▲▼
PRACOWNICY
Jedno z najpopularniejszych miejsc na całym kampusie. Bar studencki otwierany jest codziennie po godzinie dziewiętnastej, choć bez wątpienia największą popularnością cieszy się od piątku do niedzieli. Ku nieszczęściu wykładowców, którzy muszą potem patrzeć na skacowanych studentów, ledwo potrafiących utrzymać głowę w pionie. Tutejsi barmani bez wątpienia przyprawiają o zachwyt, podając nie tylko drinki z karty. Po prostu powiedz czego oczekujesz, a któryś z nich bez wątpienia spełni twoje najśmielsze oczekiwania.
— Kurwa, znowuuu? — głośny jęk Nylesa skutecznie zagłuszył rozbawiony śmiech Jessiego, który rozłożył się wygodniej na kanapie, wyciągając przed siebie nogi.
— Po prostu ssiesz — nijak nie zareagował na wystawiony w jego stronę środkowy palec, gdy wyszedł do menu głównego, odkładając pada obok siebie. Od niemalże dwóch godzin Henderson próbował spuścić łomot Minyardowi w Mortal Combat. Przy czym "próbował" zdecydowanie było tu słowem kluczowym.
— Tylko Noahowi — wystawił język, reagując głośnym śmiechem na dźwięk obrzydzenia ze strony Jessiego i słabego "Oszczędź mi szczegółów".
— Moglibyście się przymknąć?
— Zluzuj Vance, są wakacje. Poza meczem towarzyskim z mewami, nie mamy niczego zaplanowanego w najbliższym czasie. Pograłbyś z nami i wyciągnął ten kij do lacrosse z — Jenkins nigdy nie dowiedział się skąd mógł wyciągnąć swój kij, gdy poduszka przeleciała przez pół pokoju, uderzając Nylesa prosto w twarz. Cichy skowyt który wydobył się z jego ust skutecznie powstrzymał go przed dokończeniem myśli.
— Jezu Ray. To nie fair, zawsze bierzesz jego stronę.
— Stul pysk, Nyles — młodszy Minyard nawet nie spojrzał w jego kierunku. Rozłożony wygodnie na pufie wypełnionej steropianem, wpatrywał się w milczeniu w okno zaznaczając tym samym własne, faktyczne zainteresowanie całym tematem. Jedynym większym ruchem jaki wykonywał, było leniwe obracanie w palcach srebrnego scyzoryka. Być może to właśnie jego widok sprawił, że Nyles momentalnie zamilkł nie mamrocząc już nawet z oburzeniem pod nosem.
To Jessie przerwał ciszę i podniósł pada do góry, postukując nim kilkakrotnie we własną dłoń.
— Jeszcze raz?
— Dobra. Ale ja gram Scorpionem.
Niestety Henderson nie miał dziś szczęścia. Ani w zasadzie nigdy. Niezależnie od ilości prób i tak niecałe dwie minuty później jego postać skończyła bez głowy. Rzucił pada na kanapę obok siebie, tym razem powstrzymując się jednak przed zbluzganiem gry na wszelkie sposoby. Posłał jedynie krótkie spojrzenie Rayowi i burknął coś pod nosem.
— Dobra, dość tego. Zarządzam picie w trybie natychmiastowym.
— Piętnaście minut.
— Obejrzysz to później, Vance. Mecze nie uciekną, poważnie. Przyda nam się trochę odpoczynku.
— Spędziliście połowę dnia na opierdalaniu się przed telewizorem. Gdybyście chociaż brali udział w moich treningach dodatkowy-...
— Jezu okej. Piętnaście minut. Ani minuty dłużej.
Nim jednak ktokolwiek zdążył zareagować, Ray podniósł się z miejsca i podszedł do drzwi, zarzucając na ramiona skórzaną kurtkę. Zawiesił na chwilę wzrok na Jessiem.
— Poczekam przy samochodzie.
Odwrócił się nie czekając na odpowiedź i wyszedł na zewnątrz, zamykając za sobą drzwi. Kątem oka dostrzegł stojącą kilka metrów dalej sąsiadkę, nie spojrzał jednak w jej kierunku. Wszyscy mieszkający obok nich ludzie zdążyli się nauczyć jednej podstawowej zasady. Nigdy nie wtrącaj się w sprawy Minyarda i jego grupy. A przede wszystkim nie próbuj nawiązywać żadnych kontaktów z tym niskim, ciemnowłosym chłopakiem, odstraszającym innych samym spojrzeniem. Wcześniejszy scyzoryk zniknął bez śladu, choć nie było najmniejszych wątpliwości, że nadal miał go przy sobie. W niewidocznym miejscu.
Oparł się plecami o maskę samochodu i wygrzebał papierosy z wewnętrznej kieszeni swojej kurtki, wyciągając jednego z nich, by zaraz niespiesznie go odpalić. Odchylił głowę do tyłu wpatrując się w milczeniu w poszarzałe, ciemne niebo. Zdążył wyrzucić na ziemię dwa niedopałki, nim drzwi wejściowe trzasnęły, wypuszczając na zewnątrz całą trójkę z głośnym Nylesem na czele.
— Hej Ray, zdecydowaliśmy że jedziemy dziś do pubu, okej? Nie masz nic przeciwko?
Rzucił mu krótkie spojrzenie w odpowiedzi, przechodząc na stronę pasażera i zajmując miejsce za kierownicą. Jessie i Nyles momentalnie zajęli siedzenia z tyłu, wdając się w dyskusję na temat najlepszych ich zdaniem ruchów w Mortal Combat. Vance tradycyjnie usiadł z przodu i wyciągnął telefon, przeglądając na youtubie filmiki z najlepszymi zagraniami Seagullsów. Choć biorąc pod uwagę jego pogardliwe prychnięcie daleko im było do najlepszych.
Ryknięcie silnika zgrało się niemalże idealnie z odpalanym radiem, gdy Ray nastawił odpowiednią stację naciskając na gaz, opuszczając tym samym podjazd.
— ... miał być pub, Nyles.
Cała czwórka wysiadła z samochodu, mierząc budynek oceniającym spojrzeniem. Nie wypadał źle. Nie żeby byli szczególnie krytyczni, gdy chodziło o miejsca, w których chodziło o to, by zwyczajnie się najebać. Henderson nie wyglądał zresztą na szczególnie przejętego własną pomyłką.
— Hej, to nawet lepiej co nie? Ray nie cierpi pubów. Potańczysz sobie, Jessie. Jak ładnie poprosisz to nawet sam wezmę cię w obroty hahah- tylko żartuję, Ray. Nie patrz tak na mnie.
Minyard wyminął go jednak bez słowa, podchodząc do swojego kuzyna.
— Trzymaj się blisko mnie.
— Tak jakby to było coś nowego.
Nie powiedzieli do siebie ani słowa więcej, stając spokojnie w kolejce za innymi. Jedno spojrzenie wystarczyło, by stwierdzić że zdecydowaną większość (jeśli nie całość) stanowili tu studenci. Większość wymieniała się powitaniami już na starcie, krzycząc coś do siebie z jednego końca kolejki do drugiego, machając przy tym dziko rękami. Inni zerkali z zaciekawieniem w stronę grupy Raya, najdłużej zatrzymując wzrok na Jenkinsie, zupełnie jakby nie byli do końca pewni gdzie mogli go wcześniej widzieć. Nyles po kilku minutach wciągnął do rozmowy stojących przed nimi dwóch chłopaków. Jedynie Minyardowie stali w milczeniu nie zwracając na siebie większej uwagi. Jessie przeglądał instagrama, a Ray ponownie wyciągnął dwa papierosy, bez słowa podając jednego z nich Vance'owi. Kolejka szła całkiem sprawnie. Na tyle sprawnie by jakieś piętnaście minut później znaleźli się w środku. Henderson rozglądał się na boki niczym zaciekawiony szczeniak, odprowadzając wzrokiem swoich nowych znajomych. Zaraz potruchtał jednak w ślad za Minyardami, widząc jak kierują się w stronę baru. Jedynie Vance jak zawsze odłączył się od reszty, by zająć im miejsce. W końcu i tak nigdy nie sięgał po alkohol.
— Haaaaai! Macie w karcie coś fajnego godnego polecenia? Mocniejszego? Z kopem? Wywołującego uśmiech nawet na twarzach największych ponuraków? Może numer telefonu? — Nyles momentalnie zaatakował jednego z barmanów, szczerząc się przy tym szeroko, jakby wygrał na loterii. Zresztą w jego mniemaniu pewnie tak było. Barmani często przykuwali jego wzrok zarówno ze względu na urodę, jak i jak to twierdził "seksowny strój, który sprawiał że miał ochotę od razu zaciągnąć ich na zaplecze". Ale ten? Ten był stuprocentowo w jego typie!
W przeciwieństwie do niego, Ray nadal stał tyłem z rękami w kieszeniach kurtki, obserwując uważnie tłum, zupełnie jakby tworzył jakąś niemożliwą do ruszenia barierę oddzielającą Hendersona i jego kuzyna od reszty. Jessie kręcił się nieznacznie na boki, rzucając Nylesowi zdegustowane spojrzenie.
— Noah będzie zachwycony, gdy mu to powiem.
— Ale z ciebie kabel, Minyard — drgnął nieznacznie widząc kątem oka delikatne obrócenie głowy Raya, zupełnie jakby samo wspólne nazwisko wystarczyło do przyciągnięcia jego uwagi — ... nieważne. To jak z tymi drinkami?
Nieciężko było zauważyć, że odetchnął nieznacznie, widząc jak Ray ponownie zwraca się w kierunku tłumu.
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Zgłoś się do pracy!
Niklas Eschenbach
Barman
Jack Airly (NPC)
Barman
BAR STUDENCKI "KOERNER"
Jedno z najpopularniejszych miejsc na całym kampusie. Bar studencki otwierany jest codziennie po godzinie dziewiętnastej, choć bez wątpienia największą popularnością cieszy się od piątku do niedzieli. Ku nieszczęściu wykładowców, którzy muszą potem patrzeć na skacowanych studentów, ledwo potrafiących utrzymać głowę w pionie. Tutejsi barmani bez wątpienia przyprawiają o zachwyt, podając nie tylko drinki z karty. Po prostu powiedz czego oczekujesz, a któryś z nich bez wątpienia spełni twoje najśmielsze oczekiwania.
— Kurwa, znowuuu? — głośny jęk Nylesa skutecznie zagłuszył rozbawiony śmiech Jessiego, który rozłożył się wygodniej na kanapie, wyciągając przed siebie nogi.
— Po prostu ssiesz — nijak nie zareagował na wystawiony w jego stronę środkowy palec, gdy wyszedł do menu głównego, odkładając pada obok siebie. Od niemalże dwóch godzin Henderson próbował spuścić łomot Minyardowi w Mortal Combat. Przy czym "próbował" zdecydowanie było tu słowem kluczowym.
— Tylko Noahowi — wystawił język, reagując głośnym śmiechem na dźwięk obrzydzenia ze strony Jessiego i słabego "Oszczędź mi szczegółów".
— Moglibyście się przymknąć?
— Zluzuj Vance, są wakacje. Poza meczem towarzyskim z mewami, nie mamy niczego zaplanowanego w najbliższym czasie. Pograłbyś z nami i wyciągnął ten kij do lacrosse z — Jenkins nigdy nie dowiedział się skąd mógł wyciągnąć swój kij, gdy poduszka przeleciała przez pół pokoju, uderzając Nylesa prosto w twarz. Cichy skowyt który wydobył się z jego ust skutecznie powstrzymał go przed dokończeniem myśli.
— Jezu Ray. To nie fair, zawsze bierzesz jego stronę.
— Stul pysk, Nyles — młodszy Minyard nawet nie spojrzał w jego kierunku. Rozłożony wygodnie na pufie wypełnionej steropianem, wpatrywał się w milczeniu w okno zaznaczając tym samym własne, faktyczne zainteresowanie całym tematem. Jedynym większym ruchem jaki wykonywał, było leniwe obracanie w palcach srebrnego scyzoryka. Być może to właśnie jego widok sprawił, że Nyles momentalnie zamilkł nie mamrocząc już nawet z oburzeniem pod nosem.
To Jessie przerwał ciszę i podniósł pada do góry, postukując nim kilkakrotnie we własną dłoń.
— Jeszcze raz?
— Dobra. Ale ja gram Scorpionem.
Niestety Henderson nie miał dziś szczęścia. Ani w zasadzie nigdy. Niezależnie od ilości prób i tak niecałe dwie minuty później jego postać skończyła bez głowy. Rzucił pada na kanapę obok siebie, tym razem powstrzymując się jednak przed zbluzganiem gry na wszelkie sposoby. Posłał jedynie krótkie spojrzenie Rayowi i burknął coś pod nosem.
— Dobra, dość tego. Zarządzam picie w trybie natychmiastowym.
— Piętnaście minut.
— Obejrzysz to później, Vance. Mecze nie uciekną, poważnie. Przyda nam się trochę odpoczynku.
— Spędziliście połowę dnia na opierdalaniu się przed telewizorem. Gdybyście chociaż brali udział w moich treningach dodatkowy-...
— Jezu okej. Piętnaście minut. Ani minuty dłużej.
Nim jednak ktokolwiek zdążył zareagować, Ray podniósł się z miejsca i podszedł do drzwi, zarzucając na ramiona skórzaną kurtkę. Zawiesił na chwilę wzrok na Jessiem.
— Poczekam przy samochodzie.
Odwrócił się nie czekając na odpowiedź i wyszedł na zewnątrz, zamykając za sobą drzwi. Kątem oka dostrzegł stojącą kilka metrów dalej sąsiadkę, nie spojrzał jednak w jej kierunku. Wszyscy mieszkający obok nich ludzie zdążyli się nauczyć jednej podstawowej zasady. Nigdy nie wtrącaj się w sprawy Minyarda i jego grupy. A przede wszystkim nie próbuj nawiązywać żadnych kontaktów z tym niskim, ciemnowłosym chłopakiem, odstraszającym innych samym spojrzeniem. Wcześniejszy scyzoryk zniknął bez śladu, choć nie było najmniejszych wątpliwości, że nadal miał go przy sobie. W niewidocznym miejscu.
Oparł się plecami o maskę samochodu i wygrzebał papierosy z wewnętrznej kieszeni swojej kurtki, wyciągając jednego z nich, by zaraz niespiesznie go odpalić. Odchylił głowę do tyłu wpatrując się w milczeniu w poszarzałe, ciemne niebo. Zdążył wyrzucić na ziemię dwa niedopałki, nim drzwi wejściowe trzasnęły, wypuszczając na zewnątrz całą trójkę z głośnym Nylesem na czele.
— Hej Ray, zdecydowaliśmy że jedziemy dziś do pubu, okej? Nie masz nic przeciwko?
Rzucił mu krótkie spojrzenie w odpowiedzi, przechodząc na stronę pasażera i zajmując miejsce za kierownicą. Jessie i Nyles momentalnie zajęli siedzenia z tyłu, wdając się w dyskusję na temat najlepszych ich zdaniem ruchów w Mortal Combat. Vance tradycyjnie usiadł z przodu i wyciągnął telefon, przeglądając na youtubie filmiki z najlepszymi zagraniami Seagullsów. Choć biorąc pod uwagę jego pogardliwe prychnięcie daleko im było do najlepszych.
Ryknięcie silnika zgrało się niemalże idealnie z odpalanym radiem, gdy Ray nastawił odpowiednią stację naciskając na gaz, opuszczając tym samym podjazd.
— — —
— ... miał być pub, Nyles.
Cała czwórka wysiadła z samochodu, mierząc budynek oceniającym spojrzeniem. Nie wypadał źle. Nie żeby byli szczególnie krytyczni, gdy chodziło o miejsca, w których chodziło o to, by zwyczajnie się najebać. Henderson nie wyglądał zresztą na szczególnie przejętego własną pomyłką.
— Hej, to nawet lepiej co nie? Ray nie cierpi pubów. Potańczysz sobie, Jessie. Jak ładnie poprosisz to nawet sam wezmę cię w obroty hahah- tylko żartuję, Ray. Nie patrz tak na mnie.
Minyard wyminął go jednak bez słowa, podchodząc do swojego kuzyna.
— Trzymaj się blisko mnie.
— Tak jakby to było coś nowego.
Nie powiedzieli do siebie ani słowa więcej, stając spokojnie w kolejce za innymi. Jedno spojrzenie wystarczyło, by stwierdzić że zdecydowaną większość (jeśli nie całość) stanowili tu studenci. Większość wymieniała się powitaniami już na starcie, krzycząc coś do siebie z jednego końca kolejki do drugiego, machając przy tym dziko rękami. Inni zerkali z zaciekawieniem w stronę grupy Raya, najdłużej zatrzymując wzrok na Jenkinsie, zupełnie jakby nie byli do końca pewni gdzie mogli go wcześniej widzieć. Nyles po kilku minutach wciągnął do rozmowy stojących przed nimi dwóch chłopaków. Jedynie Minyardowie stali w milczeniu nie zwracając na siebie większej uwagi. Jessie przeglądał instagrama, a Ray ponownie wyciągnął dwa papierosy, bez słowa podając jednego z nich Vance'owi. Kolejka szła całkiem sprawnie. Na tyle sprawnie by jakieś piętnaście minut później znaleźli się w środku. Henderson rozglądał się na boki niczym zaciekawiony szczeniak, odprowadzając wzrokiem swoich nowych znajomych. Zaraz potruchtał jednak w ślad za Minyardami, widząc jak kierują się w stronę baru. Jedynie Vance jak zawsze odłączył się od reszty, by zająć im miejsce. W końcu i tak nigdy nie sięgał po alkohol.
— Haaaaai! Macie w karcie coś fajnego godnego polecenia? Mocniejszego? Z kopem? Wywołującego uśmiech nawet na twarzach największych ponuraków? Może numer telefonu? — Nyles momentalnie zaatakował jednego z barmanów, szczerząc się przy tym szeroko, jakby wygrał na loterii. Zresztą w jego mniemaniu pewnie tak było. Barmani często przykuwali jego wzrok zarówno ze względu na urodę, jak i jak to twierdził "seksowny strój, który sprawiał że miał ochotę od razu zaciągnąć ich na zaplecze". Ale ten? Ten był stuprocentowo w jego typie!
W przeciwieństwie do niego, Ray nadal stał tyłem z rękami w kieszeniach kurtki, obserwując uważnie tłum, zupełnie jakby tworzył jakąś niemożliwą do ruszenia barierę oddzielającą Hendersona i jego kuzyna od reszty. Jessie kręcił się nieznacznie na boki, rzucając Nylesowi zdegustowane spojrzenie.
— Noah będzie zachwycony, gdy mu to powiem.
— Ale z ciebie kabel, Minyard — drgnął nieznacznie widząc kątem oka delikatne obrócenie głowy Raya, zupełnie jakby samo wspólne nazwisko wystarczyło do przyciągnięcia jego uwagi — ... nieważne. To jak z tymi drinkami?
Nieciężko było zauważyć, że odetchnął nieznacznie, widząc jak Ray ponownie zwraca się w kierunku tłumu.
Koerner zawsze było pełne ludzi i od tego nie istniały absolutnie żadne wyjątki. Pracował w tym miejscu wystarczająco długo, by móc to stwierdzić, mając w tym także na uwadze wszelkie niespodziewane wypadki i odstępstwa od reguł. W końcu jak to szło? Statystyka nie kłamie. Kłamią jedynie statystycy. A jego szacunki wyraźnie wskazywały, że dzisiejszy dzień będzie obfitował w ogrom, przeważnie młodych ludzi, chcących szybko się upić i dobrze zabawić. Proszę bardzo, droga wolna. Z chęcią doleje im więcej alkoholu. Przynajmniej poobserwuje jak wyczyniają skończone idiotyzmy i jednocześnie zgarnie masę napiwków, które w takich okresach były rzucane nadzwyczaj często. Dla niego lepiej, bo samo serwowanie napojów wysokoprocentowych po takim czasie stażu okazywało się czynnością do bólu powtarzalną, zwłaszcza, że większość ludzi zamawiało jedne z popularniejszych pozycji. Niemniej Niklasowi to nie przeszkadzało, cenił nawet sobie tę schematyczność. Nie potrzebował dodatkowych rozrywek, klienci lokalu wystarczająco dobrze się spisywali. Część z nich wydawała się być naprawdę skończonymi debilami, aż zastanawiało jakim cudem radzą sobie w życiu.
- Niklas, to nowy – Jack. Pilnuj go, by nie spierdolił drinków i nie doprowadził żadnego klienta na serię rzygania – rzucił Michael, klepiąc nowoprzybyłego bruneta po ramieniu. Na pierwszy rzut oka wydał się on całkiem rozgarnięty, więc wątpił by słowa managera miały się spełnić, choć przez Koerner przewinęły się podobne przypadki. Jednak nowy wcale nie oznaczał głupi, więc Eschenbach nie spodziewał się większych problemów.
- Jasne – odparł zatem i gdy został sam na sam z Jackiem, posłał mu pokrzepiający uśmiech. Wprawdzie Niklasa nikt nie nazwałby studnią optymizmu i wylewności, ale nie był kompletnie nieczuły. Przynajmniej dopóki Jack nie postanowiłby mu podpaść jakimiś głupimi zagrywkami, a tego wcale nie wykluczał. Nawet diabeł ubiera najlepsze maski na swoje najprzedniejsze przedstawienia.
Kilka godzin później grupa zbliżających się w stronę baru chłopaków, nieszczególnie zwróciła uwagę Eschenbacha, który właśnie serwował kolejne Dry Martini już mocno spitemu kolesiowi. Cyklicznie prosił o kolejnego, zostawiając tym samym w barze sporo kasy. To w sumie dosyć zabawne. Ojciec Niklasa był czynnym alkoholikiem, a ostatecznie jego syn wylądował na stałe w pracy jako barman, tym samym pozwalając innym upić się do godnego pożałowania stanu. Sam Niklas opanował do perfekcji sposoby sporządzenia drinków, doskonale także wiedział, które składniki ze sobą współgrają, a które nie. Jakie drinki, mieszane ze sobą, zawsze kończą dobrą zabawę niekontrolowanymi wymiotami, potrafił też bez trudu ocenić, jaki trunek najbardziej przypadnie klientowi do gustu. Zwykła analiza upodobań i preferencji, połączona z coraz już dłuższym doświadczeniem. Choć może właśnie z powodu tego wszystkiego i wiecznie unoszących się w lokalu oparów alkoholu, sam podchodził z dystansem do wszelkich napojów wysokoprocentowych. Wieczory w Koerner zdawały się doskonale wystarczać.
Dopiero śmiały komentarz Nylesa sprawił, że Nikles podniósł głowię i błyskawicznie przebiegł po całej trójce wzrokiem. Czy był zaskoczony? W żadnym wypadku. Podobne teksty słyszał codziennie, był nawet pewny, że dzisiaj ma przed sobą kilka podobnych prób. Jedni kierowali podobne słowa całkiem na trzeźwo, inni już poważnie wstawieni, lecz Eschenbach już dawno nie reagował na podobne zaczepki. W końcu wszystkim bawiącym się tutaj ludziom barman wydawał się świetnym obiektem do wszelkich rozmów, także tych poważnych, zabaw czy uczestniczenia w zakładach. Nawet dla tych, którzy kojarzyli stojącego za ladą mężczyznę już całkiem dobrze, a może właśnie dlatego? Kierując się oczywiście zasadą: serwujesz alkohol, jesteś warty mojej uwagi. Słaba logika, ale jednak logika.
- Nieśmiali zaczynają od Dry Martini, bardziej odważni od Godfather albo Godmother. Sazerac idzie najrzadziej - rzucił beznamiętnie po kilku sekundach, a niemiecki akcent słyszalnie odznaczył się w wypowiedzi. Mógł się założyć, że zaraz usłyszy deklarację o wyborze właśnie Sazeraca albo padnie komentarz na temat jego pochodzenia, który w teorii miał go skłonić do większych zwierzeń. Niedoczekanie. Kolejna nudna grupa młodych dzieciaków chcących się napić, choć kto wie? Może dzisiaj znowu o jego uszy obiją się jakieś ciekawe deklarację. Nawet nie liczył, ile osób przy barze udzielało prywatnych informacji z własnego życia, a przykład znajdował się przed jego oczami. Już wiedział, że zaczepiający go chłopak był prawdopodobnie z kimś związany, a tamten miał nazwisko Minyard, choć pewnie zaraz podobne dane wyparują mu z głowy. Nie zamierzał marnować pamięci na zapamiętywanie dramatów życiowych ludzi. - To co będzie dla waszej... trójki? - spytał i zatrzymał się w półobrocie, oczekując na ich decyzję. Istniała duża możliwość, że pod ladę przybyła jedynie reprezentacja większego grona znajomych, jednak takie założenie w niczym nie szkodziło. Najwyżej go poprawią, ładnie oświadczając, że wykupują cały bar. Bez różnicy. Jednak zanim otrzymał odpowiedź, ponownie przyjrzał się towarzystwu. Jeden wesołek, to pewne. Przewodził grupie w zabawach, ale wątpliwe, by faktycznie stawiał wszystkich w szeregach. Zbyt rozluźniony. Drugi poważniejszy, ale pewnie również wesołek, sądząc po rzuconym komentarzu. Trzeci? Cóż, stał w sposób, który dawał jasno znać, że nie bardzo interesuje go całe dziejące się tu zamieszania. Niklas nie miał pojęcia, po co w takim razie tutaj przychodził, marnując własny czas, ale może niektórym to całkowicie odpowiadało. Albo po prostu robił to z powodu poczucia obowiązku w stosunku do własnych znajomych. Sporo spotykał podobnych przypadków.
- Niklas, to nowy – Jack. Pilnuj go, by nie spierdolił drinków i nie doprowadził żadnego klienta na serię rzygania – rzucił Michael, klepiąc nowoprzybyłego bruneta po ramieniu. Na pierwszy rzut oka wydał się on całkiem rozgarnięty, więc wątpił by słowa managera miały się spełnić, choć przez Koerner przewinęły się podobne przypadki. Jednak nowy wcale nie oznaczał głupi, więc Eschenbach nie spodziewał się większych problemów.
- Jasne – odparł zatem i gdy został sam na sam z Jackiem, posłał mu pokrzepiający uśmiech. Wprawdzie Niklasa nikt nie nazwałby studnią optymizmu i wylewności, ale nie był kompletnie nieczuły. Przynajmniej dopóki Jack nie postanowiłby mu podpaść jakimiś głupimi zagrywkami, a tego wcale nie wykluczał. Nawet diabeł ubiera najlepsze maski na swoje najprzedniejsze przedstawienia.
Kilka godzin później grupa zbliżających się w stronę baru chłopaków, nieszczególnie zwróciła uwagę Eschenbacha, który właśnie serwował kolejne Dry Martini już mocno spitemu kolesiowi. Cyklicznie prosił o kolejnego, zostawiając tym samym w barze sporo kasy. To w sumie dosyć zabawne. Ojciec Niklasa był czynnym alkoholikiem, a ostatecznie jego syn wylądował na stałe w pracy jako barman, tym samym pozwalając innym upić się do godnego pożałowania stanu. Sam Niklas opanował do perfekcji sposoby sporządzenia drinków, doskonale także wiedział, które składniki ze sobą współgrają, a które nie. Jakie drinki, mieszane ze sobą, zawsze kończą dobrą zabawę niekontrolowanymi wymiotami, potrafił też bez trudu ocenić, jaki trunek najbardziej przypadnie klientowi do gustu. Zwykła analiza upodobań i preferencji, połączona z coraz już dłuższym doświadczeniem. Choć może właśnie z powodu tego wszystkiego i wiecznie unoszących się w lokalu oparów alkoholu, sam podchodził z dystansem do wszelkich napojów wysokoprocentowych. Wieczory w Koerner zdawały się doskonale wystarczać.
Dopiero śmiały komentarz Nylesa sprawił, że Nikles podniósł głowię i błyskawicznie przebiegł po całej trójce wzrokiem. Czy był zaskoczony? W żadnym wypadku. Podobne teksty słyszał codziennie, był nawet pewny, że dzisiaj ma przed sobą kilka podobnych prób. Jedni kierowali podobne słowa całkiem na trzeźwo, inni już poważnie wstawieni, lecz Eschenbach już dawno nie reagował na podobne zaczepki. W końcu wszystkim bawiącym się tutaj ludziom barman wydawał się świetnym obiektem do wszelkich rozmów, także tych poważnych, zabaw czy uczestniczenia w zakładach. Nawet dla tych, którzy kojarzyli stojącego za ladą mężczyznę już całkiem dobrze, a może właśnie dlatego? Kierując się oczywiście zasadą: serwujesz alkohol, jesteś warty mojej uwagi. Słaba logika, ale jednak logika.
- Nieśmiali zaczynają od Dry Martini, bardziej odważni od Godfather albo Godmother. Sazerac idzie najrzadziej - rzucił beznamiętnie po kilku sekundach, a niemiecki akcent słyszalnie odznaczył się w wypowiedzi. Mógł się założyć, że zaraz usłyszy deklarację o wyborze właśnie Sazeraca albo padnie komentarz na temat jego pochodzenia, który w teorii miał go skłonić do większych zwierzeń. Niedoczekanie. Kolejna nudna grupa młodych dzieciaków chcących się napić, choć kto wie? Może dzisiaj znowu o jego uszy obiją się jakieś ciekawe deklarację. Nawet nie liczył, ile osób przy barze udzielało prywatnych informacji z własnego życia, a przykład znajdował się przed jego oczami. Już wiedział, że zaczepiający go chłopak był prawdopodobnie z kimś związany, a tamten miał nazwisko Minyard, choć pewnie zaraz podobne dane wyparują mu z głowy. Nie zamierzał marnować pamięci na zapamiętywanie dramatów życiowych ludzi. - To co będzie dla waszej... trójki? - spytał i zatrzymał się w półobrocie, oczekując na ich decyzję. Istniała duża możliwość, że pod ladę przybyła jedynie reprezentacja większego grona znajomych, jednak takie założenie w niczym nie szkodziło. Najwyżej go poprawią, ładnie oświadczając, że wykupują cały bar. Bez różnicy. Jednak zanim otrzymał odpowiedź, ponownie przyjrzał się towarzystwu. Jeden wesołek, to pewne. Przewodził grupie w zabawach, ale wątpliwe, by faktycznie stawiał wszystkich w szeregach. Zbyt rozluźniony. Drugi poważniejszy, ale pewnie również wesołek, sądząc po rzuconym komentarzu. Trzeci? Cóż, stał w sposób, który dawał jasno znać, że nie bardzo interesuje go całe dziejące się tu zamieszania. Niklas nie miał pojęcia, po co w takim razie tutaj przychodził, marnując własny czas, ale może niektórym to całkowicie odpowiadało. Albo po prostu robił to z powodu poczucia obowiązku w stosunku do własnych znajomych. Sporo spotykał podobnych przypadków.
Przeciągły gwizd wydobył się z ust Nylesa, gdy tylko barman podniósł głowę. Teraz tylko dodatkowo potwierdził, że był w jego typie. Przyglądał mu się uważnie, mimo to słuchając co ten do niego mówił. Nawet jeśli mogłoby wydawać się inaczej. Wyglądał jakby właśnie odnalazł siódme niebo i postanowił w nim zamieszkać. Nic dziwnego, że Jessie zaraz uniósł dłoń do twarzy z jakże wymownym:
— Ja pierdolę.
Dopiero te słowa zdawały się na swój sposób wyrwać Hendersona z letargu. Potrząsnął nawet głową w dość zabawny sposób, nim skupił uważny wzrok na dłoniach Niklasa, zupełnie jakby w ten sposób mógł uniknąć jego hipnotyzującego spojrzenia.
— Hahah tak... w takim razie dwa razy Godfather, dwa razy Godmother i... — obrócił się rzucając krótkie spojrzenie Rayowi, nim ponownie zwrócił się w stronę barmana —... dwa razy Sazerac. I w sumie raz Dry Martini, zacznę łagodniej.
— I sześć shotów. Byle nic słodkiego, może coś na bazie cytryny?
— Brzmi dobrze, macie coś na bazie cytryny?
—I jakieś dwa drinki bezalkoholowe dla Vance'a. Najlepiej owocowe, żeby nie truł tak jak wtedy, gdy wziąłeś mu tego o smaku ciastek Oreo. Pamiętasz jak kazał nam następnego dnia robić pięć kółek wokół całego stadionu, a potem zmusił nas do rozegrania z nim półtoragodzinnego meczu, żeby pokazać nam jak wiele wysiłku wymagało od niego spalenie podobnego wieczoru? Kolejnego razu nie przeżyję...
— Racja. Wiecznie o nim zapominam. Pewnie przez to, że nigdy nie chce mu się ruszyć z nami dupy do baru.
— Gdyby nie to, ty nie miałbyś gdzie usadzić dupy po powrocie od niego — przez chwilę mierzyli się spojrzeniem, nim Nyles w końcu wybuchł śmiechem, kręcąc na boki głową w wyraźnym "dobra, wygrałeś". Nawet kąciki ust Jessiego drgnęły nieznacznie ku górze w wyraźnym rozbawieniu. Jedynie Ray nadal stał tyłem, nie zwracając na nich najmniejszej uwagi. Co nie znaczyło, że miał zostać całkowicie pominięty w rozmowie.
— Tylko tobie się wtedy upiekło, Ray. Jak zawsze.
Nawet się nie poruszył, wodząc jedynie w milczeniu wzrokiem po wszystkich zebranych. Nyles westchnął cicho widząc, że nie doczeka się żadnej odpowiedzi i posłał Niklasowi skupione spojrzenie.
— Więc podsumowując... raz Dry Martini, dwa razy Godfather, dwa razy Godmother, dwa razy Sazerac, sześć shotów i dwa owocowe drinki bezalkoholowe. Nieważne z jakich owoców — tuż po złożeniu zamówienia wyciągnął sto pięćdziesiąt dolarów z kieszeni kurtki - bo kto bogatemu zabroni nosić podobne pieniądze jak zapalniczkę czy gumę do żucia - i położył na ladzie przesuwając w stronę barmana. Zaraz po tym zwrócił się w stronę Jessiego, wyraźnie nie oczekując jakiejkolwiek reszty. Bo chyba nie było tu aż tak drogo by musiał jeszcze dopłacać? W sumie kto wie. W razie czego na tym jego fundusze zdecydowanie się nie kończyły, więc był gotowy dołożyć więcej.
— Pewnie większość tutejszych to studenci z McGill? Przypomnij mi dlaczego nie poszliśmy na McGill tylko wybraliśmy jakiś nikomu nieznany uniwerek parodiujący... w sumie chuj wie co?
— Po pierwsze, mają wielki stadion. Po drugie, możesz dopasowywać swój plan lekcji i uczęszczać na nie w zmniejszonej częstotliwości, by skupić się całkowicie na treningach. Po trzecie, mają własny prywatny kampus niedostępny dla nikogo z zewnątrz. Po czwarte, dostają dofinansowania od rządu. Po piąte-
— Dobra, dobra. Wystarczy. Co nie zmienia faktu, że nie mamy takiego zajebistego klubu.
— Daj spokój, ile by nam zabrało dojechanie tu ze stadionu. Trzydzieści minut? Z domu jedziemy piętnaście. Możesz się ostro najebać, wrócić piechotą, rano przyjść po samochód i jechać potem na trening.
— Nie musimy wracać piechotą, skoro ktoś pozwala prowadzić Vance'owi swój samochód mimo że inni nie dostąpili takiego zaszczytu — powiedział nieco głośniej niż wcześniej, wyraźnie akcentując wszystkie słowa. Ciężko było się jednak spodziewać, że nagle doczeka się jakiejkolwiek reakcji. Westchnął więc z rezygnacją i zwrócił się w kierunku barmana z uroczym uśmiechem.
— Jak masz na imię, przystojny nieznajomy? Studiujesz tutaj? Chyba zaczniemy tu częściej wpadać. Jeśli zrobisz dobre wrażenie na Rayu. Bez tego ani rusz, więc postaraj się dla mnie, okej?
— Nie zwracaj na niego uwagi, urodził się debilem.
— Hej!
Podczas gdy Nyles i Jessie bawili się w najlepsze przy barze, jakaś wyraźnie zbłąkana dusza zakręciła się kilkakrotnie około trzy metry od nich, przeciskając przez tłum. Zmrużone oczy wpatrywały się uważnie w ciemnowłosego Minyarda, nim jego ust nie wykrzywił uśmiech. Wychylił trzymany przez siebie w dłoni kieliszek, odstawił go grzecznie na ladę i wrócił na swoje miejsce, by nieco chybotliwym krokiem ruszyć w jego stronę.
— Witaj słodki chłopcze, jesteś tu sam?
Kompletny brak odzewu chyba nieszczególnie go zraził, bo zaraz podjął kolejną próbę, kiwając się nieco na boki.
— Nawet jeśli nie, co powiesz na to, by zostawić swoich kolegów i pójść na parkiet, hm? A może chcesz żeby postawić ci drinka? Hej, słyszysz mnie? Mówię do ciebie.
Im bardziej tracił nad sobą panowanie - co biorąc pod uwagę jego stan nie było zbyt dziwne - tym głośniej mówił. Jego słowa w końcu dotarły do obu stojących przy barze chłopaków. Nyles momentalnie pobladł, patrząc krótko na Jessiego. Nawet z twarzy blondyna uśmiech zniknął całkowicie.
— Kurwa mówię do ciebie! — wyciągnął gwałtownie rękę w bok, nim jednak zdążył choćby dotknąć jego ramienia, Nyles zakleszczył jego nadgarstek między własnymi palcami, szarpiąc jego dłoń do góry. Jessie stał z drugiej strony Raya, trzymając rękę tuż nad jego łokciem.
Cała czwórka stała nieruchomo przez dłuższą chwilę, jak w jakiejś cholernej parodii, kompletnie nie zwracając uwagi na otoczenie, które prawdopodobnie nawet nie zauważyło całego zajścia.
— Spokojnie Ray. Nawet cię nie dotknął — powiedział cicho, docierając tym samym wyłącznie do jego uszu. Co bardziej spostrzegawcze oko dopiero teraz byłoby w stanie wychwycić, że nie wiadomo kiedy, Ray uniósł ręce ku górze, zaciskając palce na samej krawędzi czarnego materiału. Jessie natomiast, mimo że wykonywał ruch jakby chciał go powstrzymać, w żaden sposób go nie dotykał, zachowując co najmniej dziesięciocentymetrową odległość od jego skóry.
W końcu Ray opuścił powoli ręce w dół i wsunął obie dłonie do kieszeni. Jessie wycofał się o krok, choć nawet jego twarz nadal była bielsza o dwa odcienie, czego dojrzenie skutecznie utrudniało tutejsze światło.
Nyles roześmiał się nerwowo, opuszczając dłoń nieznanego mu kolesia w dół i poklepał go po klatce piersiowej.
— Sorry stary, nasz kumpel jest mało rozmowny. I zdecydowanie zajęty, więc poszukaj sobie kogoś innego, okej? Głupio wyszło.
Chłopak przez chwilę mierzył ich wzrokiem, zupełnie jakby oceniał własne szanse. Koniec końców nawet po pijaku ciężko byłoby jednak stwierdzić, że faktycznie da sobie radę sam na trzech. Rzucił ostatnie spojrzenie Rayowi, nim prychnął głośno i pogardliwie.
— Banda pojebów — po czym odwrócił się na pięcie i zniknął w tłumie. Nyles uniósł dłoń do swojego własnego serca z głośnym westchnięciem. Chyba właśnie cudem uniknął zawału. Nim zdążył się jednak na dobre ucieszyć z ostatecznego rozwiązania całego wydarzenia, Ray w końcu odwrócił się powoli w ich stronę, zatrzymując wzrok na Hendersonie.
— Idź do Vance'a, przyniesiemy wszystko do stolika.
— Co? Ale-
— Teraz, Nyles — chłodna, ostrzegawcza nuta w jego stanowczym głosie całkowicie wystarczyła, by Henderson uniósł obie dłonie ku górze w poddańczym geście.
— Okej już idę. Tylko nie płaczcie potem, że wam ciężko. Żartowałem — dodał szybko i odwrócił się w stronę Niklasa, rzucając mu jeszcze jeden wesoły uśmiech — Do później, przystojniaku.
Puścił mu oko na odchodne, zaraz oddalając się z wyraźnym zamiarem odnalezienia sławetnego Vance'a, którego imię padło podczas rozmowy już tyle razy, że niemalże odnosiło się wrażenie jakby stał tuż obok.
Po jego odejściu, przy barze zapadła cisza. No, pomiędzy Minyardami rzecz jasna. Klub nadal tętnił życiem, gdy pozostali klienci wyraźnie czekali na swoją kolejkę, zerkając z niejakim zniecierpliwieniem w stronę barmanów. Ray oparł się bokiem o bar, zakładając przy tym ręce na klatce piersiowej i utkwił spojrzenie gdzieś ponad ramieniem Jessiego, który odwrócił głowę w kierunku Niklasa i skupił wzrok na jego dłoniach, wyraźnie robiąc wszystko byle nie napotkać spojrzenia kuzyna.
— Ja pierdolę.
Dopiero te słowa zdawały się na swój sposób wyrwać Hendersona z letargu. Potrząsnął nawet głową w dość zabawny sposób, nim skupił uważny wzrok na dłoniach Niklasa, zupełnie jakby w ten sposób mógł uniknąć jego hipnotyzującego spojrzenia.
— Hahah tak... w takim razie dwa razy Godfather, dwa razy Godmother i... — obrócił się rzucając krótkie spojrzenie Rayowi, nim ponownie zwrócił się w stronę barmana —... dwa razy Sazerac. I w sumie raz Dry Martini, zacznę łagodniej.
— I sześć shotów. Byle nic słodkiego, może coś na bazie cytryny?
— Brzmi dobrze, macie coś na bazie cytryny?
—I jakieś dwa drinki bezalkoholowe dla Vance'a. Najlepiej owocowe, żeby nie truł tak jak wtedy, gdy wziąłeś mu tego o smaku ciastek Oreo. Pamiętasz jak kazał nam następnego dnia robić pięć kółek wokół całego stadionu, a potem zmusił nas do rozegrania z nim półtoragodzinnego meczu, żeby pokazać nam jak wiele wysiłku wymagało od niego spalenie podobnego wieczoru? Kolejnego razu nie przeżyję...
— Racja. Wiecznie o nim zapominam. Pewnie przez to, że nigdy nie chce mu się ruszyć z nami dupy do baru.
— Gdyby nie to, ty nie miałbyś gdzie usadzić dupy po powrocie od niego — przez chwilę mierzyli się spojrzeniem, nim Nyles w końcu wybuchł śmiechem, kręcąc na boki głową w wyraźnym "dobra, wygrałeś". Nawet kąciki ust Jessiego drgnęły nieznacznie ku górze w wyraźnym rozbawieniu. Jedynie Ray nadal stał tyłem, nie zwracając na nich najmniejszej uwagi. Co nie znaczyło, że miał zostać całkowicie pominięty w rozmowie.
— Tylko tobie się wtedy upiekło, Ray. Jak zawsze.
Nawet się nie poruszył, wodząc jedynie w milczeniu wzrokiem po wszystkich zebranych. Nyles westchnął cicho widząc, że nie doczeka się żadnej odpowiedzi i posłał Niklasowi skupione spojrzenie.
— Więc podsumowując... raz Dry Martini, dwa razy Godfather, dwa razy Godmother, dwa razy Sazerac, sześć shotów i dwa owocowe drinki bezalkoholowe. Nieważne z jakich owoców — tuż po złożeniu zamówienia wyciągnął sto pięćdziesiąt dolarów z kieszeni kurtki - bo kto bogatemu zabroni nosić podobne pieniądze jak zapalniczkę czy gumę do żucia - i położył na ladzie przesuwając w stronę barmana. Zaraz po tym zwrócił się w stronę Jessiego, wyraźnie nie oczekując jakiejkolwiek reszty. Bo chyba nie było tu aż tak drogo by musiał jeszcze dopłacać? W sumie kto wie. W razie czego na tym jego fundusze zdecydowanie się nie kończyły, więc był gotowy dołożyć więcej.
— Pewnie większość tutejszych to studenci z McGill? Przypomnij mi dlaczego nie poszliśmy na McGill tylko wybraliśmy jakiś nikomu nieznany uniwerek parodiujący... w sumie chuj wie co?
— Po pierwsze, mają wielki stadion. Po drugie, możesz dopasowywać swój plan lekcji i uczęszczać na nie w zmniejszonej częstotliwości, by skupić się całkowicie na treningach. Po trzecie, mają własny prywatny kampus niedostępny dla nikogo z zewnątrz. Po czwarte, dostają dofinansowania od rządu. Po piąte-
— Dobra, dobra. Wystarczy. Co nie zmienia faktu, że nie mamy takiego zajebistego klubu.
— Daj spokój, ile by nam zabrało dojechanie tu ze stadionu. Trzydzieści minut? Z domu jedziemy piętnaście. Możesz się ostro najebać, wrócić piechotą, rano przyjść po samochód i jechać potem na trening.
— Nie musimy wracać piechotą, skoro ktoś pozwala prowadzić Vance'owi swój samochód mimo że inni nie dostąpili takiego zaszczytu — powiedział nieco głośniej niż wcześniej, wyraźnie akcentując wszystkie słowa. Ciężko było się jednak spodziewać, że nagle doczeka się jakiejkolwiek reakcji. Westchnął więc z rezygnacją i zwrócił się w kierunku barmana z uroczym uśmiechem.
— Jak masz na imię, przystojny nieznajomy? Studiujesz tutaj? Chyba zaczniemy tu częściej wpadać. Jeśli zrobisz dobre wrażenie na Rayu. Bez tego ani rusz, więc postaraj się dla mnie, okej?
— Nie zwracaj na niego uwagi, urodził się debilem.
— Hej!
Podczas gdy Nyles i Jessie bawili się w najlepsze przy barze, jakaś wyraźnie zbłąkana dusza zakręciła się kilkakrotnie około trzy metry od nich, przeciskając przez tłum. Zmrużone oczy wpatrywały się uważnie w ciemnowłosego Minyarda, nim jego ust nie wykrzywił uśmiech. Wychylił trzymany przez siebie w dłoni kieliszek, odstawił go grzecznie na ladę i wrócił na swoje miejsce, by nieco chybotliwym krokiem ruszyć w jego stronę.
— Witaj słodki chłopcze, jesteś tu sam?
Kompletny brak odzewu chyba nieszczególnie go zraził, bo zaraz podjął kolejną próbę, kiwając się nieco na boki.
— Nawet jeśli nie, co powiesz na to, by zostawić swoich kolegów i pójść na parkiet, hm? A może chcesz żeby postawić ci drinka? Hej, słyszysz mnie? Mówię do ciebie.
Im bardziej tracił nad sobą panowanie - co biorąc pod uwagę jego stan nie było zbyt dziwne - tym głośniej mówił. Jego słowa w końcu dotarły do obu stojących przy barze chłopaków. Nyles momentalnie pobladł, patrząc krótko na Jessiego. Nawet z twarzy blondyna uśmiech zniknął całkowicie.
— Kurwa mówię do ciebie! — wyciągnął gwałtownie rękę w bok, nim jednak zdążył choćby dotknąć jego ramienia, Nyles zakleszczył jego nadgarstek między własnymi palcami, szarpiąc jego dłoń do góry. Jessie stał z drugiej strony Raya, trzymając rękę tuż nad jego łokciem.
Cała czwórka stała nieruchomo przez dłuższą chwilę, jak w jakiejś cholernej parodii, kompletnie nie zwracając uwagi na otoczenie, które prawdopodobnie nawet nie zauważyło całego zajścia.
— Spokojnie Ray. Nawet cię nie dotknął — powiedział cicho, docierając tym samym wyłącznie do jego uszu. Co bardziej spostrzegawcze oko dopiero teraz byłoby w stanie wychwycić, że nie wiadomo kiedy, Ray uniósł ręce ku górze, zaciskając palce na samej krawędzi czarnego materiału. Jessie natomiast, mimo że wykonywał ruch jakby chciał go powstrzymać, w żaden sposób go nie dotykał, zachowując co najmniej dziesięciocentymetrową odległość od jego skóry.
W końcu Ray opuścił powoli ręce w dół i wsunął obie dłonie do kieszeni. Jessie wycofał się o krok, choć nawet jego twarz nadal była bielsza o dwa odcienie, czego dojrzenie skutecznie utrudniało tutejsze światło.
Nyles roześmiał się nerwowo, opuszczając dłoń nieznanego mu kolesia w dół i poklepał go po klatce piersiowej.
— Sorry stary, nasz kumpel jest mało rozmowny. I zdecydowanie zajęty, więc poszukaj sobie kogoś innego, okej? Głupio wyszło.
Chłopak przez chwilę mierzył ich wzrokiem, zupełnie jakby oceniał własne szanse. Koniec końców nawet po pijaku ciężko byłoby jednak stwierdzić, że faktycznie da sobie radę sam na trzech. Rzucił ostatnie spojrzenie Rayowi, nim prychnął głośno i pogardliwie.
— Banda pojebów — po czym odwrócił się na pięcie i zniknął w tłumie. Nyles uniósł dłoń do swojego własnego serca z głośnym westchnięciem. Chyba właśnie cudem uniknął zawału. Nim zdążył się jednak na dobre ucieszyć z ostatecznego rozwiązania całego wydarzenia, Ray w końcu odwrócił się powoli w ich stronę, zatrzymując wzrok na Hendersonie.
— Idź do Vance'a, przyniesiemy wszystko do stolika.
— Co? Ale-
— Teraz, Nyles — chłodna, ostrzegawcza nuta w jego stanowczym głosie całkowicie wystarczyła, by Henderson uniósł obie dłonie ku górze w poddańczym geście.
— Okej już idę. Tylko nie płaczcie potem, że wam ciężko. Żartowałem — dodał szybko i odwrócił się w stronę Niklasa, rzucając mu jeszcze jeden wesoły uśmiech — Do później, przystojniaku.
Puścił mu oko na odchodne, zaraz oddalając się z wyraźnym zamiarem odnalezienia sławetnego Vance'a, którego imię padło podczas rozmowy już tyle razy, że niemalże odnosiło się wrażenie jakby stał tuż obok.
Po jego odejściu, przy barze zapadła cisza. No, pomiędzy Minyardami rzecz jasna. Klub nadal tętnił życiem, gdy pozostali klienci wyraźnie czekali na swoją kolejkę, zerkając z niejakim zniecierpliwieniem w stronę barmanów. Ray oparł się bokiem o bar, zakładając przy tym ręce na klatce piersiowej i utkwił spojrzenie gdzieś ponad ramieniem Jessiego, który odwrócił głowę w kierunku Niklasa i skupił wzrok na jego dłoniach, wyraźnie robiąc wszystko byle nie napotkać spojrzenia kuzyna.
Część osób mogłaby stwierdzić, że Niklas jest zbyt bystry i spostrzegawczy, by pracować za barem, ale może właśnie dzięki temu zyskiwał przewagę. W końcu łatwiej jest nie wdawać się w dyskusję z idiotami, jeśli wiesz, jakie cechy reprezentują oraz jak zachować się (a może lepsze byłoby słowo zagrać?), by nie zrobić kompletnego zamieszania w lokalu, bo ktoś znowu postanowił się powykłócać. Jeśli nie chciało się większych cyrków, wszystkich trzeba było ładnie pogłaskać po głowie oraz najlepiej jak najszybciej pozbyć. Chyba, że ktoś wolał picie przy ladzie, aczkolwiek studenci z reguły przychodzili we własnych grupach, często nie wychodząc poza jej obręb. Może to i lepiej.
- Lemon Drop przypadnie wam do gustu, ale koniecznie bez cukru. Z cukrem smakuje bardziej jak lemoniada dla dzieci - zaproponował, nawet nie siląc się na przedstawienie im czegoś innego. Sądząc po ich wstępnym zamówieniu, te shoty wydawały pasować się idealnie. Poza tym… wiedział, że nie będą wybrzydzać, pytać się o dokładny skład i tak dalej, bo zdali się na jego poprzednie propozycję. Chociaż mogło to również wynikać z tego, że Niklas przy braku większych specyfikacji od klientów, zaczynał od klasyków od International Bartenders Association. Sprawdzały się zawsze, a jakieś inne cuda mógł wyczyniać dopiero na życzenie szalonych studentów, chcących spróbować oryginalnych drinków. Sam Niklas był znany szerzej braci studenckiej prawdopodobnie tylko i wyłącznie dlatego, że pracował w Koerner, bo wiadomo że lepiej mieć dobre układ z kimś, kto nalewa ci alkoholu. Samego zainteresowanego nie koniecznie to obchodziło. Akceptował zdobyte znajomości, bo nie miał powodów do ich odrzucenia, ale zdecydowanie w relacjach bruneta, to inni musieli dokładać starań. Z powodu? Po prostu, nie zamierzał marnować energii na staranie się o potencjalne nic. Przynajmniej się nie rozczarowywał.
Przytaknął jedynie głową na znak zrozumienia po złożeniu ostatecznego zamówienia. Mając wolną rękę co do bezalkoholowych drinków, nie zamierzał niepotrzebnie dopytywać się o zbędne szczegóły ani prowadzić niepotrzebnych konwersacji. W zasadzie nie musiał, ta dwójka przed nim doskonale się dogadywała, a podrywy Nylesa? Żadna nowość, nawet jeśli Henderson naprawdę wydawał się spotkać tego jedynego, najlepszego, cudownego, przystojnego barmana w postaci Niklasa. Eschenbach dopisze go do kolejnych, którzy próbowali swoich w sił w wyrywaniu, choć nie mógł zaprzeczyć – nie szło mu najtragiczniej. Ku swojemu bólowi, spotykał dużo gorsze przypadki.
Niklas zaczął wykonywać własną robotę, nie oznaczało to jednak, że przestał słuchać. Nawet uśmiechnął się leciutko. W zasadzie trudno byłoby zachować kamienną twarz przy zachowaniu mężczyzn, którzy nawet bez alkoholu wydawali się świetnie bawić. Punkt dla nich.
- Postarać zrobić się dobre wrażenie? - powtórzył rozbawiony, kręcąc lekko głową na boki. – Dobrego wrażenia nie da się ugrać, więc jeśli mi nie wyjdzie, to masz pecha – odparł do bólu dyplomatycznie, dalej pozostając przystojnym nieznajomym. Nie było potrzeby, by zdradzać szczegóły, które wyparują im z głowy po jednym drinku. Gdyby miał w podobny sposób rozmawiać z każdą przychodzącą tu osobą, chyba by zwariował i po godzinie szczytu nie miałby sił odezwać się nawet słowem.
Cudne przedstawienie w wykonaniu nowo przybyłej grupki, przyciągnęło uwagę nie tylko samych zainteresowanych, ale także uczącego się Jacka, który przerwał w pół słowa pytanie i wpatrywał się w dziejącą się scenkę. Sam Niklas również zawiesił na moment wzrok na dyskutujących coraz agresywniej chłopakach. Spojrzenie Niklasa nie było natarczywe, raczej przypominało uważne wyczekiwanie na wysłuchanie kolejnych interesujących ustaleń i czy zaraz będzie miał bójkę pod barem czy może nie.
- Nigdy się nie wtrącaj. Nigdy, chyba że też chcesz dostać w ryj – rzucił cicho po kilku sekundach do Jacka, a samemu powracając do robienia drinków. Nie będzie przecież się w nich wgapiał i czekał na dramatyczne rozwiązanie akcji, bo po pierwsze: był wystarczająco blisko, by móc zrejestrować dziejące się rzeczy, a po drugie: to nie jego interes. To, że ich obsługiwał nie wiązało się absolutnie z niczym. Podstawowa zasada obowiązująca w barach i pubach, której nawet ci bardziej uparci, uczyli się dosyć szybko. Reagujesz na tyle, ile musisz. Nic więcej. Na szczęście tym razem obyło się bez rękoczynów, choć podejrzewał, że wyłącznie dzięki sprawnej reakcji znajomych Raya. Niepozorny, nieodzywający się prawie w ogóle mężczyzna zdawał się być nieszczególnie optymistycznie nastawiony do innych, ale bez względu na jego faktyczne usposobienie do świata, Eschenbach jednego był pewien – lider całej zgrai. Okazywał się prezentować stuprocentowy i niezachwiany autorytet, a to zdarzało się dosyć rzadko. Zwłaszcza, gdy do grupy należeli typowi wesołkowie, mający naturalną skłonność do wytyczenia własnych ścieżek i niesłuchania się. A tu proszę… jedno spojrzenie i polecenia wykonane bez większych zastrzeżeń. Niklas utkwił na moment spojrzenie w Rayu, by następnie bez słowa odwrócić je w stronę półek z alkoholami. Lepiej dla Niklasa, że tamten nie skupił na jego osobie nawet najmniejszej komórki swojego ciała, w końcu bezpieczniejsze olewanie niż nadmierna uwaga. Nie musiał się wysilać.
Nie przerwał milczenia panującego między, czekającą na skończenie przez niego wykonywanych drinków, dwójkę. Nie uszło też jego uwadze momentalna zmiana zachowania blondyna, która okazywała się mocno zastanawiająca. Kim był skłonny do agresji typ, zdający się panować nad nimi wszystkimi? Wolał jednak powstrzymać ciekawość. To nigdy nie wychodziło na dobre.
- Dry Martini dla fana barmanów – zaczął mówić, wskazując odpowiednie szkła. Przy większych zamówieniach standardowo wykonywał tę czynność, bo niektórzy całkowicie nie ogarniali, co jest czym, poza tym teraz miał Godmother i Godfather, które praktycznie wyglądały identycznie. – Tu macie shoty, a te dwa są bezalkoholowe – również klasyki, no i nie wyglądają jak soczki dla starszych pań. – Choć jego słowa były widocznie zabarwione humorem, głos pozostawał stalowo czysty. Bazując na doświadczeniu, spodziewał się, że któryś z nich pojawi się przy barze raz jeszcze pewnie dość szybko. Nie wiedział, czy to kwestia w większości młodego wieku ludzi tu przychodzących, czy czegoś innego, ale w Koerner zatrzymywało na dłużej. Nawet tych, którzy początkowo planowali inaczej. – Te dwa… - nie dokończył, bo Jack krzyknął do niego z rozbawieniem i widocznym szokiem.
- Co to do cholery znaczy „Anisette” przy twojej cudownej liście alkoholi? To jakiś używany przez ciebie skrót, mający mi niby pomóc? Bo jeśli tak, to słabo ci idzie – spytał brunet, pochylając nad kartką z widocznym zdziwieniem. Jak widać tendencja robienia części notatek po niemiecku ukazywała się wszędzie, nawet w pracy, ale to już nie jego sprawa. Spisywał to dawno temu, a i tak z tego już nie korzystał, pamiętając wszystko idealnie na pamięć. Mógł ci perfekcyjnie wymienić skład danego drinka, a także skąd pochodził lub z czego wykonywany był dany alkohol. To chyba nazywa się doświadczenie, nie?
- Anisette – poprawił go w wymowie Niklas, wzruszając ramionami. – Likier anyżowy po angielsku – wytłumaczył bez przejęcia, a następnie posłał uśmiech Jackowi. – Lepiej skup się na robocie, nie płacą ci tutaj za nic – dodał, po czym odwrócił się w stronę Raya i Jessiego, próbując sobie przypomnieć na czym skończył.
- Dobra, to… a tak, tu dwa Sazerac, te dwa Godfather, a tamte dwa Godmother, choć wątpliwe by miały coś wspólnego z Bogiem – zakończył i podsunął im wszystkie szklanki w ich stronę. Dłonie oparł na ladzie, spodziewając się za moment kolejnego rzuconego zamówienia. Dzień jak co dzień.
- Lemon Drop przypadnie wam do gustu, ale koniecznie bez cukru. Z cukrem smakuje bardziej jak lemoniada dla dzieci - zaproponował, nawet nie siląc się na przedstawienie im czegoś innego. Sądząc po ich wstępnym zamówieniu, te shoty wydawały pasować się idealnie. Poza tym… wiedział, że nie będą wybrzydzać, pytać się o dokładny skład i tak dalej, bo zdali się na jego poprzednie propozycję. Chociaż mogło to również wynikać z tego, że Niklas przy braku większych specyfikacji od klientów, zaczynał od klasyków od International Bartenders Association. Sprawdzały się zawsze, a jakieś inne cuda mógł wyczyniać dopiero na życzenie szalonych studentów, chcących spróbować oryginalnych drinków. Sam Niklas był znany szerzej braci studenckiej prawdopodobnie tylko i wyłącznie dlatego, że pracował w Koerner, bo wiadomo że lepiej mieć dobre układ z kimś, kto nalewa ci alkoholu. Samego zainteresowanego nie koniecznie to obchodziło. Akceptował zdobyte znajomości, bo nie miał powodów do ich odrzucenia, ale zdecydowanie w relacjach bruneta, to inni musieli dokładać starań. Z powodu? Po prostu, nie zamierzał marnować energii na staranie się o potencjalne nic. Przynajmniej się nie rozczarowywał.
Przytaknął jedynie głową na znak zrozumienia po złożeniu ostatecznego zamówienia. Mając wolną rękę co do bezalkoholowych drinków, nie zamierzał niepotrzebnie dopytywać się o zbędne szczegóły ani prowadzić niepotrzebnych konwersacji. W zasadzie nie musiał, ta dwójka przed nim doskonale się dogadywała, a podrywy Nylesa? Żadna nowość, nawet jeśli Henderson naprawdę wydawał się spotkać tego jedynego, najlepszego, cudownego, przystojnego barmana w postaci Niklasa. Eschenbach dopisze go do kolejnych, którzy próbowali swoich w sił w wyrywaniu, choć nie mógł zaprzeczyć – nie szło mu najtragiczniej. Ku swojemu bólowi, spotykał dużo gorsze przypadki.
Niklas zaczął wykonywać własną robotę, nie oznaczało to jednak, że przestał słuchać. Nawet uśmiechnął się leciutko. W zasadzie trudno byłoby zachować kamienną twarz przy zachowaniu mężczyzn, którzy nawet bez alkoholu wydawali się świetnie bawić. Punkt dla nich.
- Postarać zrobić się dobre wrażenie? - powtórzył rozbawiony, kręcąc lekko głową na boki. – Dobrego wrażenia nie da się ugrać, więc jeśli mi nie wyjdzie, to masz pecha – odparł do bólu dyplomatycznie, dalej pozostając przystojnym nieznajomym. Nie było potrzeby, by zdradzać szczegóły, które wyparują im z głowy po jednym drinku. Gdyby miał w podobny sposób rozmawiać z każdą przychodzącą tu osobą, chyba by zwariował i po godzinie szczytu nie miałby sił odezwać się nawet słowem.
Cudne przedstawienie w wykonaniu nowo przybyłej grupki, przyciągnęło uwagę nie tylko samych zainteresowanych, ale także uczącego się Jacka, który przerwał w pół słowa pytanie i wpatrywał się w dziejącą się scenkę. Sam Niklas również zawiesił na moment wzrok na dyskutujących coraz agresywniej chłopakach. Spojrzenie Niklasa nie było natarczywe, raczej przypominało uważne wyczekiwanie na wysłuchanie kolejnych interesujących ustaleń i czy zaraz będzie miał bójkę pod barem czy może nie.
- Nigdy się nie wtrącaj. Nigdy, chyba że też chcesz dostać w ryj – rzucił cicho po kilku sekundach do Jacka, a samemu powracając do robienia drinków. Nie będzie przecież się w nich wgapiał i czekał na dramatyczne rozwiązanie akcji, bo po pierwsze: był wystarczająco blisko, by móc zrejestrować dziejące się rzeczy, a po drugie: to nie jego interes. To, że ich obsługiwał nie wiązało się absolutnie z niczym. Podstawowa zasada obowiązująca w barach i pubach, której nawet ci bardziej uparci, uczyli się dosyć szybko. Reagujesz na tyle, ile musisz. Nic więcej. Na szczęście tym razem obyło się bez rękoczynów, choć podejrzewał, że wyłącznie dzięki sprawnej reakcji znajomych Raya. Niepozorny, nieodzywający się prawie w ogóle mężczyzna zdawał się być nieszczególnie optymistycznie nastawiony do innych, ale bez względu na jego faktyczne usposobienie do świata, Eschenbach jednego był pewien – lider całej zgrai. Okazywał się prezentować stuprocentowy i niezachwiany autorytet, a to zdarzało się dosyć rzadko. Zwłaszcza, gdy do grupy należeli typowi wesołkowie, mający naturalną skłonność do wytyczenia własnych ścieżek i niesłuchania się. A tu proszę… jedno spojrzenie i polecenia wykonane bez większych zastrzeżeń. Niklas utkwił na moment spojrzenie w Rayu, by następnie bez słowa odwrócić je w stronę półek z alkoholami. Lepiej dla Niklasa, że tamten nie skupił na jego osobie nawet najmniejszej komórki swojego ciała, w końcu bezpieczniejsze olewanie niż nadmierna uwaga. Nie musiał się wysilać.
Nie przerwał milczenia panującego między, czekającą na skończenie przez niego wykonywanych drinków, dwójkę. Nie uszło też jego uwadze momentalna zmiana zachowania blondyna, która okazywała się mocno zastanawiająca. Kim był skłonny do agresji typ, zdający się panować nad nimi wszystkimi? Wolał jednak powstrzymać ciekawość. To nigdy nie wychodziło na dobre.
- Dry Martini dla fana barmanów – zaczął mówić, wskazując odpowiednie szkła. Przy większych zamówieniach standardowo wykonywał tę czynność, bo niektórzy całkowicie nie ogarniali, co jest czym, poza tym teraz miał Godmother i Godfather, które praktycznie wyglądały identycznie. – Tu macie shoty, a te dwa są bezalkoholowe – również klasyki, no i nie wyglądają jak soczki dla starszych pań. – Choć jego słowa były widocznie zabarwione humorem, głos pozostawał stalowo czysty. Bazując na doświadczeniu, spodziewał się, że któryś z nich pojawi się przy barze raz jeszcze pewnie dość szybko. Nie wiedział, czy to kwestia w większości młodego wieku ludzi tu przychodzących, czy czegoś innego, ale w Koerner zatrzymywało na dłużej. Nawet tych, którzy początkowo planowali inaczej. – Te dwa… - nie dokończył, bo Jack krzyknął do niego z rozbawieniem i widocznym szokiem.
- Co to do cholery znaczy „Anisette” przy twojej cudownej liście alkoholi? To jakiś używany przez ciebie skrót, mający mi niby pomóc? Bo jeśli tak, to słabo ci idzie – spytał brunet, pochylając nad kartką z widocznym zdziwieniem. Jak widać tendencja robienia części notatek po niemiecku ukazywała się wszędzie, nawet w pracy, ale to już nie jego sprawa. Spisywał to dawno temu, a i tak z tego już nie korzystał, pamiętając wszystko idealnie na pamięć. Mógł ci perfekcyjnie wymienić skład danego drinka, a także skąd pochodził lub z czego wykonywany był dany alkohol. To chyba nazywa się doświadczenie, nie?
- Anisette – poprawił go w wymowie Niklas, wzruszając ramionami. – Likier anyżowy po angielsku – wytłumaczył bez przejęcia, a następnie posłał uśmiech Jackowi. – Lepiej skup się na robocie, nie płacą ci tutaj za nic – dodał, po czym odwrócił się w stronę Raya i Jessiego, próbując sobie przypomnieć na czym skończył.
- Dobra, to… a tak, tu dwa Sazerac, te dwa Godfather, a tamte dwa Godmother, choć wątpliwe by miały coś wspólnego z Bogiem – zakończył i podsunął im wszystkie szklanki w ich stronę. Dłonie oparł na ladzie, spodziewając się za moment kolejnego rzuconego zamówienia. Dzień jak co dzień.
— W takim razie z cuk-
— Bez cukru. Kogo ty chcesz oszukać, Nyles? — Jessie przewrócił oczami wpatrując się w chłopaka z wyraźną rezygnacją. Mimo że to właśnie on wziął Dry Martini, zasługiwał na miano największego alkoholika grupy. Zanim skończył w ekipie Raya, wielu wróżyło mu przyszłość przed monopolowym. Mimo posiadanego majątku. Chłopak potrafił upijać się praktycznie dzień w dzień, kompletnie nie kontrolując własnego imprezowania. I nawet jeśli dzięki temu był jedną z popularniejszych osób w liceum, raczej średnio odbijało się to na jego zdrowiu. Dopiero gdy poznał Minyarda, ten momentalnie wziął go w obroty wytyczając odpowiednią ścieżkę. Choć sam zdecydowanie nie szczędził sobie imprez, doskonale wiedział kiedy powinien przystopować, by nie utracić kontroli nad samym sobą. Henderson nadal nie opanował podobnej sztuki, ale przynajmniej imprezował tylko z pozostałą trójką, ograniczając się głównie do jednego dnia w tygodniu. Gdyby próbował pić wcześniej, Vance ze swoimi karnymi treningami skutecznie wybiłby mu jakikolwiek alkohol z głowy w przeciągu jednego dnia. Na dobre.
Widząc lekki uśmiech na twarzy Niklasa, Nyles wyglądał na wniebowziętego.
— Och zapomnij Przyjdę tu na piechotę.
— Pamiętaj, by zabrać ze sobą rzeczy, bo do domu już nie wrócisz.
Ray obrócił się nieznacznie, patrząc na nich kątem oka. Był to jednak gest tak nieznaczny, że praktycznie nie rzucający się w oczy, w dodatku stracił zainteresowanie całą sytuacją po niecałych trzech uderzeniach serca. Nawet Nyles kompletnie go nie zauważył, gdy wyprostował się dumnie.
— W takim razie zamieszkam u Noah.
— Właściwie czemu nie zrobisz tego od razu po powrocie do domu?
— Czyżbyś był zazdrosny? Boisz się że nie będziesz miał z kim grać na konsoli?
— Granie z tobą to żadna przyjemność czy wyzwanie, już pies naszej sąsiadki lepiej naciska przyciski niż ty. Nawet Vance'owi idzie dużo lepiej, gdy już postanowi zrobić co innego niż poświęcać się lacrosse. Swoją drogą, racja z tym dobrym wrażeniem. Już sam fakt, że stwierdziłeś coś podobnego dorzuca ci dodatkowe punkty. Nie jesteś może dobry w graniu na konsolach? Wygląda na to, że będziemy potrzebowali nowego współlokatora na miejsce tego kretyna — rzucił odwracając się w stronę barmana, kompletnie ignorując tym samym Nylesa, który złapał się za serce i cofnął o krok, biorąc gwałtownie wdech.
— Jak możesz mnie tak ranić. A myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi.
Niestety Jessie nie zyskał szansy, by odpowiedzieć. Mimo że potencjalna bójka rozwiązała się bez większego konfliktu, obaj kompletnie zapomnieli o temacie, który poruszali jeszcze chwilę temu. Zwłaszcza że i tak obaj doskonale wiedzieli, że żaden z nich nie miał w planie opuszczania domu w najbliższym czasie.
Po odejściu Nylesa w stronę kanap, cisza pomiędzy dwójką trwała bez najmniejszej zmiany. Jessie wychylał się od czasu do czasu ponad ladą, przyglądając jak Niklas miesza kolejne składniki, nim w końcu zostały przesunięte w ich stronę. Dopiero wtedy nawet Ray poruszył się na swoim miejscu i obrócił w jego kierunku, podnosząc powoli znudzone spojrzenie na jego twarz. Nawet nie zadał sobie trudu, by faktycznie podążać wzrokiem za jego dłonią, zupełnie jakby samo dostrzeżenie wszystkiego kątem oka całkowicie mu wystarczało. Zamiast tego świdrował barmana wzrokiem, dopóki ktoś nie przerwał wyraźnej wyliczanki. Przesunął bardzo powoli spojrzenie na nową jednostkę, był jednak na tyle mało interesujący, by zaraz wrócił uwagą do Niklasa.
— Taca. Macie jakąś? — zapytał w końcu patrząc na wszystkie przesunięte w ich stronę szklanki. Nie było szans, by zabrali się ze wszystkim na raz, a zdecydowanie nie miał zamiaru puszczać Jessiego samego przez tłum czy iść na dwie tury. Podstawowa zasada brzmiała: nigdy nie zostawiaj swojego drinka bez opieki, nawet przy barmanie.
Nawet jeśli sam Ray nie stronił szczególnie od narkotyków, nie znaczyło to że sięgał po absolutnie wszystko.
— Zaraz ją oddamy. Przeniesiemy tylko wszystko do stolika, bo ciężko będzie nam się z tym zabrać. Nyles pewnie uzna to za kolejny doskonały pomysł na podryw i przybiegnie tu w podskokach, ale jeśli cię męczy mogę zadeklarować się osobiście, że zwrócę ją w przeciągu kilku minut — uśmiechnął się Jessie, momentalnie wtrącając do rozmowy, zupełnie jakby uznał że zostawianie kuzynowi załatwiania czegokolwiek, co wymagało interakcji z innymi, zdecydowanie wymagało dodatkowej pomocy. Nie miał jednak żadnych wątpliwości, że jeśli miał oddać zaraz barmańską własność, Ray przyszedłby w ślad za nim jak cień. Praktycznie nie odstępował go na krok, nawet jeśli w odbiorze innych atmosfera pomiędzy nimi była daleka od przyjemnej czy choćby jakkolwiek komfortowej.
Chwila, w której blondyn wtrącił się do "rozmowy", była tą w której ciemnowłosy Minyard kompletnie stracił zainteresowanie. Przeniósł wzrok z powrotem na rosnącą kolejkę, jego twarz nie zmieniła się jednak nawet odrobinę, ciężko było więc stwierdzić czy przez jego głowę przebiegały właśnie jakieś konkretne myśli, gdy obserwował zniecierpliwionych studentów.
— Jak właściwie masz na imię? Wiesz, dobrze jest pamiętać barmana, który właśnie zaserwował ci drinki, by wiedzieć czy polecać go innym, czy też omijać szerokim łukiem — zażartował z uśmiechem, przekrzywiając nieznacznie głowę w bok. Nawet jeśli nie zamierzał jakoś szczególnie przeciągać swojego pobytu przed ladą uznał to za na swój sposób kluczowe pytanie. Osoby po drugiej stronie rzadko kiedy pamiętały imiona swoich klientów, dopóki nie stawali się stałymi bywalcami. Lecz klienci lubili zapamiętywać barmanów. Gdy znało się ich imiona, można było wiedzieć o kogo konkretnie prosić podczas wizyty w klubie, bądź nawet pytać o ich nieobecność. I wcale nie musiało mieć to żadnego chorego, drugiego podtekstu czego można by się było spodziewać po takich osobach jak Nyles.
W końcu nie żądał jego nazwiska.
Ray postukał dwukrotnie butem o podłogę, choć ruch ten nie mógł być zauważalny absolutnie dla nikogo, dzięki panującym wokół tłumom. Dopiero po chwili uniósł dłoń, pocierając nieznacznie nasadę nosa palcem. W razie czego będzie musiał zadzwonić ponownie po Nylesa, choć szczerze mówiąc nie była to opcja, która jakkolwiek do niego trafiała. Przede wszystkim sprawiłaby, że decyzja o odesłaniu go okazałaby się kompletnie bezsensowna.
A Ray najbardziej na świecie nienawidził marnować czasu na bezsensowne rzeczy.
— Bez cukru. Kogo ty chcesz oszukać, Nyles? — Jessie przewrócił oczami wpatrując się w chłopaka z wyraźną rezygnacją. Mimo że to właśnie on wziął Dry Martini, zasługiwał na miano największego alkoholika grupy. Zanim skończył w ekipie Raya, wielu wróżyło mu przyszłość przed monopolowym. Mimo posiadanego majątku. Chłopak potrafił upijać się praktycznie dzień w dzień, kompletnie nie kontrolując własnego imprezowania. I nawet jeśli dzięki temu był jedną z popularniejszych osób w liceum, raczej średnio odbijało się to na jego zdrowiu. Dopiero gdy poznał Minyarda, ten momentalnie wziął go w obroty wytyczając odpowiednią ścieżkę. Choć sam zdecydowanie nie szczędził sobie imprez, doskonale wiedział kiedy powinien przystopować, by nie utracić kontroli nad samym sobą. Henderson nadal nie opanował podobnej sztuki, ale przynajmniej imprezował tylko z pozostałą trójką, ograniczając się głównie do jednego dnia w tygodniu. Gdyby próbował pić wcześniej, Vance ze swoimi karnymi treningami skutecznie wybiłby mu jakikolwiek alkohol z głowy w przeciągu jednego dnia. Na dobre.
Widząc lekki uśmiech na twarzy Niklasa, Nyles wyglądał na wniebowziętego.
— Och zapomnij Przyjdę tu na piechotę.
— Pamiętaj, by zabrać ze sobą rzeczy, bo do domu już nie wrócisz.
Ray obrócił się nieznacznie, patrząc na nich kątem oka. Był to jednak gest tak nieznaczny, że praktycznie nie rzucający się w oczy, w dodatku stracił zainteresowanie całą sytuacją po niecałych trzech uderzeniach serca. Nawet Nyles kompletnie go nie zauważył, gdy wyprostował się dumnie.
— W takim razie zamieszkam u Noah.
— Właściwie czemu nie zrobisz tego od razu po powrocie do domu?
— Czyżbyś był zazdrosny? Boisz się że nie będziesz miał z kim grać na konsoli?
— Granie z tobą to żadna przyjemność czy wyzwanie, już pies naszej sąsiadki lepiej naciska przyciski niż ty. Nawet Vance'owi idzie dużo lepiej, gdy już postanowi zrobić co innego niż poświęcać się lacrosse. Swoją drogą, racja z tym dobrym wrażeniem. Już sam fakt, że stwierdziłeś coś podobnego dorzuca ci dodatkowe punkty. Nie jesteś może dobry w graniu na konsolach? Wygląda na to, że będziemy potrzebowali nowego współlokatora na miejsce tego kretyna — rzucił odwracając się w stronę barmana, kompletnie ignorując tym samym Nylesa, który złapał się za serce i cofnął o krok, biorąc gwałtownie wdech.
— Jak możesz mnie tak ranić. A myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi.
Niestety Jessie nie zyskał szansy, by odpowiedzieć. Mimo że potencjalna bójka rozwiązała się bez większego konfliktu, obaj kompletnie zapomnieli o temacie, który poruszali jeszcze chwilę temu. Zwłaszcza że i tak obaj doskonale wiedzieli, że żaden z nich nie miał w planie opuszczania domu w najbliższym czasie.
Po odejściu Nylesa w stronę kanap, cisza pomiędzy dwójką trwała bez najmniejszej zmiany. Jessie wychylał się od czasu do czasu ponad ladą, przyglądając jak Niklas miesza kolejne składniki, nim w końcu zostały przesunięte w ich stronę. Dopiero wtedy nawet Ray poruszył się na swoim miejscu i obrócił w jego kierunku, podnosząc powoli znudzone spojrzenie na jego twarz. Nawet nie zadał sobie trudu, by faktycznie podążać wzrokiem za jego dłonią, zupełnie jakby samo dostrzeżenie wszystkiego kątem oka całkowicie mu wystarczało. Zamiast tego świdrował barmana wzrokiem, dopóki ktoś nie przerwał wyraźnej wyliczanki. Przesunął bardzo powoli spojrzenie na nową jednostkę, był jednak na tyle mało interesujący, by zaraz wrócił uwagą do Niklasa.
— Taca. Macie jakąś? — zapytał w końcu patrząc na wszystkie przesunięte w ich stronę szklanki. Nie było szans, by zabrali się ze wszystkim na raz, a zdecydowanie nie miał zamiaru puszczać Jessiego samego przez tłum czy iść na dwie tury. Podstawowa zasada brzmiała: nigdy nie zostawiaj swojego drinka bez opieki, nawet przy barmanie.
Nawet jeśli sam Ray nie stronił szczególnie od narkotyków, nie znaczyło to że sięgał po absolutnie wszystko.
— Zaraz ją oddamy. Przeniesiemy tylko wszystko do stolika, bo ciężko będzie nam się z tym zabrać. Nyles pewnie uzna to za kolejny doskonały pomysł na podryw i przybiegnie tu w podskokach, ale jeśli cię męczy mogę zadeklarować się osobiście, że zwrócę ją w przeciągu kilku minut — uśmiechnął się Jessie, momentalnie wtrącając do rozmowy, zupełnie jakby uznał że zostawianie kuzynowi załatwiania czegokolwiek, co wymagało interakcji z innymi, zdecydowanie wymagało dodatkowej pomocy. Nie miał jednak żadnych wątpliwości, że jeśli miał oddać zaraz barmańską własność, Ray przyszedłby w ślad za nim jak cień. Praktycznie nie odstępował go na krok, nawet jeśli w odbiorze innych atmosfera pomiędzy nimi była daleka od przyjemnej czy choćby jakkolwiek komfortowej.
Chwila, w której blondyn wtrącił się do "rozmowy", była tą w której ciemnowłosy Minyard kompletnie stracił zainteresowanie. Przeniósł wzrok z powrotem na rosnącą kolejkę, jego twarz nie zmieniła się jednak nawet odrobinę, ciężko było więc stwierdzić czy przez jego głowę przebiegały właśnie jakieś konkretne myśli, gdy obserwował zniecierpliwionych studentów.
— Jak właściwie masz na imię? Wiesz, dobrze jest pamiętać barmana, który właśnie zaserwował ci drinki, by wiedzieć czy polecać go innym, czy też omijać szerokim łukiem — zażartował z uśmiechem, przekrzywiając nieznacznie głowę w bok. Nawet jeśli nie zamierzał jakoś szczególnie przeciągać swojego pobytu przed ladą uznał to za na swój sposób kluczowe pytanie. Osoby po drugiej stronie rzadko kiedy pamiętały imiona swoich klientów, dopóki nie stawali się stałymi bywalcami. Lecz klienci lubili zapamiętywać barmanów. Gdy znało się ich imiona, można było wiedzieć o kogo konkretnie prosić podczas wizyty w klubie, bądź nawet pytać o ich nieobecność. I wcale nie musiało mieć to żadnego chorego, drugiego podtekstu czego można by się było spodziewać po takich osobach jak Nyles.
W końcu nie żądał jego nazwiska.
Ray postukał dwukrotnie butem o podłogę, choć ruch ten nie mógł być zauważalny absolutnie dla nikogo, dzięki panującym wokół tłumom. Dopiero po chwili uniósł dłoń, pocierając nieznacznie nasadę nosa palcem. W razie czego będzie musiał zadzwonić ponownie po Nylesa, choć szczerze mówiąc nie była to opcja, która jakkolwiek do niego trafiała. Przede wszystkim sprawiłaby, że decyzja o odesłaniu go okazałaby się kompletnie bezsensowna.
A Ray najbardziej na świecie nienawidził marnować czasu na bezsensowne rzeczy.
Im rozmowa brnęła dalej, tym Niklas był coraz bardziej rozbawiony słowami mężczyzn, choć uwidoczniło się to jedynie w postaci utrzymującego się cały czas delikatnego uśmiechu. Zgrana grupa. W najprostszej wersji wynikało to z ogromu spędzonego czasu razem, a tutaj założenie to zdawało się idealnie sprawdzać, na co Eschenbach momentalnie zdobywał nowe argumenty. Po chwili miał już pewność, mimo że nie zadał nawet jednego pytania dotyczącego ich grupy. Zbyt dokładnie rejestrował ich słowa czy zbyt dobrze analizował? Kto wie. Nie potrafił jednak przerwać napływu informacji do jego mózgu, które momentalnie sklejały się w całość i dawały mu pogląd na sytuację. W jego mniemaniu zbyt dokładnie, jak na to, że pracował w miejscu, w którym ludzie rozmawiali o wszystkim, o czym się dało i często mówili, co tylko im ślina przyniosła na język.
Chodzą razem na uniwerek, trenują lacrosse i wspólnie mieszkają. Wielka czwórka, proszę państwa przebiegło mu momentalnie przez myśl, choć ostatniego członka grupy nawet nie poznał. Wiedział jedynie, że nie pił alkoholu oraz był wybrańcem do prowadzenia samochodu. Idealne połączenie, zawsze przydawał się ktoś taki, a w zasadzie często okazywał się wręcz zbawieniem, bo parafrazując słowa Nylesa: po co się wracać piechotą, skoro można tego nie robić? Sam Niklas działałby podobnie, gdyby tylko mógł i... chciał. Choć w jego przypadku pewnie zostałby tym trzeźwym, bawiącym za kierowcę i z uwagą patrzącym na spitych znajomych. Też rozrywka, ale takie rzeczy miał na co dzień, więc nie pozostawało to w obrębie jego zainteresowań. Bywa.
- Wątpię, by granie na konsoli było moją specjalnością, więc... - przerwał na moment, by kilka sekund później posłać Nylesowi rozbawione i widocznie przepełnione przewagą spojrzenie. - Jesteś mi winny przysługę za niewykopanie cię z domu - uznał śmiało, co przy nadal spokojnym głosie Eschenbacha mogło wprowadzać w całkiem niezłe zakłopotanie. W końcu zdawał się śmiać wzrokiem, lecz słowa brzmiały jak gdyby wypowiadał je stuprocentowo poważnie. Ostatecznie sygnał zdawał się być niejasny, lecz tylko dla drugiej strony - Niklas nauczył się, jak to oddziałuje na ludzi. Dzięki podobnemu połączeniu każdy interpretował po swojemu, a on sam miał wygodę ucieczki w to, co wolał jego rozmówca. Niesprawiedliwe? Może trochę, a może wcale nie. Nikt przecież nie ustalał reguł gry, prawda?
Mieszanina charakterów spięta osobą tamtego milczącego faceta orzekł koniec końców, przeanalizowawszy pozornie niebezpieczną sytuację sprzed chwili. Czasami Niklas miał wrażenie, że porównanie ludzi do związków chemicznych wcale nie było nadużyciem i nie twierdziło o jego ześwirowaniu na punkcie chemii. Nyles? Duża reaktywność, nietoksyczny, duża lepkość. Jessie? Średnia reaktywność, optycznie czynny. Ray? Palny, mało reaktywny chemicznie. Vance? Brak danych. Proste i logiczne. Albo może zwyczajnie to Eschenbach zbyt mocno wszystko próbował uporządkować? Istniała taka szansa, ale dzięki temu łatwiej mu się funkcjonowało. To jak życie w laboratorium - jeśli wiesz, co cię czeka i jak się zachować, nie musisz tak bardzo uważać.
- Tutaj macie - odparł Niklas i położył tacę na blacie. Jednak nie tylko podsunął im ją, lecz również z wyćwiczoną precyzję położył tam szkła, oszczędzając tym samym dwójce bawienia się w to. - Obawiam się, że i tak przyleciałby w ślad za tobą. Albo uznałby, że koniecznie potrzebuje kolejnego drinka i koniecznie musi się odpowiednio dobrze skonsultować w tej sprawie - rzucił rozbawiony, bo skoro nie miał do czynienia z kompletnymi debilami, to nic mu nie szkodziło. Raczej wątpił, by po tych kilku minutach, wszystko okazało się jedynie grą pozorów, więc jakkolwiek to drastycznie brzmiało... był bezpieczny. I tak w zasadzie został tylko z jednym rozmówcą, bo ten drugi oprócz bawienia się w skanowanie ludzi własnym wzrokiem, zdawał się być głuchy na wszystkie inne bodźce. Choć nie, przecież nie! Nawet pokusił się o zwrócenie na moment w ich stronę, wbijając wzrok z Niklasa. Mężczyzna zauważył to, lecz nie speszył się ani nic. Był przyzwyczajony, bo ludzie gapili się zawsze i wszędzie. Ray nie był wyjątkiem, nawet jeśli nie wpisywał się w żaden znany Eschenbachowi schemat. Oczywiście oprócz części detali od zarysu: przywódca grupy.
- Niklas - przedstawił się krótko, by momentalnie coś jeszcze dodać. - Niklas, nie Nicholas. Nie mamy żadnego Nicholasa w Koerner - zastrzegł, wyraźnie wymawiając przy tym własne imię. Nawet nie liczył, ile raz ktoś pomylił się w tej kwestii. Kanadyjczycy w sporej mierze zakładali, że jest Nicholasem, ale po prostu śmiesznie wymówionym i tyle. Nie kwapili się nawet o dopytanie się czy poprawne zapamiętali, woleli ułatwić sobie sprawę. Niemniej Eschenbach uparcie pilnował, by został Niklasem. Nawet w pisowni nie akceptował wyjątków i, gdy tylko znalazł błąd, od razu o tym informował oraz zmuszał do poprawek. Bez żadnych wyjątków. To, że wylądował w obcym kraju nie oznaczała, że ma się przechrzcić na ich imiona. Niklas przez k, nie przez ch.
Chodzą razem na uniwerek, trenują lacrosse i wspólnie mieszkają. Wielka czwórka, proszę państwa przebiegło mu momentalnie przez myśl, choć ostatniego członka grupy nawet nie poznał. Wiedział jedynie, że nie pił alkoholu oraz był wybrańcem do prowadzenia samochodu. Idealne połączenie, zawsze przydawał się ktoś taki, a w zasadzie często okazywał się wręcz zbawieniem, bo parafrazując słowa Nylesa: po co się wracać piechotą, skoro można tego nie robić? Sam Niklas działałby podobnie, gdyby tylko mógł i... chciał. Choć w jego przypadku pewnie zostałby tym trzeźwym, bawiącym za kierowcę i z uwagą patrzącym na spitych znajomych. Też rozrywka, ale takie rzeczy miał na co dzień, więc nie pozostawało to w obrębie jego zainteresowań. Bywa.
- Wątpię, by granie na konsoli było moją specjalnością, więc... - przerwał na moment, by kilka sekund później posłać Nylesowi rozbawione i widocznie przepełnione przewagą spojrzenie. - Jesteś mi winny przysługę za niewykopanie cię z domu - uznał śmiało, co przy nadal spokojnym głosie Eschenbacha mogło wprowadzać w całkiem niezłe zakłopotanie. W końcu zdawał się śmiać wzrokiem, lecz słowa brzmiały jak gdyby wypowiadał je stuprocentowo poważnie. Ostatecznie sygnał zdawał się być niejasny, lecz tylko dla drugiej strony - Niklas nauczył się, jak to oddziałuje na ludzi. Dzięki podobnemu połączeniu każdy interpretował po swojemu, a on sam miał wygodę ucieczki w to, co wolał jego rozmówca. Niesprawiedliwe? Może trochę, a może wcale nie. Nikt przecież nie ustalał reguł gry, prawda?
Mieszanina charakterów spięta osobą tamtego milczącego faceta orzekł koniec końców, przeanalizowawszy pozornie niebezpieczną sytuację sprzed chwili. Czasami Niklas miał wrażenie, że porównanie ludzi do związków chemicznych wcale nie było nadużyciem i nie twierdziło o jego ześwirowaniu na punkcie chemii. Nyles? Duża reaktywność, nietoksyczny, duża lepkość. Jessie? Średnia reaktywność, optycznie czynny. Ray? Palny, mało reaktywny chemicznie. Vance? Brak danych. Proste i logiczne. Albo może zwyczajnie to Eschenbach zbyt mocno wszystko próbował uporządkować? Istniała taka szansa, ale dzięki temu łatwiej mu się funkcjonowało. To jak życie w laboratorium - jeśli wiesz, co cię czeka i jak się zachować, nie musisz tak bardzo uważać.
- Tutaj macie - odparł Niklas i położył tacę na blacie. Jednak nie tylko podsunął im ją, lecz również z wyćwiczoną precyzję położył tam szkła, oszczędzając tym samym dwójce bawienia się w to. - Obawiam się, że i tak przyleciałby w ślad za tobą. Albo uznałby, że koniecznie potrzebuje kolejnego drinka i koniecznie musi się odpowiednio dobrze skonsultować w tej sprawie - rzucił rozbawiony, bo skoro nie miał do czynienia z kompletnymi debilami, to nic mu nie szkodziło. Raczej wątpił, by po tych kilku minutach, wszystko okazało się jedynie grą pozorów, więc jakkolwiek to drastycznie brzmiało... był bezpieczny. I tak w zasadzie został tylko z jednym rozmówcą, bo ten drugi oprócz bawienia się w skanowanie ludzi własnym wzrokiem, zdawał się być głuchy na wszystkie inne bodźce. Choć nie, przecież nie! Nawet pokusił się o zwrócenie na moment w ich stronę, wbijając wzrok z Niklasa. Mężczyzna zauważył to, lecz nie speszył się ani nic. Był przyzwyczajony, bo ludzie gapili się zawsze i wszędzie. Ray nie był wyjątkiem, nawet jeśli nie wpisywał się w żaden znany Eschenbachowi schemat. Oczywiście oprócz części detali od zarysu: przywódca grupy.
- Niklas - przedstawił się krótko, by momentalnie coś jeszcze dodać. - Niklas, nie Nicholas. Nie mamy żadnego Nicholasa w Koerner - zastrzegł, wyraźnie wymawiając przy tym własne imię. Nawet nie liczył, ile raz ktoś pomylił się w tej kwestii. Kanadyjczycy w sporej mierze zakładali, że jest Nicholasem, ale po prostu śmiesznie wymówionym i tyle. Nie kwapili się nawet o dopytanie się czy poprawne zapamiętali, woleli ułatwić sobie sprawę. Niemniej Eschenbach uparcie pilnował, by został Niklasem. Nawet w pisowni nie akceptował wyjątków i, gdy tylko znalazł błąd, od razu o tym informował oraz zmuszał do poprawek. Bez żadnych wyjątków. To, że wylądował w obcym kraju nie oznaczała, że ma się przechrzcić na ich imiona. Niklas przez k, nie przez ch.
Ciężko było stwierdzić czy Nyles miał zapamiętać fakt, że rzeczywiście wisiał komuś przysługę czy też niekoniecznie. Nawet jeśli teraz był w stanie puścić oczko i posłać szeroki uśmiech, nie byli w stanie przewidzieć czy dotrzyma słowa na następny dzień. A raczej tydzień. Wątpliwym w końcu było, by mieli zjawić się tutaj ponownie w tak krótkim odstępie czasowym. Zwłaszcza z wiszącym nad nimi Vancem.
— Co za szkoda. Ale w takim razie macie coś wspólnego. Przynajmniej będziecie mogli przegrywać razem. Choć obawiam się, że nie będziesz miał na tyle nieszczęścia, by wylądować u nas w domu — wzruszył nieznacznie ramionami. Jakby nie patrzeć, Minyard zdecydowanie nie tolerował czegoś takiego jak wstęp wolny. Mimo częstego urzędowania na imprezach wszelkiego rodzaju, nigdy nie organizowali niczego u siebie, nawet jeśli mieli ku temu aż nazbyt dobre warunki. Co nie znaczyło, że nie przyjmowali absolutnie nikogo. Nawet chłopak Nylesa mógł od czasu do czasu przekroczyć ich próg. Panowała wtedy jedynie prosta zasada: Ray znajdował się wtedy poza domem. Jeśli Ray to i Jessie. W ostateczności Nyles mógł zatem co najwyżej mieć do dyspozycji mało towarzyskiego Vance'a, który zdecydowanie wolał zająć się analizą meczy niż zgłębianiem relacji z innymi. Pewnie dobrze zrobiłby mu inny znajomy, lecz niestety wiązało się to z bezpośrednią akceptacją ze strony osoby, która właśnie zwracała się w przeciwnym kierunku, kompletnie ignorując czyjekolwiek istnienie. Przynajmniej tak się wydawało. Ciężko było stwierdzić co tak naprawdę chodziło po głowie Raya.
— Z pewnością. Ale spokojnie, Nyles jest niegroźny. Dużo z nim śmiechu, ale koniec końców prędzej zacznie cię zadręczać historiami o swoim chłopaku, czekającej ich przyszłości i dzieciach, które razem spłodzą — przewrócił oczami na samą myśl, wzdrygając się nieznacznie teatralnie. Nie żeby dwóch mężczyzn było w ogóle zdolnych do spłodzenia razem jakiegokolwiek potomstwa. Niemniej Minyard faktycznie byłby w stanie wyobrazić sobie Hendersona w roli ojca i nie zdziwiłby się, gdyby ten postanowił w przyszłości zaadoptować jakiegoś małego gówniaka. Z całej czwórki, chyba jako jedyny miał do nich jakiekolwiek podejście.
Nie trzeba było dodawać, że na widok Raya czy Vance'a momentalnie chowały się za nogami swoich rodziców.
— Niklas, jasne. Jessie, choć pewnie słyszałeś już moje imię z dziesięć razy.
— Raz, przed barem. Nie mógł go słyszeć — rzucił nagle od niechcenia, naprostowując kuzyna. Nawet jeśli nie brał żadnego udziału w dyskusji, doskonale wiedział ile razy padło czyje imię.
Od momentu wejścia do klubu cztery razy wymienili Vance'a. Cztery razy Nylesa. Dwa razy Raya. Trzy, gdyby liczyć ciche słowa Jessiego skierowane do niego wcześniej.
— ... w każdym razie pewnie i tak go nie zapamiętasz, dopóki nie wpadniemy kilka razy trując ci tyłek na wszelkie sposoby — zażartował, odsuwając się w bok, gdy ciemnowłosy wyminął go by bez słowa zgarnąć tacę z alkoholem.
— Cóż, do później. Zaraz zwrócimy twoją własność... Niklasie-nie-Nicholasie. Miejmy nadzieję, że bez zbędnego Nylesowego nadbagażu — powiedział z łagodnym uśmiechem wycofując się, by torować drogę w tłumie swojemu kuzynowi. Ten ruszył w ślad za nim, nie mając najmniejszych problemów z pchającymi się na nich ludźmi dzięki wyraźnemu oczyszczaniu trasy przez Jessiego. Nie minęło zbyt wiele czasu, nim kompletnie zniknęli Niklasowi z oczu, rozglądając się wokół za stolikiem zajętym przez Vance'a.
— Co za szkoda. Ale w takim razie macie coś wspólnego. Przynajmniej będziecie mogli przegrywać razem. Choć obawiam się, że nie będziesz miał na tyle nieszczęścia, by wylądować u nas w domu — wzruszył nieznacznie ramionami. Jakby nie patrzeć, Minyard zdecydowanie nie tolerował czegoś takiego jak wstęp wolny. Mimo częstego urzędowania na imprezach wszelkiego rodzaju, nigdy nie organizowali niczego u siebie, nawet jeśli mieli ku temu aż nazbyt dobre warunki. Co nie znaczyło, że nie przyjmowali absolutnie nikogo. Nawet chłopak Nylesa mógł od czasu do czasu przekroczyć ich próg. Panowała wtedy jedynie prosta zasada: Ray znajdował się wtedy poza domem. Jeśli Ray to i Jessie. W ostateczności Nyles mógł zatem co najwyżej mieć do dyspozycji mało towarzyskiego Vance'a, który zdecydowanie wolał zająć się analizą meczy niż zgłębianiem relacji z innymi. Pewnie dobrze zrobiłby mu inny znajomy, lecz niestety wiązało się to z bezpośrednią akceptacją ze strony osoby, która właśnie zwracała się w przeciwnym kierunku, kompletnie ignorując czyjekolwiek istnienie. Przynajmniej tak się wydawało. Ciężko było stwierdzić co tak naprawdę chodziło po głowie Raya.
— Z pewnością. Ale spokojnie, Nyles jest niegroźny. Dużo z nim śmiechu, ale koniec końców prędzej zacznie cię zadręczać historiami o swoim chłopaku, czekającej ich przyszłości i dzieciach, które razem spłodzą — przewrócił oczami na samą myśl, wzdrygając się nieznacznie teatralnie. Nie żeby dwóch mężczyzn było w ogóle zdolnych do spłodzenia razem jakiegokolwiek potomstwa. Niemniej Minyard faktycznie byłby w stanie wyobrazić sobie Hendersona w roli ojca i nie zdziwiłby się, gdyby ten postanowił w przyszłości zaadoptować jakiegoś małego gówniaka. Z całej czwórki, chyba jako jedyny miał do nich jakiekolwiek podejście.
Nie trzeba było dodawać, że na widok Raya czy Vance'a momentalnie chowały się za nogami swoich rodziców.
— Niklas, jasne. Jessie, choć pewnie słyszałeś już moje imię z dziesięć razy.
— Raz, przed barem. Nie mógł go słyszeć — rzucił nagle od niechcenia, naprostowując kuzyna. Nawet jeśli nie brał żadnego udziału w dyskusji, doskonale wiedział ile razy padło czyje imię.
Od momentu wejścia do klubu cztery razy wymienili Vance'a. Cztery razy Nylesa. Dwa razy Raya. Trzy, gdyby liczyć ciche słowa Jessiego skierowane do niego wcześniej.
— ... w każdym razie pewnie i tak go nie zapamiętasz, dopóki nie wpadniemy kilka razy trując ci tyłek na wszelkie sposoby — zażartował, odsuwając się w bok, gdy ciemnowłosy wyminął go by bez słowa zgarnąć tacę z alkoholem.
— Cóż, do później. Zaraz zwrócimy twoją własność... Niklasie-nie-Nicholasie. Miejmy nadzieję, że bez zbędnego Nylesowego nadbagażu — powiedział z łagodnym uśmiechem wycofując się, by torować drogę w tłumie swojemu kuzynowi. Ten ruszył w ślad za nim, nie mając najmniejszych problemów z pchającymi się na nich ludźmi dzięki wyraźnemu oczyszczaniu trasy przez Jessiego. Nie minęło zbyt wiele czasu, nim kompletnie zniknęli Niklasowi z oczu, rozglądając się wokół za stolikiem zajętym przez Vance'a.
Nieszczęście wylądowania w ich w domu? Z obecnej perspektywy Niklas stwierdzał, że wspomnianym nieszczęściem było zebranie tej grupy razem i pozwolenie im na całkowitą wolność, bo wtedy rzeczywiście musiało być intensywnie. Zauważył już, że Jessie i Nyles dogadują się świetnie, a Vance to jakiś zapalony fan sportu, co w połączeniu z pozorną nieobecnością Ray, dawało niezłą mieszankę. Choć możliwie, że dzięki różnorodności gasili siebie nawzajem, nie pozwalając na całkowite skrajności. Nie wiedział, ta czwórka zdawała się działać w zadziwiający sposób, a ilość uzyskanych informacji na ich temat dawała mylny obraz. Nigdy nie wiadomo kogo spotkasz, ludzie nie przestają zaskakiwać.
- O nie, to niech lepiej wypytuje o te drinki w nieskończoność – uznał, niekoniecznie ucieszony wizją przedstawioną przez blondyna. Historie o nieszczęśliwych miłościach i czekającej przyszłości w postaci dzieci? Słyszał to zbyt wiele razy. To było już nudnawe, choć musiał przyznać - niektórzy mogli się pochwalić biografią lepszą niż postacie z najbardziej zawiłych książek. Niemniej wolał mieć do czynienia z bardziej zajmującymi i nietypowymi opowiadaniami, może także dlatego w literaturze preferował dosyć wymagające pozycję. Najciekawsze, że większość z nich opierała się na realiach lub bazowała na bardzo logicznych podstawach, co dowodziło o możliwościach stworzenia podobnych utworów, a nie jakiś słabych książek dla ogłupiałych. – Zwłaszcza, jeśli chce utrzymać ten swój związek w ryzach – rzucił obojętnie, nie traktując tego aspektu jako coś faktycznie istotnego. Nie obchodziło go czyjeś życie, a przynajmniej nie te zupełnie obcych mu osób. Troskliwość i opiekę rezerwował sobie dla zasługujących na podobne zabiegi, nawet jeśli z pozoru brzmiało to niekoniecznie empatycznie. Tym samym dla wybrańców miał je całe w zapasie, gotów rzeczywiście poświęcić się sprawie i pomóc. Nie lubowałł w rozdawaniu własnej uwagi na wszystkich.
Gdy Ray poprawił Jessiego, Niklas momentalnie spojrzał w jego stronę i tym razem zatrzymał na nim wzrok trochę dłużej. Niesamowicie spostrzegawczy. Milczy i wydaje się być nieobecny, ale wszystko rejestruje, tak jakby szukał w słowach własnych znajomych jakiegoś błędu. Interesujące. Te króciutkie spostrzeżenia momentalnie wkradły się w świadomość Niklasa, dokładając do poprzednio zebranych informacji. Cała ta grupka wydawała mu się tak kompletnie do siebie nie pasować. Poprawka: zdawała się nie pasować do tamtego milczącego mężczyzny, który zaimponował Eschenbachowi własną szczegółowością. Fakt, z boku zdawało się to być dziwne i nienormalne, ale Niklas patrzył na wszystko z własnej perspektywy, a ona codziennie opakowana była w jego zbyt dobrą spostrzegawczość. Toteż przez sekundę poczuł coś w rodzaju nici porozumienia, mimo że wyczuwał niesamowity chłód z strony mężczyzny. I słowo „chłód” w takich momentach wcale nie było przenośnią.
- Miłej zabawy – pożegnał ich krótko z delikatnym uśmiechem, by jedynie przez moment śledzić, jak brną przez tłum. Zaraz potem kolejna osoba dopadła go ze swoim zamówieniem, zauważywszy odchodzącą dwójkę od lady i korzystając z okazji. Nic nowego przy tłokach, jakie panowały w Koerner.
- Są jakieś drinki z tequilą? Albo nie… czy są jakieś z szampanem? Przez całe studia muszę wypróbować wszystkie ciekawsze drinki tutaj! – zadeklarowała z uśmiechem blondynka, by następnie dodać kilka słów więcej. – A ty zawsze proponujesz same najlepsze, Eve też tak mówi! – Tu dziewczyna zaśmiała cię cicho, jakby speszona podobnym stwierdzeniem. Z tak pochlebnymi opiniami Niklas nie mógł narzekać. Szczególnie że podobne komentarze w istocie były krzepiące i zawsze okazywały się być miłą odmianą po innych idiotach, z którymi czasami musiał się wręcz użerać. Jednak tak jak chyba w każdej pracy, a Eschenbach coś na ten temat wiedział – przez pierwszy rok zmieniał miejsce zatrudnienia sporo razy. Zanim oczywiście udało mu się uczepić tego właśnie studenckiego baru.
- O nie, to niech lepiej wypytuje o te drinki w nieskończoność – uznał, niekoniecznie ucieszony wizją przedstawioną przez blondyna. Historie o nieszczęśliwych miłościach i czekającej przyszłości w postaci dzieci? Słyszał to zbyt wiele razy. To było już nudnawe, choć musiał przyznać - niektórzy mogli się pochwalić biografią lepszą niż postacie z najbardziej zawiłych książek. Niemniej wolał mieć do czynienia z bardziej zajmującymi i nietypowymi opowiadaniami, może także dlatego w literaturze preferował dosyć wymagające pozycję. Najciekawsze, że większość z nich opierała się na realiach lub bazowała na bardzo logicznych podstawach, co dowodziło o możliwościach stworzenia podobnych utworów, a nie jakiś słabych książek dla ogłupiałych. – Zwłaszcza, jeśli chce utrzymać ten swój związek w ryzach – rzucił obojętnie, nie traktując tego aspektu jako coś faktycznie istotnego. Nie obchodziło go czyjeś życie, a przynajmniej nie te zupełnie obcych mu osób. Troskliwość i opiekę rezerwował sobie dla zasługujących na podobne zabiegi, nawet jeśli z pozoru brzmiało to niekoniecznie empatycznie. Tym samym dla wybrańców miał je całe w zapasie, gotów rzeczywiście poświęcić się sprawie i pomóc. Nie lubowałł w rozdawaniu własnej uwagi na wszystkich.
Gdy Ray poprawił Jessiego, Niklas momentalnie spojrzał w jego stronę i tym razem zatrzymał na nim wzrok trochę dłużej. Niesamowicie spostrzegawczy. Milczy i wydaje się być nieobecny, ale wszystko rejestruje, tak jakby szukał w słowach własnych znajomych jakiegoś błędu. Interesujące. Te króciutkie spostrzeżenia momentalnie wkradły się w świadomość Niklasa, dokładając do poprzednio zebranych informacji. Cała ta grupka wydawała mu się tak kompletnie do siebie nie pasować. Poprawka: zdawała się nie pasować do tamtego milczącego mężczyzny, który zaimponował Eschenbachowi własną szczegółowością. Fakt, z boku zdawało się to być dziwne i nienormalne, ale Niklas patrzył na wszystko z własnej perspektywy, a ona codziennie opakowana była w jego zbyt dobrą spostrzegawczość. Toteż przez sekundę poczuł coś w rodzaju nici porozumienia, mimo że wyczuwał niesamowity chłód z strony mężczyzny. I słowo „chłód” w takich momentach wcale nie było przenośnią.
- Miłej zabawy – pożegnał ich krótko z delikatnym uśmiechem, by jedynie przez moment śledzić, jak brną przez tłum. Zaraz potem kolejna osoba dopadła go ze swoim zamówieniem, zauważywszy odchodzącą dwójkę od lady i korzystając z okazji. Nic nowego przy tłokach, jakie panowały w Koerner.
- Są jakieś drinki z tequilą? Albo nie… czy są jakieś z szampanem? Przez całe studia muszę wypróbować wszystkie ciekawsze drinki tutaj! – zadeklarowała z uśmiechem blondynka, by następnie dodać kilka słów więcej. – A ty zawsze proponujesz same najlepsze, Eve też tak mówi! – Tu dziewczyna zaśmiała cię cicho, jakby speszona podobnym stwierdzeniem. Z tak pochlebnymi opiniami Niklas nie mógł narzekać. Szczególnie że podobne komentarze w istocie były krzepiące i zawsze okazywały się być miłą odmianą po innych idiotach, z którymi czasami musiał się wręcz użerać. Jednak tak jak chyba w każdej pracy, a Eschenbach coś na ten temat wiedział – przez pierwszy rok zmieniał miejsce zatrudnienia sporo razy. Zanim oczywiście udało mu się uczepić tego właśnie studenckiego baru.
Jessiemu chodziło zgoła o coś innego, ciężko było jednak oczekiwać by faktycznie postanowił zacząć tłumaczyć zasady panujące w ich grupie, komuś kto nie był z nimi w żaden sposób związany. Nawet jeśli ujawniali w rozmowach dużo przeciętnych informacji i nieszczególnie się z tym kryli, było kilka takich, które zdecydowanie nie powinny zostać obiektem publicznego zainteresowania. Jak fakt, że gdy Ray wybierał konkretną osobę, testował ją, a następnie pozwalał jej na dołączenie do swojej grupy, był to pakt niemożliwy do złamania z powodu byle widzimisię. Nie mogłeś odejść, dopóki ci na to nie pozwolił, a jeśli już byś się na to zdecydował łamiąc tym samym dane słowo - z automatu traciłeś bezpowrotnie szansę na kontakty z całą resztą. Było to rzecz jasna założenie czysto hipotetyczne. Spośród całej trójki, żadnemu nigdy nie przeszło przez myśl by jakkolwiek się wyłamywać. Nawet jeśli pozornie Ray mógł trafiać do innych jako całkowicie pozbawiony emocji dyktator (co w sumie nie odbiegało aż tak od prawdy), miejsce które znaleźli u jego boku było jedynym, w którym czuli się jak w domu.
— Taak, lepiej tak. To zdecydowanie lepsze niż jego rzyganie tęczą. Są ze sobą dłuższy czas, a nadal zachowuje się jak dwunastolatka podekscytowana pierwszym związkiem — rzucił złośliwie, wręcz żałując że jego kumpel nie mógł usłyszeć słów które wypowiedział. Pewnie skończyłoby się to kolejną potyczką słowną, którą w gruncie rzeczy obaj uwielbiali. Jessie skinął jeszcze Niklasowi głową na odchodne nim wraz z Rayem udał się na poszukiwanie stolika. Nie musieli szukać zbyt długo. Vance nieustannie przeszukiwał tłum znudzonym wzrokiem, jedynie od czasu do czasu zerkając w stronę rozgadanego Nylesa, by odpowiedzieć mu na jego długą wypowiedź kilkoma słowami. Gdy jego spojrzenie skrzyżowało się z Rayem, uniósł nieznacznie rękę, by zwrócić tym samym na siebie ich uwagę, choć zrobił to bardziej ze względu na blondwłosego Minyarda, któremu zarejestrowanie jego obecności zajęło jeszcze kolejne dwie sekundy. Skierowali się w ich stronę w środku niesamowicie 'ważnej' opowieści, którą czarnowłosy momentalnie przerwał.
— Już myślałem, że wróciliście do domu — w jego głosie dało sie wyczuć nutę wyrzutu. Zupełnie jakby miał za złe ciemnowłosemu Minyardowi, że rzeczywiście zostawili go samego na zbyt długo, wysyłając do towarzystwa jedynie Nylesa. Ray wzruszył jedynie ramionami w odpowiedzi i postawił tacę na stoliku, siadając obok Jenkinsa. Jessie przysiadł się do Hendersona, by podzielić się z nim jakimś spostrzeżeniem, które przez panujący wokół hałas nie doleciało jednak do uszu pozostałej dwójki.
— Macie coś jeszcze?
— Nyles ma.
— Czyżbym słyszał zainteresowanie?
— Może najpierw to odnieśmy? — Jessie postukał palcem w tacę, od razu wychylając się, by rozłożyć wszystkie drinki po stole, przesuwając je w kierunku odpowiednich osób. Jedynie shoty wylądowały na środku stając się tym samym jedynym łączącym ich punktem wspólnym, po który zwyczajnie musieli sięgać.
— Co za różnica, przecież nie trzepnie nas aż tak szybko. Weźmiemy i pójdziemy oddać.
— Ja pójdę oddać. Ty zostajesz tutaj. Wystarczająco się dzisiaj nagadałeś.
— Chcesz zatrzymać przystojnego barmana dla siebie? Czyżbyś przechodził na ciemną stronę mocy, Jessie? Gdybyś potrzebował kilku porad co i jak... — wykonał ruch ręką, zupełnie jakby właśnie zamierzał objąć blondyna, który odsunął się od niego ze zdegustowaną miną, gdy jedna ze szklanek wydała z siebie wyjątkowo nieprzyjemny dźwięk. Momentalnie znieruchomiał obracając się powoli w stronę Raya. Ten opierał się jednak wygodnie o swoją kanapę, kręcąc jedynie na palcu scyzorykiem. Ciężko byłoby go posądzić o cokolwiek, gdyby nie fakt, że w drugiej dłoni trzymał nawet nieupitego Sazeraca. Nyles opuścił powoli ręce, zaraz śmiejąc się krótko, gdy sięgnął do swoich kieszeni, przeszukując ich podszewki. W końcu wyciągnął kilka drobnych woreczków z proszkiem, przesuwając je po stoliku w stronę każdego z nich.
— To co ostatnio?
— To co ostatnio — potwierdził rozrywając swoje opakowanie. Cała reszta ruszyła w jego ślady, usypując z nich równe kreski, nad którymi nachylili się jednocześnie. Klubowe światło zdążyło mrugnąć trzykrotnie, nim czwórka na nowo siedziała wyprostowana zupełnie jakby poprzednia sytuacja wcale nie miała miejsca. Nyles odchylił się na swoim miejscu i pociągnął nosem, pocierając nieznacznie jego czubek palcami.
— To co, zdrowie? — sięgnął po jednego z shotów unosząc go do góry. Ray i Jessie również chwycili po jednym, wychylając je na raz. Jedynie Vance przesunął w swoją stronę drinka bezalkoholowego, upijając kilka łyków z oceniającą miną. Zaraz odprężył się jednak wyraźnie zadowolony. Podobnie jak ciemnowłosy Minyard, który wyciągnął się wygodniej na swoim miejscu, obracając głowę w kierunku parkietu. Kolorowe światła zdawały się przybrać na swojej intensywności, zlewając się momentami w jedną wielką tęczę, która otulała go ze wszystkich stron. Nim jednak poddał się jej całkowicie, przesunął się w bok wstając ze swojego miejsca (scyzoryk w którymś momencie zwyczajnie zniknął z jego dłoni) i posłał wyczekujące spojrzenie kuzynowi, który podniósł się w ślad za nim, biorąc tacę w dłonie.
— Zaraz wrócimy — ruszył przodem, doskonale wiedząc że Ray i tak podążał za nim niczym jego idealny cień, który naturalnie pozostawał niewidoczny w całym tym tłumie. Przechodzenie przez ludzi nigdy nie należało do najprzyjemniejszych czynności, ale dzięki działaniu mieszanki, którą załatwiał Nyles, wszystko było nieco bardziej do zniesienia. W końcu przepchnęli się do baru, gdzie Jessie nieszczególnie dbając o cokolwiek wepchnął się między dwóch chłopaków posyłając Niklasowi wesoły uśmiech.
— Oddaję. Bez zbędnego nadbagażu, chociaż obawiam się, że odbije to sobie następnym razem — obrócił się nieznacznie w kierunku Raya, zupełnie jakby chciał sprawdzić jego reakcję na własne słowa, gdy wyraźnie zaznaczył że faktycznie zamierzali pojawić się jeszcze w Koerner. Ten wpatrywał się jednak intensywnie w Niklasa, kompletnie ignorując obecność kuzyna, mimo że to właśnie za nim tu przyszedł. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie, by zauważyć że mimo żelaznego spojrzenia, Ray był dużo bardziej zrelaksowany niż wcześniej. Spięte ramiona rozluźniły się prawie całkowicie, nadając mu wyjątkowo nonszalanckiego wyglądu, odmiennego od wcześniejszego wrażenia strażnika na służbie.
Wyraźnie nie zamierzał jednak stać w miejscu dłużej niż konieczne. Gdy tylko taca została przesunięta w stronę barmana, odwrócił się i ruszył z powrotem w tłum.
— Muszę iść. Powodzenia z zamówieniami — krótki uśmiech i machnięcie dłonią ze strony Jessiego poprzedziły jego pobiegnięcie za Rayem. Błyskawicznie znalazł się tuż za nim, zupełnie jakby właśnie zamienili się rolami, choć nie pozostawiało najmniejszych wątpliwości, że nie wymienili pomiędzy sobą nawet jednego słowa.
Dopiero po dojściu do stolika siedli z powrotem na swoich miejscach. Wychylili duszkiem po jednym drinku, rozglądając się na boki. Nyles momentalnie wciągnął Jessiego do rozmowy. Nawet Vance obrócił się w stronę Raya kiwając nieznacznie na boki, gdy przysunął się bliżej jego ucha, zachowując jednak 'bezpieczną' odległość.
— Parkiet? — zaproponował krótko, widząc jak ciemnowłosy wychyla drugiego shota, zaraz poprawiając go kilkoma łykami drinka. Ich tempo picia nigdy zdecydowanie nie należało do najwolniejszych. Byli jednymi z tych, którzy wlewali w siebie wszystko masowo, by później stopniowo odczuwać napływający efekt procentów. Czasem sięgali po kolejne, innym razem po prostu się na nim skupiali dopóki całkowicie nie przeszedł. Poza samym Rayem po odstawieniu leków. Ray gdy czuł jak efekt mija, sięgał po jeszcze więcej, by zwyczajnie go podtrzymać, a jednocześnie zachować jako taką trzeźwość umysłu. Tak długo, dopóki nie znaleźli się w domu, gdzie znikał bez słowa w swoim pokoju zamykając za sobą drzwi z wymownym trzaśnięciem pod tytułem "Idę spać, nawet nie próbujcie mi przeszkadzać".
Teraz wstał z miejsca po usłyszeniu propozycji Vance'a i rzucił krótkie spojrzenie Nylesowi.
— Pilnuj go.
— Nie spuszczę go z oczu.
Kiwnął krótko głową w odpowiedzi na jego zapewnienie. Nawet jeśli można było odnieść mylne wrażenie po przeróżnych sytuacjach, Minyard bez wątpienia mu ufał. Jessie rozłożył się wygodniej, widocznie zamierzając ignorować fakt, że właśnie rozmawiali o nim przy nim, nachylając się bliżej Hendersona, wyraźnie rozbawiając go jakimś tekstem, bo niebieskooki zaraz wybuchł śmiechem, upijając kilka łyków Dry Martini.
Vance wyminął Raya, który ruszył w ślad za nim pomiędzy ludzi. Przyjemny szum w uszach przytłumiał nieco napływające zewsząd dźwięki, jak i wszelkie zmysły. Wmieszali się w idealnie tłum, choć za każdym razem gdy ktokolwiek próbował się do nich zbliżyć, Jenkins rzucał im wymowne spojrzenie bądź zwyczajnie kazał zjeżdżać, zupełnie jakby tym razem to on był odpowiedzialny za to, by inni trzymali się z dala od Minyarda. Kilka razy wracali do stolika, by upić kilka łyków drinków, a potem ponownie szli na parkiet. Dopiero gdy wszystkie ich szklanki były już całkowicie puste, Jessie i Nyles ruszyli wraz z nimi pomiędzy innych. W czwórkę zawsze dawali dużo wyraźniejszy sygnał, że nie są zainteresowani dodatkowym towarzystwem. Nic dziwnego, że śmiałków nie było praktycznie wcale. A jednak Henderson prędzej czy później i tak musiał naskoczyć na pijanego kolesia, który wpadł na niego tracąc równowagę. Kilkanaście wyzwisk godnych zostania współczesnym poematem opuściło jego usta w tempie szybszym niż trafiający do celu pocisk. Całe szczęście niecałe dziesięć sekund później Jessie już odciągał go w tył. Kumpel tego drugiego również zabrał swojego kolegę, wyraźnie uznając że wystarczy mu emocji na dziś.
Nie było potrzeby, by podchodzili znowu do baru. Koniec końców opuścili klub standardowymi 'dwójkami'.
— Jebany skurwiel. Nie dość, że kiwał się na boki bardziej niż niedojebany koczkodan to nawet nie potrafił się przyznać do błędu. Jak ja kurwa nienawidzę takich ludzi. Trzeba było napuścić na niego Raya.
— Odpuść Nyles. Jak wrócimy do domu zagramy dwie gry w Mortal Combat, będziesz mógł się wyżyć.
— ... szukasz po prostu powodu, by spuścić mi wpierdol na dobre zakończenie dnia?
— Jakbyś zgadł — krótkie parsknięcie nie zakończyło wymiany zdań pomiędzy nimi, nie docierała już ona jednak do uszu pozostałej dwójki, gdy wgramolili się na tylne siedzenie samochodu zatrzaskując za sobą drzwi. Vance i Ray oparli się plecami o przednie drzwi. Ten drugi zaraz wygrzebał dwa papierosy, podając jednego z nich czarnowłosemu wraz z zapalniczką i kluczykami.
— Odstawimy ich i pojedziemy na stadion?
Minyard zaciągnął się dymem, nawet nie patrząc w jego kierunku. Odpowiedział mu dopiero po chwili wypuszczając go do góry.
— Jutro.
— Wezmę twoje leki.
— Jutro — ciężko było stwierdzić czy chodziło konkretnie o stanowczy sposób w jaki Ray podkreślił to jedno konkretne słowo, czy też fakt że Vance zdawał sobie sprawę z tego, że i tak nie zdoła go przekonać. Ostatecznie zacisnął jednak usta w wąską linię wyraźnie niezadowolony i skupił się na paleniu. Pokaz urazy trwał mniej więcej minutę, nim odezwał się ponownie.
— Zagrasz ze mną.
— Nie.
— Doskonale wiesz, że strzelanie na pustą bramkę jest niczym w porównaniu do twojej obrony. Jeśli obronisz wszystkie moje strzały, przestanę zawracać ci dupę przez najbliższy miesiąc.
Obrócił głowę w jego kierunku posyłając mu wymowne spojrzenie, mówiące samo za siebie co sądził o jego pomyśle. W oczach Vance'a pojawiło się wyraźne poirytowanie.
— Dlaczego?
— Bo nie masz w tym momencie nic do zaoferowania — odpowiedział prosto, upuszczając niedopałek na ziemię i zgniatając go butem. Odepchnął się od karoserii samochodu i zajął miejsce pasażera z przodu, nie pozwalając mu na udzielenie jakiejkolwiek odpowiedzi. Vance mruknął coś jedynie pod nosem, dopalając w spokoju swojego papierosa, nim zajął miejsce kierowcy. Ray wyciągnął się wygodniej na swoim siedzeniu i naciągnął mocniej kaptur na głowę, wsuwając dłonie do kieszeni kurtki. Przechylił się w bok i zamknął oczy, wyraźnie odmawiając brania udziału w jakichkolwiek rozmowach. Wyjechali z parkingu, a pozostała trójka poświęciła się wymienianiu spokojnymi uwagami na temat klubu i panującej w nim atmosfery, nijak nie próbując przeszkodzić śpiącemu Minyardowi.
zt.
— Taak, lepiej tak. To zdecydowanie lepsze niż jego rzyganie tęczą. Są ze sobą dłuższy czas, a nadal zachowuje się jak dwunastolatka podekscytowana pierwszym związkiem — rzucił złośliwie, wręcz żałując że jego kumpel nie mógł usłyszeć słów które wypowiedział. Pewnie skończyłoby się to kolejną potyczką słowną, którą w gruncie rzeczy obaj uwielbiali. Jessie skinął jeszcze Niklasowi głową na odchodne nim wraz z Rayem udał się na poszukiwanie stolika. Nie musieli szukać zbyt długo. Vance nieustannie przeszukiwał tłum znudzonym wzrokiem, jedynie od czasu do czasu zerkając w stronę rozgadanego Nylesa, by odpowiedzieć mu na jego długą wypowiedź kilkoma słowami. Gdy jego spojrzenie skrzyżowało się z Rayem, uniósł nieznacznie rękę, by zwrócić tym samym na siebie ich uwagę, choć zrobił to bardziej ze względu na blondwłosego Minyarda, któremu zarejestrowanie jego obecności zajęło jeszcze kolejne dwie sekundy. Skierowali się w ich stronę w środku niesamowicie 'ważnej' opowieści, którą czarnowłosy momentalnie przerwał.
— Już myślałem, że wróciliście do domu — w jego głosie dało sie wyczuć nutę wyrzutu. Zupełnie jakby miał za złe ciemnowłosemu Minyardowi, że rzeczywiście zostawili go samego na zbyt długo, wysyłając do towarzystwa jedynie Nylesa. Ray wzruszył jedynie ramionami w odpowiedzi i postawił tacę na stoliku, siadając obok Jenkinsa. Jessie przysiadł się do Hendersona, by podzielić się z nim jakimś spostrzeżeniem, które przez panujący wokół hałas nie doleciało jednak do uszu pozostałej dwójki.
— Macie coś jeszcze?
— Nyles ma.
— Czyżbym słyszał zainteresowanie?
— Może najpierw to odnieśmy? — Jessie postukał palcem w tacę, od razu wychylając się, by rozłożyć wszystkie drinki po stole, przesuwając je w kierunku odpowiednich osób. Jedynie shoty wylądowały na środku stając się tym samym jedynym łączącym ich punktem wspólnym, po który zwyczajnie musieli sięgać.
— Co za różnica, przecież nie trzepnie nas aż tak szybko. Weźmiemy i pójdziemy oddać.
— Ja pójdę oddać. Ty zostajesz tutaj. Wystarczająco się dzisiaj nagadałeś.
— Chcesz zatrzymać przystojnego barmana dla siebie? Czyżbyś przechodził na ciemną stronę mocy, Jessie? Gdybyś potrzebował kilku porad co i jak... — wykonał ruch ręką, zupełnie jakby właśnie zamierzał objąć blondyna, który odsunął się od niego ze zdegustowaną miną, gdy jedna ze szklanek wydała z siebie wyjątkowo nieprzyjemny dźwięk. Momentalnie znieruchomiał obracając się powoli w stronę Raya. Ten opierał się jednak wygodnie o swoją kanapę, kręcąc jedynie na palcu scyzorykiem. Ciężko byłoby go posądzić o cokolwiek, gdyby nie fakt, że w drugiej dłoni trzymał nawet nieupitego Sazeraca. Nyles opuścił powoli ręce, zaraz śmiejąc się krótko, gdy sięgnął do swoich kieszeni, przeszukując ich podszewki. W końcu wyciągnął kilka drobnych woreczków z proszkiem, przesuwając je po stoliku w stronę każdego z nich.
— To co ostatnio?
— To co ostatnio — potwierdził rozrywając swoje opakowanie. Cała reszta ruszyła w jego ślady, usypując z nich równe kreski, nad którymi nachylili się jednocześnie. Klubowe światło zdążyło mrugnąć trzykrotnie, nim czwórka na nowo siedziała wyprostowana zupełnie jakby poprzednia sytuacja wcale nie miała miejsca. Nyles odchylił się na swoim miejscu i pociągnął nosem, pocierając nieznacznie jego czubek palcami.
— To co, zdrowie? — sięgnął po jednego z shotów unosząc go do góry. Ray i Jessie również chwycili po jednym, wychylając je na raz. Jedynie Vance przesunął w swoją stronę drinka bezalkoholowego, upijając kilka łyków z oceniającą miną. Zaraz odprężył się jednak wyraźnie zadowolony. Podobnie jak ciemnowłosy Minyard, który wyciągnął się wygodniej na swoim miejscu, obracając głowę w kierunku parkietu. Kolorowe światła zdawały się przybrać na swojej intensywności, zlewając się momentami w jedną wielką tęczę, która otulała go ze wszystkich stron. Nim jednak poddał się jej całkowicie, przesunął się w bok wstając ze swojego miejsca (scyzoryk w którymś momencie zwyczajnie zniknął z jego dłoni) i posłał wyczekujące spojrzenie kuzynowi, który podniósł się w ślad za nim, biorąc tacę w dłonie.
— Zaraz wrócimy — ruszył przodem, doskonale wiedząc że Ray i tak podążał za nim niczym jego idealny cień, który naturalnie pozostawał niewidoczny w całym tym tłumie. Przechodzenie przez ludzi nigdy nie należało do najprzyjemniejszych czynności, ale dzięki działaniu mieszanki, którą załatwiał Nyles, wszystko było nieco bardziej do zniesienia. W końcu przepchnęli się do baru, gdzie Jessie nieszczególnie dbając o cokolwiek wepchnął się między dwóch chłopaków posyłając Niklasowi wesoły uśmiech.
— Oddaję. Bez zbędnego nadbagażu, chociaż obawiam się, że odbije to sobie następnym razem — obrócił się nieznacznie w kierunku Raya, zupełnie jakby chciał sprawdzić jego reakcję na własne słowa, gdy wyraźnie zaznaczył że faktycznie zamierzali pojawić się jeszcze w Koerner. Ten wpatrywał się jednak intensywnie w Niklasa, kompletnie ignorując obecność kuzyna, mimo że to właśnie za nim tu przyszedł. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie, by zauważyć że mimo żelaznego spojrzenia, Ray był dużo bardziej zrelaksowany niż wcześniej. Spięte ramiona rozluźniły się prawie całkowicie, nadając mu wyjątkowo nonszalanckiego wyglądu, odmiennego od wcześniejszego wrażenia strażnika na służbie.
Wyraźnie nie zamierzał jednak stać w miejscu dłużej niż konieczne. Gdy tylko taca została przesunięta w stronę barmana, odwrócił się i ruszył z powrotem w tłum.
— Muszę iść. Powodzenia z zamówieniami — krótki uśmiech i machnięcie dłonią ze strony Jessiego poprzedziły jego pobiegnięcie za Rayem. Błyskawicznie znalazł się tuż za nim, zupełnie jakby właśnie zamienili się rolami, choć nie pozostawiało najmniejszych wątpliwości, że nie wymienili pomiędzy sobą nawet jednego słowa.
Dopiero po dojściu do stolika siedli z powrotem na swoich miejscach. Wychylili duszkiem po jednym drinku, rozglądając się na boki. Nyles momentalnie wciągnął Jessiego do rozmowy. Nawet Vance obrócił się w stronę Raya kiwając nieznacznie na boki, gdy przysunął się bliżej jego ucha, zachowując jednak 'bezpieczną' odległość.
— Parkiet? — zaproponował krótko, widząc jak ciemnowłosy wychyla drugiego shota, zaraz poprawiając go kilkoma łykami drinka. Ich tempo picia nigdy zdecydowanie nie należało do najwolniejszych. Byli jednymi z tych, którzy wlewali w siebie wszystko masowo, by później stopniowo odczuwać napływający efekt procentów. Czasem sięgali po kolejne, innym razem po prostu się na nim skupiali dopóki całkowicie nie przeszedł. Poza samym Rayem po odstawieniu leków. Ray gdy czuł jak efekt mija, sięgał po jeszcze więcej, by zwyczajnie go podtrzymać, a jednocześnie zachować jako taką trzeźwość umysłu. Tak długo, dopóki nie znaleźli się w domu, gdzie znikał bez słowa w swoim pokoju zamykając za sobą drzwi z wymownym trzaśnięciem pod tytułem "Idę spać, nawet nie próbujcie mi przeszkadzać".
Teraz wstał z miejsca po usłyszeniu propozycji Vance'a i rzucił krótkie spojrzenie Nylesowi.
— Pilnuj go.
— Nie spuszczę go z oczu.
Kiwnął krótko głową w odpowiedzi na jego zapewnienie. Nawet jeśli można było odnieść mylne wrażenie po przeróżnych sytuacjach, Minyard bez wątpienia mu ufał. Jessie rozłożył się wygodniej, widocznie zamierzając ignorować fakt, że właśnie rozmawiali o nim przy nim, nachylając się bliżej Hendersona, wyraźnie rozbawiając go jakimś tekstem, bo niebieskooki zaraz wybuchł śmiechem, upijając kilka łyków Dry Martini.
Vance wyminął Raya, który ruszył w ślad za nim pomiędzy ludzi. Przyjemny szum w uszach przytłumiał nieco napływające zewsząd dźwięki, jak i wszelkie zmysły. Wmieszali się w idealnie tłum, choć za każdym razem gdy ktokolwiek próbował się do nich zbliżyć, Jenkins rzucał im wymowne spojrzenie bądź zwyczajnie kazał zjeżdżać, zupełnie jakby tym razem to on był odpowiedzialny za to, by inni trzymali się z dala od Minyarda. Kilka razy wracali do stolika, by upić kilka łyków drinków, a potem ponownie szli na parkiet. Dopiero gdy wszystkie ich szklanki były już całkowicie puste, Jessie i Nyles ruszyli wraz z nimi pomiędzy innych. W czwórkę zawsze dawali dużo wyraźniejszy sygnał, że nie są zainteresowani dodatkowym towarzystwem. Nic dziwnego, że śmiałków nie było praktycznie wcale. A jednak Henderson prędzej czy później i tak musiał naskoczyć na pijanego kolesia, który wpadł na niego tracąc równowagę. Kilkanaście wyzwisk godnych zostania współczesnym poematem opuściło jego usta w tempie szybszym niż trafiający do celu pocisk. Całe szczęście niecałe dziesięć sekund później Jessie już odciągał go w tył. Kumpel tego drugiego również zabrał swojego kolegę, wyraźnie uznając że wystarczy mu emocji na dziś.
Nie było potrzeby, by podchodzili znowu do baru. Koniec końców opuścili klub standardowymi 'dwójkami'.
— Jebany skurwiel. Nie dość, że kiwał się na boki bardziej niż niedojebany koczkodan to nawet nie potrafił się przyznać do błędu. Jak ja kurwa nienawidzę takich ludzi. Trzeba było napuścić na niego Raya.
— Odpuść Nyles. Jak wrócimy do domu zagramy dwie gry w Mortal Combat, będziesz mógł się wyżyć.
— ... szukasz po prostu powodu, by spuścić mi wpierdol na dobre zakończenie dnia?
— Jakbyś zgadł — krótkie parsknięcie nie zakończyło wymiany zdań pomiędzy nimi, nie docierała już ona jednak do uszu pozostałej dwójki, gdy wgramolili się na tylne siedzenie samochodu zatrzaskując za sobą drzwi. Vance i Ray oparli się plecami o przednie drzwi. Ten drugi zaraz wygrzebał dwa papierosy, podając jednego z nich czarnowłosemu wraz z zapalniczką i kluczykami.
— Odstawimy ich i pojedziemy na stadion?
Minyard zaciągnął się dymem, nawet nie patrząc w jego kierunku. Odpowiedział mu dopiero po chwili wypuszczając go do góry.
— Jutro.
— Wezmę twoje leki.
— Jutro — ciężko było stwierdzić czy chodziło konkretnie o stanowczy sposób w jaki Ray podkreślił to jedno konkretne słowo, czy też fakt że Vance zdawał sobie sprawę z tego, że i tak nie zdoła go przekonać. Ostatecznie zacisnął jednak usta w wąską linię wyraźnie niezadowolony i skupił się na paleniu. Pokaz urazy trwał mniej więcej minutę, nim odezwał się ponownie.
— Zagrasz ze mną.
— Nie.
— Doskonale wiesz, że strzelanie na pustą bramkę jest niczym w porównaniu do twojej obrony. Jeśli obronisz wszystkie moje strzały, przestanę zawracać ci dupę przez najbliższy miesiąc.
Obrócił głowę w jego kierunku posyłając mu wymowne spojrzenie, mówiące samo za siebie co sądził o jego pomyśle. W oczach Vance'a pojawiło się wyraźne poirytowanie.
— Dlaczego?
— Bo nie masz w tym momencie nic do zaoferowania — odpowiedział prosto, upuszczając niedopałek na ziemię i zgniatając go butem. Odepchnął się od karoserii samochodu i zajął miejsce pasażera z przodu, nie pozwalając mu na udzielenie jakiejkolwiek odpowiedzi. Vance mruknął coś jedynie pod nosem, dopalając w spokoju swojego papierosa, nim zajął miejsce kierowcy. Ray wyciągnął się wygodniej na swoim siedzeniu i naciągnął mocniej kaptur na głowę, wsuwając dłonie do kieszeni kurtki. Przechylił się w bok i zamknął oczy, wyraźnie odmawiając brania udziału w jakichkolwiek rozmowach. Wyjechali z parkingu, a pozostała trójka poświęciła się wymienianiu spokojnymi uwagami na temat klubu i panującej w nim atmosfery, nijak nie próbując przeszkodzić śpiącemu Minyardowi.
zt.
Zaśmiał się cicho na stwierdzenie Jessiego. Nyles wydawał mu się całkiem przyjazny, nawet jeśli od razu zarzucał go swoim podrywem i śmiałymi tekstami. Po prostu taki typ. Nie był na tyle narzucający się i irytujący, by trafić w niełaski Niklasa, choć i tak zakwalifikowanie się do konkretniejszej kategorii u mężczyzny było sporym wyzwaniem. Słowa przyjaciel i wróg u niego faktycznie nie traciły na znaczeniu, stąd nie miał ich wielu. Najwięcej poznanych osób pozostawało przez większość czasu w tak zwanych pozycjach pośrednich. Wywarli na Eschenbachu konkretne wrażenie, lecz nic więcej. W praktyce oznaczało to, że w zasadzie nadal mają u niego czystą kartę, jedynie jednak trochę bardziej przesuniętą w którąś ze stron. Niemniej łatwo mogli zmienić opinię mężczyzny, wystarczył jeden zły ruch albo wręcz przeciwnie – pozytywne zaskoczenie go. Wbrew pozorom takie podejście do relacji z innymi miało wiele plusów, bo każdy zyskiwał już na starcie duże możliwości do popisania się, nie zaplamione żadną plotką albo jednym pomyłkowym ruchem. Aczkolwiek nie dało się uniknąć wad tak skomplikowanego systemu. Niklas nie mógł pochwalić się masą przyjaźni czy też wciąż zaogniających się kontaktami z wrogami, a czasami… czasami wydawało się to być już męczące. Prawdopodobnie powinien bardziej popracować w tej kwestii, ale tu pojawiał się kolejna rozbieżność – nie obchodziło go to. W końcu jaki sens było zabieganie o podobne sprawy? Nie przynosiło dużych korzyści.
- Champagne cocktail powinien być idealny na początek, jeśli nigdy go nie próbowałaś – zaproponował blondynce po chwili namysłu. Ponownie zasugerował drinka z oficjalnej listy IBA, jak gdyby bazowanie na nich było jego świętą zasadą. Jednak bardziej wynikało to z faktu, że znajdujące się tam alkohole naprawdę podobały się wielu, a on nie należał do osób pozwalających na wciskanie innym czegoś niekoniecznie sprawdzonego. Nie podchodził do tej pracy śmiertelnie poważnie, lecz po co miałby komuś psuć wieczór? Neutralność – tym kierował się najczęściej. Stąd Niklas nie obdarowywał uśmiechem każdego, na początku zdawał się nie być zdominowanym przez żadne z uczuć. Dopiero po chwili jego mimika zdradzała konkretne emocje, o ile rzeczywiście miało to swoje uzsadnienie.
- Nie jestem pewna, ale chętnie wezmę. Dwa będą – dla mnie i dla Eve – uznała dziewczyna, nadal roześmiana. Usłyszawszy jej decyzję, Niklas momentalnie wziął się na wykonanie odpowiednich drinków, nie dając żadnej odpowiedzi zwrotnej. Taki już był – nie rzucał słowami co sekundę, poruszając każdy możliwy temat i zdradzając wszystkie informacje z własnego życia. Ktoś mógłby powiedzieć, że jest ostrożny i chyba nie byłoby to najgorsze określenie.
- Proszę, to dla was. – Po chwili postawił dwa kieliszki na ladzie i przesunął je w stronę kobiety. Ta rzuciła na nie okiem, by zaraz potem pewnie chwycić je w dłonie, jednak nie odeszła od razu od baru. Widocznie coś chciała jeszcze dodać, sądząc, że jej milczenie przy robieniu przez niego drinków i tak była za dużym luksusem.
– Widać, że masz rękę do robienia drinków. Z pewnością przyjdziemy spróbować kolejnych, chyba że szampan okaże się średnim składnikiem do picia. – Po tych słowach oddaliła się w stronę stolików, widocznie uważając by nie potknąć się o innych i nie wylać dopiero co zdobytych drinków.
- Szampan jest słaby. My wolimy tequilę – rzucił bez ogródek rudowłosy chłopak, który przesunął się na miejsce dziewczyny, by w ten sposób znaleźć się naprzeciwko postaci Niklasa. Ten nie skomentował uwagi, a jedynie beznamiętnie rzucił kolejną propozycją w stronę mężczyzn. Nazwy zdawały się być już wyryte w jego pamięci, dzięki czemu łatwo przeskakiwał pomiędzy drinkami zrobionych na bazie różnego rodzaju alkoholu. Ocenianie danych pozycji nie było jego sprawę, bo po pierwsze każdy miał różne upodobania, a po drugie nie widział sensu w wykłócaniu się o tak błahe sprawy. Mogą pić nawet najgorszą mieszankę, jeśli tylko im to odpowiadało. Droga wolna.
W momencie, gdy czekał na ostateczną decyzję mężczyzn, przed ladą ukazała się znana mu już twarz Jessiego, który dzierżył w dłoni zabraną kilka minut temu tacę. Jednak okazało się, że blondyn nie był sam, bo Niklas zaraz spostrzegł nadal milczącą postać Raya. Wycieczka we dwójkę? Cóż, może potrzebowali zrobić sobie krótki spacer albo zamierzali udać się gdzieś jeszcze indziej, nie wnikał. W zasadzie mogli zrobić sobie podróż do kosmosu, jeśli tylko chcieli.
- Zobaczymy, co wymyśli następnym razem – odrzekł jedynie, odbierając tacę od Jessiego. Nie sposób było nie zauważyć stalowego spojrzenia Raya skierowanego na jego postać, gdy tylko Niklas podniósł na ciemnowłosego własny wzrok, jednak bez żadnego komentarza, uśmiechu, poirytowania, speszenia czy czegokolwiek innego, Eschenbach ponownie skupił się na blondynie. W końcu to Jessie mówił najwięcej, a tamten oszczędzał słowa jak gdyby były cenniejsze niż złoto.
- Dzięki. – Tu posłał mu delikatny uśmiech, a gdy ponownie odeszli, skupił się na dwójce chłopaków przed nim. Przed nim jeszcze kilkadziesiąt osób do obsłużenia i jeszcze kilkaset drinków do zrobienia, jeśli ludzie nadal będą utrzymywać takie tempo. Sądząc po porze roku, Niklas był tego pewny.
zt.
- Champagne cocktail powinien być idealny na początek, jeśli nigdy go nie próbowałaś – zaproponował blondynce po chwili namysłu. Ponownie zasugerował drinka z oficjalnej listy IBA, jak gdyby bazowanie na nich było jego świętą zasadą. Jednak bardziej wynikało to z faktu, że znajdujące się tam alkohole naprawdę podobały się wielu, a on nie należał do osób pozwalających na wciskanie innym czegoś niekoniecznie sprawdzonego. Nie podchodził do tej pracy śmiertelnie poważnie, lecz po co miałby komuś psuć wieczór? Neutralność – tym kierował się najczęściej. Stąd Niklas nie obdarowywał uśmiechem każdego, na początku zdawał się nie być zdominowanym przez żadne z uczuć. Dopiero po chwili jego mimika zdradzała konkretne emocje, o ile rzeczywiście miało to swoje uzsadnienie.
- Nie jestem pewna, ale chętnie wezmę. Dwa będą – dla mnie i dla Eve – uznała dziewczyna, nadal roześmiana. Usłyszawszy jej decyzję, Niklas momentalnie wziął się na wykonanie odpowiednich drinków, nie dając żadnej odpowiedzi zwrotnej. Taki już był – nie rzucał słowami co sekundę, poruszając każdy możliwy temat i zdradzając wszystkie informacje z własnego życia. Ktoś mógłby powiedzieć, że jest ostrożny i chyba nie byłoby to najgorsze określenie.
- Proszę, to dla was. – Po chwili postawił dwa kieliszki na ladzie i przesunął je w stronę kobiety. Ta rzuciła na nie okiem, by zaraz potem pewnie chwycić je w dłonie, jednak nie odeszła od razu od baru. Widocznie coś chciała jeszcze dodać, sądząc, że jej milczenie przy robieniu przez niego drinków i tak była za dużym luksusem.
– Widać, że masz rękę do robienia drinków. Z pewnością przyjdziemy spróbować kolejnych, chyba że szampan okaże się średnim składnikiem do picia. – Po tych słowach oddaliła się w stronę stolików, widocznie uważając by nie potknąć się o innych i nie wylać dopiero co zdobytych drinków.
- Szampan jest słaby. My wolimy tequilę – rzucił bez ogródek rudowłosy chłopak, który przesunął się na miejsce dziewczyny, by w ten sposób znaleźć się naprzeciwko postaci Niklasa. Ten nie skomentował uwagi, a jedynie beznamiętnie rzucił kolejną propozycją w stronę mężczyzn. Nazwy zdawały się być już wyryte w jego pamięci, dzięki czemu łatwo przeskakiwał pomiędzy drinkami zrobionych na bazie różnego rodzaju alkoholu. Ocenianie danych pozycji nie było jego sprawę, bo po pierwsze każdy miał różne upodobania, a po drugie nie widział sensu w wykłócaniu się o tak błahe sprawy. Mogą pić nawet najgorszą mieszankę, jeśli tylko im to odpowiadało. Droga wolna.
W momencie, gdy czekał na ostateczną decyzję mężczyzn, przed ladą ukazała się znana mu już twarz Jessiego, który dzierżył w dłoni zabraną kilka minut temu tacę. Jednak okazało się, że blondyn nie był sam, bo Niklas zaraz spostrzegł nadal milczącą postać Raya. Wycieczka we dwójkę? Cóż, może potrzebowali zrobić sobie krótki spacer albo zamierzali udać się gdzieś jeszcze indziej, nie wnikał. W zasadzie mogli zrobić sobie podróż do kosmosu, jeśli tylko chcieli.
- Zobaczymy, co wymyśli następnym razem – odrzekł jedynie, odbierając tacę od Jessiego. Nie sposób było nie zauważyć stalowego spojrzenia Raya skierowanego na jego postać, gdy tylko Niklas podniósł na ciemnowłosego własny wzrok, jednak bez żadnego komentarza, uśmiechu, poirytowania, speszenia czy czegokolwiek innego, Eschenbach ponownie skupił się na blondynie. W końcu to Jessie mówił najwięcej, a tamten oszczędzał słowa jak gdyby były cenniejsze niż złoto.
- Dzięki. – Tu posłał mu delikatny uśmiech, a gdy ponownie odeszli, skupił się na dwójce chłopaków przed nim. Przed nim jeszcze kilkadziesiąt osób do obsłużenia i jeszcze kilkaset drinków do zrobienia, jeśli ludzie nadal będą utrzymywać takie tempo. Sądząc po porze roku, Niklas był tego pewny.
zt.
Dziki zwycięski ryk przetoczył się raz jeszcze przez cały dom, gdy Nyles skakał w miejscu z kijem, zaczepiony ręką o rękę Jessiego. Kręcili się w kółko jak pojebani, krzycząc nieustannie i zderzając ekwipunkiem. Nawet Vance nie zwracał im uwagi, uśmiechając się z wyraźnym triumfem, gdy prezenterka w telewizji po raz kolejny ogłosiła wynik meczu towarzyskiego Riverdale City Crows z Toronto Seagulls, wychwalając kondycję tych pierwszych. Ray jako jedyny odłożył już dawno swój kij na miejsce i teraz stał w drzwiach salonu, obserwując wszystkich w milczeniu.
— Widzieliście minę Madsona na sam koniec?
— Tak. Myślałem, że aż rzuci kijem w Vance'a — Nyles momentalnie zarżał, odskakując o krok w tył od Jessiego, zaraz celując swoim kijem wprost w czarnowłosego, zupełnie jakby chciał podkreślić tym samym moc własnych słów.
— Żałuję, że tego nie zrobił. Chętnie bym mu przywalił w odpowiedzi na tę próbę wyeliminowania mnie z gry w czterdziestej minucie — cała trójka dyskutowała pomiędzy sobą wyraźnie ożywionym tonem, zagłuszając tym samym kobietę w telewizji. Minyard podszedł w milczeniu do lodówki i wyciągnął z niej butelkę piwa, otwierając je z pomocą zapalniczki. Upił kilka łyków, nim odstawił je na blat, przeglądając przez chwilę swój telefon. Kompletnie zignorował dziesiątki powiadomień z Instagrama, którego Jessie zdążył już zaspamować ich zdjęciami. Chwilę później Nyles rąbnął plecami w blat obok niego, machając przy tym swoim telefonem.
— To nie fair, nigdy nie rozmawiasz z fanami, wyglądasz na wiecznie znudzonego i nieszczególnie ci na czymkolwiek zależy, a twoje zdjęcie ma drugą największą ilość polubień tuż po Vancie — żartobliwe jęczenie Hendersona nie robiło na nim żadnego wrażenia, choć rzeczywiście zerknął na niego kątem oka dając tym samym sygnał, że zarejestrował tę kompletnie bezużyteczną i nieinteresującą go informację.
— Może to tobie zależy za bardzo.
Krótki śmiech w odpowiedzi i pokręcenie głową skutecznie zakończyły jednak dyskusję, której ani jeden, ani drugi nie zamierzał ciągnąć. Zamiast tego Henderson zwrócił się w kierunku reszty, słysząc kluczowe pytanie ze strony Jessiego.
— To jak, gdzie świętujemy?
— Seventy na Zachodzie?
— Chodźmy do Koerner!
— Chcesz tam jechać tylko po to, by pogapić się na tego przystojnego barmana.
— Sam właśnie przyznałeś, że jest przystojny, więc nie próbuj udawać że mnie nie rozumiesz — wyszczerzył się złośliwie, zaraz dostając kuksańca w ramię od podążającego za nim Jessiego. Ray wziął swoje piwo i wyminął ich, unikając ponownego znalezienia się w otoczeniu własnej grupy. Zamiast tego usiadł na kanapie i sięgnął po pilota, wyłączając telewizor. Vance zastanawiał się przez chwilę, nim wzruszył w końcu ramionami.
— W sumie mi pasuje. Przynajmniej nie będziemy mieli zbyt daleko, ostatnim razem było okej. Ray?
W końcu to do niego należało ostatecznie słowo. Upił niespiesznie kilka łyków piwa z butelki, nim odłożył je między uda, opierając się wygodnie plecami o oparcie z wzrokiem utkwionym w czarnym ekranie.
— Cokolwiek.
Brak zaprzeczenia był dla nich jawnym przyzwoleniem.
— Zajebiście! — Nyles podskoczył zwycięsko w miejscu, boksując się przez chwilę z powietrzem, co momentalnie doprowadziło do wybuchu śmiechu ze strony Jessiego.
— Dobra to ogarniamy się i zbieramy — zadeklarował, momentalnie ruszając w stronę jednej z łazienek.
— Jedziemy w swoich wyjściowych koszulkach drużynowych. Dzisiejszy wieczór należy do Kruków!
Rozeszli się do swoich pokoi, zostawiając Raya popijającego piwo na kanapie samemu sobie. W końcu jego uszy mogły zaznać chwili spokoju, choć i on koniec końców dość prędko dopił swój alkohol. Nigdy nie był tym, na którego musieli czekać godzinami i zdecydowanie nie zamierzał zmieniać podobnej tradycji.
Tym razem udało im się wejść do klubu jeszcze szybciej niż poprzednio. Cała czwórka solidarnie pojawiła się w swoich koszulkach z wyrysowanym na piersi wielkim krukiem i nazwą drużyny. Plecy zdobiły numery wraz z nazwiskami. Minyardowie - trzynaście (Ray) i siedem (Jessie), piątka Hendersona i jedynka Vance'a. Wszystkie t-shirty miały kolor głębokiego granatu, choć poszczególne jego elementy - jak ślepia kruka czy kilka pionowych pasków - wyróżniały się krwistą czerwienią, bądź bielą.
— Zajmę miejsca — dwa te same co zawsze słowa wystarczyły, by Vance podjął próbę zniknięcia im z oczu, oddalając się tym samym od całej trójki. Jessie złapał go jednak za nadgarstek i pociągnął nieznacznie w tył.
— Daj spokój, dziś świętujemy. Możemy wypić przy barze.
A jednak to nie na nim zawiesił wzrok czarnowłosy, lecz na Rayu. Przyglądał mu się dłuższą chwilę wyraźnie doszukując się jakiegokolwiek szczegółu wskazującego na wyraźny protest. Gdy niczego nie znalazł, skinął głową i udał się wraz z nimi w kierunku baru. Nyles obserwował uważnie stojące za nim osoby już z daleka, nim jego oczy zatrzymały się na tej, na której najbardziej mu zależało. Momentalnie uniósł rękę machając nią energicznie na boki z głośnym krzykiem.
— NIKLAS! HEJ NIKLAS, MÓJ ULUBIONY BARMANIE! — nie pozostawiało wątpliwości, że zdążył wyciągnąć już jego imię od Jessiego, który przewrócił oczami na tę ostentacyjną formę przywitania.
— Przez te koszulki nawet nie mogę udawać, że cię nie znam.
— Za bardzo mnie kochasz, by udawać nawet gdy różnimy się ubiorem — udawany dźwięk wymiotowania ze strony blondwłosego Minyarda nijak nie zniechęcił wyszczerzonego Hendersona. Ray przyglądał im się w milczeniu, co rusz odwracając jednak znużony wzrok na bok, by rozejrzeć się po tłumie. W końcu dotarli na miejsce, acz jak się okazało - była ich czwórka, a wolne stołki trzy. Ray bez słowa zajął miejsce po środku. Po krótkiej wymianie spojrzeń, Vance usiadł po jego lewej, a Jessie po prawej. Nyles oparł się łokciami o ladę obok blondyna i nachylił do przodu, próbując ściągnąć pracującego Niklasa wzrokiem, choć nie pozostawiało wątpliwości że przy obecnym tłumie będą musieli chwilę poczekać na swoje zamówienie.
— Myślicie, że mają jakieś zniżki bądź pierwszeństwo w kolejce dla bezbłędnych, niesamowicie przystojnych zwycięzców? — zapytał zwracając się w kierunku reszty. Jessie po raz kolejny przewrócił oczami. W tęczówkach Vance'a pojawiło się coś zgoła innego. Determinacja.
— Nie możemy osiadać na laurach, to tylko mecz towarzyski. Wakacje mamy wolne od zajęć, musimy więc wykorzystać ten czas do cna na treningi, by wraz ze startem sezonu absolutnie zmiażdżyć wszelką konkurencję. Było dobrze, ale nadal musimy popracować nad jeszcze płynniejszą współpracą obrony z atakiem.
— Tak, trenerze.
Sarkastyczny głos Minyarda wystarczył, choć nie pozostawiało wątpliwości, że i tak miał zamiar faktycznie wziąć udział we wszelkich treningach które dla niego przewidział w przyszłości. Wiedział jak kończyły się odmowy w przypadku Vance'a. Ray przymknął nieznacznie oczy i oparł się wygodniej przedramionami o ladę, zadrapując palcami czarny materiał.
— Można tu palić? — Jenkins zwrócił się w kierunku Minyarda, wyraźnie zamierzając wydębić od niego papierosy. Jakże mógłby sobie w końcu darować. Nie do końca oczekiwał chyba odpowiedzi od samego Raya, skoro zaraz zaczął się rozglądać za ewentualnymi wzbraniającymi tabliczkami, bądź innymi palącymi ludźmi. Nic dziwnego, że ciemnowłosy nawet nie otworzył ust kompletnie go ignorując.
— Widzieliście minę Madsona na sam koniec?
— Tak. Myślałem, że aż rzuci kijem w Vance'a — Nyles momentalnie zarżał, odskakując o krok w tył od Jessiego, zaraz celując swoim kijem wprost w czarnowłosego, zupełnie jakby chciał podkreślić tym samym moc własnych słów.
— Żałuję, że tego nie zrobił. Chętnie bym mu przywalił w odpowiedzi na tę próbę wyeliminowania mnie z gry w czterdziestej minucie — cała trójka dyskutowała pomiędzy sobą wyraźnie ożywionym tonem, zagłuszając tym samym kobietę w telewizji. Minyard podszedł w milczeniu do lodówki i wyciągnął z niej butelkę piwa, otwierając je z pomocą zapalniczki. Upił kilka łyków, nim odstawił je na blat, przeglądając przez chwilę swój telefon. Kompletnie zignorował dziesiątki powiadomień z Instagrama, którego Jessie zdążył już zaspamować ich zdjęciami. Chwilę później Nyles rąbnął plecami w blat obok niego, machając przy tym swoim telefonem.
— To nie fair, nigdy nie rozmawiasz z fanami, wyglądasz na wiecznie znudzonego i nieszczególnie ci na czymkolwiek zależy, a twoje zdjęcie ma drugą największą ilość polubień tuż po Vancie — żartobliwe jęczenie Hendersona nie robiło na nim żadnego wrażenia, choć rzeczywiście zerknął na niego kątem oka dając tym samym sygnał, że zarejestrował tę kompletnie bezużyteczną i nieinteresującą go informację.
— Może to tobie zależy za bardzo.
Krótki śmiech w odpowiedzi i pokręcenie głową skutecznie zakończyły jednak dyskusję, której ani jeden, ani drugi nie zamierzał ciągnąć. Zamiast tego Henderson zwrócił się w kierunku reszty, słysząc kluczowe pytanie ze strony Jessiego.
— To jak, gdzie świętujemy?
— Seventy na Zachodzie?
— Chodźmy do Koerner!
— Chcesz tam jechać tylko po to, by pogapić się na tego przystojnego barmana.
— Sam właśnie przyznałeś, że jest przystojny, więc nie próbuj udawać że mnie nie rozumiesz — wyszczerzył się złośliwie, zaraz dostając kuksańca w ramię od podążającego za nim Jessiego. Ray wziął swoje piwo i wyminął ich, unikając ponownego znalezienia się w otoczeniu własnej grupy. Zamiast tego usiadł na kanapie i sięgnął po pilota, wyłączając telewizor. Vance zastanawiał się przez chwilę, nim wzruszył w końcu ramionami.
— W sumie mi pasuje. Przynajmniej nie będziemy mieli zbyt daleko, ostatnim razem było okej. Ray?
W końcu to do niego należało ostatecznie słowo. Upił niespiesznie kilka łyków piwa z butelki, nim odłożył je między uda, opierając się wygodnie plecami o oparcie z wzrokiem utkwionym w czarnym ekranie.
— Cokolwiek.
Brak zaprzeczenia był dla nich jawnym przyzwoleniem.
— Zajebiście! — Nyles podskoczył zwycięsko w miejscu, boksując się przez chwilę z powietrzem, co momentalnie doprowadziło do wybuchu śmiechu ze strony Jessiego.
— Dobra to ogarniamy się i zbieramy — zadeklarował, momentalnie ruszając w stronę jednej z łazienek.
— Jedziemy w swoich wyjściowych koszulkach drużynowych. Dzisiejszy wieczór należy do Kruków!
Rozeszli się do swoich pokoi, zostawiając Raya popijającego piwo na kanapie samemu sobie. W końcu jego uszy mogły zaznać chwili spokoju, choć i on koniec końców dość prędko dopił swój alkohol. Nigdy nie był tym, na którego musieli czekać godzinami i zdecydowanie nie zamierzał zmieniać podobnej tradycji.
***
Tym razem udało im się wejść do klubu jeszcze szybciej niż poprzednio. Cała czwórka solidarnie pojawiła się w swoich koszulkach z wyrysowanym na piersi wielkim krukiem i nazwą drużyny. Plecy zdobiły numery wraz z nazwiskami. Minyardowie - trzynaście (Ray) i siedem (Jessie), piątka Hendersona i jedynka Vance'a. Wszystkie t-shirty miały kolor głębokiego granatu, choć poszczególne jego elementy - jak ślepia kruka czy kilka pionowych pasków - wyróżniały się krwistą czerwienią, bądź bielą.
— Zajmę miejsca — dwa te same co zawsze słowa wystarczyły, by Vance podjął próbę zniknięcia im z oczu, oddalając się tym samym od całej trójki. Jessie złapał go jednak za nadgarstek i pociągnął nieznacznie w tył.
— Daj spokój, dziś świętujemy. Możemy wypić przy barze.
A jednak to nie na nim zawiesił wzrok czarnowłosy, lecz na Rayu. Przyglądał mu się dłuższą chwilę wyraźnie doszukując się jakiegokolwiek szczegółu wskazującego na wyraźny protest. Gdy niczego nie znalazł, skinął głową i udał się wraz z nimi w kierunku baru. Nyles obserwował uważnie stojące za nim osoby już z daleka, nim jego oczy zatrzymały się na tej, na której najbardziej mu zależało. Momentalnie uniósł rękę machając nią energicznie na boki z głośnym krzykiem.
— NIKLAS! HEJ NIKLAS, MÓJ ULUBIONY BARMANIE! — nie pozostawiało wątpliwości, że zdążył wyciągnąć już jego imię od Jessiego, który przewrócił oczami na tę ostentacyjną formę przywitania.
— Przez te koszulki nawet nie mogę udawać, że cię nie znam.
— Za bardzo mnie kochasz, by udawać nawet gdy różnimy się ubiorem — udawany dźwięk wymiotowania ze strony blondwłosego Minyarda nijak nie zniechęcił wyszczerzonego Hendersona. Ray przyglądał im się w milczeniu, co rusz odwracając jednak znużony wzrok na bok, by rozejrzeć się po tłumie. W końcu dotarli na miejsce, acz jak się okazało - była ich czwórka, a wolne stołki trzy. Ray bez słowa zajął miejsce po środku. Po krótkiej wymianie spojrzeń, Vance usiadł po jego lewej, a Jessie po prawej. Nyles oparł się łokciami o ladę obok blondyna i nachylił do przodu, próbując ściągnąć pracującego Niklasa wzrokiem, choć nie pozostawiało wątpliwości że przy obecnym tłumie będą musieli chwilę poczekać na swoje zamówienie.
— Myślicie, że mają jakieś zniżki bądź pierwszeństwo w kolejce dla bezbłędnych, niesamowicie przystojnych zwycięzców? — zapytał zwracając się w kierunku reszty. Jessie po raz kolejny przewrócił oczami. W tęczówkach Vance'a pojawiło się coś zgoła innego. Determinacja.
— Nie możemy osiadać na laurach, to tylko mecz towarzyski. Wakacje mamy wolne od zajęć, musimy więc wykorzystać ten czas do cna na treningi, by wraz ze startem sezonu absolutnie zmiażdżyć wszelką konkurencję. Było dobrze, ale nadal musimy popracować nad jeszcze płynniejszą współpracą obrony z atakiem.
— Tak, trenerze.
Sarkastyczny głos Minyarda wystarczył, choć nie pozostawiało wątpliwości, że i tak miał zamiar faktycznie wziąć udział we wszelkich treningach które dla niego przewidział w przyszłości. Wiedział jak kończyły się odmowy w przypadku Vance'a. Ray przymknął nieznacznie oczy i oparł się wygodniej przedramionami o ladę, zadrapując palcami czarny materiał.
— Można tu palić? — Jenkins zwrócił się w kierunku Minyarda, wyraźnie zamierzając wydębić od niego papierosy. Jakże mógłby sobie w końcu darować. Nie do końca oczekiwał chyba odpowiedzi od samego Raya, skoro zaraz zaczął się rozglądać za ewentualnymi wzbraniającymi tabliczkami, bądź innymi palącymi ludźmi. Nic dziwnego, że ciemnowłosy nawet nie otworzył ust kompletnie go ignorując.
Usłyszawszy wesołe zawołanie w jego stronę, Eschenbach podniósł wzrok i skierował go w stronę wydawanego odgłosu. Chwilę zajęło mu nim spostrzegł, o kogo mogłoby chodzić, jednak gdy tylko napotkał znamienną czwórkę, momentalnie wiedział, że to oni przywitali go w ten sposób. Uściślając, to raczej Nyles krzyczał, ale i tak znowu pojawił się z całą grupą. Sam Niklas raczej nie spamiętywał każdej z obsługiwanej przez niego osoby, aczkolwiek tych bardziej charakterystycznych nie dało się tak łatwo zapomnieć. Już osobliwa postać Raya wystarczyła, by ich wizyta zapadła mu w pamięć, a dokładając do tego rozgadanego Nylesa? Eschenbach od razu ich rozpoznał, jednak jedynie rzucił okiem w stronę rozsiadającej się już czwórki przy ladzie baru trochę dalej, by następnie z powrotem powrócić do manewrowania kieliszkami.
Okrzyk Nylesa, zdradzający jego imię, zwrócił także uwagę obsługiwanego właśnie przez Niklasa młodego, brązwłosego studenta. Ten słysząc to, poprawił się na stołku i uśmiechnął szerzej, widocznie zadowolony z dodatkowo udzielonych mu informacji.
- Niklas, Niklas… - powtórzył w ślad za Nylesem, by następnie ciągnąć dalej. - Czyli tak brzmi imię naszego barmana? – dopytał, wyraźnie w szampańskim humorze. Przyszedł do Koerner dosyć niedawno, jednak przez cały ten czas tkwił przy barze i wolno sączył kolejne drinki. Widocznie przy tym zainteresował się postacią Niklasa i, choć ten był już przyzwyczajony do podobnego przebiegu zdarzeń, powoli męczyły go te ciągłe zaczepki. Może przez to, że nie mógł go z łatwizną odciągnąć od siebie? W końcu ani nie był skończonym idiotą ani podsyconym alkoholem koleżką, więc najprostsze sposoby odpadały. Chyba dzisiaj Eschenbach nie był w najlepszej formie, jednak wypracowana przez lata cierpliwość ratowała go w pracy, sprawiając, ze nadal trzymał wymagany profesjonalizm. – Skąd takie oryginale imię, hm? -ciągnął dalej chłopak i upił łyk alkoholu z szklanki.
- Mnie pasuje. Ładnie brzmi, więc nie narzekam – uznał, wzruszając ramionami. Następnie chwycił za butelkę z brandy i nalał wprost do kieliszka, w którym znajdowało się już kilka kostek lodu. Powtórzył tę czynność jeszcze z cztery razy, by następnie skierować gotowe napoje w stronę, siedzącego tuż obok wspomnianego już wcześniej studenta, czarnowłosego, starszego mężczyznę.
- Jeszcze raz to samo, mój ulubiony barmanie – poprosił brunet, widocznie przewidując zamiar oddalenia się Niklasa w stronę siedzącej czwórki. Ten bez słowa zaczął machinalnie przygotować kolejnego drinka, powtarzając bezbłędnie tak znane mu już ruchy. Niemniej okazało się, że student nie zamierzał przez ten czas milczeć. – A może dwa razy? Mógłbyś się czegoś ze mną napić, byłbyś bardziej rozluźniony, a nie taki spięty… – zawyrokował w końcu tamten, a Eschenbach zacisnął niezauważalnie leciutko zęby w irytacji. Takie propozycje również słyszał tysiąc razy i, choć już je kompletnie olewał, to dzisiaj brak humoru nie pomagał w ciągłym odmawianiu. Zebrane w nim podenerwowanie jednak nie dało żadnych widocznych oznak, a przynajmniej nie dla niewtajemniczonych, bo gdy wypowiadał następne słowa germański akcent widocznie w nich się odznaczył. To jedyne, co go zdradzało, ale nikt obcy tego nie zauważał. Nie znał go wystarczająco dobrze.
- Nie jestem spięty, jedynie skupiony na zachowaniu tytułu ulubionego barmana – odrzekł i skierował na studenta przenikliwe spojrzenie. Jego głos brzmiał neutralnie, wręcz zdawał się mieć nutkę wesołości, jednak jego wzrok widocznie wskazywał, że więcej takich pytań woli nie słyszeć.
W tym samym czasie Jack dopadł do Jessiego, Nylesa, Raya i Vance z uśmiechem na twarzy. Był to ten sam barman, który przy ich ostatniej wizycie dopiero co stawiał swoje pierwsze kroki w Koerner pod okiem Niklasa. Teraz jednak zdawał się czuć pewnie za ladą, z chęcią obsługując kolejno napływających klientów. Przygotowywanie drinków szło mu coraz sprawniej i wprawdzie brakowało mu wprawy wyrobionej przez Niklasa, niemniej utrzymywał tempo, który nie sprawiało wielkich zastojów przy barze. Kątem okiem Eschenbach zauważył ruch Jacka, jednak niespiesznie nadal kończył drinka dla nieszczęsnego studenta. Może nawet to Jack stanie się nowym ulubionym barmanem Nylesa? W duchu zaśmiał się cicho na tę wersję, w końcu Jack Airly był przystojnym facetem, który zdobywał uwagę imprezowiczów z Koerner już od pierwszych swoich dni. Albo może po prostu nalewanie alkoholu sprawiało, że ludzie uważali cię za bardziej atrakcyjnego?
- To co będzie dla was? – spytał Jack, opierając dłonie na ladzie i spoglądając wyczekująco na rozgadaną czwórkę. Nie zwrócił uwagi na krzyki Nylesa w stronę Niklasa, toteż nic dziwnego, że widząc zajętego Eschenbacha, sam postanowił zająć się kolejnymi klientami.
- Jeden Bronx dla ciebie – oświadczył Eschebach, widocznie podkreślając ilość drinków, jeszcze jakby tamten student miał wątpliwości, co do jego chęci picia z nim. Niemniej brunet nie był wyjątkiem, bo Niklas nie dość, że ściśle kontrolował wlewaną w siebie ilość alkoholu, to na dodatek nigdy nie podnosił sobie promili we krwi w pracy. Już pomijając same podejście do trzeźwości za barem, po prostu nie przypadało mu do gustu picie z praktycznie nieznajomymi.
- Pewnie nie ostatni – stwierdził roześmiany student, widocznie niezrażonym poprzednim nieudanym podejściem. Czyżby alkohol podwyższył jego śmiałość czy może założył już, że Niklas od razu się nie zgodzi? Ciężko było zadecydować, która z wersji w tym przypadku się zgadzała. Gdy tylko Eschenbach chwycił za gotowe szkło, by podać je w stronę bruneta, ten momentalnie złapał go delikatnie za nadgarstek, zatrzymując cofnięcie ręki. – Nie idź do nich, przecież tamten już nimi się zajął – doradził nadal w dobrym humorze, głową kiwnąwszy w stronę okupującej bar czwórki i znajdującego się przy nim Jacka. Eschenbach wyszarpnął dłoń z lekkiego uścisku i podarował studentowi dłuższe spojrzenie, którego znaczenia kompletnie nie dało się odczytać, jednak nie ruszył się z miejsca. Da tamtemu szansę, niech Jack zostanie zasypany komplementami Nylesa. Dlatego też bez słowa przyjął następne zamówienie od niziutkiej ciemnowłosej, zaraz potem znowu zręcznie mieszając alkohole. Co za dziwny, popierzony dzień.
Okrzyk Nylesa, zdradzający jego imię, zwrócił także uwagę obsługiwanego właśnie przez Niklasa młodego, brązwłosego studenta. Ten słysząc to, poprawił się na stołku i uśmiechnął szerzej, widocznie zadowolony z dodatkowo udzielonych mu informacji.
- Niklas, Niklas… - powtórzył w ślad za Nylesem, by następnie ciągnąć dalej. - Czyli tak brzmi imię naszego barmana? – dopytał, wyraźnie w szampańskim humorze. Przyszedł do Koerner dosyć niedawno, jednak przez cały ten czas tkwił przy barze i wolno sączył kolejne drinki. Widocznie przy tym zainteresował się postacią Niklasa i, choć ten był już przyzwyczajony do podobnego przebiegu zdarzeń, powoli męczyły go te ciągłe zaczepki. Może przez to, że nie mógł go z łatwizną odciągnąć od siebie? W końcu ani nie był skończonym idiotą ani podsyconym alkoholem koleżką, więc najprostsze sposoby odpadały. Chyba dzisiaj Eschenbach nie był w najlepszej formie, jednak wypracowana przez lata cierpliwość ratowała go w pracy, sprawiając, ze nadal trzymał wymagany profesjonalizm. – Skąd takie oryginale imię, hm? -ciągnął dalej chłopak i upił łyk alkoholu z szklanki.
- Mnie pasuje. Ładnie brzmi, więc nie narzekam – uznał, wzruszając ramionami. Następnie chwycił za butelkę z brandy i nalał wprost do kieliszka, w którym znajdowało się już kilka kostek lodu. Powtórzył tę czynność jeszcze z cztery razy, by następnie skierować gotowe napoje w stronę, siedzącego tuż obok wspomnianego już wcześniej studenta, czarnowłosego, starszego mężczyznę.
- Jeszcze raz to samo, mój ulubiony barmanie – poprosił brunet, widocznie przewidując zamiar oddalenia się Niklasa w stronę siedzącej czwórki. Ten bez słowa zaczął machinalnie przygotować kolejnego drinka, powtarzając bezbłędnie tak znane mu już ruchy. Niemniej okazało się, że student nie zamierzał przez ten czas milczeć. – A może dwa razy? Mógłbyś się czegoś ze mną napić, byłbyś bardziej rozluźniony, a nie taki spięty… – zawyrokował w końcu tamten, a Eschenbach zacisnął niezauważalnie leciutko zęby w irytacji. Takie propozycje również słyszał tysiąc razy i, choć już je kompletnie olewał, to dzisiaj brak humoru nie pomagał w ciągłym odmawianiu. Zebrane w nim podenerwowanie jednak nie dało żadnych widocznych oznak, a przynajmniej nie dla niewtajemniczonych, bo gdy wypowiadał następne słowa germański akcent widocznie w nich się odznaczył. To jedyne, co go zdradzało, ale nikt obcy tego nie zauważał. Nie znał go wystarczająco dobrze.
- Nie jestem spięty, jedynie skupiony na zachowaniu tytułu ulubionego barmana – odrzekł i skierował na studenta przenikliwe spojrzenie. Jego głos brzmiał neutralnie, wręcz zdawał się mieć nutkę wesołości, jednak jego wzrok widocznie wskazywał, że więcej takich pytań woli nie słyszeć.
W tym samym czasie Jack dopadł do Jessiego, Nylesa, Raya i Vance z uśmiechem na twarzy. Był to ten sam barman, który przy ich ostatniej wizycie dopiero co stawiał swoje pierwsze kroki w Koerner pod okiem Niklasa. Teraz jednak zdawał się czuć pewnie za ladą, z chęcią obsługując kolejno napływających klientów. Przygotowywanie drinków szło mu coraz sprawniej i wprawdzie brakowało mu wprawy wyrobionej przez Niklasa, niemniej utrzymywał tempo, który nie sprawiało wielkich zastojów przy barze. Kątem okiem Eschenbach zauważył ruch Jacka, jednak niespiesznie nadal kończył drinka dla nieszczęsnego studenta. Może nawet to Jack stanie się nowym ulubionym barmanem Nylesa? W duchu zaśmiał się cicho na tę wersję, w końcu Jack Airly był przystojnym facetem, który zdobywał uwagę imprezowiczów z Koerner już od pierwszych swoich dni. Albo może po prostu nalewanie alkoholu sprawiało, że ludzie uważali cię za bardziej atrakcyjnego?
- To co będzie dla was? – spytał Jack, opierając dłonie na ladzie i spoglądając wyczekująco na rozgadaną czwórkę. Nie zwrócił uwagi na krzyki Nylesa w stronę Niklasa, toteż nic dziwnego, że widząc zajętego Eschenbacha, sam postanowił zająć się kolejnymi klientami.
- Jeden Bronx dla ciebie – oświadczył Eschebach, widocznie podkreślając ilość drinków, jeszcze jakby tamten student miał wątpliwości, co do jego chęci picia z nim. Niemniej brunet nie był wyjątkiem, bo Niklas nie dość, że ściśle kontrolował wlewaną w siebie ilość alkoholu, to na dodatek nigdy nie podnosił sobie promili we krwi w pracy. Już pomijając same podejście do trzeźwości za barem, po prostu nie przypadało mu do gustu picie z praktycznie nieznajomymi.
- Pewnie nie ostatni – stwierdził roześmiany student, widocznie niezrażonym poprzednim nieudanym podejściem. Czyżby alkohol podwyższył jego śmiałość czy może założył już, że Niklas od razu się nie zgodzi? Ciężko było zadecydować, która z wersji w tym przypadku się zgadzała. Gdy tylko Eschenbach chwycił za gotowe szkło, by podać je w stronę bruneta, ten momentalnie złapał go delikatnie za nadgarstek, zatrzymując cofnięcie ręki. – Nie idź do nich, przecież tamten już nimi się zajął – doradził nadal w dobrym humorze, głową kiwnąwszy w stronę okupującej bar czwórki i znajdującego się przy nim Jacka. Eschenbach wyszarpnął dłoń z lekkiego uścisku i podarował studentowi dłuższe spojrzenie, którego znaczenia kompletnie nie dało się odczytać, jednak nie ruszył się z miejsca. Da tamtemu szansę, niech Jack zostanie zasypany komplementami Nylesa. Dlatego też bez słowa przyjął następne zamówienie od niziutkiej ciemnowłosej, zaraz potem znowu zręcznie mieszając alkohole. Co za dziwny, popierzony dzień.
Vance jeszcze przez chwilę rozglądał się na boki, wyraźnie nie mogąc zlokalizować żadnego zakazu ani zezwolenia. Dopiero po dłuższej chwili zatrzymał spojrzenie na odpowiedniej tabliczce i mruknął wyraźnie niezadowolony. Ray nawet nie spojrzał w jego stronę, skupiając standardowo intensywny wzrok na pracującym przy innym kliencie Niklasie.
— Tak jakbyś miał jakiekolwiek własne.
— Tak jakbym kiedykolwiek potrzebował własnych — odpowiedział z nutą rozbawienia w głosie, zwracając się w jego kierunku z pstryknięciem palcami. Nie doczekał się jednak absolutnie żadnej odpowiedzi. Ray zdążył wypalić papierosa po opuszczeniu samochodu, nie miał obecnie ani potrzeby, ani chęci na kolejnego. Zdecydowanie nie zamierzał przepychać się przez tłumy, ani tym bardziej tłoczyć się w toalecie przepełnionej ludźmi, którzy robili sobie z niej palarnię.
Nyles nie mogąc dostrzec Niklasa nigdzie w pobliżu zaczął się rozglądać na boki, kompletnie ignorując przez dłuższą chwilę pojawiającego się przez nimi Jacka, zbyt pogrążony w rozmowie z Jessiem.
— Bierzemy to samo co ostatnio czy szalejemy z czymś nowym?
— To co ostatnio było w porządku. Chociaż z drugiej strony mamy przed sobą całą noc.
—A wy, co sądzicie? Skoro i tak siedzimy przy barze chyba nie ma sensu zamawiać wszystkiego na raz?
— Zgadzam się. Picie ciepłych drinków nie brzmi zbyt zachęcająco.
Jack wyraźnie czekał aż podejmą jakąkolwiek decyzję. Minyard nadal wpatrywał się jednak w Niklasa, który najwyraźniej toczył batalię z wyjątkowo mocno przyklejonym klientem. Cóż było to na pewno dużo lepsze niż potencjalne rzucenie mu szczerego "Zjeżdżaj", w wypadku gdy uznałby jego obecność za zwyczajnie mu przeszkadzającą.
A brunet nadal nie odpuszczał. W klubach podobne akcje zapewne nie były niczym dziwnym, w końcu moment w którym alkohol zaczynał wypełniać czyjąś krew, był tym w którym ich umysły spowijały się mgłą i napełniały śmiałością. Na którą niejednokrotnie nie zdecydowaliby się na trzeźwo. Złapanie go za rękę bez wątpienia było jednak dość mocnym przekroczeniem bariery barman-klient. Ray nie był jedynym który to zauważył, choć tylko on nie odczuł w związku z tym absolutnie niczego poza drobnym zainteresowaniem. Był ciekaw jak barman poradzi sobie z natrętnym klientem i czy uda mu się utrzymać tę profesjonalną minę, o której wielu potrafiło zapominać. W przeciwieństwie do niego, Nyles przerwał rozmowę z Jessiem i ruszył w jego stronę przypadkiem kopiąc w stołek barowy bruneta, na tyle mocno by przesunąć go w miejscu.
— Ups. Sorry, przez przypadek. Hej najlepszy barmanie Koerner, jest jakiś konkretny powód, dla którego tak okrutnie nas zignorowałeś kosztem tej uroczej damy? Poza faktem że jest niezwykle urocza — może była bardziej w jego typie niż Nyles? Puścił jej oczko, by niejako wynagrodzić jej przeszkadzanie w składanie zamówienia, zaraz posyłając Niklasowi smutne spojrzenie, kompletnie ignorując siedzącego przed nim bruneta. Co więcej, oparł się rękami o ladę przed nim, praktycznie przysłaniając mu cały widok, wręcz prosząc się o burdę.
Nie minęło nawet pół minuty, gdy Ray pojawił się za nim z miną wskazującą na nikłe zainteresowanie całą sytuacją. Ta dwójka zdecydowanie nie była dobrym połączeniem na spokojne rozwiązywanie sporów z podpitą klientelą. I tak właściwie - kimkolwiek innym. Nic dziwnego, że zarówno Vance, jak i Jessie wpatrywali się w nich z wyraźnym napięciem.
— Nie żebym miał coś do twojego przeuroczego kolegi, który kręcił się tutaj również w ostatnim czasie, ale Ray nie przyjmie od niego żadnej szklanki. Słaba sytuacja, więc bylibyśmy wdzięczni, gdybyś jednak do nas podszedł. Zwłaszcza, że dzisiaj jest szczególny dzień — wyszczerzył się dumnie wykonując przez chwilę ruch, jakby zamierzał poklepać Raya po ramieniu. Błyskawicznie się jednak powstrzymał, widząc jego ostrzegawcze spojrzenie. Durne zagrywki czy nie, było kilka rzeczy których zdecydowanie nie tolerował w żadnej sytuacji. Pomijając, że Nyles i tak balansował na krawędzi, wykorzystując go jako jeden z argumentów.
— Riverdale City Crows totalnie rozgromiło Toronto Seagulls 9-2 — wyprostował się wypinając dumnie pierś do przodu. Chyba nieszczególnie interesował go fakt, że Niklas pewnie nigdy w życiu nawet nie słyszał o żadnej z tych drużyn. Ciężko byłoby je znać, nie interesując się sportem, który nawet jeśli nie był całkowicie nieznany, zdecydowanie oscylował gdzieś dalej za koszykówką, piłką nożną, siatkówką, hokejem i tak dalej.
— Dasz radę czy nie? — Ray momentalnie przerwał jego gadaninę, mierząc Niklasa wyczekującym spojrzeniem. Sposób w jaki wypowiedział te słowa, sprawiał że ciężko było stuprocentowo stwierdzić o co właściwie pytał. O to czy da radę ich obsłużyć? A może czy będzie w stanie pozbyć się natrętnego bruneta, który wyraźnie próbował go przed tym powstrzymać?
— Tak jakbyś miał jakiekolwiek własne.
— Tak jakbym kiedykolwiek potrzebował własnych — odpowiedział z nutą rozbawienia w głosie, zwracając się w jego kierunku z pstryknięciem palcami. Nie doczekał się jednak absolutnie żadnej odpowiedzi. Ray zdążył wypalić papierosa po opuszczeniu samochodu, nie miał obecnie ani potrzeby, ani chęci na kolejnego. Zdecydowanie nie zamierzał przepychać się przez tłumy, ani tym bardziej tłoczyć się w toalecie przepełnionej ludźmi, którzy robili sobie z niej palarnię.
Nyles nie mogąc dostrzec Niklasa nigdzie w pobliżu zaczął się rozglądać na boki, kompletnie ignorując przez dłuższą chwilę pojawiającego się przez nimi Jacka, zbyt pogrążony w rozmowie z Jessiem.
— Bierzemy to samo co ostatnio czy szalejemy z czymś nowym?
— To co ostatnio było w porządku. Chociaż z drugiej strony mamy przed sobą całą noc.
—A wy, co sądzicie? Skoro i tak siedzimy przy barze chyba nie ma sensu zamawiać wszystkiego na raz?
— Zgadzam się. Picie ciepłych drinków nie brzmi zbyt zachęcająco.
Jack wyraźnie czekał aż podejmą jakąkolwiek decyzję. Minyard nadal wpatrywał się jednak w Niklasa, który najwyraźniej toczył batalię z wyjątkowo mocno przyklejonym klientem. Cóż było to na pewno dużo lepsze niż potencjalne rzucenie mu szczerego "Zjeżdżaj", w wypadku gdy uznałby jego obecność za zwyczajnie mu przeszkadzającą.
A brunet nadal nie odpuszczał. W klubach podobne akcje zapewne nie były niczym dziwnym, w końcu moment w którym alkohol zaczynał wypełniać czyjąś krew, był tym w którym ich umysły spowijały się mgłą i napełniały śmiałością. Na którą niejednokrotnie nie zdecydowaliby się na trzeźwo. Złapanie go za rękę bez wątpienia było jednak dość mocnym przekroczeniem bariery barman-klient. Ray nie był jedynym który to zauważył, choć tylko on nie odczuł w związku z tym absolutnie niczego poza drobnym zainteresowaniem. Był ciekaw jak barman poradzi sobie z natrętnym klientem i czy uda mu się utrzymać tę profesjonalną minę, o której wielu potrafiło zapominać. W przeciwieństwie do niego, Nyles przerwał rozmowę z Jessiem i ruszył w jego stronę przypadkiem kopiąc w stołek barowy bruneta, na tyle mocno by przesunąć go w miejscu.
— Ups. Sorry, przez przypadek. Hej najlepszy barmanie Koerner, jest jakiś konkretny powód, dla którego tak okrutnie nas zignorowałeś kosztem tej uroczej damy? Poza faktem że jest niezwykle urocza — może była bardziej w jego typie niż Nyles? Puścił jej oczko, by niejako wynagrodzić jej przeszkadzanie w składanie zamówienia, zaraz posyłając Niklasowi smutne spojrzenie, kompletnie ignorując siedzącego przed nim bruneta. Co więcej, oparł się rękami o ladę przed nim, praktycznie przysłaniając mu cały widok, wręcz prosząc się o burdę.
Nie minęło nawet pół minuty, gdy Ray pojawił się za nim z miną wskazującą na nikłe zainteresowanie całą sytuacją. Ta dwójka zdecydowanie nie była dobrym połączeniem na spokojne rozwiązywanie sporów z podpitą klientelą. I tak właściwie - kimkolwiek innym. Nic dziwnego, że zarówno Vance, jak i Jessie wpatrywali się w nich z wyraźnym napięciem.
— Nie żebym miał coś do twojego przeuroczego kolegi, który kręcił się tutaj również w ostatnim czasie, ale Ray nie przyjmie od niego żadnej szklanki. Słaba sytuacja, więc bylibyśmy wdzięczni, gdybyś jednak do nas podszedł. Zwłaszcza, że dzisiaj jest szczególny dzień — wyszczerzył się dumnie wykonując przez chwilę ruch, jakby zamierzał poklepać Raya po ramieniu. Błyskawicznie się jednak powstrzymał, widząc jego ostrzegawcze spojrzenie. Durne zagrywki czy nie, było kilka rzeczy których zdecydowanie nie tolerował w żadnej sytuacji. Pomijając, że Nyles i tak balansował na krawędzi, wykorzystując go jako jeden z argumentów.
— Riverdale City Crows totalnie rozgromiło Toronto Seagulls 9-2 — wyprostował się wypinając dumnie pierś do przodu. Chyba nieszczególnie interesował go fakt, że Niklas pewnie nigdy w życiu nawet nie słyszał o żadnej z tych drużyn. Ciężko byłoby je znać, nie interesując się sportem, który nawet jeśli nie był całkowicie nieznany, zdecydowanie oscylował gdzieś dalej za koszykówką, piłką nożną, siatkówką, hokejem i tak dalej.
— Dasz radę czy nie? — Ray momentalnie przerwał jego gadaninę, mierząc Niklasa wyczekującym spojrzeniem. Sposób w jaki wypowiedział te słowa, sprawiał że ciężko było stuprocentowo stwierdzić o co właściwie pytał. O to czy da radę ich obsłużyć? A może czy będzie w stanie pozbyć się natrętnego bruneta, który wyraźnie próbował go przed tym powstrzymać?
Jack cierpliwie czekał, aż ta nieszczęsna czwórka w końcu coś zamówi. Wydawali się nie mieć skonkretyzowanego planu, niemniej nie zapytali również o żadną sugestię, więc ostatecznie postanowił dać im trochę czasu. Niektórzy klienci byli niesamowicie niezdecydowani, spora część także wydawała się nie zauważać barmana, dopóki ten nie postanawiał od nich odejść. Oczywiście potem otrząsali się z własnego świata, wymieniając po chwili kolejne pozycje w ich alkoholowym menu. Zadziwiające, że wystarczył mu tak krótki staż, by już nauczył się reguł i obchodzenia się z gośćmi Koerner. Pod tym względem zdecydowanie plusował u Niklasa.
- To na co ostatecznie się decydujecie? – spytał po dłuższym oczekiwaniu. W przypadku braku odpowiedzi planował zwyczajne zająć się innymi klientami, którzy stopniowo pojawiali się pod barem i znikali, gdy tylko uzyskali odpowiednie procenty. Często wtedy stawali się jeszcze bardziej roześmiani i weseli, zupełnie jakby sam widok alkoholu wróżył świetną kontynuacją wieczoru. Możliwe, że faktycznie to się zgadzało. Airly jednak nie doczekał się żadnej informacji zwrotnej, a jedynie zaskoczony zauważył, że Nyles śmiało rusza w stronę części lady okupowanej przez klientów Niklasa. Podążył za mężczyzną wzrokiem, czując, że ponownie szykuje się jakieś ciekawe przedstawienie, tym razem z Eschenbachem jako uczestnikiem.
- Ej, uważasz, jak łazisz – fuknął brunet i posłał Nylesowi wściekłe spojrzenie. Niklas momentalnie podniósł wzrok na podchodzącą do niego czwórkę. Jak zwykle w komplecie, choć widocznie to Nyles przodował, będąc kilka kroków przed własnymi kolegami. Wnioskując po jego następnych słowach, on też zamierzał sprowadzić Eschenbacha do ich grupy, postanawiając nie zdawać się na Jacka. Mógł się założyć, że nie wyszliby na tym źle, ale jeśli wyraźnie preferowali jego barmańską rękę, ten nie zamierzał się upierać. Jemu było to kompletnie obojętne. Chyba traktował to lekko zbyt machinalnie, by skupiać na tym dłużej własną uwagę, choć... grupa Nylesa, Jessiego, Vance i Raya mogłaby być miłą odmianą po użeraniu się z nachalnym brunetem. - Nie rozpychaj się, nie jesteś tu sam, idioto – Brunet odsunął z siłą Nylesa w bok, dając jasno znać, że był rozdrażniony całą tą sytuacją. Eschenbach obserwował tę scenkę z zaciśniętymi w wąską linię ustami, a skupienie widocznie odznaczało się na jego twarzy. Zaraz jednak, słysząc słowa Nylesa skierowanego do niego, dużo mniej stalowy wzrok utkwił w Hendersonie.
- Konkretny powód? – powtórzył Niklas, jakby dając sobie czas do namysłu. - Nie, raczej nie – uznał ostatecznie, a przy wypowiadaniu tych słów świdrujące spojrzenie przerzucił na bruneta. Nie zwalił na niego winy, nie rzucił też niemiłym komentarzem na jego temat, zupełnie jakby cała sytuacja sprzed chwili nie miała miejsca. Wielu już dawno posiliłoby się na chociażby zirytowane westchnienia, lecz Niklas, choć był na skraju wytrzymałość, nadal zdawał się mieć do studenta uprzejmie podejście. Szokujące? Niezbyt, bo Eschebacha jak zwykle ratowała wypracowana cierpliwość. Ta z kolei dawała profesjonalizm w jego kontaktach z nawet z mocno irytującymi klientami, mimo że spora część stąpała po kruchym lodzie, wystawiając możliwości Niklasa na próbę.
- To, że jest was czwórka i coś wygraliście wcale nie oznacza, że macie pierszeństwo w wybieraniu barmanów – zauważył trafnie brunet, choć widocznie uważał w dobieraniu słów. Przewaga liczbowa grupy od razu stawiała go na przegranej pozycji, toteż było widać, że nie zamierza szczególnie się stawiać, aczkolwiek nie mógł sobie pozwolić na pozostawienie słów Nylesa bez jakiegoś komentarza.
Wieści o wygranej niekoniecznie zabrzmiały znajomo w głowie Niklasa, aczkolwiek nie miało to dla niego znaczenia. Możliwe, że w innej sytuacji posłałby Nylesowi lekki uśmiech, korzystając z szerzonego przez niego optymizmu, tym razem jednak jego twarz nadal była okupowana przez… koncentrację? Dla wielu właśnie ta odpowiedź byłaby poprawna, lecz Niklas nie analizował dokładnie faktów, próbując znaleźć idealne rozwiązanie z tego impasu. Nie rozważał także, po której ze stron stanąć. W tym momencie jego świadomość coraz mocniej rozpierała wściekłość. Wściekłość, z każdą sekundą coraz mniej spychana przez cierpliwość. Czyżby śmiałe odzywki irytującego studenta przeważyły szalę? Dołożenie do tego bagna Nylesa wcale nie pomagało. Może pozornie tak, ale nie, jeśli chodziło o wytrzymałość Eschenbacha na skończonych zalotników. Nie tym razem. Dlatego też Niklas nie odpowiadał przez dłuższą chwilę. Pytanie Raya zawisło w powietrzu, pozostawiając ich grupę w milczeniu, niemniej zanim ktokolwiek zdążył coś dopowiedzieć, Niklas wziął głębszy oddech i odezwał się.
- Nikt nie ma pierwszeństwa w wybieraniu barmanów, ale za to ja mam pierwszeństwo w wybieraniu klientów. – Głos Eschenbacha ponownie zdradzał germański akcent, lecz nie zabarwiły go żadne inne uczucia. Brzmiał jak fakt. Fakt, którego się nie podważa i z którym się nie dyskutuje.
- Jeszcze cię złapię, gdy tylko skończysz z tą jakże uroczą czwórką – podsumował student i upił łyk własnego drinka. Nie skrywał niezadowolenia z usłyszanej decyzji, choć nadal okazywał widoczną determinację. Nie uszło to bynajmniej uwadze Niklasa. Nie skomentował jednak tego niczym, a jedynie obrócił się w bok, zamierzając odejść do stołków znajdujących się w dalszej części baru. – Wtedy będziesz potrzebował drinka na pewno. - Niklas przekręcił głowę w jego stronę, tym razem postanawiając nie zostawić studenta bez odpowiedzi.
- Zobaczymy – skwitował jedynie, choć nawet jeśli Jessie, Nyles, Ray i Vance zamierzali również go zamęczyć własną obecnością, na pewno nie planował pocieszać się przy brunecie. Po pierwsze nadal trzymał się zasady niepicia w pracy, a po drugie w poodbych momentach lepiej działała na niego samotność lub brak nastręczających się ludzi. W ten sposób jego analityczny umysł odpoczywał, a Niklas czuł, że po dzisiejszym wieczorze będzie miał serdecznie dość. W zasadzie wiedział to już rano, gdy umysł widocznie dał znak, że dzisiaj nie będzie miał luksusów w postaci dobrego humoru.
- To czym będziecie opijać wygraną? – spytał cicho, gdy już znaleźli się w miejscu, gdzie jeszcze niedawno Jack z cierpliwością oczekiwał na zamówienie grupy. Wściekłość powoli opadała u Niklasa, szczęśliwie przez cały ten czas nie dając swojego pokazu osobom z zewnątrz. Czasami nienawidzę tych ludzi przeszło przez głowę mężczyzny, by myśl ta zaraz rozpłynęła się gdzieś z tyłu czaszki. Ciężki wieczór. Zdecydowanie ciężki.
- To na co ostatecznie się decydujecie? – spytał po dłuższym oczekiwaniu. W przypadku braku odpowiedzi planował zwyczajne zająć się innymi klientami, którzy stopniowo pojawiali się pod barem i znikali, gdy tylko uzyskali odpowiednie procenty. Często wtedy stawali się jeszcze bardziej roześmiani i weseli, zupełnie jakby sam widok alkoholu wróżył świetną kontynuacją wieczoru. Możliwe, że faktycznie to się zgadzało. Airly jednak nie doczekał się żadnej informacji zwrotnej, a jedynie zaskoczony zauważył, że Nyles śmiało rusza w stronę części lady okupowanej przez klientów Niklasa. Podążył za mężczyzną wzrokiem, czując, że ponownie szykuje się jakieś ciekawe przedstawienie, tym razem z Eschenbachem jako uczestnikiem.
- Ej, uważasz, jak łazisz – fuknął brunet i posłał Nylesowi wściekłe spojrzenie. Niklas momentalnie podniósł wzrok na podchodzącą do niego czwórkę. Jak zwykle w komplecie, choć widocznie to Nyles przodował, będąc kilka kroków przed własnymi kolegami. Wnioskując po jego następnych słowach, on też zamierzał sprowadzić Eschenbacha do ich grupy, postanawiając nie zdawać się na Jacka. Mógł się założyć, że nie wyszliby na tym źle, ale jeśli wyraźnie preferowali jego barmańską rękę, ten nie zamierzał się upierać. Jemu było to kompletnie obojętne. Chyba traktował to lekko zbyt machinalnie, by skupiać na tym dłużej własną uwagę, choć... grupa Nylesa, Jessiego, Vance i Raya mogłaby być miłą odmianą po użeraniu się z nachalnym brunetem. - Nie rozpychaj się, nie jesteś tu sam, idioto – Brunet odsunął z siłą Nylesa w bok, dając jasno znać, że był rozdrażniony całą tą sytuacją. Eschenbach obserwował tę scenkę z zaciśniętymi w wąską linię ustami, a skupienie widocznie odznaczało się na jego twarzy. Zaraz jednak, słysząc słowa Nylesa skierowanego do niego, dużo mniej stalowy wzrok utkwił w Hendersonie.
- Konkretny powód? – powtórzył Niklas, jakby dając sobie czas do namysłu. - Nie, raczej nie – uznał ostatecznie, a przy wypowiadaniu tych słów świdrujące spojrzenie przerzucił na bruneta. Nie zwalił na niego winy, nie rzucił też niemiłym komentarzem na jego temat, zupełnie jakby cała sytuacja sprzed chwili nie miała miejsca. Wielu już dawno posiliłoby się na chociażby zirytowane westchnienia, lecz Niklas, choć był na skraju wytrzymałość, nadal zdawał się mieć do studenta uprzejmie podejście. Szokujące? Niezbyt, bo Eschebacha jak zwykle ratowała wypracowana cierpliwość. Ta z kolei dawała profesjonalizm w jego kontaktach z nawet z mocno irytującymi klientami, mimo że spora część stąpała po kruchym lodzie, wystawiając możliwości Niklasa na próbę.
- To, że jest was czwórka i coś wygraliście wcale nie oznacza, że macie pierszeństwo w wybieraniu barmanów – zauważył trafnie brunet, choć widocznie uważał w dobieraniu słów. Przewaga liczbowa grupy od razu stawiała go na przegranej pozycji, toteż było widać, że nie zamierza szczególnie się stawiać, aczkolwiek nie mógł sobie pozwolić na pozostawienie słów Nylesa bez jakiegoś komentarza.
Wieści o wygranej niekoniecznie zabrzmiały znajomo w głowie Niklasa, aczkolwiek nie miało to dla niego znaczenia. Możliwe, że w innej sytuacji posłałby Nylesowi lekki uśmiech, korzystając z szerzonego przez niego optymizmu, tym razem jednak jego twarz nadal była okupowana przez… koncentrację? Dla wielu właśnie ta odpowiedź byłaby poprawna, lecz Niklas nie analizował dokładnie faktów, próbując znaleźć idealne rozwiązanie z tego impasu. Nie rozważał także, po której ze stron stanąć. W tym momencie jego świadomość coraz mocniej rozpierała wściekłość. Wściekłość, z każdą sekundą coraz mniej spychana przez cierpliwość. Czyżby śmiałe odzywki irytującego studenta przeważyły szalę? Dołożenie do tego bagna Nylesa wcale nie pomagało. Może pozornie tak, ale nie, jeśli chodziło o wytrzymałość Eschenbacha na skończonych zalotników. Nie tym razem. Dlatego też Niklas nie odpowiadał przez dłuższą chwilę. Pytanie Raya zawisło w powietrzu, pozostawiając ich grupę w milczeniu, niemniej zanim ktokolwiek zdążył coś dopowiedzieć, Niklas wziął głębszy oddech i odezwał się.
- Nikt nie ma pierwszeństwa w wybieraniu barmanów, ale za to ja mam pierwszeństwo w wybieraniu klientów. – Głos Eschenbacha ponownie zdradzał germański akcent, lecz nie zabarwiły go żadne inne uczucia. Brzmiał jak fakt. Fakt, którego się nie podważa i z którym się nie dyskutuje.
- Jeszcze cię złapię, gdy tylko skończysz z tą jakże uroczą czwórką – podsumował student i upił łyk własnego drinka. Nie skrywał niezadowolenia z usłyszanej decyzji, choć nadal okazywał widoczną determinację. Nie uszło to bynajmniej uwadze Niklasa. Nie skomentował jednak tego niczym, a jedynie obrócił się w bok, zamierzając odejść do stołków znajdujących się w dalszej części baru. – Wtedy będziesz potrzebował drinka na pewno. - Niklas przekręcił głowę w jego stronę, tym razem postanawiając nie zostawić studenta bez odpowiedzi.
- Zobaczymy – skwitował jedynie, choć nawet jeśli Jessie, Nyles, Ray i Vance zamierzali również go zamęczyć własną obecnością, na pewno nie planował pocieszać się przy brunecie. Po pierwsze nadal trzymał się zasady niepicia w pracy, a po drugie w poodbych momentach lepiej działała na niego samotność lub brak nastręczających się ludzi. W ten sposób jego analityczny umysł odpoczywał, a Niklas czuł, że po dzisiejszym wieczorze będzie miał serdecznie dość. W zasadzie wiedział to już rano, gdy umysł widocznie dał znak, że dzisiaj nie będzie miał luksusów w postaci dobrego humoru.
- To czym będziecie opijać wygraną? – spytał cicho, gdy już znaleźli się w miejscu, gdzie jeszcze niedawno Jack z cierpliwością oczekiwał na zamówienie grupy. Wściekłość powoli opadała u Niklasa, szczęśliwie przez cały ten czas nie dając swojego pokazu osobom z zewnątrz. Czasami nienawidzę tych ludzi przeszło przez głowę mężczyzny, by myśl ta zaraz rozpłynęła się gdzieś z tyłu czaszki. Ciężki wieczór. Zdecydowanie ciężki.
Jessie podniósł przepraszający wzrok na Jacka, posyłając mu jednocześnie krótki uśmiech.
— Wybacz, chyba nasz znajomy już upatrzył sobie Niklasa — rzucił wskazując głową na Nylesa — W razie czego będę krzyczał.
Zapewnił go przechylając się w stronę Vance'a, by mruknąć coś do niego przyciszonym tonem tuż po tym jak drugi Minyard i Henderson oddalili się od nich o kilka kroków. Nie ruszyli się jednak ze swoich miejsc, wyraźnie pozostawiając sprawę z barmanem pozostałej dwójce, dopóki nie otrzymają wyraźnego sygnału, że są potrzebni.
Na przykład gdyby Ray nagle postanowił przeszorować pyskiem bezczelnego bruneta po ladzie, ściągnąć go ze stołka za kark i kopnąć na poprawkę w głowę, co zrobił już w innym klubie, gdy jeden z wyjątkowo zaczepnych kolesi postanowił podnieść rękę na Vance'a. Facet miał niezłe szczęście, że zdążył skończyć swojego drinka. Nie było wątpliwości, że gdyby Minyard miał podobną szansę, rozbiłby jego twarz na szkle z alkoholem, co mogłoby nie skończyć się aż tak dobrze jak wtedy.
— Co za nieuprzejmość, przecież przeprosiłem. To nie moja wina, że przez swoją przeciętność mało rzucasz się w oczy — choć jego słowa nie miały w sobie żadnego agresywnego tonu, zostały wypowiedziane tak lekceważąco, że ciężko było nie uznać ich za obelgę. Bo przecież od początku Nyles miał właśnie taki, a nie inny zamiar. Być może dlatego Ray podążył za nim jak cień, pozostawiając Jessiego pod opieką Vance'a, choć nawet teraz przesunął wzrok z Niklasa na swojego kuzyna, wyraźnie kontrolując sytuację przy barze. Wystarczył jednak jeden, stosunkowo niewinny ruch, by z pełną mocą uświadomić całą trójkę, że nawet na chwilę nie przestał śledzić sytuacji. Nyles zachwiał się nieznacznie pod wpływem nagłego odepchnięcia, lecz błyskawicznie złapał równowagę, przytrzymując się lady. Nim zdążył to jednak zrobić, Ray już stał po lewej stronie bruneta i zaciskał palce na jego karku z taką siłą, by zmusić go do pochylenia się do przodu. Doskonale wiedział jaka była zawsze pierwsza odpowiedź unieruchomionych w podobny sposób osób, nic więc dziwnego, że palce drugiej ręki zacisnęły się na jego łokciu.
— Twój zamach po którym być może uda ci się trafić we mnie na tyle bym cię puścił, kontra mój w jeden punkt na twoim karku, po którym przywitasz podłogę twarzą. Średni sposób na zaimponowanie i podryw — powiedział spokojnie, bez cienia poddenerwowania. Wyglądał na tak opanowanego, że cała sytuacja wyglądała wręcz absurdalnie. Nyles rozmasował obolały nadgarstek, którym uderzył wcześniej w ladę ratując się przed upadkiem, nie odzywał się jednak ani słowem. Podjudzanie Raya nigdy nie należało do najlepszych pomysłów.
Tak jak próby uspokajania go.
— Mam gdzieś te wasze żałosne przepychanki i nie interesuje mnie kto będzie mnie obsługiwał, ale nikt nie będzie dotykał nikogo, kto należy do mnie. Dotkniesz go jeszcze raz, a postaram się byś nigdy więcej nie był w stanie podnieść ręki powyżej własnego biodra — ciężko było stwierdzić co najmocniej działało w takich sytuacjach. Chłód w jego głosie, absolutna stanowczość, niezachwiana pewność siebie, a może wszystkie te trzy rzeczy na raz? Tak czy inaczej podobna mieszanka zawsze zmuszała innych do momentalnego rozważenia sytuacji. Zupełnie jakby ich umysły zapalały metaforyczne czerwone lampki "Uwaga, niebezpieczeństwo!" znane ludziom od wieków, gdy napotykali na swojej drodze jakiekolwiek zagrożenie. Jadowity wąż, wygłodniały niedźwiedź, wilk na którego teren nieświadomie wkroczyłeś. Minyard dawał dokładnie te same sygnały, a jego nieprzewidywalność i całkowite opanowanie, tylko dodatkowo wszystko utrudniały. Pchnął go nieco mocniej w dół zaraz jednak wypuszczając i wycofując się o krok, nie spuszczając z niego jednak wzroku. Jakby nie patrzeć, był to kluczowy moment, w którym druga strona dokonywała wyboru czy posłucha rozsądku i usunie się w cień, czy też zareaguje jak spanikowany pies zagoniony w róg, rzucający się na ślepo przed siebie niezależnie od tego czy miał szanse czy nie. Vance podniósł się nieznacznie na swoim stołku, zupełnie jakby w każdej chwili był gotów doskoczyć do bijących się chłopaków i zrobić wszystko, byle ich rozdzielić. Jedynie Jessie obserwował wszystko w milczeniu, podpierając policzek dłonią ręki opartej o ladę. Ciężko było wyczytać z jego twarzy cokolwiek. W takich momentach jego podobieństwo do Raya było wręcz zadziwiające.
Minyard nie komentował żadnych zaczepek kierowanych w stronę barmana. Jakby nie patrzeć, wcześniej powiedział prawdę. Miał gdzieś wszystkie te żałosne przepychanki. Brunet i tak miał sporo szczęścia, że Ray musiał wziąć swoje leki tuż po zakończeniu meczu, a skutki nie przyjęcia kolejnej dawki, nie docierały jeszcze do niego aż tak mocno. Wystarczyło jednak zostawić go bez dostępu do czegokolwiek przez następne trzydzieści minut, by jego cierpliwość została wystawiona na poważną próbę.
Nyles cały czas milczał, wyraźnie nie ośmielając się w tym momencie podważać jego słów, ani jakkolwiek wplątywać się w dyskusję. Dopiero gdy Niklas sam z siebie podjął decyzję, zaczął się powoli wycofywać w kierunku poprzednich miejsc.
— Co za skończony kretyn. Takich ludzi nie powinno się w ogóle wpuszczać w takie miejsca. Niech zainstaluje sobie Grindra, albo zamówi dziwkę przez telefon, skoro nie potrafi nawet rozpoznać kiedy ktoś jest zainteresowany.
—O co poszło? — Henderson nachylił się nad Minyardem i Jenkinsem streszczając im błyskawicznie całe zajście. Ray kompletnie ich zignorował zostawiając samym sobie, nim nachylił się nad ladą.
— Sześć razy Lemon Drop, dwa razy Negroni, jeden drink bezalkoholowy i Old Fashioned. Z whiskey i wodą gazowaną — sprecyzował w szczególności swoje własne zamówienie nie patrząc w kierunku reszty. Niejednokrotnie w barach używało się sprite'a w formie sody, a whiskey wymieniało na bourbon. Wypiłby go i w takiej wersji, lecz zawsze gdy fatygował się już, by samemu się odezwać, wybierał coś co było bardziej w jego guście. W przypadku reszty i tak doskonale wiedział że nie zamierzali protestować, niezależnie od tego co weźmie. Znali się na tyle, by wiedział jakich połączeń unikać. A nie było ich zbyt wiele. Ostatnie shoty z kolei trafiły nawet w jego gust na tyle, by ponownie przywołał ich nazwę, nie próbując wymienić na nic innego.
Jessie przez chwilę wyglądał jakby miał zamiar dopytać Niklasa o poprzednią sytuację, chcąc na swój sposób rozładować atmosferę, wystarczyło jednak jedno jego spojrzenie na Raya, by zrezygnował. Jak widać zasada wymiennej rozmowy działała bez zmian. Tam gdzie jeden się odzywał, tam drugi zachowywał milczenie. Vance zerkał od czasu do czasu w stronę ciemnowłosego Minyarda, postukując butem o swój stolik barowy, zupełnie jakby mimowolnie wyczekiwał momentu, aż ten ponownie usiądzie pomiędzy nimi. I choć nikt faktycznie nie zabroniłby Rayowi zamawiania alkoholu podczas siedzenia, on stał w milczeniu z boku, na swój sposób separując Niklasa od reszty.
— Wybacz, chyba nasz znajomy już upatrzył sobie Niklasa — rzucił wskazując głową na Nylesa — W razie czego będę krzyczał.
Zapewnił go przechylając się w stronę Vance'a, by mruknąć coś do niego przyciszonym tonem tuż po tym jak drugi Minyard i Henderson oddalili się od nich o kilka kroków. Nie ruszyli się jednak ze swoich miejsc, wyraźnie pozostawiając sprawę z barmanem pozostałej dwójce, dopóki nie otrzymają wyraźnego sygnału, że są potrzebni.
Na przykład gdyby Ray nagle postanowił przeszorować pyskiem bezczelnego bruneta po ladzie, ściągnąć go ze stołka za kark i kopnąć na poprawkę w głowę, co zrobił już w innym klubie, gdy jeden z wyjątkowo zaczepnych kolesi postanowił podnieść rękę na Vance'a. Facet miał niezłe szczęście, że zdążył skończyć swojego drinka. Nie było wątpliwości, że gdyby Minyard miał podobną szansę, rozbiłby jego twarz na szkle z alkoholem, co mogłoby nie skończyć się aż tak dobrze jak wtedy.
— Co za nieuprzejmość, przecież przeprosiłem. To nie moja wina, że przez swoją przeciętność mało rzucasz się w oczy — choć jego słowa nie miały w sobie żadnego agresywnego tonu, zostały wypowiedziane tak lekceważąco, że ciężko było nie uznać ich za obelgę. Bo przecież od początku Nyles miał właśnie taki, a nie inny zamiar. Być może dlatego Ray podążył za nim jak cień, pozostawiając Jessiego pod opieką Vance'a, choć nawet teraz przesunął wzrok z Niklasa na swojego kuzyna, wyraźnie kontrolując sytuację przy barze. Wystarczył jednak jeden, stosunkowo niewinny ruch, by z pełną mocą uświadomić całą trójkę, że nawet na chwilę nie przestał śledzić sytuacji. Nyles zachwiał się nieznacznie pod wpływem nagłego odepchnięcia, lecz błyskawicznie złapał równowagę, przytrzymując się lady. Nim zdążył to jednak zrobić, Ray już stał po lewej stronie bruneta i zaciskał palce na jego karku z taką siłą, by zmusić go do pochylenia się do przodu. Doskonale wiedział jaka była zawsze pierwsza odpowiedź unieruchomionych w podobny sposób osób, nic więc dziwnego, że palce drugiej ręki zacisnęły się na jego łokciu.
— Twój zamach po którym być może uda ci się trafić we mnie na tyle bym cię puścił, kontra mój w jeden punkt na twoim karku, po którym przywitasz podłogę twarzą. Średni sposób na zaimponowanie i podryw — powiedział spokojnie, bez cienia poddenerwowania. Wyglądał na tak opanowanego, że cała sytuacja wyglądała wręcz absurdalnie. Nyles rozmasował obolały nadgarstek, którym uderzył wcześniej w ladę ratując się przed upadkiem, nie odzywał się jednak ani słowem. Podjudzanie Raya nigdy nie należało do najlepszych pomysłów.
Tak jak próby uspokajania go.
— Mam gdzieś te wasze żałosne przepychanki i nie interesuje mnie kto będzie mnie obsługiwał, ale nikt nie będzie dotykał nikogo, kto należy do mnie. Dotkniesz go jeszcze raz, a postaram się byś nigdy więcej nie był w stanie podnieść ręki powyżej własnego biodra — ciężko było stwierdzić co najmocniej działało w takich sytuacjach. Chłód w jego głosie, absolutna stanowczość, niezachwiana pewność siebie, a może wszystkie te trzy rzeczy na raz? Tak czy inaczej podobna mieszanka zawsze zmuszała innych do momentalnego rozważenia sytuacji. Zupełnie jakby ich umysły zapalały metaforyczne czerwone lampki "Uwaga, niebezpieczeństwo!" znane ludziom od wieków, gdy napotykali na swojej drodze jakiekolwiek zagrożenie. Jadowity wąż, wygłodniały niedźwiedź, wilk na którego teren nieświadomie wkroczyłeś. Minyard dawał dokładnie te same sygnały, a jego nieprzewidywalność i całkowite opanowanie, tylko dodatkowo wszystko utrudniały. Pchnął go nieco mocniej w dół zaraz jednak wypuszczając i wycofując się o krok, nie spuszczając z niego jednak wzroku. Jakby nie patrzeć, był to kluczowy moment, w którym druga strona dokonywała wyboru czy posłucha rozsądku i usunie się w cień, czy też zareaguje jak spanikowany pies zagoniony w róg, rzucający się na ślepo przed siebie niezależnie od tego czy miał szanse czy nie. Vance podniósł się nieznacznie na swoim stołku, zupełnie jakby w każdej chwili był gotów doskoczyć do bijących się chłopaków i zrobić wszystko, byle ich rozdzielić. Jedynie Jessie obserwował wszystko w milczeniu, podpierając policzek dłonią ręki opartej o ladę. Ciężko było wyczytać z jego twarzy cokolwiek. W takich momentach jego podobieństwo do Raya było wręcz zadziwiające.
Minyard nie komentował żadnych zaczepek kierowanych w stronę barmana. Jakby nie patrzeć, wcześniej powiedział prawdę. Miał gdzieś wszystkie te żałosne przepychanki. Brunet i tak miał sporo szczęścia, że Ray musiał wziąć swoje leki tuż po zakończeniu meczu, a skutki nie przyjęcia kolejnej dawki, nie docierały jeszcze do niego aż tak mocno. Wystarczyło jednak zostawić go bez dostępu do czegokolwiek przez następne trzydzieści minut, by jego cierpliwość została wystawiona na poważną próbę.
Nyles cały czas milczał, wyraźnie nie ośmielając się w tym momencie podważać jego słów, ani jakkolwiek wplątywać się w dyskusję. Dopiero gdy Niklas sam z siebie podjął decyzję, zaczął się powoli wycofywać w kierunku poprzednich miejsc.
— Co za skończony kretyn. Takich ludzi nie powinno się w ogóle wpuszczać w takie miejsca. Niech zainstaluje sobie Grindra, albo zamówi dziwkę przez telefon, skoro nie potrafi nawet rozpoznać kiedy ktoś jest zainteresowany.
—O co poszło? — Henderson nachylił się nad Minyardem i Jenkinsem streszczając im błyskawicznie całe zajście. Ray kompletnie ich zignorował zostawiając samym sobie, nim nachylił się nad ladą.
— Sześć razy Lemon Drop, dwa razy Negroni, jeden drink bezalkoholowy i Old Fashioned. Z whiskey i wodą gazowaną — sprecyzował w szczególności swoje własne zamówienie nie patrząc w kierunku reszty. Niejednokrotnie w barach używało się sprite'a w formie sody, a whiskey wymieniało na bourbon. Wypiłby go i w takiej wersji, lecz zawsze gdy fatygował się już, by samemu się odezwać, wybierał coś co było bardziej w jego guście. W przypadku reszty i tak doskonale wiedział że nie zamierzali protestować, niezależnie od tego co weźmie. Znali się na tyle, by wiedział jakich połączeń unikać. A nie było ich zbyt wiele. Ostatnie shoty z kolei trafiły nawet w jego gust na tyle, by ponownie przywołał ich nazwę, nie próbując wymienić na nic innego.
Jessie przez chwilę wyglądał jakby miał zamiar dopytać Niklasa o poprzednią sytuację, chcąc na swój sposób rozładować atmosferę, wystarczyło jednak jedno jego spojrzenie na Raya, by zrezygnował. Jak widać zasada wymiennej rozmowy działała bez zmian. Tam gdzie jeden się odzywał, tam drugi zachowywał milczenie. Vance zerkał od czasu do czasu w stronę ciemnowłosego Minyarda, postukując butem o swój stolik barowy, zupełnie jakby mimowolnie wyczekiwał momentu, aż ten ponownie usiądzie pomiędzy nimi. I choć nikt faktycznie nie zabroniłby Rayowi zamawiania alkoholu podczas siedzenia, on stał w milczeniu z boku, na swój sposób separując Niklasa od reszty.
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach