▲▼
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
First topic message reminder :
PRACOWNICY
Jedno z najpopularniejszych miejsc na całym kampusie. Bar studencki otwierany jest codziennie po godzinie dziewiętnastej, choć bez wątpienia największą popularnością cieszy się od piątku do niedzieli. Ku nieszczęściu wykładowców, którzy muszą potem patrzeć na skacowanych studentów, ledwo potrafiących utrzymać głowę w pionie. Tutejsi barmani bez wątpienia przyprawiają o zachwyt, podając nie tylko drinki z karty. Po prostu powiedz czego oczekujesz, a któryś z nich bez wątpienia spełni twoje najśmielsze oczekiwania.
— Kurwa, znowuuu? — głośny jęk Nylesa skutecznie zagłuszył rozbawiony śmiech Jessiego, który rozłożył się wygodniej na kanapie, wyciągając przed siebie nogi.
— Po prostu ssiesz — nijak nie zareagował na wystawiony w jego stronę środkowy palec, gdy wyszedł do menu głównego, odkładając pada obok siebie. Od niemalże dwóch godzin Henderson próbował spuścić łomot Minyardowi w Mortal Combat. Przy czym "próbował" zdecydowanie było tu słowem kluczowym.
— Tylko Noahowi — wystawił język, reagując głośnym śmiechem na dźwięk obrzydzenia ze strony Jessiego i słabego "Oszczędź mi szczegółów".
— Moglibyście się przymknąć?
— Zluzuj Vance, są wakacje. Poza meczem towarzyskim z mewami, nie mamy niczego zaplanowanego w najbliższym czasie. Pograłbyś z nami i wyciągnął ten kij do lacrosse z — Jenkins nigdy nie dowiedział się skąd mógł wyciągnąć swój kij, gdy poduszka przeleciała przez pół pokoju, uderzając Nylesa prosto w twarz. Cichy skowyt który wydobył się z jego ust skutecznie powstrzymał go przed dokończeniem myśli.
— Jezu Ray. To nie fair, zawsze bierzesz jego stronę.
— Stul pysk, Nyles — młodszy Minyard nawet nie spojrzał w jego kierunku. Rozłożony wygodnie na pufie wypełnionej steropianem, wpatrywał się w milczeniu w okno zaznaczając tym samym własne, faktyczne zainteresowanie całym tematem. Jedynym większym ruchem jaki wykonywał, było leniwe obracanie w palcach srebrnego scyzoryka. Być może to właśnie jego widok sprawił, że Nyles momentalnie zamilkł nie mamrocząc już nawet z oburzeniem pod nosem.
To Jessie przerwał ciszę i podniósł pada do góry, postukując nim kilkakrotnie we własną dłoń.
— Jeszcze raz?
— Dobra. Ale ja gram Scorpionem.
Niestety Henderson nie miał dziś szczęścia. Ani w zasadzie nigdy. Niezależnie od ilości prób i tak niecałe dwie minuty później jego postać skończyła bez głowy. Rzucił pada na kanapę obok siebie, tym razem powstrzymując się jednak przed zbluzganiem gry na wszelkie sposoby. Posłał jedynie krótkie spojrzenie Rayowi i burknął coś pod nosem.
— Dobra, dość tego. Zarządzam picie w trybie natychmiastowym.
— Piętnaście minut.
— Obejrzysz to później, Vance. Mecze nie uciekną, poważnie. Przyda nam się trochę odpoczynku.
— Spędziliście połowę dnia na opierdalaniu się przed telewizorem. Gdybyście chociaż brali udział w moich treningach dodatkowy-...
— Jezu okej. Piętnaście minut. Ani minuty dłużej.
Nim jednak ktokolwiek zdążył zareagować, Ray podniósł się z miejsca i podszedł do drzwi, zarzucając na ramiona skórzaną kurtkę. Zawiesił na chwilę wzrok na Jessiem.
— Poczekam przy samochodzie.
Odwrócił się nie czekając na odpowiedź i wyszedł na zewnątrz, zamykając za sobą drzwi. Kątem oka dostrzegł stojącą kilka metrów dalej sąsiadkę, nie spojrzał jednak w jej kierunku. Wszyscy mieszkający obok nich ludzie zdążyli się nauczyć jednej podstawowej zasady. Nigdy nie wtrącaj się w sprawy Minyarda i jego grupy. A przede wszystkim nie próbuj nawiązywać żadnych kontaktów z tym niskim, ciemnowłosym chłopakiem, odstraszającym innych samym spojrzeniem. Wcześniejszy scyzoryk zniknął bez śladu, choć nie było najmniejszych wątpliwości, że nadal miał go przy sobie. W niewidocznym miejscu.
Oparł się plecami o maskę samochodu i wygrzebał papierosy z wewnętrznej kieszeni swojej kurtki, wyciągając jednego z nich, by zaraz niespiesznie go odpalić. Odchylił głowę do tyłu wpatrując się w milczeniu w poszarzałe, ciemne niebo. Zdążył wyrzucić na ziemię dwa niedopałki, nim drzwi wejściowe trzasnęły, wypuszczając na zewnątrz całą trójkę z głośnym Nylesem na czele.
— Hej Ray, zdecydowaliśmy że jedziemy dziś do pubu, okej? Nie masz nic przeciwko?
Rzucił mu krótkie spojrzenie w odpowiedzi, przechodząc na stronę pasażera i zajmując miejsce za kierownicą. Jessie i Nyles momentalnie zajęli siedzenia z tyłu, wdając się w dyskusję na temat najlepszych ich zdaniem ruchów w Mortal Combat. Vance tradycyjnie usiadł z przodu i wyciągnął telefon, przeglądając na youtubie filmiki z najlepszymi zagraniami Seagullsów. Choć biorąc pod uwagę jego pogardliwe prychnięcie daleko im było do najlepszych.
Ryknięcie silnika zgrało się niemalże idealnie z odpalanym radiem, gdy Ray nastawił odpowiednią stację naciskając na gaz, opuszczając tym samym podjazd.
— ... miał być pub, Nyles.
Cała czwórka wysiadła z samochodu, mierząc budynek oceniającym spojrzeniem. Nie wypadał źle. Nie żeby byli szczególnie krytyczni, gdy chodziło o miejsca, w których chodziło o to, by zwyczajnie się najebać. Henderson nie wyglądał zresztą na szczególnie przejętego własną pomyłką.
— Hej, to nawet lepiej co nie? Ray nie cierpi pubów. Potańczysz sobie, Jessie. Jak ładnie poprosisz to nawet sam wezmę cię w obroty hahah- tylko żartuję, Ray. Nie patrz tak na mnie.
Minyard wyminął go jednak bez słowa, podchodząc do swojego kuzyna.
— Trzymaj się blisko mnie.
— Tak jakby to było coś nowego.
Nie powiedzieli do siebie ani słowa więcej, stając spokojnie w kolejce za innymi. Jedno spojrzenie wystarczyło, by stwierdzić że zdecydowaną większość (jeśli nie całość) stanowili tu studenci. Większość wymieniała się powitaniami już na starcie, krzycząc coś do siebie z jednego końca kolejki do drugiego, machając przy tym dziko rękami. Inni zerkali z zaciekawieniem w stronę grupy Raya, najdłużej zatrzymując wzrok na Jenkinsie, zupełnie jakby nie byli do końca pewni gdzie mogli go wcześniej widzieć. Nyles po kilku minutach wciągnął do rozmowy stojących przed nimi dwóch chłopaków. Jedynie Minyardowie stali w milczeniu nie zwracając na siebie większej uwagi. Jessie przeglądał instagrama, a Ray ponownie wyciągnął dwa papierosy, bez słowa podając jednego z nich Vance'owi. Kolejka szła całkiem sprawnie. Na tyle sprawnie by jakieś piętnaście minut później znaleźli się w środku. Henderson rozglądał się na boki niczym zaciekawiony szczeniak, odprowadzając wzrokiem swoich nowych znajomych. Zaraz potruchtał jednak w ślad za Minyardami, widząc jak kierują się w stronę baru. Jedynie Vance jak zawsze odłączył się od reszty, by zająć im miejsce. W końcu i tak nigdy nie sięgał po alkohol.
— Haaaaai! Macie w karcie coś fajnego godnego polecenia? Mocniejszego? Z kopem? Wywołującego uśmiech nawet na twarzach największych ponuraków? Może numer telefonu? — Nyles momentalnie zaatakował jednego z barmanów, szczerząc się przy tym szeroko, jakby wygrał na loterii. Zresztą w jego mniemaniu pewnie tak było. Barmani często przykuwali jego wzrok zarówno ze względu na urodę, jak i jak to twierdził "seksowny strój, który sprawiał że miał ochotę od razu zaciągnąć ich na zaplecze". Ale ten? Ten był stuprocentowo w jego typie!
W przeciwieństwie do niego, Ray nadal stał tyłem z rękami w kieszeniach kurtki, obserwując uważnie tłum, zupełnie jakby tworzył jakąś niemożliwą do ruszenia barierę oddzielającą Hendersona i jego kuzyna od reszty. Jessie kręcił się nieznacznie na boki, rzucając Nylesowi zdegustowane spojrzenie.
— Noah będzie zachwycony, gdy mu to powiem.
— Ale z ciebie kabel, Minyard — drgnął nieznacznie widząc kątem oka delikatne obrócenie głowy Raya, zupełnie jakby samo wspólne nazwisko wystarczyło do przyciągnięcia jego uwagi — ... nieważne. To jak z tymi drinkami?
Nieciężko było zauważyć, że odetchnął nieznacznie, widząc jak Ray ponownie zwraca się w kierunku tłumu.
Zgłoś się do pracy!
Niklas Eschenbach
Barman
Jack Airly (NPC)
Barman
BAR STUDENCKI "KOERNER"
Jedno z najpopularniejszych miejsc na całym kampusie. Bar studencki otwierany jest codziennie po godzinie dziewiętnastej, choć bez wątpienia największą popularnością cieszy się od piątku do niedzieli. Ku nieszczęściu wykładowców, którzy muszą potem patrzeć na skacowanych studentów, ledwo potrafiących utrzymać głowę w pionie. Tutejsi barmani bez wątpienia przyprawiają o zachwyt, podając nie tylko drinki z karty. Po prostu powiedz czego oczekujesz, a któryś z nich bez wątpienia spełni twoje najśmielsze oczekiwania.
— Kurwa, znowuuu? — głośny jęk Nylesa skutecznie zagłuszył rozbawiony śmiech Jessiego, który rozłożył się wygodniej na kanapie, wyciągając przed siebie nogi.
— Po prostu ssiesz — nijak nie zareagował na wystawiony w jego stronę środkowy palec, gdy wyszedł do menu głównego, odkładając pada obok siebie. Od niemalże dwóch godzin Henderson próbował spuścić łomot Minyardowi w Mortal Combat. Przy czym "próbował" zdecydowanie było tu słowem kluczowym.
— Tylko Noahowi — wystawił język, reagując głośnym śmiechem na dźwięk obrzydzenia ze strony Jessiego i słabego "Oszczędź mi szczegółów".
— Moglibyście się przymknąć?
— Zluzuj Vance, są wakacje. Poza meczem towarzyskim z mewami, nie mamy niczego zaplanowanego w najbliższym czasie. Pograłbyś z nami i wyciągnął ten kij do lacrosse z — Jenkins nigdy nie dowiedział się skąd mógł wyciągnąć swój kij, gdy poduszka przeleciała przez pół pokoju, uderzając Nylesa prosto w twarz. Cichy skowyt który wydobył się z jego ust skutecznie powstrzymał go przed dokończeniem myśli.
— Jezu Ray. To nie fair, zawsze bierzesz jego stronę.
— Stul pysk, Nyles — młodszy Minyard nawet nie spojrzał w jego kierunku. Rozłożony wygodnie na pufie wypełnionej steropianem, wpatrywał się w milczeniu w okno zaznaczając tym samym własne, faktyczne zainteresowanie całym tematem. Jedynym większym ruchem jaki wykonywał, było leniwe obracanie w palcach srebrnego scyzoryka. Być może to właśnie jego widok sprawił, że Nyles momentalnie zamilkł nie mamrocząc już nawet z oburzeniem pod nosem.
To Jessie przerwał ciszę i podniósł pada do góry, postukując nim kilkakrotnie we własną dłoń.
— Jeszcze raz?
— Dobra. Ale ja gram Scorpionem.
Niestety Henderson nie miał dziś szczęścia. Ani w zasadzie nigdy. Niezależnie od ilości prób i tak niecałe dwie minuty później jego postać skończyła bez głowy. Rzucił pada na kanapę obok siebie, tym razem powstrzymując się jednak przed zbluzganiem gry na wszelkie sposoby. Posłał jedynie krótkie spojrzenie Rayowi i burknął coś pod nosem.
— Dobra, dość tego. Zarządzam picie w trybie natychmiastowym.
— Piętnaście minut.
— Obejrzysz to później, Vance. Mecze nie uciekną, poważnie. Przyda nam się trochę odpoczynku.
— Spędziliście połowę dnia na opierdalaniu się przed telewizorem. Gdybyście chociaż brali udział w moich treningach dodatkowy-...
— Jezu okej. Piętnaście minut. Ani minuty dłużej.
Nim jednak ktokolwiek zdążył zareagować, Ray podniósł się z miejsca i podszedł do drzwi, zarzucając na ramiona skórzaną kurtkę. Zawiesił na chwilę wzrok na Jessiem.
— Poczekam przy samochodzie.
Odwrócił się nie czekając na odpowiedź i wyszedł na zewnątrz, zamykając za sobą drzwi. Kątem oka dostrzegł stojącą kilka metrów dalej sąsiadkę, nie spojrzał jednak w jej kierunku. Wszyscy mieszkający obok nich ludzie zdążyli się nauczyć jednej podstawowej zasady. Nigdy nie wtrącaj się w sprawy Minyarda i jego grupy. A przede wszystkim nie próbuj nawiązywać żadnych kontaktów z tym niskim, ciemnowłosym chłopakiem, odstraszającym innych samym spojrzeniem. Wcześniejszy scyzoryk zniknął bez śladu, choć nie było najmniejszych wątpliwości, że nadal miał go przy sobie. W niewidocznym miejscu.
Oparł się plecami o maskę samochodu i wygrzebał papierosy z wewnętrznej kieszeni swojej kurtki, wyciągając jednego z nich, by zaraz niespiesznie go odpalić. Odchylił głowę do tyłu wpatrując się w milczeniu w poszarzałe, ciemne niebo. Zdążył wyrzucić na ziemię dwa niedopałki, nim drzwi wejściowe trzasnęły, wypuszczając na zewnątrz całą trójkę z głośnym Nylesem na czele.
— Hej Ray, zdecydowaliśmy że jedziemy dziś do pubu, okej? Nie masz nic przeciwko?
Rzucił mu krótkie spojrzenie w odpowiedzi, przechodząc na stronę pasażera i zajmując miejsce za kierownicą. Jessie i Nyles momentalnie zajęli siedzenia z tyłu, wdając się w dyskusję na temat najlepszych ich zdaniem ruchów w Mortal Combat. Vance tradycyjnie usiadł z przodu i wyciągnął telefon, przeglądając na youtubie filmiki z najlepszymi zagraniami Seagullsów. Choć biorąc pod uwagę jego pogardliwe prychnięcie daleko im było do najlepszych.
Ryknięcie silnika zgrało się niemalże idealnie z odpalanym radiem, gdy Ray nastawił odpowiednią stację naciskając na gaz, opuszczając tym samym podjazd.
— — —
— ... miał być pub, Nyles.
Cała czwórka wysiadła z samochodu, mierząc budynek oceniającym spojrzeniem. Nie wypadał źle. Nie żeby byli szczególnie krytyczni, gdy chodziło o miejsca, w których chodziło o to, by zwyczajnie się najebać. Henderson nie wyglądał zresztą na szczególnie przejętego własną pomyłką.
— Hej, to nawet lepiej co nie? Ray nie cierpi pubów. Potańczysz sobie, Jessie. Jak ładnie poprosisz to nawet sam wezmę cię w obroty hahah- tylko żartuję, Ray. Nie patrz tak na mnie.
Minyard wyminął go jednak bez słowa, podchodząc do swojego kuzyna.
— Trzymaj się blisko mnie.
— Tak jakby to było coś nowego.
Nie powiedzieli do siebie ani słowa więcej, stając spokojnie w kolejce za innymi. Jedno spojrzenie wystarczyło, by stwierdzić że zdecydowaną większość (jeśli nie całość) stanowili tu studenci. Większość wymieniała się powitaniami już na starcie, krzycząc coś do siebie z jednego końca kolejki do drugiego, machając przy tym dziko rękami. Inni zerkali z zaciekawieniem w stronę grupy Raya, najdłużej zatrzymując wzrok na Jenkinsie, zupełnie jakby nie byli do końca pewni gdzie mogli go wcześniej widzieć. Nyles po kilku minutach wciągnął do rozmowy stojących przed nimi dwóch chłopaków. Jedynie Minyardowie stali w milczeniu nie zwracając na siebie większej uwagi. Jessie przeglądał instagrama, a Ray ponownie wyciągnął dwa papierosy, bez słowa podając jednego z nich Vance'owi. Kolejka szła całkiem sprawnie. Na tyle sprawnie by jakieś piętnaście minut później znaleźli się w środku. Henderson rozglądał się na boki niczym zaciekawiony szczeniak, odprowadzając wzrokiem swoich nowych znajomych. Zaraz potruchtał jednak w ślad za Minyardami, widząc jak kierują się w stronę baru. Jedynie Vance jak zawsze odłączył się od reszty, by zająć im miejsce. W końcu i tak nigdy nie sięgał po alkohol.
— Haaaaai! Macie w karcie coś fajnego godnego polecenia? Mocniejszego? Z kopem? Wywołującego uśmiech nawet na twarzach największych ponuraków? Może numer telefonu? — Nyles momentalnie zaatakował jednego z barmanów, szczerząc się przy tym szeroko, jakby wygrał na loterii. Zresztą w jego mniemaniu pewnie tak było. Barmani często przykuwali jego wzrok zarówno ze względu na urodę, jak i jak to twierdził "seksowny strój, który sprawiał że miał ochotę od razu zaciągnąć ich na zaplecze". Ale ten? Ten był stuprocentowo w jego typie!
W przeciwieństwie do niego, Ray nadal stał tyłem z rękami w kieszeniach kurtki, obserwując uważnie tłum, zupełnie jakby tworzył jakąś niemożliwą do ruszenia barierę oddzielającą Hendersona i jego kuzyna od reszty. Jessie kręcił się nieznacznie na boki, rzucając Nylesowi zdegustowane spojrzenie.
— Noah będzie zachwycony, gdy mu to powiem.
— Ale z ciebie kabel, Minyard — drgnął nieznacznie widząc kątem oka delikatne obrócenie głowy Raya, zupełnie jakby samo wspólne nazwisko wystarczyło do przyciągnięcia jego uwagi — ... nieważne. To jak z tymi drinkami?
Nieciężko było zauważyć, że odetchnął nieznacznie, widząc jak Ray ponownie zwraca się w kierunku tłumu.
— Skarbie, dla ciebie mogę odstawić cały repertuar nawet z podziałem na role. Jestem zarówno zajebistą Gabriellą Montez, jak i Troyem Boltonem — puścił mu oczko, kręcąc nieznacznie biodrami przy wspomnieniu dziewczyny odgrywanej przez Vanessę Hudgens w popularnym High School Musical. Choć rzecz jasna już ta kilkusekundowa popisówka doskonale świadczyła o tym, że było mu daleko zarówno do ten pierwszej, jak i drugiego.
Wyglądało jednak na to, że reszta albo była już całkiem przyzwyczajona do jego wybryków, byli zwyczajnie wstawieni albo nieszczególnie interesowały ich śpiewy ze strony kumpla. Stali gdzieś za jego plecami rozglądając się jedynie na boki. Vance zagadywał od czasu do czasu Raya, który odpowiadał mu półsłówkami, bądź całkowicie darował sobie otwieranie ust. To Jessie jako pierwszy zmusił go do wypowiedzenia całego zdania, acz patrząc po minach obu chłopaków, był to i tak dialog czysto informacyjny, nie zawierający w sobie większego nakładu emocjonalnego.
Nyles wybuchł śmiechem słysząc o przepiciu chęci śpiewania.
— Była absolutnie obłędna, Kociaku. Co nie zmienia faktu że niektórym już na dziś wystarczy — nachylił się bliżej barmana puszczając mu oczko z szelmowskim uśmiechem. I bynajmniej nie chodziło mu o jego samego. Jessie przechylił się właśnie w bok, opierając ramieniem o nieustannie gadającego Vance'a.
— Weź się... Vance — zamknij, zdawało się mówić jego spojrzenie, gdy westchnął ciężko po raz kolejny słuchając przeprowadzonej przez niego analizy meczu. Ray patrzył gdzieś w tłum nie zwracając na nich najmniejszej uwagi, nawet jeśli to do niego kierowane były słowa czarnowłosego.
— Skoro cię to nie interesuje to się nie wtrącaj, Jess — obrócił głowę w jego kierunku, znajdując się niebezpiecznie blisko jego twarzy. I choć w mieście wypełnionym osobami o przeróżnej orientacji, wiele osób mogłoby uznać kilkucentymetrową odległość pomiędzy nimi za niebezpieczną sytuację o sporym podtekście, ich wzrok ciskał gromy. Zza pleców nie wyskoczyła żadna zapalona fanka homoseksualizmu, by popchnąć ich ku sobie z okrzykiem "Now kiss!". I dzięki bogu, bo zapewne nie skończyłoby się to uśmiechem na czyjejkolwiek twarzy.
Ray zerknął na nich kątem oka, gdy Nyles cofnął się od lady i momentalnie przypadł do Jessiego obejmując go rękami w pasie z głośnym jękiem.
— No wiesz co kochanie, zostawiam cię na dwie minuty, a ty już mnie zdradzasz? — zapytał z wyrzutem, jakby nigdy nic całując blondyna w policzek. Ten momentalnie stracił zainteresowanie wcześniejszą potyczką, by wydać z siebie dźwięk wypełniony obrzydzeniem i uderzyć Hendersona z łokcia w brzuch.
— Weź spierdalaaaaj — jęknął żałosnym tonem, pocierając policzek dłonią. Zarazki Nylesa pewnie zdążyły już weżreć się w jego skórę. Co jeśli zarazi się homoseksualizmem? To że jego kumpel lubił wszystko co wiązało się z męskimi tyłkami, nie znaczyło że Jessie był taki sam. Wyglądał teraz jak kupka nieszczęścia. Co ten alkohol robił z ludźmi. Henderson natomiast rozcierał bolące miejsce ze szklącymi się oczami.
— Czuję, że jutro bardziej niż kac będą mnie męczyć siniaki, które mi nabiliście.
— Czasem jesteś naprawdę przeuroczy gdy zapominasz o tym co cię czeka, Nyles. Bo chyba nie uważasz, że odpuszczę ci jutrzejszy trening?
— ... nie. Oczywiście, że nie... — z pewnością zapomniał. Mimo że rozmawiali o tym może z godzinę wcześniej. Mimo że Vance nie odpuszczał im takich rzeczy od lat. Mimo że było to bardziej oczywiste niż fakt, że zaraz ponownie padnie na ladę przed Niklasem, błagając o drinka.
Co zresztą rzeczywiście zrobił.
— Chociaż ty mnie rozumiesz w tej okrutnej bandzie!
Jessie przewrócił oczami, gdy stanął tuż za nim z pozostałą dwójką.
— Dla mnie coś owocowego, masz wolną rękę. Dla Raya jakieś dobre whiskey z lodem, a dla Nylesa Dry Martini.
— Dla Vance'a to co wcześniej.
— Dzięki, Ray — rzucił chłodno z nieznacznym przekąsem na całą tę jakże jawną demonstrację zignorowania jego osoby przez blondyna, który wzruszył jedynie ramionami w odpowiedzi.
Wyglądało jednak na to, że reszta albo była już całkiem przyzwyczajona do jego wybryków, byli zwyczajnie wstawieni albo nieszczególnie interesowały ich śpiewy ze strony kumpla. Stali gdzieś za jego plecami rozglądając się jedynie na boki. Vance zagadywał od czasu do czasu Raya, który odpowiadał mu półsłówkami, bądź całkowicie darował sobie otwieranie ust. To Jessie jako pierwszy zmusił go do wypowiedzenia całego zdania, acz patrząc po minach obu chłopaków, był to i tak dialog czysto informacyjny, nie zawierający w sobie większego nakładu emocjonalnego.
Nyles wybuchł śmiechem słysząc o przepiciu chęci śpiewania.
— Była absolutnie obłędna, Kociaku. Co nie zmienia faktu że niektórym już na dziś wystarczy — nachylił się bliżej barmana puszczając mu oczko z szelmowskim uśmiechem. I bynajmniej nie chodziło mu o jego samego. Jessie przechylił się właśnie w bok, opierając ramieniem o nieustannie gadającego Vance'a.
— Weź się... Vance — zamknij, zdawało się mówić jego spojrzenie, gdy westchnął ciężko po raz kolejny słuchając przeprowadzonej przez niego analizy meczu. Ray patrzył gdzieś w tłum nie zwracając na nich najmniejszej uwagi, nawet jeśli to do niego kierowane były słowa czarnowłosego.
— Skoro cię to nie interesuje to się nie wtrącaj, Jess — obrócił głowę w jego kierunku, znajdując się niebezpiecznie blisko jego twarzy. I choć w mieście wypełnionym osobami o przeróżnej orientacji, wiele osób mogłoby uznać kilkucentymetrową odległość pomiędzy nimi za niebezpieczną sytuację o sporym podtekście, ich wzrok ciskał gromy. Zza pleców nie wyskoczyła żadna zapalona fanka homoseksualizmu, by popchnąć ich ku sobie z okrzykiem "Now kiss!". I dzięki bogu, bo zapewne nie skończyłoby się to uśmiechem na czyjejkolwiek twarzy.
Ray zerknął na nich kątem oka, gdy Nyles cofnął się od lady i momentalnie przypadł do Jessiego obejmując go rękami w pasie z głośnym jękiem.
— No wiesz co kochanie, zostawiam cię na dwie minuty, a ty już mnie zdradzasz? — zapytał z wyrzutem, jakby nigdy nic całując blondyna w policzek. Ten momentalnie stracił zainteresowanie wcześniejszą potyczką, by wydać z siebie dźwięk wypełniony obrzydzeniem i uderzyć Hendersona z łokcia w brzuch.
— Weź spierdalaaaaj — jęknął żałosnym tonem, pocierając policzek dłonią. Zarazki Nylesa pewnie zdążyły już weżreć się w jego skórę. Co jeśli zarazi się homoseksualizmem? To że jego kumpel lubił wszystko co wiązało się z męskimi tyłkami, nie znaczyło że Jessie był taki sam. Wyglądał teraz jak kupka nieszczęścia. Co ten alkohol robił z ludźmi. Henderson natomiast rozcierał bolące miejsce ze szklącymi się oczami.
— Czuję, że jutro bardziej niż kac będą mnie męczyć siniaki, które mi nabiliście.
— Czasem jesteś naprawdę przeuroczy gdy zapominasz o tym co cię czeka, Nyles. Bo chyba nie uważasz, że odpuszczę ci jutrzejszy trening?
— ... nie. Oczywiście, że nie... — z pewnością zapomniał. Mimo że rozmawiali o tym może z godzinę wcześniej. Mimo że Vance nie odpuszczał im takich rzeczy od lat. Mimo że było to bardziej oczywiste niż fakt, że zaraz ponownie padnie na ladę przed Niklasem, błagając o drinka.
Co zresztą rzeczywiście zrobił.
— Chociaż ty mnie rozumiesz w tej okrutnej bandzie!
Jessie przewrócił oczami, gdy stanął tuż za nim z pozostałą dwójką.
— Dla mnie coś owocowego, masz wolną rękę. Dla Raya jakieś dobre whiskey z lodem, a dla Nylesa Dry Martini.
— Dla Vance'a to co wcześniej.
— Dzięki, Ray — rzucił chłodno z nieznacznym przekąsem na całą tę jakże jawną demonstrację zignorowania jego osoby przez blondyna, który wzruszył jedynie ramionami w odpowiedzi.
Odpowiedź Nylesa zupełnie nie usatysfakcjonowała Niklasa. W końcu wypowiadając własne słowa łudził się, że zamroczony alkoholem umysł mężczyzny wyczuje wyraźną sugestię z jego strony, ale... skądże znowu. Dostał wręcz przeciwny sygnał, świadczący, że Henderson był niebezpiecznie wielkim fanem High School Musical. Nie miał nic przeciwko upodobaniom innych, głównie z powodu niedostrzegania sensu w zapobieganiu o sprawy niezwiązanych z nim ludzi, ale jeśli Nyles chciał utrzymać dobre wrażenie, lepiej by nie zaczął śpiewać. Dobrego wrażenia nie da się ugrać usłyszał w głowie własne stwierdzenie, jakby mózg postanowił na zasadzie skojarzeń ponownie przywołać je do jego świadomości. Była to prawda, a przynajmniej częściowo. Przecież można dopasować mimikę, słowa, ruchy, ale zawsze będzie dało się dostrzec nieprawdziwość działań gdzieś w kącikach oczu. Wcześniej czy później.
- Nie, wiesz, chyba podziękuję – odparł dyplomatycznie, a kręcenie tyłkiem przez Nylesa zdawało się być tylko wyraźnym potwierdzeniem słuszności jego decyzji. Ciemnowłosy po alkoholu stawał się istną bestią, podrywającą wszystko i wszystkich. Niklas miał to nieszczęście, że wpadł mu w oko, zostając tym samym obdarowanym nie tylko jego towarzystwem, ale i resztą paczki. Nie przeszkadzało mu to szczególnie, bo było zabawnie. Przynajmniej dopóki Nyles mocno nie przesadzi. Lepiej by nie, choć jego następny pomysł zaczynał się o to ocierać. W końcu… kociaku? Uniósł brwi w wyraźnym zaskoczeniu, by następnie parsknąć cicho śmiechem. Jak widać Henderson nie planował tracić na formie i tylko się rozkręcał.
W milczeniu słuchał ich intensywnej wymiany zdań, w całej sytuacji wyjątkowo oszczędzając słowa. Co po części wcale nie zadziwiało, bo zachowanie pijanej grupki można by uznać za nietuzinkowe przedstawienie. Dla Eschenbacha kwalifikowało się ono gdzieś ponad standard, a jednocześnie gdzieś poniżej irytacji, co pozwalało mu na bezstresowe obsługiwanie czwórki. Albo po prostu to zróżnicowanie charakterów z Rayem na czele sprawiło, że nie uznał ich za kolejną bandę sportowych świrów.
Typowo to Nyles ponownie zwrócił się w stronę Niklasa, który dla reszty grupy był traktowany tak jak powinien – jako barman. Ciemnowłosy jedynie wychodził poza schemat, wypróbowując na nim swoje podrywy. Może gdyby nie miał chłopaka jeszcze zyskałoby to jakieś uzasadnienie, ale w obecnym położeniu wypadał dosyć słabo.
- W porządku – odparł krótko, niemniej dobry humor wręcz zmusił go do dodaniu kilku pozostałych wyrazów. - Ciekawe, czy przyjdziecie tu znowu po drinki. Zakładam, że nie. – Jednak myślał tak nie dlatego, że uważał ich za wystarczająco mocno wstawionych, ale czyżby Vance nie miał w planach jakiegoś treningu? Brak umiaru w piciu w takim razie byłoby kompletną porażką, a czwórka wyrażała (przymuszone czy też nie) ogromne oddanie lacrosse.
Pochwyciwszy za odpowiednią butelkę z napisem, jego umysł ponownie został zaatakowany falą myśli. Drinki nie musiały wiele mówić o człowieku, w końcu to jedynie alkohol, aczkolwiek mogły dawać pewne wskazówki. Zwłaszcza gdy następowała pewna zauważalna schematowość. Jessie i Nyles trzymali się przeróżnych pozycji, Vance trwał we własnej trzeźwości, natomiast Ray z pozoru oddawał się smakowi whisky. Fakty te niczym dane z komputera schowały się w pamięci Eschenbacha, by następnie zniknąć - mózg obijał teraz jedynie echo treści zamówienia. Tyle na dzisiaj, Niklas.
- Niklas, chodź tutaj, bo znowu cię wołają, wybrańcu. – Usłyszał nagle znajomy głos Jacka, gdy nalewał whisky do szklanki przeznaczonej dla Raya. Nie krzyczał, bo znajdował się naprawdę blisko niego. Uniósł wzrok na postać chłopaka, próbując ocenić sytuację i o co dokładniej może mu chodzić. Nigdy nie miał szans na nudę, nie tutaj. Nie zajęło mu wiele czasu zidentyfikowanie, kto również życzył sobie jego barmańskiego towarzystwa, siedzący zaledwie stołek od czwórki. Jeden ze znajomych z uniwersytetu posyłał mu słaby uśmiech, gdy napotkał spojrzenie Eschenbacha, a palcami postukiwał w ladę.
- Chwila – padła odpowiedź, niezawierająca żadnego westchnięcia poirytowania czy złości. Nawet jeśli oznaczało to dla Niklasa zwiększenie uwagi na kolejną osobę. Na życzenie. Nowych barmanów przynajmniej tak nie rozrywają na wszystkie strony, nie wiedząc, czego się spodziewać. Może brunet powinien zmienić pracę? O ile byłoby to takie proste i miałby w ogóle chęć zająć się poszukiwaniem dodatkowego źródła utrzymania. Tak się niestety składało, że ta pozycja nie widniała w pierwszej dziesiątce rzeczy do wykonania w najbliższym czasie.
- Proszę bardzo. Nie pijcie za szybko, byłaby szkoda. – Skończył robienie drinków, a następnie podsunął je w stronę grupy mężczyzn. Zgodnie z jego przewidywaniami już tutaj nie wrócą po ich wypiciu, ale nieszczególnie zatrzymywał się dłużej nad obstawieniem, czy faktycznie miał rację. Nie robiło mu to różnicy, a raczej nie aż takiej. Ostatecznie na alkoholu kończyła się jego rola, czyż nie?
- Tak? – posilił się jedynie na tyle, przesuwając lekko w lewo, by być naprzeciw znajomego studenta. Dzięki Koerner kojarzył więcej twarzy Riverdale niż mógłby sobie kiedykolwiek wyobrazić, choć niektóre znajomości nie kończyły się jedynie na procentach w napojach.
- Lód z whisky – zażyczył sobie mężczyzna, specjalnie przeinaczając słowa. Co zaraz zresztą potwierdził. - Tak, lód z whisky, bo jutro muszę być idealnie czysty, a potrzebuję to opić. – Niklas nie skomentował tego słynnym po jednym drinku nic ci nie będzie, bo w sumie nie istniała pewność. Jedynie przytaknął, nie ciągnąc tematu dalej, mimo że pewnie wypadało mu to zrobić. Nie wiedząc nawet, która jest godzina, bo w barach zawsze minuty mijały za szybko.
- Nie, wiesz, chyba podziękuję – odparł dyplomatycznie, a kręcenie tyłkiem przez Nylesa zdawało się być tylko wyraźnym potwierdzeniem słuszności jego decyzji. Ciemnowłosy po alkoholu stawał się istną bestią, podrywającą wszystko i wszystkich. Niklas miał to nieszczęście, że wpadł mu w oko, zostając tym samym obdarowanym nie tylko jego towarzystwem, ale i resztą paczki. Nie przeszkadzało mu to szczególnie, bo było zabawnie. Przynajmniej dopóki Nyles mocno nie przesadzi. Lepiej by nie, choć jego następny pomysł zaczynał się o to ocierać. W końcu… kociaku? Uniósł brwi w wyraźnym zaskoczeniu, by następnie parsknąć cicho śmiechem. Jak widać Henderson nie planował tracić na formie i tylko się rozkręcał.
W milczeniu słuchał ich intensywnej wymiany zdań, w całej sytuacji wyjątkowo oszczędzając słowa. Co po części wcale nie zadziwiało, bo zachowanie pijanej grupki można by uznać za nietuzinkowe przedstawienie. Dla Eschenbacha kwalifikowało się ono gdzieś ponad standard, a jednocześnie gdzieś poniżej irytacji, co pozwalało mu na bezstresowe obsługiwanie czwórki. Albo po prostu to zróżnicowanie charakterów z Rayem na czele sprawiło, że nie uznał ich za kolejną bandę sportowych świrów.
Typowo to Nyles ponownie zwrócił się w stronę Niklasa, który dla reszty grupy był traktowany tak jak powinien – jako barman. Ciemnowłosy jedynie wychodził poza schemat, wypróbowując na nim swoje podrywy. Może gdyby nie miał chłopaka jeszcze zyskałoby to jakieś uzasadnienie, ale w obecnym położeniu wypadał dosyć słabo.
- W porządku – odparł krótko, niemniej dobry humor wręcz zmusił go do dodaniu kilku pozostałych wyrazów. - Ciekawe, czy przyjdziecie tu znowu po drinki. Zakładam, że nie. – Jednak myślał tak nie dlatego, że uważał ich za wystarczająco mocno wstawionych, ale czyżby Vance nie miał w planach jakiegoś treningu? Brak umiaru w piciu w takim razie byłoby kompletną porażką, a czwórka wyrażała (przymuszone czy też nie) ogromne oddanie lacrosse.
Pochwyciwszy za odpowiednią butelkę z napisem, jego umysł ponownie został zaatakowany falą myśli. Drinki nie musiały wiele mówić o człowieku, w końcu to jedynie alkohol, aczkolwiek mogły dawać pewne wskazówki. Zwłaszcza gdy następowała pewna zauważalna schematowość. Jessie i Nyles trzymali się przeróżnych pozycji, Vance trwał we własnej trzeźwości, natomiast Ray z pozoru oddawał się smakowi whisky. Fakty te niczym dane z komputera schowały się w pamięci Eschenbacha, by następnie zniknąć - mózg obijał teraz jedynie echo treści zamówienia. Tyle na dzisiaj, Niklas.
- Niklas, chodź tutaj, bo znowu cię wołają, wybrańcu. – Usłyszał nagle znajomy głos Jacka, gdy nalewał whisky do szklanki przeznaczonej dla Raya. Nie krzyczał, bo znajdował się naprawdę blisko niego. Uniósł wzrok na postać chłopaka, próbując ocenić sytuację i o co dokładniej może mu chodzić. Nigdy nie miał szans na nudę, nie tutaj. Nie zajęło mu wiele czasu zidentyfikowanie, kto również życzył sobie jego barmańskiego towarzystwa, siedzący zaledwie stołek od czwórki. Jeden ze znajomych z uniwersytetu posyłał mu słaby uśmiech, gdy napotkał spojrzenie Eschenbacha, a palcami postukiwał w ladę.
- Chwila – padła odpowiedź, niezawierająca żadnego westchnięcia poirytowania czy złości. Nawet jeśli oznaczało to dla Niklasa zwiększenie uwagi na kolejną osobę. Na życzenie. Nowych barmanów przynajmniej tak nie rozrywają na wszystkie strony, nie wiedząc, czego się spodziewać. Może brunet powinien zmienić pracę? O ile byłoby to takie proste i miałby w ogóle chęć zająć się poszukiwaniem dodatkowego źródła utrzymania. Tak się niestety składało, że ta pozycja nie widniała w pierwszej dziesiątce rzeczy do wykonania w najbliższym czasie.
- Proszę bardzo. Nie pijcie za szybko, byłaby szkoda. – Skończył robienie drinków, a następnie podsunął je w stronę grupy mężczyzn. Zgodnie z jego przewidywaniami już tutaj nie wrócą po ich wypiciu, ale nieszczególnie zatrzymywał się dłużej nad obstawieniem, czy faktycznie miał rację. Nie robiło mu to różnicy, a raczej nie aż takiej. Ostatecznie na alkoholu kończyła się jego rola, czyż nie?
- Tak? – posilił się jedynie na tyle, przesuwając lekko w lewo, by być naprzeciw znajomego studenta. Dzięki Koerner kojarzył więcej twarzy Riverdale niż mógłby sobie kiedykolwiek wyobrazić, choć niektóre znajomości nie kończyły się jedynie na procentach w napojach.
- Lód z whisky – zażyczył sobie mężczyzna, specjalnie przeinaczając słowa. Co zaraz zresztą potwierdził. - Tak, lód z whisky, bo jutro muszę być idealnie czysty, a potrzebuję to opić. – Niklas nie skomentował tego słynnym po jednym drinku nic ci nie będzie, bo w sumie nie istniała pewność. Jedynie przytaknął, nie ciągnąc tematu dalej, mimo że pewnie wypadało mu to zrobić. Nie wiedząc nawet, która jest godzina, bo w barach zawsze minuty mijały za szybko.
Po Nylesie nie dało się do końca stwierdzić czy był zawiedziony odrzuceniem jego propozycji, czy też miał to zwyczajnie gdzieś, gdy roześmiał się wesoło na szczerą odmowę.
— Jak tam sobie chcesz. Właśnie zrezygnowałeś z niesamowitych przeżyć, na których doświadczenie więcej możesz nie mieć okazji — posłał mu buziaka w powietrzu wspomagając się przy tym dłonią. Nic dziwnego, że Jessie wydał z siebie wybitny dźwięk obrzydzenia.
— Zaraz zwrócę obiad — albo tolerancja Minyarda na wszelkie podobne teksty zwyczajnie zmalała na skutek obniżonej cierpliwości po kontakcie z alkoholem, albo to Henderson rzucał ich zdecydowanie zbyt wiele. O czym zresztą blondyn zaraz postanowił go poinformować z cichym burczeniem. Jedynym co otrzymał w odpowiedzi był głośny jęk.
— To dlatego, że tak dawno nie widziałem mojego kochanie! Przez ilość treningów i wszystkiego nie mieliśmy zbytnio czasu, by się spotkać... zwłaszcza, że ktoś tu nie chce widzieć go w naszym domu, gdy w nim przesiaduje. A drugi ktoś ostatnio z niego nie wychodzi, tylko cały wolny czas gra na konsoli — spojrzał pokrótce najpierw na niewzruszonego Raya, a następnie na Jessiego. Ten drugi wyraźnie się najeżył, gdy tylko dość konkretna scena pojawiła się w jego głowie.
— Dobrze wiesz dlaczego z niego nie wychodzę i unikam jego obecności!
— Rany Jessie to był tylko jeden raz. Poniosło nas, okej? Przepraszałem cię już tysiąc razy. Nawet kupiłem ci nowe łóżko.
— Zamknij pysk, Nyles! Nie chcę tego słuchać. Nie chcę o tym myśleć. Nie chcę o tym pamiętać — można było sobie tylko wyobrazić jak traumatycznym przeżyciem musiała być dla blondyna cała ta tajemnicza sytuacja, której konkrety nie zostały jednak ujawnione. Henderson starał się wyglądać na skruszonego, ale szczerze mówiąc średnio mu to wychodziło. Zwłaszcza gdy tak szybko wkręcał się w rozmowę z Niklasem.
— Nie mnie o to pytaj — przechylił nieznacznie głowę w stronę Raya, dobitnie wskazując tym samym kto był tutaj osobą decyzyjną. Nawet jeśli reszta grupy mogła wtrącać swoje trzy grosze i proponować różne placówki, to on koniec końców siadał za kierownicą i udawał się w odpowiednim kierunku. I nawet jeśli mogło to brzmieć dość niepokojąco, w rzeczywistości Minyarda rzadko kiedy faktycznie interesowało to gdzie jadą, przez co na swój sposób dawał im wolną kontrolę. Acz niektórzy napewnie przyrównaliby to do właściciela, który luzuje nieznacznie smycz swojego psa, by dać mu poczucie wolności, mimo że cały czas trzyma ją mocno w rece, gotów pociągnąć w tył za obrożę, gdy zapomni gdzie znajduje się jego miejsce.
— Och ale nie martw się, któregoś dnia wpadnę do ciebie z moim miśkiem — oparł się o ladę łokciami, podpierając policzki dłońmi z wyraźnym uwielbieniem wypisanym na twarzy. Gdy tylko wylądowały przed nimi drinki, Jessie uniósł kącik ust w uśmiechu.
— Dzięki Niklas.
— Jesteś n-a-j-l-e-p-s-z-y — unieśli swoje szklanki w górę, stukając się nimi krótko, najwyraźniej zupełnie zapominając o tym że jeszcze chwilę temu na siebie warczeli wspominając jakieś nieprzyjemne sytuacje z przeszłości. Była to chyba jednak podstawa relacji ich wszystkich. Nawet jeśli poobrzucają sie błotem, zaraz ponownie zewrą szeregi skutecznie roztaczając aurę grupy będącej jak jeden organizm. Który zdecydowanie zaatakuje, jeśli naruszy się choć jedną jego część. Vance sięgnął po swój koktajl, podając przy okazji whiskey Rayowi. Ciemnowłosy zamieszał nieznacznie drinka, nim upił dwa większe łyki. Nyles natomiast zaczął zaczepiać Jacka.
— Heeej opływowa, smukła gazelo, przyjmiesz od nas płatność? — zapytał puszczając mu oczko i machając nieznacznie kartą w górze. Którą zaraz stracił, gdy Jessie wyrwał mu ją z rąk przewracając oczami.
— Ja się tym zajmę.
— Jak tam sobie chcesz. Właśnie zrezygnowałeś z niesamowitych przeżyć, na których doświadczenie więcej możesz nie mieć okazji — posłał mu buziaka w powietrzu wspomagając się przy tym dłonią. Nic dziwnego, że Jessie wydał z siebie wybitny dźwięk obrzydzenia.
— Zaraz zwrócę obiad — albo tolerancja Minyarda na wszelkie podobne teksty zwyczajnie zmalała na skutek obniżonej cierpliwości po kontakcie z alkoholem, albo to Henderson rzucał ich zdecydowanie zbyt wiele. O czym zresztą blondyn zaraz postanowił go poinformować z cichym burczeniem. Jedynym co otrzymał w odpowiedzi był głośny jęk.
— To dlatego, że tak dawno nie widziałem mojego kochanie! Przez ilość treningów i wszystkiego nie mieliśmy zbytnio czasu, by się spotkać... zwłaszcza, że ktoś tu nie chce widzieć go w naszym domu, gdy w nim przesiaduje. A drugi ktoś ostatnio z niego nie wychodzi, tylko cały wolny czas gra na konsoli — spojrzał pokrótce najpierw na niewzruszonego Raya, a następnie na Jessiego. Ten drugi wyraźnie się najeżył, gdy tylko dość konkretna scena pojawiła się w jego głowie.
— Dobrze wiesz dlaczego z niego nie wychodzę i unikam jego obecności!
— Rany Jessie to był tylko jeden raz. Poniosło nas, okej? Przepraszałem cię już tysiąc razy. Nawet kupiłem ci nowe łóżko.
— Zamknij pysk, Nyles! Nie chcę tego słuchać. Nie chcę o tym myśleć. Nie chcę o tym pamiętać — można było sobie tylko wyobrazić jak traumatycznym przeżyciem musiała być dla blondyna cała ta tajemnicza sytuacja, której konkrety nie zostały jednak ujawnione. Henderson starał się wyglądać na skruszonego, ale szczerze mówiąc średnio mu to wychodziło. Zwłaszcza gdy tak szybko wkręcał się w rozmowę z Niklasem.
— Nie mnie o to pytaj — przechylił nieznacznie głowę w stronę Raya, dobitnie wskazując tym samym kto był tutaj osobą decyzyjną. Nawet jeśli reszta grupy mogła wtrącać swoje trzy grosze i proponować różne placówki, to on koniec końców siadał za kierownicą i udawał się w odpowiednim kierunku. I nawet jeśli mogło to brzmieć dość niepokojąco, w rzeczywistości Minyarda rzadko kiedy faktycznie interesowało to gdzie jadą, przez co na swój sposób dawał im wolną kontrolę. Acz niektórzy napewnie przyrównaliby to do właściciela, który luzuje nieznacznie smycz swojego psa, by dać mu poczucie wolności, mimo że cały czas trzyma ją mocno w rece, gotów pociągnąć w tył za obrożę, gdy zapomni gdzie znajduje się jego miejsce.
— Och ale nie martw się, któregoś dnia wpadnę do ciebie z moim miśkiem — oparł się o ladę łokciami, podpierając policzki dłońmi z wyraźnym uwielbieniem wypisanym na twarzy. Gdy tylko wylądowały przed nimi drinki, Jessie uniósł kącik ust w uśmiechu.
— Dzięki Niklas.
— Jesteś n-a-j-l-e-p-s-z-y — unieśli swoje szklanki w górę, stukając się nimi krótko, najwyraźniej zupełnie zapominając o tym że jeszcze chwilę temu na siebie warczeli wspominając jakieś nieprzyjemne sytuacje z przeszłości. Była to chyba jednak podstawa relacji ich wszystkich. Nawet jeśli poobrzucają sie błotem, zaraz ponownie zewrą szeregi skutecznie roztaczając aurę grupy będącej jak jeden organizm. Który zdecydowanie zaatakuje, jeśli naruszy się choć jedną jego część. Vance sięgnął po swój koktajl, podając przy okazji whiskey Rayowi. Ciemnowłosy zamieszał nieznacznie drinka, nim upił dwa większe łyki. Nyles natomiast zaczął zaczepiać Jacka.
— Heeej opływowa, smukła gazelo, przyjmiesz od nas płatność? — zapytał puszczając mu oczko i machając nieznacznie kartą w górze. Którą zaraz stracił, gdy Jessie wyrwał mu ją z rąk przewracając oczami.
— Ja się tym zajmę.
Niklas absolutnie nie wątpił w słuszność swojej decyzji. W końcu niektóre z nich mogły być nieodwracalne, a skutki niesamowicie dotkliwe, a tego wolał w swoim życiu uniknąć. Może istniał jakiś procent szansy, że Nyles chował w sobie jakieś zalążki talentu muzycznego, aczkolwiek zakładał, że były zbyt małe, by kiedykolwiek dały się spokojnie wysłuchać. Szczególnie po alkoholu. Tamten jednak nie zdawał się być bardzo dotknięty jego odpowiedzią, więc momentalnie porzucił w głowie temat High School Musical, które i tak pozostawało jedynie jako mgliste wspomnienie jego dzieciństwa. Co tu dużo mówić, Nyles przeniósł się na jeszcze ciekawsze tematy. Eschenbach nie był pewny na ile jego podejrzenia i wnioski ze skrawków informacji zaliczały się do tych poprawnych, ale na razie wyglądało na to, że przebywanie wspólnie z Hendersonem łączyło się z nieustannym niebezpieczeństwem. Bardziej dla Jessiego i Vance, bo Ray otwarcie widniał u Nylesa jako ktoś, kogo się słucha i stosuje do jego decyzji. Co było dosyć intrygujące. Od Minyarda biła aura obojętności, potwierdzająca się przy bliższym spotkaniu z resztą jego grupy, a mimo wszystko to on kontrolował wszystkie aspekty. Jakby faktycznie robiło mu różnicę, czy wypiją jeszcze więcej albo wybiorą się do zupełnie innego baru.
- Pytanie to jedno, odpowiedź to drugie – zauważył po dłuższym czasie, gdy zdawało się już, że Eschenbach postanowił zostawić temat bez komentarza. Przez cały ten wieczór Niklas balansował na granicy zmęczenia, poirytowania, zainteresowania, rozbawienia, co wyglądało na pierwszy rzut oka na zdecydowanie złą mieszankę. Niemniej na razie nie popełnił widocznych błędów, czego można było mu tylko gratulować. Ostatecznie i tak przestał skupiać się na czwórce, gdy obsługiwał kolejnego klienta. Studenta z niesamowitą ochotą picia, który jak na razie nie zamierzał dzielić się swoją historią bez żadnej zachęty. Co w duszy ucieszyło Eschenbacha, ale chyba zrobił to o wiele za wcześnie. Kurwa pomyślał jedynie, a jego usta nie otwarły się nawet o milimetr, gdy do jego uszu zaczęły docierać początki historii wraz z momentem podania mu zamówionego napoju. Nie pytał, więc nie miał ochoty słuchać. Prosta dedukcja, lecz chyba nie każdy spoglądał na sprawę w ten sposób. W końcu Niklas włączał się w rozmowę, gdy tylko mu to odpowiadało, ale… teraz milczał.
Słowa Nylesa dotarły do niego szczątkowo; usłyszał jedynie „smukła gazelo” skierowane w kierunku Jacka, na co z trudem powstrzymał się do parsknięcia śmiechem. Ten już tak martwił się, że Niklas był ich jedynym wybrańcem, a tu proszę – nagroda (czasami wątpliwa) w postaci towarzystwa Hendersona również mu była dana. A raczej Jessiego, lecz tego Niklas nie zarejestrował w potoku słów studenta. Słuchał go, lecz nie zrobiło to na nim wielkiego wrażenia, raczej przyjmował to jak kolejne dane z życia mężczyzny. Choć chyba do końca zmiany nie zostało mu tak wiele czasu, powinno mu aż tak bardzo się nie dłużyć. Jakieś małe pocieszenie.
- Jasne. Od któregokolwiek z was – odparł uśmiechnięty Jack, ale ciężko mu się dziwić. Został w końcu nazwany nie tylko „smukłą gazelą”, ale również „opływową”. No cóż za komplement! W dodatku fakt, że nadal zaliczał się do nowicjuszów w barmańskiej branży sprawiał, że nie odbierał takich zaczepek jako szczególnie irytujących, poza tym dzielił z Eschenbachem cierpliwość do klientów. Głupi albo pijani klienci i tak musieli zostać obsłużeni. A ta czwórka raczej nie zaliczała się do tych irytujących, zwłaszcza jeśli Niklas nalewał im alkoholu już kilka razy i bynajmniej nie zachowywał się w zdawkowy sposób. Tak wyrażał brak większej chęci kontaktu z klientelą, co Airly uważał za błogosławieństwo z jego strony. Wściekłych współpracowników miałby dość już dawno.
// zt.
- Pytanie to jedno, odpowiedź to drugie – zauważył po dłuższym czasie, gdy zdawało się już, że Eschenbach postanowił zostawić temat bez komentarza. Przez cały ten wieczór Niklas balansował na granicy zmęczenia, poirytowania, zainteresowania, rozbawienia, co wyglądało na pierwszy rzut oka na zdecydowanie złą mieszankę. Niemniej na razie nie popełnił widocznych błędów, czego można było mu tylko gratulować. Ostatecznie i tak przestał skupiać się na czwórce, gdy obsługiwał kolejnego klienta. Studenta z niesamowitą ochotą picia, który jak na razie nie zamierzał dzielić się swoją historią bez żadnej zachęty. Co w duszy ucieszyło Eschenbacha, ale chyba zrobił to o wiele za wcześnie. Kurwa pomyślał jedynie, a jego usta nie otwarły się nawet o milimetr, gdy do jego uszu zaczęły docierać początki historii wraz z momentem podania mu zamówionego napoju. Nie pytał, więc nie miał ochoty słuchać. Prosta dedukcja, lecz chyba nie każdy spoglądał na sprawę w ten sposób. W końcu Niklas włączał się w rozmowę, gdy tylko mu to odpowiadało, ale… teraz milczał.
Słowa Nylesa dotarły do niego szczątkowo; usłyszał jedynie „smukła gazelo” skierowane w kierunku Jacka, na co z trudem powstrzymał się do parsknięcia śmiechem. Ten już tak martwił się, że Niklas był ich jedynym wybrańcem, a tu proszę – nagroda (czasami wątpliwa) w postaci towarzystwa Hendersona również mu była dana. A raczej Jessiego, lecz tego Niklas nie zarejestrował w potoku słów studenta. Słuchał go, lecz nie zrobiło to na nim wielkiego wrażenia, raczej przyjmował to jak kolejne dane z życia mężczyzny. Choć chyba do końca zmiany nie zostało mu tak wiele czasu, powinno mu aż tak bardzo się nie dłużyć. Jakieś małe pocieszenie.
- Jasne. Od któregokolwiek z was – odparł uśmiechnięty Jack, ale ciężko mu się dziwić. Został w końcu nazwany nie tylko „smukłą gazelą”, ale również „opływową”. No cóż za komplement! W dodatku fakt, że nadal zaliczał się do nowicjuszów w barmańskiej branży sprawiał, że nie odbierał takich zaczepek jako szczególnie irytujących, poza tym dzielił z Eschenbachem cierpliwość do klientów. Głupi albo pijani klienci i tak musieli zostać obsłużeni. A ta czwórka raczej nie zaliczała się do tych irytujących, zwłaszcza jeśli Niklas nalewał im alkoholu już kilka razy i bynajmniej nie zachowywał się w zdawkowy sposób. Tak wyrażał brak większej chęci kontaktu z klientelą, co Airly uważał za błogosławieństwo z jego strony. Wściekłych współpracowników miałby dość już dawno.
// zt.
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach