▲▼
Tiffany, po wyjątkowo wymagającym dniu zajęć szkolnych, miała wielką ochotę odpocząć. Nie chciała jednak udać się do akademika, a raczej wyjść na powietrze i chwilę odsapnąć. Opuszczając klasę, w której odbywała się ostatnia na dziś zaplanowana lekcja, złapała pierwszego znajomego, który jej się nawinął i poprowadziła go typowym szlakiem: najpierw stołówka, potem na dwór. W pierwszym z miejsc urządziła sobie ze znajomym miłą pogawędkę, oraz kupiła sobie kawę cynamonową, do której w zestawie dostała ciasteczko. Niestety, dziś nie miała na nie szczególnej ochoty, podobnie jak jej znajomy. Postanowiła zostawić je spokojnie w torbie - może potem będzie chciała je zjeść.
Po tym, jak jej znajomy również przepłacił za swoje zamówienie, wrócili na szkolny korytarz. Fan jeszcze krótką chwilę mogła cieszyć się naturalną rozmową, zanim chłopak niespodziewanie wypalił, że nie chce mu się robić pracy domowej. Blondynka już wiedziała, do czego to zmierza. Westchnęła cicho, po czym zaoferowała się, że może zrobić zadanie za niego. Znajomy z radością wręczył dziewczynie swoje ćwiczenia do angielskiego. "Przynajmniej tyle." - pomyślała z ulgą, obawiając się, ile czasu by straciła, gdyby dostała do robienia na przykład drugą matmę. Samo przepisywanie takiej ilości cyferek było dla jej humanowego mózgu mordercze.
Znajomy odprowadził ją jeszcze do trawnika, po czym czmychnął, umawiając się, iż wieczorem odbierze swoją własność. Blondynka pożegnała go skinieniem dłoni i uśmiechem, przysiadła się do jednego ze stolików, po czym wyjęła parę ćwiczeń z torby, odstawiła kawę na blat, usiadła i zabrała się za lekcje. W tym konkretnym momencie jeszcze nie doskwierała jej chwilowa samotność. Nad angielskim niemal wolała popracować samotnie, w końcu chciała zrobić go jak najlepiej. Eh, gdyby tak tylko była trochę mądrzejsza, może nawet robiła by coś w jakimś humanistycznym kierunku? Albo gdyby było co w niej doceniać, to pewnie też byłoby pomocne. Jej drugie imię, które w teorii powinno oznaczać "wszechstronnie utalentowaną", jakoś nie znajdywało odniesienia w rzeczywistości.
Chęć bycia samotnie wygasła, kiedy tylko Fan skończyła robić pracę domową, a zaczęła ją przepisywać. Sięgnęła do swojej kawy, aby się napić i przy okazji dyskretnie poszukać kogoś znajomego, do kogo mogłaby się przyczepić, aby nie zostać samą. Oraz później spędzić trochę czasu, w końcu planowała odpocząć. A ciężko jej wymyślić lepszy sposób na odpoczynek, niż czas spędzony w miłym towarzystwie, nie wymagający skupiania się na lekcjach.
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Najbardziej skromne i prawdopodobnie najczęściej uczęszczane miejsce poza murami szkoły. Zielona trawa i wysokie drzewa dające cień przyciągają w gorące dni uczniów, zmęczonych panującym upałem. Jesienią miło siedzi się wśród ozłoconych koron drzew, przy jednym ze stolików, zimą natomiast jest to najlepsza arena dla bitew na śnieżki, czy do lepienia bałwanów. Przechadzają się tędy zarówno samotnicy, jak i pary, czy większe grupy znajomych. Zdarza się czasem, że jakiś nauczyciel zajrzy, aby zaczerpnąć świeżego powietrza, ale przez większość czasu znajdzie się tu jedynie uczniów.
Tiffany, po wyjątkowo wymagającym dniu zajęć szkolnych, miała wielką ochotę odpocząć. Nie chciała jednak udać się do akademika, a raczej wyjść na powietrze i chwilę odsapnąć. Opuszczając klasę, w której odbywała się ostatnia na dziś zaplanowana lekcja, złapała pierwszego znajomego, który jej się nawinął i poprowadziła go typowym szlakiem: najpierw stołówka, potem na dwór. W pierwszym z miejsc urządziła sobie ze znajomym miłą pogawędkę, oraz kupiła sobie kawę cynamonową, do której w zestawie dostała ciasteczko. Niestety, dziś nie miała na nie szczególnej ochoty, podobnie jak jej znajomy. Postanowiła zostawić je spokojnie w torbie - może potem będzie chciała je zjeść.
Po tym, jak jej znajomy również przepłacił za swoje zamówienie, wrócili na szkolny korytarz. Fan jeszcze krótką chwilę mogła cieszyć się naturalną rozmową, zanim chłopak niespodziewanie wypalił, że nie chce mu się robić pracy domowej. Blondynka już wiedziała, do czego to zmierza. Westchnęła cicho, po czym zaoferowała się, że może zrobić zadanie za niego. Znajomy z radością wręczył dziewczynie swoje ćwiczenia do angielskiego. "Przynajmniej tyle." - pomyślała z ulgą, obawiając się, ile czasu by straciła, gdyby dostała do robienia na przykład drugą matmę. Samo przepisywanie takiej ilości cyferek było dla jej humanowego mózgu mordercze.
Znajomy odprowadził ją jeszcze do trawnika, po czym czmychnął, umawiając się, iż wieczorem odbierze swoją własność. Blondynka pożegnała go skinieniem dłoni i uśmiechem, przysiadła się do jednego ze stolików, po czym wyjęła parę ćwiczeń z torby, odstawiła kawę na blat, usiadła i zabrała się za lekcje. W tym konkretnym momencie jeszcze nie doskwierała jej chwilowa samotność. Nad angielskim niemal wolała popracować samotnie, w końcu chciała zrobić go jak najlepiej. Eh, gdyby tak tylko była trochę mądrzejsza, może nawet robiła by coś w jakimś humanistycznym kierunku? Albo gdyby było co w niej doceniać, to pewnie też byłoby pomocne. Jej drugie imię, które w teorii powinno oznaczać "wszechstronnie utalentowaną", jakoś nie znajdywało odniesienia w rzeczywistości.
Chęć bycia samotnie wygasła, kiedy tylko Fan skończyła robić pracę domową, a zaczęła ją przepisywać. Sięgnęła do swojej kawy, aby się napić i przy okazji dyskretnie poszukać kogoś znajomego, do kogo mogłaby się przyczepić, aby nie zostać samą. Oraz później spędzić trochę czasu, w końcu planowała odpocząć. A ciężko jej wymyślić lepszy sposób na odpoczynek, niż czas spędzony w miłym towarzystwie, nie wymagający skupiania się na lekcjach.
Knaggs włóczył się bez celu po terenach szkolnych. Sam nie wiedział, co go podkusiło do wyjścia z akademika, bo na pewno nie chęć odetchnięcia świeżym powietrzem. Naturalnie jego płuca bardzo tego pragnęły po dwóch godzinach przebywania w zakopconym pomieszczeniu, jednak nimi chłopak już od dawna się nie przejmował. Zresztą, wątpił, żeby mógł im zaszkodzić bardziej niż do tej pory. Pokój wietrzył tylko dlatego, że mimo wszystko znajduje się w szkole i czystą głupotą byłoby się narażać unoszącym się w czterech ścianach smrodem z papierosów. Może miał gdzieś zasady, ale skończonym kretynem jeszcze nie był, więc solidnie wywietrzył pomieszczenie, które następnie opuścił.
W gruncie rzeczy chęć zapalenia w miejscu, którego nie będzie musiał później wietrzyć byłaby niezłym powodem, aczkolwiek wtedy rozsądniejsze byłoby wyjście poza Riverdale. Kto by się jednak przejmował przyczynami – koniec końców Lucien włóczył się bez celu po terenach zielonych. Wpadł też – a raczej to ona wpadła na niego – na jakąś sierotę życiową, która nie wysadzając nosa znad książki potknęła się o wystający kamień i przewróciła na niego, psując mu humor. Nie, żeby wyglądał na szczególnie szczęśliwego, ale urwanie się z ostatniej, bezsensownej lekcji spowodowało, że był gotowy nie wkurzać się na wszystko co się rusza. Tymczasem jakiś gamoń najwyraźniej nie potrafi normalnie chodzić... Niech się cieszy, że tylko na wyklinaniu się skończyło!
Włócząc się bez celu dotarł do miejsca, bezwiednie skierował swoje kroki do jednego z przyjemniejszych miejsc – o ile ktoś potrafi dostrzegać takie rzeczy. Dla Knaggsa w gruncie rzeczy nie było to nic więcej jak dobre miejsce do posadzenia tyłka. Te drzewa to taki mało znaczący dodatek... Ach, no i istniało duże prawdopodobieństwo, że będzie musiał wykurzyć stamtąd niepożądanego gościa. Takie są uroki popularnych miejsc – zwykle ktoś w nich przebywa. Najwyraźniej wydarcie się na tamtego niezdarę to dla niego za mało gnojenia ludzi na jeden dzień.
Z daleka zauważył, że nie zawiódł się – w cieniu drzew rzeczywiście ktoś siedział. Ktoś zupełnie nieświadomy tego, że zaraz będzie musiał się stamtąd wynieść... Cóż, można uznać to za czysty sadyzm, bo Lucien aż uśmiechnął się pod nosem na myśl o wykurzeniu stamtąd danego osobnika. Jego marzenia jednak legły w gruzach, gdy w siedzącej tam osobie rozpoznał Fan. Jej przecież nie wyrzuci. No i tyle z zabawy...
Podszedł do przyjaciółki i bezceremonialnie zajął miejsce obok niej. Mimochodem spojrzał na to, co pisała, a następnie wygonie się rozsiadł.
-Znowu dajesz się wykorzystywać? Brawo Fan – rzucił od niechcenia ironią w głosie. Naprawdę, Walkerównie można było wcisnąć do zrobienia dosłownie wszystko. Nie, żeby sam tego nie wykorzystywał, ale nie lubił, kiedy Tiffany robiła wszystko za wszystkich. I dla wszystkich. Dziewczyno, zrób coś dla siebie!
W gruncie rzeczy chęć zapalenia w miejscu, którego nie będzie musiał później wietrzyć byłaby niezłym powodem, aczkolwiek wtedy rozsądniejsze byłoby wyjście poza Riverdale. Kto by się jednak przejmował przyczynami – koniec końców Lucien włóczył się bez celu po terenach zielonych. Wpadł też – a raczej to ona wpadła na niego – na jakąś sierotę życiową, która nie wysadzając nosa znad książki potknęła się o wystający kamień i przewróciła na niego, psując mu humor. Nie, żeby wyglądał na szczególnie szczęśliwego, ale urwanie się z ostatniej, bezsensownej lekcji spowodowało, że był gotowy nie wkurzać się na wszystko co się rusza. Tymczasem jakiś gamoń najwyraźniej nie potrafi normalnie chodzić... Niech się cieszy, że tylko na wyklinaniu się skończyło!
Włócząc się bez celu dotarł do miejsca, bezwiednie skierował swoje kroki do jednego z przyjemniejszych miejsc – o ile ktoś potrafi dostrzegać takie rzeczy. Dla Knaggsa w gruncie rzeczy nie było to nic więcej jak dobre miejsce do posadzenia tyłka. Te drzewa to taki mało znaczący dodatek... Ach, no i istniało duże prawdopodobieństwo, że będzie musiał wykurzyć stamtąd niepożądanego gościa. Takie są uroki popularnych miejsc – zwykle ktoś w nich przebywa. Najwyraźniej wydarcie się na tamtego niezdarę to dla niego za mało gnojenia ludzi na jeden dzień.
Z daleka zauważył, że nie zawiódł się – w cieniu drzew rzeczywiście ktoś siedział. Ktoś zupełnie nieświadomy tego, że zaraz będzie musiał się stamtąd wynieść... Cóż, można uznać to za czysty sadyzm, bo Lucien aż uśmiechnął się pod nosem na myśl o wykurzeniu stamtąd danego osobnika. Jego marzenia jednak legły w gruzach, gdy w siedzącej tam osobie rozpoznał Fan. Jej przecież nie wyrzuci. No i tyle z zabawy...
Podszedł do przyjaciółki i bezceremonialnie zajął miejsce obok niej. Mimochodem spojrzał na to, co pisała, a następnie wygonie się rozsiadł.
-Znowu dajesz się wykorzystywać? Brawo Fan – rzucił od niechcenia ironią w głosie. Naprawdę, Walkerównie można było wcisnąć do zrobienia dosłownie wszystko. Nie, żeby sam tego nie wykorzystywał, ale nie lubił, kiedy Tiffany robiła wszystko za wszystkich. I dla wszystkich. Dziewczyno, zrób coś dla siebie!
Rozpoznała Luciena wcześniej, niż on ją. Już z daleka zauważyła, kto zmierza w stronę trawnika. Cóż, ciężko było nie zauważyć. Chłopak był wysoki, dobrze zbudowany, w dodatku miał bardzo charakterystyczną twarz. No i patrzyła na niego blisko kilkanaście lat, rozpoznawanie go nie sprawiało jej już problemu. I chociaż bardzo lubiła Luciena, musiała przed samą sobą przyznać, że nieco się go bała i była pod sporym wrażeniem samej siebie, że chce być przy nim tyle czasu. W większości takich relacji ulatniała się szybciej, nie chcąc wiązać się specjalnie. Ale tę relację zaczęli jej rodzice, którzy z niewiadomych przyczyn bardzo Knaggsa wspierali. Cóż, nie wiedzieli, że przenosiny do Hudson's Bay były tylko i wyłącznie jego winą. Myśleli, że to spowodowane... W sumie Tiffany nie miała pojęcia, czym miałoby to być spowodowane. Najwyraźniej byli przyzwyczajeni do tego małego Lucka, który biegał z małą - wtedy jeszcze inteligentną - Fan po posiadłości. Współczuli mu też pewnie drastycznych zmian w rodowodzie. Nie dało się ukryć, że całą rodziną Walkerów wstrząsnęła tragedia zwieńczona śmiercią rodziców przyjaciela dziewczyny. Natomiast chyba tylko Tiff odczuwała jeszcze jakieś skutki ówczesnej żałoby. No, wierzyła, że Lucien też się martwił. Gdzieś, pod tą swoją słoniową skorupą, na bank miał serce.
No, na dziewięćdziesiąt dwa procent."
- Tak, ciebie też miło widzieć. - powiedziała, wzdychając niesłyszalnie pod nosem. Nie zwracała szczególnej uwagi na opinię chłopaka w tej kwestii - ej, ona niemal chciała być wykorzystywana. Czuła się potrzebna i chciana, kiedy ktoś uśmiechał się, dając jej notatki do sprawdzenia. Naprawdę, nic sobie nie wmawiała w tej kwestii.
- Co sprawiło, że wyszedłeś z pokoju? - zapytała bez cienia zgryźliwości, spoglądając na bruneta. Wyglądał dziś względnie zdrowo. Ciekaw, czy zjadł obiad.
- Zjadłeś coś porządnego? - zapytała, zanim jeszcze Lucien zdążył odpowiedzieć na jej ostatnie pytanie. To pewnie w jakiś sposób je unieważniło, ale odpowiedź na tamto nie była jej znowu jakaś niesamowicie potrzebna.
No, na dziewięćdziesiąt dwa procent."
- Tak, ciebie też miło widzieć. - powiedziała, wzdychając niesłyszalnie pod nosem. Nie zwracała szczególnej uwagi na opinię chłopaka w tej kwestii - ej, ona niemal chciała być wykorzystywana. Czuła się potrzebna i chciana, kiedy ktoś uśmiechał się, dając jej notatki do sprawdzenia. Naprawdę, nic sobie nie wmawiała w tej kwestii.
- Co sprawiło, że wyszedłeś z pokoju? - zapytała bez cienia zgryźliwości, spoglądając na bruneta. Wyglądał dziś względnie zdrowo. Ciekaw, czy zjadł obiad.
- Zjadłeś coś porządnego? - zapytała, zanim jeszcze Lucien zdążył odpowiedzieć na jej ostatnie pytanie. To pewnie w jakiś sposób je unieważniło, ale odpowiedź na tamto nie była jej znowu jakaś niesamowicie potrzebna.
Znów umówiła się z Wimsey'em. Przecież i tak nie miała nic innego do roboty. A tak to chociaż mogła pośmiać się z jego sucharów, wyjść razem coś zjeść i powłóczyć się bez celu po mieście. Umówili się ponad dwadzieścia minut temu pod klonem przy szkole, ale nie spieszyła się. W końcu po co? William i tak zawsze się spóźnia i musi czekać na niego nie wiadomo jak długo. Dlatego zawsze ustala z nim, że spotkają się co najmniej pół godziny przed czasem, który byłby dla niej odpowiedni. I ten pomysł działa. W końcu dzięki temu nie musi aż tyle na niego czekać, bo jeszcze chyba nigdy w ciągu trzech lat znajomości nie zdarzyło się, aby to białowłosy musiał na nią czekać. Już przywykła do tego, że ciągle przychodzi po czasie, ale na początku znajomości naprawdę ją to wkurzało. Zresztą nie od razu w pełni go polubiła. Najpierw wydał się jej dziwakiem, ale miarę spędzanego razem czasu zaczęła akceptować jego różne dziwactwa.
Musiała przyznać, że dzisiaj byłą całkiem ładna pogoda. Nieliczne białe obłoczki leniwie płynęły po błękitnym niebie. Słońce wisiało wysoko na niebie i nadało na drzewa, pod którymi tworzył się przyjemny cień. Spokojnie podeszła w umówione miejsce, zdjęła plecak z ramienia i rzuciła go na ziemię. Usiadła tyłkiem na trawie, opierając się plecami o korę drzewa. Wyjęła słuchawki i telefon z kieszeni ogrodniczek. Jej chude palce dość szybko i sprawnie rozplątały kabelki. Jak to się działo, że chociaż zawsze, gdy przestawała ich używać, składała je na różne sposoby, ale ostatecznie i tak kończyły poplątane. Chyba musi w końcu zainwestować w taki mały zwijacz do kabli, aby chociaż trochę ułatwić swoje życie.
Wsadziła słuchawki do uszu, podłączyła je do telefonu i włączyła listę odtwarzania z utworami Fobsów. Po chwili ze słuchawek popłynęło Back to Earth. Zamknęła oczy i wsłuchała się w muzykę. Poruszała ustami zgodnie z tekstem, który słyszała, jednak nie wydawała z siebie żadnego dźwięku.
Musiała przyznać, że dzisiaj byłą całkiem ładna pogoda. Nieliczne białe obłoczki leniwie płynęły po błękitnym niebie. Słońce wisiało wysoko na niebie i nadało na drzewa, pod którymi tworzył się przyjemny cień. Spokojnie podeszła w umówione miejsce, zdjęła plecak z ramienia i rzuciła go na ziemię. Usiadła tyłkiem na trawie, opierając się plecami o korę drzewa. Wyjęła słuchawki i telefon z kieszeni ogrodniczek. Jej chude palce dość szybko i sprawnie rozplątały kabelki. Jak to się działo, że chociaż zawsze, gdy przestawała ich używać, składała je na różne sposoby, ale ostatecznie i tak kończyły poplątane. Chyba musi w końcu zainwestować w taki mały zwijacz do kabli, aby chociaż trochę ułatwić swoje życie.
Wsadziła słuchawki do uszu, podłączyła je do telefonu i włączyła listę odtwarzania z utworami Fobsów. Po chwili ze słuchawek popłynęło Back to Earth. Zamknęła oczy i wsłuchała się w muzykę. Poruszała ustami zgodnie z tekstem, który słyszała, jednak nie wydawała z siebie żadnego dźwięku.
Kroczył, jak zwykle troszeczkę spóźniony. Przecież to nie jego wina, że ten cały świat to jakiś popaprany labirynt. Nic dziwnego, że ciągle się gdzieś gubił. Tym razem wcale nie było inaczej. Pomyliła mu się ta lewa z prawą, boże, no zdarza się. Przecież uliczka i w jedną i druga wyglądała dokładnie tak samo, więc na logikę powinny prowadzić do tego samego miejsca. Ale nie, jak by ktoś specjalnie to robił. Może architekci mają takie swoje małe hobby, teraz pewnie gdzieś wszyscy siedzą i obserwują jak my, biedny lud, gubimy się w ich dziełach. Dobrym pomysłem było by porobienie strzałek na ziemi, jak w super marketach. Może i było by ich całkiem sporo, ale czy nie ułatwiło by to sprawnego przemieszczania się? Przecież i tak nikt nic nie zamierza robić z tymi szariami kostkami. Nie dość, że wprowadziło by to jakieś urozmaicenie to było by cholernie pomocne. Westchnął przeskakując nad jakąś nierównością i skocznym krokiem wszedł na teren szkoły. Już po paru kolejnych krokach dostrzegł wielkie afro pod drzewem. Uśmiechnął się rozpinając z nim twarz Brooklyn. Zwolnił tępo i wyjął telefon by sprawdzić jak wiele minut temu powinien tu być. Z zadowoleniem stwierdził, że źle nie jest. Odgarnłą włosy z twarzy i usiadł na trawie obok niej. Jeśli słowo usiadł jest dobrym określeniem tego co zrobił. Bo bardziej przypominało to rzucenie workiem ziemniaków o glebę. Cisnął torbę obok niej i wyszczerzył się do niej czekając aż zareaguje. W między czasie wyprostowując nogi i jeszcze bardziej rozwalając się na trawie. A gdy już udało mu się zdobyć jej uwagę. Wyciągnął w jej kierunku prawą dłoń i pokazał jej wielkie zdarcie, jakie tam było.
- Wyjebałem się- wyjaśnił, samemu teraz przyglądając się zdartej skórze. Nie wyglądało to tak źle, chociaż mogło wyglądać lepiej.
- Wyjebałem się- wyjaśnił, samemu teraz przyglądając się zdartej skórze. Nie wyglądało to tak źle, chociaż mogło wyglądać lepiej.
Nie niecierpliwiła się. W końcu do Williama miał już nad wyraz anielską cierpliwość. W końcu znosić jego wybryki... Nie. To nie było takie straszne. Dzięki temu miała jakąś rozrywkę w życiu. Musi go w końcu zabrać na paintball. Byłą ciekawa, jak poradziłby sobie z taką bronią.
Jej kąciki ust delikatnie drgnęły, gdy usłyszała dość głośne klapnięcie obok siebie. Policzyła w myślach tytuły piosenek, które zdążyła odsłuchać siedząc w tym miejscu. Nie było ich dużo, bowiem tylko trzy. Czyli nie aż tak źle, jeśli wziąć pod uwagę to, o kim ona właśnie mówi.
Wyprostowała prawą nogę, lewą delikatnie zgięła w kolanie. Obie ręce wyciągnęła do góry i splotła ze sobą palce nad swoją głową. Po chwili napięła wszystkie mięśnie, przeciągając się, jakby zdrętwiały jej od długiego siedzenia, a po chwili je rozluźniła i swobodnie opuściła ręce. Otworzyła oczy i zerknęła na swojego przyjaciela, który wyszczerzył się do niej wyczekująco. Delikatnie się uśmiechnęła. Darowała już sobie patrzenie na zegarek i wytykanie każdej minuty, którą musiała czekać na jego osobę. W końcu i tak nie wziąłby tego do siebie. Spokojnie, bez zbędnego pośpiechu, wyciągnęła słuchawki z uszu. Jej palce zaczęły jakoś zwijać kabelki, a ona sama spojrzała na wyciągniętą dłoń białowłosego.
- Czasem zastanawiam się, jak to jest możliwe, że przeżyłeś dziewiętnaście lat. - Nie wyglądało to strasznie. Ale po tych jego wszystkich upadkach i dziwnych przypadkach w jej głowie rysował się obraz niezdary o specyficznym poczuciu humoru. Ale chyba to właśnie za nie głównie go lubiła. W końcu... Zlustrowała go wzrokiem od stóp do głów. Za co innego można było darzyć go aż taką sympatią?
Jej kąciki ust delikatnie drgnęły, gdy usłyszała dość głośne klapnięcie obok siebie. Policzyła w myślach tytuły piosenek, które zdążyła odsłuchać siedząc w tym miejscu. Nie było ich dużo, bowiem tylko trzy. Czyli nie aż tak źle, jeśli wziąć pod uwagę to, o kim ona właśnie mówi.
Wyprostowała prawą nogę, lewą delikatnie zgięła w kolanie. Obie ręce wyciągnęła do góry i splotła ze sobą palce nad swoją głową. Po chwili napięła wszystkie mięśnie, przeciągając się, jakby zdrętwiały jej od długiego siedzenia, a po chwili je rozluźniła i swobodnie opuściła ręce. Otworzyła oczy i zerknęła na swojego przyjaciela, który wyszczerzył się do niej wyczekująco. Delikatnie się uśmiechnęła. Darowała już sobie patrzenie na zegarek i wytykanie każdej minuty, którą musiała czekać na jego osobę. W końcu i tak nie wziąłby tego do siebie. Spokojnie, bez zbędnego pośpiechu, wyciągnęła słuchawki z uszu. Jej palce zaczęły jakoś zwijać kabelki, a ona sama spojrzała na wyciągniętą dłoń białowłosego.
- Czasem zastanawiam się, jak to jest możliwe, że przeżyłeś dziewiętnaście lat. - Nie wyglądało to strasznie. Ale po tych jego wszystkich upadkach i dziwnych przypadkach w jej głowie rysował się obraz niezdary o specyficznym poczuciu humoru. Ale chyba to właśnie za nie głównie go lubiła. W końcu... Zlustrowała go wzrokiem od stóp do głów. Za co innego można było darzyć go aż taką sympatią?
Zaczął odrywać sobie kawałki skóry, które i tak już nie były na swoim prawowitym miejscu.
- Wszyscy zadajemy sobie to pytanie, a odpowiedz nadal jest zagadką - mruknął skubiąc jeden z większych fragmentów. W końcu skończyło się to w najbardziej oczywisty sposób. Pociągnął za dużo i zrobił sobie dziurę w dłoni, z której powoli zaczęła wyciekać jasno czerwona krew. Syknął przeklął w ordynarny sposób, zupełnie jak by winą na taki stan rzeczy obarczał nie swoją głupotę a chujowy materiał dłoni. Przyłożył sobie dłoń do ust. Powiedział coś niezrozumiałego dla świata i opadł plecami na ziemię. Wpatrując się w koronę drzewa i błękitne punkty które prześwitywały między liśćmi. Zadziwiające, że niby słońce bezpośrednio na niego nie świeciło, a mimo to raziła go ta jasność dnia. Rękę od ust przełożył sobie na oczy, robiąc sobie w ten sposób naturalne okulary.
- Co dziś robiłaś?- zapytał przekręcając łeb by na nią spojrzeć - Chociaż czekaj nie mów jeśli nie było to nic ciekawego... w tedy wymyśl- uśmiechnął się asymetrycznie. Coś mu się wbijało w plecy. Chyba jakiś patyk, że też nie miał gdzie leżeć. Przecież trawnik jest taki duży a ten wredny badyl spoczywał właśnie pod nim robiąc mu zapewne wielkiego siniora.
- Wszyscy zadajemy sobie to pytanie, a odpowiedz nadal jest zagadką - mruknął skubiąc jeden z większych fragmentów. W końcu skończyło się to w najbardziej oczywisty sposób. Pociągnął za dużo i zrobił sobie dziurę w dłoni, z której powoli zaczęła wyciekać jasno czerwona krew. Syknął przeklął w ordynarny sposób, zupełnie jak by winą na taki stan rzeczy obarczał nie swoją głupotę a chujowy materiał dłoni. Przyłożył sobie dłoń do ust. Powiedział coś niezrozumiałego dla świata i opadł plecami na ziemię. Wpatrując się w koronę drzewa i błękitne punkty które prześwitywały między liśćmi. Zadziwiające, że niby słońce bezpośrednio na niego nie świeciło, a mimo to raziła go ta jasność dnia. Rękę od ust przełożył sobie na oczy, robiąc sobie w ten sposób naturalne okulary.
- Co dziś robiłaś?- zapytał przekręcając łeb by na nią spojrzeć - Chociaż czekaj nie mów jeśli nie było to nic ciekawego... w tedy wymyśl- uśmiechnął się asymetrycznie. Coś mu się wbijało w plecy. Chyba jakiś patyk, że też nie miał gdzie leżeć. Przecież trawnik jest taki duży a ten wredny badyl spoczywał właśnie pod nim robiąc mu zapewne wielkiego siniora.
Spokojnie przyglądała się jego poczynaniom. Wzięła swój plecak. Kiedyś był z jasnofioletowego dżinsu, ale obecnie był kolorowy od podpisów i dziwnych rysunków Williama, zwłaszcza tych niecenzuralnych. Miał też kilka naszywek i breloczek przy jednym z zamków. Otworzyła mniejszą kieszeń, wyjęła z niej paczkę chusteczek i podała jedną dla Wimmiego, aby mógł otrzeć swoją dłoń. Dłonią przeczesała swoje włosy i zastanowiła się chwilę. Naprawdę to nie trwało długo.
- Miałam iść dzisiaj z Neal'em na ASG. Jak zwykle obudził mnie o czwartej rano. - Splotła ręce na karku i bardziej oparła się o korę drzewa. - Przygotowaliśmy się i pojechaliśmy. Wiesz... Tam gdzie zawsze. Jak już byliśmy na miejscu, rozłożyliśmy wszystko i wzięliśmy się do rzeczy. Ale słuchaj tego! - odsunęła się od drzewa i usiadła po turecku. Pochyliła się trochę w jego stronę i nieco ściszyła głos. - Nagle dookoła mnie zobaczyłam jasne światło. W sumie ono mnie oślepiło i nie widziałam nic. Ale czułam, jakbym unosiła się w powietrzu. - mówiła, angażując się w to, jakby to wszystko, o czym mówiła, było najprawdziwsza prawdą. - I nagle obudziłam się w oczojebnym różowym pokoju... W sumie to było jak wnętrze kuli, gdzie wszystko jest włochate, tęczowe i cukierkowe. Wtedy przeszedł do mnie... Cieropa. Był on nawet wyższy od ciebie. Miał ponad dwa metry wzrostu, różowy ogon, zielone nogi, zęby jak u rekina i niebieskie włosy na klacie. Groził mi, że mnie zgwałci, jeżeli im nie pomogę. Wydawał się dziwny... No ale zgodziłam się. W końcu trzymam moją cnotę tylko dla ciebie. - Wzięła głęboki oddech. Gdyby ktoś nie wnikał w sens jej słów, mógłby zauważyć, jak bardzo przejęta jest tymi wydarzeniami. - Więc powiedział mi, że uciekły im jednorożce, bo się zbuntowały. Miały dość tego różu. Bo z tego co zrozumiałam, każdy samiec powinien mieć co najmniej dwanaście jednorożców, aby kobiety się nim interesowały, ale przez te kolory są one bezpłodne. Grozi im wyginiecie! A Penis, bo tak ten niebieskoklaty miał na imię, miał tylko trzy. A miał naprawdę wielką chcicę i nie mógł iść do żadnej w konkury z tym swoimi nędznymi trzema rumakami. Dlatego musiałam pomóc mu, aby jego jednorożki stały się płodne. Więc musiałam dwóch z nich z mężczyźnić! Czemu dwóch? Bo żeby była ciąża, dwóch ogierów musi jednocześnie brać klacz. Ale Penis powiedział mi jak to zrobić. Wystarczy zmężnieć ich futro. Na szczęście miałam w kieszeni bojówek czarny i ciemnozielony marker. Teraz wystarczyło tylko je złapać. Nawet nie wiesz, jakie trudne to było. - Zaczynało zasychać jej w gardle od tego gadania. Otworzyła większą kieszeń w plecaku i wyjęła z niej półlitrową butelkę wody niegazowanej i napiła się. Od razu było lepiej. - Ganiałam za nimi kilka godzin. Ale chociaż wiedziałam, co muszę zrobić. Musiałam narysować na nich dużo chujów, dlatego wzorowałam się na twoim kutasie. - Sama nie wiedziała, jak to robiła, że jeszcze się nie śmiała i traktowała na poważnie wszystko, o czy mówiła. Nie. Ona nie ćpała. Po prostu miała bujną wyobraźnię. - Gdy moje dzieło było skończone, nawet Penis mnie pochwalił. Szkoda, że nie zrobiłam żadnych zdjęć. Byłbyś ze mnie naprawdę dumny! Ale wracając do rzeczy... Nagle wyrosły im kutasy... Oczywiście większe od twojego i zaczęły brać ostatniego jednorożca, który wciąż pozostał z cipką. Nawet nie wiedziałam, że one mają tyle pozycji... Ostatecznie Penis mi serdecznie dziękował i darował mi moją cnotę. Znów zobaczyłam te światło i obudziłam się w tym samym miejscu, w którym polowałam na Neal'a! Myślałam, ze spędziłam tam cały dzień, byłam taka zmęczona. Ale u nas nie minęła ani minuta. Potem dokończyliśmy ASG, wróciliśmy do domu i oglądałam pornosy. - zakończyła jak gdyby nigdy nic i znów napiła się wody.
- Miałam iść dzisiaj z Neal'em na ASG. Jak zwykle obudził mnie o czwartej rano. - Splotła ręce na karku i bardziej oparła się o korę drzewa. - Przygotowaliśmy się i pojechaliśmy. Wiesz... Tam gdzie zawsze. Jak już byliśmy na miejscu, rozłożyliśmy wszystko i wzięliśmy się do rzeczy. Ale słuchaj tego! - odsunęła się od drzewa i usiadła po turecku. Pochyliła się trochę w jego stronę i nieco ściszyła głos. - Nagle dookoła mnie zobaczyłam jasne światło. W sumie ono mnie oślepiło i nie widziałam nic. Ale czułam, jakbym unosiła się w powietrzu. - mówiła, angażując się w to, jakby to wszystko, o czym mówiła, było najprawdziwsza prawdą. - I nagle obudziłam się w oczojebnym różowym pokoju... W sumie to było jak wnętrze kuli, gdzie wszystko jest włochate, tęczowe i cukierkowe. Wtedy przeszedł do mnie... Cieropa. Był on nawet wyższy od ciebie. Miał ponad dwa metry wzrostu, różowy ogon, zielone nogi, zęby jak u rekina i niebieskie włosy na klacie. Groził mi, że mnie zgwałci, jeżeli im nie pomogę. Wydawał się dziwny... No ale zgodziłam się. W końcu trzymam moją cnotę tylko dla ciebie. - Wzięła głęboki oddech. Gdyby ktoś nie wnikał w sens jej słów, mógłby zauważyć, jak bardzo przejęta jest tymi wydarzeniami. - Więc powiedział mi, że uciekły im jednorożce, bo się zbuntowały. Miały dość tego różu. Bo z tego co zrozumiałam, każdy samiec powinien mieć co najmniej dwanaście jednorożców, aby kobiety się nim interesowały, ale przez te kolory są one bezpłodne. Grozi im wyginiecie! A Penis, bo tak ten niebieskoklaty miał na imię, miał tylko trzy. A miał naprawdę wielką chcicę i nie mógł iść do żadnej w konkury z tym swoimi nędznymi trzema rumakami. Dlatego musiałam pomóc mu, aby jego jednorożki stały się płodne. Więc musiałam dwóch z nich z mężczyźnić! Czemu dwóch? Bo żeby była ciąża, dwóch ogierów musi jednocześnie brać klacz. Ale Penis powiedział mi jak to zrobić. Wystarczy zmężnieć ich futro. Na szczęście miałam w kieszeni bojówek czarny i ciemnozielony marker. Teraz wystarczyło tylko je złapać. Nawet nie wiesz, jakie trudne to było. - Zaczynało zasychać jej w gardle od tego gadania. Otworzyła większą kieszeń w plecaku i wyjęła z niej półlitrową butelkę wody niegazowanej i napiła się. Od razu było lepiej. - Ganiałam za nimi kilka godzin. Ale chociaż wiedziałam, co muszę zrobić. Musiałam narysować na nich dużo chujów, dlatego wzorowałam się na twoim kutasie. - Sama nie wiedziała, jak to robiła, że jeszcze się nie śmiała i traktowała na poważnie wszystko, o czy mówiła. Nie. Ona nie ćpała. Po prostu miała bujną wyobraźnię. - Gdy moje dzieło było skończone, nawet Penis mnie pochwalił. Szkoda, że nie zrobiłam żadnych zdjęć. Byłbyś ze mnie naprawdę dumny! Ale wracając do rzeczy... Nagle wyrosły im kutasy... Oczywiście większe od twojego i zaczęły brać ostatniego jednorożca, który wciąż pozostał z cipką. Nawet nie wiedziałam, że one mają tyle pozycji... Ostatecznie Penis mi serdecznie dziękował i darował mi moją cnotę. Znów zobaczyłam te światło i obudziłam się w tym samym miejscu, w którym polowałam na Neal'a! Myślałam, ze spędziłam tam cały dzień, byłam taka zmęczona. Ale u nas nie minęła ani minuta. Potem dokończyliśmy ASG, wróciliśmy do domu i oglądałam pornosy. - zakończyła jak gdyby nigdy nic i znów napiła się wody.
Przyjął z ociąganiem chusteczkę, chociaż w głębi ducha uważał, że nie jest mu ani trochę potrzebna. Przyłożył ją do rany, mając przy tym minę jak by uważał, że robi coś absurdalnie głupiego i nie przynoszącego żadnych korzyści. Mimo to jednak milczał, bo przecież właśnie przyłożył biały papier do ręki. Niby odrobina hipokryzji zawsze jest miłym urozmaiceniem dnia. Ponownie utkwił jasne oczy w Brook. Oczy chwilę krążyły po jej twarzy a gdy dostrzegł na niej tę niewielką zmienię, świadczącą, że już jest gotowa aby zacząć mu opowiadać przetoczył się na bok, aby łatwiej było mu się skopić na jej słowach. Oparł policzek na dłoni i przyjął wygodniejszą pozycję.
Zrobił lekko zmartwioną minę.
- O czwartej, a to dupek- wtrącił mimochodem. W końcu jak można kogoś budzić o tak chorej godzinie? Ile miała snu? Dziesięć minut? W jego umyśle, krążyła malutka wizja w której widział siebie jak ledwo co założył kapcie i bajkowo wyglądającą koszulę w prążki i już właśnie odchylał puchatą kołdrę gdy tu nagle jak z bicza strzelił, ciszę przerywa niemiłosierny dzwonek telefonu. A tym momencie dziewczyna znów przykuła jego uwagę. Zmieniła pozycję siedzenia co zasugerowało mu, że musi przejść na tryb wzmożonej uwagi. Co było cholernie trudne bo równocześnie z tym jak skrzyżowała nogi jakiś bardzo niewyżyty sexualnie ptak zaczął ćwierkać tak, jak by ktoś mu mordował rodzinę. Will jednak bardzo dzielnie starał się nie myśleć o tym, że nawołuje on społeczność ptaków do orgii i słuchał jak dziewczyna przechodzi do ciekawszych fragmentów opowiadania. Uśmiechnął się mimowolnie przy opisie jakim go uraczyła. Bujna wyobraźnia zadziałała i już jej nie słuchał, bo właśnie sobie wyobrażał jak leży przypięta oczojebnieróżowymi pasami do oczojebnego różowego stołu i nagle przez włochate drzwi włazi Cieropa. Dopiero słowo gwałt, sprowadziło go na ziemię i znów się uśmiechnął. - Wiadomo - przytaknął już czując, ze historia go rozbawi. - Dziwisz im się? Też bym się nie zainteresował kimś bez jednorożca - zrobił minę jak by to było oczywiste, że żadna szanująca się pani Cieropa musiała by postradać rozum aby wyjść za Cieropę bez należytego posagu. Zainteresował się jeszcze bardziej gdy zaczęła tłumaczyć proces powstawania jednorożców. Znów zadziałała mu wyobraźnia. Nagły ruch wybił go z rytmu. Obserwował jak pije i gdy skończyła przejął butelkę. Te emocje były nie do zniesienia. - Dobry wybór - pochwalił oddając jej butelkę i znów układając się wygodnie na trawie. - Nie możliwe!- zaprotestował z oburzoną miną. Wysłuchał końcówkę opowieści już bez komentarzy. Dopiero gdy zaczęła pić pokiwał z uznaniem głową. - Ciężki dzionek za tobą- powiedział z uznaniem.
Zrobił lekko zmartwioną minę.
- O czwartej, a to dupek- wtrącił mimochodem. W końcu jak można kogoś budzić o tak chorej godzinie? Ile miała snu? Dziesięć minut? W jego umyśle, krążyła malutka wizja w której widział siebie jak ledwo co założył kapcie i bajkowo wyglądającą koszulę w prążki i już właśnie odchylał puchatą kołdrę gdy tu nagle jak z bicza strzelił, ciszę przerywa niemiłosierny dzwonek telefonu. A tym momencie dziewczyna znów przykuła jego uwagę. Zmieniła pozycję siedzenia co zasugerowało mu, że musi przejść na tryb wzmożonej uwagi. Co było cholernie trudne bo równocześnie z tym jak skrzyżowała nogi jakiś bardzo niewyżyty sexualnie ptak zaczął ćwierkać tak, jak by ktoś mu mordował rodzinę. Will jednak bardzo dzielnie starał się nie myśleć o tym, że nawołuje on społeczność ptaków do orgii i słuchał jak dziewczyna przechodzi do ciekawszych fragmentów opowiadania. Uśmiechnął się mimowolnie przy opisie jakim go uraczyła. Bujna wyobraźnia zadziałała i już jej nie słuchał, bo właśnie sobie wyobrażał jak leży przypięta oczojebnieróżowymi pasami do oczojebnego różowego stołu i nagle przez włochate drzwi włazi Cieropa. Dopiero słowo gwałt, sprowadziło go na ziemię i znów się uśmiechnął. - Wiadomo - przytaknął już czując, ze historia go rozbawi. - Dziwisz im się? Też bym się nie zainteresował kimś bez jednorożca - zrobił minę jak by to było oczywiste, że żadna szanująca się pani Cieropa musiała by postradać rozum aby wyjść za Cieropę bez należytego posagu. Zainteresował się jeszcze bardziej gdy zaczęła tłumaczyć proces powstawania jednorożców. Znów zadziałała mu wyobraźnia. Nagły ruch wybił go z rytmu. Obserwował jak pije i gdy skończyła przejął butelkę. Te emocje były nie do zniesienia. - Dobry wybór - pochwalił oddając jej butelkę i znów układając się wygodnie na trawie. - Nie możliwe!- zaprotestował z oburzoną miną. Wysłuchał końcówkę opowieści już bez komentarzy. Dopiero gdy zaczęła pić pokiwał z uznaniem głową. - Ciężki dzionek za tobą- powiedział z uznaniem.
No tak. W końcu gdy ktoś chodzi spać o piątej...
- Wstawanie o czwartej nie jest złe. Przynajmniej jeśli chodzi o nasze wyjazdy. - przeciągnęła się. W końcu jeśli chodziło o ASG i paintball, to ona zawsze i wszędzie. No nie licząc dwóch pierwszych dni okresu, bo w tym czasie ona marzy jedynie o ciepłej herbacie, kocyku i śnie. Ale niestety wtedy trzeba normalnie funkcjonować, bo przecież nikt nie da zwolnienia z tak błahego powodu, jakim jest miesiączka. Dlatego wystarczy garść leków przeciwbólowych i wziuuu do przodu.
Szczerze? To naprawdę musieli mieć źle w głowach, że potrafili gadać o takich bzdurach jak o normalnych rzeczach. Ale ona to lubiła. Ktoś inny pewnie uznałby ich za wariatów, a dla niej była to po prostu codzienność i o wiele lepsza alternatywa, niż gadanie o tym, w czym to nie wystąpiła Anastasia, kogo to nie uwiódł Mercury czy inne takie o tych wszystkich szkolnych osobowościach, o których w kółko szczebiotają dziewczyny na korytarzach pomiędzy lekcjami. Z resztą gdyby one gadały tylko o gwiazdkach... Pewnie gdyby Brook grzebała dość głęboko, dowiedziałaby się wiele ciekawych rzeczy na temat swój czy Wimmyego. W końcu chyba nie ma osoby, której by ktoś nie obrabiał za plecami, prawda? Z resztą już w głowie słyszy jedną z plotek. W końcu kto to widział, aby chłopak przyjaźnił się z dziewczyną? Na pewno musi być miedzy nimi coś więcej! Ale jakże się mylą... Spojrzała na chłopaka. Kumplem jest świetnym, ale coś więcej? Nigdy w życiu. Na to jest za bardzo porąbany.
- A żebyś wiedział, jak takie coś może zmęczyć! - zakręciła butelkę z wodą i przeciągnęła się, wyciągając ręce w górę i napinając wszystkie mięśnie. Po chwili opuściła ręce i ziewnęła, zasłaniając przy tym usta ręką.
- A jak ci minął dzień? - spojrzała na niego. Wiedziała, że jego opowieść za nic nie będzie taka ciekawa jak jej. Zapewne też nie chciałoby mu się wymyślać na szybko czegoś tak bardzo absurdalnego i długiego. No chyba, że coś się zmieniło w ciągu ostatnich dni, w co jednak wątpiła. W końcu to był Wimmy. William Wimsey, tak dokładniej. I gdyby coś się zmieniło, to pewnie od razu by to zauważyła.
- Może skoczymy na soczek? - tak. Brooklyn miała na myśli zwykły sok. Wbrew pozorom, trzymała się tego, że jest niepełnoletnia i mimo namów Williana nie piła. Kłamstwem byłoby mówić, że ani razu nie miała alkoholu w ustach. Kilka razy próbowała. I nie chodzi tutaj o to, że boi się rodziców. Po prostu widzi, co inni wyrabiają pod wpływem i woli sobie darować takie rozrywki.
- Wstawanie o czwartej nie jest złe. Przynajmniej jeśli chodzi o nasze wyjazdy. - przeciągnęła się. W końcu jeśli chodziło o ASG i paintball, to ona zawsze i wszędzie. No nie licząc dwóch pierwszych dni okresu, bo w tym czasie ona marzy jedynie o ciepłej herbacie, kocyku i śnie. Ale niestety wtedy trzeba normalnie funkcjonować, bo przecież nikt nie da zwolnienia z tak błahego powodu, jakim jest miesiączka. Dlatego wystarczy garść leków przeciwbólowych i wziuuu do przodu.
Szczerze? To naprawdę musieli mieć źle w głowach, że potrafili gadać o takich bzdurach jak o normalnych rzeczach. Ale ona to lubiła. Ktoś inny pewnie uznałby ich za wariatów, a dla niej była to po prostu codzienność i o wiele lepsza alternatywa, niż gadanie o tym, w czym to nie wystąpiła Anastasia, kogo to nie uwiódł Mercury czy inne takie o tych wszystkich szkolnych osobowościach, o których w kółko szczebiotają dziewczyny na korytarzach pomiędzy lekcjami. Z resztą gdyby one gadały tylko o gwiazdkach... Pewnie gdyby Brook grzebała dość głęboko, dowiedziałaby się wiele ciekawych rzeczy na temat swój czy Wimmyego. W końcu chyba nie ma osoby, której by ktoś nie obrabiał za plecami, prawda? Z resztą już w głowie słyszy jedną z plotek. W końcu kto to widział, aby chłopak przyjaźnił się z dziewczyną? Na pewno musi być miedzy nimi coś więcej! Ale jakże się mylą... Spojrzała na chłopaka. Kumplem jest świetnym, ale coś więcej? Nigdy w życiu. Na to jest za bardzo porąbany.
- A żebyś wiedział, jak takie coś może zmęczyć! - zakręciła butelkę z wodą i przeciągnęła się, wyciągając ręce w górę i napinając wszystkie mięśnie. Po chwili opuściła ręce i ziewnęła, zasłaniając przy tym usta ręką.
- A jak ci minął dzień? - spojrzała na niego. Wiedziała, że jego opowieść za nic nie będzie taka ciekawa jak jej. Zapewne też nie chciałoby mu się wymyślać na szybko czegoś tak bardzo absurdalnego i długiego. No chyba, że coś się zmieniło w ciągu ostatnich dni, w co jednak wątpiła. W końcu to był Wimmy. William Wimsey, tak dokładniej. I gdyby coś się zmieniło, to pewnie od razu by to zauważyła.
- Może skoczymy na soczek? - tak. Brooklyn miała na myśli zwykły sok. Wbrew pozorom, trzymała się tego, że jest niepełnoletnia i mimo namów Williana nie piła. Kłamstwem byłoby mówić, że ani razu nie miała alkoholu w ustach. Kilka razy próbowała. I nie chodzi tutaj o to, że boi się rodziców. Po prostu widzi, co inni wyrabiają pod wpływem i woli sobie darować takie rozrywki.
Zrobił lekko smutną minę.
- Mój dzień jak dotąd był szary i smutny. Ale teraz siedzimy sobie tu i nabrał kolorów i czkekam na rozwój wydarzeń- odpowiedział na jednym wdechu. Zasadniczo nic od rana zaskakującego nie zrobił. Poza tym, że zapomniał zjeść śniadanie a potem prawie wpadł pod auto, bo potknął się o krzywą kostkę brukową, akurat przy krawędzi jezdni. Na całe szczęście ktoś postawił na jego drodze latarnię, której chwycił się jak liny ratunkowej. I zataczając wkuł niej pętlę udało mu się stanąć na nogi. W prawdzie twarzą w przeciwną stronę do obranego kierunku marszu, ale zawsze jednak na nogach, a nie pod kołami. To małe wyjście z sytuacji jego umysł nazwał sukcesem dzisiejszego dnia, a zarazem jego porażką. W końcu w tedy mógł by być prawdziwie martwy, a nie tak jak teraz.
- Taaa soczek- uśmiechnął się, ale w sumie uwarzył pomysł za dobry, o ile soczek będzie zepsuty i będzie zawierał jakieś procenty. Wstał i podał jej rękę. -Gdzie chcesz iść na ten soczek? Penis polecił ci jakiś miły lokal? Wypił bym coś z jednorożcem w kutasy.
- Mój dzień jak dotąd był szary i smutny. Ale teraz siedzimy sobie tu i nabrał kolorów i czkekam na rozwój wydarzeń- odpowiedział na jednym wdechu. Zasadniczo nic od rana zaskakującego nie zrobił. Poza tym, że zapomniał zjeść śniadanie a potem prawie wpadł pod auto, bo potknął się o krzywą kostkę brukową, akurat przy krawędzi jezdni. Na całe szczęście ktoś postawił na jego drodze latarnię, której chwycił się jak liny ratunkowej. I zataczając wkuł niej pętlę udało mu się stanąć na nogi. W prawdzie twarzą w przeciwną stronę do obranego kierunku marszu, ale zawsze jednak na nogach, a nie pod kołami. To małe wyjście z sytuacji jego umysł nazwał sukcesem dzisiejszego dnia, a zarazem jego porażką. W końcu w tedy mógł by być prawdziwie martwy, a nie tak jak teraz.
- Taaa soczek- uśmiechnął się, ale w sumie uwarzył pomysł za dobry, o ile soczek będzie zepsuty i będzie zawierał jakieś procenty. Wstał i podał jej rękę. -Gdzie chcesz iść na ten soczek? Penis polecił ci jakiś miły lokal? Wypił bym coś z jednorożcem w kutasy.
Uśmiechnęła się delikatnie.
- Widzisz? Nadaję barwy twojemu życiu, wypełniam je tęczą i jednorożcami. - przy nim czuła się naprawdę swobodnie. Jak chyba przy nikim innym. Tylko Wimsey akceptował jej wszystkie dziwactwa. Zamknęła oczy. Mimo wszystko zbyt długie przebywanie w towarzystwie białowłosego nigdy nie robiło dobrze na jej zdrowie, bo wtedy do końca dnia miała głupawkę i nie potrafiła skupić się na najprostszych rzeczach bez żadnych dziwnych skojarzeń. Chociaż jednak czasem bywały dni, gdzie zachowywali się normalnie, bez żadnych dziwnych rozmyślań czy odbiegania od ogólnie ustalonych norm, ale to naprawdę było rzadkie u tej dwójki. Ale było!
- Możemy iść do KFC, ale tam nie ma soczków. Ale jest też Five o'clock, Forty Seven, Lavender, White Monkey, The Red Lion... - zaczęła wymieniać, a przy każdej wypowiedzianej nazwie lokalu palcem wskazującym lewej reki, stukała w kolejne palce prawej ręki, które na początku były zaciśnięte w pięść, lecz przy kolejnych nazwach prostowała je, zaczynając od kciuka. Złapała jego rękę i z jego pomocą wstała. Otrzepała swoje spodnie i podniosła torbę z ziemi.
- Ale zostawię ci wybór i zaufam twojej intuicji. -wyciągnęła okulary przeciwsłoneczne z torby i nałożyła je, zasłaniając przy tym swoje oczy. Ruszyli w kierunku wyjścia z terenów Riverdale.
[ zt x2 ]
- Widzisz? Nadaję barwy twojemu życiu, wypełniam je tęczą i jednorożcami. - przy nim czuła się naprawdę swobodnie. Jak chyba przy nikim innym. Tylko Wimsey akceptował jej wszystkie dziwactwa. Zamknęła oczy. Mimo wszystko zbyt długie przebywanie w towarzystwie białowłosego nigdy nie robiło dobrze na jej zdrowie, bo wtedy do końca dnia miała głupawkę i nie potrafiła skupić się na najprostszych rzeczach bez żadnych dziwnych skojarzeń. Chociaż jednak czasem bywały dni, gdzie zachowywali się normalnie, bez żadnych dziwnych rozmyślań czy odbiegania od ogólnie ustalonych norm, ale to naprawdę było rzadkie u tej dwójki. Ale było!
- Możemy iść do KFC, ale tam nie ma soczków. Ale jest też Five o'clock, Forty Seven, Lavender, White Monkey, The Red Lion... - zaczęła wymieniać, a przy każdej wypowiedzianej nazwie lokalu palcem wskazującym lewej reki, stukała w kolejne palce prawej ręki, które na początku były zaciśnięte w pięść, lecz przy kolejnych nazwach prostowała je, zaczynając od kciuka. Złapała jego rękę i z jego pomocą wstała. Otrzepała swoje spodnie i podniosła torbę z ziemi.
- Ale zostawię ci wybór i zaufam twojej intuicji. -wyciągnęła okulary przeciwsłoneczne z torby i nałożyła je, zasłaniając przy tym swoje oczy. Ruszyli w kierunku wyjścia z terenów Riverdale.
[ zt x2 ]
Miała lenia jak każdego dnia, a mimo to wolała pójść na spacer niż na lekcje. Jest samoukiem, a mimo to za leniwa jest na naukę. Dzisiaj padło na klasyczny trawnik, które odwiedza regularnie. Wzięła ze sobą swoją gitarę klasyczną i zeszyt na tekst gdyby miała na to wene. Usiadła pod pierwszym lepszym drzewem i skrzyżowała nogi, ułożyła wygodnie gitarę i powoli zaczęła powoli szarpać struny. Nie miała żadnego pomysłu na piosenkę, ale im dłużej grała tym bardziej melodia przypominała piosenkę "My Heart Will Go On". Nie sądziła iż ktoś tu może przyjść, znaczy codziennie i tak wiele uczniów tu przychodziło, ale nie każdy w tym samym celu. To była dobra chwila by się odprężyć.
Co tu robiła? Oczywiście, że wagarowała. Miała o wiele lepsze możliwości od siedzena w ławce i nudzenia się. Jedną z tych rzeczy było miłe spędzenie czasu z pewną uroczą młoda kobietą, którą już trochę znała, heh. Dziewczyna miała słabość do Wright i jej psa. Ba, chyba nawet ciut bardziej rozbraja ją Rover, ale Alex to jakoś nie przeszkadzało. Miała przecież okazję do miłego spędzenia czasu, prawda? Udało jej się u niej spędzić noc, ale przecież nie mogła przesiadywać u niej całej wieczności, nie? Trochę szkoda, ale jak mus to mus. Amerykanka zabrała swoje graty i ruszyła przed siebie.
Nie było niczym niezwykłym fakt, że dziewczynę przygnało w to, a nie inne miejsce. Okolica była spokojna i zna z tego, że to właśnie tu wagarowali uczniowie. Ciemnowłosa lubiła to miejsce. Tu mogła w spokoju oddać się graniu na gitarze, a Rover pobiegać i się wyszaleć. Tak, ten włochaty łobuz musiał się wyszaleć, bo w innym wypadku bywał nieznośny.
Szła sobie spokojnie, nucąc pod nosem jakiś utwór. Rover biegł kawałek przed nią, ewidentnie zadowolony. Ba, zdawał się gonić jakiegoś motyla. Alex nie martwiła się o swojego pupila. Wiedziała w końcu, że Rover jest mądrym zwierzakiem i nie należy do tchórzy, którzy podwiną pod siebie ogon i uciekną. Dała więc psu trochę swobody.
Zwierzak sobie tak biegał beztrosko, aż usłyszał pewien znajomy dźwięk. Przystanął i zaczął nasłuchiwać, aby po chwili ruszyć w kierunku dochodzące dźwięku. Zaraz zauważył dziewczynę z gitarą. Chwilę stał po czym merdając delikatnie ogonem podszedł kilka kroków, po czy usiadł, przysłuchując się dźwiękom. Dla psa muzyka nie była niczym nadzwyczajnym. W końcu Wright grała w domu od małego i pies zdążył się przyzwyczaić, ba, czasem nawet wyglądał jakby słuchał.
Alex słyszała znajomy dźwięk strun od gitary. Mimo to jakoś się tym nie przejęła. W końcu nie była jedyną istotą w tym mieście, która się fascynowała muzyką. Jednak zostawała inna sprawa... Dopiero po chwili zrozumiała, że jej pies oddalił się trochę za bardzo. Rozejrzała się po okolicy. Jej burzowe ślepia zaraz wyłapały siedząca sylwetkę psa. Ruszyła w jego kierunku.
- Rover, ty łachadojdo jedna, co ja mówiłam. Masz nie znikać z pola widzenia, to był jedyny punkt naszej umowy! - zawołała do pasa, ale ten zdawała się być niewzruszony. Amerykanka dopiero po chwili zrozumiała, że owczarek siedzi i słucha gry młodej dziewczyny.
- Ten, hi, nie bój się. On jest łagodnym, przyjacielskim psem. Ten, mam nadzieję, że nie przeszkadzał - powiedziała, podchodząc bliżej i klepiąc zaraz psa po łbie. - Całkiem nieźle grasz - dodała zaraz, a sama poprawiła na ramieniu pasek od pokrowca, którym miała swoja gitarę.
Nie było niczym niezwykłym fakt, że dziewczynę przygnało w to, a nie inne miejsce. Okolica była spokojna i zna z tego, że to właśnie tu wagarowali uczniowie. Ciemnowłosa lubiła to miejsce. Tu mogła w spokoju oddać się graniu na gitarze, a Rover pobiegać i się wyszaleć. Tak, ten włochaty łobuz musiał się wyszaleć, bo w innym wypadku bywał nieznośny.
Szła sobie spokojnie, nucąc pod nosem jakiś utwór. Rover biegł kawałek przed nią, ewidentnie zadowolony. Ba, zdawał się gonić jakiegoś motyla. Alex nie martwiła się o swojego pupila. Wiedziała w końcu, że Rover jest mądrym zwierzakiem i nie należy do tchórzy, którzy podwiną pod siebie ogon i uciekną. Dała więc psu trochę swobody.
Zwierzak sobie tak biegał beztrosko, aż usłyszał pewien znajomy dźwięk. Przystanął i zaczął nasłuchiwać, aby po chwili ruszyć w kierunku dochodzące dźwięku. Zaraz zauważył dziewczynę z gitarą. Chwilę stał po czym merdając delikatnie ogonem podszedł kilka kroków, po czy usiadł, przysłuchując się dźwiękom. Dla psa muzyka nie była niczym nadzwyczajnym. W końcu Wright grała w domu od małego i pies zdążył się przyzwyczaić, ba, czasem nawet wyglądał jakby słuchał.
Alex słyszała znajomy dźwięk strun od gitary. Mimo to jakoś się tym nie przejęła. W końcu nie była jedyną istotą w tym mieście, która się fascynowała muzyką. Jednak zostawała inna sprawa... Dopiero po chwili zrozumiała, że jej pies oddalił się trochę za bardzo. Rozejrzała się po okolicy. Jej burzowe ślepia zaraz wyłapały siedząca sylwetkę psa. Ruszyła w jego kierunku.
- Rover, ty łachadojdo jedna, co ja mówiłam. Masz nie znikać z pola widzenia, to był jedyny punkt naszej umowy! - zawołała do pasa, ale ten zdawała się być niewzruszony. Amerykanka dopiero po chwili zrozumiała, że owczarek siedzi i słucha gry młodej dziewczyny.
- Ten, hi, nie bój się. On jest łagodnym, przyjacielskim psem. Ten, mam nadzieję, że nie przeszkadzał - powiedziała, podchodząc bliżej i klepiąc zaraz psa po łbie. - Całkiem nieźle grasz - dodała zaraz, a sama poprawiła na ramieniu pasek od pokrowca, którym miała swoja gitarę.
W trakcie grania jej palce same szarpały struny w znaną jej piosenkę. Gdzieś w połowie zaczęła ją sobie nucić pod nosem. Oparła się wygodnie o drzewo, a w miedzy czasie pies sobie hasał swobodnie po trawniku. Przerwała na chwilę swoją grę u uniosła głowę do góry widząc znajomą mordke, a raczej psa. Uśmiechnęła się od ucha do ucha kiedy ten najwidoczniej nasłuchiwał jej grania.
-Evan? Nie, przecież jest u rodziców - powiedziała na głos kiedy nieznajoma dziewczyna do niej podeszła. Wiedziała, że nie tylko ona ma owczarka niemieckiego, ale widok ten niezmiernie ją ucieszył. Wyciągnęła powoli dłoń w stronę psa, a kiedy ją powąchał pogłaskała go po głowie.
-No co ty, nie przeszkadzał. Też mam psa o tej samej rasie. Zdziwiłam się, bo myślałam, że to mój pupil - powiedziała z uśmiechem. Nie rzadko można spotkać tutaj psy więc taki gest mimo, że drobny bardzo ją ucieszył, również jej słowa były bardzo miłe.
-To nic wielkiego. Może się dosiądziesz? Widzę, że również grywasz na gitarze - dodała. Co za zaskoczenie. Nie tylko miały zwierzaka o takiej samej rasy plus obie lubią/uwielbiają grę na gitarze. Przypadek? Nie sondze. Zabrała zeszyt i pokrowiec robiąc dla dziewczyny miejsce obok pod drzewem. Położyła rzeczy po swojej prawej stronie, trochę się rozłożyła, bo nie sądziła iż ktoś do niej zagada, aczkolwiek i tak nie miała wiele rzeczy ze sobą. Kiedy się ogarniała czekała również na odpowiedź z jej strony.
-Evan? Nie, przecież jest u rodziców - powiedziała na głos kiedy nieznajoma dziewczyna do niej podeszła. Wiedziała, że nie tylko ona ma owczarka niemieckiego, ale widok ten niezmiernie ją ucieszył. Wyciągnęła powoli dłoń w stronę psa, a kiedy ją powąchał pogłaskała go po głowie.
-No co ty, nie przeszkadzał. Też mam psa o tej samej rasie. Zdziwiłam się, bo myślałam, że to mój pupil - powiedziała z uśmiechem. Nie rzadko można spotkać tutaj psy więc taki gest mimo, że drobny bardzo ją ucieszył, również jej słowa były bardzo miłe.
-To nic wielkiego. Może się dosiądziesz? Widzę, że również grywasz na gitarze - dodała. Co za zaskoczenie. Nie tylko miały zwierzaka o takiej samej rasy plus obie lubią/uwielbiają grę na gitarze. Przypadek? Nie sondze. Zabrała zeszyt i pokrowiec robiąc dla dziewczyny miejsce obok pod drzewem. Położyła rzeczy po swojej prawej stronie, trochę się rozłożyła, bo nie sądziła iż ktoś do niej zagada, aczkolwiek i tak nie miała wiele rzeczy ze sobą. Kiedy się ogarniała czekała również na odpowiedź z jej strony.
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach