▲▼
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
First topic message reminder :
Szczera rozmowa Leilani Cigfran i Louisa Ashwortha
w małym mieszkaniu w centrum Riverdale City
Piątek, 1 grudnia 2023 roku
Nie mogła tego ukrywać przed nim w nieskończoność, toteż gdy Jonna zupełnie przypadkiem („szukałam dla Lei ośrodka, ale sąd najprawdopodobniej w wyroku wskaże konkretny szpital” — no a potem poszło z górki) wyjawiła Conradowi gorzką prawdę o ich „pięknym i mądrym dziecku”, w ogóle nie odczuwała złości. W każdym razie nie takiej, która byłaby wymierzona w kogoś innego niż ona sama. W końcu to ona była ćpunką, która oszukiwała swoich najbliższych bez mrugnięcia okiem.
Pamiętała, gdy zapytał ją co oznacza data czwartego grudnia zamalowana na czerwono w jej kalendarzu. Rzuciła mu jakimś drobnym kłamstwem o terminie szkolnego projektu, by nie chciał dalej dociekać. Wstydziła się mu powiedzieć o tym, że czeka ją rozprawa, po której bardziej niż prawdopodobnym było, że trafi na odwyk. Że nie wyprawi mu urodzin, a jeśli będzie miała szczęście, to świąteczne przygotowania zobaczy najwyżej z okna oddziału zamkniętego, że wigilię spędzi w towarzystwie swoich psów i że to nie od niej jako pierwszy usłyszy życzenia w sylwestrową noc. I że najszybciej zobaczy ją dopiero w połowie stycznia. Jak mogłaby powiedzieć mu coś takiego w twarz?
Dla wielu ludzi grudzień był miesiącem radości i nadziei na lepszy rok. Dla Leilani miał być okresem strachu i niepewności. A największą niepewność odczuwała, gdy drżącymi — nie wiedziała już, czy to z narkotykowego głodu, czy stresu — dłońmi szukała kluczy w torebce, a następnie męczyła się z trafieniem nimi w zamek. Czworonożne stadko musiało usłyszeć jej żałosne zmagania, bo zaraz za drzwiami rozległo się ich ujadanie, które z „wrr, ktoś chce skrzywdzić naszego człowieka” zmieniło się w „yay, drugi człowiek przyszedł!”, gdy tylko udało jej się dostać do środka.
— Cześć, maluszki — uśmiechnęła się pociągając nosem, głaszcząc wszystkich po kolei. W swoich pieszczotach nie oszczędziła nawet starego Tootsie, z wiecznym „nope, córko pana” wymalowanym na jego psim pyszczku. Chyba wyczuwał, że jest z nią naprawdę źle i łaskawie pozwolił się podrapać za uchem, tym razem nie próbując jej odgryźć ręki.
Gdy skończyła witać się z psami, przyszła kolej na pana domu. Pani Cigfran musiała go już uprzedzić przez telefon, że Lei do niego się wybiera; w przedpokoju zastała jego buty ułożone obok szafki i zimową kurtkę na wieszaku, do której zaraz dołączył jej płaszcz.
Po chwili drżącym, ale na tyle głośnym, by Louis ją usłyszał głosem, powiedziała:
— Jestem w domu, tato.
Szczera rozmowa Leilani Cigfran i Louisa Ashwortha
w małym mieszkaniu w centrum Riverdale City
Piątek, 1 grudnia 2023 roku
Nie mogła tego ukrywać przed nim w nieskończoność, toteż gdy Jonna zupełnie przypadkiem („szukałam dla Lei ośrodka, ale sąd najprawdopodobniej w wyroku wskaże konkretny szpital” — no a potem poszło z górki) wyjawiła Conradowi gorzką prawdę o ich „pięknym i mądrym dziecku”, w ogóle nie odczuwała złości. W każdym razie nie takiej, która byłaby wymierzona w kogoś innego niż ona sama. W końcu to ona była ćpunką, która oszukiwała swoich najbliższych bez mrugnięcia okiem.
Pamiętała, gdy zapytał ją co oznacza data czwartego grudnia zamalowana na czerwono w jej kalendarzu. Rzuciła mu jakimś drobnym kłamstwem o terminie szkolnego projektu, by nie chciał dalej dociekać. Wstydziła się mu powiedzieć o tym, że czeka ją rozprawa, po której bardziej niż prawdopodobnym było, że trafi na odwyk. Że nie wyprawi mu urodzin, a jeśli będzie miała szczęście, to świąteczne przygotowania zobaczy najwyżej z okna oddziału zamkniętego, że wigilię spędzi w towarzystwie swoich psów i że to nie od niej jako pierwszy usłyszy życzenia w sylwestrową noc. I że najszybciej zobaczy ją dopiero w połowie stycznia. Jak mogłaby powiedzieć mu coś takiego w twarz?
Dla wielu ludzi grudzień był miesiącem radości i nadziei na lepszy rok. Dla Leilani miał być okresem strachu i niepewności. A największą niepewność odczuwała, gdy drżącymi — nie wiedziała już, czy to z narkotykowego głodu, czy stresu — dłońmi szukała kluczy w torebce, a następnie męczyła się z trafieniem nimi w zamek. Czworonożne stadko musiało usłyszeć jej żałosne zmagania, bo zaraz za drzwiami rozległo się ich ujadanie, które z „wrr, ktoś chce skrzywdzić naszego człowieka” zmieniło się w „yay, drugi człowiek przyszedł!”, gdy tylko udało jej się dostać do środka.
— Cześć, maluszki — uśmiechnęła się pociągając nosem, głaszcząc wszystkich po kolei. W swoich pieszczotach nie oszczędziła nawet starego Tootsie, z wiecznym „nope, córko pana” wymalowanym na jego psim pyszczku. Chyba wyczuwał, że jest z nią naprawdę źle i łaskawie pozwolił się podrapać za uchem, tym razem nie próbując jej odgryźć ręki.
Gdy skończyła witać się z psami, przyszła kolej na pana domu. Pani Cigfran musiała go już uprzedzić przez telefon, że Lei do niego się wybiera; w przedpokoju zastała jego buty ułożone obok szafki i zimową kurtkę na wieszaku, do której zaraz dołączył jej płaszcz.
Po chwili drżącym, ale na tyle głośnym, by Louis ją usłyszał głosem, powiedziała:
— Jestem w domu, tato.
Louis Ashworth
Fresh Blood Lost in the City
Re: All you have to say is that it's gonna get better
Pon Lut 18, 2019 10:50 am
Pon Lut 18, 2019 10:50 am
Na dźwięk tych dwóch bardzo dysproporcjonalnych względem siebie zdań zapaliła mu się czerwona lampka w mózgu gdzieś między ciałem migdałowatym alarmującym o niebezpieczeństwie i ośrodkiem wpierdolu w płacie czołowym.
─ Co Ci zrobiła? ─ mówiąc, ściągnął brwi, gdy ta wolała się od niego zdystansować. Niedrążenie tematu w obliczu „głupia suka, która może mi coś zrobić, jeżeli ją wydam” byłoby największą głupotą, na jaką Louisa stać.
Już tworzył sobie w głowie tysiąc różnych scenerii, w której z gówniary ze sztucznymi rzęsami wyrastał potwór z pięcioma rękami wyposażonymi w tasaki. Aż zachciało mu się palić, mimo że przez ostatnią dobę wyczerpał roczny zapas papierosów, za którym postawiony był trójkątny znak ostrzegawczy o treści „rak płuc”. Jeżeli on przeżyje ten grudzień i przyszły rok, powinien dostać oficjalne orzeczenie o byciu niezniszczalnym fizycznie i psychicznie. Gdyby tylko był obok Cigfran od początku, mógłby na bieżąco doświadczać tych wszystkich rodzicielskich przyjemności, a nie usiłować udźwignąć te wszystkie wiadomości w ciągu jednego dnia.
─ Co Ci zrobiła? ─ mówiąc, ściągnął brwi, gdy ta wolała się od niego zdystansować. Niedrążenie tematu w obliczu „głupia suka, która może mi coś zrobić, jeżeli ją wydam” byłoby największą głupotą, na jaką Louisa stać.
Już tworzył sobie w głowie tysiąc różnych scenerii, w której z gówniary ze sztucznymi rzęsami wyrastał potwór z pięcioma rękami wyposażonymi w tasaki. Aż zachciało mu się palić, mimo że przez ostatnią dobę wyczerpał roczny zapas papierosów, za którym postawiony był trójkątny znak ostrzegawczy o treści „rak płuc”. Jeżeli on przeżyje ten grudzień i przyszły rok, powinien dostać oficjalne orzeczenie o byciu niezniszczalnym fizycznie i psychicznie. Gdyby tylko był obok Cigfran od początku, mógłby na bieżąco doświadczać tych wszystkich rodzicielskich przyjemności, a nie usiłować udźwignąć te wszystkie wiadomości w ciągu jednego dnia.
Stanęła przed ojcem podwijając rękawy bluzki, by jeszcze raz zmusić go do spojrzenia na niezdarne ślady po wkłuciach na rękach.
— To mi zrobiła. Właśnie to. — odparła poirytowana jego drążeniami. — I zanim powiesz, że nikt siłą mi nie wciskał tego gówna, to… nie, naprawdę daj mi spokój.
Zrobiło jej się niedobrze na myśl o toksycznej relacji, w jakiej znajdowała się jeszcze kilka miesięcy temu. Ale wtedy było fajnie; początkowy strach przed Dianą zmienił się w przywiązanie. Nie była jednak pewna, czy do samej dziewczyny, czy też do amfetaminy, którą ta jej załatwiała. W końcu po kilku kreskach odkryła, że czuje się po tym całkiem dobrze i ma pełno energii, narkotyk pozwalał jej przetrwać najcięższy okres egzaminów i pomógł dostać się do Riverdale High. Krwotoki z nosa i omdlenia były tylko skutkami ubocznymi, które przy euforii jaką dawała jej amfetamina, nie były czymś, co miałoby ją martwić.
Wyszła z salonu do przedpokoju, tylko po to, by po chwili wrócić z płaszczem narzuconym na jej ramiona i paczką papierosów w chudej dłoni. Bez słowa wyszła na balkon (bo wątpiła, by Louis pozwolił jej w takiej sytuacji opuścić mieszkanie), gdzie zapaliła jednego szluga. Ona też potrzebowała jakoś to wszystko odreagować. Chyba tego jej nie zabroni? Zwłaszcza, że sam ją poczęstował jednym papierosem, gdy spotkali się po raz pierwszy.
— To mi zrobiła. Właśnie to. — odparła poirytowana jego drążeniami. — I zanim powiesz, że nikt siłą mi nie wciskał tego gówna, to… nie, naprawdę daj mi spokój.
Zrobiło jej się niedobrze na myśl o toksycznej relacji, w jakiej znajdowała się jeszcze kilka miesięcy temu. Ale wtedy było fajnie; początkowy strach przed Dianą zmienił się w przywiązanie. Nie była jednak pewna, czy do samej dziewczyny, czy też do amfetaminy, którą ta jej załatwiała. W końcu po kilku kreskach odkryła, że czuje się po tym całkiem dobrze i ma pełno energii, narkotyk pozwalał jej przetrwać najcięższy okres egzaminów i pomógł dostać się do Riverdale High. Krwotoki z nosa i omdlenia były tylko skutkami ubocznymi, które przy euforii jaką dawała jej amfetamina, nie były czymś, co miałoby ją martwić.
Wyszła z salonu do przedpokoju, tylko po to, by po chwili wrócić z płaszczem narzuconym na jej ramiona i paczką papierosów w chudej dłoni. Bez słowa wyszła na balkon (bo wątpiła, by Louis pozwolił jej w takiej sytuacji opuścić mieszkanie), gdzie zapaliła jednego szluga. Ona też potrzebowała jakoś to wszystko odreagować. Chyba tego jej nie zabroni? Zwłaszcza, że sam ją poczęstował jednym papierosem, gdy spotkali się po raz pierwszy.
Louis Ashworth
Fresh Blood Lost in the City
Re: All you have to say is that it's gonna get better
Pon Mar 11, 2019 4:23 pm
Pon Mar 11, 2019 4:23 pm
─ Czyli co? Sama robiła Ci zastrzyki? ─ zapytał z ironią w głosie, obserwując, jak ta wycofuje się z pomieszczenia.
Gdziekolwiek, po cokolwiek się nie udała, daleko nie uda jej się odejść. Z mieszkania Louisa były dwa wyjścia ─ na klatkę schodową przez drzwi i na zewnątrz przez balkon, ale nawet Leilani, która dawała mu ostatnio popisy braku rozsądku, nie odważyłaby się skakać przez barierkę z piątego piętra wieżowca. Tak czy owak, Louis był szybszy i od młodej, i od windy.
Gdy wyszła na balkon, za nią stanęła Terra, która domagała się uwagi poprzez bardzo energiczne merdanie ogonem. Nie wychodziła jednak za nią, tylko patrzyła z wnętrza ze swoim szerokim, psim uśmiechem.
─ Terra, chodź tu. ─ mówiąc, klepnął się w nogę, czekając, aż ta dołączy do niego na kanapie.
Mógł oczywiście się awanturować, wyrzucać pety albo spalać je samemu, robiąc wykład jak najlepszy ojciec po tej stronie globu, ale trzeba było spojrzeć na to realnie. Małolacie można zakazać, a ona za piętnaście minut zrobi to samo i to z premedytacją tylko po to, żeby dać upust wściekłości. I tak za niedługo zostanie całkowicie odcięta od wszelkich używek, skończy się babci sranie.
Gdziekolwiek, po cokolwiek się nie udała, daleko nie uda jej się odejść. Z mieszkania Louisa były dwa wyjścia ─ na klatkę schodową przez drzwi i na zewnątrz przez balkon, ale nawet Leilani, która dawała mu ostatnio popisy braku rozsądku, nie odważyłaby się skakać przez barierkę z piątego piętra wieżowca. Tak czy owak, Louis był szybszy i od młodej, i od windy.
Gdy wyszła na balkon, za nią stanęła Terra, która domagała się uwagi poprzez bardzo energiczne merdanie ogonem. Nie wychodziła jednak za nią, tylko patrzyła z wnętrza ze swoim szerokim, psim uśmiechem.
─ Terra, chodź tu. ─ mówiąc, klepnął się w nogę, czekając, aż ta dołączy do niego na kanapie.
Mógł oczywiście się awanturować, wyrzucać pety albo spalać je samemu, robiąc wykład jak najlepszy ojciec po tej stronie globu, ale trzeba było spojrzeć na to realnie. Małolacie można zakazać, a ona za piętnaście minut zrobi to samo i to z premedytacją tylko po to, żeby dać upust wściekłości. I tak za niedługo zostanie całkowicie odcięta od wszelkich używek, skończy się babci sranie.
Sama robiła Ci zastrzyki?
— Noo... na początku. — mruknęła w odpowiedzi zatrzymując się jeszcze w salonie z paczką papierosów obracaną w rękach. — Ale wiesz co? — spojrzała Louisowi prosto w oczy zakładając kosmyk brązoworudych włosów za ucho. Podobnie jak jej matka, robiła to zawsze, gdy była czymś zestresowana. — Gdybym mogła cofnąć czas, to wybrałabym tak samo. Przeżywałabym ten koszmar jeszcze raz, byle tylko zaprowadził mnie do Ciebie.
Gdyby tamtego wieczora nie wpadła na swoją byłą, nie zostałaby wciągnięta w narkotyki. Gdyby nie uzależnienie, nie szukałaby dilera. Gdyby nie wyszła w październiku z domu, nie spotkałaby ojca. Prosta zależność, ale czy Louis zrozumie co Leilani miała na myśli? Jeśli nie, będą czekać ją kolejne wyjaśnienia. W momencie, w którym zapalała pierwszego papierosa na balkonie, to w ogóle nie miało znaczenia.
Była mu wdzięczna za to, że nie zabrał jej używki. To doprowadziłoby ich tylko do kolejnej kłótni, a ta była ostatnim, czego im w tamtym momencie trzeba. Musieli ochłonąć, przynajmniej Lei. To dlatego spędziła na balkonie dobre piętnaście minut, pomimo mroźnego wiatru, który postanowił układać jej włosy na nowo, szarpał rozpiętym płaszczem i składał chłodne pocałunki na jej policzkach. Niemalże cały czas stała odwrócona plecami do mieszkania, jedynie kilka razy obejrzała się za siebie, przy przekonać się, że ojciec i jego ukochana psina nadal zajmowali kanapę. Zastanawiała się, czy on również ją widzi, czy też ze względu na ogarniającą miasto ciemność była dla niego tylko czarnym kształtem na tle odbijającego się w szybie salonu.
Po trzecim papierosie musiała odpuścić. Chociaż nikotyna była mniej szkodliwa niż amfetamina, to jeśli będzie palić w tak zastraszającym tempie, w wieku trzydziestu lat będzie cierpieć z powodu raka płuc. Zresztą, jak Louis słusznie zauważył, nastolatka niedługo nie będzie miała kontaktu z żadnym z tych uzależniających świństw. Pozostaje się chyba cieszyć...?
Ostrożnie zamknęła drzwi balkonowe i bez słowa przeszła przez salon, by odwiesić swój płaszcz w przedpokoju. Zdjęła też glany, w których przez cały czas krążyła po mieszkaniu, roznosząc błoto. Trudno, posprząta... później. Zaglądnęła też do sypialni, skąd zabrała różowy kocyk w białe króliki, który przyniosła niespełna dwa tygodnie temu nazywając go "specjalnym kocysiem do tulenia".
Drżąc z zimna ostrożnie usiadła na kanapie obok Louisa, jakby bała się, że ten ją odrzuci. Unikając jego wzroku najpierw poszukała jego dłoni, wsuwając w nią swoją, o wiele mniejszą i odrętwiałą z zimna. Gdy upewniła się, że mężczyzna jej nie odtrąci, przysunęła się bliżej opierając głowę na jego ramieniu i okrywając również jego kocem.
— Może i robię głupie rzeczy, ale nigdy nie chciałam skrzywdzić Ciebie, ani mamy. Naprawdę. — wyznała pocierając kciukiem jego nadgarstek. — Jeśli chcesz o coś zapytać, to zrób to teraz. Później mogę być... sam wiesz jaka.
Nieznośna, agresywna i jeszcze bardziej rozchwiana.
— Noo... na początku. — mruknęła w odpowiedzi zatrzymując się jeszcze w salonie z paczką papierosów obracaną w rękach. — Ale wiesz co? — spojrzała Louisowi prosto w oczy zakładając kosmyk brązoworudych włosów za ucho. Podobnie jak jej matka, robiła to zawsze, gdy była czymś zestresowana. — Gdybym mogła cofnąć czas, to wybrałabym tak samo. Przeżywałabym ten koszmar jeszcze raz, byle tylko zaprowadził mnie do Ciebie.
Gdyby tamtego wieczora nie wpadła na swoją byłą, nie zostałaby wciągnięta w narkotyki. Gdyby nie uzależnienie, nie szukałaby dilera. Gdyby nie wyszła w październiku z domu, nie spotkałaby ojca. Prosta zależność, ale czy Louis zrozumie co Leilani miała na myśli? Jeśli nie, będą czekać ją kolejne wyjaśnienia. W momencie, w którym zapalała pierwszego papierosa na balkonie, to w ogóle nie miało znaczenia.
Była mu wdzięczna za to, że nie zabrał jej używki. To doprowadziłoby ich tylko do kolejnej kłótni, a ta była ostatnim, czego im w tamtym momencie trzeba. Musieli ochłonąć, przynajmniej Lei. To dlatego spędziła na balkonie dobre piętnaście minut, pomimo mroźnego wiatru, który postanowił układać jej włosy na nowo, szarpał rozpiętym płaszczem i składał chłodne pocałunki na jej policzkach. Niemalże cały czas stała odwrócona plecami do mieszkania, jedynie kilka razy obejrzała się za siebie, przy przekonać się, że ojciec i jego ukochana psina nadal zajmowali kanapę. Zastanawiała się, czy on również ją widzi, czy też ze względu na ogarniającą miasto ciemność była dla niego tylko czarnym kształtem na tle odbijającego się w szybie salonu.
Po trzecim papierosie musiała odpuścić. Chociaż nikotyna była mniej szkodliwa niż amfetamina, to jeśli będzie palić w tak zastraszającym tempie, w wieku trzydziestu lat będzie cierpieć z powodu raka płuc. Zresztą, jak Louis słusznie zauważył, nastolatka niedługo nie będzie miała kontaktu z żadnym z tych uzależniających świństw. Pozostaje się chyba cieszyć...?
Ostrożnie zamknęła drzwi balkonowe i bez słowa przeszła przez salon, by odwiesić swój płaszcz w przedpokoju. Zdjęła też glany, w których przez cały czas krążyła po mieszkaniu, roznosząc błoto. Trudno, posprząta... później. Zaglądnęła też do sypialni, skąd zabrała różowy kocyk w białe króliki, który przyniosła niespełna dwa tygodnie temu nazywając go "specjalnym kocysiem do tulenia".
Drżąc z zimna ostrożnie usiadła na kanapie obok Louisa, jakby bała się, że ten ją odrzuci. Unikając jego wzroku najpierw poszukała jego dłoni, wsuwając w nią swoją, o wiele mniejszą i odrętwiałą z zimna. Gdy upewniła się, że mężczyzna jej nie odtrąci, przysunęła się bliżej opierając głowę na jego ramieniu i okrywając również jego kocem.
— Może i robię głupie rzeczy, ale nigdy nie chciałam skrzywdzić Ciebie, ani mamy. Naprawdę. — wyznała pocierając kciukiem jego nadgarstek. — Jeśli chcesz o coś zapytać, to zrób to teraz. Później mogę być... sam wiesz jaka.
Nieznośna, agresywna i jeszcze bardziej rozchwiana.
Louis Ashworth
Fresh Blood Lost in the City
Re: All you have to say is that it's gonna get better
Nie Mar 17, 2019 9:30 am
Nie Mar 17, 2019 9:30 am
Louis jaki jest, każdy widzi ─ niezrównoważony, wybuchowy, dziki i nielogiczny. Niemniej jednak, abstrakcją dla niego było, że Cigfran dla jego popierdolonej osoby jeszcze raz penetrować rów mariański. Czy on chciałby robić jeszcze jedno okrążenie swojego życia, żeby mieć córkę? Oczywiście, że nie. Gdyby mógł pociągać za sznurki i mieć rzeczywisty wybór te trzydzieści dwa lata temu, ich farma nigdy nie spłonęłaby. Nikt nie zginąłby. Nie miałby kilkudziesięciu partnerek, tylko jedną żonę, a Leilani o innym imieniu nie szlajałaby się po mieście z opakowaniami strzykawek w torebce, tylko przylatywałaby raz czy dwa razy na miesiąc, jeżeli pieniądze i studia pozwoliłyby, żeby na weekend odwiedzić rodziców i dziadków na Tasmanii. Nie zmienia to oczywiście faktu, że cholernie ją kochał, ale chciał dla niej czegoś lepszego niż sala obserwacyjna. Wiedział, że ona nie wymagała od niego nic poza miłością, ale on potrzebował stabilizacji. Dla niej, dla Jonny, dla siebie i psów. Chciałby nie bać się jej zostawiać samopas, wiedząc, że nic jej się nie stanie.
Wyrwany z rozmyślań przez jej zimną rękę, ujął ją, jednocześnie ogrzewając. Wiedział. Znał ten stan jak żaden inny. Czasem wciąż go odczuwał, mimo że był czysty jak łza dłużej, niż mała jest na świecie. Da się to zatrzymać, ale nie wyjść z tego, niestety.
Czy chciał ją o coś zapytać? O masę rzeczy, ale większość z nich nie była dobra do udzielania odpowiedzi w tym właśnie momencie, przez co milczał kilka sekund, zanim się zdecydował się otworzyć usta, poprawiając koc, żeby okryć nim też Terrę.
─ Chciałabyś mieć kiedyś konia?
Bardzo specyficzne pytanie, ale rzeczywiście go nurtowało.
Wyrwany z rozmyślań przez jej zimną rękę, ujął ją, jednocześnie ogrzewając. Wiedział. Znał ten stan jak żaden inny. Czasem wciąż go odczuwał, mimo że był czysty jak łza dłużej, niż mała jest na świecie. Da się to zatrzymać, ale nie wyjść z tego, niestety.
Czy chciał ją o coś zapytać? O masę rzeczy, ale większość z nich nie była dobra do udzielania odpowiedzi w tym właśnie momencie, przez co milczał kilka sekund, zanim się zdecydował się otworzyć usta, poprawiając koc, żeby okryć nim też Terrę.
─ Chciałabyś mieć kiedyś konia?
Bardzo specyficzne pytanie, ale rzeczywiście go nurtowało.
Lepiej więc niech nie wypowiada swoich myśli na głos, bowiem powodów, dla których drugi raz nie próbowała ze sobą skończyć było naprawdę niewiele. Właściwie, to były tylko dwa; Louis i Jonna. Gdyby więc usłyszała od ojca pośrednie "w sumie, to trochę żałuję, że cię mam", to żadna terapia by jej nie pomogła. Czułaby się odepchnięta, niekochana i zniknęłaby z życia Ashwortha szybciej, niż się w nim pojawiła.
Stwierdzenie, że "była przewrażliwiona na tym punkcie" byłoby mocnym niedomówieniem. Ale kto by nie był, gdyby jego samoocenę podkopywano przez szesnaście lat (a w ciągu ostatnich czterech sytuacja robiła się jeszcze gorsza)? Rodzice byli filarami podtrzymującymi świat Leilani — jeśli któryś z nich zniknie, wszystko runie w gruzach.
"Chciałabyś mieć kiedyś konia?"
— Co to w ogóle za pytanie? — parsknęła śmiechem mocniej ściskając jego rękę. Córka mu właśnie zrobiła coming out, okazało się, że jej problem z ćpaniem jest poważniejszy, a do tego ostatnio znielubiła się z prawem (no, ale u nich to raczej rodzinne), a Louis właśnie wyskakiwał z pytaniem jej o konia! Do tego wyglądał przy tym całkowicie poważnie, przez co Lei nie wiedziała już, czy ma dalej się śmiać, czy jednak powinna przestać i mu odpowiedzieć.
Po kilku głębszych oddechach zdecydowała się na opcję numer dwa.
— Tak. Ale chyba nie chcesz przyprowadzić konia tutaj...? — odpowiedziała w panice rozglądając się po salonie. Jeszcze tego brakowało, by zrobił z niego stajnię.
Stwierdzenie, że "była przewrażliwiona na tym punkcie" byłoby mocnym niedomówieniem. Ale kto by nie był, gdyby jego samoocenę podkopywano przez szesnaście lat (a w ciągu ostatnich czterech sytuacja robiła się jeszcze gorsza)? Rodzice byli filarami podtrzymującymi świat Leilani — jeśli któryś z nich zniknie, wszystko runie w gruzach.
"Chciałabyś mieć kiedyś konia?"
— Co to w ogóle za pytanie? — parsknęła śmiechem mocniej ściskając jego rękę. Córka mu właśnie zrobiła coming out, okazało się, że jej problem z ćpaniem jest poważniejszy, a do tego ostatnio znielubiła się z prawem (no, ale u nich to raczej rodzinne), a Louis właśnie wyskakiwał z pytaniem jej o konia! Do tego wyglądał przy tym całkowicie poważnie, przez co Lei nie wiedziała już, czy ma dalej się śmiać, czy jednak powinna przestać i mu odpowiedzieć.
Po kilku głębszych oddechach zdecydowała się na opcję numer dwa.
— Tak. Ale chyba nie chcesz przyprowadzić konia tutaj...? — odpowiedziała w panice rozglądając się po salonie. Jeszcze tego brakowało, by zrobił z niego stajnię.
Louis Ashworth
Fresh Blood Lost in the City
Re: All you have to say is that it's gonna get better
Sob Mar 23, 2019 4:56 pm
Sob Mar 23, 2019 4:56 pm
─ Tu nie. Jak kupię ziemię na Alasce i zbuduję dom. ─ odpowiedział jej, gdy ta nieco lekceważąca podeszła do jego pytania, mimo że on nie chciał drwić z jej problemów.
Zamieszkanie na odludziu być może nie było terapią leczenia uzależnień, ale ciągnęło go tam. Nie trzeba było być doktorantem matematyki, żeby rozwiązać równanie algebraiczne na poziomie szkoły podstawowej. Conrad nie może być żyć przez kilkadziesiąt lat w jednym miejscu, z tego też powodu wyjechał ze Stanów. Na dłużej mógłby się osiedlić gdzieś, gdzie jedynym zagrożeniem dla niego będą grzebiące w kubłach na śmieci niedźwiedzie. A jeżeli już udałoby mu się uzbierać pieniądze na inwestycję, jaką jest wybudowanie drewnianej chatki w środku lasu, dlaczego nie wziąć do siebie więcej zwierząt pod opiekę. Oczywiście, nie mówił tutaj o koniach czystej krwi arabskiej, tak jak w przypadku psów ─ nie chciał ich dla zarobku, raczej dla mutualizmu. On dbałby o nie, one odpłacałyby mu się trącaniem ręki za marchewką. Nie mógł wrócić do swojego sanktuarium na Tasmanii, więc zrobi własne, jeżeli pieniądze na to kiedyś pozwolą.
Westchnął cicho, głaszcząc jednocześnie rękę Leilani i łeb psa oparty o kolano. Terra wyglądała, jakby naprawdę chciała wiedzieć, o czym ta dwójka rozmawia.
─ Obyś miała dobrego lekarza. ─ mówiąc, zerknął na nią kątem oka. Miał też nadzieję, że Leilani szybko zacznie współpracować, ale to stało pod większym znakiem zapytania niż kompetencje człowieka uczącego się ponad dekadę do wykonywania swojej pracy.
Zamieszkanie na odludziu być może nie było terapią leczenia uzależnień, ale ciągnęło go tam. Nie trzeba było być doktorantem matematyki, żeby rozwiązać równanie algebraiczne na poziomie szkoły podstawowej. Conrad nie może być żyć przez kilkadziesiąt lat w jednym miejscu, z tego też powodu wyjechał ze Stanów. Na dłużej mógłby się osiedlić gdzieś, gdzie jedynym zagrożeniem dla niego będą grzebiące w kubłach na śmieci niedźwiedzie. A jeżeli już udałoby mu się uzbierać pieniądze na inwestycję, jaką jest wybudowanie drewnianej chatki w środku lasu, dlaczego nie wziąć do siebie więcej zwierząt pod opiekę. Oczywiście, nie mówił tutaj o koniach czystej krwi arabskiej, tak jak w przypadku psów ─ nie chciał ich dla zarobku, raczej dla mutualizmu. On dbałby o nie, one odpłacałyby mu się trącaniem ręki za marchewką. Nie mógł wrócić do swojego sanktuarium na Tasmanii, więc zrobi własne, jeżeli pieniądze na to kiedyś pozwolą.
Westchnął cicho, głaszcząc jednocześnie rękę Leilani i łeb psa oparty o kolano. Terra wyglądała, jakby naprawdę chciała wiedzieć, o czym ta dwójka rozmawia.
─ Obyś miała dobrego lekarza. ─ mówiąc, zerknął na nią kątem oka. Miał też nadzieję, że Leilani szybko zacznie współpracować, ale to stało pod większym znakiem zapytania niż kompetencje człowieka uczącego się ponad dekadę do wykonywania swojej pracy.
To wcale nie tak, że była wyrodnym dzieckiem śmiejącym się z planów rodziców, ale nieoczekiwane pytanie naprawdę ją rozbawiło. Chyba lepsze to, niż gdyby miała nadal płakać? Śmiech pozwalał na moment zapomnieć o tym, co czeka ją za trzy doby.
Ziemia. Alaska. Dom.
Zmrużyła oczy przyglądając się ojcu, a niszczony ćpaniem umysł powoli łączył wątki. Zaraz potem na jej twarzy pojawił się uśmiech, który nie wróżył niczego dobrego. Jej matka też tak się uśmiechała, gdy planowała coś niecnego i niekoniecznie eleganckiego, zupełnie niepasującego do żony lekarza.
— George ma pełno pieniędzy! I chyba nie są mu potrzebne, bo zakopał je w ogródku, obok rabatki! Zanim się zorientuje, miną wieki — zachichotała bezczelnie wsuwając się pod ramię taty, tym samym zmuszając go do objęcia. — Należy mi się mała rekompensata za tyle lat bycia chujem.
Tak naprawdę chciała uciec z Conradem, żeby w poniedziałek nie musieć stawiać się w sądzie. Brak ludzi w okolicy, to też brak dilerów oraz narkotyku, więc i tak musiałaby zerwać z nałogiem. Choć nie aż tak skutecznie, jak po porządnej terapii. Niezależnie jednak od tego, czy byłaby uzależniona, wyjazd jak najdalej od Riverdale wyszedłby jej na dobre. Szum drzew i wiatr we włosach był przyjemniejszy niż ludzkie szepty i spojrzenia.
Na wspomnienie o lekarzu skrzywiła się lekko. A więc powracał drażniący temat umieszczenia jej w ośrodku.
— Oby nie — pokręciła głową — Dobry lekarz zacząłby mnie o wszystko wypytywać, podpuszczać, męczyć, aż w końcu pęknę i powiem za dużo.
A przecież były rzeczy, które musiały pozostać tajemnicą. Na przykład to, że mężczyzna, w którego właśnie tak ufnie się wtulała, wcale nie był skromnym mechanikiem, a zbiegłym mordercą. Świadomość, że mogłaby się przypadkiem wygadać była straszniejsza niż ciasne pomieszczenia, pająki i brak amfetaminy razem wzięte.
Ziemia. Alaska. Dom.
Zmrużyła oczy przyglądając się ojcu, a niszczony ćpaniem umysł powoli łączył wątki. Zaraz potem na jej twarzy pojawił się uśmiech, który nie wróżył niczego dobrego. Jej matka też tak się uśmiechała, gdy planowała coś niecnego i niekoniecznie eleganckiego, zupełnie niepasującego do żony lekarza.
— George ma pełno pieniędzy! I chyba nie są mu potrzebne, bo zakopał je w ogródku, obok rabatki! Zanim się zorientuje, miną wieki — zachichotała bezczelnie wsuwając się pod ramię taty, tym samym zmuszając go do objęcia. — Należy mi się mała rekompensata za tyle lat bycia chujem.
Tak naprawdę chciała uciec z Conradem, żeby w poniedziałek nie musieć stawiać się w sądzie. Brak ludzi w okolicy, to też brak dilerów oraz narkotyku, więc i tak musiałaby zerwać z nałogiem. Choć nie aż tak skutecznie, jak po porządnej terapii. Niezależnie jednak od tego, czy byłaby uzależniona, wyjazd jak najdalej od Riverdale wyszedłby jej na dobre. Szum drzew i wiatr we włosach był przyjemniejszy niż ludzkie szepty i spojrzenia.
Na wspomnienie o lekarzu skrzywiła się lekko. A więc powracał drażniący temat umieszczenia jej w ośrodku.
— Oby nie — pokręciła głową — Dobry lekarz zacząłby mnie o wszystko wypytywać, podpuszczać, męczyć, aż w końcu pęknę i powiem za dużo.
A przecież były rzeczy, które musiały pozostać tajemnicą. Na przykład to, że mężczyzna, w którego właśnie tak ufnie się wtulała, wcale nie był skromnym mechanikiem, a zbiegłym mordercą. Świadomość, że mogłaby się przypadkiem wygadać była straszniejsza niż ciasne pomieszczenia, pająki i brak amfetaminy razem wzięte.
Louis Ashworth
Fresh Blood Lost in the City
Re: All you have to say is that it's gonna get better
Nie Mar 31, 2019 11:08 am
Nie Mar 31, 2019 11:08 am
─ A co, nie ma konta oszczędnościowego? ─ zapytał, ignorując jej ofertę rozboju, jak przystało na chodzącego do legalnej pracy, płacącego podatki obywatela Kanady. ─ Nie kradniemy. Ani ty, ani ja.
Conrad znał wartość pieniądza. Milion razy był dłużnikiem i złodziejem, który w ten sposób, oprócz pracy na budowie i przy remontach wnętrz, zarabiał na siebie i swój nałóg. Jest mu wstyd za wiele rzeczy, które w życiu zrobił i właśnie jednymi z nich są napady rabunkowe. Oczywiście, nie na obiekty takie jak banki czy cudze domy ─ działając solo, ewentualnie z partnerem w zbrodni, to było jak proszenie się o aresztowanie. O wiele łatwiejsze było atakowanie bezbronnych pieszych w brisbane’skim metrze i szantażowanie, czy ogłuszanie przyjezdnych w toaletach publicznych przy autostradzie, czy nawet wynoszenie rzeczy ze sklepu przez piszczące bramki. Przez swoje czyny nie tylko miał korzyści materialne, ale i zastrzyk adrenaliny, czy też fety, jeżeli nie dostałby w mordę za krewienie dilerowi.
I może dalej uważał uważał, że jednym, na przykład George’owi, coś należało się mniej, niż innym, ale to, jak wielką psychiczną blokadę miał przed niektórymi czynami, było o wiele silniejsze niż jego własne zdanie. W wieku osiemnastu lat miałby w dupie, czy wracająca z pociągu o północy matka z dzieckiem ma czym zapłacić za czynsz. Teraz sam w bezsenne noce bardzo chciał zadośćuczynić wszystkim ludziom, którzy przez jego dawanie w żyłę nie mieli co jeść.
─ Ty chcesz tam iść odsiedzieć wyrok, czy się zmienić?
Jeżeli to miałoby sprawić, że Leilani będzie czysta do końca życia, mógłby pójść siedzieć. Może nieco to kontrastowało z jego myślami o tym, że nie przechodziłby tego piekła jeszcze raz, ale było jak najbardziej uzasadnione. Groźby śmierci, prysznic co dwa tygodnie i izolatka była dla niego niebem w zestawieniu z szesnastoma laty z jego ojcem u boku.
Conrad znał wartość pieniądza. Milion razy był dłużnikiem i złodziejem, który w ten sposób, oprócz pracy na budowie i przy remontach wnętrz, zarabiał na siebie i swój nałóg. Jest mu wstyd za wiele rzeczy, które w życiu zrobił i właśnie jednymi z nich są napady rabunkowe. Oczywiście, nie na obiekty takie jak banki czy cudze domy ─ działając solo, ewentualnie z partnerem w zbrodni, to było jak proszenie się o aresztowanie. O wiele łatwiejsze było atakowanie bezbronnych pieszych w brisbane’skim metrze i szantażowanie, czy ogłuszanie przyjezdnych w toaletach publicznych przy autostradzie, czy nawet wynoszenie rzeczy ze sklepu przez piszczące bramki. Przez swoje czyny nie tylko miał korzyści materialne, ale i zastrzyk adrenaliny, czy też fety, jeżeli nie dostałby w mordę za krewienie dilerowi.
I może dalej uważał uważał, że jednym, na przykład George’owi, coś należało się mniej, niż innym, ale to, jak wielką psychiczną blokadę miał przed niektórymi czynami, było o wiele silniejsze niż jego własne zdanie. W wieku osiemnastu lat miałby w dupie, czy wracająca z pociągu o północy matka z dzieckiem ma czym zapłacić za czynsz. Teraz sam w bezsenne noce bardzo chciał zadośćuczynić wszystkim ludziom, którzy przez jego dawanie w żyłę nie mieli co jeść.
─ Ty chcesz tam iść odsiedzieć wyrok, czy się zmienić?
Jeżeli to miałoby sprawić, że Leilani będzie czysta do końca życia, mógłby pójść siedzieć. Może nieco to kontrastowało z jego myślami o tym, że nie przechodziłby tego piekła jeszcze raz, ale było jak najbardziej uzasadnione. Groźby śmierci, prysznic co dwa tygodnie i izolatka była dla niego niebem w zestawieniu z szesnastoma laty z jego ojcem u boku.
Uniosła głowę i spojrzała na Louisa robiąc minę mówiącą "ojciec, ale Ty czasem głupi jesteś", po czym znów, jak gdyby nigdy nic, wtuliła się w jego klatkę piersiową. Leilani nie widziała nic złego w swoim planie. Mało tego, uważała go za najlepszy na świecie!
— Gdybyś zarobił pieniądze w nieuczciwy sposób i nie miał jak ich wyprać, też pewnie byś je gdzieś schował, zamiast wpłacać na konto i potem tłumaczyć się z tego skarbówce... czy komu się tam z takich sum tłumaczy... — westchnęła udając oburzenie, że musi wyjaśniać tacie tak oczywiste rzeczy, a jej głos przybrał bardziej żartobliwy ton. Zabawne, jak potrafiła skakać pomiędzy radością i smutkiem, spokojem i gniewem. — Kiedyś je zabiorę w ramach rekompensaty za znęcanie się nade mną i mamą przez te wszystkie lata, zobaczysz. I nie będę mieć żadnych wyrzutów sumienia!
A George i tak nie zgłosi tego na policje, bo jeśli jeszcze używał swojego mózgu, powinien przewidzieć, że miałoby to dla niego gorsze konsekwencje, niż dla złodzieja. Musiałby opowiedzieć w jaki sposób pieniądze znalazły się w jego ogródku i w jaki sposób je zdobył. Może i miał znajomości, ale z tego tak łatwo by się nie wyłgał. Zresztą, widać ile warte były jego "kontakty", gdy Lei miesiąc temu wpadła na balu.
Oczywiście, że odwyk był dla niej jak wyrok, ale nie zamierzała się znów kłócić.
— Najpierw Twoje bezpieczeństwo, potem ja — odpowiedziała wymijająco czując, jak powieki coraz bardziej jej ciążyły. Dopiero teraz, gdy znalazła się w cieple i czuła się bezpiecznie, zrozumiała, jak bardzo była zmęczona całym dniem. Niechętnie opuściła ojcowskie ramiona (w które dopiero co tak się pchała!) i przetarła oczy.
— Muszę iść pod prysznic, zanim Ci tu zasnę... Daj mi chwilkę. — mruknęła zsuwając z siebie wygrzany koc, by zniknąć za drzwiami łazienki. I tak jak zapowiedziała, nie spędziła tam dużo czasu, bowiem po kilku minutach wróciła do salonu ubrana jedynie w za dużą na siebie koszulkę Louisa, a jej skóra od gorącej wody nabrała lekko rumianego odcienia. A poza tym wyglądała... tragicznie, tak strasznie chuda i cała w sińcach. Te na rękach, które bezskutecznie próbowała ukryć przed tatą, były efektem jej nałogu, pochodzenie reszty były tajemnicą nawet dla samej Leilani. Pewnie się gdzieś przewróciła, uderzyła, albo ktoś za mocno złapał ją za ramię.
— Chciałabym mieć gąski. Są takie śliczne — szepnęła zajmując swoje poprzednie miejsce, które na szczęście nie zdążyło jeszcze całkiem ostygnąć. Nie pamiętała tego, co działo się potem. Chyba zasnęła wtulona w Conrada.
— Gdybyś zarobił pieniądze w nieuczciwy sposób i nie miał jak ich wyprać, też pewnie byś je gdzieś schował, zamiast wpłacać na konto i potem tłumaczyć się z tego skarbówce... czy komu się tam z takich sum tłumaczy... — westchnęła udając oburzenie, że musi wyjaśniać tacie tak oczywiste rzeczy, a jej głos przybrał bardziej żartobliwy ton. Zabawne, jak potrafiła skakać pomiędzy radością i smutkiem, spokojem i gniewem. — Kiedyś je zabiorę w ramach rekompensaty za znęcanie się nade mną i mamą przez te wszystkie lata, zobaczysz. I nie będę mieć żadnych wyrzutów sumienia!
A George i tak nie zgłosi tego na policje, bo jeśli jeszcze używał swojego mózgu, powinien przewidzieć, że miałoby to dla niego gorsze konsekwencje, niż dla złodzieja. Musiałby opowiedzieć w jaki sposób pieniądze znalazły się w jego ogródku i w jaki sposób je zdobył. Może i miał znajomości, ale z tego tak łatwo by się nie wyłgał. Zresztą, widać ile warte były jego "kontakty", gdy Lei miesiąc temu wpadła na balu.
Oczywiście, że odwyk był dla niej jak wyrok, ale nie zamierzała się znów kłócić.
— Najpierw Twoje bezpieczeństwo, potem ja — odpowiedziała wymijająco czując, jak powieki coraz bardziej jej ciążyły. Dopiero teraz, gdy znalazła się w cieple i czuła się bezpiecznie, zrozumiała, jak bardzo była zmęczona całym dniem. Niechętnie opuściła ojcowskie ramiona (w które dopiero co tak się pchała!) i przetarła oczy.
— Muszę iść pod prysznic, zanim Ci tu zasnę... Daj mi chwilkę. — mruknęła zsuwając z siebie wygrzany koc, by zniknąć za drzwiami łazienki. I tak jak zapowiedziała, nie spędziła tam dużo czasu, bowiem po kilku minutach wróciła do salonu ubrana jedynie w za dużą na siebie koszulkę Louisa, a jej skóra od gorącej wody nabrała lekko rumianego odcienia. A poza tym wyglądała... tragicznie, tak strasznie chuda i cała w sińcach. Te na rękach, które bezskutecznie próbowała ukryć przed tatą, były efektem jej nałogu, pochodzenie reszty były tajemnicą nawet dla samej Leilani. Pewnie się gdzieś przewróciła, uderzyła, albo ktoś za mocno złapał ją za ramię.
— Chciałabym mieć gąski. Są takie śliczne — szepnęła zajmując swoje poprzednie miejsce, które na szczęście nie zdążyło jeszcze całkiem ostygnąć. Nie pamiętała tego, co działo się potem. Chyba zasnęła wtulona w Conrada.
Louis Ashworth
Fresh Blood Lost in the City
Re: All you have to say is that it's gonna get better
Pią Lip 05, 2019 11:57 am
Pią Lip 05, 2019 11:57 am
─ W ramach rekompensaty weźmiesz pieniądze, za które mógłby pójść siedzieć i pójdziesz siedzieć za niego, czy może zostaniesz jego partnerką w zbrodni? Nie bądź głupia.
Conrada był nieugięty i żaden argument nie przekona go, że kradzież, a tym bardziej kradzież skradzionych pieniędzy jest metodą na oszukanie losu. Dałby sobie rękę uciąć, że gdyby Leilani rzeczywiście tak zrobiła (o co jednak jej nie posądzał, wiedząc, że to dziecko boi się zawieszonego na nitce pajęczyny kosarza), nie tylko nie poczułaby się lepiej po latach dręczenia, a wzięłaby na swoje barki jeszcze większy ciężar, który przyszpiliłby ją do ziemi. Ani policji, ani sądu nie będzie interesować, co się działo w tej rodzinie. To nie byłby sprawa o znęcanie się psychiczne i fizyczne, tylko o malwersacje.
─ Idź. ─ powiedział, gdy ta wstała, wysuwając się spod jego ramienia, a on powłóczył za nią wzrokiem, aż nie zniknęła za ścianą; zaraz psi łeb spoczął na jego kolanach, gdyż Terra wygłodniała ojcowskiej miłości domagała się uwagi pod nieobecność nieowłosionej córki.
Nie drgnął z miejsca, jedynie miarowo gładził rudą sierść dłonią, patrząc w podłogę pod jego nogami. Trudno było mu neutralnie patrzeć na Leilani, zwłaszcza, że znał pochodzenie tych blizn i siniaków. Wiedział, że na zwykłym odwyku się nie skończy i wciąż miał mglisty pogląd na to, co działo się, gdy go przy małej nie było. Przede wszystkim martwiła go postać byłej dziewczyny, której to wyczynami Leia nie chciała się dzielić. Pod pewnymi względami nie dziwił jej się, jeżeli rzeczywiście to ona była zarzewiem jej narkomanii, nie mówiąc już o tym, że zawody miłosne są bolesne. Z drugiej zaś strony obawiał się, że rzeczona dziewczyna, jakichkolwiek nie miałaby intencji, naprawdę może chcieć znów nawiązać kontakt z Leilani. To było dla niego za dużo jak na jeden dzień, głowa go rozbolała i od wrzasków, i od intensywnego rozmyślania nad potencjalnymi dalszymi scenariuszami. Bycie tatą było trudniejsze, niż początkowo założył.
Gdy wróciła, unikał patrzenia zarówno na jej wystające kości nadgarstków, jak i na zielonkawe ślady na ramionach. Objął na znów, po czym wypuścił głośno powietrze z ust, kładąc policzek na czubku jej głowy.
─ Gąski? Dlaczego gąski? ─ zapytał, ale nie uzyskał już odpowiedzi. Początkowo myślał, że dziewczyna się namyśla, jak przekonać ojca do prowadzenia hodowli gęsi (co było skrajnie niepoważne, do tego nie trzeba go namawiać), ale gdy cisza trwała na tyle długo, że zaczynała być nieco podejrzana, uniósł głowę i zajrzał przez opadające na jej twarz kosmyki. Śpi.
Pokręcił głową, zastanawiając się, jak to się stało, że woda zamiast ją orzeźwić, dodatkowo spłukała z niej resztki energii. Wstał, równocześnie trzymając ją za ramię, żeby nie opadła na kanapę, po czym złapał ją pod łopatkami i kolanami, biorąc na ręce. Zaniósł ją do pokoju i tam ułożył na łóżku na jej miejscu na materacu, który zaraz ugiął się pod jego własnym ciężarem. Przykrył oboje kołdrą, żeby żadne z nich nie zmarzło w tę nieprzyjemną, grudniową noc.
Sam nie zmrużył oka, mimo że adrenalina opadała, co jakiś czas znów gwałtownie wzrastała, gdy odtwarzał sobie ich rozmowę w głowie. Był cholernie zarżnięty, ale stres związany nie tylko z rozprawą sądową, nałogiem, ale i pobytem na odwyku Leilani nie dawał mu taryfy ulgowej. Była do tego negatywnie nastawiona i, jak zresztą każdy ćpun, uważała, że to nie jest klucz do założonych na nią kajdan. Czy miała rację? Po części tak. Przynajmniej takie miał zdanie ojciec. Detoks pomaga odbudować fizyczność, ale to uzależnienie to nie ołówek, a terapia to nie gumka do mazania. Po tylu latach wciąż nie chciał słyszeć o dragach w obawie, że pewnego dnia pęknie ─ niewinnie uzna, że raz dla powrotu do młodości nie zaszkodzi, a prawdą będzie to, że zrujnuje wszystko, na co pracował. Jeżeli on balansował na krawędzi szaleństwa i zdrowego rozsądku, co dopiero ona? W takich też chwilach żałował, że nie prowadził żadnych zapisków ze swojego życia. Mógłby wtedy cofnąć się do tamtych lat, lepiej pamiętałby, czy przeżywał to, co ona. Czy tak wypierał się rzeczywistości i ją podważał. Albo czy traktował ludzi, którzy chcieli do niego wyciągnąć rękę, jako wrogów. Czy był tak lekkoduszny. Co myślał, kiedy brał? Co myślał, kiedy kradł? Albo o bardziej przyziemnych rzeczach. Co dokładnie sądził o szkole? Co robił, gdy się zakochał? Tego już się nie dowie.
Wraz z kolejnymi godzinami siebie i swoje myśli przeniósł do kuchni, upewniwszy się wcześniej, że mała nie leży odkryta, a zamknięte drzwi uchronią ją od chłodu uchylonego okna. Siedziąc przy stole przy świetle lampki do czytania, palił papierosa wbrew swoim własnym zasadom i przeglądał zdjęcia, które dała mu Jonna, gdy widzieli się w przydrożnym motelu. Lato 2005 może nie było okresem jego świetności, ale miało w sobie zarówno jego trzy ówcześne miłości, czyli Jonnę, jej córkę i jego siostrę. To były jedyne zdjęcia, oprócz oczywiście dyni i ferajny, które miał i bardzo lubił je wszystkie oglądać, zwłaszcza w kryzysowych momentach, w których źle się czuł. W pewnym stopniu uspokajało go to, widząc szczęście, jakie biło od tych fotografii, mimo że wiedział, że były to najczarniejsze lata, jakie miał w swoim żywocie. Aczkolwiek to niewątpliwe bagno, w którym wszyscy ugrzęźli, nie było tu uwiecznione i dlatego, w porównaniu do dostarczonych przez Leilani listów, czerpał przyjemność z przyglądaniu się odbitkom. W otrzymanej korespondencji nie byli razem i niestety, nie kończyła się ona szczęśliwym zakończeniem. W zdjęciach nie było żadnego zakończenia ─ ani dobrego, ani złego. Miał złudzenie, jakby te chwile z gumą we włosach od Gwen albo przewieszanie sobie jej mamy przez bark wciąż trwały. Taka mała sztuczka na oszukanie wszechpotężnego mózgu, żeby uśpić nocne mary.
Conrada był nieugięty i żaden argument nie przekona go, że kradzież, a tym bardziej kradzież skradzionych pieniędzy jest metodą na oszukanie losu. Dałby sobie rękę uciąć, że gdyby Leilani rzeczywiście tak zrobiła (o co jednak jej nie posądzał, wiedząc, że to dziecko boi się zawieszonego na nitce pajęczyny kosarza), nie tylko nie poczułaby się lepiej po latach dręczenia, a wzięłaby na swoje barki jeszcze większy ciężar, który przyszpiliłby ją do ziemi. Ani policji, ani sądu nie będzie interesować, co się działo w tej rodzinie. To nie byłby sprawa o znęcanie się psychiczne i fizyczne, tylko o malwersacje.
─ Idź. ─ powiedział, gdy ta wstała, wysuwając się spod jego ramienia, a on powłóczył za nią wzrokiem, aż nie zniknęła za ścianą; zaraz psi łeb spoczął na jego kolanach, gdyż Terra wygłodniała ojcowskiej miłości domagała się uwagi pod nieobecność nieowłosionej córki.
Nie drgnął z miejsca, jedynie miarowo gładził rudą sierść dłonią, patrząc w podłogę pod jego nogami. Trudno było mu neutralnie patrzeć na Leilani, zwłaszcza, że znał pochodzenie tych blizn i siniaków. Wiedział, że na zwykłym odwyku się nie skończy i wciąż miał mglisty pogląd na to, co działo się, gdy go przy małej nie było. Przede wszystkim martwiła go postać byłej dziewczyny, której to wyczynami Leia nie chciała się dzielić. Pod pewnymi względami nie dziwił jej się, jeżeli rzeczywiście to ona była zarzewiem jej narkomanii, nie mówiąc już o tym, że zawody miłosne są bolesne. Z drugiej zaś strony obawiał się, że rzeczona dziewczyna, jakichkolwiek nie miałaby intencji, naprawdę może chcieć znów nawiązać kontakt z Leilani. To było dla niego za dużo jak na jeden dzień, głowa go rozbolała i od wrzasków, i od intensywnego rozmyślania nad potencjalnymi dalszymi scenariuszami. Bycie tatą było trudniejsze, niż początkowo założył.
Gdy wróciła, unikał patrzenia zarówno na jej wystające kości nadgarstków, jak i na zielonkawe ślady na ramionach. Objął na znów, po czym wypuścił głośno powietrze z ust, kładąc policzek na czubku jej głowy.
─ Gąski? Dlaczego gąski? ─ zapytał, ale nie uzyskał już odpowiedzi. Początkowo myślał, że dziewczyna się namyśla, jak przekonać ojca do prowadzenia hodowli gęsi (co było skrajnie niepoważne, do tego nie trzeba go namawiać), ale gdy cisza trwała na tyle długo, że zaczynała być nieco podejrzana, uniósł głowę i zajrzał przez opadające na jej twarz kosmyki. Śpi.
Pokręcił głową, zastanawiając się, jak to się stało, że woda zamiast ją orzeźwić, dodatkowo spłukała z niej resztki energii. Wstał, równocześnie trzymając ją za ramię, żeby nie opadła na kanapę, po czym złapał ją pod łopatkami i kolanami, biorąc na ręce. Zaniósł ją do pokoju i tam ułożył na łóżku na jej miejscu na materacu, który zaraz ugiął się pod jego własnym ciężarem. Przykrył oboje kołdrą, żeby żadne z nich nie zmarzło w tę nieprzyjemną, grudniową noc.
Sam nie zmrużył oka, mimo że adrenalina opadała, co jakiś czas znów gwałtownie wzrastała, gdy odtwarzał sobie ich rozmowę w głowie. Był cholernie zarżnięty, ale stres związany nie tylko z rozprawą sądową, nałogiem, ale i pobytem na odwyku Leilani nie dawał mu taryfy ulgowej. Była do tego negatywnie nastawiona i, jak zresztą każdy ćpun, uważała, że to nie jest klucz do założonych na nią kajdan. Czy miała rację? Po części tak. Przynajmniej takie miał zdanie ojciec. Detoks pomaga odbudować fizyczność, ale to uzależnienie to nie ołówek, a terapia to nie gumka do mazania. Po tylu latach wciąż nie chciał słyszeć o dragach w obawie, że pewnego dnia pęknie ─ niewinnie uzna, że raz dla powrotu do młodości nie zaszkodzi, a prawdą będzie to, że zrujnuje wszystko, na co pracował. Jeżeli on balansował na krawędzi szaleństwa i zdrowego rozsądku, co dopiero ona? W takich też chwilach żałował, że nie prowadził żadnych zapisków ze swojego życia. Mógłby wtedy cofnąć się do tamtych lat, lepiej pamiętałby, czy przeżywał to, co ona. Czy tak wypierał się rzeczywistości i ją podważał. Albo czy traktował ludzi, którzy chcieli do niego wyciągnąć rękę, jako wrogów. Czy był tak lekkoduszny. Co myślał, kiedy brał? Co myślał, kiedy kradł? Albo o bardziej przyziemnych rzeczach. Co dokładnie sądził o szkole? Co robił, gdy się zakochał? Tego już się nie dowie.
Wraz z kolejnymi godzinami siebie i swoje myśli przeniósł do kuchni, upewniwszy się wcześniej, że mała nie leży odkryta, a zamknięte drzwi uchronią ją od chłodu uchylonego okna. Siedziąc przy stole przy świetle lampki do czytania, palił papierosa wbrew swoim własnym zasadom i przeglądał zdjęcia, które dała mu Jonna, gdy widzieli się w przydrożnym motelu. Lato 2005 może nie było okresem jego świetności, ale miało w sobie zarówno jego trzy ówcześne miłości, czyli Jonnę, jej córkę i jego siostrę. To były jedyne zdjęcia, oprócz oczywiście dyni i ferajny, które miał i bardzo lubił je wszystkie oglądać, zwłaszcza w kryzysowych momentach, w których źle się czuł. W pewnym stopniu uspokajało go to, widząc szczęście, jakie biło od tych fotografii, mimo że wiedział, że były to najczarniejsze lata, jakie miał w swoim żywocie. Aczkolwiek to niewątpliwe bagno, w którym wszyscy ugrzęźli, nie było tu uwiecznione i dlatego, w porównaniu do dostarczonych przez Leilani listów, czerpał przyjemność z przyglądaniu się odbitkom. W otrzymanej korespondencji nie byli razem i niestety, nie kończyła się ona szczęśliwym zakończeniem. W zdjęciach nie było żadnego zakończenia ─ ani dobrego, ani złego. Miał złudzenie, jakby te chwile z gumą we włosach od Gwen albo przewieszanie sobie jej mamy przez bark wciąż trwały. Taka mała sztuczka na oszukanie wszechpotężnego mózgu, żeby uśpić nocne mary.
— Masz rację — przyznała niechętnie, czemu towarzyszyło głośne westchnienie — Nie potrafię nawet porządnie kryć się z ćpaniem, więc jak mogłabym się z tego wyłgać...
Kąciki jej ust drgnęły w grymasie czegoś, co miało być przepełnionym goryczą uśmiechem, podczas gdy jej oczy bezustannie wpatrywały się w jeden punkt gdzieś na ścianie. Rezygnacja, jaką odczuwała po śmierci Gwen była nieporównywalna do tej, jaka ogarnęła ją w tamtej chwili. Ze strachem uświadomiła sobie, że każda sekunda coraz bardziej przybliża ją do poniedziałkowej rozprawy, chociaż wyrok w jej sprawie już dawno zapadł.
Sąd Uczniowski Riverdale High skazuje Leilani Ruth Cigfran na karę dożywotniego bycia wyrzutkiem.
Poderwała się z łóżka gwałtownie próbując wydać z siebie jakikolwiek dźwięk, jednak bezskutecznie; miała wrażenie, że niewidzialna dłoń zaciska się na jej gardle, uniemożliwiając jej złapanie oddechu. Dopiero ciepły język Terry zlizujący łzy z jej policzka pozwolił, by Leia nieco się uspokoiła. Nie pamiętała, co jej się przyśniło; wiedziała tylko, że bardzo się bała i że musi znaleźć tatę. Bez słowa odsunęła zdezorientowanego psa od siebie i wstała. Gdyby nie to, że była tak bardzo roztrzęsiona, rozczuliłby ją fakt, że Louis odniósł ją do łóżka, zamiast skazywać Leilani na nockę na kanapie, choć w jej obecnym stanie nie zrobiłoby jej wielkiej różnicy to, gdzie śpi.
Obijając się od ścian do mieszkania dotarła w końcu do kuchni, gdzie zastałą ojca. Bez słowa odsunęła krzesło i usiadła naprzeciwko niego, jednak przez cały czas unikała spojrzenia mu prosto w oczy. Zamiast tego jej wzrok przeniósł się na kuchenny zegar. Miała pięćdziesiąt siedem godzin do rozprawy, która zmieni w jej życiu tylko to, że oficjalnie będzie mieć namieszane w papierach, a to zamykało jej wiele dróg. Bo kto chciałby zatrudnić kogoś z wyrokiem za narkotyki? Zazdrościła Louisowi, że zmienił nazwisko i uciekł do innego kraju, gdzie nikt nie wie o jego przeszłości. Leilani niestety nie mogła tego zrobić, choć wielokrotnie rozważała stworzenie nowej, fałszywej tożsamości.
— Czasem myślę, że lepiej byłoby, gdyby mama jednak zrobiła to, o czym Ci pisała w ostatnim liście. — wyznała ujmując w drobne dłonie zdjęcie przedstawiające roześmianą (i niewątpliwie naćpaną) Jonnę w ramionach Conrada. Ich beztroska wpędzała Lei w gniew, ale nie na rodziców, tylko na świat, który nie pozwolił jej chociaż na chwilę poczuć się tak samo. Jedno potknięcie odebrało jej wszystko, na co tak długo pracowała i na zawsze wypchnęła ją z maleńkiej łódeczki pełnej prymusów do lodowatego oceanu odrzucenia.
Kąciki jej ust drgnęły w grymasie czegoś, co miało być przepełnionym goryczą uśmiechem, podczas gdy jej oczy bezustannie wpatrywały się w jeden punkt gdzieś na ścianie. Rezygnacja, jaką odczuwała po śmierci Gwen była nieporównywalna do tej, jaka ogarnęła ją w tamtej chwili. Ze strachem uświadomiła sobie, że każda sekunda coraz bardziej przybliża ją do poniedziałkowej rozprawy, chociaż wyrok w jej sprawie już dawno zapadł.
Sąd Uczniowski Riverdale High skazuje Leilani Ruth Cigfran na karę dożywotniego bycia wyrzutkiem.
Poderwała się z łóżka gwałtownie próbując wydać z siebie jakikolwiek dźwięk, jednak bezskutecznie; miała wrażenie, że niewidzialna dłoń zaciska się na jej gardle, uniemożliwiając jej złapanie oddechu. Dopiero ciepły język Terry zlizujący łzy z jej policzka pozwolił, by Leia nieco się uspokoiła. Nie pamiętała, co jej się przyśniło; wiedziała tylko, że bardzo się bała i że musi znaleźć tatę. Bez słowa odsunęła zdezorientowanego psa od siebie i wstała. Gdyby nie to, że była tak bardzo roztrzęsiona, rozczuliłby ją fakt, że Louis odniósł ją do łóżka, zamiast skazywać Leilani na nockę na kanapie, choć w jej obecnym stanie nie zrobiłoby jej wielkiej różnicy to, gdzie śpi.
Obijając się od ścian do mieszkania dotarła w końcu do kuchni, gdzie zastałą ojca. Bez słowa odsunęła krzesło i usiadła naprzeciwko niego, jednak przez cały czas unikała spojrzenia mu prosto w oczy. Zamiast tego jej wzrok przeniósł się na kuchenny zegar. Miała pięćdziesiąt siedem godzin do rozprawy, która zmieni w jej życiu tylko to, że oficjalnie będzie mieć namieszane w papierach, a to zamykało jej wiele dróg. Bo kto chciałby zatrudnić kogoś z wyrokiem za narkotyki? Zazdrościła Louisowi, że zmienił nazwisko i uciekł do innego kraju, gdzie nikt nie wie o jego przeszłości. Leilani niestety nie mogła tego zrobić, choć wielokrotnie rozważała stworzenie nowej, fałszywej tożsamości.
— Czasem myślę, że lepiej byłoby, gdyby mama jednak zrobiła to, o czym Ci pisała w ostatnim liście. — wyznała ujmując w drobne dłonie zdjęcie przedstawiające roześmianą (i niewątpliwie naćpaną) Jonnę w ramionach Conrada. Ich beztroska wpędzała Lei w gniew, ale nie na rodziców, tylko na świat, który nie pozwolił jej chociaż na chwilę poczuć się tak samo. Jedno potknięcie odebrało jej wszystko, na co tak długo pracowała i na zawsze wypchnęła ją z maleńkiej łódeczki pełnej prymusów do lodowatego oceanu odrzucenia.
Louis Ashworth
Fresh Blood Lost in the City
Re: All you have to say is that it's gonna get better
Nie Lip 14, 2019 5:07 pm
Nie Lip 14, 2019 5:07 pm
Gdy usłyszał szarpaninę z metalową klamką, od razu oderwał wzrok od fotografii, zamierając w bezruchu z oczami wbitymi w dyktę drzwi. Na sam ten dźwięk leżący pyskiem na stopie Louisa Tootsie poderwał cielsko i uniósł alarmująco ogon na sztorc. Sam właściciel zaczął układać w rękach w równy stos zdjęcia, jak talię gotową to włożenia do kartonu, szczelnego go zaklejenia taśmą klejącą i wyniesienia do piwnicy. Nim jednak zabrał odbitki sprzed wzroku córki, której obudzenia się spodziewał się mniej niż najazdu Hunów, ta ukadła jedną z nich i usiadła obok. Nieco zbity z tropu tym wystrzałem jak z procy z pokoju, przysunął ją do siebie za drewnianą nogę krzesła.
─ Którym ostatnim liście? O czym ty mówisz? ─ skonsternował się, gasząc niedopalonego papierosa w stojącej na stole popielniczce i wydmuchał dym w stronę uchylonego okna. ─ I dlaczego nie śpisz? Przeziębisz się, wracaj pod kołdrę.
Wstał, po czym stanowczo popchnął szkło, aż wysłużone zawiasy, które zasługiwały na szczodre nasmarowanie, zaskrzypiały i zamknął kuchenne okno. Nie zapalał po to, żeby rozgniatać fajkę o szklane ścianki naczynia, ale zdrowie Leilani stało o nieskończoność schodków wyżej niż jego osobisty nałóg. Tym bardziej, że mimo że kalendarzowa jesień jeszcze nie dobiegała końca, na zewnątrz temperatura spadała do bliskich zera. Gdyby nie to, że nie chciał szkodzić węchom swoich zwierząt, nie wyrywałby się przed szereg, żeby jego ciałem raz po raz wstrząsał dreszcz od zimna, a jeżeli jemu gęsia skórka biegła po całych plecach, to tym bardziej rozebranej i wybudzonej ze snu małej.
─ Którym ostatnim liście? O czym ty mówisz? ─ skonsternował się, gasząc niedopalonego papierosa w stojącej na stole popielniczce i wydmuchał dym w stronę uchylonego okna. ─ I dlaczego nie śpisz? Przeziębisz się, wracaj pod kołdrę.
Wstał, po czym stanowczo popchnął szkło, aż wysłużone zawiasy, które zasługiwały na szczodre nasmarowanie, zaskrzypiały i zamknął kuchenne okno. Nie zapalał po to, żeby rozgniatać fajkę o szklane ścianki naczynia, ale zdrowie Leilani stało o nieskończoność schodków wyżej niż jego osobisty nałóg. Tym bardziej, że mimo że kalendarzowa jesień jeszcze nie dobiegała końca, na zewnątrz temperatura spadała do bliskich zera. Gdyby nie to, że nie chciał szkodzić węchom swoich zwierząt, nie wyrywałby się przed szereg, żeby jego ciałem raz po raz wstrząsał dreszcz od zimna, a jeżeli jemu gęsia skórka biegła po całych plecach, to tym bardziej rozebranej i wybudzonej ze snu małej.
Z niemałym zaskoczeniem obserwowała poczynania ojca, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że właśnie przyłapała go na czymś bardzo osobistym, a to z kolei wpędziło ją w jeszcze większe poczucie winy. Nie chciała mu przeszkadzać, ale irracjonalny strach wywołany koszmarem nakazał jej odszukanie Louisa, bo tylko on był w stanie odgonić złe sny.
Odłożyła zdjęcie na stosik pozostałych. Dopiero wtedy odważyła się przenieść spojrzenie na twarz taty.
— W tym, który dostałeś w więzieniu jako ostatni. A może to był pierwszy... Nieważne. — wymamrotała kładąc głowę na stole. Na wspomnienie o przeziębieniu tylko zaśmiała się cicho. — Śniło mi się... coś. Może jeśli trafię do szpitala, to przesuną termin rozprawy, a ja w tym czasie zdążę zmienić nazwisko i uciec na Alaskę?
Miała gęsią skórkę i cała się trzęsła, nie wiadomo jednak czy było to spowodowane zimnem, lękiem, czy może wzbierającym w niej głodem. Chyba każdy z wymienionych czynników miał w tym swój udział.
— Kogo nienawidzisz najbardziej na świecie? — zapytała z policzkiem wciąż przyklejonym do blatu, podczas gdy jej dłoń na ślepo próbowała odnaleźć dłoń Louisa.
Odłożyła zdjęcie na stosik pozostałych. Dopiero wtedy odważyła się przenieść spojrzenie na twarz taty.
— W tym, który dostałeś w więzieniu jako ostatni. A może to był pierwszy... Nieważne. — wymamrotała kładąc głowę na stole. Na wspomnienie o przeziębieniu tylko zaśmiała się cicho. — Śniło mi się... coś. Może jeśli trafię do szpitala, to przesuną termin rozprawy, a ja w tym czasie zdążę zmienić nazwisko i uciec na Alaskę?
Miała gęsią skórkę i cała się trzęsła, nie wiadomo jednak czy było to spowodowane zimnem, lękiem, czy może wzbierającym w niej głodem. Chyba każdy z wymienionych czynników miał w tym swój udział.
— Kogo nienawidzisz najbardziej na świecie? — zapytała z policzkiem wciąż przyklejonym do blatu, podczas gdy jej dłoń na ślepo próbowała odnaleźć dłoń Louisa.
Louis Ashworth
Fresh Blood Lost in the City
Re: All you have to say is that it's gonna get better
Nie Lip 14, 2019 8:27 pm
Nie Lip 14, 2019 8:27 pm
Gdy wrócił na swoje miejsce przy stole, od razu zobaczył, jak drży, ale nie odezwał się słowem na ten temat. Wiedział, że bardziej niż z chłodnym powietrzem, które lawirowało w pomieszczeniu, było napędzane jej narkotykowym głodem. Gdy ta ułożyła się na drewnianym blacie, dając ojcu wyraźny znak, że nie oddeleguje się do pokoju, on z westchnieniem założył jej na ramiona materiał swojej bluzy.
Gdy uszczegółowiła swoje słowa, na jego czole wyżłobiła się żyła nerwacji, choć nie była to szewska pasja, jakiej doświadczył jeszcze kilka godzin temu. Był to inny rodzaj irytacji, bo tak, było ich wiele. Fakt faktem, że żałowanie przez nią urodzenia się był molidenowym, ale bezpośrednie zagrożenie dla własnego życia przez dawanie sobie w żyłę był wolframowym pociskiem. Bruzda pod linią włosów akcentowała się tym bardziej, im szatynka więcej mówiła.
─ Nie mów tak. ─ odpowiedział jej szorstko, zaraz jednak zamykając jej palce w swoich po ułożeniu łokcia obok ciemnej plamy po rozlanej kawie. ─ Co Ci się śniło? ─ zaczął ją gładzić przesiąkniętym zapachem tytoniu kciukiem po skórze.
Wiedział, jak bardzo była zestresowana. Słychać to było w jej rozedrganym głosie i czuć w strwożonej, chudej dłoni. Być może nie czuł tego z taką intensywnością, jak ona, zwłaszcza, że wraz z jej matką rozmawiali o ewentualności takiej jak detoks w ośrodku odwykowym, ale zdecydowanie wiedział, że sama rozprawa sądowa była dla niej czymś wielkim i piętnującym, a tym bardziej deprymowało ją to, że w zasadzie nie miała o co się spierać. Całe to wydarzenie było jedynie formalnością, gdyż wynik był oczywisty. Może odczuwanie jej bólu było o tyle słabsze, że sam przeszedł podobny scenariusz kilka razy; nawet gdy był większym gówniarzem od niej.
Gdy zapytała o jego największego wroga, jego serce zdawało się mocniej zabić. Jego intuicja podpowiadała mu, gdy tylko Leilani zasiądzie obok niego, będzie zadawać mu niewygodne pytania i obawiał się, że to nie jedyne tej nocy. Automatycznie jak z taśmy VHS została mu przewinięta z dziwacznymi, piszczącymi odgłosami scena, w której, o ironio, tego samego dnia, powiedział jej w furii, że nigdy jej nie okłamał.
─ Nie wiem, Leia. Zbyt wielu ich jest. Bardzo wielu. ─ powiedział, patrząc jej prosto w rozszerzone źrenice. Ten to dopiero miał tupet.
Gdy uszczegółowiła swoje słowa, na jego czole wyżłobiła się żyła nerwacji, choć nie była to szewska pasja, jakiej doświadczył jeszcze kilka godzin temu. Był to inny rodzaj irytacji, bo tak, było ich wiele. Fakt faktem, że żałowanie przez nią urodzenia się był molidenowym, ale bezpośrednie zagrożenie dla własnego życia przez dawanie sobie w żyłę był wolframowym pociskiem. Bruzda pod linią włosów akcentowała się tym bardziej, im szatynka więcej mówiła.
─ Nie mów tak. ─ odpowiedział jej szorstko, zaraz jednak zamykając jej palce w swoich po ułożeniu łokcia obok ciemnej plamy po rozlanej kawie. ─ Co Ci się śniło? ─ zaczął ją gładzić przesiąkniętym zapachem tytoniu kciukiem po skórze.
Wiedział, jak bardzo była zestresowana. Słychać to było w jej rozedrganym głosie i czuć w strwożonej, chudej dłoni. Być może nie czuł tego z taką intensywnością, jak ona, zwłaszcza, że wraz z jej matką rozmawiali o ewentualności takiej jak detoks w ośrodku odwykowym, ale zdecydowanie wiedział, że sama rozprawa sądowa była dla niej czymś wielkim i piętnującym, a tym bardziej deprymowało ją to, że w zasadzie nie miała o co się spierać. Całe to wydarzenie było jedynie formalnością, gdyż wynik był oczywisty. Może odczuwanie jej bólu było o tyle słabsze, że sam przeszedł podobny scenariusz kilka razy; nawet gdy był większym gówniarzem od niej.
Gdy zapytała o jego największego wroga, jego serce zdawało się mocniej zabić. Jego intuicja podpowiadała mu, gdy tylko Leilani zasiądzie obok niego, będzie zadawać mu niewygodne pytania i obawiał się, że to nie jedyne tej nocy. Automatycznie jak z taśmy VHS została mu przewinięta z dziwacznymi, piszczącymi odgłosami scena, w której, o ironio, tego samego dnia, powiedział jej w furii, że nigdy jej nie okłamał.
─ Nie wiem, Leia. Zbyt wielu ich jest. Bardzo wielu. ─ powiedział, patrząc jej prosto w rozszerzone źrenice. Ten to dopiero miał tupet.
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach