Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
First topic message reminder :

14 luty, 13:27
Paige właśnie szwendał się po mieście i wreszcie postanowił sięgnąć po telefon i zapoznać się z zaległymi wiadomościami. Zignorował wiadomości zmartwionej siostry, nie zapoznając się z nimi nawet pobieżnie. To samo zrobił z wszelkimi reklamami, zauważył też kilka nieaktualnych już zaproszeń na piwo, których pozbył się ze swojej skrzynki i kiedy blondyn przymierzał się do wykasowania kolejnego wątku, jego kciuk zatrzymał się nieruchomo nad wyświetlaczem.
„14 lutego, 13.30 pod wieżą na The Gathering Place.”
Miał trzy minuty i kompletny brak szans na zdążenie na czas. Czy to go powstrzymało? W żadnym wypadku. Zadarł głowę do góry, zahaczając wzrokiem o tabliczkę z nazwą ulicy. Znajdował się w zupełnie innej części miasta. Przemknął wzrokiem po okolicy, jakby przez chwilę rozważał jeszcze wszystkie „za” i „przeciw”, jednak koniec końców zawrócił, kierując się w stronę najbliższego przystanku.
Co ty robisz?
Ratuję się przed wkurwiającymi ludźmi.
Chcesz tam pojechać? Nie wygląda na takiego, który lubi czekać.
Poczeka.
Skąd ta pewność siebie? Może lepiej napisz mu, że się zja--
Nie. Tak będzie zabawniej.
Zabawnie będzie, jak będziesz zapierdalać na koniec miasta po nic. Widocznie masz za dużo wolnego czasu.
Nie zamierzam na to narzekać.
Gdy znalazł się na miejscu, komórkowy zegar wyświetlał trzynastą pięćdziesiąt osiem. Blondyn w żadnym wypadku nie wyglądał na kogoś, kto spieszył się na miejsce spotkania, mimo świadomości, że i tak już był spóźniony. W jego przypadku należało liczyć się z faktem, że częstotliwość sprawdzania telefonu wiązała się z częstymi spóźnieniami. Paige wsunął ręce do kieszeni i już zaczął wodzić wzrokiem po okolicy w poszukiwaniu znajomej sylwetki. Nie było to łatwym zadaniem, biorąc pod uwagę to, że przewijało się tędy mnóstwo ludzi, a unoszące się w powietrzu czerwone balony w kształcie serc raz po raz utrudniały skupienie się. Tak samo, jak podchodzący do niego sprzedawcy róż, którzy proponowali ich kupno dla wybranki. Jasnowłosy zdążył odmówić trójce pań z koszykami pełnymi kwiatów, które nachalnie przypominały o tym, jaki dziś mieli dzień.
Może lubi kwiaty. Skoro już tam zapieprzasz, to chociaż się postaraj.
Kącik ust Haydena mimowolnie drgnął, chcąc unieść się w nieznacznym uśmiechu, gdy nieopodal dostrzegł czekającego na niego chłopaka. Co prawda, stał odwrócony tyłem, ale mimo tego nietrudno było go rozpoznać. Zwolnił nieco kroku, chcąc podejść go niezauważony. Gdy znalazł się dostatecznie blisko, zatrzymał się i pochylił do przodu, prawie stykając się wargami z uchem czarnowłosego.
Jakiś Arab o mnie pytał. Mam nadzieję, że to nie twoja sprawka ― rzucił mrukliwie z wyraźnym rozbawieniem i wyprostował się, znów spoglądając na chłopaka nieco z góry. ― Co jest, Black? Masz problem z wyborem prezentu dla dziewczyny? ― Nie byłby sobą, gdyby oszczędził mu choć najdrobniejszej nuty kąśliwości.

Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Oceniając pobudkę w wykonaniu Paige'a, śmiał twierdzić że jego matka nigdy nie oglądała z nim żadnych bajek. Prawdopodobnie nawet nie czytała mu książek. To właśnie by stwierdził po jego dość odległej od oryginału, interpretacji Śpiącej Królewny Śpiącego Królewicza.
Co za głupia nazwa.
Najgorsza.
Prawie by się zaśmiał. Niemniej przygryzienie na policzku w pierwszym odruchu, nie sprawiło, że było mu do śmiechu. Rozchylił powoli powieki w leniwym geście, gdy kolejne ugryzienie, tym razem zostało złożone na jego uchu. Zupełnie automatycznie położył mu rękę na twarzy, powstrzymując od dalszych ruchów, nim dotarło do niego z kim ma do czynienia. Momentalnie cofnął dłoń, zamiast tego pocierając nią ugryziony policzek, który zdążył się już lekko zaczerwienić. Czasem mógł całkiem solidnie przeklinać swoje ciało i skórę za podrażnienie podobną, niegroźną zagrywką, która w przeciwieństwie do tego co mógłby pomyśleć ktoś z zewnątrz, nie miała nic wspólnego z zawstydzeniem. Coś za coś.
Gdy szli przez hotel, zerkał od czasu do czasu kątem oka na Paige'a, nie obracając głowy w jego stronę. Był nieco ciekawy jego reakcji na podobne otoczenie, choć tak jak się spodziewał, blondyn nawet na sekundę nie tracił towarzyszącego mu opanowania.
- Tak istotne, że kiedy kiedyś powiem ci "Paige, idziesz ze mną na bankiet", nie przyjdziesz w jeansach i koszuli, chwaląc mojego ojca za doskonały, wydany ostatnio film, a Cartierów za kolekcję samochodów. Ale podobają mi się twoje ambicje. - zerknął na jego odruch, gdy podsunął mu przystawkę. Nawet nie zauważył kiedy pochylił się ku niemu wyraźnie przekraczając niepisaną granicę sfery osobistej.
Mercury.
Głos upomniał go krótko, a czarnowłosy momentalnie zamrugał z niejakim roztargnieniem. Przesunął palcem po jego policzku, wycierając jakiś niewidoczny pyłek, zaraz wycofując się w tył. Prawie się zapomniał. Jednocześnie po raz pierwszy powstrzymał własną zachciankę.
No chyba, że liczyć fakt, że jeszcze go nie przeleciałeś.
Ha ha.
Nie żartowałem.
Właśnie dlatego postanowił sobie odbić idąc z nim do łazienki. Paige był w podobnych momentach wręcz idealnym przykładem. Nie oponował, nie zapierał się, nie udawał zawstydzenia. Były to czynniki sprawiające, że praktycznie każda podjęta przez Mercury'ego akcja nie tylko szła po jego myśli - ale i po myśli samego Alana. Byli pod tym względem na tyle podobni, by jednocześnie kompletnie uniemożliwić sobie rozwój wydarzeń sugerujący pójście na całość. Dość zabawny fakt.
"Niech będzie wanna."
Uśmiechnął się nieznacznie, odchylając nieznacznie głowę w bok, by ułatwić mu dostęp do swojej szyi. Przesunął dłonią po jego plecach, zaraz układając palce na jego karku, zadrapując go od czasu do czasu paznokciami. Nie zwrócił większej uwagi na dźwięk wody. Ciężko byłoby się zresztą skupić na czymś takim, gdy miało się lepsze rzeczy do roboty. Druga ręka wylądowała na boku Paige'a, sunąc po nim powoli ku górze, by spocząć na klatce piersiowej. Przyspieszył nieznacznie poprzednie spokojne tempo pocałunków, jednocześnie je pogłębiając. Mimo to, wcześniej przyzwyczajony do zimnych dłoni Paige'a, gdy wyczuł ciepły dotyk na swojej skórze, z początku poczuł się wręcz... nie na miejscu. Rozchylił nieznacznie powieki zerkając na niego, gdy Alan wyraźnie nie zamierzał odpuścić sobie możliwości dotknięcia go. Nie żeby było to obce Mercury'emu uczucie. Nic dziwnego jednak, że drgnął nieznacznie pod jego dotykiem, zaraz zaczepiając na nim wzrok, gdy mimo wszystko blondyn postanowił się wycofać. Czarnowłosy rozsunął nieznacznie nogi, postukując stopą o podłogę z wyraźnym rozbawieniem wypisanym na twarzy.
- Na Alexa. - rzucił z przekąsem, wyraźnie nie spiesząc się z własnym pozbyciem się ubioru. Zamiast tego z wyraźnym zainteresowaniem przyglądał się samemu Paige'owi, gdy pozbywał się kolejnych partii ubrania. Jak widać w przypadku Blacka jakiekolwiek zażenowanie czy rzucanie tekstów "Nie gap się, to niegrzeczne" nie miałoby najmniejszego prawa bytu. Gdy stwierdził, że obserwacje jako tako dobiegły końca (póki co) sięgnął w stronę własnego paska, rozpinając go krótkim ruchem.
"Chyba że mam ci w tym pomóc, książę."
Znieruchomiał. Palce rozwarły się wypuszczając luźno zarówno pasek, jak i guzik rozporka. Oparł obie dłonie na brzegach wanny, unosząc kącik ust w uśmiechu.
- Skoro tak chętnie sam się do tego zgłaszasz. Potem możesz wejść pierwszy. - musnął taflę wody palcami. Strumień był na tyle duży, by wypełnił już niemalże połowę wanny. Zamiast poddawać ją jednak dalszym obserwacjom, skupił uwagę dwukolorowych tęczówek na starszym chłopaku w wyraźnie wyczekującym geście. Chyba nie zamierzał się teraz wycofać?
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Gdy ręka Mercury'ego wylądowała na jego ustach, czarnowłosy mógł wyraźnie poczuć, jak wargi Paige'a rozchylają się, najpierw posyłając podmuch wilgotnego powietrza na jego skórę. Obawy czarnowłosego nie minęły się z prawdą i okazało się, że ciężko było powstrzymać jasnowłosego przed czymkolwiek, gdy w jego niemalże wiecznie znudzonych, ciemnych oczach pojawiały się wyzywające kurwiki. Nie przejmował się tym, że wykazywał się wysoką ignorancją wobec dzieła, które prawdopodobnie znali wszyscy. Uważał, że jego wersja była o wiele bardziej ciekawa – zapewne dlatego, że nie wymagała magii prawdziwej miłości, o której w ich przypadku nie można było mówić.
Ty też? ― spytał nagle, słysząc wzmiankę o bankiecie, choć nie dało się wyczuć, czy podchodził do tego z entuzjazmem czy raczej z niechęcią. ― Rozumiem, że niekoniecznie wpasowuję się w obraz waszego świata, ale miałem okazję być już na paru bankietach ― odparł, bez cienia urazy i uniósł kącik ust w leniwym uśmiechu, gdy palec Black'a prześlizgnął się po jego policzku. Co prawda, bardziej prawdopodobne, że to raczej jego nagła zmiana zdania wprawiła jasnowłosego w lekkie rozbawienie. ― Zazwyczaj ostrzegano mnie, z kim nie wdawać się w konwersacje i mówiono, że najlepiej uprzejmie zbywać tematy majątkowe, chociaż zauważyłem, że niektórzy potrafią wywiercić ci dziurę w brzuchu, sprawdzając, czy przypadkiem nie masz więcej niż oni mają. Ale tu mnie masz. Rzeczywiście nie orientuję się, kto się czym zajmuje, więc po prostu nie szastam pochwałami na prawo i lewo, książę ― podsumował, jakby to było rozwiązaniem wszystkiego. Czasem jednak mimowolnie słyszał, jak obecni na bankietach słodzili sobie nawzajem, ale była to jedna z rzeczy, do których się nie dostosowywał. Wystarczyło już, że musiał zakładać na siebie niewygodny garnitur.
Na szczęście, gdy znaleźli się w pokoju, mógł puścić w niepamięć ich poprzednią rozmowę. Właściwie mógł zapomnieć o wszystkim innym i w pełni skupić się na brunecie, który wiedział, jak odpowiednio zająć jego uwagę. Hayden nie omieszkał skorzystać z wszelkich ułatwień, które oferował mu Merc. Nic więc dziwnego, że kiedy tylko odchylił głowę, pocałunki składane na jego szyi stały się bardziej zachłanne, jakby nie chciał pominąć ani jednego skrawka jego skóry. Gdy dotarł do jego ust, szybko przyjął wyznaczone tempo, co jakiś czas chwytając zaczepnie zębami dolną wargę drugoklasisty.
„Na Alexa.”
Parsknął krótko pod nosem, spoglądając na niego już z góry. Nie sądził, że nie puści wcześniejszego żartu w niepamięć, ale był skłonny podjąć się kontynuowania tego tematu. Odruchowo odsunął nogą leżące na podłodze ubrania.
Jeszcze nic straconego ― wymruczał, rozkładając ręce w lekceważącym geście. ― Może przy odrobinie szczęścia zdąży dotrzeć na miejsce jeszcze zanim skończymy. ― Białe zęby błysnęły przez ułamek sekundy w nieco szerszym i pewniejszym siebie uśmiechu, który powrócił do wcześniejszej, bardziej zdawkowej formy, gdy bezwstydnie przyglądał się brunetowi, który przymierzał się do rozebrania i nieskorzystania z jego oferty.
Co skończycie? Nawet nie próbuj.
„Skoro tak chętnie sam się do tego zgłaszasz.”
To była tylko propozycja, ale cieszę się, że się rozumiemy ― odparł, wyraźnie nie zamierzając się wycofać. Nie rzucał słów na wiatr – tym bardziej, gdy w grę wchodziła dobra zabawa. Postąpił o krok przed siebie, na nowo przybliżając się do Mercury'ego na właściwą odległość. Przysunąwszy dłoń do boku jego szyi, pogładził ją opuszkami palców, zsuwając wzrok z twarzy chłopaka, na jego tors i zabrnął nim aż do linii jego spodni. ― Wstawaj ― mruknął, chwytając go za nadgarstek i naprowadzając na odpowiedni odpowiedni tor. Miał nadzieję, że nie zamierzał sprawiać większych problemów, skoro sam to zaproponował. Kiedy czarnowłosy wstał, Alan przysunął się jeszcze bliżej – tak, że kiedy ugiął nieznacznie kark, prawie oparł czoło o głowę ciemnowłosego. Przesunął ręką po brzuchu chłopaka, tak powolnym ruchem, że zdążył dokładnie wybadać odznaczające się na nim mięśnie, zanim dotarł do stanowiącego niewielką przeszkodę rozporka. Płynnym ruchem pozbył się zapięcia, jednak zanim całkowicie pozbył się zbędnych ubrań, pochylił się, przysuwając barki do lekko zarysowanego obojczyka i musnął go wargami w akompaniamencie krótkiego pomruku. Z tej perspektywy Black nie miał szans dostrzec złośliwego uśmiechu, który zarysował się na jego ustach i uwydatnił się, gdy zaczął sunąć wargami coraz niżej, pozostawiając na jego skórze łaskoczące uczucie po lekkich muśnięciach. Wsunął palce za materiał jego spodni i bielizny przy jego biodrach, owiewając rozgrzanym powietrzem odsłonięty brzuch czarnowłosego, skąd od przysłoniętego jeszcze podbrzusza dzielił go jakiś centymetr. Zadarł głowę wyżej, spoglądając na młodzieńca od dołu – dopiero teraz miał szansę dostrzec, że wyraz twarzy blondyna uległ zmianie, choć tylko on sam wiedział, co w tym momencie kombinował.
Przestań.
Teraz już za późno.
Bo ciągle prowokujesz.
Zupełnie tak samo, jak on prowokował Hayden'a, momentami być może nie zdając sobie z tego sprawy. Istniało wiele trudności w radzeniu sobie z zasadami, nawet jeśli ciemnooki nie okazywał, że momentami miał ochotę je złamać.
Lepiej, żeby ten hydromasaż był warty zachodu ― wymruczał i wreszcie uwolnił go od ledwo wyczuwalnego ciężaru odzieży, po czym przejechał zębami po lekko wystającej kości biodrowej, którą zaraz musnął opuszką kciuka. Podniósł się na równe nogi, przygryzając jeszcze ramię chłopaka, zanim wyprostował się całkowicie i wyminął bruneta, wchodząc do wypełnionej już wodą wanny. Przyjemne ciepło objęło całe jego ciało, pozwalając zapomnieć o mrozie za oknem. Wyciągnął ramiona na brzegu wanny, osuwając się niżej, by jak najwięcej jego ciała znalazło się pod wodą. ― Możemy tu siedzieć całą noc.
Akurat ty masz się umyć i wyjść. To właśnie robi się w wannie.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Cały czas mu się przyglądał.
Była to prawdopodobnie jedna z pierwszych rzeczy, jakie prędzej czy później zauważali inni u Mercury'ego. Gdy już skupiał na kimś wzrok, rzadko kiedy go odrywał. Nie wiązało się to ze swego rodzaju roztargnieniem czy głupotą, podczas której tracił kontrolę nad własnymi ruchami, zafascynowany drugą osobą. Nie potykał się o własne nogi. On obserwował. Przypominało to nieco oceniające spojrzenie dorosłego wilka, który krążył dookoła własnej ofiary, nie robiąc żadnych gwałtownych ruchów. Nie krył własnej obecności. Raz po raz okrążał ją dookoła, zwracał uwagę na każdy najmniejszy szczegół, każdą najmniejszą słabość. Aż w końcu, gdy wyczuł że wąsiki spłoszonego królika w końcu zdradzają jego brak nadzwyczajnej czujności przyćmionej strachem - atakował. Wykorzystywał zebraną wiedzę na temat słabości, by dopaść swój cel. Paige nie zachowywał się jak królik. Niemniej nie było wątpliwości, że jeśli choć na chwilę opuści gardę i straci swoją dumę, Mercury wykorzysta ową wyrwę w murze, by przebić się przez nią, pozbawiając go całkowicie wszelkiej obrony. Przedostać się do samego centrum i uderzyć z pełną siłą, której do tej pory nie pokazywał.
Dopóki jednak trzymał swój poziom, był bezpieczny. Tak długo Black będzie ukazywał mu swoje różne strony. Te, które były słabsze. Te, które były silniejsze. Momenty, gdy jego poważne spojrzenie kompletnie nie przypominało wygłupiającego się gówniarza i te, podczas których przywodził na myśl pięcioletnie dziecko. Tak długo, aż blondyn sam nie będzie wiedział, które z oblicz jest prawdziwe, a które - jedynie przybieraną z olbrzymimi umiejętnościami maską.
- Chcesz powiedzieć, że cię przeoczyłem? Wątpię, Paige. Nie przyrównuj bankietu mniejszych rodzin do przyjęć z rodzinami światowej wagi. - powątpiewanie. Nie było w jego głosie przemądrzałej dumy, która zwykle towarzyszyła dzieciom z bogatych rodów. Była to raczej wiedza, w której prawdziwość nie wątpił. Nie twierdził, że Alan z miejsca stawał się osobą, która wyróżniała się ponad wszystkimi na tyle, by pożądał go każdy z zebranych. Nie zaprzeczał, że miał swój urok, który w pewien sposób przyciągnął do niego samego Mercury'ego na tyle, by postanowił poświęcić mu swój czas. Ten, który sprawiał, że sam blondyn nie widział prawdopodobnie w uwadze, którą Black mu poświęcał ani niczego szczególnego, ani godnego podziwu. Tak czy inaczej był pewien, że prędzej czy później usłyszałby o nim choćby z plotek. Bezczelna odzywka, którą rzucił w stronę jednego z dziedziców rodzin. Nagłe zniknięcie i westchnięcie zachwytu rozkapryszonej damy. Oburzenie kelnera, któremu ta jedna osoba sprzątnęła z tacy połowę przystawek. Choć świat bankietów wydawał się niesamowicie olbrzymi, wieści o każdym z osobna, jak i całości jako ogółu rozchodziły się niezwykle szybko. Moment, w którym zostawałeś w tyle z wiadomością o choćby najmniejszym pionku, był tym w którym traciłeś swoją przewagę i narażałeś się na porażkę.
- To całkiem dobra porada, ale masz rację. Nie działa na każdego. Większość jest niesamowicie przeczulona, choć zwykle dotyczy to jedynie mniejszych rodzin. Ci z wyższych sfer nie naciskają tak, zwyczajnie przeświadczeni o tym, że twój majątek nie może być wyższy od ich własnego, skoro nie słyszeli wcześniej twojego imienia. Nie chodzi jednak o pochwały, Paige. Nie sztuką jest znać czyjeś upodobania, by odpowiednio mu schlebić. - skupił chwilowo wzrok na własnych palcach muskających jego policzek, nim ponownie skupić poważne spojrzenie na ciemnych tęczówkach. Dłoń zsunęła się w dół, zatrzymując na górnej, lewej części jego klatki piersiowej.
- Sztuką jest uderzyć w samo jego serce. Zmiażdżyć jego pewność siebie, w taki sposób by nie tylko nigdy nie pomyślał o przeciwstawieniu się twojej woli. Lecz by zapragnął za tobą podążać. - cofnął rękę, unosząc kąciki ust w uśmiechu.
Nie boisz się, że go do siebie zniechęcisz?
Nieszczególnie.
Podobne słowa mogą nie stawiać cię w przychylnym świetle, w przypadku kogoś, kto nie przynależy do twojego świata.
Każdy wie, jak funkcjonuje nasze życie. Świadomie, bądź nie. Jestem pewien, że nie należy do osób, którym moje słowa otworzą klapki na oczach.
- Nie martw się, nie zamierzam cię w to wciągać. Zresztą, nie jesteś kimś kogo mógłbym w cokolwiek wciągnąć, jeśli sam nie będziesz tego chciał. Więc nie będę próbował. Przekażę ci podstawową wiedzę, gdy wyczuję podobną potrzebę, a ty zrobisz z nią co chcesz. - proste. Wręcz niesamowicie proste. Choć słowa mogły dla kogoś z zewnątrz brzmieć niesamowicie podchwytliwie, miał na myśli dokładnie to co mówił. Przynajmniej na to wyglądało.
Dlaczego miałby w końcu próbować zniszczyć własnymi ambicjami relację z kimś, kto tak doskonale wiedział jak się dostosować do sytuacji?
Zamknął oczy. Każdy pocałunek na jego szyi, choć nie był skomentowany żadnym pomrukiem, z pewnością nie był ignorowany. Rozluźnienie, które ogarniało jego mięśnie niemalże równało się z masażem.
Doceniony żart musiał skończyć się wygięciem ust w nieznacznym uśmiechu. Zerknął kątem oka na odsuwane ubrania.
- Tak nisko się cenisz, Paige? - zapytał zaczepnie, obserwując jak podchodzi ku niemu. Skoro sam przyjął propozycję rozebrania, zdecydowanie nie zamierzał protestować czy jakkolwiek utrudniać mu zadanie. Uniósł jedynie brew na krótką komendę, unosząc nieznacznie rękę ku górze, by ułatwić mu jej chwycenie.
Jak na księcia przystało.
Ha.
Mrugnął powoli parę razy, skupiając swoją uwagę na każdym dosięgającym go muśnięciu. Wiedział, że pod chłodnym dotykiem Alana mięśnie jego brzucha spięły się nieznacznie na ułamek sekundy. Że w momencie, gdy dotarł do rozporka, drgnął nieznacznie, mimo że jego mimika nie zmieniła się w najmniejszym stopniu. Gdy stracił widok na jego twarz, wsunął palce w jego włosy, rozchylając lekko usta, by ułatwić sobie oddychanie.
Równie naturalnie co podjął podobne ruchy, tak samo wypuścił go, gdy przerwał uprzednie czynności, na nowo się prostując. Przewrócił oczami, pocierając palcami ugryzione ramię, tak jak kość biodrową. W przeciwieństwie do niego, schylił się po swoje rzeczy składając je schludnie i odkładając na szafkę. Dopiero wtedy zawahał się przez chwilę, by w końcu sięgnąć powolnym ruchem w stronę nieśmiertelników. Ściągnął je z szyi i odłożył na wierzch, dopiero wtedy odwracając w stronę wanny. Zacisnął palce na jej brzegach, rzucając mu niewinny, dziecięcy uśmiech.
- Jeśli myślisz, że jeśli kiedyś przez twoje zagrywki mi stanie, a ty jakby nigdy nic się odwrócisz świetnie się bawiąc, nawet nie wiesz jak bardzo się mylisz, Paige. Przesuń się. - machnął na niego ręką, rujnując wszelkie marzenia, w których faktycznie blondyn mógł zsunąć się tak nisko jak tylko chciał.
Mało książęce sformułowanie.
Tylko nie płacz.
Nadrabiasz zachowaniem.
Wyczuł rozbawienie głosu, sam nie dał jednak po sobie poznać czy je podziela. Wszedł do wanny i usiadł między udami Paige'a, zmuszając go do przesunięcia się wyżej. Dopiero wtedy oparł się o niego wygodniej plecami i odchylił nieznacznie głowę w tył, zadrapując paznokciami bok jego nogi.
- Dlaczego przeprowadziłeś się z Alaski? - zapytał jakby nigdy nic, patrząc na niego zarówno z niesamowitą uwagą, jak i odrobiną ciekawości. Nie było w tym ponaglania. Wiedział, że blondyn mógł zarówno rzucić informacją, by go zbyć, odpowiedzieć normalnie, jak i nakarmić go byle kłamstwem. Mimo to spytał. - Chciałbyś tam wrócić?
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Ciężko było nie zauważyć, że podczas spotkań stawało się obiektem czyjejś obserwacji. Niektórzy być może mogli odczuwać z tego powodu jakiś dyskomfort – w końcu nigdy nie wiadomo, co ten wzrok miał oznaczać. A mogło to być zarówno coś dobrego, jak i złego. Zainteresowanie osobą samą w sobie versus prześwietlanie i szukanie słabych punktów. Alan powinien mieć się na baczności i oceniać, jakim rodzajem obiektu się stał, ale był w stanie zadbać o siebie w trudnych sytuacjach. Nie przeszkadzało mu to, że Mercury na niego patrzył ani w jaki sposób to robił, już w naturalnym i bezwarunkowym odruchu, tuszując wszystko, co mógłby od niego wyciągnąć, chociaż nie było tego za wiele. A może po prostu nie miał do stracenia nic, za czym by tęsknił? Nic, czego nie dałoby się odzyskać?
„Chcesz powiedzieć, że cię przeoczyłem? Wątpię, Paige.”
Aż tak przyciągam uwagę? Uznam, że to komplement ― wtrącił szybko, zanim Black zdecydował się dodać jeszcze swoje trzy grosze. Ciemnooki pokręcił nieznacznie głową, chociaż nie zanegował tym jego słów – znał się lepiej na tego typu wydarzeniach, co nie zmieniało faktu, że część ich praw na pewno się pokrywała. ― Nieistotne. Chodziło mi raczej o zwyczaj wpasowywania się w jakieś ramy, a w obu przypadkach ktoś wymaga od ciebie kultury. Możliwe, że mniej majętne rodziny są jeszcze gorsze pod tym względem, gdy próbują budować dookoła siebie otoczkę nie wiadomo jak dużej renomy i oburzają się, gdy lekko nadepniesz im na odcisk.Albo patrzą na ciebie krzywo, gdy przy jedzeniu oprzesz łokieć na stole, dodał już w myślach, wykrzywiając usta w nieco rozbawionym grymasie, który nie trzymał się zbyt długo na jego ustach.
Więc tego was uczą w domach? ― zagadnął, wysłuchując kolejnych słów i przechylił nieznacznie głowę w stronę muskających go palców. Było to pytanie czysto retoryczne. Nie zamierzał w żaden sposób podważać podobnych metod, zdając sobie sprawę, że niewątpliwie były skuteczne. Jednak w większej mierze sprawdzały się wobec kogoś, kto miał odpowiednie środki i był pewnikiem. Tylko na chwilę zerknął ukradkiem na rękę układającą się na jego klatce piersiowej, jakby ten gest miał stać się dopełnieniem całej reszty. ― „Uderzyć w samo serce”, „zmiażdżyć pewność siebie, by nigdy się nie przeciwstawił”. Nie żebym nie spodziewał się, że groźby też wchodzą w grę. Ale trzeba mieć do nich odpowiednie predyspozycje i brak skrupułów. Jeśli nie musisz ich stosować, potrzebujesz cech, które same w sobie będą wzbudzały szacunek. Albo dobrych pleców. ― A co on miał? Na pewno nie miałby skrupułów, gdyby musiał dotrzeć do celu, miał charakter, który w pewien sposób przyciągał do siebie ludzi, ale i tak twierdził, że wieść o braku willi czy wypchanego po brzegi skarbca, mogłaby skutecznie pozbawić go szans w praktykowaniu tej sztuki.
„Nie martw się, nie zamierzam cię w to wciągać.”
Kiwnął głową, dając mu do zrozumienia, że było to słuszne rozwiązanie. Nawet jeśli takie umiejętności mogłyby pomóc mu w przyszłości, na razie nie widział potrzeby, by pakować się w kręgi, od których odstawał... właściwie wszystkim, nie posiadając konkretnego planu, jak się do tego zabrać. Poza tym nadal czuł się dzieciakiem, który wolał korzystać z ostatnich chwil młodości i przeznaczyć je na szaleństwa. Po tym krótkim wykładzie miał wrażenie, że Mercury'emu odebrano jakąś cząstkę tej beztroski, ale i tak nadrabiał, robiąc wszystko to, na co miał ochotę. Bez oglądania się na innych, którzy chętnie wyłożyliby mu, co wypada robić, a czego za wszelką cenę unikać.
Fakt. Nie dałbym się do niczego zmusić ― dodał zaraz, jednak z jego tomu dało się wyczuć, że nic nie stało na przeszkodzie, by wysłuchać rad bruneta. Nie rozumiał tylko, skąd brała się ta chęć wdrożenia go w zasady rządzące światem bogaczy, ale nie zamierzał już dociekać, biorąc pod uwagę, że w trakcie tej wymiany zdań zdążyli znaleźć się na odpowiednim piętrze i odkryli lepsze rzeczy do roboty.
„Tak nisko się cenisz, Paige?”
Chciałbyś, Black ― odgryzł się, bo i prawda była taka, że gdyby cenił się zbyt nisko, nie odważyłby się tu przyjechać, nie tknąłby Merca nawet palcem i wątpiłby we wszystkie swoje umiejętności, którymi wykazywał się, gdy postanowił uatrakcyjnić młodzieńcowi tak banalną czynność, jaką było pozbawianie go ubrań. Gdy palce czarnowłosego wsunęły się w jego jasne kosmyki, domyślał się, że Mercury liczył, że będzie kontynuował. Rozważał to przez ułamek sekundy, a w następnym przypomniał sobie, że to on obiecał mu inny serwis.
Przesunął ręką po tafli wody, po czym sięgnął za siebie, zakręcając ją, gdy znalazła się już na odpowiednim poziomie. Ziewnął przeciągle, kątem oka spoglądając na Black'a, który nawet odkładając swoje ubrania zachowywał się jak książę.
Kto powiedział, że miałem zamiar odwrócić się i świetnie bawić? Sam chciałeś wejść do wanny, więc uznałem, że potraktujesz to jako dodatkową zachętę ― odparł, odpłacając się mu urokliwym uśmiechem i gdyby nie skurwysyński błysk w jego oczach, mógłby wypaść całkiem uroczo. Grymas ten, co prawda, nie trzymał się długo na jego ustach i zniknął z nich równie szybko, co się pojawił, przywołując na jego twarz znudzenie, w towarzystwie którego wbił wzrok w dwukolorowe tęczówki czarnowłosego. ― Są sprawy, przy których jestem fair w stosunku do innych. Czegokolwiek nie pomyślałeś, dopóki na to nie zasłużysz, nie masz się czego obawiać ― jego głos przez chwilę zdawał się brzmieć inaczej. Zupełnie jak w momencie, gdy zaznaczał, że następnym razem nie zamierzał się z nim bawić. Ciężko było jednak stwierdzić, co Mercury musiałby zrobić, by zmusić go do podobnego posunięcia. Chcąc nie chcąc, Alan Paige wydawał się być istną oazą spokoju, mimo całego temperamentu, jaki w sobie skrywał.
Stuknąwszy palcem podbródek chłopaka, niechętnie podciągnął się wyżej, robiąc mu więcej miejsca. Pozycja, która postanowił przyjąć wydawała się być dość nietypowa, biorąc pod uwagę uprzedzenia czarnowłosego, ale Hayden bynajmniej nie zamierzał mu tego wypominać, dopóki nie szkodziło to jego własnej wygodzie. Objął go jednym ramieniem i zaczął przesuwać palcami po jego żebrach w tę i z powrotem, jakby wyczuwanie kości pod opuszkami sprawiało mu niemałą przyjemność.
Wracając, zaczynam sądzić, że w przeszłości ktoś musiał odstawić ci podobny numer. I ty, wasza wysokość, pozwoliłeś sobie odmówić? ― wymruczał, jak na złość z wargami przysuniętymi do ucha drugoklasisty. Przygryzłszy zaczepnie jego płatek odsunął się na nowo i zastukał palcami o jego bok.
„Dlaczego przeprowadziłeś się z Alaski?”
O to samo mógłbym spytać ciebie. Powiedziałeś tylko, że musieliście się przeprowadzić. ― Ale w końcu to do Merca należało pierwszeństwo w tej sprawie. ― Nasza przeprowadzka miała miejsce lata temu, a powód nie był jakiś szczególnie wyszukany. Mój ojciec dostał propozycję pracy w Chicago, a że była o wiele bardziej opłacalna, podjęcie decyzji nie było trudne ― wyjaśnił, nie wdrażając się w żadne szczegóły. Zaraz parsknął krótko, słysząc kolejne słowa bruneta i zsunął dłoń w stronę jego brzucha. ― Zadajesz dużo pytań ― wymruczał rozbawiony, jednak mimo wszystko nie zamierzał pozostawić go bez odpowiedzi. ― Na pewno mógłbym odwiedzić jeszcze stare strony, ale nie jestem pewien, czy chciałbym wrócić tam na stałe. Lubię Vancouver. Wydaje się znacznie żywsze, ale kto wie, czy za kilka lat nie będę miał ochoty udać się w jakieś spokojniejsze miejsce. A ty?
Pogładził palcami jego skórę, zsuwając dotyk niżej i celowo ominął podbrzusze Black'a, by oprzeć rękę na jego biodrze. Podciągnął się nieco wyżej, drugim ramieniem obejmując go na wysokości ramion i oparł podbródek na głowie znajomego, przymykając leniwie oczy z równie rozleniwionym pomrukiem, w którym kryło się jakieś niewyjaśnione rozbawienie.
Co ty robisz? Przestań się kleić.
Sprawdzam.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Szczególnie ciężko było tego nie zauważyć w przypadku kogoś, kto nawet nie próbował się kryć ze swoim upodobaniem. Dość często było to jednak odbierane dwojako, jak zdążył zauważyć na podstawie własnych doświadczeń, niespecjalnie się tym przejmując. Były dziewczyny, które same przypisywały sobie mnóstwo uwagi, wyraźnie mając podobne zapotrzebowanie. Najmniejsze spojrzenie odbierały od razu jako zaproszenie, często najpierw rzucając niesamowicie niewinne spojrzenie i udając zmieszane, by zaraz potem zatrzepotać rzęsami i obrócić się nieco na boki, pokazując z dobrych stron. Spotykał ich na swojej drodze całe mnóstwo. Inni czuli się niczym zagonione w kąt zwierzęta i odpowiadali nieprzyjemnym, chłodnym spojrzeniem przyspieszając kroku, by jak najszybciej znaleźć się z dala od niego. Tych na jego drodze stanęło znacznie mniej. Jeszcze inni odpowiadali zaciekawienem, z chęcią podejmując podobną grę, choć poddawali go niesamowicie pobieżnym obserwacjom, z reguły wynosząc jedynie parę mało istotnych szczegółów dotyczących jego wyglądu. Nie narzekał, nie czuł jakiegoś konkretnego zawodu, ale też nie odpowiadał im wzrokiem pełnym uznania.
Paige nie przypasował się do żadnej z tych kategorii, reagując po prostu obojętnością. Zupełnie jakby uznał podobne 'zabiegi' za integralną część samego Mercury'ego. I właściwie, była to najwłaściwsza decyzja jaką mógł w podobnym momencie podjąć, biorąc pod uwagę fakt jak prędzej czy później kończyły osoby z pozostałych grup.
"Aż tak przyciągam uwagę?"
Zaśmiał się. Był to ten rodzaj śmiechu, który oprócz jakiejś nuty rozbawienia, przywodził na myśl dorosłego, którego rozbawiło coś co zrobiło dokazujące dziecko, choć zdecydowanie nie miało niczego wspólnego z pogardą. Mimo to dał mu dokończyć.
- Możesz to uznać za co chcesz, Paige. Sęk w tym, że ludzie którzy nie siedzą w danym środowisku nawet nie zdają sobie sprawy, jak bardzo jedno ich słowo czy zły ruch, potrafią ich wydać. Nieodpowiednie podniesienie sztućca, odezwanie się przed kimś, komu powinieneś pozwolić mówić pierwszy, znalezienie się zbyt blisko konkretnej damy, poproszenie do tańca kogoś, kto ma już narzeczonego gdy ten stoi tuż obok bez zapytania go o zgodę, patrzenie na kogoś o dwie sekundy za długo. Drobne odruchy, do których zwykle nie przywiązujesz wagi, w otoczeniu tych którzy uważają się za elitę stanowią kluczowy element. Nie tylko przypiszą to do zwykłego faux pas, ale i w ciągu dwóch minut sprawią, że dowie się o tym każdy kogo mają w pobliżu. Choć możesz rzecz jasna w łatwiejszej interpretacji uznać, że rzucasz się w oczy przez swój wzrost. Co do majętnych rodzin, pewnie w jakimś stopniu masz rację. Wszystko zależy od pozycji. - zamyślił się na chwilę, zupełnie odruchowo sięgając palcami w stronę własnych włosów, by przeczesać je krótkim ruchem. Zaraz po tym przeniósł dłoń na kark, nim ponownie opuścił ją wzdłuż ciała. Na jego ustach cały czas tańczył nieznaczny uśmiech, który nie obejmował jednak zimnych, skupionych na blondynie tęczówek.
- Wiesz, jeśli ktoś wiecznie zajmuje siódme miejsce w biegu, nie będzie szczególnie się tym przejmował. W końcu co za różnica czy będzie ósmy, siódmy czy szósty. Jeśli jednak zajmie czwarte i zda sobie sprawę jak blisko był podium, wzrośnie jego wewnętrzna frustracja. Obudzi się zawiść, chęć wywlekania na światło dzienne jak najgorszych rzeczy na temat tych, którzy zajmują podium, choćby miały być stekiem bzdur. W końcu tak długo jak ktoś im uwierzy, będą usatysfakcjonowani. Natomiast ci którzy zajmują podium... nieszczególnie przejmują się sfrustrowaną płotką, wiedząc że zajmą je jeszcze raz. Zamiast przejmować się bezsensownymi tekstami, wolą poświęcić swój czas na świętowanie zwycięstwa. Bądź dalszy trening, jeśli jest ono jedynie jednym z kolejnych pucharów, który postawią sobie na pójce. - parsknął cicho, skupiając wzrok na jego wykrzywionych w grymasie ustach.
"Więc tego was uczą w domach?"
Nie odpowiedział. Bo dobrze wiedział, że nie musiał odpowiadać. Nie był w stanie stwierdzić czy faktycznie tego właśnie ich uczyli, czy może w większym stopniu była to po prostu wiedza którą automatycznie absorbowali, wychowując się w podobnym środowisku. Ciężko było stwierdzić.
- Jeśli ktoś nie ma predyspozycji, nigdy nie zajmie wysokiej pozycji. Tyczy się to każdej dziedziny, nie sądzisz? Co z tego, że ktoś będzie miał talent do aktorstwa, jeśli nie będzie potrafił przekonać reżysera, że to on jest osobą, której poszukuje. Co zdolnemu uczniowi po wiedzy, którą posiada, jeśli nie będzie jej potrafił przelać na papier, bądź zwyczajnie zignoruje swoje obowiązki nawet nie stawiając się w szkole. Nikt nie jest tym kim jest, bez odpowiedniego przygotowania. I nikt nie staje się najbogatszą osobą w Kanadzie przez przypadek. Jak i nie dziedziczy majątku swoich rodziców, jeśli nie umie nim zarządzać. Szybko by go stracił. Choć niestety i takie przypadki się pojawiają. Przykro czasem  patrzeć jak rozpuszczony bachor roztrwania uzbierany do tej pory majątek rodziców, nie potrafiąc zarobić na własne wydatki i prędzej czy później trafia na bruk. - wzruszył ramionami. Właściwie nic w jego mimice nie wskazywało na to, by faktycznie robiło to na nim jakiekolwiek wrażenie. Nie można było powiedzieć, że niesłusznie. Sytuacja majątkowa innych osób była mu na tyle obojętna co byle przechodzień, którego mijał na ulicy. Tak długo jak nie był jego potencjalnym partnerem biznesowym, rzecz jasna. A biznesy były w końcu przeróżne.
Akceptacja Paige'a była w tym momencie nie tyle rozsądna, co i całkowicie zadowalająca dla samego Mercury'ego. Chcąc nie chcąc, zdążył go polubić na tyle, że patrzenie jak głodne sępy rozszarpują go na najdrobniejsze kawałki, raczej nie byłby zbyt przyjemnym widokiem. Świadomość podpowiadała mu, że nieważne ile nie miałby wzrostu, były sytuacje, w których bez odpowiednich pleców zwyczajnie nie dałby rady.
Nie był natomiast w stanie stwierdzić, czy w obecnej chwili chciałby mu za podobne plecy robić.
Zdecydowanie zbyt wcześnie na podobną decyzję.
Przytaknął w milczeniu.
"Sam chciałeś wejść do wanny, więc uznałem, że potraktujesz to jako dodatkową zachętę."
Przewrócił oczami, nawet nie próbująć się z tym kryć. Nie dodał niczego od siebie nie widząc podobnej potrzeby, choć jednocześnie przyswoił podsuniętą mu przez blondyna kwestię, tłumaczącą pokrótce jak obchodzi się z innymi. Brzmiała sprawiedliwie. Mimo to rzucił mu nieznacznie poirytowane spojrzenie, gdy tym razem stuknął go palcem w podbródek, kojarząc podobny ruch ze sposobem, w jaki traktowało się dzieci.
Zniknęło ono równie szybko co się pojawiło, gdy znalazł się w ciepłej wodzie i oparł o niego wygodniej, przechylając głowę w bok, przytulając tym samym policzek do jego ramienia.
"Pozwoliłeś sobie odmówić?"
Nie zwlekał z odpowiedzią, na swój sposób ignorując ugryzienie wyczuwalne na własnym uchu.
- Raz. Jedna niezwykle zabawna francuzka, uznała że to doskonały pomysł zabawić się z paniczem Blackiem, po czym zrezygnować w połowie, by przyznać się że w rzeczywistości interesują ją jedynie inne dziewczyny, przy czym jedna z tych, z którymi byłem, była jej 'niedoszłą'. Śmiałem się równie mocno, gdy odebrano jej posiadłość i deportowano całą rodzinę z powrotem do Francji, a firma jej ojca utraciła całe dofinansowanie i większość partnerów handlowych wskutek tej drobnej plotki na jej temat, która przypadkowo ujrzała światło dzienne, tuż przed jej zaręczynami z synem pewnej sporej organizacji. Nieszczęśliwa jedynaczka bez przyszłości. - okrężny sposób opowiedzenia sytuacji, ani przez chwilę nie potwierdził jego bezpośredniego udziału w całej akcji. I nie miał zamiaru go potwierdzać, niezależnie od tego czy byłaby to jego własna wola, czy padające z ust Paige'a pytanie. Z początku na nie, nie odpowiedział, skupiając się na wypowiedzianych słowach.
- Chicago nie leży w Kanadzie. - zauważył krótko, nie drążył jednak tematu. Wysłuchał go do końca, zastanawiając się przez chwilę.
- W sumie to podobnie. Praca ojca. Dużo przeprowadzek, utworzenie wielkiego ośrodka w Vancouver, dojście do wniosku, że nieustanne zmiany szkoły mogą mieć negatywny wpływ na nasz rozwój. Pomijając fakt, że ciężko byłoby przenosić się ciągle z dziesiątką dzieciaków. Niemniej mój życiorys jest co najmniej międzynarodowy. To długa historia. Może kiedyś ci opowiem. - mówił dość powoli, pozornie nie zwracając uwagi na wykonywane przez niego ruchy. Niemniej ruch przy biodrze skończył się nieznacznym spięciem mięśni. Chwilowym. Wystarczyło bowiem, by blondyn objął go ramieniem i oparł się o jego głowę, by Mercury powoli na nowo się rozluźnił. Zamrugał powoli powiekami, ostatecznie je zamykając.
Zupełnie jakby w tym jednym momencie poddał się jego dotykowi, niczym bezbronne dziecko lgnące do ciepła. Zamilkł kompletnie, nawet się nie poruszając. Choćby i o centymetr.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Spojrzenie ciemnych oczu spoczęło na twarzy Mercury'ego, gdy ten rozpoczął swój wywód. Lekki uśmiech, który trzymał się ust blondyna, stopniowo blaknął, ale bynajmniej nie dlatego, że w miarę dowiadywania się tych wszystkich prawd, tracił humor albo zaczynał być znużony czymś, co w gruncie rzeczy go nie dotyczyło. Nie dało się ukryć, że były to dość cenne lekcje dla kogoś, kto kiedyś planował postawić nogę o stopień wyżej i wejść w bardziej korzystne kręgi. Z kolei ktoś, kto póki co tego nie rozważał albo nie sądził, że miał takie zamiary – jak przykładowo Paige – z pewnością otrzymałby okazję do przypomnienia sobie tych słów w przyszłości. Jednak na tę chwilę beztroskie podejście do życia – nawet jeśli od dorosłości dzieliło go już tylko parę kroków, jeszcze mniej niż samego Black'a – i dotychczas wyrobiony światopogląd sprawiały, że idee bogaczy wydawały mu się co najmniej godne politowania. Wyobrażał sobie, jak wszystkim dzieciakom wpajano w dzieciństwie, że mogą być, kim chcą, a w miarę dorastania uświadamiano je, że dobra maska jest kluczem do sukcesu, nawet jeśli miałyby jej nienawidzić.
Nie zapominaj, że te dzieciaki nadal są o krok przed wszystkimi.
Kiepskie to towarzystwo ― podsumował, nie siląc się na jakiś bardziej wysublimowany komentarz, którego być może wymagała sytuacja. Był znacznie prostszy w obyciu, nawet jeśli zdawał sobie sprawę, że niezależnie, gdzie się znajdowało i co się robiło, zawsze znalazł się ktoś, kto miał z tobą jakiś problem, kto musiał poddać cię osobistej ocenie i napomknąć o tym kumplowi, którego akurat miał pod ręką. ― Brzmi jak brak lepszych rzeczy do roboty, nikomu nie uwłaczając. Domyślam się, że nie wszyscy bogacze tacy są, choć zapewne i tak swojego nasłuchali się z tej poczty pantoflowej. O nie. Czy to-- ― Zamilkł na chwilę, gwałtownie opuszczając wzrok niżej i zawieszając palec wskazujący na wysokości jego klatki piersiowej, w którą nim wycelował. ― Zagięcie na kurtce. Co za kompletny brak taktu zapraszać mnie i być tak nieprzygotowanym, Black. Nie możemy się już spotykać. ― Odwrócił się na pięcie, ale zanim zrobił krok w stronę wyjścia, ponownie zawrócił, wykrzywiając usta w rozbawionym uśmiechu i wsuwając wcześniej uniesioną rękę do kieszeni, kręcąc głową z niejakim niedowierzaniem. ― Tak. W każdym razie rozumiem, co masz na myśli. Wcześniejsze spotkania były o tyle mało zobowiązujące, że nie starałem się ukrywać, że nie przynależę do wyższych sfer. Miałem tylko „trzymać fason”, a nie załatwiać tam przyszłe sprawy biznesowe. Czyli przed twoim zaproszeniem dostanę lekcję prawidłowego trzymania widelca? ― Zerknął na niego ni to rozbawiony, ni to całkowicie poważny. Nie oczekiwał odpowiedzi, jak i nie zamierzał negować jego środowiska, ale można było się spodziewać, że w pewnym stopniu nadal było dla niego czarną magią, a niektóre ludzkie zachowania przekraczały jego pojęcie. Świat byłby lepszym miejscem, gdyby ludzie nie przywiązywali wagi do pierdół.
Przynajmniej dobrze usłyszeć, że ci, którzy zajmują wysoką pozycję, nie spoczywają na laurach i dalej dążą ku samodoskonaleniu. Z drugiej strony w przeciwnym wypadku pewnie ta pewność siebie nie miałaby prawa bytu albo była po prostu zgubna. Pewnie takie przypadki też się trafiały. ― Wzruszył barkami. Mógł tylko zakładać, że tak było, choć zdarzało się, że pierwsze strony lokalnych gazet świeciły wielkimi tytułami artykułów, głoszących, że firma jakiegoś znanego biznesmena nagle splajtowała. Trudno byłoby uwierzyć, że było to dzieło nieszczęśliwego przypadku. ― Nie da się ukryć, książę. Wydaje mi się, że brak predyspozycji najczęściej bierze się z tego, że niektórym wszystko przychodzi byt łatwo, przez co zapominają, że wymagania względem nich stają się coraz większe. To tak jak z tymi nieudolnymi dziedzicami, których nawet nie przygotowano na to, że praca ich ojca nie opierała się tylko na siedzeniu za biurkiem i rozstawianiu ludzi po kątach. Błąd wychowawczy. Jeśli jednak czasem i przygotowania nic nie dają, to już głupota. ― Zakończył wypowiedź krótkim ziewnięciem, które zatuszował przysłonięciem ust ręką, jakby sam temat wydał mu się co najmniej męczący. Nic dziwnego, skoro zakrawał o sprawy, których dotychczas nie poruszał na żadnej ze swoich randek. Nie żeby specjalnie narzekał na tę różnorodność tematów. W końcu poniekąd chodziło o to, by poznać tok myślenia drugiej strony.
Przynajmniej nie robicie nic innego, gdy kłapiecie gębami.
Możemy zacząć, jeśli zaczęło ci tego brakować.
Ty już niczego nie zaczynaj.
Choć ciężko było „nie zaczynać”, gdy oboje znaleźli się w ciepłej wodzie w dość wygodnej pozycji. Hayden zmierzwił jasne włosy mokrą od wody ręką, doprowadzając je do jeszcze większego nieporządku i częściowo odgarniając przy tym grzywkę z oczu. Przez cały czas przysłuchiwał się krótkiej opowieści o nieznajomej Francuzce, by mimowolnie parsknąć pod nosem na koniec. Domyślał się, kto był odpowiedzialny za ten ciąg niefortunnych zdarzeń, ale nie rozumiał, czemu głupi żart doprowadził do tak drastycznych kroków.
Widzisz? To doskonały powód, by dać sobie z nim spokój.
Naprawdę rozpuszczony z ciebie dzieciak ― wymruczał kąśliwie, trącając nosem jego skroń. Nie tak powinna wyglądać reakcja kogoś, kto przez swoje zachowanie też mógł wylecieć z miasta. ― Muszę przyznać, że mimo dziwnych nawyków musicie mieć ciekawe życie. Spisek ciągnie za sobą kolejny spisek. Podejrzewałem, że pewnie jakoś się odegrałeś, ale nie, że ucierpiała na tym cała rodzina. ― Wzruszył mimowolnie barkami. Nic nie wskazywało, że aprobował tego typu zachowanie, ale też nie zamierzał karcić młodzieńca za stosowane przez niego metody. Zresztą ciężko było wykazać się empatia w stosunku do ludzi, których nawet nie znał, ale przerywanie w połowie zdecydowanie zasługiwało na karę.
Pamiętaj, że zrujnował jej resztę życia.
Jej. Nie mnie.
„Chicago nie leży w Kanadzie.”
Skrót myślowy. Przeprowadzaliśmy się dwa razy w różnych odstępach czasowych. W obu przypadkach chodziło o pracę i lepsze warunki. Jak mówiłem, nic nadzwyczajnego ― dodał zaraz, nie grzesząc nieprzeciętnym życiorysem. Nie narzekał jednak na brak wrażeń, które sobie zapewniał. ― Dziesiątka dzieciaków ― powtórzył. Już wcześniej udało mu się dowiedzieć, że rodzeństwo Merca było dość liczne. Wydawało mu się, że trójka rodzeństwa to już tłum, ale rodzina Black'a była prawdziwym stadem. ― Przynajmniej wiadomo, w czyje ślady poszedłeś. ― Uniósł brew, nawiązując do tej ponad przeciętnej obrotności i zaraz skinął głową w odpowiedzi na resztę jego słów, co młodszy chłopak mógł poczuć, gdy jego policzek mimowolnie otarł się o bok jego głowy.
Z takiego bliska łatwo odczuwał każdą zmianę i momenty, w których spinał się i rozluźniał. Nagłe zmiany reakcji wywołały na jego ustach co najmniej satysfakcjonujący uśmiech. Przez chwilę towarzyszył drugoklasiście w spokojnym bezruchu i ciszy, która zapadła, by dopiero po niecałej minucie zsunąć podbródek z jego głowy. Ciepły oddech szybko dosięgnął jego szyi, na której Alan zaczął składać krótkie, ale wyraźne pocałunki, na przemian z którymi drażnił jego skórę lekkimi muśnięciami zębów. Przesunął palcami wzdłuż jednego z obojczyków chłopak, docierając do zagłębienia między nim a drugim obojczykiem, skąd zaczął stopniowo zsuwać dłoń niżej.
Zaczynam się nudzić ― wymruczał marudnie w przerwie między jednym pocałunkiem, a kolejnym, na koniec przygryzając lekko odsłonięte ramię.
Zacznij nudzić się inaczej.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Black nie uznawał tego za wiedzę niewiadomo jak tajemną. Był do dla niego zbiór informacji równie naturalny, co ten który uzyskiwał na co dzień. Klaśnięcie dwa razy by włączyć telewizor w jadalni, to który korytarz obierze by dostać się do sali 314, jak zwróci się do niskiej blondynki, która przybiegnie do niego z błyskiem w oku oczekując, że dotrzyma jej towarzystwa podczas przerwy, gdzie przesunie rękę, by wyczuł od Alana zadowolenie, nawet jeśli nie wyrazi go na głos. Wszystko było zbiorem informacji, swego rodzaju nawyków, które wyrabiał w sobie wraz z biegiem lat, stając się naturalnie integralną częścią jego jestestwa. Gdy osiągało się ten poziom, przekazywanie podobnej wiedzy innym było niczym rozmowa o pogodzie. Nawet jeśli inni zgubią się, gdy zaczniesz rozprawiać o rozmaitych chmurach, dla ciebie będzie to tylko kolejna łatwa pogawędka.
Dodatkowo w tym przypadku nie znajdował się w towarzystwie kogoś, kto używał trudnego, zawiłego języka, licząc na to że zgubi swojego rozmówcę brzmiąc na tyle inteligentnego, by jego punkt widzenia zaczął mu się wydawać bezsensowny. Słowa blondyna były proste. Świadczące nie tylko o jego mało skomplikowanym toku myślenia, ale przede wszystkim szczerości. Choć słuchał jego wypowiedzi w miarę spokojnie, w pierwszym momencie mógł dostrzec jak ramiona Blacka trzęsą się nieznacznie pod wpływem tłumionego śmiechu. Zaraz jednak spoważniał, wracając uwagą do chłopaka.
- Dostaniesz. Jeśli wyrazisz szczerą chęć pojawienia się tam. Nie powiem, ciekawi mnie jak wyglądałby przebieg podobnego przyjęcia, choć nie do końca chciałbym zobaczyć późniejsze okładki gazet, gdybyś w wyjątkowo efektowny sposób wywalił tort na głowę jednej z wyjątkowo natrętnych damulek, które postanowiłyby wyrazić swoje oburzenie pojawieniem się kogoś kto nie zajmuje wysokiej pozycji u boku panicza Blacka. - w jego słowach pojawił się swego rodzaju niesmak, wskazujący co najmniej na to, że podobna sytuacja już się wcześniej wydarzyła.
Popełnianie tych samych błędów nie jest zbyt mile widziane przez twoją macochę.
Jeśli próbujesz mnie namówić, bym zrobił jej na złość idzie ci doskonale.
- Ewentualnie któraś z nich uległaby twojemu urokowi i próbowała zasugerować, że udanie się do jednego z pustych pokoi jest wyśmienitym pomysłem. To też mi się nie podoba. Byłbym zazdrosny. - stwierdził zupełnie naturalnie, wręcz w całkowicie nonszalancki sposób, nawet przy tym nie mrugając. Kiwnął krótko głową na wzmiankę o samodoskonaleniu.
- Oczywiście są przypadki, gdzie ktoś rodzi się w rodzinie, gdzie nie musi robić nawet gdy już dawno jest uznawany za dorosłego i powinien przejąć firmę. Niemniej nawet w naszym okręgu nie są oni postrzegani w nazbyt pozytywny sposób. - powiedział po krótkim zamyśleniu, wskazującym na to, że przez jego głowę właśnie przewinęło się parę osobistości, które kojarzył z poprzednich spotkań, bądź historii ojca. Zaraz wzruszył ramionami, uznając ich za jednostki na tyle nieistotne, by nie było potrzeby konkretniejszego wspominania o ich istnieniu. W końcu nigdy nie osiągną tego co mogły pomimo własnych możliwości pod wpływem bezgranicznego lenistwa i obskurantyzmu. Nie żeby było to zjawisko niewiadomo jak rzadkie. Występowało w końcu całkiem często nawet w zwyczajnych domach.
"Naprawdę rozpuszczony z ciebie dzieciak."
- Powiedziałbym, że to dość łagodna wypowiedź, może zakrawająca o ignorancję. Jestem rozpuszczonym inteligentnym dzieciakiem, który ma nieograniczone możliwości. - podejście blondyna do jego wypowiedzi było co najmniej słuszne. Potępienie metod Mercury'ego byłoby kompletnie bezcelowe. Z pewnością nie wywołałoby u niego ani poczucia winy, ani jakiejkolwiek refleksji w jej kwestii. Nigdy nie podejmował żadnych decyzji bez uprzedniego przemyślenia. A gdy już je podjął, nigdy ich nie żałował, ani nie wracał do niej w innej formie jak wspomnienie, które zaprezentował chwilę temu. Rozkładanie go na czynniki byłoby co najmniej niepotrzebne i irytujące.
"Dziesiątka dzieciaków."
- Tak, wiem. Wyobraź sobie pamiętanie o urodzinach każdego z nich. Przynajmniej z Saturnem nie mam problemu. - zaśmiał się krótko, zarówno z własnych słów, jak i krótkiego komentarza, którym uraczył go Alan. Zadziwiające jak szybko zdołał się uspokoić pod dotykiem starszego chłopaka. Zamknięte oczy nie miały zamiaru się otworzyć, gdy przechylił jedynie nieznacznie głowę w bok, zupełnie jakby w bezwarunkowym odruchu zwiększał jego dostęp do swojej szyi. Wcześniejsze zmęczenie powróciło na nowo, a ciemność która go ogarnęła po opadnięciu powiek, zdawała się go bezlitośnie przeciągać na swoją stronę.
Chyba nigdy nie miał okazji powiedzieć Paige'owi o swojej zadziwiającej zdolności zasypiania w każdych warunkach - gdy tylko miał kogoś obok siebie - w przeciągu kilku sekund. Być może gdyby to zrobił, blondyn nie pozwoliłby mu na zamknięcie oczu. Być może nie bawiłby się w sprawdzanie reakcji Mercury'ego, zamiast tego od razu zaciągając go z łazienki do sypialni. Może.
W obecnej chwili gdybanie było zwyczajnie bezsensowne, gdy jego wypowiedź nie doczekała się odpowiedzi innej niż wyrównany, cichy oddech i spokojny, aczkolwiek wyraźnie zmęczony wyraz twarzy młodego Blacka. Nie pozostawiało żadnych wątpliwości, że już wcześniej najchętniej położyłby się spać, a ciepło bijące zarówno od blondyna, jak i to, które absorbował z wody, skutecznie przyspieszyło bezwarunkową decyzję jego organizmu.
Dobranoc, Mercury.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Zawsze wyrażam szczerą chęć do pojawiania się na bankietach ― rzucił, nie dając Black'owi szansy na rozeznanie się, na ile szczerości było w jego słowach. To był dokładnie ten moment, w którym ciężko było rozróżnić kłamstwo od prawdy, mając do dyspozycji jedynie nieokreślony ton głosu. Oboje wiedzieli już, że Hayden nie pasował do towarzystwa, które przewijało się przez specjalnie przygotowane uroczystości, jednak na upartego można było uznać, że i tam znalazłby kogoś, z kim mógłby się dogadać, choćby w niewielkim stopniu podobnego do czarnowłosego. ― Mówisz o sytuacji, w której przypadkiem talerz z ciastem wypada mi z rąk a jego zawartość ląduje na czyjejś głowie? Tak jak ty przypadkiem upuściłeś dziś kubek z kawą na buty mojej znajomej? Prawie pomyślałem, że te przypadki to dość powszechne zjawisko w waszych stronach ― parsknął pod nosem, przechylając nieznacznie głowę na bok. Wprowadzasz mnie w błąd, wasza wysokość, przemknęło mu przez głowę, ale nie musiał dodawać tego na głos, gdy zdążył już zaznaczyć sprzeczność przekazywanych informacji, choć wystawny bankiet i sytuację na ulicy dzieliła od siebie spora odległość. ― Szanuję jedzenie ― dodał zaraz, jakby to miało wyjaśnić wszystko i zapewnić Mercury'ego, że podobna sytuacja nie mogłaby mieć miejsca.
Problem tkwił w tym, że było jeszcze wiele rzeczy, które mógł zrobić nie tak.
Zastukał bezgłośnie palcami o biodro bruneta, przez moment wpatrując się w jeden punkt, jakby nad czymś się zastanawiał. Być może rozważał bardziej wyszukane metody uprzykrzenia komuś życia, co definitywnie mogłoby wykluczyć go z dostania szansy na zaproszenie.
Skoro byłoby jej nie w smak, że przyszedłem tam z tobą, wystarczyłoby tylko kilka wymownych sygnałów, by to ona jako pierwsza straciła panowanie nad sobą. Gdybym przesadnie się wychylił, dałbym jej i wszystkim innym powody do myślenia, że to nie miejsce dla tej warstwy społecznej. ― Paige doskonale rozumiał działanie i cele prowokacji – w końcu sam często ją stosował, nawet jeśli w z grubsza innych celach. To, że nie działał impulsywnie sprowadzało na jego konto podwójną korzyść, a sam jasnowłosy uważał, że nie ma najmniejszego sensu przejmować się opinią kogoś, kogo nawet się nie zna i kogoś, kto robi wszystko, by zatuszować swoje miejsce na przegranej pozycji. ― Pomyśl tylko, co byłoby, gdyby nagłówek gazety ogłosił, że to dziedziczka zaatakowała towarzysza panicza Blacka ― odparł, unosząc rękę, którą zaznaczył niewidzialny nagłówek gazety. Kącik ust jasnowłosego wygiął się w łobuzerskim uśmiechu. Wyglądało na to, że nie miał żadnych wątpliwości co do tego, że mógłby doprowadzić kogoś do takiego stanu.
Co zazdrość potrafiła zrobić z niektórymi ludźmi.
„Byłbym zazdrosny.”
Wcześniej uniesiona ręka spoczęła na odsłoniętym brzuchu chłopaka. Ciemnooki przechylił nieznacznie głowę na bok, zerkając z ukosa na młodzieńca, jakby chciał upewnić się, czy przypadkiem się nie przesłyszał.
Ciekawe ― wymruczał, lekko zadrapując paznokciami jego skórę. ― Zazdrosny o to, że to ty nie zostałbyś tam zaproszony czy o mnie i o to, że ktoś wyprzedził cię z propozycją? ― Przesunął nosem po jego uchu, na koniec chwytając je lekko zębami. Była to dość krótka pieszczota – możliwe, że sama w sobie miała zasugerować mu właściwą odpowiedź.
Nie pójdziesz na żaden bankiet.
Tym razem to on kiwnął głową. Bynajmniej nie na potwierdzenie i tak niebranego pod uwagę rozkazu głosu rozsądku. Od jakiegoś czasu skupiał się wyłącznie na słowach Merc'a i przyjął do wiadomości, jakie zachowania potępiano w jego środowisku. Przynajmniej tyle, że te leniwe, rozpuszczone chłystki nie miały się dobrze w każdym aspekcie.
„Jestem rozpuszczonym inteligentnym dzieciakiem (...)”
Słodzenie i komplementy to chyba nie część umowy? ― Był w tym raczej beznadziejny. Nic dziwnego, że zgryźliwość wkradła się do jego tonu, dając drugoklasiście do zrozumienia, że mógł bawić się w związek, ale jego natury wciąż nie dało się oszukać. ― Mhm ― wymruczał pod nosem na wzmiankę o urodzinach. Domyślał się, że to problem, biorąc pod uwagę, że już dawno zapomniał o urodzinach własnego rodzeństwa, a przynajmniej na to wyglądało. W tym momencie wolał jednak skupić się na pocałunkach na szyi czarnowłosego, co nie pozwalało mu na dostrzeżenie, jak bardzo uspokajał tym chłopaka. Dopiero gdy przejmująca cisza wypełniła całą łazienkę, blondyn wyprostował się nieznacznie, odrywając wargi od skóry ciemnowłosego. Uniósł brew, w milczeniu przyglądając się chłopakowi i pod palcami czując równomiernie unoszącą się klatkę piersiową.
No nie gadaj.
Mimo dość niekorzystnego położenia, w jakim się znajdowali, Hayden wykrzywił usta w rozbawionym uśmiechu. Gdyby miał w sobie choć trochę wyrozumiałości i serca, z pewnością mógłby poświęcić się i pozwolić Mercury'emu zostać tu do samego rana. Niestety wolał nie wyobrażać sobie, jak mogła skończyć się ich wspólna noc w wannie.
Black ― mruknął cicho, umyślnie nie starając się o to, by jego głos sprowadził chłopaka na ziemię. Ponownie przysunął wargi do jego ciała, tym razem dosięgając nimi ramienia, zanim rozchylił usta, by po chwili pozostawić tam dwa zaczerwienione łuki, po których ślad miał tam widnieć jeszcze przez jakiś czas. Wsunął ręce pod jego ramiona, mimo że przyszłe użeranie się z nim w tej pozycji mogło być dość kłopotliwe. ― Chyba nie muszę ci mówić, że za jakiś czas zamienisz się w rodzynkę. Mało atrakcyjne, książę.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
- Która jest szczera tak długo, jak pojawia się kluczowe słowo 'darmowe jedzenie'? - zapytał z rozbawieniem, unosząc brew. Nie miał większych problemów z wyobrażeniem sobie blondyna, który zgadza się przystać za ofertę jakiejś damulki, która nieświadomie rzuca odpowiednim hasłem, po czym wmawia sobie, że Alan przyszedł tam właśnie dla niej.
Chcesz skończyć jak ona?
Od czegoś trzeba zacząć. Niemniej plan jest prosty.
To znaczy?
Po prostu trzeba do jego słownika kluczowych słów dodać kolejne, brzmiące Mercury.
Zuchwały pomysł.
Dzięki.
Nie jestem pewien, czy to był komplement.
Nawet nie drgnął, gdy Alan zaczął mówić o przypadkach. Cały czas pozostawał niewzruszony, zarówno w przypadku swojej postawy, jak i samej mimiki, co tylko potwierdzało, że poprzednia sytuacja nijak się na nim nie odbiła. Mimo to przeczekał jego wypowiedź, przesuwają powoli palcem po swoim policzku.
- Nieszczęsny przypadek. Mam nadzieję, że wyciągnie z niego lekcję i nie będzie się więcej zanadto zbliżać do kogoś, kto trzyma gorącą kawę. Szkoda by było narażać się na takie sytuacje.Choć niektórzy to lubią. - wzruszył ramionami, tym samym kończąc temat, wędrując wzrokiem w stronę swojego biodra, o które obijały się jego palce. Przesunął jego ręce nieco w górę, skutecznie zabierając je zdala zarówno od blizny, jak i tatuażu, choć był to ruch na tyle naturalny, by nie zwracał na siebie zbyt wiele uwagi.
- Dobrze kombinujesz. - pochwalił blondyna, słysząc jego pomysł o prowokacji. Wyglądało na to, że mimo braku odpowiedniego pochodzenia, Alan miał naturalny talent do odnalezienia się w każdej sytuacji. Zauważył to już wcześniej, niemniej nadal owy punkt był aspektem czysto teoretycznym. W końcu wielu dobrych strategów układających w głowie ambitne plany, otwierało usta by ukazać je światu, po czym nie było w stanie zmusić rąk do ich realizacji.
Mięśnie jego brzucha spięły się zupełnie automatycznie, a skóra pokryła gęsią skórką, potrzebując chwili by przyzwyczaić się do dotyku.
- Nie lubię, gdy ktoś próbuje się dobierać do czegoś, na czym zdążyłem już położyć ręce. Przynajmniej tak długo jak się tym interesuję. Ludzi też to dotyczy. Pomijając fakt, że żadne z nich nie może się ze mną równać. - niezależnie od płci. Odpowiedział może nieco zbyt sucho, obracając się w bok na tyle, by móc na niego spojrzeć, jak i przysunąć się bliżej. Na tyle blisko, by wystarczyło przesunięcie się milimetr w jego stronę, by jego usta zetknęły się z ustami Paige'a.
- I tak nie powiedziałbyś mi niczego, czego już nie wiem. Jesteś taki przystojny, Mercury. Zupełnie inny niż większość chłopaków. Bez wątpienia, jesteś spełnieniem marzeń każdej kobiety. Chciałabym mieć cię tylko dla siebie. Gdybyś tylko mi na to pozwolił... - Cichy, słodki jak miód, uwodzicielski głos nie był czymś, co stosował na każdym. Mimo to nie miał z nim najmniejszego problemu, dodatkowo potwierdzając że zasłużył co najmniej na większość krążących o nim plotek. Półprzymknięte oczy nie otworzyły się szerzej, gdy przesunął językiem po jego dolnej wardze. Jedna z rąk uniosła się ku górze, muskając palcami jego policzek w ledwo wyczuwalnym geście. W przeciwieństwie do nich, jego usta naparły na niego zdecydowanie, zmuszając do zachowania jako takiej ciszy. Przesunął końcówką języka po jego języku, stukając zaczepnie kolczykiem o jego zęby. Nie była to najwygodniejsza pozycja w jakiej się znalazł, nie należało się zatem dziwić, że po kilku minutach odwrócił się na nowo w swoją stronę. Przeciągnął się nieznacznie, przesuwając palcami po jego udzie.
- Ale gdybyś miał taką potrzebę, chętnie posłucham. - dodał spokojnie wpatrując się w milczeniu w taflę wody.
Tylko kto by się spodziewał, że zaśnie?
Budzenie go nie należało do najtrudniejszych, lecz i tak głos Alana przebił się do niego po kilkunastu dłuższych sekundach, gdy mruknął cicho, otwierając na nowo powieki.
- Książę, nie księżniczka, co? - mruknął zerkając na niego zaspanym wzrokiem. Chyba czas wrócić do pokoju.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Darmowe, dobre jedzenie ― sprostował. Nie katowałby się bankietem, na którym miałby uświadczyć hot-dogów albo czegoś, co równie dobrze mógłby zamówić w pierwszej, lepszej restauracji za pieniądze, których nawet jemu nie byłoby szkoda. Miał już do czynienia z nieciekawym towarzystwem, a przeważnie nie pozwalano mu wymykać się po napełnieniu żołądka, a przynajmniej nie było to możliwe bez późniejszych problemów, marudzenia i znoszenia co najmniej miesięcznej obrazy majestatu. ― W końcu trzeba się cenić, Black. ― A Paige był pewien, że Mercury wiedział aż za dużo o docenianiu własnej wartości, o czym już nieraz dał mu znać.
Brak przejęcia czarnowłosego nie budził w Haydenie żadnych negatywnych odczuć, co wiązało się z tym, że sam też nieszczególnie przejmował się losem Ayano. Nie sądził, by długo zamierzała złościć się tą całą sytuacją, a takie jak ona zwykle wracały, choćby dla dobrej zabawy samej w sobie.
Uważaj, bo to zadufanie zacznie ci się udzielać.
„Choć niektórzy to lubią.”
Chore pojeby ― wymruczał pod nosem z rozbawieniem, pozwalając na to, by za sprawą Merca, jego dłoń zawędrowała wyżej. Rzeczywiście ledwo odczuł różnicę, nadal wyczuwając gładkość skóry pod opuszkami. ― Kombinuję czy nie ― zawiesił na chwilę głos, jakby musiał zastanowić się, jak ubrać swoje myśli w słowa ― powiedzmy, że nauczyłem się o siebie dbać.
Póki co słabo ci to idzie.
Nie, dopóki wiem, co robię.
Jesteś jak dziecko, któremu do szczęścia wystarczą tylko cukierki. Ani się nie obejrzysz, a twoje zęby zeżre próchnica.
Znów zbiera ci się na złote myśli?
Zbierze się na coś innego, jeśli nadal będziesz go dotykał, dupku.
Jak na złość przyłożył całą rękę do brzucha chłopaka, wsłuchując się w błogą ciszę w swojej głowie, jaka zapadła, kiedy postanowił zakończyć tę dyskusję w dość radykalny sposób. Sam jasnowłosy uważał, że nawet nie otarł się o granicę swoich możliwości, a co dopiero ją przekroczył, jednak dla głosu istniały momenty, w którym jakiekolwiek próby przemówienia mu do ukrytego gdzieś rozsądku, nie miały większego sensu.
Oderwał rękę od brzucha drugoklasisty i oparł ją na brzegu wanny, zwieszając bezwiednie rękę poza jej obszar. Przechylił lekko głowę na bok, przysłuchując się słowom bruneta, jakby nie do końca docierał do niego sens tych przekonań i wartości, którymi się kierował. Może dlatego, że nigdy nie zależało mu na kimś lub na czymś tak, żeby obnosić się z zaborczością. Może po prostu nie był wystarczająco zainteresowany, wiedząc, że tego kwiatu i tak było pół świata. Może nawet nie próbował się nikim interesować w takim stopniu, by miało mu to zepsuć nerwy albo zmusić do niedorzecznych posunięć.
No, no. Więc ludzie naprawdę to robią ― cmoknął pod nosem – nie wiadomo, czy w uznaniu, czy może w dezaprobacie – i uniósł wzrok na chwilę wzrok na sufit. Nie żeby już wcześniej nie miał okazji się o tym przekonać, biorąc pod uwagę, że miał za sobą już niejeden związek, ale każdy kończył się podobnym scenariuszem. Nie powiedziałby, że osoby, które sobie wybierał – lub one wybierały jego – były nieciekawe, ale na pewno niewystarczające. ― Urocze ― skwitował, ale znużony głos bynajmniej nie pasował do tego określenia. Gdy tylko poczuł, że Black się poruszył, opuścił wzrok, niedługo po tym, wyczuwając jego wargi na swoich, na co odpowiedział przeciągłym pomrukiem.
„Jesteś taki przystojny, Mercury.”
Zaśmiał się bezgłośnie, co zdradziły lekko podrygujące ramiona. Narcyzm był jedną z tych cech, które ciężko było brać na poważnie. Nie wątpił, że książę nasłuchał się już wielu pochlebnych słów, które niebezpiecznie połechtały jego ego, ale uparte przekonanie o własnej wyższości nad innymi potrafiło być chorobliwe. Na ten czas jednak nie uważał tego za coś groźnego. Albo po prostu nie chciał o tym myśleć, gdy jego usta rozchyliły się, przyjmując kolejny pocałunek, na który odpowiedział z równą zachłannością. Odruchowo objął go mocniej przedramieniem w pasie, ocierając się językiem o kolczyk.
Wolę skupić się na innych potrzebach ― odezwał się, gdy wreszcie mógł dojść do głosu. Jego oddech był nieznacznie szybszy, ale zdołał go uspokoić i oprzeć podbródek o ramię chłopaka. ― Poza tym nadal brakuje ci kilkunastu centymetrów wzrostu, blond włosów i ciemnych oczu, by osiągnąć perfekcję. ― Poklepał go po udzie, unosząc złośliwie kącik ust, choć ciężko było sprecyzować, ile z tego usłyszał Mercury, który koniec końców postanowił uciąć sobie drzemkę.
Miał szczęście, że nie zasnął na dobre, bo wynoszenie go z wanny nie skończyłoby się za dobrze, a jeśli już – na pewno nie byłoby zbyt przyjemne. Nie odpowiadając na jego pytanie, trafił zaczepnie palcem między jego żebra, ponaglając go do szybszego podniesienia się. Gdy tylko zyskał więcej przestrzeni osobistej, podniósł się, przeciągając leniwie i wyszedł z wanny, chwytając za jeden z hotelowych ręczników.
Poza tym ― zaczął, zerkając w jego stronę i nie przerywając przy tym czynności wycierania się ― zapomniałeś o najważniejszej rzeczy. Już mi pozwoliłeś ― rzucił, przewieszając sobie ręcznik przez kark. Na jego ustach pojawił się znajomy, zadziorny uśmiech, nawet jeśli sama idea ich gry była dość niepoważna, jednak to on trzymał w ręce najważniejsze karty.
Przysunął się bliżej, na tyle, by ich ciała dzieliły zaledwie milimetry, które pozwalały na odczucie oddawanego przez organizm ciepła, a przede wszystkim wyraźnie zaznaczały różnicę ich wzrostu. Ciepłe powietrze przeczesało wilgotne kosmyki ciemnowłosego, gdy blondyn złośliwie rozdmuchał je na wszystkie strony. Wydawało się, że miał do powiedzenia coś jeszcze, ale zamiast tego zarzucił ręcznik na jego głowę i odwrócił się, ruszając w stronę pokoju. Po drodze zgarnął swoją bieliznę z podłogi i nasunął ją na biodra w drodze do łóżka. Gdy to znalazło się w zasięgu jego wzroku, przyspieszył kroku, by czym prędzej opaść na miękki materac, rozwalając się na nim tak, że zajął trzy czwarte miejsca, gdy obrócił się na plecy.
Zostaję tu na tydzień.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
- Kiepskie jedzenie na bankiecie? Toż to hańba dla całej rodziny. - zaśmiał się krótko, odchylając głowę w tył, by móc na niego spojrzeć. W końcu ciężko było wyobrazić sobie jakąkolwiek bogatą rodzinę serwującą na uroczystym obiedzie hot-dogi czy kebaba. Sama myśl była na tyle zabawna, by ledwo widoczny uśmiech jeszcze przez chwilę utrzymywał się na jego ustach.
- Ceń się, Paige. Lepiej byś ty wycenił uprzednio siebie, nim ktoś inny wyceni ciebie i zrobi wszystko, by wcisnąć ci tę cenę na siłę. Nawet jeśli jesteś na to odporny, słuchanie ich jest zwyczajnie upierdliwe. - mruknął cicho i przeciągnął się nieznacznie, kompletnie pomijając już temat Ayano. Choć wcześniejsze wspomnienie wyszło głównie z jego inicjatywy, było one krótkie, mające na celu wyłącznie ukazanie jak nisko ceni sobie puszczalską dziewczynę.
Puszczalską. Przyganiał...
Mam ci znowu przypomnieć znane powiedzenie?
Tak, tak. Klucz otwierający wiele kłódek i kłódka, bla bla.
Bla bla.
Bardzo śmieszne.
Nie kontynuując tematu, klepnął lekko pod wodą Alana w udo na słowa o dbaniu o siebie.
- Tak, zdążyłem zauważyć. - czy o tym pamiętał, czy nie - nie znali się od dziś. Mercury bez większego wysiłku przywoływał wspomnienia, w których wymijał go jeszcze przed poznaniem się w Riverdale. Przyozdobiony siniakami, czasem ocierający krew z ust, to samo nieprzejęte czymkolwiek spojrzenie.
Kto by pomyślał, że wylądujecie razem w łóżku.
I w wannie.
I w wannie.
Przesunął palcami po jego przyciskającej się do brzucha dłoni, gdy zaraz stracił ją spod opuszek, gdy Paige postanowił oprzeć ją na brzegu wanny.
- Myślałem, że kto jak kto, ale sam byłeś obiektem podobnych ataków. Może cię przeceniam. - rzucił na tyle spokojnie, by ciężko było ocenić czy Black właśnie rzucił żartem, czy może faktycznie próbował mu urągać. Nie miało to większego znaczenia.
"(...) by osiągnąć perfekcję."
Oblizał językiem dolną wargę, śmiejąc się cicho.
- Gdyby takie cechy były wymogiem perfekcji, mianowałaby się nim połowa blondynów na świecie. Choć pewnie nie każdy jest tak wyrośnięty jak ty. Jeśli znajdziesz drugą osobę z czarno-białymi włosami i dwukolorowymi oczami, która nie będzie moim bratem, daj mi znać.. - całkiem długi wywód jak na kogoś, kto właśnie pogrążył się we śnie.
Choć lepiej byłoby nazwać to drzemką.
Wypuścił Paige'a z wanny, samemu zanurzając się głębiej w wodzie, by zamoczyć w niej całe włosy. W końcu nie wszedł do niej, by się tylko moczyć. Prawdopodobnie właśnie przez tę czynność nie usłyszał jego słów o zezwoleniu, przez co blondyn nie doczekał się odpowiedzi. Nałożył szampon wraz z odżywką znajdujące się tuż obok jego ręki, wcierając je kilkoma ruchami, by zaraz spłukać ponownie i spuścić całą wodę z wanny. Dopiero wtedy wyszedł, by stanąć obok niego i sięgnąć po swój ręcznik, zamiast tego czując rozdmuchujące mu kosmyki powietrze.
Przymrużył nieznacznie powieki, patrząc na niego z dołu.
- Wydaje mi się, czy zmniejszyła się różnica między nami? - zapytał wsuwając palce w jego włosy, roztrzepując je lekko na boki. Zaraz sam poczuł ręcznik na swojej głowie, wycofując dłonie, by wytrzeć swoje wilgotne kosmyki z pomocą miękkiego materiału.
"Zostaję tu na tydzień."
- Jeśli chcesz. - nie robiło to na nim większego wrażenia. Wyciągnął z szafki suszarkę, tym samym doskonale pokazując jak świetnie znał tutejsze pokoje, zaraz odpalając sprzęt z pomocą jednego przycisku. Przejrzał się w lustrze, przetrzepując czarno-białe włosy pod wpływem ciepłego powietrza, susząc je w przeciągu kilku minut.
Książę nie śpi z mokrą głową.
Dłuższe, wilgotne włosy przyczepiające ci się do karku? Bez szans.
Wyłączył suszarkę odkładając ją na miejsce i wciągnął swoją bieliznę, wychodząc do pokoju. Spojrzał na Alana w milczeniu, zaraz wchodząc na łóżko tak, by swobodnie przejść nad niego i usiąść mu na biodrach.
- Zajmujesz całe łóżko, Paige. - rzucił z niezadowoleniem, zaraz po prostu rozkładając się... na nim. Tak samo jak ostatnio. Przesunął się nieco w dół ocierając o niego i objął jedną ręką, opierając głowę na wgłębieniu w jego szyi.
- Przydałoby się wejść pod kołdrę. - wymruczał przygryzając lekko zębami jego skórę. Zaraz po tym ziewnął krótko, przymykając oczy. Kilka minut i zaśnie, tym razem na dobre.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Spoiler:

Zajebisty gif, bo długo nie odpisywałem i rzeczy. Znany, bo znany, ale co zrobisz. Musisz uwierzyć na słowo, że długo szukałem czegoś ładnego. Ostatnio nie mam szczęścia. *parsk*

----------------------------------------
„Kiepskie jedzenie na bankiecie?”
Niektórzy mają też skłonności do przekombinowania ― dodał jeszcze, a korzystając z okazji, że Mercury odchylił głowę, Paige musnął opuszkami palców jego gardło. Nie był pewien, czy czarnowłosy podzielał jego zdanie w tej kwestii, mając świadomość, że w jego środowisku ceniono sobie droższe rarytasy – najlepiej takie, które znacznie trudniej było dostać w kraju i takie, które niekoniecznie przypasowałyby osobom nieprzyzwyczajonym do takiego bogactwa smaku. ― Może coś o tym wiesz. ― Pogładził palcem wskazującym jego podbródek i opuścił rękę z powrotem, jakby nie chciał, by chłopak przesadnie się rozbestwił.
Jest już przesadnie rozbestwiony.
Jasnowłosy kiwnął jedynie głową, przyjmując do wiadomości słowa Black'a. Postanowił nie drążyć dalej tematu, mając za sobą pewien bagaż doświadczeń, który przekładał się na to, że gdyby przejmował się zdaniem innych w podobnych aspektach, ludzie mieliby przed sobą zupełnie innego człowieka. Tymczasem ciężko było przyrównać skrytość i brak pewności siebie do obecnego wizerunku Hayden'a. Znał pewną znaczącą granicę, która odcinała go od brania sobie do serca zdania ludzi, którzy go znali, a że na dobrą sprawę nie znał go nikt, życie wydawało się być jeszcze prostsze.
„Tak, zdążyłem zauważyć.”
Powinienem wyczuć jakąś aluzję? ― rzucił z niejakim rozbawieniem i zahaczył na krótko wzrokiem o rękę młodzieńca, która jeszcze przed chwilą uderzyła lekko o jego udo. Nieważne jednak, czy za tymi słowami krył się jakiś podtekst, czy nie – pozbawienie Alana przekonania o tym, że kłody rzucane mu pod nogi nie były tak uciążliwe, jak mogło się wydawać, graniczyło z niemożliwością.
Zazdrość nie zawsze idzie w parze z zaborczością. Zauważyłem, że ludzie częściej wolą próbować zmieniać ciebie i uwiązywać na krótkiej smyczy niż dawać innym do zrozumienia, że powinni trzymać się z daleka ― wysnuł swoją osobistą teorię, na koniec przeciągając się i wieńcząc swoje słowa szerokim ziewnięciem. ― W moim przypadku nie zadziałało. Ale przynajmniej mam już atak na swoim koncie. ― Uniósł kącik ust w rozleniwionym uśmiechu, rozmasowując kark ręką. Widocznie teraz mógł uznać to za swój osobisty wyczyn.
Proponuję zdobywanie osiągnięć w innych kategoriach.
Fakt. Jest jeszcze wiele kategorii, które mogę z nim zaliczyć.
W kategoriach, które NIE uwzględniają jego.
Za późno.
Shhh ― uciszył go, nagle poważniejąc, a dla lepszego efektu ułożył rękę na jego ustach. Zaraz po tym usta ciemnookiego znalazły się niebezpiecznie blisko ucha bruneta, które zostało przyjemnie połaskotane ciepłym powietrzem. ― Uważaj, bo zaraz wszyscy rzucą się na salony fryzjerskie i zamówią specjalne soczewki. ― Trącił zaczepnie nosem jego skroń i odsunął twarz od jego głowy i zsunął rękę z jego ust, uprzednio muskając kciukiem jego dolną wargę. Łobuzerski uśmiech niemalże od razu pojawił się na jego twarzy. Skoro już podważali swoją niepowtarzalność, to chociaż po równo.
Świat ma szczęście, że nie ma was więcej.
Czyli nadal jesteśmy wyjątkowi.
Niedbale poprawił wilgotne kosmyki dłonią, przyglądając się drugoklasiście, jakby w tym czasie wyczekiwał momentu, w którym wyjdzie z wanny. Na całe szczęście nie trwało to długo.
„Wydaje mi się, czy zmniejszyła się różnica między nami?”
Pewnie ci się wydaje ― przyznał mrukliwie, kiedy Mercury wsunął palce w jego włosy. Właściwie w tej chwili nie miało znaczenia, czy różnica faktycznie była mniejsza. Poddał się tej krótkiej pieszczocie, po której już bez wahania mógł udać się do jednego z wygodniejszych łóżek, na jakich miał okazję spać. ― Pokojówki byłyby zawiedzione, gdyby nie mogły zmienić pościeli, bo jeden z gości odmówiłby podniesienia się z materaca ― rzucił, odruchowo podnosząc głos, kiedy z łazienki zaczął dobiegać dźwięk suszarki, jednak było mu już wszystko jedno, ile z tego usłyszał młody Cullinan.
Jasnowłosy chwycił za poduszkę pod głową i poprawił ją, przymykając oczy. Szum suszarki, choć w tak kluczowym momencie powinien mu przeszkadzać, dziwnie go uspokajał. Oddech chłopaka stopniowo zaczynał być płytszy, a myśli powoli zaczynały umykać, ustępując miejsca nadchodzącej nieświadomości. Zanim jednak wyłączył się całkowicie, ciężar na biodrach ocucił go na tyle, by uchylił mozolnie powieki, rejestrując zarys sylwetki chłopaka.
Ale nie żeby ci to przeszkadzało ― stwierdził, widząc i czując, jak Merc sprowadza go do roli osobistej poduszki, jednak po przeżyciu dzisiejszego mrozu za oknem, ciepło drugiego ciała było przyjemną odmianą. ― Kiedyś stracę cierpliwość ― wymruczał niemrawo. Ciężko było stwierdzić, do czego się odnosił i czy w ogóle zdawał sobie sprawę z tego, że cokolwiek powiedział. W tym momencie był idealnym przykładem kogoś, kto balansował na granicy snu i jawy. Ledwo podniósł ramię z łóżka i prawie że bezwiednie oparł je na plecach ciemnowłosego.
„Przydałoby się wejść pod kołdrę.”
Mmm ― zgodził się, ale lekkie ugryzienie z początku nie zmotywowało go do ruszenia się. ― Narzeeekasz ― przeciągnął, jednak z zamkniętymi już oczami zaczął błądzić ręką po „mniej zajętej” połowie łóżka. Zacisnął palce na kołdrze, przechylając się nieznacznie na bok i przytrzymując przy tym czarnowłosego, na którego plecach już po chwili wylądowała niedbale zarzucona pościel. Hayden odetchnął głęboko, bo i w obecnym stanie nawet tak głupia czynność kosztowała go sporo wysiłku. Jego głos przerodził się w kompletnie niezrozumiały mamrot, ale tym samym zapewne próbował powiedzieć mu „dobranoc”. Wreszcie ostatnie bezsenne noce dały mu się we znaki. Zasnął, kompletnie odcinając się od świata zewnętrznego.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
"Niektórzy mają też skłonności do przekombinowania"
- Powiedziałbym, że każdy ma do nich skłonności. Jak nie w jedną, to w drugą stronę. Mało kto potrafi wyczuć odpowiedni środek. - mruknął cicho czując końcówki jego palców na swoim gardle. Miejsce na tyle delikatne, by dotyk na nim mógł wywoływać zarówno przyjemne odczucia, jak i napięcie ogarniające całe ciało. Paige stosował go jednak na nim na tyle często, do kiedy odkrył jego drobną słabość, by Mercury - co przyznałby dość niechętnie - nieco obniżył własną czujność i zaalarmowanie faktem, że krótka pieszczota momentalnie mogła zmienić się w przyduszenie, z którego nie tak łatwo byłoby się wyplątać w podobnej pozycji.
- Jeśli coś sugerujesz, nie jestem w stanie odpowiedzieć. Przekombinowaniem w moim wypadku będzie wyłącznie sytuacja, w której to ja stwierdzę przesyt daną rzeczą. Podejście innych do moich upodobań nieszczególnie mnie interesuje. Co możesz zresztą stwierdzić po swojej obecności, Paige. - spojrzał na niego unosząc nieznacznie brew ku górze. Choć brzmiało to na tyle chamsko, by niejedna osoba zostawiła go w tym momencie śmiertelnie obrażona, wychodził z założenia, że ktoś kto opinię innych ma głęboko gdzieś, bez większych problemów zrozumie o co mu chodzi. Spójrzcie tylko. Dziedzic rodziny Blacków, sypiający w hotelu z wątpliwej reputacji byłym uczniem Hudson's Bay. Nagłówki gazet, ha.
- Pomijając fakt, że nawet twoi znajomi niekoniecznie muszą pochwalać zadawanie się z księciem z dobrego domu. - dzielących ich różnic było w końcu dużo więcej niż łączących ich punktów wspólnych. Stanowiło to niesamowicie ciekawy fakt, biorąc pod uwagę to, że żaden z nich jeszcze nie podjął próby ucieczki od towarzystwa drugiego.
- Aluzję? Nie ma w tym żadnej aluzji. Umiesz o siebie zadbać. Ja też. Z tym, że oprócz polegania na własnej sile, nie mam skrupułów, by wykorzystać do tego środki należące do mojej rodziny, jak i wszelkie łączące mnie z innymi koneksje.
"Uważaj, bo zaraz wszyscy rzucą się na salony fryzjerskie i zamówią specjalne soczewki."
Przesunął językiem po jego dłoni w odpowiedzi na próbę uciszenia. Nikt nie będzie go uciszał bez jego uprzedniego pozwolenia.
- Nie noszę soczewek. - sprostował, zupełnie jakby właśnie ten fakt z całej wypowiedzi uderzył go najmocniej.
Nie daj się sprowokować.
Nie zamierzam. Znam swoją wartość.
"Pokojówki byłyby zawiedzione, gdyby nie mogły zmienić pościeli, bo jeden z gości odmówiłby podniesienia się z materaca."
- Podejrzewam, że stopień ich zawiedzenia zależałby od tego, w jakim stanie zastałyby pościel. - rzucił z niejakim rozbawieniem tuż przed włączeniem suszarki. Nie trzeba było tłumaczyć o co dokładnie chodziło mu we wcześniejszej wypowiedzi. Zwłaszcza gdyby dodać do tego dwuznaczny uśmieszek, który wykrzywił jego usta, gdy przeglądał się w lustrze podsuszając kosmyki.
Gdy już znalazł się na łóżku, sam zaczął doceniać tutejsze wygodne materace. Parsknął cicho na wspomnienie o utracie cierpliwości.
- I rzucisz się na mnie z rękami, dziękując bogom za to, że miałeś okazję mnie poznać? Nie krępuj się. Jakoś to przeżyję. - odpowiedział z rozbawieniem, czekając aż blondyn łaskawie się przesunie. Nie zabrało mu wiele czasu przesunięcie się w bok, gdy poczuł zarzucaną na niego kołdrę. Ziewnął cicho w zagłębienie jego szyi, przesuwając dłonią wzdłuż jego klatki piersiowej, zaczepiając palce na jego ciepłym podbrzuszu. Nie odpowiedział na jego mamrotanie z prostego powodu. Sam już zdążył zasnąć.

***

Nigdy nie potrzebował budzika. Nie do końca wiedział jakim cudem, niezależnie od tego kiedy położył się spać, jego organizm sam budził go tuż przed siódmą. Zamrugał, przez chwilę tkwiąc nieruchomo, gdy starał się sobie przypomnieć, gdzie właściwie się znajduje. Pokój hotelowy. Paige. Zerknął na śpiącego blondyna i podniósł się powoli z łóżka, mimo że bardzo dobrze wiedział, że nawet głośniejsze dźwięki prawdopodobnie nie ściągnęłyby go ze świata snów. Podszedł do okna przecierając oczy i przeciągnął się, wpatrując w roztaczające się przed nim widoki. Miał jeszcze nieco czasu. Zerknął na telefon wybierając odpowiedni numer.
- Hej Sat.
- Wysłać po ciebie szofera?
- Czytasz mi w myślach. Niech podjedzie koło dziewiątej.
- Jasne. Co z samochodem?
- Paige odstawi go pod szkołę w poniedziałek. Pójdę jeszcze na basen, zjem śniadanie i wracam do domu.
- Ojciec prosił, żebyśmy zajęli się dziś Sky'em i Neptune. Wygląda na to, że sam-wiesz-kto ma dzisiaj ważne spotkanie biznesowe, które skończy się teatrem.
- Pewnie.
- Tym razem nie zwiewaj, dobra?
- Nie zostawię cię samego.
- ...
- Mówię serio. - zaśmiał się cicho do słuchawki. Mimo, że nie widział brata, mentalnie widział jak jego oczy nabierają radosnych iskierek.
- Pospiesz się Merc. Nie wierzę, że to mówię, ale nudno tu bez ciebie. Muszę kończyć, Sky biegnie. Jak dowie się, że z tobą rozmawiam nie da mi spokoju.
- Jasne. Do zobaczenia. - dźwięk rozłączającego się telefonu wypełnił pomieszczenie. Obrócił się w stronę Paige'a, upewniając się że śpi nim złapał swoje wczorajsze rzeczy i naciągnął na siebie, dzwoniąc z telefonu hotelowego. Nie minęły dwie minuty, gdy w drzwiach stanął kamerdyner.
- Paniczu Black.
- Kup mi proszę jakieś ubrania z najnowszej kolekcji w waszym sklepie hotelowym. Nic bardzo krzykliwego, stonowane kolory. Jeśli znajdziesz coś dla mojego przyjaciela, możesz mu zostawić rzeczy w pokoju. Będę czekał na basenie.
- Jak sobie życzysz, paniczu.
- Za godzinę zgłoszę się na śniadanie. Dla jednej osoby. Dopilnuj, by mój gość również coś zjadł przed opuszczeniem hotelu. I nie budźcie go. Niech się wyśpi. Jeśli przekroczy dobę hotelową po prostu dopiszcie to do rachunku.
Ukłon ze strony kamerdynera poprzedził jego odejście. Mercury odwrócił się jeszcze i napisał krótką notatkę na kartce.
Masz wykupiony posiłek, więc zjedz go przed wyjściem. Szkoda byłoby zmarnować opłacone jedzenie. Wracam do domu wcześniej, zostawiam ci kluczyki, więc postaraj się nie rozwalić mojego auta. Odbiorę je od ciebie w poniedziałek. W razie czego dzwoń,
Black.

Spojrzał na śpiącego chłopaka z zamyśleniem. Uniósł kącik ust w uśmiechu i nachylił się nad nim, muskając krótko wargami jego usta. Dopiero wtedy z zadowoloną miną, jakby właśnie spełnił swój odwieczny obowiązek, zostawił mu klucze, wraz z kartą do pokoju na szafce, wychodząc ze swoimi rzeczami.
Basen, przebranie się, śniadanie.
Nie minęło półtorej godziny, gdy siedział już w kolejnym samochodzie podesłanym przez jego brata, opierając się łokciem o szybę z nieznacznym uśmiechem.
- Dobrze się bawiłeś, paniczu?
- Jak nigdy dotąd.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
„Podejście innych do moich upodobań nieszczególnie mnie interesuje.”
Pokiwał lekko głową, rozumiejąc co czarnowłosy miał na myśli. Przez jego twarz nie przemknął nawet najmniejszy cień urazy, co wcale nie powinno nikogo dziwić, bo i czy ktoś widział kiedyś obrażonego Paige'a? Próba najechania na jego status majątkowy była raczej marną formą prowokacji – chociaż wiedział, że w tym przypadku Black nawet nie próbował go sprowokować – kiedy miał świadomość tego, że urodził się w raczej zwyczajnym domu, a jeśli chciał kiedyś stworzyć ród wybitnie uzdolnionych, musiał wziąć się za siebie sam. Wcześniejsze pokolenia nie wykazały się niczym szczególnym, chociaż nie mógłby powiedzieć, że nie posiadały swoich osobistych talentów. No, przynajmniej w większości.
Aktualnie wcale nie jesteś lepszy od niej.
Jak na złość przysunął wargi do ramienia chłopaka i przesunął nimi ku jego szyi, odsuwając głowę dopiero po wykonaniu tego krótkiego gestu.
Nie muszą. W końcu każda inna kasta społeczna ma przynajmniej odrobinę złe zdanie o drugiej kaście. ― Dla tamtych to Merc zadzierał nosa, a dla Merca tamci byli najprawdopodobniej tylko zazdrosnymi biedakami. Hayden, rzecz jasna, mógł uznać, że w tamtej chwili został wpakowany do jednego wora z całą resztą, ale zarówno mógł być też świadomy tego, że gdyby tak było, raczej nie miałby okazji choćby otrzeć się o to wszystko, co dzisiaj go spotkało. ― Każdy orze jak może ― odparł zaraz, odnosząc się do polegania na sile lub na dostępnych środkach. ― Na ogół ciężko oprzeć się wykorzystania tego, co i tak znajduje się w zasięgu ręki.
Więc twierdzisz, że na jego miejscu każdy zachowywałby się w ten sposób?
Niezupełnie. Nie każdy robiłby to przy każdej możliwej okazji.
Racja, do tego potrzebny jest brak kręgosłupa moralnego.
Ale zawsze może przytrafić się coś, co ci go wyrwie.
„Nie noszę soczewek.”
Zaśmiał się krótko pod nosem, już wcześniej odsunąwszy rękę od jego ust, chociaż bynajmniej nie przeszkadzał mu język Black'a. Nie odpowiedział już jednak na jego niezadowolony ton. Wiedział, że ich nie nosił, co nie zmieniało faktu, że wiedzieli o tym wszyscy inni dookoła.  Pewnie niektórym nawet nie przeszkadzałaby jakaś marna kopia czarnowłosego, biorąc pod uwagę, że dla większości i tak był niedostępny.
Leżąc już w łóżku, uśmiechnął się pod nosem i chociaż senny, zanotował w głowie zdanie o stanie pościeli, nie do końca zdając sobie z tego sprawę. Nie przeszkadzał mu jednak stan, w który popadał. Wygodne łóżko aż prosiło go o to, by w końcu zasnął i nadrobił wcześniejsze noce, podczas których nie miał tej okazji. Gdy tylko brunet do niego dołączył, przyczynił się do spęcznienia tego zmęczenia, oddając mu część swojego ciepła.
„I rzucisz się na mnie z rękami (...)”
Chodziło mi raczej o... ― zdanie urwało się w połowie, zakończone cichym, sennym oddechem. Już wtedy jego głos słabł i robił się coraz cichszy. Szczerze mówiąc, już nawet nie chciało mu się odzywać.
Naprawdę mógłby tu zostać przez następny tydzień.

----------------------------

15 luty, 12:32
Długi i głosny pomruk wydobył się z gardła blondyna, gdy przeciągał się leniwie na hotelowym łóżku. Z wciąż zamkniętymi oczami potarł jeszcze zmęczoną twarz, dopiero potem unosząc powoli powieki. W pokoju panował przyjemny półmrok, czego zasługą były grube zasłony na oknach, chociaż to właśnie one sprawiły, że na moment stracił rachubę czasu. Najpierw podniósł się do siadu, ziewając przeciągle, dopiero potem rozejrzał się po pokoju jeszcze zamglonym wzrokiem.
Black? ― rzucił, zaraz chrząkając, gdy jego głos zabrzmiał bardziej ochryple niż zwykle. Nie był to jednak efekt zaspania, chociaż na pewno przyczynił się do tego w jakiś stopniu. Wczorajsze zabawy na śniegu wyraźnie mu nie służyły
Odpowiedziała mu cisza.
Starając się powstrzymać kolejne ziewnięcie przysłonięciem ręką ust, mozolnie zsunął nogi z łóżka, dopiero wtedy dostrzegając leżącą na stoliku karteczkę. Zgarnął ją z blatu i odczytał, kręcąc głową z niejakim niedowierzaniem.
Chyba sobie żartuje.
Głos chciałby, żeby to był żart. Niemniej jednak kluczyki do samochodu faktycznie leżały tuż obok karty do pokoju, a czarnowłosego pewnie już od kilku godzin nie było w pokoju. Niemniej jednak nie tylko informacja o Lamborghini wywołała lekki i nieco rozbawiony uśmiech na jego twarzy – na notce znajdowało się jeszcze jedno kluczowe słowo, które przyczyniło się do chętniejszego podniesienia się z łóżka. Chociaż nie prosił się o to, by aż tak o niego zadbano, faktycznie wolał nie marnować opłaconego jedzenia, jednocześnie zamierzając opuścić hotel jak najszybciej.
Wziął szybki, poranny prysznic, przebrał się w swoje rzeczy, najwidoczniej uznając, że te, które pozostawiono mu w pokoju, były już niepotrzebnym trudem, niemniej jednak zamierzał zabrać je ze sobą i oddać razem z samochodem. Zadzwonił na recepcję, prosząc o przyniesienie mu zamówionych rzeczy do pokoju, uznając, że podobny serwis nie był większym problemem dla tak bogato urządzonego hotelu. Gdy już posilił się całkiem obfitym śniadaniem, któremu jakościowo nie można było nic zarzucić – w końcu nie na co dzień miał okazję zajadać się takimi rzeczami – zabrał wszystko, co należało do niego, zdał kartę i opuścił hotel, odprowadzany kilkoma niezbyt przychylnymi spojrzeniami. Bez towarzystwa panicza z rodziny Black'ów był tu już niemalże intruzem.
Na zewnątrz wciąż panował mróz, dlatego szybkim krokiem podążył w stronę zaparkowanego samochodu, zwolnił jednak odrobinę, gdy coś tknęło go, by wyciągnąć telefon z kieszeni. Nie spodziewał się, że ten zachowa jeszcze jakieś resztki naładowanej baterii, ale najwyraźniej był to szczęśliwy dzień. Nie dla Paige'a, a dla Black'a. Wystukawszy odpowiednią wiadomość, w nieco wolnym tempie, schował urządzenie z powrotem i z kącikami ust wygiętymi w zawadiackim uśmiechu, wsiadł do samochodu.


WĄTEK ZAKOŃCZONY
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach