▲▼
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
To bez wątpienia przyjemna kawiarnia, chociaż swoim wystrojem niekoniecznie przyciąga tłumy nastolatków. Ławki przypominają ławy parkowe bądź takie, które stawia się do ogródka. Stoły i krzesła także są zrobione w tym samym stylu co ławki. Mocne światło, wielkie okno oraz ilość szyb oddzielających niektóre stoliki, sprawiają, że miejsce wydaje się niezwykle przestronne. Klasyczne menu zastępują dwie duże tablice wiszące nad barem, na których są zapisane wszystkie aktualne oferty lokalu. Na próżno tutaj szukać kaw i innych napoi przyrządzony w wykwintny i bajerancki sposób - jasne, wszystko stąd jest wychwalane przez klientów jeśli chodzi o smak, jednak oferta nie zadowoli kogoś, kto przyszedł nie tylko spędzić tutaj czas i wypić coś dobrego, ale również zrobić kilka fotek na instagram, bloga bądź inną stronę. Może właśnie to sprawia, że tak chętnie przychodzą tu nieco starsze osoby. Z głośników leci miła dla ucha muzyka, jednakże nie są to radiowe trendy - słychać, że właściciel sam starannie dobierał piosenki, szeregując je w playlisty.
5 o'clock
Na tym terenie nie ma ingerencji pracowniczej.
Jesteś zainteresowany pracą w 5 o'clock? Kliknij na W.
Jesteś zainteresowany pracą w 5 o'clock? Kliknij na W.
Leniwe, piątkowe południe. Selim należał do grupy szczęśliwych nauczycieli, którzy nie prowadzili w piątki żadnych zajęć. Choć z drugiej strony nie było do końca wiadomym czy faktycznie była to kwestia czystego szczęścia, czy może umiejętności ustawienia sobie planu pod czujnym okiem dyrektora. Mimo to miał do wyboru spędzenie całego dnia przed telewizorem ze swoim grubym, rudym kotem na kolanach, bądź... wyjście na zewnątrz. Druga opcja szczerze mówiąc nie do końca mu się w tym momencie uśmiechała. Skywalker zdecydowanie należał do osób, które każdy możliwy wieczór spędzały w barze, pubie czy innym klubie. Niestety gdy ostatnimi czasy stracił swojego najlepszego kompana, który znikąd podjął decyzję o wyjeździe z Vancouver, odkrył że w rzeczywistości, wypady z Christianem zabierały większość jego wolnego, wieczornego czasu. Od tamtej pory swego rodzaju zagubienie ogarnęło go do tego stopnia, że dzień w dzień latał z przypadkowymi osobami po przypadkowych miejscach... kończąc jak teraz.
Wszedł do środka kafejki, patrząc na swój zegarek. Dwunasta. Godzina, o której zdecydowanie nie wypadało pić niczego mocniejszego, a jednocześnie na tyle późna, by odpuścić sobie choćby i śniadanie. Westchnął cicho, pocierając kark. Kawa wydawała się teraz zbawieniem, mimo że ból rozsadzający jego głowę był nie do zniesienia.
Zachciało ci się picia do rana to teraz masz.
Zganił sam siebie w myślach, poprawiając czarne rękawiczki bez palców na dłoniach. Raczej nie wyróżniał się jakoś szczególnie na tle innych. Prosta, szara bluza z naciągniętym na roztrzepane włosy kapturem, na którą zarzucił czarną, materiałową kurtkę. Szare rurki i czarne trampki podsumowujące ten aż nazbyt banalny zestaw, sprawiały, że wyglądał bardziej jak uczniak na przerwie niż nauczyciel po pracy. Zwłaszcza z tymi lekkimi cieniami pod oczami z serii "właśnie zarwałem nockę, by uczyć się do egzaminu". Z tym że Selim nie uczył się do egzaminu.
Więcej nie piję.
Fuknął w myślach na samego siebie, czując kolejny przeszywający jego głowę ból, mimo że doskonale wiedział, że nie dotrzyma postanowionej obietnicy. Rozejrzał się dookoła. Nigdy wcześniej tu nie był. Choć dość często zdarzało mu się odwiedzać przeróżne kawiarnie, rzadko kiedy stawał się ich regularnym gościem. No, był może przypadek (kilka?), gdy śliczna baristka ściągnęła jego uwagę na tyle, by odwiedził ją ze trzy razy. Fascynacja i odwiedziny minęły jednak wraz z momentem, gdy on ściągnął z niej ubranie. Ziewnął, przysłaniając usta dłonią i podszedł do kontuaru, opierając się łokciami o ladę z boku, tak by nie blokować kolejki. Szczerze mówiąc kompletnie nie wiedział co by chciał. Im dłużej się wpatrywał, tym bardziej targało nim niezdecydowanie. Z pewnością wszelkie słodkie pozycje z miejsca odpadały, choćby miały przyjemnie brzmiące dla większości nazwy jak "Chocolate Mocha" czy "Caramel Macchiato". Jedyny syrop jaki potrafił do tej pory zdzierżyć w swojej kawie był miętowy, wydawał się też całkiem dobrym wyborem. Z drugiej strony zwykłe espresso mogłoby okazać się tu strzałem w dziesiątkę. Westchnął cicho pod nosem. Jeszcze ten cholerny kac. Nie zapowiadało się na udany, dobry dzień.
Wszedł do środka kafejki, patrząc na swój zegarek. Dwunasta. Godzina, o której zdecydowanie nie wypadało pić niczego mocniejszego, a jednocześnie na tyle późna, by odpuścić sobie choćby i śniadanie. Westchnął cicho, pocierając kark. Kawa wydawała się teraz zbawieniem, mimo że ból rozsadzający jego głowę był nie do zniesienia.
Zachciało ci się picia do rana to teraz masz.
Zganił sam siebie w myślach, poprawiając czarne rękawiczki bez palców na dłoniach. Raczej nie wyróżniał się jakoś szczególnie na tle innych. Prosta, szara bluza z naciągniętym na roztrzepane włosy kapturem, na którą zarzucił czarną, materiałową kurtkę. Szare rurki i czarne trampki podsumowujące ten aż nazbyt banalny zestaw, sprawiały, że wyglądał bardziej jak uczniak na przerwie niż nauczyciel po pracy. Zwłaszcza z tymi lekkimi cieniami pod oczami z serii "właśnie zarwałem nockę, by uczyć się do egzaminu". Z tym że Selim nie uczył się do egzaminu.
Więcej nie piję.
Fuknął w myślach na samego siebie, czując kolejny przeszywający jego głowę ból, mimo że doskonale wiedział, że nie dotrzyma postanowionej obietnicy. Rozejrzał się dookoła. Nigdy wcześniej tu nie był. Choć dość często zdarzało mu się odwiedzać przeróżne kawiarnie, rzadko kiedy stawał się ich regularnym gościem. No, był może przypadek (kilka?), gdy śliczna baristka ściągnęła jego uwagę na tyle, by odwiedził ją ze trzy razy. Fascynacja i odwiedziny minęły jednak wraz z momentem, gdy on ściągnął z niej ubranie. Ziewnął, przysłaniając usta dłonią i podszedł do kontuaru, opierając się łokciami o ladę z boku, tak by nie blokować kolejki. Szczerze mówiąc kompletnie nie wiedział co by chciał. Im dłużej się wpatrywał, tym bardziej targało nim niezdecydowanie. Z pewnością wszelkie słodkie pozycje z miejsca odpadały, choćby miały przyjemnie brzmiące dla większości nazwy jak "Chocolate Mocha" czy "Caramel Macchiato". Jedyny syrop jaki potrafił do tej pory zdzierżyć w swojej kawie był miętowy, wydawał się też całkiem dobrym wyborem. Z drugiej strony zwykłe espresso mogłoby okazać się tu strzałem w dziesiątkę. Westchnął cicho pod nosem. Jeszcze ten cholerny kac. Nie zapowiadało się na udany, dobry dzień.
Była dopiero dwunasta, a Ivan po wczorajszym zamieszaniu z kotem i nocnym kursie do lecznicy czuł się co najmniej wczorajszo. Kukushka była markotna, nie chciała jeść i nawet chowała się z kąta w kąt, więc jako człowiek totalnie przewrażliwiony na punkcie swojego podopiecznego o wpół do jedenastej gnał przez miasto w taksówce z transporterkiem na kolanach, opierdalając kierowcę, że jeździ jak popierdolony i prawo jazdy to chyba w Laysach znalazł. Koniec końców okazało się, że panna mruczasta po prostu czuła się samotnie i weterynarz doradził mu rozważenie przygarnięcia innego futrzaka, co wcale się Doroshence nie uśmiechało.
Na dodatek jedna z kelnerek chyba strzeliła focha, zadzwoniła godzinę przed otwarciem i oświadczyła, że albo dostanie tydzień urlopu, albo rezygnuje z pracy, na co Ivan bez ogródek odparł, że może ustawić sobie dumny status bezrobotnego na facebooku, czy gdzie tam jeszcze chce.
Pora lunchu w większości miejskich korporacji dobiegła końca, więc lokal był prawie pusty, blondyn z bezbarwnym wyrazem twarzy czyścił ekspres. Ktoś wyszedł, potem dołączył jakiś inszy, co to wyglądem przypominał coś podobnego do zupełnie niczego. Taki ot, typowy cwaniak z ulicy co to ich pełno w metrze wieczorną porą.
— Sdrawstwuj — rzucił krótko, a widząc, że kimkolwiek nowy klient był, również prezentował się jakby go wczoraj coś przeżuło i wypluło. Stąd też nie przyklejał na twarz typowego, sztucznego uśmiechu i wstawił jeszcze kilka brudnych filiżanek do zmywarki.
Nie było mu spieszno, ale brak zdecydowania na twarzy mężczyzny utwierdził go w przekonaniu, że był to jeden z tak zwanych "Przybyłem-Zobaczyłem-Zgubiłem-Się-W-Menu".
— Na kaca polecam klina. Mamy nowy gatunek kawy z Sudanu, likieru z czarnego bzu poleję ci od serca. Na wynos, czy na miejscu? — Jakkolwiek działało to na klientelę, w dni takie jak te Doroshenko bywał bardziej bezpośredni niż zwykle. Dewiza "zamawiaj albo spadaj" nie zawsze działała tak, jakby sobie tego życzył, ale dziś wyjątkowo odliczał godziny do końca swojej zmiany i rozważał, czy przełożenie zakupów spożywczych do jutra nie zmusi go do przebiedowania tego popołudnia na waflach ryżowych i czarnych oliwkach, których z niewiadomych przyczyn miał pod dostatkiem.
Samowar stojący na tyłach, obok różnej wielkości makinetek zaczął wydawać dziwne, świszczące odgłosy, więc Ivan odpłynął na chwilę od bruneta; zamierzał celebrować swojego Oolonga bez względu na to, czy lokal pękał w szwach czy świecił pustkami. Co prawda parzenie tego gatunku w samowarze nie było zbyt przemyślne, ale Earl Grey - choć nadawał się do tego o niebo lepiej - po prostu mu wyszedł i z braku laku wykorzystał to, co zostało.
Postawił filiżankę, czekając aż się zapełni czymkolwiek tam wyszło, związał włosy z krótką kitkę żeby przynajmniej widzieć sterczącego przy ladzie klienta. Wiele się nie dowzroczył, facet nadal z uporem maniaka siedział w kapturze, co jak zdało się Ivanowi, musiało świadczyć o naprawdę ciężkim chlańsku dzień wcześniej.
Przyciągnął sobie taboret, postawił przed sobą filiżankę z klarowną, parującą herbatą o ładnym, blado-żółtawym odcieniu i splótł ręce na kontuarze, przyglądając się teraz mężczyźnie bez skrępowania.
— Zasadniczo, to piętnaście po mamy przerwę, ale jak zdążysz zamówić coś w... — Tu spojrzał przelotnie na zegarek na jednym z filarów w głębi lokalu. — siedem minut, to będziesz mógł posiedzieć sobie w ciszy bez innych klientów przez kolejne półgodziny. Brzmi jak deal?
Na ladzie obok filiżanki pojawiła się kokilka z pigwową konfiturą, którą osłodził herbatę. Nie używał cukru, ale nie żałował sobie substytutów. Gorzka czekolada? Miód? Domowe przetwory? Elementarne składniki codziennej diety każdego zdrowego na ciele i umyśle człowieka.
Na dodatek jedna z kelnerek chyba strzeliła focha, zadzwoniła godzinę przed otwarciem i oświadczyła, że albo dostanie tydzień urlopu, albo rezygnuje z pracy, na co Ivan bez ogródek odparł, że może ustawić sobie dumny status bezrobotnego na facebooku, czy gdzie tam jeszcze chce.
Pora lunchu w większości miejskich korporacji dobiegła końca, więc lokal był prawie pusty, blondyn z bezbarwnym wyrazem twarzy czyścił ekspres. Ktoś wyszedł, potem dołączył jakiś inszy, co to wyglądem przypominał coś podobnego do zupełnie niczego. Taki ot, typowy cwaniak z ulicy co to ich pełno w metrze wieczorną porą.
— Sdrawstwuj — rzucił krótko, a widząc, że kimkolwiek nowy klient był, również prezentował się jakby go wczoraj coś przeżuło i wypluło. Stąd też nie przyklejał na twarz typowego, sztucznego uśmiechu i wstawił jeszcze kilka brudnych filiżanek do zmywarki.
Nie było mu spieszno, ale brak zdecydowania na twarzy mężczyzny utwierdził go w przekonaniu, że był to jeden z tak zwanych "Przybyłem-Zobaczyłem-Zgubiłem-Się-W-Menu".
— Na kaca polecam klina. Mamy nowy gatunek kawy z Sudanu, likieru z czarnego bzu poleję ci od serca. Na wynos, czy na miejscu? — Jakkolwiek działało to na klientelę, w dni takie jak te Doroshenko bywał bardziej bezpośredni niż zwykle. Dewiza "zamawiaj albo spadaj" nie zawsze działała tak, jakby sobie tego życzył, ale dziś wyjątkowo odliczał godziny do końca swojej zmiany i rozważał, czy przełożenie zakupów spożywczych do jutra nie zmusi go do przebiedowania tego popołudnia na waflach ryżowych i czarnych oliwkach, których z niewiadomych przyczyn miał pod dostatkiem.
Samowar stojący na tyłach, obok różnej wielkości makinetek zaczął wydawać dziwne, świszczące odgłosy, więc Ivan odpłynął na chwilę od bruneta; zamierzał celebrować swojego Oolonga bez względu na to, czy lokal pękał w szwach czy świecił pustkami. Co prawda parzenie tego gatunku w samowarze nie było zbyt przemyślne, ale Earl Grey - choć nadawał się do tego o niebo lepiej - po prostu mu wyszedł i z braku laku wykorzystał to, co zostało.
Postawił filiżankę, czekając aż się zapełni czymkolwiek tam wyszło, związał włosy z krótką kitkę żeby przynajmniej widzieć sterczącego przy ladzie klienta. Wiele się nie dowzroczył, facet nadal z uporem maniaka siedział w kapturze, co jak zdało się Ivanowi, musiało świadczyć o naprawdę ciężkim chlańsku dzień wcześniej.
Przyciągnął sobie taboret, postawił przed sobą filiżankę z klarowną, parującą herbatą o ładnym, blado-żółtawym odcieniu i splótł ręce na kontuarze, przyglądając się teraz mężczyźnie bez skrępowania.
— Zasadniczo, to piętnaście po mamy przerwę, ale jak zdążysz zamówić coś w... — Tu spojrzał przelotnie na zegarek na jednym z filarów w głębi lokalu. — siedem minut, to będziesz mógł posiedzieć sobie w ciszy bez innych klientów przez kolejne półgodziny. Brzmi jak deal?
Na ladzie obok filiżanki pojawiła się kokilka z pigwową konfiturą, którą osłodził herbatę. Nie używał cukru, ale nie żałował sobie substytutów. Gorzka czekolada? Miód? Domowe przetwory? Elementarne składniki codziennej diety każdego zdrowego na ciele i umyśle człowieka.
Pustki zdecydowanie mu nie przeszkadzały. Właściwie to dzięki temu, w lokalu nie panował gwar, który w tym momencie mógłby się okazać nie do zniesienia. Choć z drugiej strony nie potrafił nawet ocenić, czy kiedykolwiek panował tu na tyle duży ruch. W danym momencie było to na tyle mało ważne, by nie próbował nawet poświęcać podobnemu faktowi szczególnej uwagi. W końcu było dobrze, tak jak jest, więc nad czym się zastanawiać?
Nad wyborem kawy.
Odpowiedział sam sobie, gdy usłyszał dziwnie brzmiące, nieznane słowo. Akcent był dość ostry, choć nie nieprzyjemny, podniósł więc wzrok, przyglądając się krótko źródłu jego wewnętrznego, chwilowego zamieszania. Mimo że chłopak, który go przywitał – bądź kazał mu spierdalać, nie mógł być do końca pewien – zdawał się być tego samego wzrostu, wyglądał bardziej na licealistę. Przez chwilę przemknęło mu przez myśl, że kawiarnie ostatnimi czasy zaczęły dość chętnie przygarniać na pracowników niepełnoletnich, żadne z tych słów nie opuściło jednak jego słów. W końcu nie była to nawet jego sprawa, tak długo jak zamówienie spełniało jego oczekiwania. A że nadal nic nie zamówił, mógł winić wyłącznie siebie.
Kolejne słowa, rozbudziły w nim rozbawienie, przez co jeden z kącików jego ust uniósł się ku górze. Bezpośredni sposób bycia baristy i fakt, że nie przywoływał na twarz sztucznego uśmiechu, który siłą rzeczy musiałby odwzajemniać, sprawiał że miał ochotę odetchnąć z ulgą.
Nim zdążył jednak odpowiedzieć, chłopak zniknął zajmując się jedną z maszyn, wyraźnie dając mu czas na przemyślenie propozycji. Skywalker zdążył już jednak podjąć decyzję, przeszedł więc ku kasie w międzyczasie wyciągając portfel z kieszeni kurtki. Sięgnął też ręką do kaptura dopiero teraz zdejmując go z głowy. Gdyby wcześniej zamierzał po prostu opuścić lokal, nie trudziłby się szczególnie ze zdjęciem go, po prostu wracając do wędrówki po mieście. Przetrzepał luźno włosy dłonią, licząc że jakoś tam znośnie się ułożyły, gdy wcześniejszy chłopak powrócił z jakimś blado-żółtym naparem. To Christian był specjalistą od herbat i Wielkiej Brytanii, nie on, nawet nie próbował więc rozpoznać co też pije barista.
— Brzmi świetnie. Pod warunkiem, że wcześniej wspomniany likier z czarnego bzu nie jest nazbyt słodki. Na miejscu — nie marnował więcej czasu na podjęcie decyzji, nie krępując się przed utkwieniem wzroku w bariście, jak i chwilę później - jego napoju, do którego właśnie dodawał coś dziwnego, co wyglądało jak dżem. Dopiero wtedy znów spojrzał na blondyna.
— Ciężka noc? — zażartował, zdecydowanie będąc ostatnią osobą, która powinna pytać o podobne rzeczy. Równie dobrze mogło się okazać, że brak uśmiechu na twarzy baristy był czynnikiem naturalnym, a on właśnie wykopał pod sobą grób. Nigdy nie wkurwiaj osoby, która serwuje ci jedzenie czy picie, Skywalker. Podstawowa zasada.
Zerknął za siebie, szukając sobie przy okazji odpowiedniego miejsca by usiąść. Wybór miał w końcu aż nazbyt duży. Z każdą minutą coraz bardziej doceniał brak innych osób. Co prawda Selim należał do tego typu osób, które z reguły potrafiły się dogadać z każdym i przypisywano im miano towarzyskich, mimo faktu że jego charakter potrafił się zmieniać jak w kalejdoskopie, gdy coś mu nie podpasowało. Dziś jednak spokój był najlepszą opcją.
Nad wyborem kawy.
Odpowiedział sam sobie, gdy usłyszał dziwnie brzmiące, nieznane słowo. Akcent był dość ostry, choć nie nieprzyjemny, podniósł więc wzrok, przyglądając się krótko źródłu jego wewnętrznego, chwilowego zamieszania. Mimo że chłopak, który go przywitał – bądź kazał mu spierdalać, nie mógł być do końca pewien – zdawał się być tego samego wzrostu, wyglądał bardziej na licealistę. Przez chwilę przemknęło mu przez myśl, że kawiarnie ostatnimi czasy zaczęły dość chętnie przygarniać na pracowników niepełnoletnich, żadne z tych słów nie opuściło jednak jego słów. W końcu nie była to nawet jego sprawa, tak długo jak zamówienie spełniało jego oczekiwania. A że nadal nic nie zamówił, mógł winić wyłącznie siebie.
Kolejne słowa, rozbudziły w nim rozbawienie, przez co jeden z kącików jego ust uniósł się ku górze. Bezpośredni sposób bycia baristy i fakt, że nie przywoływał na twarz sztucznego uśmiechu, który siłą rzeczy musiałby odwzajemniać, sprawiał że miał ochotę odetchnąć z ulgą.
Nim zdążył jednak odpowiedzieć, chłopak zniknął zajmując się jedną z maszyn, wyraźnie dając mu czas na przemyślenie propozycji. Skywalker zdążył już jednak podjąć decyzję, przeszedł więc ku kasie w międzyczasie wyciągając portfel z kieszeni kurtki. Sięgnął też ręką do kaptura dopiero teraz zdejmując go z głowy. Gdyby wcześniej zamierzał po prostu opuścić lokal, nie trudziłby się szczególnie ze zdjęciem go, po prostu wracając do wędrówki po mieście. Przetrzepał luźno włosy dłonią, licząc że jakoś tam znośnie się ułożyły, gdy wcześniejszy chłopak powrócił z jakimś blado-żółtym naparem. To Christian był specjalistą od herbat i Wielkiej Brytanii, nie on, nawet nie próbował więc rozpoznać co też pije barista.
— Brzmi świetnie. Pod warunkiem, że wcześniej wspomniany likier z czarnego bzu nie jest nazbyt słodki. Na miejscu — nie marnował więcej czasu na podjęcie decyzji, nie krępując się przed utkwieniem wzroku w bariście, jak i chwilę później - jego napoju, do którego właśnie dodawał coś dziwnego, co wyglądało jak dżem. Dopiero wtedy znów spojrzał na blondyna.
— Ciężka noc? — zażartował, zdecydowanie będąc ostatnią osobą, która powinna pytać o podobne rzeczy. Równie dobrze mogło się okazać, że brak uśmiechu na twarzy baristy był czynnikiem naturalnym, a on właśnie wykopał pod sobą grób. Nigdy nie wkurwiaj osoby, która serwuje ci jedzenie czy picie, Skywalker. Podstawowa zasada.
Zerknął za siebie, szukając sobie przy okazji odpowiedniego miejsca by usiąść. Wybór miał w końcu aż nazbyt duży. Z każdą minutą coraz bardziej doceniał brak innych osób. Co prawda Selim należał do tego typu osób, które z reguły potrafiły się dogadać z każdym i przypisywano im miano towarzyskich, mimo faktu że jego charakter potrafił się zmieniać jak w kalejdoskopie, gdy coś mu nie podpasowało. Dziś jednak spokój był najlepszą opcją.
Ivan również był wdzięczny za brak tłumów w dniu dzisiejszym, nawet jeśli utarg będzie niższy niż zazwyczaj. Potrzebował luźniejszego dnia, nie pamiętał już nawet kiedy ostatnio był na lodowisku. Naprawdę miał ochotę pojeździć, odrobina wysiłku czasami działała cuda - nawet, jeśli później wracał zatłoczonym metrem z ciężką torbą sportową uwieszoną na ramieniu, spocony i mrukliwy. Sugestywnie skinął w kierunku wolnego, wysokiego stołka barowego nieopodal, coby facet nie musiał sterczeć jak kołek kiedy on wygodnie siedział.
— Czarny bez nie jest słodki, dobrze zgrywa się z kawą. W każdym razie lepiej niż malinowy, ten ulepek powinien trafić na listę produktów zakazanych.
Aura zmarnowania i zmęczenia życiem (piciem?) ze strony bruneta chwyciła go za serce. Płuco, prędzej płuco. Serca to on za bardzo nie posiadał, przynajmniej nie dzisiaj. Postanowił mu zatem zaparzyć kawę lepszą niż z ekspresu - rozkręcił makinetkę na części pierwsze, zasypał szczodrze świeżo zmieloną arabicą i wlał przefiltrowaną wodę do zbiornika na dole. Kawiarka trafiła na palnik, więc teraz przyszło tylko czekać, aż temperatura i ciśnienie zrobią swoje.
— Ugh... — wrócił na swój taboret i oparł głowę na dłoni, mieszając bez przekonania we własnej filiżance. Wymruczał coś po rosyjsku, co mogło znaczyć niewiele więcej jak "Nie masz pojęcia".
— Codzienne pierdoły. Pracownik zażyczył sobie urlopu godzinę przed otwarciem, więc dostał urlop dożywotni. Codzienne o piątej rano słucham muzyki country. Nie chcę, ale sąsiad słucha, więc nie mam wyjścia, bo debil nie rozumie co to znaczy "przycisz to ścierwo". Kot od kilku dni przeprowadza głodowy protest, bo jak weterynarz stwierdził, brakuje mu towarzystwa innego mruczka. Więc... martwię się — wymruczał monotonnie, spoglądając w herbatę tak, jakby rozważał czy nie lepiej byłoby się w niej utopić. Uskuteczniając metodę uwrażliwionego muzycznie sąsiada, po prostu wylał z siebie całą dzisiejszą kłopotliwość i problemy, uznając, że możliwość wypicia kawy bez upierdliwej klienteli wokoło warta była tych kilku chwil wysłuchania ivanowych narzekań.
Makinetka zasyczała, zabulgotała, więc blondyn znowu pogimnastykował się za kontuarem, zalewając pękatą filiżankę mocną, czarną jak smoła kawą. Nie żartował, likieru faktycznie polał mu od serca - jak to rodzima natura przykazała.
Nie powiedział nic, gdy serwował mu zamówienie, ale uwagę przykuł fragment tatuażu spod rękawa bluzy. Dokądkolwiek sięgał, Ivan był ciekaw cóż to za motyw; nie zapytał.
Podsunął mu zwykłe niesłodzone wafelki ryżowe z własnego zaplecza przekąsek, sam wziął jednego i chrupnął nad herbatą.
— Wyglądasz, jakby wczoraj świat zawalił ci się na głowę. Ciężko. Zaręczyłeś się, czy ktoś umarł? — miał specyficzne, rzadko lubiane poczucie humoru co często zrażało do niego ludzi, ale sam Doroshenko zdawał się tym nie przejmować. Wyznawał dewizę, że woli być unikanym za bycie bezpośrednim dupkiem, niż lubianym za osładzanie sztucznymi słodzikami swojej trudnej w obyciu osoby.
— Czarny bez nie jest słodki, dobrze zgrywa się z kawą. W każdym razie lepiej niż malinowy, ten ulepek powinien trafić na listę produktów zakazanych.
Aura zmarnowania i zmęczenia życiem (piciem?) ze strony bruneta chwyciła go za serce. Płuco, prędzej płuco. Serca to on za bardzo nie posiadał, przynajmniej nie dzisiaj. Postanowił mu zatem zaparzyć kawę lepszą niż z ekspresu - rozkręcił makinetkę na części pierwsze, zasypał szczodrze świeżo zmieloną arabicą i wlał przefiltrowaną wodę do zbiornika na dole. Kawiarka trafiła na palnik, więc teraz przyszło tylko czekać, aż temperatura i ciśnienie zrobią swoje.
— Ugh... — wrócił na swój taboret i oparł głowę na dłoni, mieszając bez przekonania we własnej filiżance. Wymruczał coś po rosyjsku, co mogło znaczyć niewiele więcej jak "Nie masz pojęcia".
— Codzienne pierdoły. Pracownik zażyczył sobie urlopu godzinę przed otwarciem, więc dostał urlop dożywotni. Codzienne o piątej rano słucham muzyki country. Nie chcę, ale sąsiad słucha, więc nie mam wyjścia, bo debil nie rozumie co to znaczy "przycisz to ścierwo". Kot od kilku dni przeprowadza głodowy protest, bo jak weterynarz stwierdził, brakuje mu towarzystwa innego mruczka. Więc... martwię się — wymruczał monotonnie, spoglądając w herbatę tak, jakby rozważał czy nie lepiej byłoby się w niej utopić. Uskuteczniając metodę uwrażliwionego muzycznie sąsiada, po prostu wylał z siebie całą dzisiejszą kłopotliwość i problemy, uznając, że możliwość wypicia kawy bez upierdliwej klienteli wokoło warta była tych kilku chwil wysłuchania ivanowych narzekań.
Makinetka zasyczała, zabulgotała, więc blondyn znowu pogimnastykował się za kontuarem, zalewając pękatą filiżankę mocną, czarną jak smoła kawą. Nie żartował, likieru faktycznie polał mu od serca - jak to rodzima natura przykazała.
Nie powiedział nic, gdy serwował mu zamówienie, ale uwagę przykuł fragment tatuażu spod rękawa bluzy. Dokądkolwiek sięgał, Ivan był ciekaw cóż to za motyw; nie zapytał.
Podsunął mu zwykłe niesłodzone wafelki ryżowe z własnego zaplecza przekąsek, sam wziął jednego i chrupnął nad herbatą.
— Wyglądasz, jakby wczoraj świat zawalił ci się na głowę. Ciężko. Zaręczyłeś się, czy ktoś umarł? — miał specyficzne, rzadko lubiane poczucie humoru co często zrażało do niego ludzi, ale sam Doroshenko zdawał się tym nie przejmować. Wyznawał dewizę, że woli być unikanym za bycie bezpośrednim dupkiem, niż lubianym za osładzanie sztucznymi słodzikami swojej trudnej w obyciu osoby.
Spojrzał na wskazane miejsce i skinął głową, siadjaąc na barowym stołku. Początkowo rozważał ławkę z dala od baru, by ingerować zbytnio w czynności baristy, podejrzewając że niekoniecznie w jego guście leżeć będzie integracja z klientem. W końcu większość nawet jeśli już faktycznie postanowiłaby się uśmiechnąć, nadal wcielała w życie zasadę zamawiaj-i-spierdalaj. Z drugiej strony może o dwunastej, zmęczenie czyimś towarzystwem nie było jeszcze aż tak wysokie. Oparł się nadgarstkami o blat, śledząc uważnie każdy ruch blondyna z niejakim zaciekawieniem, gdy tylko zauważył że jego metody parzenia kawy są dość niestandardowe.
— Brzmi idealnie. Najczęściej wciskają mi malinę, karmel lub czekoladę, przy czym żadne z nich nie powala mnie na kolana — zgrabnie ominął fakt, że właściwie wszystko, co miało w sobie zbyt wysoką ilość cukru kończyło się jego wybitnym niezadowoleniem. Sam widok nastolatków wciągających trzy donuty w polewie z różowego lukru i pijących caramel macchiato, wywoływał u niego mdłości.
Ponowny niezrozumiały pomruk tylko mocniej rozbudził jego ciekawość. Był prawie pewien, że właśnie został zwyzywany od psów, a i tak gdyby barista postanowił się do niego uśmiechnąć, wszystko by mu wybaczył. Wysłuchał jego opowieści z cichym mruknięciem zwiastującym zastanowienie. Dość szybko skojarzył też fakt, że chłopak mimo młodego wyglądu (wieku?) był nie pracownikiem, lecz właścicielem.
— Wyjście z pracownikiem było najlepsze, nie ma co trzymać na siłę sabotażystów, którzy prędzej czy później będą próbować wleźć ci na głowę, byle osiągnąć co chcą. Najpierw urlop, potem podwyżka, a na koniec awans i przychodzenie do pracy z gówniarzem, bo opiekunka się nie pojawiła. Rozumiem, że nie chcesz też drugiego kota? — zapytał zerkając na tablicę z wypisanymi na niej napojami, czytając pokrótce listę raz jeszcze, mimo że póki co nie miał zamiaru niczego domawiać. W końcu ledwo dopadł swoje zamówienie.
— Co do sąsiada, skoro jest skończonym kretynem, najlepiej odpłacić mu pięknym za nadobne. Podkręć głośniki na najwyższy poziom i puść z komputera gejowskie porno. Po dziesięciu do piętnastu minut powinien się poddać. Chyba, że okaże się tkwić to w jego kręgu zainteresowań, wtedy plan może obrócić się przeciw tobie i wpadnie na darmowy seans — uśmiechnął się nieznacznie, odsuwając nieznacznie w tył, gdy blondyn podniósł się ze swojego miejsca. Sam w tym czasie zdjął z siebie kurtkę – skoro już zamierzał posiedzieć nieco dłużej – rękawiczki i podwinął rękawy szarej bluzy do łokci, odsłaniając tatuaż na prawej ręce. Metalowe gwiazdki przyczepione do czarnych rzemyków uderzyły o siebie, choć nie zwrócił na to większej uwagi.
Słysząc jego uwagę, wyraźnie się wzdrygnął.
— Jedno równe drugiemu. Równie dobrze mógłbym się zajebać, jakby kazali mi się zaręczyć — pokręcił głową na samą myśl. Co prawda od czasu do czasu jego matka próbowała bawić się w swatkę i umawiać mu spotkania z bogatymi panienkami z dobrych domów, które robiły za idealne materiały na żony, ale bardzo skutecznie potrafił je odwieść od podobnego pomysłu i sprawić, że w przeciągu godziny nie chciały go widzieć na oczy do końca życia.
— Mój najlepszy kumpel wyjechał z miasta praktycznie z dnia na dzień, bez słowa. Dopiero teraz do mnie dotarło, że każdy mój wieczór polegał na umiarkowanym piciu, gdzie jeden kontrolował drugiego, by doszedł do domu. Ewentualnie, nawet jeśli kontrola nie wychodziła, zawsze miałem u kogo spać. Teraz przyłapałem się na braku umiaru i budzeniu się w nieznajomych domach. Chujowa sprawa — podniósł filiżankę do ust, dmuchając najpierw na kawę, nim upił dość spory łyk. Przypatrywał się przez chwilę napojowi, momentalnie prostując na swoim krześle.
— Chyba odkryłem swoje poranne zbawienie — skomentował upijając kolejny łyk, nim opuścił filiżankę, ogrzewając dłonie na jej bokach. Jeśli blondyn chciał przekonać go do częstszego odwiedzania jego kafejki to póki co, szło mu świetnie.
— Brzmi idealnie. Najczęściej wciskają mi malinę, karmel lub czekoladę, przy czym żadne z nich nie powala mnie na kolana — zgrabnie ominął fakt, że właściwie wszystko, co miało w sobie zbyt wysoką ilość cukru kończyło się jego wybitnym niezadowoleniem. Sam widok nastolatków wciągających trzy donuty w polewie z różowego lukru i pijących caramel macchiato, wywoływał u niego mdłości.
Ponowny niezrozumiały pomruk tylko mocniej rozbudził jego ciekawość. Był prawie pewien, że właśnie został zwyzywany od psów, a i tak gdyby barista postanowił się do niego uśmiechnąć, wszystko by mu wybaczył. Wysłuchał jego opowieści z cichym mruknięciem zwiastującym zastanowienie. Dość szybko skojarzył też fakt, że chłopak mimo młodego wyglądu (wieku?) był nie pracownikiem, lecz właścicielem.
— Wyjście z pracownikiem było najlepsze, nie ma co trzymać na siłę sabotażystów, którzy prędzej czy później będą próbować wleźć ci na głowę, byle osiągnąć co chcą. Najpierw urlop, potem podwyżka, a na koniec awans i przychodzenie do pracy z gówniarzem, bo opiekunka się nie pojawiła. Rozumiem, że nie chcesz też drugiego kota? — zapytał zerkając na tablicę z wypisanymi na niej napojami, czytając pokrótce listę raz jeszcze, mimo że póki co nie miał zamiaru niczego domawiać. W końcu ledwo dopadł swoje zamówienie.
— Co do sąsiada, skoro jest skończonym kretynem, najlepiej odpłacić mu pięknym za nadobne. Podkręć głośniki na najwyższy poziom i puść z komputera gejowskie porno. Po dziesięciu do piętnastu minut powinien się poddać. Chyba, że okaże się tkwić to w jego kręgu zainteresowań, wtedy plan może obrócić się przeciw tobie i wpadnie na darmowy seans — uśmiechnął się nieznacznie, odsuwając nieznacznie w tył, gdy blondyn podniósł się ze swojego miejsca. Sam w tym czasie zdjął z siebie kurtkę – skoro już zamierzał posiedzieć nieco dłużej – rękawiczki i podwinął rękawy szarej bluzy do łokci, odsłaniając tatuaż na prawej ręce. Metalowe gwiazdki przyczepione do czarnych rzemyków uderzyły o siebie, choć nie zwrócił na to większej uwagi.
Słysząc jego uwagę, wyraźnie się wzdrygnął.
— Jedno równe drugiemu. Równie dobrze mógłbym się zajebać, jakby kazali mi się zaręczyć — pokręcił głową na samą myśl. Co prawda od czasu do czasu jego matka próbowała bawić się w swatkę i umawiać mu spotkania z bogatymi panienkami z dobrych domów, które robiły za idealne materiały na żony, ale bardzo skutecznie potrafił je odwieść od podobnego pomysłu i sprawić, że w przeciągu godziny nie chciały go widzieć na oczy do końca życia.
— Mój najlepszy kumpel wyjechał z miasta praktycznie z dnia na dzień, bez słowa. Dopiero teraz do mnie dotarło, że każdy mój wieczór polegał na umiarkowanym piciu, gdzie jeden kontrolował drugiego, by doszedł do domu. Ewentualnie, nawet jeśli kontrola nie wychodziła, zawsze miałem u kogo spać. Teraz przyłapałem się na braku umiaru i budzeniu się w nieznajomych domach. Chujowa sprawa — podniósł filiżankę do ust, dmuchając najpierw na kawę, nim upił dość spory łyk. Przypatrywał się przez chwilę napojowi, momentalnie prostując na swoim krześle.
— Chyba odkryłem swoje poranne zbawienie — skomentował upijając kolejny łyk, nim opuścił filiżankę, ogrzewając dłonie na jej bokach. Jeśli blondyn chciał przekonać go do częstszego odwiedzania jego kafejki to póki co, szło mu świetnie.
Mimo typowo rosyjskiego temperamentu i młodego wieku, Ivan miał głowę do interesu. Owszem, czasami naprawdę miał dosyć ludzi przychodzących do Fajwokloka, szczególnie gówniarzy w wieku gimnazjalno-licealnym, którzy zamawiali najtańsze menu, narzekali na brak lub nadmiar czegoś (oh, w końcu w jego przekonaniu jego kawa była najlepsza po tej stronie Kanady), robili mnóstwo zamieszania, wyciągali darmowe ciasteczka hurtowo i zostawiali po sobie taki syf, że często musiał pomagać kelnerkom w sprzątnięciu całego bajzlu. Ale widząc człowieka, który bezinwazyjnie zajął sobie miejsce, nie rościł sobie praw do dolewek i czysto po ludzku otworzył ryj z czymś sensownym i nie kombinował na siłę jak koń pod górę, Ivan po prostu traktował go również humanitarnie, bo też nie był jednym z tych, którzy bezmyślnie częstowali wszystkich na około uszczypliwościami jak dzieciaki cukierkami na Halloween.
— Nie przepadam za słodyczami, od wielkiego dzwonu obrobię pudełko jakiegoś sorbetu owocowego, ale to tylko przy szczególnej okazji. Mam dziwne upodobania żywieniowe — przyznał uczciwie, bo i jemu czasem serce się krajało, gdy do dobrej, porządnej kawy musiał dolewać jakieś sztuczne syropy, ale likier z czarnego bzu był jednym z jego ulubionych. Również z tego powodu, że zawsze zamawiał najlepszą gatunkowo kawę, która po zaparzeniu nie miała tego ohydnego, kwaśnego posmaku.
Rzadko patrzył nieznajomemu w oczy, ale to już jedna z jego osobliwości. Nie chodziło o to, że brakowało mu odwagi, bo tej czasem miał aż zbyt wiele - po prostu utrudniało mu to skupienie na konwersacji, nigdy nie wiedział jak długo to już za długo.
— Uwielbiam koty, ale Kukushka jest i tak wyjątkowo zajmująca. Nie wiem, czy to dobre rozwiązanie, póki co mam spory problem, bo nie chce jeść. — Że niby bycie kociarzem to jakaś ujma dla mężczyzny? Nope. Hell nope. Ivan dały się pokroić za swojego sierściucha, zwierzak miał niesamowite przywileje i często stołował się lepiej niż jego właściciel.
Skończył chrupać swojego wafla i następnego wysmarował już kwaśną konfiturą z pigwy. Od pewnych smaków był uzależniony.
Patrzył, jak brunet zdejmuje kurtkę i podwija rękawy, więc bezpardonowo wlepił wzrok w jego przedramię, studiując z ciekawością tatuaż. Steampunk? Oh. Wzór urywał się na mankiecie, więc Doroshenko zgadywał, że sięga jeszcze wyżej. Ciekawe.
Chwilę później parsknął śmiechem i nieomal herbatą, wizja sąsiada dopraszającego się o wspólny seans wydała mu się tak groteskowa, że stracił na moment kontrolę. Zwizualizował - chcąc nie chcąc - tego cholernego rednexa podchodzącego pod pięćdziesiątkę, w jego kaszkiecie z logo Sokołów z Oklahomy, przepoconym podkoszulku i klapkach kuboty. Enough...
— Brzmi trochę jak mój brat. Nauczył mnie pić jak na Rosjanina przystało. Jakoś czternaście lat miałem, dobre czasy — wspomniał żartobliwym tonem, choć pewien sentymentalny błysk w oku sugerował, że nie była do do końca fikcja. Kilka razy również zdarzyło mu się obudzić w totalnie randomowych miejscach, więc znał ten sławetny poalkoholowy teleport, Selim był absolutnie usprawiedliwiony.
— Dopóki budzisz się z portfelem, kluczami i telefonem... wiesz. — Naturalnie zasada głosiła również, że o ile nie budzisz się w łóżku z nieletnim, to też pewien sukces, aczkolwiek w tych czasach gdy dzieciaki kłamały na potęgę i wyglądały na o wiele starsze niż w rzeczywistości była to pewna trudność.
Objął dłońmi stygnącą już filiżankę, starając się ukryć paskudną bliznę na wnętrzu prawej dłoni.
— Nazywam się Ivan. I cieszę się, że moja kawa przywróciła cię w jakimś stopniu do życia, achievement unlocked. — Chciał mu podać rękę, ale zatrzymał się w pół drogi, gdy przypomniał sobie dlaczego jeszcze przed chwilą tak usilnie ją ukrywał. Szlag by trafił wszystkie te małe powody, które utrudniały te najprostsze międzyludzkie interakcje. Nie zgrywał pana perfekcyjnego, bo miał tyle wad, że nie szło zliczyć, no ale ta blizna była punktem newralgicznym.
— Nie przepadam za słodyczami, od wielkiego dzwonu obrobię pudełko jakiegoś sorbetu owocowego, ale to tylko przy szczególnej okazji. Mam dziwne upodobania żywieniowe — przyznał uczciwie, bo i jemu czasem serce się krajało, gdy do dobrej, porządnej kawy musiał dolewać jakieś sztuczne syropy, ale likier z czarnego bzu był jednym z jego ulubionych. Również z tego powodu, że zawsze zamawiał najlepszą gatunkowo kawę, która po zaparzeniu nie miała tego ohydnego, kwaśnego posmaku.
Rzadko patrzył nieznajomemu w oczy, ale to już jedna z jego osobliwości. Nie chodziło o to, że brakowało mu odwagi, bo tej czasem miał aż zbyt wiele - po prostu utrudniało mu to skupienie na konwersacji, nigdy nie wiedział jak długo to już za długo.
— Uwielbiam koty, ale Kukushka jest i tak wyjątkowo zajmująca. Nie wiem, czy to dobre rozwiązanie, póki co mam spory problem, bo nie chce jeść. — Że niby bycie kociarzem to jakaś ujma dla mężczyzny? Nope. Hell nope. Ivan dały się pokroić za swojego sierściucha, zwierzak miał niesamowite przywileje i często stołował się lepiej niż jego właściciel.
Skończył chrupać swojego wafla i następnego wysmarował już kwaśną konfiturą z pigwy. Od pewnych smaków był uzależniony.
Patrzył, jak brunet zdejmuje kurtkę i podwija rękawy, więc bezpardonowo wlepił wzrok w jego przedramię, studiując z ciekawością tatuaż. Steampunk? Oh. Wzór urywał się na mankiecie, więc Doroshenko zgadywał, że sięga jeszcze wyżej. Ciekawe.
Chwilę później parsknął śmiechem i nieomal herbatą, wizja sąsiada dopraszającego się o wspólny seans wydała mu się tak groteskowa, że stracił na moment kontrolę. Zwizualizował - chcąc nie chcąc - tego cholernego rednexa podchodzącego pod pięćdziesiątkę, w jego kaszkiecie z logo Sokołów z Oklahomy, przepoconym podkoszulku i klapkach kuboty. Enough...
— Brzmi trochę jak mój brat. Nauczył mnie pić jak na Rosjanina przystało. Jakoś czternaście lat miałem, dobre czasy — wspomniał żartobliwym tonem, choć pewien sentymentalny błysk w oku sugerował, że nie była do do końca fikcja. Kilka razy również zdarzyło mu się obudzić w totalnie randomowych miejscach, więc znał ten sławetny poalkoholowy teleport, Selim był absolutnie usprawiedliwiony.
— Dopóki budzisz się z portfelem, kluczami i telefonem... wiesz. — Naturalnie zasada głosiła również, że o ile nie budzisz się w łóżku z nieletnim, to też pewien sukces, aczkolwiek w tych czasach gdy dzieciaki kłamały na potęgę i wyglądały na o wiele starsze niż w rzeczywistości była to pewna trudność.
Objął dłońmi stygnącą już filiżankę, starając się ukryć paskudną bliznę na wnętrzu prawej dłoni.
— Nazywam się Ivan. I cieszę się, że moja kawa przywróciła cię w jakimś stopniu do życia, achievement unlocked. — Chciał mu podać rękę, ale zatrzymał się w pół drogi, gdy przypomniał sobie dlaczego jeszcze przed chwilą tak usilnie ją ukrywał. Szlag by trafił wszystkie te małe powody, które utrudniały te najprostsze międzyludzkie interakcje. Nie zgrywał pana perfekcyjnego, bo miał tyle wad, że nie szło zliczyć, no ale ta blizna była punktem newralgicznym.
Każdy miał swoje powołanie. Jedni od razu po zakończeniu, bądź co bądź, potrzebnej im szkoły otwierali własny interes i odnosili sukces jak na urodzonych biznesmenów przystało. Inni rozpadali się po roku. A jeszcze inni jak choćby Selim, zajmowali posadę nauczyciela pod nadzorem sztywnego, choć niewątpliwie profesjonalnego dyrektora, który szczędził pochwał - ale nie szczędził wypłaty. Z dwojga złego, ta opcja zdecydowanie ciemnowłosemu pasowała najbardziej. W końcu gdzie znalazłby płacę równie wysoką co w Riverdale.
Słysząc, że dzielą wspólną niechęć do słodyczy, odetchnął z niejaką ulgą.
— Dzięki temu wiem, że mogę ci zaufać w kwestii kawy. Zdobyłeś właśnie dwadzieścia punktów, panie właścicielu 5 o'clock. — ledwo się powstrzymał przed rzuceniem "dwadzieścia punktów dla Gryffindoru", nazbyt przyzwyczajony do tego drobnego żartu, który utarł się w jego szkole wraz z nazwaniem klas od imion kamieni szlachetnych. Nie znał jego imienia, użył więc zamiennika, który wywnioskował w trakcie rozmowy, mimo że nie miał stuprocentowej pewności, że faktycznie miał rację. W końcu równie dobrze blondyn mógł być po prostu zarządzać pracownikami pod okiem szefa.
— Więc oboje jesteśmy w kropce, choć moja sytuacja jest przeciwna. Fat jest najtłustszym kotem jakiego znam. Wziąłem go ze schroniska ponad rok temu i nadal udało mi się ledwo zmusić go do zrzucenia dwóch kilogramów. Wsadzanie go na bieżnię kończy się wywaleniem na tyłek i głośnym protestem, zmniejszenie porcji jedzenia sprawiło, że nauczył się otwierać lodówkę. Wierz lub nie, ale autentycznie musiałem założyć na nią kłódkę, by ta ruda cholera nie wpieprzała połowy jej zawartości, gdy wychodzę do pracy — przewrócił oczami, podpierając policzek dłonią, gdy w tej dość swobodnej pozycji, wpatrywał się przez chwilę w Ivana pochłaniającego wafla z tą samą dziwną konfiturą co wcześniej. Zapach świadczył, że jest ona kwaśna dzięki czemu siedzenie tak blisko nie powodowało u niego żadnego dyskomfortu. Zapach cukru naprawdę działał na niego jak płachta na byka.
— Wczesny wiek na rozpoczęcie picia. Przynajmniej według oficjalnej wersji. Każdy doskonale wie, że pierwszy raz próbował choćby i piwa przed dziesiątym rokiem życia — zaśmiał się, kręcąc głową na boki, by pociągnąć kolejny, drobny łyk kawy.
— Tak czy inaczej muszę przyznać, że syrop z czarnego bzu jest niezwykle dobry. Wpiszę go na swoją listę tuz po miętowym — podzielił się w międzyczasie swoimi preferencjami, jednocześnie parskając śmiechem na wzmiankę o portfelu i reszcie. Całe szczęście jak do tej pory miał na tyle szczęścia, by nikt go nie okradł.
— Dobrą stroną chodzenia po klubach na południu jest to, że mało kto próbuje cię tam okraść — w końcu większość miała tyle pieniędzy, że nie potrzebowała podobnych zagrywek w życiu. Nawet jesli spodobałby im się jego telefon czy skórzany portfel, w przeciągu kilku minut mogliby kupić swój własny. Z dostawą.
— Selim. Mam u ciebie dług wdzięczności — choć dostrzegł ten drobny ruch, który wykonał ręką, nie skomentował go w żaden sposób, nawet nie przywiązując do niego uwagi. Zwłaszcza że sam z siebie, nie był przyzwyczajony do podobnych powitań.
— Co sprowadziło cię do Vancouver, Ivan? — zapytał z nutą zainteresowania. Urodził się w Kanadzie czy wyemigrował? W końcu wcześniej wypowiadane słowa, jak i samo imię utwierdzały go w przekonaniu że był rosyjskiego pochodzenia.
No shit, Sherlock.
Przez chwilę siedział, zastanawiając się kiedy ostatnim razem miał okazję porozmawiać z kimś dłużej. W towarzystwie Christiana to on pełnił funkcję tego zagadującego, podczas gdy Skywalker wolał po prostu się przysłuchiwać, od czasu do czasu coś komentując. Jak się można było domyślić, znajomości w klubie z kolei raczej nie polegały w jego przypadku na rozmowie. Uczucie było na tyle niespotykane, że zamyślił się przez chwilę, spuszczając wzrok na kawę.
Słysząc, że dzielą wspólną niechęć do słodyczy, odetchnął z niejaką ulgą.
— Dzięki temu wiem, że mogę ci zaufać w kwestii kawy. Zdobyłeś właśnie dwadzieścia punktów, panie właścicielu 5 o'clock. — ledwo się powstrzymał przed rzuceniem "dwadzieścia punktów dla Gryffindoru", nazbyt przyzwyczajony do tego drobnego żartu, który utarł się w jego szkole wraz z nazwaniem klas od imion kamieni szlachetnych. Nie znał jego imienia, użył więc zamiennika, który wywnioskował w trakcie rozmowy, mimo że nie miał stuprocentowej pewności, że faktycznie miał rację. W końcu równie dobrze blondyn mógł być po prostu zarządzać pracownikami pod okiem szefa.
— Więc oboje jesteśmy w kropce, choć moja sytuacja jest przeciwna. Fat jest najtłustszym kotem jakiego znam. Wziąłem go ze schroniska ponad rok temu i nadal udało mi się ledwo zmusić go do zrzucenia dwóch kilogramów. Wsadzanie go na bieżnię kończy się wywaleniem na tyłek i głośnym protestem, zmniejszenie porcji jedzenia sprawiło, że nauczył się otwierać lodówkę. Wierz lub nie, ale autentycznie musiałem założyć na nią kłódkę, by ta ruda cholera nie wpieprzała połowy jej zawartości, gdy wychodzę do pracy — przewrócił oczami, podpierając policzek dłonią, gdy w tej dość swobodnej pozycji, wpatrywał się przez chwilę w Ivana pochłaniającego wafla z tą samą dziwną konfiturą co wcześniej. Zapach świadczył, że jest ona kwaśna dzięki czemu siedzenie tak blisko nie powodowało u niego żadnego dyskomfortu. Zapach cukru naprawdę działał na niego jak płachta na byka.
— Wczesny wiek na rozpoczęcie picia. Przynajmniej według oficjalnej wersji. Każdy doskonale wie, że pierwszy raz próbował choćby i piwa przed dziesiątym rokiem życia — zaśmiał się, kręcąc głową na boki, by pociągnąć kolejny, drobny łyk kawy.
— Tak czy inaczej muszę przyznać, że syrop z czarnego bzu jest niezwykle dobry. Wpiszę go na swoją listę tuz po miętowym — podzielił się w międzyczasie swoimi preferencjami, jednocześnie parskając śmiechem na wzmiankę o portfelu i reszcie. Całe szczęście jak do tej pory miał na tyle szczęścia, by nikt go nie okradł.
— Dobrą stroną chodzenia po klubach na południu jest to, że mało kto próbuje cię tam okraść — w końcu większość miała tyle pieniędzy, że nie potrzebowała podobnych zagrywek w życiu. Nawet jesli spodobałby im się jego telefon czy skórzany portfel, w przeciągu kilku minut mogliby kupić swój własny. Z dostawą.
— Selim. Mam u ciebie dług wdzięczności — choć dostrzegł ten drobny ruch, który wykonał ręką, nie skomentował go w żaden sposób, nawet nie przywiązując do niego uwagi. Zwłaszcza że sam z siebie, nie był przyzwyczajony do podobnych powitań.
— Co sprowadziło cię do Vancouver, Ivan? — zapytał z nutą zainteresowania. Urodził się w Kanadzie czy wyemigrował? W końcu wcześniej wypowiadane słowa, jak i samo imię utwierdzały go w przekonaniu że był rosyjskiego pochodzenia.
No shit, Sherlock.
Przez chwilę siedział, zastanawiając się kiedy ostatnim razem miał okazję porozmawiać z kimś dłużej. W towarzystwie Christiana to on pełnił funkcję tego zagadującego, podczas gdy Skywalker wolał po prostu się przysłuchiwać, od czasu do czasu coś komentując. Jak się można było domyślić, znajomości w klubie z kolei raczej nie polegały w jego przypadku na rozmowie. Uczucie było na tyle niespotykane, że zamyślił się przez chwilę, spuszczając wzrok na kawę.
Niczego w świecie nie cenił sobie bardziej niż niezależności, a że i miał skilla w parzeniu kawy, znał się na tym jak Selim na gwiazdach - pomysł z otworzeniem kafejki zaświtał mu stosunkowo wcześnie, biorąc pod uwagę jego wiek. 5 o'clock stał tu od niedawna, ale okazało się, że pośród wszystkich okolicznych cukierni, lodziarni i piekarni oferujących całą gamę słodyczy, prosta kawa cieszyła się równym powodzeniem. W ofercie mieli jeszcze najlepsze w mieście milkszejki, w końcu Vancouver było miastem pękającym w szwach od studentów i młodszej klienteli.
— Punkty przekładają się na napiwki? — zażartował krótko, oczywiście nie mając najmniejszego zamiaru wyciągać od Selima nadprogramowego grosza. Ivan był bardzo precyzyjny w swoich majątkowych kalkulacjach, ale nie chciwy, wolał spędzić spokojnie przerwę z kimś relatywnie normalnym przy sympatycznej paplaninie o wszystkim i niczym, niż wisieć bogu ducha winnemu facetowi z kacem na portfelu.
Dolał sobie herbaty i procedura z pigwową konfiturą powtórzyła się; Droshenko miał wiele przyzwyczajeń w tym stylu, niektóre mniej, inne znowu bardziej ekscentryczne. Gdy się przyjrzeć dokładniej, zwrócić uwagę na detale - nawet sposób chodzenia miał specyficzny. Niezbyt przystający mężczyźnie, ostrożny, jakby z każdym krokiem wpierw badał grunt pod nogami. Taneczny, sprężysty, z wachlarzem ruchów typowych dla kogoś, kto spędził lata w balecie, bądź jak to było w jego przypadku - na lodowisku.
— Próbowałeś kołowrotka? Jak dla chomika, tylko większy. Mam jeden w domu, a dużą zaletą tego ustrojstwa, mimo, że zajmuje sporo miejsca, jest to, że wszystko jest... blyat, zapomniałem jak to się po angielsku nazywa. Czekaj. — Blondyn zaczesał palcami te pasma włosów, które upierdliwie nie chciały się złapać w kucyka i przez moment z zamkniętymi oczami mamrotał coś pod nosem w swoim ojczystym języku. Wciąż pracował nad swoim angielskim, ale w sytuacjach takich jak ta bywało, że gubił jakieś słowo i potrzebował chwili, by je odnaleźć.
— Ah, da. Obudowane, jest obudowane. Wiesz, możesz kota teoretycznie zamknąć w środku i tak czy inaczej będzie musiał zasuwać, inaczej obróci się razem z kołowrotkiem. Kukushka to lubi, a w każdym razie lubiła, dopóki nie zrobiła się markotna — wspomniał z westchnieniem, na jego twarzy pojawiło się coś na wyraz zamyślenia graniczącego z niepokojem. Był w impasie, bo naprawdę nie miał możliwości od tak po prostu przygarnąć jej towarzysza. Musiałby wziąć wolne na kilka dni, a w obecnej sytuacji, kiedy jeden z i tak niewielu pracowników zrobił go na szaro, byłoby to szczytem skrajnej nieodpowiedzialności.
Dolał mu resztę kawy z makinetki (w końcu i tak nie mógłbym jej sprzedać następnemu klientowi, a szkoda, żeby się zmarnowała), podsunął likier i machnięciem ręki dał mu do zrozumienia, że może zrobić to po swojemu.
— W Rosji to wszystko wygląda trochę inaczej. Kraj jest podzielony. Część jest obrzydliwie pogada, ludzie żyją jak w bajce. Reszta klepie biedę, co zresztą zmusiło mnie do wyjazdu, skoro już zapytałeś. Nie skończyłem żadnych studiów, ale nie wykluczam, że jeszcze na jakieś pójdę. Zawsze marzyłem o tych artystycznych kierunkach, ale do tego musiałbym podciągnąć się w podstawach.
Blondyn był jednym z tych niepoukładanych artystów z szalonymi wizjami, spontanicznych i intuicyjnych. Nie musiał znać techniki, nie musiał wiedzieć o proporcjach. Jego domeną był surrealizm i abstrakcja, aczkolwiek aby podjąć studia potrzebował poznać teorię. Musiał nadrobić braki, poszerzyć horyzonty i poznać więcej, zobaczyć więcej - na co w tej chwili czysto finansowo nie było go stać. Błędne koło.
Zauważył, że Selim zawiesił się na moment ze spuszczoną nad filiżanką głową. Miał śmieszną fryzurę - to znaczy, nie śmieszną, inną. Ivan dopiero od półtora roku mieszkał w Kanadzie, a w Rosji o takie szaleństwa bywało ciężko. Wycieniowane, ze złotawymi pasmami wśród ciemnych, po prostu czarno-czarnych włosów wyglądały z lekka jak zdobienia z obrazów Klimta.
A ja do tej pory myślałem, że moje błękity z farbowania bibułą były awangardowe.
— Moja młodsza siostra Halley miała szczęście urodzić się w Londynie, moi rodzice też emigrowali. Nie chcieli przyjeżdżać do Stanów, wiesz. Stosunki między tymi krajami wciąż są dosyć oziębłe, co niestety w dalszym ciągu rzutuje na ludzi mieszkających w Rosji — sprostował spokojnie, gwoli uściślenia tematu pochodzenia i powodów opuszczenia rodzinnych stron. Naprawdę czuł się lepiej ze świadomością, że jego kosmicznie nazwana siostra ma możliwość dorastania w kraju, w którym ma zapewnioną edukację, a rodzice - którzy swoją drogą podobnie jak Selim piastowali posady nauczycielskie - mieli dostateczne zarobki, by rozpieszczać pociechę bezwstydnie.
— Punkty przekładają się na napiwki? — zażartował krótko, oczywiście nie mając najmniejszego zamiaru wyciągać od Selima nadprogramowego grosza. Ivan był bardzo precyzyjny w swoich majątkowych kalkulacjach, ale nie chciwy, wolał spędzić spokojnie przerwę z kimś relatywnie normalnym przy sympatycznej paplaninie o wszystkim i niczym, niż wisieć bogu ducha winnemu facetowi z kacem na portfelu.
Dolał sobie herbaty i procedura z pigwową konfiturą powtórzyła się; Droshenko miał wiele przyzwyczajeń w tym stylu, niektóre mniej, inne znowu bardziej ekscentryczne. Gdy się przyjrzeć dokładniej, zwrócić uwagę na detale - nawet sposób chodzenia miał specyficzny. Niezbyt przystający mężczyźnie, ostrożny, jakby z każdym krokiem wpierw badał grunt pod nogami. Taneczny, sprężysty, z wachlarzem ruchów typowych dla kogoś, kto spędził lata w balecie, bądź jak to było w jego przypadku - na lodowisku.
— Próbowałeś kołowrotka? Jak dla chomika, tylko większy. Mam jeden w domu, a dużą zaletą tego ustrojstwa, mimo, że zajmuje sporo miejsca, jest to, że wszystko jest... blyat, zapomniałem jak to się po angielsku nazywa. Czekaj. — Blondyn zaczesał palcami te pasma włosów, które upierdliwie nie chciały się złapać w kucyka i przez moment z zamkniętymi oczami mamrotał coś pod nosem w swoim ojczystym języku. Wciąż pracował nad swoim angielskim, ale w sytuacjach takich jak ta bywało, że gubił jakieś słowo i potrzebował chwili, by je odnaleźć.
— Ah, da. Obudowane, jest obudowane. Wiesz, możesz kota teoretycznie zamknąć w środku i tak czy inaczej będzie musiał zasuwać, inaczej obróci się razem z kołowrotkiem. Kukushka to lubi, a w każdym razie lubiła, dopóki nie zrobiła się markotna — wspomniał z westchnieniem, na jego twarzy pojawiło się coś na wyraz zamyślenia graniczącego z niepokojem. Był w impasie, bo naprawdę nie miał możliwości od tak po prostu przygarnąć jej towarzysza. Musiałby wziąć wolne na kilka dni, a w obecnej sytuacji, kiedy jeden z i tak niewielu pracowników zrobił go na szaro, byłoby to szczytem skrajnej nieodpowiedzialności.
Dolał mu resztę kawy z makinetki (w końcu i tak nie mógłbym jej sprzedać następnemu klientowi, a szkoda, żeby się zmarnowała), podsunął likier i machnięciem ręki dał mu do zrozumienia, że może zrobić to po swojemu.
— W Rosji to wszystko wygląda trochę inaczej. Kraj jest podzielony. Część jest obrzydliwie pogada, ludzie żyją jak w bajce. Reszta klepie biedę, co zresztą zmusiło mnie do wyjazdu, skoro już zapytałeś. Nie skończyłem żadnych studiów, ale nie wykluczam, że jeszcze na jakieś pójdę. Zawsze marzyłem o tych artystycznych kierunkach, ale do tego musiałbym podciągnąć się w podstawach.
Blondyn był jednym z tych niepoukładanych artystów z szalonymi wizjami, spontanicznych i intuicyjnych. Nie musiał znać techniki, nie musiał wiedzieć o proporcjach. Jego domeną był surrealizm i abstrakcja, aczkolwiek aby podjąć studia potrzebował poznać teorię. Musiał nadrobić braki, poszerzyć horyzonty i poznać więcej, zobaczyć więcej - na co w tej chwili czysto finansowo nie było go stać. Błędne koło.
Zauważył, że Selim zawiesił się na moment ze spuszczoną nad filiżanką głową. Miał śmieszną fryzurę - to znaczy, nie śmieszną, inną. Ivan dopiero od półtora roku mieszkał w Kanadzie, a w Rosji o takie szaleństwa bywało ciężko. Wycieniowane, ze złotawymi pasmami wśród ciemnych, po prostu czarno-czarnych włosów wyglądały z lekka jak zdobienia z obrazów Klimta.
A ja do tej pory myślałem, że moje błękity z farbowania bibułą były awangardowe.
— Moja młodsza siostra Halley miała szczęście urodzić się w Londynie, moi rodzice też emigrowali. Nie chcieli przyjeżdżać do Stanów, wiesz. Stosunki między tymi krajami wciąż są dosyć oziębłe, co niestety w dalszym ciągu rzutuje na ludzi mieszkających w Rosji — sprostował spokojnie, gwoli uściślenia tematu pochodzenia i powodów opuszczenia rodzinnych stron. Naprawdę czuł się lepiej ze świadomością, że jego kosmicznie nazwana siostra ma możliwość dorastania w kraju, w którym ma zapewnioną edukację, a rodzice - którzy swoją drogą podobnie jak Selim piastowali posady nauczycielskie - mieli dostateczne zarobki, by rozpieszczać pociechę bezwstydnie.
Parsknął cicho na jego słowa.
Choć z pewnością brzmiały jak żart, właściwie nie widział większego powodu, dla którego faktycznie miałby nie zostawić chłopakowi napiwku. Nie cierpiał na brak gotówki, więc za każdym razem, gdy któryś z pracowników jego zdaniem na podobny dodatek sobie zapracował - zostawiał go z czystym sumieniem. Choć selekcję potrafił przeprowadzić aż nazbyt rzetelnie. Nawet jeśli doskonale wiedział, że tak czy inaczej pięćdziesiąt procent z tych, którym coś zostawił, prawdopodobnie poszło potem na zaplecze, by obgadać dodatkową gotówkę ze znajomymi i rzucić krótką opowieścią o tym, że niektórzy nie mają chyba co zrobić z pieniędzmi.
Mimo to zdecydowanie nie miał zamiaru rzucać czegokolwiek teraz, gdy dopiero zaczęli praktycznie rozmawiać, jak i padło odpowiednie pytanie.
Na wspomnienie o kołowrotku przekrzywił nieznacznie głowę w bok zaciekawiony. Nie był pewien czy zamykanie kota w obudowanym kołowrotku byłoby najlepszym pomysłem, zwłaszcza że prawdopodobnie po prostu, by legł i poszedł spać. Pomysł został jednak gdzieś w jego głowie i postanowił sprawdzić po powrocie do domu jego cenę, jak i dostępność w okolicy.
— Na razie Fat ma nieco więcej ruchu dzięki Szopowi. W przeciwieństwie do niego, Szop ma istne ADHD. Nie zliczę nawet ile razy w miesiącu muszę wymieniać narzuty i poduszki — przyglądał się Ivanowi dłuższą chwilę, gdy ten przybrał minę świadczącą o markotnym zamyśleniu na temat swojego kota. W pewien sposób potrafił zrozumieć podobne zmartwienie. Z drugiej strony mimo przywiązania do swoich zwierząt, problemy z nimi raczej nie spędzały mu snu z powiek.
— Zaproponowałbym ci przyprowadzenie kota do pracy, w końcu ostatnimi czasy cat cafe nabierają na popularności. Niemniej kontrole sanepidu są ostatnimi czasy dość cięte — mruknął bardziej do siebie niż do Ivana, upijając kolejny łyk kawy, tym razem w milczeniu. Przyjął dolewkę z chęcią, kiwając jedynie głowa w podziękowaniu, patrząc z zaciekawieniem jak ten podsuwa mu likier. Prawdopodobnie po raz pierwszy miał okazję znaleźć się w podobnej sytuacji, co było całkiem ciekawym, jak i na swój sposób zabawnym doświadczeniem. Obrócił butelkę z likierem w dłoni, przyglądając mu się nieco uważnie, nim w końcu przechylił, wlewając go do filiżanki. Starał się w miarę wyczuć jaka ilość jest wystarczająca, tak by ani nie zgrywać nadmiernie 'skromnego', jak i nie przesadzić z ilością. Przesunął likier z powrotem w jego stronę, przysłuchując się pokrótce opisowi Rosji.
— Podejrzewam, że podobna zasada tyczy się większości krajów. Wszędzie są części bogate i te, które walczą o każdy dzień. Chociaż faktycznie w Kanadzie rozrzut nie jest aż tak duży — zamieszał swoją kawę, próbując wyobrazić sobie podobne porównanie. Nie był rzecz jasna pewien, w końcu nigdy nie odwiedził Rosji. Nawet jeśli słyszałby opowieści na ten temat, ciężko było mu coś sobie wyobrazić jeśli tego nie widział.
Pewnie właśnie dlatego nigdy nie znalazło sobie u niego poparcia chrześcijaństwo, jak i inne przeróżne odłamy religijne, opierające się na ślepej wierze i podążaniu za czymś, czego istnienia nikt nie jest w stanie potwierdzić. Podobny sceptyzm, z jakim podchodził do różnych informacji potrafił zarówno uchronić go przed nadmiernymi nerwami, jak i zapewnić ich drugiej osobie, którą irytował swoim byciem.
Na wieści o jego siostrze, ponownie podniósł na niego wzrok. Historia nie brzmiała na nazbyt pozytywną, biorąc pod uwagę fakt, że dziewczyna wydawała się być w podobnym wypadku zwyczajnie faworyzowana. Ciężko było mu jednak określić czy faktycznie tak było po tych kilku niesamowicie podstawowych informacjach.
— Potrafię zrozumieć Stany, choć Kanada z reguły jawi się jako kraj całkowicie neutralny. Z drugiej strony przynajmniej jesteś w stanie żyć całkowicie samodzielnie, bez dyszących ci w kark rodziców, którym niekoniecznie muszą podobać się wszystkie podejmowane przez ciebie decyzje. Ich ingerencja potrafi być zarówno zbawienna, jak i zwyczajnie drażniąca. Zbyt mocno drażniąca — wyraził swoją opinię na dany temat, obracając chwilowo głowę w bok, by przez kilka sekund zawiesić wzrok na widoku za oknem. Kac minął praktycznie całkowicie, co zaskakiwało go w równym stopniu, jak fakt, że właśnie siedział z młodym baristą-właścicielem, niespecjalnie dbając o odgórnie przyjęte konwenanse.
Przyjemna odmiana.
Choć z pewnością brzmiały jak żart, właściwie nie widział większego powodu, dla którego faktycznie miałby nie zostawić chłopakowi napiwku. Nie cierpiał na brak gotówki, więc za każdym razem, gdy któryś z pracowników jego zdaniem na podobny dodatek sobie zapracował - zostawiał go z czystym sumieniem. Choć selekcję potrafił przeprowadzić aż nazbyt rzetelnie. Nawet jeśli doskonale wiedział, że tak czy inaczej pięćdziesiąt procent z tych, którym coś zostawił, prawdopodobnie poszło potem na zaplecze, by obgadać dodatkową gotówkę ze znajomymi i rzucić krótką opowieścią o tym, że niektórzy nie mają chyba co zrobić z pieniędzmi.
Mimo to zdecydowanie nie miał zamiaru rzucać czegokolwiek teraz, gdy dopiero zaczęli praktycznie rozmawiać, jak i padło odpowiednie pytanie.
Na wspomnienie o kołowrotku przekrzywił nieznacznie głowę w bok zaciekawiony. Nie był pewien czy zamykanie kota w obudowanym kołowrotku byłoby najlepszym pomysłem, zwłaszcza że prawdopodobnie po prostu, by legł i poszedł spać. Pomysł został jednak gdzieś w jego głowie i postanowił sprawdzić po powrocie do domu jego cenę, jak i dostępność w okolicy.
— Na razie Fat ma nieco więcej ruchu dzięki Szopowi. W przeciwieństwie do niego, Szop ma istne ADHD. Nie zliczę nawet ile razy w miesiącu muszę wymieniać narzuty i poduszki — przyglądał się Ivanowi dłuższą chwilę, gdy ten przybrał minę świadczącą o markotnym zamyśleniu na temat swojego kota. W pewien sposób potrafił zrozumieć podobne zmartwienie. Z drugiej strony mimo przywiązania do swoich zwierząt, problemy z nimi raczej nie spędzały mu snu z powiek.
— Zaproponowałbym ci przyprowadzenie kota do pracy, w końcu ostatnimi czasy cat cafe nabierają na popularności. Niemniej kontrole sanepidu są ostatnimi czasy dość cięte — mruknął bardziej do siebie niż do Ivana, upijając kolejny łyk kawy, tym razem w milczeniu. Przyjął dolewkę z chęcią, kiwając jedynie głowa w podziękowaniu, patrząc z zaciekawieniem jak ten podsuwa mu likier. Prawdopodobnie po raz pierwszy miał okazję znaleźć się w podobnej sytuacji, co było całkiem ciekawym, jak i na swój sposób zabawnym doświadczeniem. Obrócił butelkę z likierem w dłoni, przyglądając mu się nieco uważnie, nim w końcu przechylił, wlewając go do filiżanki. Starał się w miarę wyczuć jaka ilość jest wystarczająca, tak by ani nie zgrywać nadmiernie 'skromnego', jak i nie przesadzić z ilością. Przesunął likier z powrotem w jego stronę, przysłuchując się pokrótce opisowi Rosji.
— Podejrzewam, że podobna zasada tyczy się większości krajów. Wszędzie są części bogate i te, które walczą o każdy dzień. Chociaż faktycznie w Kanadzie rozrzut nie jest aż tak duży — zamieszał swoją kawę, próbując wyobrazić sobie podobne porównanie. Nie był rzecz jasna pewien, w końcu nigdy nie odwiedził Rosji. Nawet jeśli słyszałby opowieści na ten temat, ciężko było mu coś sobie wyobrazić jeśli tego nie widział.
Pewnie właśnie dlatego nigdy nie znalazło sobie u niego poparcia chrześcijaństwo, jak i inne przeróżne odłamy religijne, opierające się na ślepej wierze i podążaniu za czymś, czego istnienia nikt nie jest w stanie potwierdzić. Podobny sceptyzm, z jakim podchodził do różnych informacji potrafił zarówno uchronić go przed nadmiernymi nerwami, jak i zapewnić ich drugiej osobie, którą irytował swoim byciem.
Na wieści o jego siostrze, ponownie podniósł na niego wzrok. Historia nie brzmiała na nazbyt pozytywną, biorąc pod uwagę fakt, że dziewczyna wydawała się być w podobnym wypadku zwyczajnie faworyzowana. Ciężko było mu jednak określić czy faktycznie tak było po tych kilku niesamowicie podstawowych informacjach.
— Potrafię zrozumieć Stany, choć Kanada z reguły jawi się jako kraj całkowicie neutralny. Z drugiej strony przynajmniej jesteś w stanie żyć całkowicie samodzielnie, bez dyszących ci w kark rodziców, którym niekoniecznie muszą podobać się wszystkie podejmowane przez ciebie decyzje. Ich ingerencja potrafi być zarówno zbawienna, jak i zwyczajnie drażniąca. Zbyt mocno drażniąca — wyraził swoją opinię na dany temat, obracając chwilowo głowę w bok, by przez kilka sekund zawiesić wzrok na widoku za oknem. Kac minął praktycznie całkowicie, co zaskakiwało go w równym stopniu, jak fakt, że właśnie siedział z młodym baristą-właścicielem, niespecjalnie dbając o odgórnie przyjęte konwenanse.
Przyjemna odmiana.
Zakołysał resztkami herbaty w filiżance i uśmiechnął się w zamyśleniu; jemu z początku idea kołowrotka również wydała się bzdurna, ale sceptycyzm ustąpił z czasem, gdy Kukushka polubiła zalegające w przedpokoju koromysło i sama zaczęła pchać się do środka. Jeżeli kot Selima naprawdę był tak tłusty jak go jego właściciel przedstawiał - wynalazek mógł przynieść wymierne efekty.
Przerwa uciekała w zastraszającym tempie, w przeciwieństwie do tych uparcie rozwlekłych godzin pracy, ale to chyba normalna sprawa. Chętnie spędziłby kolejny kwadrans w towarzystwie mężczyzny, ale musiał otworzyć kafejkę za niecałe pięć minut.
— Myślę, że... czekaj. Ale poważnie szopa? Czy to jest w ogóle legalne? — Ivan zmrużył oczy, markując podejrzliwość. Nie był pewien, czy Stalwaker mówi poważnie, czy to jakiś kryptonim dla innego futerkowca. Nie, żeby miał coś przeciwko, w końcu szopy to chyba urocze stworzenia? Z jego punktu widzenia przynajmniej, sam nie miał tak niszczycielskiej siły w mieszkaniu i nie miał zielonego pojęcia o specyfice ich hodowli.
Był zaznajomiony z kotami, odkąd pamiętał w domu zawsze jakiś był. A to stary pers ciotuni Swietlanki, podły jak skurwysyn i nietykalski, czy dachowiec, który przybłąkał się pewnej zimy gdy wracał ze szkoły podstawowej. Potem Wanieczka, którego rozjechał samochód, bo był zbyt leniwy bądź głupi (a może jedno i drugie...), żeby ruszyć tłusty tyłek z rozgrzanego asfaltu przed blokiem. A teraz Kukushka, syjam-zazdrośnik, bestia terytorialna jak cholera, ale mruczydełko do serca przyłóż.
Słysząc sugestię o przyprowadzeniu kociaka do pracy pokręcił głową bez przekonania i załoył niesforne pasmo jasnych włosów za ucho. Może to już czas na fryzjera?
— Nawet nie o sanepid chodzi, bardziej to ja klientom nie ufam. Jeden pogłaszcze, drugi kopnie. A ja rozpędzam się od zera do setki w mniej niż mrugnięcie okiem.
Każdy kto znał Ivana choć trochę miał pojęcie o jego problemach z radzeniem sobie z gniewem. Albo raczej, z kompletnym brakiem skilla w tym zakresie, stracił nawet cierpliwość do swojego terapeuty i przestał przychodzić na spotkania. Nawet, jeśli opłacił je na rok z góry. Zazwyczaj kończyło się na mniej lub bardziej kąśliwych uwagach, podniesionym głosie i ostentacyjnym ignorowaniu, bywało, że wychodził trzaskając drzwiami i wracał po kwadransie bardziej przybity niż zagniewany. Ale w co poważniejszych sytuacjach był jak kieszonkowy armagedon. Mimo nie do końca imponującej postury potrafił być cholernie głośny, a żeby było zabawniej, w porywie wściekłości mieszał język ojczysty z angielskim, co dawało nikłe możliwości zrozumienia o co blondyn tak naprawdę się wścieka. Po takim wybuchu na następny dzień w domu pojawiała się nowa zastawa.
Nie patrzył mu na ręce, gdy mężczyzna dowolnie dysponował likierem. To by było niezręczne, zresztą Ivan nie był skąpiradłem. Zdarzało mu się dokładać do interesu, ale ostatnio coraz rzadziej, gdy wgryzł się w ten biznes i zaczął pojmować jak to wszystko działa i z czym to się je.
Znów wrócili do tematu kto, skąd i dlaczego, więc Ivan poruszył się niespokojnie na krześle.
— W Rosji są tylko skrajności, nie ma klasy pośredniej. Jesteś albo obrzydliwie bogaty, albo nieprawdopodobnie biedny. Oczywiście wychowywałem się w klimacie z tej drugiej kategorii, ale przynajmniej mam świetnych rodziców, jakby nie patrzeć. W sumie zawsze znalazło się coś, co można było sprzedać... tak zarobiłem na pierwsze łyżwy, jeśli wiesz co mam na myśli — błysnął asymetrycznym, bardzo niejednoznacznym uśmiechem; do pewnego roku życia był całkiem niezłym kieszonkowcem, nie pamiętał już nawet ile razy dostał od matki lanie za przynoszenie do domu cudzych portfeli, biżuterii i innych bezużytecznych, acz drogich bibelotów. Oczywiście skończył z tym, gdy wgryzł się w łyżwiarstwo figurowe, które prędko stało się jego pasją i trzymało go z daleka od ulicy i jej zakusów. Był wdzięczny, że udało mu się znaleźć coś, dzięki czemu jakoś się ostał i zmądrzał przynajmniej odrobinę. Póki co był wdzięczny, że jego siostra miała dostęp do edukacji, zapewnione zajęcia pozaszkolne na wysokim poziomie i wszystko inne, czego dziewczynka w jej wieku mogłaby sobie zażyczyć. Rodzice też odetchnęli z ulgą, gdy w perspektywach pojawiła się stabilna posada i mały, ale przyjemny dom na obrzeżach miasta. To był ten rodzaj szczęścia z drugiej ręki - Doroshenko nic z tego nie miał, ale i tak był w jakiś sposób zadowolony.
— Wydajesz się niegłupim facetem. Nie znam cię, Selim, ale lubisz dobrą kawę i masz kota. Powiedz mi... — zassał się na łyżeczce, na której czubku zaschła mu kwaśna konfitura. — Masz jakąś pasję?
Przerwa uciekała w zastraszającym tempie, w przeciwieństwie do tych uparcie rozwlekłych godzin pracy, ale to chyba normalna sprawa. Chętnie spędziłby kolejny kwadrans w towarzystwie mężczyzny, ale musiał otworzyć kafejkę za niecałe pięć minut.
— Myślę, że... czekaj. Ale poważnie szopa? Czy to jest w ogóle legalne? — Ivan zmrużył oczy, markując podejrzliwość. Nie był pewien, czy Stalwaker mówi poważnie, czy to jakiś kryptonim dla innego futerkowca. Nie, żeby miał coś przeciwko, w końcu szopy to chyba urocze stworzenia? Z jego punktu widzenia przynajmniej, sam nie miał tak niszczycielskiej siły w mieszkaniu i nie miał zielonego pojęcia o specyfice ich hodowli.
Był zaznajomiony z kotami, odkąd pamiętał w domu zawsze jakiś był. A to stary pers ciotuni Swietlanki, podły jak skurwysyn i nietykalski, czy dachowiec, który przybłąkał się pewnej zimy gdy wracał ze szkoły podstawowej. Potem Wanieczka, którego rozjechał samochód, bo był zbyt leniwy bądź głupi (a może jedno i drugie...), żeby ruszyć tłusty tyłek z rozgrzanego asfaltu przed blokiem. A teraz Kukushka, syjam-zazdrośnik, bestia terytorialna jak cholera, ale mruczydełko do serca przyłóż.
Słysząc sugestię o przyprowadzeniu kociaka do pracy pokręcił głową bez przekonania i załoył niesforne pasmo jasnych włosów za ucho. Może to już czas na fryzjera?
— Nawet nie o sanepid chodzi, bardziej to ja klientom nie ufam. Jeden pogłaszcze, drugi kopnie. A ja rozpędzam się od zera do setki w mniej niż mrugnięcie okiem.
Każdy kto znał Ivana choć trochę miał pojęcie o jego problemach z radzeniem sobie z gniewem. Albo raczej, z kompletnym brakiem skilla w tym zakresie, stracił nawet cierpliwość do swojego terapeuty i przestał przychodzić na spotkania. Nawet, jeśli opłacił je na rok z góry. Zazwyczaj kończyło się na mniej lub bardziej kąśliwych uwagach, podniesionym głosie i ostentacyjnym ignorowaniu, bywało, że wychodził trzaskając drzwiami i wracał po kwadransie bardziej przybity niż zagniewany. Ale w co poważniejszych sytuacjach był jak kieszonkowy armagedon. Mimo nie do końca imponującej postury potrafił być cholernie głośny, a żeby było zabawniej, w porywie wściekłości mieszał język ojczysty z angielskim, co dawało nikłe możliwości zrozumienia o co blondyn tak naprawdę się wścieka. Po takim wybuchu na następny dzień w domu pojawiała się nowa zastawa.
Nie patrzył mu na ręce, gdy mężczyzna dowolnie dysponował likierem. To by było niezręczne, zresztą Ivan nie był skąpiradłem. Zdarzało mu się dokładać do interesu, ale ostatnio coraz rzadziej, gdy wgryzł się w ten biznes i zaczął pojmować jak to wszystko działa i z czym to się je.
Znów wrócili do tematu kto, skąd i dlaczego, więc Ivan poruszył się niespokojnie na krześle.
— W Rosji są tylko skrajności, nie ma klasy pośredniej. Jesteś albo obrzydliwie bogaty, albo nieprawdopodobnie biedny. Oczywiście wychowywałem się w klimacie z tej drugiej kategorii, ale przynajmniej mam świetnych rodziców, jakby nie patrzeć. W sumie zawsze znalazło się coś, co można było sprzedać... tak zarobiłem na pierwsze łyżwy, jeśli wiesz co mam na myśli — błysnął asymetrycznym, bardzo niejednoznacznym uśmiechem; do pewnego roku życia był całkiem niezłym kieszonkowcem, nie pamiętał już nawet ile razy dostał od matki lanie za przynoszenie do domu cudzych portfeli, biżuterii i innych bezużytecznych, acz drogich bibelotów. Oczywiście skończył z tym, gdy wgryzł się w łyżwiarstwo figurowe, które prędko stało się jego pasją i trzymało go z daleka od ulicy i jej zakusów. Był wdzięczny, że udało mu się znaleźć coś, dzięki czemu jakoś się ostał i zmądrzał przynajmniej odrobinę. Póki co był wdzięczny, że jego siostra miała dostęp do edukacji, zapewnione zajęcia pozaszkolne na wysokim poziomie i wszystko inne, czego dziewczynka w jej wieku mogłaby sobie zażyczyć. Rodzice też odetchnęli z ulgą, gdy w perspektywach pojawiła się stabilna posada i mały, ale przyjemny dom na obrzeżach miasta. To był ten rodzaj szczęścia z drugiej ręki - Doroshenko nic z tego nie miał, ale i tak był w jakiś sposób zadowolony.
— Wydajesz się niegłupim facetem. Nie znam cię, Selim, ale lubisz dobrą kawę i masz kota. Powiedz mi... — zassał się na łyżeczce, na której czubku zaschła mu kwaśna konfitura. — Masz jakąś pasję?
Spróbować zawsze było warto, nawet jeśli nie było się do końca przekonanym co do skuteczności działania różnych tworów. A przynajmniej tak często mawiał swoim uczniom, mimo że sam brał się w rzeczywistości tylko za to co miało dla niego sens... i nie wymagało nazbyt dużo wysiłku. Podobne dość lekceważące podejście potrafiło nie jedną osobę wytrącić z równowagi, na co skrzętnie pracował latami. Choć rzecz jasna, gdy w grę wchodziło nie tyle jego własne dobro, co dobro kota - był w stanie zaryzykować. Najwyżej rzuci zabawkę w kąt i tyle z tego będzie.
Słysząc pytanie, zawahał się przez chwilę, rozważając coś pokrótce w myślach. Niejednokrotnie, gdy wspominał o swoich zwierzakach, łączyło się to z piskiem niedowierzania, często łączącym z prostym "chcę cię odwiedzić i go poznać!". Ivan nie wydawał mu się tym typem człowieka. I póki co, nie potrafił sobie wyobrazić go piszczącego.
— Szop to jego imię. Jest czerwoną pandą — pogrzebał przez chwilę w kieszeni, by w końcu wyciągnąć telefon odkładając go na blat pomiędzy nimi. Odblokował ekran krótkim przyciskiem, zwracając w stronę Ivana. Zdjęcie śpiącej czerwonej pandy na tłustym, rudym kocie, było jednym z tych do których miał swego rodzaju słabość. Dlatego też zdecydował się ustawić je na tapetę, nawet jeśli większość pewnie spodziewałaby się po nim:
a) zdjęcia kosmosu;
b) jakiejś gwiazdy porno.
Szopy-szopy, z tego co słyszał były stworzeniami niesamowicie wrednymi, trudnymi do ułożenia i gryzącymi niezwykle boleśnie. Wolał więc darować sobie podobne przygody, mimo że i jego Szop miewał różne momenty, gdy zapominał się podczas zabawy. Lekkie pacnięcie w łeb zwykło jednak naprawiać wszelkie popełnione błędy.
— Nie dziwi mnie to. Gdyby ktoś próbował ruszyć którekolwiek z moich zwierząt, wykastrowałbym go w przeciągu minuty — mimo wypowiadanych słów, ani w jego głosie, ani na twarzy nie dało się dopatrzeć śladów przejęcia, gdy uniósł filiżankę do ust, upijając kilka większych łyków kawy. Zerknął na zegarek, sprawdzając tym samym godzinę, by zaraz powrócić wzrokiem do blondyna.
— Nie jestem pewien. Może spróbuj zabrać go do jakichś znajomych z kotem? Ewentualnie istnieją te całe przedszkola dla zwierząt, gdzie mogą się integrować z innymi pupilami, ale nie jestem pewien jak to działa. Mój Fat mógłby okazać się zbyt leniwy na jakąkolwiek pomoc, poza tym dosłownie wlanie i wylanie go z transportera to nie lada wyczyn — parsknął śmiechem na samo wspomnienie protestującego rudzielca, który ledwo wypychał się swoimi tłustymi serdelkowatymi łapami, by nie wejść do środka. Rzecz jasna było to zabawne po całej akcji. Ostatnim razem, gdy próbował go zabrać na kontrolę weterynaryjną, spędził godzinę wabiąc go na wszelkie sposoby. A wierzcie lub nie, że był to jedyny moment gdy Fat odmawiał wejścia do środka, mimo że znajdował się tam smakołyk.
Wsłuchiwał się w przekazywane informacje o Rosji, kiwając od czasu do czasu głową, by zarówno pokazać że go słucha, jak i to że rozumie. Zainteresowanie zwiększyło się nie przy wspomnieniu o nielegalnym zarobku - w końcu błędy młodości popełniał praktycznie każdy, nie zamierzał go więc oceniać na ich podstawie, rozumiejąc że miał ku temu własne powody - ale łyżwiarstwie.
— Łyżwiarstwo. Nadal je trenujesz? — zapytał opierając twarz na dłoni. Od czasu do czasu postukiwał palcem o policzek, zwłaszcza gdy padło dość specyficzne pytanie. Zaśmiał się krótko na niesamowicie zabawną jego zdaniem dedukcję, wedle której ludzie lubiący kawę i koty zyskiwali punkty do inteligencji. Zaraz odchylił się na krześle, wskazując palcem na sufit, gdy kącik jego ust powędrował ku górze w zawadiackim uśmiechu.
— Gwiazdy — powiedział krótko, opuszczając dłoń na blat — Od dzieciństwa ciągnęło mnie do nieboskłonu, prawdopodobnie za sprawą ojca, który zamiast czytać mi bajki na dobranoc, wolał uczyć mnie nazw gwiazdozbiorów. Do tego stopnia, bym wydał majątek na dorwanie domu ze szklanym sufitem, który umożliwi mi wpatrywanie się w nie po nocach. Czy to z pomocą teleskopów czy gołym okiem. Muszę jednak przyznać, że wiele z gwiazd ma legendy dużo ciekawsze niż te, które krążą wśród dzieci, o wiedźmach i innych. Z początku miałem dość proste marzenie wielu dzieciaków, by zostać astronautą.
Gdyby wszystko poszło po jego myśli prawdopodobnie nie siedziałby w tym miejscu. Robiłby teraz wszystko co mógł, pracując dla NASA na jednej ze stacji kosmicznych. Może pobierał próbki z księżyca. Uśmiech stopniowo zniknął z jego twarzy wraz z kolejnymi napływającymi myślami.
— Tak czy inaczej, obecnie robię wszystko, by zarazić swoich uczniów własną pasją, choć program szkolny nie zawsze umożliwia wszystko w takim zakresie jakbym chciał. Ale... ci którzy są zainteresowani, przyjdą porozmawiać tak czy inaczej — stwierdził dopijając kawę do końca i odstawił pustą już filiżankę na blat. Schował swój telefon do kieszeni. Domyślał się, że minęło już na tyle dużo czasu, by przyszedł na niego niedługo czas. Zwłaszcza, że dzięki towarzystwu Ivana zdążył już pozbyć się zarówno swojego kaca, jak i kiepskiego humoru.
— Poza tym dużo rysuję. Czego też zresztą nauczam. Od roku robię za nauczyciela w Riverdale — podzielił się nieco bardziej rzeczową informacją, dochodząc do wniosku, że jest mu to na swój sposób winien. W końcu Selim wiedział gdzie pracuje Ivan. I choć sam nieczęsto dzielił się szczegółami na temat własnego zawodu z innymi, tym razem postanowił zrobić wyjątek.
Słysząc pytanie, zawahał się przez chwilę, rozważając coś pokrótce w myślach. Niejednokrotnie, gdy wspominał o swoich zwierzakach, łączyło się to z piskiem niedowierzania, często łączącym z prostym "chcę cię odwiedzić i go poznać!". Ivan nie wydawał mu się tym typem człowieka. I póki co, nie potrafił sobie wyobrazić go piszczącego.
— Szop to jego imię. Jest czerwoną pandą — pogrzebał przez chwilę w kieszeni, by w końcu wyciągnąć telefon odkładając go na blat pomiędzy nimi. Odblokował ekran krótkim przyciskiem, zwracając w stronę Ivana. Zdjęcie śpiącej czerwonej pandy na tłustym, rudym kocie, było jednym z tych do których miał swego rodzaju słabość. Dlatego też zdecydował się ustawić je na tapetę, nawet jeśli większość pewnie spodziewałaby się po nim:
a) zdjęcia kosmosu;
b) jakiejś gwiazdy porno.
Szopy-szopy, z tego co słyszał były stworzeniami niesamowicie wrednymi, trudnymi do ułożenia i gryzącymi niezwykle boleśnie. Wolał więc darować sobie podobne przygody, mimo że i jego Szop miewał różne momenty, gdy zapominał się podczas zabawy. Lekkie pacnięcie w łeb zwykło jednak naprawiać wszelkie popełnione błędy.
— Nie dziwi mnie to. Gdyby ktoś próbował ruszyć którekolwiek z moich zwierząt, wykastrowałbym go w przeciągu minuty — mimo wypowiadanych słów, ani w jego głosie, ani na twarzy nie dało się dopatrzeć śladów przejęcia, gdy uniósł filiżankę do ust, upijając kilka większych łyków kawy. Zerknął na zegarek, sprawdzając tym samym godzinę, by zaraz powrócić wzrokiem do blondyna.
— Nie jestem pewien. Może spróbuj zabrać go do jakichś znajomych z kotem? Ewentualnie istnieją te całe przedszkola dla zwierząt, gdzie mogą się integrować z innymi pupilami, ale nie jestem pewien jak to działa. Mój Fat mógłby okazać się zbyt leniwy na jakąkolwiek pomoc, poza tym dosłownie wlanie i wylanie go z transportera to nie lada wyczyn — parsknął śmiechem na samo wspomnienie protestującego rudzielca, który ledwo wypychał się swoimi tłustymi serdelkowatymi łapami, by nie wejść do środka. Rzecz jasna było to zabawne po całej akcji. Ostatnim razem, gdy próbował go zabrać na kontrolę weterynaryjną, spędził godzinę wabiąc go na wszelkie sposoby. A wierzcie lub nie, że był to jedyny moment gdy Fat odmawiał wejścia do środka, mimo że znajdował się tam smakołyk.
Wsłuchiwał się w przekazywane informacje o Rosji, kiwając od czasu do czasu głową, by zarówno pokazać że go słucha, jak i to że rozumie. Zainteresowanie zwiększyło się nie przy wspomnieniu o nielegalnym zarobku - w końcu błędy młodości popełniał praktycznie każdy, nie zamierzał go więc oceniać na ich podstawie, rozumiejąc że miał ku temu własne powody - ale łyżwiarstwie.
— Łyżwiarstwo. Nadal je trenujesz? — zapytał opierając twarz na dłoni. Od czasu do czasu postukiwał palcem o policzek, zwłaszcza gdy padło dość specyficzne pytanie. Zaśmiał się krótko na niesamowicie zabawną jego zdaniem dedukcję, wedle której ludzie lubiący kawę i koty zyskiwali punkty do inteligencji. Zaraz odchylił się na krześle, wskazując palcem na sufit, gdy kącik jego ust powędrował ku górze w zawadiackim uśmiechu.
— Gwiazdy — powiedział krótko, opuszczając dłoń na blat — Od dzieciństwa ciągnęło mnie do nieboskłonu, prawdopodobnie za sprawą ojca, który zamiast czytać mi bajki na dobranoc, wolał uczyć mnie nazw gwiazdozbiorów. Do tego stopnia, bym wydał majątek na dorwanie domu ze szklanym sufitem, który umożliwi mi wpatrywanie się w nie po nocach. Czy to z pomocą teleskopów czy gołym okiem. Muszę jednak przyznać, że wiele z gwiazd ma legendy dużo ciekawsze niż te, które krążą wśród dzieci, o wiedźmach i innych. Z początku miałem dość proste marzenie wielu dzieciaków, by zostać astronautą.
Gdyby wszystko poszło po jego myśli prawdopodobnie nie siedziałby w tym miejscu. Robiłby teraz wszystko co mógł, pracując dla NASA na jednej ze stacji kosmicznych. Może pobierał próbki z księżyca. Uśmiech stopniowo zniknął z jego twarzy wraz z kolejnymi napływającymi myślami.
— Tak czy inaczej, obecnie robię wszystko, by zarazić swoich uczniów własną pasją, choć program szkolny nie zawsze umożliwia wszystko w takim zakresie jakbym chciał. Ale... ci którzy są zainteresowani, przyjdą porozmawiać tak czy inaczej — stwierdził dopijając kawę do końca i odstawił pustą już filiżankę na blat. Schował swój telefon do kieszeni. Domyślał się, że minęło już na tyle dużo czasu, by przyszedł na niego niedługo czas. Zwłaszcza, że dzięki towarzystwu Ivana zdążył już pozbyć się zarówno swojego kaca, jak i kiepskiego humoru.
— Poza tym dużo rysuję. Czego też zresztą nauczam. Od roku robię za nauczyciela w Riverdale — podzielił się nieco bardziej rzeczową informacją, dochodząc do wniosku, że jest mu to na swój sposób winien. W końcu Selim wiedział gdzie pracuje Ivan. I choć sam nieczęsto dzielił się szczegółami na temat własnego zawodu z innymi, tym razem postanowił zrobić wyjątek.
Ivan na moment odkleił wzrok od resztek herbaty i z totalnym nieporozumieniem na twarzy spojrzał na mężczyznę przed sobą. Do tej pory był święcie przekonany, że Szop to aktualnie szop. Czerwona panda. O ile do tej pory zastanawiał się czy hodowanie takiego szopa jest legalne, tak z czerwoną pandą miał już większe wątpliwości. Tak czy inaczej - cool.
— Okay, zaskoczyłeś mnie. Czerwona panda brzmi egzotycznie... jak to w ogóle wygląda w praktyce? W sensie, jak takie zwierzę czuje się w domu? Nigdy nie widziałem czerwonej pandy na żywo — przyznał z uśmiechem, zielone oczy blondyna błysnęły ciekawością. Naturalnie, że był zainteresowany tematem, byłoby paskudnym kłamstwem gdyby powiedział, że nic go to nie obchodzi. Ale nie miał też nastu lat, żeby piszczeć jak nienaoliwione klocki hamulcowe.
Posłał zaciekawione spojrzenie w kierunku telefonu, i gdy Selim podsunął go w jego stronę, Doroshenko uniósł się nad kontuarem i wychylił do przodu, sięgając po komórkę by lepiej przyjrzeć się zdjęciu. Chmurna zazwyczaj twarz mężczyzny rozpogodziła się w jednej chwili, a nawet - o boru zielony i szumiący - uśmiechnął się ciepło, chwilę wisząc nad wyświetlaczem. Zarówno kot jak i panda kupiły go w stu procentach.
— Najbardziej wymyślne zwierzę jakie posiadałem, to jeż pigmejski. Nazywał się Frodo i pewnego dnia uznał, że zeżarcie kabla za telewizorem to genialny pomysł.
Niestety, nie było go wtedy w domu, siostrzyczka zostawiła otwartą klatkę i głupiutkie stworzenie zakończyło swój krótki żywot. W sensie, jeż. Nie siostra.
Słysząc sugestię o zabraniu Kukushki w towarzystwo, z umiarkowanym przekonaniem ni to pokręcił, ni pokiwał głową. Zarówno Selim jak i Ivan mieli pewne trudności w ogarnianiu swoich podopiecznych; Fat gardził ruchem i odmawiał współpracy gdy w grę wchodziło upchnięcie opazurzonych paru kilo w transporterku, natomiast Kukushka wdrapywała się na kotarę w salonie na widok wiklinowego kosza podróżnego i prychała za każdym razem, gdy Doroshenko wyciągał do niej ręce. Każdorazowo wizyta u weterynarza kończyła się interwencją recepcjonistki w lecznicy dla zwierząt, bo nafuczony sierściuch gryzł dotkliwie i odkażenie ran bojowych było racjonalnym posunięciem.
Roześmiał się ochryple i ponieważ herbata już mu się skończyła, zaczął bezmyślnie wyjadać konfiturę z kokilki. Szybko tego pożałował, pigwa była tak kwaśna, że mimowolnie zmarszczył nos i aż nim zatrząsło.
— Nie mam tu zbyt wielu znajomych, głównie trzymam z ludźmi z lodowiska, ale oni nie mają kotów. No i trochę dziwnie to brzmi. Wiesz, coś w stylu "hej, mogę wpaść do ciebie z kotem"? Poza tym... — zawiesił głos na moment i żuł chwilę swój język, nim w końcu coś z siebie wypluł. — Nie wszyscy lubią koty. Mój były cały czas narzekał, że Kukushka bez przerwy za nim chodzi i patrzy na niego tak, jakby chciała odgryźć mu to i owo. Yup. Ten futrzak wyczuje frajera na kilometr, więc względem oceny nowych ludzi zwykle bazuję na jej zachowaniu.
Selim kurtuazyjnie przemilczał kwestie jego młodzieńczych wyskoków, zwłaszcza, że Ivan nie do końca przemyślał o czym mówi i to info chlapnął mu zupełnym przypadkiem. Rzadko kiedy potrafił ugryźć się w język, jego impulsywność nie raz przysporzyła mu problemów.
— Jak najbardziej. W tym roku po raz pierwszy będę brał udział w zawodach stanowych w Kalifornii, więc staram się poświęcać więcej czasu na ćwiczenia. Jeździłeś kiedyś? — zapytał ciekawie, mając jednak szczerą nadzieję, że nie. W końcu byłoby zabawnie zobaczyć, jak Selim obija sobie tyłek. Zaraz, w sumie, to czemu w ogóle przyszło mu to do głowy?
Spasiba, Ivan. Nie odpływaj, nie znasz faceta. Od kiedy właściwie wykazujesz chęci spędzenia z kimś wolnego czasu?
Tak po prawdzie to marudny właściciel Fajwokloka nie bywał w towarzystwie odkąd zerwał z Jamesem pół roku temu. Od tego czasu zrobił się bardziej cierpki w obejściu i sceptyczny wobec nowych znajomości niż kiedykolwiek. Chyba nadal miał żal.
Wrócił do rzeczywistości w odpowiednim czasie, gdy brunet zaczął opowiadać o studiowaniu map nieba i wspólnej nauce nazw konstelacji. Wymruczał tylko ciche "oh", gdy połączył ten fakt z gwiazdkami przywieszonymi do kilku rzemyków na jego nadgarstku. To miało sens, na dodatek sama osoba Selima wydawała się być dosyć kosmiczna.
— Nie znam opowieści o gwiazdach, ojciec jest matematykiem. Uczył mnie innych rzeczy, ale byłem kilkakrotnie na tych szkolnych ogniskach, co to je organizowali, żeby dzieciaki sobie trochę świeżego powietrza za miastem powdychały raz do roku. Zawsze mu się wydawało, że to... — whops. Znowu zapomniał słowa, więc zagryzł wnętrze policzka, potem wargę, no i nic nie wymyślił. — Wiesz, co mam namyśli. Takie, że jak myślisz o tym, że mógłbyś znać te wszystkie układy, wiedzieć o rzeczach o których inni nie mają bladego pojęcia, to aż ci się inaczej w środku robi. W sensie, nie, że niedobrze! Cholera, naprawdę muszę popracować nad językiem. — Schował twarz w dłoniach z zakłopotanym uśmiechem, woląc nie plątać już bardziej i tak diablo zawiłej wypowiedzi. Czuł się jak kretyn mając przed sobą faceta, który prawdopodobnie znał większość gwiazd widocznych po tej stronie kuli ziemskiej, a on co najwyżej potrafił od czasu do czasu wskazać Wielki Wóz. Albo może i to był Mały Wóz, nikt mu nigdy nie wytłumaczył które to które. Za to Radiowóz znał doskonale.
— Jesteś też nauczycielem? Wyglądasz młodo, ale to plus. Inne podejście, więcej zapału. Może gdybym trafił na takich nauczycieli w szkole średniej, częściej bym tam zaglądał gdy był po temu czas — przyznał otwarcie, wspominając ze szczególnym wskazaniem profesora, którego wszyscy nazywali Karamazow z niepamiętnego już powodu. Nie znosili się wzajemnie i zgodnie od pierwszego dnia. Akurat miał wspomnieć o czymś jeszcze, ale z pewnością było to mało istotne, bo wyleciało mu z głowy zaraz po tym, jak mężczyzna zdradził mu się z drugą profesją. Oczy zaokrągliły mu się lekko, ale przy okazji blondyn wyprostował się i pochylił lekko głowę, posyłając mu spojrzenie spod grzywki. Była to mina mówiąca nie wiele więcej, jak proste "żartujesz".
— Nie, żebym się narzucał, ale tak się składa, że naprawdę potrzebuję lekcji z podstaw rysunku. Chciałem pójść na studia, ale mam braki w elementarnych kwestiach, jak anatomia i teoria — wyrzucił w końcu ledwo słyszalnie, splatając przed sobą swoje dłonie. Tę oparzoną i brzydką przysłonił drugą.
— Okay, zaskoczyłeś mnie. Czerwona panda brzmi egzotycznie... jak to w ogóle wygląda w praktyce? W sensie, jak takie zwierzę czuje się w domu? Nigdy nie widziałem czerwonej pandy na żywo — przyznał z uśmiechem, zielone oczy blondyna błysnęły ciekawością. Naturalnie, że był zainteresowany tematem, byłoby paskudnym kłamstwem gdyby powiedział, że nic go to nie obchodzi. Ale nie miał też nastu lat, żeby piszczeć jak nienaoliwione klocki hamulcowe.
Posłał zaciekawione spojrzenie w kierunku telefonu, i gdy Selim podsunął go w jego stronę, Doroshenko uniósł się nad kontuarem i wychylił do przodu, sięgając po komórkę by lepiej przyjrzeć się zdjęciu. Chmurna zazwyczaj twarz mężczyzny rozpogodziła się w jednej chwili, a nawet - o boru zielony i szumiący - uśmiechnął się ciepło, chwilę wisząc nad wyświetlaczem. Zarówno kot jak i panda kupiły go w stu procentach.
— Najbardziej wymyślne zwierzę jakie posiadałem, to jeż pigmejski. Nazywał się Frodo i pewnego dnia uznał, że zeżarcie kabla za telewizorem to genialny pomysł.
Niestety, nie było go wtedy w domu, siostrzyczka zostawiła otwartą klatkę i głupiutkie stworzenie zakończyło swój krótki żywot. W sensie, jeż. Nie siostra.
Słysząc sugestię o zabraniu Kukushki w towarzystwo, z umiarkowanym przekonaniem ni to pokręcił, ni pokiwał głową. Zarówno Selim jak i Ivan mieli pewne trudności w ogarnianiu swoich podopiecznych; Fat gardził ruchem i odmawiał współpracy gdy w grę wchodziło upchnięcie opazurzonych paru kilo w transporterku, natomiast Kukushka wdrapywała się na kotarę w salonie na widok wiklinowego kosza podróżnego i prychała za każdym razem, gdy Doroshenko wyciągał do niej ręce. Każdorazowo wizyta u weterynarza kończyła się interwencją recepcjonistki w lecznicy dla zwierząt, bo nafuczony sierściuch gryzł dotkliwie i odkażenie ran bojowych było racjonalnym posunięciem.
Roześmiał się ochryple i ponieważ herbata już mu się skończyła, zaczął bezmyślnie wyjadać konfiturę z kokilki. Szybko tego pożałował, pigwa była tak kwaśna, że mimowolnie zmarszczył nos i aż nim zatrząsło.
— Nie mam tu zbyt wielu znajomych, głównie trzymam z ludźmi z lodowiska, ale oni nie mają kotów. No i trochę dziwnie to brzmi. Wiesz, coś w stylu "hej, mogę wpaść do ciebie z kotem"? Poza tym... — zawiesił głos na moment i żuł chwilę swój język, nim w końcu coś z siebie wypluł. — Nie wszyscy lubią koty. Mój były cały czas narzekał, że Kukushka bez przerwy za nim chodzi i patrzy na niego tak, jakby chciała odgryźć mu to i owo. Yup. Ten futrzak wyczuje frajera na kilometr, więc względem oceny nowych ludzi zwykle bazuję na jej zachowaniu.
Selim kurtuazyjnie przemilczał kwestie jego młodzieńczych wyskoków, zwłaszcza, że Ivan nie do końca przemyślał o czym mówi i to info chlapnął mu zupełnym przypadkiem. Rzadko kiedy potrafił ugryźć się w język, jego impulsywność nie raz przysporzyła mu problemów.
— Jak najbardziej. W tym roku po raz pierwszy będę brał udział w zawodach stanowych w Kalifornii, więc staram się poświęcać więcej czasu na ćwiczenia. Jeździłeś kiedyś? — zapytał ciekawie, mając jednak szczerą nadzieję, że nie. W końcu byłoby zabawnie zobaczyć, jak Selim obija sobie tyłek. Zaraz, w sumie, to czemu w ogóle przyszło mu to do głowy?
Spasiba, Ivan. Nie odpływaj, nie znasz faceta. Od kiedy właściwie wykazujesz chęci spędzenia z kimś wolnego czasu?
Tak po prawdzie to marudny właściciel Fajwokloka nie bywał w towarzystwie odkąd zerwał z Jamesem pół roku temu. Od tego czasu zrobił się bardziej cierpki w obejściu i sceptyczny wobec nowych znajomości niż kiedykolwiek. Chyba nadal miał żal.
Wrócił do rzeczywistości w odpowiednim czasie, gdy brunet zaczął opowiadać o studiowaniu map nieba i wspólnej nauce nazw konstelacji. Wymruczał tylko ciche "oh", gdy połączył ten fakt z gwiazdkami przywieszonymi do kilku rzemyków na jego nadgarstku. To miało sens, na dodatek sama osoba Selima wydawała się być dosyć kosmiczna.
— Nie znam opowieści o gwiazdach, ojciec jest matematykiem. Uczył mnie innych rzeczy, ale byłem kilkakrotnie na tych szkolnych ogniskach, co to je organizowali, żeby dzieciaki sobie trochę świeżego powietrza za miastem powdychały raz do roku. Zawsze mu się wydawało, że to... — whops. Znowu zapomniał słowa, więc zagryzł wnętrze policzka, potem wargę, no i nic nie wymyślił. — Wiesz, co mam namyśli. Takie, że jak myślisz o tym, że mógłbyś znać te wszystkie układy, wiedzieć o rzeczach o których inni nie mają bladego pojęcia, to aż ci się inaczej w środku robi. W sensie, nie, że niedobrze! Cholera, naprawdę muszę popracować nad językiem. — Schował twarz w dłoniach z zakłopotanym uśmiechem, woląc nie plątać już bardziej i tak diablo zawiłej wypowiedzi. Czuł się jak kretyn mając przed sobą faceta, który prawdopodobnie znał większość gwiazd widocznych po tej stronie kuli ziemskiej, a on co najwyżej potrafił od czasu do czasu wskazać Wielki Wóz. Albo może i to był Mały Wóz, nikt mu nigdy nie wytłumaczył które to które. Za to Radiowóz znał doskonale.
— Jesteś też nauczycielem? Wyglądasz młodo, ale to plus. Inne podejście, więcej zapału. Może gdybym trafił na takich nauczycieli w szkole średniej, częściej bym tam zaglądał gdy był po temu czas — przyznał otwarcie, wspominając ze szczególnym wskazaniem profesora, którego wszyscy nazywali Karamazow z niepamiętnego już powodu. Nie znosili się wzajemnie i zgodnie od pierwszego dnia. Akurat miał wspomnieć o czymś jeszcze, ale z pewnością było to mało istotne, bo wyleciało mu z głowy zaraz po tym, jak mężczyzna zdradził mu się z drugą profesją. Oczy zaokrągliły mu się lekko, ale przy okazji blondyn wyprostował się i pochylił lekko głowę, posyłając mu spojrzenie spod grzywki. Była to mina mówiąca nie wiele więcej, jak proste "żartujesz".
— Nie, żebym się narzucał, ale tak się składa, że naprawdę potrzebuję lekcji z podstaw rysunku. Chciałem pójść na studia, ale mam braki w elementarnych kwestiach, jak anatomia i teoria — wyrzucił w końcu ledwo słyszalnie, splatając przed sobą swoje dłonie. Tę oparzoną i brzydką przysłonił drugą.
Historia zdobycia przez niego czerwonej pandy była dość długa i zawiła. Co więcej, wcale nie zamierzał początkowo opiekować się podobnym zwierzakiem, uważając to za zbyt kłopotliwe. Gdy już jednak znalazł się w jego mieszkaniu, a znajomości i reputacja jego miejsca pracy zrobiły swoje - przywiązał się do tego małego szczura na tyle mocno, by nie wyobrażał sobie dnia bez wytarmoszenia czerwonego futra... i zbierania okruchów po kolejnym wazonie, który uparcie zrzucał za każdym razem, niezależnie od tego, gdzie Selim go stawiał.
— Potrzebuje dużo przestrzeni. Bardzo dużo. ADHD w jego przypadku to mało powiedziane, mógłbym przyrównać go z jego hiper-aktywnością mniej więcej do husky'ego, choć nadal nie jestem pewien czy w pełni odda to jego charakter. Z reguły pożytkuje energię poprzez zabawę z Fatem, choć jak można się domyślić, rudzielec nie jest z tego powodu zbytnio zadowolony. Z reguły po prostu leży w miejscu i patrzy pomrukując leniwie, jak ten skacze dookoła niego, od czasu do czasu pacając go łapą. A raczej próbując go pacnąć — przewrócił oczami na samo wspomnienie kota, którego lenistwo właściwie przerastało jego warstwy tłuszczu. Moment, w którym widać było po nim, że chce się odgryźć, lecz przegrywa walkę z własnym umysłem i kończy akcję ostrzegawczym sykiem, był aż nazbyt zabawny. Mimo to w tym momencie nie skupił się na pozytywnym wspomnieniu, które u niejednej osoby wywoływało salwę śmiechu, ale na uśmiechu blondyna, który był dla niego nadal dość nowym zjawiskiem, biorąc pod uwagę fakt, że poznał go jakieś piętnaście minut temu.
I z tego co zdążył zauważyć, najczęściej pojawiał się, gdy padał temat kota. Jednocześnie kontrastując z zamyślonym zmartwieniem, gdy padał temat Katyu... Kukushki? Trudne imię nie osadziło się w jego umyśle od razu, przez co musiał poprawić sam siebie jeszcze jakieś cztery razy, w ostateczności nie będąc pewnym czy wyłapał je odpowiednio. Jednocześnie wiedział, że ze względu na ten fakt, powinien wpierw upewnić się, że zapamięta je odpowiednio przy następnej wypowiedzi Ivana, nim sam postanowi je wypowiedzieć, jeśli chciał zyskać jego przychylność.
Z drugiej strony, pozostawało pytanie, czy chciał je zyskać?
Jego uwaga przeniosła się na wyobrażenie jeża wsuwającego kabel od telewizora i kończącego w dość tragiczny sposób.
— Biedny jeż — skwitował, zastanawiając się przez chwilę jak w ogóle wygląda zabawa z takim jeżem. Wydawał mu się dość marnym przyjacielem, biorąc pod uwagę fakt, że nie dawał się nawet pogłaskać przez długie kolce. W grę może i wchodziło podrapanie go po brzuchu (ryjku?) ale szczerze wątpił, by zwierzak był zachwycony, przy próbie wywalenia go do góry nogami. Widział jakieś pojedyncze filmiki, gdzie wciskano im rolki po papierze toaletowym do zabawy, ale nadal posiadanie jeża i obchodzenie się z nim pozostawało dla Selima tajemnicą.
Widząc reakcję blondyna, gdy zlizał konfiturę z łyżki, przechylił głowę w bok z nieznacznym rozbawieniem, doskonale jednak starając się, by nie ukazało się ono na jego twarzy. Jak widać przetwór, który smakował doskonale z herbatą, nie koniecznie był taki podczas jedzenia go samoistnie. Ta drobna obserwacja była jednak w stanie utwierdzić go w przekonaniu, że być może byłby w stanie go spróbować.
— Zwierzęta są trochę jak dzieci. Jeśli nie będziesz wobec nich pozytywnie nastawiony, wyczują to i odpłacą się tym samym. Dlatego albo jesteś z kociarzem i sam kończysz jako kociarz, albo lądujesz za drzwiami z walizkami — zażartował prostując się na siedzeniu. Znał osoby, które potrafiły dla swojej drugiej połówki czy faktu, że rodził mu się dzieciak, zrezygnować z pupili, nigdy jednak nie potrafił ani tego zrozumieć, ani poprzeć. Nie wyobrażał sobie jak można było odrzucić wieloletniego przyjaciela. Albo jedno akceptuje drugie, albo hasta la vista.
"Jeździłeś kiedyś?"
— Od czasu do czasu za dzieciaka. Próbowali mnie wciągnąć w hokeja, ale skończyło się tym, że zamiast trafić kijem w piłeczkę, przywaliłem mojemu starszemu kumplowi, wylądował w przychodni i dostał sześć szwów na łuk brwiowy. Z gratisem w postaci ułamanej jedynki. Od tamtej pory pozostawało amatorskie jeżdżenie, gdy zaczynał się sezon na łyżwy, ale z reguły ciągnęły mnie tam dziewczyny, sądząc że to idealne miejsce na randkę. Zmieniały zdanie, gdy po raz dziesiąty wpadały przeze mnie na barierkę — rzucił unosząc kącik ust w rozbawionym uśmiechu. Zawsze wychodząc z budynku wyglądały jak banshee. Zmęczony wyraz twarzy przemieszany z wkurwieniem, roztrzepane włosy na wszystkie strony, przetarty make-up. Nie potrafił się wtedy powstrzymać od rozbawionych komentarzy, które tylko zwiększały ich irytację, kompletnie przekraczając szanse na ponowne spotkanie. Nie żeby jakoś specjalnie z tego powodu płakał.
Słysząc jak się plącze, nie mógł powstrzymać cisnącego mu się na usta krótkiego śmiechu.
— Szczerze mówiąc nie do końca wiem co masz na myśli, ale uznam to za komplement — rzucił z dość sporą dozą pewności siebie, pocierając prawą dłonią wierzch lewej. Ten prosty gest doskonale zdradzał jego zamyślenie, mimo że zaobserwowanie go wymagało co najmniej kilkunastu powtórzeń w różnych sytuacjach.
— Mam dwadzieścia sześć lat. Zacząłem uczyć w okolicach lutego tego roku, więc nie mam aż tak długiego stażu, w porównaniu do niektórych moich znajomych z pracy. Mimo to nie narzekam. Większość moich uczniów zdała — większość choć była dość kluczowym słowem, zawierała w sobie wszystko to co najważniejsze. Nie przepuszczał jedynie tych, którzy na to nie zasługiwali. Zdanie u Selima nie należało do najtrudniejszych, jeśli wykazywało się zwyczajny szacunek do jego osoby i przestrzegało jasno zawartych warunków umowy, które odświeżał na początku każdego roku, każdej klasie.
Przegapił moment, w którym zainteresowanie Ivana wyraźnie wzrosło. Wyprostował się nieznacznie na krześle, kładąc płasko obie dłonie na blacie.
— Jeśli cię to interesuje, prowadzę zajęcia dodatkowe. A raczej będę je na nowo prowadził od grudnia, bo aktualnie mam na głowie szykowanie prac na nadchodzącą wystawę — wymamrotał ostatnie zdanie bardziej pod nosem, chwilowo ponownie tracąc cały zapał do życia, który zdążył odzyskać wraz z kawą. Sama myśl o wszystkich tych pracach i projektach, które na niego czekały była dość dołująca. Odzyskał jednak rezon po kilku sekundach, podnosząc wzrok na Ivana.
— Chyba, że bardziej interesują cię zajęcia prywatne, bez zbędnej widowni — podniósł rękę do góry, opierając się łokciem o blat i podparł policzek dłonią, nie odrywając wzroku od baristy. Teoria wydawała się rzeczą najprostszą do nadrobienia. Nie był w stanie określić jego obecnego poziomu, by wyliczyć ilość lekcji potrzebnych do nadrobienia 'praw anatomii', choć i tak był pewien, że najwięcej miało tu do rzeczy wskazanie kilku pomocnych porad, które zakończą się intensywną praktyką z jego strony.
— W każdym razie, zostawię ci swój numer — rzucił zgrabnie, wyciągając długopis z torby, by zaraz zapisać odpowiedni szereg cyfr na serwetce, wraz z imieniem i nazwiskiem, podsuwając go blondynowi. Co postanowi z nim zrobić to już jego sprawa.
— Potrzebuje dużo przestrzeni. Bardzo dużo. ADHD w jego przypadku to mało powiedziane, mógłbym przyrównać go z jego hiper-aktywnością mniej więcej do husky'ego, choć nadal nie jestem pewien czy w pełni odda to jego charakter. Z reguły pożytkuje energię poprzez zabawę z Fatem, choć jak można się domyślić, rudzielec nie jest z tego powodu zbytnio zadowolony. Z reguły po prostu leży w miejscu i patrzy pomrukując leniwie, jak ten skacze dookoła niego, od czasu do czasu pacając go łapą. A raczej próbując go pacnąć — przewrócił oczami na samo wspomnienie kota, którego lenistwo właściwie przerastało jego warstwy tłuszczu. Moment, w którym widać było po nim, że chce się odgryźć, lecz przegrywa walkę z własnym umysłem i kończy akcję ostrzegawczym sykiem, był aż nazbyt zabawny. Mimo to w tym momencie nie skupił się na pozytywnym wspomnieniu, które u niejednej osoby wywoływało salwę śmiechu, ale na uśmiechu blondyna, który był dla niego nadal dość nowym zjawiskiem, biorąc pod uwagę fakt, że poznał go jakieś piętnaście minut temu.
I z tego co zdążył zauważyć, najczęściej pojawiał się, gdy padał temat kota. Jednocześnie kontrastując z zamyślonym zmartwieniem, gdy padał temat Katyu... Kukushki? Trudne imię nie osadziło się w jego umyśle od razu, przez co musiał poprawić sam siebie jeszcze jakieś cztery razy, w ostateczności nie będąc pewnym czy wyłapał je odpowiednio. Jednocześnie wiedział, że ze względu na ten fakt, powinien wpierw upewnić się, że zapamięta je odpowiednio przy następnej wypowiedzi Ivana, nim sam postanowi je wypowiedzieć, jeśli chciał zyskać jego przychylność.
Z drugiej strony, pozostawało pytanie, czy chciał je zyskać?
Jego uwaga przeniosła się na wyobrażenie jeża wsuwającego kabel od telewizora i kończącego w dość tragiczny sposób.
— Biedny jeż — skwitował, zastanawiając się przez chwilę jak w ogóle wygląda zabawa z takim jeżem. Wydawał mu się dość marnym przyjacielem, biorąc pod uwagę fakt, że nie dawał się nawet pogłaskać przez długie kolce. W grę może i wchodziło podrapanie go po brzuchu (ryjku?) ale szczerze wątpił, by zwierzak był zachwycony, przy próbie wywalenia go do góry nogami. Widział jakieś pojedyncze filmiki, gdzie wciskano im rolki po papierze toaletowym do zabawy, ale nadal posiadanie jeża i obchodzenie się z nim pozostawało dla Selima tajemnicą.
Widząc reakcję blondyna, gdy zlizał konfiturę z łyżki, przechylił głowę w bok z nieznacznym rozbawieniem, doskonale jednak starając się, by nie ukazało się ono na jego twarzy. Jak widać przetwór, który smakował doskonale z herbatą, nie koniecznie był taki podczas jedzenia go samoistnie. Ta drobna obserwacja była jednak w stanie utwierdzić go w przekonaniu, że być może byłby w stanie go spróbować.
— Zwierzęta są trochę jak dzieci. Jeśli nie będziesz wobec nich pozytywnie nastawiony, wyczują to i odpłacą się tym samym. Dlatego albo jesteś z kociarzem i sam kończysz jako kociarz, albo lądujesz za drzwiami z walizkami — zażartował prostując się na siedzeniu. Znał osoby, które potrafiły dla swojej drugiej połówki czy faktu, że rodził mu się dzieciak, zrezygnować z pupili, nigdy jednak nie potrafił ani tego zrozumieć, ani poprzeć. Nie wyobrażał sobie jak można było odrzucić wieloletniego przyjaciela. Albo jedno akceptuje drugie, albo hasta la vista.
"Jeździłeś kiedyś?"
— Od czasu do czasu za dzieciaka. Próbowali mnie wciągnąć w hokeja, ale skończyło się tym, że zamiast trafić kijem w piłeczkę, przywaliłem mojemu starszemu kumplowi, wylądował w przychodni i dostał sześć szwów na łuk brwiowy. Z gratisem w postaci ułamanej jedynki. Od tamtej pory pozostawało amatorskie jeżdżenie, gdy zaczynał się sezon na łyżwy, ale z reguły ciągnęły mnie tam dziewczyny, sądząc że to idealne miejsce na randkę. Zmieniały zdanie, gdy po raz dziesiąty wpadały przeze mnie na barierkę — rzucił unosząc kącik ust w rozbawionym uśmiechu. Zawsze wychodząc z budynku wyglądały jak banshee. Zmęczony wyraz twarzy przemieszany z wkurwieniem, roztrzepane włosy na wszystkie strony, przetarty make-up. Nie potrafił się wtedy powstrzymać od rozbawionych komentarzy, które tylko zwiększały ich irytację, kompletnie przekraczając szanse na ponowne spotkanie. Nie żeby jakoś specjalnie z tego powodu płakał.
Słysząc jak się plącze, nie mógł powstrzymać cisnącego mu się na usta krótkiego śmiechu.
— Szczerze mówiąc nie do końca wiem co masz na myśli, ale uznam to za komplement — rzucił z dość sporą dozą pewności siebie, pocierając prawą dłonią wierzch lewej. Ten prosty gest doskonale zdradzał jego zamyślenie, mimo że zaobserwowanie go wymagało co najmniej kilkunastu powtórzeń w różnych sytuacjach.
— Mam dwadzieścia sześć lat. Zacząłem uczyć w okolicach lutego tego roku, więc nie mam aż tak długiego stażu, w porównaniu do niektórych moich znajomych z pracy. Mimo to nie narzekam. Większość moich uczniów zdała — większość choć była dość kluczowym słowem, zawierała w sobie wszystko to co najważniejsze. Nie przepuszczał jedynie tych, którzy na to nie zasługiwali. Zdanie u Selima nie należało do najtrudniejszych, jeśli wykazywało się zwyczajny szacunek do jego osoby i przestrzegało jasno zawartych warunków umowy, które odświeżał na początku każdego roku, każdej klasie.
Przegapił moment, w którym zainteresowanie Ivana wyraźnie wzrosło. Wyprostował się nieznacznie na krześle, kładąc płasko obie dłonie na blacie.
— Jeśli cię to interesuje, prowadzę zajęcia dodatkowe. A raczej będę je na nowo prowadził od grudnia, bo aktualnie mam na głowie szykowanie prac na nadchodzącą wystawę — wymamrotał ostatnie zdanie bardziej pod nosem, chwilowo ponownie tracąc cały zapał do życia, który zdążył odzyskać wraz z kawą. Sama myśl o wszystkich tych pracach i projektach, które na niego czekały była dość dołująca. Odzyskał jednak rezon po kilku sekundach, podnosząc wzrok na Ivana.
— Chyba, że bardziej interesują cię zajęcia prywatne, bez zbędnej widowni — podniósł rękę do góry, opierając się łokciem o blat i podparł policzek dłonią, nie odrywając wzroku od baristy. Teoria wydawała się rzeczą najprostszą do nadrobienia. Nie był w stanie określić jego obecnego poziomu, by wyliczyć ilość lekcji potrzebnych do nadrobienia 'praw anatomii', choć i tak był pewien, że najwięcej miało tu do rzeczy wskazanie kilku pomocnych porad, które zakończą się intensywną praktyką z jego strony.
— W każdym razie, zostawię ci swój numer — rzucił zgrabnie, wyciągając długopis z torby, by zaraz zapisać odpowiedni szereg cyfr na serwetce, wraz z imieniem i nazwiskiem, podsuwając go blondynowi. Co postanowi z nim zrobić to już jego sprawa.
Dopóki Selim nie rozwinął tematu osobliwości zachowania pandy, Ivan miał mylne pojęcie na ten temat. Wyobrażał sobie to stworzenie jako spolegliwego kanapowca wżerającego wszystko co napotka na swojej drodze, większość czasu spędzającego śpiąc na randomowo wybranej przez siebie powierzchni, hałaśliwego i niezbyt konfliktowego. Zderzenie z rzeczywistością nie pozostawiło mu złudzeń co to stworzenia - mały, hiperaktywny łobuz pchający się w każdy zakamarek. Ale uroczy jak diabli, z tego co wnioskował po zdjęciu. Tak naprawdę to nigdy nie widział na żywo nawet zwyczajnej pandy, więc w tym momencie był to jego najbliższy dotychczas kontakt z takim zwierzęciem.
— Czym właściwie żywi się taką pandę? Mam na ten temat nikłe pojęcie, ale słyszałem coś kiedyś o eukaliptusie. Kocia karma? Owoce? Owady? — Lifehack; jeśli chcesz przykuć skutecznie uwagę Doroshenki, pokaż mu zdjęcie swojego malucha. Będzie zachwycony i beztrosko rozwinie temat co do szczegółów włącznie.
— Byłem w zoo tylko raz w życiu i wiele nie widziałem, bo to była jakaś szkolna wycieczka. No i zwierzęta wyglądały strasznie ponuro, w sumie to nawet im się nie dziwię — zauważył, gdy wspomnienie apatycznych lwów w zagrodzie wypłynęło mu sennie na myśl. Dlatego też nigdy nie przepadał za cyrkiem, nie widział nic zabawnego w zmuszaniu zwierząt do wykonywania tych wszystkich sztuczek w stresie, wśród pokrzykiwań z widowni na małej, zamkniętej przestrzeni. Za to prywatnie, w domowym zaciszu namiętnie oglądał śmieszne filmy z kotami - ot, magia internetów. A skoro o internetach mowa, telefon wibrował mu wściekle w kieszeni co parę minut, przypominając o panu Z., z którym niezobowiązująco pisał od jakiegoś czasu. Facet napisał do niego parę miesięcy temu, gdy Ivan był w naprawdę paskudnej kondycji psychicznej, więc nieco nieładnie wykorzystał go jako rodzaj terapii, wymieniając się wiadomościami o własnych problemach i bolączkach, by gdy tylko odbił się od dna kanionu w jaki popadł - wodzić mężczyznę za nos i podsycać jego wiarę w możliwość spotkania, gdzieś, kiedyś, jakoś. Oczywiście blondyn nie miał najmniejszego zamiaru umawiać się z ludźmi spotkanymi w internecie. Nie ufał im, na dodatek gdzieś podświadomie wiedział, że traktował go w ten sposób tylko dlatego, ponieważ wciąż przeżywał poprzednią porażkę w nawet-nie-do-końca-związku. Nie znosił się za to, było to brzydkie zagranie i doskonale zdawał sobie z tego sprawę, ale był to jakiś rodzaj vendetty przeprowadzanej przez niego na niemal każdym napotkanym facecie. Skoro jego bolało, innych też może. I będzie.
Wrócił myślami do Selima, olewając kolejny sygnał o dostarczonej wiadomości.
— Aktualnie, to walizki wylądowały za oknem. Napisałem mu tylko sms-a, że jak chce coś jeszcze odzyskać zanim miejscowa żulerka dobierze mu się do tych łachów a'la Armani, to powinien poszukać koło śmietnika. Szybko.
Jak łatwo było zauważyć, Rosjanin fatalnie znosił porażki. Czy z jego, czy nie z jego winy - bez znaczenia. Był mściwy, pamiętliwy jak baba, no i wyjątkowo kreatywny w obmyślaniu odwetu, co wcale nie było zaletą. Kiedyś jeszcze wstydził się tych wad, w tym momencie zgorzkniał i było mu boleśnie wszystko jedno. Prawdopodobnie potrzebował jeszcze trochę czasu, w końcu serce to nie rozbita zastawa obiadowa.
Zerknął przelotnie na gwiazdki uwieszone na rzemykach u nadgarstka bruneta, Doroshenko był jak sroka. Uwielbiał bibeloty, najlepiej błyszczące i przyciągające uwagę. Nie musiały być drogie ani wyszukane, wystarczyło, by po prostu przypadły mu do gustu. Potrafił łączyć ze sobą totalnie sprzeczne style, co widać było bardziej w przypadku wystroju jego mieszkania, niźli w ubiorze; nosił się raczej neutralnie, w stonowanych barwach i klasycznych fasonach. Za to jego telefon mówił o właścicielu wszystko, czego nie zdradziłyby jego usta - kilkanaście przywieszek, większość w kształcie kotów, jedna w kształcie płatka śniegu, inna łudząco przypominająca ziarenko kawy. W sumie, to może naprawdę było prawdziwe?
Kącik ust drgnął mu w asymetrycznym półuśmiechu na wyobrażenie dzieciaka nieomal pozbawionego jedynki. A potem wizja zdesperowanego dziewczęcia ledwo nadążającego za hokeistą-amatorem, lądującej z hukiem na bandzie lodowiska. Widać było, że z trudem markował wybuch śmiechu.
— Złośliwy z ciebie przypadek. Powiedziałbym nawet, że bezczelny, ale kobiety podobno takich lubią. Drani. Co nie zmienia faktu, że oddałbym wiele, żeby zobaczyć taką dziewuszkę rozbijającą się koncertowo na barierkach tylko po to, by cię dogonić — mruknął ciepło, o dziwo dostrzegając w całej tej sytuacji coś zabawnego. Ivan był dziwny i miał swoje własne, koślawe poczucie humoru. Bawiły go rzeczy, które większość zaklasyfikowałaby jako "nieodpowiednie" lub "konsternujące", poczynając od ludzi odcinających sobie palce przy krojeniu salami, a kończąc na blondynkach próbujących zaparkować samochód. I żeby nie było - był przy tym cholernym hipokrytą; sam nie posiadał prawa jazdy z nazbyt oczywistych powodów.
Uniósł się z miejsca i sprzątnął naczynia z kontuaru, w końcu przerwa dobiegła końca. Dla odmiany spędził ją w towarzystwie i wcale tego nie żałował. Wręcz przeciwnie, tak jak Selim czuł się żywiej po kawie, tak jemu krótka rozmowa z nieznajomym mężczyzną poprawiła humor i przywróciła chęci do pracy.
— Oh, da. Szto był komplement — wymamrotał, gdy Skywalker odczekał aż Ivan skończy potykać się o własny język.
Yup. Bezczelny. Ale na własne szczęście posiada urok osobisty.
Jedna z kelnerek odwróciła wywieszkę przy drzwiach, napis informował, że kawiarnia znów działa na pełnych obrotach i jest czynna, więc tylko kwestią czasu było aż miejsce znów zaroi się od klientów wszelkiego pokroju.
Szczerze nie spodziewał się, że Selim wyjdzie z taką inicjatywą. Prywatne lekcje kusiły o wiele bardziej, z racji jego trudności w otwarciu się na naukę gdy w grę wchodziło odsłonienie własnych braków na tak newralgicznej płaszczyźnie jak sztuka. Był bardzo hermetyczny w tej dziedzinie, uważał, że eksplikacja własnych uczuć - czy to na płótnie czy kartce papieru - to niemal publiczne obnażenie się ze wszystkiego, co ma się w środku. Ivan... no cóż. On miał aż zbyt wiele, i nie koniecznie chciał to komukolwiek pokazywać. Przynajmniej dopóki nie podszkoli się w podstawach.
Spojrzał na wypisany odręcznie numer telefonu i bez słowa wsunął go za futerał telefonu, co w jego specyficznym obejściu było już nie lada awansem.
— Zadzwonię wieczorem. Naprawdę zależy mi na tym, by ktoś wytłumaczył mi parę kwestii. Oczywiście zapłacę, jestem zdecydowanie bardziej za prywatnymi... blyat, klienci — urwał w pół zdania, podążając wzrokiem za małym tłumem gimnazjalistów. Takich, co to zdecydowanie powinni jeszcze o tej porze grzać tyłkami szkolne ławki, a nie szlajać się po kafejkach. Uśmiechnął się do bruneta przepraszająco, po czym bez słowa wsunął mu w kieszeń gorzkie, migdałowe ciasteczko do kawy. A potem zniknął gdzieś na zapleczu, gdzie znów zaczęło się zamieszanie i podejmowanie trudnych decyzji. Takich na przykład, jak zaaranżowanie nowego, świątecznego wystroju Fajwokloka.
[z/t]
— Czym właściwie żywi się taką pandę? Mam na ten temat nikłe pojęcie, ale słyszałem coś kiedyś o eukaliptusie. Kocia karma? Owoce? Owady? — Lifehack; jeśli chcesz przykuć skutecznie uwagę Doroshenki, pokaż mu zdjęcie swojego malucha. Będzie zachwycony i beztrosko rozwinie temat co do szczegółów włącznie.
— Byłem w zoo tylko raz w życiu i wiele nie widziałem, bo to była jakaś szkolna wycieczka. No i zwierzęta wyglądały strasznie ponuro, w sumie to nawet im się nie dziwię — zauważył, gdy wspomnienie apatycznych lwów w zagrodzie wypłynęło mu sennie na myśl. Dlatego też nigdy nie przepadał za cyrkiem, nie widział nic zabawnego w zmuszaniu zwierząt do wykonywania tych wszystkich sztuczek w stresie, wśród pokrzykiwań z widowni na małej, zamkniętej przestrzeni. Za to prywatnie, w domowym zaciszu namiętnie oglądał śmieszne filmy z kotami - ot, magia internetów. A skoro o internetach mowa, telefon wibrował mu wściekle w kieszeni co parę minut, przypominając o panu Z., z którym niezobowiązująco pisał od jakiegoś czasu. Facet napisał do niego parę miesięcy temu, gdy Ivan był w naprawdę paskudnej kondycji psychicznej, więc nieco nieładnie wykorzystał go jako rodzaj terapii, wymieniając się wiadomościami o własnych problemach i bolączkach, by gdy tylko odbił się od dna kanionu w jaki popadł - wodzić mężczyznę za nos i podsycać jego wiarę w możliwość spotkania, gdzieś, kiedyś, jakoś. Oczywiście blondyn nie miał najmniejszego zamiaru umawiać się z ludźmi spotkanymi w internecie. Nie ufał im, na dodatek gdzieś podświadomie wiedział, że traktował go w ten sposób tylko dlatego, ponieważ wciąż przeżywał poprzednią porażkę w nawet-nie-do-końca-związku. Nie znosił się za to, było to brzydkie zagranie i doskonale zdawał sobie z tego sprawę, ale był to jakiś rodzaj vendetty przeprowadzanej przez niego na niemal każdym napotkanym facecie. Skoro jego bolało, innych też może. I będzie.
Wrócił myślami do Selima, olewając kolejny sygnał o dostarczonej wiadomości.
— Aktualnie, to walizki wylądowały za oknem. Napisałem mu tylko sms-a, że jak chce coś jeszcze odzyskać zanim miejscowa żulerka dobierze mu się do tych łachów a'la Armani, to powinien poszukać koło śmietnika. Szybko.
Jak łatwo było zauważyć, Rosjanin fatalnie znosił porażki. Czy z jego, czy nie z jego winy - bez znaczenia. Był mściwy, pamiętliwy jak baba, no i wyjątkowo kreatywny w obmyślaniu odwetu, co wcale nie było zaletą. Kiedyś jeszcze wstydził się tych wad, w tym momencie zgorzkniał i było mu boleśnie wszystko jedno. Prawdopodobnie potrzebował jeszcze trochę czasu, w końcu serce to nie rozbita zastawa obiadowa.
Zerknął przelotnie na gwiazdki uwieszone na rzemykach u nadgarstka bruneta, Doroshenko był jak sroka. Uwielbiał bibeloty, najlepiej błyszczące i przyciągające uwagę. Nie musiały być drogie ani wyszukane, wystarczyło, by po prostu przypadły mu do gustu. Potrafił łączyć ze sobą totalnie sprzeczne style, co widać było bardziej w przypadku wystroju jego mieszkania, niźli w ubiorze; nosił się raczej neutralnie, w stonowanych barwach i klasycznych fasonach. Za to jego telefon mówił o właścicielu wszystko, czego nie zdradziłyby jego usta - kilkanaście przywieszek, większość w kształcie kotów, jedna w kształcie płatka śniegu, inna łudząco przypominająca ziarenko kawy. W sumie, to może naprawdę było prawdziwe?
Kącik ust drgnął mu w asymetrycznym półuśmiechu na wyobrażenie dzieciaka nieomal pozbawionego jedynki. A potem wizja zdesperowanego dziewczęcia ledwo nadążającego za hokeistą-amatorem, lądującej z hukiem na bandzie lodowiska. Widać było, że z trudem markował wybuch śmiechu.
— Złośliwy z ciebie przypadek. Powiedziałbym nawet, że bezczelny, ale kobiety podobno takich lubią. Drani. Co nie zmienia faktu, że oddałbym wiele, żeby zobaczyć taką dziewuszkę rozbijającą się koncertowo na barierkach tylko po to, by cię dogonić — mruknął ciepło, o dziwo dostrzegając w całej tej sytuacji coś zabawnego. Ivan był dziwny i miał swoje własne, koślawe poczucie humoru. Bawiły go rzeczy, które większość zaklasyfikowałaby jako "nieodpowiednie" lub "konsternujące", poczynając od ludzi odcinających sobie palce przy krojeniu salami, a kończąc na blondynkach próbujących zaparkować samochód. I żeby nie było - był przy tym cholernym hipokrytą; sam nie posiadał prawa jazdy z nazbyt oczywistych powodów.
Uniósł się z miejsca i sprzątnął naczynia z kontuaru, w końcu przerwa dobiegła końca. Dla odmiany spędził ją w towarzystwie i wcale tego nie żałował. Wręcz przeciwnie, tak jak Selim czuł się żywiej po kawie, tak jemu krótka rozmowa z nieznajomym mężczyzną poprawiła humor i przywróciła chęci do pracy.
— Oh, da. Szto był komplement — wymamrotał, gdy Skywalker odczekał aż Ivan skończy potykać się o własny język.
Yup. Bezczelny. Ale na własne szczęście posiada urok osobisty.
Jedna z kelnerek odwróciła wywieszkę przy drzwiach, napis informował, że kawiarnia znów działa na pełnych obrotach i jest czynna, więc tylko kwestią czasu było aż miejsce znów zaroi się od klientów wszelkiego pokroju.
Szczerze nie spodziewał się, że Selim wyjdzie z taką inicjatywą. Prywatne lekcje kusiły o wiele bardziej, z racji jego trudności w otwarciu się na naukę gdy w grę wchodziło odsłonienie własnych braków na tak newralgicznej płaszczyźnie jak sztuka. Był bardzo hermetyczny w tej dziedzinie, uważał, że eksplikacja własnych uczuć - czy to na płótnie czy kartce papieru - to niemal publiczne obnażenie się ze wszystkiego, co ma się w środku. Ivan... no cóż. On miał aż zbyt wiele, i nie koniecznie chciał to komukolwiek pokazywać. Przynajmniej dopóki nie podszkoli się w podstawach.
Spojrzał na wypisany odręcznie numer telefonu i bez słowa wsunął go za futerał telefonu, co w jego specyficznym obejściu było już nie lada awansem.
— Zadzwonię wieczorem. Naprawdę zależy mi na tym, by ktoś wytłumaczył mi parę kwestii. Oczywiście zapłacę, jestem zdecydowanie bardziej za prywatnymi... blyat, klienci — urwał w pół zdania, podążając wzrokiem za małym tłumem gimnazjalistów. Takich, co to zdecydowanie powinni jeszcze o tej porze grzać tyłkami szkolne ławki, a nie szlajać się po kafejkach. Uśmiechnął się do bruneta przepraszająco, po czym bez słowa wsunął mu w kieszeń gorzkie, migdałowe ciasteczko do kawy. A potem zniknął gdzieś na zapleczu, gdzie znów zaczęło się zamieszanie i podejmowanie trudnych decyzji. Takich na przykład, jak zaaranżowanie nowego, świątecznego wystroju Fajwokloka.
[z/t]
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach