▲▼
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
[ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Wto Kwi 11, 2017 11:53 am
Wto Kwi 11, 2017 11:53 am
Miejsce to ostatnia rzecz, której tu brakuje. Apartament mieszkalny szczyci się sporą przestrzenią, która na pewno nie jest adekwatna do zapotrzebowań jednej osoby, jednak takich warunków nie powstydziłby się żaden zamożniejszy obywatel Vancouver i nie tylko. Mieszkanie ulokowane jest na najwyższym piętrze w jednym z wieżowców niedaleko wybrzeża, co zapewnia dobry widok na okoliczne porty i plaże. Zewnętrzne ściany są w pełni oszklone*, co tym bardziej wpływa na poczucie przestrzeni w środku. Tym bardziej, gdy tuż po wejściu każdego gościa wita rozległy salon, połączony z aneksem kuchennym. Większą część pokoju zajmuje pusta przestrzeń, a wysoko zawieszony sufit sprawia, że mieszkanie wydaje się jeszcze bardziej przytłaczające swoim ogromem. Podłoga wyłożona jest ciemnoszarymi panelami – jedynie na obszarze kuchennym przechodzi w kafelki o zbliżonym kolorze. Całość prezentuje się estetycznie z białymi ścianami, na których gdzieniegdzie pojawiają się modernistyczne akcenty w odcieniach szarości.
Mniej więcej na środku salonu ustawiony jest biały, skórzany wypoczynek, na który narzucono ciemnoszare koce i na którym rozłożono kilka biało-szarych poduszek. Otacza on niski, szary stolik i jest ustawiony tak, by każdy miał widok na zawieszony na ścianie telewizor plazmowy, pod którym znajduje się szafka ze sprzętem – w tym konsolą do gier – oraz niezbyt wysoki regał z różnej maści płytami i książkami. W pobliżu skrawka kuchni znajduje się stół z ośmioma krzesłami, służący za prowizoryczną jadalnię.
Łazienka, której opisywanie pierdolę.
Sypialnia Deana.
Sypialnia Ryana.
Własnością Deana Grimshawa jest także umieszczony na dachu basen – zdarza się, że inni mieszkańcy wieżowca proszą o jego udostępnienie. Ci bardziej zaufani sąsiedzi mogą liczyć na zgodę mężczyzny za obietnicą utrzymania odpowiedniego porządku.
* – z tego względu w całym domu zamontowane są automatyczne rolety.
Mniej więcej na środku salonu ustawiony jest biały, skórzany wypoczynek, na który narzucono ciemnoszare koce i na którym rozłożono kilka biało-szarych poduszek. Otacza on niski, szary stolik i jest ustawiony tak, by każdy miał widok na zawieszony na ścianie telewizor plazmowy, pod którym znajduje się szafka ze sprzętem – w tym konsolą do gier – oraz niezbyt wysoki regał z różnej maści płytami i książkami. W pobliżu skrawka kuchni znajduje się stół z ośmioma krzesłami, służący za prowizoryczną jadalnię.
Łazienka, której opisywanie pierdolę.
Sypialnia Deana.
Sypialnia Ryana.
Własnością Deana Grimshawa jest także umieszczony na dachu basen – zdarza się, że inni mieszkańcy wieżowca proszą o jego udostępnienie. Ci bardziej zaufani sąsiedzi mogą liczyć na zgodę mężczyzny za obietnicą utrzymania odpowiedniego porządku.
* – z tego względu w całym domu zamontowane są automatyczne rolety.
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Nie Kwi 16, 2017 11:20 pm
Nie Kwi 16, 2017 11:20 pm
Przerzucił torbę przez ramię, strzepując popiół z papierosa na popielniczkę, znajdującą się na czubku stalowego kosza.
— Riley, chłopcze! Znowu palisz te papierosy! — starsza pani o śnieżnobiałych włosach, westchnęła ciężko, stukocząc laską o bruk. Momentalnie zwrócił się w jej stronę, odsłaniając zęby w równym uśmiechu.
— Dzień dobry, pani Vanderwood — jego wzrok momentalnie powędrował w stronę siatki, którą trzymała w wolnej dłoni, drżącej nieznacznie od wysiłku. Jak długo musiała ją nieść? Wyciągnął resztkę papierosa i zgasił go na śmietniku, wydmuchując dym w drugą stronę, nim podszedł do niej, cały czas łagodnie się uśmiechając.
— Proszę mi to dać, pomogę.
— Och z nieba mi spadłeś — podała mu siatkę z wyraźną wdzięcznością, poruszając przez chwilę starczymi palcami, by rozluźnić zastałe mięśnie. Złapał ją pewnie i przełożył do drugiej ręki, podając kobiecie ramię, za które złapała pewnym ruchem. Rytuał ten powtarzał się za każdym razem, gdy przyjeżdżał do Deana. I nadal nie potrafił zrozumieć, dlaczego za każdym razem widział jak staruszka samotnie wraca do kupionego przez swojego syna apartamentu, dźwigając ciężkie zakupy.
— Co słychać u syna? — zagaił, przekrzywiając głowę w jej stronę. Jej oczy rozbłysły wyraźnie, gdy chwyciła go nieco mocniej za materiał bluzy, wchodząc spokojnym, eleganckim krokiem po schodach. Pomimo swojego wieku, wyraźnie dało się u niej dostrzec nawyki, do których była przyzwyczajana przez lata.
— W końcu zaczął ustalać datę ślubu ze swoją narzeczoną. Mówiłam mu już od dawna, że pięć lat to wystarczająca ilość czasu i niepotrzebnie czeka, sam nie wie na co. Wygląda na to, że Mary w końcu poruszyła ten temat i zdecydowali, że uroczystość odbędzie się w lipcu, by wszyscy goście mogli w pełni korzystać z uroków słońca. Przez to są tak bardzo zajęci, dlatego głównie rozmawiamy ze sobą przez telefon — dość niespiesznie opowiadała mu o swoich ostatnich dniach, wyraźnie podekscytowana wizją, że w końcu uda jej się ujrzeć syna na ślubnym kobiercu. Skupiał się w większości na jej słowach, z całych sił starając się nie zwracać uwagi na kroczącego po jego lewej Wilka, obijającego się od czasu do czasu bokiem o niesioną przez niego torbę.
Urocza staruszka. Tak wyobrażasz sobie własną babcię, złoty chłopcze?
— Przecież twoja babcia nie żyje. Tak samo jak cała ta twoja cholerna rodzina — ostry, prześmiewczy głos staruszki w połączeniu z jej wykrzywioną w pogardliwym uśmiechu twarzą, sprawił że momentalnie potknął się na schodach, wysuwając szybciej jedną nogę do przodu, by zachować równowagę. Jego oddech przyspieszył na krótką chwilę, gdy wyraźnie wracał do siebie, nie podejmując póki co dalszej wspinaczki.
— Wszystko w porządku, skarbie? Źle się czujesz? — troskliwe spojrzenie, nie miało w sobie ani grama wcześniejszej prześmiewczości. Uniósł siatkę z zakupami, by otrzeć czoło, odgarniając przy tym przydługą grzywkę ze złotych oczu.
— Przepraszam, ciężka noc.
— Koniecznie dziś odpocznij, kochaniutki. Wybacz starej emerytce całe to ględzenie, miło jest od czasu do czasu mieć do kogo otworzyć usta...
— Skądże znowu. Uwielbiam nasze krótkie rozmowy, pani Vanderwood — odparł kurtuazyjnie, uśmiechając się łagodnie, by ponownie ruszyć w górę po schodach. Staruszka roześmiała się wesoło, dalej opowiadając o swojej przyszłej synowej, nim nie znaleźli się pod jej drzwiami. Sięgnęła lekko trzęsącymi się dłońmi do kieszeni płaszcza, by wyciągnąć z niego klucze. Nie pomagał jej, nawet gdy sama przez chwilę siłowała się z drzwiami, usiłując trafić kluczem do zamka. Wiedział, że duma kobiety nie pozwoliłaby jej na poproszenie o pomoc w tak prostej czynności. W końcu mieszkanie stanęło otworem, a on tak jak zawsze przestąpił próg i zaniósł zakupy do kuchni, nim wrócił z powrotem do przedpokoju, pomagając jej zdjąć wierzchnie okrycie.
— Jesteś nazbyt uprzejmy, cóż bym bez ciebie zrobiła?
— Żałuję, że nie mogę pomagać pani częściej.
— Doprawdy, przypominasz mi mojego Stevena — poklepała go z uśmiechem po policzku, zaraz kierując się w stronę kuchni. Zamknął drzwi i ruszył za nią, pomagając jej wypakować wszystkie zakupy z siatki. Umył warzywa i owoce pod bieżącą wodą, nim odłożył je na przygotowaną do tego tacę.
— Napijesz się może herbaty?
— Niestety nie. Obiecałem, że będę o drugiej u wujka Deana.
— Nie będę cię zatem zatrzymywać. Pozdrów ode mnie swojego brata — zaśmiał się w odpowiedzi, kręcąc głową na boki.
— Mówiłem pani, że jesteśmy przyjaciółmi, nie braćmi. Jego wuj jest na tyle miły, by przyjmować mnie pod swoje skrzydła przy dłuższych okresach wolnego.
— Ach za każdym razem zapominam, tak dobrze ze sobą wyglądacie! Mogę liczyć na to, że znajdziesz jutro nieco czasu dla wdzięcznej staruszki?
— Oczywiście. Stawię się punktualnie o dziewiątej, jak zawsze. Niech pani uważa, pani Vanderwood. Spodziewam się równie doskonałego śniadania co zawsze.
— Oczywiście — wesoły śmiech staruszki wypełnił pomieszczenie, gdy pomachała mu pomarszczoną dłonią, nie odprowadzając już nawet do drzwi. Było to niczym ich drobny, wypracowany rytuał. Ona zostawała w kuchni, on wychodził przez drzwi główne, które zamykała na zamek dziesięć minut później po zrobieniu sobie herbaty.
Poprawił swoją torbę na ramieniu i ruszył w stronę windy, wchodząc do środka. Wcisnął odpowiedni przycisk, wjeżdżając na najwyższe piętro i przeszedł przez długi korytarz, postukując palcami o jedną ze swoich szlufek przy spodniach.
Żałosne.
— Jak całe moje istnienie — odpowiedział znudzonym głosem, zdecydowanie nie mając ochoty na przepychanki z Wilkiem. Wyciągnął klucze i przekręcił go w zamku, przekraczając próg przedpokoju. Zamknął cicho za sobą drzwi i zsunął buty ze stóp, kurtkę z pleców i przeniósł spojrzenie na stojącego już w wejściu Scara.
Głupi kundel.
Wilk poruszył ogonem, patrząc z niesmakiem na czujne zwierzę, które odsłoniło kły zwracając się w jego stronę z wściekłym warkotem.
— To nie jest twój dom — mrugnął dwa razy, przecierając oczy dłonią. Pies stał cały czas w tym samym miejscu co wcześniej z wyrysowanym na pysku czujnym spokojem.
— Oczywiście, że tak. Psy nie mówią, Woolfe. Cześć Scar. Gdzie jest Jay? — skierował swoje słowa do psa, który przesunął wzrok w bok. Dokładnie w miejsce, w którym stał najeżony, wyraźnie poirytowany Wilk.
Zamiast z nim gadać, powinieneś go wywalić przez balkon, złoty chłopcze.
Choć słyszał wielokrotnie o wyczulonej intuicji zwierząt, nie był w stanie stwierdzić, czy Scar rzeczywiście wyczuwał obecność Wilka, czy był to jedynie zwykły cholerny przypadek, za każdym razem wywołujący u niego ciarki.
Nic dziwnego, że kundel cię nie lubi, skoro może przejrzeć twój pojebany umysł.
Warkotliwy rechot wypełnił jego głowę, gdy ruszył z westchnięciem do przodu. Nigdy nie był w stanie czuć się do końca komfortowo w towarzystwie dobermana. Doceniał jednak jego inteligencję, jak i doskonałe wręcz ułożenie. Nic dziwnego, że po przestąpieniu kilku kroków, pies poprowadził go przed siebie z postawionymi na sztorc uszami, zerkając na niego kontrolnie od czasu do czasu.
Nieszczególnie zdziwił go widok siedzącego na kanapie z książką w dłoni Grimshawa.
— Dzięki Scar. Cześć Jay — przywitał się z kumplem, momentalnie rozluźniając mięśnie. Sama jego obecność sprawiała, że ponura mina psa przestawała mieć dla niego jakiekolwiek znaczenie. Położył torbę na ziemi przy kanapie, rzucając się wygodnie na miejsce obok niego.
— Masz pozdrowienia od pani Vanderwood, bracie — rzucił nadal rozbawiony, notorycznie popełnianą przez nią pomyłką, opierając się o niego ramieniem. Przechylił głowę w bok, zerkając znad jego barku na tekst — Co czytasz?
— Riley, chłopcze! Znowu palisz te papierosy! — starsza pani o śnieżnobiałych włosach, westchnęła ciężko, stukocząc laską o bruk. Momentalnie zwrócił się w jej stronę, odsłaniając zęby w równym uśmiechu.
— Dzień dobry, pani Vanderwood — jego wzrok momentalnie powędrował w stronę siatki, którą trzymała w wolnej dłoni, drżącej nieznacznie od wysiłku. Jak długo musiała ją nieść? Wyciągnął resztkę papierosa i zgasił go na śmietniku, wydmuchując dym w drugą stronę, nim podszedł do niej, cały czas łagodnie się uśmiechając.
— Proszę mi to dać, pomogę.
— Och z nieba mi spadłeś — podała mu siatkę z wyraźną wdzięcznością, poruszając przez chwilę starczymi palcami, by rozluźnić zastałe mięśnie. Złapał ją pewnie i przełożył do drugiej ręki, podając kobiecie ramię, za które złapała pewnym ruchem. Rytuał ten powtarzał się za każdym razem, gdy przyjeżdżał do Deana. I nadal nie potrafił zrozumieć, dlaczego za każdym razem widział jak staruszka samotnie wraca do kupionego przez swojego syna apartamentu, dźwigając ciężkie zakupy.
— Co słychać u syna? — zagaił, przekrzywiając głowę w jej stronę. Jej oczy rozbłysły wyraźnie, gdy chwyciła go nieco mocniej za materiał bluzy, wchodząc spokojnym, eleganckim krokiem po schodach. Pomimo swojego wieku, wyraźnie dało się u niej dostrzec nawyki, do których była przyzwyczajana przez lata.
— W końcu zaczął ustalać datę ślubu ze swoją narzeczoną. Mówiłam mu już od dawna, że pięć lat to wystarczająca ilość czasu i niepotrzebnie czeka, sam nie wie na co. Wygląda na to, że Mary w końcu poruszyła ten temat i zdecydowali, że uroczystość odbędzie się w lipcu, by wszyscy goście mogli w pełni korzystać z uroków słońca. Przez to są tak bardzo zajęci, dlatego głównie rozmawiamy ze sobą przez telefon — dość niespiesznie opowiadała mu o swoich ostatnich dniach, wyraźnie podekscytowana wizją, że w końcu uda jej się ujrzeć syna na ślubnym kobiercu. Skupiał się w większości na jej słowach, z całych sił starając się nie zwracać uwagi na kroczącego po jego lewej Wilka, obijającego się od czasu do czasu bokiem o niesioną przez niego torbę.
Urocza staruszka. Tak wyobrażasz sobie własną babcię, złoty chłopcze?
— Przecież twoja babcia nie żyje. Tak samo jak cała ta twoja cholerna rodzina — ostry, prześmiewczy głos staruszki w połączeniu z jej wykrzywioną w pogardliwym uśmiechu twarzą, sprawił że momentalnie potknął się na schodach, wysuwając szybciej jedną nogę do przodu, by zachować równowagę. Jego oddech przyspieszył na krótką chwilę, gdy wyraźnie wracał do siebie, nie podejmując póki co dalszej wspinaczki.
— Wszystko w porządku, skarbie? Źle się czujesz? — troskliwe spojrzenie, nie miało w sobie ani grama wcześniejszej prześmiewczości. Uniósł siatkę z zakupami, by otrzeć czoło, odgarniając przy tym przydługą grzywkę ze złotych oczu.
— Przepraszam, ciężka noc.
— Koniecznie dziś odpocznij, kochaniutki. Wybacz starej emerytce całe to ględzenie, miło jest od czasu do czasu mieć do kogo otworzyć usta...
— Skądże znowu. Uwielbiam nasze krótkie rozmowy, pani Vanderwood — odparł kurtuazyjnie, uśmiechając się łagodnie, by ponownie ruszyć w górę po schodach. Staruszka roześmiała się wesoło, dalej opowiadając o swojej przyszłej synowej, nim nie znaleźli się pod jej drzwiami. Sięgnęła lekko trzęsącymi się dłońmi do kieszeni płaszcza, by wyciągnąć z niego klucze. Nie pomagał jej, nawet gdy sama przez chwilę siłowała się z drzwiami, usiłując trafić kluczem do zamka. Wiedział, że duma kobiety nie pozwoliłaby jej na poproszenie o pomoc w tak prostej czynności. W końcu mieszkanie stanęło otworem, a on tak jak zawsze przestąpił próg i zaniósł zakupy do kuchni, nim wrócił z powrotem do przedpokoju, pomagając jej zdjąć wierzchnie okrycie.
— Jesteś nazbyt uprzejmy, cóż bym bez ciebie zrobiła?
— Żałuję, że nie mogę pomagać pani częściej.
— Doprawdy, przypominasz mi mojego Stevena — poklepała go z uśmiechem po policzku, zaraz kierując się w stronę kuchni. Zamknął drzwi i ruszył za nią, pomagając jej wypakować wszystkie zakupy z siatki. Umył warzywa i owoce pod bieżącą wodą, nim odłożył je na przygotowaną do tego tacę.
— Napijesz się może herbaty?
— Niestety nie. Obiecałem, że będę o drugiej u wujka Deana.
— Nie będę cię zatem zatrzymywać. Pozdrów ode mnie swojego brata — zaśmiał się w odpowiedzi, kręcąc głową na boki.
— Mówiłem pani, że jesteśmy przyjaciółmi, nie braćmi. Jego wuj jest na tyle miły, by przyjmować mnie pod swoje skrzydła przy dłuższych okresach wolnego.
— Ach za każdym razem zapominam, tak dobrze ze sobą wyglądacie! Mogę liczyć na to, że znajdziesz jutro nieco czasu dla wdzięcznej staruszki?
— Oczywiście. Stawię się punktualnie o dziewiątej, jak zawsze. Niech pani uważa, pani Vanderwood. Spodziewam się równie doskonałego śniadania co zawsze.
— Oczywiście — wesoły śmiech staruszki wypełnił pomieszczenie, gdy pomachała mu pomarszczoną dłonią, nie odprowadzając już nawet do drzwi. Było to niczym ich drobny, wypracowany rytuał. Ona zostawała w kuchni, on wychodził przez drzwi główne, które zamykała na zamek dziesięć minut później po zrobieniu sobie herbaty.
Poprawił swoją torbę na ramieniu i ruszył w stronę windy, wchodząc do środka. Wcisnął odpowiedni przycisk, wjeżdżając na najwyższe piętro i przeszedł przez długi korytarz, postukując palcami o jedną ze swoich szlufek przy spodniach.
Żałosne.
— Jak całe moje istnienie — odpowiedział znudzonym głosem, zdecydowanie nie mając ochoty na przepychanki z Wilkiem. Wyciągnął klucze i przekręcił go w zamku, przekraczając próg przedpokoju. Zamknął cicho za sobą drzwi i zsunął buty ze stóp, kurtkę z pleców i przeniósł spojrzenie na stojącego już w wejściu Scara.
Głupi kundel.
Wilk poruszył ogonem, patrząc z niesmakiem na czujne zwierzę, które odsłoniło kły zwracając się w jego stronę z wściekłym warkotem.
— To nie jest twój dom — mrugnął dwa razy, przecierając oczy dłonią. Pies stał cały czas w tym samym miejscu co wcześniej z wyrysowanym na pysku czujnym spokojem.
— Oczywiście, że tak. Psy nie mówią, Woolfe. Cześć Scar. Gdzie jest Jay? — skierował swoje słowa do psa, który przesunął wzrok w bok. Dokładnie w miejsce, w którym stał najeżony, wyraźnie poirytowany Wilk.
Zamiast z nim gadać, powinieneś go wywalić przez balkon, złoty chłopcze.
Choć słyszał wielokrotnie o wyczulonej intuicji zwierząt, nie był w stanie stwierdzić, czy Scar rzeczywiście wyczuwał obecność Wilka, czy był to jedynie zwykły cholerny przypadek, za każdym razem wywołujący u niego ciarki.
Nic dziwnego, że kundel cię nie lubi, skoro może przejrzeć twój pojebany umysł.
Warkotliwy rechot wypełnił jego głowę, gdy ruszył z westchnięciem do przodu. Nigdy nie był w stanie czuć się do końca komfortowo w towarzystwie dobermana. Doceniał jednak jego inteligencję, jak i doskonałe wręcz ułożenie. Nic dziwnego, że po przestąpieniu kilku kroków, pies poprowadził go przed siebie z postawionymi na sztorc uszami, zerkając na niego kontrolnie od czasu do czasu.
Nieszczególnie zdziwił go widok siedzącego na kanapie z książką w dłoni Grimshawa.
— Dzięki Scar. Cześć Jay — przywitał się z kumplem, momentalnie rozluźniając mięśnie. Sama jego obecność sprawiała, że ponura mina psa przestawała mieć dla niego jakiekolwiek znaczenie. Położył torbę na ziemi przy kanapie, rzucając się wygodnie na miejsce obok niego.
— Masz pozdrowienia od pani Vanderwood, bracie — rzucił nadal rozbawiony, notorycznie popełnianą przez nią pomyłką, opierając się o niego ramieniem. Przechylił głowę w bok, zerkając znad jego barku na tekst — Co czytasz?
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Nie Kwi 23, 2017 10:39 am
Nie Kwi 23, 2017 10:39 am
Szczęknięcie przekręcanego w zamku klucza powinno było go zaalarmować, jednak dobrze wiedział, kto za moment otworzy drzwi i wejdzie do środka. Jeśli oderwał wzrok od właśnie czytanej książki, to tylko po to, by zerknąć z ukosa na podrywającego się z podłogi Scar'a, który jak na znak ruszył w stronę drzwi, by obwieścić, że właśnie znaleziono się na jego terenie i każdy fałszywy ruch mógł wiązać się z całym szeregiem konsekwencji w postaci jego zębów. Gdy obracana przez Grimshawa kartka zaszeleściła, pies zerknął za siebie, jednak nie zauważywszy żadnej reakcji ze strony swojego właściciela ruszył w stronę przedsionka, by przywitać gościa. Na szczęście nie szczekał, więc ciemnowłosy nawet nie musiał ruszać się z miejsca, by użerać się z nadgorliwym czworonogiem, chociaż otrzymanie takiego efektu potrzebowało czasu.
Nie zwracał uwagi na głos dobiegający z drugiego pomieszczenia, choć ten był niezwykle wyraźny wśród ciszy panującej w całym domu – gdyby nie stukający pazurami o podłogę pies, można byłoby przysiąc, że mieszkanie stało puste albo komukolwiek, kto w nim przebywał, coś się stało lub po prostu spał tak głęboko, że nie usłyszał, że ktoś wchodzi. Znając szarookiego, ostatnia opcja była tą najmniej prawdopodobną, biorąc pod uwagę jego nienaturalnie lekki sen.
„Cześć, Jay.”
Uniósł lekko głowę i skinął nią w stronę Thatchera, chociaż dało się zauważyć, że jego wzrok nadal pozostawał skupiony na tekście. Poprawił palcem okulary, które osunęły się kawałek niżej. Nie obruszył się nawet, gdy Starr zajął miejsce obok niego, kompletnie pozbawiając go przestrzeni osobistej, co potraktował z dużą cierpliwością, jakby było to coś zupełnie naturalnego, nawet jeśli spora część kanapy nadal pozostawała wolna i do jego dyspozycji.
― Widocznie nie wybijesz jej tego z głowy ― wymruczał, na chwilę unosząc wzrok, jednak ten skupił się na psie, który w ślad za Riley'em znalazł się obok. Psia łapa ciężko opadła na kolano Ryana, a ciemne oczy skupiły swój wzrok na złotookim, jakby czworonóg za wszelką cenę chciał zakomunikować mu, że właśnie dotykał jego własności. Napięte mięśnie wyraźnie odznaczały się pod pokrytą krótką sierścią skórą. Dało się zauważyć, że tylko resztki silnej woli i – przede wszystkim – respekt względem Grimshawa, nie pozwalały mu na wskoczenie na kanapę i wepchnięcie się pomiędzy nich.
Z perspektywy osoby trzeciej cała ta scena musiała wyglądać zabawnie. Do dopełnienia brakowało już tylko kota, który wpakowałby mu się na ramię w chwili, gdy pies kładł łeb na jego udzie, wypuszczając powietrze z pyska w jakiejś imitacji parsknięcia, które miało zwrócić na siebie jego uwagę.
― Scar, na miejsce ― mruknął ciemnowłosy, dwukrotnie klepnąwszy psisko w kark. Szpiczaste uszy przywarły do czaszki, a pies dość niechętnie odsunął się i odszedł kawałek dalej, raz po raz zerkając w stronę Woolfe'a. Może wygrał tę bitwę, ale na pewno nie całą wojnę. ― Nie wiem ― wreszcie udzielił odpowiedzi na pytanie, chociaż pewnie nie tego spodziewał się Winchester, jednak na potwierdzenie swoich słów Jay pokazał mu zakrytą szczelnie okładkę książki. W każdej chwili mógł zdjąć kryjący papier, jednak to, że tego nie zrobił, musiało mieć w sobie jakiś większy cel. ― Ukryli też kilka pierwszych kartek ― wyjaśnił, jakby uprzedzał jego pytanie. ― Księgarnia urządziła akcję kupowania książek w ciemno, by nie oceniać ich po okładkach czy zasłyszanych opiniach. Uznałem, że to mi nie zaszkodzi, skoro ostatnio przeczytałem już wszystko, co chciałem przeczytać ― doprecyzował pozbawionym wyrazu głosem, kładąc otwartą książkę na kolanach.
Nie zwracał uwagi na głos dobiegający z drugiego pomieszczenia, choć ten był niezwykle wyraźny wśród ciszy panującej w całym domu – gdyby nie stukający pazurami o podłogę pies, można byłoby przysiąc, że mieszkanie stało puste albo komukolwiek, kto w nim przebywał, coś się stało lub po prostu spał tak głęboko, że nie usłyszał, że ktoś wchodzi. Znając szarookiego, ostatnia opcja była tą najmniej prawdopodobną, biorąc pod uwagę jego nienaturalnie lekki sen.
„Cześć, Jay.”
Uniósł lekko głowę i skinął nią w stronę Thatchera, chociaż dało się zauważyć, że jego wzrok nadal pozostawał skupiony na tekście. Poprawił palcem okulary, które osunęły się kawałek niżej. Nie obruszył się nawet, gdy Starr zajął miejsce obok niego, kompletnie pozbawiając go przestrzeni osobistej, co potraktował z dużą cierpliwością, jakby było to coś zupełnie naturalnego, nawet jeśli spora część kanapy nadal pozostawała wolna i do jego dyspozycji.
― Widocznie nie wybijesz jej tego z głowy ― wymruczał, na chwilę unosząc wzrok, jednak ten skupił się na psie, który w ślad za Riley'em znalazł się obok. Psia łapa ciężko opadła na kolano Ryana, a ciemne oczy skupiły swój wzrok na złotookim, jakby czworonóg za wszelką cenę chciał zakomunikować mu, że właśnie dotykał jego własności. Napięte mięśnie wyraźnie odznaczały się pod pokrytą krótką sierścią skórą. Dało się zauważyć, że tylko resztki silnej woli i – przede wszystkim – respekt względem Grimshawa, nie pozwalały mu na wskoczenie na kanapę i wepchnięcie się pomiędzy nich.
Z perspektywy osoby trzeciej cała ta scena musiała wyglądać zabawnie. Do dopełnienia brakowało już tylko kota, który wpakowałby mu się na ramię w chwili, gdy pies kładł łeb na jego udzie, wypuszczając powietrze z pyska w jakiejś imitacji parsknięcia, które miało zwrócić na siebie jego uwagę.
― Scar, na miejsce ― mruknął ciemnowłosy, dwukrotnie klepnąwszy psisko w kark. Szpiczaste uszy przywarły do czaszki, a pies dość niechętnie odsunął się i odszedł kawałek dalej, raz po raz zerkając w stronę Woolfe'a. Może wygrał tę bitwę, ale na pewno nie całą wojnę. ― Nie wiem ― wreszcie udzielił odpowiedzi na pytanie, chociaż pewnie nie tego spodziewał się Winchester, jednak na potwierdzenie swoich słów Jay pokazał mu zakrytą szczelnie okładkę książki. W każdej chwili mógł zdjąć kryjący papier, jednak to, że tego nie zrobił, musiało mieć w sobie jakiś większy cel. ― Ukryli też kilka pierwszych kartek ― wyjaśnił, jakby uprzedzał jego pytanie. ― Księgarnia urządziła akcję kupowania książek w ciemno, by nie oceniać ich po okładkach czy zasłyszanych opiniach. Uznałem, że to mi nie zaszkodzi, skoro ostatnio przeczytałem już wszystko, co chciałem przeczytać ― doprecyzował pozbawionym wyrazu głosem, kładąc otwartą książkę na kolanach.
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Wto Maj 02, 2017 9:27 pm
Wto Maj 02, 2017 9:27 pm
Słysząc wytłumaczenie Ryana w kwestii czytanej przez niego książki, musiał powstrzymać cisnący mu się na usta śmiech.
Cóż za urocze podejście.
Sarkastyczny dźwięk głosu Wilka momentalnie odjął sytuacji całej pozytywności, gdy cień w idealnej parodii Scara ułożył łapę na jego kolanie, wpatrując się w Jaya bezdennymi ślepiami. Nie minęło wiele czasu, gdy w przeciwieństwie do posłusznego dobermana, wilczur nie wpakował się na kanapę, rozcinając pazurami jej wierzch, by zaraz położyć się na niej ciężko, opierając łeb na udzie Rileya. Nieznacznie napięty pod jego ciężarem mięsień zaraz się rozluźnił, gdy sam Starr zacisnął i rozwarł ostrożnie szczęki, wypowiadając powoli każde słowo, jakby musiał się nad nim zastanawiać, by nie popełnić żadnego błędu.
— Podziwiam. Sam z reguły czytam zakończenie, a już na pewno rozpakowałbym książkę, by zobaczyć czy grafik odpowiednio oddał jej wnętrze czy zniszczył cały koncept byle badziewiem. Niemniej rozumiem przesłanie — po prostu nie było dla niego. Ponadto nawet jeśli Starr w ilości przeczytanych książek, mógłby konkurować z Grimshawem - co było nie lada wyczynem, biorąc pod uwagę, że większość spotykająca Jaya widziała go albo z nosem w książce, albo pięściami na czyjejś twarzy - ich tematyka była zupełnie odmienna. Przede wszystkim Winchester przez większość czasu oddawał się zgłębianiu wiedzy potrzebnej mu na studia. Najnowsze technologie, astronomia, robotyka, rozszerzona fizyka, matematyka, chemia, niuanse biologiczne. Cokolwiek uznawał za przydatne, momentalnie lądowało na jego półce - najczęściej tymczasowo, biorąc pod uwagę fakt, że nie było go stać na kupno większości z tych książek. Całe szczęście biblioteka w Vancouver była doskonale wyposażona i całkowicie odpowiadała jego potrzebom. Chłopak niezwykle sumiennie podczas ich czytania wykonywał całe tysiące notatek z wykresami i rysunkami, dzięki czemu robił się niesamowitej biblioteki stworzonej wyłącznie z jego własnych 'dzieł'. Przy czym za sztukę płacił w takim wypadku dwadzieścia centów, a nie sto pięćdziesiąt dolarów.
— Będzie ci przeszkadzać jak włączę telewizor? — zapytał niezwykle zgrabnie ignorując zarówno leżącego na nim Wilka, jak i leżącego na swoim miejscu Scara, przy czym nie mógł do końca stwierdzić, że nie przepada za tym drugim. Dobermany były dumnymi psami. Wyczuwał bijącą od niego niechęć i pragnienie konkurencji, co momentalnie nie zezwalało mu na rozwinięcie jakichkolwiek ciepłych uczuć względem niego. I w ten właśnie sposób ich koło się zamykało. Wychylił się do przodu, łapiąc w dłoń pilota, by jednym przyciskiem włączyć cicho jeden z najpopularniejszych kanałów z wiadomościami, śledząc z niejakim zainteresowaniem komunikaty o korkach na pobliskiej ulicy, spowodowane kolejną demonstracją, tym razem ze strony kierowców taksówek.
— Słabo — skomentował krótko wyobrażając sobie co przeżywać musieli w tym momencie, wszyscy jadący do pracy ludzie. Całe szczęście spotkanie, na które sam był umówiony, znajdywało się w przeciwnym kierunku, dzięki czemu wszelkie negatywne skutki protestów, nie powinny mieć na niego żadnego wpływu.
— Podwieziesz mnie na 1687 W Broadway? Tak o trzeciej trzydzieści — wypowiedział w końcu słowa, które chodziły mu po głowie od dłuższego czasu. Nie lubił prosić Ryana o cokolwiek, wychodząc z założenia, że i tak miał względem niego olbrzymi dług. Dodatkowo pogłębiający się, za każdym razem, gdy Dean pozwalał mu zostawać w swoim mieszkaniu wraz z Jayem. Sprawa była jednak na tyle poważna i nie cierpiąca zwłoki, by pozwolił wypłynąć na wierzch własnym potrzebom, zwykle skrywanym głęboko pod grubą powłoką poczucia winy.
Odsunął się od niego, siadając już prosto na kanapie, nie odrywając spojrzenia od telewizora, na którym właśnie pokazywano dwóch szarpiących się mężczyzn. Wyglądało na to, że jednemu z nich nie spodobała się treść transparentu, którym wymachiwał ten drugi.
I właśnie dostał nim w łeb.
— Oho, zaraz się zacznie — skomentował uderzając lekko pilotem o swoją dłoń, wbrew pozorom nadal poświęcając większą część uwagi siedzącemu obok Jayowi, oczekując jego odpowiedzi.
Cóż za urocze podejście.
Sarkastyczny dźwięk głosu Wilka momentalnie odjął sytuacji całej pozytywności, gdy cień w idealnej parodii Scara ułożył łapę na jego kolanie, wpatrując się w Jaya bezdennymi ślepiami. Nie minęło wiele czasu, gdy w przeciwieństwie do posłusznego dobermana, wilczur nie wpakował się na kanapę, rozcinając pazurami jej wierzch, by zaraz położyć się na niej ciężko, opierając łeb na udzie Rileya. Nieznacznie napięty pod jego ciężarem mięsień zaraz się rozluźnił, gdy sam Starr zacisnął i rozwarł ostrożnie szczęki, wypowiadając powoli każde słowo, jakby musiał się nad nim zastanawiać, by nie popełnić żadnego błędu.
— Podziwiam. Sam z reguły czytam zakończenie, a już na pewno rozpakowałbym książkę, by zobaczyć czy grafik odpowiednio oddał jej wnętrze czy zniszczył cały koncept byle badziewiem. Niemniej rozumiem przesłanie — po prostu nie było dla niego. Ponadto nawet jeśli Starr w ilości przeczytanych książek, mógłby konkurować z Grimshawem - co było nie lada wyczynem, biorąc pod uwagę, że większość spotykająca Jaya widziała go albo z nosem w książce, albo pięściami na czyjejś twarzy - ich tematyka była zupełnie odmienna. Przede wszystkim Winchester przez większość czasu oddawał się zgłębianiu wiedzy potrzebnej mu na studia. Najnowsze technologie, astronomia, robotyka, rozszerzona fizyka, matematyka, chemia, niuanse biologiczne. Cokolwiek uznawał za przydatne, momentalnie lądowało na jego półce - najczęściej tymczasowo, biorąc pod uwagę fakt, że nie było go stać na kupno większości z tych książek. Całe szczęście biblioteka w Vancouver była doskonale wyposażona i całkowicie odpowiadała jego potrzebom. Chłopak niezwykle sumiennie podczas ich czytania wykonywał całe tysiące notatek z wykresami i rysunkami, dzięki czemu robił się niesamowitej biblioteki stworzonej wyłącznie z jego własnych 'dzieł'. Przy czym za sztukę płacił w takim wypadku dwadzieścia centów, a nie sto pięćdziesiąt dolarów.
— Będzie ci przeszkadzać jak włączę telewizor? — zapytał niezwykle zgrabnie ignorując zarówno leżącego na nim Wilka, jak i leżącego na swoim miejscu Scara, przy czym nie mógł do końca stwierdzić, że nie przepada za tym drugim. Dobermany były dumnymi psami. Wyczuwał bijącą od niego niechęć i pragnienie konkurencji, co momentalnie nie zezwalało mu na rozwinięcie jakichkolwiek ciepłych uczuć względem niego. I w ten właśnie sposób ich koło się zamykało. Wychylił się do przodu, łapiąc w dłoń pilota, by jednym przyciskiem włączyć cicho jeden z najpopularniejszych kanałów z wiadomościami, śledząc z niejakim zainteresowaniem komunikaty o korkach na pobliskiej ulicy, spowodowane kolejną demonstracją, tym razem ze strony kierowców taksówek.
— Słabo — skomentował krótko wyobrażając sobie co przeżywać musieli w tym momencie, wszyscy jadący do pracy ludzie. Całe szczęście spotkanie, na które sam był umówiony, znajdywało się w przeciwnym kierunku, dzięki czemu wszelkie negatywne skutki protestów, nie powinny mieć na niego żadnego wpływu.
— Podwieziesz mnie na 1687 W Broadway? Tak o trzeciej trzydzieści — wypowiedział w końcu słowa, które chodziły mu po głowie od dłuższego czasu. Nie lubił prosić Ryana o cokolwiek, wychodząc z założenia, że i tak miał względem niego olbrzymi dług. Dodatkowo pogłębiający się, za każdym razem, gdy Dean pozwalał mu zostawać w swoim mieszkaniu wraz z Jayem. Sprawa była jednak na tyle poważna i nie cierpiąca zwłoki, by pozwolił wypłynąć na wierzch własnym potrzebom, zwykle skrywanym głęboko pod grubą powłoką poczucia winy.
Odsunął się od niego, siadając już prosto na kanapie, nie odrywając spojrzenia od telewizora, na którym właśnie pokazywano dwóch szarpiących się mężczyzn. Wyglądało na to, że jednemu z nich nie spodobała się treść transparentu, którym wymachiwał ten drugi.
I właśnie dostał nim w łeb.
— Oho, zaraz się zacznie — skomentował uderzając lekko pilotem o swoją dłoń, wbrew pozorom nadal poświęcając większą część uwagi siedzącemu obok Jayowi, oczekując jego odpowiedzi.
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Czw Maj 04, 2017 11:03 pm
Czw Maj 04, 2017 11:03 pm
Był już przyzwyczajony do tego, że co do wielu kwestii on i Winchester mieli odmienne podejście. Tym razem to też nie zrobiło na nim większego wrażenia ani nawet nie skłoniło do zastanowienia się, czy może jednak powinien pozbyć się ochronnego opakowania, co można było wywnioskować po nieprzejętym przewróceniu kolejnej strony. Był w stanie zrozumieć, że nie każdy był na tyle cierpliwy, jak i nie każdy potrafił doszczętnie zdusić w sobie ciekawość. Tak samo wątpił w to, że ktoś przejmujący się oprawą graficzną pokusiłby się o strzał na ślepo – skoro nawoływano do nieoceniania książki po okładce, te niemalże na dziewięćdziesiąt procent nie cieszyły się zainteresowaniem ludzi, a jednak pierwsze wrażenie dla wielu było najważniejsze.
Ciemnowłosy kiwnął głową, uznając, że ten krótki gest wystarczy, by zaspokoić potrzeby komunikacji Thatchera. Jakby nie patrzeć, przynajmniej nie zostawił go zupełnie z niczym, a nawet najdrobniejsza reakcja wystarczyła, by dać mu do zrozumienia, że mimo wszystko go wysłuchał, a w tym był zdecydowanie lepszy niż w wyrzucaniu z siebie słów, byleby tylko coś powiedzieć. Nawet jeśli Riley był gościem w tym domu i świadomość tego, że mógł się nudzić powinna przytłaczać Jay'a, w przypadku tak długotrwałej znajomości podobne odczucia nie miały prawa się pojawić, choć wątpliwe, by szarooki odczuwał je w ogóle.
„Będzie ci przeszkadzać jak włączę telewizor?”
― Nie. ― Ta odpowiedź i tak była z góry przesądzona. Gdyby przyszło co do czego, potrafiłby zignorować machanie mu ręką przed nosem, więc grający w tle telewizor nie robił mu większej różnicy. Jednak słysząc wiadomości, mimochodem zerknął w stronę ekranu, chociaż widocznie nieprzejęty stanem ruchu na drodze – przynajmniej nie w chwili, gdy był przekonany, że nie będzie musiał dziś ruszać się z domu – wrócił do książki, która coraz szybciej zdawała się dobiegać końca, choć wydawało mu się, że zaczął ją całkiem niedawno.
„Podwieziesz mnie na 1687 W Broadway?”
― Jasne.
Od kiedy nawet się nie zastanawiasz?
W gruncie rzeczy nie robiło mu to żadnej różnicy, gdy nie miał ustalonych planów, choć jeszcze chwilę temu sądził, że resztę dnia przesiedzi w mieszkaniu. Wypowiedziana zgoda brzmiała, jakby Starr właśnie rozmawiał z kimś w fazie snu, w której i tak nie miałby nic przeciwko czemukolwiek. Wrażenie to zepsuło jednak zadarcie głowy i zerknięcie na zegar naścienny, który wskazywał na to, że było już po drugiej, co dawało im jeszcze godzinę z niewielkim hakiem. Zsunąwszy wzrok niżej, poświęcił chwilę uwagi protestowi, który rozgrywał się nie tak daleko stąd. Po minie Ryana nie dało się wywnioskować, co o tym wszystkim sądził, ale świat najwidoczniej potrzebował tych głośnych idiotów, którzy walczyli o to, by przynajmniej jakiejś części społeczeństwa żyło się lepiej, nie zawsze odnosząc przy tym zamierzone skutki.
― Aspirujesz na taksówkarza? ― spytał ostatecznie, jakby nie rozumiał, co interesującego było w przebiegu tego konfliktu. Żadne z nich nie korzystało z tego typu transportu – raczej ciężko było trafić na kogoś, kto uczciwie obierał najkrótszą trasę, by nie obedrzeć klienta z forsy do takiego stopnia, jak robiła to większość. I pomyśleć, że nadal liczyli na jakieś poparcie. Zaraz jednak pokręcił głową, oznajmiając, że było to pytanie czysto retoryczne. Przesunął wzrokiem po ostatnich wierszach tekstu na stronie i przewrócił kartkę. ― Swoją drogą w lodówce jest porcja obiadu dla ciebie ― rzucił po chwili, jakby przeczuwał, że złotooki i ten dzień spędził o pustym żołądku, a zatrudniona przez Deana gospodyni, ilekroć przychodziła wysprzątać apartament raz w tygodniu, za każdym razem musiała wyżyć się kulinarnie, na co nikt nigdy nie narzekał – przygotowanym przez niej potrawom nie dało się niczego zarzucić. ― To warunek.
Nie zjesz i zapierdalasz na piechotę. Co za wyszukane metody wychowawcze, panie Grimshaw.
Ciemnowłosy kiwnął głową, uznając, że ten krótki gest wystarczy, by zaspokoić potrzeby komunikacji Thatchera. Jakby nie patrzeć, przynajmniej nie zostawił go zupełnie z niczym, a nawet najdrobniejsza reakcja wystarczyła, by dać mu do zrozumienia, że mimo wszystko go wysłuchał, a w tym był zdecydowanie lepszy niż w wyrzucaniu z siebie słów, byleby tylko coś powiedzieć. Nawet jeśli Riley był gościem w tym domu i świadomość tego, że mógł się nudzić powinna przytłaczać Jay'a, w przypadku tak długotrwałej znajomości podobne odczucia nie miały prawa się pojawić, choć wątpliwe, by szarooki odczuwał je w ogóle.
„Będzie ci przeszkadzać jak włączę telewizor?”
― Nie. ― Ta odpowiedź i tak była z góry przesądzona. Gdyby przyszło co do czego, potrafiłby zignorować machanie mu ręką przed nosem, więc grający w tle telewizor nie robił mu większej różnicy. Jednak słysząc wiadomości, mimochodem zerknął w stronę ekranu, chociaż widocznie nieprzejęty stanem ruchu na drodze – przynajmniej nie w chwili, gdy był przekonany, że nie będzie musiał dziś ruszać się z domu – wrócił do książki, która coraz szybciej zdawała się dobiegać końca, choć wydawało mu się, że zaczął ją całkiem niedawno.
„Podwieziesz mnie na 1687 W Broadway?”
― Jasne.
Od kiedy nawet się nie zastanawiasz?
W gruncie rzeczy nie robiło mu to żadnej różnicy, gdy nie miał ustalonych planów, choć jeszcze chwilę temu sądził, że resztę dnia przesiedzi w mieszkaniu. Wypowiedziana zgoda brzmiała, jakby Starr właśnie rozmawiał z kimś w fazie snu, w której i tak nie miałby nic przeciwko czemukolwiek. Wrażenie to zepsuło jednak zadarcie głowy i zerknięcie na zegar naścienny, który wskazywał na to, że było już po drugiej, co dawało im jeszcze godzinę z niewielkim hakiem. Zsunąwszy wzrok niżej, poświęcił chwilę uwagi protestowi, który rozgrywał się nie tak daleko stąd. Po minie Ryana nie dało się wywnioskować, co o tym wszystkim sądził, ale świat najwidoczniej potrzebował tych głośnych idiotów, którzy walczyli o to, by przynajmniej jakiejś części społeczeństwa żyło się lepiej, nie zawsze odnosząc przy tym zamierzone skutki.
― Aspirujesz na taksówkarza? ― spytał ostatecznie, jakby nie rozumiał, co interesującego było w przebiegu tego konfliktu. Żadne z nich nie korzystało z tego typu transportu – raczej ciężko było trafić na kogoś, kto uczciwie obierał najkrótszą trasę, by nie obedrzeć klienta z forsy do takiego stopnia, jak robiła to większość. I pomyśleć, że nadal liczyli na jakieś poparcie. Zaraz jednak pokręcił głową, oznajmiając, że było to pytanie czysto retoryczne. Przesunął wzrokiem po ostatnich wierszach tekstu na stronie i przewrócił kartkę. ― Swoją drogą w lodówce jest porcja obiadu dla ciebie ― rzucił po chwili, jakby przeczuwał, że złotooki i ten dzień spędził o pustym żołądku, a zatrudniona przez Deana gospodyni, ilekroć przychodziła wysprzątać apartament raz w tygodniu, za każdym razem musiała wyżyć się kulinarnie, na co nikt nigdy nie narzekał – przygotowanym przez niej potrawom nie dało się niczego zarzucić. ― To warunek.
Nie zjesz i zapierdalasz na piechotę. Co za wyszukane metody wychowawcze, panie Grimshaw.
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Sob Maj 06, 2017 1:57 pm
Sob Maj 06, 2017 1:57 pm
Riley z kolei zdecydowanie nie należał do osób, które wypowiadały swe zdanie po to, by wpłynąć na czyjąś decyzję. Zawsze wychodził z założenia, że nie wchodzi się z butami w cudze życie i nawyki, niezależnie od tego jak blisko byś z nim nie był. Możesz podzielić się uwagą, powiedzieć jak do czegoś podchodzisz, ale ostateczna decyzja zawsze należała do niego. Być może właśnie dlatego był tak uparty w ciągłej walce z Wilkiem, nie chcąc poddać się jego woli.
Jeszcze.
Warkotliwy pomruk ze strony zwierzęcia nie wzbudził w nim większych emocji, aczkolwiek wiercący się na jego udzie pysk, zdawał się dodatkowo zwiększyć swój ciężar, posyłając wzdłuż jego nogi typowe ciarki towarzyszące odrętwieniu.
"Jasne."
Nie pozwolił, by ulga odbiła się na jego twarzy, mimo że to właśnie ją odczuwał obecnie w większej mierze. Nie miał prawa prosić go o cokolwiek. Za każdym razem, gdy życie stawiało go w sytuacji, gdzie posuwał się do szukania pomocy u innych, przepełniało go nie tylko obrzymie poczucie winy, ale i potrzeba spłacenia długu. Co mógł jednak dla niego zrobić poza byciem obok?
Tak jakby w ogóle cię potrzebował.
Słowa były na tyle trafne, by poczuł przeszywający jego klatkę piersiową ból, przenoszący się zaraz w żołądek, skutecznie zacieśniając na nim supeł. Potarł dłonią o własny mostek, rozprostowując nieco pogiętą bluzę, wykorzystująć ją tym samym jako pretekst.
— Dzięki — dodał jeszcze na głos, dość szybko przypominając sobie, że przecież Jay nie był w stanie czytać mu w myślach - całe szczęście, wystarczyło że musiał dzielić je z Wilkiem, wykorzystującym każdy najmniejszy element przeciw niemu - a obojętna twarz Winchestera zdradzała jakiekolwiek emocje, tylko gdy się do tego przymuszał, by wykrzesać uśmiech czy jakąkolwiek inną mimikę. Głównie w większym towarzystwie, gdzie wyraźnie tego od niego wymagano, czy w przypadku dzieci i starszych ludzi, w kontaktach z którymi uśmiech był niczym podstawa kontaktu.
— Jeśli będą z tego pieniądze, czemu nie? — zażartował, przesuwając wzrokiem po wszystkich transparentach, które dzierżyli ludzie. Póki co był zadowolony ze swojej pracy dorywczej. Stawka była sprawiedliwa, ilość godzin dostosowana pod jego plan zajęć, zmiany niezwykle elastyczne, a szef nie przypierdalał się do byle pyłku kurzu pozostawionego na blacie. Mimo, że zawsze upewniał się pięć razy czy aby na pewno wszystko jest odpowiednio wyczyszczone.
"W lodówce jest porcja obiadu dla ciebie."
— Mhm — brak zainteresowania z jego strony nie wskazywał na to, by miał zamiar zbyt prędko po niego sięgnąć. Rzecz jasna dopóki nie usłyszał kolejnej części zdania. Momentalnie znieruchomiał, patrząc na niego kątem oka, zupełnie jakby spodziewał się, że Jay właśnie opowiedział swój pierwszy dowcip w życiu. Marzenie ściętej głowy.
Poważnie?
Powstrzymał rozbawione parsknięcie, odkładając pilota na bok kanapy, tuż obok ogona leżącego Wilka. Ten przeczuwając co zamierza Riley, przesunął łeb, zeskakując z mebla i przeszedł się wokół, zatrzymując nad dobermanem z pogardliwym charknięciem.
Żałosny kundel.
Odsłonił kły, przyglądając mu się z wyraźną niechęcią. Woolfe stracił go jednak z oczu, gdy tylko podniósł się, by ruszyć w stronę kuchni. Skoro mieli wyjść po trzeciej, znając jego tempo jedzenia lepiej było podgrzać je już teraz. Skierował się w stronę kuchni, rejestrując kątem oka, że Wilk zdążył już zająć wiernie miejsce przy jego nodze, ocierając się od czasu do czasu pyskiem o jej bok.
Wyciągnął z lodówki przygotowany obiad i przerzucił go na patelnię. Zdrowe podgrzewanie, żadne mikrofalówki. Miał ochotę parsknąć śmiechem.
— Pewnie nie chcesz połowy? — zagadnął Grimshawa bez większego przekonania, obracając kawałek mięsa na drugą stronę z pomocą widelca, włączając wyciąg, by pochłonął dość intensywny zapach obiadu, przez który jak zwykle musiał stoczyć w sobie walkę dwóch stron. Jednej, tej która doceniała ładny zapach i drugiej, która powodowała u niego mdłości, sugerując że jeśli zje choć drobny kęs, zwróci go równie szybko, co pogryzie.
Mniam, mniam.
Och przymknij się.
No dalej, wyrzuć wszystko na ziemię. Pokaż mu, co sądzisz o jego jedzeniu.
Wilk wspiął się na tylne łapy, opierając przednią na uchwycie patelni, która przechyliła się niebezpiecznie w bok. Machnął momentalnie ręką, uderzając marę w grzbiet, patrząc jak opada na ziemię, zostawiając jedzenie w spokoju, zanosząc się jedynie warkotliwym śmiechem.
Jeszcze.
Warkotliwy pomruk ze strony zwierzęcia nie wzbudził w nim większych emocji, aczkolwiek wiercący się na jego udzie pysk, zdawał się dodatkowo zwiększyć swój ciężar, posyłając wzdłuż jego nogi typowe ciarki towarzyszące odrętwieniu.
"Jasne."
Nie pozwolił, by ulga odbiła się na jego twarzy, mimo że to właśnie ją odczuwał obecnie w większej mierze. Nie miał prawa prosić go o cokolwiek. Za każdym razem, gdy życie stawiało go w sytuacji, gdzie posuwał się do szukania pomocy u innych, przepełniało go nie tylko obrzymie poczucie winy, ale i potrzeba spłacenia długu. Co mógł jednak dla niego zrobić poza byciem obok?
Tak jakby w ogóle cię potrzebował.
Słowa były na tyle trafne, by poczuł przeszywający jego klatkę piersiową ból, przenoszący się zaraz w żołądek, skutecznie zacieśniając na nim supeł. Potarł dłonią o własny mostek, rozprostowując nieco pogiętą bluzę, wykorzystująć ją tym samym jako pretekst.
— Dzięki — dodał jeszcze na głos, dość szybko przypominając sobie, że przecież Jay nie był w stanie czytać mu w myślach - całe szczęście, wystarczyło że musiał dzielić je z Wilkiem, wykorzystującym każdy najmniejszy element przeciw niemu - a obojętna twarz Winchestera zdradzała jakiekolwiek emocje, tylko gdy się do tego przymuszał, by wykrzesać uśmiech czy jakąkolwiek inną mimikę. Głównie w większym towarzystwie, gdzie wyraźnie tego od niego wymagano, czy w przypadku dzieci i starszych ludzi, w kontaktach z którymi uśmiech był niczym podstawa kontaktu.
— Jeśli będą z tego pieniądze, czemu nie? — zażartował, przesuwając wzrokiem po wszystkich transparentach, które dzierżyli ludzie. Póki co był zadowolony ze swojej pracy dorywczej. Stawka była sprawiedliwa, ilość godzin dostosowana pod jego plan zajęć, zmiany niezwykle elastyczne, a szef nie przypierdalał się do byle pyłku kurzu pozostawionego na blacie. Mimo, że zawsze upewniał się pięć razy czy aby na pewno wszystko jest odpowiednio wyczyszczone.
"W lodówce jest porcja obiadu dla ciebie."
— Mhm — brak zainteresowania z jego strony nie wskazywał na to, by miał zamiar zbyt prędko po niego sięgnąć. Rzecz jasna dopóki nie usłyszał kolejnej części zdania. Momentalnie znieruchomiał, patrząc na niego kątem oka, zupełnie jakby spodziewał się, że Jay właśnie opowiedział swój pierwszy dowcip w życiu. Marzenie ściętej głowy.
Poważnie?
Powstrzymał rozbawione parsknięcie, odkładając pilota na bok kanapy, tuż obok ogona leżącego Wilka. Ten przeczuwając co zamierza Riley, przesunął łeb, zeskakując z mebla i przeszedł się wokół, zatrzymując nad dobermanem z pogardliwym charknięciem.
Żałosny kundel.
Odsłonił kły, przyglądając mu się z wyraźną niechęcią. Woolfe stracił go jednak z oczu, gdy tylko podniósł się, by ruszyć w stronę kuchni. Skoro mieli wyjść po trzeciej, znając jego tempo jedzenia lepiej było podgrzać je już teraz. Skierował się w stronę kuchni, rejestrując kątem oka, że Wilk zdążył już zająć wiernie miejsce przy jego nodze, ocierając się od czasu do czasu pyskiem o jej bok.
Wyciągnął z lodówki przygotowany obiad i przerzucił go na patelnię. Zdrowe podgrzewanie, żadne mikrofalówki. Miał ochotę parsknąć śmiechem.
— Pewnie nie chcesz połowy? — zagadnął Grimshawa bez większego przekonania, obracając kawałek mięsa na drugą stronę z pomocą widelca, włączając wyciąg, by pochłonął dość intensywny zapach obiadu, przez który jak zwykle musiał stoczyć w sobie walkę dwóch stron. Jednej, tej która doceniała ładny zapach i drugiej, która powodowała u niego mdłości, sugerując że jeśli zje choć drobny kęs, zwróci go równie szybko, co pogryzie.
Mniam, mniam.
Och przymknij się.
No dalej, wyrzuć wszystko na ziemię. Pokaż mu, co sądzisz o jego jedzeniu.
Wilk wspiął się na tylne łapy, opierając przednią na uchwycie patelni, która przechyliła się niebezpiecznie w bok. Machnął momentalnie ręką, uderzając marę w grzbiet, patrząc jak opada na ziemię, zostawiając jedzenie w spokoju, zanosząc się jedynie warkotliwym śmiechem.
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Sob Maj 13, 2017 10:10 pm
Sob Maj 13, 2017 10:10 pm
Przeczuwał, że reakcja Winchestera na wieść o jedzeniu nie będzie entuzjastyczna i gdyby nie postawiony przez niego warunek, przygotowany dla niego posiłek nadal spoczywałby w lodówce. Tym sposobem w końcu by się zmarnował, zakładając, że Grimshaw darowałby sobie jedzenie tego samego dania drugi dzień z rzędu. Chociaż wiedział, że momentami przełknięcie czegokolwiek było dla Riley'a ogromnym wyczynem – i dziś zapewne nadszedł taki dzień – nie dawał złapać się na niezadowolenie miny, zdawkowe odpowiedzi, marudne pomrukiwania. Zresztą za każdym takim razem wydawał się dawać do zrozumienia, że wdawanie się z nim w jakiekolwiek dyskusje na ten temat, nie odniosłoby sukcesu ze strony kogoś, kto chciał zawalczyć o swoje prawa. A już na pewno nie na terenie tego mieszkania.
Twój dom, twoje zasady?
To chyba oczywiste.
Byłbyś rygorystycznym ojcem. Może to i lepiej, że trzymasz się od tego z daleka.
Już prawie o tym zapomniał. Nic dziwnego, że zignorował głos, jakby udawał, że gonie usłyszał, nawet jeśli trudno było mówić o niedosłyszeniu, gdy miało się do czynienia z czymś, co siedziało w głowie i za każdym razem wybierało sobie najmniej oczekiwane momenty.
„Pewnie nie chcesz połowy?”
― Nie wymyślaj, bo będziesz musiał wpierdolić całą porcję ― rzucił, a pomimo dość wulgarnego języka, jego głos pozostawał opanowany. Na tyle, by wypowiedziana groźba paradoksalnie stała się realniejsza. Scar najwidoczniej musiał wyczuć zmianę atmosfery, co poskutkowało tym, że uniósł łeb znad łap, wbijając wręcz świdrujące spojrzenie w Thatcher'a. Choć równie dobrze tym razem mógł oczekiwać, że to jemu trafi się soczysty kawałek mięsa jako odstępstwo od psiej karmy i mniej apetycznych resztek z obiadu. Gdyby złotooki miał własne zwierzę, pewnie ważyłoby więcej od niego.
― Na razie zjesz, ile zdołasz. Nie potrzebuję osobnego talerza, chyba że masz dla mnie listę ciekawych powodów, dla których powinienem się brzydzić ― dodał po chwili, odrywając wzrok od książki. Chociaż twarz Jay'a jak zwykle nie wyrażała niczego, już sam fakt, że przeniósł wzrok na Starr'a, świadczył o jakimś przejawie zainteresowania. Jakby rzeczywiście chciał się upewnić, czy było coś, co powinno go odrzucać albo – jeszcze gorzej – jakby wiedział, że coś takiego na pewno istniało i jedynie chciał, by sam zainteresowany to potwierdził. Z chłodnych tęczówek i tak nigdy nie dało się wyczytać, co rzeczywiście siedziało mu w głowie. Może dlatego ludzie często unikali konfrontacji z ciemnowłosym – swoim zachowaniem nie dawał im odczuć, na czym stoją.
Tym razem to prefekt padł jego ofiarą, chociaż nie była to pierwsza taka sytuacja. I tak miał się znacznie lepiej niż cała reszta i to bynajmniej nie dlatego, że szkła okularów, od których odbijało się światło dzienne, przysłaniały dokładniejszy widok na szare tęczówki, przez co zawsze można było uznać, że obrał sobie zupełnie inny punkt obserwacji.
― Lepiej nie przypal ― uprzedził, przerywając milczenie. Jeśli już faktycznie miał robić za śmietnik, wolał uniknąć zwęglonego posmaku. Zdolność koncentracji Winchestera nie zawsze była na tyle powalająca, by w pełni zaufał, że odpowiednio przypilnuje patelni, nawet jeśli dziś nie wyglądał, jakby bujał w obłokach.
Sam go rozpraszasz.
Twój dom, twoje zasady?
To chyba oczywiste.
Byłbyś rygorystycznym ojcem. Może to i lepiej, że trzymasz się od tego z daleka.
Już prawie o tym zapomniał. Nic dziwnego, że zignorował głos, jakby udawał, że gonie usłyszał, nawet jeśli trudno było mówić o niedosłyszeniu, gdy miało się do czynienia z czymś, co siedziało w głowie i za każdym razem wybierało sobie najmniej oczekiwane momenty.
„Pewnie nie chcesz połowy?”
― Nie wymyślaj, bo będziesz musiał wpierdolić całą porcję ― rzucił, a pomimo dość wulgarnego języka, jego głos pozostawał opanowany. Na tyle, by wypowiedziana groźba paradoksalnie stała się realniejsza. Scar najwidoczniej musiał wyczuć zmianę atmosfery, co poskutkowało tym, że uniósł łeb znad łap, wbijając wręcz świdrujące spojrzenie w Thatcher'a. Choć równie dobrze tym razem mógł oczekiwać, że to jemu trafi się soczysty kawałek mięsa jako odstępstwo od psiej karmy i mniej apetycznych resztek z obiadu. Gdyby złotooki miał własne zwierzę, pewnie ważyłoby więcej od niego.
― Na razie zjesz, ile zdołasz. Nie potrzebuję osobnego talerza, chyba że masz dla mnie listę ciekawych powodów, dla których powinienem się brzydzić ― dodał po chwili, odrywając wzrok od książki. Chociaż twarz Jay'a jak zwykle nie wyrażała niczego, już sam fakt, że przeniósł wzrok na Starr'a, świadczył o jakimś przejawie zainteresowania. Jakby rzeczywiście chciał się upewnić, czy było coś, co powinno go odrzucać albo – jeszcze gorzej – jakby wiedział, że coś takiego na pewno istniało i jedynie chciał, by sam zainteresowany to potwierdził. Z chłodnych tęczówek i tak nigdy nie dało się wyczytać, co rzeczywiście siedziało mu w głowie. Może dlatego ludzie często unikali konfrontacji z ciemnowłosym – swoim zachowaniem nie dawał im odczuć, na czym stoją.
Tym razem to prefekt padł jego ofiarą, chociaż nie była to pierwsza taka sytuacja. I tak miał się znacznie lepiej niż cała reszta i to bynajmniej nie dlatego, że szkła okularów, od których odbijało się światło dzienne, przysłaniały dokładniejszy widok na szare tęczówki, przez co zawsze można było uznać, że obrał sobie zupełnie inny punkt obserwacji.
― Lepiej nie przypal ― uprzedził, przerywając milczenie. Jeśli już faktycznie miał robić za śmietnik, wolał uniknąć zwęglonego posmaku. Zdolność koncentracji Winchestera nie zawsze była na tyle powalająca, by w pełni zaufał, że odpowiednio przypilnuje patelni, nawet jeśli dziś nie wyglądał, jakby bujał w obłokach.
Sam go rozpraszasz.
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Pon Maj 15, 2017 7:29 pm
Pon Maj 15, 2017 7:29 pm
"Nie wymyślaj, bo będziesz musiał wpierdolić całą porcję."
Przewrócił oczami na jego słowa, obracając głowę w tył.
— Jeśli nie weźmiesz połowy wyjdzie na to samo, przecież nie wyrzucę jedzenia do śmietnika — mruknął w odpowiedzi. Całe szczęście dość szybko Grimshaw zmienił zdanie, dając mu swego rodzaju nadzieję. Nawet najmniejszy zabrany od niego kawałek potrafił być olbrzymią ulgą dla jego żołądka.
— Tylko AIDS, raka piersi i schizofrenię paranoidalną. — rzucił krótkie spojrzenie Scarowi, który zdążył już sam podnieść łeb, by jak zawsze świdrować go wzrokiem.
Głupi kundel.
Już to mówiłeś.
Powtórzę tyle razy ile będzie trzeba. Głupi kundel.
Warkot Wilka wypełnił kuchnię. Dźwięk nieustannie narastał i narastał, wwiercając mu się w czaszkę, aż w końcu wszystkie przedmioty zaczęły wyraźnie drżeć, zupełnie jak podczas trzęsienia ziemi. Kafelki jęknęły w wyraźnym proteście, pękając w kilku miejscach. Scar cały czas wpatrywał się w niego uważnie, gdy Wilk stroszył futro coraz bardziej i bardziej, odsłaniając kły w kompletnie już przerysowany sposób, niemożliwy dla żadnego prawdziwego zwierzęcia. Dźwięk wprawiający w ruch samą podłogę dodatkowo się nasilił, gdy pazury wbiły się w płytki, miażdżąc je z równą łatwością jakby wszystko było zrobione z plasteliny. Ręka Starra uderzyła gwałtownie tuż obok rozgrzanej kuchenki.
— Przestań, do cholery — warknął głośno, patrząc jak momentalnie wszystko wraca do swojego poprzedniego stanu. Wilk stał spokojnie w tym samym miejscu co wcześniej, nim obrócił się z pogardliwym szczeknięciem, siadając na zadzie tuż obok Rileya. Też spojrzał na Jaya znużonym wzrokiem, zaraz unosząc kącik ust w bezczelnym uśmiechu, nim skłonił się teatralnie, ignorując chwilowo skwierczenie jedzenia na patelni.
— Niestety, by zrobić pokaz raka piersi musiałbym się przed tobą rozebrać. Zostawmy fuchę gejowskiego obmacywania Skylerowi. To jak, zaryzykujesz jedzenie z jednego talerza czy jednak wolisz mieć własny? — parsknął z rozbawieniem, kręcąc głową, by zaraz skupić się na patelni, nie oczekując nawet odpowiedzi z jego strony. Całe szczęście, z tej odległości, nawet mimo okularów Jay nie mógł dostrzec, że jego dłonie nieznacznie, lecz nieustannie drżały.
Mara prychnęła z pogardą, zamiatając podłogę ogonem.
Trzęsiesz się jak mały szczur, złoty chłopcze.
Zignorował go, przewracając raz jeszcze jedzenie, nim w końcu wyjął talerz z szafki, by zsunąć je na niego lekkim ruchem.
Jak mały, przestraszony szczur.
Patelnia uderzyła z brzękiem w zlew, gdy Woolfe zalał ją wodą, momentalnie czyszcząc z wszelkiego tłuszczu i ewentualnych resztek jedzenia. Doskonale wiedział, że jeśli nie zrobi tego teraz, z czasem wszystko zaschnie utrudniając mu robotę. Odłożył umyte naczynie na suszarkę, wytarł dłonie w suchą ścierkę i wyciągnął z szuflady sztućce. Nie minęła nawet minuta, gdy siedział już spokojnie przy stoliku, zerkając z zainteresowaniem na telewizor. Wstał jeszcze raz, by sięgnąć na kanapę obok Jaya i podnieść pilota, którego zaraz zabrał na swoje miejsce.
Klik.
Dokument paranormalny.
Klik.
Wiadomości polityczne.
Klik.
Program przyrodniczy.
Zawiesił przez chwilę wzrok na zaklinaczu kotów, który właśnie patrzył jak jego obiekt zainteresowania rzuca się właścicielce na twarz z dzikim wrzaskiem. Miauknięciem? Jakkolwiek miał nazwać ten właśnie dźwięk. Ukroił powoli kawałek mięsa, parskając cicho na widok małego zwierzęcia, które w przeciągu minuty zrobiło burdel większy niż ten do jakiego byłby zdolny wraz z Jayem przez rok. Jakby nie patrzeć zarówno on, jak i sam Woolfe lubili trzymać rzeczy uporządkowane i pod kontrolą.
Klik.
— Na szkolenie astronautów, które rozpoczęło się w 2017 r. zgłosiło się ponad 18,3 tys. osób. To absolutny rekord, poprzedni, 8 tys. zgłoszeń, padł w 1978 roku. NASA zakłada, że załogową misję na Marsa wyśle po 2030 roku, aczkolwiek Elonowi Muskowi ze SpaceX wyraźnie bardziej się spieszy. Zgodnie z ostatnim przeprowadzonym z nim wywiadem, planuje misję już na 2026 rok. Mimo tak dużego zainteresowania, NASA nadal oswaja ludzi ze świadomością załogowej misji na Marsa — nawet nie zdawał sobie sprawy, że podczas całej wypowiedzi kobiety, która pojawiła się w roku ekranu - podczas gdy resztę zajmowały zdjęcia i ujęcia szkolonych kadetów - cały czas wsuwał do ust kolejne kawałki mięsa i ziemniaków, pochłaniając je bez większego protestu. Zarówno ze strony umysłu, jak i samego żołądka.
— Słyszałeś o tym? — zapytał momentalnie, pozwalając by do jego głosu przedarła się nuta ekscytacji. Ledwo dosłyszalna, ale jednak obecna. Idealnie wskazująca na to, że temat poruszany przez prezenterkę nie był mu ani obcy, ani obojętny.
Przewrócił oczami na jego słowa, obracając głowę w tył.
— Jeśli nie weźmiesz połowy wyjdzie na to samo, przecież nie wyrzucę jedzenia do śmietnika — mruknął w odpowiedzi. Całe szczęście dość szybko Grimshaw zmienił zdanie, dając mu swego rodzaju nadzieję. Nawet najmniejszy zabrany od niego kawałek potrafił być olbrzymią ulgą dla jego żołądka.
— Tylko AIDS, raka piersi i schizofrenię paranoidalną. — rzucił krótkie spojrzenie Scarowi, który zdążył już sam podnieść łeb, by jak zawsze świdrować go wzrokiem.
Głupi kundel.
Już to mówiłeś.
Powtórzę tyle razy ile będzie trzeba. Głupi kundel.
Warkot Wilka wypełnił kuchnię. Dźwięk nieustannie narastał i narastał, wwiercając mu się w czaszkę, aż w końcu wszystkie przedmioty zaczęły wyraźnie drżeć, zupełnie jak podczas trzęsienia ziemi. Kafelki jęknęły w wyraźnym proteście, pękając w kilku miejscach. Scar cały czas wpatrywał się w niego uważnie, gdy Wilk stroszył futro coraz bardziej i bardziej, odsłaniając kły w kompletnie już przerysowany sposób, niemożliwy dla żadnego prawdziwego zwierzęcia. Dźwięk wprawiający w ruch samą podłogę dodatkowo się nasilił, gdy pazury wbiły się w płytki, miażdżąc je z równą łatwością jakby wszystko było zrobione z plasteliny. Ręka Starra uderzyła gwałtownie tuż obok rozgrzanej kuchenki.
— Przestań, do cholery — warknął głośno, patrząc jak momentalnie wszystko wraca do swojego poprzedniego stanu. Wilk stał spokojnie w tym samym miejscu co wcześniej, nim obrócił się z pogardliwym szczeknięciem, siadając na zadzie tuż obok Rileya. Też spojrzał na Jaya znużonym wzrokiem, zaraz unosząc kącik ust w bezczelnym uśmiechu, nim skłonił się teatralnie, ignorując chwilowo skwierczenie jedzenia na patelni.
— Niestety, by zrobić pokaz raka piersi musiałbym się przed tobą rozebrać. Zostawmy fuchę gejowskiego obmacywania Skylerowi. To jak, zaryzykujesz jedzenie z jednego talerza czy jednak wolisz mieć własny? — parsknął z rozbawieniem, kręcąc głową, by zaraz skupić się na patelni, nie oczekując nawet odpowiedzi z jego strony. Całe szczęście, z tej odległości, nawet mimo okularów Jay nie mógł dostrzec, że jego dłonie nieznacznie, lecz nieustannie drżały.
Mara prychnęła z pogardą, zamiatając podłogę ogonem.
Trzęsiesz się jak mały szczur, złoty chłopcze.
Zignorował go, przewracając raz jeszcze jedzenie, nim w końcu wyjął talerz z szafki, by zsunąć je na niego lekkim ruchem.
Jak mały, przestraszony szczur.
Patelnia uderzyła z brzękiem w zlew, gdy Woolfe zalał ją wodą, momentalnie czyszcząc z wszelkiego tłuszczu i ewentualnych resztek jedzenia. Doskonale wiedział, że jeśli nie zrobi tego teraz, z czasem wszystko zaschnie utrudniając mu robotę. Odłożył umyte naczynie na suszarkę, wytarł dłonie w suchą ścierkę i wyciągnął z szuflady sztućce. Nie minęła nawet minuta, gdy siedział już spokojnie przy stoliku, zerkając z zainteresowaniem na telewizor. Wstał jeszcze raz, by sięgnąć na kanapę obok Jaya i podnieść pilota, którego zaraz zabrał na swoje miejsce.
Klik.
Dokument paranormalny.
Klik.
Wiadomości polityczne.
Klik.
Program przyrodniczy.
Zawiesił przez chwilę wzrok na zaklinaczu kotów, który właśnie patrzył jak jego obiekt zainteresowania rzuca się właścicielce na twarz z dzikim wrzaskiem. Miauknięciem? Jakkolwiek miał nazwać ten właśnie dźwięk. Ukroił powoli kawałek mięsa, parskając cicho na widok małego zwierzęcia, które w przeciągu minuty zrobiło burdel większy niż ten do jakiego byłby zdolny wraz z Jayem przez rok. Jakby nie patrzeć zarówno on, jak i sam Woolfe lubili trzymać rzeczy uporządkowane i pod kontrolą.
Klik.
— Na szkolenie astronautów, które rozpoczęło się w 2017 r. zgłosiło się ponad 18,3 tys. osób. To absolutny rekord, poprzedni, 8 tys. zgłoszeń, padł w 1978 roku. NASA zakłada, że załogową misję na Marsa wyśle po 2030 roku, aczkolwiek Elonowi Muskowi ze SpaceX wyraźnie bardziej się spieszy. Zgodnie z ostatnim przeprowadzonym z nim wywiadem, planuje misję już na 2026 rok. Mimo tak dużego zainteresowania, NASA nadal oswaja ludzi ze świadomością załogowej misji na Marsa — nawet nie zdawał sobie sprawy, że podczas całej wypowiedzi kobiety, która pojawiła się w roku ekranu - podczas gdy resztę zajmowały zdjęcia i ujęcia szkolonych kadetów - cały czas wsuwał do ust kolejne kawałki mięsa i ziemniaków, pochłaniając je bez większego protestu. Zarówno ze strony umysłu, jak i samego żołądka.
— Słyszałeś o tym? — zapytał momentalnie, pozwalając by do jego głosu przedarła się nuta ekscytacji. Ledwo dosłyszalna, ale jednak obecna. Idealnie wskazująca na to, że temat poruszany przez prezenterkę nie był mu ani obcy, ani obojętny.
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Pon Maj 15, 2017 10:00 pm
Pon Maj 15, 2017 10:00 pm
― Chcesz mi powiedzieć, że lepiej będzie, jeśli zacznę ci odmawiać? ― spytał. Jakby się nad tym zastanowić, Riley faktycznie podsunął mu jakieś rozwiązanie, chociaż na pewno nie można było nazwać tego rozwiązaniem problemu. Istniała raczej marna szansa na to, że Winchester zdołałby bez problemu zmieścić całą porcję, która jeśli nie wylądowałaby w śmietniku, zapewne ścieki przyjęłyby ją z otwartymi kanałami.
„Tylko AIDS, raka piersi i schizofrenię paranoidalną.”
― Na coś trzeba umrzeć ― stwierdził chłodno, co i tak było niezaprzeczalnym faktem. Wyglądało jednak na to, że wymienione przypadłości nie przekonały Grimshawa na tyle, by zmienił zdanie co do osobnego talerza. Starr za to mógł cieszyć się z tego, że nagle zrzucono z niego niewidzialny ciężar, gdy Jay oderwał od niego wzrok, przesuwając go na ekran, na którym prezenter informował już o kolejnym wydarzeniu – taksówkarze szybko zyskali swoje pięć minut, jednak równie szybko je stracili. Jednak widok gęb kłócących polityków wystarczył, żeby Ryan szybko stracił zainteresowanie, przesuwając jedynie wzrokiem po tekstowych wiadomościach, które przewijały się na samym dole ekranu.
„Przestań, do cholery.”
Momentalnie oderwał się od wcześniejszego zajęcia, powracając wzrokiem do złotookiego. Wyprana z emocji mina nie wyrażała żadnego zaskoczenia, jednak dość łatwo można było wyczuć, że z początku nie zrozumiał powodu tej gwałtownej reakcji, jakby w momencie puścił w niepamięć wcześniejszą listę przypadłości, uznając ją za głupi żart. Wystarczył jednak teatralny ukłon, by wcześniejsza teoria tylko się potwierdziła, a ciemnowłosy pokręcił głową w niemym zrezygnowaniu.
Komuś wyostrzył się dowcip.
― Wolisz, żeby obmacywał cię Skyler? ― Nie zawahał się nawet na chwilę, gdy przyszło mu wypowiedzieć to pytanie. Nie dało się ukryć, że gdy zachodziła taka potrzeba, potrafił łapać innych za słowa, chociaż w tym przypadku nie miał na celu niczego innego, jak tylko złośliwego przyciśnięcia Thatcher'a, nawet jeśli ton jego głosu zupełnie o tym nie świadczył. ― Co za rozczarowanie, biorąc pod uwagę czyj dach masz nad głową ― wymruczał, bokiem dłoni przejeżdżając przez środek trzymanej na kolanach książki. Gdyby słyszał go ktoś inny, mógłby pomyśleć, że Jay faktycznie poczuł się urażony. W rzeczywistości doskonale znał zacierającą się między nimi granicę, której nie przekraczał.
Idealny pan prefekt płacący w naturze? Nie ma opcji.
Trudno było się nie zgodzić.
― Zaryzykuję. Przynajmniej umyjesz talerz, skoro tak świetnie ci to idzie.
Gdzieś w połowie programu o zaklinaczu kotów, ciemnowłosy odłożył książkę na blat, zaraz zdejmując okulary i kładąc je na niej. Widocznie wystarczyło paręnaście minut nieuwagi, by udało mu się dokończyć ostatnie strony. Wyglądało też na to, że dzisiejszy wyjazd mógł mu posłużyć – niedaleko miejsca, do którego miał go zawieźć, na pewno musiała znajdować się jakaś księgarnia, a Ryan bynajmniej nie zamierzał kursować dwa razy w to samo miejsce. W samochodzie i tak panował wystarczający spokój, by mógł poczekać godzinę czy półtorej aż sesja dobiegnie końca.
Oparł łokieć o oparcie kanapy, rozsiadając się na niej wygodniej. Bok głowy oparł o pięść, obserwując kolejne wydarzenia pod lekkim kątem. Zmiana kanału. Chociaż jego zainteresowanie tematem nie było aż tak wielkie, jak w przypadku złotookiego, traktował to jak dodatkowo zdobywaną wiedzę, mimo że ktoś inny już dawno marudnym tonem błagałby Winchestera, by zmienił kanał i poszukał jakiegoś ciekawego filmu albo serialu.
― Coś obiło mi się o uszy, gdy zaczynali, chociaż raczej bez większych szczegółów. Pewnie nie wspominają o tym za często ― rzucił, ukradkiem zerkając na talerz, z którego jedzenie znikało znacznie szybciej niż zazwyczaj. Nie skomentował tego jednak w żaden sposób, zachowując wszelkie wnioski dla siebie.
Jak dziecko.
„Tylko AIDS, raka piersi i schizofrenię paranoidalną.”
― Na coś trzeba umrzeć ― stwierdził chłodno, co i tak było niezaprzeczalnym faktem. Wyglądało jednak na to, że wymienione przypadłości nie przekonały Grimshawa na tyle, by zmienił zdanie co do osobnego talerza. Starr za to mógł cieszyć się z tego, że nagle zrzucono z niego niewidzialny ciężar, gdy Jay oderwał od niego wzrok, przesuwając go na ekran, na którym prezenter informował już o kolejnym wydarzeniu – taksówkarze szybko zyskali swoje pięć minut, jednak równie szybko je stracili. Jednak widok gęb kłócących polityków wystarczył, żeby Ryan szybko stracił zainteresowanie, przesuwając jedynie wzrokiem po tekstowych wiadomościach, które przewijały się na samym dole ekranu.
„Przestań, do cholery.”
Momentalnie oderwał się od wcześniejszego zajęcia, powracając wzrokiem do złotookiego. Wyprana z emocji mina nie wyrażała żadnego zaskoczenia, jednak dość łatwo można było wyczuć, że z początku nie zrozumiał powodu tej gwałtownej reakcji, jakby w momencie puścił w niepamięć wcześniejszą listę przypadłości, uznając ją za głupi żart. Wystarczył jednak teatralny ukłon, by wcześniejsza teoria tylko się potwierdziła, a ciemnowłosy pokręcił głową w niemym zrezygnowaniu.
Komuś wyostrzył się dowcip.
― Wolisz, żeby obmacywał cię Skyler? ― Nie zawahał się nawet na chwilę, gdy przyszło mu wypowiedzieć to pytanie. Nie dało się ukryć, że gdy zachodziła taka potrzeba, potrafił łapać innych za słowa, chociaż w tym przypadku nie miał na celu niczego innego, jak tylko złośliwego przyciśnięcia Thatcher'a, nawet jeśli ton jego głosu zupełnie o tym nie świadczył. ― Co za rozczarowanie, biorąc pod uwagę czyj dach masz nad głową ― wymruczał, bokiem dłoni przejeżdżając przez środek trzymanej na kolanach książki. Gdyby słyszał go ktoś inny, mógłby pomyśleć, że Jay faktycznie poczuł się urażony. W rzeczywistości doskonale znał zacierającą się między nimi granicę, której nie przekraczał.
Idealny pan prefekt płacący w naturze? Nie ma opcji.
Trudno było się nie zgodzić.
― Zaryzykuję. Przynajmniej umyjesz talerz, skoro tak świetnie ci to idzie.
Gdzieś w połowie programu o zaklinaczu kotów, ciemnowłosy odłożył książkę na blat, zaraz zdejmując okulary i kładąc je na niej. Widocznie wystarczyło paręnaście minut nieuwagi, by udało mu się dokończyć ostatnie strony. Wyglądało też na to, że dzisiejszy wyjazd mógł mu posłużyć – niedaleko miejsca, do którego miał go zawieźć, na pewno musiała znajdować się jakaś księgarnia, a Ryan bynajmniej nie zamierzał kursować dwa razy w to samo miejsce. W samochodzie i tak panował wystarczający spokój, by mógł poczekać godzinę czy półtorej aż sesja dobiegnie końca.
Oparł łokieć o oparcie kanapy, rozsiadając się na niej wygodniej. Bok głowy oparł o pięść, obserwując kolejne wydarzenia pod lekkim kątem. Zmiana kanału. Chociaż jego zainteresowanie tematem nie było aż tak wielkie, jak w przypadku złotookiego, traktował to jak dodatkowo zdobywaną wiedzę, mimo że ktoś inny już dawno marudnym tonem błagałby Winchestera, by zmienił kanał i poszukał jakiegoś ciekawego filmu albo serialu.
― Coś obiło mi się o uszy, gdy zaczynali, chociaż raczej bez większych szczegółów. Pewnie nie wspominają o tym za często ― rzucił, ukradkiem zerkając na talerz, z którego jedzenie znikało znacznie szybciej niż zazwyczaj. Nie skomentował tego jednak w żaden sposób, zachowując wszelkie wnioski dla siebie.
Jak dziecko.
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Wto Maj 16, 2017 12:02 am
Wto Maj 16, 2017 12:02 am
— Skądże znowu. Mam przecież w sobie tyle uroku, że nie chciałbym zmuszać cię do podobnych wyrzeczeń — odpowiedział z jakąś wyjątkowo słabą parodią troski w głosie. Szczerze mówiąc, biorąc pod uwagę jego ton, bliżej mu było do zrezygnowania. Nawet jeśli ciężko było zidentyfikować, gdzie leżało jego źródło.
"Na coś trzeba umrzeć."
Znieruchomiał chwilowo, czując jak jego serce chwilowo gubi rytm. Zabawne, że żartowanie na temat chorób nie stanowiły dla niego najmniejszego problemu. Kiedy jednak pojawiał się temat śmierci, momentalnie jego mina zmieniała się o sto osiemdziesiąt stopni. Przed tym jak bardzo zbladł w przeciągu kilku chwil, uratowało go wyłącznie odwrócenie się Jaya w drugą stronę. Nie odpowiedział w żaden sposób, nie mogąc się zdobyć na żaden najmniejszy komentarz. Ani taki który miałby za zadanie rozładować atmosferę, ani żaden inny.
Odsunął od siebie jego słowa, skutecznie zamykając je w miejscu, gdzie nie miał do nich dostępu. Przynajmniej w tym momencie. Wyglądało na to, że nawet Wilk był zbyt skupiony na wściekłości skierowanej w stronę obserwującego ich Scara, by zareagować w jakikolwiek bardziej sensowny sposób.
"Wolisz żeby obmacywał cię Skyler?"
— Pewnie. Nie widziałeś jego męskich dłoni? Marzenie każdego heteroseksualnego faceta, wyskakuję z ciuchów na sam jego widok — rzucił sarkastycznie, nie przyznając się ani przed nim, ani przed samym sobą, jakie myśli przemknęły w tym momencie przez jego głowę. Obrócił się nieznacznie w jego stronę, parskając śmiechem na jego kolejne słowa. Dźwięk zdradzający rozbawienie był nieznacznie spłaszczony. Jay nie mógł zdawać sobie sprawy jak olbrzymią ilość wysiłku wymagało od niego ukrycie poddenerwowania we własnym głosie.
— Uważaj, bo wezmę to za propozycję. Albo wyrzut — fakt faktem, Woolfe na każdym kroku czuł wdzięczność płynącą względem przyjaciela, za wszystko co dla niego robił. Nawet jeśli sam Grimshaw nie zdawał sobie z tego wszystkiego sprawy, uznając go jedynie za stały element wystroju czy nieco przeciętny, kiczowaty dodatek, którego z jakiegoś powodu jeszcze się nie pozbył. Z drugiej strony mimo pojawiających się często wyrzutów sumienia, podczas których czuł własną niemoc odwdzięczenia się na poziomie, nadal to właśnie w jego towarzystwie czuł się najbardziej naturalnie. Każdy krok jaki stawiał w mieszkaniu, bądź gdy wędrował obok niego na ulicy. Niezależnie od tego co mogliby powiedzieć inni, wiedział że właśnie tutaj było jego miejsce.
Szkoda, że twój Jay nie czuje tego samego.
Ból przeszywający jego klatkę piersiową, brał się wyłącznie od samego Wilka. Nie. Mylił się. Wilk był jedynie wymysłem jego chorego umysłu, który wyłapywał każdy najmniejszy fragment, by obrócić go przeciw niemu. Być może w formie kary wobec niego samego za to co zrobił w przeszłości.
Nie martw się, wszyscy prędzej czy później zdechniecie. A twój chłopak zdecydowanie znajduje się na przedzie tej listy, tuż po tobie. Z drugiej strony, może chciałbyś zobaczyć to na własne oczy? Jak umiera powoli na twoich rękach.
Widelec uderzył z brzękiem o talerz, gdy Winchester momentalnie zbladł podnosząc dłoń do ust.
— Kurwa — tylko tyle zdążył powiedzieć, nim momentalnie zniknął ze swojego miejsca, zostawiając na wpół zjedzone jedzenie. Drzwi do łazienki trzasnęły momentalnie, gdy chłopak zwrócił cały napoczęty posiłek w towarzystwie warkotliwego chichotu Wilka.
Tik tak, tik tak. Płynie życie, płynie czas. Kap, kap, kap, kap. Spływa krew, uśmierca nas. Trach, trach, trach, trach. Pękają kości, ciało w szwach.
Kolejny obraz skutecznie zmusił jego żołądek do ponownego skurczu, aż nie został w nim nawet najmniejszy kawałek mięsa. Zacisnął w końcu szczęki, ledwo powstrzymując się przed uderzeniem pięścią w podłogę. Spuścił wodę jednym ruchem i podszedł do umywalki z zamkniętymi oczami, tym samym wyuczonym ruchem co zawsze. Szum wody zagłuszył częściowo jego myśli, by wypłukał najpierw usta, a następnie zbryzgał nią twarz, cały czas zaciskając powieki.
Szur, szur, szur. Z ich zwłok zbudujesz mur. Na samym środku siądź, skąp się w dziecięcej krwi. No dalej, złoty chłopcze. Pod małym truchłem się wij. Wij, wij, wij... WIJ.
Wsadził głowę pod strumień, zagłuszając wszelkie dźwięki. Zimna woda zostawiała po sobie wyłącznie uczucie odrętwienia, które w tym momencie wydawało mu się niezwykle zbawienne. W końcu zakręcił kurek i zacisnął dłonie na umywalce, nadal się nad nią pochylając.
Pozorna ciemność jaka go otaczała przez świadome wyłączenie zmysłu wzroku, dodatkowo skupiała jego uwagę na gładkiej powierzchni, której właśnie się trzymał. Miękkiej, acz nieznacznie chropowatej, gdy sięgnął po ręcznik, by wytrzeć nim zarówno twarz, jak i włosy. Wycofał się w tył i zjechał powoli po drzwiach siadając na ziemi. Dopiero wtedy, z ręcznikiem na ramionach, by uchronić ubranie przed kroplami wody, otworzył w końcu powieki, wbijając wzrok w ziemię.
Riley, Riley, Riley... złoty chłopcze.
Miękki, pieszczotliwy dźwięk mający nieustannie tą samą warkoczącą nutę, wypełnił jego głowę. Wilk przeszedł przez łazienkę, ocierając się pyskiem o jego ramię. Futro załaskotało jego skórę, nie poruszył się jednak ani o centymetr. Ani w tym momencie, ani gdy zwierzę legło na ziemi obok niego, kładąc łeb na jego udzie.
Tik tak. Tik tak. Zegar tyka. Świat umiera. Tylko my. Tylko ja i ty. Przeciwko nam świat, Riley. Wiesz, że nie masz najmniejszych szans.
Podniósł powoli dłoń i oparł ją na wilczym łbie, nie odzywając się ani słowem.
"Na coś trzeba umrzeć."
Znieruchomiał chwilowo, czując jak jego serce chwilowo gubi rytm. Zabawne, że żartowanie na temat chorób nie stanowiły dla niego najmniejszego problemu. Kiedy jednak pojawiał się temat śmierci, momentalnie jego mina zmieniała się o sto osiemdziesiąt stopni. Przed tym jak bardzo zbladł w przeciągu kilku chwil, uratowało go wyłącznie odwrócenie się Jaya w drugą stronę. Nie odpowiedział w żaden sposób, nie mogąc się zdobyć na żaden najmniejszy komentarz. Ani taki który miałby za zadanie rozładować atmosferę, ani żaden inny.
Odsunął od siebie jego słowa, skutecznie zamykając je w miejscu, gdzie nie miał do nich dostępu. Przynajmniej w tym momencie. Wyglądało na to, że nawet Wilk był zbyt skupiony na wściekłości skierowanej w stronę obserwującego ich Scara, by zareagować w jakikolwiek bardziej sensowny sposób.
"Wolisz żeby obmacywał cię Skyler?"
— Pewnie. Nie widziałeś jego męskich dłoni? Marzenie każdego heteroseksualnego faceta, wyskakuję z ciuchów na sam jego widok — rzucił sarkastycznie, nie przyznając się ani przed nim, ani przed samym sobą, jakie myśli przemknęły w tym momencie przez jego głowę. Obrócił się nieznacznie w jego stronę, parskając śmiechem na jego kolejne słowa. Dźwięk zdradzający rozbawienie był nieznacznie spłaszczony. Jay nie mógł zdawać sobie sprawy jak olbrzymią ilość wysiłku wymagało od niego ukrycie poddenerwowania we własnym głosie.
— Uważaj, bo wezmę to za propozycję. Albo wyrzut — fakt faktem, Woolfe na każdym kroku czuł wdzięczność płynącą względem przyjaciela, za wszystko co dla niego robił. Nawet jeśli sam Grimshaw nie zdawał sobie z tego wszystkiego sprawy, uznając go jedynie za stały element wystroju czy nieco przeciętny, kiczowaty dodatek, którego z jakiegoś powodu jeszcze się nie pozbył. Z drugiej strony mimo pojawiających się często wyrzutów sumienia, podczas których czuł własną niemoc odwdzięczenia się na poziomie, nadal to właśnie w jego towarzystwie czuł się najbardziej naturalnie. Każdy krok jaki stawiał w mieszkaniu, bądź gdy wędrował obok niego na ulicy. Niezależnie od tego co mogliby powiedzieć inni, wiedział że właśnie tutaj było jego miejsce.
Szkoda, że twój Jay nie czuje tego samego.
Ból przeszywający jego klatkę piersiową, brał się wyłącznie od samego Wilka. Nie. Mylił się. Wilk był jedynie wymysłem jego chorego umysłu, który wyłapywał każdy najmniejszy fragment, by obrócić go przeciw niemu. Być może w formie kary wobec niego samego za to co zrobił w przeszłości.
Nie martw się, wszyscy prędzej czy później zdechniecie. A twój chłopak zdecydowanie znajduje się na przedzie tej listy, tuż po tobie. Z drugiej strony, może chciałbyś zobaczyć to na własne oczy? Jak umiera powoli na twoich rękach.
Widelec uderzył z brzękiem o talerz, gdy Winchester momentalnie zbladł podnosząc dłoń do ust.
— Kurwa — tylko tyle zdążył powiedzieć, nim momentalnie zniknął ze swojego miejsca, zostawiając na wpół zjedzone jedzenie. Drzwi do łazienki trzasnęły momentalnie, gdy chłopak zwrócił cały napoczęty posiłek w towarzystwie warkotliwego chichotu Wilka.
Tik tak, tik tak. Płynie życie, płynie czas. Kap, kap, kap, kap. Spływa krew, uśmierca nas. Trach, trach, trach, trach. Pękają kości, ciało w szwach.
Kolejny obraz skutecznie zmusił jego żołądek do ponownego skurczu, aż nie został w nim nawet najmniejszy kawałek mięsa. Zacisnął w końcu szczęki, ledwo powstrzymując się przed uderzeniem pięścią w podłogę. Spuścił wodę jednym ruchem i podszedł do umywalki z zamkniętymi oczami, tym samym wyuczonym ruchem co zawsze. Szum wody zagłuszył częściowo jego myśli, by wypłukał najpierw usta, a następnie zbryzgał nią twarz, cały czas zaciskając powieki.
Szur, szur, szur. Z ich zwłok zbudujesz mur. Na samym środku siądź, skąp się w dziecięcej krwi. No dalej, złoty chłopcze. Pod małym truchłem się wij. Wij, wij, wij... WIJ.
Wsadził głowę pod strumień, zagłuszając wszelkie dźwięki. Zimna woda zostawiała po sobie wyłącznie uczucie odrętwienia, które w tym momencie wydawało mu się niezwykle zbawienne. W końcu zakręcił kurek i zacisnął dłonie na umywalce, nadal się nad nią pochylając.
Pozorna ciemność jaka go otaczała przez świadome wyłączenie zmysłu wzroku, dodatkowo skupiała jego uwagę na gładkiej powierzchni, której właśnie się trzymał. Miękkiej, acz nieznacznie chropowatej, gdy sięgnął po ręcznik, by wytrzeć nim zarówno twarz, jak i włosy. Wycofał się w tył i zjechał powoli po drzwiach siadając na ziemi. Dopiero wtedy, z ręcznikiem na ramionach, by uchronić ubranie przed kroplami wody, otworzył w końcu powieki, wbijając wzrok w ziemię.
Riley, Riley, Riley... złoty chłopcze.
Miękki, pieszczotliwy dźwięk mający nieustannie tą samą warkoczącą nutę, wypełnił jego głowę. Wilk przeszedł przez łazienkę, ocierając się pyskiem o jego ramię. Futro załaskotało jego skórę, nie poruszył się jednak ani o centymetr. Ani w tym momencie, ani gdy zwierzę legło na ziemi obok niego, kładąc łeb na jego udzie.
Tik tak. Tik tak. Zegar tyka. Świat umiera. Tylko my. Tylko ja i ty. Przeciwko nam świat, Riley. Wiesz, że nie masz najmniejszych szans.
Podniósł powoli dłoń i oparł ją na wilczym łbie, nie odzywając się ani słowem.
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Wto Maj 16, 2017 1:43 am
Wto Maj 16, 2017 1:43 am
― Wspaniałomyślny jak zawsze ― odparł mrukliwie i nie bez sarkazmu, mimo że wspaniałomyślność niewątpliwie była jedną z głównych cech złotego chłopca. Za każdym razem, gdy oferował komuś nadprogramową pomoc albo godził się na spełnienie czyjejś prośby.
Nic tylko korzystać, co Ryan?
― Widocznie jego mało bogate wnętrze przyćmiewa fizyczne zalety. Nie zwracałem uwagi ― przyznał bez ogródek, gdzieś między wierszami pakując go do jednego worka z inteligentnymi inaczej, choć w przypadku Skylera dominował fakt, że był raczej prostym, niezbyt wymagającym dzieciakiem.
„Uważaj, bo wezmę to za propozycję.”
― O nie. I co wtedy, Winchester? ― wymruczał wypranym z przejęcia tonem, unosząc brew w nieco zaintrygowanym, ale i po części lekceważącym wyrazie. Próba skłonienia go do przemyśleń i zastanowienia się nad swoimi słowami zakończyła się niepowodzeniem. Chociaż wcześniejsze słowa dla wielu już na tym etapie okazałyby się godne pożałowania, Grimshaw nie widział powodu, dla którego miałby mieć się na baczności – zresztą złotooki tak skrupulatnie zaznaczał świadomość swojej orientacji, że ciężko było mówić tu o jakimkolwiek zagrożeniu, które mogły pociągnąć za sobą nieuważne słowa. To nie Jay był tu owcą i nie próbował nawet udawać, że mógłby nią być.
Skrzywi się z obrzydzenia, a co innego może się stać?
To nie ja wysuwam się przed szereg.
Drażnisz się z nim.
Z jego perspektywy była to tylko niewinna gra słowna – już sam fakt, że nie kiwnął nawet palcem, by podkreślić, że nie był to szczyt jego możliwości, świadczył o tym, że nadal pozostawali na bezpiecznej płaszczyźnie. Najwidoczniej nawet Ryan zdawał sobie sprawę, do którego momentu cała ta zagrywka pozostawała tylko głupim żartem, a przynajmniej żył w przekonaniu, że podobna wymiana zdań nie miała w sobie nic z powagi, jeśli pominąć ten niewielki szczegół, że jak zwykle nie wyglądał na rozbawionego.
Zbyt gwałtownie uderzający o talerz widelec był dosadnym zwiastunem tego, że zbyt wcześnie wysunął tamte wnioski. Chociaż przez kilka chwil wszystko szło świetnie, a prezenterka, która zainteresowała Woolfe'a jego ulubionym tematem, zdawała się mieć na niego magiczny wpływ, złudna otoczka była zbyt cienka, by nie roztrzaskać się pod wpływem zakorzenionych w chłopaku nawyków, choć szarooki niekoniecznie lubił używać tego określenia.
I widzisz. To twoja wina.
Ani drgnął, gdy prefekt zrywał się z miejsca, a jedynie powiódł za nim wzrokiem. Nie był jedynym obserwatorem tej sytuacji – ciemne, psie oczy także nieustannie śledziły każdy ruch młodzieńca, chociaż tym razem zwierzę wyglądało na jeszcze bardziej spięte i gotowe, by w każdej chwili zerwać się z miejsca. Nieważne, że Ril zmierzał teraz w zupełnie inną stronę – Scar wszystkie podobne anomalie w jego zachowaniu traktował, jak zagrożenie dla własnego właściciela. Teraz jednak siła wcześniejszego polecenia zdawała się przygwoździć zwierzę do skrawka podłogi, który był „jego miejscem”. Pies poruszył się niespokojnie, usłyszawszy trzask drzwi i zaszurał przy tym pazurami o panele, wydając z siebie krótkie parsknięcie.
― Spokój.
Wbił wzrok w talerz z jedzeniem, wiedząc, że cała reszta już niemalże na pewno była przeznaczona dla niego. Nikt nie chciałby wracać do posiłku tuż po zwróceniu jego połowy. Ciemnowłosy dość niechętnie pochylił się nad stołem, przysuwając do siebie niedojedzony obiad. Chwila grzebania widelcem w talerzu i dwa kęsy mięsa z ziemniakami dość skutecznie przypomniały mu, że wcześniej wystarczająco zaspokoił swój głód. Zgarnąwszy talerz ze stołu, gwizdnął krótko na psa, podnosząc się z miejsca. Nic dziwnego, że reszta jedzenia wylądowała w misce, a zwierzę na chwilę zdawało się zapomnieć o siedzącym w łazience Winchesterze, zadowolone ze świeżych resztek obiadu, którymi zajadało się w chwili, gdy Ryan mył talerz i sztućce. Wszystko musiało znaleźć się na swoim miejscu. Jak zawsze.
Siedział tam zdecydowanie za długo.
Szatyn chwycił za pilota i wyłączył telewizor. Chwila przysłuchiwania się poskutkowała tym, że wychwycił jedynie ciszę, która przeplatała się z niezbyt głośną krzątaniną Scar'a. Nic dziwnego, że koniec końców znalazł się przed drzwiami łazienki, o które zapukał zdecydowanie.
― Mam nadzieję, że nie postanowiłeś wyłożyć się na podłodze. Zostało jeszcze dwadzieścia minut ― rzucił, na razie tylko dając sygnał, że wolał upewnić się, że nie będzie musiał za moment wyważyć drzwi. Istniała jednak nadzieja, że Starr nie przekręcił zamka, jednak póki co szarooki nie próbował naciskać na klamkę.
Nic tylko korzystać, co Ryan?
― Widocznie jego mało bogate wnętrze przyćmiewa fizyczne zalety. Nie zwracałem uwagi ― przyznał bez ogródek, gdzieś między wierszami pakując go do jednego worka z inteligentnymi inaczej, choć w przypadku Skylera dominował fakt, że był raczej prostym, niezbyt wymagającym dzieciakiem.
„Uważaj, bo wezmę to za propozycję.”
― O nie. I co wtedy, Winchester? ― wymruczał wypranym z przejęcia tonem, unosząc brew w nieco zaintrygowanym, ale i po części lekceważącym wyrazie. Próba skłonienia go do przemyśleń i zastanowienia się nad swoimi słowami zakończyła się niepowodzeniem. Chociaż wcześniejsze słowa dla wielu już na tym etapie okazałyby się godne pożałowania, Grimshaw nie widział powodu, dla którego miałby mieć się na baczności – zresztą złotooki tak skrupulatnie zaznaczał świadomość swojej orientacji, że ciężko było mówić tu o jakimkolwiek zagrożeniu, które mogły pociągnąć za sobą nieuważne słowa. To nie Jay był tu owcą i nie próbował nawet udawać, że mógłby nią być.
Skrzywi się z obrzydzenia, a co innego może się stać?
To nie ja wysuwam się przed szereg.
Drażnisz się z nim.
Z jego perspektywy była to tylko niewinna gra słowna – już sam fakt, że nie kiwnął nawet palcem, by podkreślić, że nie był to szczyt jego możliwości, świadczył o tym, że nadal pozostawali na bezpiecznej płaszczyźnie. Najwidoczniej nawet Ryan zdawał sobie sprawę, do którego momentu cała ta zagrywka pozostawała tylko głupim żartem, a przynajmniej żył w przekonaniu, że podobna wymiana zdań nie miała w sobie nic z powagi, jeśli pominąć ten niewielki szczegół, że jak zwykle nie wyglądał na rozbawionego.
Zbyt gwałtownie uderzający o talerz widelec był dosadnym zwiastunem tego, że zbyt wcześnie wysunął tamte wnioski. Chociaż przez kilka chwil wszystko szło świetnie, a prezenterka, która zainteresowała Woolfe'a jego ulubionym tematem, zdawała się mieć na niego magiczny wpływ, złudna otoczka była zbyt cienka, by nie roztrzaskać się pod wpływem zakorzenionych w chłopaku nawyków, choć szarooki niekoniecznie lubił używać tego określenia.
I widzisz. To twoja wina.
Ani drgnął, gdy prefekt zrywał się z miejsca, a jedynie powiódł za nim wzrokiem. Nie był jedynym obserwatorem tej sytuacji – ciemne, psie oczy także nieustannie śledziły każdy ruch młodzieńca, chociaż tym razem zwierzę wyglądało na jeszcze bardziej spięte i gotowe, by w każdej chwili zerwać się z miejsca. Nieważne, że Ril zmierzał teraz w zupełnie inną stronę – Scar wszystkie podobne anomalie w jego zachowaniu traktował, jak zagrożenie dla własnego właściciela. Teraz jednak siła wcześniejszego polecenia zdawała się przygwoździć zwierzę do skrawka podłogi, który był „jego miejscem”. Pies poruszył się niespokojnie, usłyszawszy trzask drzwi i zaszurał przy tym pazurami o panele, wydając z siebie krótkie parsknięcie.
― Spokój.
Wbił wzrok w talerz z jedzeniem, wiedząc, że cała reszta już niemalże na pewno była przeznaczona dla niego. Nikt nie chciałby wracać do posiłku tuż po zwróceniu jego połowy. Ciemnowłosy dość niechętnie pochylił się nad stołem, przysuwając do siebie niedojedzony obiad. Chwila grzebania widelcem w talerzu i dwa kęsy mięsa z ziemniakami dość skutecznie przypomniały mu, że wcześniej wystarczająco zaspokoił swój głód. Zgarnąwszy talerz ze stołu, gwizdnął krótko na psa, podnosząc się z miejsca. Nic dziwnego, że reszta jedzenia wylądowała w misce, a zwierzę na chwilę zdawało się zapomnieć o siedzącym w łazience Winchesterze, zadowolone ze świeżych resztek obiadu, którymi zajadało się w chwili, gdy Ryan mył talerz i sztućce. Wszystko musiało znaleźć się na swoim miejscu. Jak zawsze.
Siedział tam zdecydowanie za długo.
Szatyn chwycił za pilota i wyłączył telewizor. Chwila przysłuchiwania się poskutkowała tym, że wychwycił jedynie ciszę, która przeplatała się z niezbyt głośną krzątaniną Scar'a. Nic dziwnego, że koniec końców znalazł się przed drzwiami łazienki, o które zapukał zdecydowanie.
― Mam nadzieję, że nie postanowiłeś wyłożyć się na podłodze. Zostało jeszcze dwadzieścia minut ― rzucił, na razie tylko dając sygnał, że wolał upewnić się, że nie będzie musiał za moment wyważyć drzwi. Istniała jednak nadzieja, że Starr nie przekręcił zamka, jednak póki co szarooki nie próbował naciskać na klamkę.
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Wto Maj 16, 2017 1:07 pm
Wto Maj 16, 2017 1:07 pm
Jak wiele osób na jego miejscu dałoby radę nie ulec podszeptom ze strony Wilka przez tak długi czas jak Riley? Zastanawiał się nad tym nie raz. Podobne myśli były jego własną motywacją. Dawały mu siłę do dalszej walki. Był zupełnie jak uliczny kundel, który patrzył na szczęśliwe domowe psy, wygrzewające się na kanapie z wiecznie pełną miską. Nie martwiły się o głód. Nie martwiły się czy ktoś nie przegna ich następnego dnia. Czy nie uderzy w nie samochód wracającego z pracy kolesia, któremu szef nadepnął na odcisk, postanowi więc odreagować swoje emocje na przebiegającym przez ulicę psie. W tym tkwiło ich poczucie wyższości. Większa część tych domowych piesków nie dałaby rady na ulicy nawet przez tydzień. Tę samą siłę miał w sobie Winchester. Nieustannie, uparcie walczący. Chwytający się desek tonącej łodzi.
Przeczesywał palcami futro leżącego na nim Wilka. Rozsądek podpowiadał mu, że ani jego głos, ani ono samo nie były prawdziwe. Jego ucisk na udzie, warkotliwy pomruk. Dlaczego więc niezależnie od tego jak wiele razy zaciskał oczy, by otworzyć je ponownie, obraz nie znikał? Nie pomagało szczypanie, rozcinanie rąk, zagłuszanie myśli muzyką. Nawet gdy próbował odebrać sobie życie, tonąc w wannie, nadal widział wyszczerzony wilczy pysk tuż nad taflą wody. Jego pogardliwe, zwycięskie spojrzenie było tym co uderzyło go wtedy najmocniej.
Walcz. WALCZ. NIE PODDAWAJ SIĘ.
Do tej pory pamiętał słowa, które rozbrzmiały w jego głowie. Zupełnie odmienny od warkotu Wilka, a jednocześnie tak niewyobrażalnie podobny. Nie usłyszał go więcej. Był to jedyny raz, gdy wynurzył się z impetem spod wody, wykasłując wodę z płuc. Kilka razy zwymiotował, nie zważając na głośny, wyjątkowko paskudny śmiech mary.
Następnym razem, powiedziała wtedy. Pamiętał to, tak dokładnie jakby minął jeden dzień, a nie kilka długich lat.
Siedząc na podłodze wracały do niego przeróżne obrazy. Wspomnienia, wyobrażenia, koszmary, fantazje. Zupełnie jakby jego umysł zamierzał podsunąć mu w tym momencie dosłownie wszystko. Pokazać istotę jego osoby od początku do samego końca.
Pukanie do drzwi przerwało napływ wszystkiego.
Znów siedział na ziemi w łazience, wpatrując się pusto w kafelki pod własnymi stopami. Wilk nie opierał się już o jego udo, lecz stał naprzeciw niego z pyskiem kilka centymetrów od jego twarzy. Wpatrywał się w niego szczerząc kły. Czarny, cienisty ogon poruszał się leniwie na boki. Nie odzywał się.
Podniósł się powoli, nadal z niesamowitą uwagą unikając własnego odbicia w lustrze. Drzwi szczęknęły w charakterystyczny sposób, gdy stanął twarzą w twarz z Jayem, patrząc na niego bez wyrazu. Był po prostu zmęczony.
― Nie ruszaj się, Jay ― powiedział krótko robiąc kolejny krok w stronę szarookiego. Zimne czoło wylądowało na jego ramieniu. Nie odezwał się ani słowem, trwając w absolutnym bezruchu. Nie podniósł rąk, nie dotknął go w żaden inny sposób. Ten jeden ruch zdawał się w pełni mu wystarczać.
Żywi ludzie są tak ciepli. Twój brat też taki był. Zarówno jeden, jak i drugi.
Wilk zamiótł podłogę ogonem, lecz tym razem jego słowa nie uderzyły w Winchestera z taką siłą vo zawsze. Bijące od Jaya ciepło, sprawiało że ogarniało go poczucie bezpieczeństwa i oddzielenia od wszelkich problemów. Nieważne jak fałszywe.
Stał tak przez równe dwie minuty i trzydzieści siedem sekund. Dopiero wtedy odsunął się i podniósł wzrok na Jaya, unosząc kąciki ust w uśmiechu. Może chciał w ten sposób pokazać, że było już w porządku. Może chciał podziękować... a może był to wyłącznie sygnał dla samego siebie. Nieważne która z odpowiedzi była właściwa. Wyminął go bez słowa i ruszył ponownie w stronę lodówki, wyciągając z niej masło, ser i szynkę, by zaraz zrobić sobie kanapkę z połowy kromki chleba.
Twój upór i odwaga są godne podziwu, złoty chłopcze.
Stuknął kilka razy nożem o deskę do krojenia, by otrzepać ją z okruchów, nim pochował wszystko do lodówki i posprzątał, pozostawiając kuchnię w nienaruszonym stanie. Dopiero wtedy usiadł ponownie przy stole, odgryzając coraz to kolejne kawałki kanapki, wpatrując się w milczeniu w widok za oknem. Nadal mieli co najmniej dziesięć minut.
Przeczesywał palcami futro leżącego na nim Wilka. Rozsądek podpowiadał mu, że ani jego głos, ani ono samo nie były prawdziwe. Jego ucisk na udzie, warkotliwy pomruk. Dlaczego więc niezależnie od tego jak wiele razy zaciskał oczy, by otworzyć je ponownie, obraz nie znikał? Nie pomagało szczypanie, rozcinanie rąk, zagłuszanie myśli muzyką. Nawet gdy próbował odebrać sobie życie, tonąc w wannie, nadal widział wyszczerzony wilczy pysk tuż nad taflą wody. Jego pogardliwe, zwycięskie spojrzenie było tym co uderzyło go wtedy najmocniej.
Walcz. WALCZ. NIE PODDAWAJ SIĘ.
Do tej pory pamiętał słowa, które rozbrzmiały w jego głowie. Zupełnie odmienny od warkotu Wilka, a jednocześnie tak niewyobrażalnie podobny. Nie usłyszał go więcej. Był to jedyny raz, gdy wynurzył się z impetem spod wody, wykasłując wodę z płuc. Kilka razy zwymiotował, nie zważając na głośny, wyjątkowko paskudny śmiech mary.
Następnym razem, powiedziała wtedy. Pamiętał to, tak dokładnie jakby minął jeden dzień, a nie kilka długich lat.
Siedząc na podłodze wracały do niego przeróżne obrazy. Wspomnienia, wyobrażenia, koszmary, fantazje. Zupełnie jakby jego umysł zamierzał podsunąć mu w tym momencie dosłownie wszystko. Pokazać istotę jego osoby od początku do samego końca.
Pukanie do drzwi przerwało napływ wszystkiego.
Znów siedział na ziemi w łazience, wpatrując się pusto w kafelki pod własnymi stopami. Wilk nie opierał się już o jego udo, lecz stał naprzeciw niego z pyskiem kilka centymetrów od jego twarzy. Wpatrywał się w niego szczerząc kły. Czarny, cienisty ogon poruszał się leniwie na boki. Nie odzywał się.
Podniósł się powoli, nadal z niesamowitą uwagą unikając własnego odbicia w lustrze. Drzwi szczęknęły w charakterystyczny sposób, gdy stanął twarzą w twarz z Jayem, patrząc na niego bez wyrazu. Był po prostu zmęczony.
― Nie ruszaj się, Jay ― powiedział krótko robiąc kolejny krok w stronę szarookiego. Zimne czoło wylądowało na jego ramieniu. Nie odezwał się ani słowem, trwając w absolutnym bezruchu. Nie podniósł rąk, nie dotknął go w żaden inny sposób. Ten jeden ruch zdawał się w pełni mu wystarczać.
Żywi ludzie są tak ciepli. Twój brat też taki był. Zarówno jeden, jak i drugi.
Wilk zamiótł podłogę ogonem, lecz tym razem jego słowa nie uderzyły w Winchestera z taką siłą vo zawsze. Bijące od Jaya ciepło, sprawiało że ogarniało go poczucie bezpieczeństwa i oddzielenia od wszelkich problemów. Nieważne jak fałszywe.
Stał tak przez równe dwie minuty i trzydzieści siedem sekund. Dopiero wtedy odsunął się i podniósł wzrok na Jaya, unosząc kąciki ust w uśmiechu. Może chciał w ten sposób pokazać, że było już w porządku. Może chciał podziękować... a może był to wyłącznie sygnał dla samego siebie. Nieważne która z odpowiedzi była właściwa. Wyminął go bez słowa i ruszył ponownie w stronę lodówki, wyciągając z niej masło, ser i szynkę, by zaraz zrobić sobie kanapkę z połowy kromki chleba.
Twój upór i odwaga są godne podziwu, złoty chłopcze.
Stuknął kilka razy nożem o deskę do krojenia, by otrzepać ją z okruchów, nim pochował wszystko do lodówki i posprzątał, pozostawiając kuchnię w nienaruszonym stanie. Dopiero wtedy usiadł ponownie przy stole, odgryzając coraz to kolejne kawałki kanapki, wpatrując się w milczeniu w widok za oknem. Nadal mieli co najmniej dziesięć minut.
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Wto Maj 16, 2017 4:15 pm
Wto Maj 16, 2017 4:15 pm
Szczęknięcie zamka było dla niego sygnałem do odsunięcia się od drzwi. Grimshaw cofnął się o krok, pozostawiając trochę wolnej przestrzeni dla Winchestera, który przymierzał się do wyjścia z pomieszczenia. Już teraz powinien wrócić do salonu, jednak odczekał jeszcze trochę, by skonfrontować chłodne spojrzenie szarych tęczówek ze zmęczoną twarzą złotookiego, jakby dzięki temu miał dostrzec coś więcej poza ogólnym wyczerpaniem, jednak widok tego dość anemicznego wizerunku był dla niego na tyle częsty, że powoli stawał się codzienną rutyną. Wiecznie wymęczony, pobladły – jak ktoś, komu życie zaczynało przelatywać między palcami.
Nic dziwnego, że go zmuszasz.
„Nie ruszaj się, Jay.”
W większości sytuacji robił rzeczy odwrotne do tych, których od niego oczekiwano. Tym razem jednak nie ruszył się z miejsca, chociaż nie wiadomo, czy skłoniła go do tego obecna sytuacja czy po prostu był ciekawy tego, co się stanie. Raz jeszcze cierpliwie zniósł robienie sobie z niego podpórki, choć tym razem dotyk różnił się nieco od wcześniejszego, czysto koleżeńskiego oparcia się o niego, gdy jeszcze siedzieli na kanapie. Wzrok Jay'a mozolnie przesunął się po wilgotnych włosach, z których woda całkiem szybko przesiąknęła przez materiał jego koszuli, jakby Thatcher co najmniej postanowił się na nim wypłakać. Na szczęście każde z nich zdawało sobie sprawę z tego, że taka sytuacja nie miała miejsca, co nie zmieniało faktu, że ten nagły przejaw wylewności był niezrozumiały. Chociaż kilka kosmyków nieprzyjemnie ocierało się o wrażliwą na dotyk bliznę na szyi, Ryan nie dał po sobie poznać, że to doznanie było dla niego uciążliwe.
Nie tak jak wystawianie jego cierpliwości na próbę.
Starr mógł tylko dziękować światu za jego chłodne opanowanie – nawet w chwili, gdy przyszło mu bezczynnie stać w korytarzu. W takich chwilach dwie minuty wydawały się wiecznością, jednak nie przerywał ciszy, jaka między nimi zapadła, przeskakując spojrzeniem do wnętrza łazienki. Ustawione przed samym wejściem lustro, dawało mu dokładny wgląd na ich dwójkę, choć nie można było powiedzieć, by był to na tyle ciekawy widok, by obserwować go przez dłuższy czas, biorąc pod uwagę, że żadne z nich nie robiło czegokolwiek niewłaściwego.
Może to twoja odpowiedź?
I co wtedy, Winchester?
Niewielki ciężar nagle zniknął, pozostawiając po sobie pamiątkę w postaci mokrej plamy na kraciastej tkaninie. Jak zawsze wyglądał na ostatnią osobę, która była w stanie mu pomóc. Wychwycił uśmiech Riley'a, którego – co za niespodzianka – nie odwzajemnił. Gdyby to zrobił, złotooki bez wątpienia mógłby pomyśleć, że miał do czynienia z kimś zupełnie innym, a to nie Jay'owi kompletnie odpierdoliło. Przynajmniej nie tym razem. Odprowadziwszy chłopaka po części niezrozumiałym spojrzeniem i potarłszy ręką szramę, zgasił światło w łazience i zamknął drzwi. Dopiero teraz zauważył, że przez ten cały czas Scar stał w pobliżu z łbem zawieszonym na wysokości tułowia i tylko wyczekiwał odpowiedniego momentu, w którym wreszcie mógłby zignorować wcześniejsze polecenia na rzecz obrony. Ciemne ślepia uważnie wpatrywały się w Grimshawa. Ich bystrość była momentami aż zbyt ludzka, by nie zauważyć, że zwierzę za każdym razem chciało mu coś przekazać.
Zagrożenie.
Głupi kundel, mruknął w myślach, a mimo tego, gdy przechodził obok psa, uspokajająco przesunął ręką po boku jego szyi, już samym tym gestem wywołując u psa mimowolny odruch zadowolenia, gdy poruszył krótkim ogonem na boki.
W czasie, gdy Woolfe zajął się przygotowaniem kanapki, co już samo w sobie było wielką niespodzianką, Ryan zniknął na chwilę z pola jego widzenia, udając się do swojego pokoju. Czasu było coraz mniej, więc przedwcześnie zgarnął swoje rzeczy, począwszy od papierosów i zapalniczki, na widok których od razu nabrał chęci do zapalenia, kończąc na portfelu, telefonie i – co najważniejsze – kluczykach do samochodu, do którego miał mieć stały dostęp przez przyszły tydzień, a znacznie bardziej preferował ten sposób poruszania się po mieście.
― Masz wszystko? ― spytał, wracając do salonu. Wolał upewnić się przedwcześnie, bo wracanie się z powrotem i marnowanie paliwa nie wchodziło w grę. Znów przyszło mu odsunąć na bok wcześniejsze wydarzenia na rzecz ważniejszych spraw. Zresztą chyba nie mieli już czasu na to, by Winchester kolejny raz z nerwów zwracał posiłek.
Jesteś do niczego.
Nic dziwnego, że go zmuszasz.
„Nie ruszaj się, Jay.”
W większości sytuacji robił rzeczy odwrotne do tych, których od niego oczekiwano. Tym razem jednak nie ruszył się z miejsca, chociaż nie wiadomo, czy skłoniła go do tego obecna sytuacja czy po prostu był ciekawy tego, co się stanie. Raz jeszcze cierpliwie zniósł robienie sobie z niego podpórki, choć tym razem dotyk różnił się nieco od wcześniejszego, czysto koleżeńskiego oparcia się o niego, gdy jeszcze siedzieli na kanapie. Wzrok Jay'a mozolnie przesunął się po wilgotnych włosach, z których woda całkiem szybko przesiąknęła przez materiał jego koszuli, jakby Thatcher co najmniej postanowił się na nim wypłakać. Na szczęście każde z nich zdawało sobie sprawę z tego, że taka sytuacja nie miała miejsca, co nie zmieniało faktu, że ten nagły przejaw wylewności był niezrozumiały. Chociaż kilka kosmyków nieprzyjemnie ocierało się o wrażliwą na dotyk bliznę na szyi, Ryan nie dał po sobie poznać, że to doznanie było dla niego uciążliwe.
Nie tak jak wystawianie jego cierpliwości na próbę.
Starr mógł tylko dziękować światu za jego chłodne opanowanie – nawet w chwili, gdy przyszło mu bezczynnie stać w korytarzu. W takich chwilach dwie minuty wydawały się wiecznością, jednak nie przerywał ciszy, jaka między nimi zapadła, przeskakując spojrzeniem do wnętrza łazienki. Ustawione przed samym wejściem lustro, dawało mu dokładny wgląd na ich dwójkę, choć nie można było powiedzieć, by był to na tyle ciekawy widok, by obserwować go przez dłuższy czas, biorąc pod uwagę, że żadne z nich nie robiło czegokolwiek niewłaściwego.
Może to twoja odpowiedź?
I co wtedy, Winchester?
Niewielki ciężar nagle zniknął, pozostawiając po sobie pamiątkę w postaci mokrej plamy na kraciastej tkaninie. Jak zawsze wyglądał na ostatnią osobę, która była w stanie mu pomóc. Wychwycił uśmiech Riley'a, którego – co za niespodzianka – nie odwzajemnił. Gdyby to zrobił, złotooki bez wątpienia mógłby pomyśleć, że miał do czynienia z kimś zupełnie innym, a to nie Jay'owi kompletnie odpierdoliło. Przynajmniej nie tym razem. Odprowadziwszy chłopaka po części niezrozumiałym spojrzeniem i potarłszy ręką szramę, zgasił światło w łazience i zamknął drzwi. Dopiero teraz zauważył, że przez ten cały czas Scar stał w pobliżu z łbem zawieszonym na wysokości tułowia i tylko wyczekiwał odpowiedniego momentu, w którym wreszcie mógłby zignorować wcześniejsze polecenia na rzecz obrony. Ciemne ślepia uważnie wpatrywały się w Grimshawa. Ich bystrość była momentami aż zbyt ludzka, by nie zauważyć, że zwierzę za każdym razem chciało mu coś przekazać.
Zagrożenie.
Głupi kundel, mruknął w myślach, a mimo tego, gdy przechodził obok psa, uspokajająco przesunął ręką po boku jego szyi, już samym tym gestem wywołując u psa mimowolny odruch zadowolenia, gdy poruszył krótkim ogonem na boki.
W czasie, gdy Woolfe zajął się przygotowaniem kanapki, co już samo w sobie było wielką niespodzianką, Ryan zniknął na chwilę z pola jego widzenia, udając się do swojego pokoju. Czasu było coraz mniej, więc przedwcześnie zgarnął swoje rzeczy, począwszy od papierosów i zapalniczki, na widok których od razu nabrał chęci do zapalenia, kończąc na portfelu, telefonie i – co najważniejsze – kluczykach do samochodu, do którego miał mieć stały dostęp przez przyszły tydzień, a znacznie bardziej preferował ten sposób poruszania się po mieście.
― Masz wszystko? ― spytał, wracając do salonu. Wolał upewnić się przedwcześnie, bo wracanie się z powrotem i marnowanie paliwa nie wchodziło w grę. Znów przyszło mu odsunąć na bok wcześniejsze wydarzenia na rzecz ważniejszych spraw. Zresztą chyba nie mieli już czasu na to, by Winchester kolejny raz z nerwów zwracał posiłek.
Jesteś do niczego.
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Sro Maj 17, 2017 12:45 am
Sro Maj 17, 2017 12:45 am
Kanapka znikała z jego talerza w zaskakująco szybkim, jak na niego tempie. Gdyby jego posiłki wyglądały w podobny sposób za każdym razem, z pewnością nie stwierdzono by u niego zaburzeń żywieniowych. Był pewien, że mały rozmiar dużo mu w tym momencie pomagał. Mimo to, nawet teraz, gdy zostały mu ostatnie dwa gryzy, jego żołądek przypomniał o sobie, głośno protestując. Zupełnie jakby chciał powiedzieć: hej, dopiero co zwróciłeś obiad, to świetny pomysł, żebyś chleb również zwrócił. Zamknął oczy w wyraźnym skupieniu, nieruchomiejąc na krześle. Był pewien, że tym razem da radę bez większych problemów, jeśli tylko przekona swój własny organizm, że nic się nie działo.
Wzruszający widok.
Wilk zamiótł podłogę ogonem, chichocząc w sposób, który momentalnie wywołał na jego skórze gęsią skórkę. Ostatecznie wsunął ostatni kęs pomiędzy usta, przeżuwając go z miną świadczącą o najwyższego stopnia obrzydzeniu. Poprzedni smak sera i szynki, nawet jeśli nadal pozostawał obecny, sprawiał że miał ochotę wypluć wszystko do kosza i wypłukać kilkakrotnie usta wodą. Powstrzymał się. Brzuch zaburczał w wyraźnym proteście, wsunął więc powoli zimną dłoń pod własną koszulkę i oparł ją na żołądku, zamykając oczy.
"Masz wszystko?"
Badum.
Badum.
Badum.
Trzy uderzenia serca wystarczyły, by Winchester ponownie rozchylił powieki, kierując spojrzenie złotych tęczówek wprost na przyjaciela. Dzięki wodzie, która zmieniła jego włosy w istny busz na tyle i kilka strąków przypominających grzywkę na przedzie, były teraz doskonale widoczne. Ich kolor był tak intensywny, że zdawał się być najżywszą częścią Rileya. Wręcz nierealną. Nie dawał innym zbyt wielu okazji, by dojrzeć je w równej okazałości co teraz, wiecznie przysłaniając je ciemnymi kłakami.
Wpadające przez okno światło słoneczne odbiło się w nich, nadając im barwy płynnego, czystego złota. Mrugnął.
— Mhm — krótki pomruk wystarczył w tym momencie za odpowiedź. Odwrócił głowę, zrywając tym samym kontakt wzrokowy, by raz jeszcze spojrzeć na prezentujące się za szkłem miasto. Dopiero gdy utrwalił sobie ten widok w głowie, wstał z miejsca i poszedł do kuchni, zmywając po sobie talerz, który momentalnie wylądował w suszarce.
Wyminął Jaya bez słowa, podnosząc torbę, którą wcześniej rzucił na ziemi i... zatrzymał się. Znieruchomiał przypominając przez chwilę zastygły w bezruchu posąg, gdy w końcu sięgnął ku skończonej przez niego książce. Kilka krótkich, sprawnych ruchów pozwoliło mu na pozbawienie jej osłony, gdy ukazał Jayowi jej do tej pory ukrytą okładkę, przekrzywiając głowę w bok.
— I? — był ciekaw. Czy okładka rzeczywiście miała aż taki wpływ na sposób w jaki druga osoba odbierała książkę? I czy nadal wywierała jakikolwiek, po tym gdy zakończył już serię? Sam przyjrzał jej się w milczeniu, nie odzywając ani słowem, dopóki nie usłyszy opinii ze strony Grimshawa. Stanowiła ona w tym momencie podstawę czekającego ich porównania.
Nie była mu jednak do tego potrzebna, nie widział problemu w kontynuowaniu rozmowy w samochodzie. Dlatego założył osłonę na nowo, odłożył na miejsce i ruszył w stronę drzwi, mierzwiąc włosy niedbałym ruchem, by ułożyć je w jakkolwiek znośny sposób.
Wilk sunął wiernie tuż obok niego, warcząc jedynie na widok odprowadzającego ich czujnym wzrokiem Scara.
Oby to parszywe bydle sczezło podczas naszej nieobecności.
Ciężko mi uwierzyć, że cokolwiek stanie się wyszkolonemu dobermanowi podczas krótkiej nieobecności, w jednym z najlepiej strzeżonych budynków w Vancouver.
Po prostu wyrzućmy go za okno. I skoczmy wraz z nim.
Ha.
Wsunął buty i narzucił luźno skórzaną kurtkę na ramiona, wychodząc z bloku. Nie oglądał się za siebie, schodząc po schodach, doskonale wiedząc że po złożeniu obietnicy, Jay i tak podąży za nim. Nie powinno też nikogo zdziwić, że tuż po wyjściu przez drzwi frontowe w jego dłoni pojawił się papieros, którego podpalił krótkim ruchem, momentalnie zaciągając się dymem. Odwrócił się nieznacznie za siebie, podając zapalniczkę szarookiemu z niemym pytaniem wypisanym w ponownie skrytych pod grzywką oczach.
Wzruszający widok.
Wilk zamiótł podłogę ogonem, chichocząc w sposób, który momentalnie wywołał na jego skórze gęsią skórkę. Ostatecznie wsunął ostatni kęs pomiędzy usta, przeżuwając go z miną świadczącą o najwyższego stopnia obrzydzeniu. Poprzedni smak sera i szynki, nawet jeśli nadal pozostawał obecny, sprawiał że miał ochotę wypluć wszystko do kosza i wypłukać kilkakrotnie usta wodą. Powstrzymał się. Brzuch zaburczał w wyraźnym proteście, wsunął więc powoli zimną dłoń pod własną koszulkę i oparł ją na żołądku, zamykając oczy.
"Masz wszystko?"
Badum.
Badum.
Badum.
Trzy uderzenia serca wystarczyły, by Winchester ponownie rozchylił powieki, kierując spojrzenie złotych tęczówek wprost na przyjaciela. Dzięki wodzie, która zmieniła jego włosy w istny busz na tyle i kilka strąków przypominających grzywkę na przedzie, były teraz doskonale widoczne. Ich kolor był tak intensywny, że zdawał się być najżywszą częścią Rileya. Wręcz nierealną. Nie dawał innym zbyt wielu okazji, by dojrzeć je w równej okazałości co teraz, wiecznie przysłaniając je ciemnymi kłakami.
Wpadające przez okno światło słoneczne odbiło się w nich, nadając im barwy płynnego, czystego złota. Mrugnął.
— Mhm — krótki pomruk wystarczył w tym momencie za odpowiedź. Odwrócił głowę, zrywając tym samym kontakt wzrokowy, by raz jeszcze spojrzeć na prezentujące się za szkłem miasto. Dopiero gdy utrwalił sobie ten widok w głowie, wstał z miejsca i poszedł do kuchni, zmywając po sobie talerz, który momentalnie wylądował w suszarce.
Wyminął Jaya bez słowa, podnosząc torbę, którą wcześniej rzucił na ziemi i... zatrzymał się. Znieruchomiał przypominając przez chwilę zastygły w bezruchu posąg, gdy w końcu sięgnął ku skończonej przez niego książce. Kilka krótkich, sprawnych ruchów pozwoliło mu na pozbawienie jej osłony, gdy ukazał Jayowi jej do tej pory ukrytą okładkę, przekrzywiając głowę w bok.
— I? — był ciekaw. Czy okładka rzeczywiście miała aż taki wpływ na sposób w jaki druga osoba odbierała książkę? I czy nadal wywierała jakikolwiek, po tym gdy zakończył już serię? Sam przyjrzał jej się w milczeniu, nie odzywając ani słowem, dopóki nie usłyszy opinii ze strony Grimshawa. Stanowiła ona w tym momencie podstawę czekającego ich porównania.
Nie była mu jednak do tego potrzebna, nie widział problemu w kontynuowaniu rozmowy w samochodzie. Dlatego założył osłonę na nowo, odłożył na miejsce i ruszył w stronę drzwi, mierzwiąc włosy niedbałym ruchem, by ułożyć je w jakkolwiek znośny sposób.
Wilk sunął wiernie tuż obok niego, warcząc jedynie na widok odprowadzającego ich czujnym wzrokiem Scara.
Oby to parszywe bydle sczezło podczas naszej nieobecności.
Ciężko mi uwierzyć, że cokolwiek stanie się wyszkolonemu dobermanowi podczas krótkiej nieobecności, w jednym z najlepiej strzeżonych budynków w Vancouver.
Po prostu wyrzućmy go za okno. I skoczmy wraz z nim.
Ha.
Wsunął buty i narzucił luźno skórzaną kurtkę na ramiona, wychodząc z bloku. Nie oglądał się za siebie, schodząc po schodach, doskonale wiedząc że po złożeniu obietnicy, Jay i tak podąży za nim. Nie powinno też nikogo zdziwić, że tuż po wyjściu przez drzwi frontowe w jego dłoni pojawił się papieros, którego podpalił krótkim ruchem, momentalnie zaciągając się dymem. Odwrócił się nieznacznie za siebie, podając zapalniczkę szarookiemu z niemym pytaniem wypisanym w ponownie skrytych pod grzywką oczach.
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Sro Maj 17, 2017 9:21 pm
Sro Maj 17, 2017 9:21 pm
Znali się już zbyt długo, by Grimshaw miał okazję już wcześniej miał okazję zobaczyć oczy Winchestera o tak nietypowej barwie. Nawet one potrafiły przypomnieć, jak bardzo się od siebie różnili, gdy chłód srebrnych tęczówek napotykał na nienaturalnie wręcz ciepłą barwę, którą w większości przypadków przytępiał cień rzucany przez grzywkę, którą tak sumiennie naciągał na czoło, jakby uważał, że lepiej spełniał się w roli nieostrzyżonego terriera.
W gruncie rzeczy jemu nie było nic do tego.
Gdy Winchester zabrał się za sprzątanie po sobie, on już naciągał na siebie buty w przedsionku, z którego z łatwością mógł zauważyć, jak niedługo później chłopak unosi książkę ze stołu i rozpakowuje ją na jego oczach, mimo że to zadanie powinno należeć do samego właściciela. Ciemnowłosy mimowolnie spojrzał na okładkę, która – jak można było się spodziewać – nie prezentowała się zachęcająco. Prawdopodobnie, gdyby nie maskująca okładka, kupiłby ją ktoś z wyjątkowo dziwnym gustem albo ktoś, kto za swój cel życiowy obrał przeczytanie czego się da. Kolory dobrane były tak, że wydawało się, że jakiegoś grafika poniosła fantazja i z pewnością był jednym z tych niezrozumiałych artystów, jednak jeśli głębiej się istniał powód, dla którego to paskudne opakowanie w ogóle zostało wydane.
― Co „I”? ― rzucił, jakby dla niego wniosek był już na tyle oczywisty, że Thatcher już sam powinien go odgadnąć. ― Gdybym zobaczył ją na półce, nie zachęciłaby mnie wizualnie. Coś tak pstrokatego kojarzy mi się z tandetą. Sam tytuł też nie jest porywający, więc prawdopodobnie bym po niego nie sięgnął, ale nie była taka zła, choć ten styl pisania dla większości mógłby okazać się za ciężki ― stwierdził i najwidoczniej nie miał nic więcej do dodania, gdy samemu ruszył w stronę wyjścia. Musiał zatrzymać Scar'a gestem ręki, gdy czworonogowi wydało się, że może pójść z nimi. Nic z tego. ― Masz coś do ukrycia, Winchester? ― spytał, a jego słowom towarzyszył dźwięk przekręcanego w samu klucza. Z początku nie było wiadomo, do czego się odnosił i przez moment wydawało się, że nie rozwieje żadnych wątpliwości, które mogło przynieść ze sobą to pytanie.
Przed tobą na pewno wiele.
― Niepotrzebnie je zakrywasz ― stwierdził, jak gdyby nigdy nic w żaden sposób nie sugerując, co dokładnie kryło się za tym stwierdzeniem, choć z pewnością ciężko było mówić o komplementowaniu, jeśli chodziło o Jay'a.
Gdy znaleźli się na zewnątrz, sam też wysunął z kieszeni jednego papierosa, korzystając z wyciągniętej w jego stronę zapalniczki, mimo że miał przy sobie własną. Nie było potrzeby, żeby utrudniać sobie życie dodatkowym przeszukiwaniem kieszeni. Podpalił końcówkę używki i zaciągnął się dymem, który skutecznie zaspokoił wcześniej odczuwany głód – do tej pory nie zdawał sobie sprawy, że po tych kilku godzinach był aż tak silny. Wymijając Starr'a niedaleko zaparkowanego samochodu, oddał mu jego własność, by zaraz podejść do pobliskiego kosza i zgasić na nim niedopałek. Nie było nawet mowy o tym, by dokończył palenie wewnątrz samochodu, który na domiar złego nie należał do niego. Niedługo po tym siedział już za kierownicą, a odpalany silnik zamruczał cicho. Tym razem szarooki nawet nie czekał na polecenie, już odruchowo poprawiając lusterka tak, by Woolfe nie miał powodów do „narzekania”, zanim wyruszyli z parkingu.
___✕ z/t [+ Riley].
W gruncie rzeczy jemu nie było nic do tego.
Gdy Winchester zabrał się za sprzątanie po sobie, on już naciągał na siebie buty w przedsionku, z którego z łatwością mógł zauważyć, jak niedługo później chłopak unosi książkę ze stołu i rozpakowuje ją na jego oczach, mimo że to zadanie powinno należeć do samego właściciela. Ciemnowłosy mimowolnie spojrzał na okładkę, która – jak można było się spodziewać – nie prezentowała się zachęcająco. Prawdopodobnie, gdyby nie maskująca okładka, kupiłby ją ktoś z wyjątkowo dziwnym gustem albo ktoś, kto za swój cel życiowy obrał przeczytanie czego się da. Kolory dobrane były tak, że wydawało się, że jakiegoś grafika poniosła fantazja i z pewnością był jednym z tych niezrozumiałych artystów, jednak jeśli głębiej się istniał powód, dla którego to paskudne opakowanie w ogóle zostało wydane.
― Co „I”? ― rzucił, jakby dla niego wniosek był już na tyle oczywisty, że Thatcher już sam powinien go odgadnąć. ― Gdybym zobaczył ją na półce, nie zachęciłaby mnie wizualnie. Coś tak pstrokatego kojarzy mi się z tandetą. Sam tytuł też nie jest porywający, więc prawdopodobnie bym po niego nie sięgnął, ale nie była taka zła, choć ten styl pisania dla większości mógłby okazać się za ciężki ― stwierdził i najwidoczniej nie miał nic więcej do dodania, gdy samemu ruszył w stronę wyjścia. Musiał zatrzymać Scar'a gestem ręki, gdy czworonogowi wydało się, że może pójść z nimi. Nic z tego. ― Masz coś do ukrycia, Winchester? ― spytał, a jego słowom towarzyszył dźwięk przekręcanego w samu klucza. Z początku nie było wiadomo, do czego się odnosił i przez moment wydawało się, że nie rozwieje żadnych wątpliwości, które mogło przynieść ze sobą to pytanie.
Przed tobą na pewno wiele.
― Niepotrzebnie je zakrywasz ― stwierdził, jak gdyby nigdy nic w żaden sposób nie sugerując, co dokładnie kryło się za tym stwierdzeniem, choć z pewnością ciężko było mówić o komplementowaniu, jeśli chodziło o Jay'a.
Gdy znaleźli się na zewnątrz, sam też wysunął z kieszeni jednego papierosa, korzystając z wyciągniętej w jego stronę zapalniczki, mimo że miał przy sobie własną. Nie było potrzeby, żeby utrudniać sobie życie dodatkowym przeszukiwaniem kieszeni. Podpalił końcówkę używki i zaciągnął się dymem, który skutecznie zaspokoił wcześniej odczuwany głód – do tej pory nie zdawał sobie sprawy, że po tych kilku godzinach był aż tak silny. Wymijając Starr'a niedaleko zaparkowanego samochodu, oddał mu jego własność, by zaraz podejść do pobliskiego kosza i zgasić na nim niedopałek. Nie było nawet mowy o tym, by dokończył palenie wewnątrz samochodu, który na domiar złego nie należał do niego. Niedługo po tym siedział już za kierownicą, a odpalany silnik zamruczał cicho. Tym razem szarooki nawet nie czekał na polecenie, już odruchowo poprawiając lusterka tak, by Woolfe nie miał powodów do „narzekania”, zanim wyruszyli z parkingu.
___✕ z/t [+ Riley].
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach