Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Pokój Mercury'ego
Sob Mar 18, 2017 6:23 pm
First topic message reminder :

Opis pojawi się później, bo nie mam na niego siły.
__________________________________

Informacja Fabularna: Miejsce niedostępne dla gości. Dojście do pokoju bez wyproszenia przez ochronę/kamerdynera możliwe jest wyłącznie w towarzystwie kogoś z rodziny Blacków, bądź uprzednim ustaleniu podobnej fabuły. W takim wypadku gość musi stawić się najpierw w bramie, zaznaczyć obecność w holu i potwierdzić swoje przybycie.

Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: Pokój Mercury'ego
Wto Gru 25, 2018 10:06 pm
"Jasne. W końcu przyszedłem do ciebie, a nie do całej twojej rodziny."
Zerknął na niego kątem oka, mimo wszystko nie odpowiadając w żaden sposób. Z pewnością zdążył już wystarczająco sobie porozmawiać z Saturnem, choć Mercury nie zamierzał go pytać o czym właściwie rozmawiali. Doskonale wiedział, że były rzeczy o których nie powinien wiedzieć, dopóki nie powie się o nich samemu, a jeśli jego brat przywitał go w progu ich rezydencji z własnej woli, bez wątpienia miał w tym wszystkim jakiś cel.
Być może to właśnie zaspanie sprawiło, że nie do końca zdążył zarejestrować pudełeczko które wsuwał do kieszeni bluzy. Nie żeby w rzeczywistości czekał na jakikolwiek prezent, który i tak był tylko pretekstem do tego by w końcu się ze sobą spotkali. Poniekąd na jego własnych warunkach. Samolubność, na którą sobie pozwolił zmuszając go do przyjścia do jego domu nadal nieznacznie ciążyła mu na sercu, odsuwał ją jednak od siebie. Tak samo jak poczucie winy, gdy widział jak bardzo był przemarznięty. Mógł rzecz jasna wysłać po niego limuzynę czy cokolwiek... tylko po co? Doskonale wiedział, że Paige i tak zwyczajnie by tego odmówił. W końcu czy nie właśnie o to pokłócili się ostatnim razem? Być może przejście tylu kilometrów na własnych nogach w podobny mróz sprawiało, że mógł dopisać sobie całe wydarzenie do życiowych osiągnięć potwierdzających że nic nie jest mu straszne.
Nie odzywał się więc. Nie komentował. Nie proponował. Nie robił nic za wyjątkiem spokojnego skinięcia głową i poprowadzenia go przez drzwi salonu na korytarz. Nim ruszyli dalej, zatrzymał się na chwilę, łącząc wzrok z jedną ze służących.
Sophio, przynieś proszę dzisiejszą kolację do mnie do pokoju. Nie zdążyłem jej wcześniej zjeść.
Oczywiście paniczu. W dwóch porcjach, mam rozumieć? — spojrzała z łagodnym uśmiechem w kierunku jego gościa. Mercury ledwo zdążył powstrzymać odruch wzruszenia ramionami. W końcu obecnie nie wiedział już nic. Nawet jeśli do tej pory blondyn nigdy nie odmawiał żadnego jedzenie, być może teraz nawet to miało się zmienić.
W dwóch porcjach — wymamrotał mimo to, odwracając się bez dalszej kontynuacji. Ruszył w górę schodów nie odwracając się za siebie. Jedynie od czasu do czasu przecierał powieki dwukolorowych tęczówek, ziewając cicho. Zatrzymał się na jednym z pięter, zerkając krótko w kierunku okna, za którym dało się dostrzec na nowo prószący śnieg. Zawiesił wzrok na białych płatkach wirujących wokół i osadzających się zarówno na drzewach w ogrodzie, jak i przede wszystkim przezroczystej szybie, która zaraz zmieniała go w pojedyncze spływające w dół krople wody.
W przeciwieństwie do pogody Mercury nie miał dziś w planach płakać. Z tą właśnie myślą w głowie, wznowił chód by w końcu skierować się do swojego pokoju skrytego wśród dziesiątek innych drzwi. Wszedł do środka i... stanął mniej więcej po środku, opierając się tyłem o oparcie kanapy. Przeniósł spokojne, opanowane spojrzenie na Alana, zawieszając je na jego twarzy. Nie odezwał się ani słowem.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Re: Pokój Mercury'ego
Sro Gru 26, 2018 1:34 am
W życiu Paige'a niewiele zmieniło się w kwestii jedzenia – nadal zajmowało ważne miejsce w jego życiu, jednak teraz, mimo że ciężko było to przyznać, nie odczuwał chęci zjedzenia czegokolwiek. Nie wątpił w zdolności kulinarne służby Blacków, jak i w to, że nie żałowałby ani jednego kęsa podanej mu kolacji i choć był skłonny odmówić, powstrzymał się od jakiejkolwiek odpowiedzi, pozwalając na to, by czarnowłosy sam zadecydował. W końcu wcale nie musiał wyrazić ochoty na to, by Alan został w rezydencji na tyle długo, by zdążyć zjeść wspólny posiłek – w obecnej sytuacji nic nie było już na tyle pewne, by z przekonaniem pokonywał kolejne kroki w stronę pokoju czarnowłosego. Przez cały czas trzymał się kawałek z tyłu i przez większość tego czasu patrzył przed siebie, choć zdarzyło mu się mimowolnie zerknąć na Mercury'ego, jakby zastanawiał się, czy powinien przerwać ciszę, która towarzyszyła im w drodze do celu.
Ale nic nie powiedział.
Jakby nie patrzeć, wciąż nie wiedział, od czego powinien zacząć, a dodatkowe minuty pozwalały mu na dodatkowe przemyślenia, nawet jeśli w obliczu nadciągającej katastrofy były niczym. Wciąż nie ułożył sobie niczego w głowie, wciąż nie miał pojęcia, co powinien powiedzieć, by jego własny język zwyczajnie go nie zgubił. Nie wiedział, jak długo utrzyma się senny stan Cullinana ani czy z równie chłodnym wyrachowaniem udźwignie te wszystkie pokłady obojętności, z jakimi nauczył się obchodzić z ludźmi.
Pieprzyć innych ludzi.
Głos zahuczał w jego głowie, niosąc się nieprzyjemnym echem, gdy zamykał za sobą drzwi znajomego pokoju. Chociaż był skłonny pokonać kilka kroków przed siebie – może nawet usiąść gdziekolwiek miałby ochotę – zatrzymał się przy drzwiach w momencie, w którym Black odwrócił się w jego stronę i puścił w zapomnienie wszelkie nadzieje na to, że pójdzie choć odrobinę łatwiej. Ciemne tęczówki jasnowłosego przemknęły spojrzeniem po twarzy chłopaka, której nie miał okazji oglądać już od dłuższego czasu. Zmierzając do rezydencji, miał przynajmniej szczątkową nadzieję na to, że koniec końców ucieszy się z tego spotkania – teraz nie sądził, żeby to cokolwiek zmieniało, choć Hayden w gruncie rzeczy nie oczekiwał, że Black wlepi mu medal za coś, czego on odmawiał mu przez tak długi czas. Za zwykłe spotkanie, które i tak odbyło się na jego warunkach.
A ty, co z tego masz?
Alan Paige ― odezwał się wreszcie, robiąc krótką przerwę, jakby sam potrzebował tych kilku sekund, żeby uświadomić sobie, że w tej sytuacji otwieranie ust miało jakikolwiek sens. Widok ubranej w bezwzględny spokój twarzy czarnowłosego szybko przypomniał mu, że tak. Że dobrze wiedział, co robi. ― Czuję się zaszczycony, że w natłoku obowiązków, znalazłeś dla mnie trochę czasu, paniczu Black. Postaram się nie zająć więcej czasu niż to konieczne, mimo że dostanie się tu nie należało do najłatwiejszych zadań. ― Tylko on zdawał sobie sprawę z tego, jak trudno było dostosować się do obecnego stanu rzeczy, mimo że wszystkie słowa płynnie przechodziły mu przez gardło. Patrząc prosto w oczy Mercury'emu ani myślał, żeby się zająknąć.
Z drugiej strony wcale nie miał ochoty mówić nic więcej.
Nie w ten sposób.
Zawsze musisz dopiąć swego? ― Pokręcił głową, słyszalnie spuszczając z tonu. ― Co mam zrobić? Paść na kolana i przepraszać? Bo naprawdę nie wiem, czym zasłużyłem sobie na to, żebyś patrzył na mnie, jak na kogoś kompletnie obcego. Nie wiem nawet, czy robisz to specjalnie, do cholery. Ale jeśli tak, to tylko pogratulować. Plus dwadzieścia do przebiegłości ― chociaż jego głos z pozoru brzmiał spokojnie, jasnowłosy zacisnął pięści, jakby próbował zmiażdżyć w nich wszelkie negatywne emocje, choć było na to za późno i prawdopodobnie od samego początku wiedział, że nie będzie w stanie znieść tego z pełnym opanowaniem.
Zresztą dlaczego w ogóle miał to znosić?
Naprawdę nic już nie wiem. Nie mogę też uwierzyć, że jedna, durna rzecz była w stanie przeważyć o wszystkim i przekreślić całą resztę rzeczy, które powiedziałem. ― Zamilkł, wpatrując się w niego wyczekująco. Nie wiedział, na co czekał, ale wiedział, że jeśli do kogokolwiek należała ostateczna decyzja, to na pewno do Blacka, nawet jeśli miała się ona nie spodobać Paige'owi.
Koniec końców to on nie spełniał wymagań.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: Pokój Mercury'ego
Sro Gru 26, 2018 1:57 am
Sam nie wiedział czego się spodziewał, gdy zobaczył Alana w swoim salonie. Że po spełnieniu jego prośby faktycznie postanowi jakkolwiek pociągnąć to dalej? Że przyjdzie na miejsce i po prostu postanowi go przeprosić, nie robiąc przy tym żadnych scen? Ostatnim razem dał wystarczający pokaz własnej dumy, po którym Mercury powinien sobie uświadomić, że jeśli chciał cokolwiek ciągnąć dalej to on wiecznie miał być tym, który żałował. Tym który na głos przepraszał i brał na siebie winę zarówno za siebie, jak i za niego. Zupełnie jak w każdym związku z tymi ustawionymi przez rodzinę księżniczkami, którym wiecznie coś się nie podobało, a ty musiałeś udawać że wiecznie jesteś winny, by po raz kolejny nie chodziły wielce obrażone na świat.
Tyle że Mercury przepraszał za każdym razem. I tym razem nie miał zamiaru przepraszać.
Stał więc obserwując go w milczeniu, mimo że już pierwsze słowa jakie wypowiedział w jego stronę były kolejną prowokacją. Coś w jego oczach nieznacznie zamigotało, gdy przez całą maskę beznamiętności przebiło się jedno dość wyraźne uczucie, którego być może nie zdążył, a może wcale nie chciał powstrzymać.
Zawód.
Cholerny zawód, że właśnie tak zaczęła się ich rzekoma rozmowa na którą sam się wcześniej pisał. Im więcej słów Alan kierował w jego stronę, tym bardziej miał wrażenie jakby rozmawiał z zupełnie obcym człowiekiem. Wyglądało jednak na to, że nie był jedynym który tak się teraz czuł. Być może półtoramiesięczna przerwa od jakichkolwiek spotkań właśnie dawała o sobie znać. Być może właśnie zostało im uświadomione, że mimo tych wszystkich lat, wystarczyła jedna solidna bariera, by wszystko posypało się w drobny mak. Być może miała im uświadomić jak bardzo kruche były relacje międzyludzkie. Być może.
Na początku nie próbował mu odpowiadać. Gdy się rozkręcał, nadal nie odzywał się ani słowem, po prostu na niego patrząc. Dwukolorowe tęczówki znikały jedynie na ułamek sekundy pod jego powiekami, gdy od czasu do czasu mrugał, dając tym samym znak że nie tylko mruga, ale przede wszystkim nadal żyje. Jakby nie patrzeć, biorąc pod uwagę to jak się zachowywał, można było odnieść zgoła inne wrażenie. Wsunął powoli dłonie do kieszeni spodni, starając się to zrobić jak najwolniej i jak najciszej, zupełnie jakby na wszelkie sposoby starał się uczynić ten ruch jak najmniej zwracającym na siebie uwagę.
Ciężko było powiedzieć czy wiedział że Alan na coś czekał. Ciężko było też stwierdzić czy zamierzał jakkolwiek na podobną potrzebę odpowiedzieć. Mijały kolejne długie sekundy, które równie dobrze mogłyby uzyskać obecnie miano wieczności, a Black nadal milczał zupełnie jakby na dobre utracił zdolność mowy. Był tak cicho, że wręcz ciężko było uwierzyć, że jeszcze chwilę temu wypowiadał się całkiem normalnie.
Dopiero po tej długiej dość nieznośnej ciszy, wykonał jeden ruch który dobitnie zdradził, że zwyczajnie nie miał na to wszystko siły. Nie miał siły na kłótnie, przepychanki i oskarżenia. Ciągłe dogryzanie, ocenianie i sarkastyczne komentarze. W końcu jakby nie patrzeć właśnie to otaczało go na co dzień. Ze strony wszystkich ludzi, których nigdy nie widział na oczy. Ze strony innych, którzy pojawiali się w jego obrębie na bankietach. Ze strony kobiety, która wcisnęła się siłą do jego rodziny i próbowała go zniszczyć od samego początku, by nadpisać jego istnienie własnymi dziećmi. Dziećmi, które w przeciwieństwie do niej go uwielbiały. I w końcu ze strony osoby, którą po raz pierwszy prawdziwie pokochał.
Odwrócił więc głowę.
Zupełnie jakby ten jeden gest mógł mu pomóc w ucieczce od wszystkich problemów. Przymknął nieznacznie powieki, nie zamknął ich jednak. Wzrok miał utkwiony w jednej z poduszek na łóżku. Całkowicie zwyczajnych, być może wręcz nie pasujących do całego tego ekstrawaganckiego wystroju, najnowszego sprzętu i bogactwa krzyczącego z każdego kąta jego pokoju. Jedyną rzeczą którą czuł teraz w pełni, był fakt jak wiele wysiłku musiał wkładać w utrzymanie neutralnej mimiki. Powstrzymanie wszystkich drgających w proteście mięśni, które usilnie próbowały wygiąć kąciki jego ust w dół. Zamrugał kilkanaście razy, wyrysowując w głowie jeden prosty obraz, który utkwił w jego pamięci zaledwie chwilę temu.
Śnieg spływający w dół po kryształowym oknie.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Re: Pokój Mercury'ego
Czw Gru 27, 2018 12:13 am
Cokolwiek. Chciał usłyszeć chociaż jedno słowo, które byłoby w stanie naprowadzić go na trop tego, jak powinien się teraz zachować, co powinien zrobić. Nawet nie próbował ukrywać, że właśnie tego potrzebował, a mimo to wciąż spotykał się z głuchą ciszą, która pulsowała mu w uszach. Kiedy skończył wyrzucać z siebie słowa, milczał tak długo, jakby liczył na to, że czarnowłosy zaraz pozbiera myśli i ułoży je w odpowiedź, która mogła zmienić dosłownie wszystko. Chciał do końca wierzyć, że po tym wszystkim zasługiwał przynajmniej na jakąś wskazówkę lub otwarte uświadomienie mu, że w tym momencie nie miał już czego ratować i właśnie zaprzepaścił swoją ostatnią szansę. Usłyszenie, że powinien spierdalać, byłoby o wiele lepsze od przejmującego milczenia, które tylko wzmagało uczucie niepewności.
Niepewności, z którą Paige miał kiepskie obycie i która przypominała mu, że kiedyś wszystko było dużo prostsze. Kiedyś nie zawracał sobie głowy tym, by cokolwiek ratować. Kiedyś od samego początku zakładał, że nic nie trwało wiecznie, a ludzie pojawiali się i znikali w swoim życiu i taka była kolej rzeczy. Jeśli tylko dostatecznie mocno wierzyło się w to, że ludzie nie mają żadnej siły sprawczej, pogodzenie się z ich odejściem było banalnie proste.
Tyle że Hayden już w to nie wierzył. Chciałby, ale na ten moment nie był w stanie, choć wiedział, że wszystko było kwestią tego, że sam zdecydował się wpuścić Mercury'ego do swojego życia. Nie był już pewien, czy wciąż miał przed sobą tego samego chłopaka – tego, który mimo ich różnic, przymykał oko na to, że Alanowi wiele brakowało do modelu wyidealizowanego panicza z dobrego domu i trudno było ściągnąć go ze ścieżki, którą kroczył, jakby reszta świata się go nie imała. Nie musiał robić nic poza tym, co chciał robić, nikt nigdy nie mówił mu, że daje od siebie za mało albo że powinien mierzyć wyżej.
Nikt nigdy równie mocno nie zdeptał jego uczuć, by przypomnieć mu, jakie to szczęście, że nie przechodził przez to dopiero pierwszy raz.
I oby ostatni.
Bo nie miał pojęcia, jakim cudem ludzie byli zdolni upadać tak nisko i wstawać na nowo.
Powiedz coś wreszcie ― odezwał się po dłuższym czasie, gdy całe nadzieje na to, że Cullinan z nim porozmawia, przepadły bez śladu. W ton jego głosu mimowolnie wkradła się jakaś ledwo słyszalna, błagalna nuta. Koniec końców nie przyszedł po to, by opuścić rezydencję z dodatkowym ciężarem niezałatwionych spraw – już i tak było ich zbyt wiele. Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale jego usta mimowolnie zacisnęły się w wąską linię, jakby jakaś część jego podświadomości przejęła nad nim kontrolę w chwili, gdy i tak udało mu się powiedzieć o kilka słów za wiele. Przyszedł porozmawiać i po prostu go wysłuchać, a tymczasem sam przemawiał za dwoje, dając się ponieść chwili.
Trudno było odczuć, że miał na to wszystko miesiąc.
Miesiąc, żeby się przygotować. Miesiąc na ułożenie wszystkiego, co i tak nie miało znaczenia w obliczu czarnowłosego, który koniec końców spychał go na skraj wytrzymałości. Już nie było źle – było fatalnie, a on chciał zrobić wszystko, by wydostać się z tego bagna. Wydostać ich oboje, nie mając do tego żadnych predyspozycji. I chociaż nie sądził, by klucz tkwił w milczeniu, postąpił o pierwszy krok do przodu. Ten pierwszy był najgorszy, ale z łatwością pociągnął za sobą kolejne, które bezmyślnie doprowadziły go do bruneta i, zanim ten zdążył jakkolwiek zareagować, jasnowłosy przyciągnął go do siebie na tyle mocno, jakby już przygotowywał się na odepchnięcie, które mogło nastąpić dosłownie w każdej chwili. Wszystko dlatego, że już na samym początku powinien był zacząć właśnie od tego, a teraz...
Teraz nadal nie wiedział niczego.
A jeśli miała być to ostatnia rzecz, jaką miał zrobić, przynajmniej miałby świadomość tego, że należycie się pożegnał, nawet jeśli czując jego znajome ciepło, nie chciał, żeby było to pożegnanie.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: Pokój Mercury'ego
Czw Gru 27, 2018 10:26 pm
Ciężko było oczekiwać, że Mercury pozostanie całkowicie obojętny przy tak olbrzymiej zmianie jaka zaszła w Alanie w przeciągu kilku minut. Najpierw wydawał się spokojny, potem przyszedł do niego do pokoju zaczynając sarkazmem i oskarżeniami, a teraz? Teraz jego ton brzmiał, jakby zwyczajnie stracił całą nadzieję na to że uda mu się cokolwiek osiągnąć. A przecież od początku wystarczyłoby, że wypowiedziałby to jedno cholerne słowo, które Black chciał usłyszeć. Sam nie miał już najmniejszego pojęcia jak powinien się zachować. Z jednej strony coś w środku kazało mu upierać się przy swoim. Jeśli będzie się poddawał za każdym razem, jak wiele warte były jego słowa i przekonania? Nie miał problemu ulec, gdy druga osoba była skłonna zrobić to samo. Lecz jak na razie Alan miotał się niczym wściekła mysz nie wiedząca co właściwie chce zrobić. Wyglądał jakby naprzemiennie zastanawiał się czy powinien go przeprosić, a następnie sam sobie zakładał pętlę na gardło, twierdząc że to poniżej jego godności i szedł w zaparte. A może tak naprawdę od początku nie miał takiego planu. Może przyszedł tu tylko dlatego, że zwyczajnie podsunął mu podobny pomysł.
To samo robił więc Mercury, z tym że te jedne, być może niezwykle głupie słowa ze strony blondyna rzucone podczas ich rozmowy w hotelu, dźwięczały mu nadal w głowie równie wyraźnie jakby to było wczoraj. To właśnie one niezwykle skutecznie wciskały knebel w jego własne usta.
Nie spodziewał się, że ten nagle zacznie iść w jego stronę. Nic dziwnego, że odgłos stawianych kroków momentalnie zmusił go do obrócenia głowy i spojrzenia w jego stronę. Jakby nie patrzeć nie wiedział czego się spodziewać. Kolejnego krzyku? Może zaciśnięcia palców na jego ramionach i potrząsania nim, by wydobyć z niego jakąkolwiek reakcję?
"Powiedz coś wreszcie."
To właśnie powiedział jakiś czas temu. Ale Mercury zwyczajnie nie wiedział co miałby w tym momencie powiedzieć. Nie miał mu nic do powiedzenia, nie gdy sytuacja jawiła się tak jak teraz. Drgnął nieznacznie czując jak ten nagle przyciąga go do siebie. Ruch ten był dla niego na tyle niespodziewany, że praktycznie potknął się o własne nogi, wpadając na niego z nieco większą siłą niż planowałby podczas podobnego wydarzenia.
Stojąc w miejscu, gdy Paige przyciskał go do siebie zupełnie jakby właśnie oznajmił mu, że umiera, Mercury uświadomił sobie jedną rzecz. Było nią wspomnienie sprzed zaledwie kilku dni, gdy spotkał się z Sheridan w David's Tea, by omówić z nią pokrótce całe wydarzenie. Pamiętał, że przytulając ją na odchodne, myślał o tym jak wielka różnica była między jasnowłosymi bliźniętami. Jak bardzo drobne, delikatne dłonie oplatające jego plecy, wydawały się być nie na miejscu.
Teraz, gdy zastąpiły je te właściwe, wewnętrzne rozdarcie uderzyło w niego z podwójną mocą. Ciepło które było po prostu idealne. Znajdowało się tam, gdzie powinno. Różnica wzrostu dokładnie taka jaką pamiętał. Fakt jak idealnie wpasowywał się jego policzek w umięśnioną klatkę piersiową stojącego naprzeciwko niego chłopaka. Znajomy zapach, za którym najzwyczajniej w świecie tęsknił.
Jak wielka musiała być jednak jego uraza, że mimo tych wszystkich czynników, nadal stał w miejscu z opuszczonymi rękami, nijak nie oddając jego gestu. Nie odepchnął go. Po prostu stał w miejscu z przymkniętymi powiekami.
Nie rozumiem cię, Alan. Ani trochę.
Powiedział w końcu cicho, w sposób który bardziej zasługiwał na miano pomruku przemieszanego z szeptem. Dzięki panującemu w pokoju milczeniu, jego słowa które normalnie zaginęłyby przy jakichkolwiek dźwiękach, tym razem tak czy siak pozostawały wyraźne.
Zachowujesz się jak desperat, a zamiast użyć konkretnych słów do zakopania wojennego topora, wolisz je wyciągnąć, by przypierdolić mi nimi w pysk. Wytłumacz mi to.
Jego głos mimo wypowiadanych słów wyraźnie złagodniał. Odsunął go od siebie nieznacznie, zamiast jednak wyrzucić go za drzwi, uniósł dłonie do góry układając je na jego twarzy. Utkwił poważne, skupione spojrzenie zabarwione rezygnacją w jego tęczówkach. A mówią, że to kobiety z okresem są problematyczne. Chyba nigdy nie byli w homoseksualnym związku z drugim facetem. Nie żeby sam był tutaj święty, lecz zachowanie Paige'a zwyczajnie zakrawało o absurd.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Re: Pokój Mercury'ego
Sob Sty 05, 2019 12:37 pm
Był nieco spokojniejszy, gdy brunet nie podjął próby natychmiastowego wyszarpania się ani z miejsca nie odepchnął go od siebie, wyznaczając niepisaną granicę, która powstała między nimi po tym długim czasie odwyku od samych siebie. Gest ten jednak nijak przypominał wszystkie poprzednie – brakowało w nim wzajemności, a Paige dokąd tylko był w stanie sięgnąć pamięcią, nie przypominał sobie, by Black traktował go w tak bierny sposób. Ale czego oczekiwał? Chociaż wiedział, że bliskość prawdopodobnie niczego nie zmieni, gdzieś tam miał tę drobną nadzieję na to, że to po prostu wystarczy, nawet gdy wszystkie inne rzeczy zawiodły.
„Nie rozumiem cię, Alan. Ani trochę.”
To było ich dwoje – Mercury nie rozumiał Alana, a Alan nie był w stanie pojąć, co siedziało w głowie Mercury'ego. Ilekroć o tym rozmyślał, nie był w stanie doszukać się żadnego powodu, dla którego ten zdecydował się unikać go na każdym możliwym polu. Wszystko zaczęło się, gdy Cullinan po prostu wyszedł, nie dzieląc się z nim jakimkolwiek wyjaśnieniem, którego tak bardzo potrzebował. Rzecz w tym, że teraz te wszystkie przemyślenia nie miały już żadnego sensu. Nieważne było, kto zawinił – ważne było to, by po prostu jakoś to wszystko naprawić.
Tylko trudno było mu uwierzyć, by jedno słowo miało tu cokolwiek zdziałać.
W ciemnych tęczówkach Haydena dało się dostrzec lekki błysk zwątpienia, gdy chłopak odsunął go od siebie, jakby jego miejsce było teraz o krok dalej. Nie wiedział, co jeszcze miał powiedzieć i choć z pewnością było tego sporo, zaczął uświadamiać sobie, że jego własny język znów mógł go oszukać, choć w obliczu ukochanej osoby uczucie takiej blokady było zgubne.
Niektórzy są z porcelany i nic na to nie poradzisz.
Właśnie w tym rzecz – nie próbuję prowadzić z tobą wojny. Dla mnie to nie żadne zawody, w których uparcie czekam na to, które z nas pierwsze się złamie. Nie czekam aż przegrasz. Chcę, żebyś mi wybaczył, nawet jeśli źle się za to wszystko zabieram. Prowokuję cię, bo nie mogę znieść tej cholernej obojętności i możesz nazywać to desperacją, ale wolę, żebyś był na mnie wściekły niż ze spokojem wyciągał do mnie rękę, jakbyśmy zawiązywali jakiś układ. Chcę wiedzieć, co cię zabolało, żebym miał za co przepraszać. Coś więcej poza faktem, że to po prostu „moja kolej”, tym bardziej, że sam wcale nie oczekuję, żebyś mnie przepraszał. Naprawdę myślisz, że mam ochotę się z tobą kłócić? ― rzucił, z jakiegoś powodu ostrożniej dobierając słowa. Możliwe, że było to zasługą łagodniejszego tonu Mercury'ego, a możliwe, że na ten moment zwyczajnie nie miał już siły – ciepło dłoni chłopaka na jego policzkach skutecznie przypomniało mu o tych wszystkich przebytych kilometrach. Miał ochotę pójść spać przy jednoczesnej świadomości, że niedokończone sprawy i tak spędziłyby mu sen z powiek.
Uniósłszy ręce, zacisnął oplótł zziębniętymi palcami nadgarstki czarnowłosego. Z początku można było odnieść wrażenie, że za moment sam zdecyduje się odsunąć go od siebie, uznając, że te wszystkie gesty miały wzbudzić w nim złudne nadzieje na to, że wszystko jakoś się ułoży. Zawsze się układało.
Ale nie zrobił tego.
Zamierzał przytrzymać go aż do momentu, w którym to Black zamierzał mu wszystko wyjaśnić. Jeżeli wszystko zmierzało do nieuchronnego końca, chciał usłyszeć, że tak właśnie było. Jeżeli mimo wszystkich błędów, nadal miał zostać, chciał to po prostu wiedzieć.
Jestem zmęczony, a nawet teraz doprowadzasz mnie do szału ― wymruczał, chociaż w tym wypadku chyba nie miał na myśli nic złego, biorąc pod uwagę, że zdobył się na słaby i ledwo widoczny uśmiech. Ten jednak zniknął z jego twarzy tak szybko, jak tylko się pojawił, pozostawiając po sobie jedynie wyczekiwanie.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: Pokój Mercury'ego
Nie Sty 06, 2019 5:23 am
Rejestrował każdą zmianę, którą mu ukazywał. Każde drobne drgnięcie z którego być może nie zdawał sobie sprawy. Spięcie mięśni, zwątpienie pojawiające się w jego oczach. Obserwował to wszystko, zupełnie jakby właśnie od tego zależał ostateczny wynik całej tej sytuacji.
Zdecydowanie źle się za to zabierasz. Chcesz żebym ci wybaczył, a do tej pory nie jesteś w stanie mnie przeprosić. Szczenięce oczy potrafią zdziałać cuda w dzieciństwie, ale przychodzi pewien etap — przesunął rękę nieznacznie w bok, odgarniając jego blond włosy na bok i zatykając mu je na ucho ruchem tak niedbałym, tak naturalnym, zupełnie jakby rozmawiali o czymś zupełnie innym — gdy w parze z czynami powinny iść słowa.
Opuścił ręce w dół, ponownie zakładając je na własnej klatce piersiowej. Mimo tak drobnej odległości, czarnowłosy prawdopodobnie całkowicie świadomie, po raz kolejny postawił wyraźną barierę pomiędzy nimi. Każdy gest, który wykonywał był zarówno niczym zakaz, jak i przyzwolenie, zależnie od tego w jakiej kolejności je prezentował. W tym momencie odebrał blondynowi szansę na jakikolwiek kontakt fizyczny, który byłby nie tylko na siłę, ale przede wszystkim wyglądałby całkowicie nienaturalnie.
Powiedziałem ci dokładnie co mnie zabolało Alan. Ty natomiast stwierdziłeś, że masz to gdzieś i nie masz za co przepraszać. W końcu to mój problem, nie twój, mam rację? W końcu i tak prędzej czy później ci wybaczę. Niczym tresowany piesek. Zamacham ogonem i przybiegnę do ciebie na czterech łapach prosząc o uwagę — sposób w jaki zmrużył powieki podczas wypowiadania tych słów, dobitnie wskazywał że nie spłynęło to po nim ani odrobinę. Mimo upływu czasu, złość którą uwolnił w sobie tamtego wieczora nadal w nim tkwiła. Założył jej kaganiec i zapiął obrożę, lecz z każdą sekundą próbowała się wyszarpnąć na wolność, by móc wypowiedzieć co sądzi na cały ten temat. Odseparował się od niej jednak. Nie miał ochoty na kompletną bezsensowną kłótnię, biorąc pod uwagę fakt, że najwyraźniej Paige i tak nie wyciągnął nawet żadnych wniosków z poprzedniej. Co częściowo frustrowało go jeszcze bardziej. Może naprawdę miał na niego aż tak wyjebane. Może nie był w stanie spojrzeć na to wszystko z jego perspektywy, zbyt zapatrzony we własne wartości i własną pierdoloną dumę, która zdawała się za każdym razem wchodzić im w drogę.
Jak ciężko było powiedzieć przepraszam?
Nawet małe dzieci potrafiły to zrobić bez większego problemu. Ale nie wielki pan Paige. Prędzej się udławi niż przeprosi - bo przecież nie miał za co - a jednak zamiast tego chciał by mu wybaczył. Skoro nie miał za co przepraszać, co takiego miał mu wybaczać? Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że zaciskał palce na swoich ramionach aż tak mocno, dopóki ból w końcu nie przedarł się do niego zza narastającej fali poirytowania. Momentalnie je rozluźnił, czując jak stopniowo zaczyna mu do nich wracać czucie.
"Jestem zmęczony, a nawet teraz doprowadzasz mnie do szału."
Och zamknij się, Paige — warknął opuszczając gwałtownie ręce w dół.
Ja ciebie doprowadzam do szału? Więc spójrz na siebie. Zabrałem cię do hotelu, bo chciałem ci zrobić niespodziankę. Kupiłem bilety do Meksyku, spędzając nie wiadomo ile czasu na przeglądanie tych pieprzonych tanich linii lotniczych, w których normalnie nie postawiłbym nawet nogi. Nasza pierwsza wycieczka. Świetnie, co? — jego emocje w końcu zdawały się znaleźć ujście w wyraźnym wybuchu, gdy podszedł do niego popychając go do tyłu. Nie było to popchnięcie na tyle mocne, jakby próbował posłać go na ziemię, ale też nie na tyle słabe, by nadal stał w miejscu. Mercury popychał go tak, by zmusić go do cofnięcia się o krok.
Za każdym razem jest to samo. Restauracja, bankiet, wyjazd. Ciągle tylko nie, nie i nie. Nic ci się wiecznie nie podoba, bo nie możesz za to sam zapłacić, a nie żyjesz z mojego utrzymania. Nie możesz po prostu się ucieszyć, musisz wszędzie wpierdolić tę swoją cholerną minę, która odbiera mi radość z całego wyjścia, dopóki w końcu nie przestaniesz się obrażać że znowu za ciebie zapłaciłem. Cokolwiek nie zrobię, posyłasz mi to swoje przepełnione dumą spojrzenie jakbym właśnie założył ci obrożę na szyję. A kiedy w końcu proponuję ci żeby przejść ten etap i pozwolić się usamodzielnić z pomocą mojego ojca, bo nie dasz bez niej rady, byś mógł później zarówno go spłacić, jak i w końcu pozwolić sobie na wszystko, ty znowu załączasz ten swój cholerny olewczy tryb — kolejne popchnięcie. Kolejny krok w jego stronę. Nie był zły. Był wkurwiony. Ta sama złość, której wcześniej założył kaganiec, właśnie wyrywała się spod jego łańcuchów próbując wydostać na zewnątrz.
Czy chociaż raz powiedziałem ci, że jeśli wejdziesz na ten poziom, będziesz musiał odrzucić całe poprzednie życie? Nie. Chcesz chodzić do tanich fast-foodów? Proszę bardzo. Chcesz zjeść hot-doga, który nigdy nawet nie stał obok mięsa? Proszę bardzo. Chcesz iść do zwykłego supermarketu, by zrobić zakupy na obiad? Proszę bardzo. Ale Alan czy ty naprawdę sądziłeś, że będziesz pracował w tym swoim małym garażu i tyle wystarczy? Że będziemy szczęśliwi na wieki? Nie rozśmieszaj mnie — bynajmniej nie wyglądało jakby mu było do śmiechu. Ostatnie już pchnięcie, skutecznie rozdzieliło ich na tyle, by zacisnął ponownie dłonie w pięści, nim cofnął się, zaraz krążąc po pokoju na boki.
Mam swoje zobowiązania i mam swoją pozycję. Nie jestem dziesiątym synem z kolei. Jestem dziedzicem, rozumiesz? To znaczy, że to właśnie ja przejmę rolę mojego ojca, gdy ten odejdzie na emeryturę. Ja odziedziczę większość naszego majątku i ja sprawię, że nigdy nie zmaleje, a będzie wręcz rósł. Nigdy nie powinniśmy być razem. Sam fakt, że wybrałem chłopaka na swojego partnera, sprawia że zawiodłem cały nasz ród. ZABIŁEM GO, Alan, rozumiesz to? Nie będę miał obok siebie ślicznej blondynki, która urodzi mi syna, który odziedziczy po mnie tytuł i obowiązki, tak jak robię to ja. I słuchaj mnie teraz uważnie, zanim po raz kolejny uwalisz sobie coś w swojej głowie.
Zatrzymał się, patrząc na niego wzrokiem, który zdawał się płonąć. Zupełnie jakby w tęczówkach o chłodnej barwie, właśnie rozgorzał istny pożar, którego nie byłby zdolny ugasić.
Nie chcę nikogo innego. Nie lekceważ moich słów, gdy wyznaję swoje uczucia i nie przychodź do mnie, jakby znaczyły na tyle mało bym wykopał cię za drzwi. Czy myślałem o tym? Oczywiście, że tak. Jestem wkurwiony, Paige. Wkurwiony tak bardzo, że nie pamiętam kiedy ostatni raz ktoś tak mocno wytrącił mnie z równowagi. Ale nie chcę tego robić, rozumiesz? Nie chcę żeby po przejęciu całego mojego dziedzictwa stała obok mnie ta filigranowa blondynka z urodą laleczki. Chcę ciebie. I tylko ciebie. Ale to musi się skończyć.
Zmniejszył ponownie odległość między nimi, gdy złapał go za kołnierz, zaciskając na nim palce. W geście tym nie było nawet krzty delikatności, ciężko było się jej jednak spodziewać po wzburzonej fali, przeistaczającej się w istne tsunami.
Mam dość twoich ciągłych odwrotów. Jeśli będziesz chciał iść do KFC, pójdziemy do KFC. Ale jeśli ja będę chciał iść do Scaramouche Restaurant to pójdziesz ze mną do cholernego Scaramouche Restaurant i przestaniesz wciskać mi na siłę pieniądze. Nie potrzebuję twoich pieniędzy. Mam ich aż zanadto, Paige. Gdybym chciał, mógłbym na nich spać. Jeśli czujesz się z tym lepiej, wpłacaj sobie te sumy na schronisko. Ale przede wszystkim przestań w końcu śnić i traktować to wszystko jak bajkę, bo jak sam wtedy powiedziałeś, to nie jest Zakochany Kundel. Więc przyjmiesz te cholerne pieniądze od mojego ojca, który wyciągnął do nas pomocną dłoń. Spotkasz się z nim i zapewnisz go, że zrobisz wszystko co w twojej mocy... nie, zapewnisz go że uda ci się osiągnąć sukces. Że nam się to uda. Że będziesz kimś, kto nie zmusi mnie do obniżania standardu życia tylko dlatego, że obaj nie będziemy odpowiednio zarabiać. A potem zrobimy wszystko co w naszej mocy - razem - by wykorzystać te pieniądze i cię ustawić. Chcesz działać w branży samochodowej? Proszę bardzo. Wymyślimy coś, w czym będziesz się czuł naturalnie. Nie zmuszę cię do otwierania wielkiej linii kosmetycznej wbrew swojej woli. Jeśli chcesz, zachowaj ten swój dotychczasowy warsztat i przyjmuj tam prywatnie. Ale to nie będzie twoja jedyna droga zarobku. Osiągniesz taki poziom, by ludzie błagali byś przyjął ich w swoim warsztacie. A gdy to zrobisz, oddasz mojemu ojcu wszystkie pieniądze które ci dał, co do centa. I będziesz wolny. Będziesz wolny od jego pieniędzy. Będziesz wolny od widma, że znowu idziemy w miejsce na które musisz oszczędzać tygodniami. My będziemy wolni. Powtórzę to jeszcze raz — przyciągnął go bliżej siebie, ledwo będąc w stanie powstrzymać się przed zaciskaniem zębów, mimo że jego mięśnie nieustannie pozostawały napięte, zdradzając wewnętrzne wzburzenie, które nie było w stanie w pełni go opuścić.
Będziesz chciał pójść do najbiedniejszej dzielnicy Riverdale City, więc to zrobisz. Nie będziesz chciał iść na trzeci bankiet w tygodniu to nie pójdziesz. Mam to gdzieś czy będziesz pił najtańsze piwo w pubie czy cokolwiek innego. Różnica będzie taka, że gdy po raz kolejny pokłócimy się o to że wybrałeś nie taki kolor kwiatków do salonu, a ja śmiertelnie się na ciebie obrażę, kupisz dwa bilety na Madagaskar, by mnie udobruchać. A ja. Cholernie. Lubię. Madagaskar. I ich pieprzone lemury. I niezależnie od tego czy będziesz na tym bankiecie czy nie, nikt nie powie ani jednego słowa na twój temat. Na mój temat. Ani naszych rodzin. Bo Alan Paige osiągnął sukces i wyrwał się na poziom, którego wszyscy będą mu zazdrościć. I nawet jeśli on sam będzie miał na niego całkowicie wyjebane, ja nie będę miał. Każdego dnia będę mógł dumnie pokazywać się z tobą czy też sam - może nawet przyjmę twoje nazwisko, by dostawić je obok swojego - z całkowitym spokojem ducha. Nie będę musiał wysłuchiwać żadnych komentarzy i udawać, że nie widzę oceniających spojrzeń. Bo dla ciebie mogą nie mieć żadnego znaczenia, ale dla mnie mają. Więc zrobimy to wszystko zarówno dla ciebie, jak i dla mnie, bo właśnie to będzie najlepszym kompromisem dla nas obojga i zestarzejemy się razem, pokazując tym wszystkim zadufanym dupkom środkowy palec. W tym mojej cholernej macosze. Nie każę ci z niczego zrezygnować. Nie założę ci żadnej obroży i nie zabiorę twojej samodzielności podejmowania wszelkich decyzji. Nie każę ci kroczyć wyłącznie po wysokim poziomie. Chcę żebyś miał do niego wstęp i mógł swobodnie skakać pomiędzy jednym, a drugim. Żebyśmy byli równi nie tylko w swoich oczach, ale i w oczach innych, a szczególnie osób które kocham. Jak mojego ojca. Mojego brata. Całej mojej rodziny, która jest dla mnie niezwykle ważna. I ostrzegam cię, Paige. Nawet nie próbuj się teraz ze mną kłócić i wylatywać ze swoimi argumentami naprzeciw, bo jak Boga kocham, skopię ci dupę i wywalę cię przez okno prosto w ulubione petunie Sophii. Zrozumiałeś?
Zaciśnięte na kołnierzu palce nie drżały. Zdecydowanie w jego oczach zdawało się w końcu wygrać walkę ze złością, która odeszła pozostawiając po sobie jedynie kilka porywczych ogników wyczekujących jego odpowiedzi. Teraz powiedział mu już wszystko. I jeśli po tym wszystkim nadal nie był w stanie zrozumieć, nie miał mu do powiedzenia nic więcej.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Re: Pokój Mercury'ego
Nie Sty 13, 2019 12:42 pm
Bo. Nie. Wiem. Za. Co.
Każde słowo było obecnie osobną myślą, która pulsowała w jego głowie. Paige już nawet nie próbował przekonywać samego siebie co do tego, że nic mu nie umknęło – on po prostu to wiedział. Brak zrozumienia wobec sytuacji, którą ostatnimi czasy odtwarzał w swojej głowie tak wiele razy, nie mógł brać się znikąd. Nie miał też żadnych intencji w robieniu z siebie idioty na siłę, byleby tylko uniknąć wyrzucenia z siebie przeprosin, przed którymi rzekomo tak bardzo się wzbraniał. To wszystko nie miało po prostu żadnego sensu.
Twoja kolej, Alan.
Kolej nie miała sensu.
Cała ta kłótnia nie miała sensu.
Nic takiego nie powiedziałem ― rzucił, odsuwając się na niewielką odległość, gdy czarnowłosy gestem wyznaczył pomiędzy nimi wyraźną barierę. Mimo że jego słowa wydawały się być wstępem do dłuższej wypowiedzi, zawtórowała im cisza. Spojrzenie ciemnych tęczówek, które teraz z przekonaniem spoglądało w te dwukolorowe, mówiło samo za siebie – Mercury wszystko przekręcił albo po prostu tak silnie wierzył w to, że słowa Paige'a miały tak negatywny wydźwięk, że nie istniały żadne słowa, które nakierowałyby jego rozumowanie na inny tor. Właśnie dlatego usta Haydena zamknęły się równie szybko, co zdecydowały się niespodziewanie otworzyć, dając czarnowłosemu czas na przetrawienie choćby tego jednego zdania.
Bo to wcale nie było tak i Black dobrze o tym wiedział.
„Och zamknij się, Paige.”
Nie odezwał się i to nie dlatego, że warknięcie Cullinana skutecznie zawiązało mu usta – wiedział, że gniew był znacznie lepszy od obojętności, a on przyszedł tu właśnie po to, by go wysłuchać, nawet jeśli nie we wszystkim miał się z nim zgodzić. Tak jak brunet nie we wszystkim zgadzał się z nim i przez długi czas wydawało mu się, że to niezgadzanie się było całkowicie w porządku. Tak jak to, że się od siebie różnili, nawet jeśli aż za bardzo. Gdyby mógł cofnąć czas, pewnie siedziałby cicho – tak jak teraz, gdy cierpliwie znosił niespodziewane popchnięcia, uważnie przyglądając się chłopakowi. Choć w każdej chwili mógł się zaprzeć – bo wystarczyła do tego odrobina siły – całkowicie poddawał się jego woli, wiedząc, że jeśli Black zdecyduje się wyrzucić go za drzwi, to tak właśnie zrobi, a wtedy będzie wiedział, że już żadna siła i żadne chęci nie będą w stanie nic wskórać.
Przynajmniej wreszcie mówił, a o to mu chodziło.
„Nie rozśmieszaj mnie.”
Opuścił wzrok na ziemię, jakby sam potrzebował chwili, by zastanowić się, czy rzeczywiście tak myślał i dlaczego już wcześniej nie przeszło mu przez myśl, że wszystko to, co miał do tej pory, nie było tak naprawdę niczym do zaoferowania w obliczu Blacków. Mimo tego, przez cały czas wsłuchiwał się w głos chłopaka, który nieustannie wypełniał ogromny pokój, wypychając wszystkie wolne przestrzenie. Nie było przed nim ucieczki, choć nic w wyrazie twarzy Alana, czy też w jego gestach, nie wskazywało na to, by palił się do wzięcia nóg za pas, nawet jeśli mało kto na jego miejscu chciałby słuchać o tym, jak śmieszne były jego przekonania i wszystko to, co dotychczas robił. Mało kto chciałby dowiadywać się, że sam nie da sobie rady i że od początku cała wina leżała po jego stronie.
Samolubne.
„Nie chcę nikogo innego.”
Dziwne.
Szarpnięcie za kołnierz zmusiło go do ponownego uniesienia wzroku na twarz chłopaka, choć z tak niewielkiej odległości dało się zauważyć, że zrobił to z ociąganiem, jakby w zwolnionym tempie powracał na ziemię, wcześniej oderwany od niej przez własne przemyślenia. Przynajmniej nie można było mu zarzucić, że nie próbował o tym wszystkim myśleć i analizować w na tyle trzeźwy sposób, na jaki tylko był w stanie się zdobyć, starając się odsunąć na bok niektóre emocje. Czy był zły? Jak jasna cholera. Czuł jak krzyk rozpychał się w jego ściśniętym gardle i – szczęście w nieszczęściu – nie był w stanie znaleźć żadnego ujścia, gdy jasnowłosy usilnie powstrzymywał się od wchodzenia Mercury'emu w słowa, nawet jeśli część z nich była niemalże jego ostatnimi słowami. Tymi, które czyniły z niego kiepskiego dyplomatę i tymi, które aż do teraz nie doczekały się żadnego zapewnienia, a przecież tyle w zupełności by wystarczyło.
„Zrozumiałeś?”
Nie odezwał się jeszcze przez chwilę. W gruncie rzeczy to przedłużająca się cisza musiała uświadomić mu, że usłyszał już wszystko, co miał usłyszeć, a Black wyrzucił z siebie wszystko, co chciał wyrzucić. Szczęka blondyna drgnęła lekko, jakby dopiero po tak długim czasie zdecydował się przełknąć ślinę, by dojść do wniosku, jak bardzo od tego całego milczenia zaschło mu w gardle.
Zrozumiałem ― rzucił i zaraz odchrząknął, chcąc pozbyć się nieprzyjemnego drapania w gardle. Na szczęście, pomimo chwilowych problemów z głosem, Merc nadal był w stanie usłyszeć go wyraźnie. ― Jak już mówiłem, przyjmę ofertę. Chciałem tylko mieć pewność, że nie będę musiał rezygnować z rzeczy, które lubię. Nie sądziłem też, że jest aż tak źle, jeśli chodzi o obniżanie standardów. Nie chciałem świadomie narażać cię na negatywną opinię ludzi i mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę. I przepraszam.
Położył jedną z dłoni na ręce Blacka. W przeciwieństwie do silnie zaciśniętej pięści czarnowłosego, jego dotyk był miękki i ostrożny. Trudno było przewidzieć kolejny ruch kogoś, kim nerwy targały do tego stopnia, że usiłowały wyrwać się na zewnątrz i zarazem trudno było przewidzieć, czy topór wojenny został zakopany. Tyle że dla niego to nie była wojna.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: Pokój Mercury'ego
Nie Sty 13, 2019 11:33 pm
Instynkt samozachowawczy blondyna bez wątpienia był na najwyższym poziomie. Gdyby Paige próbował mu przerwać choć w jednym zdaniu, furia Mercury'ego mogłaby osiągnąć wręcz niebezpieczny poziom, do którego sam nigdy w życiu by się nie przyznał przed absolutnie nikim. A może w rzeczywistości obróciłaby się przeciwko niemu i zwyczajnie zamknęła mu usta na dobre, pozbawiając Alana usłyszenia od niego czegokolwiek więcej.
Jak wielkie szczęście miał też sam Mercury ze względu na fakt, że chłopak zwyczajnie postanowił go wysłuchać. Jak wiele osób nie wytrzymałoby podobnego napięcia. Jak wiele z nich, wyszłoby już po usłyszeniu pierwszego zarzutu. A jednak on wszystko wytrzymywał. Jego słowa. Jego popchnięcia. Jego złość. Rejestrował każdy najmniejszy gest czy reakcję ze strony blondyna. Moment, gdy odmawiał spojrzenia mu w oczy. Lecz nawet wtedy nie widział u niego chęci ucieczki czy rezygnacji. Było za to, to nieznaczne opóźnienie. Nawet jeśli nie był w stanie stwierdzić ze stuprocentowym przekonaniem, miał nadzieję że było ono wynikiem nieustannego analizowania jego słów, a nie zwyczajnego znudzenia.
"Zrozumiałem."
Dopiero wtedy mógł w pełni odetchnąć. Powietrze opuściło jego płuca z ciężkim westchnięciem. Rozluźnił palce na jego kołnierzu, wypuszczając go ze swojego uścisku i opuścił wzrok na swoje knykcie. Potrząsnął kilka razy rękami w powietrzu. Nawet tak nieznaczny gest, sprawił że mimo wszystko czuł w nich nieznaczne odrętwienie.
W porządku, ja też przepraszam — odpowiedział spokojnie poruszając kilkakrotnie palcami, raz po raz je rozprostowując i zginając, dopóki nie wyczuł na nich dotyku opuszek Alana. Dwukolorowe tęczówki zniknęły na krótką chwilę pod powiekami, nim zaraz uniósł głowę i zawiesił na nim wzrok. Obserwował go przez krótką chwilę, nim w końcu wygiął kącik ust w uśmiechu.
Przynajmniej Sophia w końcu będzie mogła przestać udawać, że przygrzewa zupę dużo dłużej niż zwykle, w rzeczywistości czając się ze zmartwieniem pod drzwiami.
Nie minęło nawet dziesięć sekund, gdy do drzwi rozległo się nieśmiałe pukanie.
Wejść.
Kobieta nacisnęła na klamkę łokciem i weszła do środka eleganckim krokiem, zerkając ukradkiem w stronę Alana, nim posłała Blackowi promienny uśmiech.
Przyniosłam zupę, paniczu.
Postaw ją proszę na stoliku.
Oczywiście.
Wyminęła ich podchodząc do kanapy i rozstawiła na ustawionym przed nią szkle dwa talerzyki, na których zaraz wylądowały miski z parującą zupą. Obok ułożyła serwetki ze sztućcami, drobny porcelanowy pojemniczek z grzankami. Przycisnęła srebrną tacę do siebie i odwróciła się, kłaniając im krótko.
Potrzeba wam czegoś jeszcze, paniczu?
Nie Sophio. Jesteś wolna.
Kolejny ukłon poprzedził wyjście kobiety z pokoju. Mercury wrócił uwagą do blondyna i uniósł jego dłoń do swojej twarzy, przytulając do niej policzek.
Tęskniłem za tobą.
Powiedział w końcu nieco przyciszonym głosem. Opuścił rękę i cofnął się z cichym chrząknięciem, zupełnie jakby jego własne słowa w pewien sposób zwyczajnie go poruszyły. Być może dopiero z wypowiedzeniem ich na głos, dotarła do niego ich moc. Potrząsnął nieznacznie głową i ruszył w kierunku garderoby, znikając na chwilę za drzwiami. Przekopywał się przez różne wieszaki, aż w końcu wrócił do pokoju i podszedł do Alana, zarzucając mu na ramiona grubą bluzę. Uniósł po raz kolejny dłoń, by ułożyć ją na jego twarzy i przesunąć kilka razy kciukiem po nadal nieco chłodnym policzku blondyna.
Chodź, zjesz coś ciepłego. Zostaniesz dziś na noc? — zapytał nieco bardziej ostrożnie, nie przechodząc póki co na kanapę. Mimo że konflikt zdawał się zakończyć na dobre, emocje nadal nie opadły do końca. Jakby nie patrzeć, podobne rany goiły się dłużej niż zwykłe zadrapania. Jego nogi przyzwyczajone w ostatnich tygodniach do ostrożności, nadal miały wrażenie jakby stąpały po cienkim lodzie.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Re: Pokój Mercury'ego
Nie Lut 03, 2019 10:44 pm
Trudno było móc w pełni poświadczyć, czy ten wielki krok ze strony jasnowłosego był kwestią instynktu samozachowawczego – w końcu od samego początku nie czuł się tak, jakby gniew czarnowłosego zagrażał jego życiu. Nieważne było to, czy uważał tak słusznie czy nie słusznie. Może faktycznie jakiś wewnętrzny system obronny kazał siedzieć mu cicho, może po prostu się poddał, a może naprawdę zrozumiał, że pewnych rzeczy nie był w stanie przeskoczyć, abstrahując od ogromnej ilości chęci, które teraz powoli odchodziły w niepamięć, ku chwale nieegoistycznego myślenia. Wiedział, że wszystko mogło wyglądać zupełnie inaczej. Mógł odwrócić się na pięcie i trzasnąć drzwiami, choć to trzaśnięcie nie byłoby tak kolorowe, jak przedstawiał je podczas ostatniej kłótni w hotelu. To byłaby ostateczność.
Może czasem to inni muszą wiedzieć to, co dla nas najlepsze.
„W porządku, ja też przepraszam.”
Nie ma sprawy ― rzucił mimowolnie, chyba nie do końca wiedząc, za co przepraszał go czarnowłosy. Nie było to jednak na tyle ważne, by zadawać dodatkowe pytania, zwłaszcza że wszystko wskazywało na to, że magiczne słowo faktycznie okazało się magiczne, nawet jeśli wcześniej nie dałby wiary, że od samego początku chodziło tylko i wyłącznie o to. Ciężki oddech opuścił jego płuca, choć nie pociągnął za sobą ciężaru, który uciskał go w klatce piersiowej. Ten zelżał tylko w niewielkim stopniu, ale usprawiedliwiał ten fakt tym, że cała sprawa była jeszcze świeża, a on aż za bardzo przekonał się o tym, że własny język był w stanie zgubić go bardziej niż cokolwiek innego.
Na wzmiankę o Sophii, której to petunie miały zostać brutalnie zmiażdżone, Paige wsunął rękę na swój kark i potarł go, jakby dawał znać, że wszystko to stało się jeszcze bardziej uciążliwe. Miał szczęście, że koniec końców powstrzymał się przed wszczęciem większej kłótni, biorąc pod uwagę, że służąca stała za drzwiami Bóg wie od jakiego czasu – najwidoczniej nie miała też problemu z usłyszeniem tego, o czym rozmawiali. Mimo tego skinął jej głową, jakby nic się nie stało i jakby był standardowym gościem, którego częstowano jedzeniem.
„Tęskniłem za tobą.”
No już, już. Przecież nie wróciłem z dalekiej podróży ― odparł rozbawiony, choć dobrze wiedział, do czego pił Mercury. Nie był w stanie powstrzymać się od tego, widząc, że brunet wydawał się nieznacznie zakłopotany własnymi słowami. Poruszył palcami, muskając policzek chłopaka, zanim ten zdecydował się odsunąć jego dłoń od swojej twarzy. ― Choć po dzisiejszym wieczorze powinienem mieć co do tego wątpliwości ― dodał zaraz, przenosząc spojrzenie ciemnych tęczówek na okno, za którym nie przestawał sypać śnieg. Choć teraz znajdował się po właściwej stronie murów, sam widok sprawiał, że po jego plecach przebiegł dreszcz. Nie żałował jednak tego, że przyszedł tu pieszo, nawet jeśli miało go to kosztować poważne przeziębienie.
Wyglądało jednak na to, że Black już z miejsca zamierzał temu zapobiec.
Gdy bluza spoczęła na jego ramionach, Hayden oderwał nieco zamyślony wzrok od szyby, wracając spojrzeniem do chłopaka. Kiwnął głową w niemym podziękowaniu, a dotyk ciepłej dłoni na jego policzku różnił się od mroźnych powiewów zimnego wiatru, choć nie dało się ukryć, że tego wieczoru był zupełnie inny niż zwykle.
Nie mógł się temu dziwić.
„Zostaniesz dziś na noc?”
Nie wiem. Wolałbym, żebyś nie miał problemów z wyspaniem się na praktyki. Z tego, co słyszałem, ostatnio nie masz z nimi lekko, hm? ― Jakby nie patrzeć, w ostatnim czasie stale był zajęty i dawał mu dość oczywiste sygnały, że nie miał czasu. W gruncie rzeczy równie dobrze mógł zbywać go tymi małymi i nieszkodliwymi kłamstwami, ale to tylko uświadamiało Alanowi, że w gruncie rzeczy żadne z nich nie wiedziało, co działo się w życiu każdego z osobna przez ostatni miesiąc. Najwidoczniej pytająca nuta, która wkradła się w jego ton na sam koniec, była idealnym wstępem do tego, by wyciągnąć z Cullinana jakieś informacje, pozostając przy tym jedynie nienachalną zachętą do mówienia.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: Pokój Mercury'ego
Nie Lut 10, 2019 12:56 am
Nie zapytał, nie uzyskał więc odpowiedzi. Nie wyglądało na to, by czarnowłosy zamierzał cokolwiek tłumaczyć, zwłaszcza po usłyszeniu “Nie ma sprawy”, które zdawało się mówić że blondyn wszystko zrozumiał i akceptował. Czy Mercury mówił to całkowicie szczerze, faktycznie czując że ma za co przepraszać było już inną sprawą. Która jak widać miała pozostać tajemnicą dla nich obu, zwłaszcza gdy Paige nie wykazywał nią najmniejszego zainteresowania.
Zerknął na niego kątem oka, gdy ten nagle ciężko westchnął. Nie wiedząc jednak jak to skomentować, nadal nie odezwał się ani słowem. Być może zbyt mocno przyzwyczaił się do milczenia, by teraz pozbyć się tego nawyku w przeciągu kilku minut. Jakby nie patrzeć, unikał rozmowy z blondynem przez ostatni miesiąc. Takie rzeczy zawsze pozostawiały po sobie ślad, nawet jeśli nie zawsze obie strony zdawały sobie z tego sprawę. Gdy było się kimś takim jak Mercury, który potrzebował ciągłej uwagi, wszelkie suche konwersacje czy zdawkowe odpowiedzi bywały równie zabójcze co milczenie. W dodatku sam był pod tym względem na tyle uparty, że gdy już poczuł się wyraźnie urażony, odwracał kota ogonem i stawiał wielką ścianę pomiędzy sobą, a drugą osobą. Ci którzy znali go lepiej zdawali sobie sprawę z tego, że wbrew pozorom zburzenie jej było niezwykle łatwe, choć bez wątpienia wymagało pewnego poświęcenia. Chęci. Zainteresowania.
Ci którzy nie znali go wcale, dawali sobie spokój.
Nie trzeba było mówić do której grupy należał Alan, skoro stał właśnie tuż przed nim.
"No już, już. Przecież nie wróciłem z dalekiej podróży."
Słysząc jego słowa cofnął się o krok i uniósł ręce do góry w rzekomo obronnym geście. W porządku. Skoro tak twierdził, nie miał zamiaru w dalszym ciągu zachowywać się jakby cały ten miesiąc faktycznie pozostawił po sobie na nim jakiekolwiek ślady. Przecież nie będzie jedynym, który jakkolwiek będzie pokazywał, że dał mu się we znaki, skoro jak widać było to odczucie jednostronne.
Następnym razem po prostu zamów taksówkę. Czy ten swój... autobus. Będzie szybciej — wzruszył ramionami, nie reagując w żaden sposób na palce muskające jego policzek. Zerknął jedynie za okno w ślad za Paigem, przekrzywiając nieznacznie głowę na bok.
Dopiero gdy sam ułożył dłoń na jego twarzy, analizował jego spojrzenie i mimikę, próbując wyczuć co dzieje się właśnie w jego głowie. Nie była to czynność całkowicie niemożliwa, lecz nadal trudna. Wspomnienie o praktykach, sprawiło że uniósł brew ku górze.
Oczywiście że tak, brałem na siebie wszelkie zmiany, by móc cię unikać. Wyrobiłem już pewnie normę na najbliższe dwa miesiące — nie zamierzał kłamać, że jego przełożeni zarzucali go robotą sami z siebie. W końcu sam się o to prosił. Nie żeby miał na co jakoś szczególnie narzekać. Przynajmniej dzięki temu jego CV prezentowało się coraz lepiej. W połączeniu z wynikami w nauce, wątpił by cokolwiek było w stanie mu stanąć na drodze. Opuścił rękę w dół i oparł się tyłem o kanapę, odchylając na chwilę głowę do tyłu, by móc spojrzeć na sufit nim wrócił wzrokiem do blondyna.
Tak czy inaczej po prostu wyjdę jak będziesz spał. Nie mogę nagle zmienić grafiku, więc do końca miesiąca będę pracował w takim trybie jak do tej pory. No i nie widzę w tym większego problemu, skoro zawsze to tak wygląda. Ja wstaję o szóstej, ty o dwunastej. Ciężko się spodziewać, że będę leżał przez kilka godzin i patrzył na twoją śpiącą twarz. Mam nadzieję, że nie zrujnowałem twoich marzeń — zapytał z powracającą nutą rozbawienia, dodatkowo zabarwionej złośliwością. Cóż, skoro chłopak miał się nadal zastanawiać to niech się zastanawia. Nie będzie go przecież do niczego zmuszał. Sam przeskoczył przez oparcie kanapy, obijając się dwukrotnie od miękkiego materaca i nachylił się nad stolikiem, przesuwając talerz z zupą w swoją stronę, by od razu wsunąć do ust kilka łyżek. Wysokie temperatury posiłków nigdy nie sprawiały mu szczególnych problemów, nawet jeśli zapewne niejedna osoba właśnie patrzyłaby na niego ze zgrozą, widząc parujący napar.
Jak nie chcesz zostawać to po prostu mi powiedz, dam znać Henrykowi żeby cię odwiózł — powiedział tuż przed pochłonięciem kolejnej łyżki, którą zagryzł grzanką. Przymknął nieznacznie oczy mimo wszystko zadowolony z obecnego stanu rzeczy. Choć nie narzekałby jeszcze na jakiś dodatkowy termofor czy po prostu znalezienie się pod kocem. Uwielbiał zimę najbardziej ze wszystkich pór roku. Sądził jednak, że najbardziej urokliwa była, gdy obserwowało się ją przy kominku z kubkiem gorącej herbaty w dłoniach.
I nawet jeśli służba nieustannie dbała o odpowiednią temperaturę w rezydencji, czasem miewał po prostu ochoty na dodatkowy zastrzyk ciepła. Tak jak teraz.
Tak czy inaczej, zjedz zanim wystygnie. Wtedy nie będzie już taka dobra, zwłaszcza z twardymi jak kamień grzankami — powiedział odchylając się w tył, by móc na niego spojrzeć, jednocześnie gryząc spory kawałek grzanki.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Re: Pokój Mercury'ego
Pią Kwi 05, 2019 7:22 pm
___I cały plan dwumiesięcznego unikania szlag trafił ― rzucił, słusznie zauważając, że pomimo zastosowanego przez czarnowłosego planu, właśnie siedzieli razem w jednym pomieszczeniu. Jasnowłosy wiedział jednak, że jeszcze kilka godzin temu niewiele brakowało, by i tego dnia nic z tego nie wyszło. Jakby nie patrzeć, Black nie wyrażał większych chęci na zobaczenie się z nim pod podanym adresem. ― Czemu zmieniłeś zdanie? ― Odpowiedź na to pytanie wydawała mu się z pozoru dość oczywista. Wolał jednak zepchnąć tę świadomość na bok i pozwolić na to, by Mercury udzielił własnej odpowiedzi. Po ostatnich wydarzeniach nie było sensu na własną rękę doszukiwać się ukrytych intencji, które mogły stać za podejmowanymi przez Cullinana decyzjami, a Paige dobrze zdawał sobie sprawę, że od jakiegoś czasu balansował nad przepaścią. Prawdopodobnie tylko dzięki silnej woli – a może przywiązaniu, z którym rzadko miał do czynienia – nie postanowił dobrowolnie rzucić się w dół, metaforycznie kończąc pewny etap swojego życia.
___Wyjątkowo pokręcony etap.
___„Mam nadzieję, że nie zrujnowałem twoich marzeń.”
___E-hem. Najwyżej tylko swoje własne, bo nie wiesz co tracisz, Black. Jestem pewien, że na tym waszym szkoleniu brakuje odpowiednich twarzy ― odgryzł się, wydając z siebie ostentacyjne westchnienie, jakby w tej chwili sam musiał zmierzyć się z trudami praktyk, na które uczęszczał brunet. ― Tylko ty i tona ogolonych na jeża mundurowych z kijem w dupie. Mam nadzieję, że nie zacząłeś planować wizyty u fryzjera. ― Przyjrzał mu się uważnie i tylko z uwagi na fakt, że postanowił zabrać się za jedzenie, ostrożnie wyciągnął rękę w stronę jego włosów i przesunął po nich palcami. Po całym miesiącu przerwy musiał krok za krokiem badać grunt, po którym stąpał. Nie było jednak mowy o tym, by siedzieć z założonymi rękami, biorąc pod uwagę, że wiele kosztowało go zebranie się w sobie, by ostatecznie na nowo stanąć przed obliczem Mercury'ego.
___Zobaczę, okej? Po prostu daj mi trochę czasu ― rzucił, nawet jeśli w odniesieniu do zostania na noc brzmiało to co najmniej absurdalnie. Nie brzmiał jednak tak, jakby miał mu za złe, że drąży temat – spodziewał się, że Black nie zdawał sobie sprawy z tego, że po tym otwartym unikaniu Paige musiał przyzwyczaić się do nowej sytuacji, mimo że wcześniej to on był stroną, która próbowała zainicjować jakiekolwiek spotkanie. ― Tak czy inaczej nie będziesz musiał mieszać w to Henryka. Pewnie na miejscu ma ważniejsze rzeczy do roboty. W razie czego „zamówię ten swój autobus”. ― Uniósł kącik ust w rozbawionym uśmiechu, jakby wszystko powoli zaczynało wracać na swoje miejsce. Wraz z przypomnieniem sobie o nieobyciu Blacka w świecie niższych kast społecznych. W końcu sam nie musiał martwić się o to, czy zdąży na przystanek o właściwej porze ani czy autobus w ogóle pojawi się na miejscu w taką pogodę.
___Uroki zimy.
___„Wtedy nie będzie już taka dobra, zwłaszcza z twardymi jak kamień grzankami.”
___Niemożliwe ― zaprzeczył, nie szczędząc przy tym niedowierzania w głosie, gdy przeniósł spojrzenie na parującą zupę. Aż dziw, że do tej pory jeszcze nie sięgnął po łyżkę i nie zaczął zajadać się podaną mu potrawą. Nawet teraz w pierwszej kolejności ujął ciepłą miskę zziębniętymi dłońmi, pozwalając na to, by naczynie skutecznie ogrzało je na jakiś czas. W końcu czarnowłosy zapewne doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że ręce Haydena koniec końców zawsze powracały do swojej naturalnie chłodnej temperatury. ― Jestem pewien, że nawet wtedy grzanki byłyby prawdziwym rarytasem. Bo widzisz... kiedy byłem na wojnie, zamiast grzanek musieliśmy jeść kamienie. ― Nie trzeba było być geniuszem, by pomimo jego poważnego tonu wywnioskować, że żartował. W każdym razie unoszący się w pokoju zapach był na tyle przyjemny, by Alan nie miał wątpliwości co do tego, że danie smakowałoby mu także na zimno.
___Nie mówiąc już nic więcej, ujął w palce łyżkę i nachylił się nad miską. W przeciwieństwie do Blacka pokwapił się o ochłodzenie zupy kilkoma chuchnięciami, zanim wpakował sobie pierwszą porcję do ust, by zaraz zagryźć ją świeżo przygotowaną grzanką.
___A właśnie... ― Wyprostował się nagle, pochłonąwszy uprzednio kilka łyżek zupy. Niewiele brakowało, a zupełnie zapomniałby o powodzie, dla którego się tutaj znalazł. ― Żeby było jasne, nie jestem mistrzem w sprawianiu innym prezentów, a już na pewno nie jest to żaden sportowy Mercedes. Jeśli nie przypadnie ci do gustu, będę miał jeszcze trochę czasu, żeby wymyślić coś bardziej praktycznego ― wyjaśnił, wyciągając z kieszeni pudełko, które postawił przed brunetem, to jemu pozostawiając decyzję co do tego, czy w ogóle zamierzał je otwierać. W końcu do świąt zostało jeszcze trochę czasu, ale od tamtego niefortunnego momentu nie zajmował miejsca na liście gości.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: Pokój Mercury'ego
Nie Kwi 14, 2019 12:17 am
Podziękuj samemu sobie — wzruszył ramionami w odpowiedzi, nieszczególnie zamierzając się zagłębiać w cały ten temat. Najwyraźniej musiało mu to wystarczyć. Gdyby Alan nie przyszedł dzisiejszego dnia, ani w przeciągu kilku kolejnych, mógłby co najwyżej pocałować mosiężną klamkę furtki bądź pręt ozdobnej bramy. Jeśli ktokolwiek jeszcze nie zdawał sobie sprawy jak bardzo Mercury brał niektóre rzeczy do siebie - z pewnością miał się o tym przekonać po nieco dłuższej znajomości. Jeśli rzecz jasna faktycznie zamierzał się na kogoś otwierać, czego zdecydowanie nie planował. Paige dobitnie uświadomił mu, że zdzieranie z siebie wszelkich zewnętrznych warstw i odsłanianie tego co jest w środku czyniło go niezwykle podatnym na emocje, nad którymi zwykle sprawował idealną kontrolę. Nie podobało mu się to.
Właściwie to zaczynał żywić szczerą nienawiść do miłości samej w sobie. Miłości, od której stronił przez tyle lat, zarzekając się że nie pozwoli by przysłaniała jego osąd w jakimkolwiek temacie. Którą widział u innych niejednokrotnie oceniając jak bardzo ich ogłupiała.
Słysząc jego zgryźliwy komentarz, mimowolnie podniósł na niego wzrok. Było w nim coś, co nie do końca dobrze zgrywało się z resztą. Jakaś część, która wybitnie nie pasowała do Blacka, którego świat widywał na co dzień. Trwał w bezruchu czując palce blondyna we własnych włosach, nijak nie protestując. Nie przysunął się do niego, nie zachęcił go, ale też nie odtrącił.
No tak. Jego twarzy brakowało uśmiechu.
Masz bardzo dziwne postrzeganie w kwestii mundurowych, Alan. Daleko im do łysych kolesi z kijami w dupie — powiedział powoli, zupełnie jakby mimo wszystko czuł się w swego rodzaju obowiązku, by wyprowadzić go z błędu. Słysząc jego "zobaczę" i prośbę o niemieszanie Henryka do całego wydarzenia, wzruszył ramionami i odwrócił wzrok.
Jak chcesz — rzucił beznamiętnie i podniósł dłoń, przeczesując czarno-białe włosy po prawej stronie swojej twarzy, zatykając je nieznacznie ucho, by pozbyć się łaskoczących policzek kosmyków. Wątpił by Henryk faktycznie miał cokolwiek przeciwko odwiezieniu Paige'a do domu, ale nie zamierzał mu wpychać jego usług na siłę. W końcu był na tyle dorosły, by mógł samodzielnie podejmować decyzje. Jeśli chciał przykładowo wrócić na piechotę, tak jak przyszedł tu w tę stronę i skończyć w łóżku z przeziębieniem, jednocześnie odbierając sobie tym samym zdolność do pracy - czy choćby widywania się z Mercurym - nadal był to tylko i wyłącznie jego wybór. Nie zamierzał robić w takich momentach za babcię, która wciskała wnukowi czapkę na uszy ignorując jego marudną minę. Jeszcze usłyszy zarzut, że zbyt mocno ingeruje w jego życie i nie pozwala mu zachowywać się tak jak chce.
Zaczął jeść, właśnie na tym skupiając się całkowicie, dopóki nie usłyszał absurdalnego tekstu z ust blondyna. Nie trzeba było chyba tłumaczyć, że Black był zbyt wysoko postawiony, ale też zwyczajnie zbyt młody, by znać tak wyśmienite żarty ojca Ludwiczka. Wyglądało na to, że miał wiele do nadrobienia.
Jeśli chcesz, na pewno znajdzie się ich niemało w naszych ogrodach — zaproponował, podnosząc się nieznacznie z kanapy, zupełnie jakby naprawdę miał zaraz przywołać Sophię i nakazać jej uzbieranie drobnych kamyków do jego zupy. Rzecz jasna chwilę później siedział z powrotem. Zdążył nawet wyczyścić całą miskę z zupą.
"A właśnie..."
Odłożył wszystko na swoje miejsce i zwrócił się w jego stronę, opierając wygodniej łokciem o kanapę. Wyciągnął wolną rękę, by odebrać od niego pudełeczko. Kompletnie nie wiedział czego powinien się w tej chwili spodziewać.
Daj spokój, nie potrzebuję niczego innego. Jak będę chciał sportowego Mercedesa to po prostu go sobie kupię — powiedział podnosząc na niego wzrok. Tym razem bez problemu dało się dostrzec w jego oczach zainteresowanie i ciekawość. Black zdecydowanie nie należał do typu osób, które nie lubiły prezentów. Wręcz przeciwnie, uwielbiał je. Pewnie właśnie dlatego otwierając pudełeczko, nie bawił się w wahanie i budowanie napięcia. Po prostu je rozchylił.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Re: Pokój Mercury'ego
Nie Kwi 28, 2019 4:48 pm
___Dzięki, Alan. Nie ma za co, Alan ― rzucił do siebie pod nosem, choć może rzeczywiście całkiem nieświadomie pogratulował sobie swojego geniuszu. Prawdę mówiąc, nie zastanawiał się nad tym, co mogłoby się wydarzyć, gdyby koniec końców w połowie drogi podjął decyzję o powrocie do domu. Prawdopodobnie nadal żyłby w błogim przekonaniu, że zawsze istniał cień szansy na to, by wszystko odkręcić. Jakby nie patrzeć, nie zrobił niczego, co można byłoby porównać z miarą zdrady czy obrzydliwego kłamstwa, które znacznie przekroczyłoby kredyt zaufania. Wręcz przeciwnie – starał się polegać na szczerości, nawet jeśli ta w tym przypadku okazała się być dla czarnowłosego trudna do zniesienia.
Dzyń, dzyń. Raz jeszcze przesadziłeś.
___Najwidoczniej.
___Widząc brak uśmiechu na twarzy Mercury'ego sam był w stanie dojść do tego wniosku. Mógł też domyślić się, że podobny żart nie był na miejscu, gdy w przeciągu ostatniego miesiąca chłopak mógł już dostatecznie zżyć się z nową grupą. Jakby nie patrzeć, dążył do tego, by stać się jednym z nich. Tyle wystarczyło, by Paige nie odezwał się już ani słowem w tej kwestii. Zamiast tego pokiwał głową, jakby to nieme przyznanie mu racji miało wystarczyć, by uciąć temat i puścić go w niepamięć. Nie był też szczególnie ważny, by drążyć go dalej, zwłaszcza że podłoże, po którym właśnie stąpał, było wystarczająco grząskie.
___Co ty rob-- ― Przyjrzał mu się uważniej, gdy zaczął podnosić się z miejsca. Nie sądził, że jego żart o kamieniach także zostanie uznany za dosłowność. Widząc jednak, że brunet już po chwili wrócił na swoje miejsce, jasnowłosy westchnął ciężko, kręcąc głową. Nie mógł uwierzyć, że nie był zaznajomiony z jakże wyszukanym humorem Andy'ego Andersona. ― Nie mogę uwierzyć, że nigdy tego nie oglądałeś. Któregoś dnia usiądziemy przed telewizorem i zrobimy sobie wielki seans Life with Louie, żebyś zrozumiał, że chciałem tylko podkreślić, że stwardniałe grzanki to nic wielkiego. A poza tym to świetna kreskówka, więc oficjalnie nie masz większego wyboru. ― Machnął ręką na znak, że Black mógł zapierać się rękami i nogami, a Alan tak czy inaczej nie zamierzał zmieniać zdania w tej kwestii. W tej jednej chwili poczuł się odrobinę lepiej, jakby ten całkowicie spontaniczny plan spędzenia z chłopakiem wolnego czasu, pozwolił na rozładowanie napiętej atmosfery.
___Niemniej jednak, kiedy tylko wręczył brunetowi pudełko, poczuł lekkie ukłucie niepewności, które sprawiło, że w ostatniej chwili zamierzał zmienić zdanie i poczekać z wręczeniem mu podarunku. Nie spodziewał się, że gdy tylko pudełko znajdzie się w rękach Cullinana, ciekawość weźmie górę i odbierze Paige'owi jakąkolwiek szansę na odwrót. Rzecz w tym, że w obecnej sytuacji to nie Black był tym, który przez długi czas głowił się nad odpowiednią niespodzianką – nic dziwnego, że lekko podszedł do faktu, że coś dostawał. Nie był to pierwszy prezent w całym jego życiu.
___Pudełko wydało z siebie nieco przytłumiony dźwięk, jednak wystarczająco głośny, by Hayden nie patrząc w jego stronę, zdał sobie sprawę, że zostało otwarte. Na pierwszy rzut oka prezent nie był szczególnie wyszukany – jakby nie patrzeć, była to na pozór zwyczajna bransoleta, której skórzany pasek został ozdobiony srebrną, wilczą łapą, stanowiącą główny element dodatku. Trudno było przeoczyć wygrawerowaną na metalowej części datę – przedmiot w pudełku był ułożony tak, by tuż po otwarciu rzucała się w oczy. To jej zadaniem było podkreślenie, że prezent nie był pierwszą lepszą rzeczą, którą od tak zgarnął ze sklepowej półki. Nawet jeśli nikt nie zdecydowałby się wycenić go na kilkaset dolarów, posiadał tę unikalną wartość, że został stworzony z myślą o czarnowłosym.
___Pamiętasz? ― Jak mógłby nie pamiętać? Tego dnia to wszystko było jego pomysłem – a przynajmniej jego pomysłem było zaaranżowanie spotkania akurat w ten dzień. ― Nigdy nie przepadałem za Walentynkami. Chociaż może to za dużo powiedziane, był to dla mnie dzień jak co dzień i z tą myślą zdecydowałem się z tobą spotkać. Nie miałem powodów, żeby tego nie robić, skoro już wcześniej dobrze się bawiliśmy. Pamiętam, że poszliśmy do kina, choć przespałeś większość filmu, a potem znęcaliśmy się psychicznie nad homofobem w restauracji. ― Zamieszał zupę łyżką, skupiając swój wzrok na misce. Na jego twarzy pojawił się cień rozbawionego uśmiechu, który ledwie przebił się przez maskę zamyślenia. ― Wtedy zakładaliśmy, że wszystko to będzie świetną zabawą. Po prostu grą, czekającą na wygranego i przegranego, ale wydaje mi się, że wtedy wszystko się zaczęło. Wiem, że nadal możesz być na mnie wściekły i jakaś tandetna rzecz tego nie zmieni, nawet jeśli długo zastanawiałem się, co powinienem ci dać. Może to trochę egoistyczne, ale mówiłeś, że od jakiegoś czasu nie jest ci łatwo, więc pomyślałem, że przyda ci się... przypomnienie? ― przeciągnął niepewnie. Nie był do końca przekonany co do tego, czy to o to słowo dokładnie mu chodziło, ale z drugiej strony nie był w stanie odnaleźć właściwszego określenia.
___Cichy brzdęk łyżki obijającej się o ściankę miski przerwał chwilową ciszę. Coś w wyrazie twarzy Haydena zdradzało, że nie skończył jeszcze mówić, mimo że już dawno powinien pozwolić Blackowi dojść do słowa albo chociaż zwrócić uwagę na jego reakcję, zamiast wpatrywać się uparcie w niedojedzoną zupę.
___Nie wiem, Black. Po prostu chciałem, żebyś miał coś ode mnie. Coś, co – mam nadzieję – będzie przywodziło ci na myśl te lepsze wspomnienia, bo chcę wierzyć, że było ich sporo i od tamtego momentu nie jestem dla ciebie tylko pasmem zwalających się na głowę problemów. Rozumiesz?
___Ściągnął brwi, wreszcie unosząc wzrok znad martwego punktu, w który wpatrywał się w trakcie całego swojego monologu. Ciemne tęczówki blondyna dosięgnęły twarzy Mercury'ego, odznaczając się niewyjaśnioną niezłomnością i przenikliwością, z którą doszukiwał się odpowiedzi na swoje pytanie i jednocześnie próbował dać mu do zrozumienia, że musiał zrozumieć.
___Tak samo jak on musiał przygotować się na to, że Cullinan mógł nie chcieć jej nosić.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: Pokój Mercury'ego
Sob Cze 01, 2019 12:36 am
Słysząc jak Alan dziękuje samemu sobie, mimowolnie parsknął cicho pod nosem z rozbawieniem.
Nie wiedziałem, że grasz w Overwatcha — powiedział nagle, słysząc zbyt wielkie podobieństwo do jednej z postaci, którą szczególnie uwielbiał. Chyba nawet nie do końca zdawał sobie sprawę z tego kiedy otworzył usta, wyrzucając z siebie istny monolog.
Swoją drogą, Baptiste jest u mnie trzeci na liście pod względem liczby rozegranych godzin. A tekst "Thank you Baptiste, no problem Baptiste" to absolutnie najlepszy sposób na triggerowanie wszystkich twoich teammate'ów i enemy. Zwłaszcza, że możesz go praktycznie zapętlić. Ostatnio mieliśmy z Cyrillem świetny mecz. Wyobraź sobie, że przejmujemy punkt na mapie Blizzard World, wiesz - tej gdzie na początku masz tylko jedno wejście. No i wpadamy na środek, udało nam się zabić Bastiona, bo kogo innego mogliby wziąć na tę mapę? Nooby. I nagle już pod koniec Pharah rzuca ulta. Przyznaję, że przez chwilę spanikowałem wyrzucając przed siebie pole nieśmiertelności z krzykiem "TYLKO Z NIEGO NIE WYCHODŹCIE". Niestety ledwo zdążyłem powiedzieć 'niego', a nasz Genji wyskoczył do przodu i padł w przeciągu dwóch sekund. Nawet mnie to nie zdziwiło — przewrócił oczami przypominając sobie całą akcję, zupełnie jakby to było wczoraj. Niektóre rzeczy pozostawały w pamięci dużo wyraźniejsze niż inne. Tak jak rankedy, podczas których Bastion z twojej drużyny nie trafia w żadnego enemy niczym rasowy Stormtrooper, a zirytowana Mei zaczyna stawiać ścianę tuż przed nim. Albo ten moment, gdy ktoś wychodzi z meczu, a ta tępa gra zamiast cię wesprzeć, grozi ci że jeśli sam go opuścisz - zostaniesz srogo ukarany. I na co to komu?
W końcu jego myśli przestały kręcić się wokół gry. W idealnym momencie, gdy Alan zaproponował wspólne oglądanie Life with Louie. Okej, kojarzył ten tytuł. Ale zdecydowanie omijał go szerokim łukiem. Bynajmniej nie z własnej woli, problem polegał na tym, że Mercury w przeciwieństwie do większości dzieciaków nie miał tyle czasu na rękach, by spędzać go przed telewizorem. Czekać na swój ulubiony odcinek. Zamiast tego nieustannie chodził na przeróżne lekcje - skrzypce, pianino, języki obce, savoir vivre. Mimo to nigdy nie czuł się jakby cokolwiek przegapił. Jakby nie patrzeć, Saturn nieustannie towarzyszył mu we wszystkich tych czynnościach i wspierał na każdym kroku.
Zabawne, że dopiero teraz gdy usłyszał podobną propozycję z ust Alana, zdał sobie sprawę z tylu podstawowych braków. Kąciki jego ust wygięły się w nieznacznym, prawie niewidocznym uśmiechu.
Jasne. Z tobą mogę oglądać nawet Pokemony — zażartował, przywołując w myślach małe, urocze, kolorowe bestie wykorzystujące przeróżne żywioły do walki z innymi. Je akurat kojarzył. Ciężko było nie znać czegoś tak popularnego, zwłaszcza gdy spędziło się sporą część swojego życia w Azji.
Nim otworzył pudełeczko, które dostał od chłopaka, spojrzał na niego zupełnie jakby chciał ocenić co w tym momencie czuje. Blondyn nie należał do tych, którzy byli niczym otwarta księga. Mimo to Black po tak długim czasie był w stanie choć częściowo odczytywać jego nastrój. Podczas gdy normalnie zapewne przeciągałby ten moment w nieskończoność, by nieco go podręczyć, tym razem sobie darował.
Milczał.
Cały czas wpatrywał się w bransoletę. Nie mrugał. Zwyczajnie zapomniał w tej chwili o tak podstawowym odruchu. Dopiero gdy nieznacznie zwilgotniały mu oczy, jego powieki poruszyły się kilkakrotnie, idealnie synchronizując z palcami, którymi ujął srebrną, wilczą łapę.
"Pamiętasz?"
Kiwnął jedynie głową w odpowiedzi, nie do końca ufając w tym momencie samemu sobie. Wsłuchiwał się w jego głos, jednocześnie zapinając ją na swoim nadgarstku.
Nie jest tandetna — zaprzeczył, kręcąc kilkakrotnie głową. Przekręcił się na sofie, by siedzieć w dużo wygodniejszy sposób, mogąc jednocześnie na niego patrzeć. Wyciągnął rękę przed siebie chwytając go za dłoń i przesunął się w jego stronę, zaciskając mocniej palce na chłodnej skórze. Pudełko spadło na kanapę po jego prawej stronie, lecz nie sięgnął w tamtym kierunku.
Mam tylko nadzieję, że jest z czegoś lepszego niż stal. Nie zamierzam jej zdejmować, a byłoby szkoda gdyby zardzewiała od kąpieli — zaśmiał się cicho, nim przechylił się w jego stronę, opierając głowę na jego ramieniu.
Dziękuję.
Wymruczał cicho, nie dodając nic więcej. W tym momencie zwyczajnie nie był już w stanie tego zrobić. Był zmęczony. Zmęczony całą tą bezsensowną kłótnią, zmęczony unikaniem go, zmęczony wymówkami. Zamknął oczy i wyraźnie się rozluźnił, czując pod policzkiem jego ramię. Palce wolnej ręki nieustannie muskały bransoletę, zupełnie jakby upewniał się że rzeczywiście tam była. Tyle mu w tym momencie wystarczyło.
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach