▲▼
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
First topic message reminder :
PRACOWNICY
Jedno z najpopularniejszych miejsc na całym kampusie. Bar studencki otwierany jest codziennie po godzinie dziewiętnastej, choć bez wątpienia największą popularnością cieszy się od piątku do niedzieli. Ku nieszczęściu wykładowców, którzy muszą potem patrzeć na skacowanych studentów, ledwo potrafiących utrzymać głowę w pionie. Tutejsi barmani bez wątpienia przyprawiają o zachwyt, podając nie tylko drinki z karty. Po prostu powiedz czego oczekujesz, a któryś z nich bez wątpienia spełni twoje najśmielsze oczekiwania.
— Kurwa, znowuuu? — głośny jęk Nylesa skutecznie zagłuszył rozbawiony śmiech Jessiego, który rozłożył się wygodniej na kanapie, wyciągając przed siebie nogi.
— Po prostu ssiesz — nijak nie zareagował na wystawiony w jego stronę środkowy palec, gdy wyszedł do menu głównego, odkładając pada obok siebie. Od niemalże dwóch godzin Henderson próbował spuścić łomot Minyardowi w Mortal Combat. Przy czym "próbował" zdecydowanie było tu słowem kluczowym.
— Tylko Noahowi — wystawił język, reagując głośnym śmiechem na dźwięk obrzydzenia ze strony Jessiego i słabego "Oszczędź mi szczegółów".
— Moglibyście się przymknąć?
— Zluzuj Vance, są wakacje. Poza meczem towarzyskim z mewami, nie mamy niczego zaplanowanego w najbliższym czasie. Pograłbyś z nami i wyciągnął ten kij do lacrosse z — Jenkins nigdy nie dowiedział się skąd mógł wyciągnąć swój kij, gdy poduszka przeleciała przez pół pokoju, uderzając Nylesa prosto w twarz. Cichy skowyt który wydobył się z jego ust skutecznie powstrzymał go przed dokończeniem myśli.
— Jezu Ray. To nie fair, zawsze bierzesz jego stronę.
— Stul pysk, Nyles — młodszy Minyard nawet nie spojrzał w jego kierunku. Rozłożony wygodnie na pufie wypełnionej steropianem, wpatrywał się w milczeniu w okno zaznaczając tym samym własne, faktyczne zainteresowanie całym tematem. Jedynym większym ruchem jaki wykonywał, było leniwe obracanie w palcach srebrnego scyzoryka. Być może to właśnie jego widok sprawił, że Nyles momentalnie zamilkł nie mamrocząc już nawet z oburzeniem pod nosem.
To Jessie przerwał ciszę i podniósł pada do góry, postukując nim kilkakrotnie we własną dłoń.
— Jeszcze raz?
— Dobra. Ale ja gram Scorpionem.
Niestety Henderson nie miał dziś szczęścia. Ani w zasadzie nigdy. Niezależnie od ilości prób i tak niecałe dwie minuty później jego postać skończyła bez głowy. Rzucił pada na kanapę obok siebie, tym razem powstrzymując się jednak przed zbluzganiem gry na wszelkie sposoby. Posłał jedynie krótkie spojrzenie Rayowi i burknął coś pod nosem.
— Dobra, dość tego. Zarządzam picie w trybie natychmiastowym.
— Piętnaście minut.
— Obejrzysz to później, Vance. Mecze nie uciekną, poważnie. Przyda nam się trochę odpoczynku.
— Spędziliście połowę dnia na opierdalaniu się przed telewizorem. Gdybyście chociaż brali udział w moich treningach dodatkowy-...
— Jezu okej. Piętnaście minut. Ani minuty dłużej.
Nim jednak ktokolwiek zdążył zareagować, Ray podniósł się z miejsca i podszedł do drzwi, zarzucając na ramiona skórzaną kurtkę. Zawiesił na chwilę wzrok na Jessiem.
— Poczekam przy samochodzie.
Odwrócił się nie czekając na odpowiedź i wyszedł na zewnątrz, zamykając za sobą drzwi. Kątem oka dostrzegł stojącą kilka metrów dalej sąsiadkę, nie spojrzał jednak w jej kierunku. Wszyscy mieszkający obok nich ludzie zdążyli się nauczyć jednej podstawowej zasady. Nigdy nie wtrącaj się w sprawy Minyarda i jego grupy. A przede wszystkim nie próbuj nawiązywać żadnych kontaktów z tym niskim, ciemnowłosym chłopakiem, odstraszającym innych samym spojrzeniem. Wcześniejszy scyzoryk zniknął bez śladu, choć nie było najmniejszych wątpliwości, że nadal miał go przy sobie. W niewidocznym miejscu.
Oparł się plecami o maskę samochodu i wygrzebał papierosy z wewnętrznej kieszeni swojej kurtki, wyciągając jednego z nich, by zaraz niespiesznie go odpalić. Odchylił głowę do tyłu wpatrując się w milczeniu w poszarzałe, ciemne niebo. Zdążył wyrzucić na ziemię dwa niedopałki, nim drzwi wejściowe trzasnęły, wypuszczając na zewnątrz całą trójkę z głośnym Nylesem na czele.
— Hej Ray, zdecydowaliśmy że jedziemy dziś do pubu, okej? Nie masz nic przeciwko?
Rzucił mu krótkie spojrzenie w odpowiedzi, przechodząc na stronę pasażera i zajmując miejsce za kierownicą. Jessie i Nyles momentalnie zajęli siedzenia z tyłu, wdając się w dyskusję na temat najlepszych ich zdaniem ruchów w Mortal Combat. Vance tradycyjnie usiadł z przodu i wyciągnął telefon, przeglądając na youtubie filmiki z najlepszymi zagraniami Seagullsów. Choć biorąc pod uwagę jego pogardliwe prychnięcie daleko im było do najlepszych.
Ryknięcie silnika zgrało się niemalże idealnie z odpalanym radiem, gdy Ray nastawił odpowiednią stację naciskając na gaz, opuszczając tym samym podjazd.
— ... miał być pub, Nyles.
Cała czwórka wysiadła z samochodu, mierząc budynek oceniającym spojrzeniem. Nie wypadał źle. Nie żeby byli szczególnie krytyczni, gdy chodziło o miejsca, w których chodziło o to, by zwyczajnie się najebać. Henderson nie wyglądał zresztą na szczególnie przejętego własną pomyłką.
— Hej, to nawet lepiej co nie? Ray nie cierpi pubów. Potańczysz sobie, Jessie. Jak ładnie poprosisz to nawet sam wezmę cię w obroty hahah- tylko żartuję, Ray. Nie patrz tak na mnie.
Minyard wyminął go jednak bez słowa, podchodząc do swojego kuzyna.
— Trzymaj się blisko mnie.
— Tak jakby to było coś nowego.
Nie powiedzieli do siebie ani słowa więcej, stając spokojnie w kolejce za innymi. Jedno spojrzenie wystarczyło, by stwierdzić że zdecydowaną większość (jeśli nie całość) stanowili tu studenci. Większość wymieniała się powitaniami już na starcie, krzycząc coś do siebie z jednego końca kolejki do drugiego, machając przy tym dziko rękami. Inni zerkali z zaciekawieniem w stronę grupy Raya, najdłużej zatrzymując wzrok na Jenkinsie, zupełnie jakby nie byli do końca pewni gdzie mogli go wcześniej widzieć. Nyles po kilku minutach wciągnął do rozmowy stojących przed nimi dwóch chłopaków. Jedynie Minyardowie stali w milczeniu nie zwracając na siebie większej uwagi. Jessie przeglądał instagrama, a Ray ponownie wyciągnął dwa papierosy, bez słowa podając jednego z nich Vance'owi. Kolejka szła całkiem sprawnie. Na tyle sprawnie by jakieś piętnaście minut później znaleźli się w środku. Henderson rozglądał się na boki niczym zaciekawiony szczeniak, odprowadzając wzrokiem swoich nowych znajomych. Zaraz potruchtał jednak w ślad za Minyardami, widząc jak kierują się w stronę baru. Jedynie Vance jak zawsze odłączył się od reszty, by zająć im miejsce. W końcu i tak nigdy nie sięgał po alkohol.
— Haaaaai! Macie w karcie coś fajnego godnego polecenia? Mocniejszego? Z kopem? Wywołującego uśmiech nawet na twarzach największych ponuraków? Może numer telefonu? — Nyles momentalnie zaatakował jednego z barmanów, szczerząc się przy tym szeroko, jakby wygrał na loterii. Zresztą w jego mniemaniu pewnie tak było. Barmani często przykuwali jego wzrok zarówno ze względu na urodę, jak i jak to twierdził "seksowny strój, który sprawiał że miał ochotę od razu zaciągnąć ich na zaplecze". Ale ten? Ten był stuprocentowo w jego typie!
W przeciwieństwie do niego, Ray nadal stał tyłem z rękami w kieszeniach kurtki, obserwując uważnie tłum, zupełnie jakby tworzył jakąś niemożliwą do ruszenia barierę oddzielającą Hendersona i jego kuzyna od reszty. Jessie kręcił się nieznacznie na boki, rzucając Nylesowi zdegustowane spojrzenie.
— Noah będzie zachwycony, gdy mu to powiem.
— Ale z ciebie kabel, Minyard — drgnął nieznacznie widząc kątem oka delikatne obrócenie głowy Raya, zupełnie jakby samo wspólne nazwisko wystarczyło do przyciągnięcia jego uwagi — ... nieważne. To jak z tymi drinkami?
Nieciężko było zauważyć, że odetchnął nieznacznie, widząc jak Ray ponownie zwraca się w kierunku tłumu.
Zgłoś się do pracy!
Niklas Eschenbach
Barman
Jack Airly (NPC)
Barman
BAR STUDENCKI "KOERNER"
Jedno z najpopularniejszych miejsc na całym kampusie. Bar studencki otwierany jest codziennie po godzinie dziewiętnastej, choć bez wątpienia największą popularnością cieszy się od piątku do niedzieli. Ku nieszczęściu wykładowców, którzy muszą potem patrzeć na skacowanych studentów, ledwo potrafiących utrzymać głowę w pionie. Tutejsi barmani bez wątpienia przyprawiają o zachwyt, podając nie tylko drinki z karty. Po prostu powiedz czego oczekujesz, a któryś z nich bez wątpienia spełni twoje najśmielsze oczekiwania.
— Kurwa, znowuuu? — głośny jęk Nylesa skutecznie zagłuszył rozbawiony śmiech Jessiego, który rozłożył się wygodniej na kanapie, wyciągając przed siebie nogi.
— Po prostu ssiesz — nijak nie zareagował na wystawiony w jego stronę środkowy palec, gdy wyszedł do menu głównego, odkładając pada obok siebie. Od niemalże dwóch godzin Henderson próbował spuścić łomot Minyardowi w Mortal Combat. Przy czym "próbował" zdecydowanie było tu słowem kluczowym.
— Tylko Noahowi — wystawił język, reagując głośnym śmiechem na dźwięk obrzydzenia ze strony Jessiego i słabego "Oszczędź mi szczegółów".
— Moglibyście się przymknąć?
— Zluzuj Vance, są wakacje. Poza meczem towarzyskim z mewami, nie mamy niczego zaplanowanego w najbliższym czasie. Pograłbyś z nami i wyciągnął ten kij do lacrosse z — Jenkins nigdy nie dowiedział się skąd mógł wyciągnąć swój kij, gdy poduszka przeleciała przez pół pokoju, uderzając Nylesa prosto w twarz. Cichy skowyt który wydobył się z jego ust skutecznie powstrzymał go przed dokończeniem myśli.
— Jezu Ray. To nie fair, zawsze bierzesz jego stronę.
— Stul pysk, Nyles — młodszy Minyard nawet nie spojrzał w jego kierunku. Rozłożony wygodnie na pufie wypełnionej steropianem, wpatrywał się w milczeniu w okno zaznaczając tym samym własne, faktyczne zainteresowanie całym tematem. Jedynym większym ruchem jaki wykonywał, było leniwe obracanie w palcach srebrnego scyzoryka. Być może to właśnie jego widok sprawił, że Nyles momentalnie zamilkł nie mamrocząc już nawet z oburzeniem pod nosem.
To Jessie przerwał ciszę i podniósł pada do góry, postukując nim kilkakrotnie we własną dłoń.
— Jeszcze raz?
— Dobra. Ale ja gram Scorpionem.
Niestety Henderson nie miał dziś szczęścia. Ani w zasadzie nigdy. Niezależnie od ilości prób i tak niecałe dwie minuty później jego postać skończyła bez głowy. Rzucił pada na kanapę obok siebie, tym razem powstrzymując się jednak przed zbluzganiem gry na wszelkie sposoby. Posłał jedynie krótkie spojrzenie Rayowi i burknął coś pod nosem.
— Dobra, dość tego. Zarządzam picie w trybie natychmiastowym.
— Piętnaście minut.
— Obejrzysz to później, Vance. Mecze nie uciekną, poważnie. Przyda nam się trochę odpoczynku.
— Spędziliście połowę dnia na opierdalaniu się przed telewizorem. Gdybyście chociaż brali udział w moich treningach dodatkowy-...
— Jezu okej. Piętnaście minut. Ani minuty dłużej.
Nim jednak ktokolwiek zdążył zareagować, Ray podniósł się z miejsca i podszedł do drzwi, zarzucając na ramiona skórzaną kurtkę. Zawiesił na chwilę wzrok na Jessiem.
— Poczekam przy samochodzie.
Odwrócił się nie czekając na odpowiedź i wyszedł na zewnątrz, zamykając za sobą drzwi. Kątem oka dostrzegł stojącą kilka metrów dalej sąsiadkę, nie spojrzał jednak w jej kierunku. Wszyscy mieszkający obok nich ludzie zdążyli się nauczyć jednej podstawowej zasady. Nigdy nie wtrącaj się w sprawy Minyarda i jego grupy. A przede wszystkim nie próbuj nawiązywać żadnych kontaktów z tym niskim, ciemnowłosym chłopakiem, odstraszającym innych samym spojrzeniem. Wcześniejszy scyzoryk zniknął bez śladu, choć nie było najmniejszych wątpliwości, że nadal miał go przy sobie. W niewidocznym miejscu.
Oparł się plecami o maskę samochodu i wygrzebał papierosy z wewnętrznej kieszeni swojej kurtki, wyciągając jednego z nich, by zaraz niespiesznie go odpalić. Odchylił głowę do tyłu wpatrując się w milczeniu w poszarzałe, ciemne niebo. Zdążył wyrzucić na ziemię dwa niedopałki, nim drzwi wejściowe trzasnęły, wypuszczając na zewnątrz całą trójkę z głośnym Nylesem na czele.
— Hej Ray, zdecydowaliśmy że jedziemy dziś do pubu, okej? Nie masz nic przeciwko?
Rzucił mu krótkie spojrzenie w odpowiedzi, przechodząc na stronę pasażera i zajmując miejsce za kierownicą. Jessie i Nyles momentalnie zajęli siedzenia z tyłu, wdając się w dyskusję na temat najlepszych ich zdaniem ruchów w Mortal Combat. Vance tradycyjnie usiadł z przodu i wyciągnął telefon, przeglądając na youtubie filmiki z najlepszymi zagraniami Seagullsów. Choć biorąc pod uwagę jego pogardliwe prychnięcie daleko im było do najlepszych.
Ryknięcie silnika zgrało się niemalże idealnie z odpalanym radiem, gdy Ray nastawił odpowiednią stację naciskając na gaz, opuszczając tym samym podjazd.
— — —
— ... miał być pub, Nyles.
Cała czwórka wysiadła z samochodu, mierząc budynek oceniającym spojrzeniem. Nie wypadał źle. Nie żeby byli szczególnie krytyczni, gdy chodziło o miejsca, w których chodziło o to, by zwyczajnie się najebać. Henderson nie wyglądał zresztą na szczególnie przejętego własną pomyłką.
— Hej, to nawet lepiej co nie? Ray nie cierpi pubów. Potańczysz sobie, Jessie. Jak ładnie poprosisz to nawet sam wezmę cię w obroty hahah- tylko żartuję, Ray. Nie patrz tak na mnie.
Minyard wyminął go jednak bez słowa, podchodząc do swojego kuzyna.
— Trzymaj się blisko mnie.
— Tak jakby to było coś nowego.
Nie powiedzieli do siebie ani słowa więcej, stając spokojnie w kolejce za innymi. Jedno spojrzenie wystarczyło, by stwierdzić że zdecydowaną większość (jeśli nie całość) stanowili tu studenci. Większość wymieniała się powitaniami już na starcie, krzycząc coś do siebie z jednego końca kolejki do drugiego, machając przy tym dziko rękami. Inni zerkali z zaciekawieniem w stronę grupy Raya, najdłużej zatrzymując wzrok na Jenkinsie, zupełnie jakby nie byli do końca pewni gdzie mogli go wcześniej widzieć. Nyles po kilku minutach wciągnął do rozmowy stojących przed nimi dwóch chłopaków. Jedynie Minyardowie stali w milczeniu nie zwracając na siebie większej uwagi. Jessie przeglądał instagrama, a Ray ponownie wyciągnął dwa papierosy, bez słowa podając jednego z nich Vance'owi. Kolejka szła całkiem sprawnie. Na tyle sprawnie by jakieś piętnaście minut później znaleźli się w środku. Henderson rozglądał się na boki niczym zaciekawiony szczeniak, odprowadzając wzrokiem swoich nowych znajomych. Zaraz potruchtał jednak w ślad za Minyardami, widząc jak kierują się w stronę baru. Jedynie Vance jak zawsze odłączył się od reszty, by zająć im miejsce. W końcu i tak nigdy nie sięgał po alkohol.
— Haaaaai! Macie w karcie coś fajnego godnego polecenia? Mocniejszego? Z kopem? Wywołującego uśmiech nawet na twarzach największych ponuraków? Może numer telefonu? — Nyles momentalnie zaatakował jednego z barmanów, szczerząc się przy tym szeroko, jakby wygrał na loterii. Zresztą w jego mniemaniu pewnie tak było. Barmani często przykuwali jego wzrok zarówno ze względu na urodę, jak i jak to twierdził "seksowny strój, który sprawiał że miał ochotę od razu zaciągnąć ich na zaplecze". Ale ten? Ten był stuprocentowo w jego typie!
W przeciwieństwie do niego, Ray nadal stał tyłem z rękami w kieszeniach kurtki, obserwując uważnie tłum, zupełnie jakby tworzył jakąś niemożliwą do ruszenia barierę oddzielającą Hendersona i jego kuzyna od reszty. Jessie kręcił się nieznacznie na boki, rzucając Nylesowi zdegustowane spojrzenie.
— Noah będzie zachwycony, gdy mu to powiem.
— Ale z ciebie kabel, Minyard — drgnął nieznacznie widząc kątem oka delikatne obrócenie głowy Raya, zupełnie jakby samo wspólne nazwisko wystarczyło do przyciągnięcia jego uwagi — ... nieważne. To jak z tymi drinkami?
Nieciężko było zauważyć, że odetchnął nieznacznie, widząc jak Ray ponownie zwraca się w kierunku tłumu.
Brunet po tak niespodziewanym manewrze Raya zamarł w bezruchu, widocznie zdezorientowany i przestraszony. Wewnętrzna chęć odwetu stopniała, choć w jego źrenicach nadal widniała wściekłość za dodatkowe towarzystwo. Trudno mu się dziwić. Początkowo miał przed sobą jedynie opanowaną postać Niklasa, by potem napotkać dużo mniej przyjazną dwójkę, która nie zamierzała bawić się z nim w żadne gierki. Absolutnie żadne. Niemniej po chwili uznał, że tamta grupka przecież nie będzie ciągle zainteresowana towarzystwem Niklasa. Po kilku drinkach nawet ta agresja im przejdzie i przestaną udawać takich nieustraszonych, aczkolwiek na razie postanowił się wycofać. Ray wyglądał na kogoś, kto zdecydowanie dotrzymuje próśb. Tych już szczególnie.
Zwłaszcza, że groźba w słowach Raya była zbyt jawna, by jej nie zauważyć. Część pewnie wyłapałaby słowo "nikt" jako to decydujące, inni wskazaliby wizję porządnego łomotu spuszczonego przez ciemnowłosego jako wystarczające ostrzeżenie. I choć wszystkie podane odpowiedzi byłyby poprawne, uwaga Niklasa zatrzymała się na wyraźne wypowiedzianym "kto należy do mnie"'. Co to w ogóle znaczyło? Wyraz należeć zdawał się mieć iluzoryczne znaczenie w stosunku do ludzi, nawet rzeczy zdarzały się wymykać spod tej definicji, więc niklasowa uwaga nie mogła przepuścić takiego sygnału. Można byłoby uznać go za zwykły skrót myślowy, dający znać, że Ray troszczy się o własną grupę i nie zamierza pozwalać na głupie sprzeczki. Z drugiej strony biło od nich coś alarmującego, mówiącego, że to nie całkiem normalne. Przesadzone i mocno ucinające wolność. Obie wersje brzmiały kontrastowo, a Eschenbach nie potrafił osądzić, która jest prawdziwa. Właściwe mogła by to być mieszanka tego i tego, lecz wtedy ciekawszym zagadnieniem byłoby, jakie proporcje sprawiają, że nie wybucha. Przecież to jak cholerna bomba, która co jakiś czas odpala. O tak, bo coś mu się nie spodobało. I nawet jeśli ktoś wysiliłby się na tyle, by dojść do podobnych wniosków (choć u Eschenbacha raczej trafniejszym określeniem byłoby "otrzymać"), to co dostajesz w zamian? Ta dam, najczęściej przerażenie i chęć ucieczki. Jasne, Nyles i Jessie bezsprzecznie zyskiwali sobie sympatie drugiej strony, ale po akcjach Raya zachęta momentalnie opadała. Sam Eschenbach nie należał do wyjątków, który ominął ten schemat. Różnica jednak polegała na tym, że odbierał to dużo mniej... emocjonalnie? Chyba tak. W końcu Niklasowi zapaliła się czerwona lampka, ale nie z "Uciekaj, ile sił w nogach", ale z "Uważaj, co mówisz". To sprawiło, że podejście mężczyzny do czwórki nie bardzo się zmieniło. Raczej dopisał w głowie kilka notek do każdej z postaci, ale to wciąż było dla niego za mało, by mógł powstać wyraźny obraz. Z tych także powodów Niklas starał się utrzymać własne uczucia w ryzach, nie pozwalając im na zaćmienie sytuacji własnymi opiniami. I tak prawdopodobnie zostałyby w całym tym zamieszaniu pominięte.
- Ładnie zaczynacie – skomentował zamówienie, a nutka wesołości zabrzmiała w jego głosie. Mięśnie twarzy nadal miał zbyt spięte, by mogły ułożyć się w jakikolwiek uśmiech, ale prawdopodobnie to jedynie kwestia czasu. Szczególnie, że niklasowa cierpliwość w najprostszym ujęciu prezentowała się jako pojemny zbiornik pod ciśnieniem, który po dotarciu do granic własnych wytrzymałości, powoli spuszczał parę, uspokajając się. W najlepszym wypadku, gdy Nyles i reszta zacznie swoją paplaninę, powinno pójść gładko.
- Czyli jednak ten lacrosse to u was tak na serio? Może Vance faktycznie powinien zgarnąć jakieś podziękowania za męczenie was tyloma treningami – dodał po chwili, pozwalając sobie na wykorzystanie zdobytych informacji. Kwalifikowały się one jako na tyle błahe, że nie powinny u nich budzić zastrzeżeń, choć i tak niektórzy czasami wpadali w zadumę nad tym, skąd Eschenbach tyle wiedział. Odpowiedź była dziecinna prosta - po prostu słuchał. Słuchał i łączył fakty, dokładnie w ten sam sposób jak układa się puzzle. Oczywiście z małym wyjątkiem: ludzie byli bardzo trudną i zmienną układanką, gdzie dane części były połamane lub zgubione. Znowu bezuczuciowe podejście do człowieka? Skądże, pomimo przodowania u Niklasa logiki, uczucia stanowiły jedną z podstawowych rzeczy. Emocje były zbyt gwałtowne, by ich znaczenia dało się pominąć, nawet u Eschenbacha, który zdawał się dozować dane uczucia. Uśmiech? Oczywiście, gdy tylko zasłużysz. Wyzwiska? Proszę bardzo, doprowadź Niklasa do prawdziwiej wściekłości, a nie zapomnisz natknięcia się na niego. Przy takiej żywiołowości mężczyzna powinien już dawno wniknąć w pamięć ludzi, aczkolwiek tutaj natykało się na kolejny istotny aspekt. Cierpliwość pozwalała utrzymać wszystko w ryzach, dając wręcz odwrotny efekt – dla wielu Niklas figurował jako ktoś prawie wręcz niezauważalny.
Zwłaszcza, że groźba w słowach Raya była zbyt jawna, by jej nie zauważyć. Część pewnie wyłapałaby słowo "nikt" jako to decydujące, inni wskazaliby wizję porządnego łomotu spuszczonego przez ciemnowłosego jako wystarczające ostrzeżenie. I choć wszystkie podane odpowiedzi byłyby poprawne, uwaga Niklasa zatrzymała się na wyraźne wypowiedzianym "kto należy do mnie"'. Co to w ogóle znaczyło? Wyraz należeć zdawał się mieć iluzoryczne znaczenie w stosunku do ludzi, nawet rzeczy zdarzały się wymykać spod tej definicji, więc niklasowa uwaga nie mogła przepuścić takiego sygnału. Można byłoby uznać go za zwykły skrót myślowy, dający znać, że Ray troszczy się o własną grupę i nie zamierza pozwalać na głupie sprzeczki. Z drugiej strony biło od nich coś alarmującego, mówiącego, że to nie całkiem normalne. Przesadzone i mocno ucinające wolność. Obie wersje brzmiały kontrastowo, a Eschenbach nie potrafił osądzić, która jest prawdziwa. Właściwe mogła by to być mieszanka tego i tego, lecz wtedy ciekawszym zagadnieniem byłoby, jakie proporcje sprawiają, że nie wybucha. Przecież to jak cholerna bomba, która co jakiś czas odpala. O tak, bo coś mu się nie spodobało. I nawet jeśli ktoś wysiliłby się na tyle, by dojść do podobnych wniosków (choć u Eschenbacha raczej trafniejszym określeniem byłoby "otrzymać"), to co dostajesz w zamian? Ta dam, najczęściej przerażenie i chęć ucieczki. Jasne, Nyles i Jessie bezsprzecznie zyskiwali sobie sympatie drugiej strony, ale po akcjach Raya zachęta momentalnie opadała. Sam Eschenbach nie należał do wyjątków, który ominął ten schemat. Różnica jednak polegała na tym, że odbierał to dużo mniej... emocjonalnie? Chyba tak. W końcu Niklasowi zapaliła się czerwona lampka, ale nie z "Uciekaj, ile sił w nogach", ale z "Uważaj, co mówisz". To sprawiło, że podejście mężczyzny do czwórki nie bardzo się zmieniło. Raczej dopisał w głowie kilka notek do każdej z postaci, ale to wciąż było dla niego za mało, by mógł powstać wyraźny obraz. Z tych także powodów Niklas starał się utrzymać własne uczucia w ryzach, nie pozwalając im na zaćmienie sytuacji własnymi opiniami. I tak prawdopodobnie zostałyby w całym tym zamieszaniu pominięte.
- Ładnie zaczynacie – skomentował zamówienie, a nutka wesołości zabrzmiała w jego głosie. Mięśnie twarzy nadal miał zbyt spięte, by mogły ułożyć się w jakikolwiek uśmiech, ale prawdopodobnie to jedynie kwestia czasu. Szczególnie, że niklasowa cierpliwość w najprostszym ujęciu prezentowała się jako pojemny zbiornik pod ciśnieniem, który po dotarciu do granic własnych wytrzymałości, powoli spuszczał parę, uspokajając się. W najlepszym wypadku, gdy Nyles i reszta zacznie swoją paplaninę, powinno pójść gładko.
- Czyli jednak ten lacrosse to u was tak na serio? Może Vance faktycznie powinien zgarnąć jakieś podziękowania za męczenie was tyloma treningami – dodał po chwili, pozwalając sobie na wykorzystanie zdobytych informacji. Kwalifikowały się one jako na tyle błahe, że nie powinny u nich budzić zastrzeżeń, choć i tak niektórzy czasami wpadali w zadumę nad tym, skąd Eschenbach tyle wiedział. Odpowiedź była dziecinna prosta - po prostu słuchał. Słuchał i łączył fakty, dokładnie w ten sam sposób jak układa się puzzle. Oczywiście z małym wyjątkiem: ludzie byli bardzo trudną i zmienną układanką, gdzie dane części były połamane lub zgubione. Znowu bezuczuciowe podejście do człowieka? Skądże, pomimo przodowania u Niklasa logiki, uczucia stanowiły jedną z podstawowych rzeczy. Emocje były zbyt gwałtowne, by ich znaczenia dało się pominąć, nawet u Eschenbacha, który zdawał się dozować dane uczucia. Uśmiech? Oczywiście, gdy tylko zasłużysz. Wyzwiska? Proszę bardzo, doprowadź Niklasa do prawdziwiej wściekłości, a nie zapomnisz natknięcia się na niego. Przy takiej żywiołowości mężczyzna powinien już dawno wniknąć w pamięć ludzi, aczkolwiek tutaj natykało się na kolejny istotny aspekt. Cierpliwość pozwalała utrzymać wszystko w ryzach, dając wręcz odwrotny efekt – dla wielu Niklas figurował jako ktoś prawie wręcz niezauważalny.
Brunet z pewnością nie mógł wiedzieć, że Ray zawsze dotrzymywał wszystkich obietnic. Niezależnie od tego jakie przybierały formy. Właśnie dlatego nie otwierał ust tak często kłapiąc dziobem na prawo i lewo. W jego tonie nie było żadnej niepewności, ani niepotrzebnego wywyższania się, które tak często pojawiało się u niektórych napuszonych bufonów. Puste pogróżki, puste obietnice. Ludzie je uwielbiali.
Ray ich nienawidził.
Jak wielu rzeczy. Nie znaczyło to jednak że rzucał się jak dziki pies. Panował nad sobą zadziwiająco dobrze, lecz problem polegał na tym, że jego normy miały zupełnie inne granice niż w przypadku innych. Moment gdzie inni ograniczali się do pyskówki, dla Minyarda był tym, w którym ucinał jazgot kundla nie znającego swojego miejsca. Z kolei innym razem, tam gdzie inni już dawno rzuciliby się na kogoś z pięściami, Ray wymijał ich bez pojedynczego śladu przejęcia na twarzy, traktując jak powietrze. Bez wątpienia ciężko było za nim trafić. Pewnie dlatego mało kto faktycznie się na to decydował. Brunet mimo wszystko odpuścił, nie było więc potrzeby rozszerzania ich pokazu.
Stał w milczeniu po złożeniu zamówienia, nie odzywając się ani słowem. Wodził przez chwilę wzrokiem po klubie, nim skupił go ponownie na barmanie. Nie odpowiedział nijak na jego komentarz, nie widząc podobnej potrzeby. Pozostała trójka nieustannie toczyła pomiędzy sobą jakąś zażartą dyskusję - nawet jeśli ciężko było stwierdzić o czym dokładnie rozmawiają. Wybijały się tylko pojedyncze słowa takie jak: podanie, kretyn, wiem, następnym, łomot, najlepsi. Pozornie ciężko było je połączyć w jedną całość, aczkolwiek jeśli znało się już wcześniejszy kontekst, można się było domyślić że nadal rozmawiali o meczu. Cała trójka zwracała się od czasu do czasu w ich kierunku, wyraźnie oceniając przebieg rozmowy. Ray niezbyt często rozmawiał z kimś sam na sam. Nawet jeśli teraz miał za sobą praktycznie całą grupę.
Choć z drugiej strony ciężko było nazwać składanie zamówienia rozmową. Gdy tylko usłyszał tekst o lacrosse, posłał Niklasowi znudzone spojrzenie.
— Cokolwiek — rzucił beznamiętnie, zwracając się w bok, by usiąść na powrót na jednym ze stołków barowych. Co ciekawe, choć jeden z chłopaków momentalnie płynnie zajął jego miejsce, nie był to Nyles ani Jessie, lecz właśnie Vance.
Wymijając Raya posłał mu kontrolne spojrzenie, nim zajął miejsce przy barze.
— Nawet nie wiesz jak bardzo bym chciał, żeby ten dupek grał na poważnie — podjął wcześniejszy temat, wyraźnie się krzywiąc. Oparł się nonszalancko o ladę, rzucając przez chwilę spojrzenie swojemu kumplowi, który właśnie musiał wysłuchiwać zachwytów ze strony Nylesa na temat swoistego nokautu na brunecie. Nic dziwnego, że Minyard uniósł w końcu do góry rękę pokazując Hendersonowi środkowy palec. Ten wybuchł głośnym śmiechem, nim zwrócił się w stronę Jessiego.
— Dodaj do zamówienia jeszcze trzy piwa. Zasłużyli na nie. Nyles — przysunął palce do ust gwiżdżąc na kumpla i wyciągnął wyczekująco rękę. Ten momentalnie obrócił się w jego stronę jak surykatka, rzucając mu pytające spojrzenie. Wystarczyło jednak, że zatrzymał wzrok na jego dłoni, by momentalnie wyciągnął z kieszeni kartę płatniczą i podał mu bez większego przejęcia. Dopóki nie zawiesił wzroku na Niklasie. Przejechał po ladzie w ich stronę z szerokim wyszczerzem.
— Cześć przystojniaku. Kartą chyba nie dostaniesz napiwka, co? To niedopuszczalne. Na szczęście wypłaciłem dziś wcześniej gotówkę, więc się nie przejmuj.
— Gdybyś był w połowie tak dobry w lacrosse jak w szastaniu kasą, już dawno bylibyśmy w mistrzostwach kraju.
— Ouch! Całe szczęście mamy w drużynie dwóch geniuszy, którzy nadrabiają za mój naturalny brak talentu.
— Naturalny brak talentu nadrabia się ciężką pracą, Nyles. Od jutra będziesz jeździł ze mną i z Rayem na dodatkowe treningi.
— CO!? — Henderson zdecydowanie nie spodziewał się podobnego rozwoju akcji. Aż otworzył usta, poruszając nimi kilkakrotnie z wyraźnym zdziwieniem. Chwilę mu zajęło nim otrząsnął się na tyle, by obrócić się zaraz w stronę Jessiego — Ty też?
— Nawet nie próbuj.
— Cała wasza trójka powinna brać w tym udział.
— Odpuść Vance, błagam. Mieliśmy świętować, właśnie zmieniasz imprezę w stypę. Ray, powiedz coś.
Minyard kompletnie ich jednak ignorował, przeglądając coś w milczeniu na swoim telefonie. Jessie zerknął w jego stronę, nachylając się nieznacznie nad jego ramieniem. Nie musiał się nawet odzywać, by ten bez słowa pokazał mu ekran, dopiero po dłuższej chwili zwracając się w stronę Vance'a.
— Albo przekonasz Jessiego, albo jeździsz sam.
— Nie możesz odpuścić?
— Nie.
— Nyles potrzebuje tych treningów.
— Ale treningi w środku nocy? To przesada, Vance.
Czarnowłosy kompletnie go zignorował, patrząc niechętnie na Jessiego.
— Jess...
— Nie przesadzaj Vance. Są wakacje, możemy zwiększyć trening o godzinę w ciągu dnia, ale nie będę jeździł z tobą w środku nocy.
— O godzinę? Ledwo dajemy radę już teraz.
— Przymknij się Nyles, Vance ma rację. Musisz zwiększyć swoją kondycję.
— Świetnie. Nasze nocne treningi bez zmian? — Jenkins skierował kontrolny wzrok na Minyarda, obserwującego uważnie swojego kuzyna. Gdy zauważył spojrzenie Vance'a, przeniósł na niego wzrok.
— Nic się nie zmieni.
Skoro Nyles miał nadal pilnować Jessiego, Ray mógł robić Vance'owi za kierowcę. Obaj doskonale wiedzieli, że dopóki Jenkins nie miał do zaproponowania czegoś co zainteresuje Minyarda - ten i tak nie miał zamiaru z nim trenować. Był pod tym względem dużo gorszy niż pozostała dwójka razem wzięta i doprowadzał tym samym kapitana do szewskiej pasji. Tym razem czarnowłosy jednak odpuścił, nawet jeśli jego twarz nadal zdradzała swego rodzaju niezadowolenie. Henderson z kolei wyglądał jakby cały jego świat legł w gruzach.
— Koniec świata. Nie przeżyję tego. Ratuj mnie, mój barmanie. Może buzi na pocieszenie? — szczenięce oczy miały w sobie cały smutek tej planety, zaraz dostał jednak w tył głowy od Jessiego, który rzucił mu poirytowane spojrzenie.
— Nie przeginaj.
— Kretyn.
Obaj chłopcy zgodzili się ze sobą bez najmniejszego sprzeciwu, otrzymując w zamian zbolały wzrok swojego kumpla. Zaraz jednak się rozpogodził, gdy wyprostował się patrząc na barmana z wyraźną ekscytacją.
— Hej Niklas, nie chcesz kiedyś wbić na nasz trening?
— Nie przesadzaj, Nyles.
— No co? Przecież Noah czasem się pojawia na trybunach. Rozerwie się trochę chłopak, całe życie tylko spędza za ladą i obsługuje wkurwiających klientów jak ten wcześniejszy patafian.
— I ty.
— I j--- hej! — rzucił Rayowi oburzone spojrzenie, zaraz przenosząc je na Vance'a i Jessiego, którzy parsknęli równo śmiechem, odwracając się w bok. Nadymał się wyraźnie, nadając sobie samemu wygląd obrażonego chomika. Wszystko przeciwko biednemu Hendersonowi. Co za życie.
Ray ich nienawidził.
Jak wielu rzeczy. Nie znaczyło to jednak że rzucał się jak dziki pies. Panował nad sobą zadziwiająco dobrze, lecz problem polegał na tym, że jego normy miały zupełnie inne granice niż w przypadku innych. Moment gdzie inni ograniczali się do pyskówki, dla Minyarda był tym, w którym ucinał jazgot kundla nie znającego swojego miejsca. Z kolei innym razem, tam gdzie inni już dawno rzuciliby się na kogoś z pięściami, Ray wymijał ich bez pojedynczego śladu przejęcia na twarzy, traktując jak powietrze. Bez wątpienia ciężko było za nim trafić. Pewnie dlatego mało kto faktycznie się na to decydował. Brunet mimo wszystko odpuścił, nie było więc potrzeby rozszerzania ich pokazu.
Stał w milczeniu po złożeniu zamówienia, nie odzywając się ani słowem. Wodził przez chwilę wzrokiem po klubie, nim skupił go ponownie na barmanie. Nie odpowiedział nijak na jego komentarz, nie widząc podobnej potrzeby. Pozostała trójka nieustannie toczyła pomiędzy sobą jakąś zażartą dyskusję - nawet jeśli ciężko było stwierdzić o czym dokładnie rozmawiają. Wybijały się tylko pojedyncze słowa takie jak: podanie, kretyn, wiem, następnym, łomot, najlepsi. Pozornie ciężko było je połączyć w jedną całość, aczkolwiek jeśli znało się już wcześniejszy kontekst, można się było domyślić że nadal rozmawiali o meczu. Cała trójka zwracała się od czasu do czasu w ich kierunku, wyraźnie oceniając przebieg rozmowy. Ray niezbyt często rozmawiał z kimś sam na sam. Nawet jeśli teraz miał za sobą praktycznie całą grupę.
Choć z drugiej strony ciężko było nazwać składanie zamówienia rozmową. Gdy tylko usłyszał tekst o lacrosse, posłał Niklasowi znudzone spojrzenie.
— Cokolwiek — rzucił beznamiętnie, zwracając się w bok, by usiąść na powrót na jednym ze stołków barowych. Co ciekawe, choć jeden z chłopaków momentalnie płynnie zajął jego miejsce, nie był to Nyles ani Jessie, lecz właśnie Vance.
Wymijając Raya posłał mu kontrolne spojrzenie, nim zajął miejsce przy barze.
— Nawet nie wiesz jak bardzo bym chciał, żeby ten dupek grał na poważnie — podjął wcześniejszy temat, wyraźnie się krzywiąc. Oparł się nonszalancko o ladę, rzucając przez chwilę spojrzenie swojemu kumplowi, który właśnie musiał wysłuchiwać zachwytów ze strony Nylesa na temat swoistego nokautu na brunecie. Nic dziwnego, że Minyard uniósł w końcu do góry rękę pokazując Hendersonowi środkowy palec. Ten wybuchł głośnym śmiechem, nim zwrócił się w stronę Jessiego.
— Dodaj do zamówienia jeszcze trzy piwa. Zasłużyli na nie. Nyles — przysunął palce do ust gwiżdżąc na kumpla i wyciągnął wyczekująco rękę. Ten momentalnie obrócił się w jego stronę jak surykatka, rzucając mu pytające spojrzenie. Wystarczyło jednak, że zatrzymał wzrok na jego dłoni, by momentalnie wyciągnął z kieszeni kartę płatniczą i podał mu bez większego przejęcia. Dopóki nie zawiesił wzroku na Niklasie. Przejechał po ladzie w ich stronę z szerokim wyszczerzem.
— Cześć przystojniaku. Kartą chyba nie dostaniesz napiwka, co? To niedopuszczalne. Na szczęście wypłaciłem dziś wcześniej gotówkę, więc się nie przejmuj.
— Gdybyś był w połowie tak dobry w lacrosse jak w szastaniu kasą, już dawno bylibyśmy w mistrzostwach kraju.
— Ouch! Całe szczęście mamy w drużynie dwóch geniuszy, którzy nadrabiają za mój naturalny brak talentu.
— Naturalny brak talentu nadrabia się ciężką pracą, Nyles. Od jutra będziesz jeździł ze mną i z Rayem na dodatkowe treningi.
— CO!? — Henderson zdecydowanie nie spodziewał się podobnego rozwoju akcji. Aż otworzył usta, poruszając nimi kilkakrotnie z wyraźnym zdziwieniem. Chwilę mu zajęło nim otrząsnął się na tyle, by obrócić się zaraz w stronę Jessiego — Ty też?
— Nawet nie próbuj.
— Cała wasza trójka powinna brać w tym udział.
— Odpuść Vance, błagam. Mieliśmy świętować, właśnie zmieniasz imprezę w stypę. Ray, powiedz coś.
Minyard kompletnie ich jednak ignorował, przeglądając coś w milczeniu na swoim telefonie. Jessie zerknął w jego stronę, nachylając się nieznacznie nad jego ramieniem. Nie musiał się nawet odzywać, by ten bez słowa pokazał mu ekran, dopiero po dłuższej chwili zwracając się w stronę Vance'a.
— Albo przekonasz Jessiego, albo jeździsz sam.
— Nie możesz odpuścić?
— Nie.
— Nyles potrzebuje tych treningów.
— Ale treningi w środku nocy? To przesada, Vance.
Czarnowłosy kompletnie go zignorował, patrząc niechętnie na Jessiego.
— Jess...
— Nie przesadzaj Vance. Są wakacje, możemy zwiększyć trening o godzinę w ciągu dnia, ale nie będę jeździł z tobą w środku nocy.
— O godzinę? Ledwo dajemy radę już teraz.
— Przymknij się Nyles, Vance ma rację. Musisz zwiększyć swoją kondycję.
— Świetnie. Nasze nocne treningi bez zmian? — Jenkins skierował kontrolny wzrok na Minyarda, obserwującego uważnie swojego kuzyna. Gdy zauważył spojrzenie Vance'a, przeniósł na niego wzrok.
— Nic się nie zmieni.
Skoro Nyles miał nadal pilnować Jessiego, Ray mógł robić Vance'owi za kierowcę. Obaj doskonale wiedzieli, że dopóki Jenkins nie miał do zaproponowania czegoś co zainteresuje Minyarda - ten i tak nie miał zamiaru z nim trenować. Był pod tym względem dużo gorszy niż pozostała dwójka razem wzięta i doprowadzał tym samym kapitana do szewskiej pasji. Tym razem czarnowłosy jednak odpuścił, nawet jeśli jego twarz nadal zdradzała swego rodzaju niezadowolenie. Henderson z kolei wyglądał jakby cały jego świat legł w gruzach.
— Koniec świata. Nie przeżyję tego. Ratuj mnie, mój barmanie. Może buzi na pocieszenie? — szczenięce oczy miały w sobie cały smutek tej planety, zaraz dostał jednak w tył głowy od Jessiego, który rzucił mu poirytowane spojrzenie.
— Nie przeginaj.
— Kretyn.
Obaj chłopcy zgodzili się ze sobą bez najmniejszego sprzeciwu, otrzymując w zamian zbolały wzrok swojego kumpla. Zaraz jednak się rozpogodził, gdy wyprostował się patrząc na barmana z wyraźną ekscytacją.
— Hej Niklas, nie chcesz kiedyś wbić na nasz trening?
— Nie przesadzaj, Nyles.
— No co? Przecież Noah czasem się pojawia na trybunach. Rozerwie się trochę chłopak, całe życie tylko spędza za ladą i obsługuje wkurwiających klientów jak ten wcześniejszy patafian.
— I ty.
— I j--- hej! — rzucił Rayowi oburzone spojrzenie, zaraz przenosząc je na Vance'a i Jessiego, którzy parsknęli równo śmiechem, odwracając się w bok. Nadymał się wyraźnie, nadając sobie samemu wygląd obrażonego chomika. Wszystko przeciwko biednemu Hendersonowi. Co za życie.
Jak prezentowała się postać Raya w oczach Niklasa? Raczej dosyć szarawo, nawet po dwóch wyraźnych napadach wściekłości z jego strony, które przedstawił przy każdym ze spotkań. Milczenie, zachowywane przez większość czasu przez ciemnowłosego, oraz nieszczególne zainteresowanie otoczeniem (poza niektórymi wyjątkami), dawało powoli wstępne możliwości oceny przez Niklasa. Nie na pierwszy rzut oka, bez chwili zastanowienia, ale po chwili namysłu rozrzucone części mogły mieć jakiś sens. W bardzo chwiejnym założeniu, ale Eschenbach nie martwił się tym, bo tak łatwo formułował dane wnioski dla każdej z poznanych przez niego osób, jak łatwo je wykreślał i zmieniał na nowe. I choć zazwyczaj jego uwagę nie przykuwali, wciąż napływający, goście Koerner, to tym raz było inaczej. Nie mogło być inaczej. Ciemnowłosy Minyard zbyt wyróżniał się z masy nijakich osób, by umysł Niklasa go pominął, co zwłaszcza uwidaczniało się w kontraście z pozostałą trójką. Stąd mimowolnie niemieckie słowa w jego głowie przelatywały i zatrzymywały się gdzieś na pogrubionej czcionce z napisem „Ray”, tworząc powoli coraz dłuższą listę. Większość na razie nie mówiło za wiele, ale w chwili gdy Niklas chwycił za butelkę z alkoholem, jego umysł rozjaśniał cichą myślą. Interesuje się tylko tym, co uważa za istotne, a resztę ignoruje. Przez większość czasu milczy, a odzywa się jedynie wtedy, gdy uzna to za konieczne lub gdy się tego od niego zdecydowanie wymaga, o czym świadczą krótkie, lakoniczne odpowiedzi. Obserwuje, ale nie mówi. Zadziwiające jak pod tym względem pokrywał się z Eschenbachem, aczkolwiek istniała jedna znacząca różnica – Ray nie silił się na żadne gierki, a Niklas tak. Każdy z nich zapewniał sobie spokój w inny sposób – pierwszy za pomocą chłodu, którego od niego bił, drugi dzięki odpowiedniemu zachowaniu, dostosowanego do danej osoby. Ostatecznie obydwoje własne kroki podejmowali z tych samych powodów, lecz każdy wskazałby Eschenbacha za tego bardziej przyjaznego.
- To spraw, by był zmuszony grać na poważnie. Wnioskując po waszej znajomości, coś powinieneś znaleźć w zanadrzu – stwierdził, chociaż wcale tak nie uważał. W zasadzie raczej powiedział to, by potwierdzić jedną z możliwości, która zaświtała w jego głowie. W końcu… chyba urodzonych przywódców nie da się zmusić, by słuchali kogoś innego niż siebie samych. – Chyba, że propozycje kończą się szybko i nie ma długotrwałych skutków – dodał jeszcze, a tym razem delikatny uśmiech zawitał na twarzy Niklasa. Jego rozbawienie wynikało z świadomości, że raczej jego ostatnie słowa były prawdziwe, a Vance w takim razie musiał permanentnie cierpieć na brak zdyscyplinowanych kolegów. Choć nie mogło być tak źle, skoro dzisiaj pochwalili się tak spektakularną wygraną. Chyba, bo Niklas na temat lacrosse nie wiedział wiele. W zasadzie to nic.
Na dodatkowe trzy piwa, kiwnął jedynie głową, dając znak, że przyjął do wiadomości. Nie minęło jednak dużo czasu, by usłyszał znany mu już głos Nylesa skierowany w jego stronę. Niepowstrzymanie uśmiechnął się szerzej, by po chwili parsknąć cicho, słysząc dalszy tok rozmowy grupy. Eschenbach nie mówił wiele, ale absolutnie nie było takiej potrzeby, gdyż samo słuchanie ich służyło za wystarczającą rozrywkę. Poza tym zdawali się świetnie bawić we własnym towarzystwie, bez nikogo zewnątrz, a Niklas uchodził jedynie za barmana, z którym dało się bez problemu dogadać – stąd jego większy wstęp do grupy. Przynajmniej po akcji z nachalnym brunecie poprawił sobie humor, dodatkowo odrzucając na razie zmęczenie, które ciążyło na jego ramionach od momentu zawitania do pracy. Wiedział, że nie zniknęło ono całkowicie, ale z pewnością stało się mniej dokuczliwe.
- Dobra, już wiem, czemu możecie się pochwalić wygraną po takiej ilości treningów. W nocy, w dzień, rano, popołudniu… – uznał dokładnie w chwili, gdy shoty wylądowały przed czwórką. – To chyba nazywa się sportowy profesjonalizm – zakończył myśl, a w jego głosie dało się wyczuć wcale nieudawany podziw. Niklas niewiele miał wspólnego z jakimikolwiek dziedzinami gier, więc taka ilość zaangażowania w ćwiczenie własnych umiejętności przez tę czwórkę, już na wstępie dawało im całkiem pozytywną opinię. Oczywiście każdy był dobry w czym innym, ale to nic nie zmieniało. Zwłaszcza, że u nich faktycznie lacrosse było na serio. Może nawet na bardzo serio, a z pewnością w mniemaniu Vance. Nie wyglądał na szczególnie pocieszonego uzyskaną odmowę, co do jego własnych zaleceń w ilości trenowania, ale chyba musiał być przyzwyczajony. Pozostała trójka nie sprawiała wrażenia przesadnie zapalonych na punkcie sportu.
- Jeszcze nie skopali cię wystarczająco mocno, byś zasłużył na takie pocieszenie – pociągnął grę Nylesa dalej, postanawiając chociaż w ten sposób pomóc jego umęczonej duszy. W czasie gdy Niklas sporządzał już drugie Negroni, rzucił okiem w stronę uwijającego się przy innych klientach Jacka. Ten podniósł wzrok po chwili i gdy zauważył spojrzenie Niklasa, posłał mu wzruszenie ramionami, wraz ze zbolałą miną. To oznaczało jedno – duży ruch, mało interesujący ludzie. Skąd on to znał.
Na propozycję Nylesa uniósł brwi w widocznym zaskoczeniu. Jak zwykle nie przestawał zadziwiać ciekawymi pomysłami i zapałem małego dziecka, który… pozostała trójka zręcznie gasiła. Zupełnie jakby była sprzymierzona przeciwko Nylesowi i w zasadzie faktycznie tak to wyglądało, jednak zamierzenie było inne – należało uspokoić rozentuzjazmowanego Nylesa. Widocznie wstępne stwierdzenie Niklasa, że Henderson to urodzony wesołek, stuprocentowo się zgadzało, choć co tu wiele dedukować - chłopak wcale nie krył się z tę cechą. Wręcz rzucał nią na prawo i lewo. Właściwie mogłoby to być irytujące, ale szczęśliwie miał ze sobą kolegów. Prawie zawsze. To kolejny aspekt, który nie umknął Niklasowi. Ta czwórka trzymała się siebie razem i to dość mocno, co z kolei nakierowywało, że „posiadanie Raya” mogło być faktycznie prawdziwe. Nawet jeśli brzmiało absurdalnie.
- Obawiam się, że nie byłbym świetnym obserwatorem, bo jedynie mógłbym ocenić, że ładnie sobie ćwiczycie i macie ducha walki – odparł wymijająco, nie dając jednoznacznej odpowiedzi. Zgadzanie się na pierwsze lepsze propozycje w tym stylu? W większości odpadało, za wiele gości baru próbowało w ten sposób. Z drugiej strony z pewnością byli mniej obcy niż poprzednim razem, ale to wciąż za mało. Nawet jeśli Nyles będzie tu cierpiał. – Ale nie przejmuj się, Nyles, nie wpadłeś w moje niełaski. Denerwujących klientów też obsługuje i wcale nie robię im beznadziejnych drinków, więc wasza grupa nie musi się martwić – uznał z delikatnym uśmiechem, by chwilę później postawić przed nimi drinki. Nie zaszło mu szczególnie długo, choć nie spieszył się szczególnie. Nie miał nawet sił na niepotrzebny pośpiech, ale nie ociągając się szczególnie, zajął się jeszcze dodatkowo zamówionym przez Vance piwem, które także wkrótce wylądowało na ladzie.
- To spraw, by był zmuszony grać na poważnie. Wnioskując po waszej znajomości, coś powinieneś znaleźć w zanadrzu – stwierdził, chociaż wcale tak nie uważał. W zasadzie raczej powiedział to, by potwierdzić jedną z możliwości, która zaświtała w jego głowie. W końcu… chyba urodzonych przywódców nie da się zmusić, by słuchali kogoś innego niż siebie samych. – Chyba, że propozycje kończą się szybko i nie ma długotrwałych skutków – dodał jeszcze, a tym razem delikatny uśmiech zawitał na twarzy Niklasa. Jego rozbawienie wynikało z świadomości, że raczej jego ostatnie słowa były prawdziwe, a Vance w takim razie musiał permanentnie cierpieć na brak zdyscyplinowanych kolegów. Choć nie mogło być tak źle, skoro dzisiaj pochwalili się tak spektakularną wygraną. Chyba, bo Niklas na temat lacrosse nie wiedział wiele. W zasadzie to nic.
Na dodatkowe trzy piwa, kiwnął jedynie głową, dając znak, że przyjął do wiadomości. Nie minęło jednak dużo czasu, by usłyszał znany mu już głos Nylesa skierowany w jego stronę. Niepowstrzymanie uśmiechnął się szerzej, by po chwili parsknąć cicho, słysząc dalszy tok rozmowy grupy. Eschenbach nie mówił wiele, ale absolutnie nie było takiej potrzeby, gdyż samo słuchanie ich służyło za wystarczającą rozrywkę. Poza tym zdawali się świetnie bawić we własnym towarzystwie, bez nikogo zewnątrz, a Niklas uchodził jedynie za barmana, z którym dało się bez problemu dogadać – stąd jego większy wstęp do grupy. Przynajmniej po akcji z nachalnym brunecie poprawił sobie humor, dodatkowo odrzucając na razie zmęczenie, które ciążyło na jego ramionach od momentu zawitania do pracy. Wiedział, że nie zniknęło ono całkowicie, ale z pewnością stało się mniej dokuczliwe.
- Dobra, już wiem, czemu możecie się pochwalić wygraną po takiej ilości treningów. W nocy, w dzień, rano, popołudniu… – uznał dokładnie w chwili, gdy shoty wylądowały przed czwórką. – To chyba nazywa się sportowy profesjonalizm – zakończył myśl, a w jego głosie dało się wyczuć wcale nieudawany podziw. Niklas niewiele miał wspólnego z jakimikolwiek dziedzinami gier, więc taka ilość zaangażowania w ćwiczenie własnych umiejętności przez tę czwórkę, już na wstępie dawało im całkiem pozytywną opinię. Oczywiście każdy był dobry w czym innym, ale to nic nie zmieniało. Zwłaszcza, że u nich faktycznie lacrosse było na serio. Może nawet na bardzo serio, a z pewnością w mniemaniu Vance. Nie wyglądał na szczególnie pocieszonego uzyskaną odmowę, co do jego własnych zaleceń w ilości trenowania, ale chyba musiał być przyzwyczajony. Pozostała trójka nie sprawiała wrażenia przesadnie zapalonych na punkcie sportu.
- Jeszcze nie skopali cię wystarczająco mocno, byś zasłużył na takie pocieszenie – pociągnął grę Nylesa dalej, postanawiając chociaż w ten sposób pomóc jego umęczonej duszy. W czasie gdy Niklas sporządzał już drugie Negroni, rzucił okiem w stronę uwijającego się przy innych klientach Jacka. Ten podniósł wzrok po chwili i gdy zauważył spojrzenie Niklasa, posłał mu wzruszenie ramionami, wraz ze zbolałą miną. To oznaczało jedno – duży ruch, mało interesujący ludzie. Skąd on to znał.
Na propozycję Nylesa uniósł brwi w widocznym zaskoczeniu. Jak zwykle nie przestawał zadziwiać ciekawymi pomysłami i zapałem małego dziecka, który… pozostała trójka zręcznie gasiła. Zupełnie jakby była sprzymierzona przeciwko Nylesowi i w zasadzie faktycznie tak to wyglądało, jednak zamierzenie było inne – należało uspokoić rozentuzjazmowanego Nylesa. Widocznie wstępne stwierdzenie Niklasa, że Henderson to urodzony wesołek, stuprocentowo się zgadzało, choć co tu wiele dedukować - chłopak wcale nie krył się z tę cechą. Wręcz rzucał nią na prawo i lewo. Właściwie mogłoby to być irytujące, ale szczęśliwie miał ze sobą kolegów. Prawie zawsze. To kolejny aspekt, który nie umknął Niklasowi. Ta czwórka trzymała się siebie razem i to dość mocno, co z kolei nakierowywało, że „posiadanie Raya” mogło być faktycznie prawdziwe. Nawet jeśli brzmiało absurdalnie.
- Obawiam się, że nie byłbym świetnym obserwatorem, bo jedynie mógłbym ocenić, że ładnie sobie ćwiczycie i macie ducha walki – odparł wymijająco, nie dając jednoznacznej odpowiedzi. Zgadzanie się na pierwsze lepsze propozycje w tym stylu? W większości odpadało, za wiele gości baru próbowało w ten sposób. Z drugiej strony z pewnością byli mniej obcy niż poprzednim razem, ale to wciąż za mało. Nawet jeśli Nyles będzie tu cierpiał. – Ale nie przejmuj się, Nyles, nie wpadłeś w moje niełaski. Denerwujących klientów też obsługuje i wcale nie robię im beznadziejnych drinków, więc wasza grupa nie musi się martwić – uznał z delikatnym uśmiechem, by chwilę później postawić przed nimi drinki. Nie zaszło mu szczególnie długo, choć nie spieszył się szczególnie. Nie miał nawet sił na niepotrzebny pośpiech, ale nie ociągając się szczególnie, zajął się jeszcze dodatkowo zamówionym przez Vance piwem, które także wkrótce wylądowało na ladzie.
Ray pozornie nie miał tendencji do obserwowania wszystkiego co znajdowało się w zasięgu jego wzroku. Gdyby natomiast zapytać któregoś z trzech chłopaków, odpowiedzieliby że z nim nigdy nie wiadomo. Choćby wyglądał jakby miał wszystko w dupie, w następnym kompletnie przypadkowym momencie mógł nagle od niechcenia podyktować ci całą serię informacji z chwili, gdy myślałeś że nie słucha, niczym chodząca encyklopedia. Nawet jeśli nikt z jego znajomych nigdy nie zapytał go wprost o jego pamięć absolutną, wystarczyły im pojedyncze sytuacje, które skutecznie potwierdzały ich teorię. Gdy zresztą już wysnuło się podobną teorię, dużo łatwiej przychodziło zrozumienie dlaczego ten wiecznie wyglądający przez okno znudzony uczeń miał najwyższe stopnie.
Chyba że zwyczajnie mu się nie chciało i zrywał się z jakichś zajęć. Wbrew pozorom nie robił tego jednak zbyt często. Nawet jeśli uznawał studia za niepotrzebną farsę, dużo bardziej upierdliwe było zdawanie egzaminów poprawkowych. Nie wspominając już o potencjalnej poprawie roku.
Tak czy inaczej niezwykle ciężko byłoby stwierdzić co Ray uważał na temat Niklasa - i czy w ogóle uważał cokolwiek. W tym wypadku dużo łatwiej byłoby wyciągnąć podobne przemyślenia z reszty. Vance nie zdążył wyrobić sobie jeszcze żadnego konkretnego poglądu, lecz Nyles i Jessie bez wątpienia podchodzili do niego w danym momencie w sposób, który balansował na granicy pozytywu i neutralności.
Jenkins słysząc słowa padające z ust barmana, drgnął nieznacznie zaraz kierując na niego bardziej uważne spojrzenie, zabierając je tym samym z pleców Raya.
— Ray nie jest kimś, kogo można zmusić do czegokolwiek. Robi tylko to, co chce robić. I interesuje się tylko tymi rzeczami, które przykują jego uwagę.
— Mógłbyś rzucić mu do pokoju nagą Shakirę, a on pewnie w milczeniu by ją wyminął nie zwracając na nią najmniejszej uwagi.
— Ewentualnie wypierdolił z pokoju, gdyby uznał że przeszkadza mu spać.
— Będę miał teraz ten widok przed oczami — Nyles pochylił się nieznacznie do przodu, zasłaniając twarz dłonią. Co za porażka ludzkości. Henderson dałby wiele, by móc choć spojrzeć na nagą Shakirę, tymczasem nie miał wątpliwości że ich wersja z Rayem zdecydowanie sprawdziłaby się w rzeczywistości. Taka strata. Przez chwilę wyglądał jakby autentycznie był zazdrosny o własne wyobrażenie. Być może dlatego Vance poklepał go kilkakrotnie po ramieniu w parodii pocieszającego gestu. Jedynie Jessie nie odzywał się ani słowem zwrócony w przeciwnym kierunku, acz napięte mięśnie jego twarzy raczej nie wskazywały na to, by faktycznie nonszalancko wpatrywał się w dal. Pod warunkiem, że nie dostrzegł w tłumie czegoś, co niezbyt przypadło mu do gustu.
— Tak czy inaczej, próby przekupywania go tym samym co innych są bezsensowne.
— Nawet pizza nie działa. Sprawdzałem — jego głos momentalnie zrobił się bardziej ponury, gdy burknął marudnym tonem — wcisnął mi ją w twarz. Przez kilka minut wymywałem ostry sos z oczu.
Obydwaj zamilkli na chwilę wyraźnie kontemplując owe stare wydarzenie, które na ułamek sekundy przywołało nikły uśmiech na twarzy Vance'a. Nawet Jessie zerknął na nich kątem oka. Ray natomiast postukiwał jedynie miarowo butem o krzesło barowe. Cały czas wpatrywał się wprost przed siebie na barową ścianę prezentującą setki butelek z alkoholem, choć ciężko było stwierdzić czy wypatrywał czegoś konkretnego, czy też po prostu patrzył.
"To chyba nazywa się sportowy profesjonalizm."
Jessie wzruszył nieznacznie ramionami.
— Podziwiaj Vance'a. My jesteśmy normalni. Ten tutaj jest chlubą całego narodu, niejedna drużyna i szkoła próbowała już zagarnąć go do siebie, wiedząc że jest przyszłą gwiazdą profesjonalnych rozgrywek.
— Rzecz jasna Vance za bardzo nas kocha, by nas zostawić — Nyles momentalnie objął Jenkinsa ręką z szerokim wyszczerzem. Ten przewrócił jedynie oczami, choć trzeba było przyznać że nie zaprzeczył.
Na kolejne słowa Niklasa, Henderson wyprostował się wyraźnie zainteresowany.
— A-ha! Czyli jeśli skopaliby mnie mocniej to bym zasłużył? Wiedziałem, że też kręcisz się w tamtą stronę, swój swojego pozna.
Ledwo zdążył dokończyć swoje słowa, gdy Vance uderzył go z płaskiej dłoni w tył głowy. Nyles momentalnie pochylił się do przodu z kilkakrotnym 'owowow' patrząc na niego skrzywdzonym wzrokiem. Niemniej surowy wzrok kapitana błyskawicznie przywołał go do porządku. Chyba zrobiło mu się nieco głupio, bo zaraz spojrzał ponownie na Niklasa z przepraszającym uśmiechem.
— Wybacz to nie moja sprawa. Czasem mówię zanim pomyślę.
— Czasem?
— ... przez większość czasu. Swoją drogą, nie powinieneś się przejmować takimi rzeczami. Noah, mój chłopak, nawet nie zna zasad lacrosse. A i tak czasem przychodzi popatrzeć. W końcu nie musisz śledzić meczu, by móc popatrzeć na sexy tyłek Jes-
— Jeszcze słowo.
— Jjjjjj. Khhhhhh. — seria bliżej niezidentyfikowanych dźwięków wydobyła się z gardła Nylesa, gdy wyraźnie próbował ratować sytuację, nie mając do końca pomysłu jak to zrobić. Ostatecznie roześmiał się nieco sztucznie zaglądając za ladę — Ooo, drinki już gotowe!
Gdy wszystko już znalazło się przed nimi, przesunęli się odpowiednio w bok, by zajmować wyłącznie miejsce naprzeciwko stołków. Chwilę później nawet Hendersonowi udało się zająć miejsce. Vance przytknął kartę do czytnika, wpisał pin i usiadł na swoim miejscu. Siedzieli prawdopodobnie w najwygodniejszym dla wszystkich porządku. Od lewej: Vance, Ray, Jessie, Nyles. Jako pierwsze w ruch poszły shoty. Ray w milczeniu przesunął drinki bezalkoholowe przed niepijącego Jenkinsa, który skinął mu w podziękowaniu głową, nim zabrali się za piwo, wyraźnie zostawiając drinki na ostatni rzut. To Jessie jako pierwszy wyrwał się na chwilę ze swojego kręgu, by przenieść wzrok na barmana.
— Pewnie będziemy coś jeszcze domawiali.
— Będziemy krzyczeć. Choć byłoby miło, gdyby tym razem Ray nie próbował zabić twojego wkurwiającego klienta. Chyba, że chciałbyś się go pozbyć, wtedy daj znać. Puścimy go luz-
— Za dużo szczekasz.
— Hau hau.
Temat momentalnie się urwał, gdy Jessie płynnie zgarnął Nylesa do dyskusji nad najnowszą grą multiplayer na konsolę, którą planował kupić w najbliższym tygodniu. Henderson pozornie jęczał nad tym jak to znowu blondyn skopie mu tyłek, lecz jego oczy zdradzały w pełni podekscytowanie, które narastało w nim z każdym kolejnym słowem. Vance oparł się ręką o ladę i podparł policzek dłonią, opisując Rayowi jakiś nowy kij, który widział ostatnio w sklepie sportowym, wyraźnie rozważając zmianę swojego obecnego. Minyard choć wyglądał na równie niezainteresowanego co zawsze, gdy popijał w spokoju swoje piwo, od czasu do czasu odpowiadał na jego gadaninę, niekoniecznie patrząc nawet w jego kierunku, zupełnie jakby złoty płyn w szklance ściągał większość jego uwagi.
Nikt by nie pomyślał, że jeszcze chwilę temu ta spokojna grupa czterech chłopaków w sportowych koszulkach była gotowa wywołać bójkę przy barze.
Chyba że zwyczajnie mu się nie chciało i zrywał się z jakichś zajęć. Wbrew pozorom nie robił tego jednak zbyt często. Nawet jeśli uznawał studia za niepotrzebną farsę, dużo bardziej upierdliwe było zdawanie egzaminów poprawkowych. Nie wspominając już o potencjalnej poprawie roku.
Tak czy inaczej niezwykle ciężko byłoby stwierdzić co Ray uważał na temat Niklasa - i czy w ogóle uważał cokolwiek. W tym wypadku dużo łatwiej byłoby wyciągnąć podobne przemyślenia z reszty. Vance nie zdążył wyrobić sobie jeszcze żadnego konkretnego poglądu, lecz Nyles i Jessie bez wątpienia podchodzili do niego w danym momencie w sposób, który balansował na granicy pozytywu i neutralności.
Jenkins słysząc słowa padające z ust barmana, drgnął nieznacznie zaraz kierując na niego bardziej uważne spojrzenie, zabierając je tym samym z pleców Raya.
— Ray nie jest kimś, kogo można zmusić do czegokolwiek. Robi tylko to, co chce robić. I interesuje się tylko tymi rzeczami, które przykują jego uwagę.
— Mógłbyś rzucić mu do pokoju nagą Shakirę, a on pewnie w milczeniu by ją wyminął nie zwracając na nią najmniejszej uwagi.
— Ewentualnie wypierdolił z pokoju, gdyby uznał że przeszkadza mu spać.
— Będę miał teraz ten widok przed oczami — Nyles pochylił się nieznacznie do przodu, zasłaniając twarz dłonią. Co za porażka ludzkości. Henderson dałby wiele, by móc choć spojrzeć na nagą Shakirę, tymczasem nie miał wątpliwości że ich wersja z Rayem zdecydowanie sprawdziłaby się w rzeczywistości. Taka strata. Przez chwilę wyglądał jakby autentycznie był zazdrosny o własne wyobrażenie. Być może dlatego Vance poklepał go kilkakrotnie po ramieniu w parodii pocieszającego gestu. Jedynie Jessie nie odzywał się ani słowem zwrócony w przeciwnym kierunku, acz napięte mięśnie jego twarzy raczej nie wskazywały na to, by faktycznie nonszalancko wpatrywał się w dal. Pod warunkiem, że nie dostrzegł w tłumie czegoś, co niezbyt przypadło mu do gustu.
— Tak czy inaczej, próby przekupywania go tym samym co innych są bezsensowne.
— Nawet pizza nie działa. Sprawdzałem — jego głos momentalnie zrobił się bardziej ponury, gdy burknął marudnym tonem — wcisnął mi ją w twarz. Przez kilka minut wymywałem ostry sos z oczu.
Obydwaj zamilkli na chwilę wyraźnie kontemplując owe stare wydarzenie, które na ułamek sekundy przywołało nikły uśmiech na twarzy Vance'a. Nawet Jessie zerknął na nich kątem oka. Ray natomiast postukiwał jedynie miarowo butem o krzesło barowe. Cały czas wpatrywał się wprost przed siebie na barową ścianę prezentującą setki butelek z alkoholem, choć ciężko było stwierdzić czy wypatrywał czegoś konkretnego, czy też po prostu patrzył.
"To chyba nazywa się sportowy profesjonalizm."
Jessie wzruszył nieznacznie ramionami.
— Podziwiaj Vance'a. My jesteśmy normalni. Ten tutaj jest chlubą całego narodu, niejedna drużyna i szkoła próbowała już zagarnąć go do siebie, wiedząc że jest przyszłą gwiazdą profesjonalnych rozgrywek.
— Rzecz jasna Vance za bardzo nas kocha, by nas zostawić — Nyles momentalnie objął Jenkinsa ręką z szerokim wyszczerzem. Ten przewrócił jedynie oczami, choć trzeba było przyznać że nie zaprzeczył.
Na kolejne słowa Niklasa, Henderson wyprostował się wyraźnie zainteresowany.
— A-ha! Czyli jeśli skopaliby mnie mocniej to bym zasłużył? Wiedziałem, że też kręcisz się w tamtą stronę, swój swojego pozna.
Ledwo zdążył dokończyć swoje słowa, gdy Vance uderzył go z płaskiej dłoni w tył głowy. Nyles momentalnie pochylił się do przodu z kilkakrotnym 'owowow' patrząc na niego skrzywdzonym wzrokiem. Niemniej surowy wzrok kapitana błyskawicznie przywołał go do porządku. Chyba zrobiło mu się nieco głupio, bo zaraz spojrzał ponownie na Niklasa z przepraszającym uśmiechem.
— Wybacz to nie moja sprawa. Czasem mówię zanim pomyślę.
— Czasem?
— ... przez większość czasu. Swoją drogą, nie powinieneś się przejmować takimi rzeczami. Noah, mój chłopak, nawet nie zna zasad lacrosse. A i tak czasem przychodzi popatrzeć. W końcu nie musisz śledzić meczu, by móc popatrzeć na sexy tyłek Jes-
— Jeszcze słowo.
— Jjjjjj. Khhhhhh. — seria bliżej niezidentyfikowanych dźwięków wydobyła się z gardła Nylesa, gdy wyraźnie próbował ratować sytuację, nie mając do końca pomysłu jak to zrobić. Ostatecznie roześmiał się nieco sztucznie zaglądając za ladę — Ooo, drinki już gotowe!
Gdy wszystko już znalazło się przed nimi, przesunęli się odpowiednio w bok, by zajmować wyłącznie miejsce naprzeciwko stołków. Chwilę później nawet Hendersonowi udało się zająć miejsce. Vance przytknął kartę do czytnika, wpisał pin i usiadł na swoim miejscu. Siedzieli prawdopodobnie w najwygodniejszym dla wszystkich porządku. Od lewej: Vance, Ray, Jessie, Nyles. Jako pierwsze w ruch poszły shoty. Ray w milczeniu przesunął drinki bezalkoholowe przed niepijącego Jenkinsa, który skinął mu w podziękowaniu głową, nim zabrali się za piwo, wyraźnie zostawiając drinki na ostatni rzut. To Jessie jako pierwszy wyrwał się na chwilę ze swojego kręgu, by przenieść wzrok na barmana.
— Pewnie będziemy coś jeszcze domawiali.
— Będziemy krzyczeć. Choć byłoby miło, gdyby tym razem Ray nie próbował zabić twojego wkurwiającego klienta. Chyba, że chciałbyś się go pozbyć, wtedy daj znać. Puścimy go luz-
— Za dużo szczekasz.
— Hau hau.
Temat momentalnie się urwał, gdy Jessie płynnie zgarnął Nylesa do dyskusji nad najnowszą grą multiplayer na konsolę, którą planował kupić w najbliższym tygodniu. Henderson pozornie jęczał nad tym jak to znowu blondyn skopie mu tyłek, lecz jego oczy zdradzały w pełni podekscytowanie, które narastało w nim z każdym kolejnym słowem. Vance oparł się ręką o ladę i podparł policzek dłonią, opisując Rayowi jakiś nowy kij, który widział ostatnio w sklepie sportowym, wyraźnie rozważając zmianę swojego obecnego. Minyard choć wyglądał na równie niezainteresowanego co zawsze, gdy popijał w spokoju swoje piwo, od czasu do czasu odpowiadał na jego gadaninę, niekoniecznie patrząc nawet w jego kierunku, zupełnie jakby złoty płyn w szklance ściągał większość jego uwagi.
Nikt by nie pomyślał, że jeszcze chwilę temu ta spokojna grupa czterech chłopaków w sportowych koszulkach była gotowa wywołać bójkę przy barze.
Trafił idealnie. Wystarczyły zaledwie trzy, nieznaczące wiele zdania, by dostał tak dużo odpowiedzi zwrotnych od reszty. Nie żeby szczególnie zależało mu na zyskaniu konkretnych informacji czy ich potwierdzeniu, lecz taki tok myślenia odruchowo nasunął się jego głowie. Albo może był całkiem typowy, jedynie Niklas rejestrował uzyskaną resztę jako kolejne dane? W zasadzie brzmiały one jak zwykłe ciekawostki, nie zawierające znaczącej treści. Oczywiście pozornie, ale... nawet jeśli pominąć ten aspekt, to pozostawało coś jeszcze, co zmieniało postać rzeczy. Całkowite milczenie zachowanie przez Raya podczas jego obgadywania. Z jego ust nie padło zaprzeczenie, oburzenie, nie zaśmiał się czy wywrócił oczami w poirytowaniu. Nic. To, że ciemnowłosy zdawał się mieć większość otoczenia w poważaniu, Niklas już zauważył, ale teraz nie o to mu chodziło. W momencie, gdy większość zareagowałaby w jakikolwiek sposób na wypłynięcie tematu własnej osoby, Ray niezmiennie milczał. Jakby naprawdę nie słuchał wszystkich komentarzy, choć Eschenbach po ostatnich rozmowach chłopaków zakładał, że wcale tak nie jest. Momentalnie pojawiało się pytanie: jakim cholerny cudem? Szkoda, że jedyną jak na razie dostępną odpowiedzią była: ten typ tak ma.
- Próby przekonywania go tym samym, co innych nie działają, ale co z mniej typowymi propozycjami? - spytał, utrzymując poważny ton, lecz zabarwiony widocznym rozluźnieniem. Pytanie właściwie kierował w stronę Raya i na jego też postać Eschenbach zwrócił wzrok, ale sformułowanie go w ten sposób dawało ciemnowłosemu wybór. W końcu jeśli to Ray stwierdzał, co było warte drgnięcia jego strun głosowych, to Niklas nie zamierzał mu niczego narzucać. I tak wiedział, że osobowe pytanie nie zapewniało w żadnym stopniu odpowiedzi, a tak przynajmniej może jego drodzy koledzy będą bardziej rozmowni. Jak nie, to po prostu nie. Byli jedynie kolejnymi klientami Koerner i, choć z pewnością ciekawszymi niż reszta, Niklas wcale nie zamierzał zbytnio przywiązywać do nich własnej uwagi. Przynajmniej nie na ten moment.
Na pozostałą paplaninę Nylesa nawet nie odpowiedział słowem, jedynie podsumował cichym śmiechem. Henderson to zdecydowanie chodząca komedia całej czwórki, dzięki któremu jako grupa wypadali całkiem korzystnie. Może czasami są jakieś korzyści z bycia drużyną pomyślał luźno, choć do takich rzeczy zawsze podchodził z dystansem i wątpliwe, by miało się to wkrótce zmienić. Niklas zbyt mocno polegał na samym sobie, co w pewien sposób utrudniało mu nawiązanie ścisłej relacji z kimś. W końcu te powierzchowne wychodziły mu wręcz idealnie, a potwierdzenie można byłoby znaleźć wszędzie, nawet w Koerner. Może powinienem był zacząć karierę w lacrosse, a nie w cholernych związkach chemicznych przemknęło mu zaraz potem przez myśl, na co rozpogodził się nieznacznie. Głupie refleksje nie zawsze były takie bezużyteczne, przydawały się na odprężenie umysłu.
- Jasne – przytaknął krótko, by w chwili, gdy czwórka rozpoczęła rozmowy, własne kroki skierować w stronę obsługującego trochę dalej Jacka. Tłum gości wcale nie zelżał, raczej utrzymywał się na tym samym poziomie, lecz Niklas nie przejął się tym szczególnie. Tutaj kolejki raczej nie były czymś negatywnym, po takim okresie czasu stały się wręcz cechą charakterystyczną lokalu.
- Wrócę za 15 minut, spróbuj przetrwać – oświadczył z delikatnym uśmiechem, lecz jego mózg już wręcz krzyczał, że potrzebuje przerwy. W ciągu ostatnich minut zaliczył rozmowę z irytującym klientem, która i tak wystarczająco mocno nadszarpnęła jego nerwy, by chwilę potem roześmiać się z żartów Nylesa. Jeśli dodać do tego fatalny humor Niklasa, wychodziło, że zdecydowanie zdążył przekroczyć limit własnych możliwości, a przynajmniej czysto teoretycznie, bo Eschenbach oczywiście nie musiał wychodzić. Mógł zostać, ale nie miał sił na dalsze męczenie się. Kilkanaście minut spokoju wystarczy na częściowe zregenerowanie siły, a przynajmniej na zregenerowanie w takim stopniu, by nie wyskoczył na kolejnego, nie znającego swojego miejsca klienta. Cierpliwość musiała pozostać na miejscu.
- Mówiłem, że po tamtej czwórce będziesz potrzebował drinka. – Usłyszał za swoich pleców, gdy zmierzał w stronę wyjścia. Zatrzymał na chwilę powietrze w płucach, by za moment powoli je wypuścić. Czy ten student naprawdę nie miał dość po Rayu? Albo może zwyczajnie poczuł się bezpieczniej, widząc ciemnowłosego zajętego Vancem? Kto wie, mógł być też skończonym idiotą z za dużą ilością alkoholu we krwi i z brakiem jakiegokolwiek towarzystwa. Co oczywiście zakrawało o absurd, uwzględniwszy tłumy w Koerner, ale brunet widocznie lgnął do Niklasa. Oby tylko Eschenbach nie miał tendencji do przyciągania takich jednostek jak on, bo inaczej nie mógłby liczyć na dalszą karierę w zostawaniu najlepszym barmanem. Zwłaszcza, że teraz miał konkurencję w postaci Jacka, więc nie mógł się wiele ociągać… O ile faktycznie zwracałby na to uwagę.
Przerwał chód i odwrócił się na moment w stronę bruneta, by wlepić w niego intensywne spojrzenie, zupełnie jakby próbował zgadnąć, jaka odpowiedź byłaby najlepsza dla jego oddanego fana. I wystarczająca. Choć podejrzewał, że dla tych upartych nigdy nie ma decydującego znaku, toteż jego słowa pewnie i tak pozostaną bez znaczenia. Może to dobrze, nie będzie się wysilał.
- Vielleicht einen Drink kann keine gute Idee sein, mein Lieber – odparł spokojnie i nawet posłał mu słaby uśmiech. Zanim obrócił się z powrotem i zniknął za drzwiami, dostrzegł jeszcze zszokowaną minę bruneta, ale spodziewał się tego. Mniej miła część Niklasa momentalnie rzuciła Trzeba było uczyć się niemieckiego w szkole, a nie innych języków, kochani Kanadyjczycy, ale ostatecznie nie obchodziło go to. Nie obchodziło go również, że potencjalnie zdradził własną narodowość komuś bardziej rozgarniętemu, bo nie był to wcale fakt, z którym się krył. W zasadzie sporo rzeczy nie stanowiły dla niego problemu, ale w większości preferował, by to inni się pogłowili. Czemu? Mały trik: jeśli faktycznie byli zainteresowani, zaczną pragnąć zdobywać więcej informacji.
Na zewnątrz, ku jego niezadowoleniu, było dosyć gorąco, nie wiał też żaden wiatr. Wakacyjne ulice mieściły masę ludzi, zupełnie jakby płynnie przechodzili z wnętrza do Koerner, by potem ponownie wylądować na świeżym powietrzu. Zauważalna część głośno rozmawiała, wypalając papierosy i komentując wszystko wokół; dominowali młodzi ludzie, choć starsi wcale nie byli wyjątkiem. Eschenbach oparł się o framugę drzwi zaplecza i w milczeniu wszystko obserwował, po chwili czując jak dym papierosowy dociera do jego nozdrzy. Nie skrzywił się w niezadowoleniu, nie zareagował także wprost przeciwnie – traktował wszystko jako część otoczenia, coś na co nie ma się wpływu. Stał w bezruchu, a przez jego głowę swobodnie przelatywały kolejne myśli. Im więcej z nich pojawiało się i znikało, tym mina Niklasa stała się dostrzegalnie bardziej rozprężona, niczym ściąganie gryzącej maski. Trzymanie nerwów i emocji na wodzy w barze czasami właśnie tak wyglądało, co mogło być męczące, niemniej Eschenbach robił to zbyt długo, by przejmował się takimi szczegółami. Dzisiaj po prostu nie był najlepszy dzień. I nie byli sami cudowni klienci.
Kilkanaście minut później niespiesznie wrócił do dusznego lokalu, rozglądając się w celu ocenienia sytuacji. Jak na razie bez zmian, a zostawienie Jacka samego nie okazało się najgorszym pomysłem. Zebrała się większa kolejka, ale bez przesady. Niklas wyłapał wzrok Jacka, a ten wyszczerzył zęby, widocznie zadowolony z jego powrotu i wizji niesionej pomocy w nalewaniu alkoholu. Widząc jego optymizm, mężczyzna uśmiechnął się lekko i przyjął zamówienie od następnego klienta. Jeden Sidecar, proszę.
- Próby przekonywania go tym samym, co innych nie działają, ale co z mniej typowymi propozycjami? - spytał, utrzymując poważny ton, lecz zabarwiony widocznym rozluźnieniem. Pytanie właściwie kierował w stronę Raya i na jego też postać Eschenbach zwrócił wzrok, ale sformułowanie go w ten sposób dawało ciemnowłosemu wybór. W końcu jeśli to Ray stwierdzał, co było warte drgnięcia jego strun głosowych, to Niklas nie zamierzał mu niczego narzucać. I tak wiedział, że osobowe pytanie nie zapewniało w żadnym stopniu odpowiedzi, a tak przynajmniej może jego drodzy koledzy będą bardziej rozmowni. Jak nie, to po prostu nie. Byli jedynie kolejnymi klientami Koerner i, choć z pewnością ciekawszymi niż reszta, Niklas wcale nie zamierzał zbytnio przywiązywać do nich własnej uwagi. Przynajmniej nie na ten moment.
Na pozostałą paplaninę Nylesa nawet nie odpowiedział słowem, jedynie podsumował cichym śmiechem. Henderson to zdecydowanie chodząca komedia całej czwórki, dzięki któremu jako grupa wypadali całkiem korzystnie. Może czasami są jakieś korzyści z bycia drużyną pomyślał luźno, choć do takich rzeczy zawsze podchodził z dystansem i wątpliwe, by miało się to wkrótce zmienić. Niklas zbyt mocno polegał na samym sobie, co w pewien sposób utrudniało mu nawiązanie ścisłej relacji z kimś. W końcu te powierzchowne wychodziły mu wręcz idealnie, a potwierdzenie można byłoby znaleźć wszędzie, nawet w Koerner. Może powinienem był zacząć karierę w lacrosse, a nie w cholernych związkach chemicznych przemknęło mu zaraz potem przez myśl, na co rozpogodził się nieznacznie. Głupie refleksje nie zawsze były takie bezużyteczne, przydawały się na odprężenie umysłu.
- Jasne – przytaknął krótko, by w chwili, gdy czwórka rozpoczęła rozmowy, własne kroki skierować w stronę obsługującego trochę dalej Jacka. Tłum gości wcale nie zelżał, raczej utrzymywał się na tym samym poziomie, lecz Niklas nie przejął się tym szczególnie. Tutaj kolejki raczej nie były czymś negatywnym, po takim okresie czasu stały się wręcz cechą charakterystyczną lokalu.
- Wrócę za 15 minut, spróbuj przetrwać – oświadczył z delikatnym uśmiechem, lecz jego mózg już wręcz krzyczał, że potrzebuje przerwy. W ciągu ostatnich minut zaliczył rozmowę z irytującym klientem, która i tak wystarczająco mocno nadszarpnęła jego nerwy, by chwilę potem roześmiać się z żartów Nylesa. Jeśli dodać do tego fatalny humor Niklasa, wychodziło, że zdecydowanie zdążył przekroczyć limit własnych możliwości, a przynajmniej czysto teoretycznie, bo Eschenbach oczywiście nie musiał wychodzić. Mógł zostać, ale nie miał sił na dalsze męczenie się. Kilkanaście minut spokoju wystarczy na częściowe zregenerowanie siły, a przynajmniej na zregenerowanie w takim stopniu, by nie wyskoczył na kolejnego, nie znającego swojego miejsca klienta. Cierpliwość musiała pozostać na miejscu.
- Mówiłem, że po tamtej czwórce będziesz potrzebował drinka. – Usłyszał za swoich pleców, gdy zmierzał w stronę wyjścia. Zatrzymał na chwilę powietrze w płucach, by za moment powoli je wypuścić. Czy ten student naprawdę nie miał dość po Rayu? Albo może zwyczajnie poczuł się bezpieczniej, widząc ciemnowłosego zajętego Vancem? Kto wie, mógł być też skończonym idiotą z za dużą ilością alkoholu we krwi i z brakiem jakiegokolwiek towarzystwa. Co oczywiście zakrawało o absurd, uwzględniwszy tłumy w Koerner, ale brunet widocznie lgnął do Niklasa. Oby tylko Eschenbach nie miał tendencji do przyciągania takich jednostek jak on, bo inaczej nie mógłby liczyć na dalszą karierę w zostawaniu najlepszym barmanem. Zwłaszcza, że teraz miał konkurencję w postaci Jacka, więc nie mógł się wiele ociągać… O ile faktycznie zwracałby na to uwagę.
Przerwał chód i odwrócił się na moment w stronę bruneta, by wlepić w niego intensywne spojrzenie, zupełnie jakby próbował zgadnąć, jaka odpowiedź byłaby najlepsza dla jego oddanego fana. I wystarczająca. Choć podejrzewał, że dla tych upartych nigdy nie ma decydującego znaku, toteż jego słowa pewnie i tak pozostaną bez znaczenia. Może to dobrze, nie będzie się wysilał.
- Vielleicht einen Drink kann keine gute Idee sein, mein Lieber – odparł spokojnie i nawet posłał mu słaby uśmiech. Zanim obrócił się z powrotem i zniknął za drzwiami, dostrzegł jeszcze zszokowaną minę bruneta, ale spodziewał się tego. Mniej miła część Niklasa momentalnie rzuciła Trzeba było uczyć się niemieckiego w szkole, a nie innych języków, kochani Kanadyjczycy, ale ostatecznie nie obchodziło go to. Nie obchodziło go również, że potencjalnie zdradził własną narodowość komuś bardziej rozgarniętemu, bo nie był to wcale fakt, z którym się krył. W zasadzie sporo rzeczy nie stanowiły dla niego problemu, ale w większości preferował, by to inni się pogłowili. Czemu? Mały trik: jeśli faktycznie byli zainteresowani, zaczną pragnąć zdobywać więcej informacji.
Na zewnątrz, ku jego niezadowoleniu, było dosyć gorąco, nie wiał też żaden wiatr. Wakacyjne ulice mieściły masę ludzi, zupełnie jakby płynnie przechodzili z wnętrza do Koerner, by potem ponownie wylądować na świeżym powietrzu. Zauważalna część głośno rozmawiała, wypalając papierosy i komentując wszystko wokół; dominowali młodzi ludzie, choć starsi wcale nie byli wyjątkiem. Eschenbach oparł się o framugę drzwi zaplecza i w milczeniu wszystko obserwował, po chwili czując jak dym papierosowy dociera do jego nozdrzy. Nie skrzywił się w niezadowoleniu, nie zareagował także wprost przeciwnie – traktował wszystko jako część otoczenia, coś na co nie ma się wpływu. Stał w bezruchu, a przez jego głowę swobodnie przelatywały kolejne myśli. Im więcej z nich pojawiało się i znikało, tym mina Niklasa stała się dostrzegalnie bardziej rozprężona, niczym ściąganie gryzącej maski. Trzymanie nerwów i emocji na wodzy w barze czasami właśnie tak wyglądało, co mogło być męczące, niemniej Eschenbach robił to zbyt długo, by przejmował się takimi szczegółami. Dzisiaj po prostu nie był najlepszy dzień. I nie byli sami cudowni klienci.
Kilkanaście minut później niespiesznie wrócił do dusznego lokalu, rozglądając się w celu ocenienia sytuacji. Jak na razie bez zmian, a zostawienie Jacka samego nie okazało się najgorszym pomysłem. Zebrała się większa kolejka, ale bez przesady. Niklas wyłapał wzrok Jacka, a ten wyszczerzył zęby, widocznie zadowolony z jego powrotu i wizji niesionej pomocy w nalewaniu alkoholu. Widząc jego optymizm, mężczyzna uśmiechnął się lekko i przyjął zamówienie od następnego klienta. Jeden Sidecar, proszę.
Gdy tylko Niklas zadał swoje pytanie, Nyles i Vance rzucili sobie krótkie spojrzenie, zupełnie jakby poszukiwali odpowiedzi we własnych twarzach. Ciężko było stwierdzić co dokładnie krążyło w danym momencie po ich głowach, gdy spojrzeli ponownie w stronę barmana z nieznacznym zakłopotaniem.
— To znaczy? — lecz to nie ich reakcja była w tym momencie kluczowa. Ray po raz pierwszy podniósł głowę do góry i posłał Niklasowi zainteresowane spojrzenie. Co więcej, oparty łokciem o ladę, podparł brodę kciukiem, palec wskazujący opierając na własnym nosie, zasłaniając tym samym większą część ust. Nawet jeśli nie było wątpliwości, że jego mimika pozostawała taka sama. Nie patrzył już nigdzie w bok, całkowicie skupiając się na chłopaku, zupełnie jakby wręcz wyczekiwał momentu w którym padnie jakakolwiek propozycja. Propozycja, która być może faktycznie przykułaby jego uwagę.
Bądź nie.
Była to zapewne kluczowa chwila, która miała zdecydować o tym co będzie dalej. Przynajmniej z jego strony, jeśli Eschenbach w ogóle miał zamiar wypowiedzieć ją na głos, odpowiadając tym samym na pytanie Nylesa. Vance i Jessie przeskoczyli kilkakrotnie wzrokiem pomiędzy Niklasem, a Rayem. Blondwłosy Minyard poruszył się nieznacznie na krześle, wyraźnie nie wiedząc jak na to wszystko zareagować. W końcu biorąc pod uwagę wcześniejsze słowa, trzeba było brać poprawkę na to, że nawet stosunkowo nietypowe propozycje mogły się wydać jego kuzynowi zwyczajnie nudne. Jego myślenie było na tyle niestandardowe, by ciężko było trafić w to co akurat go interesowało, a co nie. Przez większość czasu wyglądał jakby po prostu żył z minuty na minutę, z godziny na godzinę, z dnia na dzień. Czekając aż wszystko dobiegnie końca. Nim jednak odpowiedź faktycznie zdążyła paść, Ray zmrużył nieznacznie powieki.
— Nie odpowiadaj.
Tuż po tym wrócił do swojej poprzedniej czynności, skutecznie urywając temat, a wcześniejsze zainteresowanie zniknęło bez śladu. Nawet gdy Niklas zniknął im z oczu, nikt nie śledził go wzrokiem, ani nie zorientował się że chłopak zwyczajnie poszedł na przerwę. Nie żeby było to coś dziwnego. Przy takim natłoku ludzi ciężko było wszystko kontrolować, nawet jeśli za ladą nie było aż tak wielu barmanów. Jakby nie patrzeć, niejednokrotnie pracownicy udawali się po coś na zaplecze czy robili sobie chwilę wolnego. Miał zresztą szczęście, kto wie czy Nyles nie postanowiłby podążyć za nim czy zaciągnąć go do wspólnego picia, albo ponownie pomęczyć propozycją przyjścia na stadion. Gdy Henderson kogoś polubił, nie do końca potrafił wyczuć granicę, której zwyczajnie się nie przekraczało.
W którymś momencie Ray rzucił Hendersonowi krótkie spojrzenie, nim sam zszedł ze stołka idąc w kierunku tłumu. Vance ruszył w ślad za nim, by zaraz zająć miejsce przed nim, torując mu tym samym drogę. Bez wątpienia było mu to na rękę. Różnica wzrostu pomiędzy obydwojgiem była na tyle spora, by to właśnie Jenkins prędzej pojawiał się w zasięgu wzroku innych. Minyard z kolei, nie musiał dzięki temu narażać się na żaden kontakt fizyczny ze spoconymi tańczącymi studentami. W końcu obaj zniknęli w męskiej toalecie, nie zwracając większej uwagi na towarzystwo dookoła. Można się było domyślić, że pomieszczenie spełniało swoje przeznaczenie jedynie w połowie. Obściskujące się pary tu i ówdzie, inne zajmujące kabiny. Jeszcze inni podobnie jak dwójka chłopaków, korzystali z wolnego miejsca by zapalić, ignorując zakazy na zewnątrz. Nic dziwnego, że w powietrzu wisiał szary dym, dość mocno ograniczając swobodną widoczność. Minyard sięgnął do kieszeni wyciągając dwa papierosy, by podać jednego z nich kumplowi.
— Kupujesz następną paczkę — poinformował go, odpalając własnego, nim podał mu zapalniczkę.
— I tak musimy zatankować wracając.
— Nie zapomnij.
— Chcesz teraz...? — były to ostatnie słowa jakie wypowiedział. Ray kiwnął krótko głową i wyciągnął rękę przed siebie wyraźnie czekając, aż ten poda mu drobne zawiniątko z proszkiem. Vance obracał się co jakiś czas dookoła skutecznie zasłaniając Minyarda, nie komentował jednak żadnych wydarzeń wokół, zupełnie jakby nie chciał marnować oddechu na opisywanie sytuacji, które obaj widzieli.
W tym samym czasie Jessie i Nyles skupili się na piciu swojego alkoholu. Minyard wychylił się w bok, by podjebać jednego z shotów bez większego przejęcia, jednocześnie zerkając w stronę tłumu, jakby wypatrywał w nim zaginionej dwójki.
— Wszystko w porządku?
— Co? — obrócił się w stronę Hendersona z nieznacznym niezrozumieniem.
— Mówiłem do ciebie przez ostatnią minutę i kompletnie mnie nie słuchałeś. Poza tym siedzisz dziś nieco ciszej niż zwykle — stuknął nieznacznie swoją szklanką piwa w jego, nie odrywając od niego zmartwionego wzroku. Nyles traktował ich wszystkich jak rodzinę. Nawet jeśli w przypadku drugiego Minyarda starał się nie ingerować aż tak w jego sprawy, wiedząc że Ray i tak nigdy nie pozwoliłby sobie na jakiekolwiek słabości, tak w przypadku blondyna czuł wręcz obowiązek starszego brata do sprawowania nad nim pieczy.
— Wszystko w porządku. Nie do końca się wyspałem, więc w połączeniu z meczem i alkoholem... — przetarł nieznacznie powieki, zaraz zatrzymując spojrzenie na kolorowych światłach i huczącym głośniku. Henderson rzucił mu kontrolne spojrzenie doskonale zdając sobie sprawę z tego, że chłopak unikał odpowiedzi. Wiedział, że jeśli będzie chciał porozmawiać i tak do niego przyjdzie. Jeśli nie, nie było sensu go teraz naciskać. Uśmiechnął się więc i potarł ręką jego plecy w pocieszającym geście.
— Chcesz wrócić wcześniej?
— Żartujesz? Dziś opijamy nasz sukces — w końcu energia wróciła jako tako na twarz Jessiego, gdy wychylił całą szklankę piwa do końca, zaraz sięgając po drinka w akompaniamencie cichego parsknięcia kumpla, który zaraz zaczepił Jacka dostrzegając tym samym nieobecność Niklasa.
— Jeszcze trzy shoty tego... cytrynowego czegoś. Lemon coś tam — miał nadzieję, że chłopak skojarzy o co mu chodzi, bo kompletnie nie mógł sobie przypomnieć w tym momencie nazwy. Ray i Vance wyłonili się z tłumu. Pierwszy z nich poruszył nieznacznie głową na boki i usiadł rozluźniony przy barze, postukując palcami w szklankę. Nyles rzucił krótkie spojrzenie Jenkinsowi, który wzruszył jedynie ramionami, wracając do własnego alkoholu.
Ciężko było powiedzieć ile minut minęło od kiedy zniknęli, jak i od momentu gdy Niklas ponownie stanął za barem. Liczyło się jedynie to, że Ray wychylił wszystkie swoje shoty, zapijając je piwem i drinkiem, nim udał się w jego stronę, zostawiając tym samym trzech chłopaków, którzy tym razem nie podążyli za nim wzrokiem. Vance nachylił się jedynie mocniej w ich kierunku, by lepiej słyszeć słowa które wypowiadają.
Minyard stanął w pobliżu barmana z rękami w kieszeniach, oparty bokiem o ladę, przesuwając palcem po schowanej w jednej z nich zapalniczce. Czekał cierpliwie na swoją kolej, skupiając po prostu na nim spojrzenie, by wyczuć moment w którym przyjdzie jego kolej.
— Black Nazi. Raz. Mniej typowe propozycje?
Jednak zapamiętał. Jakby nie patrzeć, niewiele rzeczy faktycznie do niego trafiało. Wcześniejsze spokojne zainteresowanie znalazło ponownie odbicie w jego oczach, gdy właśnie poddawał Niklasa ocenie, wyraźnie czekając na to co wymyśli.
— To znaczy? — lecz to nie ich reakcja była w tym momencie kluczowa. Ray po raz pierwszy podniósł głowę do góry i posłał Niklasowi zainteresowane spojrzenie. Co więcej, oparty łokciem o ladę, podparł brodę kciukiem, palec wskazujący opierając na własnym nosie, zasłaniając tym samym większą część ust. Nawet jeśli nie było wątpliwości, że jego mimika pozostawała taka sama. Nie patrzył już nigdzie w bok, całkowicie skupiając się na chłopaku, zupełnie jakby wręcz wyczekiwał momentu w którym padnie jakakolwiek propozycja. Propozycja, która być może faktycznie przykułaby jego uwagę.
Bądź nie.
Była to zapewne kluczowa chwila, która miała zdecydować o tym co będzie dalej. Przynajmniej z jego strony, jeśli Eschenbach w ogóle miał zamiar wypowiedzieć ją na głos, odpowiadając tym samym na pytanie Nylesa. Vance i Jessie przeskoczyli kilkakrotnie wzrokiem pomiędzy Niklasem, a Rayem. Blondwłosy Minyard poruszył się nieznacznie na krześle, wyraźnie nie wiedząc jak na to wszystko zareagować. W końcu biorąc pod uwagę wcześniejsze słowa, trzeba było brać poprawkę na to, że nawet stosunkowo nietypowe propozycje mogły się wydać jego kuzynowi zwyczajnie nudne. Jego myślenie było na tyle niestandardowe, by ciężko było trafić w to co akurat go interesowało, a co nie. Przez większość czasu wyglądał jakby po prostu żył z minuty na minutę, z godziny na godzinę, z dnia na dzień. Czekając aż wszystko dobiegnie końca. Nim jednak odpowiedź faktycznie zdążyła paść, Ray zmrużył nieznacznie powieki.
— Nie odpowiadaj.
Tuż po tym wrócił do swojej poprzedniej czynności, skutecznie urywając temat, a wcześniejsze zainteresowanie zniknęło bez śladu. Nawet gdy Niklas zniknął im z oczu, nikt nie śledził go wzrokiem, ani nie zorientował się że chłopak zwyczajnie poszedł na przerwę. Nie żeby było to coś dziwnego. Przy takim natłoku ludzi ciężko było wszystko kontrolować, nawet jeśli za ladą nie było aż tak wielu barmanów. Jakby nie patrzeć, niejednokrotnie pracownicy udawali się po coś na zaplecze czy robili sobie chwilę wolnego. Miał zresztą szczęście, kto wie czy Nyles nie postanowiłby podążyć za nim czy zaciągnąć go do wspólnego picia, albo ponownie pomęczyć propozycją przyjścia na stadion. Gdy Henderson kogoś polubił, nie do końca potrafił wyczuć granicę, której zwyczajnie się nie przekraczało.
W którymś momencie Ray rzucił Hendersonowi krótkie spojrzenie, nim sam zszedł ze stołka idąc w kierunku tłumu. Vance ruszył w ślad za nim, by zaraz zająć miejsce przed nim, torując mu tym samym drogę. Bez wątpienia było mu to na rękę. Różnica wzrostu pomiędzy obydwojgiem była na tyle spora, by to właśnie Jenkins prędzej pojawiał się w zasięgu wzroku innych. Minyard z kolei, nie musiał dzięki temu narażać się na żaden kontakt fizyczny ze spoconymi tańczącymi studentami. W końcu obaj zniknęli w męskiej toalecie, nie zwracając większej uwagi na towarzystwo dookoła. Można się było domyślić, że pomieszczenie spełniało swoje przeznaczenie jedynie w połowie. Obściskujące się pary tu i ówdzie, inne zajmujące kabiny. Jeszcze inni podobnie jak dwójka chłopaków, korzystali z wolnego miejsca by zapalić, ignorując zakazy na zewnątrz. Nic dziwnego, że w powietrzu wisiał szary dym, dość mocno ograniczając swobodną widoczność. Minyard sięgnął do kieszeni wyciągając dwa papierosy, by podać jednego z nich kumplowi.
— Kupujesz następną paczkę — poinformował go, odpalając własnego, nim podał mu zapalniczkę.
— I tak musimy zatankować wracając.
— Nie zapomnij.
— Chcesz teraz...? — były to ostatnie słowa jakie wypowiedział. Ray kiwnął krótko głową i wyciągnął rękę przed siebie wyraźnie czekając, aż ten poda mu drobne zawiniątko z proszkiem. Vance obracał się co jakiś czas dookoła skutecznie zasłaniając Minyarda, nie komentował jednak żadnych wydarzeń wokół, zupełnie jakby nie chciał marnować oddechu na opisywanie sytuacji, które obaj widzieli.
W tym samym czasie Jessie i Nyles skupili się na piciu swojego alkoholu. Minyard wychylił się w bok, by podjebać jednego z shotów bez większego przejęcia, jednocześnie zerkając w stronę tłumu, jakby wypatrywał w nim zaginionej dwójki.
— Wszystko w porządku?
— Co? — obrócił się w stronę Hendersona z nieznacznym niezrozumieniem.
— Mówiłem do ciebie przez ostatnią minutę i kompletnie mnie nie słuchałeś. Poza tym siedzisz dziś nieco ciszej niż zwykle — stuknął nieznacznie swoją szklanką piwa w jego, nie odrywając od niego zmartwionego wzroku. Nyles traktował ich wszystkich jak rodzinę. Nawet jeśli w przypadku drugiego Minyarda starał się nie ingerować aż tak w jego sprawy, wiedząc że Ray i tak nigdy nie pozwoliłby sobie na jakiekolwiek słabości, tak w przypadku blondyna czuł wręcz obowiązek starszego brata do sprawowania nad nim pieczy.
— Wszystko w porządku. Nie do końca się wyspałem, więc w połączeniu z meczem i alkoholem... — przetarł nieznacznie powieki, zaraz zatrzymując spojrzenie na kolorowych światłach i huczącym głośniku. Henderson rzucił mu kontrolne spojrzenie doskonale zdając sobie sprawę z tego, że chłopak unikał odpowiedzi. Wiedział, że jeśli będzie chciał porozmawiać i tak do niego przyjdzie. Jeśli nie, nie było sensu go teraz naciskać. Uśmiechnął się więc i potarł ręką jego plecy w pocieszającym geście.
— Chcesz wrócić wcześniej?
— Żartujesz? Dziś opijamy nasz sukces — w końcu energia wróciła jako tako na twarz Jessiego, gdy wychylił całą szklankę piwa do końca, zaraz sięgając po drinka w akompaniamencie cichego parsknięcia kumpla, który zaraz zaczepił Jacka dostrzegając tym samym nieobecność Niklasa.
— Jeszcze trzy shoty tego... cytrynowego czegoś. Lemon coś tam — miał nadzieję, że chłopak skojarzy o co mu chodzi, bo kompletnie nie mógł sobie przypomnieć w tym momencie nazwy. Ray i Vance wyłonili się z tłumu. Pierwszy z nich poruszył nieznacznie głową na boki i usiadł rozluźniony przy barze, postukując palcami w szklankę. Nyles rzucił krótkie spojrzenie Jenkinsowi, który wzruszył jedynie ramionami, wracając do własnego alkoholu.
Ciężko było powiedzieć ile minut minęło od kiedy zniknęli, jak i od momentu gdy Niklas ponownie stanął za barem. Liczyło się jedynie to, że Ray wychylił wszystkie swoje shoty, zapijając je piwem i drinkiem, nim udał się w jego stronę, zostawiając tym samym trzech chłopaków, którzy tym razem nie podążyli za nim wzrokiem. Vance nachylił się jedynie mocniej w ich kierunku, by lepiej słyszeć słowa które wypowiadają.
Minyard stanął w pobliżu barmana z rękami w kieszeniach, oparty bokiem o ladę, przesuwając palcem po schowanej w jednej z nich zapalniczce. Czekał cierpliwie na swoją kolej, skupiając po prostu na nim spojrzenie, by wyczuć moment w którym przyjdzie jego kolej.
— Black Nazi. Raz. Mniej typowe propozycje?
Jednak zapamiętał. Jakby nie patrzeć, niewiele rzeczy faktycznie do niego trafiało. Wcześniejsze spokojne zainteresowanie znalazło ponownie odbicie w jego oczach, gdy właśnie poddawał Niklasa ocenie, wyraźnie czekając na to co wymyśli.
Nie umknęło mu zaskoczenie, jakie wywołał własnym pytaniem. Czyżby nikt o to nie pytał, zakładając, że i tak nie mają szans przykucia uwagi Raya? Albo zwyczajnie rezygnowali z pomysłu w obawie, że zostaną przez niego wyraźnie zarejestrowani i zapamiętani? A może ostatecznie decydował strach przez nieobliczalną postacią ciemnowłosego? Prawdopodobnie wszystkie te trzy aspekty wchodziły w grę, niemniej Niklas jak zwykle wyłamał się ze schematu. W końcu nie widział żadnego ryzyka w rozmowie, w wypowiadanych słowach, które tak naprawdę w najprostszej z wersji mogły zostać całkowicie zignorowane. Wystarczyło wyeliminować uprzedzenie przed niepewną naturą Raya, by wyszedł całkiem klarowny, aczkolwiek zagmatwany obraz. Jedyne, co było wymagane, to minimalna doza intelektu i umiejętność dostrzegania danych sygnałów – chyba niedużo, prawda? Jeśli odpowiedź nie padała lub wyraźnie zbaczała z tematu, to nie było sensu brnąć dalej. Zimno, przynajmniej jak na razie nie miałeś tam wstępu. Rzucasz zatem czymś luźniejszym, co pozwala ci znaleźć się znowu w bezpiecznej strefie, by w zależności od okoliczności próbować dalej. Czysto teoretycznie brzmiało to dosyć nieempatycznie, ale w istocie Niklasowi nigdy nie chodziło o wyciąganie z kogoś konkretnych faktów. Próbował jedynie dowiedzieć się więcej, by sprawdzić, czy jego zainteresowanie faktycznie miało szansę odzwierciedlenia. Analitycznie bezuczuciowy.
Może właśnie z powodu takiego toku myślenia kąciki ust Niklasa drgnęły w nieznacznym uśmiechu na żądanie Raya, by nie skonkretyzował własnej wypowiedzi. Jednak oderwał od niego wzrok dopiero w momencie, gdy tamten bezsprzecznie stracił zainteresowanie, zajmując się ponownie własnym światem. Nie odpowiadaj… bo jeszcze zobaczymy, jak twoje propozycje mają się w praktyce. Tak dla Niklasa brzmiała pełna myśl Raya, choć zawarta w niej lakoniczność nie dawała pewności. Prawdopodobnie również na tym polegała cała sztuczka mężczyzny. Jeśli nie wyrzucasz z siebie milion słów na minutę, twoje myśli zostają zinterpretowane w sposób, który odczuwa druga osoba. Niczego nie narzucasz. Jeśli to rozumowanie zgadzało się z ciemnowłosym Minyardem, Niklas nawet nie zdawał sobie sprawy z ilości podobieństw dzielonych z tych cichym typem. I tak jego umysł działał na ten moment na resztkach energii, ale zdecydowanie nie na najniższych obrotach. Nie pozwalał sobie na to w towarzystwie innych. Nawet jeśli potem w samotności boleśnie odczuwał skutki takiego podejścia, które zdecydowanie odbijało się na jego psychice. Chociaż w jednym zyskiwał przewagę – zdecydowanie łatwiej odzyskiwał siły niż inni. Coś za coś.
Gdy Niklas powrócił do wnętrza lokalu, odruchowo wpadł w ten sam schemat. Wykonywanie drinków, czasami krótka wymiana zdań, wszystko w zależności od otwartości i ilości alkoholu we krwi danej osoby. Nic nadzwyczajnego. Jego umysł wyparł nawet obsługiwaną przez niego jakiś czas temu czwórkę sportowców, skupiając się jedynie na obecnie płynących minutach, a to oznaczało jedno: nadal nic nie zapowiadało poprawy formy Niklasa dzisiejszego wieczoru. Chociaż ramiona miał rozluźnione, a sympatyczne spojrzenie cyklicznie kierował na kolejne osoby, jego mimika zdawała się być ściśle opanowana. Wiedział jednak, że jedynie wprawne oko mogłoby dostrzec taką zmianę lub musiałby być to ktoś, kogo długo znał. Jaka szkoda, że Riverdale nie zapewniło mu jeszcze nikogo takiego. Albo może to on zbyt mocno się odcinał, czego nie próbował się wypierać. Z własnymi myślami Eschenbach był bardziej szczery niż ktoś mógłby podejrzewać. Szczery do bólu, bez żadnych wyjątków.
Stąd głos Raya dostrzegalnie wyrwał go z rutyny, przywracając odrobinę trzeźwości. Niespiesznie podniósł na niego własne spojrzenie, przez dłuższą chwilę zbierając wszystkie myśli w całość. Niektórzy już speszeni próbowaliby coś na szybkiego wymyślić, inni uznaliby, że pusta gadka to idealny sposób na zapewnienie sobie sztucznie czasu. Niklas jednak tego nie zrobił. Miał tendencję do grania w gierki prowadzone przez ludzi, ale udawanie, że wcale nie używa się mózgu przed trudniejszym pytaniem? Bezsens.
- Nie ma go w spisie – zaczął, czystym i mocnym głosem, o nie zmieniającym się tonie. - W zasadzie ciężko, by się tam znalazł, skoro wszyscy wolą drinki od IBA – ciągnął własną myśl dalej. Nie kwapił się o wykombinowanie czegoś szczególnie dziwnego, z prostego powodu – dla niego „nietypowy” wcale nie równał się „ekscentryczny”. Nie zamierzał też proponować czegoś, czego nie wziąłby do ust albo uważał za popularną pozycję dla popularnych, chcących się odróżniać ludzi. Pod tym względem był do bólu konwencjonalny, a rzucenie mu wstępnego testu przez ciemnowłosego nic nie zmieniało. W tym momencie pomagał fakt, że wcale nie zależało mu szczególnie na obcych, a przynajmniej nie w stopniu, który wywoływał drżenie rąk i obawę o wyśmianie. – Jedna uncja Teton Glacier Vodka, w połączeniu z jedną czwartą Escorial Grün. – Nazwę drinka pominął, uznając ją za nieistotną. Skład był o wiele ważniejszy, pozwalał mu ocenić własne preferencje i odpowiednio zadecydować. - Innych nietypowych propozycji nie mam – zakończył krótko, lecz wypowiedział te słowa w sposób, który brzmiał jak ostatecznie zakończenie sprawy. Jak gdyby nie było żadnych „ale”, a jedynie „tak” lub „nie”.
Może właśnie z powodu takiego toku myślenia kąciki ust Niklasa drgnęły w nieznacznym uśmiechu na żądanie Raya, by nie skonkretyzował własnej wypowiedzi. Jednak oderwał od niego wzrok dopiero w momencie, gdy tamten bezsprzecznie stracił zainteresowanie, zajmując się ponownie własnym światem. Nie odpowiadaj… bo jeszcze zobaczymy, jak twoje propozycje mają się w praktyce. Tak dla Niklasa brzmiała pełna myśl Raya, choć zawarta w niej lakoniczność nie dawała pewności. Prawdopodobnie również na tym polegała cała sztuczka mężczyzny. Jeśli nie wyrzucasz z siebie milion słów na minutę, twoje myśli zostają zinterpretowane w sposób, który odczuwa druga osoba. Niczego nie narzucasz. Jeśli to rozumowanie zgadzało się z ciemnowłosym Minyardem, Niklas nawet nie zdawał sobie sprawy z ilości podobieństw dzielonych z tych cichym typem. I tak jego umysł działał na ten moment na resztkach energii, ale zdecydowanie nie na najniższych obrotach. Nie pozwalał sobie na to w towarzystwie innych. Nawet jeśli potem w samotności boleśnie odczuwał skutki takiego podejścia, które zdecydowanie odbijało się na jego psychice. Chociaż w jednym zyskiwał przewagę – zdecydowanie łatwiej odzyskiwał siły niż inni. Coś za coś.
Gdy Niklas powrócił do wnętrza lokalu, odruchowo wpadł w ten sam schemat. Wykonywanie drinków, czasami krótka wymiana zdań, wszystko w zależności od otwartości i ilości alkoholu we krwi danej osoby. Nic nadzwyczajnego. Jego umysł wyparł nawet obsługiwaną przez niego jakiś czas temu czwórkę sportowców, skupiając się jedynie na obecnie płynących minutach, a to oznaczało jedno: nadal nic nie zapowiadało poprawy formy Niklasa dzisiejszego wieczoru. Chociaż ramiona miał rozluźnione, a sympatyczne spojrzenie cyklicznie kierował na kolejne osoby, jego mimika zdawała się być ściśle opanowana. Wiedział jednak, że jedynie wprawne oko mogłoby dostrzec taką zmianę lub musiałby być to ktoś, kogo długo znał. Jaka szkoda, że Riverdale nie zapewniło mu jeszcze nikogo takiego. Albo może to on zbyt mocno się odcinał, czego nie próbował się wypierać. Z własnymi myślami Eschenbach był bardziej szczery niż ktoś mógłby podejrzewać. Szczery do bólu, bez żadnych wyjątków.
Stąd głos Raya dostrzegalnie wyrwał go z rutyny, przywracając odrobinę trzeźwości. Niespiesznie podniósł na niego własne spojrzenie, przez dłuższą chwilę zbierając wszystkie myśli w całość. Niektórzy już speszeni próbowaliby coś na szybkiego wymyślić, inni uznaliby, że pusta gadka to idealny sposób na zapewnienie sobie sztucznie czasu. Niklas jednak tego nie zrobił. Miał tendencję do grania w gierki prowadzone przez ludzi, ale udawanie, że wcale nie używa się mózgu przed trudniejszym pytaniem? Bezsens.
- Nie ma go w spisie – zaczął, czystym i mocnym głosem, o nie zmieniającym się tonie. - W zasadzie ciężko, by się tam znalazł, skoro wszyscy wolą drinki od IBA – ciągnął własną myśl dalej. Nie kwapił się o wykombinowanie czegoś szczególnie dziwnego, z prostego powodu – dla niego „nietypowy” wcale nie równał się „ekscentryczny”. Nie zamierzał też proponować czegoś, czego nie wziąłby do ust albo uważał za popularną pozycję dla popularnych, chcących się odróżniać ludzi. Pod tym względem był do bólu konwencjonalny, a rzucenie mu wstępnego testu przez ciemnowłosego nic nie zmieniało. W tym momencie pomagał fakt, że wcale nie zależało mu szczególnie na obcych, a przynajmniej nie w stopniu, który wywoływał drżenie rąk i obawę o wyśmianie. – Jedna uncja Teton Glacier Vodka, w połączeniu z jedną czwartą Escorial Grün. – Nazwę drinka pominął, uznając ją za nieistotną. Skład był o wiele ważniejszy, pozwalał mu ocenić własne preferencje i odpowiednio zadecydować. - Innych nietypowych propozycji nie mam – zakończył krótko, lecz wypowiedział te słowa w sposób, który brzmiał jak ostatecznie zakończenie sprawy. Jak gdyby nie było żadnych „ale”, a jedynie „tak” lub „nie”.
Niklas mógł kompletnie zignorować słowa Raya i tak czy inaczej odpowiedzieć na zadane mu wcześniej przez Nylesa pytanie. Jakby nie patrzeć, Minyard nie miał nad nim żadnej władzy. A jednak z jakiegoś powodu tego nie zrobił. Vance mruknął coś pod nosem nieznacznie niezadowolony z takiego, a nie innego obrotu sprawy i podniósł rękę, by przetrzeć kilka razy kark, nim zaczął popijać swojego drinka. Henderson pozwolił, by wyraźny zawód wykwitł na jego twarzy, powstrzymał jednak dodatkowe jęknięcie na głos. A tak bardzo chcieli usłyszeć co takiego wymyśliłby ich nowy ulubiony, spokojny barman. Kto wie może faktycznie wyszedłby nawet z pomysłem, który mogliby jakkolwiek wykorzystać? Musieli się jednak pogodzić z tym, że jeśli chcieli cokolwiek z niego wyciągnąć, albo musieli sami ruszyć głową - nie żeby nie robili tego cały czas - albo złapać Niklasa, gdy Raya nie będzie obok. Jeśli w ogóle mieli pamiętać o tym aż tak długo, co w obecnym momencie było raczej wątpliwe. Zwłaszcza przy takiej ilości alkoholu.
I fakcie, że nawet po jego powrocie, Ray momentalnie ponownie odciął go od innych. Cieżko było stwierdzić czy był to czym absolutnie świadomy, czy też wręcz przeciwnie. Być może w ich grupie istniała niepisana zasada, wraz z którą gdy Minyard oddalał się sam, reszta zwyczajnie czekała aż wróci. Być może jeśli chciał, by podążali za nim, dawał im jakiś konkretniejszy sygnał, którego inni zwyczajnie nie rozpoznawali. Być może dawał im taki sam sygnał, gdy chciał by pozostali na miejscach.
Być może.
Sposób w jaki funkcjonowała jego ekipa zawsze był dla innych jedną wielką niewiadomą, której nikt nie zamierzał tłumaczyć. I zdecydowanie nie miało się to zmienić w najbliższej przyszłości... jak i tej dalszej. Nawet jeśli pozostała trójka lubiła trajkotać na różne tematy, nie znaczyło to że zdradzali jakiekolwiek ważniejsze informacje, które mogłyby komukolwiek zagrozić. No, dwójka. W końcu Vance przez większość czasu mówił głównie o lacrosse. Chyba, że został o coś zapytany.
W międzyczasie Jessie wybuchł gwałtownie śmiechem słysząc jakiś tekst ze strony Nylesa. Biorąc pod uwagę fakt, że dosłownie zgiął się w pół na krześle przez dłuższy czas nie mogąc złapać tchu, albo było to coś wyjątkowo śmiesznego, albo alkohol stopniowo zaczynał robić swoje. Nie żeby Henderson był w lepszym stanie. Obaj przyciągali na tyle dużo uwagi, by Vance posłał im zdegustowane spojrzenie, podczas gdy ludzie dookoła obracali się nieznacznie w ich kierunku, wyraźnie chcąc zobaczyć kto robi aż tyle hałasu. Niektórzy z nich próbowali zapewne rozszyfrować co aż tak bardzo rozbawiło dwójkę przyjaciół, ich zainteresowanie szybko jednak znikało, gdy wracali do swoich spraw. Tak właśnie działały kluby. Nawet jeśli ktoś ściągał twoją uwagę na kilka sekund, działo się zbyt wiele, by śledzić wzrokiem wyłącznie jeden punkt.
— Jak widać nie wszyscy — odpowiedział beznamiętnie, nawet nie zmieniając pozycji. Nie posłał żadnego spojrzenia w stronę swoich kumpli. Nie skomentował faktu, że wybranego przez niego drinka nie było w spisie. Ale przede wszystkim zastanawiał się czy chłopak rzeczywiście odniósł jego słowa do alkoholu, czy też w wyjątkowo sprytny sposób zmienił temat, by uniknąć odpowiedzi na prawdziwe pytanie. Nie znał go na tyle, by móc z pełnym przekonaniem określić jego zachowanie. Minyard bardzo często wyciągał pytania, które padały w konkretnej sytuacji kilka minut (godzin, a nawet dni) wcześniej w całkowicie nowym kontekście. Nic dziwnego, że inni potrafili się pogubić. Ale... jeśli barman faktycznie wykorzystał podsunięty temat, znaczyłby że był jeszcze sprytniejszy niż początkowo założył.
Nie drążył tematu. Jego zainteresowanie momentalnie przygasło, w dokładnie ten sam sposób co wcześniej, pozostawiając na jego twarzy ten sam beznamiętny wzrok co wcześniej. Podniósł w końcu rękę, eksponując tym samym ten sam czarny materiał co zawsze, skutecznie zasłaniający całe tego przedramiona. Dłonią skierowaną wierzchem do góry, machnął nieznacznie dwoma palcami w swoim kierunku. W dość wymownym geście. Wyglądało na to, że nie zamierzał w żaden sposób protestować. Skoro już podał mu swoją propozycję, był gotów jej spróbować, nawet jeśli ciężko było wywnioskować po jego twarzy czy na podstawie samego brzmienia faktycznie przypadła mu do gustu.
Odwrócił się plecami do lady, ucinając tym samym konwersację, gdy wrócił do obserwacji całego otoczenia. Tuż po jego ruchu, siedząca nieopodal trójka wstała z miejsca. Vance jeszcze przez chwilę dopijał swojego drinka, nim odstawił szklankę na ladę. Nie dało się ukryć, że gdy podchodzili do Raya, wzrok Nylesa wydawał się być już nieznacznie zamglony, a na jego twarzy błąkał się nieco nieprzytomny uśmiech.
Zachwiał się w którymś momencie na tyle, by wpaść na Jessiego, ponownie wybuchając śmiechem. Nawet blondyn zaśmiał się przewracając oczami i szturchnął go łokciem w bok, zaraz od siebie odpychając.
— Raaaaaay — a jednak w jego ręce był jeszcze jeden ocalały shot. Powiedzmy. Wyglądało na to, że jego połówka zdążyła wylądować albo na ziemi, albo na spodniach Hendersona. Ciężko było stwierdzić przy obecnym świetle.
— Ray, idziemy na przejaszżdżkhę?
— Mówiłem ci już, że później. Dopiero przyszliśmy — Jessie kopnął go lekko w kostkę i zachwiał się nieznacznie w miejscu. Vance momentalnie przytrzymał go ręką, rzucając kontrolne spojrzenie obserwującemu ich ciemnowłosemu Minyardowi. Blondyn spojrzał na Jenkinsa i mruknął coś pod nosem, nie odezwał się w żaden konkretniejszy sposób.
— Nie ma za co. Mimo to zgadzam się z Jessiem, nawet jeszcze nie byliśmy na parkiecie. Idziesz?
Zatrzymał wzrok na Rayu, który machnął na nich ręką, wyraźnie ich odprawiając. Z jednym wyjąkiem.
— Jess.
— Ray — chłodny wzrok kuzyna nie zrobił na nim większego wrażenia. Mierzyli się przez chwilę wzrokiem, nim w końcu jasnowłosy podszedł do niego, klepiąc jedynie Nylesa w policzek z otwartej dłoni. Oparł się o ladę obok niego, przodem do Niklasa.
— Co zamówiłeś?
Wzruszył ramionami w odpowiedzi. Nazwa drinka i tak nie miała dla niego większego znaczenia. Zresztą patrząc na stan starszego Minyarda, jak na razie wystarczyło mu alkoholu. Już teraz ruszał się nieznacznie na boki w rytm muzyki.
— Zszłapiemy się później!
— Nie daj się przelecieć Vance.
— Bardzo zabaw-... zabieraj ręce z mojej dupy Nyles, zanim twój ryj zapozna się z podłogą.
— Upsss.
Henderson błyskawicznie zabrał ręce, cały czas chichocząc przy tym jak idiota, gdy zaraz tak czy siak pociągnął Jenkinsa na parkiet, znikając wśród innych ludzi. Ray odprowadził ich wzrokiem zaraz obracając się nieznacznie w bok, by spojrzeć kątem oka na Jessiego.
— Gdzie z wcześniej koleś ten? — zapytał nagle rozglądając się w poszukiwaniu bruneta. Nawet jeśli nie brał udziału we wcześniej potyczce, widział ją doskonale.
— Często to... zdarza się? Musi być ciężko. Barmanem być.
Nawet jeśli w przeciwieństwie do Nylesa nie miał problemu z poprawnym wypowiadaniem słów, przestawiał je nieco w tak przedziwne sposoby, że konstrukcja gramatyczna leżała i płakała u jego stóp. Poznajcie Jessodę, ucznia Mistrza Yody.
I fakcie, że nawet po jego powrocie, Ray momentalnie ponownie odciął go od innych. Cieżko było stwierdzić czy był to czym absolutnie świadomy, czy też wręcz przeciwnie. Być może w ich grupie istniała niepisana zasada, wraz z którą gdy Minyard oddalał się sam, reszta zwyczajnie czekała aż wróci. Być może jeśli chciał, by podążali za nim, dawał im jakiś konkretniejszy sygnał, którego inni zwyczajnie nie rozpoznawali. Być może dawał im taki sam sygnał, gdy chciał by pozostali na miejscach.
Być może.
Sposób w jaki funkcjonowała jego ekipa zawsze był dla innych jedną wielką niewiadomą, której nikt nie zamierzał tłumaczyć. I zdecydowanie nie miało się to zmienić w najbliższej przyszłości... jak i tej dalszej. Nawet jeśli pozostała trójka lubiła trajkotać na różne tematy, nie znaczyło to że zdradzali jakiekolwiek ważniejsze informacje, które mogłyby komukolwiek zagrozić. No, dwójka. W końcu Vance przez większość czasu mówił głównie o lacrosse. Chyba, że został o coś zapytany.
W międzyczasie Jessie wybuchł gwałtownie śmiechem słysząc jakiś tekst ze strony Nylesa. Biorąc pod uwagę fakt, że dosłownie zgiął się w pół na krześle przez dłuższy czas nie mogąc złapać tchu, albo było to coś wyjątkowo śmiesznego, albo alkohol stopniowo zaczynał robić swoje. Nie żeby Henderson był w lepszym stanie. Obaj przyciągali na tyle dużo uwagi, by Vance posłał im zdegustowane spojrzenie, podczas gdy ludzie dookoła obracali się nieznacznie w ich kierunku, wyraźnie chcąc zobaczyć kto robi aż tyle hałasu. Niektórzy z nich próbowali zapewne rozszyfrować co aż tak bardzo rozbawiło dwójkę przyjaciół, ich zainteresowanie szybko jednak znikało, gdy wracali do swoich spraw. Tak właśnie działały kluby. Nawet jeśli ktoś ściągał twoją uwagę na kilka sekund, działo się zbyt wiele, by śledzić wzrokiem wyłącznie jeden punkt.
— Jak widać nie wszyscy — odpowiedział beznamiętnie, nawet nie zmieniając pozycji. Nie posłał żadnego spojrzenia w stronę swoich kumpli. Nie skomentował faktu, że wybranego przez niego drinka nie było w spisie. Ale przede wszystkim zastanawiał się czy chłopak rzeczywiście odniósł jego słowa do alkoholu, czy też w wyjątkowo sprytny sposób zmienił temat, by uniknąć odpowiedzi na prawdziwe pytanie. Nie znał go na tyle, by móc z pełnym przekonaniem określić jego zachowanie. Minyard bardzo często wyciągał pytania, które padały w konkretnej sytuacji kilka minut (godzin, a nawet dni) wcześniej w całkowicie nowym kontekście. Nic dziwnego, że inni potrafili się pogubić. Ale... jeśli barman faktycznie wykorzystał podsunięty temat, znaczyłby że był jeszcze sprytniejszy niż początkowo założył.
Nie drążył tematu. Jego zainteresowanie momentalnie przygasło, w dokładnie ten sam sposób co wcześniej, pozostawiając na jego twarzy ten sam beznamiętny wzrok co wcześniej. Podniósł w końcu rękę, eksponując tym samym ten sam czarny materiał co zawsze, skutecznie zasłaniający całe tego przedramiona. Dłonią skierowaną wierzchem do góry, machnął nieznacznie dwoma palcami w swoim kierunku. W dość wymownym geście. Wyglądało na to, że nie zamierzał w żaden sposób protestować. Skoro już podał mu swoją propozycję, był gotów jej spróbować, nawet jeśli ciężko było wywnioskować po jego twarzy czy na podstawie samego brzmienia faktycznie przypadła mu do gustu.
Odwrócił się plecami do lady, ucinając tym samym konwersację, gdy wrócił do obserwacji całego otoczenia. Tuż po jego ruchu, siedząca nieopodal trójka wstała z miejsca. Vance jeszcze przez chwilę dopijał swojego drinka, nim odstawił szklankę na ladę. Nie dało się ukryć, że gdy podchodzili do Raya, wzrok Nylesa wydawał się być już nieznacznie zamglony, a na jego twarzy błąkał się nieco nieprzytomny uśmiech.
Zachwiał się w którymś momencie na tyle, by wpaść na Jessiego, ponownie wybuchając śmiechem. Nawet blondyn zaśmiał się przewracając oczami i szturchnął go łokciem w bok, zaraz od siebie odpychając.
— Raaaaaay — a jednak w jego ręce był jeszcze jeden ocalały shot. Powiedzmy. Wyglądało na to, że jego połówka zdążyła wylądować albo na ziemi, albo na spodniach Hendersona. Ciężko było stwierdzić przy obecnym świetle.
— Ray, idziemy na przejaszżdżkhę?
— Mówiłem ci już, że później. Dopiero przyszliśmy — Jessie kopnął go lekko w kostkę i zachwiał się nieznacznie w miejscu. Vance momentalnie przytrzymał go ręką, rzucając kontrolne spojrzenie obserwującemu ich ciemnowłosemu Minyardowi. Blondyn spojrzał na Jenkinsa i mruknął coś pod nosem, nie odezwał się w żaden konkretniejszy sposób.
— Nie ma za co. Mimo to zgadzam się z Jessiem, nawet jeszcze nie byliśmy na parkiecie. Idziesz?
Zatrzymał wzrok na Rayu, który machnął na nich ręką, wyraźnie ich odprawiając. Z jednym wyjąkiem.
— Jess.
— Ray — chłodny wzrok kuzyna nie zrobił na nim większego wrażenia. Mierzyli się przez chwilę wzrokiem, nim w końcu jasnowłosy podszedł do niego, klepiąc jedynie Nylesa w policzek z otwartej dłoni. Oparł się o ladę obok niego, przodem do Niklasa.
— Co zamówiłeś?
Wzruszył ramionami w odpowiedzi. Nazwa drinka i tak nie miała dla niego większego znaczenia. Zresztą patrząc na stan starszego Minyarda, jak na razie wystarczyło mu alkoholu. Już teraz ruszał się nieznacznie na boki w rytm muzyki.
— Zszłapiemy się później!
— Nie daj się przelecieć Vance.
— Bardzo zabaw-... zabieraj ręce z mojej dupy Nyles, zanim twój ryj zapozna się z podłogą.
— Upsss.
Henderson błyskawicznie zabrał ręce, cały czas chichocząc przy tym jak idiota, gdy zaraz tak czy siak pociągnął Jenkinsa na parkiet, znikając wśród innych ludzi. Ray odprowadził ich wzrokiem zaraz obracając się nieznacznie w bok, by spojrzeć kątem oka na Jessiego.
— Gdzie z wcześniej koleś ten? — zapytał nagle rozglądając się w poszukiwaniu bruneta. Nawet jeśli nie brał udziału we wcześniej potyczce, widział ją doskonale.
— Często to... zdarza się? Musi być ciężko. Barmanem być.
Nawet jeśli w przeciwieństwie do Nylesa nie miał problemu z poprawnym wypowiadaniem słów, przestawiał je nieco w tak przedziwne sposoby, że konstrukcja gramatyczna leżała i płakała u jego stóp. Poznajcie Jessodę, ucznia Mistrza Yody.
Wypowiedzi Niklasa brzmiały jasno, z pozoru nie kryjąc żadnych dodatkowych możliwości interpretacji jego słów. Pełne, skonkretyzowane, z reguły odpowiednio zabarwione emocjonalnie momentalnie wskazywały tor myślenia Eschenbacha. Żadnych trudności, domyślania się... Proste, prawda? Jednak gdyby tylko ludzie znali choć małą cząstkę, zadziwiająco płynnie pojawiających się i znikających w jego głowie, myśli, większość wypowiadanych przez niego słów byłaby dużo mniej oczywista. Uściślając: ich ukierunkowanie i cel mógłby być zastanawiający. Zwłaszcza, że Niklas świetnie wyłapywał wszystkie szczegóły pojawiające się w zachowaniu innych i dokładnie wbijał je w otchłań własnego umysłu, nawet jeśli jego kolejne słowa zdawały się na to nie wskazywać. Nie robił tego jednak dla własnych korzyści, a przynajmniej nie całkowicie. Nieraz zdarzało mu się kierować rozmowę w bezpieczniejsze rejony, doskonale wiedząc, że nie był to odpowiedni moment na wnikanie w dany temat – dla obu ze stron. Niemniej zanotowanie tego w pamięci pozwalało mu wrócić do sprawy, gdy tylko uznał to stosowne, albo… nie powrócić w ogóle. Ta strona charakteru Niklasa prezentowała się całkiem dobrze, nie zawierała w sobie większych elementów manipulacji, co pozwalało wręcz uznać jego postępowania za całkowicie w porządku. Jednak pozostawała druga część. Część, którą nie każdy dostrzegał albo po prostu nie miał szansy, by to zrobić. W końcu czyż wymijające odpowiedzi albo niezauważalna zmiana tematu nie były trochę niesprawiedliwe?
Jak zwykle lakoniczna w słowa odpowiedź Raya utwierdziła go w przekonaniu, że i tym razem nie będzie żadnych zastrzeżeń. Zgodził się. Nie dopytywał, nie kontynuował bawienia się w żadne nietypowe propozycje, nie wykazał się także dalszym zainteresowaniem. Dostrzegłszy to bez przejęcia, wzruszył odruchowo ramionami, samemu milknąc. Niklasowi Ray przypominał zapałkę, która momentalnie się wypala, gasnąc. Gdy coś przykuło jego uwagę, ogień wzniecał się, lecz nigdy nie trwał zbyt długo, bo nikt nie potrafił wystarczająco długo podtrzymać iskry. Co za szkoda. W końcu ten ogień nie mógł jedynie palić.
Obrócił się w stronę półek z alkoholami, by wzrokiem szybko powędrować po etykietach. Wybrany przez Niklasa drink zawierał składniki, których nie używali na co dzień z wymienionego już wcześniej powodu – nie były one obecne w popularnie wybieranych przez klientów propozycjach. Klasyki schodziły w ilościach hurtowych, większe unikaty od czasu do czasu, lecz szczęśliwie widniały w asortymencie Koerner. Prawdopodobnie przez skłonność studentów do eksperymentowania, a by spełnić ich oczekiwania czasami trzeba było się czasami mocno napracować. Gdy tylko oczywiście miało się odpowiednie możliwości.
Niespiesznie oddalił się od Raya w celu wzięcia tego, czego potrzebował, by powróciwszy, zastał ciemnowłosego ponownie otoczonego jego własnościami. Słowo to mimowolnie przedarło się przez jego myśli, jednak zaraz poprawił je na mniej ubezwłasnowolniające. Znajomymi. Tak, tak było dużo lepiej, choć nadal nie mógł pozbyć się nieprzyjemnego uczucia, jakie wywołało w nim to skojarzenie. Coś jak gdyby wewnątrz piersi widocznie alarmowało go, że nie wszystko było w porządku. Tyle, że Niklas doskonale zdawał sobie z tego sprawę i teraz jedynie w ciszy przysłuchiwał się rozmowie, prowadzanej przez widocznie już pod wpływem alkoholu, czwórkę. Zabawa się rozkręcała i wyglądało na to, że świętowanie zwycięstwa szło jak z płatka. Przynajmniej mieli co opijać.
Umysł Niklasa pewnie nadal spokojnie przerzucałby myśli, niejako umilając mu tym samym pracę, gdyby ponownie nie usłyszał czegoś, co błyskawicznie wyrwało go z ram schematu. Nie podniósł jednak na nich wzroku, jedynie poczuł jak gdyby mózg wskoczył na intensywniejszy tryb pracy. Jessie został z Rayem, mimo że niekoniecznie było to spełnieniem jego marzeń, a wystarczył tylko jeden wyraz i znaczące spojrzenie ciemnowłosego. Cholerny lider. Na razie nie znajdował innego wytłumaczenia postępowania całej grupy, która na pierwszy rzut oka zadawała się działać według zasad Raya, choć… ten kuriozalnie nie wydawał żadnych rozkazów. Oczywiście wszystkie te słowa brzmiały dosyć dosadnie, lecz Eschenbach obawiał się, że wcale tak bardzo nie mija się z prawdą. O ile można cokolwiek wnioskować po samym ich zachowaniu, w dodatku po zaledwie dwóch krótkich spotkaniach. Ta spostrzegawczość kiedyś mu mocno zaszkodzi. Tego zaczynał być powoli już pewien, zastanawiał się jedynie, kiedy odczuje skutki. I jak mocno.
Podsunął szklankę z gotowym płynem w stronę Ray'a, w tym samym czasie uważnie wysłuchując słów Jessiego. W tej chwili słowo „uważnie” wcale nie traciło na znaczeniu, bo musiał się naprawdę mocno skupić, by w ogóle zrozumieć blondyna. Nie chodziło wcale o bełkotliwą mowę, ale o zadziwiająco zmienioną składnie zdania, co na początku wywołało w nim zdziwienie, by potem mimowolnie parsknął śmiechem, gdy Jessie zakończył swój interesujący wywód. Nie był to pierwszy raz, gdy słyszał nowe wersje gramatyki języka angielskiego, ale tym razem miał do czynienia z wybitnym specjalistą od szyku wyrazów! I to w dodatku z ogromnym zamiłowaniem, jeśli potrafił poprzestawiać prawie każde słowo. Pewnie gdyby blondyn w czymś by mu się wcześniej naprzykrzył, słuchanie go mogłoby kwalifikować się jako katorga, aczkolwiek Niklas darzył go wstępną sympatią, dzięki czemu uśmiechnął się lekko w jego stronę, odpowiadając na zadane pytania.
- Tamten uparty? – dopytał, a głowę obrócił w stronę dalszej części baru, by upewnić się, że brunet faktycznie zniknął. – Chyba postanowił wypijać nowojorskie drinki z kimś bardziej dogadanym albo… poleciał po słownik, by zaimponować mi kolejną swoją propozycją, kto wie – uznał nieco złośliwie, lecz nadal nie posunął się za daleko. Obrażanie kogoś za czyimś plecami jeszcze bardziej nie leżało w jego guście, zwłaszcza że Niklas tak delikatnie potraktował studenta nie dlatego, że nie potrafił inaczej. Zwyczajnie nie zamierzał okazywać mu wściekłości, gdy jeszcze na nią nie zasłużył. Choć prawdopodobnie mało kto chciałby uzyskać tę wątpliwą przyjemność.
- Jak wszędzie – odparł z szerszym uśmiechem, bo ta składnia po prostu zwalała go z nóg. Nawet Niklas po przyjeździe tutaj mówił lepiej po angielsku niż blondwłosy w tym momencie, więc ciężko było pozostać kompletnie niewzruszonym. – Ale zawsze znajdzie się ktoś, kto zrobi na tobie pozytywne wrażenie, standard u ludzi – mówił dalej, by za moment zatrzymać na nim wzrok i dodać coś jeszcze. – W zasadzie zaproponowałbym ci kolejnego drinka, ale wydaje mi się, że wtedy nie moglibyśmy sobie dalej tak ładnie rozmawiać – skomentował, mimo że wszelkie konwersacje z barmanami i tak z reguły ucinały się błyskawicznie. Dlatego nie zaskoczyłoby go, gdyby blondyn nagle wyskoczyłby na parkiet, nawet mu nie odpowiadając, lecz w tym przypadku wiedział, że tak szybko nie będzie. Najpierw zobaczy znak Raya, w końcu to on tu decydował. Eschenbach powoli uznawał to za pewność, mimo że dalej pełnił rolę „kogoś, kto będzie go obsługiwał”.
Jak zwykle lakoniczna w słowa odpowiedź Raya utwierdziła go w przekonaniu, że i tym razem nie będzie żadnych zastrzeżeń. Zgodził się. Nie dopytywał, nie kontynuował bawienia się w żadne nietypowe propozycje, nie wykazał się także dalszym zainteresowaniem. Dostrzegłszy to bez przejęcia, wzruszył odruchowo ramionami, samemu milknąc. Niklasowi Ray przypominał zapałkę, która momentalnie się wypala, gasnąc. Gdy coś przykuło jego uwagę, ogień wzniecał się, lecz nigdy nie trwał zbyt długo, bo nikt nie potrafił wystarczająco długo podtrzymać iskry. Co za szkoda. W końcu ten ogień nie mógł jedynie palić.
Obrócił się w stronę półek z alkoholami, by wzrokiem szybko powędrować po etykietach. Wybrany przez Niklasa drink zawierał składniki, których nie używali na co dzień z wymienionego już wcześniej powodu – nie były one obecne w popularnie wybieranych przez klientów propozycjach. Klasyki schodziły w ilościach hurtowych, większe unikaty od czasu do czasu, lecz szczęśliwie widniały w asortymencie Koerner. Prawdopodobnie przez skłonność studentów do eksperymentowania, a by spełnić ich oczekiwania czasami trzeba było się czasami mocno napracować. Gdy tylko oczywiście miało się odpowiednie możliwości.
Niespiesznie oddalił się od Raya w celu wzięcia tego, czego potrzebował, by powróciwszy, zastał ciemnowłosego ponownie otoczonego jego własnościami. Słowo to mimowolnie przedarło się przez jego myśli, jednak zaraz poprawił je na mniej ubezwłasnowolniające. Znajomymi. Tak, tak było dużo lepiej, choć nadal nie mógł pozbyć się nieprzyjemnego uczucia, jakie wywołało w nim to skojarzenie. Coś jak gdyby wewnątrz piersi widocznie alarmowało go, że nie wszystko było w porządku. Tyle, że Niklas doskonale zdawał sobie z tego sprawę i teraz jedynie w ciszy przysłuchiwał się rozmowie, prowadzanej przez widocznie już pod wpływem alkoholu, czwórkę. Zabawa się rozkręcała i wyglądało na to, że świętowanie zwycięstwa szło jak z płatka. Przynajmniej mieli co opijać.
Umysł Niklasa pewnie nadal spokojnie przerzucałby myśli, niejako umilając mu tym samym pracę, gdyby ponownie nie usłyszał czegoś, co błyskawicznie wyrwało go z ram schematu. Nie podniósł jednak na nich wzroku, jedynie poczuł jak gdyby mózg wskoczył na intensywniejszy tryb pracy. Jessie został z Rayem, mimo że niekoniecznie było to spełnieniem jego marzeń, a wystarczył tylko jeden wyraz i znaczące spojrzenie ciemnowłosego. Cholerny lider. Na razie nie znajdował innego wytłumaczenia postępowania całej grupy, która na pierwszy rzut oka zadawała się działać według zasad Raya, choć… ten kuriozalnie nie wydawał żadnych rozkazów. Oczywiście wszystkie te słowa brzmiały dosyć dosadnie, lecz Eschenbach obawiał się, że wcale tak bardzo nie mija się z prawdą. O ile można cokolwiek wnioskować po samym ich zachowaniu, w dodatku po zaledwie dwóch krótkich spotkaniach. Ta spostrzegawczość kiedyś mu mocno zaszkodzi. Tego zaczynał być powoli już pewien, zastanawiał się jedynie, kiedy odczuje skutki. I jak mocno.
Podsunął szklankę z gotowym płynem w stronę Ray'a, w tym samym czasie uważnie wysłuchując słów Jessiego. W tej chwili słowo „uważnie” wcale nie traciło na znaczeniu, bo musiał się naprawdę mocno skupić, by w ogóle zrozumieć blondyna. Nie chodziło wcale o bełkotliwą mowę, ale o zadziwiająco zmienioną składnie zdania, co na początku wywołało w nim zdziwienie, by potem mimowolnie parsknął śmiechem, gdy Jessie zakończył swój interesujący wywód. Nie był to pierwszy raz, gdy słyszał nowe wersje gramatyki języka angielskiego, ale tym razem miał do czynienia z wybitnym specjalistą od szyku wyrazów! I to w dodatku z ogromnym zamiłowaniem, jeśli potrafił poprzestawiać prawie każde słowo. Pewnie gdyby blondyn w czymś by mu się wcześniej naprzykrzył, słuchanie go mogłoby kwalifikować się jako katorga, aczkolwiek Niklas darzył go wstępną sympatią, dzięki czemu uśmiechnął się lekko w jego stronę, odpowiadając na zadane pytania.
- Tamten uparty? – dopytał, a głowę obrócił w stronę dalszej części baru, by upewnić się, że brunet faktycznie zniknął. – Chyba postanowił wypijać nowojorskie drinki z kimś bardziej dogadanym albo… poleciał po słownik, by zaimponować mi kolejną swoją propozycją, kto wie – uznał nieco złośliwie, lecz nadal nie posunął się za daleko. Obrażanie kogoś za czyimś plecami jeszcze bardziej nie leżało w jego guście, zwłaszcza że Niklas tak delikatnie potraktował studenta nie dlatego, że nie potrafił inaczej. Zwyczajnie nie zamierzał okazywać mu wściekłości, gdy jeszcze na nią nie zasłużył. Choć prawdopodobnie mało kto chciałby uzyskać tę wątpliwą przyjemność.
- Jak wszędzie – odparł z szerszym uśmiechem, bo ta składnia po prostu zwalała go z nóg. Nawet Niklas po przyjeździe tutaj mówił lepiej po angielsku niż blondwłosy w tym momencie, więc ciężko było pozostać kompletnie niewzruszonym. – Ale zawsze znajdzie się ktoś, kto zrobi na tobie pozytywne wrażenie, standard u ludzi – mówił dalej, by za moment zatrzymać na nim wzrok i dodać coś jeszcze. – W zasadzie zaproponowałbym ci kolejnego drinka, ale wydaje mi się, że wtedy nie moglibyśmy sobie dalej tak ładnie rozmawiać – skomentował, mimo że wszelkie konwersacje z barmanami i tak z reguły ucinały się błyskawicznie. Dlatego nie zaskoczyłoby go, gdyby blondyn nagle wyskoczyłby na parkiet, nawet mu nie odpowiadając, lecz w tym przypadku wiedział, że tak szybko nie będzie. Najpierw zobaczy znak Raya, w końcu to on tu decydował. Eschenbach powoli uznawał to za pewność, mimo że dalej pełnił rolę „kogoś, kto będzie go obsługiwał”.
Nie odprowadził Niklasa wzrokiem, gdy ten szedł po alkohole. Nie patrzył mu też na ręce gdy przygotowywał jego zamówienie. Zresztą wcale nie musiał tego robić, bo błyskawicznie u jego boku znalazły się te same jednostki co zawsze, skutecznie skupiające uwagę otoczenia właśnie na sobie.
Nie na milczącym Rayu.
Jedno słowo wystarczyło praktycznie zawsze. Minyard rzadko kiedy się powtarzał. Jeśli już, robił to głównie wtedy gdy miał nieco lepszy humor. Jeśli można go było w ogóle określić w podobny sposób. Gdy natomiast było z nim nieco gorzej...
Cóż, wtedy inni tym bardziej nie mieli ochoty się z nim spierać. Prawdopodobnie zawsze najgorszy był moment, gdy Raya zaczynały dopadać skutki odstawienia leków. Nic dziwnego, że Vance zawsze pilnował by Jessie miał przy sobie jego medykamenty, a Nyles... Nyles dbał o inne rzeczy. Takie, które sprawiały że tak jak teraz Minyard wyglądał na niezwykle wyluzowanego - nawet jeśli był to zdecydowanie inny rodzaj, niż ten który przychodził większości ludzi na myśl w pierwszym momencie. Nie polegał na błędnym wzroku, błogiej i niczego nieświadomej minie, ani zwyczajnym braku orientacji w sytuacji. Wyglądał raczej jak rozleniwiona puma. Rozłożona nonszalancko na gałęzi drzewa z której obserwowała tłoczące się w pobliżu potencjalne ofiary. Łatwo byłoby wyobrazić sobie jej poruszający się powoli czarny ogon, zamykające się od czasu do czasu łapy, a nawet przeciągłe ziewnięcie sugerujące bezgraniczny spokój. A jednak coś w jej ślepiach sprawiało, że wszystkie zwierzęta i tak obchodziły ją szerokim łukiem. Drobny element, który utwierdzał je w przekonaniu że wystarczył jeden niewłaściwy ruch, znalezienie się zbyt blisko, by puma przeistoczyła się w maszynę do zabijania.
Acz Rayowi bliżej byłoby prawdopodobnie do Samca Alfa wilczej watahy. Zamykającego szyk i wiecznie czujnie obserwującego czy nikt nie zagraża jego grupie. Odcięty od innych samotnik w grupie. Brzmiało jak paradoks, który pasował do niego doskonale.
Wystarczył ruch ze strony Niklasa, by ten spokojnie zwrócił się w jego kierunku i sięgnął po szklankę. Zamieszał nieznacznie płyn, nim uniósł go ku górze upijając drobny łyk. Jessie posłał mu krótkie spojrzenie, zupełnie jakby przez chwilę oczekiwał od niego jakiejkolwiek reakcji. Nawet jeśli znał go na tyle dobrze, by wiedzieć że żadnej się nie doczeka, niezależnie od tego czy drink trafiał w jego gusta czy był zwyczajnie paskudny. Niezbadane były ścieżki Raya.
— Załatwiłeś akcentem go? — zapytał rozbawiony chwiejąc się nieznacznie na boki. Nie minęła nawet sekunda, nim przechylił się niebezpiecznie w lewo. Minyard posłał kuzynowi krótkie spojrzenie zupełnie jakby sprawdzał czy był to moment, w którym miał się odsunąć i pozwolić mu runąć na podłogę czy też zagrożenie zwyczajnie minęło. Ostatecznie nie musiał się niczym przejmować. Jessie odzyskał pion i przymknął powieki zadowolony z Bóg-wie-czego.
— Ja to! To ja! — jego ręka wystrzeliła do góry na wspomnienie o pozytywnym wrażeniu. Ray w ostatniej chwili odchylił się gwałtownie w tył ze swoim drinkiem unikając tym samym wytrącenia mu szklanki z dłoni. Jego twarz ponownie zmieniła wyraz, choć Jess był tak wstawiony, że prawdopodobnie tylko Niklas mógł dostrzec minę wskazującą na zastanawianie się czy powinien już złapać go za fraki i usadzić w miejscu jak rozbrykanego szczeniaka, czy dać mu jeszcze jedną szansę. Sam fakt, że nadal się zastanawiał świadczył dość wiele. Jakby nie patrzeć, nie był kimś kto czekał przed wykonaniem akcji. Działał błyskawicznie. Jak widać Jessie miał pod tym względem nieco więcej ulg niż inni.
— Oww na twój koszt? Drinków odmawiam nie nigdy...
— Żadnego alkoholu.
— ... Ray ale odmawia mnie... za... — burknął wyraźnie gubiąc się we własnej konstrukcji zdania, nim w końcu wzruszył ramionami patrząc na kuzyna. Utkwił wzrok w trzymanej przez niego szklance, nie odezwał się jednak ani słowem. Minyard znał ten wzrok. Doskonale wiedział, że był swego rodzaju kontrolą jak wiele czasu zajmie mu jeszcze sterczenie w miejscu, podczas gdy Vance i Nyles bawili się na parkiecie. Jak wielkim zaskoczeniem był zatem fakt, że ciemnowłosy wyraźnie nigdzie się nie spieszył, gdy upijał powoli drobny łyk po łyku, nawet nie patrząc w kierunku blondyna. Te powolne, niedostrzegalne dla większości tortury były jedną z rzeczy, które zawsze niezmiernie irytowały Jessiego. Zwłaszcza że nie zawsze potrafił stwierdzić czy jego kuzyn faktycznie czerpał z nich jakąkolwiek satysfakcję. Nic nie frustrowało go bardziej niż konieczność odpuszczenia.
— Za minut trzydzieści. Godziny do. Dwór na pójdę, powietrzem odetchnę.
— Poetą zostanę.
— Wal się Ray — patrzcie, jeśli chodziło o przeklinanie to pamiętał w jakiej kolejności wypowiadać słowa. Wyraźnie się obruszył po zwróconej uwadze i odwrócił w kierunku Eschenbacha zupełnie jakby to on w zaistniałej sytuacji był jego prawdziwym kumplem.
— Pamiętam. Zapamiętam. Wrócę.
Wydajcie mu jakiś tomik, poważnie.
Nie na milczącym Rayu.
Jedno słowo wystarczyło praktycznie zawsze. Minyard rzadko kiedy się powtarzał. Jeśli już, robił to głównie wtedy gdy miał nieco lepszy humor. Jeśli można go było w ogóle określić w podobny sposób. Gdy natomiast było z nim nieco gorzej...
Cóż, wtedy inni tym bardziej nie mieli ochoty się z nim spierać. Prawdopodobnie zawsze najgorszy był moment, gdy Raya zaczynały dopadać skutki odstawienia leków. Nic dziwnego, że Vance zawsze pilnował by Jessie miał przy sobie jego medykamenty, a Nyles... Nyles dbał o inne rzeczy. Takie, które sprawiały że tak jak teraz Minyard wyglądał na niezwykle wyluzowanego - nawet jeśli był to zdecydowanie inny rodzaj, niż ten który przychodził większości ludzi na myśl w pierwszym momencie. Nie polegał na błędnym wzroku, błogiej i niczego nieświadomej minie, ani zwyczajnym braku orientacji w sytuacji. Wyglądał raczej jak rozleniwiona puma. Rozłożona nonszalancko na gałęzi drzewa z której obserwowała tłoczące się w pobliżu potencjalne ofiary. Łatwo byłoby wyobrazić sobie jej poruszający się powoli czarny ogon, zamykające się od czasu do czasu łapy, a nawet przeciągłe ziewnięcie sugerujące bezgraniczny spokój. A jednak coś w jej ślepiach sprawiało, że wszystkie zwierzęta i tak obchodziły ją szerokim łukiem. Drobny element, który utwierdzał je w przekonaniu że wystarczył jeden niewłaściwy ruch, znalezienie się zbyt blisko, by puma przeistoczyła się w maszynę do zabijania.
Acz Rayowi bliżej byłoby prawdopodobnie do Samca Alfa wilczej watahy. Zamykającego szyk i wiecznie czujnie obserwującego czy nikt nie zagraża jego grupie. Odcięty od innych samotnik w grupie. Brzmiało jak paradoks, który pasował do niego doskonale.
Wystarczył ruch ze strony Niklasa, by ten spokojnie zwrócił się w jego kierunku i sięgnął po szklankę. Zamieszał nieznacznie płyn, nim uniósł go ku górze upijając drobny łyk. Jessie posłał mu krótkie spojrzenie, zupełnie jakby przez chwilę oczekiwał od niego jakiejkolwiek reakcji. Nawet jeśli znał go na tyle dobrze, by wiedzieć że żadnej się nie doczeka, niezależnie od tego czy drink trafiał w jego gusta czy był zwyczajnie paskudny. Niezbadane były ścieżki Raya.
— Załatwiłeś akcentem go? — zapytał rozbawiony chwiejąc się nieznacznie na boki. Nie minęła nawet sekunda, nim przechylił się niebezpiecznie w lewo. Minyard posłał kuzynowi krótkie spojrzenie zupełnie jakby sprawdzał czy był to moment, w którym miał się odsunąć i pozwolić mu runąć na podłogę czy też zagrożenie zwyczajnie minęło. Ostatecznie nie musiał się niczym przejmować. Jessie odzyskał pion i przymknął powieki zadowolony z Bóg-wie-czego.
— Ja to! To ja! — jego ręka wystrzeliła do góry na wspomnienie o pozytywnym wrażeniu. Ray w ostatniej chwili odchylił się gwałtownie w tył ze swoim drinkiem unikając tym samym wytrącenia mu szklanki z dłoni. Jego twarz ponownie zmieniła wyraz, choć Jess był tak wstawiony, że prawdopodobnie tylko Niklas mógł dostrzec minę wskazującą na zastanawianie się czy powinien już złapać go za fraki i usadzić w miejscu jak rozbrykanego szczeniaka, czy dać mu jeszcze jedną szansę. Sam fakt, że nadal się zastanawiał świadczył dość wiele. Jakby nie patrzeć, nie był kimś kto czekał przed wykonaniem akcji. Działał błyskawicznie. Jak widać Jessie miał pod tym względem nieco więcej ulg niż inni.
— Oww na twój koszt? Drinków odmawiam nie nigdy...
— Żadnego alkoholu.
— ... Ray ale odmawia mnie... za... — burknął wyraźnie gubiąc się we własnej konstrukcji zdania, nim w końcu wzruszył ramionami patrząc na kuzyna. Utkwił wzrok w trzymanej przez niego szklance, nie odezwał się jednak ani słowem. Minyard znał ten wzrok. Doskonale wiedział, że był swego rodzaju kontrolą jak wiele czasu zajmie mu jeszcze sterczenie w miejscu, podczas gdy Vance i Nyles bawili się na parkiecie. Jak wielkim zaskoczeniem był zatem fakt, że ciemnowłosy wyraźnie nigdzie się nie spieszył, gdy upijał powoli drobny łyk po łyku, nawet nie patrząc w kierunku blondyna. Te powolne, niedostrzegalne dla większości tortury były jedną z rzeczy, które zawsze niezmiernie irytowały Jessiego. Zwłaszcza że nie zawsze potrafił stwierdzić czy jego kuzyn faktycznie czerpał z nich jakąkolwiek satysfakcję. Nic nie frustrowało go bardziej niż konieczność odpuszczenia.
— Za minut trzydzieści. Godziny do. Dwór na pójdę, powietrzem odetchnę.
— Poetą zostanę.
— Wal się Ray — patrzcie, jeśli chodziło o przeklinanie to pamiętał w jakiej kolejności wypowiadać słowa. Wyraźnie się obruszył po zwróconej uwadze i odwrócił w kierunku Eschenbacha zupełnie jakby to on w zaistniałej sytuacji był jego prawdziwym kumplem.
— Pamiętam. Zapamiętam. Wrócę.
Wydajcie mu jakiś tomik, poważnie.
Niklas nie potrzebował żadnych wyraźniejszych znaków, by rozpoznać najistotniejsze zasady panujące u Ray'a. Te, które widać od razu i rzucają się w oczy niczym czerwone tabliczki ostrzegawcze. Nawet dla tych mniej spostrzegawczych niż on. W zasadzie nie dało się tego przeoczyć, można było jedynie źle zinterpretować. Polegając prawdopodobnie na wierze, że wszyscy ludzie z natury są całkiem podobni, różniąc się jedynie niewielkimi cechami. Jakże mylne założenie. W końcu ta ogromna różnorodność zapewniała, że ludzie nigdy nie byli powtarzalni, zawsze zapadając inaczej w pamięć. Zastosowanie słów "nigdy" i "zawsze" tutaj zdawało się nie być faktycznym nadużyciem, jak bywało w większości sytuacji, oraz nie dawało paradoksu, pomimo umieszczenia ich prawie obok siebie. Jednak czy w takim razie Niklas nie miał podobnie? Możliwe, że spora część pokusiłaby się o odpowiedź twierdzącą, bo brzmiałoby to całkiem oryginalnie, aczkolwiek Eschenbach raczej miał… pustą tabliczkę. To z reguły ani zachęcało ani zniechęcało, dopiero po wejściu głębiej pojawiały się kolejne znaki. Ciekawe, jakie oznaczenia znalazłby Ray.
- Mało kto lubi Niemców mówiących po niemiecku – skwitował krótko pytanie Jessiego, a przynajmniej jego nieudolną próbę. Jak tak dalej pójdzie, to Niklas może mieć poważne problemy z utrzymaniem rozbawienia w ryzach, bo konstrukcje zdań Minyarda zaczynały być niebezpiecznie złe. Oczywiście, w pozytywnym tego znaczeniu, zwłaszcza przy stosunkowo niewzruszonym Rayu. Jego spokój wyglądał z boku na zadziwiający, zupełnie jakby jego potrzeby kończyły się na milczącym piciu drinka i na niczym więcej.
Gwałtowność blondyna rozbawiła go jeszcze bardziej. Spojrzał na niego i pokręcił nieznacznie głową po jego gorącym zapewnieniu, niemniej nie obruszył się ani też nie potwierdził. Tylko pogodność, która biła z jego twarzy mogła sugerować, że w istocie była to prawda. Chociaż Jessie miał już tyle alkoholu we krwi, że i tak prawdopodobnie nie zwracał uwagi na podobne szczegóły, wtedy one nie liczyły się tak bardzo. W zasadzie… gdyby nie poetycka składnia blondyna, klasyfikowałby się on jako jeden z irytujących klientów. Tak przynajmniej Niklas miał szansę posłuchać czegoś interesującego, może nawet czymś się zainspiruje?
- Och, ale zostanie poetą może wcale nie jest takim złym pomysłem. Nawet jeśli wydaje się nie pasować do kariery zagorzałego sportowca – ocenił, bo jeśli Jessie zamierzał utrzymywać formę alkoholowej składni, to szanse na powodzenie były całkiem spore. Za minut trzydzieści. Godziny do. Dwór na pójdę, powietrzem odetchnę powtórzył Niklas w głowie nim ponownie parsknął śmiechem. W końcu jak tu zachować powagę, jeśli rzucano podobnymi tekstami? Nieudolne podrywy, głupie wywody, zwierzenia o pierwszej miłości… to nie ciekawiło go szczególnie, ale w tym przypadku nawet najprostsze zdania wypowiadane przez blondyna przybierały momentalnie niedorzeczne znaczenie. - Zyskałbyś więcej sławy jako wrażliwy poeta-gracz lacrosse. – Niklas widocznie rozluźnił się w rozmowie, zaczynając udzielać dużo dłuższych odpowiedzi. Możliwe dlatego, że dialog rozgrywała się głównie między ich dwójką, a mało rozmowy Ray nie stanowił idealnego partnera do pijackich rozważań. Reszta za to szalała na parkiecie.
Chwila spokoju dana Niklasowi nie mogła trwać zbyt długo. Stąd nic zaskakującego, że dosłownie kilka sekund po odpowiedzi Jessiemu, ładna brunetka, z delikatnym makijażem okrywającym jej twarz i uroczym uśmiechem na ustach, poprosiła go o wykonanie klasycznego Dry Martini. Zręczne dłonie Eschenbacha pewnie chwyciły za szkło, by następnie zmieszać gin i wermut w odpowiednich proporcjach. Do tego uwielbiana przez wielu oliwka, która wyjątkowo nie prezentowała się kiczowato i stanowiła już wręcz znak rozpoznawczy tego drinku. Po chwili Niklas podał kobiecie szkło, a ta podarowała mu wdzięczny uśmiech, a następnie odeszła, kołysząc lekko biodrami, w głąb lokalu.
Tuż po tym Eschenbach ponownie napotkał wzrokiem postać Ray’a. Jak na zasadzie skojarzeń, jego głowa została rozświetlona kolejną myślą, której krótka analiza wcale nie odwiodła go od pomysłu. Szczególnie, że gdzieś w środku Niklasa nadal kryła się chłodna ciekawość. Dokładnie tak. Nie zapalczywa, pełna bezwiednych decyzji ciekawość, a jedynie jej rozważniejsza wersja, nie pozwalająca sobie na same głupstwa. Pasowała ona idealnie do natury Eschenbacha.
- Skończyliśmy już na nietypowych propozycjach? – spytał w sposób, który utrudniał dokładnie rozczytanie sensu. Co zrobił umyślnie, dając Rayowi ponownie wolną rękę. Mógł odpowiedzieć w sposób, który odpowiadał mu najbardziej; siląc się na krótkie burknięcie albo może coś dłuższego; skupić się na dosłownej treści, a może wyciągnąć bardziej ogólnej wnioski; pociągnąć pytanie dalej albo zręcznie ukrócić konwersację. Robił to głównie z dwóch powodów. Po pierwsze ułatwiało mu uchronienie się przed niespodziewanymi reakcjami Ray'a, w końcu niczego wyraźnie nie proponował. Po drugie otrzymany odzew byłby idealną wskazówką tego, wokół czego krążą myśli ciemnowłosego i w jaki sposób odbiera jego słowa. Brzmiało trochę jak test, ale jeśli tak spoglądać na sprawę, każdy w otoczeniu Eschenbacha natykał się na niego kilka razy. Czasami nie specjalnie, czasami wręcz odruchowo, w sposób umożliwiający danie drugiej osobie faktycznej wolności wyboru. Chociaż przez takie podejście, dystans, który wokół siebie wytwarzał, prezentował się zbyt wyraziście.
- Mało kto lubi Niemców mówiących po niemiecku – skwitował krótko pytanie Jessiego, a przynajmniej jego nieudolną próbę. Jak tak dalej pójdzie, to Niklas może mieć poważne problemy z utrzymaniem rozbawienia w ryzach, bo konstrukcje zdań Minyarda zaczynały być niebezpiecznie złe. Oczywiście, w pozytywnym tego znaczeniu, zwłaszcza przy stosunkowo niewzruszonym Rayu. Jego spokój wyglądał z boku na zadziwiający, zupełnie jakby jego potrzeby kończyły się na milczącym piciu drinka i na niczym więcej.
Gwałtowność blondyna rozbawiła go jeszcze bardziej. Spojrzał na niego i pokręcił nieznacznie głową po jego gorącym zapewnieniu, niemniej nie obruszył się ani też nie potwierdził. Tylko pogodność, która biła z jego twarzy mogła sugerować, że w istocie była to prawda. Chociaż Jessie miał już tyle alkoholu we krwi, że i tak prawdopodobnie nie zwracał uwagi na podobne szczegóły, wtedy one nie liczyły się tak bardzo. W zasadzie… gdyby nie poetycka składnia blondyna, klasyfikowałby się on jako jeden z irytujących klientów. Tak przynajmniej Niklas miał szansę posłuchać czegoś interesującego, może nawet czymś się zainspiruje?
- Och, ale zostanie poetą może wcale nie jest takim złym pomysłem. Nawet jeśli wydaje się nie pasować do kariery zagorzałego sportowca – ocenił, bo jeśli Jessie zamierzał utrzymywać formę alkoholowej składni, to szanse na powodzenie były całkiem spore. Za minut trzydzieści. Godziny do. Dwór na pójdę, powietrzem odetchnę powtórzył Niklas w głowie nim ponownie parsknął śmiechem. W końcu jak tu zachować powagę, jeśli rzucano podobnymi tekstami? Nieudolne podrywy, głupie wywody, zwierzenia o pierwszej miłości… to nie ciekawiło go szczególnie, ale w tym przypadku nawet najprostsze zdania wypowiadane przez blondyna przybierały momentalnie niedorzeczne znaczenie. - Zyskałbyś więcej sławy jako wrażliwy poeta-gracz lacrosse. – Niklas widocznie rozluźnił się w rozmowie, zaczynając udzielać dużo dłuższych odpowiedzi. Możliwe dlatego, że dialog rozgrywała się głównie między ich dwójką, a mało rozmowy Ray nie stanowił idealnego partnera do pijackich rozważań. Reszta za to szalała na parkiecie.
Chwila spokoju dana Niklasowi nie mogła trwać zbyt długo. Stąd nic zaskakującego, że dosłownie kilka sekund po odpowiedzi Jessiemu, ładna brunetka, z delikatnym makijażem okrywającym jej twarz i uroczym uśmiechem na ustach, poprosiła go o wykonanie klasycznego Dry Martini. Zręczne dłonie Eschenbacha pewnie chwyciły za szkło, by następnie zmieszać gin i wermut w odpowiednich proporcjach. Do tego uwielbiana przez wielu oliwka, która wyjątkowo nie prezentowała się kiczowato i stanowiła już wręcz znak rozpoznawczy tego drinku. Po chwili Niklas podał kobiecie szkło, a ta podarowała mu wdzięczny uśmiech, a następnie odeszła, kołysząc lekko biodrami, w głąb lokalu.
Tuż po tym Eschenbach ponownie napotkał wzrokiem postać Ray’a. Jak na zasadzie skojarzeń, jego głowa została rozświetlona kolejną myślą, której krótka analiza wcale nie odwiodła go od pomysłu. Szczególnie, że gdzieś w środku Niklasa nadal kryła się chłodna ciekawość. Dokładnie tak. Nie zapalczywa, pełna bezwiednych decyzji ciekawość, a jedynie jej rozważniejsza wersja, nie pozwalająca sobie na same głupstwa. Pasowała ona idealnie do natury Eschenbacha.
- Skończyliśmy już na nietypowych propozycjach? – spytał w sposób, który utrudniał dokładnie rozczytanie sensu. Co zrobił umyślnie, dając Rayowi ponownie wolną rękę. Mógł odpowiedzieć w sposób, który odpowiadał mu najbardziej; siląc się na krótkie burknięcie albo może coś dłuższego; skupić się na dosłownej treści, a może wyciągnąć bardziej ogólnej wnioski; pociągnąć pytanie dalej albo zręcznie ukrócić konwersację. Robił to głównie z dwóch powodów. Po pierwsze ułatwiało mu uchronienie się przed niespodziewanymi reakcjami Ray'a, w końcu niczego wyraźnie nie proponował. Po drugie otrzymany odzew byłby idealną wskazówką tego, wokół czego krążą myśli ciemnowłosego i w jaki sposób odbiera jego słowa. Brzmiało trochę jak test, ale jeśli tak spoglądać na sprawę, każdy w otoczeniu Eschenbacha natykał się na niego kilka razy. Czasami nie specjalnie, czasami wręcz odruchowo, w sposób umożliwiający danie drugiej osobie faktycznej wolności wyboru. Chociaż przez takie podejście, dystans, który wokół siebie wytwarzał, prezentował się zbyt wyraziście.
Blondyn ściągnął brwi wpatrując się w niego z wyraźnym zaskoczeniem. Jak można było nie lubić Niemców mówiących po niemiecku? Czy to miało w ogóle sens? Być może gdyby nie był wstawiony, synapsy w jego mózgu połączyłyby się w odpowiedni sposób i podsunęły mu pomysł, że przecież niektórzy potrafili być niezłymi rasistami (rzecz jasna nie tylko oni). Jeśli mieszkasz w Hiszpanii to mów po hiszpańsku i tak dalej. Miało to swój sens, w końcu nie każdy obywatel miał obowiązek znać język cudzoziemców, co skutecznie utrudniało komunikację. Niemniej pod względem rasizmu, Kanada miała jeden z najniższych współczynników. W końcu byli krajem imigrantów. Niestety w tym wypadku zwyczajnie mu to umknęło, a całą wypowiedź potraktował w bardzo dosłowny sposób.
— Poważnie? Idiotycznie trochę brzmi to. Jakby tak... lub nie... bryt... brytyj... cy... — Jessie zaczął dukać coś pod nosem, aż w końcu jego słowa skończyły się zwyczajnie niedosłyszalnym, niezrozumiałym mamrotem. Wyraźnie próbował sformułować jakieś konkretne zdanie, lecz usta w końcu zaczynały poważnie odmawiać mu posłuszeństwa. Zrozumienie o co mu chodzi zdawało się graniczyć z cudem, biorąc pod uwagę tak małą ilość przekazanych informacji.
— Nie lubili Anglików mówiących po angielsku — powiedział głośnym i wyraźnym, acz monotonnym głosem nie wskazującym na jakiekolwiek zainteresowanie. Jessie momentalnie odetchnął jednak z ulgą i kiwnął głową z poważną miną.
— Głupota — zaakceptował jedno wyraźnie najważniejsze w jego mniemaniu słowo, nawet nie patrząc w stronę Raya, zupełnie jakby wypowiedziane przez niego zdanie w rzeczywistości było jego własnym. Ciemnowłosy sam zresztą nie patrzył w jego kierunku, przez co ciężko było odnieść wrażenie jakoby faktycznie zgadzał się z opinią kuzyna. Łatwiej było uznać to za udzielenie mu mało znaczącej pomocy niż poparcie. W przeciwieństwie do niego, potrafił jeszcze dokonać odpowiedniej analizy, by zrozumieć podejście obu stron. Jednocześnie było to dla niego zbyt mało ważne, by opowiedział się po którejś z nich. Nie był to w jego mniemaniu zbyt interesujący temat. Opinie innych rzadko kiedy miały dla niego jakiekolwiek znaczenie.
Gdy padła propozycja zostania poetą podczas kariery sportowca, Jessie nachylił się nagle nad barem, wskazując palcem wprost na barmana.
— Sobie kolego gerrrrabisz. Pracujesz pamiętaj napiwki na — dobra, zdecydowanie mu już wystarczyło. Nawet jeśli słuchanie go z boku mogło się wydawać zabawne, Ray zaczynał odczuwać skutki tego bezsensownego stania w miejscu. Przestąpił z nogi na nogę, przesuwając się jednocześnie nieco w stronę Jessiego, gdy jakiś zdecydowanie zbyt mocno wstawiony koleś, zderzył się z ladą obok, próbując przywołać do siebie Jacka. Nie musieli zresztą czekać zbyt długo, nim w zasięgu ich wzroku zjawiła się owa tajemnicza śliczna brunetka.
A może raczej w zasięgu wzroku jasnowłosego Minyarda. Drugi nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi, co nie było zbyt zaskakujące. Blondyn z kolei posłał jej uśmiech, robiąc nieco miejsca, przez co niemalże zetknął się ramieniem z Rayem. Drgnął nieznacznie, gdy dostrzegł, że ciemnowłosy kuzyn obserwuje go uważnie kątem oka i przesunął się na powrót w stronę dziewczyny zwracając mu tym samym jego przestrzeń osobistą. Minyard powrócił do obserwowania sali. Jessie pozwolił sobie spojrzeć na biodra odchodzącej brunetki z nieznacznym rozkojarzeniem.
Z początku ciężko było stwierdzić czy w ogóle dosłyszał pytanie ze strony Niklasa. Być może wcale nie miał zresztą zamiaru na nie odpowiadać. Równie dobrze mógł po prostu odłożyć szkło i zniknąć. Zdecydowanie byłoby to mocno w jego stylu. Nawet Jess przesunął kilkakrotnie skupionym wzrokiem pomiędzy barmanem, a kuzynem, szukając jakiegokolwiek zaczepienia dla przewidzenia jego reakcji. Milczenie nadal jednak trwało. Westchnął cicho zrezygnowany zatrzymując po chwili wzrok na pustej szklance w dłoni ciemnowłosego. Rzucił krótki uśmiech Niklasowi i ruszył bez słowa w stronę parkietu.
Zaraz po nim Ray odstawił szkło na ladę, nie odrywając wzroku od pleców kuzyna.
— Jeśli uznasz że jesteś w stanie zainteresować mnie czymś innym niż drinkiem spoza IBA, być może uda ci się zacząć — rzucił w końcu ledwo zwracając głowę w jego kierunku. Zniknął w tłumie bez wątpienia idąc w ślad za Jessiem. Nie zamierzał spuścić go z oczu nawet na sekundę.
Odnalezienie Nylesa i Vance'a nie należało do najtrudniejszych, ale nie było też wybitnie łatwe. Zawsze wybierali za miejsce tańczenia miejsca bardziej bardziej na obrzeżach, by uniknąć morderczego tłoku na środku klubu. Nieszczególnie interesowało ich wyrywanie kogoś na jedną noc czy przelizanie przypadkowej dziewczyny pod ścianą. Ewentualnie chłopaka, gdyby tak wziąć pod uwagę chętnego na eksperymentowanie w obie strony Hendersona. W końcu udało im się ich odnaleźć. Jessie momentalnie do nich dołączył gibiąc się na boki jak pingwin. Nic dziwnego, że Nyles zarżał jak koń pociągowy i zaraz wziął go w obroty, idealnie wpasowując się w rytm lecącej piosenki. Ray zajął miejsce pod filarem. Obserwował ich spokojnie z założonymi na klatce piersiowej rękami, nie interesując się nawet całą resztą klubu. Jedyną większą dozą aktywności z jego strony było zerknięcie w kierunku idącego w jego stronę niepewnym krokiem uśmiechniętego chłopaka i rzucenia krótkiego:
— Zjeżdżaj — gdy znalazł się w zasięgu jego głosu. Ta krótka, pojedyncza uwaga całkowicie wystarczyła, by momentalnie zrzedła mu mina, gdy odwrócił się uciekając tym samym w przeciwnym kierunku, pozwalając Rayowi na dalsze obserwowanie własnej grupy.
— Poważnie? Idiotycznie trochę brzmi to. Jakby tak... lub nie... bryt... brytyj... cy... — Jessie zaczął dukać coś pod nosem, aż w końcu jego słowa skończyły się zwyczajnie niedosłyszalnym, niezrozumiałym mamrotem. Wyraźnie próbował sformułować jakieś konkretne zdanie, lecz usta w końcu zaczynały poważnie odmawiać mu posłuszeństwa. Zrozumienie o co mu chodzi zdawało się graniczyć z cudem, biorąc pod uwagę tak małą ilość przekazanych informacji.
— Nie lubili Anglików mówiących po angielsku — powiedział głośnym i wyraźnym, acz monotonnym głosem nie wskazującym na jakiekolwiek zainteresowanie. Jessie momentalnie odetchnął jednak z ulgą i kiwnął głową z poważną miną.
— Głupota — zaakceptował jedno wyraźnie najważniejsze w jego mniemaniu słowo, nawet nie patrząc w stronę Raya, zupełnie jakby wypowiedziane przez niego zdanie w rzeczywistości było jego własnym. Ciemnowłosy sam zresztą nie patrzył w jego kierunku, przez co ciężko było odnieść wrażenie jakoby faktycznie zgadzał się z opinią kuzyna. Łatwiej było uznać to za udzielenie mu mało znaczącej pomocy niż poparcie. W przeciwieństwie do niego, potrafił jeszcze dokonać odpowiedniej analizy, by zrozumieć podejście obu stron. Jednocześnie było to dla niego zbyt mało ważne, by opowiedział się po którejś z nich. Nie był to w jego mniemaniu zbyt interesujący temat. Opinie innych rzadko kiedy miały dla niego jakiekolwiek znaczenie.
Gdy padła propozycja zostania poetą podczas kariery sportowca, Jessie nachylił się nagle nad barem, wskazując palcem wprost na barmana.
— Sobie kolego gerrrrabisz. Pracujesz pamiętaj napiwki na — dobra, zdecydowanie mu już wystarczyło. Nawet jeśli słuchanie go z boku mogło się wydawać zabawne, Ray zaczynał odczuwać skutki tego bezsensownego stania w miejscu. Przestąpił z nogi na nogę, przesuwając się jednocześnie nieco w stronę Jessiego, gdy jakiś zdecydowanie zbyt mocno wstawiony koleś, zderzył się z ladą obok, próbując przywołać do siebie Jacka. Nie musieli zresztą czekać zbyt długo, nim w zasięgu ich wzroku zjawiła się owa tajemnicza śliczna brunetka.
A może raczej w zasięgu wzroku jasnowłosego Minyarda. Drugi nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi, co nie było zbyt zaskakujące. Blondyn z kolei posłał jej uśmiech, robiąc nieco miejsca, przez co niemalże zetknął się ramieniem z Rayem. Drgnął nieznacznie, gdy dostrzegł, że ciemnowłosy kuzyn obserwuje go uważnie kątem oka i przesunął się na powrót w stronę dziewczyny zwracając mu tym samym jego przestrzeń osobistą. Minyard powrócił do obserwowania sali. Jessie pozwolił sobie spojrzeć na biodra odchodzącej brunetki z nieznacznym rozkojarzeniem.
Z początku ciężko było stwierdzić czy w ogóle dosłyszał pytanie ze strony Niklasa. Być może wcale nie miał zresztą zamiaru na nie odpowiadać. Równie dobrze mógł po prostu odłożyć szkło i zniknąć. Zdecydowanie byłoby to mocno w jego stylu. Nawet Jess przesunął kilkakrotnie skupionym wzrokiem pomiędzy barmanem, a kuzynem, szukając jakiegokolwiek zaczepienia dla przewidzenia jego reakcji. Milczenie nadal jednak trwało. Westchnął cicho zrezygnowany zatrzymując po chwili wzrok na pustej szklance w dłoni ciemnowłosego. Rzucił krótki uśmiech Niklasowi i ruszył bez słowa w stronę parkietu.
Zaraz po nim Ray odstawił szkło na ladę, nie odrywając wzroku od pleców kuzyna.
— Jeśli uznasz że jesteś w stanie zainteresować mnie czymś innym niż drinkiem spoza IBA, być może uda ci się zacząć — rzucił w końcu ledwo zwracając głowę w jego kierunku. Zniknął w tłumie bez wątpienia idąc w ślad za Jessiem. Nie zamierzał spuścić go z oczu nawet na sekundę.
Odnalezienie Nylesa i Vance'a nie należało do najtrudniejszych, ale nie było też wybitnie łatwe. Zawsze wybierali za miejsce tańczenia miejsca bardziej bardziej na obrzeżach, by uniknąć morderczego tłoku na środku klubu. Nieszczególnie interesowało ich wyrywanie kogoś na jedną noc czy przelizanie przypadkowej dziewczyny pod ścianą. Ewentualnie chłopaka, gdyby tak wziąć pod uwagę chętnego na eksperymentowanie w obie strony Hendersona. W końcu udało im się ich odnaleźć. Jessie momentalnie do nich dołączył gibiąc się na boki jak pingwin. Nic dziwnego, że Nyles zarżał jak koń pociągowy i zaraz wziął go w obroty, idealnie wpasowując się w rytm lecącej piosenki. Ray zajął miejsce pod filarem. Obserwował ich spokojnie z założonymi na klatce piersiowej rękami, nie interesując się nawet całą resztą klubu. Jedyną większą dozą aktywności z jego strony było zerknięcie w kierunku idącego w jego stronę niepewnym krokiem uśmiechniętego chłopaka i rzucenia krótkiego:
— Zjeżdżaj — gdy znalazł się w zasięgu jego głosu. Ta krótka, pojedyncza uwaga całkowicie wystarczyła, by momentalnie zrzedła mu mina, gdy odwrócił się uciekając tym samym w przeciwnym kierunku, pozwalając Rayowi na dalsze obserwowanie własnej grupy.
Cóż za wspaniała dedukcja, mój drogi Jessie pomyślał z rozbawieniem, zaczynającym powoli graniczyć z zdziwieniem nad tym, jak w blondynie po alkoholu uruchamiała się poetycka strona. Szczególnie, że Niklas wystał trochę godzin przy barze i podobnego przypadku jeszcze nie spotkał. Jedynie zwykłe pijackie bełkoty, bez żadnej znaczącej treści. Nic co wbijałoby się w jego pamięć, unikając tym samym uznania za nudne i powtarzalne.
- Głupota czy nie - bywa – odrzekł krótko, nie brnąc głębiej w temat. W zasadzie jak zwykle przy rozmowach z klientami, bo tak bywało najbezpieczniej. Luźna wymiana zdań, bez rzucania opiniami czy wykłócania się o słuszność danej sprawy. Taka, która satysfakcjonowała każdego, choć wbrew pozorom nie rozchodziło się jedynie o dobro drugiej strony, a przynajmniej na pewno nie w przypadku Eschenbacha. Dzięki nim nie wychodził z pracy zmęczony kłótniami czy zażartymi dyskusjami na masę interesujących wątków, a umysł zdawał się być bardziej czysty i przejrzysty. Niezmącony mieszaniem się kogoś w prywatne sprawy mężczyzny. - Pamiętam przecież, a to były jedynie dobre rady z mojej strony. – Znowu bez zbędnego rozciągania się, precyzyjna i klarowana wiadomość. Zahaczająca wprawdzie o lekką butę, jednak precyzyjnie wyważoną, tak by nie przyprawiła ona Jessiego o obrazę czy chęć sprzeczki. Mógł sobie pozwolić na coś podobnego ze względu na ich drugą wizytę Koerner, która wniosła jeszcze więcej informacji do umysłu Eschenbacha.
Cisza, która zapadła po jego pytaniu, nie rozproszyła go. Nie odebrała mu też pewności własnych słów i tego, czy był to dobry pomysł. Prawdopodobnie dlatego, że uwzględnił brak odpowiedzi jako jedną z możliwości i wcale nie jawiła się dla niego jako coś przykrego. Wbrew pozorom to i tak byłby kolejny sygnał. Mogący wręcz całkiem ładnie pasować do całości układanki rozsypanej w jego głowie, o ile tylko udałoby mu się znaleźć odpowiednią interpretację takiego zachowania. Dlatego też ze spokojem odprowadził wzrokiem Jessiego, zauważając jednocześnie silne skupienie Raya na blondynie. Nie opuszcza go na krok pomyślał, jednak zaraz jego umysł został zaskoczony informacją zwrotną od Raya. Ledwie dosłyszalną, brzmiącą wręcz jak niedbałe zakończenie sprawy, lecz nadal odpowiedzią. Eschenbach w ten sposób zyskał co najmniej dwie informacje: to, jak starszy Minyard zinterpretował jego pytanie i to, co się w nim zawarło. Zakątki jego mózgu rozświetliły się nagle mocnym światłem, by zaraz zgasnąć, zostawiając po sobie masę szczątkowych wniosków. Nie potrafił ich skleić od razu, lecz w niczym to nie szkodziło. Niklas znał siebie na tyle, by wiedzieć, jak działa jego myślenie i co sobą reprezentowały poszczególne znaki. Może nawet zalazł tych kilka dla Raya.
Widząc, jak Ray i Jessie nikną w tłumie, Jack momentalnie znalazł się u boku Niklasa. Eschenbach podniósł na niego ciągłe wesołe spojrzenie, próbując odgadnąć, co mu chodziło po głowie i jaki potok słów zaraz opuści jego usta. W końcu chłopak nawet nie ukrywał, że kilka sekund ciszy po złapaniu uwagi bruneta, były jedynie bezpieczną granicą na oddalenie się dwójki jeszcze głębiej w wnętrze lokalu, pozwalając tym samym na pewność, że żaden z nich go nie usłyszy. Przez ten czas Jack trzymał w dłoni butelkę z szkocką whisky, a drugą ręką opierał się o ladę baru niedaleko Niklasa. Wyglądał na kogoś, kto właśnie był w trakcie przygotowywania jakiegoś drinka, a krótkie spojrzenie bardziej w lewo od razu przynosiło potwierdzenie tej informacji. Na blacie stały cztery szklanki typu old fashioned oraz charakterystyczny kształt szkła zawierającego amaretto – wprawa barmańska Niklasa od razu podsunęła mu nazwę drinka wykonywanego przez Airly’ego. Jednak okazywało się, że były one mniej ważniejsze niż fakt, że Eschenbach właśnie został sam, opuszczony przez udających się na parkiet Jessiego i Raya. Ponownie nie umknął mu ten fakt, mimo że większość dopiero po słowach Jacka albo po dłuższej chwili zorientowaliby się, dlaczego Airly tak nagle oderwał się od barmańskiej roboty.
- Czemu ty jesteś ich ulubionym barmanem? Mnie nie chcieli, jakbym wykonywał jakieś gorsze drinki czy coś – stwierdził z widocznym wyrzutem w głosie, choć świecące iskierki w oczach jasno wskazywały na podtrzymujący się świetny humor. Nawet po odrzuceniu przez wymagającą czwórkę. Choć właściwie… przez Nylesa, to on okazał się być zagorzałym fanem Niklasa i jego barmańskich wdzięków.
- Złapali mnie pierwszego i już nie chce im się zmieniać. Wcale mi nie przykro – odparł, a dużo lepsze samopoczucie było od razu zauważalne. Zwłaszcza, że po odejściu danych klientów Niklasowi zdarzało się czasami momentalnie poważnieć, jak gdyby przed chwilą rzeczywiście jedynie odgrywał rolę dobrego barmana. Jednak chodziło o coś bardziej subtelnego, a mianowicie o fakt, że dane emocje u Eschenbacha należało umieć podtrzymywać. Wyjątek stanowiły jedynie momenty, w których popadał w skrajności własnych odczuć. Wtedy zaledwie iskra potrafiła zaognić jego już i tak gwałtowny humor; w wersji optymistycznej okazywała się być to radość, w wersji pesymistycznej wściekłość.
- Niklas, jesteś okropny. Jeszcze dodaj jakieś niemieckie słówko, żeby mnie dobić, okej? – Jack westchnął znacząco, jednocześnie powracając do przygotowywania „Godfather”. Niklas roześmiał się na to krótko, wzruszając ramionami. Leciutki ból głowy dobijał się z tyłu czaszki, niemniej jego samopoczucie znacząco poprawiło się, tym samym nie wskazując na całkowity krach tego dnia. Czasami niektórzy klienci Koerner nie byli tak dobijająco głupi, całkiem pocieszające uznał po chwili i choć jego mina po chwili przybrała neutralny wyraz, ukryta wesołość gdzieś kryła się w tęczówkach Niklasa.
- Głupota czy nie - bywa – odrzekł krótko, nie brnąc głębiej w temat. W zasadzie jak zwykle przy rozmowach z klientami, bo tak bywało najbezpieczniej. Luźna wymiana zdań, bez rzucania opiniami czy wykłócania się o słuszność danej sprawy. Taka, która satysfakcjonowała każdego, choć wbrew pozorom nie rozchodziło się jedynie o dobro drugiej strony, a przynajmniej na pewno nie w przypadku Eschenbacha. Dzięki nim nie wychodził z pracy zmęczony kłótniami czy zażartymi dyskusjami na masę interesujących wątków, a umysł zdawał się być bardziej czysty i przejrzysty. Niezmącony mieszaniem się kogoś w prywatne sprawy mężczyzny. - Pamiętam przecież, a to były jedynie dobre rady z mojej strony. – Znowu bez zbędnego rozciągania się, precyzyjna i klarowana wiadomość. Zahaczająca wprawdzie o lekką butę, jednak precyzyjnie wyważoną, tak by nie przyprawiła ona Jessiego o obrazę czy chęć sprzeczki. Mógł sobie pozwolić na coś podobnego ze względu na ich drugą wizytę Koerner, która wniosła jeszcze więcej informacji do umysłu Eschenbacha.
Cisza, która zapadła po jego pytaniu, nie rozproszyła go. Nie odebrała mu też pewności własnych słów i tego, czy był to dobry pomysł. Prawdopodobnie dlatego, że uwzględnił brak odpowiedzi jako jedną z możliwości i wcale nie jawiła się dla niego jako coś przykrego. Wbrew pozorom to i tak byłby kolejny sygnał. Mogący wręcz całkiem ładnie pasować do całości układanki rozsypanej w jego głowie, o ile tylko udałoby mu się znaleźć odpowiednią interpretację takiego zachowania. Dlatego też ze spokojem odprowadził wzrokiem Jessiego, zauważając jednocześnie silne skupienie Raya na blondynie. Nie opuszcza go na krok pomyślał, jednak zaraz jego umysł został zaskoczony informacją zwrotną od Raya. Ledwie dosłyszalną, brzmiącą wręcz jak niedbałe zakończenie sprawy, lecz nadal odpowiedzią. Eschenbach w ten sposób zyskał co najmniej dwie informacje: to, jak starszy Minyard zinterpretował jego pytanie i to, co się w nim zawarło. Zakątki jego mózgu rozświetliły się nagle mocnym światłem, by zaraz zgasnąć, zostawiając po sobie masę szczątkowych wniosków. Nie potrafił ich skleić od razu, lecz w niczym to nie szkodziło. Niklas znał siebie na tyle, by wiedzieć, jak działa jego myślenie i co sobą reprezentowały poszczególne znaki. Może nawet zalazł tych kilka dla Raya.
Widząc, jak Ray i Jessie nikną w tłumie, Jack momentalnie znalazł się u boku Niklasa. Eschenbach podniósł na niego ciągłe wesołe spojrzenie, próbując odgadnąć, co mu chodziło po głowie i jaki potok słów zaraz opuści jego usta. W końcu chłopak nawet nie ukrywał, że kilka sekund ciszy po złapaniu uwagi bruneta, były jedynie bezpieczną granicą na oddalenie się dwójki jeszcze głębiej w wnętrze lokalu, pozwalając tym samym na pewność, że żaden z nich go nie usłyszy. Przez ten czas Jack trzymał w dłoni butelkę z szkocką whisky, a drugą ręką opierał się o ladę baru niedaleko Niklasa. Wyglądał na kogoś, kto właśnie był w trakcie przygotowywania jakiegoś drinka, a krótkie spojrzenie bardziej w lewo od razu przynosiło potwierdzenie tej informacji. Na blacie stały cztery szklanki typu old fashioned oraz charakterystyczny kształt szkła zawierającego amaretto – wprawa barmańska Niklasa od razu podsunęła mu nazwę drinka wykonywanego przez Airly’ego. Jednak okazywało się, że były one mniej ważniejsze niż fakt, że Eschenbach właśnie został sam, opuszczony przez udających się na parkiet Jessiego i Raya. Ponownie nie umknął mu ten fakt, mimo że większość dopiero po słowach Jacka albo po dłuższej chwili zorientowaliby się, dlaczego Airly tak nagle oderwał się od barmańskiej roboty.
- Czemu ty jesteś ich ulubionym barmanem? Mnie nie chcieli, jakbym wykonywał jakieś gorsze drinki czy coś – stwierdził z widocznym wyrzutem w głosie, choć świecące iskierki w oczach jasno wskazywały na podtrzymujący się świetny humor. Nawet po odrzuceniu przez wymagającą czwórkę. Choć właściwie… przez Nylesa, to on okazał się być zagorzałym fanem Niklasa i jego barmańskich wdzięków.
- Złapali mnie pierwszego i już nie chce im się zmieniać. Wcale mi nie przykro – odparł, a dużo lepsze samopoczucie było od razu zauważalne. Zwłaszcza, że po odejściu danych klientów Niklasowi zdarzało się czasami momentalnie poważnieć, jak gdyby przed chwilą rzeczywiście jedynie odgrywał rolę dobrego barmana. Jednak chodziło o coś bardziej subtelnego, a mianowicie o fakt, że dane emocje u Eschenbacha należało umieć podtrzymywać. Wyjątek stanowiły jedynie momenty, w których popadał w skrajności własnych odczuć. Wtedy zaledwie iskra potrafiła zaognić jego już i tak gwałtowny humor; w wersji optymistycznej okazywała się być to radość, w wersji pesymistycznej wściekłość.
- Niklas, jesteś okropny. Jeszcze dodaj jakieś niemieckie słówko, żeby mnie dobić, okej? – Jack westchnął znacząco, jednocześnie powracając do przygotowywania „Godfather”. Niklas roześmiał się na to krótko, wzruszając ramionami. Leciutki ból głowy dobijał się z tyłu czaszki, niemniej jego samopoczucie znacząco poprawiło się, tym samym nie wskazując na całkowity krach tego dnia. Czasami niektórzy klienci Koerner nie byli tak dobijająco głupi, całkiem pocieszające uznał po chwili i choć jego mina po chwili przybrała neutralny wyraz, ukryta wesołość gdzieś kryła się w tęczówkach Niklasa.
Mrugające wielokolorowe światła, hucząca muzyka i dzikie tańczące tłumy. Dla jednych podobne widoki stanowiły podstawę wszelkiej rozrywki, dla innych z kolei były powodem do odczuwania wiecznego psychicznego zmęczenia. Mimo to obie strony potrafiły się tu znaleźć z własnej woli. Ciężko było stwierdzić czy Ray należy do którejkolwiek kategorii, balansuje pomiędzy nimi, a może siedzi we własnej pod tytułem "Jest mi wszystko jedno, mam to w dupie" (acz ostatnia wersja brzmiała bardzo prawdopodobnie). Ludzie podskakiwali wesoło w miejscu, raz po raz wyjąc w rytm piosenek, nawet jeśli ich głosy nikły w wszechobecnym hałasie, a jedynym skutkiem takiego zachowania miało być zdarte na następny dzień gardło.
Podczas gdy trójka chłopaków bawiła się na parkiecie, od czasu do czasu odcinając jedynie pojedyncze nieco bardziej natarczywe po alkoholu jednostki, Ray cały czas stał nieruchomo pod filarem. Być może właśnie jego zamknięta postawa i znudzony wzrok sprawiały, że praktycznie nikt nie miał szczególnej ochoty na zagadywanie go i namawianie do tańca. Jedynie zbłąkana owca w postaci rudowłosej dziewczyny zatrzymała się na chwilę po jego prawej szczebiocąc coś wesołym, uroczym tonem. Dopiero kiedy nie odpowiedział na piąte pytanie z rzędu, posłała mu smutny, acz nieco zrezygnowany wzrok. Nawet nie próbowała już więcej zwracać na siebie uwagi Minyarda. Odwróciła się powoli i ruszyła w stronę swoich koleżanek, rzucając chłopakowi ostatnie niepewne spojrzenie na odchodne, zupełnie jakby miała nadzieję, że zmieni zdanie.
Co za szkoda.
Przesunął kciukiem po dolnej wardze, widząc jak Nyles patrzy w jego stronę i schodzi z parkietu, by oprzeć się nonszalancko obok niego. Przez chwilę wyglądał jakby zamierzał rzucić jakimś kompletnie idiotycznym tekstem w stylu typowego alvaro "Cześć przystojniaku, jesteś tu sam? Chcesz się zabawić?". Wystarczyło jednak jedno spojrzenie ze strony Minyarda, by porzucił swój idiotyczny pomysł, postukując jedynie rytmicznie stopą w podłogę.
— Nie chcesz potańczyć? — zapytał nieszczególnie spodziewając się jakiejkolwiek odpowiedzi. Można by wręcz pokusić się o nazwanie go pytaniem retorycznym. W końcu gdyby Ray chciał cokolwiek robić, już dawno byłby na parkiecie. Stali w milczeniu przez około półtorej minuty, aż do końca lecącej piosenki. Dopiero wtedy pozostała dwójka postanowiła do nich dołączyć. Vance spojrzał na Raya i przekrzywił głowę w bok.
— Dwór?
Kiwnął krótko głową w odpowiedzi. Bez większego problemu wydostali się na zewnątrz, choć idący z przodu Jessie i Vance zataczali się nieznacznie to w jedną, to w drugą stronę. Całe szczęście wyglądało na to, że wzajemne otaczanie się ramionami i tak pozwalało im na niwelowanie większości skutków własnego pijaństwa.
Vance omiótł wzrokiem otoczenie. Pora była już na tyle późna, by praktycznie nie było kolejki. Pojedyncze osoby kręciły się przy wejściu, acz zdecydowana większość kierowała się w stronę przystanku autobusowego lub akademików. Zajęli miejsce pod ścianą, gdzie ciemnowłosy Minyard momentalnie wyciągnął fajki, podając jednego z papierosów Jenkinsowi. Henderson przykleił się do kapitana drużyny z błagalnym spojrzeniem.
— Vance kochanie, daj buszka.
— Chyba cię popierdoliło.
— No weź tylko jednego, malutkiego, nawet nie zauważysz — wtulał się w niego coraz bardziej, szarpiąc nieznacznie jego ramieniem na boki. Czarnowłosy podniósł w końcu rękę i położył ją płasko na jego twarzy, odpychając w tył.
— Nie znaczy nie.
Ich kłótnia trwała jeszcze około minuty, nim w końcu zwyzywał go na kilka sposobów podając mu papierosa. Zadowolony Nyles wziął rzecz jasna trzy buchy, nie jednego, uznając że należy mu się za całe to dzielne wojowanie i zarobił od Jenkinsa krótkie uderzenie w twarz.
— Debile — skomentował Jessie stojąc po lewej stronie kuzyna, czym gwarantował sobie całkowite ominięcie dymu papierosowego. Tak długo jak ten nie zamierzał dmuchać mu nim w twarz. Ray spojrzał na niego krótko, nie wypowiadając żadnego słowa. Blondyn z początku ignorował niemą uwagę. Dopiero po chwili pokręcił nieznacznie głową na boki.
— Nic mi nie jest, powietrze działa cuda. Możemy zaraz wracać do klubu na drugą rundę.
To wystarczyło, by ciemnowłosy odwrócił się w przeciwnym kierunku. Nyles jęczał jeszcze blisko przez minutę masując obolałą kość policzkową, podczas gdy Vance w spokoju dopalał swojego papierosa. Oba pety wylądowały ostatecznie na ziemi, gdzie palący zgasili je butem, zaraz ruszając na nowo całą grupą w stronę baru.
Ochroniarz zerknął na nich kontrolnie, zupełnie jakby oceniał ich stan, ostatecznie najwyraźniej nie uznając by prezentowali się aż tak źle. Mimo że Nyles właśnie śpiewał na cały regulator "Llama in my living room" wykonując przy tym jakiś przedziwny taniec nadający mu wyglądu machającego łbem gołębia, a prawe oko nieznacznie mu podpuchło. Może był przyzwyczajony do podobnych zachowań, a może po prostu wystarczyło mu że pozostała trójka sprawiała wrażenie ogarniętych. W końcu w każdej grupie trafiała się jednostka ze spierdoleniem umysłowym.
Łup.
Henderson wpadł z hukiem na bar pomiędzy dwójkę spożywających spokojnie alkohol studenciaków, tuż naprzeciwko swojego ulubionego barmana, wyciągając do niego rękę jak jakiś Hamlet.
— You are the music in meeeee — czy Nyles właśnie wpadł na genialny pomysł śpiewania Nilasowi High School Musical?
Niech go ktoś powstrzyma zanim zmieni się w drugiego Zaca Efrona. Chyba nie trzeba było wspominać, że śpiewał wręcz tragicznie i przypominał właśnie zarzynanego łosia?
Podczas gdy trójka chłopaków bawiła się na parkiecie, od czasu do czasu odcinając jedynie pojedyncze nieco bardziej natarczywe po alkoholu jednostki, Ray cały czas stał nieruchomo pod filarem. Być może właśnie jego zamknięta postawa i znudzony wzrok sprawiały, że praktycznie nikt nie miał szczególnej ochoty na zagadywanie go i namawianie do tańca. Jedynie zbłąkana owca w postaci rudowłosej dziewczyny zatrzymała się na chwilę po jego prawej szczebiocąc coś wesołym, uroczym tonem. Dopiero kiedy nie odpowiedział na piąte pytanie z rzędu, posłała mu smutny, acz nieco zrezygnowany wzrok. Nawet nie próbowała już więcej zwracać na siebie uwagi Minyarda. Odwróciła się powoli i ruszyła w stronę swoich koleżanek, rzucając chłopakowi ostatnie niepewne spojrzenie na odchodne, zupełnie jakby miała nadzieję, że zmieni zdanie.
Co za szkoda.
Przesunął kciukiem po dolnej wardze, widząc jak Nyles patrzy w jego stronę i schodzi z parkietu, by oprzeć się nonszalancko obok niego. Przez chwilę wyglądał jakby zamierzał rzucić jakimś kompletnie idiotycznym tekstem w stylu typowego alvaro "Cześć przystojniaku, jesteś tu sam? Chcesz się zabawić?". Wystarczyło jednak jedno spojrzenie ze strony Minyarda, by porzucił swój idiotyczny pomysł, postukując jedynie rytmicznie stopą w podłogę.
— Nie chcesz potańczyć? — zapytał nieszczególnie spodziewając się jakiejkolwiek odpowiedzi. Można by wręcz pokusić się o nazwanie go pytaniem retorycznym. W końcu gdyby Ray chciał cokolwiek robić, już dawno byłby na parkiecie. Stali w milczeniu przez około półtorej minuty, aż do końca lecącej piosenki. Dopiero wtedy pozostała dwójka postanowiła do nich dołączyć. Vance spojrzał na Raya i przekrzywił głowę w bok.
— Dwór?
Kiwnął krótko głową w odpowiedzi. Bez większego problemu wydostali się na zewnątrz, choć idący z przodu Jessie i Vance zataczali się nieznacznie to w jedną, to w drugą stronę. Całe szczęście wyglądało na to, że wzajemne otaczanie się ramionami i tak pozwalało im na niwelowanie większości skutków własnego pijaństwa.
Vance omiótł wzrokiem otoczenie. Pora była już na tyle późna, by praktycznie nie było kolejki. Pojedyncze osoby kręciły się przy wejściu, acz zdecydowana większość kierowała się w stronę przystanku autobusowego lub akademików. Zajęli miejsce pod ścianą, gdzie ciemnowłosy Minyard momentalnie wyciągnął fajki, podając jednego z papierosów Jenkinsowi. Henderson przykleił się do kapitana drużyny z błagalnym spojrzeniem.
— Vance kochanie, daj buszka.
— Chyba cię popierdoliło.
— No weź tylko jednego, malutkiego, nawet nie zauważysz — wtulał się w niego coraz bardziej, szarpiąc nieznacznie jego ramieniem na boki. Czarnowłosy podniósł w końcu rękę i położył ją płasko na jego twarzy, odpychając w tył.
— Nie znaczy nie.
Ich kłótnia trwała jeszcze około minuty, nim w końcu zwyzywał go na kilka sposobów podając mu papierosa. Zadowolony Nyles wziął rzecz jasna trzy buchy, nie jednego, uznając że należy mu się za całe to dzielne wojowanie i zarobił od Jenkinsa krótkie uderzenie w twarz.
— Debile — skomentował Jessie stojąc po lewej stronie kuzyna, czym gwarantował sobie całkowite ominięcie dymu papierosowego. Tak długo jak ten nie zamierzał dmuchać mu nim w twarz. Ray spojrzał na niego krótko, nie wypowiadając żadnego słowa. Blondyn z początku ignorował niemą uwagę. Dopiero po chwili pokręcił nieznacznie głową na boki.
— Nic mi nie jest, powietrze działa cuda. Możemy zaraz wracać do klubu na drugą rundę.
To wystarczyło, by ciemnowłosy odwrócił się w przeciwnym kierunku. Nyles jęczał jeszcze blisko przez minutę masując obolałą kość policzkową, podczas gdy Vance w spokoju dopalał swojego papierosa. Oba pety wylądowały ostatecznie na ziemi, gdzie palący zgasili je butem, zaraz ruszając na nowo całą grupą w stronę baru.
Ochroniarz zerknął na nich kontrolnie, zupełnie jakby oceniał ich stan, ostatecznie najwyraźniej nie uznając by prezentowali się aż tak źle. Mimo że Nyles właśnie śpiewał na cały regulator "Llama in my living room" wykonując przy tym jakiś przedziwny taniec nadający mu wyglądu machającego łbem gołębia, a prawe oko nieznacznie mu podpuchło. Może był przyzwyczajony do podobnych zachowań, a może po prostu wystarczyło mu że pozostała trójka sprawiała wrażenie ogarniętych. W końcu w każdej grupie trafiała się jednostka ze spierdoleniem umysłowym.
Łup.
Henderson wpadł z hukiem na bar pomiędzy dwójkę spożywających spokojnie alkohol studenciaków, tuż naprzeciwko swojego ulubionego barmana, wyciągając do niego rękę jak jakiś Hamlet.
— You are the music in meeeee — czy Nyles właśnie wpadł na genialny pomysł śpiewania Nilasowi High School Musical?
Niech go ktoś powstrzyma zanim zmieni się w drugiego Zaca Efrona. Chyba nie trzeba było wspominać, że śpiewał wręcz tragicznie i przypominał właśnie zarzynanego łosia?
Założenie, że tym razem świętująca czwórka sportowców nie pojawi się jeszcze kilka razy przed jego oczyma, zostało błyskawicznie skreślone z chwilą, gdy Nyles bez oporów władował się przed ladę baru centralnie tuż przed nim. Huk temu towarzyszący, a następnie głośny śpiew dodatkowo utwierdził go w przekonaniu, że jego oddany fan był całkiem nieźle wstawiony. Jak miło, że w tym upojeniu alkoholowym przynajmniej nadal pamiętał, kogo ochrzcił mianem swojego ulubionego barmana. Może z tego powodu Niklas uśmiechnął się nieznacznie, słysząc jego pokaz umiejętności wokalnych, nawet jeśli w istocie wypadł on… dosyć marnie, delikatnie rzecz ujmując. Towarzyszyło temu poczucie jakby doskonale wiedział, że wkrótce to nastąpi i jedynie czekał na nylesowy powrót w wielkim stylu. Możliwe, że Henderson przez własną gadatliwość i otwartość zdradził na tyle informacji, że Niklas podświadomie uznał to za pewnik albo po prostu znajoma twarz wydała się jemu umysłowi przyjemniejsza niż kolejne, nieznane rysy innych? Eschenbach nie analizował tego, jedynie uznał za czysty fakt, bez żadnego opakowywania w większe komentarze. Wbrew pozorom świat bruneta wcale nie opierał się wyłącznie na zimnej logice oraz wnioskowaniu - raczej klasyfikowały się one jako wstępne drzwi do całej reszty. Reszty, która im prowadziła dalej w głąb, tym okazywała się jeszcze bardziej poplątana i zagmatwana, zupełnie niepodobna do wszystkiego prezentowanego na początku. Jednak, choć mogło to zabrzmieć całkiem gorzko, wstępne drzwi czy ewentualny przedsionek wystarczały w większości sytuacji.
- Mam nadzieję, że znasz tylko ten wers – odrzekł po kilku sekundach, w duszy modląc się o odpowiedź twierdzącą. Polubił Nylesa, ale jeśli ten zaraz zacznie mu wyśpiewywać całe High School Musical, porządnie nadszarpnie jego barmańską cierpliwość i pozytywne nastawienie do jego osoby. Chociaż bardziej prawdopodobne, że zaraz któryś z ich grupy odpowiednio go uspokoi – Niklas wstępnie obstawiał za Jessiem, bo to z nim rozmawiał najwięcej i to w sposób całkowicie przyjacielski. Nawet bez wpływu znacznych ilości alkoholu, co zauważył, gdy za pierwszym razem zabrnęli pod bar. Vance wyglądał na mocno zdystansowanego, a Ray nadal widniał w jego głowie z etykietką „milczący lider”, choć również z otwartą kartą. W zasadzie… dopełnianie informacji zaczął sam Niklas, wykorzystując podsunięty przez grupę temat przekonania ciemnowłosego do czegokolwiek. Czy Eschenbach zakładał, że był w stanie wymyślić coś godnego uwagi starszego Minyarda? Raczej skłaniałby się ku odpowiedzi „nie wiem”. Nie dlatego, że nie miał pewności co do własnych pomysłów, a prędzej z faktu, że Ray aktualnie prezentował się prawie całkowicie anonimowo. Trójka mężczyzn zyskiwała większe niż on rozeznanie w podejściu do niego, przecież przebywali z nim na co dzień; Niklas strzelał także, że już od dłuższego czasu, sądząc po ich wspólnych dialogach. Aczkolwiek czysto teoretycznie na tym mógł polegać cały myk, może tamci patrzyli na niego przez pryzmat własnych doświadczeń? Brunet teraz podchodził do niego zdecydowanie chłodno, dużo chłodniej niż do reszty, co nie było trudne do zauważenia. Niemniej mogło nie rzucać się to tak w oczy, bo inne nastawienie w stosunku do Raya wydawało się wręcz niewłaściwe. Niebezpiecznie niewłaściwe.
- Macie zamiar przepić chęć śpiewania? Albo może wasza wygrana była na tyle powalająca, że wymaga ona jeszcze intensywniejszego świętowania? – wyszedł sam z propozycją niczym dbający o interesy barman. Bardziej spostrzegawczy dostrzegliby wyraźną zmianę w zachowaniu Niklasa, który usunął lekko na bok utrzymywany stale dystans i brak większych oznak zainteresowania. Trudno by było oczekiwać od niego jakichś długich wywodów, jednak sam fakt zaczepienia czwórki mówił sam za siebie. Dosyć szybko jak na niego, aczkolwiek możliwe, że zaciekawienie nimi zwyczajnie wyciągało z niego większą chęć rozmowy. Poza tym znajomi klienci, to bezpieczniejsi klienci. Wiedział przynajmniej na co się pisze już od początku.
Rzucił wzrokiem na przybyłą czwórkę, mimowolnie zatrzymując się dłużej na Rayu. Sylwetka mężczyzny nie zdradzała niczego przydatnego, niczego ponad to, co opuściło dobrowolnie jego usta lub zostało zauważone od razu przez Niklasa. Brak żadnych podpowiedzi. Nawet dla bystrzejszego umysłu bruneta, który przy odpowiednim skupieniu potrafił dostrzec i doskonale zinterpretować naprawdę wiele znaków. Tu jednak nie miał ułatwionej sprawy. O jego umysł ponownie obiło się hasło „nietypowa propozycja”, jak na przypomnienie, mimo że żadnych oświadczeń nie złożyli i sprawę można byłoby gładko pominąć. Też opcja do wykorzystania - zawsze warto trzymać drzwi bezpieczeństwa. Nie trzeba jednak wspominać, że przenikliwe osobowości z reguły miały niezdrową tendencje do podejmowania niemych wyzwań. Wyzwań tylko dla nich. W końcu skoro tak wiele osób było dosyć przewidywalnych, mniej standardowe przypadki przedstawiały się zadziwiająco kusząco. Eschenbach nie był wyjątkiem, choć coś go hamowało. I to hamowało całkiem skutecznie.
- Mam nadzieję, że znasz tylko ten wers – odrzekł po kilku sekundach, w duszy modląc się o odpowiedź twierdzącą. Polubił Nylesa, ale jeśli ten zaraz zacznie mu wyśpiewywać całe High School Musical, porządnie nadszarpnie jego barmańską cierpliwość i pozytywne nastawienie do jego osoby. Chociaż bardziej prawdopodobne, że zaraz któryś z ich grupy odpowiednio go uspokoi – Niklas wstępnie obstawiał za Jessiem, bo to z nim rozmawiał najwięcej i to w sposób całkowicie przyjacielski. Nawet bez wpływu znacznych ilości alkoholu, co zauważył, gdy za pierwszym razem zabrnęli pod bar. Vance wyglądał na mocno zdystansowanego, a Ray nadal widniał w jego głowie z etykietką „milczący lider”, choć również z otwartą kartą. W zasadzie… dopełnianie informacji zaczął sam Niklas, wykorzystując podsunięty przez grupę temat przekonania ciemnowłosego do czegokolwiek. Czy Eschenbach zakładał, że był w stanie wymyślić coś godnego uwagi starszego Minyarda? Raczej skłaniałby się ku odpowiedzi „nie wiem”. Nie dlatego, że nie miał pewności co do własnych pomysłów, a prędzej z faktu, że Ray aktualnie prezentował się prawie całkowicie anonimowo. Trójka mężczyzn zyskiwała większe niż on rozeznanie w podejściu do niego, przecież przebywali z nim na co dzień; Niklas strzelał także, że już od dłuższego czasu, sądząc po ich wspólnych dialogach. Aczkolwiek czysto teoretycznie na tym mógł polegać cały myk, może tamci patrzyli na niego przez pryzmat własnych doświadczeń? Brunet teraz podchodził do niego zdecydowanie chłodno, dużo chłodniej niż do reszty, co nie było trudne do zauważenia. Niemniej mogło nie rzucać się to tak w oczy, bo inne nastawienie w stosunku do Raya wydawało się wręcz niewłaściwe. Niebezpiecznie niewłaściwe.
- Macie zamiar przepić chęć śpiewania? Albo może wasza wygrana była na tyle powalająca, że wymaga ona jeszcze intensywniejszego świętowania? – wyszedł sam z propozycją niczym dbający o interesy barman. Bardziej spostrzegawczy dostrzegliby wyraźną zmianę w zachowaniu Niklasa, który usunął lekko na bok utrzymywany stale dystans i brak większych oznak zainteresowania. Trudno by było oczekiwać od niego jakichś długich wywodów, jednak sam fakt zaczepienia czwórki mówił sam za siebie. Dosyć szybko jak na niego, aczkolwiek możliwe, że zaciekawienie nimi zwyczajnie wyciągało z niego większą chęć rozmowy. Poza tym znajomi klienci, to bezpieczniejsi klienci. Wiedział przynajmniej na co się pisze już od początku.
Rzucił wzrokiem na przybyłą czwórkę, mimowolnie zatrzymując się dłużej na Rayu. Sylwetka mężczyzny nie zdradzała niczego przydatnego, niczego ponad to, co opuściło dobrowolnie jego usta lub zostało zauważone od razu przez Niklasa. Brak żadnych podpowiedzi. Nawet dla bystrzejszego umysłu bruneta, który przy odpowiednim skupieniu potrafił dostrzec i doskonale zinterpretować naprawdę wiele znaków. Tu jednak nie miał ułatwionej sprawy. O jego umysł ponownie obiło się hasło „nietypowa propozycja”, jak na przypomnienie, mimo że żadnych oświadczeń nie złożyli i sprawę można byłoby gładko pominąć. Też opcja do wykorzystania - zawsze warto trzymać drzwi bezpieczeństwa. Nie trzeba jednak wspominać, że przenikliwe osobowości z reguły miały niezdrową tendencje do podejmowania niemych wyzwań. Wyzwań tylko dla nich. W końcu skoro tak wiele osób było dosyć przewidywalnych, mniej standardowe przypadki przedstawiały się zadziwiająco kusząco. Eschenbach nie był wyjątkiem, choć coś go hamowało. I to hamowało całkiem skutecznie.
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach