Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
[ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Wto Kwi 11, 2017 11:53 am
First topic message reminder :

Miejsce to ostatnia rzecz, której tu brakuje. Apartament mieszkalny szczyci się sporą przestrzenią, która na pewno nie jest adekwatna do zapotrzebowań jednej osoby, jednak takich warunków nie powstydziłby się żaden zamożniejszy obywatel Vancouver i nie tylko. Mieszkanie ulokowane jest na najwyższym piętrze w jednym z wieżowców niedaleko wybrzeża, co zapewnia dobry widok na okoliczne porty i plaże. Zewnętrzne ściany są w pełni oszklone*, co tym bardziej wpływa na poczucie przestrzeni w środku. Tym bardziej, gdy tuż po wejściu każdego gościa wita rozległy salon, połączony z aneksem kuchennym. Większą część pokoju zajmuje pusta przestrzeń, a wysoko zawieszony sufit sprawia, że mieszkanie wydaje się jeszcze bardziej przytłaczające swoim ogromem. Podłoga wyłożona jest ciemnoszarymi panelami – jedynie na obszarze kuchennym przechodzi w kafelki o zbliżonym kolorze. Całość prezentuje się estetycznie z białymi ścianami, na których gdzieniegdzie pojawiają się modernistyczne akcenty w odcieniach szarości.
Mniej więcej na środku salonu ustawiony jest biały, skórzany wypoczynek, na który narzucono ciemnoszare koce i na którym rozłożono kilka biało-szarych poduszek. Otacza on niski, szary stolik i jest ustawiony tak, by każdy miał widok na zawieszony na ścianie telewizor plazmowy, pod którym  znajduje się szafka ze sprzętem – w tym konsolą do gier – oraz niezbyt wysoki regał z różnej maści płytami i książkami. W pobliżu skrawka kuchni znajduje się stół z ośmioma krzesłami, służący za prowizoryczną jadalnię.

Łazienka, której opisywanie pierdolę.

Sypialnia Deana.

Sypialnia Ryana.

Własnością Deana Grimshawa jest także umieszczony na dachu basen – zdarza się, że inni mieszkańcy wieżowca proszą o jego udostępnienie. Ci bardziej zaufani sąsiedzi mogą liczyć na zgodę mężczyzny za obietnicą utrzymania odpowiedniego porządku.

* – z tego względu w całym domu zamontowane są automatyczne rolety.

Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Więc to już ten czas. Dopiero co pamiętał zakończenie roku i już dostawał w twarz od kalendarza kolejną stronicą, świadczącą o jej nadchodzącym początku. Wilk zamiótł ogonem ziemię, przyglądając mu się w milczeniu.
Twój ostatni rok, złoty chłopcze. Z ostatniego roku szkolnego, możesz uczynić ostatni w swoim #$@%^$&$
Niezrozumiały bełkot skutecznie zagłuszony przez jego własny umysł, urwał się w połowie. Wilk wyszczerzył kły, lecz tym razem nie był to jeden z szyderczych uśmiechów, którymi zawsze go raczył. W jego czarnych, bezdennych ślepiach widział wściekłość bez dna, której nic nie było w stanie opanować. Chęć mordu tak olbrzymią, że niejeden zatrząsłby się pod jego spojrzeniem szukając drogi ucieczki.
Lecz nie Winchester. Już nie. Wpatrywał się w niego beznamiętnie, odwracając z kompletnym brakiem przejęcia. Wściekły ryk za jego plecami mimo wszystko sprawił, że wzdrygnął się zwracając w tamtą stronę. Przyzwyczajony do nieustannych ataków, słów niosących zarówno śmierć, jak i jej chęć - czekał. Czekał na moment, w którym rozwścieczona mara rzuci się na niego i zatopi kły w jego gardle, rozszarpując je na strzępy, tylko po to by po długich minutach cierpienia obudził się spocony, leżąc na ziemi. Dysząc niczym zmęczony kundel. Widział błysk pazurów, rozwarte szczęki, słyszał gardłowe dźwięki sprawiające, że włosy stawały mu dęba. Zbliżający się w takim tempie, by w przeciągu kilku sekund był w stanie zobaczyć własne marne odbicie w jego czarnych ślepiach.
I wtedy Wilk zaskowytał. Jego ciało rozpłaszczyło się, zupełnie jakby zderzył się z niewidzialną ścianą. Uderzył o ziemię z głośnym gruchotem, który sprawił że zatrzęsła się podłoga. Stanął pewniej na nogach, by uniknąć przewrócenia się. Jednocześnie nie spuszczał z niego wzroku. Widział jak podnosi ciężkie cielsko ku górze i trzepie łbem na boki. Otwiera paszczę szczerząc kły, a ślina ścieka spomiędzy nich upadając na posadzkę. Opadł niżej na miękkich łapach i zaczął go okrążać, wijąc przy tym ogonem na boki, zupełnie jakby był on żywym wężem, a nie częścią jego ciała.
@#$%@#%@#&%$ ZŁOTY CHŁOPCZE!
Ten sam niezrozumiały bełkot co wcześniej, sprawił że usta złotookiego mimowolnie wygięły się w uśmiechu. Wsunął dłoń do kieszeni spodni, wyciągając z niej drobne, pomarańczowe pudełeczko z białą nalepką. Wypełnione kilkudziesięcioma tabletkami, które miały mu starczyć jeszcze na wiele dni. Potrząsnął nieznacznie dłonią, grzechocząc tym samym zawartością opakowania.
Pomyśleć, że zwlekałem tyle czasu ze względu na głupią dumę. Tymczasem założenie ci kagańca było dziecinnie wręcz proste — postąpił krok w kierunku mary, ani na chwilę nie przestając się uśmiechać. Wilk zawarczał jeszcze głośniej niż wcześniej, kłapiąc na niego szczękami.
To się tak nie skończy, złoty chłopcze. TAK DŁUGO JAK ŻYJĘ W TOBIE, TAK DŁUGO-
Leżeć, kundlu — rzucił beznamiętnym tonem, jednym kopnięciem raz jeszcze posyłając cielsko na ziemię. Ciężki but wgniótł nieustannie kłapiący pysk w ziemię, skutecznie go uciszając. Bestia szarpnęła się pod nim wyraźnie próbując uwolnić, lecz jej próby nie miały większego sensu. Przegrywał tę walkę od dłuższego czasu.
Droga nie była łatwa. Lecz gdy w końcu udało mu się przez nią przejść... nastąpił mocniej na tak dogłębnie znienawidzony przez siebie pysk, który rozwarł się jeszcze mocniej z głośnym skomleniem.
Wynoś się — mierzyli się przez chwilę dokładnie tym samym spojrzeniem. Spojrzeniem przepełnionym nienawiścią. Nim w końcu czarny Wilk rozpłynął się w powietrzu, pozostawiając pokój pusty. Cichy stukot pazurów tuż za nim, zwrócił na siebie jego uwagę.
Radzisz sobie coraz lepiej, chłopcze.
Miękki, delikatny głos wypełnił jego uszy w sposób niesamowicie znajomy, lecz zarazem tak odmienny. Nadal nie był w stanie przyzwyczaić się do końca do jego obecności. Zwrócił się w jego kierunku zatrzymując ciepłe spojrzenie na dużym śnieżnobiałym wilku o złoto-niebieskich ślepiach.
Nie lubię, gdy tak do mnie mówisz.
Wymamrotał rozcierając kark dłonią. Wilk zaśmiał się krótko i usiadł na ziemi, owijając łapy nienaturalnie długim ogonem.
Nie lubisz, gdy mówię do ciebie "chłopcze". I nie lubisz, gdy mówię do ciebie Riley. Winchester zarezerwowałeś dla konkretnej osoby, choć nazywa cię tak wielu. Możesz być pełnoletni i decydować o własnym życiu od lat. W mych oczach jesteś jednak chłopcem, Woolfe.
Wzruszył ramionami w odpowiedzi i podszedł do szafki nocnej, dopijając do końca wodę. Tę samą, która jeszcze chwilę temu pomogła mu połknąć jedną z tabletek, z pomarańczowego opakowania.
Zjedz śniadanie. I pamiętaj, by w towarzystwie nie mówić na głos. Wnętrze twojej głowy należy też do mnie. Słyszę każde twoje słowo niezwykle wyraźnie. Nawet, gdy twoje myśli są istnym chaosem.
Oczywiście.
Nie zamierzał się z nim kłócić. Gdy tylko Biały Wilk pojawiał się w okolicy, złotookiego momentalnie ogarniał spokój. Przechodząc obok niego zawahał się przez chwilę, nim w końcu pogładził śnieżnobiały łeb racząc go krótkim uśmiechem. Dopiero po tym geście wsunął dłonie w kieszenie i opuścił pokój, idąc w stronę kuchni.
Z tego co pamiętał Jay miał nocną zmianę, powinien więc być niedługo w domu. Dean natomiast już dawno pojechał do pracy, był zatem sam. Otworzył lodówkę, przyglądając jej się z niejakim znużeniem. Skoro i tak zamierzał zrobić śniadanie, mógł je zrobić i dla wracającego z pracy Grimshawa. Lecz mimo chęci i wysiłków, nawet jeśli starał się pilnować własnych posiłków, nadal miewał z nimi spore problemy. Co chciał zjeść?
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Scar już od dłuższego czasu wpatrywał się intensywnie w drzwi pokoju, zza których dobiegał go głos chłopaka. Gdy Riley opuścił sypialnię, ten sam czujny wzrok wiódł za nim aż do samej kuchni, gdzie się zatrzymał. Choć doberman zachowywał się dużo spokojniej niż zwykle i tym razem nie wstał z miejsca, by usiąść na samym środku salonu i przytłoczyć złotookiego swoją obecnością, przyglądanie się mu świadczyło o tym, że nadal nie czuł się wystarczająco swobodnie w jego towarzystwie, nawet jeśli bywał w apartamencie dość często.
Widzę cię, zdawały się mówić nieruchome ślepia psa, zaś postawione na sztorc, szpiczaste uszy obwieszczały Winchesterowi, że słyszał wszystko i być może było to znacznie więcej niż chciałby usłyszeć. Jednak pies nadal był tylko zwierzęciem, które nie mogło wykonać ruchu tak długo, jak jego właściciel pozwalał Thatcherowi przebywać w tym domu. I tak długo, jak ten niczego złego nie robił.

― ― ― ― ― ― ― ― ―

Pierwsza zasada – gdy sprawy posuną się za daleko, myśl o czymś innym.
Łatwo powiedzieć, gdy masz przed sobą skurwiela, który właśnie wbił w ciebie nóż, a teraz płaszczył się na ziemi jak szczur, spoglądając na ciebie przez palce i błagając, żebyś nie robił mu krzywdy. Dokonał niewłaściwego wyboru, a teraz, gdy to on zaciskał palce na rękojeści, czuł, że wystarczyło niewiele, by podciął mu gardło. Tak wczesnym rankiem ulice były spokojne. Co jakiś czas dało się słyszeć przejeżdżające drogą samochody, jednak nikt nie zwracał uwagi na to, co działo się w tym zaszczanym, zawalonym śmieciami zaułku. Próbował myśleć o czymś innym, jednak mając przed sobą tę parszywą mordę, myślał tylko o dławiącej krwi wypływającej ustami, a ciężar noża w ręce stawał się coraz bardziej przyjemny. Nawet drżenie rannej ręki przestało mu przeszkadzać. Przypominało o tym, co powinien zrobić.
Ale nie możesz.
P-proszę, proszę... przepraszam.
Ludzie stają się zadziwiająco grzeczni, gdy znajdą się po niewłaściwej stronie ostrza (i gdy podeszwą miażdży im się palce u dłoni). Ciemnowłosy czuł mimowolne obrzydzenie, choć nie dało się ukryć, że z początku leżący na ziemi mężczyzna próbował walczyć zaciekle, choć był tylko cholernym desperatem, szukającym łatwego zarobku. Przywykł do myśli, że samotnie przechadzający ulicami ludzie, srali pod siebie na widok – zważył nóż w dłoni – takich zabawek i z miejsca opróżniali zawartość swoich portfeli.  Rzadko kiedy te groźby stawały się realne, chyba że ich do tego zmuszono.
Pierdoleni bezdomni. Powinni trzymać ich pod kluczem w przytułku.
Pro--
Łup.
Głos mężczyzny z miejsca przerodził się w paskudny kaszel, gdy czubek ciężkiego buta z dużą siłą wbił się w jego brzuch. Nieruchome, wręcz martwe spojrzenie ciemnowłosego, w momencie odzyskało żywszy blask. Musiał zrobić cokolwiek, by odsunąć od siebie myśli o tym, co jeszcze mógł z nim zrobić. Cofnął się o krok, uważnie przyglądając się mężczyźnie, który kaszląc i jęcząc z bólu zaczął gramolić się z ziemi, raz po raz zerkając na szarookiego, jakby sprawdzał, czy dostał faktyczne przyzwolenie na ucieczkę. Nie wyglądało na to, by wciąż zamierzał walczyć, choć Jay'owi przemknęło przez myśl, by wepchnąć mu do gardła banknot.
Jesteś... nienormalny... ― odparł zasapany, już zaczynając się oddalać. Widocznie uznał, że obelga może sprowokować chłopaka jeszcze bardziej, jednak on pozostał na swoim miejscu, odprowadzając go wzrokiem do momentu, w którym zniknął za rogiem jednego z budynków.
Odetchnął głębiej i otarł kciukiem mrowiący kącik ust. Przez jakiś czas nie ruszał się z miejsca, wcisnąwszy uprzednio obie ręce do kieszeni – tę ranną i tę, w której nadal kurczowo ściskał rękojeść noża. Potrzebował chwili, by wcześniejsze pragnienie minęło bezpowrotnie.
Na szczęście szybko udało mu się o nim zapomnieć.

― ― ― ― ― ― ― ― ―

Spóźniał się. Apartamentowiec znajdował się znacznie bliżej restauracji, w której pracowali – wystarczyło przejść jakieś dwadzieścia minut drogi pieszo tradycyjnym tempem, by znaleźć się tuż pod ogromnym budynkiem. Dlatego łatwo było dojść do wniosku, że nie był na czas. Gdy jednak od dłuższego czasu miało się do czynienia z Grimshawem, wiadomo było, że rządził się własnymi prawami. Jeśli miał ochotę, wracał do domu zaraz po pracy, jeśli nie – Bóg wie, gdzie się szlajał, jakie miejsca odwiedzał lub co go zatrzymało. Równie dobrze mógł w spokoju dopalać papierosa pod budynkiem.
Ale minęło już pół godziny.
Drzwi do apartamentu wreszcie otworzyły się, a pies momentalnie zerwał się z miejsca. Właściciel jednak ledwo mignął mu przed oczami – nie tracił czasu nawet na to, by zrzucić z siebie buty i kurtkę. Niemalże od razu skierował swoje kroki do łazienki, której drzwi zatrzasnęły się z niemałym hukiem.  
Wrzucony do umywalki nóż zabrzęczał donośnie, a zaraz po nim zza zamkniętych drzwi zaczął dobiegać przytłumiony szum wody. Nawet nie spojrzał w lustro, skupiając się na dłoni, z której woda zmywała już zarówno świeżą, jak i częściowo zakrzepłą krew. Dokładniej przecierał kciukiem i zdrapywał paznokciem trudniejsze do domycia miejsca. Chociaż rana nie wyglądała dobrze, nie wyglądał na poruszonego tym widokiem. W końcu bywało już znacznie gorzej.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Przyzwyczaił się do tego, że nigdy nie umawiali się na żadne konkretne godziny. Rileya można było określić mianem wiernego psa, który pojawiał się zawsze o umówionej porze w określonym miejscu. Nawet jeśli nie zawsze machał przy tym ogonem, starał się by jego życie choć częściowo przypominało jakiś ułożony schemat, który imitował uporządkowane życie. Przynajmniej w kwestii osób, na których w jakikolwiek sposób mu zależało.
Ryan natomiast był jak kot. Nawet jeśli wyobrażenie sobie Grimshawa w kwestii kota domowego było co najmniej absurdalne. Bliżej byłoby mu do jaguara. Tak czy inaczej, zawsze chodził własnymi ścieżkami, przy czym jedna w przeciągu sekundy mogła być zupełnie odmienna od drugiej. Prawdopodobnie jednym z niewielu stabilnych elementów w jego życiu był sam Winchester, który nie zmieniał się od wielu lat. Na samą podobną myśl zatrzymał się na chwilę, wpatrując w milczeniu w jajka, które znalazły się w jego dłoni. Lodówka zapikała w wyraźnym proteście, przypominając mu o nadal otwartych drzwiach, zupełnie jakby faktycznie mogła się rozmrozić w przeciągu minuty. Mruknął coś pod nosem i zamknął je, odkładając opakowanie na blat. Nawet jeśli podjęcie decyzji co w końcu zamierzał zjeść zabrało mu kilka minut, przynajmniej zdecydował. Ziewnął pokrótce, zerkając w bok na Scara, który nieustannie obserwował go jak jakiś niemy strażnik. Lecz wraz z pozbyciem się Czarnego Wilka, jego obecność przestała go drażnić. Co zdecydowanie nie znaczyło, że byli teraz najlepszymi przyjaciółmi. Oparł się łokciami o mebel, patrząc na zwierzę z niejakim rozbawieniem.
Nienawidzisz mnie, co? — rzucił swobodnie do psa, przekrzywiając głowę w bok. Zwierzęta nigdy go nie lubiły. Nawet jeśli on sam darzył je ciepłymi uczuciami, z jakiegoś powodu nie potrafiły go odwzajemnić. Zawsze widział w nich tę samą czujność, zupełnie jakby w bułce, którą im podawał miało znaleźć się szkło. Rozrywające im żołądek i zalewające podłogę krwią. Widział podobny widok wiele razy, lecz wyłącznie w swojej głowie. Nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby coś podobnego wydarzyło się naprawdę.
Otworzył siatkę z wcześniej wyciągniętą szynką i kucnął wyciągając ją w stronę Scara z cichym cmoknięciem. Ciężko było stwierdzić jak realne były jego szanse na to, że faktycznie podejdzie. Postanowił jednak spróbować, by zatopić ten topór wojenny pomiędzy nimi, nawet o jeden drobny centymetr. Jeśli jednak pies nawet nie drgnie, po prostu odwróci się z westchnięciem w stronę kuchni i zajmie śniadaniem. Ta sama szynka znajdzie się na patelni, wraz z rozgrzanym wcześniej olejem i zaskwierczy cicho, wypełniając kuchnię całkiem przyjemnym zapachem. Nawet dla kogoś z naturalnym wstrętem do jedzenia.
My nie pogardzimy.
Biały Wilk machnął długim ogonem, owijając go wokół kostki Winchestera.
Z pewnością. Wilki są znane z niesamowitego apetytu.
Którego nie przejawiasz. Jestem jednak pewien, że drzemie gdzieś w tobie. Bardzo głęboko.
Parsknął cicho śmiechem nad patelnią, kręcąc na boki głową. Nieznaczne powątpiewanie i rozbawienie, które wyczuł w głosie mary, skutecznie udzieliło się jemu samemu. Było zresztą odbiciem jego własnych emocji i podejścia do tejże właśnie sprawy.
Huk.
Mimowolnie drgnął i przymknął oczy z cichym syknięciem, gdy łopatka uderzyła o patelnię, a rozgrzany olej bryzgnął na jego dłonie. Zerknął na nie, momentalnie przechodząc nad zlew, by wsunąć je pod strumień zimnej wody. Nie było to jednak coś, co miało zostawić po sobie jakikolwiek długotrwały ślad. Jedynie kilka drobnych zaczerwienień, które zapewne zejdą w przeciągu najbliższej godziny. Przykręcił nieco kuchenkę indukcyjną, by nie spalić szynki i ruszył w ślad za Ryanem (bo kto inny przemknąłby przez własne mieszkanie jak huragan, bez słowa?) pukając krótko do drzwi łazienki.
Jay — zaczął nieco donośniejszym głosem, by przekrzyczeć szum wody i upewnić się, że go usłyszy — będziesz jadł śniadanie?
Nie zamierzał wchodzić do środka. Z kilku powodów.
Po pierwsze, zasada nie mieszania się do swoich wzajemnych spraw bez wcześniejszej zgody drugiej osoby była podstawową zasadą.
Po drugie, nawet jeśli nacisnąłby na klamkę, mogłoby się okazać że zdążył je już zamknąć na zamek i wyszedłby wtedy na wkurwiająco wścibską osobę, czego wolałby uniknąć.
Po trzecie, Grimshaw znalazł się właśnie w miejscu będącym istnym królestwem luster. Tych samych, których Riley unikał jeszcze bardziej zapalczywie niż bójek. Do tej pory. Stukot pazurów nie zwrócił na siebie jego uwagi, nie dostrzegł więc, że Biały Wilk spojrzał na niego pomrukując coś cicho pod nosem. Nawet jeśli sam dźwięk był dla niego równie wyraźny co własny oddech.
Patelnia.
Przypomniał krótko, by upewnić się, że chłopak nie zamierza stać tu kolejnych pięciu minut.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
„Nienawidzisz mnie, co?”
Uszy dobermana drgnęły nieznacznie pod wpływem głosu złotookiego. Nie można było się spodziewać, że pies da mu jakąkolwiek odpowiedź, choć ciemne oczy wpatrzone w chłopaka zdawały się rozumieć więcej niż na to wskazywało. Kiedy Winchester wyciągnął kawałek wędliny w jego stronę, zadarł lekko pysk, a nozdrza poruszyły się z zainteresowaniem wyłapując zapach mięsa. Oblizanie się było w tej sytuacji odruchem bezwarunkowym, jednak czworonóg wyraźnie nie wiedział, jak powinien zareagować w tej sytuacji. Kiedy Grimshaw przyrządzał jedzenie, kuchnia była dla niego miejscem zakazanym. Nie dostawał jedzenia z ręki – nawet najdrobniejsze przysmaki lądowały w misce, do której musiał się przyzwyczaić. Teraz jednak powoli podniósł się z ziemi, stawiając pierwszy krok przed siebie, potem kolejny i kolejny.
Zatrzymał się jednak w połowie salonu, jakby wykorzystał już całą długość niewidzialnego łańcucha. Smukły zad opadł na ziemię, gdy psisko usiadło wyprostowane. Sterczące uszy na moment odchyliły się do tyłu i przylgnęły to czaszki, a skóra na pysku Scara zmarszczyła się, choć nawet nie zdążył wyeksponować kłów, zanim wszystko wróciło do poprzedniej normy. Była to tylko krótka oznaka braku zaufania.
Co jeśli próbował go wrobić?

― ― ― ― ― ― ― ― ―

Kroki zdążyły go uprzedzić o tym, że Winchester był coraz bliżej. Mimo zamkniętych drzwi słyszał zarówno jego, jak i stukanie pazurów Scara o podłogę, choć pies zatrzymał się w odległości od drzwi, mimo że wyglądał na zaniepokojonego – tak jednak czuł się za każdym razem, gdy jego właściciel wracał do domu, niosąc na sobie obcy zapach przemieszany z gryzącą wonią krwi. Jego krwi.
Zignorował ich w pierwszym momencie, uparcie wpatrując się w otwartą ranę, która teraz stanowiła centrum jego dłoni. Powoli zgiął palce i rozprostował je, wyraźnie czując nieprzyjemnie rozciągającą się przy tym skórę. Było to jedno z gorszych miejsc, w które mógł przyjąć nagły cios, ale przynajmniej nie wymagało niechcianej wizyty w szpitalu. Nikt nie uwierzyłby, że jego stan był wynikiem nieszczęśliwego wypadku w kuchni. On też nie miał w zwyczaju robić z siebie kretyna.
Pukanie.
„Jay, będziesz jadł śniadanie?”
Szum wody momentalnie ucichł, ale Ryan z początku nawet nie zerknął w stronę drzwi. Wchodząc tu, nie przekręcił zamka, jakby instynktownie wiedział, że Thatcher nie odważy się zajrzeć do środka. Zrobiłby to tylko wtedy, gdyby był pewien, że jest bardzo źle. A przecież nie było – przynajmniej już nie. Jakby na potwierdzenie własnych wniosków, uniósł wzrok na lustro. Srebrne tęczówki najpierw przyjrzały się zakrwawionym wargom, które przetarł nadal wilgotną ręką, na koniec ścierając końcówką języka resztę żelazistego posmaku. Skaleczoną lekko brew, potarł opuszką kciuka.
Nie odpowiadał, ale w końcu nie minęła nawet minuta.
Woda znów zaszumiała, ale tylko na chwilę, gdy ostatni raz opłukał ręce i osuszył je ręcznikiem, na którym już po chwili zacisnął krwawiącą rękę, zanim otworzył drzwi tuż przed nosem Starra, odsłaniając wnętrze łazienki. Gdyby tylko zajrzał do środka ponad jego ramieniem, dostrzegłby ostrze spoczywające w umywalce, jakby od teraz było upiornym elementem wystroju wnętrza, choć ciemnowłosy nie wyglądał, jakby ta zmiana znacząco wpłynęła na jego życie – które zdaje się, że przy odrobinie nieszczęścia mogło dobiec dziś końca – choć z jakiegoś powodu zatrzymał się w samym progu, w milczeniu przyglądając się twarzy Woolfe'a z jak zawsze nieodgadnionym wyrazem. Kompletnie nieskrępowany tym, że z odległości metra nie dało się ukryć, że patrzył na niego dłużej niż było to konieczne ani tym, że jego własna twarz prezentowała się niewyjściowo.
Winchester. Nieodmienna część codzienności. Zabawne, że w takim momencie zadaje ci tak błahe pytania. Nie stałby tutaj, gdyby wiedział o czym dzisiaj myślałeś.
Nie jestem głodny ― odezwał się wreszcie, jakby doskonale wyczuł moment, w którym należałoby zadać pytanie, czy wszystko w porządku. Momentalnie zerwał kontakt wzrokowy, zamykając za sobą drzwi. Dopiero teraz wrócił do przedsionka, żeby pozbyć się  narzuconej na ramiona kurtki i butów, starając się operować głównie zdrową dłonią.
Pies udał się za nim, uważnie śledząc każdy jego ruch, jakby w obawie, że za chwilę coś mogło się stać. Powlókł się za szarookim nawet, kiedy ten skierował się do wysepki kuchennej, by z jednej z szafek wyciągnąć nieśmiertelny już zestaw bandaży, plastrów i wszystkiego, co miało zastąpić konfrontację z pielęgniarkami, który wylądował na stole.
Mógłbyś oszczędzić mu tego widoku przy jedzeniu.
Nie jest dzieckiem.
Wypuścił z palców brudny ręcznik, odwracając rękę wewnętrzną stroną do góry.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Pią Wrz 15, 2017 10:34 pm
Drzwi otworzyły się gwałtownie w momencie, gdy kompletnie się tego nie spodziewał. Biały Wilk cofnął się z krótkim warknięciem, podobnie jak sam Winchester, choć ten oszczędził sobie wszelkich dodatkowych dźwięków. Nie udało mu się jednak ukryć nieznacznego skrzywienia, które dodatkowo oszpeciło jego twarz, gdy tęczówki napotkały na swej drodze lustro. Wykrzywione w nim odbicie dotarło do niego wyłącznie przez ułamek sekundy, lecz nawet ten krótki moment całkowicie wystarczył, by czarne dłonie wystrzeliły ze szklanej powierzchni w towarzystwie przeraźliwego wrzasku. Jazgotu, który rozrywał jego bębenki od środka, wwiercając się w czaszkę nie z zamiarem lekkiego uszkodzenia jej, a strzaskania na drobne kawałeczki. Wykrzywione nienaturalnie odbicie, którego po tylu latach nie był już nawet w stanie całkowicie rozpoznać, zniknęło z zasięgu jego wzroku, gdy szarpnął głową w bok, zasłaniając oczy dłonią.
Wcześniejszy warkot Białego Wilka ostatecznie wydobył się i spomiędzy jego własnych warg. Jak widać nawet pomimo wcześniejszych chęci, nie udało mu się w pełni opanować negatywnego odruchu. Trwał tak przez krótką chwilę, stopniowo dochodząc do siebie, choć serce nadal tłukło się w jego piersi, wyraźnie podkreślając tym samym własny protest na zaistniałą sytuację. Nie mógł za każdym razem oczekiwać od Jaya, że będzie brał pod uwagę właśnie tę konkretną przypadłość, która potrafiła mu napsuć krwi w każdym momencie, niezależnie od okoliczności. Bowiem to właśnie ona sprawiała, że Woolfe stawał się osobą całkowicie samolubną, nie zwracającą kompletnie uwagi na nic innego za wyjątkiem własnego cierpienia. Nie zdawał sobie sprawy jak wiele czasu minęło, nim w końcu przesunął się o krok w prawo, podnosząc wzrok złotych tęczówek na Grimshawa. Jeszcze przez dłuższą chwilę dochodził do siebie, nie potrafiąc do końca ukryć własnej niestabilności psychicznej po tym drobnym incydencie. Nienawiść, złość, szczątkowe ślady strachu przywodzącego na myśl zaszczutego psa. Aż w końcu jego wzrok złagodniał przybierając tę samą formę co zawsze. Dopiero wtedy obejrzał go od góry do dołu, zupełnie jakby dopiero w tym momencie dotarło do niego, że coś wyraźnie się zmieniło. Jego dłoń drgnęła nieznacznie w doskonale znanym mu odruchu. Samo uważniejsze przyjrzenie się z bliska nowym rozcięciom, otarciom i siniakom całkowicie mu nie wystarczyły. Chciał dodatkowo odgarnąć jego włosy, by mieć lepszy widok na każde, nawet najmniejsze zadrapanie. Zatrzymać opuszek palca tuż przy linii rany, by odpowiednio ją zrobił.
Nie zrobił tego jednak.
Jego palce zgięły się nieznacznie, zaraz ponownie prostując, choć ruch ten był na tyle delikatny, by bez problemu mógł umknąć innym za wyjątkiem samego Rileya. Wilk podszedł bliżej, wymijając siedzącego Scara i pociągnął go łagodnie za materiał ubrania.
Woolfe. Kuchnia.
Krótkie upomnienie zgrało się idealnie ze słowami wypowiedzianymi przez Jaya.
"Nie jestem głodny."
Kiwnął powoli głową, odwracając się w tym samym momencie, w którym drzwi trzasnęły, odcinając go całkowicie. Od luster. Od pełznących w jego stronę dłoni. Dłoni, które chciały zacisnąć się nie tylko na jego własnym gardle. Odwrócił się powoli w tył, zatrzymując spojrzenie na barkach Jaya. Ruszył w ślad za nim, skręcając jednak w odpowiednim momencie, by zamiast do przedsionka, udać się w stronę kuchni. Doskonale wiedział, że szatyn nie chciał, ani nie potrzebował żadnej pomocy z jego strony. Mimo to gdy dotarł do patelni z wcześniej przygotowywanym przez siebie jedzeniem, dodatkowo przykręcił kuchenkę na jedynkę, zaprzestając tym samym dalszego jego przygotowywania. Oparł się plecami o blat, zakładając ręce na klatce piersiowej i utkwił wzrok w szarookim, który wyciągnął potrzebne sobie przyrządy, nie zwracając na niego najmniejszej uwagi. Mruknął coś pod nosem, początkowo nie wykonując jednak nawet kroku w jego stronę.
Wystarczył jednak jeden ruch, by wszystkie jego postanowienia runęły. Podszedł do niego spokojnym krokiem i uniósł jedną z rąk przyozdobionych na terenie mieszkania tym samym czystym bandażem co zawsze, łapiąc go stanowczo za nadgarstek. Nawet jeśli jego rany już od dawna nie były świeże, ani nie toczyły świeżej krwi, pozostawały nieprzyjemnym śladem jego przeszłości, którego ukrycie gwarantowało mu zbyt wielki komfort psychiczny, by mógł z niego zrezygnować. Zwłaszcza przy podejściu samego Jaya.
Przyjrzał się uważniej zdobytej przez niego ranie. Na jego twarzy nie drgnął nawet jeden pojedynczy mięsień, gdy podniósł na niego wzrok przez dłuższą chwilę patrząc na niego w milczeniu. To co dla wielu wydałoby się wyjątkowo krępującą sytuacją, w ich przypadku zdawało się być całkowicie normalne.
Nie możesz tego po prostu zabandażować, Jay — powiedział zerkając raz jeszcze w stronę wyciągniętych przez niego bandaży. Westchnął krótko uwalniając jego nadgarstek z własnego uścisku, nim schylił się w stronę tej samej szafki. Standardowa czerwona apteczka uderzyła lekko o blat, gdy złotooki nachylił się nad nią grzebiąc przez chwilę w zawartości, nim wyciągnął igłę i nić chirurgiczną.
Usiądź. Pomogę ci to zszyć. Jestem pewien, że dałbyś radę zrobić to sam, ale w przeciwieństwie do ciebie mogę w tym momencie używać obu rąk. Dzięki czemu zdecydowanie tego nie spierdolę — mruknął ponownie zawieszając na nim wzrok. Nawet jeśli w przypadku Grimshawa ciężko było mówić o robieniu czegokolwiek na siłę, gdy przychodziło co do czego, Woolfe był cholernie uparty. Nieraz i nie dwa usłyszał przez to, że jest niczym wyjątkowo bolesny wrzód na dupie.
Nie będę ci proponował znieczulenia. Tym bardziej, że i tak prawdopodobnie mamy na stanie wyłącznie alkohol. Choć dla kogoś z twoim doświadczeniem, nie powinno stanowić to problemu — mruknął z przekąsem, nawlekając sprawnie nić chirurgiczną na igłę. W końcu nie był to jego pierwszy raz, gdy udzielał mu podobnej pomocy. Nawet jeśli w stanowczej większości przypadków to właśnie samemu sobie zszywał rany na udzie czy wyjątkowo upierdliwy łuk brwiowy. Nienawiść do szpitali zdecydowanie była jedną z rzeczy, która łączyła ich obu.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Widzisz? Nie powinno cię tu być.
Gwałtowne reakcje Winchestera nie były w stanie umknąć uwadze ciemnowłosego – znajdując się tak blisko pod ostrzałem spojrzenia srebrzystych tęczówek, wydawał się obnażony bardziej niż kiedykolwiek. Grimshaw nie wierzył jednak, by to jego widok sprawił, że chłopak cofnął się i odwrócił wzrok, jakby kazano patrzeć mu na wyjątkowo paskudną torturę. Widział ciemnowłosego w znacznie gorszym wydaniu, a Ryan – sądząc po tym, co udało mu się zobaczyć w obliczu w lustrze – równie dobrze mógłby ujść za kogoś, kto zwyczajnie poszturchał się z jakimś kumplem, który bynajmniej nie rzuciłby się na niego z nożem.
Wiedział, że chodziło o coś zupełnie innego.
Już wtedy powinien był zamknąć drzwi, a mimo tego po prostu obserwował złotookiego, jakby w tym momencie było to znacznie ważniejsze niż wygoda Thatchera. Zupełnie jakby niezaglądanie do łazienki ponad jego ramieniem wydawało mu się dziecinnie proste – w końcu wystarczyło, by patrzył na niego albo w odpowiedniej chwili opuścił wzrok na ziemię. Nawet warknięcie nie skłoniło go do obejrzenia się za siebie – nie był w stanie zobaczyć łazienki oczami Riley'a. Wiedział, że poza znajomymi kafelkami, znajomą kabiną prysznicową i niezmiennie wiszącym na ścianie lustrem, nie dostrzeże tam niczego niepokojącego. To coś siedziało w jego głowie, a Jay przez moment przypominał kogoś, kto próbuje do niej zajrzeć, nie przejmując się tym, co w niej znajdzie.
Uciekaj, głupia owco.
Bez większych oporów wycelował wzrok w złote tęczówki chłopaka. Wyglądało to tak, jakby jego wzrok przez cały czas utkwiony był w idealnie wymierzonym punkcie i trwał tam nieruchomo, czekając na odpowiednią chwilę, w którym spojrzenie Thatchera zwyczajnie wpadnie w pułapkę. W tej jednej chwili zdawało się, że przydługa grzywka była w tej sytuacji jego jedyną tarczą, przez którą znacznie trudniej było odczytać przetaczające się przez niego emocje. Nie znaczyło to, że pozostał na nie kompletnie ślepy, a przynajmniej nie dał tego po sobie poznać, co w najgorszym przypadku mogło doprowadzić do frustracji. Mało kto – albo i prawie nikt – nie wytrzymałby tego bez zadania choćby jednego pytania.
On nie zadał żadnego.
Ciekawe.
Zamek błyskawiczny niewielkiej torby, w której znajdowały się przybory do pierwszej pomocy, wydał z siebie charakterystyczny dźwięk, który zdawał się ponieść echem po ogromnym pokoju. Milczenie sprawiało, że apartament wydawał się wyjątkowo cichy, mimo że było ich dwóch. a w pobliżu znajdował się też pies, co można było nazwać już tłumem.
W sam środek linii życia – przy takich wrażeniach i tak za długo nie pożyjesz.
Zignorował ten komentarz, sięgając do torby i choć kątem oka zdołał dostrzec zbliżającego się Starra, nie zwrócił na niego większej uwagi, spodziewając się raczej, że jak gdyby nigdy nic usiądzie przy stole i nie będzie ingerował w jego stan bez wyraźnego polecenia wyraźnej prośby.
Nie umiesz prosić.
Gdy tylko poczuł ciepły uścisk na swoim nadgarstku, uniósł wzrok na złotookiego, który teraz na własnej skórze mógł odczuć ledwo wyczuwalne ruchy, gdy lewa dłoń ciemnowłosego delikatnie drżała, jakby mierzyła się z bólem poza stanem jego świadomości. W końcu sam szarooki nawet się nie zająknął, a to, co odczuwał można było przyrównać do drażniącego łaskotania czy swędzenia, którego mógł pozbyć się jedynie poprzez opatrunek.
Scar mimowolnie wydał z siebie zduszony warkot, choć nie ośmielił się podejść bliżej Winchestera, który dobrowolnie kładł ręce na jego właścicielu. Pies był jednak o tyle zniecierpliwiony, że gdyby nie wpojone zasady, już teraz robiłby wszystko, by zmusić chłopaka do odsunięcia się. To moje, nie ruszaj – mówiły ciemne ślepia, które teraz spoglądały na niego ostrzegawczo, mimo że był zajęty przyglądaniem się ranie.
„Nie możesz tego po prostu zabandażować, Jay.”
Kwestia estetyki ― mruknął, zajmując miejsce przy stole. Wiedział, że mógł to zrobić, choć rana goiłaby się znacznie wolniej, a ślad po niej przypominałby paskudną szramę, a nie o wiele bardziej znośne dla oka podłużne zgrubienie na skórze. Miejsce to było jednak na tyle dyskretne, że nie odczuwał większej różnicy. Z jakiegoś powodu Ril nie usłyszał jednak ani słowa protestu, jednak żaden pojedynczy mięsień na twarzy szatyna nie wskazywał też na to, by miał doczekać się przejawów wdzięczności.
To była jego decyzja.
Przerabiali to na tyle często, że...
To zanim staniesz się jeszcze bardziej upierdliwy, Winchester. ― Ryan ułożył dłoń na ręczniku, wyciągając rękę tak, by Woolfe nie miał większych problemów z próbą niespierdolenia tej roboty. Zazwyczaj wszystko przebiegało zupełnie inaczej, jednak tym razem przełamał rutynę, nawet jeśli nie popierał tego, że prefekt robił wszystko, by... co?
Uzależnić go od siebie?
Czuć się potrzebnym?
Nabijać kolejne przysługi, które mu wyświadczył na liście długów?
„Nie będę ci proponował znieczulenia.”
Nie boli mnie ― rzucił zupełnie odruchowo, a jego głos brzmiał tak, jakby przez ten moment był myślami gdzieś dalej. Choć szare tęczówki przez dłuższy czas w zastanowieniu taksowały piegowatą twarz, jakby szukały odpowiedzi na kolejno zadawane pytania, wreszcie skupiły się na trzymanej w rękach igłę. Zamierzał śledzić każdy jej ruch, nawet jeśli Thatcher zawsze obchodził się z nią z dziwnym wyczuciem. ― Mogłeś zająć się śniadaniem, a ponieważ nie rozumiem, dlaczego tego nie zrobiłeś, może tym razem powinienem ci przeszkadzać? ― słowa pozbawione wyrazu opuszczały jego usta, brzmiąc tak, jakby właśnie opowiadał o czymś zwyczajnym, a nie deklarował, że zamierza dla odmiany odegrać rolę kłopotliwego pacjenta. Nie sposób było odgadnąć, czy w tym momencie się z nim droczył czy rzeczywiście zamierzał wytrącać go z równowagi – tym bardziej, że przez cały czas wpatrywał się w lśniącą igłę, która przy odrobinie nieuwagi mogła wbić się w jego dłoń znacznie głębiej niż powinna.
Z twoim doświadczeniem nie powinno stanowić to problemu.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Nie mógł powiedzieć, że warczenie Scara w żaden sposób go nie obeszło. Nawet jeśli w jego sercu nigdy żadne zwierzę nie dało rady zaszczepić strachu - czym w końcu był jeden szczerzący przez kilka minut kły doberman w porównaniu z Czarnym Wilkiem, który przez wiele lat zmieniał jego życie w istne piekło? - nie podobało mu się to, jak pies na niego reagował. Niezadowolenie dość skutecznie udzielało się i białej marze, która odsłoniła kły, prychając pogardliwie. Dwa kroki wystarczyły, by znalazła się tuż obok dobermana, węsząc przy jego pysku z niezadowoleniem wymalowanym w oczach tak wyraźnie, że zdawało się ono przybrać materialną formę.
Traktuje go jak swoją własność. Zapomina, że jest tylko zwykłym psem.
Zostaw go w spokoju. Scar jest dużo inteligentniejszy niż ci się wydaje, martwi się o Jaya.
Mimo własnych słów, nie mógł się powstrzymać przed rzuceniem krótkiego spojrzenia w stronę psa, zupełnie jakby samym tym krótkim gestem, który nie trwał nawet sekundy, chciał pozbyć się go z kuchni. Szycie nie należało do jego ulubionych czynności, a wszelkie zbędne rozpraszające go czynniki zdecydowanie nie poprawiały mu humoru. Przeniósł spojrzenie na Jaya, kompletnie ignorując słowa o kwestii estetyki.
Mógłbyś? Czuję się jak dzieciak obserwowany zza ściany przez ojca jego dziewczyny podczas ich pierwszego razu — mruknął z nieznaczną nutą dezaprobaty. Nie było wątpliwości, że odwoływał się do psa, który w tym momencie zdecydowanie powinien znaleźć się w salonie. Doceniał jednak, że Grimshaw nie protestował w żaden inny sposób, który dodatkowo utrudniłby mu całą tę sytuację.
"To zanim staniesz się jeszcze bardziej upierdliwy, Winchester."
Cóż za niezwykły pokaz wspaniałomyślności, paniczu Grimshaw — odpowiedział zgryźliwie, odkładając igłę wraz z przewleczoną przez nią nicią chirurgiczną na blat. Jedna z uwolnionych od wszelkich przedmiotów dłoń ruszyła w górę, by złapać Jaya dwoma palcami za podbródek i obrócić jego twarz nieznacznie w obie strony. Przynajmniej nie wyglądało na to, by musiał dodatkowo zszywać mu łuk brwiowy. Nie odezwał się ani słowem, gdy puścił go i raz jeszcze zajrzał do apteczki. Środek dezynfekujący, kawałek materiału. Nie chciał używać waty ani ręcznika, by uniknąć wszelkich ewentualnych drobinek w ranie. Gaza byłaby najodpowiedniejsza...
Znalazł ją.
"Nie boli mnie."
Wiem, Jay — powiedział nieznacznie przyciszonym tonem, wyraźnie skupiony na swoim zadaniu. Do tego stopnia, by przywiązywał w tym momencie nieco mniejszą uwagę do ich konwersacji. Biały Wilk odpuścił wcześniejsze obserwacje patrząc w milczeniu na Winchestera.
Zawołaj mnie, gdybyś potrzebował mojej pomocy, chłopcze.
Dziękuję.
Mara kiwnęła krótko łbem rozpływając się w powietrzu, pozostawiając ich w ten sposób samym sobie.
"(...) może tym razem powinienem ci przeszkadzać?"
Uznaj, że przeszkadzasz mi przychodząc z rozpieprzoną dłonią. Nie wiem co robiłeś Jay i nie będę cię o to pytał, ale proszę cię, zamknij się i pozwól mi zszyć to w milczeniu. Nie zamierzam rezygnować ze śniadania, zjem jak skończę — z początku ujął delikatnie jego dłoń, w sposób który niesamowicie kłócił się z jego ostrym tonem. Przyglądał jej się przez chwilę, nim odkręcił zębami butelkę ze środkiem dezynfekującym, polewając ją ostrożnie. Odstawił ją na blat i przetarł ostrożnie ranę gazikiem, choć dało się wyczuć, że wcześniejszy uścisk zmienił się w silny i dużo bardziej stanowczy. Nawet jeśli był prawie pewien, że Ryan jedynie się zgrywał sugerując rolę trudnego pacjenta, ciało nadal potrafiło drgnąć w naturalnym odruchu pod wpływem drażniącego płynu. Poczekał chwilę, by piana wypłynęła ze środka wraz z ewentualnymi bakteriami, nim podniósł wzrok na twarz Jaya.
Żadnego szkła, ani odłamków? — upewnił się, doczyszczając ranę do końca, nim w końcu igła błysnęła nieznacznie w świetle słonecznym wpadającym do kuchni przez duże okna z salonu, gdy uniósł ją ku górze. Nie musiał się już dłużej przyglądać ranie. Oczyszczając ją, doskonale był w stanie ocenić jej głębokość.
Postaraj się nie ruszać dłonią, Jay — uprzedził go, nim igła przebiła jego skórę, zaraz wychodząc z drugiej strony rany i złączyła jej zewnętrzny brzeg pierwszym szwem. Przeciągnął go spokojnie, by upewnić się że odpowiednio ją zasklepił, nim kolejny raz ostra krawędź wbiła się we wrażliwe ciało na dłoni, pozostawiając po sobie kolejną nić. Jak na samouka trzeba było przyznać, że po tylu latach szło mu to całkiem sprawnie.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
„Mógłbyś?”
Zerknął przelotnie na dobermana, którego bojowa i czujna postawa nie była zaskakującym widokiem. Pies za każdym razem próbował zachowywać się w zapobiegawczy sposób, jakby każda zbliżająca się do niego osoba mogła za chwilę okazać się wrogiem. Możliwe, że podzielał nastawienie Grimshawa do świata – ciemnowłosy w zasadzie nigdy nie ufał nikomu do końca. Mogło minąć wiele dni, miesięcy, a nawet lat, a osoby, które znosiły jego towarzystwo przez ten długi czas, nadal mogły napotkać na ten sam zimny mur, przez który próbowały się przebić, nie pozostawiając na nim nawet rysy.
Czy aby na pewno?
Może według niego masz równie złe intencje i próbuje dać mi to do zrozumienia ― rzucił mrukliwie, zawieszając na chwilę głos, jakby czekał na potwierdzenie lub zaprzeczenie tej teorii przez Thatchera. Wiedział jednak, że w większej mierze pies zachowywał się tak z czystej zazdrości, choć faktycznie już nieraz dało się zauważyć, że to właśnie złotookiego traktował z największym dystansem. ― Scar ― wypowiadając imię psa, przybrał odpowiedni ton, by ten od razu zwrócił na niego swoją uwagę. Mięśnie psa, które jeszcze przed chwilą zdawały się mocno napinać pod pokrytą krótką sierścią skórą, nagle rozluźniły się, choć zwierzę już wiedziało, że zrobiło coś nie tak – to wyjaśniało, że jak za sprawą magicznej sztuczki umysłowej, stało się znacznie bardziej uległe. ― Na  miejsce.
Wykonał krótki gest zdrową dłonią i wiedział, że nie będzie musiał powtarzać się drugi raz, nawet jeśli czworonóg zaczął wycofywać się dość niechętnie. Nic dziwnego, skoro wolał być w pogotowiu, gdyby igła w rękach Starra nagle mu się omsknęła.
Ktoś tu przekracza granicę.
Jay zachował się wyjątkowo cierpliwie, jak na kogoś, kogo podbródek znalazł się w niespodziewanym uścisku. Poczuwszy dotyk na swojej twarzy, natychmiast uniósł spojrzenie na Riley'a i choć jego głowa najpierw przekręciła się w jedną stronę, a następnie w drugą, oczy przez cały czas śledziły go uważnie, gdy beznamiętne tęczówki analogicznie przesuwały się w stronę odpowiednich kącików.
Nie tak niezwykły, jak twój pokaz... troski, Winchester ― odparł, w trakcie zamyślając się na moment, jakby potrzebował chwili na znalezienie odpowiedniego słowa, nawet jeśli miało służyć wyłącznie odbiciu piłeczki i dało się dosłyszeć w nim niewielką dozę sarkazmu, nawet jeśli prefekt rzeczywiście zachowywał się opiekuńczo w stosunku do innych ludzi, mimo że przejawiał to na swój ośli sposób.
Nie sądził, że jego mała groźba – choć osobiście wolał nazwać to obietnicą – częściowo wyprowadzi chłopaka z równowagi. Uniósł brew, co wyglądało tak, jakby z początku nie zrozumiał co było powodem przybrania bardziej stanowczego tonu, choć w rzeczywistości bardziej zastanawiało go, czy Thatcher sądził, że powstrzyma go w sposób, który sprawdzał się głównie na Sawyersie i Skylerze, którzy zapędzali się za daleko.
Nie mogę tak uznać. ― To, że Winchester siedział przed nim z igłą, nie było jego winą, zważywszy na to, że od początku nie zamierzał go w to mieszać ani – jak to ujął – przeszkadzać mu swoją rozpieprzoną dłonią. ― Kto powiedział, że będę się odzywał? ― spytał, bynajmniej nie zamierzając dawać po sobie poznać, że poczuł cokolwiek albo udawać, że zabolało go tak bardzo, że nie mógł utrzymać ręki w miejscu.
Gdy tylko środek do odkażania dostał się do jego rany, jego twarz nawet nie drgnęła. Przerabiał to tak wiele razy, że potrafił stłumić wszelkie odruchy związane z nieprzyjemnym szczypaniem, nawet jeśli palce krwawiącej dłoni zgięły się nieznacznie, jakby właśnie przymierzały się do całkowitego zaciśnięcia się w pięść w akcie obrony. Stłumił jednak ten odruch, gdy krótkie paznokcie lekko zaczepiły się o bandaż na nadgarstku Winchestera i na nowo rozprostował je luźno, przesuwając palcami po białym materiale, zanim całkowicie zerwał z nim kontakt.
„Żadnego szkła, ani odłamków?”
Nie upadłem na szkło. A nóż ciężko ułamać ― stwierdził, jakby było to coś oczywistego. Jednak tym razem Winchestera nie było w pobliżu – nie mógł wiedzieć, co wydarzyło się naprawdę ani tego, że gdyby nie wystarczająco szybka reakcja, możliwe, że musiałby zszywać go w innym miejscu. W najgorszym wypadku byłoby już za późno na jakąkolwiek interwencję.
Osunął się wygodniej na krześle, starając się nie poruszyć ręką. Wyglądało na to, że jednak zamierzał dostosować się do polecenia, puszczając w niepamięć wcześniejszy pomysł przeszkadzania prefektowi, jakby dotarło do niego, że powinien uwzględnić obecność igły w pobliżu własnej ręki. Obserwował, jak niewielki szpikulec przechodził przez rozdzielone płaty skóry, przedostając się przez nie bez większego oporu. Jedno przeciągnięcie za drugim. I wreszcie kciuk ciemnowłosego poruszył się, przesuwając po wierzchu palców Winchestera, choć chłopach równie dobrze mógł uznać to za odruch bezwarunkowy.
Jednak nie będziesz ułatwiał mu sprawy?
Byłoby nudno.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
No patrzcie go tylko. Jeśli Jay zamierzał w ten sposób podkopać jego pewność siebie czy zwyczajnie przetestować jego intencje to wychodziło mu to raczej przeciętnie. Nie żeby za zachowaniem Rileya kryła się jakaś głębsza filozofia, która narodziła się w nim stosunkowo niedawno czyniąc z niego niebezpiecznego fanatyka. Był to raczej ten sam powód co zawsze, z tą różnicą że przynajmniej dotykając skóry Grimshawa, nie czuł już nieprzyjemnych przeskoków prądu, które zmuszały go do cofnięcia dłoni. Co nie znaczyło, że mrowienie całkowicie zniknęło. Ani, że da po sobie cokolwiek poznać.
Złe? To mało powiedziane. Wszyję ci w nadgarstek różową bransoletkę, będziesz niszczył swoich przeciwników w bójkach na dwa sposoby. Wiesz, jak się śmieją to ciężej utrzymać im nóż w dłoni — rzucił beznamiętnym tonem, nawet nie próbując wciskać do niego rozbawionej nuty, choć bez wątpienia wypowiedziane przez niego słowa miały żartobliwe zabarwienie.
W momentach takich jak ten, naprawdę cenił sobie doskonałe wytresowanie Scara. Nie spojrzał za nim. Już w chwili, gdy Ryan wypowiedział słowa 'Na miejsce', wiedział że doberman opuścił swój wcześniejszy posterunek, co całkowicie wystarczyło, by odzyskał całkowitą stabilność.
"Nie tak niezwykły, jak twój pokaz troski, Winchester."
Poruszył się nieznacznie, nie wiedząc co powinien odpowiedzieć w podobnym momencie. Jeśli Jay sądził, że był choć jeden moment, gdy Woolfe nie zastanawiał się nad tym czy w jego kwestii aby na pewno wszystko było w porządku, tym lepiej. Oznaczało to bowiem, że doskonale odgrywał swoją rolę. Nie zamierzał jednak nigdy rezygnować ze swojego charakteru nawet w stosunku do innych. Być może w większości przypadków okazywana przez niego pomoc nie szła w parze z faktyczną troską i zmartwieniem związanym z ich losem. Był to jednak jeden z doskonale znanych mu sposobów na poczucie się lepszym człowiekiem. Nie każdy miał podobne potrzeby, lecz w przypadku złotookiego, były one niezwykle głęboko zakorzenione.
"Kto powiedział, że będę się odzywał?"
Westchnął cicho, kręcąc na boki głową. W większości przypadków podobne słowa byłyby wyłącznie prowadzoną przez rozmówcę grą. Mało kto faktycznie postanowiłby wykazać się odwagą na tyle dużą, by dobrowolnie zapewnić sobie dodatkowe uszkodzenia i ból, byle zrobić komuś na złość. W przypadku Jaya nie mógł być jednak pewien. Granica jego odczuwania bólu fizycznego była na tyle wysoko ustawiona, by mógł pozwolić sobie na podobne zagrania bez większego zastanowienia. Nie żeby był osobą, która mogła podobne zachowanie krytykować. Niejednokrotnie zachowywał się w dokładnie ten sam sposób. Hipokryzja była w końcu rzeczą nadzwyczaj ludzką.
Fakt, że nie upadł na szkło był bez wątpienia pocieszający. Wyciąganie odłamków było najbardziej gównianą pracą o jaką można było się pokusić i wątpił, by był w stanie wszystko bezbłędnie usunąć. Natomiast zaciągnięcie szarookiego do szpitala byłoby rzeczą dużo trudniejszą niż zszycie jego dłoni. Druga część zdania dostarczyła mu odpowiednich informacji. Nóż, nawet dość zaniedbany, nadal był bronią dużo czystszą niż odłam szkła, gwóźdź, czy inny shit, który stosowali w zaułkach w formie broni.
Całe szczęście Ryan rzeczywiście nie utrudniał mu całego zabiegu. Nie patrzył w jego kierunku całkowicie skupiając się na swoim zadaniu. W takich przypadkach rozpraszanie się jakimikolwiek czynnikami zewnętrznymi mogło nieść wyjątkowo nieprzyjemne konsekwencje i skutki dla samego zszywającego. Trwał więc w bezruchu, pozwalając by jedyną łamiącą tę zasadę częścią były jego własne, sprawnie poruszające się dłonie. Dopóki kciuk Jaya nie przesunął się po jego palcach. Cudem udało mu się przeciągnąć igłę do końca, omijając nagłą przeszkodę, lecz gdy pociągnął nieznacznie nić, by zasklepić kolejne brzegi rany, uniósł wzrok na Grimshawa.
Postaraj się wyprostować kciuk. W miarę naturalnie, nie prostuj go zbyt mocno. Muszę dostosować odpowiednio długość szwów, żeby nie pękły przy większym rozprostowaniu dłoni, ani nie rozluźniły się przy jej ściśnięciu — powiedział spokojnie, z niezwykłą zawziętością ignorując tłukące się w jego piersi serce. Zabawne, że mając tyle lat ile miał, nadal potrafił reagować na tak głupie, nic nieznaczące i przede wszystkim przypadkowe gesty jak dwunastolatka, która zderzyła się ze swoim obiektem westchnień na korytarzu.
Opuścił na nowo spojrzenie ku jego dłoni i odsunął nieznacznie jego kciuk wolną dłonią, resztę pozostawiając jemu, by kontynuować swoją pracę, co rusz nawlekając na igłę kolejne szwy chirurgiczne. Zużył już trzy, biorąc pod uwagę długość rany, powinno się skończyć na pięciu, sześciu. Mogło być gorzej.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Większość ludzi marzyła o tym, by Grimshaw reagował normalnie. Jego odporność na wszelkiego rodzaju żarty czy gry słowne, które wśród normalnej młodzieży uchodziły za zabawne, była na tyle rozwinięta, że nawet nie musiał zmagać się z drgającymi kącikami ust. Choć jeśli chodziło o Ryana – po prostu nie próbował udawać, że coś go bawi, tylko po to, by jakkolwiek utożsamić się z resztą społeczeństwa. Towarzystwo ciemnowłosego nierzadko peszyło innych w ten najgorszy z możliwych sposobów, a biorąc pod uwagę, że w ostatecznym rozrachunku to oni czuli się bardziej zagubieni, dość szybko docierało do nich, że szarooki był raczej kiepskim materiałem na kompana do rozmów.
Winchester za to działał na zupełnie innych falach – Jay'owi trudno było stwierdzić, czy chłopak był masochistą czy zwyczajnie w na którymś etapie ich znajomości po prostu zrozumiał, że samym milczeniem i wycofywaniem się niczego nie zdziała. Szatyn może i nie zawsze udzielał mu odpowiedzi, bo i nie zawsze sądził, że było to konieczne, ale im więcej punktów odniesienia otrzymywał, tym większe było prawdopodobieństwo, że pozna się jego zdanie w danej kwestii. Choćby miało się to zakończyć dość stanowczym wyprowadzeniem drugiej osoby z błędu.
Stawiam na masochistę. Czasem szkoda mi tego dzieciaka. A ty?
Jeszcze nie mam zdania.
Jeszcze?
Nie znałem cię od tej strony ― odparł po nieznacznym milczeniu, jakby potrzebował chwili, by wyobrazić sobie siebie w podobnej sytuacji. Było ciężko, biorąc pod uwagę, że nawet w takim stanie nie dopuściłby, by jakże wyszukana tortura Thatchera doszła do skutku. Jednak tym razem bynajmniej nie chodziło o rzekomą brutalność. ― Nie sądziłem, że chowasz po kątach takie rzeczy ― dodał równie wypranym z emocji tonem, choć tym razem dało się w nim dosłyszeć wyraźną nutę znużenia, może nawet zmęczenia. Nie dało się ukryć, że po całej nocy spędzonej w pracy, nie czuł się rewelacyjnie – nie czuł się jednak na tyle zmęczony, by odczuwać wyższą konieczność zaśnięcia, ale adrenalina, którą zapewniło mu dzisiejsze starcie, stopniowo opadała, a Ryan rozluźnił się na tyle, by jego organizm przypomniał sobie o zużytych siłach. Teraz jednak mógł pozwolić sobie na chwilę relaksu – jakby nie patrzeć, znajdował się w miejscu, które mógł nazwać swoim domem. Dostanie się na najwyższe piętro apartamentowca graniczyło z cudem, jeśli pracownicy recepcji nie kojarzyli osób, które chciały dostać się do środka. W dodatku nie był sam, więc szanse na obronę rosły.
Te wszystkie myśli nieustannie przewijały się gdzieś na dalszym planie jego świadomości, wypełniając lukę, w której brakowało odpowiedzi. Spokój, który zaczynał go ogarniać paradoksalnie stawał się irytujący.
„Postaraj się wyprostować kciuk.”
Srebrne tęczówki leniwie podążyły ku twarzy Starra. Chłód z jakim obnosił się w stosunku do świata, pozwolił mu na zatuszowanie wszelkiej premedytacji we wcześniejszym geście. Wiedział, że kciuk przez cały czas utrzymany był w lekkim zgięciu, które jeszcze przed momentem nie robiło złotookiemu żadnej różnicy. Równie dobrze Riley mógł otwarcie obwieścić mu, żeby go nie dotykał, jednak dość ostrożne podejście tylko uświadomiło szatyna, że prefekt nie zdawał sobie sprawy, że to nie był przypadek.
Przecież trzymam go tak przez cały czas ― mruknął, stawiając nieznaczny opór, gdy Winchester spróbował odsunąć jego kciuk, jednak ostatecznie wyprostował go lekko i pozostawił w tej rzekomo dogodnej pozycji. Kto by pomyślał, że zepsuje mu zabawę aż tak szybko? Choć przed Grimshawem było jeszcze kilka szwów.
Ułożył zdrową rękę na karku i rozmasował go palcami, pochylając się przy tym do przodu, choć na szczęście Thatchera ranna dłoń tkwiła nieruchomo na blacie.Po tym krótkim zabiegu poruszył głową na boki, przez co kręgi strzeliły cicho, choć z tej odległości Ril był w stanie usłyszeć je aż nazbyt wyraźnie. Ryan nie zdążył przekroczyć jeszcze dzielącej ich granicy, jednak w tej pozycji odległość między nimi była znacznie mniejsza. Wystarczyło, by ciemnowłosy się wyprostował, a wszystko wróciłoby do wcześniejszej normy.
Ale tak się nie stało.
Zamiast tego złoty chłopiec już za chwilę mógł odczuć niezbyt przytłaczający ciężar na swoim ramieniu, które stało się idealną podporą dla czoła srebrnookiego, który wyglądał tak, jakby w tym jednym momencie pozwolił, by zrzucił się na niego balast całego dnia. Nie sposób było stwierdzić, czy to miał na myśli, mówiąc o przeszkadzaniu mu czy rzeczywiście był na tyle zmęczony, że w tej chwili było mu już wszystko jedno kto lub co posłuży za jego poduszkę. Ciemne kosmyki włosów – z których kilka bez wątpienia zdążyło otrzeć się o skórę na jego szyi – rzuciły wystarczający cień na jego twarz i pozbawione wyrazu oczy. Jego oddech stał się na tyle płytki, że można było odnieść wrażenie, że wystarczyła mu jedna sekunda, by nagle zwyczajnie odpłynąć.
Prosisz się o to, by trafił na listę osób, które omijają cię szerokim łukiem?
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
"Nie znałem cię od tej strony."
Krótkie 'ha' wydostało się spomiędzy jego warg, choć i jego głos nie zdążył przesiąknąć rozbawieniem, które z reguły wplatali w podobnych sytuacjach normalni ludzie. Choć Winchesterowi zdecydowanie daleko było do niewzruszonego nikim i niczym Grimshawa, w rzeczywistości nie był aż tak roześmiany, jakiego zgrywał na co dzień w towarzystwie innych ludzi. Nic dziwnego, że pod wpływem towarzystwa Jaya, które nie wymagało od niego sztucznych uśmiechów i nieustannego śmiechu, często darował sobie podobne zabiegi. Choć nie całkowicie.
Gdyby dogłębniej się nad tym zastanowić, nie był pewien kiedy ostatni raz widział na twarzy Jaya uśmiech. Może wtedy, gdy byli dziećmi? Jak wiele lat minęło od tamtej chwili? Piętnaście? Szesnaście? Na tyle dużo, by wspomnienie było jedynie zamazanym obrazkiem czającym się w odmętach jego umysłu, którego nie potrafił do końca uchwycić. Jaką miał zresztą pewność, że nie była to jedynie kolejna manipulacja ze strony Czarnego Wilka, którą zakorzenił w nim na tyle głęboko, by wydawała mu się prawdą? Był to chyba najgorszy aspekt jego życia. Ten w którym granica między rzeczywistością, a fantazją zacierała się do tego stopnia, by tracił wszelką pewność siebie.
Nie znasz mnie od wielu stron, Jay. Tak jak ja nie znam ciebie — odpowiedział spokojnie, ignorując drugą część zdania. W końcu fakt, że w rzeczywistości Riley nie chował różowych koralików po kątach był dość oczywisty. Na tyle, by nie czuł potrzeby wypowiadania się na ten temat na głos.
"Przecież trzymam go tak przez cały czas."
Jego szczęka zacisnęła się nieznacznie, nie zaprotestował jednak, nie zaprzestając swojej pracy. Czwarty szew odnalazł swoje miejsce na dłoni Ryana, a Winchester przez krótką sekundę upewniał się, dotykając brzegów rany, że aby na pewno jego długość była odpowiednia. Fakt, że niczego nie poprawił, ani nie ciągnął wskazywał jednak na to, że był zadowolony z efektu.
Jeszcze chwila — rzucił bardziej w powietrze, dostrzegając kątem oka jak Grimshaw zaczyna dość niespokojnie poruszać się na swoim krześle. Biorąc pod uwagę fakt, że nadal trzymał rękę nieruchomo, wbrew wcześniejszej obietnicy kłopotliwego pacjenta, nie powiązał owych zachowań w jedno. Wystarczyło jedno spojrzenie w kierunku zegarka, by zdał sobie sprawę, że od początku dezynfekcji do obecnego momentu minęło prawie dziesięć minut, które spędzali w jako takim bezruchu. W przeciwieństwie do Jaya nie pozwolił sobie na luksus wyprostowania się i przeciągnięcia, zupełnie jakby nawet tak drobna dekoncentracja mogła okazać się tragiczna w skutkach.
I właśnie wtedy jak na złość szarooki postanowił zaprzeczyć wszelkim jego przekonaniom i oprzeć się na jego ramieniu. Igła przeszła przez jego skórę nieco gwałtowniej niż w przypadku poprzednich razów. Dłoń zaprotestowała nieznacznie, upuszczając kilka pojedynczych kropel krwi. Zaklął cicho, zaciągając odpowiednio szew, nim sięgnął po gazik, przykładając go do zranionego miejsca.
Przepraszam. Postaraj się mnie ostrzegać, gdy nagle postanowisz dorzucić dodatkowy ciężar na ramię, którym się posługuję — mruknął wyraźnie przez zaciśnięte zęby, trzymając przez chwilę gazik, nim w końcu rzucił go niedbale na kuchenkę. Sięgnął po ostatni szew dwukrotnie próbując przewlec go przez igłę, gdy dłonie odmówiły mu posłuszeństwa drżąc nieznacznie w wyraźnym proteście na nagłą bliskość ze strony Grimshawa.
Kurwa mać.
Machnął grubą igłą wbijając ją we własną rękę tuż nad przysłaniającym nadgarstki bandażem. Metal wszedł miękko w mięsień, zaraz wyrwany bez najmniejszego przejęcia na twarzy złotookiego. Zdezynfekował ją na nowo octeniseptem, już całkowicie spokojnie nawlekając na nią ostatni szew, który przebił się przez skórę ciemnowłosego, zaraz całkowicie zasklepiając ranę na jego dłoni. Mógł w pełni spokojnie stwierdzić, że nawet jego serce wróciło do bicia w naturalnym, spokojnym rytmie. Świeży gazik, kolejne krople środka dezynfekującego. Przytknął go ostrożnie do szwów, by doczyścić je z resztek osocza.
Założę ci na nie opatrunek. Zdejmę je za tydzień, postaraj się w miarę możliwości jej nie moczyć, bo będziemy musieli powtarzać wszystko od początku. Nie zdejmuj opatrunku, bo wda się zakażenie. Ciężary opieraj na drugiej ręce — obrócił nieznacznie głowę w bok, tylko po to by zdać sobie sprawę z faktu, że Jay był dużo bliżej niż początkowo myślał. Kilka drobnych centymetrów, było aż nazbyt łatwych do pokonania i wystarczyło by...
Odwrócił głowę w drugą stronę, sięgając po wcześniej przygotowany opatrunek, którym owinął ostrożnie jego dłoń w taki sposób, by nie unieruchomić mu całkowicie wszystkich palców i umożliwić jako takie funkcjonowanie. Wątpił bowiem, by Grimshaw zamierzał zrezygnować z używania jej w stu procentach.
Dość głęboka dziura o drobnej powierzchni na jego własnej ręce, raz po raz wypuszczała z siebie pojedyncze krople krwi spływające leniwie po skórze, które zaraz nikły we wcześniej idealnie czystym bandażu. Wyglądało jednak na to, że nieszczególnie się tym przejmował.
Może jednak coś zjesz, nim się położysz? — zapytał kładąc nacisk na drugą część zdania, sugerując tym samym że szarooki nie miał w tej kwestii zbyt dużego wyboru. Przyklejanie mu plastrów na łuku brwiowym zwyczajnie sobie darował, nie byli w przedszkolu.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
„Nie znasz mnie od wielu stron, Jay.”
Masz całe mnóstwo czasu, żeby mi o nich opowiedzieć. Skoro już „mam się zamknąć”, to idealna okazja, żeby mnie nie zanudzić ― stwierdził tak, jakby było to dziecinnie proste i choć zostawił Starrowi utorowaną drogę, sam dobrze wiedział – i właściwie nie tylko on – że mówienie wcale nie było takie proste. Nie, kiedy stawką były sprawy, które najczęściej wolało zachować się dla siebie. Dlatego wydawał się dość nienachalny w tej kwestii. Poza tym dla wielu istniała ta niepisana zasada, że jeśli chciało się coś zabrać – nawet jeśli w grę wchodziła najgłupsza informacja – najpierw trzeba było coś dać.
Popieprzony handel wymienny.
„Jeszcze chwila.”
Nie spieszy mi się.
Wyraźnie poczuł na ciele mocniejsze ukłucie, jednak wsparty o ramię Thatchera, nawet nie drgnął pod wpływem nieprzyjemnego impulsu. Jedynie dłoń spięła się lekko na ułamek sekundy. W końcu miał do czynienia ze zwykłą igłą. Jej ukłucie było niczym w porównaniu z ostrzem, które wcześniej zanurzyło się w ciele. Coś się zmieniło, a z tak niewielkiej odległości był w stanie wyczuć jego nagłe spięcie, mimo że przez cały czas trwał w przekonaniu, że nie zrobił niczego złego i prawdopodobnie dlatego Riley nie doczekał się żadnej odpowiedzi, jakby rzeczywiście miał do czynienia z kimś, kto własnie odpłynął. Chociaż Ryan od początku nie miał takiego zamiaru, w pewnym momencie mimowolnie przymknął oczy, jakby jakaś siła wyższa zaczęła ściągać jego powieki w dół, nawet jeśli ktoś inny na jego miejscu już dawno wyprostowałby się jak struna, przeklinając nieporadność medyka i być może całkowicie tracąc zaufanie do jego umiejętności.
„Przepraszam.”
Cisza.
Z tej odległości nawet najcichszy ton głosu docierał do niego wystarczająco wyraźnie. Znał głos chłopaka na tyle dobrze, by teraz wychwycić, że był nieznacznie przytłumiony, choć nie uniósł głowy, by upewnić się, że ten rzeczywiście mówił przez zęby. Chociaż korciło go, by zmiażdżyć ten durny argument, nie odezwał się, wiedząc, że nie wylądował na jego barku na tyle gwałtownie, by zaszkodzić samemu sobie.
Daj mu spokój.
Zmusił Winchestera do odczekania dłużącej się chwili, zanim podniósł głowę z jego braku – na razie tylko o centymetr, może dwa, jednak tyle wystarczyło, by zyskał nieco więcej swobody. Choć na pewno nie przestrzeni, bo dokładnie w tym samym momencie powoli obrócił głowę, by obejrzeć się przez ramię. Bliskość od początku nie sprawiała mu większego problemu, więc bez trudu zbagatelizował fakt, że przy tak ograniczonym polu manewru jego nos przypadkiem otarł się o piegowaty policzek złotookiego, który przy okazji został muśnięty cieplejszym podmuchem wydychanego powietrza, jeszcze zanim Jay wyprostował się z widocznym ociąganiem. Wyglądał przy tym jak ktoś, kogo faktycznie wyrwano ze snu i zmuszono do natychmiastowego wyjścia spod idealnie wygrzanej kołdry. Co w sumie nie było takim złym porównaniem, biorąc pod uwagę ciepło bijące od Thatchera.
Wreszcie uniósł zabandażowaną rękę i potarł nią oczy, jakby dzięki temu cały ten teatrzyk miał stać się jeszcze bardziej wiarygodny. Kiedy na nowo spojrzał na Starra, a później na krwawy ślad na bandażu, jego wzrok – choć nieco zamglony – wciąż wydawał się zaskakująco trzeźwy i oceniający sytuację, która właśnie miała miejsce.
Może to nie on powinien ostrzegać?
Denerwuję cię? ― Nie był to ton głosu kogoś, kto martwi się tym, że wyprowadzi drugą osobę z równowagi. W tym momencie szatyn równie dobrze mógłby zapytać go o ulubiony kolor. Pytanie o jedzenie puścił mimo uszu, co mogło znaczyć tylko tyle, że nie zamierzał się powtarzać. Poza tym teraz wolał skupić się na tej kwestii, szczególnie że wątpił w to, że gdyby na jego miejscu znalazł się ktokolwiek inny, Riley także nieumyślnie dźgnąłby się igłą w rękę.
Czy to nie oczywiste? nie jesteś ani Sawyersem, ani Skylerem, ani kimkolwiek innym. W ich obecności ludzie nie muszą zastanawiać się, czy za moment nie skończą z rozszarpanym zębami gardłem. Powiedział, że cię nie zna.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Tym razem, po usłyszeniu jego kolejnych słów nie mógł powstrzymać parsknięcia śmiechem. Całe szczęście, że nie nastąpiło ono w trakcie zszywania, bo mogłoby się skończyć w dość nieciekawy sposób, biorąc pod uwagę skutki trzęsącej się ręki i przekłuwania skóry drugiej osobie.
Z pewnością. Nie mam nic przeciwko, Jay. Naprawdę. Ale jednocześnie szczerze się boję. To dzięki tobie wyszedłem z tego gównianego stanu — kiwnął nieznacznie głową w kierunku własnych zabandażowanych rąk, w tym kontekście nie nazywając niczego po imieniuale w rzeczywistości nie jest to nawet jedną setną wszystkich popierdolonych, wyjątkowo żałosnych rzeczy które przydarzyły mi się w życiu.
Urwał temat na swój sposób w połowie, zupełnie jakby sam nie był pewien czy chciał i powinien kontynuować. Być może zbierał właśnie myśli, korzystając z faktu że w jego głowie panowała idealna cisza. Nawet jeśli nadal czuł obecność Białego Wilka, była ona na tyle delikatna i nieinwazyjna, by ignorowanie przychodziło mu z zadziwiającą łatwością.
Czego nie mógł niestety powiedzieć na temat dotyku Jaya. Za każdym razem, gdy czuł na sobie jego ciepło, miał wrażenie że jego ciało zaraz rozsypie się na tysiąc nic nie wartych kawałków. Oczy choć pozostawały całkowicie suche, w jego wnętrzu już dawno wilgotniały, jak u małego dziecka. Gdyby Grimshaw choć w jednej tysięcznej zdawał sobie sprawę z tego jak bardzo miał ochotę w takich momentach po prostu objąć jego szerokie barki i przyciągnąć bliżej siebie...
Zapewne już dawno by go tu nie było.
Zderzenie igły z jego własną skórą i krótki prąd bólu, pozwoliły mu na odcięcie się od wszystkich tych uczuć. Zupełnie jakby jego organizm postanowił skupić się na swoich odczuciach fizycznych, zapominając o szalejącej psychice. Nie żeby szarooki postanowił mu to w jakikolwiek sposób ułatwić. Wystarczył lekki dreszcz związany z cieplejszym podmuchem na jego policzku, by mrowienie przeszło przez całą linię jego kręgosłupa, pozostawiając specyficzne uczucie w podbrzuszu.
Czemu nie spróbujesz?
Prawie wstrzymał oddech, słysząc głos Białego Wilka. Świadomość uderzyła w niego do tego stopnia, by przez chwilę zapomniał jak poprawnie nabiera się powietrza.
Nie bądź głupi.
To tylko propozycja, Woolfe. Nie możesz wiecznie kluczyć w kółko, musisz w końcu podjąć decyzję.
Podjąłem ją już dawno temu.
Dobrze wiesz, że to nieprawda. Gdyby tak było już dawno temu miejsce przy jego boku byłoby puste.
Mara nie dodała nic więcej, ponownie pozostawiając go samemu sobie z odbijającym się w jego głowie echem własnych słów.
"Denerwuję cię?"
Powstrzymał kolejne cisnące mu się na usta westchnięcie. Zdecydowanie ostatnio zbyt często je z siebie wydawał, niczym zmęczony długim życiem starzec, który czekał wyłącznie na własny kres.
Nie — pokręcił głową na boki, wtórując tym samym własnym słowom. Dopiero teraz, gdy zdezynfekował wszystkie narzędzia i odłożył je z powrotem do apteczki. Przeszedł w kierunku zlewu, by opłukać własne dłonie, jednocześnie odwijając zakrwawiony bandaż z lewego nadgarstka. Cała seria cięć, które zawsze pod nim ukrywał stała się doskonale widoczna. Niektórzy powiedzieliby, że były ich dziesiątki. Inni, że setki. Fakt, faktem ciężko było znaleźć pojedyncze wolne od blizny miejsce. Zignorował ten widok, wyrzucając materiał do kosza.
Nawet jeśli nie jesteś osobą, która zaczyna traktować innych w inny sposób zwyczajnie im współczując — zakręcił wodę, otrzepując dłonie, nim wytarł je w miękki ułożony obok ręcznik, odwracając się w jego stronę — mógłbym zacząć żałować samego siebie i wmawiać sobie rzeczy, których wcale nie odczuwasz.
Splótł ramiona na klatce piersiowej, krzyżując nogi w kostkach, gdy oparł się wygodniej o blat za sobą, nie odrywając od niego wzroku. Zadziwiające, że podjął temat ponownie po tak długim czasie. Mimo ciężkich słów, które wypowiadał, wyglądał na całkowicie spokojnego i zrelaksowanego. Zupełnie jakby rozmowy o podobnym kontekście były u nich czymś na porządku dziennym.
Kiedyś ci to wszystko opowiem. Bo zanim zaufam komuś innemu, muszę zaufać samemu sobie. — ton jego głosu wyraźnie wskazywał na to, że uznał temat za zamknięty. Dodatkowo podkreśliło to jego ponowne odwrócenie się w kierunku kuchenki indukcyjnej, którą ponownie rozkręcił na wyższe obroty, przyglądając się spieczonej szynce. Sięgnął do jajek, wbijając jedno z nich na patelnię i patrzył w milczeniu na ścinające się żółtko, zupełnie jakby zapomniał o obecności Grimshawa. Ciężko było jednak uwierzyć, że tak właśnie się stało.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
W przeciwieństwie do Thatchera, nie potrafił doszukać się żadnych zabawnych aspektów w tym, co przed chwilą powiedział. Jednocześnie śmiech chłopaka nie okazał się dla Jay'a na tyle frustrujący, by wytrącić go z równowagi lub też urazić, przez co można było spokojnie uznać, że uważnie wysłuchał tego, co Winchester miał do powiedzenia na ten temat.
Nic co popierdolone nie jest mi obce ― rzucił, dopasowując powiedzenie pod siebie, choć zabrakło w nim żartobliwego zabarwienia, które w tej sytuacji byłoby wręcz wymagane. Trudno było powiedzieć, czy miało to rozluźnić atmosferę – choć w przypadku ciemnowłosego miało kto uwierzyłby w podobne zabiegi – czy może raczej  chodziło o proste stwierdzenie faktu. Jak powiedział Starr – mimo upływu lat, rzeczywiście wielu rzeczy o sobie nie wiedzieli, choć pewnie żadne z nich nie wątpiło, że to, czego już mieli świadomość, było niczym garść piasku w obliczu całej pustyni. Może dlatego odpuścił sobie dopytywania.
Czego się bał?
Jakie jeszcze popierdolone rzeczy miał w zanadrzu?
Spojrzenie szarych tęczówek przez moment w zamyśleniu spoczywało na bandażach, które zakrywały jaśniejsze zgrubienia na jego skórze. Próbował wrócić pamięcią do momentu, w którym udzielił złotookiemu faktycznej pomocy, choć wiedział, że nie prawdopodobnie niczego takiego nie znajdzie.
Nie wyszedłbyś z niego, gdybyś nie chciał i nie uświadomił sobie, że twoje próby zredukowania problemów doprowadzały do tego, że było ich więcej. Punkt dla ciebie, Winchester ― mruknął bez cienia entuzjazmu czy podziwu. Prawda była taka, że Ryan nie miał w tym żadnej zasługi, chyba że jego bezlitosne podejście wobec osób, które źle znosiły ciężar życiowych porażek, było o tyle gorsze od żyletek tnących skórę, że ludzie woleli zrezygnować z nich niż z ostatniej szansy na jego szacunek.
Kim ty niby jesteś, Grimshaw?
„Nie.”
W pierwszej chwili nie odezwał się ani słowem i zdawało się, że zaczął podążać spojrzeniem za prefektem z pewną dozą podejrzliwości, która odmalowała się wyłącznie w jego oczach. Jakoś trudno było mu w to uwierzyć, mając na uwadze to, jak z osoby w pełni skupionej na swoim zadaniu, stał się nieporadny jak dzieciak, kalecząc przy tym samego siebie. Miał szczęście, że szatyn nie był nosicielem jakiejś rujnującej życie choroby – w końcu ta sama igła przechodziła wcześniej przez jego ciało. Równie dobrze mógłby odpowiedzieć: nie, ale na przyszłość trzymaj ręce, nogi, głowę i inne części ciała z dala ode mnie – rzecz jasna, paradoksalnie do tego, jak cierpliwie udawało mu się znosić dotyk osób, które bezpardonowo się na nim uwieszały.
Nie chodziło mi o to, czy jesteś na mnie wkurwiony ― sprecyzował gwoli ścisłości, jednak nic nie wskazywało na to, by zamierzał ciągnąć ten temat, drążąc Thatcherowi dziurę w brzuchu, jakby wszystkie wnioski, do których zdążył już dojść sam w zupełności mu wystarczyły, nawet jeśli miałyby minąć się z prawdą, którą Woolfe na tę chwilę zamierzał przed nim zataić. Gdy przez moment w zamyśleniu przyglądał się odsłoniętym bliznom, wątpił, by prędko miał się doczekać opowieści z życia wziętych.
O ile w ogóle.
Słyszałeś o pamięci absolutnej? ― spytał zupełnie niespodziewanie, ignorując fakt, że prefekt zdążył się od niego odwrócić. Odsuwane od stołu krzesło, zaszurało krótko o ziemię. ― Lepiej miej ją na uwadze, gdy będziesz pracował nad swoim zaufaniem. Nie zapominam o obietnicach, a ty nie powiedziałeś „może” ― rzucił, uświadamiając mu, że czasem warto było najpierw przemyśleć swoje słowa dziesięć razy i ułożyć je tak, by ktoś nie stworzył z nich broni do własnego użytku. Jay za to świetnie sprawdzał się w roli „łapacza słów”, gdy tylko uważnie się przysłuchał.
Ale nie to teraz było istotne.
Raczej to, że właśnie zadeklarował, że będzie na to czekał – najpewniej miał zamiar zrobić to na swój własny sposób, który nie miał na celu wymuszania czegokolwiek siłą. Teraz to od Starra zależało, jak słowny miał być w stosunku do niego, jednak Ryan nie zamierzał stosować na nim emocjonalnego szantażu, który zresztą uznał za bezcelowy. W takich przypadkach nie chodziło o to, by druga osoba działała pod presją.
Nie powiedział już nic więcej, a Riley mógł usłyszeć jedynie niezbyt głośni dźwięk oddalających się kroków, gdy ciemnowłosy postanowił skierować się do swojej sypialni, której drzwi pozostawił zaledwie uchylone, przez mechaniczny dźwięk zasuwanych na oknach rolet wyraźniej poniósł się po całym salonie. Grimshaw nie łudził się, że uda uda mu się zasnąć bez większego trudu, jednak zamierzał przynajmniej spróbować zaczerpnąć odpoczynku. Ściągnął z siebie wyjściowe ubrania, odkładając je złożone na szafce i naciągnął na biodra luźniejsze spodnie, zanim ułożył się na wygodnym materacu i nakrył kołdrą do połowy.
Zamknął oczy, tylko z początku nasłuchując dźwięków mieszkania, które stopniowo rozmywały się, tłumione przez oddalającą się świadomość, która domagała się snu po dwóch nieprzespanych nocach z rzędu.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
"Nic co popierdolone nie jest mi obce."
Kiwnął prosto głową, nie zamierzając się z nim kłócić. Nie miał w tej kwestii najmniejszych wątpliwości. Jakby nie patrzeć, niejednokrotnie sam był świadkiem wyjątkowo krzywych akcji, które na niejedną osobę miałyby wręcz zabójczy wpływ. Tymczasem za każdym razem Jay zdawał się być kompletnie odseparowany od wszelkich wydarzeń. Nawet jeśli podejmował jakąkolwiek akcję, nie miała ona najmniejszego wpływu na jego wnętrze.
Na kolejne słowa podrapał się paznokciem po policzku, zastanawiając krótko jak powinien mu odpowiedzieć. Nie do końca o to mu chodziło, ciężko było jednak przekazać prawdziwy powód, w sposób który uznałby za godny zaakceptowania. Przez dłuższą chwilę milczał więc, wyraźnie rozważając różne odpowiedzi, nim w końcu odrzucił prawie wszystkie, odpowiadając z pewnym opóźnieniem:
Nie. Oczywiście, że nie. Nie do końca o to mi chodziło — Jay był po prostu jedną z niewielu osób, dla których mimo wszystko postanowił podjąć walkę. Nawet jeśli dość duży udział w jego dylemacie miał choćby Skyler, który nieustannie stał za nim murem starając się popychać go do przodu... ostatecznie i tak nie miał na niego większego wpływu. Nie dla Skylera wybrał dalsze życie. Jednocześnie do tej pory, nie potrafił do końca zgodzić się ze słowami krytyki wypowiadanymi przez szarookiego. Nawet jeśli ten etap życia miał już dawno za sobą, był mu na swój sposób wdzięczny. Gdyby nie tamten dzień, gdy postawił wszystko na jedną kartę. Gdy usłyszał syreny karetki przemieszane z policyjnymi radiowozami. Mogło minąć wiele lat, lecz nadal jego umysł w każdym momencie był w stanie przywołać mężczyznę w uniformie, który wyciągnął go z krwawej wody, opierając sobie jego głowę na własnym ramieniu, powtarzając cały czas te same słowa.
Wszystko będzie dobrze. Jesteś bezpieczny.
I rzeczywiście, z jakiegoś powodu w tamtym momencie postanowił mu zaufać. Być może istniało inne wyjście z tamtej sytuacji, którego wtedy nie dostrzegał ze względu na własny młody wiek. Lecz frustracja, obrzydzenie i rezygnacja po osiągnięciu swej ostatecznej formy, gdy postanowił podjąć walkę po raz ostatni, wybrały właśnie taką postać. Przesunął powoli palcami po własnych bliznach. Nie potrafił ich całkowicie znienawidzić. Były jego częścią. Jego błędem, jego słabością, ale i jego ratunkiem.
Gdybym miał powiedzieć 'może', nie powiedziałbym nic — rzucił spokojnie w odpowiedzi. W końcu tak to właśnie wyglądało. Dlaczego miałby poruszać w ogóle temat, skoro przy charakterze ciemnowłosego, mógł go po prostu przemilczeć? Nie był osobą, ktora naciskała na innych.
Nie zareagował w żaden sposób, gdy Grimshaw opuścił kuchnię. Fakt, że udał się do sypialni był dla niego wystarczającą informacją, by mógł choć częściowo się uspokoić. Przełożył jajko sadzone na szynce, na chleb i odstawił talerz na blat. Zawsze zmywał wszystko od razu, by oszczędzić kłopotu Deanowi i narazić się na jakiekolwiek komentarze, które mogłyby sugerować, że jego obecność w mieszkaniu była dla kogokolwiek niewygodna.
Stuk, stuk.
Obrócił się momentalnie w stronę piekarnika ściągając brwi. Drzwiczki zatrzęsły się nieznacznie w sposób świadczący o widocznej niecierpliwości. Odłożył umyte naczynia na suszarkę, wytarł ręce w ręcznik i podszedł powoli do piekarnika niczym rasowa, bezmyślna postać z horroru. Słyszysz gdzieś jakiś dźwięk? Idź w jego kierunku. Dzieje się coś niewytłumaczalnego? Sprawdź to! Drzwiczki trzęsły się coraz bardziej i bardziej, gdy w końcu złapał stanowczo za rączkę i otworzył je na oścież. Wielki biały łeb wychylił się ze środka z szerokim uśmiechem, kłapiąc szczękami.
Witaj Woolfe.
Jesteś popierdolony.
Odsunął się w bok, wypuszczając marę na ziemię. Spłynęła na nią w sposób, który i tak zaprzeczał wszelkim zasadom fizyki, nie wspominając o tym że tak wielkie cielsko w życiu nie zmieściłoby się w piekarniku. Mimo to zerknął szybko do środka jakby chciał się upewnić, że miał rację. Serce nadal biło w nieznacznie przyspieszonym tempie napędzanym wcześniejszą adrenaliną.
Nie bądź taki poważny.
Białe futro błysnęło w świetle słońca, gdy Wilk otrzepał się, zaraz szastając na boki długim ogonem. Podszedł do talerza i powęszył przy nim krótko, oblizując pysk.
Jedzmy.
Jedzmy.
Zgodził się z nim w milczeniu, biorąc swoje śniadanie, by skierować kroki w stronę kanapy w salonie. Usiadł na niej wygodnie, włączając telewizor pilotem, choć starał się utrzymać głośność na raczej niskim poziomie, by nie przeszkadzać Jayowi w odpoczynku. Dopiero przy trzecim gryzie skierował wzrok na posłanie Scara, przyglądając mu się krótko w milczeniu. Biały Wilk wskoczył bezgłośnie na kanapę obok niego i ułożył pysk na jego udzie, również kierując wzrok w tamtą stronę. Zwieszona luźno łapa i ogon raczej nie świadczyły o tym, by jakoś szczególnie przejmował się jego obecnością. Nie żeby było w tym coś dziwnego.
W końcu nie istniał.
Przesunął wzrok na telewizor przyglądając się lecącemu w nim serialowi z nikłym śladem zainteresowania. Nie było to nic, co oglądałby na co dzień.
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach