niestety w obecnej sytuacji nie był w stanie zrobić nic, żeby ulżyć biedakowi w cierpieniu, ewentualnie poza niezręcznym objęciem go, co zdecydowanie nie wchodziło w grę na pierwszej randce.
Odpowiedź chłopaka musiał chwilę przetrawić. Nie dlatego, że była zaskakująca, bo podobnej się w sumie spodziewał. Po prostu ostatnie wypowiedziane przez niego zdanie trochę zmusiło go do refleksji. Czy on tęsknił za swoim poprzednim życiem? Czy jego życie de facto aż tak bardzo się zmieniło od momentu zamknięcia granic miasta? Jeśli w ogóle za czymś tęsknił, to najprędzej za poczuciem wolności i względnego bezpieczeństwa. Wolałby przecież siedzieć w domu z własnej woli, bo jest leniwym śmieciem uzależnionym od komputera, a nie ze strachu o swoje nędzne życie.
— Coś w tym jest — przyznał, wciąż trochę nieobecny. — Ja chyba też nie tęsknię aż tak bardzo, nie mam do czego. Przed przyjazdem tutaj też żyłem internetem, przez jakiś czas studiami, ale to miejsce niczego mi nie zabrało. Ono tylko... ogranicza? Hipotetycznie. Nie chciałem i nie chcę wyjeżdżać turystycznie za granicę, ale jakby mi się odmieniło, to w obecnej sytuacji nie mógłbym tego zrobić. Żenić się i płodzić bachorów też nie mam ochoty, ale gdyby jednak, to Riverdale nie byłoby do tego najlepszym miejscem. Rozumiesz, co mam na myśl, nie?
Mógłby w sumie mieć kota. Albo psa. Mógłby, ale by się tego nie podjął, bo nawet gdyby mieszkał sam i nie musiał brać pod uwagę opinii współlokatorów w tym temacie, przywiązywanie się do jakiegoś stworzenia było w tym mieście ryzykowne. On sam w sobie był emocjonalnie niestabilny, a co dopiero by się stało, gdyby jakiś psychopata zrobił sobie z jego czworonożnego przyjaciela ruchomy cel strzelecki? Al pewnie zabiłby najpierw frajera, a potem siebie, najlepiej w tej kolejności. Wiadomo, popaprańcy są wszędzie, ale tutaj było ich zdecydowanie zbyt dużo.
Nie musiał się nawet zastanawiać nad odpowiedzią na jego pytanie.
— Najprawdopodobniej — stwierdził krótko i również skierował wzrok na Słowika, a ich spojrzenia na moment się spotkały. — Nic bym nie stracił wyjeżdżając stąd, może poza kontaktem z paroma osobami. Choć gdybym mógł, to chętnie zabrałbym je ze sobą. Z wdzięczności będą odwalać za mnie prace domowe czy coś — dodał pół żartem, pół serio. Przecież nie przyzna, że przywiązuje się do ludzi szybciej niż by chciał, prawda? — Mam wrażenie, że trochę za cienko się ubrałeś na taką pogodę — stwierdził nagle z nutą troski w głosie, jednocześnie kompletnie zmieniając temat i spoglądając w kierunku wyjścia z parku, tym samym przerywając ich kontakt wzrokowy. — Co byś powiedział na kawę? Albo herbatę? Ja stawiam.
Po co Noel, albo ktokolwiek inny, miał ryzykować, jeśli do odwalenia brudnej roboty można byłoby zmobilizować gliniarzy? Albrecht, jak na grzecznego i praworządnego obywatela przystało, poinformowałby tylko panów policjantów, że w okolicy kliniki ktoś próbował sprzedać mu narkotyki i broń, a stróże prawa zajęliby się resztą.. O ile będą mieli odwagę zapuścić się w tę część miasta, rzecz jasna. Sam chłopak był tam do tej pory tylko kilka razy, zawsze z obstawą, i nie natknął się wtedy na ani jeden patrol. Nie winił ich, rzecz jasna – chodzenie w takie miejsca bez ważnego powodu było bardzo ryzykowne, a większość mieszkańców Riverdale nie miała tendencji samobójczych.
Nie umknęło jego uwadze, że Słowik marznie bardziej niż powinien. Z początku stwierdził, że może jest bardziej tolerancyjny na niskie temperatury niż przeciętny człowiek, jednak został szybko wyprowadzony z błędu. Cóż, pewnie gdyby miał szaliczek albo trochę więcej warstw pod spodem, to użyczył by chłopakowi swojej kurtki. Niestety w obecnej sytuacji nie był w stanie zrobić nic, żeby ulżyć biedakowi w cierpieniu, ewentualnie poza niezręcznym objęciem go, co zdecydowanie nie wchodziło w grę na pierwszej randce.
Odpowiedź chłopaka musiał chwilę przetrawić. Nie dlatego, że była zaskakująca, bo podobnej się w sumie spodziewał. Po prostu ostatnie wypowiedziane przez niego zdanie trochę zmusiło go do refleksji. Czy on tęsknił za swoim poprzednim życiem? Czy jego życie de facto aż tak bardzo się zmieniło od momentu zamknięcia granic miasta? Jeśli w ogóle za czymś tęsknił, to najprędzej za poczuciem wolności i względnego bezpieczeństwa. Wolałby przecież siedzieć w domu z własnej woli, bo jest leniwym śmieciem uzależnionym od komputera, a nie ze strachu o swoje nędzne życie.
— Coś w tym jest — przyznał, wciąż trochę nieobecny. — Ja chyba też nie tęsknię aż tak bardzo, nie mam do czego. Przed przyjazdem tutaj też żyłem internetem, przez jakiś czas studiami, ale to miejsce niczego mi nie zabrało. Ono tylko... ogranicza? Hipotetycznie. Nie chciałem i nie chcę wyjeżdżać turystycznie za granicę, ale jakby mi się odmieniło, to w obecnej sytuacji nie mógłbym tego zrobić. Żenić się i płodzić bachorów też nie mam ochoty, ale gdyby jednak, to Riverdale nie byłoby do tego najlepszym miejscem. Rozumiesz, co mam na myśl, nie?
Mógłby w sumie mieć kota. Albo psa. Mógłby, ale by się tego nie podjął, bo nawet gdyby mieszkał sam i nie musiał brać pod uwagę opinii współlokatorów w tym temacie, przywiązywanie się do jakiegoś stworzenia było w tym mieście ryzykowne. On sam w sobie był emocjonalnie niestabilny, a co dopiero by się stało, gdyby jakiś psychopata zrobił sobie z jego czworonożnego przyjaciela ruchomy cel strzelecki? Al pewnie zabiłby najpierw frajera, a potem siebie, najlepiej w tej kolejności. Wiadomo, popaprańcy są wszędzie, ale tutaj było ich zdecydowanie zbyt dużo.
Nie musiał się nawet zastanawiać nad odpowiedzią na jego pytanie.
— Najprawdopodobniej — stwierdził krótko i również skierował wzrok na Słowika, a ich spojrzenia na moment się spotkały. — Nic bym nie stracił wyjeżdżając stąd, może poza kontaktem z paroma osobami. Choć gdybym mógł, to chętnie zabrałbym je ze sobą. Z wdzięczności będą odwalać za mnie prace domowe czy coś — dodał pół żartem, pół serio. Przecież nie przyzna, że przywiązuje się do ludzi szybciej niż by chciał, prawda? — Mam wrażenie, że trochę za cienko się ubrałeś na taką pogodę — stwierdził nagle z nutą troski w głosie, jednocześnie kompletnie zmieniając temat i spoglądając w kierunku wyjścia z parku, tym samym przerywając ich kontakt wzrokowy. — Co byś powiedział na kawę? Albo herbatę? Ja stawiam.
Policja bez wątpienia była jakimś wyjściem, choć Słowik nie wyglądał na do końca przekonanego. Nic dziwnego. Już od dawna nie podchodził do nich pozytywnie co dawał znać całym sobą, ale przede wszystkim po prostu nie wierzył w to, że potrafią jakkolwiek poradzić sobie z podobną sytuacją. Miał wrażenie, że całe te aresztowania w praktyce i tak kończyły się wyłącznie stwierdzeniem, że więzienia są zbyt przepełnione na kogoś kto sprawia nieistotne problemy. I choć większość z jego przemyśleń mogła nie mieć zbyt wiele wspólnego z prawdą na skutek niechęci, ciężko było mu to wyperswadować. Właśnie dlatego ostatecznie skierował się w stronę Lisów, mimo że nie były jedyną działającą w Riverdale organizacją.
Wysłuchał jego słów starając się je odpowiednio przetrawić. Bez wątpienia zgadzał się z każdym elementem jego wypowiedzi, choć z drugiej strony nie był w stanie w pełni się utożsamić z jakimikolwiek potrzebami. Jego rodzina nigdy nie miała wystarczająco pieniędzy, by wysyłać ich zagranicę - poza pojedynczym wyjazdem z Riverdale do Norwegii na wymianę międzyszkolną. Było tam jednak dla niego zdecydowanie za zimno.
— Ciężko cokolwiek planować w mieście, które w każdym momencie może wybuchnąć — dodał w końcu, przesuwając powoli palcami po wystających spod czapki ciemnych kosmykach układając je tak jak powinny leżeć od początku, mimo że chwilę później wiatr i tak miał ponownie ściągnąć je w tył.
— Z drugiej strony, przez cały ten burdel ludzie nie muszą tak sztywno żyć według zasad i prawa jak wcześniej. Nawet jeśli mam wrażenie, że uwolniliśmy się z więzienia tylko po to, by odkryć że miało dwa poziomy. To który poziom był gorszy pozostanie kwestią indywidualną — wypowiadał się nieco ostrożnie, zupełnie jakby sam nie był do końca pewien czy chciał dzielić się własną opinią na podobne tematy. Były w końcu na tyle sporne, by ciężko było w pełni przewidzieć reakcję drugiej osoby.
Mimo to nawet podobne przemyślenia nie mogły całkowicie zatuszować faktu, że to nie kwestia ograniczenia najmocniej ściągnęła w tym momencie jego uwagę. I choć Słowik od razu starał się wyrzucić z głowy słowa o żenieniu się, i płodzeniu bachorów, mimowolnie nie był w stanie pozbyć się ich całkowicie. Nawet jeśli naciskały w nim na dokładnie te przyciski, których zdecydowanie nie chciał teraz naciskać.
"Najprawdopodobniej."
Nie powinien być zawiedziony. A jednak po usłyszeniu jego deklaracji, nawet jeśli w pełni ją rozumiał, mimowolnie nieznacznie przygasł.
— Przepustka pięć w jednym? Jeśli usłyszę o podobnej ofercie, dam ci znać — powiedział pocierając palcami prawej ręki wierzch lewej dłoni w jakiejś mało skutecznej próbie rozgrzania jej. Odchrząknął cicho w odpowiedzi na ubranie się zbyt cienko, nie dodając jednak nic konkretnego. Zdawał sobie z tego sprawę od samego początku. Za to zaproszenie na kawę czy herbatę było ostatnim czego się spodziewał. Nic dziwnego, że z tego wszystkiego aż przystanął w miejscu.
Zasada numer cztery Słowik. Nie przekraczaj niepisanej granicy w przypadku informatorów.
W końcu sprzedawał im informacje - ewentualnie je od nich kupował. Im więcej wiedział o swoich kontaktach tym lepiej, ale im więcej oni wiedzieli o nim, tym gorzej. Dlatego też jakiekolwiek prywatne wyjścia nie powinny wchodzić w grę. Mógł rzecz jasna wmawiać sobie, że przecież był w stanie się powstrzymać i pozostać na profesjonalnym gruncie. I właśnie to zaczął teraz robić.
— Tolerujesz Starbucksa? — zapytał w końcu ignorując dobitnie wszystkie sygnały ostrzegawcze jak na kompletnie pozbawionego rozsądku dziewiętnastolatka przystało.
Wysłuchał jego słów starając się je odpowiednio przetrawić. Bez wątpienia zgadzał się z każdym elementem jego wypowiedzi, choć z drugiej strony nie był w stanie w pełni się utożsamić z jakimikolwiek potrzebami. Jego rodzina nigdy nie miała wystarczająco pieniędzy, by wysyłać ich zagranicę - poza pojedynczym wyjazdem z Riverdale do Norwegii na wymianę międzyszkolną. Było tam jednak dla niego zdecydowanie za zimno.
— Ciężko cokolwiek planować w mieście, które w każdym momencie może wybuchnąć — dodał w końcu, przesuwając powoli palcami po wystających spod czapki ciemnych kosmykach układając je tak jak powinny leżeć od początku, mimo że chwilę później wiatr i tak miał ponownie ściągnąć je w tył.
— Z drugiej strony, przez cały ten burdel ludzie nie muszą tak sztywno żyć według zasad i prawa jak wcześniej. Nawet jeśli mam wrażenie, że uwolniliśmy się z więzienia tylko po to, by odkryć że miało dwa poziomy. To który poziom był gorszy pozostanie kwestią indywidualną — wypowiadał się nieco ostrożnie, zupełnie jakby sam nie był do końca pewien czy chciał dzielić się własną opinią na podobne tematy. Były w końcu na tyle sporne, by ciężko było w pełni przewidzieć reakcję drugiej osoby.
Mimo to nawet podobne przemyślenia nie mogły całkowicie zatuszować faktu, że to nie kwestia ograniczenia najmocniej ściągnęła w tym momencie jego uwagę. I choć Słowik od razu starał się wyrzucić z głowy słowa o żenieniu się, i płodzeniu bachorów, mimowolnie nie był w stanie pozbyć się ich całkowicie. Nawet jeśli naciskały w nim na dokładnie te przyciski, których zdecydowanie nie chciał teraz naciskać.
"Najprawdopodobniej."
Nie powinien być zawiedziony. A jednak po usłyszeniu jego deklaracji, nawet jeśli w pełni ją rozumiał, mimowolnie nieznacznie przygasł.
— Przepustka pięć w jednym? Jeśli usłyszę o podobnej ofercie, dam ci znać — powiedział pocierając palcami prawej ręki wierzch lewej dłoni w jakiejś mało skutecznej próbie rozgrzania jej. Odchrząknął cicho w odpowiedzi na ubranie się zbyt cienko, nie dodając jednak nic konkretnego. Zdawał sobie z tego sprawę od samego początku. Za to zaproszenie na kawę czy herbatę było ostatnim czego się spodziewał. Nic dziwnego, że z tego wszystkiego aż przystanął w miejscu.
Zasada numer cztery Słowik. Nie przekraczaj niepisanej granicy w przypadku informatorów.
W końcu sprzedawał im informacje - ewentualnie je od nich kupował. Im więcej wiedział o swoich kontaktach tym lepiej, ale im więcej oni wiedzieli o nim, tym gorzej. Dlatego też jakiekolwiek prywatne wyjścia nie powinny wchodzić w grę. Mógł rzecz jasna wmawiać sobie, że przecież był w stanie się powstrzymać i pozostać na profesjonalnym gruncie. I właśnie to zaczął teraz robić.
— Tolerujesz Starbucksa? — zapytał w końcu ignorując dobitnie wszystkie sygnały ostrzegawcze jak na kompletnie pozbawionego rozsądku dziewiętnastolatka przystało.
Jakimś cudem dostrzegał reakcje Słowika. Tu się zaśmiał, tam nieco speszył, i choć nadal były to bardzo drobne gesty, robiło mu się ciepło na serduszku, że ktoś na ogół tak chłodny i nieprzystępny troszkę się na niego otwiera. Albo, w tym przypadku, uchyla. Z wciąż zasuniętym łańcuchem. Nie przeszkadzało mu to, rzecz jasna. Ot, taki kontrast dla jego durnej osobowości, która otwiera się na oścież każdemu, kto zdobędzie jego zaufanie.
— Najgorzej, jeśli grupa ma przeciwne zdanie. Wiesz, jak niektóre związki wyznaniowe czy coś... Dołączysz raz i niby możesz im powiedzieć, że już nie jesteś zainteresowany, a oni uznają cię za nieaktywnego. Nieaktywnego, ale nadal członka, i nijak nie możesz się z takiego syfu wypisać, bo nie mają na to procedur. — Odgarnął grzywkę, która chwilę wcześniej opadła mu na oczy, i upchnął ją gdzieś pod kapturem, po czym spojrzał z powagą na swojego towarzysza. — Chociaż czy nas w sumie obchodzą procedury? Nie chcemy gdzieś być, to tam nie siedzimy. Chyba że istnieje ryzyko, że przy próbie ucieczki ktoś strzeli nam w plecy. Dlatego tyle osób tkwi w tym mieście — dodał, tym razem już nieco bardziej ponurym tonem.
Coś w jego słowach o zasadach i prawie też było prawdziwe, choć to już zależało od wartości, jakie wyznawała dana osoba, i co było dla niej ważniejsze w życiu. Albrecht nie przepadał za cywilizacją, która czekała na nich poza granicami miasta. Praca, podatki, obowiązki czy prawa wymyślane przez debili w garniturach nijak się miały do tego pewnego poczucia wolności, które zapewniało miasto poniekąd owładnięte anarchią. Miał jednak wrażenie, że byłby w stanie znieść wszystkie te niedogodności w zamian za dziesięciokrotne zmniejszenie liczby potencjalnych przestępców w jego najbliższym otoczeniu, albo ograniczenie miejskich katastrof do maksymalnie jednej w roku. Nadal miał w pamięci nagrania z zamieszek w dwa tysiące dwudziestym piątym roku, a wtedy przecież mieszkał jeszcze w Niemczech i nawet nie sądził, że sytuacja wymknie się spod kontroli na tak długo. Dym po podpaleniu biblioteki również zdawał się wciąż unosić w powietrzu w niektórych rejonach miasta, a choć całe wydarzenie skończyło się w pewnym sensie dobrze, w innych rozwiniętych krajach taki pożar byłby potwornym wypadkiem. W Riverdale to tylko kwestia czasu, nim kolejny budynek zapłonie.
— I vice versa, choć nie sądzę, żeby aż taka dobra oferta nam się trafiła. Ale hej, jeśli uda mi się ogarnąć nam cokolwiek mniej lub bardziej legalnego, to na pewno będziesz jedną z pierwszych osób, które o tym poinformuję.
Nie, żeby wszyscy jego znajomi czuli się tu źle i koniecznie chcieli uciekać. Wręcz przeciwnie – odnosił wrażenie, że co druga osoba kwitła w takim świecie bezprawia z różnych, niekiedy nieco niepokojących powodów. Jedni dobrze odnajdywali się w prowadzeniu jakichś lewych biznesów, drudzy mogli na spokojnie zatracać się w uzależnieniach, a jeszcze inni po prostu kochali chaos i możliwość spuszczenia komuś wpierdolu za sam fakt istnienia, przy praktycznie zerowym prawdopodobieństwie, że zostaną pociągnięci do jakiejkolwiek odpowiedzialność. Prawdziwy raj na ziemi dla każdego, kogo przed łamaniem prawa powstrzymuje jedynie perspektywa poniesienia za to konsekwencji.
Co do propozycji wyskoczenia na kawę, Al nie spodziewał się, że Słowik na nią przystanie. Ba, wręcz przeciwnie – był przygotowany, że chłopak wzgardzi ofertą, uzna spotkanie za zakończone i po prostu pójdzie do domu, a tu proszę, niespodzianka! I to taka mile widziana, w przeciwieństwie do, na przykład, kałuży rzygowin na podłodze w przedpokoju. Rozpromienił się więc znacząco słysząc jego pozytywną odpowiedź i parę razy przestąpił z nogi na nogę, starając się nieco rozruszać skostniałe nogi i przygotować je do kolejnego, szybszego już spaceru.
— Aktualnie toleruję wszystko, co ma cztery ściany, dach i ciepłe napoje w ofercie. Chyba że wolisz wbić do mnie i ewentualnie natknąć się na tych dwóch głąbów z którymi mieszkam. Nie mam tam wprawdzie karmelowej macchiato w rozmiarze venti, ale kubek herbaty i ciepły kocyk na pewno się znajdą. — Poruszył znacząco brwiami i entuzjastycznym krokiem skierował się w stronę wyjścia z parku.
Nie, żeby mieli teraz jakiś wieli wybór miejsc, w których mogliby spędzić popołudnie... Cóż, dał Słowikowi wolną rękę. Kanadyjczyk na pewno lepiej znał okolicę i tutejsze miejscówki. Jeśli sądził, że Starbucks był miejscem godnym odwiedzenia, to niech i tak będzie. Al zresztą nie miał żadnych skrajnych opinii na temat sieciówek i o ile lata temu pewnie zasugerowałby jakąś małą, rodzinną kawiarnię w ustronnym miejscu, tak obecnie nawet nie miałby w czym wybrzydzać.
zt x2
— Najgorzej, jeśli grupa ma przeciwne zdanie. Wiesz, jak niektóre związki wyznaniowe czy coś... Dołączysz raz i niby możesz im powiedzieć, że już nie jesteś zainteresowany, a oni uznają cię za nieaktywnego. Nieaktywnego, ale nadal członka, i nijak nie możesz się z takiego syfu wypisać, bo nie mają na to procedur. — Odgarnął grzywkę, która chwilę wcześniej opadła mu na oczy, i upchnął ją gdzieś pod kapturem, po czym spojrzał z powagą na swojego towarzysza. — Chociaż czy nas w sumie obchodzą procedury? Nie chcemy gdzieś być, to tam nie siedzimy. Chyba że istnieje ryzyko, że przy próbie ucieczki ktoś strzeli nam w plecy. Dlatego tyle osób tkwi w tym mieście — dodał, tym razem już nieco bardziej ponurym tonem.
Coś w jego słowach o zasadach i prawie też było prawdziwe, choć to już zależało od wartości, jakie wyznawała dana osoba, i co było dla niej ważniejsze w życiu. Albrecht nie przepadał za cywilizacją, która czekała na nich poza granicami miasta. Praca, podatki, obowiązki czy prawa wymyślane przez debili w garniturach nijak się miały do tego pewnego poczucia wolności, które zapewniało miasto poniekąd owładnięte anarchią. Miał jednak wrażenie, że byłby w stanie znieść wszystkie te niedogodności w zamian za dziesięciokrotne zmniejszenie liczby potencjalnych przestępców w jego najbliższym otoczeniu, albo ograniczenie miejskich katastrof do maksymalnie jednej w roku. Nadal miał w pamięci nagrania z zamieszek w dwa tysiące dwudziestym piątym roku, a wtedy przecież mieszkał jeszcze w Niemczech i nawet nie sądził, że sytuacja wymknie się spod kontroli na tak długo. Dym po podpaleniu biblioteki również zdawał się wciąż unosić w powietrzu w niektórych rejonach miasta, a choć całe wydarzenie skończyło się w pewnym sensie dobrze, w innych rozwiniętych krajach taki pożar byłby potwornym wypadkiem. W Riverdale to tylko kwestia czasu, nim kolejny budynek zapłonie.
— I vice versa, choć nie sądzę, żeby aż taka dobra oferta nam się trafiła. Ale hej, jeśli uda mi się ogarnąć nam cokolwiek mniej lub bardziej legalnego, to na pewno będziesz jedną z pierwszych osób, które o tym poinformuję.
Nie, żeby wszyscy jego znajomi czuli się tu źle i koniecznie chcieli uciekać. Wręcz przeciwnie – odnosił wrażenie, że co druga osoba kwitła w takim świecie bezprawia z różnych, niekiedy nieco niepokojących powodów. Jedni dobrze odnajdywali się w prowadzeniu jakichś lewych biznesów, drudzy mogli na spokojnie zatracać się w uzależnieniach, a jeszcze inni po prostu kochali chaos i możliwość spuszczenia komuś wpierdolu za sam fakt istnienia, przy praktycznie zerowym prawdopodobieństwie, że zostaną pociągnięci do jakiejkolwiek odpowiedzialność. Prawdziwy raj na ziemi dla każdego, kogo przed łamaniem prawa powstrzymuje jedynie perspektywa poniesienia za to konsekwencji.
Co do propozycji wyskoczenia na kawę, Al nie spodziewał się, że Słowik na nią przystanie. Ba, wręcz przeciwnie – był przygotowany, że chłopak wzgardzi ofertą, uzna spotkanie za zakończone i po prostu pójdzie do domu, a tu proszę, niespodzianka! I to taka mile widziana, w przeciwieństwie do, na przykład, kałuży rzygowin na podłodze w przedpokoju. Rozpromienił się więc znacząco słysząc jego pozytywną odpowiedź i parę razy przestąpił z nogi na nogę, starając się nieco rozruszać skostniałe nogi i przygotować je do kolejnego, szybszego już spaceru.
— Aktualnie toleruję wszystko, co ma cztery ściany, dach i ciepłe napoje w ofercie. Chyba że wolisz wbić do mnie i ewentualnie natknąć się na tych dwóch głąbów z którymi mieszkam. Nie mam tam wprawdzie karmelowej macchiato w rozmiarze venti, ale kubek herbaty i ciepły kocyk na pewno się znajdą. — Poruszył znacząco brwiami i entuzjastycznym krokiem skierował się w stronę wyjścia z parku.
Nie, żeby mieli teraz jakiś wieli wybór miejsc, w których mogliby spędzić popołudnie... Cóż, dał Słowikowi wolną rękę. Kanadyjczyk na pewno lepiej znał okolicę i tutejsze miejscówki. Jeśli sądził, że Starbucks był miejscem godnym odwiedzenia, to niech i tak będzie. Al zresztą nie miał żadnych skrajnych opinii na temat sieciówek i o ile lata temu pewnie zasugerowałby jakąś małą, rodzinną kawiarnię w ustronnym miejscu, tak obecnie nawet nie miałby w czym wybrzydzać.
zt x2
Nie raz zaczął się przyłapywać na myśli odnoszącej się do tego, że pragnie już nadejścia wiosny. Zimowe pory miały w sobie swój wyjątkowy urok, ale bez wahania skłaniał się ku bardziej umiarkowanym temperaturowo części roku. Dmuchnął ciepłym oddechem w obie dłonie, chowając je zaraz potem do kieszeni kurtki. Jego twarz wykrzywił lekki uśmiech, który momentalnie zniknął wraz z zatrzymaniem się w jednym miejscu. Uniósł dłoń i przejechał palcami po włosach, zbierając w jedną całość kosmyki czarnych włosów.
Nie wiem.
Dzisiejsze wyjście z domu było spowodowane chęcią zebrania swoich myśli. Jakkolwiek większość wolnego czasu spędzał przed komputerem, tak teraz odczuł niespodziewany napływ chęci zobaczenia grafiki świata na żywo. Za jego wyborem nie kryło się nic głębszego. Kierowany zwyczajnym kaprysem, postanowił zrobić sobie kilku, kilkunastominutową przechadzkę.
Przykucnął na jedno kolano, poprawiając wiązanie sznurówek, nim wyprostował się i ruszył przed siebie.
Może sklep?
Pozwalając krążyć myślom swobodnie, kierował kroki po znanych ścieżkach parku. Nastrój chłopaka był daleki od chęci pozostania odkrywcą, przez co z dozą ostrożności spoglądał na rozgałęzienia dróg, będące w jego wyobraźni oznaczone żółtym wykrzyknikiem. Jego spojrzenie przekierowało się na ławkę będącą kilka metrów dalej od niego. Skierował się w jej stronę, tchnięty chęcią chwilowego spoczęcia na niej.
Nie wiem.
Dzisiejsze wyjście z domu było spowodowane chęcią zebrania swoich myśli. Jakkolwiek większość wolnego czasu spędzał przed komputerem, tak teraz odczuł niespodziewany napływ chęci zobaczenia grafiki świata na żywo. Za jego wyborem nie kryło się nic głębszego. Kierowany zwyczajnym kaprysem, postanowił zrobić sobie kilku, kilkunastominutową przechadzkę.
Przykucnął na jedno kolano, poprawiając wiązanie sznurówek, nim wyprostował się i ruszył przed siebie.
Może sklep?
Pozwalając krążyć myślom swobodnie, kierował kroki po znanych ścieżkach parku. Nastrój chłopaka był daleki od chęci pozostania odkrywcą, przez co z dozą ostrożności spoglądał na rozgałęzienia dróg, będące w jego wyobraźni oznaczone żółtym wykrzyknikiem. Jego spojrzenie przekierowało się na ławkę będącą kilka metrów dalej od niego. Skierował się w jej stronę, tchnięty chęcią chwilowego spoczęcia na niej.
Kawa. Zdecydowanie potrzebowała kawy. Kiedy dzień wcześniej jechała do swojego mieszkania zauważyła szyld dobrze jej znanej sieciówki, który co prawda miał już swoje najlepsze lata za sobą, ale najwyraźniej nadal funkcjonował sądząc po zapalonych w środku światłach. A gdzie Starbucks tam gorące americano z karmelem. Jej osobiste paliwo, dzięki któremu była w stanie funkcjonować. To i tequila, ale jej wypiła aż nad to wczorajszego wieczora.
Jednakże droga do ów kawiarni okazała się się znacznie dłuższa niż jej się wydawało i zamiast tam, znalazła się w parku. Parku, z którego w tym momencie nie miała pojęcia jak wyjść. Wszystkie alejki wyglądały tak samo; gołe drzewa i krzewy wykrzywiały się wraz z wiatrem przypominając bardziej stwory niż to czym w rzeczywistości były.
Ponure miejsce.
Gdy kolejny podmuch wiatru sprawił, że jej ciało przeszyły dreszcze, dziewczyna opatuliła się ciaśniej grafitowym szalikiem, a skórzaną, czarną kurtkę zapięła po samą szyję. Nienawidziła zimy. Wszystko wtedy wydawało się takie jakieś…martwe. No może oprócz okresu świątecznego, ale tego konkretnego czasu nienawidziła z zupełnie innego powodu.
Skup się.
Skarciła samą siebie i raz jeszcze rozejrzała się dookoła. Dlaczego nikt nie wpadł na to, żeby jakoś oznaczyć alejki w tym miejscu? I dlaczego nikogo tu nie było? Zmarszczyła brwi gdy ta myśli pojawiła się w jej głowie.
Ścieżka jaką się poruszała, była wąska i żwirowa- intuicja podpowiadała jej, że jakimś cudem znalazła się na jednej z bocznych dróżek. Super, tego jej było trzeba. Zgubić się w miejskim parku.
Nerwowo spojrzała raz w jedną, raz w drugą stronę, ale nadal była tutaj zupełnie sama. Nie zmieniło to jednak faktu, że ogarnęła ją niepewność i poczucie, że jest obserwowana. Czułaby się zdecydowanie pewniej gdyby miała przy sobie swojego glocka, ale dopóki nie zacznie oficjalnie pracy na tutejszym posterunku postanowiła nie prowokować losu. Co jak co, ale wolała zacząć współpracę na przyjacielskich warunkach z czystym kontem.
Co podsunęło jej kolejną myśl- czym prędzej musi w końcu iść i zgłosić się do służby…
Ale najpierw priorytety- kawa.
Nie wiedziała jak długo zajęło jej odnalezienie głównej alei, ale kiedy w końcu wyszła na brukowaną uliczkę odetchnęła z ulgą.
Dobra, to teraz do wyjścia (gdziekolwiek ono było).
Nie tak daleko przed sobą zauważyła drugą postać, która powolnym krokiem kierowała się w stronę ławki. Kąciki ust dziewczyny uniosły się delikatnie do góry. Jednak ma dzisiaj trochę szczęścia. Oby tylko ta osoba znała drogę do najbliższej kawiarni lub jakiegokolwiek innego miejsca który sprzedaje gorącą kawę, najlepiej z dodatkiem karmelu.
Lata doświadczenia podpowiadały jej by poruszała się jak najciszej, jednak rozsądek wziął górę nad nawykiem i każdy stawiany krok starała się by był jak najbardziej słyszalny. Zdecydowanie nie chciała wystraszyć jej potencjalnego wybawiciela czy sprawić by pomyślał, że go śledzi.
Kiedy znalazła się wystarczająco blisko, żeby nie krzyczeć, ale na tyle daleko, żeby zachować komfortową odległość zapytała głośno, wkładając w to jedno zdanie swoje całe pokłady pogodności.
„Przepraszam, czy możesz mi pomóc?”
Jednakże droga do ów kawiarni okazała się się znacznie dłuższa niż jej się wydawało i zamiast tam, znalazła się w parku. Parku, z którego w tym momencie nie miała pojęcia jak wyjść. Wszystkie alejki wyglądały tak samo; gołe drzewa i krzewy wykrzywiały się wraz z wiatrem przypominając bardziej stwory niż to czym w rzeczywistości były.
Ponure miejsce.
Gdy kolejny podmuch wiatru sprawił, że jej ciało przeszyły dreszcze, dziewczyna opatuliła się ciaśniej grafitowym szalikiem, a skórzaną, czarną kurtkę zapięła po samą szyję. Nienawidziła zimy. Wszystko wtedy wydawało się takie jakieś…martwe. No może oprócz okresu świątecznego, ale tego konkretnego czasu nienawidziła z zupełnie innego powodu.
Skup się.
Skarciła samą siebie i raz jeszcze rozejrzała się dookoła. Dlaczego nikt nie wpadł na to, żeby jakoś oznaczyć alejki w tym miejscu? I dlaczego nikogo tu nie było? Zmarszczyła brwi gdy ta myśli pojawiła się w jej głowie.
Ścieżka jaką się poruszała, była wąska i żwirowa- intuicja podpowiadała jej, że jakimś cudem znalazła się na jednej z bocznych dróżek. Super, tego jej było trzeba. Zgubić się w miejskim parku.
Nerwowo spojrzała raz w jedną, raz w drugą stronę, ale nadal była tutaj zupełnie sama. Nie zmieniło to jednak faktu, że ogarnęła ją niepewność i poczucie, że jest obserwowana. Czułaby się zdecydowanie pewniej gdyby miała przy sobie swojego glocka, ale dopóki nie zacznie oficjalnie pracy na tutejszym posterunku postanowiła nie prowokować losu. Co jak co, ale wolała zacząć współpracę na przyjacielskich warunkach z czystym kontem.
Co podsunęło jej kolejną myśl- czym prędzej musi w końcu iść i zgłosić się do służby…
Ale najpierw priorytety- kawa.
Nie wiedziała jak długo zajęło jej odnalezienie głównej alei, ale kiedy w końcu wyszła na brukowaną uliczkę odetchnęła z ulgą.
Dobra, to teraz do wyjścia (gdziekolwiek ono było).
Nie tak daleko przed sobą zauważyła drugą postać, która powolnym krokiem kierowała się w stronę ławki. Kąciki ust dziewczyny uniosły się delikatnie do góry. Jednak ma dzisiaj trochę szczęścia. Oby tylko ta osoba znała drogę do najbliższej kawiarni lub jakiegokolwiek innego miejsca który sprzedaje gorącą kawę, najlepiej z dodatkiem karmelu.
Lata doświadczenia podpowiadały jej by poruszała się jak najciszej, jednak rozsądek wziął górę nad nawykiem i każdy stawiany krok starała się by był jak najbardziej słyszalny. Zdecydowanie nie chciała wystraszyć jej potencjalnego wybawiciela czy sprawić by pomyślał, że go śledzi.
Kiedy znalazła się wystarczająco blisko, żeby nie krzyczeć, ale na tyle daleko, żeby zachować komfortową odległość zapytała głośno, wkładając w to jedno zdanie swoje całe pokłady pogodności.
„Przepraszam, czy możesz mi pomóc?”
Jego słuch wychwytywał, że od któregoś momentu nie był samotny w tym parku. Jednakże mając w pamięci krążące pogłoski o tym miejscu, zdecydowanie był przeciw jakiemukolwiek dodatkowemu towarzystwu. Czuł, że miał większą szansę na spotkanie tutaj osoby, która chętnie dodałaby więcej żelaza do jego ciała, niż przypadkowego wędrowca. Poświęcając więcej czasu na zastanowienie się nad ową kwestią, nie miał pojęcia, czemu obecnie wzięło go aż takie pesymistyczne myślenie.
Nie reagował jednak na jej obecność aż do momentu, gdy usłyszał jej pytanie tuż przy sobie. Przerwał więc plany spoczęcia na ławce i odwrócił się w stronę kobiety.
- Um, tak - odpowiedział jej.
Korzystając z chwili przerwy, skupił na niej spojrzenie, próbując przewidzieć jej zamiary.
- W czym pomóc? - spytał się, dorzucając tym dodatkową wypowiedź do swojej poprzedniej.
Jednakże nie przychodziło mu nic na myśl. Nie kojarzył jej wyglądu, a zarazem też nie przypominał sobie, by komuś zaszedł za skórę. Zwykły przypadek? Uśmiechnął się w myślach. Nie mógł wykluczyć tej możliwości, ale wydawała mu się być mało prawdopodobna.
Przez to też teraz spokojnie czekał na jej odpowiedź, a nie odszedł jak najszybciej.
Nie reagował jednak na jej obecność aż do momentu, gdy usłyszał jej pytanie tuż przy sobie. Przerwał więc plany spoczęcia na ławce i odwrócił się w stronę kobiety.
- Um, tak - odpowiedział jej.
Korzystając z chwili przerwy, skupił na niej spojrzenie, próbując przewidzieć jej zamiary.
- W czym pomóc? - spytał się, dorzucając tym dodatkową wypowiedź do swojej poprzedniej.
Jednakże nie przychodziło mu nic na myśl. Nie kojarzył jej wyglądu, a zarazem też nie przypominał sobie, by komuś zaszedł za skórę. Zwykły przypadek? Uśmiechnął się w myślach. Nie mógł wykluczyć tej możliwości, ale wydawała mu się być mało prawdopodobna.
Przez to też teraz spokojnie czekał na jej odpowiedź, a nie odszedł jak najszybciej.
Kiana odetchnęła z wyraźną ulgą. Przez krótką chwilę myślała, ba, była wręcz przekonana, że chłopak odwróci się i ucieknie. Nie byłby to pierwszy raz, ale zwykle miało to miejsce zdecydowanie na późniejszym etapie znajomości.
Coś zdecydowanie było nie tak z tym miejscem, skoro ludzie obawiali się najprostszych interakcji.
Albo to z nią był problem.
Tak czy inaczej dziewczyna była wdzięczna losowi, że stojący przed nią chłopak zdecydował się jej pomóc. W innym wypadku, znając jej szczęście krążyłaby po parku jeszcze ładnych parę godzin. To nie tak, że miała słabe wyczucie kierunku. Ona nie miała żadnego. I jasne, w znanym jej miejscu potrafiła poruszać się z zamkniętymi oczami. Za to w obcych… no cóż.
Dziewczyna skrzyżowała swoje spojrzenie z bacznym wzrokiem mężczyzny. Nie uszło jej uwadze, że najwyraźniej próbował on ocenić jej następny ruch. Przezorny zawsze ubezpieczony- tak mówią. Ceniła takich ludzi. Sama wiele razy zachowywała się w ten sposób; czy to podczas przesłuchań czy pościgów. W sumie ciekawe czy napotkany nieznajomy również był funkcjonariuszem…
Nie chcąc dłużej testować losu Kiana uśmiechnęła się delikatnie.
„Czy wiesz może gdzie znajduje się główna komenda policji?” zapytała, a po chwili namysłu dodała. „Jestem w Riverdale od wczoraj i nie do końca potrafię się po nim poruszać.”
Kiana przeczesała ręką włosy i wskazała dłonią dookoła siebie. „Co z resztą widać, bo zgubiłam się w parku.”
Dziewczyna włożyła dłonie do kieszeni kurtki chcąc je trochę ogrzać. Czego by nie dała za kubek gorącej kawy…
Coś zdecydowanie było nie tak z tym miejscem, skoro ludzie obawiali się najprostszych interakcji.
Albo to z nią był problem.
Tak czy inaczej dziewczyna była wdzięczna losowi, że stojący przed nią chłopak zdecydował się jej pomóc. W innym wypadku, znając jej szczęście krążyłaby po parku jeszcze ładnych parę godzin. To nie tak, że miała słabe wyczucie kierunku. Ona nie miała żadnego. I jasne, w znanym jej miejscu potrafiła poruszać się z zamkniętymi oczami. Za to w obcych… no cóż.
Dziewczyna skrzyżowała swoje spojrzenie z bacznym wzrokiem mężczyzny. Nie uszło jej uwadze, że najwyraźniej próbował on ocenić jej następny ruch. Przezorny zawsze ubezpieczony- tak mówią. Ceniła takich ludzi. Sama wiele razy zachowywała się w ten sposób; czy to podczas przesłuchań czy pościgów. W sumie ciekawe czy napotkany nieznajomy również był funkcjonariuszem…
Nie chcąc dłużej testować losu Kiana uśmiechnęła się delikatnie.
„Czy wiesz może gdzie znajduje się główna komenda policji?” zapytała, a po chwili namysłu dodała. „Jestem w Riverdale od wczoraj i nie do końca potrafię się po nim poruszać.”
Kiana przeczesała ręką włosy i wskazała dłonią dookoła siebie. „Co z resztą widać, bo zgubiłam się w parku.”
Dziewczyna włożyła dłonie do kieszeni kurtki chcąc je trochę ogrzać. Czego by nie dała za kubek gorącej kawy…
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach