▲▼
PRACOWNICY
Miejsce, w którym znajduje się wiele sklepów oraz punktów usługowych. Ów centrum posiada cztery piętra, a na jednym z nich głównie unosi się zapach jedzenia. Na najwyższym piętrze, znudzeni ludzie chodzeniem po sklepach mogą udać się na film do znanego kina w tym mieście. Przy całej reszcie są same sklepy z odzieżą, obuwiem, biżuterią, technologią, książkami z grami czy zabawkami i wiele, wiele innych. Spotkać można bardziej markowe sklepy lub nieco mniej, dla tych, których nie stać na większe wydatki. Wiecznie tutaj tłoczno, acz w tygodniu mniej ludzi można tu spotkać niżeli w czasie weekendu.
Strona 1 z 17 • 1, 2, 3 ... 9 ... 17
Zgłoś się do pracy!
Abbie Cole (NPC)
Ekspedientka
Jax Orson (NPC)
Ekspedient
Yasmine Bentley (NPC)
Ochroniarz
Miejsce, w którym znajduje się wiele sklepów oraz punktów usługowych. Ów centrum posiada cztery piętra, a na jednym z nich głównie unosi się zapach jedzenia. Na najwyższym piętrze, znudzeni ludzie chodzeniem po sklepach mogą udać się na film do znanego kina w tym mieście. Przy całej reszcie są same sklepy z odzieżą, obuwiem, biżuterią, technologią, książkami z grami czy zabawkami i wiele, wiele innych. Spotkać można bardziej markowe sklepy lub nieco mniej, dla tych, których nie stać na większe wydatki. Wiecznie tutaj tłoczno, acz w tygodniu mniej ludzi można tu spotkać niżeli w czasie weekendu.
Nie lubił zakupów, one nie były dla niego. Nie znał się na jakości produktu, dodatkowo nigdy nie potrafił znaleźć dla siebie odpowiedniej rzeczy, która w jakiś sposób go satysfakcjonowała. W końcu zakup musi być udany i zadowalający.Chociaż jeśli chodziło o współczesną lub staromodną technologię, gry lub alkohol, z tym problemu akurat nie miał. W tej kwestii był nieomylny, ponieważ na swój sposób interesował się tymi rzeczami. W tym wypadku chodziło o ciuchy, konkretnie o czarny lub granatowy garnitur. Tak, musiał go kupić, a on sam sobie w tym nie poradzi. Ostatnią rzeczą jaką samodzielnie robiłby, to kupno odzieży na szczególną okazję. Głupio było mu prosić o czyjąś pomoc, on nie z tych, co lubią prosić o nią kogokolwiek. Jednak czasem trzeba przełamać tą paskudną barierę samodzielnego człowieka i poprosić, kiedy jest to wręcz konieczne. Dlatego zgłosił się z tym zadaniem do Wayland. Ufał jej w tej kwestii, więc nie zamierzał próżnować. Wolał szybko załatwić tę rzecz i mieć już to z głowy.
W Centrum Handlowym znalazł się w okolicy dwunastej w południe. Był weekend, sobota, więc ludzi przewijało się tutaj więcej niż w tygodniu. Nie przepadał za takimi tłumami, toteż czuł się na swój sposób mało komfortowo. Na spotkanie umówił się punkt dwunasta, a był trochę przed. Nie spotkał się z kobietą przed akademikiem, ponieważ co weekend jeździł do brata, który mieszkał niedaleko Centrum. Wygodniej było mu przejść się z buta ten kilometr lub dwa, niżeli jechać pod sam akademik, a następnie musiałby tutaj wracać. Niepotrzebna strata czasu.
Cel na dzisiejszy dzień został wyznaczony, a był nim elegancki garnitur. Jest mu potrzebny do pracy z ojcem, jednak kobieta nie znała prawdziwego celu wybierania ów ciucha. Po co, skoro nawet nie wie, czym tak naprawdę mężczyzna się zajmuje? W zasadzie nie podał żadnego powodu, dlaczego akurat musi kupować garnitur. Jeden w szafie ma, ale jego ojciec stwierdził, że ten nie nadaje się do biznesowych spotkań, toteż chcą nie chcą musiał usłuchać wolę swojego szefa i wybrać się do sklepu, żeby kupić ten idealny. Do niego także musiał kupić koszulę, buty oraz krawat. Miał tylko cichą nadzieję, że Wayland po jakimś czasie nie stwierdzi, że ma dosyć i nie pójdzie sobie, ponieważ bywa niesamowicie wybredny do takich rzeczy. W zasadzie ciężko stwierdzić, kto kogo bardziej nienawidzi. Ciuchy jego czy on ciuchy? Współczucia dla osoby, która za chwilę będzie musiała przechodzić z nim gehennę.
Czekał przy umówionych schodach na dziewczynę z okropnym bólem głowy. Mimo wszystko wczoraj piątek był, a jak piątek, to impreza także. Szczególnie, kiedy miał do niej zaledwie parę kroków. W końcu trudno odmówić sobie dobrej zabawy wśród znajomych twarzy oraz trudno powstrzymać chęć do wypijania sporej ilości alkoholu. Wczoraj wyjątkowo wypił naprawdę całkiem sporo, bo pomimo mocnej głowy, Lucas doprowadził się do stanu upojenia alkoholowego. Aczkolwiek film mu się nie urwał, nigdy mu się on nie urywał. Czasem tylko zastanawiał się, czy to wada czy zaleta.
Pięć minut czekania aż koniec końców zauważył kobietę, na którą czekał. Odziana w gustowne ciuchy, przynajmniej w takie, jakie podobały się Black'owi. Ufał jej gustowi, więc z tym trudnym zadaniem wolał zgłosić się właśnie do niej. Mężczyzna natomiast ubrany był w podarte jeansy na kolanach oraz na piszczelu w prawej nogawce. Założoną miał czarną koszulkę z lubianym przez niego zespołem „Pig Destroyer”, luźną szarą bluzę z kapturem oraz zasuwaną, a do tego czarne glany szesnastki z szarymi sznurówkami. Na głowie miał założone słuchawki, które od raz zdjął, kiedy zauważył Wayland. Delikatnie uśmiechnął się do niej na przywitanie, ale nie na długo. Uśmiech w takim stanie nie najlepiej mu wychodził.
– Cześć, Way – przywitał się z kobietą, kiedy znalazła się przy nim – Chodźmy najpierw coś zjeść, bo bez śniadania jestem – z rana nie miał ochoty za bardzo jeść, ale żołądek powoli upominał się o posiłek, więc wypadało go w końcu nakarmić.
W Centrum Handlowym znalazł się w okolicy dwunastej w południe. Był weekend, sobota, więc ludzi przewijało się tutaj więcej niż w tygodniu. Nie przepadał za takimi tłumami, toteż czuł się na swój sposób mało komfortowo. Na spotkanie umówił się punkt dwunasta, a był trochę przed. Nie spotkał się z kobietą przed akademikiem, ponieważ co weekend jeździł do brata, który mieszkał niedaleko Centrum. Wygodniej było mu przejść się z buta ten kilometr lub dwa, niżeli jechać pod sam akademik, a następnie musiałby tutaj wracać. Niepotrzebna strata czasu.
Cel na dzisiejszy dzień został wyznaczony, a był nim elegancki garnitur. Jest mu potrzebny do pracy z ojcem, jednak kobieta nie znała prawdziwego celu wybierania ów ciucha. Po co, skoro nawet nie wie, czym tak naprawdę mężczyzna się zajmuje? W zasadzie nie podał żadnego powodu, dlaczego akurat musi kupować garnitur. Jeden w szafie ma, ale jego ojciec stwierdził, że ten nie nadaje się do biznesowych spotkań, toteż chcą nie chcą musiał usłuchać wolę swojego szefa i wybrać się do sklepu, żeby kupić ten idealny. Do niego także musiał kupić koszulę, buty oraz krawat. Miał tylko cichą nadzieję, że Wayland po jakimś czasie nie stwierdzi, że ma dosyć i nie pójdzie sobie, ponieważ bywa niesamowicie wybredny do takich rzeczy. W zasadzie ciężko stwierdzić, kto kogo bardziej nienawidzi. Ciuchy jego czy on ciuchy? Współczucia dla osoby, która za chwilę będzie musiała przechodzić z nim gehennę.
Czekał przy umówionych schodach na dziewczynę z okropnym bólem głowy. Mimo wszystko wczoraj piątek był, a jak piątek, to impreza także. Szczególnie, kiedy miał do niej zaledwie parę kroków. W końcu trudno odmówić sobie dobrej zabawy wśród znajomych twarzy oraz trudno powstrzymać chęć do wypijania sporej ilości alkoholu. Wczoraj wyjątkowo wypił naprawdę całkiem sporo, bo pomimo mocnej głowy, Lucas doprowadził się do stanu upojenia alkoholowego. Aczkolwiek film mu się nie urwał, nigdy mu się on nie urywał. Czasem tylko zastanawiał się, czy to wada czy zaleta.
Pięć minut czekania aż koniec końców zauważył kobietę, na którą czekał. Odziana w gustowne ciuchy, przynajmniej w takie, jakie podobały się Black'owi. Ufał jej gustowi, więc z tym trudnym zadaniem wolał zgłosić się właśnie do niej. Mężczyzna natomiast ubrany był w podarte jeansy na kolanach oraz na piszczelu w prawej nogawce. Założoną miał czarną koszulkę z lubianym przez niego zespołem „Pig Destroyer”, luźną szarą bluzę z kapturem oraz zasuwaną, a do tego czarne glany szesnastki z szarymi sznurówkami. Na głowie miał założone słuchawki, które od raz zdjął, kiedy zauważył Wayland. Delikatnie uśmiechnął się do niej na przywitanie, ale nie na długo. Uśmiech w takim stanie nie najlepiej mu wychodził.
– Cześć, Way – przywitał się z kobietą, kiedy znalazła się przy nim – Chodźmy najpierw coś zjeść, bo bez śniadania jestem – z rana nie miał ochoty za bardzo jeść, ale żołądek powoli upominał się o posiłek, więc wypadało go w końcu nakarmić.
Fakt, że to ona miałaby pomagać komuś w zakupach naprawdę ją rozbawił. Śmiała się dobre trzy minuty bez przerwy, zanim zdołała wydusić z siebie zgodę na wypad do centrum. Cóż, była to jakaś odmiana od codziennego trybu życia dziewczyny, która normalnie o tej godzinie... Albo odsypiała, albo była już dawno na boisku. Często tylko po to, żeby odbębnić spotkanie ze znajomymi spoza Hudson's, którzy nie mieli wstępu do jej akademikowego pokoju. Znaczy, inna sprawa, że często dało się ich tam spotkać. Wyglądali równie podejrzanie, co wszyscy uczniowie 4B, umieli wtopić się w tłum. Jednego prawie przemyciła na lekcję! A potem się kurna zbuntował i musiała kiblować na fizyce sama. Dlaczego się nie zerwała? Bo Sher robiła wycieczkę, a ona chciała, żeby się udało. Ej, jak twoja oświecona muzyczna psiapsióła się za coś bierze, to jej w tym pomagasz, taka jest zasada posiadania oświeconych, muzycznych psiapsiół. I chociaż nie miała specjalnie ochoty na sam wyjazd, inni mogli. Zresztą, trochę nudy nie zaszkodzi wystarczająco, żeby zlewać prośbę najbliższych.
Jak rano zwaliła się z łóżka potrzebowała chwili, żeby uświadomić sobie, co dzisiaj robi. Krótszej niż podczas przeciętnej soboty, bo wyjątkowo nie miała za sobą żadnej grubszej popijawy. Wolała wpaść do starego składu, nieco bardziej ogarniętego w piątkowe wieczory, niż banda z którą teraz się stołowała.
Nie planując stroju jakoś szczególnie, jak zwykle wrzuciła na siebie co leżało. Ściągnęła czarną bluzę z krzesła i wsunęła ją na bieliznę, nie zawracając sobie głowy koszulką. Sportowa wersja biustonosza mogła spokojnie posłużyć jej za koszulkę, jakby co. Cycki zakryte czymś szerszym niż sznurek to dla niej wystarczająca osłona, no. Szybko włożyła też dżinsy, dopasowane, ale nie ciasne i związała włosy w wysoki kucyk. Znaczy, ona nie bardzo obczajała, co z tymi kłakami robiła, dopiero kiedy zerknęła na siebie w lustrze zdołała stwierdzić, na co jej ta szopa z głowy wygląda. Jej nawyki ubraniowe były jednym z powodów, dlaczego propozycja pomagania w wyborze ubioru była tak śmieszna. Przy drzwiach miała natomiast dylemat - adidasy, czy podniszczone, ale zdecydowanie wygodniejsze tenisówki? W końcu wzięła tenisówki, może fakt, że nie ma na stopach butów do biegania sprawi, że nie będzie jej się chciało brać za coś tak nielegalnego, że mogłoby skończyć się ucieczką. Bo takie szczegóły często decydowały o tym, co robiła w ciągu dnia. A wciąż miała w tyle głowy wzmiankę o staraniach dla swojej sis.
Wrzuciła słuchawki na uszy i ruszyła do miejsca, gdzie umówiła się z Blackiem, wcześniej zamykając za sobą drzwi. Po drodze musiała kilak razy zawracać, przyzwyczajona do skręcania w inną stronę, niż tym razem powinna. A kiedy była bliżej galerii uśmiechnęła się przemiło do cerberka przed wejściem - pamiętała, że wytrwale ją gonił, jak ostatnio podebrała ze sklepu bluzę.
- Stary, yo - powiedziała z uśmiechem, mierząc chłopaka badawczym spojrzeniem, po czym parsknęła śmiechem - Spodziewać się długiego dnia, co? - zapytała, choć w zasadzie było to retoryczne pytanie. Wcześniej zsunięte na szyję słuchawki w końcu przestały ryczeć, kiedy odłączyła ich kabel od MP3. No, teraz przynajmniej mogła usłyszeć słowa ziomasa.
- O, to jest pomysł - powiedziała, ruszając w stronę schodów, aby dojść na ostatnie piętro, gdzie najczęściej były budy z jedzeniem - W sumie, to na chuj ci garnitur? - spytała, opierając się o poręcz ruchomych schodów. Nie ukrywała, że była rozbawiona.
Jak rano zwaliła się z łóżka potrzebowała chwili, żeby uświadomić sobie, co dzisiaj robi. Krótszej niż podczas przeciętnej soboty, bo wyjątkowo nie miała za sobą żadnej grubszej popijawy. Wolała wpaść do starego składu, nieco bardziej ogarniętego w piątkowe wieczory, niż banda z którą teraz się stołowała.
Nie planując stroju jakoś szczególnie, jak zwykle wrzuciła na siebie co leżało. Ściągnęła czarną bluzę z krzesła i wsunęła ją na bieliznę, nie zawracając sobie głowy koszulką. Sportowa wersja biustonosza mogła spokojnie posłużyć jej za koszulkę, jakby co. Cycki zakryte czymś szerszym niż sznurek to dla niej wystarczająca osłona, no. Szybko włożyła też dżinsy, dopasowane, ale nie ciasne i związała włosy w wysoki kucyk. Znaczy, ona nie bardzo obczajała, co z tymi kłakami robiła, dopiero kiedy zerknęła na siebie w lustrze zdołała stwierdzić, na co jej ta szopa z głowy wygląda. Jej nawyki ubraniowe były jednym z powodów, dlaczego propozycja pomagania w wyborze ubioru była tak śmieszna. Przy drzwiach miała natomiast dylemat - adidasy, czy podniszczone, ale zdecydowanie wygodniejsze tenisówki? W końcu wzięła tenisówki, może fakt, że nie ma na stopach butów do biegania sprawi, że nie będzie jej się chciało brać za coś tak nielegalnego, że mogłoby skończyć się ucieczką. Bo takie szczegóły często decydowały o tym, co robiła w ciągu dnia. A wciąż miała w tyle głowy wzmiankę o staraniach dla swojej sis.
Wrzuciła słuchawki na uszy i ruszyła do miejsca, gdzie umówiła się z Blackiem, wcześniej zamykając za sobą drzwi. Po drodze musiała kilak razy zawracać, przyzwyczajona do skręcania w inną stronę, niż tym razem powinna. A kiedy była bliżej galerii uśmiechnęła się przemiło do cerberka przed wejściem - pamiętała, że wytrwale ją gonił, jak ostatnio podebrała ze sklepu bluzę.
- Stary, yo - powiedziała z uśmiechem, mierząc chłopaka badawczym spojrzeniem, po czym parsknęła śmiechem - Spodziewać się długiego dnia, co? - zapytała, choć w zasadzie było to retoryczne pytanie. Wcześniej zsunięte na szyję słuchawki w końcu przestały ryczeć, kiedy odłączyła ich kabel od MP3. No, teraz przynajmniej mogła usłyszeć słowa ziomasa.
- O, to jest pomysł - powiedziała, ruszając w stronę schodów, aby dojść na ostatnie piętro, gdzie najczęściej były budy z jedzeniem - W sumie, to na chuj ci garnitur? - spytała, opierając się o poręcz ruchomych schodów. Nie ukrywała, że była rozbawiona.
Poszli zjeść, pogadali sobie, wybrali garnitur i wyszli, każdy idąc w swoją stronę. Lucas był zadowolony ze swojego zakupu, choć nie ukrywając zmęczyło go bieganie po sklepach.
z/t x2 /Wybacz, że tak, a nie inaczej, ale nie mam weny na prowadzenie tego wątku. Poza tym, nie wchodziłaś już dobre miesiąc czasu, nie wiem, czy z mojej winy czy z innej przyczyny. W każdym razie uwalniam Cię, aby już nie blokować Ci postaci.
z/t x2 /Wybacz, że tak, a nie inaczej, ale nie mam weny na prowadzenie tego wątku. Poza tym, nie wchodziłaś już dobre miesiąc czasu, nie wiem, czy z mojej winy czy z innej przyczyny. W każdym razie uwalniam Cię, aby już nie blokować Ci postaci.
Aktualnie dziewczyna wchodziła do centrum handlowego. Znała go idealnie. Często w nim bywa ze swoimi przyjaciółmi. Przeważnie spotyka się ją z dużą grupką przyjaciół i znajomych. Dzisiaj akurat była sama. Wszyscy byli zajęci lub nie mieli ochoty wychodzić z domu. Dziewczyna uważnie przechodziła między sklepami, co chwila się rozglądając za nowymi rzeczami, które mogą jej się przydać. Dziewczyna westchnęła, gdy przeszła cały parter i niczego nie znalazła. Powolnym krokiem weszła na ruchome schody i zaczęła jechać w górę. Oczywiście na zabicie tego czasu wyjęła swój telefon i jak zwykle włączyła messenger'a. Po około minucie była już na pierwszym piętrzę, ale nie miała ochoty na przeglądanie go, jak nie ma na nim żadnego dla niej fajnego sklepu. Tak więc od razu przeszła na drugie mechaniczne schody, aby wejść na 2 piętro - jej ulubione. Teraz już szybciej ruszyła w stronę wschodnią, aby wejść do sklepu z ubraniami, w jej stylu. Przeszła przez barierki i zaczęła uważnie przeglądać półki z droższymi bluzkami. Po jakimś czasie między ubraniami, zauważyła znajomą dla niej osobę. Ku jej zaskoczeniu był to Dakota z tej samej klasy. Widać było po jego twarzy, że ma z czymś problem. Bez wahania z uśmiechem na ustach, podeszła do chłopaka.
- Cześć! - Powiedziała ciepłym tonem do znajomego. Zauważyła, że chłopak przyglądał się zielonej bluzce. W tym momencie przypomniała sobie, że ktoś jej kiedyś mówił, że Dakota jest daltonistą. - Ta bluzka ma zielony kolor. - Uśmiechnęła się i wyraziła się takim samym tonem jak wcześniej...
- Cześć! - Powiedziała ciepłym tonem do znajomego. Zauważyła, że chłopak przyglądał się zielonej bluzce. W tym momencie przypomniała sobie, że ktoś jej kiedyś mówił, że Dakota jest daltonistą. - Ta bluzka ma zielony kolor. - Uśmiechnęła się i wyraziła się takim samym tonem jak wcześniej...
No tak, jedni mają regularne wizyty w centrum handlowym, inni mniej. Jedni dla przyjemności, inni z obowiązku. Lowe, jak można było spekulować, był tym innym-innym, który sklepy widywał częściej w telewizji niż w realu, toteż nie lubił on specjalnie tam chadzać. Do spożywczego - ujdzie, mają słodycze, herbatę, kawę i inne pierdółki, ale do odzieżowego? Własnowolnie nigdy, żałość, ból i trzy godziny wyjęte z życiorysu!
Tak się przeciwko niemu sprzeniewierzył los, że zmuszony był poświęcić swój cenny czas na ogarnięcie jakiegoś “przyzwoitego” prezentu dla rodzinki na święta. I dla siebie coś nowego, żeby ojciec oszukiwał się dalej, że syn mu przesiąkł snobizmem, rzuci plany o detektywistyce i będzie dążył do zostania podobnym do rówieśników ważniakiem, och, ach, pierdolamento i inne duperszwance, tym samym zapewniając rodzince jakiś większy prestiż. Po jego trupie.
Poza tym, nie był gotowy na niemalże czołowe zetknięcie ze znajomą z rocznika, więc gdy tak mieszał w chujwiejakiegokoloru koszulkach z długim rękawem, nie wiedząc, czy wziąć coś prostego, czy lepiej ciepłego, jak dziergane swetry na lewo. Problem był tego typu, że koszulka była jednolita, a sweterek miał trzy rodzaje odcieni czegoś na sobie, więc mniej użerania byłoby z koszulką. Zważywszy również na to, że z przedświątecznej irytacji nie wziął ze sobą papierka z wydrukowanymi i podpisanymi kolorkami. Jak dotąd miał przymrużone oczy i skupione na tym kawałku szmaty w rękach, tak po entuzjastycznym “CZEŚĆ”, Dakota nieomal dostał zawału, cofnął się i rozszerzył oczy z zaskoczenia. Nie ma co, laska ma wejście.
- ..Yo. - wypuścił głośno powietrze, a potem przetarł sobie wolną ręką czoło. Wystraszyła go ta chuda blondyna-cheerleaderka. Chyba latała z pomponami, w sumie nigdy nie pytał i raczej z nią nie rozmawiał, chyba, że to było coś na zasadzie: “Pożycz długopis.” - … - i z całym szacunkiem, nie mógł się nie zdziwić, gdy po pierwszym przywitaniu ktoś mu wycedza w twarz taki tekst. Nie był jakiś niemiły, raczej pomocny, ale nie można go określić jako normalny, gdy nie mieli jakiegoś kontekstu, cholera.
Zerknął w prawo, zerknął w lewo.. Żadnej ukrytej kamery na horyzoncie, ona raczej przyszła sama.. Cholera wie, co było na rzeczy.
- Zielony? Ten.. dzięks. A.. no. Coś chciałaś? - mówiąc, uniósł lekko brew.
Tak się przeciwko niemu sprzeniewierzył los, że zmuszony był poświęcić swój cenny czas na ogarnięcie jakiegoś “przyzwoitego” prezentu dla rodzinki na święta. I dla siebie coś nowego, żeby ojciec oszukiwał się dalej, że syn mu przesiąkł snobizmem, rzuci plany o detektywistyce i będzie dążył do zostania podobnym do rówieśników ważniakiem, och, ach, pierdolamento i inne duperszwance, tym samym zapewniając rodzince jakiś większy prestiż. Po jego trupie.
Poza tym, nie był gotowy na niemalże czołowe zetknięcie ze znajomą z rocznika, więc gdy tak mieszał w chujwiejakiegokoloru koszulkach z długim rękawem, nie wiedząc, czy wziąć coś prostego, czy lepiej ciepłego, jak dziergane swetry na lewo. Problem był tego typu, że koszulka była jednolita, a sweterek miał trzy rodzaje odcieni czegoś na sobie, więc mniej użerania byłoby z koszulką. Zważywszy również na to, że z przedświątecznej irytacji nie wziął ze sobą papierka z wydrukowanymi i podpisanymi kolorkami. Jak dotąd miał przymrużone oczy i skupione na tym kawałku szmaty w rękach, tak po entuzjastycznym “CZEŚĆ”, Dakota nieomal dostał zawału, cofnął się i rozszerzył oczy z zaskoczenia. Nie ma co, laska ma wejście.
- ..Yo. - wypuścił głośno powietrze, a potem przetarł sobie wolną ręką czoło. Wystraszyła go ta chuda blondyna-cheerleaderka. Chyba latała z pomponami, w sumie nigdy nie pytał i raczej z nią nie rozmawiał, chyba, że to było coś na zasadzie: “Pożycz długopis.” - … - i z całym szacunkiem, nie mógł się nie zdziwić, gdy po pierwszym przywitaniu ktoś mu wycedza w twarz taki tekst. Nie był jakiś niemiły, raczej pomocny, ale nie można go określić jako normalny, gdy nie mieli jakiegoś kontekstu, cholera.
Zerknął w prawo, zerknął w lewo.. Żadnej ukrytej kamery na horyzoncie, ona raczej przyszła sama.. Cholera wie, co było na rzeczy.
- Zielony? Ten.. dzięks. A.. no. Coś chciałaś? - mówiąc, uniósł lekko brew.
Dziewczyna poczuła się lekko zakłopotana widząc mimikę twarzy chłopaka. Dopiero po kilku sekundach zrozumiała jak zabrzmiały jej ostatnie słowa do chłopaka. Złapała się za głowę, drapiąc się po jej tyle.
- No... Chciałam Ci tylko pomóc, bo wyglądałeś na zakłopotanego. - Westchnęła z małym rumieńcem.
Zrozumiała, że źle zaczęła rozmowę. Rzadko kiedy gadała z Dakotą. Zawsze o tym zapomina, że trzeba podejść do tego wszystkiego trochę ostrożniej. Schowała telefon do kieszeni spodni i schowała ręce za siebie
- Jakoś nie sądziłam, że o tej porze spotkam kogoś znajomego. Przeważnie każdy szykuje się do świąt. - Powiedziała, żeby rozluźnić atmosferę. Zaczęła się zastanawiać czy znowu nie powiedziała czegoś głupiego.
Szczerze mówiąc, nigdy z Dakotą nie rozmawiała tak, aby mogli się lepiej poznać. Sama chętniej napiłaby się czegoś w starbucksie, a samej jej się nie chciało iść. Może gdy atmosfera będzie przyzwoita. spyta się chłopaka, czy by razem się tam nie przeszli.
- To chyba jedna z naszych dłuższych rozmów? Jakoś nigdy nie mieliśmy okazji, żeby się poznać. - Spytała się chłopaka, odwracając wzrok w stronę dzierganych swetrów.
- No... Chciałam Ci tylko pomóc, bo wyglądałeś na zakłopotanego. - Westchnęła z małym rumieńcem.
Zrozumiała, że źle zaczęła rozmowę. Rzadko kiedy gadała z Dakotą. Zawsze o tym zapomina, że trzeba podejść do tego wszystkiego trochę ostrożniej. Schowała telefon do kieszeni spodni i schowała ręce za siebie
- Jakoś nie sądziłam, że o tej porze spotkam kogoś znajomego. Przeważnie każdy szykuje się do świąt. - Powiedziała, żeby rozluźnić atmosferę. Zaczęła się zastanawiać czy znowu nie powiedziała czegoś głupiego.
Szczerze mówiąc, nigdy z Dakotą nie rozmawiała tak, aby mogli się lepiej poznać. Sama chętniej napiłaby się czegoś w starbucksie, a samej jej się nie chciało iść. Może gdy atmosfera będzie przyzwoita. spyta się chłopaka, czy by razem się tam nie przeszli.
- To chyba jedna z naszych dłuższych rozmów? Jakoś nigdy nie mieliśmy okazji, żeby się poznać. - Spytała się chłopaka, odwracając wzrok w stronę dzierganych swetrów.
No, właściwie to Aperline nie myliła się w ani jednym calu, Dakota nie by ekstra ekspertem w modzie, toteż nie miał pojęcia, co kupić i do czego dopasować, żeby nie wyglądało co najmniej chujowo. Raz na koloniach ktoś mu pozamieniał nalepki na rzeczach, przez co przez pół wyjazdu nosił np. bluzkę w biało-niebieskie pasy i szorty w jakiś liściasty, pomarańczowo-zielony wzór. W takim czy innym razie cholerny przypał przez resztę wakacji.
Pomóc. Jemu ktoś o zdrowym rozsądku chciał pomóc. Ano, tak, Ryan jeszcze niczego złego nie uczynił, więc w sumie nie miała motywu do nielubienia go. Przeczesał lokowane włosy, zaczepiając wieszak z koszulką na właściwej rurce. Średnio wiedział, co może jej na to odpowiedzieć.
- No, a ty nie? - zerknął na jej rękę, gdy ta zrezygnowała z telefonu. Oho, robiło się poważne zagrożenie rozmową. - ..Ten.. szukam czegoś na święta, potem wyjeżdżam. - w sumie, nie wiedział, z jakiej przyczyny ją o tym poinformował, to miało jakieś znaczenie? No chyba nie za wielkie.
- No.. - zaczął typowo dla siebie, bardzo rozbudowana odpowiedź, no nie? - A ty jesteś.. Aperline, ta?
Średnio się orientował, tak naprawdę. Wszyscy na nią mówili "April", ale kiedyś obił mu się o uszy też taki wariant. Może ten właściwy. I gdy blondyna zaczęła ciągnąć dalej tę mało zaawansowaną rozmowę, przenosząc ją na płaszczyznę ich znajomości, Dakota tak jakby dostał mentalnie w ryj z liścia zagłady. Opcji było kilka: a) naprawdę czegoś od niego chce i to może być przykładowo posiadanie dłużnika; b) jakoś usiłuje pogłębić ich nikłą relację. I co on w takim momencie miał zrobić? Włożył ręce w kieszenie, szczypiąc się trochę nerwowo po nodze, marszcząc jednocześnie brwi zsunięte na podkrążone oczy. Nie lubił gadać z ludźmi, a już całkowicie twarzą w twarz. Po to ktoś wytworzył ten internet, żeby przez niego pisać wiadomości! Skoro już ta April tak chce gadać, niech da numer telefonu, to jej sms-a wyśle czy cuś.
- Yyyyy.. To dlaczego wcześniej się nie odzywałaś, skoro chciałaś? Chyba. - mówiąc, zerknął na inne badziewne sweterki. Szwagierka lubiła takie pstrokate dziergańce z milionem szlaczków, przez co Lowe dostawał tego na tony pod choinkę. No, upierdliwa bywa. Ale przynajmniej ma, ekhem, miękką klatkę piersiową, jak ściska, życząc rodzinie zdrowia, szczęścia, srania, bajerowania, kasy czy cholera wie czego.
/zt
Edit: Zawieszam, bo zniknęłaś. Potem możemy dokończyć, jak wrócisz na stałe. Czy coś.
Pomóc. Jemu ktoś o zdrowym rozsądku chciał pomóc. Ano, tak, Ryan jeszcze niczego złego nie uczynił, więc w sumie nie miała motywu do nielubienia go. Przeczesał lokowane włosy, zaczepiając wieszak z koszulką na właściwej rurce. Średnio wiedział, co może jej na to odpowiedzieć.
- No, a ty nie? - zerknął na jej rękę, gdy ta zrezygnowała z telefonu. Oho, robiło się poważne zagrożenie rozmową. - ..Ten.. szukam czegoś na święta, potem wyjeżdżam. - w sumie, nie wiedział, z jakiej przyczyny ją o tym poinformował, to miało jakieś znaczenie? No chyba nie za wielkie.
- No.. - zaczął typowo dla siebie, bardzo rozbudowana odpowiedź, no nie? - A ty jesteś.. Aperline, ta?
Średnio się orientował, tak naprawdę. Wszyscy na nią mówili "April", ale kiedyś obił mu się o uszy też taki wariant. Może ten właściwy. I gdy blondyna zaczęła ciągnąć dalej tę mało zaawansowaną rozmowę, przenosząc ją na płaszczyznę ich znajomości, Dakota tak jakby dostał mentalnie w ryj z liścia zagłady. Opcji było kilka: a) naprawdę czegoś od niego chce i to może być przykładowo posiadanie dłużnika; b) jakoś usiłuje pogłębić ich nikłą relację. I co on w takim momencie miał zrobić? Włożył ręce w kieszenie, szczypiąc się trochę nerwowo po nodze, marszcząc jednocześnie brwi zsunięte na podkrążone oczy. Nie lubił gadać z ludźmi, a już całkowicie twarzą w twarz. Po to ktoś wytworzył ten internet, żeby przez niego pisać wiadomości! Skoro już ta April tak chce gadać, niech da numer telefonu, to jej sms-a wyśle czy cuś.
- Yyyyy.. To dlaczego wcześniej się nie odzywałaś, skoro chciałaś? Chyba. - mówiąc, zerknął na inne badziewne sweterki. Szwagierka lubiła takie pstrokate dziergańce z milionem szlaczków, przez co Lowe dostawał tego na tony pod choinkę. No, upierdliwa bywa. Ale przynajmniej ma, ekhem, miękką klatkę piersiową, jak ściska, życząc rodzinie zdrowia, szczęścia, srania, bajerowania, kasy czy cholera wie czego.
/zt
Edit: Zawieszam, bo zniknęłaś. Potem możemy dokończyć, jak wrócisz na stałe. Czy coś.
- Aż tak bardzo we mnie wątpisz? - nie powinien być tym mocno zaniepokojony, niemniej jednak nie omieszkał obdarzyć go pytającym zerknięciem, nie zatrzymując się. Nie bywał tam, to jest fakt absolutny, jednakże to wcale nie tak, że do książek nigdy się nie dotykał. W domu mieli pokaźną biblioteczkę, więc nie musiał dodatkowo okupować bibliotek, to mu w zupełności wystarczało, przecież nie miał takiego tempa pochłaniania zawartości książek jak Liam, no i w odróżnieniu od brata, jego pole wyboru jest o wiele węższe, obraca się raczej w dwóch kategoriach, tematach. Nie wspominając o tym, że musi mieć ochotę pogłębić swoją wiedzę i właśnie w kierunku, który go interesuje. Zdecydowanie wolał robić to sam, aniżeli w szkole. Kierowali się do centrum handlowego, chociaż wolałby jakieś przytulniejsze miejsce, ale w związku z jego małą obietnicą, wygodniej było załatwić te dwie sprawy właśnie tutaj.
- Nie obiecuję, tylko to zrobię. Mówiłem już... - Mruknął. Co za mały upierdliwiec. No ale żeby słowa nie zostały tylko rzuconymi na wiatr, pierwsze co zrobił po wejściu do centrum handlowego to szybkie rzucenie okiem na tablicę informacyjną. Zajęło mu to sekundkę, żeby odszukać na mapce ich cel numer jeden. Księgarnia. Poczekał, aż młody dorówna mu kroku i zaczął ich prowadzić.
Lasagne? To było szybkie... Ledwo widoczny uśmieszek pojawił się na jego twarzy. Niebieskowłosy całkiem szybko się zdecydował. Teraz już tylko zostało mu namyślenie się, jaką książkę chce i jej wybranie. Pokonali ruchome schody i po kilku krokach byli praktycznie ma miejscu. Nathanael miał co do tego złe przeczucia, chyba nie będzie tak łatwo jak z Lasagne. Oto bowiem stali przed oszklonym wejściem do jasnego, dużego pomieszczenia sklepu, z dobrze rozplanowanym układem i uporządkowanymi książkami według kategorii. Poprawka. Dużo książek i... zaraz, zaraz, czy tu jest jeszcze drugie piętro? Białowłosy poczuł się nagle ociężały. Czyżby popełnił błąd? Teraz już było za późno na odwrót... przetarł oko dłonią, wyprostował się. Cierpliwości, przybywaj. Spojrzał na Liama, może jednak było coś konkretnego, za czym się ostatnio oglądał? Lepiej dla niego, żeby było. Pomimo tego, nie odezwał się ani słowem, nie będzie psuł mu tej nieczęstej przyjemności. W końcu sam wyszedł do niego z tą propozycją, więc nie będzie narzekał. Zamiast tego, wyobrażał sobie jak jutro Liam robi dla niego śniadanie. To było pokrzepiające.
- Nie obiecuję, tylko to zrobię. Mówiłem już... - Mruknął. Co za mały upierdliwiec. No ale żeby słowa nie zostały tylko rzuconymi na wiatr, pierwsze co zrobił po wejściu do centrum handlowego to szybkie rzucenie okiem na tablicę informacyjną. Zajęło mu to sekundkę, żeby odszukać na mapce ich cel numer jeden. Księgarnia. Poczekał, aż młody dorówna mu kroku i zaczął ich prowadzić.
Lasagne? To było szybkie... Ledwo widoczny uśmieszek pojawił się na jego twarzy. Niebieskowłosy całkiem szybko się zdecydował. Teraz już tylko zostało mu namyślenie się, jaką książkę chce i jej wybranie. Pokonali ruchome schody i po kilku krokach byli praktycznie ma miejscu. Nathanael miał co do tego złe przeczucia, chyba nie będzie tak łatwo jak z Lasagne. Oto bowiem stali przed oszklonym wejściem do jasnego, dużego pomieszczenia sklepu, z dobrze rozplanowanym układem i uporządkowanymi książkami według kategorii. Poprawka. Dużo książek i... zaraz, zaraz, czy tu jest jeszcze drugie piętro? Białowłosy poczuł się nagle ociężały. Czyżby popełnił błąd? Teraz już było za późno na odwrót... przetarł oko dłonią, wyprostował się. Cierpliwości, przybywaj. Spojrzał na Liama, może jednak było coś konkretnego, za czym się ostatnio oglądał? Lepiej dla niego, żeby było. Pomimo tego, nie odezwał się ani słowem, nie będzie psuł mu tej nieczęstej przyjemności. W końcu sam wyszedł do niego z tą propozycją, więc nie będzie narzekał. Zamiast tego, wyobrażał sobie jak jutro Liam robi dla niego śniadanie. To było pokrzepiające.
Patrzył uważnie na jego twarz, słuchając padającego pytania. Czy wątpił?
Westchnął cicho i pokręcił przecząco głową.
- Nie. - rzucił krótko, wypowiedzią będącą stuprocentowo w jego stylu i zaczął rozglądać się dookoła, patrząc beznamiętnie na mijających go ludzi. Nie przepadał za podobnymi miejscami, były zdecydowanie zbyt tłoczne. Niemniej skoro już się tutaj znaleźli nie powinien narzekać. Nie tylko miał dostać książkę, ale i będzie mógł zjeść coś na co faktycznie miał ochotę. Człapał więc posłusznie za Nathanaelem, zerkając na niego od czasu do czasu.
Mruknięcie kompletnie mu umknęło, jako że akurat jedna z dziewczyn postanowiła pisnąć wniebogłosy i przebiec tuż obok niego, prawie go taranując. Odsunął się w ostatniej chwili, zasłaniając jedno z uszu rękami ze skrzywieniem i wpadł na Niklasa, tracąc równowagę. Zdecydowanie nienawidził tych wszystkich nastolatek w centrach handlowych. Spojrzał na brata przepraszająco, odsuwając się na nowo na bezpieczną odległość. Zdał się też całkowicie na niego, gdy przedzierali się dalej, widocznie podążając w jakimś konkretnym kierunku. Przez chwilę zastanawiał się, które miejsce padnie ich pierwszą ofiarą. I dość szybko się przekonał. Gdy tylko zobaczył wszystkie książki, jego oczy rozbłysły wyraźnie podnieconym blaskiem, nawet jeśli usta nie drgnęły nawet o milimetr. Złapał zupełnie podświadomie Nathanaela za materiał na łokciu, patrząc na boki, zupełnie jakby nie wiedział od czego właściwie powinien zacząć. Jednocześnie zerkając na twarz brata, zdawał się odczytywać jego obawy. Zerknął w bok. W końcu puścił go, orientując się co robił i pokręcił głową. Wszedł do środka spokojnym krokiem, choć końcówki jego palców drgały raz po raz w swego rodzaju nerwowym tiku. Poprawił okulary na nosie i ułamek sekundy później już go nie było. Kompletnie zniknął bratu z oczu, gubiąc się między regałami. Zajęło mu niecałe dwie minuty stawienie się przed nim z powrotem. Podniósł głowę, by móc mu spojrzeć w oczy, trzymając w dłoniach wybraną przez siebie książkę. Wyglądałoby to pewnie nawet dziecinnie i na swój sposób uroczo, gdyby nie fakt, że opasłe tomiszcze z gatunku sci-fi miało ponad tysiąc stron i napisane było mrówczym wręcz druczkiem. Przynajmniej szybko wybrał.
Westchnął cicho i pokręcił przecząco głową.
- Nie. - rzucił krótko, wypowiedzią będącą stuprocentowo w jego stylu i zaczął rozglądać się dookoła, patrząc beznamiętnie na mijających go ludzi. Nie przepadał za podobnymi miejscami, były zdecydowanie zbyt tłoczne. Niemniej skoro już się tutaj znaleźli nie powinien narzekać. Nie tylko miał dostać książkę, ale i będzie mógł zjeść coś na co faktycznie miał ochotę. Człapał więc posłusznie za Nathanaelem, zerkając na niego od czasu do czasu.
Mruknięcie kompletnie mu umknęło, jako że akurat jedna z dziewczyn postanowiła pisnąć wniebogłosy i przebiec tuż obok niego, prawie go taranując. Odsunął się w ostatniej chwili, zasłaniając jedno z uszu rękami ze skrzywieniem i wpadł na Niklasa, tracąc równowagę. Zdecydowanie nienawidził tych wszystkich nastolatek w centrach handlowych. Spojrzał na brata przepraszająco, odsuwając się na nowo na bezpieczną odległość. Zdał się też całkowicie na niego, gdy przedzierali się dalej, widocznie podążając w jakimś konkretnym kierunku. Przez chwilę zastanawiał się, które miejsce padnie ich pierwszą ofiarą. I dość szybko się przekonał. Gdy tylko zobaczył wszystkie książki, jego oczy rozbłysły wyraźnie podnieconym blaskiem, nawet jeśli usta nie drgnęły nawet o milimetr. Złapał zupełnie podświadomie Nathanaela za materiał na łokciu, patrząc na boki, zupełnie jakby nie wiedział od czego właściwie powinien zacząć. Jednocześnie zerkając na twarz brata, zdawał się odczytywać jego obawy. Zerknął w bok. W końcu puścił go, orientując się co robił i pokręcił głową. Wszedł do środka spokojnym krokiem, choć końcówki jego palców drgały raz po raz w swego rodzaju nerwowym tiku. Poprawił okulary na nosie i ułamek sekundy później już go nie było. Kompletnie zniknął bratu z oczu, gubiąc się między regałami. Zajęło mu niecałe dwie minuty stawienie się przed nim z powrotem. Podniósł głowę, by móc mu spojrzeć w oczy, trzymając w dłoniach wybraną przez siebie książkę. Wyglądałoby to pewnie nawet dziecinnie i na swój sposób uroczo, gdyby nie fakt, że opasłe tomiszcze z gatunku sci-fi miało ponad tysiąc stron i napisane było mrówczym wręcz druczkiem. Przynajmniej szybko wybrał.
Właśnie takiej odpowiedzi się spodziewał, więc podsumował to jedynie uniesieniem kącika ust, wyginając je w dość podejrzanym pół-uśmiechu. Nie zagościł zbyt długo na jego twarzy, gdy tylko poczuł ledwo wyczuwalny ciężar na swoich plecach zniknął ustępując miejsca niezadowoleniu. Żeby nie było wątpliwości, nie było ono skierowane ku Liamowi, a tej piszczącej laski, której wygląd został zapamiętany, nawet jeśli widział ją od przodu tylko przez ułamek sekundy, zdążył jeszcze zarejestrować jak wygląda od tyłu. Jeśli ją kiedykolwiek spotka, nie będzie miał problemu z rozpoznaniem. Mógł jej zagwarantować, że będzie piszczała jeszcze głośniej, w jej przypadku nie będzie to w ogóle związane z jakąkolwiek przyjemnością, żeby nie było niejasności. Była na to zbyt paskudna, sformułowanie torba na łeb i za ojczyznę na niewiele by się tutaj zdało. Awykonalne. Wzdrygnął się na samą myśl, mając cichą nadzieję, że wraz z tym gestem pozbędzie się tej francy z pamięci i chociaż już zajął myśli czymś innym, niesmak pozostał. Zerkał to na Liama, to na swój zaatakowany przez niego łokieć. Rozbawiło go to, ale skutecznie to ukrył, żeby dodatkowo nie peszyć brata, jednocześnie stwierdzając, że niebieskowłosy znowu to robi. Świadomie, czy nie, on był chyba najbardziej uroczą osobą, jaką znał. Dzięki temu ma ulgi w gnojeniu, powinien być wdzięczny! Widząc, że już faza zachwytu minęła i Leistershire wszedł już do środka, podążył za nim, ale zatrzymał się tuż za barierkami przy wejściu. Może to instynkt przetrwania mu podpowiadał, że tak będzie lepiej, albo po prostu z lenistwa, żeby nie wić się między regałami jak pojeb, Liam miał do tego lepsze predyspozycje, mianowicie mowa o jego niewieścim wzroście. Taki krasnal mógł poruszać się w takich obiektach bez najmniejszego problemu, Nathanael już niekoniecznie. Chociaż ta mała, obcięta krótko przy samej linii żuchwy, czarnowłosa okularnica prawie go przekonywała, żeby się zapuścić pomiędzy regałami, ewentualnie jej nogami, ale cholera wie, co taka miała w głowie. Stała właśnie przy regałach z tabliczką głoszącą "historie biblijne", co już dla niego było podejrzane. Ciekawe czy dużo modliła się na kolanach. Może nawet była dobra w egzorcyzmowaniu i źle ją ocenił? Hmm. Z drugiej strony, po co mu taki drugi Liam, jedzący książki na śniadanie, obiad i kolację? Co prawda Liam nie miał takich zderzaków jak ona... No i jego nie dotknie, a mała czarna była kusząca. Pewnie tylko do momentu, w którym nie otwiera ust, żeby pieprzyć o jakimś biblijnym syfie. No cóż, szkoda. Wielka szkoda. Zanim się zorientował, Liam stał przed nim, wgapiając się w niego już od dłuższej chwili. Całkiem szybko mu to poszło. Spojrzał na niego, a potem wolno przeniósł wzrok na książkę. Na KSIĄŻYSZCZĘ. Zmarszczył brwi.
- Czy ty przypadkiem nie próbujesz zrobić mnie w chuja? To nie są dwie lub trzy części w jednej, albo coś takiego? - Wziął od niego książkę, szybko przejrzał tył, okładkę i pierwszą stronę. Okazało się, że wszystko było jak najbardziej w porządku. To była jedna część... Oddał książkę w ręce chłopaka bez słowa. Położył mu dłoń na głowie i bardzo delikatnie nakierował na kasy.
- Czy ty przypadkiem nie próbujesz zrobić mnie w chuja? To nie są dwie lub trzy części w jednej, albo coś takiego? - Wziął od niego książkę, szybko przejrzał tył, okładkę i pierwszą stronę. Okazało się, że wszystko było jak najbardziej w porządku. To była jedna część... Oddał książkę w ręce chłopaka bez słowa. Położył mu dłoń na głowie i bardzo delikatnie nakierował na kasy.
Na widok owego specyficznego uśmiechu, momentalnie jego ciało postanowiło go zaalarmować. Podejrzliwy wzrok jaki skierował na brata był aż zbyt dostrzegalny. Tak samo patrzył kiedyś podczas wycieczki do Egiptu na tych wszystkich sprzedawców, którzy chcieli go kupić za dwanaście wielbłądów. Niemniej zniknął on równie szybko co wyraz twarzy brata. Widząc następującą po nim reakcję na niewychowaną dziewczynę, choć sam miał niemniejszą ochotę na wskazanie jej odpowiedniego miejsca, szturchnął go nieznacznie łokciem w bok, starając się uspokoić swoją mimiką. Całe szczęście Nathanael zawsze miał doskonałe odruchy obronne i wyglądało na to że zaledwie kilkanaście minut później, wyrzucił już jej istnienie z głowy, skupiając się na nowo na ich celu. Czy innych życiowych przemyśleniach, w końcu kto wie co działo się w jego głowie? Może właśnie rozwiązywał jakieś zadania matematyczne? Nie, wróć to była jego podświadomość. O czym mógłby myśleć Nathanael?
Przez chwilę przyglądał mu się z zainteresowaniem, tylko po to by zaraz unieść brew, obrócić głowę na drogę i pokręcić nią ze swego rodzaju politowaniem. Obstawiał albo rozmaite połączenia alkoholi, albo...
Zawiesił na chwilę wzrok na jednej z przechodzących dziewczyn. Była całkiem ładna. Delikatna, blada twarz, gęste czarne loki spływające istnymi kaskadami na jej plecy, duże ciemne oczy otoczone wachlarzami rzęs. Szczupła, zadbana, długie nogi. Zauważyła jego wzrok i uśmiechnęła się krótko, mrugając parę razy. Zaraz po tym zwróciła się w stronę jego brata, na którym zawiesiła wzrok na dłużej.
Tak, bardzo prawdopodobne, że w tym momencie myślał o przeleceniu jednej z dziewczyn tego typu. W każdym bądź razie jego oczom ukazały się piękne skarby księgarni. Gdyby wiedział o czym rozmyślał Nathanael podczas jego krótkich - ale niewątpliwie udanych - poszukiwań, pewnie sam by sobie przyklaskął. W pierwszym momencie, gdy pojawił się przed nim na nowo i zobaczył jego minę, miał wrażenie że zrobił coś źle. Zerknął na niego niepewnie, a gdy zabrał mu książkę z rąk w pierwszym momencie wyciągnął za nią ręce nabierając gwałtowniej powietrza. Zupełnie jakby spotkał się z nią tylko na ułamek sekundy i nim zdążył się nią nacieszyć - bezpowrotnie miał ją stracić. Jego mina przypominała teraz dziecko, które straciło swój bożonarodzeniowy prezent.
- Jest na przecenie. - rzucił cicho w odpowiedzi, zupełnie jakby chciał tym sposobem przekonać go do kupna. Zależało mu na niej. Bardziej niż na znajomości z wszystkimi ludźmi z klasy. Całe szczęście, chwilę później książka trafiła z powrotem w jego ręce. Oczy rozbłysły, gdy skierował się w stronę kas. Gdy sprzedawczyni kasowała kod kreskowy, niecierpliwie przestępował z nogi na nogę, nie mogąc się doczekać aż usiądzie w miejscu i zacznie ją czytać. Najwidoczniej zdążył już zapomnieć, że czeka ich jeszcze obiad.
Przez chwilę przyglądał mu się z zainteresowaniem, tylko po to by zaraz unieść brew, obrócić głowę na drogę i pokręcić nią ze swego rodzaju politowaniem. Obstawiał albo rozmaite połączenia alkoholi, albo...
Zawiesił na chwilę wzrok na jednej z przechodzących dziewczyn. Była całkiem ładna. Delikatna, blada twarz, gęste czarne loki spływające istnymi kaskadami na jej plecy, duże ciemne oczy otoczone wachlarzami rzęs. Szczupła, zadbana, długie nogi. Zauważyła jego wzrok i uśmiechnęła się krótko, mrugając parę razy. Zaraz po tym zwróciła się w stronę jego brata, na którym zawiesiła wzrok na dłużej.
Tak, bardzo prawdopodobne, że w tym momencie myślał o przeleceniu jednej z dziewczyn tego typu. W każdym bądź razie jego oczom ukazały się piękne skarby księgarni. Gdyby wiedział o czym rozmyślał Nathanael podczas jego krótkich - ale niewątpliwie udanych - poszukiwań, pewnie sam by sobie przyklaskął. W pierwszym momencie, gdy pojawił się przed nim na nowo i zobaczył jego minę, miał wrażenie że zrobił coś źle. Zerknął na niego niepewnie, a gdy zabrał mu książkę z rąk w pierwszym momencie wyciągnął za nią ręce nabierając gwałtowniej powietrza. Zupełnie jakby spotkał się z nią tylko na ułamek sekundy i nim zdążył się nią nacieszyć - bezpowrotnie miał ją stracić. Jego mina przypominała teraz dziecko, które straciło swój bożonarodzeniowy prezent.
- Jest na przecenie. - rzucił cicho w odpowiedzi, zupełnie jakby chciał tym sposobem przekonać go do kupna. Zależało mu na niej. Bardziej niż na znajomości z wszystkimi ludźmi z klasy. Całe szczęście, chwilę później książka trafiła z powrotem w jego ręce. Oczy rozbłysły, gdy skierował się w stronę kas. Gdy sprzedawczyni kasowała kod kreskowy, niecierpliwie przestępował z nogi na nogę, nie mogąc się doczekać aż usiądzie w miejscu i zacznie ją czytać. Najwidoczniej zdążył już zapomnieć, że czeka ich jeszcze obiad.
Liam to pewnie byłby w stanie się sam sprzedać za jakiś rzadki egzemplarz książki, może z jakimś podpisem autora, to już w ogóle - była Lea, nie ma Lei. Z jednej strony Nath próbował w to nie wierzyć, a z drugiej miał nieodparte przeczucie, że coś takiego rzeczywiście mogłoby się zdarzyć. Zdecydowanie wolał wersję, w której po prostu jest to niemożliwe. Bo niemożliwe, prawda? Pojedyncze szturchnięcia łokciem to raczej za mało, żeby go powstrzymać, na szczęście Nath faktycznie już o niej zapomniał. Znalazł ciekawsze obiekty do oględzin, ale skoro poszukiwania zakończone, nie ma co się dłużej rozwodzić nad książkami, ani laskami. Niech Leistershire nie myśli, że Niklasowi umknął jego zaciekawiony wzrok za tamtą panną w lokach. No może nie tyle zaciekawiony, co po prostu poświęcił chwilę na przyjrzenie się jej, na co dziewczyna nawet zareagowała. A to mały zboczuszek! Tym razem to on szturchnął brata łokciem, co było niemym pytaniem typu "Co, podoba Ci się?" Niedługo nie będzie mógł się opędzić za biegającym za nim stadem loszek. Niech próbują... Niemniej jednak, gdy zauważył jego podniecenie dotyczące książki i to, jak to przeżywa, jakoś mniej się zamartwiał wcześniej wspomnianym problemem.
- Gówno, nie na przecenie... O patrz! Jaka słodka zakładka! - zwrócił się do brata, nie przejmując się, że książka została już naliczona, a kasjerka czeka, tak samo jak inni w kolejce. Zażaleń nie słyszał, więc dobrał jeszcze uroczą zakładkę w pieski, dorzucając do książki. Teraz już mógł wyjąć portfel i kartę, którą przyłożył do terminala, gdy kobieta zeskanowała już oba przedmioty. Wpisał pin, ale nie pozwolił wziąć Liamowi książki. Schował portfel z kartą i wrzucił książkę do jego torby, oczywiście razem z dodatkiem w postaci zakładki.
- Jeśli myślisz, że dostaniesz ją teraz, to się grubo mylisz, placku. Idziemy. - Niech nazywa go okrutnym, ale zrobił to tylko i wyłącznie dla jego dobra. Ta książka po prostu będzie mu przeszkadzała, długowłosy wiedział też, jak to by wyglądało, gdyby tego nie zrobił. A jakby uświnił jakąś stronę... tego to nawet wolał sobie nie wyobrażać. Poprowadził ich do włoskiej restauracji, zajmując miejsce najbardziej oddzielone, za ściankami, więc nie będzie się irytował obecnością innych ludzi. W sumie całkiem nieźle to zrobili. Rozsiadł się, ułożył torbę obok, telefon położył na stole i wziął menu. Na szczęście dania miały swoje numerki, bo za cholerę nie wymówiłby ich nazw, dlatego rzucił kelnerce te właściwe, do picia wziął wodę. Liamowi zamówił lasagne, tak jak chciał, sobie zaś wymyślne naleśniki. Chwilę później ta sama kelnerka postawiła dwie szklanki z wodą. Nathanael położył łokcie na stoliku, jedną dłoń zakrył drugą i oparł o nie brodę.
- Jak w szkole? Dostałeś w końcu jakąś jedynkę? - napił się wody przez słomkę, nie spuszczając z młodszego brata wzroku.
- Gówno, nie na przecenie... O patrz! Jaka słodka zakładka! - zwrócił się do brata, nie przejmując się, że książka została już naliczona, a kasjerka czeka, tak samo jak inni w kolejce. Zażaleń nie słyszał, więc dobrał jeszcze uroczą zakładkę w pieski, dorzucając do książki. Teraz już mógł wyjąć portfel i kartę, którą przyłożył do terminala, gdy kobieta zeskanowała już oba przedmioty. Wpisał pin, ale nie pozwolił wziąć Liamowi książki. Schował portfel z kartą i wrzucił książkę do jego torby, oczywiście razem z dodatkiem w postaci zakładki.
- Jeśli myślisz, że dostaniesz ją teraz, to się grubo mylisz, placku. Idziemy. - Niech nazywa go okrutnym, ale zrobił to tylko i wyłącznie dla jego dobra. Ta książka po prostu będzie mu przeszkadzała, długowłosy wiedział też, jak to by wyglądało, gdyby tego nie zrobił. A jakby uświnił jakąś stronę... tego to nawet wolał sobie nie wyobrażać. Poprowadził ich do włoskiej restauracji, zajmując miejsce najbardziej oddzielone, za ściankami, więc nie będzie się irytował obecnością innych ludzi. W sumie całkiem nieźle to zrobili. Rozsiadł się, ułożył torbę obok, telefon położył na stole i wziął menu. Na szczęście dania miały swoje numerki, bo za cholerę nie wymówiłby ich nazw, dlatego rzucił kelnerce te właściwe, do picia wziął wodę. Liamowi zamówił lasagne, tak jak chciał, sobie zaś wymyślne naleśniki. Chwilę później ta sama kelnerka postawiła dwie szklanki z wodą. Nathanael położył łokcie na stoliku, jedną dłoń zakrył drugą i oparł o nie brodę.
- Jak w szkole? Dostałeś w końcu jakąś jedynkę? - napił się wody przez słomkę, nie spuszczając z młodszego brata wzroku.
Kto wie co czaiło się w tej drobnej głowie białowłosego. W jednym momencie grzecznie stał w kolejce po podpis, a w następnej szedł z autorem machając swoimi długimi rzęsami, mierząc go szczenięcym, niewinnym spojrzeniem wielkich oczu. Muskał palcami jego ramię, wyginał nieznacznie usta w uśmiechu, a gdy tylko udało im się znaleźć na osobności, ściągał koszulkę powolnym ruchem, by jęknąć niskim tonem "Senpai, ach... ale najpierw podpisz książkę!".
No chyba kurwa nie.
Na szturchnięcie łokciem zerknął w jego kierunku, przekrzywiając pytająco głowę w bok. Dopiero po chwili skojarzył fakty i momentalnie zażenowany odwrócił wzrok. Już dawno przestał oceniać ludzi w podobnych kategoriach, nawet jeśli potrafił ocenić jako tako ich wygląd. Czasem miewał przebłyski, by powiedzieć bratu skąd dokładnie się to wzięło. W następnym momencie sam siebie uciszał, nie chcąc mu sprawiać problemów.
- Na-
"Gówno, nie na przecenie... O patrz! Jaka słodka zakładka!"
Umilkł momentalnie spuszczając wzrok, by spojrzeć na wzór w pieski. Rozmowa musiała poczekać. Musnął palcami zakładkę, gdy ta dosłownie zniknęła mu spod rąk.
- Eh? - spojrzał na brata wyraźnie zdziwionym wzrokiem, otwierając usta w wyraźnym proteście. Jak to nie dostanie jej teraz? Nawet nie zdawał sobie sprawy kiedy nadymał policzki jak obrażony chomik, człapiąc za Nathanaelem. Od czasu do czasu słychać było ciche burkanie, gdy mamrotał coś do siebie pod nosem, zerkając na torbę. Ostatecznie skupił się na restauracji. Odetchnął cicho z wyraźną ulgą, widząc że Fürksver zajmuje miejsce, w którym nikt nie będzie im przeszkadzał. Usiadł naprzeciwko niego, zerkając raz po raz na torbę, ostatecznie kładąc grzecznie ręce na własnych kolanach, gdy ten zamawiał jedzenie.
No, do momentu gdy nie zamówił wody. Wtedy niebieskowłosy praktycznie od razu zmarszczył nos z wyraźnym obrzydzeniem, patrząc na niego zdradzonym wzrokiem.
- No weź, tylko nie woda. Sam to sobie pij, Nela. - wystawił język, by podkreślić jak bardzo negatywnymi uczuciami darzył ten napój szatana, nim w końcu skrzyżował nogi w kostkach. Pokręcił głową na jego pytanie spuszczając wzrok. Musiał mu powiedzieć.
- Właściwie... - potarł bok nosa palcem, zgrzytając cicho zębami. Może powinien jednak poczekać? Nie, nie będzie lepszego i gorszego momentu.
- W szkole wszystko w porządku. Tylko ostatnio kiedy byłem w bibliotece przysiadł się do mnie jakiś dziwny chłopak. Strasznie natarczywy. Cały czas pchał się z łapami tam gdzie nie trzeba. I w końcu naprawdę przesadził. Wbiłem mu długopis w dłoń i wyszedłem. - mina momentalnie mu zrzedła, gdy raz po raz błyskawicznie zerkał to na Nathanaela, to na własne dłonie, jakby nie był pewien jego reakcji.
- Mówił że cię zna. Nazywał się chyba... Vel Vitza? Nie jestem pewien, nie usłyszałem. Strasznie seplenił. - nie wiedział właściwie czemu mu to mówi. Może czuł, że Nathan jest jedyną osobą, której mógł się wyżalić? Chciał dać upust czemuś, co w sobie dusił? Prawdopodobnie.
Przygryzł nerwowo wargę mrugając szybko oczami.
- Nienawidzę typa. - rzadko kiedy można było usłyszeć równie gwałtowne słowa z jego ust. Koleś naprawdę zaszedł mu za skórę.
No chyba kurwa nie.
Na szturchnięcie łokciem zerknął w jego kierunku, przekrzywiając pytająco głowę w bok. Dopiero po chwili skojarzył fakty i momentalnie zażenowany odwrócił wzrok. Już dawno przestał oceniać ludzi w podobnych kategoriach, nawet jeśli potrafił ocenić jako tako ich wygląd. Czasem miewał przebłyski, by powiedzieć bratu skąd dokładnie się to wzięło. W następnym momencie sam siebie uciszał, nie chcąc mu sprawiać problemów.
- Na-
"Gówno, nie na przecenie... O patrz! Jaka słodka zakładka!"
Umilkł momentalnie spuszczając wzrok, by spojrzeć na wzór w pieski. Rozmowa musiała poczekać. Musnął palcami zakładkę, gdy ta dosłownie zniknęła mu spod rąk.
- Eh? - spojrzał na brata wyraźnie zdziwionym wzrokiem, otwierając usta w wyraźnym proteście. Jak to nie dostanie jej teraz? Nawet nie zdawał sobie sprawy kiedy nadymał policzki jak obrażony chomik, człapiąc za Nathanaelem. Od czasu do czasu słychać było ciche burkanie, gdy mamrotał coś do siebie pod nosem, zerkając na torbę. Ostatecznie skupił się na restauracji. Odetchnął cicho z wyraźną ulgą, widząc że Fürksver zajmuje miejsce, w którym nikt nie będzie im przeszkadzał. Usiadł naprzeciwko niego, zerkając raz po raz na torbę, ostatecznie kładąc grzecznie ręce na własnych kolanach, gdy ten zamawiał jedzenie.
No, do momentu gdy nie zamówił wody. Wtedy niebieskowłosy praktycznie od razu zmarszczył nos z wyraźnym obrzydzeniem, patrząc na niego zdradzonym wzrokiem.
- No weź, tylko nie woda. Sam to sobie pij, Nela. - wystawił język, by podkreślić jak bardzo negatywnymi uczuciami darzył ten napój szatana, nim w końcu skrzyżował nogi w kostkach. Pokręcił głową na jego pytanie spuszczając wzrok. Musiał mu powiedzieć.
- Właściwie... - potarł bok nosa palcem, zgrzytając cicho zębami. Może powinien jednak poczekać? Nie, nie będzie lepszego i gorszego momentu.
- W szkole wszystko w porządku. Tylko ostatnio kiedy byłem w bibliotece przysiadł się do mnie jakiś dziwny chłopak. Strasznie natarczywy. Cały czas pchał się z łapami tam gdzie nie trzeba. I w końcu naprawdę przesadził. Wbiłem mu długopis w dłoń i wyszedłem. - mina momentalnie mu zrzedła, gdy raz po raz błyskawicznie zerkał to na Nathanaela, to na własne dłonie, jakby nie był pewien jego reakcji.
- Mówił że cię zna. Nazywał się chyba... Vel Vitza? Nie jestem pewien, nie usłyszałem. Strasznie seplenił. - nie wiedział właściwie czemu mu to mówi. Może czuł, że Nathan jest jedyną osobą, której mógł się wyżalić? Chciał dać upust czemuś, co w sobie dusił? Prawdopodobnie.
Przygryzł nerwowo wargę mrugając szybko oczami.
- Nienawidzę typa. - rzadko kiedy można było usłyszeć równie gwałtowne słowa z jego ust. Koleś naprawdę zaszedł mu za skórę.
Tak makabrycznej wizji to nigdy nie miał i całe szczęście, bo nigdy też jej mieć nie będzie. Toż to trzeba mieć zryty łeb, a czy białowłosy wygląda na pięćdziesięcioletniego pedofila, sapiącego na placu zabaw dla dzieci? A może wygląda na zatwardziałego hentajowca, który zapomniał jak wyglądają realni ludzie i prysznic? Poza tym, gdyby miał takiego brata, Nath musiałby go wtedy zabić, czy coś. W takich przypadkach... po prostu nie da się inaczej. Jak już sprawa z książką była załatwiona, chociaż za plecami słyszał mamroty i burkanie, to i tak mógł być zadowolony z przebiegu całej akcji. Sprawnie i szybko, czyli chyba lepiej być nie mogło. A Liamowi, tej głupiutkiej, kochanej bułce przejdzie naburmuszenie, jak tylko dotknie z powrotem swojego nowego nabytku. A do tego momentu jeszcze trochę czasu minie. Może trochę go pomęczy i odda mu torbę w domu? Tak, to było kuszące. W następnym momencie, Liam trochę go zaskoczył. Ożywił się chłopak zdecydowanie, bo marudził na wodę, jeszcze pokazując mu język. Ba, mało tego nazwał go Nelą, a to nie zostanie tak po prostu zignorowane. Fürksverowi wymsknął się jeden z tych okropnych wariantów uśmiechu nie zwiastujący nic dobrego.
- Leia, chyba nie myślisz, że ta woda jest dla Ciebie. Nie mógłbym zapomnieć o Twoim francuskim podniebieniu, ale ambrozji w menu nie znalazłem, dlatego zamów sobie sam. - odpowiedział na zaczepkę brata. Jasne, że sam sobie będzie to pił. Jakby miał spamiętać co on pije, a czego nie, a tym bardziej zgadywać, na jaki konkretnie sok ma teraz ochotę... No i chętnie zobaczy, jak młodszy braciszek sobie radzi nawet z taką głupotą jak zawołanie kelnerki i złożenie zamówienia. Zanim jednak to się wydarzyło, do Natha dotarło coś, czego się w sumie nie spodziewał. W miarę tego jak słuchał, nie zauważył nawet jak zaciskał pięść, aż pobielały mu kostki.
- Ostatnio to znaczy kiedy? Dlaczego nie powiedziałeś mi od razu? - zapytał, nie spuścił z niego wzroku, oczekując sensownej odpowiedzi, której Liam zapewne nie miał. Trochę ugodziło to Niklasa, że nie przyszedł z tym do niego wcześniej. Pchał łapy tam gdzie nie trzeba? Ktoś dotknął jego brata, kiedy on tego nie chciał? Z zewnątrz chłopak był opanowany, ale wewnątrz już hodował nienawiść do tej osoby.
- Dobrze zrobiłeś. - wtrącił sucho, w innych okolicznościach może by go bardziej pochwalił za coś takiego, ale relacja Liama z tamtego wydarzenia jeszcze się nie skończyła.
- Zna mnie? Tylko że ja nie znam żadnego, kurwa, Vel Vitzy. - wraz z zakończeniem tego zdania pieprznął w blat stołu pięścią, nawet nie spojrzał na kelnerkę, która postawiła ich zamówienie i oddaliła się wyjątkowo pospiesznie.
- Jest coś jeszcze, o czym powinienem wiedzieć? - zapytał, analizując sytuację. Po chwili, z zamyślenia wyrwał go zapach jedzenia. Jeszcze zdąży dopaść tego chuja. To że seplenił jakoś specjalnie wiele mu nie mówiło na ten moment, ale z pewnością zapamięta ten szczegół, tak samo fakt, że jest z ich szkoły i może mieć ranę na dłoni lub opatrunek no i Vel Vitza - powtórzył bezgłośnie. "Nienawidzę typa." - coś takiego z ust Liama rzeczywiście było czymś niecodziennym, dlatego Nath był zdeterminowany, ale na ten moment niewiele mógł zrobić. Mógł go wypytać o więcej szczegółów, ale już po nim widział, że nie jest łatwo mu o tym mówić, więc jeszcze wróci do tematu później, albo da mu spokój, tak czy tak się tym zajmie.
- Ja już frajera znajdę. Teraz zajmij się jedzeniem i nie myśl o tym, bo Ci zbrzydnie, a byłoby szkoda. - dźgnął widelcem jego lasagne. W pocieszaniu najlepszy nie był, on zajmował się tego typu sprawami na swój sposób, czy Liam zaprotestuje, czy nie. A musiał przyznać, że nad talerzem unosił się bardzo przyjemny zapach, a jego żołądek krzyczał, więc tak czy siak zabrał się za jedzenie naleśników, z tego miejsca, w tym momencie to i tak niewiele zdziała. Niech tylko pojawi się w szkole, oprócz tego popyta znajomych... nie daruje skurwysynowi.
*...*
No i chuj, naleśniki mu nie smakowały.
- Leia, chyba nie myślisz, że ta woda jest dla Ciebie. Nie mógłbym zapomnieć o Twoim francuskim podniebieniu, ale ambrozji w menu nie znalazłem, dlatego zamów sobie sam. - odpowiedział na zaczepkę brata. Jasne, że sam sobie będzie to pił. Jakby miał spamiętać co on pije, a czego nie, a tym bardziej zgadywać, na jaki konkretnie sok ma teraz ochotę... No i chętnie zobaczy, jak młodszy braciszek sobie radzi nawet z taką głupotą jak zawołanie kelnerki i złożenie zamówienia. Zanim jednak to się wydarzyło, do Natha dotarło coś, czego się w sumie nie spodziewał. W miarę tego jak słuchał, nie zauważył nawet jak zaciskał pięść, aż pobielały mu kostki.
- Ostatnio to znaczy kiedy? Dlaczego nie powiedziałeś mi od razu? - zapytał, nie spuścił z niego wzroku, oczekując sensownej odpowiedzi, której Liam zapewne nie miał. Trochę ugodziło to Niklasa, że nie przyszedł z tym do niego wcześniej. Pchał łapy tam gdzie nie trzeba? Ktoś dotknął jego brata, kiedy on tego nie chciał? Z zewnątrz chłopak był opanowany, ale wewnątrz już hodował nienawiść do tej osoby.
- Dobrze zrobiłeś. - wtrącił sucho, w innych okolicznościach może by go bardziej pochwalił za coś takiego, ale relacja Liama z tamtego wydarzenia jeszcze się nie skończyła.
- Zna mnie? Tylko że ja nie znam żadnego, kurwa, Vel Vitzy. - wraz z zakończeniem tego zdania pieprznął w blat stołu pięścią, nawet nie spojrzał na kelnerkę, która postawiła ich zamówienie i oddaliła się wyjątkowo pospiesznie.
- Jest coś jeszcze, o czym powinienem wiedzieć? - zapytał, analizując sytuację. Po chwili, z zamyślenia wyrwał go zapach jedzenia. Jeszcze zdąży dopaść tego chuja. To że seplenił jakoś specjalnie wiele mu nie mówiło na ten moment, ale z pewnością zapamięta ten szczegół, tak samo fakt, że jest z ich szkoły i może mieć ranę na dłoni lub opatrunek no i Vel Vitza - powtórzył bezgłośnie. "Nienawidzę typa." - coś takiego z ust Liama rzeczywiście było czymś niecodziennym, dlatego Nath był zdeterminowany, ale na ten moment niewiele mógł zrobić. Mógł go wypytać o więcej szczegółów, ale już po nim widział, że nie jest łatwo mu o tym mówić, więc jeszcze wróci do tematu później, albo da mu spokój, tak czy tak się tym zajmie.
- Ja już frajera znajdę. Teraz zajmij się jedzeniem i nie myśl o tym, bo Ci zbrzydnie, a byłoby szkoda. - dźgnął widelcem jego lasagne. W pocieszaniu najlepszy nie był, on zajmował się tego typu sprawami na swój sposób, czy Liam zaprotestuje, czy nie. A musiał przyznać, że nad talerzem unosił się bardzo przyjemny zapach, a jego żołądek krzyczał, więc tak czy siak zabrał się za jedzenie naleśników, z tego miejsca, w tym momencie to i tak niewiele zdziała. Niech tylko pojawi się w szkole, oprócz tego popyta znajomych... nie daruje skurwysynowi.
*...*
No i chuj, naleśniki mu nie smakowały.
Strona 1 z 17 • 1, 2, 3 ... 9 ... 17
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach