Riverdale
Riverdale
Administrator Sovereign of the Power
Mieszkanie Casa
Pią Gru 11, 2020 1:50 am
Mieszkanie Casa


Cas
Cas
The Fox Mischievous Trickster
Re: Mieszkanie Casa
Nie Gru 27, 2020 10:40 pm
 Najwyraźniej ktoś na górze uznał, że wystarczy im już przygód na dzisiaj, bo podróż na osiedle, na którym mieszkał Casimir, minęła im spokojnie i bez przeszkód — choć poruszali się tempem zdecydowanie ślimaczym, więc było już dobrze po szóstej, kiedy stanęli wreszcie pod drzwiami na końcu korytarza na trzecim piętrze. Chwilę zajęło, zanim Cas wygrzebał klucze z jednej z tuzina kieszeni kurtki, ale w końcu wcisnął je Samowi w dłoń i pozwolił się wpuścić do własnego domu. Ziewnął przeciągle, wchodząc do środka.
 — Chodź, chodź, zrobię ci herbatę chociaż, nie będę cię tak na mróz wyrzucał — powiedział, włączając światło i ukazując Samuelowi wnętrze dość ciasnego i dość zabałaganionego mieszkania. Ściągnął buty i kopnął je w stronę szafy po prawej od wejścia, nie zawracając sobie głowy porządnym schowaniem ich do środka, a kurtkę rzucił na siedzisko umiejscowione obok. Spacer na zimnym powietrzu najwyraźniej trochę go otrzeźwił, bo jego ruchy były zdecydowanie pewniejsze, kiedy krzątał się w małej kuchni; nastawił czajnik, zebrał brudne naczynia z blatów i wstawił je do zlewu, wyrzucił do śmieci jakąś zapomnianą pustą butelkę, słowem — ogarnął nieco, tak, by stworzyć chociaż odrobinę iluzji, że nie miał tu absolutnego pierdolnika i Sodomy z Gomorą. — Rozgość się śmiało, mi casa es tu casa. Heh. — Parsknął cicho, jakby dopiero teraz dotarło do niego, jak to brzmi, i usiadł na krześle przy stole w dużym pokoju. Odsunął na bok część szpargałów — małą stertę nieotwartych listów, kilka drobnych monet, bliżej niezidentyfikowane papiery, śmieci, kubek z resztką herbaty — i oparł łokieć o blat, a głowę o dłoń. Był zmęczony i nawet nie chciało mu się udawać, że było inaczej.
Samuel Larson
Samuel Larson
The Liberty Individual Trouble Seeker
Re: Mieszkanie Casa
Pon Gru 28, 2020 12:49 am
 Otrzymawszy klucze, szybkim ruchem wsadził je do zamka i przekręcił. Popchnął drzwi w bok, otwierając je zaraz przed Casimirem — a gdy ten wszedł do środka, skierował się za nim, wedle jego słów. Wyjął klucze i zamknął drzwi, pęk z cichym brzdękiem odkładając na najbliższą szafkę. Rozejrzał się krótko po wnętrzu i powiedzieć by wręcz mógł, że poczuł się niemalże jak w domu. Najwidoczniej i on niespecjalnie dbał o porządek.
 Przykucnął, by odwiązać buty i odstawić je na bok. Idąc za mężczyzną, zdjął z siebie kurtkę, ukazując czarny golf; z głowy ściągnął czapkę, obydwie rzeczy zawieszając na przedramieniu. W końcu stanął niczym zostawiony na pastwę losu przedszkolak, przyglądając się temu, jak mężczyzna sprząta. Szczerze mówiąc, nie było takiej potrzeby — funkcjonował w podobnym otoczeniu. Lub — precyzyjniej — wegetował; nie miał zbyt wiele do robienia w mieszkaniu. Albo spał, albo siedział, ewentualnie jadł.
 Po tym poszedł za nim do drugiego pokoju, kurtkę wieszając na jednym z krzeseł, a czapkę odkładając na stół. Odsunął siedzenie i na nim usiadł, wzrok zaczepiając na Casie. Nigdy wcześniej nie widział go w takich okolicznościach, jeśli chodziło o jego mieszkanie. Czuł się… nieco spięty taką zmianą otoczenia. Wolał lombard, z nim był oswojony.
 — Powinieneś pójść spać — stwierdził, widząc, jak zmęczony się wydawał. Jeśli zaśnie, nim Samuel opuści jego progi, nie będzie wiedział, co zrobić; nie zostawi otwartego mieszkania na całą noc.
Cas
Cas
The Fox Mischievous Trickster
Re: Mieszkanie Casa
Pon Gru 28, 2020 2:33 am
 — Mmm — mruknął niezobowiazująco w ramach odpowiedzi i stłumił kolejne ziewnięcie. — Podleję cię najpierw, żebyś nie wyszedł ode mnie wysuszony jak żaba, a potem faktycznie spać. — Westchnął melodramatycznie. — Co za spierdolony dzień.
 Widać było po jego minie, że mógłby coś jeszcze powiedzieć (niechybny znak, że czuł się trochę lepiej; kiedy faktycznie było z nim źle, trzymał gębę na kłódkę), ale w końcu sobie darował. Zapadła cisza. Ciepła, spokojna, podszyta mruczeniem zbliżającej się do wrzenia wody w czajniku i stłumionymi wieczornymi odgłosami dobiegającymi z zewnątrz. Ktoś na korytarzu zgrzytał kluczem w zamku swojego mieszkania; piętro wyżej i trochę w bok podniesione głosy dyskutowały o czymś z entuzjazmem na tle głębokiego, wesołego śmiechu; gdzieś w budynku grał telewizor nastawiony na latynoską telenowelę. Cas oddychał miękko i spokojnie przez nos, patrząc gdzieś w przestrzeń spod opuszczonych rzęs.
 Pstryknął czajnik. Casimir podniósł się z krzesła, powlókł do kuchni i zaczął buszować w szafkach w poszukiwaniu czystych kubków.
 — Mam tylko herbatę ze szczura, więc taką będziesz się musiał zadowolić — rzucił przez ramię, wkładając dwie torebki średniej jakości czarnej herbaty do kubków i zalewając wodą. Jeden z nich — biały, z nadrukiem spranym przez czas i wielokrotne mycie do stanu, w którym nie dało się go odczytać — postawił przed Samem, a drugi — niebieski w kiczowaty deseń i z wyszczerbionym brzegiem — zostawił w dłoni, żeby ogrzać o niego palce.
 — Jakieś plany na Chanukę? — spytał ni z tego, ni z owego, przyglądając mu się z miną wyrażającą głównie zmęczoną sympatię. — Czy tam Boże Narodzenie, czy co akurat obchodzisz.
Samuel Larson
Samuel Larson
The Liberty Individual Trouble Seeker
Re: Mieszkanie Casa
Pon Gru 28, 2020 12:28 pm
Co za spierdolony dzień.
 Kiwnął głową i zniżył twarz. Jego wzrok przykuła jedna jasna linia, jakby wydziergana na powierzchni stołu. Przejechał palcem wzdłuż uszczerbku, wyczuwając pod skórą każde wgłębienie, nierówne krawędzie — i już podnosił spojrzenie, by zapytać się, skąd się wzięło, rozmyślając się jednak w ostatniej chwili. Zerknął w bok, w stronę przeciwną do Casa. To dziwne uczucie wciąż go nie opuszczało, wymuszając na nim milczenie znaczniejsze niż zazwyczaj; choć chciał się odezwać, ściany mieszkania wydawały się go uciszać, jakby nieprzyzwyczajone i z awersją do większego hałasu. Wsłuchał się więc w odgłosy toczące się dookoła, obudzonych lub dopiero niedługo kładących się do spania sąsiadów, trzasków starych zabudowań i skrzypiących paneli lub ścian — które równie dobrze mogły dziać się w rzeczywistości, tak jak i w jego wyobraźni, tego nigdy nie był pewien. Zdarzało mu się bowiem słyszeć rzeczy, których nie słyszał nikt inny.
 Wrócił spojrzeniem na mężczyznę, usłyszawszy przedtem tarcie wywołane przesuwanym po podłodze siedzeniem. Ten wstał i skierował się do kuchni, swoją zmianą położenia zmuszając Samuela do obrotu na krześle. Nie odpowiedział na rzucone w jego kierunku słowa, i tak nie miał wyboru; schwytał za kubek i obrócił się z powrotem przed siebie. Powierzchnia naczynia lekko parzyła go w palce.
 — Nie obchodzę — stwierdził krótko, po tym nagle sobie coś uświadamiając. — Ale jestem umówiony — dorzucił po chwili.
A ty? chciał spytać, ale nie mógł. Oderwał dłoń od kubka i zerknął na zaczerwienione od ciepła opuszki. Przyjrzał się ciemnej cieczy i swojemu zdeformowanemu w niej odbiciu.
 — Hej, Cas — zaczął, podnosząc wzrok. — Myślisz, że po drugiej stronie coś jest? — Zamyślił się. — Lustra. — Jego głos był obojętny, ale spojrzenie przenikliwe. Pytanie mogło wydawać się absurdalne, ale nie dla niego — czasem, gdy patrzył na swoje odbicie, nie poznawał samego siebie; widział obcą osobę, choć podobną do niego, tak jednak jakby z innego wymiaru. Nie mógł uwierzyć, że w ciągu kilku lat zmienił się aż tak bardzo.
Cas
Cas
The Fox Mischievous Trickster
Re: Mieszkanie Casa
Pon Gru 28, 2020 3:36 pm
 — Umówiony, hmm? — powtórzył, unosząc jedną brew. — Po kim jak po kim, ale po tobie bym się nie spodziewał randki w święta. Ale bardzo dobrze, myślę że ci posłuży wyjście trochę do ludzi. — Jego ton był ironiczny, ale nie złośliwy, raczej przyjacielsko kpiący; a przynajmniej Cas miał nadzieję, że właśnie tak zostanie odebrany. Czasem ciężko było powiedzieć, czy nie przekroczył tej cienkiej granicy między życzliwym sarkazmem a faktyczną uszczypliwością, szczególnie w przypadku Sama. Nauczył się już trochę czytać drobne zmiany w jego wyrazie twarzy, ale daleko mu było do swobodnego rozumienia tego języka niewielkich drgnień warg i ledwo widocznych ruchów brwi.
 Albo usłyszał niewypowiedziane pytanie, albo po prostu miał ochotę jeszcze trochę pogadać o sobie, bo zaraz dodał:
 — Dwudziestego czwartego pracuję normalnie. Zdziwiłbyś się, ile osób przychodzi w wigilię i coś zastawia albo kupuje, bo się poniewczasie zorientowali, że wypadałoby ogarnąć prezenty. No, a wieczorem idę do rodziców. Ojciec się uparł, że w tym roku będą prawdziwe święta, jak u jego matki. — Wywrócił oczami i podmuchał na swoją herbatę.
 Słysząc pytanie Sama, przekrzywił lekko głowę.
 — Po drugiej stronie lustra? — powtórzył, po czym zamyślił się na chwilę. — Zależy jak na to spojrzeć chyba. Z jednej strony ściana, czy szafka w łazience, czy gdzie tam masz to lustro, nie? A z drugiej… No, ty. — Podniósł wzrok na Samuela, jakby próbując upewnić się, że ten go rozumie. — W sensie, jak patrzysz w lustro, to widzisz siebie, ale takiego siebie, jakim cię widzą inni, prawda? Nie taki obraz siebie, jaki masz w głowie, tylko to, czym faktycznie jesteś. Znaczy, kim. Znaczy, no — zaplątał się nieco i w końcu wzruszył ramionami. — Na przykład ja w lustrze widzę kurdupla, który już nie urośnie i który zawsze będzie wyglądał jak szczyl, nawet jak mu stukną cztery dychy — rzucił kwaśnym tonem i upił łyk herbaty.
Samuel Larson
Samuel Larson
The Liberty Individual Trouble Seeker
Re: Mieszkanie Casa
Pon Sty 04, 2021 3:16 am
[…] ale po tobie bym się nie spodziewał randki w święta.
 — Idę jeść — mruknął pod nosem, po chwili dodając ciszej: — I tyle. — Nie był typem osoby, która brałaby udział w tego typu spotkaniach towarzyskich, tych mających jakieś drugie dno. Od lat nie wykonywał żadnych interakcji, które można by uznać za romantyczne. Chociaż, prawdę powiedziawszy, nawet gdyby to zrobił, to nie byłby tego świadomy. Trudno było mu spojrzeć na kogokolwiek pod romantycznym kątem, wszystkie uczucia były wyblakłe i bez wyrazu, zupełnie jak jego ekspresja.
 A może to on źle zrozumiał Casa?
 Podniósł na niego wzrok, gdy zaczął opowiadać o swojej wigilii, zupełnie jakby czytał mu w myślach — i choć było to niemożliwe, tak jednak był mu za to w jakiś sposób wdzięczny, że odpowiedział na to niewypowiedziane pytanie. Upił łyka herbaty, rozmyślając nad jego słowami — nad tym, ile osób przyjdzie do lombardu (jednocześnie też żałując, że nie będzie mógł tego dnia spędzić razem z nim, nawet jeśli większość wygląda tak samo, zamieniając się w jedną bezkształtną masę, z której to nie byłby w stanie wyodrębnić choć jednego konkretnego), jak wyglądają święta u jego babki (czy ma krótkie, czy długie włosy, siwe czy farbowane, czy jest miła, czy wredna, a jeśli tak, to czy to po niej Casimir odziedziczył zachowanie) i czy wraz z nimi mężczyzna ten się zmieniał.
 Zniżył wzrok.
 Czasem może lepiej nie wiedzieć.
 Napił się ponownie lekko ostygniętej już herbaty. Siedział cicho, słuchał go i momentalnie zaczął żałować postawionego przed nim tak oderwanego od rzeczywistości pytania. Zauważając jednak swoje odbicie w kubku, była to pierwsza myśl, która pojawiła się w jego głowie, a która tak swawolnie się z niej ulotniła; nie powinien teraz pytać o takie rzeczy, gdy mężczyzna czuł się tak, jak się czuł. Nie powinien zadawać go w ogóle.
Dziecinne, przemknęło mu przez myśl.
 Wiedział, jak działa lustro. Sęk w tym, że nie ufał już chyba nawet własnym oczom.
Nie taki obraz siebie, jaki masz w głowie, tylko to, czym faktycznie jesteś.
 — No tak — rzucił cicho, jakby chciał urwać temat, i odwrócił twarz w bok, przystawiając złożone palce do ust. — Poproś Świętego o te kilka centymetrów — powiedział stłumionym głosem, niby żartując, choć nieobecny i obojętny ton niekoniecznie na to wskazywał. Zerknął na niego kątem oka, jakby chcąc wyłapać, czy zasypia.
Nie chciałem cię w to mieszać.
 — Myślisz, że mógłbyś mnie zatrudnić? — spytał nagle, odwracając twarz w jego stronę.
Cas
Cas
The Fox Mischievous Trickster
Re: Mieszkanie Casa
Pon Sty 04, 2021 5:26 am
Idę jeść. Uniósł drugą brew, słysząc te słowa — ciężko mu było wyobrazić sobie Sama jedzącego z kimś normalny, pełnowartościowy posiłek, a co dopiero biorącego udział w świątecznej uczcie — ale po chwili uśmiechnął się pod nosem i pokręcił lekko głową, jakby mówiąc niech ci będzie. Mógł się z nim jeszcze trochę na ten temat podroczyć, ale tym razem postanowił odpuścić. Po pierwsze dlatego, że dobrze zdawał sobie sprawę, jak rzadkie i nieintuicyjne było dla Sama spędzanie czasu z innymi ludźmi i uznał, że ze swojej strony powinien tę tendencję raczej wspierać niż dusić ją w zarodku; a po drugie… no, niech będzie, że raz do roku nawet Casowi zdarza się przemówić ludzkim głosem.
 — Jakbym miał prosić, to nie o parę, tylko tak ze dwadzieścia od razu. Rozmach trzeba mieć — powiedział, drapiąc się po szczęce. Nie miał ostatnio głowy do golenia się, więc pod palcami czuł już krótki, nierówny zarost. — Niech mi jeszcze da ciemniejsze włosy na pysku przy okazji — mruknął, łypiąc z odrobiną zazdrości na Sama i jego brązową czuprynę. Zamieniłby się z nim na włosy bez chwili wahania.
 — Zatrudnić? — powtórzył, wytrącony nagle ze swoich niezbyt głębokich rozważań przez stosunkowo poważne pytanie. Już otwierał usta, żeby powiedzieć przecież ja cię już…, kiedy z całą mocą dotarło do niego, że tak w zasadzie to nie, wcale go nie zatrudniał. Nie płacił mu złamanego grosza za to poczucie bezpieczeństwa, które Sam mu zapewniał, a do którego Cas zdążył się przyzwyczaić z szybkością, która najprawdopodobniej zmartwiłaby go, gdyby kiedykolwiek wcześniej zastanowił się nad tym dłużej niż pięć sekund. Ale nie robił tego. W ogóle nie zaprzątał sobie tym głowy, po prostu polegał na Samuelu jak na wiernym psie, tylko że psu daje się miejsce w budzie i pełną miskę, a on nie miał nawet na tyle przyzwoitości. Zamrugał, zdziwiony intensywnością własnych myśli i emocji; czuł się, jakby przy sprzątaniu przypadkowym, nieostrożnym ruchem wzbił w powietrze tumany kurzu, które teraz wypełniały jego głowę i za cholerę nie chciały osiąść z powrotem tam, gdzie było ich miejsce. Uspokój się, Meyer, ty miękka pizdo, czego dramatyzujesz, obsztorcował się w myślach, zaciskając palce na kubku z herbatą, aż strzyknęły mu stawy. Normalne pytanie ci zadaje, a ty…
 No właśnie, a on… co? Nie wiedział właściwie, co powiedzieć; nie zdążył jeszcze przetrawić tego nagłego poczucia winy, które pojawiło się znikąd i strzeliło go w pysk bez wyjaśnienia, jak eks spotkany niegdyś na ulicy.
 — Nie zastanawiałem się nad tym w sumie — przyznał i niechętnie podniósł wzrok na Sama, mając tylko nadzieję, że nie było po nim widać, jak głupio się czuł. — Ale pewnie mógłbym, czemu nie. Jako, yyy, ochroniarza?Wspólnika? Partnera w interesach?Konsultanta do spraw bezpieczeństwa? To dopiero byłby ładny tytuł na wizytówce, nie? — Siorbnął łyk herbaty, chowając się po dwakroć: za brzegiem kubka i za ironicznym tonem.
Samuel Larson
Samuel Larson
The Liberty Individual Trouble Seeker
Re: Mieszkanie Casa
Czw Sty 07, 2021 11:47 pm
 Może był bezczelny, pytając o to, może pakował się tam, gdzie go nie chcą. Może też pytanie to miało zadecydować o czymś ważnym, o jego przyszłym losie i relacjach. Nie myślał o tym. Nie myślał, bo obecnie pytanie to wydawało się jednym z najbardziej odpowiednich, jakie kiedykolwiek zadał — pytanie o pracę w tym jednym szczególnym miejscu, przy konkretnym ramieniu, by już nie tylko siedzieć, nie tylko wypatrywać słońca zza chmur, nie tylko też korzystać na tym poczuciu stabilności — ale dać coś od siebie, dać się wciągnąć w każdy brud, w którym siedział Casimir, i chronić przed tym światem, do którego mężczyzna zdążył już przylgnąć, być może bezpowrotnie.
 Nie obchodziły go pieniądze. Nigdy nie obchodziły. Interesował go każdy inny aspekt pracy, prócz nich — a głównie o bycie kimś więcej, niż zwykłym towarzyszem spotkań i ozdobą; kimś, kto miałby jakikolwiek wpływ, kto miałby wiedzę — rzeczy, których brak od dzisiaj spędzałby mu sen z powiek jeszcze bardziej natarczywie niż zazwyczaj. Nie zamierzał codziennie kłaść się z pytaniem do samego siebie, czy następnego dnia, kiedy przekroczy próg lombardu, zastanie Casa z rozległą dziurą w gardle.
 Wypuścił ucho kubka z objęcia palców, odłożył rozprostowaną dłoń na powierzchnię stołu i obrzucił Casimira przenikliwym spojrzeniem, jakby chcąc dać mu do zrozumienia, że mówił poważnie.
 — Kogokolwiek we mnie widzisz — odparł, nie reagując na jego ironizacje; ton głosu miał pewny, może trochę szorstki, choć nie z premedytacji.
 Jedyne doświadczenie, jakie miał, wiązało się tylko z wykonywaniem rozkazów i robienia użytku z siły fizycznej, jaką posiadał; sprzedawcą był kiepskim. Jeśli jednak tak zadecyduje Cas, nie powie ani słowa sprzeciwu, bo nie o rodzaj wykonywanej pracy mu chodziło, chodziło mu o wyjście naprzeciw jego słowom. Nie chciałem cię w to mieszać, powiedział mu dzisiaj — więc on, Samuel Larson, miał zamiar wmieszać się w to sam. Czy tego chciał, czy nie, wtrąci się i pokaże, na co było go stać — i że ktoś, kto byłby w stanie mu pomóc, siedział przy nim przez cały ten czas.
 Jeśli choć ten jeden raz jego niepewna i mroczna przeszłość mogłaby okazać się przydatna, zamierzał zrobić z niej użytek.
 — Mam za sobą ośmioletnią służbę w wojsku, mam też instruktaż z samoobrony — wymienił bez cienia emocji, wciąż utrzymując na nim swój wzrok. — Ale mogę robić cokolwiek — dokończył. Nie wymagał od niego teraz odpowiedzi, czekał jednak na jakąkolwiek reakcję.
Cas
Cas
The Fox Mischievous Trickster
Re: Mieszkanie Casa
Pią Sty 08, 2021 7:22 pm
Kogokolwiek we mnie widzisz. Rany boskie, jak to poważnie zabrzmiało. Zacisnął palce jednej dłoni na kubku, a drugą zaczął miętosić kartonik na końcu sznurka od torebki z herbatą. Złożył go na pół, potem w drugą stronę, potem na ćwierci, rozprostował znowu… Cokolwiek, byleby zrobić coś z rękami. Jednocześnie myślał intensywnie, obracając w głowie każde jego słowo. Spojrzenie odruchowo uciekało mu w dół, na blat stołu albo własne dłonie, ale zmuszał się, żeby patrzeć Samowi w twarz. Tak jak kilka godzin temu na tyłach szemranego baru w ciemnej uliczce — ciężko było mu uwierzyć, że był to ten sam dzień; wydawał się trwać wieczność — tak i teraz miał poczucie, że rozmowa była zbyt ważna, żeby nie poświęcać jej całej uwagi. Nie żeby czuł się z tym jakoś przesadnie komfortowo, wręcz przeciwnie; najchętniej wstałby, żeby pokręcić się bez celu po pokoju, poszukać czegoś w kuchni, odsunąć się na tyle, żeby móc mówić w przestrzeń, do Sama, a jednocześnie jakby do nikogo. Zamiast tego siedział jak przyklejony do krzesła i uparcie nie odwracał wzroku.
 — Serio? W życiu bym się nie domyślił. Nie wyglądasz na żołnierza — powiedział, chociaż w sumie sam nie był do końca pewien, co miał przez to na myśli. Może to, że trudno było mu wyobrazić sobie Samuela w mundurze i z bronią. Już prędzej jako snajpera ukrytego w krzakach, patrzącego przez lunetę na swój oddalony o setki metrów cel, cierpliwie czekającego na rozkaz. Ciekawe, jak sobie radził w wojsku; pewnie cenili tam sobie karność i małomówność. Chociaż może wtedy jeszcze taki nie był? Może dopiero wtedy się tego nauczył? Osiem lat w wojsku, teraz mógł mieć, ile, koło trzydziestki? Mniej? Zaciągnąłby się jeszcze jako szczeniak…
Robiłem złe rzeczy. Jestem w stanie zrobić je ponownie.
 Przymknął na chwilę oczy, po czym potrząsnął głową, żeby odgonić lęgnące się w niej senne myśli. Nieważne; potem go dopyta. Interesy czekały.
 — Wszystko jedno, i tak nic ci nie wpiszę w umowie, bo nie będziesz miał umowy, nie będziemy się w to bawić, po prostu zapłacę ci pod stołem jak człowiek — mruknął, pocierając skroń. — Po prostu rób to samo co do tej pory, tylko od poniedziałku do piątku od mniej więcej dziesiątej rano do z grubsza szóstej po południu. Bądź… — urwał na chwilę, po czym wzruszył ramionami, niezdolny dokończyć tego zdania w żaden sposób, za który nie musiałby się wstydzić jutro rano. — No, bądź. Siedź sobie ze mną, pilnuj mi pleców, kiedy będziemy wychodzili w interesach, a jak ktoś przyjdzie nas okraść, co się zdarza rzadziej niż można się spodziewać, ale nadal częściej niż bym chciał, to pryśnij mu gazem pieprzowym w ryj i wyjeb na ulicę. Prosta robota w sumie, jedyne co mnie w niej wkurwia to księgowość, ale to mamy powiedzmy ogarnięte. — Jak szybko i łatwo przychodziło mu wśliźnięcie się z powrotem w liczbę mnogą; znowu byli już oni, nie Cas i Sam osobno, tylko oni. — A pieniądze… No, musiałbym spojrzeć w tabelki, ale coś tam dla ciebie wykroję. W każdym razie z głodu nie umrzesz. — Posłał mu zmęczony uśmiech i dopił do końca swoją herbatę. Za oknem zaczął padać śnieg — duże, grube płatki. Zegar na mikrofalówce wskazywał kilka minut po siódmej.
Samuel Larson
Samuel Larson
The Liberty Individual Trouble Seeker
Re: Mieszkanie Casa
Sob Sty 09, 2021 5:39 pm
 To nie było do niego podobne, przynajmniej powierzchownie. Im dłużej bowiem o tym myślał, tym bardziej dochodził do wniosku, że tak — że taki właśnie był. Zawsze szukający kogoś, do kogo mógłby się doczepić, kogoś, kto by nim pokierował; osoby, dla której dalej mógłby być chłopcem na posyłki. Jego całe życie pokierowane było tym jednym schematem. Trudno stwierdzić, skąd się to wzięło, skąd ta potrzeba bycia w czyichś rękach. Można by nawiązać do dzieciństwa, tak samo jak i do niemożności stworzenia z ludźmi więzi, do samotności, która popycha go do najbardziej absurdalnych decyzji, by choć mieć iluzję kontaktu z drugim człowiekiem — by mieć pewność, że nie jest sam, że skoro ktoś nim kieruje, wtenczas wszyscy ci ludzie, wszyscy ci losowi piesi, którzy wydają mu się jedynie wytworem jego wyobraźni, w rzeczywistości są tak samo jak realni jak on.
 Albo by mieć pewność, że to on jest realny w ten sam sposób, co oni; że odbicie w lustrze rzeczywiście jest prawdziwe.
 Wzmiankę o żołnierzu przemilczał, nie uznając za konieczne ani przytaknięcie, ani zareagowanie w jakikolwiek inny sposób. Choć, szczerze powiedziawszy, pierwszy raz spotkał się z takim stwierdzeniem; kiedy miał już okazję do podzielenia się swoim doświadczeniem, zwykle reagowano z ach, no tak, jakby wszystko nagle stawało się jasne.
 Dłoń, wcześniej rozłożona na stole, teraz powoli i delikatnym ruchem złożyła się w wątłą pięść; dalsze słowa, które wskazywały na aprobatę względem jego pomysłu, zbiły już tę zaciekłość. Nie było do niej dalszej potrzeby, tak mu się zdawało; sceneria, w której był tylko on i Cas, w której nie byli w jego mieszkaniu, a dziwnej, pustej przestrzeni, zniknęła. Na nowo pojawił się w jego czterech kątach, odgłosy budynku powróciły, a on ponownie zaczął czuć się nieswojo w obcym mu otoczeniu, nawet jeśli w obecności Casimira.
Wszystko jedno, i tak nic ci nie wpiszę w umowie, bo nie będziesz miał umowy […]
 Nie miał co do tego żadnych obiekcji, spotkał się już na własnej skórze z takimi praktykami. Im mniej miał w papierach, im mniej też używał swojej tożsamości, tym lepiej. Jego papiery nie były czymś, w czym chciałby, by ktokolwiek grzebał. Słuchał więc, nie zadając pytań, nie przerywając, zgadzając się z każdym jego postanowieniem. Dopiero na koniec, gdy skończył, przytaknął mu i spojrzał w dół, na kubek. Dopił chłodną już herbatę za jednym zamachem; pojedyncza kropla wymknęła się z jego warg, przejeżdżając wzdłuż jego brody. Nim przeszła na szyję bądź spadła na stół, odłożył naczynie i jednym powolnym ruchem otarł ją nadgarstkiem. Wstał, nałożył czapkę na głowę i posłał Casowi krótkie spojrzenie.
 — Idź spać — powiedziawszy to, założył kurtkę i zasunął krzesło. Po tym kiwnął mężczyźnie na pożegnanie i skierował się w stronę drzwi; zostawił go tylko z cichym odgłosem puszczanej klamki.

z/t
Cas
Cas
The Fox Mischievous Trickster
Re: Mieszkanie Casa
Nie Sty 10, 2021 4:27 pm
Spoiler:
Samuel Larson
Samuel Larson
The Liberty Individual Trouble Seeker
Re: Mieszkanie Casa
Nie Sty 10, 2021 5:50 pm
 Od kiedy wrócił z mieszkania Maannguaq, jego telefon był wyciszony. Światła miał pogaszone, okna i drzwi szczelnie zamknięte. Siedział i czekał. Wyczekiwał nadejścia policji; pukania do drzwi, wymienienia zarzutów i zakucia w kajdanki. Mógłby chociaż spróbować przed tym uciec, spakować się i podjechać pod granicę miasta — rzecz w tym, że nie miał sił do opuszczenia łóżka, a co dopiero na kolejną w jego życiu ucieczkę. To zabierało mu zbyt wiele energii, zarówno fizycznej, jak i psychicznej.
 A jeśli o jego psychikę chodziło, to w tym momencie była na skraju załamania.
 Przyjrzał się swojej dłoni, na powierzchni której widniały trzy tabletki — trzy ostatnie. Potrząsnął ręką, obserwując turlające się i podskakujące leki. Po tym zacisnął dłoń i schował je z powrotem do opakowania. W tym momencie były zbyt cenne, by je brać.
 Spojrzał za siebie, na okno. Podszedł do niego i przypatrzył swojemu niemrawemu, rozmazanemu odbiciu. Gdyby tylko miał lustro, zobaczyłby w nim nieogoloną twarz, przetłuszczone, roztrzepane włosy i zsiniałe, podbite oko. Opuchlizna zelżała, jednak fiolet, wymieszany z żółcią, wciąż pozostał. Stosował zimne okładky, brał paracetamol — rzeczy, które wspomnianą opuchliznę miały zmniejszyć. Żuchwa jednak, w którą uderzyła kobieta, okazała się zwichnięta, dlatego została nastawiona w szpitalu, a od szczęki, aż do czubka głowy, widniał jasny opatrunek uciskowy. Dalej go bolała, ale nie sama żuchwa — dochodziła do tego głowa, a przy poruszaniu ból ogarniał również jedno ucho.
 Przyłożył dłoń do szyby, by po tym szybkim ruchem zasłonić ją czerwonym materiałem. Nie chciał na siebie patrzeć, tak samo jak nie chciał tamtej nocy — przypomniał sobie poprzedniego wieczora. Wszystkie te dokumenty i zdjęcia, które leżały tamtego dnia na podłodze, miały być jego potwierdzeniem — potwierdzeniem tego, że osoba, którą widział w lustrze, naprawdę była nim. Ale nawet wtedy nie wierzył własnym oczom.
 Więc pozbył się tego, co doprowadzało go do szaleństwa; zbił lustro.

 Ogarniającą ciemność pokój rozświetlił wyświetlacz telefonu. Spojrzał na niego, jednak nim po niego sięgnął, upłynęło kilka chwil. Minęły trzy dni od spotkania z Maannguaq, tak samo odkąd ostatnio był w lombardzie. Nie dawał znaku życia, nie uprzedził o swojej nieobecności — bo choć była to tak krótka i niewymagająca czynność, nawet do tego nie był w stanie się nakłonić.
 Chciał po prostu zniknąć. Nie istnieć; żyć w świecie, w którym wszyscy o nim zapomnieli.
 Ociężałym ruchem chwycił za urządzenie i przyjrzał się wiadomości.
Cas.
 Chciał go zwolnić?
 Odrzucił telefon w bok i oparł głowę o ścianę. Siedział na materacu w starych ciuchach, nieprzykryty i zmarznięty. Choć, szczerze mówiąc, nie przeszkadzało mu to. Lubił chłód.
 Przymknął oczy i poszedł spać.

 Następnego dnia, o wyznaczonej godzinie, znalazł się pod drzwiami Casimira. Mogłoby to dziwić, skoro jego stan był wart pożałowania — najwidoczniej jednak to żałosne, pieskie zachowanie było silniejsze. Zapukał. Głowę miał spuszczoną, wciąż owiniętą bandażem, oko dalej było tak samo zsiniałe, a on ubrany niechlujnie, jedynie w szarą, rozciągniętą bluzę i równie szare dresy. Czapka, która była jak dotąd nieodłącznym elementem jego ubioru, zniknęła. Została u Maannguaq.
Cas
Cas
The Fox Mischievous Trickster
Re: Mieszkanie Casa
Nie Sty 10, 2021 7:06 pm
 Niezbyt dobrze pamiętał ostatnie kilka dni, chociaż wiedział, że były w gruncie rzeczy identyczne, jak kopia kopii kopii, i tak razy siedem. Budził się przed budzikiem i leżał w łóżku, patrząc w sufit i czekając, aż wstanie słońce. Punkt dziewiąta otwierał lombard, punkt siedemnasta go zamykał. Po drodze do domu kupował cztery piwa, zaszywał się w mieszkaniu, nastawiał sobie durny serial albo film niewymagający zbyt dużo uwagi… I czekał. Sączył browar, zerkał od czasu do czasu na zegarek, i czekał. Koło jedenastej wieczorem obrzucał niechętnym spojrzeniem zamknięte drzwi wejściowe i uparcie milczący telefon, gasił światło i szedł spać. I tak przez tydzień. Dzień w dzień. Jak długo byłby w stanie tak czekać, nie podejmował się nawet zgadywać, zresztą i tak dusił tę myśl w zarodku, ilekroć się pojawiała. W ogóle starał się raczej nie myśleć, bo wtedy dotarłoby do niego z całą mocą, że czekał jak na szpilkach na pojawienie się człowieka, którego nie był nawet w stanie nazwać swoim przyjacielem, bo słowo wiązło mu w gardle i odmawiało wyjścia na zewnątrz. Nieważne, co sobie myślał w cichym, bezpiecznym kokonie z kołdry, o drugiej w nocy, kiedy nie mógł spać; fakty były takie, że w prawdziwym życiu, na płaszczyźnie słów, które faktycznie wypowiedział na głos, ich relacja była może i podszyta wzajemną sympatią, ale jednak zawodowa. Byli współpracownikami. Tyle.
 A jednak czekał. Kręcił się po domu jak lew po zbyt małej klatce, rozdrażniony, zmartwiony i zdezorientowany własnymi uczuciami jednocześnie. Pił, żeby pozbyć się ciągłego napięcia w plecach i tego nieznośnego głosu z tyłu głowy, który szeptał bez przerwy o katastroficznych sytuacjach, które mogły z tego wszystkiego wyniknąć. Nie wychodził z domu, chyba że było to bezwzględnie konieczne, i nigdy nie rozstawał się z komórką. I czekał.

 Podskoczył, słysząc pukanie do drzwi. Spojrzał w ich stronę podejrzliwym wzrokiem; przez kilka długich jak wieczność sekund zastanawiał się, czy faktycznie coś usłyszał, czy tylko mu się zdawało. Wyplątał się z koca, w który był owinięty, wstał z kanapy i — ściskając szyjkę butelki z piwem tak mocno, że zbielały mu knykcie — podszedł powoli do drzwi, po czym gwałtownym ruchem otworzył je na oścież.
Wyglądasz koszmarnie, pomyślał, ale nie powiedział tego na głos. Był doskonale świadom faktu, że sam prezentował się tylko trochę lepiej; był niechlujnie ogolony, włosy związał na wysokości karku w luźny kucyk, i miał na sobie typowo domowe ubranie: za dużą czarną bluzę z kapturem, luźne czarne joggersy i skarpetki nie do pary. Przynajmniej twarz miał całą i zdrową.
Gdzieś ty się, kurwa, podziewał?, pomyślał, ale nie powiedział tego na głos. Gdyby należała mu się ta informacja, już byłby w jej posiadaniu. Nie miał pojęcia, więc ewidentnie nie zasługiwał, żeby wiedzieć. Prosty rachunek.
Wszystko w porządku?, pomyślał, ale nie powiedział tego na głos. Nie był ślepy, widział doskonale, że nic nie jest w porządku. Wobec tego cofnął się tylko o krok i cichym, jakby zduszonym głosem, powiedział:
 — Wchodź.

 Nie zaproponował mu herbaty, po prostu oznajmił jej przyszłą obecność. W dupie miał, czy Sam miał na nią ochotę, czy nie, czy ją wypije, czy nie. Potrzebował zająć czymś ręce, żeby nie pizdnąć go w durny łeb butelką, którą opróżnił, gdy tylko za Samuelem zamknęły się drzwi. Teraz butelka stała na blacie w kuchni, a on sam powoli i metodycznie wyjmował z szafki kubki, wkładał do nich torebki, zamykał szafkę powolnym, spokojnym ruchem, żeby drzwiczki nie wydały z siebie żadnego dźwięku. Koncentrował się na tym, jakby to było najważniejsza czynność, jaką miał kiedykolwiek w życiu wykonać. Patrzył wyłącznie na swoje blade, drżące dłonie. I milczał.
Samuel Larson
Samuel Larson
The Liberty Individual Trouble Seeker
Re: Mieszkanie Casa
Nie Sty 10, 2021 9:27 pm
 Było mu poniekąd wstyd, jeśli tak właśnie mógł to nazwać. Obiecał coś sobie, w niewypowiedziany sposób obiecał też Casowi — a potem go zostawił, a on sam zniknął, przepadł. Wyparował, jakby wcześniej nic go z nim nie łączyło.
 Jakby jeszcze kilka dni temu ochrona mężczyzny nie była dla niego priorytetem.
 A była. Ale co mógł zrobić w takim stanie?
 Podniósł spojrzenie, gdy drzwi od mieszkania otworzyły się z impetem. Przypatrywał mu się, jakby chcąc wypatrzeć jakiekolwiek oznaki gniewu lub zawodu; jeśli już wcześniej czuł się przy nim mały, teraz czuł się jak ziarenko ryżu.
 Wszedł do środka i zatrzymał się zaraz za zamkniętymi drzwiami, nie będąc pewnym, czy miał pozwolenie na wejście głębiej. Lub — po prostu — nie chcąc doświadczyć tego, co wiązało się z przyjściem tu. Zerknął na Casa ukradkiem i zdjął buty, dość ślamazarnie. Nie zmienił jednak miejsca położenia, wciąż zacięcie stojąc pod drzwiami.  
 — Cas, ja…Przepraszam. Głos miał ochrypły i cichy; jakiekolwiek ruchy szczęką sprawiały ból. Zacisnął wargi i postawił kilka kroków do przodu. Z bezpiecznej odległości spojrzał mu przez ramię, a potem spróbował dojrzeć jego twarzy, jednak w ten sposób musiałby zbliżyć się do niego bardziej, niż w tym momencie chciał.
 Uniósł wewnętrzne kąciki brwi.
 Musiał na niego spojrzeć, widzieć go, inaczej nie potrafił nic wyczytać. Chciał wiedzieć, czy jest na niego zły. Czy ma już go dość.
 — Spójrz na mnie.Proszę. Ton głosu był błagalny, a postawa ciała zgarbiona. Zmartwiony spojrzał w bok. Przygryzł dolną wargę. — Ja… nie wiem, co się dzieje — powiedział cicho; palce zaczął zaciskać i rozluźniać. — Nie chciałem — dodał.
 Był żałosny, domyślał się. Wizja jednak tego, że teraz może stracić kolejną osobę, która znaczyła dla niego coś więcej niż wszystkie te wygenerowane na ulicy twarze, budziła w nim panikę. W tej chwili był w stanie pokazać się od tej strony, tej niezrównoważonej, słabej i godnej politowania — cokolwiek, byle tylko na niego spojrzał i pokazał, czy jest zły; by pokazał, czy ma tu jeszcze czego szukać.
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach