▲▼
First topic message reminder :
Super świetny temat do spamu, bo tylko jego tutaj brakowało. Dzięki za pomysł, Kam.
Super świetny temat do spamu, bo tylko jego tutaj brakowało. Dzięki za pomysł, Kam.
Skręciłem kostkę, ale tym razem nie zemdlałem jak ciota. I nie wiem, czy tak mocno boli skręcenie. W ogóle, w ostatnim tygodniu świat chciał mnie unicestwić tak ze zdwojoną siłą, jakbym chciał, żebym tych ferii nie dożył. Od zeszłego piątku do wtorku byłem chory, w wiadomościach o świńskiej grypie. Ojoj. W środę prawie mnie 3 razy auto potrąciło (1 na przejściu, bo pojechało prosto, choć migało w prawo - 2 centymetry i po mnie; 2 na przejściu przed apteką, który się zatrzymał, jak mnie zauważył, też źle migacz włączył; 3 na chodniku robił jakieś dziwne akrobacje i z takim rozmachem wykręcał, że myślałem, że mnie upaństwowi). Dzisiaj się wyjebałem o 8:cośtam, potem jechałem do teatru w Katowicach i boli mnie noga, ale nie dam za wygraną. Jutro będę w szkole o kulach.
... Dakota i jego przygody. *robi tęczę rękami* Ale weź masakra. Lepiej już z tą kostką? I znam to wjeżdzanie w ciebie samochodami, aż nazbyt dobrze. Też tyle razy uniknąłem śmierci, że nawet nie potrafiłbym tego zliczyć. Najgorsi chyba są taksówkarze, władcy szos.
Ani razu Cię nie stuknęło? Naucz mnie swoich technik ninja! Ja jeszcze nie miałem przygody z taksówkarzem, a obok jest właśnie postój taksówek. U Ciebie są tacy agresywni?
Wróciłem o 00:00 ze szpitala, złamania nie ma, ale jest takie ultra skręcenie i obrzęk, mam nosić, ekhem, "szynę gipsową" przez 10 dni. I bez spodni musiałem wracać, bo jak debil zostałem w jeansach, a żadnych dresów nie mam w domu teraz. No i miałem plany być jutro w szkole, ale mam jedną kulę tylko, a dojeżdżam. Jakbym miał dwie, to co innego.
Wróciłem o 00:00 ze szpitala, złamania nie ma, ale jest takie ultra skręcenie i obrzęk, mam nosić, ekhem, "szynę gipsową" przez 10 dni. I bez spodni musiałem wracać, bo jak debil zostałem w jeansach, a żadnych dresów nie mam w domu teraz. No i miałem plany być jutro w szkole, ale mam jedną kulę tylko, a dojeżdżam. Jakbym miał dwie, to co innego.
Jakoś za każdym razem miałem farta, że zatrzymywał się jakieś 5 milimetrów ode mnie. Raz już miałem wyjść na pasy, gdy samochód śmignął tuż przed moją twarzą i wbił się z impetem w znak drogowy, bo gość stracił panowanie nad kierownicą + nie działały mu hamulce. Gdybym wyszedł sekundę wcześniej, pewnie by mnie tu nie było.
A dzisiaj miałem w ogóle kolejną akcję... siedzę i próbuję się ogarnąć, cały czas działam w necie. Wracałem sobie do domu, wysiadam na stacji PKP Żerań (z okolic Warszawy ludzie mogą kojarzyć) i patrzę, 17.09. Mam autobus 17.28 to dobra, przejdę sobie 4 przystanki, bo nie chce mi się stać. No i tak idę sobie, słucham muzyki, gibię się na boki, wszystko super, patrzę pies po drugiej stronie ulicy. Uroczy jak nie wiem. I nagle jebs przeleciał przez ulicę i na mnie skacze, cieszy się, macha ogonem, zaczepia. Pobawiłem się z nim chwilę i idę dalej, mówię sobie "może komuś uciekł to pójdzie". A on idzie za mną. Szedł za mną cały czas, w końcu 3 razy wyleciał mi na ulicę i musiałem go ratować spod kół samochodu, więc nieco spanikowałem że go coś trzepnie jak go tak zostawię. 1% baterii, wszystko wyłączam, dzwonię do mamy, że mam psa, nie zostawię go tutaj i nie wiem co robić. W końcu ustaliłem, że wezmę go do domu i zabierzemy go do schroniska, bo sam mam psa sercowca i nie wytrzymałby obecności drugiego psiaka w domu. Idę na przystanek, jakaś babka nagle do mnie krzyczy czy to mój pies. Ja mówię, że nie ale go znalazłem i zamierzam go zabrać do schroniska. Okazało się, że bawiła się z nim przez ostatnią godzinę, chodziła po wszystkich firmach i budynkach dookoła pytając czy nie zgubili psa, ale nie był ich. Chciała go zabrać do schroniska, ale bał się wejść do samochodu + nie jest stąd i nie ma zielonego pojęcia gdzie co jest. Więc jej powiedziałem, że się tym zajmę, pogadaliśmy jeszcze chwilę nad psem, pożegnałem się z nią i poszedłem na przystanek. Wsiadłem z nim do autobusu, kucnąłem na ziemi i go głaskałem żeby uspokoić, bo się zestresował podróżą, miotało mną nieco na boki więc wziąłem go na ręce. Jakaś kobieta mnie zaczepiła żebym sobie usiadł to będzie mi łatwiej, więc usiadłem. Pies się we mnie wtulał jak maskotka, a ja miałem tylko nadzieję że znajdzie się właściciel i jakiś zwyczajny skurwiel nie wyrzucił go z samochodu. Ostatecznie dojechałem na miejsce, poszedł za mną do domu (trzymał się przy nodze, jak się zatrzymał i zawołałem to przybiegał, pies ideał), wsadziliśmy go do samochodu i pojechaliśmy do schroniska. Nie miał chipa. Babka powiedziała, że nie ma pieniędzy, ani miejsca czy niczego, więc może go zatrzymać tylko dwa dni po czym dzwoni do patroli żeby zabrali go na Paluch.
I powiem wam, że czuję się jak ścierwo. Bo zdałem sobie sprawę, że chciałbym w swoim życiu pomagać takim psom, ale by to robić trzeba mieć kasy jak lodu, bo dofinansowania na to są praktycznie zerowe. I jak patrzyłem na te wszystkie klatki to chyba nigdy nie pojmę jak można być takim skurwysynem, żeby wyrzucić psa. Po prostu nie pojmę.
A dzisiaj miałem w ogóle kolejną akcję... siedzę i próbuję się ogarnąć, cały czas działam w necie. Wracałem sobie do domu, wysiadam na stacji PKP Żerań (z okolic Warszawy ludzie mogą kojarzyć) i patrzę, 17.09. Mam autobus 17.28 to dobra, przejdę sobie 4 przystanki, bo nie chce mi się stać. No i tak idę sobie, słucham muzyki, gibię się na boki, wszystko super, patrzę pies po drugiej stronie ulicy. Uroczy jak nie wiem. I nagle jebs przeleciał przez ulicę i na mnie skacze, cieszy się, macha ogonem, zaczepia. Pobawiłem się z nim chwilę i idę dalej, mówię sobie "może komuś uciekł to pójdzie". A on idzie za mną. Szedł za mną cały czas, w końcu 3 razy wyleciał mi na ulicę i musiałem go ratować spod kół samochodu, więc nieco spanikowałem że go coś trzepnie jak go tak zostawię. 1% baterii, wszystko wyłączam, dzwonię do mamy, że mam psa, nie zostawię go tutaj i nie wiem co robić. W końcu ustaliłem, że wezmę go do domu i zabierzemy go do schroniska, bo sam mam psa sercowca i nie wytrzymałby obecności drugiego psiaka w domu. Idę na przystanek, jakaś babka nagle do mnie krzyczy czy to mój pies. Ja mówię, że nie ale go znalazłem i zamierzam go zabrać do schroniska. Okazało się, że bawiła się z nim przez ostatnią godzinę, chodziła po wszystkich firmach i budynkach dookoła pytając czy nie zgubili psa, ale nie był ich. Chciała go zabrać do schroniska, ale bał się wejść do samochodu + nie jest stąd i nie ma zielonego pojęcia gdzie co jest. Więc jej powiedziałem, że się tym zajmę, pogadaliśmy jeszcze chwilę nad psem, pożegnałem się z nią i poszedłem na przystanek. Wsiadłem z nim do autobusu, kucnąłem na ziemi i go głaskałem żeby uspokoić, bo się zestresował podróżą, miotało mną nieco na boki więc wziąłem go na ręce. Jakaś kobieta mnie zaczepiła żebym sobie usiadł to będzie mi łatwiej, więc usiadłem. Pies się we mnie wtulał jak maskotka, a ja miałem tylko nadzieję że znajdzie się właściciel i jakiś zwyczajny skurwiel nie wyrzucił go z samochodu. Ostatecznie dojechałem na miejsce, poszedł za mną do domu (trzymał się przy nodze, jak się zatrzymał i zawołałem to przybiegał, pies ideał), wsadziliśmy go do samochodu i pojechaliśmy do schroniska. Nie miał chipa. Babka powiedziała, że nie ma pieniędzy, ani miejsca czy niczego, więc może go zatrzymać tylko dwa dni po czym dzwoni do patroli żeby zabrali go na Paluch.
I powiem wam, że czuję się jak ścierwo. Bo zdałem sobie sprawę, że chciałbym w swoim życiu pomagać takim psom, ale by to robić trzeba mieć kasy jak lodu, bo dofinansowania na to są praktycznie zerowe. I jak patrzyłem na te wszystkie klatki to chyba nigdy nie pojmę jak można być takim skurwysynem, żeby wyrzucić psa. Po prostu nie pojmę.
Merc, świadkiem aż takich driftów nie byłem.. ale kiedyś mi Maluch po stopie przejechał. Byłem gotów zabić.
Najgorsze jest to, że jak tam zwierzaka zawozisz, to w sumie nie wiesz, czy ktoś się po niego zgłosi i czy to dobry człowiek. Albo czy będzie tam dzień, może tydzień, a może całe lata. Raz zawiozłem kota w 2010, sprawdzałem stronę schroniska w 2014 i dalej tam był. A ostatnio chciałem wziąć ze sobą psa.. ale mi spieprzył, bo gołębie zobaczył i chciał przepłoszyć.
A teraz po prostu zamierzam umrzeć. Pochlastam się mydłem w płynie. Ściągnąłem Blade and Soul, żeby zobaczyć, o czym Wy, cholera, trąbicie. Pierwszy Update. Okay, klik. 5 godzin do końca, no dobra.
Po godzinie przy 20% zaczęło się robić 3, 4, 6, 10, 20 godzin. "O Cię chuj, no tak być nie będzie, coś się pojebało." - przyszła mi do głowy światła myśl, gdy licznik zaczął nakurwiać w zawrotnym tempie do 100, przekroczyło zaraz 200, się zaśmiałem, że zaraz pobiję Merca, a zaraz po 999 wróciło do 5.
Okay.
Z godzinę czy półtorej późnej patrzę - 30%, jest dobrze. Zacząłem sobie przeglądać etui na telefon, no bo co. Aż tu nagle..
..czorny ekran. O nie. Co się stało. Aktualizuje się komp? No nie ma bata, może się zablokował, a może się po prostu popisuje czy coś. A nie, chuj się wyłączył. "Oho. No to ładnie." - włączam, wchodzę, klik na grę, włączam znów aktualizację.. 0%.
3.. 2.. 1.. I już miałem wybuchnąć, a tu nagle 38% i zakurwia do 40%, nabił 60 w bardzo krótkim czasie.. i się wyzerował.
*Jedzie płakać w kącie.*
EDIT:
Jakim ja dzisiaj jestem masakrycznym przegrywem.
Znowu się wyzerowało, bo brakło mi internetu.
Chciałam się lepiej poczuć, włączyłam Don't Starve. Weszłam na save'a, gdzie gram bibliotekarką.. Okazało się, że ma mało sanity. O, zbuduję namiot, odzyska go dużo!
...
Ona nie może spać.
Najgorsze jest to, że jak tam zwierzaka zawozisz, to w sumie nie wiesz, czy ktoś się po niego zgłosi i czy to dobry człowiek. Albo czy będzie tam dzień, może tydzień, a może całe lata. Raz zawiozłem kota w 2010, sprawdzałem stronę schroniska w 2014 i dalej tam był. A ostatnio chciałem wziąć ze sobą psa.. ale mi spieprzył, bo gołębie zobaczył i chciał przepłoszyć.
A teraz po prostu zamierzam umrzeć. Pochlastam się mydłem w płynie. Ściągnąłem Blade and Soul, żeby zobaczyć, o czym Wy, cholera, trąbicie. Pierwszy Update. Okay, klik. 5 godzin do końca, no dobra.
Po godzinie przy 20% zaczęło się robić 3, 4, 6, 10, 20 godzin. "O Cię chuj, no tak być nie będzie, coś się pojebało." - przyszła mi do głowy światła myśl, gdy licznik zaczął nakurwiać w zawrotnym tempie do 100, przekroczyło zaraz 200, się zaśmiałem, że zaraz pobiję Merca, a zaraz po 999 wróciło do 5.
Okay.
Z godzinę czy półtorej późnej patrzę - 30%, jest dobrze. Zacząłem sobie przeglądać etui na telefon, no bo co. Aż tu nagle..
..czorny ekran. O nie. Co się stało. Aktualizuje się komp? No nie ma bata, może się zablokował, a może się po prostu popisuje czy coś. A nie, chuj się wyłączył. "Oho. No to ładnie." - włączam, wchodzę, klik na grę, włączam znów aktualizację.. 0%.
3.. 2.. 1.. I już miałem wybuchnąć, a tu nagle 38% i zakurwia do 40%, nabił 60 w bardzo krótkim czasie.. i się wyzerował.
*Jedzie płakać w kącie.*
EDIT:
Jakim ja dzisiaj jestem masakrycznym przegrywem.
Znowu się wyzerowało, bo brakło mi internetu.
Chciałam się lepiej poczuć, włączyłam Don't Starve. Weszłam na save'a, gdzie gram bibliotekarką.. Okazało się, że ma mało sanity. O, zbuduję namiot, odzyska go dużo!
...
Ona nie może spać.
To mój osiemsetny post na tym forum. Nie wiedziałem, co z nim zrobić, a Merc powiedział, że mam sobie wbić do off'a, pisząc wyłącznie „specjalna wiadomość”. Nie wiem, czy odczuwałbym z tego powodu frajdę, niemniej pochwalę się, że dziś napisałem 3 posty fabularne, mimo tego, że mój mózg powoli przechodzi w stan płynny i wypływa mi uchem. A teraz się okazało, że Black nie wie, co odpisać. W sumie mu się nie dziwię. *kaszl* No. I to tyle.
To była osiemsetna wiadomość.
Odezwę się za sto kolejnych. *ukłon*
Ale mam też gify w bonusie.
Żeby nie było za uroczo.
To była osiemsetna wiadomość.
Odezwę się za sto kolejnych. *ukłon*
Ale mam też gify w bonusie.
Żeby nie było za uroczo.
*zagarnia wszystkie gify*
Ha, ale wymyśliłem okej? To będzie jeden z moich ulubionych wątków.
Ha, ale wymyśliłem okej? To będzie jeden z moich ulubionych wątków.
Strasznie tu cicho, więc wrzucam przepis na obiad ;O
Teraz będę głodny, dzięki. Ale i tak...
*zerka na swój podpis*
AIM RIGHT STEADY MY BODY IS READY.
*zerka na swój podpis*
AIM RIGHT STEADY MY BODY IS READY.
Pora na kącik historyczny. Ogólnie wszystko sprowadza się do dnia dzisiejszego, ale na razie cofnijmy się do walentynek.
Generalnie, sporo forumowiczów już zna tę historię, ale jednak nie wszyscy, więc ją tu bardzo ładnie opowiem, żeby uchwycić kontekst:
W walentynkowy weekend siedzieliśmy z Cyrylem i Raidenem u Merca, w niedzielę rozjeżdżaliśmy się do domów, a na mnie padło jako pierwszą. Zaczęło się od tego, że wsiadłam do złego pociągu. Kierunek i godzina odjazdu? Ta sama. Problem w tym, że nie zgadzał się numer, ale kochany pan z informacji stwierdził, że "to musi być ten, nie ma innej opcji". Nie, żebym miała wsiąść do zwykłego InterCity, a facet wepchnął mnie w Express InterCity Premium. Już samo wnętrze tego pociągu mi się nie podobało. Za czysto. Za ładnie. Siedzenie zbyt wygodne. Trudno, to musiał być ten pociąg. Większych wątpliwości nabrałam, kiedy jakaś kobiecina z wózkiem podeszła do mnie i zaproponowała darmowy napój. Wzięłam herbatę, bo jestem okropnym herbaciarzem, i kiedy tylko nadarzy się okazja, potrafię wypić jej zatrważające ilości.
To była jebana herbata frajera.
Zaraz po uśmiechu miłej pani zastała mnie poważna maska kochanego konduktora. Wziął mój bilet, sprawdził...
- Pani zamawiała go dzisiaj?
- Nie, na początku tygodnia.
- Dziwne, nie mam go w bazie danych. Mogę spojrzeć jeszcze raz?
- No jasne.
- A. Pani jedzie nie tym pociągiem.
No super sprawa. Dostałam bardzo łatwą decyzję do podjęcia: albo płacę 230zł na miejscu, albo wypierdalam na następnej stacji i kupuję bilet na Śląsk tam. Wysiadam, pewna, że mam pieniądze na powrotny, bo przecież chyba brałam na tyle kasy-...
A gówno, stówa została w domu, za 20zł za daleko nie zajadę. Na szczęście na bieżąco pisałam z bratem, który ostatecznie do mnie zadzwonił i stwierdził, że zamówi i wyśle mi bilet przez internet. Great. Sprawa rozwiązana. Szkoda, że zasmarkałam sobie z płaczu całą mordę, a chusteczek ani widu ani słychu. Ogarnęłam się ostatkami ręczników papierowych ze stacjowej łazienki, wyszłam na peron i wsiadłam w, tym razem poprawny, ciapąg.
I to był kolejny EIP.
Dostałam kolejną herbatę. I to był znak apokalipsy, bo 10 minut później stanęliśmy, by dopiero po pół godziny dowiedzieć się, że rozjechaliśmy jakiegoś samobójcę. ALE SPOKOJNIE, PODEŚLĄ NAM POCIĄG ZASTĘPCZY.
I wiecie, co?
On też kogoś rozjechał.
A wiecie, co nam dali na pocieszenie?
Kolejną herbatę.
Czekaliśmy chyba ponad godzinę na kolejny zastępczy, ale nie, musiał się spóźnić o 40 minut. Przeskakiwaliśmy z pociągu do pociągu, przewalając się po kamieniach, jak wstawiony menel na prostej, żeby potem zamiast luksusowego EIP dostać cuchnące TLK, które wyglądało, jakby miało się rozpaść. Dotarłam do Zabrza 3,5h później od zamierzonego czasu.
Więc tak. Herbata to znak nieszczęścia. A teraz historia na dziś, która jeszcze lepiej udowodni tę tezę:
Godzina 17, wychodzę z domu, bo jakoś tak mnie nacisnęło na bubble tea. Bubble tea to w pewnym sensie też herbata. W końcu napój na jej bazie. Zmierzam w kierunku przystanku, zerkam jeszcze na bok po przejściu na drugą stronę ulicy, bo zauważyłam kątem oka jakieś dziwactwo.
Nie, żeby coś, ale moja potrzeba picia herbaty naprawdę sprowadza nieszczęście.
Nawet nie wiem, jak to właściwie się stało, ale kojarzycie te żółte barierki przy drogach? Takie metalowe płotki. Nigdy nie wiem, jak to się nazywa. Grunt, że facet jakimś cudem stracił panowanie nad kierownicą i wpieprzył się w nie tak pięknie, że potem jego Golfik zawisł. Jakiś koleżka nawet wrzucił fotkę na fb, więc o. Prawdopodobnie próbował wyprzedzać samochód przed nim, nie zauważając innego, nadjeżdżającego z drugiej strony, chciał wykręcić, no i nie pykło. Tak to sobie dopowiedziałam, bo jakoś podobnie to wyglądało. Jutro pewnie już będzie szczegółowy opis i się wszystkiego dowiem, tak sądzę, hoh.
Ale błagam. Kolejny rozpierdol. Zachciało ci się herbaty, Sher. Jeszcze tak po brytyjsku, fajw o klok, dziwki.
Generalnie, sporo forumowiczów już zna tę historię, ale jednak nie wszyscy, więc ją tu bardzo ładnie opowiem, żeby uchwycić kontekst:
W walentynkowy weekend siedzieliśmy z Cyrylem i Raidenem u Merca, w niedzielę rozjeżdżaliśmy się do domów, a na mnie padło jako pierwszą. Zaczęło się od tego, że wsiadłam do złego pociągu. Kierunek i godzina odjazdu? Ta sama. Problem w tym, że nie zgadzał się numer, ale kochany pan z informacji stwierdził, że "to musi być ten, nie ma innej opcji". Nie, żebym miała wsiąść do zwykłego InterCity, a facet wepchnął mnie w Express InterCity Premium. Już samo wnętrze tego pociągu mi się nie podobało. Za czysto. Za ładnie. Siedzenie zbyt wygodne. Trudno, to musiał być ten pociąg. Większych wątpliwości nabrałam, kiedy jakaś kobiecina z wózkiem podeszła do mnie i zaproponowała darmowy napój. Wzięłam herbatę, bo jestem okropnym herbaciarzem, i kiedy tylko nadarzy się okazja, potrafię wypić jej zatrważające ilości.
To była jebana herbata frajera.
Zaraz po uśmiechu miłej pani zastała mnie poważna maska kochanego konduktora. Wziął mój bilet, sprawdził...
- Pani zamawiała go dzisiaj?
- Nie, na początku tygodnia.
- Dziwne, nie mam go w bazie danych. Mogę spojrzeć jeszcze raz?
- No jasne.
- A. Pani jedzie nie tym pociągiem.
No super sprawa. Dostałam bardzo łatwą decyzję do podjęcia: albo płacę 230zł na miejscu, albo wypierdalam na następnej stacji i kupuję bilet na Śląsk tam. Wysiadam, pewna, że mam pieniądze na powrotny, bo przecież chyba brałam na tyle kasy-...
A gówno, stówa została w domu, za 20zł za daleko nie zajadę. Na szczęście na bieżąco pisałam z bratem, który ostatecznie do mnie zadzwonił i stwierdził, że zamówi i wyśle mi bilet przez internet. Great. Sprawa rozwiązana. Szkoda, że zasmarkałam sobie z płaczu całą mordę, a chusteczek ani widu ani słychu. Ogarnęłam się ostatkami ręczników papierowych ze stacjowej łazienki, wyszłam na peron i wsiadłam w, tym razem poprawny, ciapąg.
I to był kolejny EIP.
Dostałam kolejną herbatę. I to był znak apokalipsy, bo 10 minut później stanęliśmy, by dopiero po pół godziny dowiedzieć się, że rozjechaliśmy jakiegoś samobójcę. ALE SPOKOJNIE, PODEŚLĄ NAM POCIĄG ZASTĘPCZY.
I wiecie, co?
On też kogoś rozjechał.
A wiecie, co nam dali na pocieszenie?
Kolejną herbatę.
Czekaliśmy chyba ponad godzinę na kolejny zastępczy, ale nie, musiał się spóźnić o 40 minut. Przeskakiwaliśmy z pociągu do pociągu, przewalając się po kamieniach, jak wstawiony menel na prostej, żeby potem zamiast luksusowego EIP dostać cuchnące TLK, które wyglądało, jakby miało się rozpaść. Dotarłam do Zabrza 3,5h później od zamierzonego czasu.
Więc tak. Herbata to znak nieszczęścia. A teraz historia na dziś, która jeszcze lepiej udowodni tę tezę:
Godzina 17, wychodzę z domu, bo jakoś tak mnie nacisnęło na bubble tea. Bubble tea to w pewnym sensie też herbata. W końcu napój na jej bazie. Zmierzam w kierunku przystanku, zerkam jeszcze na bok po przejściu na drugą stronę ulicy, bo zauważyłam kątem oka jakieś dziwactwo.
Nie, żeby coś, ale moja potrzeba picia herbaty naprawdę sprowadza nieszczęście.
Nawet nie wiem, jak to właściwie się stało, ale kojarzycie te żółte barierki przy drogach? Takie metalowe płotki. Nigdy nie wiem, jak to się nazywa. Grunt, że facet jakimś cudem stracił panowanie nad kierownicą i wpieprzył się w nie tak pięknie, że potem jego Golfik zawisł. Jakiś koleżka nawet wrzucił fotkę na fb, więc o. Prawdopodobnie próbował wyprzedzać samochód przed nim, nie zauważając innego, nadjeżdżającego z drugiej strony, chciał wykręcić, no i nie pykło. Tak to sobie dopowiedziałam, bo jakoś podobnie to wyglądało. Jutro pewnie już będzie szczegółowy opis i się wszystkiego dowiem, tak sądzę, hoh.
Ale błagam. Kolejny rozpierdol. Zachciało ci się herbaty, Sher. Jeszcze tak po brytyjsku, fajw o klok, dziwki.
Sher + podróżowanie = herbata fajw o klok, dziwki.
Gołomp i gołomp.
- To już nawet nie jest, kurwa, śmieszne. Ja pierdolę, mój but.:
- Pani profesor, chciałam dać pani dwie pracę (tę zaległą i na dzisiaj), ale wczoraj rozmiękł mi gips, musiałam go zdjąć i owinąć nogę bandażem elastycznym. Miałam w planach pójść o kulach powoli i spacerkiem, ale moja ukochana siostra (oczywiście, to żart, wcale nie jest ukochana), 22 lutego, gdy byłam po kontroli, rzuciła gdzieś mój but, który zabraliśmy w nadziei, że mnie z tego gipsu uwolnią, i nigdzie go nie ma, przez co będę musiała sprawić sobie nowe w trybie jak najszybszym. Mam jeszcze inne buty, ale gdybym poszła na obcasach, to chyba do końca życia nie mogłabym normalnie chodzić, a lekarz wściekłby się, że mu gips marnuję w szpitalu. Przepraszam za takie tłumaczenia, ale ja sama już się wściekam, bo nie mogę wyjść z domu po ludzku i nadrobić zaległości (a oprócz tej u pani kartkówki, miałam jeszcze trzy w piątek, kiedy byłam po szpitalu).
Pierwsza praca jest o Tłustym Czwartku, ta zaległa, a druga tym opisem (4/69), ale załączam ją tutaj, bo nie wiem, czy mieliśmy ją oddać na kartce czy czytać na lekcji z zeszytu.
Gołomp i gołomp.
A co tu taka cisza? Dzień kobiet się zbliża, co sobie kupujecie w nagrodę XD ? Ja idę polować na ptasie mleczko o smaku shake'a <3
O fck, będzie trzeba pewnie zrobić jakąś zrzutkę na roku. Dzięki za przypomnienie.
A ja wezmę co dadzą, o ile dadzą.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach