▲▼
Strona 2 z 2 • 1, 2
First topic message reminder :
Niewielki sklep zielarski znajdujący się w starej szeregówce. Odwiedzających Moroshkę już od wejścia wita aromatyczny zapach ziół porozwieszanych do suszenia nad sufitem. Pod ścianami stoją drewniane półki, na których można znaleźć zioła zapakowane w torebki lub słoiczki, wszystkie odpisane starannym pismem właścicielki. Nad półkami z kolei wiszą antyramy, z włożonymi w nie suszonymi kwiatami. Na środku sklepu stoi stół, a na nim znajdują się moździerze, wagi i zielniki.
Na zapleczu znajduje się jeszcze więcej suszonych, albo gotowych do suszenia ziół, puste słoiczki i wszelkie inne rzeczy, które przydają się w tym biznesie upchnięte w stosach pudeł. Przez schody na zapleczu można się dostać do mieszkania Sashy, które znajduje się na górze.
W małym ogródku za sklepem znajduje się szklarnia, zajmująca prawie całą jego powierzchnię.
Na zapleczu znajduje się jeszcze więcej suszonych, albo gotowych do suszenia ziół, puste słoiczki i wszelkie inne rzeczy, które przydają się w tym biznesie upchnięte w stosach pudeł. Przez schody na zapleczu można się dostać do mieszkania Sashy, które znajduje się na górze.
W małym ogródku za sklepem znajduje się szklarnia, zajmująca prawie całą jego powierzchnię.
Mógłby się z nią porozumieć w kwestii trudności związanych z podejmowaniem studiów. Sam musiał urabiać się po łokcie by mógł sobie na takowe pozwolić, do wszystkiego doszedł ciężką pracą. Nie miał wsparcia ze strony rodziny - od strony matki z powodów oczywistych, nie pozwalała jej na to choroba. Z ojcem natomiast nie utrzymywał kontaktów; w czasie kiedy był jeszcze młody i potrzebował go najbardziej, okazało się, że Remor nie pasuje do idealnego obrazka jego nowej, wspaniałej rodziny.
- Małgorzata... Ach. Bułhakow, rozumiem. Mam nadzieję, że wychodząc nie pośliznę się na plamie oleju. - A zatem była oczytana. Miłe zaskoczenie, w jej wieku niewiele osób już to robiło - sięgało po literaturę. Kto by się spodziewał?
- Ponieważ są sprawy, których nie należy oblekać w słowa, gdyż mówienie o nich jest profanacją. Wolałbym do tego nie dopuścić - sparafrazował luźno, nawiązując do Gogola. Skoro obracali się w kręgu literatury z jej regionu, niech tak pozostanie.
Dziewczyna odpowiedziała mu spojrzeniem, nie odwracając wzroku. On również tego nie zrobił, sprawdzając jak długo będzie w stanie utrzymać kontakt a przy okazji dopatrzył się na jej twarzy łagodnych rumieńców.
Czy ona czasem nie...?
Polubił tę myśl. Nawet, jeśli wcale nie musiała być ona prawdziwa, stawiała sytuację w zupełnie innym świetle. Swoją drogą, Remor ewidentnie musiał mieć dziwne zapędy do emocjonalnego masochizmu; drugi raz dał się złapać na ten sam numer. I co gorsza, nie miał nic przeciwko. Przez chwilę nie mówił nic, czekając aż jedno z nich wreszcie wybuchnie śmiechem, obróci się lub zmieni temat. Laverne nie miał z tym problemu, był człowiekiem cierpliwym i na jej nieszczęście, złośliwym.
- Skoro o kwiatach mowa, przypominasz mi hortensję, Sasho. Rosły kiedyś w ogrodzie mojej matki, nie zliczę ile razy przypadkiem jakąś złamałem. Pamiętam je choćby dlatego, że nigdy nic nie pojawiało się w ich sąsiedztwie. Najpierw myślałem, że to jakiś ich mankament - powiedział w końcu, obracając leniwie w palcach żółtą karteczkę z jej numerem telefonu.
- Potem zobaczyłem, jak matka pieli grządki dookoła nich. Nigdy jej o to nie zapytałem, ale teraz wydaje mi się, że po prostu były idealne same w sobie, stąd nie potrzebowały żadnych innych dodatków.
Bez względu na to jak idiotyczne musiało jej się wydać to zawiłe studium z dzieciństwa, Laverne na swoje usprawiedliwienie miał tylko to, iż od początku do końca zarówno wspomnienie jak i ostateczny wniosek były prawdziwe. I jak do tej pory - on nadal nie spuścił z niej wzroku. Gry słowne należały do jego słabości, i pewnie kiedyś będzie tego żałował.
- Małgorzata... Ach. Bułhakow, rozumiem. Mam nadzieję, że wychodząc nie pośliznę się na plamie oleju. - A zatem była oczytana. Miłe zaskoczenie, w jej wieku niewiele osób już to robiło - sięgało po literaturę. Kto by się spodziewał?
- Ponieważ są sprawy, których nie należy oblekać w słowa, gdyż mówienie o nich jest profanacją. Wolałbym do tego nie dopuścić - sparafrazował luźno, nawiązując do Gogola. Skoro obracali się w kręgu literatury z jej regionu, niech tak pozostanie.
Dziewczyna odpowiedziała mu spojrzeniem, nie odwracając wzroku. On również tego nie zrobił, sprawdzając jak długo będzie w stanie utrzymać kontakt a przy okazji dopatrzył się na jej twarzy łagodnych rumieńców.
Czy ona czasem nie...?
Polubił tę myśl. Nawet, jeśli wcale nie musiała być ona prawdziwa, stawiała sytuację w zupełnie innym świetle. Swoją drogą, Remor ewidentnie musiał mieć dziwne zapędy do emocjonalnego masochizmu; drugi raz dał się złapać na ten sam numer. I co gorsza, nie miał nic przeciwko. Przez chwilę nie mówił nic, czekając aż jedno z nich wreszcie wybuchnie śmiechem, obróci się lub zmieni temat. Laverne nie miał z tym problemu, był człowiekiem cierpliwym i na jej nieszczęście, złośliwym.
- Skoro o kwiatach mowa, przypominasz mi hortensję, Sasho. Rosły kiedyś w ogrodzie mojej matki, nie zliczę ile razy przypadkiem jakąś złamałem. Pamiętam je choćby dlatego, że nigdy nic nie pojawiało się w ich sąsiedztwie. Najpierw myślałem, że to jakiś ich mankament - powiedział w końcu, obracając leniwie w palcach żółtą karteczkę z jej numerem telefonu.
- Potem zobaczyłem, jak matka pieli grządki dookoła nich. Nigdy jej o to nie zapytałem, ale teraz wydaje mi się, że po prostu były idealne same w sobie, stąd nie potrzebowały żadnych innych dodatków.
Bez względu na to jak idiotyczne musiało jej się wydać to zawiłe studium z dzieciństwa, Laverne na swoje usprawiedliwienie miał tylko to, iż od początku do końca zarówno wspomnienie jak i ostateczny wniosek były prawdziwe. I jak do tej pory - on nadal nie spuścił z niej wzroku. Gry słowne należały do jego słabości, i pewnie kiedyś będzie tego żałował.
Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo ją ucieszył znajomością literatury z "jej" okolic. "Mistrz i Małgorzata" był klasykiem, po który Sasha sięgnęła jeszcze jako dziecko; jej dziadek posiadał bardzo stary (to jest kilka lat starszy niż ona) egzemplarz tejże książki.
— Oh, proszę patrzeć pod nogi! Bywam niezdarna jak Anuszka, a szkoda byłoby oddzielać pańską głowę od reszty ciała! — przestrzegła go, wyglądając przy tym poważnie. Nie żartowała, Remor naprawdę mógłby potknąć się o nieuważnie zostawioną donicę, albo skrzynkę. Ukrainka nie należała do najbardziej rozgarniętych osób pod słońcem i chociaż starała się pilnować, nadal zdarzały się jej głupie wpadki. — Gogol. Czym jeszcze mnie pan dzisiaj zaskoczy?
I tak oto rozmowa o ziołach zeszła na temat literatury, a Sasha z każdą chwilą zdawała się być coraz bardziej oczarowana mężczyzną. Wiedział jak ją podejść; najpierw sprawić, by zakłopotanie wzięło nad nią górę i nie była w stanie racjonalnie myśleć, by później swoim oczytaniem zrobić jej przyjemną niespodziankę. Do tego te komplementy... W całym swoim życiu nie usłyszała ich tak dużo.
"Przestań, bo jeszcze się w Tobie zakocham."
Nie mogła dłużej znieść jego wzroku, miała wrażenie, że jest w stanie odgadnąć wszystkie jej myśli. I z jakiegoś dziwnego powodu, podobało jej się to.
— Dlaczego właśnie hortensja? — zapytała nieco zbita z tropu.
— Oh, proszę patrzeć pod nogi! Bywam niezdarna jak Anuszka, a szkoda byłoby oddzielać pańską głowę od reszty ciała! — przestrzegła go, wyglądając przy tym poważnie. Nie żartowała, Remor naprawdę mógłby potknąć się o nieuważnie zostawioną donicę, albo skrzynkę. Ukrainka nie należała do najbardziej rozgarniętych osób pod słońcem i chociaż starała się pilnować, nadal zdarzały się jej głupie wpadki. — Gogol. Czym jeszcze mnie pan dzisiaj zaskoczy?
I tak oto rozmowa o ziołach zeszła na temat literatury, a Sasha z każdą chwilą zdawała się być coraz bardziej oczarowana mężczyzną. Wiedział jak ją podejść; najpierw sprawić, by zakłopotanie wzięło nad nią górę i nie była w stanie racjonalnie myśleć, by później swoim oczytaniem zrobić jej przyjemną niespodziankę. Do tego te komplementy... W całym swoim życiu nie usłyszała ich tak dużo.
"Przestań, bo jeszcze się w Tobie zakocham."
Nie mogła dłużej znieść jego wzroku, miała wrażenie, że jest w stanie odgadnąć wszystkie jej myśli. I z jakiegoś dziwnego powodu, podobało jej się to.
— Dlaczego właśnie hortensja? — zapytała nieco zbita z tropu.
Rozpoznała jego parafrazę? Może jednak nie było z nim jeszcze tak źle i nie gadał od rzeczy. Czy on przypadkiem nie miał wyjść chwilę temu? Jeszcze zanim zaczął te dziwne dysputy?
Och, a jednak nie wyraził się tak do końca jasno i zwięźle. Wydał z siebie coś na kształt krótkiego, cichego śmiechu i pokręcił z rozbawieniem głową.
- Jestem artystą, przynajmniej poniekąd. Być może dlatego czasami ciężko zrozumieć o czym mówię, ale sprostowując, chodziło mi właśnie o kwestię zbędności ozdób. Hortensje mojej matki nie potrzebowały innych kwiatów do akompaniamentu, by wydobyć ich piękno. Ty natomiast nie nosisz makijażu, nie zauważyłem też biżuterii. Teraz już wiesz co mam na myśli?
Nie zamierzał ułatwiać jej zadania jeszcze bardziej. W tym momencie wyraził się już wystarczająco jasno i resztę pozostawił sferze własnych domysłów dziewczyny, o ile zechce poświęcić im chwilę i nie zapomni o nim zaraz po tym, jak Remor opuści sklep. Co przypominało mu, że już naprawdę powinien to zrobić. Był na nogach od niemal trzech dni, nie licząc tych dwóch godzin, kiedy zasnął przy biurku w swoim gabinecie. Marzył o gorącym prysznicu, czymś wygodniejszym niż garnitur i ufał, że Martinez nakarmiła dziś jego aksolotle.
- Jeżeli to nie problem, przyszedłbym po zioła jutro około ósmej wieczorem. Mam niestety zaplanowany cały dzień, ale później jestem już wolny.
Nagła zmiana tematu. Wyprostował się i spojrzał jeszcze przelotnie na jej piegowatą, dziewczęcą twarz, po czym zapiął płaszcz i schował karteczkę z jej numerem telefonu do kieszeni. Zamierzał zrobić z niej użytek, ale wszystko w swoim czasie.
- Postaram się nie pisać bez powodu. Albo raczej, zbyt często. Do zobaczenia jutro - mruknął z wciąż towarzyszącym mu rozbawieniem w głosie. To zabawne, jak jego nastrój zmieniał się na przestrzeni ostatnich dwudziestu minut tej krótkiej rozmowy. Drzwi skrzypnęły cicho, po czym jeszcze przez chwilę słychać było jego kroki oddalające się z każdą sekundą. I wszystko wyszłoby idealnie, gdyby nie jeden drobny szczegół; zapomniał rękawiczek, które zostały samotnie na ladzie tuż obok tej wielkiej donicy z dziwaczną rośliną.
[z/t]
Och, a jednak nie wyraził się tak do końca jasno i zwięźle. Wydał z siebie coś na kształt krótkiego, cichego śmiechu i pokręcił z rozbawieniem głową.
- Jestem artystą, przynajmniej poniekąd. Być może dlatego czasami ciężko zrozumieć o czym mówię, ale sprostowując, chodziło mi właśnie o kwestię zbędności ozdób. Hortensje mojej matki nie potrzebowały innych kwiatów do akompaniamentu, by wydobyć ich piękno. Ty natomiast nie nosisz makijażu, nie zauważyłem też biżuterii. Teraz już wiesz co mam na myśli?
Nie zamierzał ułatwiać jej zadania jeszcze bardziej. W tym momencie wyraził się już wystarczająco jasno i resztę pozostawił sferze własnych domysłów dziewczyny, o ile zechce poświęcić im chwilę i nie zapomni o nim zaraz po tym, jak Remor opuści sklep. Co przypominało mu, że już naprawdę powinien to zrobić. Był na nogach od niemal trzech dni, nie licząc tych dwóch godzin, kiedy zasnął przy biurku w swoim gabinecie. Marzył o gorącym prysznicu, czymś wygodniejszym niż garnitur i ufał, że Martinez nakarmiła dziś jego aksolotle.
- Jeżeli to nie problem, przyszedłbym po zioła jutro około ósmej wieczorem. Mam niestety zaplanowany cały dzień, ale później jestem już wolny.
Nagła zmiana tematu. Wyprostował się i spojrzał jeszcze przelotnie na jej piegowatą, dziewczęcą twarz, po czym zapiął płaszcz i schował karteczkę z jej numerem telefonu do kieszeni. Zamierzał zrobić z niej użytek, ale wszystko w swoim czasie.
- Postaram się nie pisać bez powodu. Albo raczej, zbyt często. Do zobaczenia jutro - mruknął z wciąż towarzyszącym mu rozbawieniem w głosie. To zabawne, jak jego nastrój zmieniał się na przestrzeni ostatnich dwudziestu minut tej krótkiej rozmowy. Drzwi skrzypnęły cicho, po czym jeszcze przez chwilę słychać było jego kroki oddalające się z każdą sekundą. I wszystko wyszłoby idealnie, gdyby nie jeden drobny szczegół; zapomniał rękawiczek, które zostały samotnie na ladzie tuż obok tej wielkiej donicy z dziwaczną rośliną.
[z/t]
Zagryzła wargę, patrząc w podłogę. To nie tak, że nie rozumiała tego, co chciał jej przekazać. Ona po prostu nie dopuszczała jeszcze do siebie myśli, że ktoś taki mógłby ją skomplementować. Jak Remorowi, którego zapewne otaczają kobiety z okładek magazynów, mogłaby spodobać się mała zielarka, której daleko było do idealnej figury, nie mówiąc już o innych mankamentach jej urody, które wpędzały ją w koszmar kompleksów?
— Dziękuję. — sama była zaskoczona tym, jak brzmiał jej głos ściśnięty ze wzruszenia. Jeszcze tego brakowało, by się mu tutaj rozkleiła. — To najmilsza rzecz, jaką usłyszałam.
Nie przesadzała; dla matki zawsze była zbyt gruba, zbyt piegowata, zbyt blond, zbyt brzydka. Kilkukrotnie usłyszała, że cudem będzie, jeśli znajdzie sobie męża. Bolało, ale wybaczała. Rozumiała, że mama przechodziła ciężki okres i wylewała na niej swoją frustrację, że tak naprawdę nie myśli tak o Sashy.
A przynajmniej chciała w to wierzyć.
— W porządku. Do zobaczenia jutro. — uśmiechnęła się jeszcze na pożegnanie. Wpatrywała się w drzwi jeszcze chwilę po tym, jak Laverne za nimi zniknął. A później, gdy chciała zająć się swoimi sprawami, zauważyła rękawiczki, które mężczyzna niechcący zostawił w sklepie. Ale czy aby na pewno było to dziełem przypadku? Nie było sensu wychodzić i próbować go dogonić, zapewne już dawno nie było go w okolicy. Z rumieńcem na policzkach podniosła zgubę i zamknęła ja w drobnych dłoniach, czując pod palcami skórę miękką jak ręce mężczyzny, do którego należała. Skórzana rękawiczka, nie Sasha, oczywiście.
— Ya soshla s uma. — mruknęła. Zdecydowanie potrzebowała zimnego prysznica.
[z/t]
— Dziękuję. — sama była zaskoczona tym, jak brzmiał jej głos ściśnięty ze wzruszenia. Jeszcze tego brakowało, by się mu tutaj rozkleiła. — To najmilsza rzecz, jaką usłyszałam.
Nie przesadzała; dla matki zawsze była zbyt gruba, zbyt piegowata, zbyt blond, zbyt brzydka. Kilkukrotnie usłyszała, że cudem będzie, jeśli znajdzie sobie męża. Bolało, ale wybaczała. Rozumiała, że mama przechodziła ciężki okres i wylewała na niej swoją frustrację, że tak naprawdę nie myśli tak o Sashy.
A przynajmniej chciała w to wierzyć.
— W porządku. Do zobaczenia jutro. — uśmiechnęła się jeszcze na pożegnanie. Wpatrywała się w drzwi jeszcze chwilę po tym, jak Laverne za nimi zniknął. A później, gdy chciała zająć się swoimi sprawami, zauważyła rękawiczki, które mężczyzna niechcący zostawił w sklepie. Ale czy aby na pewno było to dziełem przypadku? Nie było sensu wychodzić i próbować go dogonić, zapewne już dawno nie było go w okolicy. Z rumieńcem na policzkach podniosła zgubę i zamknęła ja w drobnych dłoniach, czując pod palcami skórę miękką jak ręce mężczyzny, do którego należała. Skórzana rękawiczka, nie Sasha, oczywiście.
— Ya soshla s uma. — mruknęła. Zdecydowanie potrzebowała zimnego prysznica.
[z/t]
Strona 2 z 2 • 1, 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach