avatar
Mistrz Gry
Fresh Blood Lost in the City
WIELKA SALA
Pon Sie 07, 2017 9:07 pm
First topic message reminder :

Nie był to pierwszy raz, gdy Rowley Darnell stawał na szkolnym podeście. I nie był to pierwszy raz, gdy wszyscy uczniowie zbierali się w wielkiej sali, by zakończyć kolejny rok swojej nauki i udać się na zasłużone wakacje. Bądź nie.
Witam wszystkich uczniów! Za nami kolejny rok, podczas którego - mam nadzieję - wzbogaciliście się o wiedzę wszelaką, która pomoże wam na drodze życia. Słowa te kieruję szczególnie w stronę naszych najstarszych roczników, które wraz z dzisiejszym dniem otrzymają swój dyplom i opuszczą nasze szkolne progi, by kształcić się poza nią. Jak zawsze zaczniemy od kilku drobnych ogłoszeń. Wszystkich uczniów z Sapphire proszę o złożenie deklaracji w ciągu najbliższych dwóch tygodni czy chcą kontynuować swoją naukę w klasie Spinel, czy też opuszczają na dobre progi Riverdale, by wejść pomiędzy innych przykładnych obywateli Vancouver. Każdy czwartoklasista, który wyraża chęć zasilenia szeregów piątoklasistów wpisuje swoje imię w księdze, pod odpowiednią kategorią klasy A lub B. Ci pierwsi powinni uiścić wpłatę za semestr do końca sierpnia, tak jak zawsze — klasnął w dłonie przechodząc na sam środek podestu i uśmiechnął się szeroko, przeglądając podsunięte mu przez opiekunów klas karty.
Cieszymy się również, że podział na klasy A i B spełnia swoje role, a większość uczniów nie spełnia absolutnie żadnych problemów wychowawczych — na jego twarzy pojawił się nieco specyficzny uśmiech, gdy przesunął wzrokiem tym razem po linii uczniów, zupełnie jakby próbował wynaleźć mniejszość, która nie do końca chciała się podporządkować ich zasadom i odpowiednio ustawić ją w tym momencie do pionu.
W tym roku chcielibyśmy wymienić publicznie profesora Skywalkera, w związku z wyjątkowo pozytywnymi głosami ze stron rodziców chwalących rozwój swoich pociech. Ponadto bardzo dobre opinie krążyły również na temat Francisa  Lavrentskyi i Catherine Fitzroy. Jednocześnie z przykrością informujemy, że Pani Fitzroy podjęła decyzję o opuszczeniu progów naszej szkoły, by rozwijać swoją karierę architekta.  Przyszło nam również pożegnać się z Paniami Katherine Peo, Andrą Jensen, Panem Aidenem Strikerem, oraz Ianem Walkerem. Zapewniamy was, że nadchodząca kadra, która zajmie ich miejsca będzie doskonale dostosowana do potrzeb naszych uczniów.


________________________

Każdy uczeń, który pojawi się na evencie dostanie od nas drobny upominek, niemniej pojawienie się w Wielkiej Sali nie jest obowiązkowe. Możecie ją potraktować jak swego rodzaju dział ogłoszeniowy. Nagrody dla poszczególnych klas zostaną rozdane w następnym poście, odbierać je będziecie osobiście w odrębnych tematach, tak samo jak w zeszłym roku.

Elisabeth A. Cartier
Elisabeth A. Cartier
Fresh Blood Lost in the City
Re: WIELKA SALA
Nie Sie 13, 2017 8:05 pm
Starała się nie poczuć urażenia jego zdziwieniem, ale nie mogła. Odbierała to bardzo personalnie. Czy gdyby przypadkiem nie ujrzała go w tłumie, odezwałby się w ogóle? Dał znać, że jest w mieście? A może odebrałby tylko swoje świadectwo i znów zniknął, bez słowa, udając, że nawet na chwilę nie pojawił się w Vancouver.
Zamiast krzyżować ramiona na piersi, objęła się nimi, przyglądając się badawczo bratu. Wydawał jej się być zakłopotany samą obecnością Tośki. Gdy zdała sobie z tego sprawę, prawie zaśmiała się ponuro.
- I tyle? Nie masz nic więcej do powiedzenia po prawie roku? - zapytała, przybierając ten chłodny ton głosu, którego rzadko używała w stosunku do Evana. Przyglądała mu się przez dłuższą chwilę, jakby spodziewała się, że jednak nastąpi jakiś ciąg dalszy, aż w końcu pokiwała głowę ze zrezygnowaniem. Przeliczyła się bardzo, spodziewając się, że tak długa rozłąka była dla niego równie wielkim utrapieniem, co dla niej.
Z otępienia wyrwał ją głos, który oznajmił, że po odbiór świadectw mają udać się do klas wraz z wychowawcami. Odwróciła się napięcie bez słowa, kierując się szybkim krokiem do wyjścia, zanim wybuchnie przy tych wszystkich ludziach. Nigdy nikogo nie uderzyła, nawet nie podniosła ręki, ale w tej chwili miała ogromną ochotę to zrobić.
Evan L. Cartier
Evan L. Cartier
Fresh Blood Lost in the City
Re: WIELKA SALA
Pon Sie 14, 2017 4:29 pm
Dziwnie się czuł. To całe napięcie tak gęsto wisiało w powietrzu między nimi, że zdawało mu się, że się nim dusi, i dlatego nie potrafi wyrzucić z siebie żadnych konkretnych słów.
Już miał odpowiedzieć siostrze, kiedy ta z oburzeniem obróciła się na pięcie. Kobiety to są jednak zmienne i nie można temu przeczyć!
Pozostał jeszcze chwilę w miejscu, spoglądając pytająco na osoby dookoła, które teraz mu się przyglądały. Był to wystarczający bodziec, który pchnął go do ruszenia za Elisabeth. Nie chciał być w centrum zainteresowania, nie lubił. Przynajmniej nie w taki sposób.
Lawirował sprawnie między uczniami, których napotykał na swojej drodze, by w końcu znaleźć się bardzo blisko bliźniaczki. Niemalże dotykał torsem jej pleców, uważając jednak, by nie podeptać jej pięt! Tak, to jest bardzo istotny szczegół, bo sztuka ta jest niesamowicie trudna do opanowania!
Pochylił się do przodu, mając policzek na wysokości jej ucha.
- Rok mnie nie było, a zdałem. Ja to jednak jestem zdolny.- Starał się rozluźnić atmosferę, toteż uśmiechnął się przy mówieniu tego, ale z tyłu głowy wciąż męczyła go obrażona postawa siostry. Tak, może on na wyjeździe miał zajęcie, i niemożliwym było złapać jakikolwiek czas wolny, który pozwalałby na rozmyślanie "ciekawe co się tam dzieje, ciekawe co robi", to jednak nie pomyślał o Elis. O tym jak musiała się czuć, kiedy znowu bez słowa zniknął i gdy się w końcu pojawił, nawet jej tego nie oznajmił. Sam przed sobą nie potrafił też przyznać, czy poinformowałby ją o swoim powrocie. Nie wiedział czy znów nie dostanie wezwania, dlatego spotykanie się i ponowny wyjazd, mógłby być jak sypanie soli na otwartą ranę.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: WIELKA SALA
Pon Sie 14, 2017 10:45 pm

Byliby równie zachwyceni co rodzina afroamerykanów na widok białego zięcia? — parsknął rozbawiony, kręcąc przy tym głową. Znał podobne podejście aż zbyt dobrze. Pomijając sam fakt, że jego macocha nieustannie próbowała ingerować w jego drogę zawodową od najmłodszych lat - była dodatkowo irytująca, gdy nieustannie podsuwała mu nowe kandydatki na żonę.
Ich liczba niesamowicie wzrosła, gdy oficjalnie oświadczył że jest w związku z innym chłopakiem. Bywały dni, gdy po powrocie do domu zrzucał z biurka cały ich plik. Jego ojciec z początku podchodził do całego tematu raczej lekceważąco. Dopiero przy jednej z kłótni przy stole obiadowym, zagrzmiał raz, a stanowczo ucinając jej debaty na dobre... w jadalni. Niejedną osobę podobne zachowanie potrafiło złamać. Wsparcie Saturna i twardy charakter były jednak całkowicie wystarczające, by Mercury patrzył na nią dumnie, nie czując ani grama wstydu.
Pewnie sprawa byłaby dużo łatwiejsza, gdybyś zamiast mnie umawiał się z Neptune. Pod warunkiem, że skończyłaby już osiemnaście lat. Dobra panienka z dobrego domu, o czym więcej marzyć — uniósł kącik ust w uśmiechu, nie poruszając się nawet o centymetr. Nie miał większych problemów ze spotykaniem się z problematyczną rodziną Alana. Nie zamierzał jednak naciskać, wiedząc że to on nie chciał się z nimi spotykać. A jeśli mógł mu oszczędzić tego co sam przeżywał...
Może kiedy indziej.
Nie zamierzał naciskać.
Nie zamierzam z tobą zerwać? Nie. Nie zamierzam. I nie zamierzam cię o to prosić — słysząc wzmiankę o dziewczynach, którym miał ścierać uśmiech z twarzy, przysłonił twarz dłonią. Ciężko było stwierdzić czy był to efekt zmęczenia samą myślą, czy rozbawienia.
Ale nie muszę tatuować sobie twojego imienia na ramieniu? — zapytał podnosząc na niego wzrok. Te nastoletnie deklaracje miłości w formie dziary, nie do końca były w jego guście. Całe szczęście, Alan również nie wyglądał na zwolennika typowego Brajanizmu.
"Bałeś się, że z tobą skończę?"
Parsknął śmiechem, podnosząc na niego rozbawiony wzrok. Zupełnie jakby nie do końca wierzył w to, że zadał mu podobne pytanie.
Nie, nie bałem się. Jeśli chciałbyś zabawić się po prostu w zrujnowanie moich statystyk to bez wątpienia wyszłoby ci to doskonale, ale śmiem twierdzić, że dałbym sobie radę.
Odepchnął się od ściany, zerkając kątem oka w stronę podestu. Kolumna dość skutecznie oddzielała go od widoku jego ojca. Skupił wzrok na Alanie, przyciągając go w swoją stronę za rękaw.
Ale to nie znaczy, że bym chciał. I nie będę ukrywał, że związek dla zakładu mógł być zabawny przez pierwszy rok, ale nie przez dwa lata, Paige. Dlatego nie chcę by "nic nie miało się zmieniać". I chcę żebyś się zastanowił — wypuścił go, opuszczając luźno dłonie wzdłuż boków. Przeczesał czarno-białe włosy palcami, nawet na chwilę nie spuszczając go z oka.
Czy chcesz poważnego związku, czy nie masz zamiaru pakować się w coś na tyle kłopotliwego. Masz o tyle łatwą decyzję, że nie jestem dziewczyną, która zaszła w ciążę i stawia ci ultimatum ze ślubem — mimo żartobliwego tonu, tym razem się nie uśmiechnął.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Re: WIELKA SALA
Wto Sie 15, 2017 12:57 am
Nawet gorzej. Równie zachwyceni co biała rodzina na widok czarnego zięcia ― odparł w pełni poważnie, postanawiając podjąć się drobnej gry słownej. Pokiwał przy tym głową, przekonany o słuszności tego stwierdzenia, choć w gruncie rzeczy nie wiedział, czy jego dziadkowie byliby bardziej rozczarowani tym, że plany z wychowania kolejnego prezesa w rodzinie legły w gruzach czy może tym, że jego osoba towarzysząca przy rodzinnym obiedzie byłaby chłopakiem, a to wykluczałoby doczekanie się sporej gromadki wnuków – nie to, żeby wcześniej planował mieć w tym swój wkład. Koniec końców ich niezadowolenie nie robiło już większej różnicy, gdy byli niezadowoleni dosłownie ze wszystkiego.
Krótki śmiech wyrwał się z jego ust, a w oczach blondyna zalśniło wyraźne rozbawienie.
I mam wierzyć, że jako jej starszy brat nie miałbyś nic przeciwko, że obraca się w złym towarzystwie? ― rzucił zgryźliwie, przechylając głowę na bok. Oboje wiedzieli, że nie był najlepszym towarzystwem dla panienki z dobrego domu, choć dało się zauważyć, że Paige'owi nawet przez myśl nie przeszło, by kiedykolwiek dobierać się do małej Neptune. I całe szczęście.
„Nie zamierzam. I nie zamierzam cię o to prosić.”
Nie wiem co ktoś taki chce robić w twoim towarzystwie.
To dobrze. Nie byłoby łatwo.
Ciężko stwierdzić, co dokładnie miał na myśli, gdy w tej jednej chwili niewiele dało się wyczytać z jego twarzy. Znając Haydena, mógł równie dobrze nie mieć tego w planach, co po prostu chcieć podjąć się kolejnej gry, by sprawdzić, jak daleko był w stanie posunąć się Mercury. Z drugiej strony ich umowa nie została zawarta na piśmie – nikt też nie zakładał, że zerwanie ich będzie tragiczne w skutkach. W końcu chodziło tylko o zabawę.
Czas odłożyć zabawkę i dorosnąć, Alan.
Wystarczy nazwisko ― odbił piłeczkę, rozkładając bezradnie ręce. ― Albo nie. „A kropka Paige”, żeby było to bardziej oczywiste. ― W powietrzu zarysował niewidzialną pierwszą literę, stawiając za nią kropkę. Palec, którym pisał w powietrzu, opadł luźno w dół, niby przypadkiem zahaczając o pasek bruneta. Łobuzerski uśmiech mówił jednak sam za siebie.― Nie na ramieniu. ― Zawiesił na chwilę głos. ― Raczej na czole. Patrząc w lustro będziesz przypominał sobie, że ten pomysł nigdy nie powinien przejść ci przez gardło.
Założył ręce na klatce piersiowej, przyglądając mu się z pobłażliwym wyrazem twarzy. Miał nadzieję, że Mercury nie był zwolennikiem takich pomysłów i nie zamierzał wymuszać podobnych rzeczy na nim. Wtedy prawdopodobnie nie musiałby prosić, żeby się odpierdolił.
Wiej.
Pociągnięty za rękaw pochylił się nieznacznie i postąpił krok do przodu, nie stawiając przy tym żadnego oporu. Nic dziwnego, skoro bliskość nie przeszkadzała mu w żadnej sytuacji – nawet wtedy, gdy dookoła kręciło się mnóstwo uczniów, z czego niektórzy byli w stanie dostrzec ich z odległości, i nawet wtedy, gdy w pobliżu znajdował się sam ojciec czarnowłosego.
Chociaż z tej odległości był w stanie dokładnie usłyszeć wszystko, co Black miał mu do powiedzenia, w pierwszej chwili nie odezwał się ani słowem, jakby faktycznie musiał się zastanowić. Ciemne tęczówki, które wcześniej z uwagą przyglądały się twarzy chłopaka, nagle zerwały kontakt wzrokowy, choć nie z powodu zażenowania.
To zależy od tego ― przerwał nieznośną ciszę spokojnym tonem ― czy „kłopotliwy, poważny związek” oznacza, że jedna ze stron musi ukrywać się za filarem. ― Wskazał rulonem w odpowiednie miejsce. ― Upychany do szaf też robię się nieznośny – nie wiem czy zniósłbyś to na trzeźwo ― uprzedził pół żartem, pół serio, wreszcie powracając do niego wzrokiem. ― Może nie jestem chodzącym ideałem, ale na pewno się siebie nie wstydzę. Nie musisz mizdrzyć się do mnie publicznie, żeby każdy dookoła o nas wiedział, ale nie jestem dodatkiem, który zachowuje się na chwile, gdy nikt nie patrzy.
Wysunął nogę do przodu, swoim butem napierając na jego.
Zastanawiam się, jakie kłopoty jeszcze na mnie czekają i dlaczego proponujesz mi poważny związek? ― Ściągnął brwi w zastanowieniu. Prawdopodobnie dla Alana nie istniał żaden sensowny powód tej nagłej zmiany, biorąc pod uwagę, że jeszcze parę dni temu wszystko wydawało się... normalne. Cokolwiek to miało znaczyć. ― Akurat mi ― sprostował, intensywnie przypatrując się twarzy chłopaka, jakby dzięki temu miał oddzielić kłamstwa od prawdy.
Potrzebował odpowiedzi.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: WIELKA SALA
Wto Sie 15, 2017 6:34 pm

Przekrzywił głowę w bok. Z własnych doświadczeń z innymi, ludzie reagowali w sytuacji wymienionej przez Paige'a o wiele lepiej, niż w tej wymienionej przez samego Blacka. Niemniej zdawał sobie sprawę z gry słów, jaką wprowadził blondyn, choć tym razem nie dało się u niego dostrzec większych śladów rozbawienia.
Zbyt mało zabawne dla jego książęcej mości?
Zaśmiałbym się, ale twarz odmawia mi posłuszeństwa.
"I mam wierzyć, że jako jej starszy brat nie miałbyś nic przeciwko, że obraca się w złym towarzystwie?"
Mam wierzyć, że na siłę będziesz z siebie robił szumowinę, próbując zniszczyć mi opinię, Paige? Zawiodę cię, spotkałem na swojej drodze dużo większe gnidy niż ty. Chodziłeś do szkoły, nawet jeśli przesypiałeś zajęcia, skończyłeś ją, nie powtarzałeś roku, nie dotarło do mnie byś miał jakąkolwiek dłuższą odsiadkę w więzieniu - a wierz mi, kontakty w tym dziale mam całkiem niezłe. Picie i sypianie z kim popadnie to synonim złego towarzystwa wyłącznie dla zmartwionej matki, która boi się, że jej ukochana, niewinna córeczka wpadnie z jakimś 'dresem, którą ją zostawi i wszystko będzie na jej głowie'. Nie muszę chyba dodawać, że z reguły te niewinne córeczki, mają więcej trupów w szafie niż moja rodzina posterunków policji — jego mina świadczyła wręcz o drobnym niesmaku, jaki odczuwał względem nich. Z drugiej strony, czy sam nie krył za zasłoną nieco więcej niż pokazywało się opinii publicznej?
Słysząc jego dłuższą wypowiedź na temat ukrywania go w szafie, zmrużył powieki w sposób, który większość momentalnie potrafiła podnieść do pionu i podnieść własną czujność. Nie było to jednak niezadowolenie. Mercury tym jednym prostym gestem własnie pokazywał, że Paige chyba nie zdawał sobie sprawy z własnych słów.
Zdajesz sobie sprawę, że moment w którym stajesz się częścią naszego życia publicznego, jest równoznaczny z momentem, w którym zaczynasz zwracać uwagę na każdy swój najmniejszy gest, Alan? — założył ręce na klatce piersiowej, mierząc go uważnym spojrzeniem. Nie groził mu, ale też nie żartował. Wyglądało na to, że rozmowa zeszła na wyjątkowo poważne tory, których prawdopodobnie i tak nie mogli uniknąć.
Z tego samego powodu, dla którego ty miałbyś go akceptować. Bo wśród tysiąca innych osób, jesteś tą przy której czuję, że mógłbym spędzić lata i nie odczuwać znudzenia i irytacji płynących z ich obecności. I przy której nie boję się pokazać swojej... prawdziwej strony, nie patrzeć na własne nazwisko. Prywatnie. Jeśli ci się to nie podoba, teraz masz czas by się wycofać. Uświadamiam cię po prostu, że moment w którym się wycofasz jest tym, w którym nie będzie dla nas już żadnego powrotu. Nie zamierzam ci jednak obiecywać pięknego życia wypełnionego sielanką. Nie jestem zwykłym chłopcem z ulicy, który wiąże się z innym chłopakiem, by zrobić na złość mamie. Moment, w którym pokazuję się z kimś publicznie jest tym, w którym gazety zaczną skupiać na tobie swoją uwagę szukając najmniejszego potknięcia, by móc je wytknąć jako nasz błąd. Powiesić psy na mnie i moim ojcu. Możesz mieć głęboko gdzieś co ludzie sądzą o tobie, ale my nie możemy sobie pozwolić na podobny luźny styl życia. Z wieloma udogodnieniami i koneksjami na każdym kroku, łączą się olbrzymie zobowiązania. Możemy bez problemu wyczyścić ci kartotekę, ukryć wszelkie niedogodności, które wpływają negatywnie na twój wizerunek. Ale jeśli będziesz sprawiał kłopoty i tym samym pakował w nie nas wszystkich... — nasz związek nie będzie miał żadnej przyszłości. Nawet jeśli nie wypowiedział tych słów na głos, ich przekaz był raczej oczywisty. Westchnął pocierając skronie palcami. Wcześniejsze zmęczenie wyraźnie powróciło.
Nie każę ci odpowiadać w tym momencie. To nie jest decyzja, którą podejmuje się lekką ręką w ciągu dwóch minut i nie chcę żebyś sam robił to teraz pod wpływem emocji czy czegokolwiek innego. Zastanów się, Alan. Gdy stwierdzisz, że jesteś gotowy, by podjąć decyzję, daj mi znać. Jeśli chcesz przed tym znać odpowiedź na dręczące cię pytania, pytaj. Chcesz objechać całą moją rodzinę, by ją poznać? Wejść do naszej działalności od środka i zobaczyć jak wszystkim zarządzamy? Tak zrobimy. Jeśli ma to sprawić, że będziesz miał lepszy pogląd na sytuację i zdecydujesz czy chcesz w to wejść, nie ma problemu. Pamiętaj po prostu, że wtedy ciężko będzie ci już wziąć krok w tył. I naprawdę się nad tym zastanów. Zbyt dobrze wiem, że nasze pojęcie wolności potrafi diametralnie się różnić w zbyt wielu aspektach — z każdym kolejnym zdaniem, mimo że Black wypowiadał je w tak samo bezlitosny, mało wrażliwy sposób, robił drobne przerwy. To właśnie one świadczyły o tym, że temat który podejmował nie był prosty. Nie przedstawiał mu wszystkiego od kolorowej strony, a jednocześnie powstrzymywał samego siebie przed wabieniem go piękną wizją, co jakże często przedstawiciele rodzin równych jego, stosowali wobec innych.
I w końcu umilkł, nawet jeśli prawdopodobnie w jego wnętrzu kotłowała się o wiele większa ilość słów, których nie mógł w tym momencie z siebie wyrzucić. Nie było to łatwe zadanie, zwłaszcza że doskonale zdawał sobie sprawę z tego co mógł powiedzieć i zrobić, by mimo wszystko przekonać blondyna do swojego zdania.
Lecz nie chciał tego robić.
To miała być tylko i wyłącznie jego decyzja, podjęta w momencie gdy będzie miał przed sobą całkowicie klarowny obraz.
Jesteś pewien, że właśnie tak chcesz to rozegrać?
Tak będzie lepiej.
Elisabeth A. Cartier
Elisabeth A. Cartier
Fresh Blood Lost in the City
Re: WIELKA SALA
Sro Sie 16, 2017 2:45 pm
Prawda była taka, że chciała się stąd jak najszybciej wydostać. Dookoła było za dużo ludzi, a dławione emocje prawie ją dusiły. Nie umiała ich z siebie wyrzucić, a myśl, że przyczynę wszystkiego jest Evan, osoba, której jako jedynej zawsze się zwierzała, wszystko tylko pogarszała. Nie miała najmniejszego zamiaru "pęknąć" w szkole, dlatego omijała ludzi z uniesioną głową, całkowicie ignorując mijane twarze. Myśl o odpuszczeniu sobie odbioru świadectwa była aż nader zachęcająca, ale poczucie obowiązku dziewczyny, nie pozwalało jej tak po prostu opuścić budynku szkolnego.
Cholerny Evan. Cholerny Londyn! Jeszcze do niedawna uwielbiała to miasto, teraz nienawidziła całego kraju za to, że jej brat tam wyjechał. Gdyby miała taką siłę sprawczą, to Anglia podzieliłaby losy Atlantydy, stając się zaginionym krajem.
Starała się zignorować obecność brata tuż za swoimi plecami. Czuła, jak co jakiś czas jego klatka piersiowa stykała się z jej plecami.
Niestety ten jeden komentarz sprawił, że gwałtownie się zatrzymała, obracając w stronę chłopaka.
- Nie rób tego, to nie jest w ogóle zabawne. Jestem na Ciebie wściekła - zamilkła, patrząc bratu w oczy, a żeby to zrobić, musiała nieznacznie unieść głowę ze względu na różnicę wzrostu.
- Wściekła i zawiedziona jednocześnie - oznajmiła, opuszczając luźno ramiona wzdłuż boków. Nie zamierzała udawać, że wszystko jest ok, że nic się nie wydarzyło. Czuła się zraniona tym, że nie odzywał się przez tak długi czas, a gdy mieli okazję się spotkać, on wybrał opcję ignorowania jej. Świetnie. Skoro tego właśnie sobie życzył.. W końcu Evan zawsze dostawał, to czego chciał. Uśmiechnęła się sztucznie, chcąc sprawić, żeby jego również zabolało.
- Skoro to wszystko, wracaj do Londynu. To tam jest teraz Twoje życie - powiedziała, obojętnie wzruszając ramionami, jakby miejsce, w którym Evan będzie, było jej w zupełności obojętne. Nie przypuszczała tylko, że to broń obosieczna i wypowiedzenie tych słów, sprawi jej taką przykrość, którą jednakże schowała głęboko w metaforyczną kieszeń.
Nagle jedna rzecz przyszła jej do głowy. Zmarszczyła czoło na sekundę, wpatrując się w punkt ponad ramieniem chłopaka.
- Rodzice wiedzieli, że przylatujesz? - To było zasadnicze pytanie na tę chwilę. Wbiła chłodne spojrzenie w twarz brata, której mimikę znała najlepiej. Jeżeli skłamie, a przypuszczała, że byłby do tego na ten moment zdolny, będzie wiedziała.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Re: WIELKA SALA
Sro Sie 16, 2017 4:29 pm
Nie będę robił z siebie szumowiny ― rzucił i odetchnął głębiej, jakby sam szykował się na dłuższą wypowiedź w tej kwestii. Nie widział jednak potrzeby, by rozwodzić się nad nieistotnymi sprawami – tym bardziej, że od samego początku podszedł żartobliwie do kwestii związku z Neptune, dla której był nieodpowiednim towarzystwem z wielu powodów. Począwszy od różnicy wieku, na pochodzeniu i niezbyt książęcym zachowaniu kończąc. Nie wspominając już o wdawaniu się w bójki, okazjonalnym sięgnięciu po coś więcej niż tylko alkohol i często raniącym podejściu do ludzi. ― Myślałem, że nadal rozmawiamy o twojej siostrze, ale po prostu ustalmy, że nie będziesz próbował mnie z nią zeswatać nawet, gdy skończy osiemnaście lat.
Znacznie lepiej było urwać temat na tym etapie niż brnąć w niego dalej. Kto wie, co ślina jeszcze mogła przynieść im na język, jednak na szczęście było to jeszcze za mało, by wyprowadzić Haydena z równowagi i był skłonny zrzucić to na to, że tym razem nie do końca dobrze się zrozumieli. Zapewne nie pierwszy i nie ostatni raz.
„Zdajesz sobie sprawę, że moment w którym stajesz się częścią naszego życia publicznego...”
I zaczęło się.
Nigdy wcześniej nie przypuszczał, że pomiędzy nimi dojdzie do poważnej rozmowy. mogło to zabrzmieć źle, ale jasnowłosy przeważnie zbywał niewygodne tematy, jakby instynktownie odbierając innym prawo do poruszania ich w jego obecności. Nie lubił problemów – a jeśli już, to tylko takie, które można było rozwiązać za pomocą pięści i nie wymagały one zaangażowania emocjonalnego, którego nie potrafił wykrzesać z siebie nawet siłą. Przeważnie nawet nie słuchał i nie udawał, że to robi, jednak tym razem przez cały czas nieruchomo wpatrywał się w Mercury'ego w wyraźnym skupieniu, zastanawiając się w którym momencie zabawa przestała nią być.
Nigdy nie słuchałeś. To od samego początku był fatalny pomysł.
Myślałem, że umiesz brzmieć bardziej przekonująco, ale doceniam, że przynajmniej nie wciskasz mi gówna ― mruknął, przysuwając się bliżej filara, o który oparł się bokiem. Wiedział, że od początku nie chodziło o dzielenie się plusami, które wynikałyby z tej relacji, ale nie sądził, że minusy mogą okazać się tak ciążące. ― Nie wiem, Black. Może to zabrzmi kretyńsko, ale pewnie nie proponowałbyś mi tego, gdybyś choć trochę nie wierzył, że sobie z tym poradzę. Ale znasz mnie i może sam powinieneś się nad tym zastanowić. Na pewno nie zaszkodzę ci świadomie i wiem, jak zachować się w niektórych sytuacjach, ale nie chcę, żeby oznaczało to, że stanę się psem w kagańcu, który uważa na kogo szczeka. Pewnie zauważyłeś też, że wolę mówić to co mam do powiedzenia albo nie mówić nic, zamiast silić się na sztuczną uprzejmość. ― Kolejno wyeksponował dwa palce, jakby dla niego były to dwie z możliwych opcji i zakładał, że przynajmniej ta druga była w miarę odpowiednia. ― Umiem uważać na to, co robię, ale nie zastanawiam się dziesięć razy, zanim coś zrobię, a błędy, które wam wytkną nie będą musiały pojawić się z powodu tego, co zrobię. Na początek wystarczy pewnie sam fakt, że Mercury Black umawia się z chłopakiem, potem – nie będą musieli długo szukać – zobaczą, że moje pochodzenie znacząco różni się od twojego. Wyjdzie na to, że jedynym pozytywnym aspektem mojej osoby jest nie kto inny, jak Daniel Paige. Czy młodszy brat jest równie zdolny co starszy? ― parsknął pod nosem, choć nie było w tym nawet grama rozbawienia. ― Nie chcę, żebyś wymazywał cokolwiek z mojej kartoteki, bo nie zrobisz ze mnie innego człowieka. Jak już mówiłem, ludzie i tak zaczną szukać, ale żeby było jasne, nie mam w zwyczaju pogrążać ludzi, ale jestem tylko zwyczajnym chłopcem z ulicy, który zarabia na siebie dorywczo od szesnastego roku życia. I, cholera, tylko nie myśl, że nazwą to zaradnością, gdy ich wścibskie nosy wywęszą, że jego matka kurwi się, ćpa i chleje na prawo i lewo ― ton głosu jasnowłosego mimowolnie zabrzmiał ostrzej, choć nie był na tyle donośny, by ktokolwiek poza czarnowłosym był w stanie go usłyszeć. W tej jednej chwili prawdopodobnie nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, co powiedział.
Alan.
Pierdolę to. Może to też sobie wyczyści.
Wypuścił z sykiem powietrze przez zęby.
Mniejsza, sam też się zastanów. ― Wzruszył mimowolnie barkami, przenosząc wzrok na kilku uczniów, którym wyraźnie udzielał się dobry humor. Chyba w takim stanie powinien opuszczać mury tej szkoły. ― W końcu nie chodzi tylko o ciebie.
Paige mógł nie mieć słynnego nazwiska, jednak to nie umniejszało jego człowieczeństwu, a zdawało się, że brunet na chwilę o tym zapomniał.
Evan L. Cartier
Evan L. Cartier
Fresh Blood Lost in the City
Re: WIELKA SALA
Sro Sie 16, 2017 9:00 pm
Myślał, że obracając całą sytuację w żart, a przynajmniej dodając trochę dowcipu do swej wypowiedzi, sprawi, że to napięcie między nimi delikatnie się rozluźni. Pokazał przecież w jakiś sposób, że wyciąga pierwszy rękę. Przynajmniej tak wyglądało to z jego perspektywy.
Z drugiej strony głowy czaiła się jednak myśl, że problemów nie można zamiatać w takim stylu pod dywan, ale to wyjście było dla niego o wiele prostsze. Zbyt często spotykał się już z odrzuceniem i fochami ze strony innych ludzi, dlatego wyrobił już w sobie pewien system obronny, który pozwalał mu się z tym uporać. Czasem działało, a niekiedy uderzał dobrymi chęciami i słowami jak o ścianę. Co prawda nie lubił tracić czasu na niektórych ludzi, bo nie byli mu potrzebni do szczęścia.
Często go nie rozumieli i jego zachowań, wywołanych trudnym od strony psychologicznej dzieciństwem, ale też nie mógł ich winić, ponieważ mało kto o tym wiedział. Jeśli w ogóle ktokolwiek poza Elisabeth zdawał sobie z tego sprawę.
Nie lubił konfrontacji z siostrą. Jeśli to miała być lekcja, to musiał przyznać, że jak na razie wychodzi jej ona doskonale. Normalnie już by się wycofał, szczególnie po słowach dotyczących Londynu, ale to była Lis.
Już miał powiedzieć, że przyjechał tylko odebrać świadectwo i zniknie z jej życia, skoro tak bardzo tego chce, ale w ostatnim momencie ugryzł się w język. J
Jednak terapia, na którą uczęszczał w Londynie przez parę pierwszych tygodni po przylocie, przyniosła jakiś efekt.
- Miałem początkowo zostać tylko na czas wyboru i określenia jednego przetargu, o co poprosił mnie ojciec, a do dłuższego pobytu namówiła mnie matka. Miałem napisać, ale później już zalała mnie fala spotkań biznesowych i doglądanie remontu nowego miejsca na jeden z naszych sklepów, że sama rozumiesz...Nie miałem nawet czasu, by chociaż na chwilę skierować myśli na inny tor niż rodzinna firma. Swoją drogą powinni się z tobą za niedługo skontaktować. - Kącik jego ust drgnął nieznacznie ku górze. Nie była świadoma tego, że sklep, który powstaje na Royal Borough of Kensington and Chelsea ma w swoim asortymencie zawierać tylko biżuterię zaprojektowaną przez Elisabeth. Miał to być spóźniony prezent urodzinowy. Swoją drogą, ciekawe czy posiada jakieś nowe szkice i projekty. Jeśli nie to za niedługo sama zniknie pod naporem pracy.
- Chodźmy po te świstki i chodźmy porozmawiać normalnie, w jakieś...lepsze miejsce - Zaproponował, mając nadzieję, że nie spotka się z odmową.
Elisabeth A. Cartier
Elisabeth A. Cartier
Fresh Blood Lost in the City
Re: WIELKA SALA
Sob Sie 19, 2017 8:52 pm
Coś w oczach Tośki błysnęło, gdy słuchała pokrętnego, dla niej, tłumaczenia brata. To zdecydowanie nie była odpowiedź na jej pytanie. Chciała wiedzieć, czy była jedyną osobą, która nie wiedziała o przyjeździe Evana do kraju. Ciosem w plecy byłaby wiadomość, że ich rodzice od samego początku byli tego świadomi. I oni również nic jej nie powiedzieli. I o ile na nich zawieść bardziej by się nie mogła, to jednak sama myśl zabolała. Jeżeli tak to miało wyglądać.. Gdzie zaufanie, którym zawsze się darzyli. Nie rozumiała, którym momencie tak bardzo wszystko się spieprzyło.
Zmroziło ją, gdy zdała sobie sprawę, że to matka namówiła Evana do dłuższego pobytu. Cofnęła się o krok, czują, jakby dostała w policzek. Pokręciła głową, przykładając dłoń do skroni.
- Przestań zasłaniać się pracą. Nie Ty jeden miałeś nawał pracy, a jeśli myślisz, że siedziałam na tyłku, nic nie robiąc, to przysięgam Evan, że rozszarpię Cię na miejscu. To aż takie trudne odebrać pieprzony telefon? - uniosła się. Jeśli był ktoś, kto mógł tak łatwo wyprowadzić ją z równowagi do stopnia, w którym zaczynała przeklinać, to był nim zielonooki chłopak, potocznie nazywany jej bliźniakiem.
Zacisnęła usta w wąską linijkę, rozglądając się na boki. Dostrzegła, że kilka osób zatrzymało się koło nich, przypatrując się kłócącemu rodzeństwu. Nie speszyła się za bardzo, ale wzięła głęboki wdech. Nie chciała robić widowiska dla wszystkich uczniów Riverdale.
Tak więc przytaknęła na propozycję brata, krótkim kiwnięciem głowy. Odwróciła się w stronę wyjścia i nie sprawdzając, czy szatyn idzie za nią, ruszyła na korytarz, a później i do klasy.
Lucci
Lucci
Fresh Blood Lost in the City
Re: WIELKA SALA
Pon Sie 21, 2017 6:00 pm
Lucci pomimo ogromnego spóźnienia na ceremonie spokojnym krokiem przeszedł przez szkolną bramę. "Chyba już po ceremonii." uznał widząc jak uczniowie, nauczyciele oraz rodzice opuszczają Wielką salę. "Mam nadzieję, że nie ominęło mnie nic ciekawego." przeleciało mu przez myśl. Swój dalszy krok skierował w stronę swojej klasy. Pewnie to tam odbędzie się rozdanie świadectw. Nie zanosiło się na to, aby jego pobyt na terenie szkoły miał być długi. Jak na razie w planach było odwrót do domu. Ale kto wie...

[z/t]
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: WIELKA SALA
Wto Sie 22, 2017 1:19 am

Dlaczego miałbym cię swatać z własną siostrą? — zapytał ściągając brwi w wyraźnym niezrozumieniu. Gdyby chciał żeby Alan był zainteresowany Neptune, po co do diabła wypowiadałby te wszystkie słowa, które padły z jego ust? Nic dziwnego, że stopniowo zaczynała się w nim wzbierać irytacja. I najwyraźniej nie tylko w nim. Wypuścił powietrze z cichym westchnięciem i podniósł dłoń do twarzy, zaciskając palce na nasadzie nosa.
Spokojnie Mercury.
Ten temat jest wystarczająco drażliwy. Dodatkowe gierki wcale mi w tym nie pomagają.
Brzmi jak karma.
Najwyraźniej. Kto by pomyślał, że sam kiedyś stanę po drugiej stronie.
Zrób to co zawsze.
Spokojny wdech i wydech całkowicie wystarczyły, by zgodnie z radą głosu kompletnie odseparował się od poprzedniego sporu. Zepchnął go gdzieś do czeluści własnej świadomości i zamknął za jednymi z wielu drzwi z napisem 'nie wchodzić'. Był to najłatwiejszy sposób, by uporządkować własną wiedzę i nastrój, zgodnie z własną wolą, a nie tą narzucaną mu przez innych. Temat został w tym momencie zgodnie zakończony przez ich obu.
Nie mówienie nic to doskonała opcja. Dużo lepiej jest czasem trzymać język za zębami, wrócić po bankiecie do swojego pokoju hotelowego, rzucić się do wanny i zjechać jedną z nadętych panienek na tysiąc sposobów. Biorąc pod uwagę, że miałbyś obok mnie, nie musiałbyś nawet robić tego wyłącznie bezczynnie leżąc. To chyba brzmi bardziej przekonująco? — parsknął nieznacznie rozbawiony, nawiązując tym samym do jego poprzednich słów. Kolejne natomiast nie były aż tak pozytywne. Mimo to czarnowłosy wysłuchał ich cierpliwie, kręcąc na boki głową.
Kiedyś już ci to mówiłem. Czy ci się to podoba czy nie, życie wyższych sfer przypomina ciągłą grę. To co ty uważasz z góry za minus, ja bez problemu potrafię obrócić jako śmiertelną broń zdolną pogrzebać czyjąć karierę na dobre. Wyobrażasz sobie, by osoba publiczna mogła otwarcie skrytykować fakt, że mam partnera, a nie partnerkę? Przy tych wszystkich okrzykach żądających równości, wspieraniu wszystkich o odmiennej seksualności? Proszę cię, to byłoby dla nich gwoździem do trumny. Jeden negatywny komentarz w moją stronę mógłby spowodować całą falę nienawiści z całego świata. Nie chodziłoby im o mnie. Ale o sposób, w jaki potraktowano jednego z nich. Nie muszę się z nimi utożsamiać. Nie muszę chodzić na parady równości. Ale tak długo jak jestem osobą publiczną, która jest symbolem ich ideałów jestem nietykalny. Co wielu osobom z pewnością się nie spodoba, ale nie będą mieli nic do powiedzenia. Nie będę ci też wmawiał, że podobne pytania się nie pojawią. Nie wiem czy jesteś równie zdolny co twój starszy brat, skoro zajmujecie się zupełnie czym innym. Wiem tylko, że sam słyszę to na każdym kroku. Ha, ty musisz konkurować z dwójką rodzeństwa. Nas jest dziesiątka — rozłożył ręce, zaraz opuszczając je na nowo wzdłuż ciała. Jednak przy następnych słowach Alana nieznacznie zrzedła mu mina, nawet jeśli już wcześniej oscylowała bardziej w granicach neutralności niż faktycznego szczęścia.
Pierwszy raz słyszał o jego matce. Nic dziwnego, skoro nigdy nie był nawet u niego w domu. Zawsze wolał stosować technikę cierpliwości, poczekać aż sam go zaprosi. Nic dziwnego, że wcześniej tego nie zrobił.
Nie jesteś swoją matką, Alan — powiedział nieco ciszej, niż początkowo zamierzał. Po raz pierwszy od dawna odczuł mocną chęć odwrócenia wzroku w przeciwnym kierunku. Nie zrobił tego jednak, patrząc na niego w milczeniu, dopóki nie wzruszył barkami. Stał przez chwilę nieruchomo, nim ruszył się w końcu z miejsca i podszedł do niego, obejmując go rękami. Przytulił policzek do jego ramienia, zaciskając mocniej palce na materiale jego ubrań.
Jeśli nie będziesz chciał, nie dotknę twojej kartoteki. Wszystko mi jedno. Ale nie jestem na razie gotowy, żeby zmienić nazwisko na Fernandez, odwrócić się od rodziny, uciec z kraju i zamieszkać w Himalajach, gdzie nikt nie byłby w stanie nas rozpoznać — przesunął nieznacznie głowę w bok, by móc na niego patrzeć od dołu. Ciężko było wyczytać cokolwiek z dwukolorowych tęczówek, nie było w tym jednak nic dziwnego. Sam Mercury nie był pewien co w tym momencie czuł, za wyjątkiem nienaturalnej pustki, którą próbował wypełnić tym prostym gestem.
Zastanawiałem się już nie raz. W dodatku nie sam. Gdyby nie Saturn pewnie nawet bym tu dziś nie stał, próbując cię do tego przekonać. Czasem potrafimy być naprawdę ślepi na własne...
Uczucia?
Zamilkł odwracając głowę w przeciwnym kierunku. W tym momencie nie miał już nic więcej do dodania, stał więc obejmując chłopaka w dość niewinnym geście, który i tak zdążył już zwrócić na siebie uwagę większości otaczających ich osób.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Re: WIELKA SALA
Nie Wrz 03, 2017 10:51 pm
Hayden pokręcił głową, nie udzielając już odpowiedzi na to pytanie. W momencie uznał temat za zakończony, jakby brnięcie w niego dalej miało przywołać falę jeszcze większych nieporozumień – już teraz zrodziło się ich wystarczająco dużo, a atmosfera stawała się na tyle napięta, że równie dobrze jeszcze jedno słowo mogło doprowadzić do natychmiastowego pęknięcia. Blondyn też wolał trzymać swoje nerwy na wodzy, choć te i tak nieczęsto miały okazję wydostać się poza jego kontrolę, gdy jednak to następowało, dało się wyczuć tę charakterystyczną nutę w jego głosie, najpierw zaledwie ostrzegawczą, która najczęściej uświadamiała rozmówcom, że nie chcieli docierać do kolejnego stopnia wytrzymałości. Przypominało to nieco obawę przed nieznanym – ktoś, kto na co dzień zachowywał się, jakby całe zło tego świata zwyczajnie przelatywało tuż obok niego, mógł równie dobrze gromadzić w sobie cały ten kwas i czekał aż urośnie to rozmiarów tsunami.
„Nie mówienie nic to doskonała opcja.”
Widzisz? Będziesz musiał tam stać i po prostu wyglądać.
Przez krótką chwilę miał podobny obraz przed oczami, choć żaden mięsień na jego twarzy nie drgnął, zdradzając Mercury'emu jakie miał do tego podejście – w końcu przed chwilą sam uznał, że to jedna z dwóch korzystnych dla niego opcji. Co prawda mniej korzystna niż mówienie tego, co ślina na język przyniosła, ale znacznie lepsza niż udawanie zadowolonego przed ludźmi, którzy na to nie zasługiwali. Na szczęście ta wizja zatarła się dość szybko – i ze względu na to, że żadna siła nie była w stanie całkowicie zawiązać Alanowi ust, i ze względu na kolejne słowa czarnowłosego.
W pierwszym odruchu wyglądał, jakby nad czymś się zastanawiał. Nad czymś, do czego niezbędna była ta dręcząca chwila ciszy. Zdążył jednak rozluźnić się nieco – nic dziwnego, skoro taka perspektywa była znacznie bardziej zadowalająca niż próby wywierania na nim niezrozumiałych zmian. Po co miałby ich dokonywać, skoro to z nim mógłby spędzić lata?
Powinieneś zadać pytanie: dlaczego?
Znacznie bardziej przekonująco ― przyznał, jednak uśmiech nie zdążył przykleić mu się do ust, zanim Black kontynuował, ale spojrzenie ciemnych tęczówek znacznie bardziej złagodniało i nie miało w sobie niepasującego do nich chłodu. Przynajmniej jedna kwestia została wyjaśniona, a sam fakt, że nic na ten temat nie powiedział, świadczył o tym, że przyjął to do wiadomości. Pozostawała jeszcze jedna kwestia. ― Ja nie konkuruję. Nie mam o co konkurować z rodzeństwem – chodziło mi bardziej o sam fakt tego, że oczekiwania wobec mnie mogą stać się wysokie ze względu na status, jaki zdołał zapewnić sobie mój brat. Nie jestem stworzony do siedzenia za biurkiem, nie wiem też, czy kiedykolwiek uda mi się dotrzeć do punktu, w którym będę mógł mieć wszystko, na co tylko wskażę palcem. Nie przekreślam swoich szans, ale to dość długa droga, gdy zaczyna się praktycznie od zera.
Nie zakładał, że Mercury będzie wstanie w pełni to zrozumieć, jednak jasnowłosy bynajmniej nie zamierzał żerować na sławie jego rodziny. Może nie wyglądał na idealny przykład wygórowanych ambicji, ale zdawał sobie sprawę, że do niektórych rzeczy trzeba było dojść po szczeblach – tylko wtedy nabierały jakiegoś znaczenia.
Przyglądając się twarzy czarnowłosego, był w stanie wychwycić tę znaczącą zmianę. Nie oczekiwał niczego poza nieciekawą miną – wieść o jego matce i tym, czym się zajmowała, nie była informacją, o której ludzie chcieliby usłyszeć. Oczywiście nie mogli zdawać sobie sprawy z tego, że tego nie chcieli.
Przynajmniej jedna sprawa z głowy, Paige.
„Nie jesteś swoją matką, Alan.”
Nie jestem ― potwierdził, jednak w tym przypadku to gówno znaczyło. Wciągnął powietrze przez nos, szykując się do kolejnego wywodu, gdy mimowolnie wstrzymał oddech, jakby zaskoczony tym nagłym gestem, choć przecież już nieraz byli tak blisko siebie. Choć nie do końca tak. ― Ale sam powiedziałeś, że to jak się zachowuję, może wpłynąć na waszą reputację, a przecież żadne z was nie jest mną. Coś przekręciłem? ― Przechylił głowę na bok. Może źle zrozumiał, jednak sądził, że skoro ludzie potrafili uzależnić czyjąś opinię od postronnej osoby, to działało to w każdym przypadku. A on tylko go uprzedził, choć nadal czuł na języku gorycz wypowiedzianych słów, które powinien zatrzymać tylko dla siebie.
Opuścił na niego wzrok.
Nie chcę, żebyś dotykał mojej kartoteki ― odparł, wyraźnie wypowiadając każde słowo. Powiedziałby to każdemu, kto próbowałby się do niej dobrać, bo nikt nie miał prawa jej dotykać. Zaraz po tym wypuścił powietrze ustami, rozdmuchując czarne kosmyki na czubku jego głowy, które chwilę później zmierzwił palcami w dość pobłażliwym geście. ― Żartujesz? Rozważałem dołączenie do indiańskiego plemienia, w którym nie musiałbym się martwić nazwiskiem ― mruknął ze słyszalnym przekąsem w głosie, choć powinno być mu przykro, że musiał porzucić swoje wielkie plany. ― Ale nigdy nie powiedziałem, że masz cokolwiek zmieniać i wybierać pomiędzy mną a rodziną.
Ale widocznie jego zachowania nie dało pogodzić się ze światem Blacków.
„Zastanawiałem się już nie raz.”
Może to nadal za mało.
„Czasem potrafimy być naprawdę ślepi na własne...”
Uniósł brew, jakby mimo ciszy, która zapadła i mimo spojrzeń zwróconych w ich stronę, nadal oczekiwał tego, że za chwilę usłyszy całą resztę, choć czarnowłosy nie był już w stanie zobaczyć tego wyczekującego wzroku. Musiała minąć chwila, zanim z ust ciemnookiego wyrwał się krótki śmiech. Nie rozbawiony, nie prześmiewczy, nawet nie gorzki czy kwaśny – zwyczajnie szczery, choć sam nie był do końca pewien, skąd wzięła się u niego ta niepohamowana chęć wyrzucenia go z siebie. Nim się spostrzegł, jego ręka już znajdowała się na plecach bruneta, częściowo uniemożliwiając mu szybkie odsunięcie się.
To urocze. Gdy mówiłeś o konsekwencjach, nie brakowało ci języka w gębie, a teraz nie chcesz powiedzieć mi, że lecisz na mnie bardziej niż byś tego chciał? A może nawet mnie kochasz? ― Tym razem nie zignorował tłumów dookoła. Gdy ostatnie pytanie padało z jego ust, zdążył już nachylić się na tyle, by dotarło ono jedynie do uszu Blacka ku rozczarowaniu ciekawskich uczniów, którzy próbowali prześlizgiwać się obok, udając, że przypadkiem przechodzili. Nie uważał, by było to coś, co ktokolwiek inny powinien usłyszeć.
Nie wyobrażaj sobie za dużo.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: WIELKA SALA
Sob Wrz 16, 2017 11:36 pm

Tym razem się nie wypowiadał. Kiwał jedynie od czasu do czasu głową, słuchając wypowiadanych przez Alana słów. Chciał go zrozumieć. I tym razem, nie po to by móc go jakkolwiek wykorzystać. Chciał wiedzieć jaki ma tok myślenia, w jaki sposób działa jego rodzina i jakie akcje podejmował on sam, by się przed nimi uchronić. Wszystko.
Nie mógł luźno powiedzieć, że rozumie. Prawda była taka, że pomimo wieloletniego doświadczenia w obchodzeniu się z innymi, nie końca potrafił to zrozumieć. Przewidzieć czego od niego oczekiwał? Jak powinien się w tym momencie zachować? Głęboko zakorzeniony instynkt samozachowawczy podpowiadał mu to wszystko jeszcze w trakcie jego wypowiedzi. Doskonale wiedział co byłoby w stanie odwrócić uwagę blondyna dając mu złudne poczucie zrozumienia, bądź choć jego drobną część. Nie wykorzystał jej. Nadal nie odzywał się ani słowem, nawet nie próbując zaprzeczać czy potwierdzać jego słów. Dopiero, gdy zadano mu bezpośrednie pytanie wykrzywił nieznacznie usta. Poruszany przez niego temat był ciężki i dużo bardziej zawiły. Zbyt zawiły, by mógł w pełni go rozwinąć w zwykłej sali szkolnej, gdzie ściany miały uszy. Nawet wśród gwarnego tłumu.
Nie jesteś nią. Nie znaczy to jednak, że nie będzie to miało wpływu na nas wszystkich. To co ci powiem, zdecydowanie ci się nie spodoba. Ale musisz zrozumieć, że dużo łatwiej jest zrobić z kogoś takiego jak ty nieszczęsną ofiarę, która obrała swego czasu niekoniecznie najlepszą ścieżkę w życiu przez zły wpływ matki... kurtyzany — powiedział ostrożnie smakując słowo, do którego najwyraźniej nie był zbyt przyzwyczajony. Jakby nie patrzeć usługi prostytutek zdecydowanie nie były czymś, czym chwalono się w wyższych kręgach. Ich obecność była swego rodzaju wrzodem na ciele całego społeczeństwa.
Lecz nie mógł przecież powiedzieć mu tego w twarz, nawet jeśli Alan otwarcie miałby pokazać, że obchodzi go to tyle co zeszłoroczny śnieg. Nawet jeśli początkowo zamierzał kontynuować własne rozważania, zamilkł. Ciężko było stwierdzić, czy był to skutek oburzenia związanego ze wypowiedzeniem przez niego słowa określającego tak haniebny zawód, czy może zwyczajnie myśl uleciała mu z głowy, więc postanowił urwać ją w połowie.
"Nie chcę, żebyś dotykał mojej kartoteki."
Oczywiście, że nie chcesz — odpowiedział po dłuższej chwili milczenia, przekręcając nieznacznie głowę, by móc mieć na niego lepszy widok. Dołączenie do indiańskiego plemienia było na swój sposób kuszące, ale jednak kompletnie nie dla niego. Nie wyobrażał sobie spędzenia nocy pod rozpadającym się namiotem i mazania twarzy świeżym sokiem z owoców.
Tylko pod warunkiem, że miałbym jakieś budzące postrach imię na wzór Śnieżny Wilk czy Krwisty Kieł. I przypisaną całą legendę, według której w momentach wyjątkowej wściekłości, zsyłam na ludzi ogniste tornada. Bo oczywiście jestem indiańskim bogiem. No wiesz. Merkury. Może był bardziej bogiem rzymskim niż indiańskim, ale jestem pewien że mam tam po prostu całkowicie odrębne imię. Ćwicz już padanie na kolana, by nie zaznać mojego gniewu — przesunął powoli językiem po swojej dolnej wardze, nawet nie starając się by nie wyglądał on wyjątkowo sugestywnie. Nawet ślepiec nie miałby problemu ze stwierdzeniem do czego tak naprawdę się odnosił.
Dopiero kolejne słowa wypowiedziane przez blondyna, wyraźnie go sparaliżowały. Zesztywniał nieznacznie, przez chwilę nie reagując. Była to jedyna reakcja jaką był w stanie z siebie wykrzesać po połączeniu zarówno dość szokującej wypowiedzi, jak i śmiechu ze strony Alana. W końcu ściągnął nieznacznie brwi, patrząc na niego spod oka.
Nie zapędzaj się, Paige — rzucił chłodno, poruszając się niespokojnie w jego objęciach. Zupełnie jakby sposób w jaki zamknął go w uścisku uniemożliwiając mu tym samym ucieczkę, ograniczał jego wolność na tyle, by nie był w stanie się uspokoić. Westchnął krótko zrywając kontakt wzrokowy zaledwie na ułamek sekundy.
Może. Może wydawać ci się to głupie biorąc pod uwagę moją fascynującą reputację, ale nie jest to zwrot, który chcę rzucać pod wpływem emocji na wielkiej sali wśród wielu uczniów. Może jestem zbyt młody i zbyt głupi, by w ogóle używać tak wielkich określeń — przesunął się bliżej, nachylając nad nim by złapać go za kołnierz, przyciągając jeszcze bliżej siebie — a może nie. Lecz ten jeden raz zachowam ostrożność, by karma nie zwróciła się przeciwko mnie, zmieniając mnie w maskotkę. Zależy mi na tobie Paige. Bardziej niż na kimkolwiek do tej pory. Musi ci to póki co wystarczyć.
Oczywistym było, że pomimo długiego stażu ich znajomości, nie byli jeszcze na etapie by wzajemnie sobie ufać. Zbyt dobrze znali swoje własne charaktery, by odrzucić wszystkie bariery i uznać wszystkie wypowiadane słowa za prawdę. Jeden kolejny drobny krok wystarczył, by przysunął się jeszcze bliżej i pocałował go krótko, nie bacząc na przechodząc obok uczniów. Nie żeby kiedykolwiek to robił.
Muszę już iść. Poznam cię z moim ojcem, ale nie dziś. Wierz mi, nie chciałbyś tego. Zadzwonię do ciebie, więc postaraj się mieć włączony telefon. Od tej pory nieco częściej niż poprzednio. Nie będziemy się już widywać w szkole — zakończył swoją wypowiedź nieco cichszym tonem niż poprzednio, przesuwając rękę tak, by złapać go za dłoń. Przytrzymał ją przez krótką chwilę, nim pokręcił w końcu głową do samego siebie i odwrócił się, znikając w tłumie innych uczniów. Nie było jednak wątpliwości w którym kierunku zmierzał.
Ach panicz Black. Rozmawiałem właśnie z twoim ojcem na temat twoich wyników.
Dyrektorze...

zt.
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach