▲▼
Gdyby ktoś na początku grudnia ubiegłego roku zapowiedział Leilani, że któregoś dnia dojdzie do wniosku, że tęskni za ośrodkiem odwykowym, to dziewczyna zaśmiałaby się mu w twarz. Co prawda ciężko mówić o prywatności w Sunshine Coast, gdy dzieliła pokój z dwiema innymi dziewczynami, jej spotkania z rodzicami były mocno ograniczone, a jeśli już dochodziło do jakiś wyjść, to tylko grupą i w towarzystwie opiekunów — tam przynajmniej czuła się bezpiecznie. Bez ciągłego wystawiania swojej woli na próbę, ani oceniania przez innych.
Sądziła, że terapia pozwoli jej wrócić do normalności, tymczasem gdy po raz pierwszy od blisko czterech miesięcy przekroczyła próg Riverdale High, czuła się jeszcze bardziej obco. Chociaż od jej pojawienia się w szkole minęło już kilka tygodni, nadal nie potrafiła się przełamać i zacząć rozmawiać z rówieśnikami, więc izolowała się od nich.
To dlatego teraz, podczas przerwy obiadowej, zamiast siedzieć ze wszystkimi na stołówce, znalazła się w ogrodzie, gdzie na ławeczce obok fontanny zajadała się kanapkami przygotowanymi rano przez tatę. To znaczy, zajadałaby się, gdyby nie to, że przez palące spojrzenia i szepty za plecami całkiem straciła apetyt. Louisowi będzie przykro, jeśli po pracy znów zastanie w lodówce niezjedzone drugie śniadanie.
Oczywiście, nie przyszło jej do głowy, że ludzie mogą patrzeć na nią przez to, że w miniony weekend zmieniła kolor włosów, a szepty wcale nie były docinkami. Sądziła, że to Ros rozpowiedział o dramie, jaka miała miejsce w noc z piątku na sobotę. A skoro o Victorze mowa, to musiała z nim porozmawiać, jak najszybciej. Problem w tym, że nie mogła znaleźć typa na żadnym serwisie społecznościowym, a sprawa naprawdę była pilna! Może powinna zaryzykować i wieczorem przejść się do czarnej strefy...?
Ponownie spotkanie Leilani i Victora
w kwietniu 2024 roku
gdzieś w Riverdale City
w kwietniu 2024 roku
gdzieś w Riverdale City
Gdyby ktoś na początku grudnia ubiegłego roku zapowiedział Leilani, że któregoś dnia dojdzie do wniosku, że tęskni za ośrodkiem odwykowym, to dziewczyna zaśmiałaby się mu w twarz. Co prawda ciężko mówić o prywatności w Sunshine Coast, gdy dzieliła pokój z dwiema innymi dziewczynami, jej spotkania z rodzicami były mocno ograniczone, a jeśli już dochodziło do jakiś wyjść, to tylko grupą i w towarzystwie opiekunów — tam przynajmniej czuła się bezpiecznie. Bez ciągłego wystawiania swojej woli na próbę, ani oceniania przez innych.
Sądziła, że terapia pozwoli jej wrócić do normalności, tymczasem gdy po raz pierwszy od blisko czterech miesięcy przekroczyła próg Riverdale High, czuła się jeszcze bardziej obco. Chociaż od jej pojawienia się w szkole minęło już kilka tygodni, nadal nie potrafiła się przełamać i zacząć rozmawiać z rówieśnikami, więc izolowała się od nich.
To dlatego teraz, podczas przerwy obiadowej, zamiast siedzieć ze wszystkimi na stołówce, znalazła się w ogrodzie, gdzie na ławeczce obok fontanny zajadała się kanapkami przygotowanymi rano przez tatę. To znaczy, zajadałaby się, gdyby nie to, że przez palące spojrzenia i szepty za plecami całkiem straciła apetyt. Louisowi będzie przykro, jeśli po pracy znów zastanie w lodówce niezjedzone drugie śniadanie.
Oczywiście, nie przyszło jej do głowy, że ludzie mogą patrzeć na nią przez to, że w miniony weekend zmieniła kolor włosów, a szepty wcale nie były docinkami. Sądziła, że to Ros rozpowiedział o dramie, jaka miała miejsce w noc z piątku na sobotę. A skoro o Victorze mowa, to musiała z nim porozmawiać, jak najszybciej. Problem w tym, że nie mogła znaleźć typa na żadnym serwisie społecznościowym, a sprawa naprawdę była pilna! Może powinna zaryzykować i wieczorem przejść się do czarnej strefy...?
Cała akcja, która miała miejsce w piątkowy wieczór, kompletnie wyprowadziła go z równowagi. Z tego co zdążył zakodować, to właśnie ruszał za Leilani w kierunku drzwi, a stamtąd na strych, kiedy wparował gościu ciut większy i o wiele starszy od niego. Prostując sytuację, nikt nikogo nigdzie nie ciągnął a już na pewno nie za włosy. Era podobnego podrywu z jaskiniami w tle już dawno minęła więc wtf?!
Z upływem czasu był zadowolony ze swojej obniżonej/spowolnionej percepcji i braku reakcji na fizyczny atak. Poddał się bez walki a skończyło się na wyprowadzeniu poza próg domostwa. Jak dobrze, że nie przyszło mu do głowy zgrywanie bohatera a co gorsza skakanie z pięściami do staruszka. Po alkoholu niekoniecznie ogarniał, że bicie właściciela w jego własnej posesji jest lekko mówić średnie. Skończyło się jak się skończyło i już. Zamiast na kluby, uderzył do akademika gdzie poszedł szybko spać. A reszta weekendu minęła już normalnie, bez żadnych większych szaleństw. Taka wiecie, rutyna.
Obiad ogarnął szybciej niż większość uczniów. Nie, nie jadł szybko w obawie, że ktoś mu zabierze talerz, tylko miał jeszcze jedną, nawet pilniejszą potrzebę od spożywania pokarmów. Tak, musiał zajarać i to w ustronnym miejscu żeby nikt z grona pedagogicznego go nie zauważył.
Po wyjściu ze stołówki zamienił dosłownie dwa zdania z jednym ze znajomych i dość żwawym krokiem ruszył w kierunku ogrodu. Mając pewność, że ściana zieleni skutecznie maskuje jego wysoką osobę, wyciągnął paczkę i zapalniczkę. Po odpaleniu szlugi zajął się sprawdzaniem planu zajęć i interpretacją ostatnich zajęć. Być czy nie być, oto jest pytanie. Pogoda była cudowna i to grzech siedzieć w zimnych murach. Chuj z tym. Jeszcze godzinka i spada.
Z upływem czasu był zadowolony ze swojej obniżonej/spowolnionej percepcji i braku reakcji na fizyczny atak. Poddał się bez walki a skończyło się na wyprowadzeniu poza próg domostwa. Jak dobrze, że nie przyszło mu do głowy zgrywanie bohatera a co gorsza skakanie z pięściami do staruszka. Po alkoholu niekoniecznie ogarniał, że bicie właściciela w jego własnej posesji jest lekko mówić średnie. Skończyło się jak się skończyło i już. Zamiast na kluby, uderzył do akademika gdzie poszedł szybko spać. A reszta weekendu minęła już normalnie, bez żadnych większych szaleństw. Taka wiecie, rutyna.
Obiad ogarnął szybciej niż większość uczniów. Nie, nie jadł szybko w obawie, że ktoś mu zabierze talerz, tylko miał jeszcze jedną, nawet pilniejszą potrzebę od spożywania pokarmów. Tak, musiał zajarać i to w ustronnym miejscu żeby nikt z grona pedagogicznego go nie zauważył.
Po wyjściu ze stołówki zamienił dosłownie dwa zdania z jednym ze znajomych i dość żwawym krokiem ruszył w kierunku ogrodu. Mając pewność, że ściana zieleni skutecznie maskuje jego wysoką osobę, wyciągnął paczkę i zapalniczkę. Po odpaleniu szlugi zajął się sprawdzaniem planu zajęć i interpretacją ostatnich zajęć. Być czy nie być, oto jest pytanie. Pogoda była cudowna i to grzech siedzieć w zimnych murach. Chuj z tym. Jeszcze godzinka i spada.
Na pewno szli na strych? Bo Leilani była na sto procent pewna, że dalej stała w miejscu, ale nevermind.
Westchnęła ciężko, odwijając z folii śniadaniowej jedną z dwóch kanapek. Wmusi w siebie to jedzenie, tak jak zmuszała się kiedy feta jeszcze ostro trzymała, żeby nie umrzeć z głodu, czy coś. Z każdym kolejnym kęsem odkrywała jednak, że w sumie smakuje dobrze i że jest okropnie głodna.
Bez zbędnego zachwycania się umiejętnościami kulinarnymi Louisa, szybciutko pochłonęła to, co jej przygotował, pozostawiając jedynie pusty plastikowy pojemnik i zwiniętą w kulki folię. Podniosła się z ławki, by wyrzucić swoje śmieci; najbliższy kosz znajdował się za wysokim żywopłotem, który musiała obejść i zgadnijcie co? Yup, natrafiła na Rosa palącego papierosa. Nie wiedziała już, co gorsze; spotkanie po piątkowej awanturze, czy to, że o tej porze byli całkiem sami w ogrodzie, w miejscu, do którego nie sięgały ciekawskie kamery.
Chciała zagadać do niego na luzie, przeprosić za tamtą akcję i przekazać coś, co z jej punktu widzenia było bardzo ważne, katastrofą i końcem świata. Zamiast tego patrzyła na Victora z lekko rozchylonymi wargami i poszerzonymi źrenicami, zupełnie jakby właśnie zobaczyła ducha. Ciepły kwietniowy wiatr rozwiewał jej jasne włosy, gdy po głowie chodziło jej mnóstwo pytań. Dlaczego los zawsze zsyłał go w najmniej oczekiwanych momentach? Dlaczego każde spotkanie z nim kończyło się kłopotami (przynajmniej dla Lei)? W co tym razem się wpakują?
W nic, jeśli nie będzie nim rozmawiać. Wyminęła go więc bez słowa i wyrzuciła tę nieszczęsną folię, udając, że chłopaka wcale tam nie ma. Jeśli coś do niej mówił, zignorowała go i odwróciła się do niego plecami. Ale Leilani nie była konsekwentna, a na pewno nie w kwestii nierozmawiania z ludźmi, z którymi rozmawiać nie powinna. Jak miała trzymać się z dala od kłopotów, skoro ciekawość była silniejsza?
— Krążą plotki, że niby jesteśmy parą. Wiesz coś o tym? — zapytała odwracając się, normalnie jak w jakimś filmie romantycznym, ale z tą różnicą, że żadnego romantyzmu między tą dwójką nie było. Po prostu chciała wiedzieć, czy to nie przypadkiem Victor rozpowiedział, że jego i pannę Cigfran coś łączyło.
Westchnęła ciężko, odwijając z folii śniadaniowej jedną z dwóch kanapek. Wmusi w siebie to jedzenie, tak jak zmuszała się kiedy feta jeszcze ostro trzymała, żeby nie umrzeć z głodu, czy coś. Z każdym kolejnym kęsem odkrywała jednak, że w sumie smakuje dobrze i że jest okropnie głodna.
Bez zbędnego zachwycania się umiejętnościami kulinarnymi Louisa, szybciutko pochłonęła to, co jej przygotował, pozostawiając jedynie pusty plastikowy pojemnik i zwiniętą w kulki folię. Podniosła się z ławki, by wyrzucić swoje śmieci; najbliższy kosz znajdował się za wysokim żywopłotem, który musiała obejść i zgadnijcie co? Yup, natrafiła na Rosa palącego papierosa. Nie wiedziała już, co gorsze; spotkanie po piątkowej awanturze, czy to, że o tej porze byli całkiem sami w ogrodzie, w miejscu, do którego nie sięgały ciekawskie kamery.
Chciała zagadać do niego na luzie, przeprosić za tamtą akcję i przekazać coś, co z jej punktu widzenia było bardzo ważne, katastrofą i końcem świata. Zamiast tego patrzyła na Victora z lekko rozchylonymi wargami i poszerzonymi źrenicami, zupełnie jakby właśnie zobaczyła ducha. Ciepły kwietniowy wiatr rozwiewał jej jasne włosy, gdy po głowie chodziło jej mnóstwo pytań. Dlaczego los zawsze zsyłał go w najmniej oczekiwanych momentach? Dlaczego każde spotkanie z nim kończyło się kłopotami (przynajmniej dla Lei)? W co tym razem się wpakują?
W nic, jeśli nie będzie nim rozmawiać. Wyminęła go więc bez słowa i wyrzuciła tę nieszczęsną folię, udając, że chłopaka wcale tam nie ma. Jeśli coś do niej mówił, zignorowała go i odwróciła się do niego plecami. Ale Leilani nie była konsekwentna, a na pewno nie w kwestii nierozmawiania z ludźmi, z którymi rozmawiać nie powinna. Jak miała trzymać się z dala od kłopotów, skoro ciekawość była silniejsza?
— Krążą plotki, że niby jesteśmy parą. Wiesz coś o tym? — zapytała odwracając się, normalnie jak w jakimś filmie romantycznym, ale z tą różnicą, że żadnego romantyzmu między tą dwójką nie było. Po prostu chciała wiedzieć, czy to nie przypadkiem Victor rozpowiedział, że jego i pannę Cigfran coś łączyło.
Skoro plan lekcji ogarnięty, decyzja co do ostatniej lekcji podjęta, to można zając się sprawami naprawdę pilnymi. Nadchodzi lato i sezon dla motocykli rozpoczął się na dobre. Warto byłoby zrobić szybki przegląd jak się ma jego cacko po zimie i ewentualnie usprawnić to co do tej pory zawodziło. Bez zastanowienia czy wpadając w wir sieci nie przedłuży sobie przerwy, otworzył kart ę ze sklepem internetowym i zaczął szukać kasku. Tym razem nie dla siebie. Celem otwierania każdej następnej strony było znalezienie odpowiedniej ochrony głowy dla laski. Żadnej konkretnej. Po prosto na wypadek pięknego weekendu dobrze mieć w zanadrzu dodatkowy kask. Nie ma lepszej opcji na spędzenie wspólnego czasu niż przejażdżka.
Pochłonięty przeglądaniem akcesoriów do swojego jednośladu, jedynie kątem oka zauważył przemieszczającą się obok postać. Z góry założył, że to nikt z nauczycieli bo i wzrost i brak reakcji na trzymaną fajkę był jednoznaczny. Najlepsze było to, że wcale nie poznał Leilani. Owszem, gdyby przyjrzał się osobie wyrzucającej jakiegoś śmiecia, to bez trudu by odgadł jej imię ale w ferworze zakupów i przez rzucenie pojedynczego spojrzenia, wcale nie skojarzył jej osoby. To wszystko wina niestandardowym jak na nią włosom.
- Hm? – uniósł zdziwiony wzrok słysząc znajomy głos, a nie identyfikując jego właścicielki. Dopiero po chwili wszystko stało się jasne, dosłownie, heh.
– O kurwa, nie poznałem Cię – zaciągnął się ostatni raz, zgasił papierosa na dołączonym do kosza zadaszeniu i wrzucił to co z niego zostało do plastikowego wora. Ostatnia porcja drapiącego dymu opuściła jego płuca zostając szybko rozwiana przez wiatr.
– Jak, co ? Że ja i Ty? – wsunął telefon do tylnej kieszeni spodnie z niezbyt dowierzającym wyrazem twarzy.
- No chyba żartujesz – nie miałby co robić tylko rozsiewać plotki o tym, jak to po wspólnej, niezmiernie chujowej imprezie szkolnej, los połączył ich drogi w zaskakujący sposób. Taka bajka o księżniczce i chłopaku z sąsiedztwa dla współczesnych dzieciaków. Taka z morałem i kilkoma fajnymi zlepkami słów. Wiecie, coś w stylu ‘połączył ich wspólny odwyk’ albo ‘wyciągnęła go z bagna’ itp.
– Nie. Nie mam z tym nic wspólnego – a co więcej, nawet nie zauważył żeby ktoś go wtedy wiedział, po jej domem. Ani w drodze powrotnej. Było już w sumie późno.
– Mamuśka za kare ufarbowała Ci włosy? – zmrużył oczy chcąc zabłysnąć określeniem na jej rodzaj farbowania bo wiedział, że to jest modne i kilka razy natknął się na to w Internecie. Jak zwykle w takich momentach nie mógł przypomnieć sobie dobrego określenia a nie chciał nic przekręcić bo wyjdzie na głupka.
Pochłonięty przeglądaniem akcesoriów do swojego jednośladu, jedynie kątem oka zauważył przemieszczającą się obok postać. Z góry założył, że to nikt z nauczycieli bo i wzrost i brak reakcji na trzymaną fajkę był jednoznaczny. Najlepsze było to, że wcale nie poznał Leilani. Owszem, gdyby przyjrzał się osobie wyrzucającej jakiegoś śmiecia, to bez trudu by odgadł jej imię ale w ferworze zakupów i przez rzucenie pojedynczego spojrzenia, wcale nie skojarzył jej osoby. To wszystko wina niestandardowym jak na nią włosom.
- Hm? – uniósł zdziwiony wzrok słysząc znajomy głos, a nie identyfikując jego właścicielki. Dopiero po chwili wszystko stało się jasne, dosłownie, heh.
– O kurwa, nie poznałem Cię – zaciągnął się ostatni raz, zgasił papierosa na dołączonym do kosza zadaszeniu i wrzucił to co z niego zostało do plastikowego wora. Ostatnia porcja drapiącego dymu opuściła jego płuca zostając szybko rozwiana przez wiatr.
– Jak, co ? Że ja i Ty? – wsunął telefon do tylnej kieszeni spodnie z niezbyt dowierzającym wyrazem twarzy.
- No chyba żartujesz – nie miałby co robić tylko rozsiewać plotki o tym, jak to po wspólnej, niezmiernie chujowej imprezie szkolnej, los połączył ich drogi w zaskakujący sposób. Taka bajka o księżniczce i chłopaku z sąsiedztwa dla współczesnych dzieciaków. Taka z morałem i kilkoma fajnymi zlepkami słów. Wiecie, coś w stylu ‘połączył ich wspólny odwyk’ albo ‘wyciągnęła go z bagna’ itp.
– Nie. Nie mam z tym nic wspólnego – a co więcej, nawet nie zauważył żeby ktoś go wtedy wiedział, po jej domem. Ani w drodze powrotnej. Było już w sumie późno.
– Mamuśka za kare ufarbowała Ci włosy? – zmrużył oczy chcąc zabłysnąć określeniem na jej rodzaj farbowania bo wiedział, że to jest modne i kilka razy natknął się na to w Internecie. Jak zwykle w takich momentach nie mógł przypomnieć sobie dobrego określenia a nie chciał nic przekręcić bo wyjdzie na głupka.
Tak naprawdę, to początkowo chciała tylko lekko rozjaśnić włosy. To "lekko" zmieniło się później w chęć zostania blondynką. Ostatecznie wyszedł odcień zbliżony do przygaszonego blondu, z którego Leilani była bardzo zadowolona, ale co się wycierpiała na fotelu fryzjerskim na kacu, to jej. Nie ma jednak sensu rozpisywać nad kolorem jej włosów, były po prostu jasne, przez co Cigrfan wyglądała inaczej i na tym się skupmy.
Na jego słowa uśmiechnęła się lekko. Gdyby więcej osób w szkole nie poznało jej tak, jak Victor, gdyby mogła stać się po prostu randomową uczennicą... o rany, jaka byłaby szczęśliwa.
— Sama siebie nie poznaję. — mruknęła bardziej do siebie, niż do niego. Spodziewała się krzyków, wyzwisk, wyśmiewania, tymczasem Ros już któryś raz z kolei pozytywnie ją zaskoczył. Jak tak dalej pójdzie, to jeszcze uwierzy, że on wcale nie jest taki zły.
W odpowiedzi na jego pytania najpierw skinęła głową, a potem pokręciła przecząco głową. Była ś m i e r t e l n i e poważna, podobnie jak sprawa. Dla Victora zapewne to nic wielkiego, pokaże się raz, czy dwa z inną panną na mieście i ludzie przestaną gadać, ale Leilani przejmowała się wszystkim.
— Tak myślałam. Wiesz, że ktoś nam zrobił zdjęcie w Saturday? — zbliżyła się do chłopaka wyciągając z kieszonki sukienki telefon. Przez chwilę grzebała w galerii, denerwując się na to, że urządzenie zacinało się jak zwykle, gdy czegoś pilnie potrzebowała (bo te milion aplikacji w tle wcale nie miało na to wpływu przecież). Ostatecznie wygrała tę nierówną walkę i podsunęła mu pod nos zdjęcie zrobione im z ukrycia, w momencie, w którym Victor postanowił posunąć się o krok dalej we wrabianiu swojego kumpla i złożył na jej ustach pocałunek. — Odezwał się do mnie największy plotkarz w mieście pytając, czy to prawda.
Roześmiała się odrzucając kosmyk włosów do tyłu. A więc zauważył! Nie to, żeby Leilani jakoś specjalnie na tym zależało, ale miło, kiedy ktoś zauważa zmianę.
— Nie, ale to nie była najprzyjemniejsza wizyta u fryzjera. — obdarzyła go tajemniczym uśmiechem chowając telefon. I co teraz? Skoro już dowiedziała się, że to nie Ros stał za tymi plotkami, powinna odwrócić się na pięcie i odejść, ale nie potrafiła. Mimo wszystko, on był jedną z niewielu osób z Riverdale Hight, z którą była w stanie zamienić więcej niż dwa słowa.
Na jego słowa uśmiechnęła się lekko. Gdyby więcej osób w szkole nie poznało jej tak, jak Victor, gdyby mogła stać się po prostu randomową uczennicą... o rany, jaka byłaby szczęśliwa.
— Sama siebie nie poznaję. — mruknęła bardziej do siebie, niż do niego. Spodziewała się krzyków, wyzwisk, wyśmiewania, tymczasem Ros już któryś raz z kolei pozytywnie ją zaskoczył. Jak tak dalej pójdzie, to jeszcze uwierzy, że on wcale nie jest taki zły.
W odpowiedzi na jego pytania najpierw skinęła głową, a potem pokręciła przecząco głową. Była ś m i e r t e l n i e poważna, podobnie jak sprawa. Dla Victora zapewne to nic wielkiego, pokaże się raz, czy dwa z inną panną na mieście i ludzie przestaną gadać, ale Leilani przejmowała się wszystkim.
— Tak myślałam. Wiesz, że ktoś nam zrobił zdjęcie w Saturday? — zbliżyła się do chłopaka wyciągając z kieszonki sukienki telefon. Przez chwilę grzebała w galerii, denerwując się na to, że urządzenie zacinało się jak zwykle, gdy czegoś pilnie potrzebowała (bo te milion aplikacji w tle wcale nie miało na to wpływu przecież). Ostatecznie wygrała tę nierówną walkę i podsunęła mu pod nos zdjęcie zrobione im z ukrycia, w momencie, w którym Victor postanowił posunąć się o krok dalej we wrabianiu swojego kumpla i złożył na jej ustach pocałunek. — Odezwał się do mnie największy plotkarz w mieście pytając, czy to prawda.
Roześmiała się odrzucając kosmyk włosów do tyłu. A więc zauważył! Nie to, żeby Leilani jakoś specjalnie na tym zależało, ale miło, kiedy ktoś zauważa zmianę.
— Nie, ale to nie była najprzyjemniejsza wizyta u fryzjera. — obdarzyła go tajemniczym uśmiechem chowając telefon. I co teraz? Skoro już dowiedziała się, że to nie Ros stał za tymi plotkami, powinna odwrócić się na pięcie i odejść, ale nie potrafiła. Mimo wszystko, on był jedną z niewielu osób z Riverdale Hight, z którą była w stanie zamienić więcej niż dwa słowa.
Porzućmy temat koloru włosów całkowicie. Nie znał się na tym kompletnie. Zakres świadomości związanej z farbami zaczynał się i kończył na tym, że to co rozjaśnione, inaczej można nazwać tlenionym. A i do tego nie miał pewności takiej, co to dłoń by dał sobie odciąć. Raz w życiu, jak miał 12 lat, starsza kuzynka maznęła mu pasemko na grzywce przez co wyglądał jak po niefortunnym spotkaniu z farbą koloru najbardziej jajecznym ever. W połowie eksperymentu obleciał go strach, zmył szybko to śmierdzące, niebieskie gówno i w efekcie zamiast seksi platyny, wyszło obciachowe żółtko. To tyle jeśli chodzi o jego doznania w materii farb.
Ściągając brwi, chwycił w dwa palce nasadę nosa ostro się nad czymś zastanawiając. Był tam on, ona, Kevin, i tysiąc pięćset, w cudzysłowu, ludzi. Nie skupiał się ani na tym kto siedział za nim, ani na tym kto siedział przed nim. Jeśli ktoś strzelił fotkę to z pewnością bez flesza, bo to akurat nawet kret by zauważył.
– Nie, skąd mam to wiedzieć? – Jedno jeśli dostała wiadomość prywatną, inna jeśli ktoś udostępniłby to na jakimś portalu. Ros był zajebiście mało aktywny więc nie mógł mieć o tym pojęcia. Fejsy i inne takie średnio go jarały więc o niektórych rzeczach dowiadywał się z opóźnieniem. Tak jak np. o tym, że jest chłopakiem Lei. W sumie lepiej późno niż wcale, no nie?
– Kto to taki? – zapytał ponoru zastanawiając się czy nie zakupić tej dziewuszce kiedyś małego, przenośnego krzesełka. Od patrzenia w dół zaczynał go boleć kark. A tak nosiłaby taki gadżet przy sobie i w miarę potrzeb, używała, np. do rozmowy z nim, Lol.
Nie to żeby Ros kojarzył wszystkich z imienia i nazwiska ale może traf będzie chciał, że akurat gostka gdzieś kiedyś widział albo coś już o nim słyszał. Zobaczymy, przekonamy się.
– A w sumie jebać go. Olej co mówią ludzie. Ja zawsze tak robię – ruszył wolno przed siebie a ta cała informacja spłynęła po nim jak po kaczce. Z natury był typ człowieka, który ma na wszystko wyjebane. Ludzie zawsze gadali i będą gadać. Jemu to zwisało i powiewało ale dla niej to serio powód do nerwów? Po tej całej aferze, która miała miejsce kilka miesięcy temu powinna się uodpornić na gadkę. Tymczasem wyglądała na przejętą.
– Dlaczego? – nie skojarzył, że ta metamorfoza mogła mieć miejsce następnego dnia, dlatego zapytał na luzie co z tym fryzjerem było nie tak. A może wyszarpał ją za włosy albo co, heh. Wyglądało na to, że Vic miał dzisiaj dzień pytań. Jak na niego zadał ich sporo a przecież zaraz kończy się ta śmiesznie krótka przerwa, no ludzie!
Ściągając brwi, chwycił w dwa palce nasadę nosa ostro się nad czymś zastanawiając. Był tam on, ona, Kevin, i tysiąc pięćset, w cudzysłowu, ludzi. Nie skupiał się ani na tym kto siedział za nim, ani na tym kto siedział przed nim. Jeśli ktoś strzelił fotkę to z pewnością bez flesza, bo to akurat nawet kret by zauważył.
– Nie, skąd mam to wiedzieć? – Jedno jeśli dostała wiadomość prywatną, inna jeśli ktoś udostępniłby to na jakimś portalu. Ros był zajebiście mało aktywny więc nie mógł mieć o tym pojęcia. Fejsy i inne takie średnio go jarały więc o niektórych rzeczach dowiadywał się z opóźnieniem. Tak jak np. o tym, że jest chłopakiem Lei. W sumie lepiej późno niż wcale, no nie?
– Kto to taki? – zapytał ponoru zastanawiając się czy nie zakupić tej dziewuszce kiedyś małego, przenośnego krzesełka. Od patrzenia w dół zaczynał go boleć kark. A tak nosiłaby taki gadżet przy sobie i w miarę potrzeb, używała, np. do rozmowy z nim, Lol.
Nie to żeby Ros kojarzył wszystkich z imienia i nazwiska ale może traf będzie chciał, że akurat gostka gdzieś kiedyś widział albo coś już o nim słyszał. Zobaczymy, przekonamy się.
– A w sumie jebać go. Olej co mówią ludzie. Ja zawsze tak robię – ruszył wolno przed siebie a ta cała informacja spłynęła po nim jak po kaczce. Z natury był typ człowieka, który ma na wszystko wyjebane. Ludzie zawsze gadali i będą gadać. Jemu to zwisało i powiewało ale dla niej to serio powód do nerwów? Po tej całej aferze, która miała miejsce kilka miesięcy temu powinna się uodpornić na gadkę. Tymczasem wyglądała na przejętą.
– Dlaczego? – nie skojarzył, że ta metamorfoza mogła mieć miejsce następnego dnia, dlatego zapytał na luzie co z tym fryzjerem było nie tak. A może wyszarpał ją za włosy albo co, heh. Wyglądało na to, że Vic miał dzisiaj dzień pytań. Jak na niego zadał ich sporo a przecież zaraz kończy się ta śmiesznie krótka przerwa, no ludzie!
To, że Victor nie był into internety, zauważyła już dawno temu, gdy chciała go wystalkować odszukać na facebooku, instagramie, twitterze, youtube, a nawet pintereście. I nic! Przez moment zastanawiała się nawet, czy tak naprawdę nie jest rosyjskim agentem, wysłanym do Kanady jako szpieg udający ucznia. To by wyjaśniało jego nieistnienie w serwisach społecznościowych oraz fakt, że wyglądał na znacznie więcej niż dziewiętnaście... no, chyba już rocznikowo dwadzieścia lat.
Nawet jeśli zdjęcie nie zostało jeszcze nigdzie wrzucone, to zapewne zdążyło już obiec kilka(dziesiąt) skrzynek odbiorczych, bowiem Leilani wątpiła, by Chester je zrobił. Dało się to wywnioskować po perspektywie — fotograf był wysoki i stał.
— Taki jeden typek na wózku. Iii... w ogóle nie chodziło mu o nas iii... raczej tego nie opublikuje, bo w sumie jest całkiem spoko, ale boję się, że mógłby to zrobić ktoś inny. A wtedy przypał możemy mieć oboje. — powiększyła zdjęcie skupiając się na kuflach piwa stojących na stoliku, przy którym siedzieli. Młodej oberwałoby się (miała nadzieję, że tylko) solidnym ochrzanem za prowadzanie się z ćpunem, Ros z kolei mógłby mieć dramę o rozpijanie nieletnich, nawet jeśli Cigfran zdobyła alkohol na własną rękę. To oczywiste, że się przejmowała!
— Łatwo Ci mówić, Vic. Ty masz swoich kumpli, których nie obchodzi co o Tobie mówią na mieście. Ja nie mam nikogo. — to nie do końca prawda, bo przecież mogła liczyć na wsparcie Louisa i Jonny, ale rodzice nie przyjdą z nią do szkoły, nie usiądą razem w ławce i nie zjedzą z nią drugiego śniadania, gdy wszystkie miejsca na stołówce okażą się magicznie "zajęte". Byli wokół niej ludzie, których niegdyś nazywała przyjaciółmi; stypendialni, jak ona, albo walczący o stypendium. Idealne dzieciaki z idealnych rodzin, nienaganni, z wzorowymi wynikami w nauce. Po akcji na balu zaczęli udawać, że Leilani nie istnieje. Z jednej strony zrobili jej wielką przysługę, ale z drugiej...
Poczuła jak pod powiekami zbierają się gorące łzy, dlatego spuściła głowę wbijając wzrok w swoje śnieżnobiałe trampki. To znaczy, były białe, gdy wychodziła z domu; teraz miały kolor kurzu. Nie chciała płakać, nie przy Rosie, przed którym udawała twardą, zimną i niedostępną.
— Bo byłam na kacu — odparła ocierając wierzchem dłoni kroplę, która spłynęła po jej policzku. — I zanim powiesz, że to głupie, że wyszłam z domu w takim stanie, musisz wiedzieć, że to najlepszy salon w mieście, a na wizytę czekałam trzy tygodnie. Nie mogłam odpuścić.
Szybka zmiana tematu pozwoliła jej powstrzymać się od szlochu. Cóż, najwyżej będzie udawać, że coś jej wpadło do oka. Albo, że ma na coś alergię. W końcu wiosna, wszystko pyli...
Nawet jeśli zdjęcie nie zostało jeszcze nigdzie wrzucone, to zapewne zdążyło już obiec kilka(dziesiąt) skrzynek odbiorczych, bowiem Leilani wątpiła, by Chester je zrobił. Dało się to wywnioskować po perspektywie — fotograf był wysoki i stał.
— Taki jeden typek na wózku. Iii... w ogóle nie chodziło mu o nas iii... raczej tego nie opublikuje, bo w sumie jest całkiem spoko, ale boję się, że mógłby to zrobić ktoś inny. A wtedy przypał możemy mieć oboje. — powiększyła zdjęcie skupiając się na kuflach piwa stojących na stoliku, przy którym siedzieli. Młodej oberwałoby się (miała nadzieję, że tylko) solidnym ochrzanem za prowadzanie się z ćpunem, Ros z kolei mógłby mieć dramę o rozpijanie nieletnich, nawet jeśli Cigfran zdobyła alkohol na własną rękę. To oczywiste, że się przejmowała!
— Łatwo Ci mówić, Vic. Ty masz swoich kumpli, których nie obchodzi co o Tobie mówią na mieście. Ja nie mam nikogo. — to nie do końca prawda, bo przecież mogła liczyć na wsparcie Louisa i Jonny, ale rodzice nie przyjdą z nią do szkoły, nie usiądą razem w ławce i nie zjedzą z nią drugiego śniadania, gdy wszystkie miejsca na stołówce okażą się magicznie "zajęte". Byli wokół niej ludzie, których niegdyś nazywała przyjaciółmi; stypendialni, jak ona, albo walczący o stypendium. Idealne dzieciaki z idealnych rodzin, nienaganni, z wzorowymi wynikami w nauce. Po akcji na balu zaczęli udawać, że Leilani nie istnieje. Z jednej strony zrobili jej wielką przysługę, ale z drugiej...
Poczuła jak pod powiekami zbierają się gorące łzy, dlatego spuściła głowę wbijając wzrok w swoje śnieżnobiałe trampki. To znaczy, były białe, gdy wychodziła z domu; teraz miały kolor kurzu. Nie chciała płakać, nie przy Rosie, przed którym udawała twardą, zimną i niedostępną.
— Bo byłam na kacu — odparła ocierając wierzchem dłoni kroplę, która spłynęła po jej policzku. — I zanim powiesz, że to głupie, że wyszłam z domu w takim stanie, musisz wiedzieć, że to najlepszy salon w mieście, a na wizytę czekałam trzy tygodnie. Nie mogłam odpuścić.
Szybka zmiana tematu pozwoliła jej powstrzymać się od szlochu. Cóż, najwyżej będzie udawać, że coś jej wpadło do oka. Albo, że ma na coś alergię. W końcu wiosna, wszystko pyli...
Rosyjski agent brzmi świetnie I najpewniej niejedna by na to poleciała. Dorzucając do tego ‘jeśli Ci powiem, muszę Cię zabić’ mamy jakiś tani i oklepany scenariusz do filmów. Gdzieś to już kiedyś słyszałem? Nevermind.
Przyjrzał się dokładnie zrobionemu zdjęciu szybko wnioskując, że jego twarz, przekręcona w kierunku Lei, wcale nie jest dobrze widoczna. W każdym razie wielu typków miało obecnie podobny zaczes i zarost bo moda. Wprawdzie rzeczywiście fotograf ujął akurat jego ale to mógł być (prawie)każdy. Tak odbiegając na sekundkę od tematu, rzucając krytyczne spojrzenie na ekran dużego telefonu musiał przyznać, że dobrze wyszedł. Był fotogeniczny? Nigdy się nad tym nie zastanawiał ale wszystko wskazywało na to, że aparaty nie psują się przy próbie uchwycenia migawki z życia z nim w roli głównej.
– Plotkara na wózku. Nigdy go nie widziałem ale słyszałem coś o nim. – wpadł jej w słowo czując, że to co ma do powiedzenia nie jest może mega ważne i istotne ale interesujące.
– Pierwszego dnia poznałem gościa, który mnie o nim uprzedził. Chyba powiedział, że trzeba na niego uważać – przypadek?!Wzruszył ramieniem poprawiając przy okazji plecak, którego zawartość była tak ograniczona, że spoczywał na części tułowia niczym naleśnik, heh.
– Nie wiem czy zauważyłaś, może nie, ale jestem trochę starczy i mogę się nawet obłożyć piwami. Mam do tego prawo. Tak samo jak postawić swoje piwo przed kimś innym. – o dziwo kufel przed Lei nie był podpisany i nawet jeśli naiwnym było tłumaczenie, że ten też jest Rosa, to nikt im tego nie udowodni. Pozamiatane? Chyba jeszcze nie.
Sapnął pod nosem wznosząc spojrzenie ku niebiosom. Życie jest trudne, brutalne i nie zawsze sypie nam pod stopy płatki róż, no chyba, że gramy w jakiś obrzydliwie romantycznym filmie. Nie zawsze jest tak jak sobie tego życzymy.
– No i? Pogadają, poplotkują jeszcze tydzień, może dwa. Później o wszystkim zapomną i będzie normalnie. – wyłożył gestykulując jej dłonią przed nosem. Serio to aż tak bardzo ją bolało? Vic, król patentu i miszczu olewki, jeśli nie miał z kim zamienić słowa, to wyciągał telefon i pykał w jakieś gierki. Nie miał ciśnienia bycia w centrum uwagi i na siłę nie szukał nowych kumpli. Ogólnie miał często wszystko dupie i to sprawiało, że nie miał chęci na pogawędki. Taki stan rzeczy mu odpowiadał.
– Weź się kobieto w garść – poklepał ją dwukrotnie po ramieniu nie widząc co ma niby zrobić w takiej sytuacji. Nigdy nikogo nie pocieszał, nie umiał i nie chciał się tego nauczyć. Litość jest dla ciot.
Wyminął ją i ruszył w kierunku budynku szkoły. Zaraz zadzwoni dzwonek a on znowu będzie musiał prowadzić wykład dlaczego to znów się spóźnił.
– Zawijam stąd po tej godzinie. Jak chcesz to możesz iść ze mną. – krzyknął przez ramię bawiąc się jednocześnie wysłużoną zapalniczką.
Przyjrzał się dokładnie zrobionemu zdjęciu szybko wnioskując, że jego twarz, przekręcona w kierunku Lei, wcale nie jest dobrze widoczna. W każdym razie wielu typków miało obecnie podobny zaczes i zarost bo moda. Wprawdzie rzeczywiście fotograf ujął akurat jego ale to mógł być (prawie)każdy. Tak odbiegając na sekundkę od tematu, rzucając krytyczne spojrzenie na ekran dużego telefonu musiał przyznać, że dobrze wyszedł. Był fotogeniczny? Nigdy się nad tym nie zastanawiał ale wszystko wskazywało na to, że aparaty nie psują się przy próbie uchwycenia migawki z życia z nim w roli głównej.
– Plotkara na wózku. Nigdy go nie widziałem ale słyszałem coś o nim. – wpadł jej w słowo czując, że to co ma do powiedzenia nie jest może mega ważne i istotne ale interesujące.
– Pierwszego dnia poznałem gościa, który mnie o nim uprzedził. Chyba powiedział, że trzeba na niego uważać – przypadek?!Wzruszył ramieniem poprawiając przy okazji plecak, którego zawartość była tak ograniczona, że spoczywał na części tułowia niczym naleśnik, heh.
– Nie wiem czy zauważyłaś, może nie, ale jestem trochę starczy i mogę się nawet obłożyć piwami. Mam do tego prawo. Tak samo jak postawić swoje piwo przed kimś innym. – o dziwo kufel przed Lei nie był podpisany i nawet jeśli naiwnym było tłumaczenie, że ten też jest Rosa, to nikt im tego nie udowodni. Pozamiatane? Chyba jeszcze nie.
Sapnął pod nosem wznosząc spojrzenie ku niebiosom. Życie jest trudne, brutalne i nie zawsze sypie nam pod stopy płatki róż, no chyba, że gramy w jakiś obrzydliwie romantycznym filmie. Nie zawsze jest tak jak sobie tego życzymy.
– No i? Pogadają, poplotkują jeszcze tydzień, może dwa. Później o wszystkim zapomną i będzie normalnie. – wyłożył gestykulując jej dłonią przed nosem. Serio to aż tak bardzo ją bolało? Vic, król patentu i miszczu olewki, jeśli nie miał z kim zamienić słowa, to wyciągał telefon i pykał w jakieś gierki. Nie miał ciśnienia bycia w centrum uwagi i na siłę nie szukał nowych kumpli. Ogólnie miał często wszystko dupie i to sprawiało, że nie miał chęci na pogawędki. Taki stan rzeczy mu odpowiadał.
– Weź się kobieto w garść – poklepał ją dwukrotnie po ramieniu nie widząc co ma niby zrobić w takiej sytuacji. Nigdy nikogo nie pocieszał, nie umiał i nie chciał się tego nauczyć. Litość jest dla ciot.
Wyminął ją i ruszył w kierunku budynku szkoły. Zaraz zadzwoni dzwonek a on znowu będzie musiał prowadzić wykład dlaczego to znów się spóźnił.
– Zawijam stąd po tej godzinie. Jak chcesz to możesz iść ze mną. – krzyknął przez ramię bawiąc się jednocześnie wysłużoną zapalniczką.
Ciekawe, która by na to poleciała? Bo gdyby próbował, Leilani byłaby pierwsza, żeby go podklablować do odpowiednich służb, w końcu donos jest najwyższą formą obywatelskiej dojrzałości (a przy okazji może by skasowali jej wyrok za ćpanie na balu?).
— Mnie też ostrzegali przed nim we wrześniu, ale po tym wszystkim, co działo się potem... jakoś wyleciało mi z głowy — wzruszyła ramionami. Plotki były ostatnią rzeczą, jaką przejmowała się w czasie, gdy była zawieszona i czekała ją rozprawa. Po odwyku chciała tylko wtopić się w tłum uczniów i cieszyć się nowym życiem. I wszystko szło zgodnie z planem, dopóki jeden z nauczycieli nie przeczytał po raz pierwszy jej nazwiska od czterech miesięcy, a oczy prawie całej klasy (która nie zdążyła zauważyć jej wcześniej i przyzwyczaiła się do nieobecności) nie spoczęły na siedzącej w ostatniej ławce Cigfran. Czar niewidzialności prysł, a wraz z nim gruba warstwa kurzu opadła z tematu zwanego balem.
Z drugiej strony, skoro zaczęła martwić się takimi drobiazgami, to oznaczało, że największy kryzys został zażegnany. Tylko jakoś tak przykro musieć jeść samej w szkolnym ogrodzie, zamiast na stołówce.
Na jego tłumaczenia nie odpowiedziała nic, jedynie pokręciła głową z politowaniem. To tłumaczenie naprawdę by nie przeszło, nie po akcji na balu. Przecież cała trójka nie dość, że była naćpana, to jeszcze pijana.
— Wróciłam do szkoły trzy tygodnie temu. Miałam nadzieję, że do tej pory znajdą już sobie inną ofiarę. — wymamrotała śledząc wzrokiem jego dłoń, by następnie zadrżeć, gdy ta spoczęła na jej ramieniu. Nigdy by nie pomyślała, że Victor Ros będzie ją pocieszał, nie po tym wszystkim, co mu zrobiła. Jego propozycja już całkiem zbiła go z tropu. Wspólne wagary po tym, co w piątek działo się w jej domu?
— Zwinęłabym się już teraz. — dogoniła chłopaka zarzucając na ramię zabrany z ławki plecak. Skoro Cadogan zapowiedział, że i tak nie zaliczy roku, to dlaczego miałaby się starać o wzorową frekwencję? Była córką lekarza, mogła poprosić kogo trzeba o wypisanie lewego zwolnienia lekarskiego za cały dzień, a potem zgrywać głupią i wciskać nauczycielom, z którymi miała poranne zajęcia, że nie było jej cały dzień w szkole. I to samo mogła załatwić Victorowi, nie ma sprawy. Chyba w takiej prozaicznej sprawie nie będą przetrząsać całego monitoringu, nie?
Kolejny raz planowała jakieś głupstwo z udziałem Rosa. Czy to jakaś ukryta słabość do niego? A może po prostu głupota? Why not both?
— Mnie też ostrzegali przed nim we wrześniu, ale po tym wszystkim, co działo się potem... jakoś wyleciało mi z głowy — wzruszyła ramionami. Plotki były ostatnią rzeczą, jaką przejmowała się w czasie, gdy była zawieszona i czekała ją rozprawa. Po odwyku chciała tylko wtopić się w tłum uczniów i cieszyć się nowym życiem. I wszystko szło zgodnie z planem, dopóki jeden z nauczycieli nie przeczytał po raz pierwszy jej nazwiska od czterech miesięcy, a oczy prawie całej klasy (która nie zdążyła zauważyć jej wcześniej i przyzwyczaiła się do nieobecności) nie spoczęły na siedzącej w ostatniej ławce Cigfran. Czar niewidzialności prysł, a wraz z nim gruba warstwa kurzu opadła z tematu zwanego balem.
Z drugiej strony, skoro zaczęła martwić się takimi drobiazgami, to oznaczało, że największy kryzys został zażegnany. Tylko jakoś tak przykro musieć jeść samej w szkolnym ogrodzie, zamiast na stołówce.
Na jego tłumaczenia nie odpowiedziała nic, jedynie pokręciła głową z politowaniem. To tłumaczenie naprawdę by nie przeszło, nie po akcji na balu. Przecież cała trójka nie dość, że była naćpana, to jeszcze pijana.
— Wróciłam do szkoły trzy tygodnie temu. Miałam nadzieję, że do tej pory znajdą już sobie inną ofiarę. — wymamrotała śledząc wzrokiem jego dłoń, by następnie zadrżeć, gdy ta spoczęła na jej ramieniu. Nigdy by nie pomyślała, że Victor Ros będzie ją pocieszał, nie po tym wszystkim, co mu zrobiła. Jego propozycja już całkiem zbiła go z tropu. Wspólne wagary po tym, co w piątek działo się w jej domu?
— Zwinęłabym się już teraz. — dogoniła chłopaka zarzucając na ramię zabrany z ławki plecak. Skoro Cadogan zapowiedział, że i tak nie zaliczy roku, to dlaczego miałaby się starać o wzorową frekwencję? Była córką lekarza, mogła poprosić kogo trzeba o wypisanie lewego zwolnienia lekarskiego za cały dzień, a potem zgrywać głupią i wciskać nauczycielom, z którymi miała poranne zajęcia, że nie było jej cały dzień w szkole. I to samo mogła załatwić Victorowi, nie ma sprawy. Chyba w takiej prozaicznej sprawie nie będą przetrząsać całego monitoringu, nie?
Kolejny raz planowała jakieś głupstwo z udziałem Rosa. Czy to jakaś ukryta słabość do niego? A może po prostu głupota? Why not both?
Hahaha z pewnością to byłoby super świetne rozwiązanie. Szkoda, że państwo, w którym mieszkali jeszcze nie wpadł na tak genialny pomysł. Reklamy i telebimy głoszące hasła o kasowaniu przewinień w zamian za donosicielstwo. Nie tylko na świecie ale także i tu było w chuj ludzi pozbawionych honoru. Ci pierwsi biegliby na komisariat żeby podkablować sąsiada albo nawet jakiegoś dalszego członka rodziny. I cyk wykreślamy pana/pani zawiasy. Świetny plan, no geniusz.
– To po co z nim jeszcze piszesz – skoro przypomniało jej się, że ten koleś nie jest rekomendowany do grona najlepszych znajomych, to chyba logiczne było zerwanie kontaktu. Tak myślał Ros ale Leilani była zdesperowana. Chwytała się każdego, kto chciał z nią pisać czy rozmawiać w realu. Otoczona gronem znajomych najpewniej nigdy nie zamieniłaby z nim samym nawet ćwierci słowa. A tu proszę, Vic mógł nawet pomyśleć, że ta mała nawet go lubi. Dziwne, nie? Po tym wszystkim wcześniej.
– Pogadaj o tym ze swoim lekarzem. Ja nie umiem Ci pomóc – był czas, że i on czuł na sobie spojrzenia innych ale przy takim charakterze i podejściu do życia, to nie miało żadnego znaczenia. Dopóki ktoś nie powiedział mu czegoś prosto w twarz, miał kompletnie wyjebane. Plotki nic nie zmieniały w jego życiu. I tak znajomi mieli gdzieś to co wydarzyło się kawał czasu temu. Większość żyła nadchodzącymi wakacjami. I on powoli planował jakiś krótki wyjazd. Może jakieś jeziorka, namioty itp.? Kto wiem, kto wie.
– A ja nie. Mam matmę i jak ją opuszczę to będę daleko w dupie. – ona może i miała dzianych rodziców, którzy mogli ją okleić lewymi zwolnieniami ale on musiał sobie radzić sam. Nie lubił też zaciągać długów wdzięczności bo te wypada spłacać. Najlepiej będzie jak odbębni 45 minut, a później ulotni się z placówki. Dzisiejszy dzień był zbyt piękny żeby gnić w murach szkoły.
– Po tej godzinie będę za winklem ogrodzenia. Poczekam 5 minut. Jak nie dotrzesz zawijam sam. – nie mógł przecież tam sterczeć w nieskończoność. To pięć minut to czas jaki daje sobie na wypalenie szlugi. Lei może zmienić zdanie i nie pojawić się. Jako że nie ma do niej numeru telefonu, taka umowa była na miejscu. Normalnie w punkt.
– To narka – poprawił zwłoki plecaka i ruszył przed siebie. Gdzieś w połowie czwartego kroku dobiegł go sygnał dzwonka. Idealnie
Tak jak przewidywał, pójście na zajęcia z matmy były dobrym posunięciem. Nowy temat, mozolne tłumaczenie, które nawet on załapał. Pierwsza dobra decyzja od dłuższego czasu.
Mając wybitnie dobry humor z powodu pogody i tego, że właśnie zakończył zajęcia, z własnej woli ofc, przemknął przez bramę główną i zatrzymał się dopiero za rogiem pokaźnego ogrodzenia. Z kieszeni wyjął do połowy pełną paczkę, zapalniczkę i zrobił z tego duetu należyty użytek.
– To po co z nim jeszcze piszesz – skoro przypomniało jej się, że ten koleś nie jest rekomendowany do grona najlepszych znajomych, to chyba logiczne było zerwanie kontaktu. Tak myślał Ros ale Leilani była zdesperowana. Chwytała się każdego, kto chciał z nią pisać czy rozmawiać w realu. Otoczona gronem znajomych najpewniej nigdy nie zamieniłaby z nim samym nawet ćwierci słowa. A tu proszę, Vic mógł nawet pomyśleć, że ta mała nawet go lubi. Dziwne, nie? Po tym wszystkim wcześniej.
– Pogadaj o tym ze swoim lekarzem. Ja nie umiem Ci pomóc – był czas, że i on czuł na sobie spojrzenia innych ale przy takim charakterze i podejściu do życia, to nie miało żadnego znaczenia. Dopóki ktoś nie powiedział mu czegoś prosto w twarz, miał kompletnie wyjebane. Plotki nic nie zmieniały w jego życiu. I tak znajomi mieli gdzieś to co wydarzyło się kawał czasu temu. Większość żyła nadchodzącymi wakacjami. I on powoli planował jakiś krótki wyjazd. Może jakieś jeziorka, namioty itp.? Kto wiem, kto wie.
– A ja nie. Mam matmę i jak ją opuszczę to będę daleko w dupie. – ona może i miała dzianych rodziców, którzy mogli ją okleić lewymi zwolnieniami ale on musiał sobie radzić sam. Nie lubił też zaciągać długów wdzięczności bo te wypada spłacać. Najlepiej będzie jak odbębni 45 minut, a później ulotni się z placówki. Dzisiejszy dzień był zbyt piękny żeby gnić w murach szkoły.
– Po tej godzinie będę za winklem ogrodzenia. Poczekam 5 minut. Jak nie dotrzesz zawijam sam. – nie mógł przecież tam sterczeć w nieskończoność. To pięć minut to czas jaki daje sobie na wypalenie szlugi. Lei może zmienić zdanie i nie pojawić się. Jako że nie ma do niej numeru telefonu, taka umowa była na miejscu. Normalnie w punkt.
– To narka – poprawił zwłoki plecaka i ruszył przed siebie. Gdzieś w połowie czwartego kroku dobiegł go sygnał dzwonka. Idealnie
Tak jak przewidywał, pójście na zajęcia z matmy były dobrym posunięciem. Nowy temat, mozolne tłumaczenie, które nawet on załapał. Pierwsza dobra decyzja od dłuższego czasu.
Mając wybitnie dobry humor z powodu pogody i tego, że właśnie zakończył zajęcia, z własnej woli ofc, przemknął przez bramę główną i zatrzymał się dopiero za rogiem pokaźnego ogrodzenia. Z kieszeni wyjął do połowy pełną paczkę, zapalniczkę i zrobił z tego duetu należyty użytek.
Czy Leilani byłaby w stanie donieść na kogoś ze swojej rodziny? Owszem, na ojczyma. To jednak miałoby charakter jej prywatnej zemsty. Nie potrzebowała dodatkowej zachęty jaką byłoby wymazanie z kanadyjskiego odpowiednika krajowego rejestru karnego. Ale sam pomysł z czyszczeniem kartoteki w zamian za kilka informacji wydawał się całkiem dobry.
Victor jednak mógł czuć się bezpieczny. Nie wydała swoich dilerów przyciskana jesienią przez policję i sąd, to dlaczego miałaby teraz komuś powiedzieć, że Ros rozprowadza prochy? W życiu zrobiła niejedno głupstwo i zapewne będzie je robić dalej, ale jeszcze nie oszalała na tyle, by zadzierać z czarną strefą.
— ... Bo... Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem — uśmiechnęła się tajemniczo, a jej błyszczące oczy nie wróżyły niczego dobrego. Nie zamierzała jeszcze zdradzać mu swojego małego planu, a na pewno nie przed wybadaniem jaki stosunek tak naprawdę ma do niej Victor. Jeszcze tego brakowało, by ostrzegł kogo trzeba!
Lekarz? Prychnęła krzyżując dłonie na piersiach. To już lepiej weźmie przykład z Rosa i będzie mieć na wszystko wywalone. Dopóki była nieletnia, lekarze mieli obowiązek kontaktować się z rodzicami i informować ich o dosłownie w s z y s t k i m. A po co martwić Jonnę i Louisa?
— ...też mam teraz matmę, dlatego chcę się zerwać. — mruknęła tłumiąc śmiech. Przecież już byli w dupie, mieli powtarzać rok, więc A, czy F na świadectwie nie zrobi różnicy. Przynajmniej nie dla Lei. — Walić, przeczekam w łazience, czy coś. Do później.
Tak, jak zapowiedziała, gdy tylko przekroczyła próg szkoły, zamiast udać się do sali, skierowała swoje kroki w stronę najbliższej toalety. Przynajmniej nadrobi memy.
Łazienka, w której zabarykadowała się dziewczyna, znajdowała nieopodal miejsca, w którym umówiła się z Rosem. Tak więc paląc papierosa mógł być świadkiem tego, jak najpierw z prostokątnego okna na parterze został wyrzucony czarny plecak z kolorowymi przypinkami, a chwilę później wypadła (tak, dosłownie wypadła) z niego sama Leilani. Miała szczęście, że wylądowała na miękkiej trawie i poza kilkoma siniakami nie stało jej się nic poważniejszego. Dopiero po chwili jęczenia z bólu zdała sobie sprawę z tego, że nie jest sama.
— Jeśli komuś o tym powiesz, to zabiję — rzuciła podnosząc się z ziemi. A potem zrobiła coś, o co sama by siebie nie podejrzewała i zaczęła się śmiać. Głośno i szczerze. — O Boże, czy ja właśnie uciekłam ze szkoły przez okno?
Victor jednak mógł czuć się bezpieczny. Nie wydała swoich dilerów przyciskana jesienią przez policję i sąd, to dlaczego miałaby teraz komuś powiedzieć, że Ros rozprowadza prochy? W życiu zrobiła niejedno głupstwo i zapewne będzie je robić dalej, ale jeszcze nie oszalała na tyle, by zadzierać z czarną strefą.
— ... Bo... Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem — uśmiechnęła się tajemniczo, a jej błyszczące oczy nie wróżyły niczego dobrego. Nie zamierzała jeszcze zdradzać mu swojego małego planu, a na pewno nie przed wybadaniem jaki stosunek tak naprawdę ma do niej Victor. Jeszcze tego brakowało, by ostrzegł kogo trzeba!
Lekarz? Prychnęła krzyżując dłonie na piersiach. To już lepiej weźmie przykład z Rosa i będzie mieć na wszystko wywalone. Dopóki była nieletnia, lekarze mieli obowiązek kontaktować się z rodzicami i informować ich o dosłownie w s z y s t k i m. A po co martwić Jonnę i Louisa?
— ...też mam teraz matmę, dlatego chcę się zerwać. — mruknęła tłumiąc śmiech. Przecież już byli w dupie, mieli powtarzać rok, więc A, czy F na świadectwie nie zrobi różnicy. Przynajmniej nie dla Lei. — Walić, przeczekam w łazience, czy coś. Do później.
Tak, jak zapowiedziała, gdy tylko przekroczyła próg szkoły, zamiast udać się do sali, skierowała swoje kroki w stronę najbliższej toalety. Przynajmniej nadrobi memy.
Łazienka, w której zabarykadowała się dziewczyna, znajdowała nieopodal miejsca, w którym umówiła się z Rosem. Tak więc paląc papierosa mógł być świadkiem tego, jak najpierw z prostokątnego okna na parterze został wyrzucony czarny plecak z kolorowymi przypinkami, a chwilę później wypadła (tak, dosłownie wypadła) z niego sama Leilani. Miała szczęście, że wylądowała na miękkiej trawie i poza kilkoma siniakami nie stało jej się nic poważniejszego. Dopiero po chwili jęczenia z bólu zdała sobie sprawę z tego, że nie jest sama.
— Jeśli komuś o tym powiesz, to zabiję — rzuciła podnosząc się z ziemi. A potem zrobiła coś, o co sama by siebie nie podejrzewała i zaczęła się śmiać. Głośno i szczerze. — O Boże, czy ja właśnie uciekłam ze szkoły przez okno?
Jaka szkoda, że akurat tamtych nie sypnęła. To oznaczałoby wakat na specyficznym rynku pracy, więcej zleceń dla niego i więcej zielonych w kieszeni. W tej jednej kwestii żałował, że nie pokazała palcem na ustawionych za weneckim lustrem facetów. ‘To ten i ten ostatni’ dokładnie tyle wystarczyło żeby mógł wieść lepszy żywot. Nie narzekał na to co miał ale jak większość ludzi pragnął więcej. Prosty mechanizm nakręcany przez zachłanność.
Na Rosa nikt nie miał żadnych dowodów. Najmniej o jego winie mogła wiedzieć sama Lailani bo nigdy nic mu z kieszeni nie wyciągnęła, nie była świadkiem żadnej transakcji a tym bardziej nie brała osobiście w takowej udziału. Jedynym argumentem jaki mogła przeciw niemu skierować było to, że kiedyś coś jej tam powiedział i to po pijanemu, tyle.
Na jej słowa tylko uniósł brew do góry. Zielonego pojęcia nie miał o kim mowa i gówno go to obchodziło. Wrogowie, przyjaciele, sojusznicy i inne pierdoły. Nie jego cyrk i nie jego małpy więc nie drążył bo jak mawiał poeta, na chuj?
– Tam masz kamery – przypomniał łaskawie i rozeszli się. Co jak co ale monitoring w łazienkach to on zapamięta na bardzo długo. Z wiadomych względów, heh.
Z tlącego się papierosa więcej korzystał przyjemny podmuch wiatru niż płuca ucznia. Raz na jakiś czas zaciągnął się szlugą gmerając palcem po ekranie telefonu. Te kaski nie dawały mu spokoju. Kiedy już wpadł na jakiś, zawsze zajebisty, pomysł, to chciał go zrealizować jak najszybciej się da. Dlatego też rzucony prawie w niego plecak spowodował nagły skok ciśnienia. Takiego zwrotu akcji nie mógł się spodziewać. Tak samo jak Leilani nie mogła się spodziewać tego, że zaraz po tym jak wypadła z okna (bo skok toto nie był), usłyszała bardzo poważny głos:
– Możesz pomachać i się nam przedstawić dziewczynko? – zwrócony w jej stronę aparat jasno wskazywał na nieczyste intencje amatorskiego reżysera zajścia. Mało tego telefon zmienił strony i w jednego chwili ujęcie zakończyło się sceną przedstawiającą selfie Rosa z podnoszącą się z trawy Lei. Zajebiste nagranie. Szkoda, że nie może tego wrzucić na żadne story bo ten człowiek nie istniał w sieci, Lol.
– Ciesz się, że to niski parter – skomentował gasząc niedopałek czubkiem adidasa.
– Spierdalamy – zarządził upewniając się, że Lei nie odnajdzie w pewnej chwili na swojej łydce jakiegoś otwartego złamania kości. On nieść jej nie będzie. Ale skoro dorównała mu kroku to raczej wszystko z nią dobrze.
– Gdzie masz furę? – skręcił za róg ogrodzenia i skierował kroki w stronę parku. Miał zamiar przejść na skróty do akademików i przebrać się, chyba, a na pewno zostawić ten pieprzony plecak, który pomimo swej małej wagi, to i tak mu wadził.
Na Rosa nikt nie miał żadnych dowodów. Najmniej o jego winie mogła wiedzieć sama Lailani bo nigdy nic mu z kieszeni nie wyciągnęła, nie była świadkiem żadnej transakcji a tym bardziej nie brała osobiście w takowej udziału. Jedynym argumentem jaki mogła przeciw niemu skierować było to, że kiedyś coś jej tam powiedział i to po pijanemu, tyle.
Na jej słowa tylko uniósł brew do góry. Zielonego pojęcia nie miał o kim mowa i gówno go to obchodziło. Wrogowie, przyjaciele, sojusznicy i inne pierdoły. Nie jego cyrk i nie jego małpy więc nie drążył bo jak mawiał poeta, na chuj?
– Tam masz kamery – przypomniał łaskawie i rozeszli się. Co jak co ale monitoring w łazienkach to on zapamięta na bardzo długo. Z wiadomych względów, heh.
Z tlącego się papierosa więcej korzystał przyjemny podmuch wiatru niż płuca ucznia. Raz na jakiś czas zaciągnął się szlugą gmerając palcem po ekranie telefonu. Te kaski nie dawały mu spokoju. Kiedy już wpadł na jakiś, zawsze zajebisty, pomysł, to chciał go zrealizować jak najszybciej się da. Dlatego też rzucony prawie w niego plecak spowodował nagły skok ciśnienia. Takiego zwrotu akcji nie mógł się spodziewać. Tak samo jak Leilani nie mogła się spodziewać tego, że zaraz po tym jak wypadła z okna (bo skok toto nie był), usłyszała bardzo poważny głos:
– Możesz pomachać i się nam przedstawić dziewczynko? – zwrócony w jej stronę aparat jasno wskazywał na nieczyste intencje amatorskiego reżysera zajścia. Mało tego telefon zmienił strony i w jednego chwili ujęcie zakończyło się sceną przedstawiającą selfie Rosa z podnoszącą się z trawy Lei. Zajebiste nagranie. Szkoda, że nie może tego wrzucić na żadne story bo ten człowiek nie istniał w sieci, Lol.
– Ciesz się, że to niski parter – skomentował gasząc niedopałek czubkiem adidasa.
– Spierdalamy – zarządził upewniając się, że Lei nie odnajdzie w pewnej chwili na swojej łydce jakiegoś otwartego złamania kości. On nieść jej nie będzie. Ale skoro dorównała mu kroku to raczej wszystko z nią dobrze.
– Gdzie masz furę? – skręcił za róg ogrodzenia i skierował kroki w stronę parku. Miał zamiar przejść na skróty do akademików i przebrać się, chyba, a na pewno zostawić ten pieprzony plecak, który pomimo swej małej wagi, to i tak mu wadził.
Początkowo w ogóle nie zauważyła, że Ros ją nagrywa, ale oczywiście musiała udawać pannę z wiecznym kijem w tyłku, która wszystko robi idealnie i nie może pozwolić sobie na żadne niepowodzenie. Nawet wyskakuje przez okna perfekcyjnie. Dopiero po jego słowach zdała sobie sprawę, że jej mała wpadka jest właśnie uwieczniania, ale zamiast unieść się gniewem, obdarzyła Victora najśliczniejszym i jednocześnie najniewinniejszym uśmiechem na jaki było ją stać.
— Hej, jestem Lani i zatrzasnęłam się w łazience, więc musiałam wyjść oknem. A ten dzban, który mnie nagrywa, zamiast sprawdzić, czy się nie połamałam, to Oscar Ros! — wystawiła język otrzepując się z trawy, a w jej głosie nie zabrzmiała ani jedna nutka złośliwości. Nie czuła się ani trochę upokorzona faktem nagrania, prędzej rozbawiona całą sytuacją.
— Gdybym sobie coś złamała, Ciebie pierwszego poprosiłabym o autograf na gipsie — zachichotała wyciągając źdźbła trawy z jasnych włosów. Niespełna godzinę temu była depresyjną kluską, "życie mnie mnie" i te sprawy, a teraz śmiała się i wygłupiała. Czyżby wzięła coś w łazience? Nie, Leilani była czysta jak łza, jeśli chodziło o narkotyki. W ciągu ostatnich czterdziestu minut doszła do wniosku, że jeśli dalej będzie chować się po kątach, by oddawać się ponurym myślom, to naprawdę nie zbliży się do ludzi.
— W garażu. Na południu. — wzruszyła ramionami starając się nadążać za Rosem, co dla posiadaczki tak krótkich nóżek było nie lada wyzwaniem. Niespecjalnie bolał ją fakt, że Jonna pozbawiła ją pojazdu; połączenia autobusowe były naprawdę dobre, a przystanek miała kilkadziesiąt metrów od domu. Przynajmniej rozwiązał się problem z szukaniem miejsca parkingowego przed szkołą.
— To... Gdzie chcesz iść?
— Hej, jestem Lani i zatrzasnęłam się w łazience, więc musiałam wyjść oknem. A ten dzban, który mnie nagrywa, zamiast sprawdzić, czy się nie połamałam, to Oscar Ros! — wystawiła język otrzepując się z trawy, a w jej głosie nie zabrzmiała ani jedna nutka złośliwości. Nie czuła się ani trochę upokorzona faktem nagrania, prędzej rozbawiona całą sytuacją.
— Gdybym sobie coś złamała, Ciebie pierwszego poprosiłabym o autograf na gipsie — zachichotała wyciągając źdźbła trawy z jasnych włosów. Niespełna godzinę temu była depresyjną kluską, "życie mnie mnie" i te sprawy, a teraz śmiała się i wygłupiała. Czyżby wzięła coś w łazience? Nie, Leilani była czysta jak łza, jeśli chodziło o narkotyki. W ciągu ostatnich czterdziestu minut doszła do wniosku, że jeśli dalej będzie chować się po kątach, by oddawać się ponurym myślom, to naprawdę nie zbliży się do ludzi.
— W garażu. Na południu. — wzruszyła ramionami starając się nadążać za Rosem, co dla posiadaczki tak krótkich nóżek było nie lada wyzwaniem. Niespecjalnie bolał ją fakt, że Jonna pozbawiła ją pojazdu; połączenia autobusowe były naprawdę dobre, a przystanek miała kilkadziesiąt metrów od domu. Przynajmniej rozwiązał się problem z szukaniem miejsca parkingowego przed szkołą.
— To... Gdzie chcesz iść?
Spodziewał się raczej pokazu sprężyny czyli rytmicznego podskakiwania w celu odebrania mu telefonu ale takie zakończenie też było spoko. W urywku można było wychwycić jego połowiczną odzywkę .
- Sama jesteś dzban – ale kto by tego słuchał.
Auta nie było ale za to jaka pogoda. Droga do akademików była niezbyt długa. Szczególnie kiedy wybrało się opcje na skróty. Wydeptana ścieżka prowadziła dokładnie przez niskie krzaki za czwartą ławką po prawej stronie licząc od bramy wejściowej. Właśnie tam skręcił Ros idąc prawie jak robot. Znał tą dróżkę prawie na pamięć więc nic dziwnego, że nawet nie patrzył pod nogi mimo licznie wystających korzeni, kamieni i innych nierówności.
– Ja to mam ochotę na pierwszą w sezonie przejażdżkę motorem ale Ty nie masz ani skóry ani kasku – obejrzał się za siebie zastanawiając się równocześnie, że jej rozmiar można kupić w sklepie dla dorosłych, czy jeszcze na jakimś dziale dziecięcym.
– No chyba, że dziwnym zbiegiem okoliczności masz taki komplet na chacie – w takie przypadki to on sam nie wierzył dlatego zaczął rozkmniać co tu innego można robić z taką parówą u boku. Pograć z tym w kosza się nie da, browary strach pić, o gorszych rzeczach nie wspomnę. Bardzo ciężki przypadek.
Krótka wymiana zdań wystarczyła żeby oboje znaleźli się za jednym z budynków szkolnych, ta, akademik. Wlokąc się sukcesywnie do przodu Ros wymacał w kieszeni klucz od pokoju. Ten sam przedmiot pomógł mu chwilę później otworzyć jedne z kilkunastu drzwi na piętrze.
– Byłaś kiedyś w akademiku? – wchodząc do pomieszczenia rzucił plecak na szerokie, o dziwo zaścielone, łóżko. To co wydawało się być małżeńskim łożem, w rzeczywistości było dwoma zsuniętym jedynkami z materacem 180x200. Wszystko dlatego, że Ros śpiąc miotał się jak szalony i kilka razy zdarzyło mu się spaść ze zbyt małej powierzchni. Tak miał większą pewność, że w nocy nie zaliczy bliskiego spotkania z podłogą.
– Wody? – zapytał szukając całej zgrzewki mineralnej. No przecież gdzieś tu była, jeszcze wczoraj. O, jest. A nawet znajdzie się kubek z logiem jakiejś firmy motoryzacyjnej.
– Muszę się przebrać w coś innego bo zrobiło się zajebiście gorąco – wspierając się na jednym skrzydle szafy, prawie rentgenowskim wzrokiem analizował zwój spodenek. Koszulki miał w miarę ogarnięte ale gacie były istnym kłębem zagadek i niespodzianek. Co w stylu ‘ nie wiedziałem, że mam takie spodnie’.
- Sama jesteś dzban – ale kto by tego słuchał.
Auta nie było ale za to jaka pogoda. Droga do akademików była niezbyt długa. Szczególnie kiedy wybrało się opcje na skróty. Wydeptana ścieżka prowadziła dokładnie przez niskie krzaki za czwartą ławką po prawej stronie licząc od bramy wejściowej. Właśnie tam skręcił Ros idąc prawie jak robot. Znał tą dróżkę prawie na pamięć więc nic dziwnego, że nawet nie patrzył pod nogi mimo licznie wystających korzeni, kamieni i innych nierówności.
– Ja to mam ochotę na pierwszą w sezonie przejażdżkę motorem ale Ty nie masz ani skóry ani kasku – obejrzał się za siebie zastanawiając się równocześnie, że jej rozmiar można kupić w sklepie dla dorosłych, czy jeszcze na jakimś dziale dziecięcym.
– No chyba, że dziwnym zbiegiem okoliczności masz taki komplet na chacie – w takie przypadki to on sam nie wierzył dlatego zaczął rozkmniać co tu innego można robić z taką parówą u boku. Pograć z tym w kosza się nie da, browary strach pić, o gorszych rzeczach nie wspomnę. Bardzo ciężki przypadek.
Krótka wymiana zdań wystarczyła żeby oboje znaleźli się za jednym z budynków szkolnych, ta, akademik. Wlokąc się sukcesywnie do przodu Ros wymacał w kieszeni klucz od pokoju. Ten sam przedmiot pomógł mu chwilę później otworzyć jedne z kilkunastu drzwi na piętrze.
– Byłaś kiedyś w akademiku? – wchodząc do pomieszczenia rzucił plecak na szerokie, o dziwo zaścielone, łóżko. To co wydawało się być małżeńskim łożem, w rzeczywistości było dwoma zsuniętym jedynkami z materacem 180x200. Wszystko dlatego, że Ros śpiąc miotał się jak szalony i kilka razy zdarzyło mu się spaść ze zbyt małej powierzchni. Tak miał większą pewność, że w nocy nie zaliczy bliskiego spotkania z podłogą.
– Wody? – zapytał szukając całej zgrzewki mineralnej. No przecież gdzieś tu była, jeszcze wczoraj. O, jest. A nawet znajdzie się kubek z logiem jakiejś firmy motoryzacyjnej.
– Muszę się przebrać w coś innego bo zrobiło się zajebiście gorąco – wspierając się na jednym skrzydle szafy, prawie rentgenowskim wzrokiem analizował zwój spodenek. Koszulki miał w miarę ogarnięte ale gacie były istnym kłębem zagadek i niespodzianek. Co w stylu ‘ nie wiedziałem, że mam takie spodnie’.
|Sama jesteś dzban.
Ta zniewaga wymagała jakiejś równie ostrej i oryginalnej riposty, ale nie potrafiła na szybko wymyślić jakiegoś "zabawnego" rymu do jego prawdziwego imienia. Jedyne, co przyszło jej do głowy to "boski Oski", aż chrumknęła (tak, bo gdy Lei się śmiała, to chrumkała jak mały prosiaczek, podobnie jak jej tata) pod nosem.
— Nie, tego akurat nie mam. — westchnęła bezradnie rozkładając ręce. Swoją drogą, wypadanie z okien i opuszczanie matematyki było szczytem szalonych rzeczy na jakie potrafiła się zdobyć Leilani. A poza tym, bała się jazdy na motorze, nawet jako pasażer. Miała świadomość tego, że nie grzeszy siłą i choć dla kogoś innego mogłoby się to wydawać irracjonalne, tak młoda obawiała się, że mogłaby się nie utrzymać i spaść.
— ...no jasne, że byłam. Ale nie w tych z Riverdale, tylko z McGill. — odparła niby beztrosko, by ukryć jak szybko biło jej serce na wspomnienie imprez zwieńczonych sporą ilością alkoholu i narkotyków. Zabrana przez znajomego, na jednej z nich poznała Avę, swoją byłą. Nigdy więcej.
Omiotła wzrokiem pokój Rosa. Dwa łóżka złączne w jedno? Lei nawet do głowy nie przyszło, że Victor może się wiercić przez sen. Wstyd się przyznać, ale jej pierwszą myślą było to, że często musi mu towarzyszyć jakaś dziewczyna, w końcu chłopak nie zdobył opinii fuckboya za samo wzdychanie w stronę koleżanek. A zresztą, to nie jej sprawa; niech każdy sypia z kim chce, dopóki nikomu nie dzieje się krzywda.
— Umm... Tak, dzięki — odpowiedziała przyjmując od niego butelkę oraz kubek, po czym bezceremonialnie usiadła na jego łóżku, zakładając nogę na nogę. Dopiero, gdy nalewała sobie wody, zdała sobie sprawę z tego, jak jej dłonie bardzo drżały. Ze stresu? Od gorąca? Nie, to coś innego, o czym w tamtej chwili nie miała pojęcia.
— Jak dla mnie mógłbyś chodzić bez koszulki. Znaczy... — odkaszlnęła odwracając wzrok w drugą stronę i upiła łyk z kubka — O taak, strasznie dziś gorąco jak na kwiecień.
Ta zniewaga wymagała jakiejś równie ostrej i oryginalnej riposty, ale nie potrafiła na szybko wymyślić jakiegoś "zabawnego" rymu do jego prawdziwego imienia. Jedyne, co przyszło jej do głowy to "boski Oski", aż chrumknęła (tak, bo gdy Lei się śmiała, to chrumkała jak mały prosiaczek, podobnie jak jej tata) pod nosem.
— Nie, tego akurat nie mam. — westchnęła bezradnie rozkładając ręce. Swoją drogą, wypadanie z okien i opuszczanie matematyki było szczytem szalonych rzeczy na jakie potrafiła się zdobyć Leilani. A poza tym, bała się jazdy na motorze, nawet jako pasażer. Miała świadomość tego, że nie grzeszy siłą i choć dla kogoś innego mogłoby się to wydawać irracjonalne, tak młoda obawiała się, że mogłaby się nie utrzymać i spaść.
— ...no jasne, że byłam. Ale nie w tych z Riverdale, tylko z McGill. — odparła niby beztrosko, by ukryć jak szybko biło jej serce na wspomnienie imprez zwieńczonych sporą ilością alkoholu i narkotyków. Zabrana przez znajomego, na jednej z nich poznała Avę, swoją byłą. Nigdy więcej.
Omiotła wzrokiem pokój Rosa. Dwa łóżka złączne w jedno? Lei nawet do głowy nie przyszło, że Victor może się wiercić przez sen. Wstyd się przyznać, ale jej pierwszą myślą było to, że często musi mu towarzyszyć jakaś dziewczyna, w końcu chłopak nie zdobył opinii fuckboya za samo wzdychanie w stronę koleżanek. A zresztą, to nie jej sprawa; niech każdy sypia z kim chce, dopóki nikomu nie dzieje się krzywda.
— Umm... Tak, dzięki — odpowiedziała przyjmując od niego butelkę oraz kubek, po czym bezceremonialnie usiadła na jego łóżku, zakładając nogę na nogę. Dopiero, gdy nalewała sobie wody, zdała sobie sprawę z tego, jak jej dłonie bardzo drżały. Ze stresu? Od gorąca? Nie, to coś innego, o czym w tamtej chwili nie miała pojęcia.
— Jak dla mnie mógłbyś chodzić bez koszulki. Znaczy... — odkaszlnęła odwracając wzrok w drugą stronę i upiła łyk z kubka — O taak, strasznie dziś gorąco jak na kwiecień.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach