Anonymous
Knajpa "The Red Lion"
Gość
Knajpa "The Red Lion"
Pon Paź 26, 2015 6:07 pm
First topic message reminder :

PRACOWNICY
Zgłoś się do pracy!

Rebbeca Clement (NPC)
Właścicielka Knajpy
Winslow Drea (NPC)
Kucharz
Alan Duncan (NPC)
Kelner



Klimatyczne miejsce, w którym ciepła atmosfera oraz nastrojowa muzyka pozwala odpocząć od zgiełku dnia codziennego. Zazwyczaj pojawiają się  tu stali bywalcy, choć zaglądają tu też zbłąkani, ciekawi przechodnie skuszeni cichą muzyką i gwarem rozmów. Kilka stoliczków w "The Red Lion" ustawione jest również na zewnątrz co sprawia, że to absolutnie wyjątkowe miejsce, którym można cieszyć się również w ciepłe, upalne dni. Od wiosny do jesieni taras tonie w bujnej roślinności pełnej najróżniejszych kwiatów i ziół. Wieczorami lokal staje się miejscem, w którym goście chętnie spędzają czas przy muzyce na żywo (które co jakiś czas są tu organizowane), smakując najróżniejszych potraw i deserów.

Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Knajpa "The Red Lion"
Nie Lis 27, 2016 10:48 pm
Starał się zachować trzeźwość myślenia.
Choć głowa nadal nieznacznie go pobolewała, wirowanie ustało całkowicie. Nie bez powodu jednak w jego umyśle panował teraz olbrzymi zamęt, którego nijak nie potrafił w danym momencie uciszyć. Palce wstukały smsa do przyjaciela i choć wyraźnie starał się zachować obojętną mimikę, w jego oczach przebijało się poczucie winy, rosnące z każdą sekundą.
Zostawiłeś go dla randki z kimś, kto nawet cię nie chce. Drugi raz został sam. Drugi raz dzięki wam. Siedź sobie beztrosko, zajadaj się jedzeniem i patrz. No dalej, patrz na niego.
Nie chciał go słuchać. Mimo to nie udało mu się powstrzymać odruchu nieznacznego podniesienia głowy, by spojrzeć na Ryana. Obserwował go, nie odrywając od niego wzroku.
Gdybyś po prostu odszedł i nie dał się sprowokować, nic by się nie wydarzyło. Ale musiałeś unieść się dumą. Wdałeś się w bójkę, wciągnąłeś w to i niego. Sprawiłeś, że przez ciebie dostał na tyle porządnie, byś musiał mu pomóc zebrać się z ziemi. Myślisz, że jest zachwycony z bójki z byle robakami?
Był pewien, że nie był. Ani tamta dwójka, ani ich przywódca nie byli warci zmarnowanego na nich czasu. Nie byli warci ani jednego otarcia czy siniaka. Nie byli warci problemów, jakie mógł sprawić Ryanowi i Chesterowi. Nie byli warci utracenia stypendium czy pozycji, jaką udało mu się osiągnąć w Riverdale.
Wszystkie te słowa, wypowiedziane podwójnie - najpierw przez Wilka, a następnie przez niego, sprawiły że w końcu oparł się ciężko o stół, praktycznie rzucając na niego telefon i schował twarz w dłoniach z wyraźnym zmęczeniem. Nie miał już siły przepraszać. Wiedział też, że jego przeprosiny nie będą dla Grimshawa nic znaczyły.
Chciał zapytać o wiele rzeczy.
Czy na pewno nic mu nie jest? Czy nie jest na niego zły? Czy uważa całą sytuację za efekt jego głupoty?
Mimo to nie zapytał o nic, nie chcąc w tym momencie napotkać tego samego nieporuszonego, chłodnego spojrzenia, które w podobnych sytuacjach potrafiło wzbudzić w nim jedynie poczucie, że był kretynem. Kretynem, który nieustannie robił sobie nadzieje.
Świetnie. Może być stek — rzucił beznamiętnym tonem i wykrzesał z siebie nieco energii, by zawołać kelnerkę i podać jej swoje zamówienie. Dał też chwilę Ryanowi na zrobienie tego samego, dopiero po chwili skupiając się na jego następnych słowach. Zupełnie automatycznie uniósł dłoń do twarzy, przecierając kącik ust i policzek palcami, wymacując ostrożnie siniaka przy uchu. Zostały na nim resztki krwi?
Tak zrobię. Zaraz wrócę, możemy się wymienić — powiedział kiwając głową i zostawił wszystkie swoje rzeczy, by skierować kroki do łazienki. Nie zdziwiło go, że Wilk zeskoczył na ziemię, sunąc tuż za nim ze złośliwym chichotem. Dopiero przed drzwiami, wyraźnie utracił odwagę.
No dalej, złoty chłopcze. Naciśnij klamkę. Wejdź do środka.
Trzęsącymi się dłońmi, naciągnął głęboko kaptur na głowę, wchodząc do środka z wzrokiem wbitym w ziemię. Wiedział. Trwało to jedynie ułamek sekundy, ten czas wystarczył jednak by dostrzegł cały rząd luster odbijających w sobie całą łazienkę. Nawet nie zdawał sobie sprawy, kiedy jego zdenerwowanie osiągnęło taki poziom, by nogi odmówiły mu posłuszeństwa, a dłonie zaczęły się pocić z wyraźnego nadmiaru stresu. Zacisnął zęby i ruszył bardzo powoli do przodu, sięgając szybko po papier, stając przed umywalką. Zdjął kaptur i zamknął oczy, nachylając się nad strumieniem wody, by ochlapać twarz wodą, starając się doczyścić wszelki brud czy krew, które mogły na niej pozostać. Ręka zakręciła na ślepo kurek i sięgnęła ku papierowi, by otrzeć się z wilgoci.
Riley. Hej, Riley. Spójrz na mnie.
Zacisnął mocniej powieki, chowając się za cienką warstwą papieru, która w tym momencie stanowiła jego jedyną broń przed głosem, który znał aż zbyt dobrze. Przed wspomnieniami. Przed czynami, których żałował. Przed samym sobą. Odwrócił się gwałtownie w stronę drzwi, dopiero wtedy uchylając nieznacznie powieki, wbijając spojrzenie w ziemię i wyrzucić papier do kosza.
Wracaj tu, ty pieprzony tchórzu. SPÓJRZ NA MNIE. SPÓJRZ. NO DALEJ. POTRAFISZ TYLKO UCIEKAĆ.
Nie chciał widzieć. Nie chciał go słyszeć. Wszystko momentalnie pociemniało, gdy zacisnął dłonie na skroniach, naciągając kaptur jak najmocniej na twarz. Próbował zmusić drżące nogi do ruchu, mimo że zdawało mu się, że gdy tylko oderwie stopę od podłoża, runie w ciemną otchłań. Nieustannie towarzyszące mu warkotliwe wrzaski dokładały tylko coraz większy ciężar na jego barki, które i tak zwisały już posępnie, trzęsąc się podobnie jak cała reszta ciała.
Nie dasz rady, Riley. Nie dasz rady wiecznie przede mną uciekać. Nie dasz rady uciekać przed przeszłością. Bo przecież doskonale znasz prawdę. Od samego początku. Czego tylko się dotkniesz, sprowadzasz na to pecha. Towarzyszy ci od samego początku. BYŁOBY LEPIEJ GDYBY CIĘ NIE BYŁO. BYŁOBY LEPIEJ GDYBYŚ PO PROSTU ZE SOBĄ SKOŃCZYŁ.
Sygnał.
Przerwał odrętwienie wypadając z łazienki jak oparzony i zatrzasnął za sobą drzwi. Nie mógł wyglądać dobrze. Mokre kosmyki przylepiające się do jego czoła - niewiadomo czy za sprawą wody, czy potu - choć idealnie zgrywały się faktem, że był blady jak ściana, nadawały mu wygląd kogoś, kto właśnie solidnie przedawkował. Cichy szept z prawej strony, sprawił że momentalnie odwrócił głowę w tamtym kierunku, mierząc się spojrzeniem z jakąś kobietą, która momentalnie się speszyła i odwróciła w drugim kierunku.
Zacisnął zęby i pokręcił głową, idąc szybkim krokiem w stronę stolika. Usiadł ciężko na swoim miejscu, starając się opanować narastającą panikę, chowając nadal drżące dłonie pod stolikiem. Zęby zacisnęły się na wewnętrznej stronie wargi tak mocno, by poczuł wypełniającą mu usta krew.
Mówili ile będziemy czekać? — zapytał sztywno, robiąc przerwy przy każdym słowie, nadal próbując dojść do siebie. W rzeczywistości miał w tym momencie szczerą nadzieję, że Jay sam postanowi pójść do łazienki, dając mu kilka minut na odzyskanie stabilności psychicznej. Wiedział bowiem, że nie będzie to możliwe w jego obecności. Jednocześnie potrzebował go, by w ogóle tu zostać.
Riiiley.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Knajpa "The Red Lion"
Sob Gru 17, 2016 8:07 pm
Niełatwo było wyczytać cokolwiek z wyrazu jego twarzy, jednak po wielu latach spędzonych w obecności Grimshawa można było przyzwyczaić się do jego zubożałej emocjonalności. Dla niektórych z kolei niewiedza mogła być irytująca. Rzadko kiedy mówił co siedziało mu w głowie, a jeszcze rzadziej to okazywał. Choć w tym momencie równie dobrze mógł być niezadowolony z wcześniejszego przebiegu wydarzeń, w gruncie rzeczy żaden mięsień na jego twarzy nie ośmielił się drgnąć, by naprowadzić obserwatora na fakt, że obecnie mógłby być poirytowany.
Ale nie był.
W przeciwieństwie do Winchestera z łatwością zostawił to za sobą, chociaż zmęczenie dzisiejszym dniem dawało mu się we znaki, a miejsca, w które oberwał od bandy osiłków, próbowały cofnąć jego pamięć do tamtego momentu, by obudzić w nim chęć zemsty. Zemsty wobec kogoś, kto w gruncie rzeczy nie był wart jego uwagi. Już wtedy był pewien, że tak bezmyślne zaczepianie innych nie zaprowadzi ich nigdzie indziej, jak tylko na komisariat policji, jeśli kiedyś chęć powiększenia sobie penisa obudzi się w nich w niewłaściwym momencie i o niewłaściwym czasie. O Chesterze z kolei już w ogóle nie próbował myśleć. Dzisiejszego dnia zrobił już wystarczająco dużo i gdyby nie mieli wystarczająco dużo szczęścia, już teraz sami zeznawaliby przed mundurowymi.
Spojrzenie szarych tęczówek, które dotychczas śledziło obraz za oknem, przesunęło się nieznacznie w bok, skąd ciemnowłosy był w stanie wychwycić przyglądającego się mu Riley'a, jednak dopiero kiedy ten ukrył twarz w dłoniach, Jay zdecydował się odwrócić głowę, chociaż nie odezwał się ani słowem, uznając, że cisza była tym, czego Thatcher w tym momencie potrzebował najbardziej. Nie wspominając już o tym, że Ryan był ostatnią osobą, która powiedziałaby mu, że nic się nie stało albo że nie powinien się tym przejmować.
Tylko espresso ― poinformował kelnerkę i kiwnął głową do Starr'a, gdy ten postanowił skorzystać z rady. A zdarzało się, że lubił robić rzeczy po swojemu, co według szatyna niekoniecznie zawsze wychodziło mu na dobre.
Odprowadził chłopaka wzrokiem i oparł łokcie o blat stołu, przesuwając wzrokiem po lokalu. Dzięki temu dość szybko wychwycił kelnerkę, która w krótkim czasie zdążyła zrealizować jego zamówienie. Niewielka filiżanka z parującą kawą i szklanka z wodą już znajdowały się na tacy, którą niosła. Gdy tylko oba naczynia stuknęły o drewnianą powierzchnię, a Grimshaw znów został pozostawiony sam sobie, upił pierwszy łyk pobudzającego napoju, nie zamierzając czekać aż ten choć trochę ostygnie.
Rzucił go na głęboką wodę.
W myślach tylko odliczał czas, jaki zajmie mu doprowadzenie się do porządku z niewidzialnym ciężarem na barkach. Ciężarem, którego jeszcze nie zrozumiał. Gdy wśród gwaru wychwycił cich skrzypnięcie podstarzałych zawiasów, przeskoczył wzrokiem w kierunku, gdzie wcześniej zniknął jego kumpel. Wystarczyło, że pobladła twarz wybiła się na tle ciemniejszych ścian, a szarooki już niedyskretnie zawiesił na niej swoje spojrzenie, jakby miał stać się dla niego kolejnym problemem, przed którym ciężko było uciec. Wyglądał zbyt źle, poruszał się zbyt szybko, zachowywał się zbyt dziwnie.
„Mówili ile będziemy czekać?”
Pociągnął kolejny łyk kawy, nie spiesząc się z odpowiedzią. Nawet kiedy już przełknął kolejną porcję ciemnego płynu, siedział cicho, jakby zadawanie mu jakichkolwiek pytań było nie w porządku ze strony złotookiego. Zwłaszcza wtedy, gdy to Jay powinien zdawać pytania.
Czego się boisz, Winchester?
Pewnie jakieś piętnaście minut ― odpowiedział w akompaniamencie cichego stuknięcia filiżanki o talerzyk. Zaraz po tym dało się usłyszeć głośniejsze szurnięcie, gdy przesunął szklankę z nieruszoną wodą w stronę prefekta. ― A na razie postaraj się nie odpaść drugi raz ― mruknął, odbarczając go z ciężaru swojego wzroku, ale tym razem i idiota zdałby sobie sprawę z tego, że nie wierzył, że zbierało mu się na omdlenie, nawet jeśli pewne objawy na to wskazywały. Równie dobrze mógł mówić wprost.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Knajpa "The Red Lion"
Sob Sty 21, 2017 5:43 am
Potrzebował chwili.
Scena, która rozegrała się w łazience przesuwała się gdzieś skrawkami w jego umyśle raz po raz, niczym przeklęty film, który zaciął się na dobre. Nawet uparte klikanie w wyłącznik nie dałoby w tym momencie żadnego efektu.
Właśnie dlatego, choć wielu osobom panująca między nimi cisza mogłaby się wydawać krępująca i nieprzyjemna, w tym momencie była tym czego Riley potrzebował najbardziej. Ciche podszepty, które momentami gwałtownie pogłaśniały swój ton sprawiały, że czuł się jakby w każdej chwili psychoza mogła osiągnąć apogeum doprowadzając go na skraj. Właśnie dlatego stoicki spokój Grimshawa był tym, czego najbardziej potrzebował.
Piętnaście minut.
Okres ten mógł w tym momencie wydawać się zarówno niesamowicie długi, jak i krótki. Przesunął językiem po wardze, czując już zasklepiającą się, drobną ranę, którą sam przed chwilą sobie zrobił, zbyt mocno zaciskając na niej zęby. Mrowiące uczucie, nie zasługujące na miano bólu, zdawało się stopniowo przywracać go do rzeczywistości, wraz ze wszystkimi znajomymi dźwiękami, które go otaczały. Stuknięcie filiżanki o talerzyk, gwar rozmów dosłyszalnych zewsząd, szurnięcie szklanki po stole. Były to dźwięki, które jako kelner słyszał codziennie. Być może dlatego jego oddech w końcu zdawał się wyrównać i odzyskać wcześniejszą miarowość, gdy wyciągnął dłoń ku szklance, oplatając wokół niej palce. Tym razem już nie drżała. Czuł jak oprócz stabilności fizycznej, powraca także ta psychiczna, wraz z którą był w stanie podnieść twarde, zdecydowane spojrzenie złotych oczu na Grimshawa. Gdyby ktoś spojrzał na nich z boku, nie mógłby zapewne z pełnym przekonaniem stwierdzić czy było to jedynie zwyczajne skrzyżowanie wzroku czy stworzenie dogodnego środowiska dla drobnego pola bitwy, które właśnie zostało między nimi rozciągnięte.
Mam ci przypomnieć, kto komu pomagał iść? — odbił piłeczkę unosząc brew w bezczelnym odruchu, w tym samym czasie podnosząc szklankę do ust. Chłodna woda przyniosła ulgę gardłu i spierzchniętym ustom, jednocześnie skutecznie przerywając kontakt wzrokowy z Jayem, co tylko potwierdzało, że Starr od samego początku nie zamierzał się z nim pojedynkować.
Chester mi nie odpisuje — rzucił ściągając nieznacznie brwi w wyraźnej konsternacji, gdy zerknął na telefon. Postanowił jednak odpuścić. Może nie przeczytał wiadomości. W końcu był pewien, że grupa go nie dopadła, a gdyby wygadał się policji, siedziałby teraz nie w knajpie, a radiowozie. Odłożył nieco mocniej szklankę na stół, podnosząc wzrok na Ryana. Nachylił się nieznacznie i wyciągnął rękę w jego kierunku, nie odrywając wzroku od jego twarzy.
Podziel się. Skoro tak dbasz, bym nie odpadł — rzucił z nutą prowokacji z głosie, wyginając kąciki ust w nieznacznym uśmiechu, gdy zerknął na jego kawę. Nawet jeśli doskonale wiedział, że Jay zamówił swoje zwykłe, paskudne, gorzkie espresso. Riley choć nienawidził słodkich rzeczy, miał słabość do kawy ze słonym karmelem, który nadawał jej jakiegokolwiek smaku.
Teraz jednak, gdy już postanowił dębić od przyjaciela napój, było mu wszystko jedno i zdecydowanie nie zamierzał narzekać. Machnął nieznacznie palcami, jakby chciał tym samym przyspieszyć jego decyzję.
Mimo że nie do końca wierzył, że Grimshaw miał w planach dzielenie się z nim czymkolwiek.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Knajpa "The Red Lion"
Czw Sty 26, 2017 3:59 am
Czego innego się spodziewał? Postawa Winchestera zmieniła się z momentu na moment. Przez chwilę wydawało mu się, że nie miał do czynienia z tą samą osobą, która jeszcze chwilę temu prezentowała się tak, jakby faktycznie ujrzała przed sobą ducha, po czym próbowała pozbierać się, wmawiając sobie, że tylko jej się przywidziało. Nie rozumiał potrzeby tego całego cyrku, który może i sprawdziłby się w swojej roli, gdyby nie to, że Grimshaw przyglądał mu się już od momentu powrotu z łazienki. Nic dziwnego, że nawet nie próbował odpowiedzieć mu wyzywającym spojrzeniem – to nadal przypatrywało mu się z zupełnie naturalną cierpliwością, jakby szczeniackie zaczepki nie robiły na nim wrażenia.
Przynajmniej odzyskał język w gębie.
Jeśli masz ochotę powspominać ― rzucił, a przechyliwszy nieco głowę, wsparł ją o dłoń w wyczekującym geście. Nie byłby sobą, gdyby nie potrafił odpłacić mu się dokładnie tym samym, a piłeczka znów poszybowała ku Riley'owi: ― Wtedy ja przypomnę, kto kogo zbierał z ziemi. Niezła gra ― mruknął, zataczając niewielkie koło uniesioną filiżanką i opuścił wzrok na kawę, która lekko zawirowała pod wpływem wykonanego ruchu. Wyglądało na to, że nawet Jay zdawał sobie sprawę, że nie wyciągnie ze Starr'a nic ponadto, a co za tym szło – nie próbował naciskać bardziej niż było to konieczne.
„Chester mi nie odpisuje.”
Pewnie musi przebierać kołami i spieprzać przed właścicielem lokalu, w którym zrobił zamieszanie ― wspomniał z wyczuwalną nutą niezadowolenia w głosie. Heachthinghearn z dnia na dzień uświadamiał mu, że nie potrzebował nauki chodzenia, a raczej trzymania gęby na kłódkę. Ryan miał też kolejną teorię na ten temat – związaną właśnie ze zgarnięciem go przez policję – ale zanim zdążył się nią podzielić, wyciągnięta ręka złotookiego odwróciła jego uwagę. Na szczęście nie musiał pytać, czego od niego chciał, skoro chłopak szybko upomniał się o nieswoje.
Uniósł filiżankę wyżej, jakby już miał zamiar przekazać ją Thatcher'owi – w końcu był uosobieniem dobrego kumpla – jednak ostatecznie sam upił łyk, na koniec końcówką języka przesuwając po brzegu naczynia, nie chcąc, by cokolwiek się zmarnowało, ale perfidny błysk w szarych tęczówkach świadczył o tym, że gest ten był na tyle zamierzony, by skutecznie zniechęcić prefekta do dobierania się do jego własności. Czasem dobrze było nie robić sobie większych nadziei.
No masz.
Książę Riley Winchester, co?
Wystarczyło ładnie poprosić, a wtedy może bym się zastanowił. Machanie ręką zostaw dla przydupasów ― wymruczał, mierzwiąc włosy z boku głowy. ― Skąd to rozbestwienie? Nie przypominam sobie, żebym szczególnie cię rozpieszczał ― rzucił mrukliwie, w gruncie rzeczy nie oczekując żadnej odpowiedzi. Tym razem i tak tylko się droczył, a – jakby nie patrzeć – i tak poświęcał mu dużo swojego czasu, jak na grimshawowskie standardy. To już nie były godziny.
To były lata.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Knajpa "The Red Lion"
Pon Lut 13, 2017 9:28 pm
Westchnął.
Rozmowa zaczynała go zwyczajnie męczyć. Pomijając fakt, że nadal od czasu do czasu odczuwał nieprzyjemny ból głowy, nadal wisiała nad nimi wizja ich ostatniej kłótni, po której dosłownie wyjebał z pokoju jak nienormalny, to jeszcze teraz z każdą minutą miał ochotę zrobić to ponownie. Zadziwiające, że obecność osoby, u której oprócz gdzieś istniejącego stresu związanego z jego upierdliwymi uczuciami, zawsze potrafił znaleźć spokój i czuć się na miejscu - teraz zmieniła się wręcz o sto osiemdziesiąt stopni, doprowadzając do sytuacji, w której niemalże nie mógł znieść siedzenia naprzeciw niego.
Jasne, wygrałeś. Twoje podniesienie jest warte o dwa punkty więcej niż moje, gratulacje — rzucił znudzonym tonem, odwracając się w bok, by oprzeć dłoń na policzku, podpierając go tym samym, gdy obserwował lokal wokół. Napotkał przez chwilę wzrok jednej z tych samych kobiet, które obserwowały go wcześniej, jednak podobnie jak wtedy, gdy tylko zauważyła że na nią patrzy, odwróciła się spanikowana w drugą stronę. Powstrzymał ciężkie westchnięcie.
Dodatkowy powód, dla którego miał ochotę opuścić ten lokal szybciej niż planował. Skrzywił się nieznacznie i odsunął w tył, opierając plecami o kanapę.
Zapłaciłeś, wytrzymasz.
Gdy tylko wypowiedział te słowa do samego siebie, miał ochotę zaśmiać się na głos. To wyjście miało być przyjemnością. Pierdolony absurd.
Nie skomentował słów Ryana na temat Chestera, poruszając się jedynie na kanapie, zupełnie jakby sam nie mógł się zdecydować czy powinien bronić kumpla czy też nie. W końcu na swój sposób wiedział, że Jay miał rację. Gdyby nie wrzaski Heachthinghearna, nie byłoby prawdopodobnie żadnego problemu. Tym razem nie powstrzymał westchnięcia, drapiąc się po karku.
Nie wiem co ci powiedzieć, Jay — rzucił w końcu szczerze, podnosząc na niego zbolały wzrok. Rozdarcie między obiema stronami było widoczne nawet w jego tęczówkach. Z pewnością Grimshaw znał go na tyle dobrze, by wiedzieć że nie potrafił się wypowiadać negatywnie o swoich znajomych, nawet obcych często szczędząc z jakichś własnych pobudek, które ludzie nazywali 'złotym sercem'.
Na uwagę Jaya uniósł brew ku górze, choć gest ten w dużej mierze mógł zostać zakryty przez przydługą grzywkę, która nadal uparcie właziła mu w oczy.
Chętnie. Jak jakiegokolwiek sobie znajdę to zapamiętam tę światłą radę — odpowiedział spokojnie, o dziwo nie zamierzając wypominać kto częściej miał przy sobie przydupasa, którym zajmował się po godzinach. Położył dłoń na twarzy, kręcąc jedynie głową.
Niech oni przyniosą w końcu to cholerne żarcie.
Przeklinał całe to spowolnione tempo w głowie, jednocześnie doskonale wiedząc że podobne psioczenie nie przyspieszy nijak całego procesu.
Oczywiście, że nie. Od tego jestem w końcu ja. Winchester, złoty chłopiec. Nadstawiający karku za wszystko i wszystkich. Z własnego wyboru rzecz jasna — rzucił nagle w sposób, któremu daleko było do jakiejkolwiek pozytywności. Nie było w nim także jednak zgorzknienia. Stwierdził prosty fakt, który był znany praktycznie każdemu, kto choć lepiej go znał. Od kolejnej odpowiedzi uratowało go w końcu pojawienie się kelnerki, która postawiła przed nimi zamówienie, życząc im smacznego. Tym razem darował sobie wszelkie uprzejme uśmiechy, kiwając jedynie głową w podziękowaniu.
Był zmęczony.
Bardzo zmęczony.
Zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Choć śmiał podejrzewać, że to właśnie to pierwsze zmęczenie potęgowało pojawianie się ponurych myśli i świadomość, wraz z którą zwyczajnie nie czuł się w tym miejscu mile widziany.
Pytanie brzmiało: Gdzie znajdywało się w takim razie jego miejsce?
Ukroił kawałek mięsa na talerzu, podnosząc go do ust. Nim jednak zdążył go choćby ugryźć, zapach dotarł do jego nosa, powodując nagłą falę mdłości. Kaszlnął, odkładając gwałtownie widelec na talerz i zasłonił usta dłonią, próbując uspokoić rozszalały żołądek.
Szlag by to wszystko — cichy szept przeznaczony wyłącznie dla niego samego wydostał się spomiędzy jego ust. Posiłek na który czekał z taką niecierpliwością, stygł na talerzu.
Potrzebuję chwili — wymamrotał, tym razem bardziej w stronę Jaya, opuszczając dłonie na kolana i wbił wzrok w okno, licząc że mdłości zaraz przejdą same z siebie.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Knajpa "The Red Lion"
Pon Lut 13, 2017 11:59 pm
Grimshaw znowu wychodzi na prowadzenie.
Te słowa najprościej było skomentować w sposób „To on zaczął”, jednak zarówno Jay, jak i Winchester już dawno mieli za sobą czasy przedszkolne. Tu nie liczyło się, kto zaczął – nie liczyło się nawet to, kto miał ostatnie zdanie, biorąc pod uwagę, że ciężko było wyczuć moment, w którym rozpoczęła się ta dziwaczna rywalizacja o rację. Chyba w momencie, w którym wyczuł, że jego niezłomny światopogląd dorobił się poważnych rys.
Drażni cię to?
Nie potwierdzał, nie zaprzeczał – w gruncie rzeczy sam nie wiedział, co powinien o tym myśleć, gdy Riley zachowywał się tak, jakby oczekiwał oklasków za swoje czyny, a chwilę później decydował, że jednak posunie się do czegoś bezinteresownego. Przyglądając mu się ze zbyt przytłaczającą uwagą, nie udzielił żadnej odpowiedzi, jakby przyznanie, że odniósł zwycięstwo w tej słownej potyczce, zakończyło całą sprawę. W gruncie rzeczy o to przez cały czas chodziło – ukrócenie tego cholernego wypominania.
„Nie wiem co ci powiedzieć, Jay.”
Nic. Po prostu z nim porozmawiaj.Jeśli nie chcesz, żebym ja to zrobił, dokończył w myślach, zdając sobie sprawę, że akurat tych słów nie musiał wypowiadać na głos. Jay – jak każdy zresztą wiedział – nie należał do osób, które w łagodny i dobrze przyswajalny sposób pouczały innych. Mimo swoich radykalnych metod, wiedział, że w tym przypadku Thatcher lepiej rozwiąże tę sprawę i oszczędzi jemu spotkania twarzą w twarz z Heachthinghearnem, którego przecież i tak za każdym razem Riley w jakiś sposób próbował uchronić – czy to przed zbyt ostrym osądem, czy to przed pięścią, która aż prosiła się o bliskie spotkanie z twarzą nierozważnego kaleki.
Splótł palce obu dłoni i oparł je na blacie, gdy do końca opróżnił filiżankę z kawą i odsunął ją na bok, by kelnerka miała łatwy dostęp do sprzątnięcia naczynia ze stołu.
Może czas przestać być dla siebie tak surowym? ― Pytanie nie miało żadnego konkretnego zabarwienia, jednak wydawało się na swój sposób znaczące, skoro Starr sam potwierdził, że nadstawiał kark za wszystkich na własne życzenie. Tym razem jakby celowo zaczął przesuwać wzrokiem po gościach w lokalu, jakby miał zamiar dać mu czas na chwilę namysłu, nie robiąc sobie wielkich nadziei na to, że w ogóle przemyśli, że coś definitywnie było nie tak. Problem w tym, że trwało to już od dłuższego czasu, a – jak dało się zauważyć – niewiele się zmieniło.
On jest dla siebie za surowy czy ty dla niego?
Sam się do tego zmusza.
Siedzenie z tobą to rzeczywiście wyczyn. Dzieciak niczego ci nie zrobił.
Dzieciak...
Dopiero gdy usłyszał stuknięcie talerza o blat, spojrzał z ukosa na i tak całkiem sporą porcję jedzenia. Oczami wyobraźni Ryan już widział, jak Woolfe znów rezygnuje z jedzenia, choć do ostatniego momentu próbował choć trochę wierzyć, że tym razem to nie nastąpi.
Lepiej nic nie mów.
To nie jest kwestia chwili ― wymruczał, o czym zresztą oboje już wiedzieli. ― Nie wiem co siedzi ci w głowie, ale liczę, że jeszcze nie jesteś na tyle popierdolony, żeby mieć całą resztę za bandę ślepców ― rzucił dość rzeczowo, jak na tak nieformalny przekaz, odrywając wzrok od nietkniętego jedzenia na rzecz przekierowania go z powrotem na twarz chłopaka. ― Dalej, złoty chłopcze, czas zrzucić trochę ciężaru z łamiącego się karku. Nie powiesz mi, że lubisz, gdy cię pilnuję? ― odparł, używając wcześniej wyłapanego określenia i mimowolnie kiwnął głową w stronę jedzenia. Nie był to pierwszy raz, gdy siedział z nim przy jednym stole, obserwując niemoc w starciu z przełknięciem przynajmniej jednego kęsa.
Być może było wręcz przeciwnie.
Być może tego nienawidził.
W tym momencie mógł użyć nawet najostrzejszych słów, bez tej dennej, sarkastycznej otoczki i właśnie to przekazywało aktualnie spojrzenie szarych tęczówek.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Knajpa "The Red Lion"
Czw Lut 16, 2017 1:11 am
Był zbyt przyzwyczajony do towarzystwa Grimshawa, by jego ciężkie spojrzenie robiło na nim jakiekolwiek wrażenie. To co dla wielu obcych mogło wydawać się nienaturalne i powodować u nich negatywne uczucia, dla niego było po prostu częścią Jaya, do której musiał się przyzwyczaić. Zawsze tak to wyglądało. Choć szczekający i szczerzący kły pies początkowo mógł wydawać się straszny, im dłużej spędzałeś czas w jego towarzystwie, tym bardziej docierało do ciebie, że strach już dawno odszedł gdzieś w tył zostawiając za sobą jedynie znużenie.
Co innego, gdyby usiadł obok ciebie.
Szyderczy śmiech Wilka rozbrzmiał na nowo w jego głowie, gdy widocznie zregenerował swoje siły. Przez chwilę w jego oczach coś się zmieniło, choć dla kogokolwiek z zewnątrz ciężko byłoby stwierdzić czym była owa zmiana.
Potarł policzek dłonią, odwracając wzrok w bok.
Porozmawiam — odpowiedział krótko, choć jego myśli przytłaczały go właśnie całą serią możliwych scenariuszy. Nie wiedział co się obecnie działo z Chesterem. Miał nadzieję, że nic mu nie jest. Że nikt go nie zgarnął, że nie wpakował się w kłopoty. Bardziej samolubna część jego umysłu bała się również, że jeśli zacząłby mówić, wpakowałby w tarapaty nie tylko siebie, ale też Jaya i jego samego. Riley nie miał krewnych, nie musiał się zatem szczególnie przejmować, że kogokolwiek zawiedzie... poza samym sobą. Za każdym razem, gdy ładował się w podobne sytuacje, powinien był doskonale wiedzieć, że może spierdolić sobie życie. I wiedział. A mimo to jego charakter wykazujący resztki waleczności, zupełnie jakby była ona ostatnim, co mu zostało - raz po raz kończyły się regularnymi bójkami.
Westchnął cicho, podnosząc nieobecny wzrok na Jaya, gdy ten zadał mu dość proste pytanie.
Ktoś kto życzy swoim przyjaciołom źle, żeby mieć szansę pokazania się od najlepszej strony nie zasługuje na taryfę ulgową — rzucił spokojnie, nie pozwalając by do jego głosu przedarły się jakiekolwiek emocje. Pustka w jego oczach była porażająca, mimo że przywoływał jedynie słowa, które usłyszał ostatnio od samego Grimshawa. Fakt, że Jay odwrócił wzrok pewnie byłby zbawienny, lecz w tym momencie Winchester nie czuł już niczego. Zupełnie jakby ktoś wyciągnął go siłą ze snu i umieścił na kanapie w restauracji, sterując jak marionetką.
Dopiero, gdy Jay otwarcie go skrytykował przymuszając do jedzenia, supły na żołądku i gardle nieznacznie się rozluźniły, pozwalając mu na przełknięcie śliny i cichy, chrapliwy śmiech.
Pierdol się, Jay — rzucił wykrzywiając kąciki ust w uśmiechu, gdy złapał na nowo sztućce, nabijając na widelec wcześniej ukrojony kawałek. Powąchał go jeszcze raz, nim ostrożnie wsunął go do ust, przeżuwając. Był smaczny. Mimo że jego ślinianki momentalnie zaczęły intensywniej pracować, brzuch nadal protestował, przez co cały posiłek szedł mu niezwykle powolnie. Nie żeby zwykle jadł w szybkim tempie. Udało mu się jednak zjeść połowę steku i kilka frytek, nim znieruchomiał, sprawdzając samego siebie, czy aby na pewno uda mu się utrzymać jedzenie w żołądku, bez zwracania go.
Co słychać u Deana? — zmienił nagle temat, przekrzywiając głowę na bok. Nawet jeśli jego przyjaciel nie należał do najrozmowniejszych osób na co dzień, potrzebował w tym momencie tematu, który wypełniłby panującą ciszę, gdy robił sobie miejsce na resztę jedzenia. Jedynie od czasu do czasu wsuwał do ust kolejną frytkę, machając ją uprzednio w ketchupie.
Dawno go nie widziałem. Jakbyś się nie domyślił, subtelnie ci sugeruję, żebyśmy najbliższy czas wolny spędzili u ciebie zamiast w akademiku — rzucił rozbawiony opierając się łokciem o stół, zaraz podpierając dłonią policzek. Złote oczy spoczęły na szarych tęczówkach Grimshawa. Wcześniejsza stabilność zdawała się stopniowo do niego powracać, choć niewątpliwie nadal był wdzięczny za dzielący ich stół. Przez jakiś czas miał dość swojego szalejącego serca.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Knajpa "The Red Lion"
Wto Lut 28, 2017 11:48 am
Pamiętał każde słowo, które wyrzucił z siebie kilka godzin temu, jakby jak zawsze dobrze przemyślał to, co chciał powiedzieć. Nie sądził jednak, że Riley zapamięta je równie dobrze, na nowo przykuwając do siebie uwagę Grimshawa. Nie można było powiedzieć, że ten wyczyn był godny pochwały, bo zdolność do takiego rozpamiętywania – a raczej wypominania – najwidoczniej wcale nie wychodziła mu na dobre, skoro tak otwarcie przyznawał się do popełniania błędu, w którego istnienie sam nie wierzył. Wystarczyło przyjrzeć się wypranemu z emocji spojrzeniu, które jak na złość zdawało się zaprzeczać swojemu właścicielowi.
Zdecyduj się ― mruknął, pocierając palcami skroń, jakby ostentacyjnie chciał dać mu do zrozumienia, że zderzenie się ze sobą dwóch kompletnie sprzecznych ze sobą informacji przyprawiało go o ból głowy. Szybko jednak opuścił dłoń, układając ją płasko na stole. Tu od początku nie chodziło o decydowanie się. ― Wiem, że tego nie robisz. Prędzej rozbeczałbyś się, gdyby coś im się stało ―  stwierdził, wyraźnie hiperbolizując fakty, jednak tym razem w suchym tonie dało się wyczuć przesadę, z której nawet ciemnowłosy zdawał sobie sprawę, choć niewykluczone, że jakaś poważniejsza strata mogła zakończyć się podobnym rezultatem, jak mu się wydawało.
Gdyby coś wam się stało, Ryan.
„Pierdol się, Jay.”
Nie wiedział, czy uśmiech na ustach chłopaka był próbą zatuszowania wcześniejszego stanu i zgrabnym wymiganiem się od jakichkolwiek odpowiedzi, czy Thatcher rzeczywiście poczuł się rozbawiony. Niemniej jednak z chwilą, gdy sięgnął po widelec, szarooki nie drążył już tematu, odpowiadając na zaczepkę nieznacznym wzruszeniem ramion, jakby – wedle jego życzenia – zamierzał sprawić sobie pełen wrażeń weekend, ale niekoniecznie musiał przyznawać tego na głos.
Raczej nic nowego ― odpowiedział, a to oznaczało co najmniej tyle, że niekoniecznie kontaktował się ze swoim wujkiem, a jeśli już – znów ograniczało się to do krótkiej i mało znaczącej wymiany zdań, którą z całą pewnością zainicjował Dean. No bo czego można było oczekiwać po Grimshawie? Mimo że jego stryj odznaczał się dość przyjaznym usposobieniem i nigdy niczego mu nie żałował, dla szatyna ta relacja była czysto formalna i pracował wyłącznie na to, by nie zaciągnąć długu wdzięczności u jedynego członka rodziny, któy lata temu postanowił przygarnąć go pod swoje skrzydła. ― Ostatnio wspominał coś o wylocie na delegację. Przez tydzień, od piątku będę miał do dyspozycji jego samochód, więc w razie czego nie będzie trzeba się tłuc autobusem na drugi koniec miasta. A tak czy inaczej będę musiał wracać do mieszkania, żeby nie zostawiać psa na łasce sąsiadów, a ciężko byłoby przyprowadzić go do akademika ― rzucił, jakby uważał, że inni ludzie mogli rozbestwić dobrze wytresowanego już czworonoga, a kto jak kto, ale na to ciemnowłosy nie mógł sobie pozwolić. Nie odezwał się jednak na temat wspólnego spędzenia czasu w jego domu. Zresztą traktował to, jak oczywistą oczywistość, pozostawiając Woolfe'owi ostateczną decyzję co do tego, czy chciał wpaść tylko na weekend, czy może jeździć z nim przez cały tydzień, żeby koniec końców trafić na starszego pana Grimshawa.
Zgarnął dwie frytki z talerza chłopaka, który jak zwykle niechętnie podchodził do sprzątnięcia z talerza wszystkiego, co się na nim znajdowało. Dlatego nie sądził, że za pozwalanie sobie miał oberwać po rękach, gdy w gruncie rzeczy prędzej można było uznać to za pomoc w dokończeniu czegoś, co i tak niebawem mogło się zmarnować.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Knajpa "The Red Lion"
Czw Mar 02, 2017 10:57 pm
Szczerze mówiąc, nie spodziewał się tego.
Nawet jeśli wiedział, że Grimshaw nie należał do osób, które tępo upierałyby się przy czymś, czego nawet nie popierały, wychodził z założenia że zwyczajnie zbędzie jego słowa milczeniem. Dlatego zamarł przez chwilę w bezruchu nie poruszając nawet sztućcami, po prostu się w niego wpatrując. Odchrząknął w końcu, zupełnie jakby udało mu się po kilku sekundach odzyskać fason i wrócić do rzeczywistości.
Tak bardzo cię to bolało, mały Starrze? Oczywiście, że tak. Masz w końcu takie słabe i dobre serduszko.
Przez chwilę wydawało mu się, że czuje zimny dotyk na karku, zupełnie jakby stworzenie postanowiło musnąć go nosem, bądź czubkiem kłów. Gdy jednak przetarł owe miejsce dłonią, zniknęło na dobre, nie pozostawiając po sobie ani śladu.
Biorąc pod uwagę fakt jak wielu ich mam, muszę niesamowicie często płakać — rzucił kąśliwie, mimowolnie nie przyznając się do tego, że olbrzymi supeł zawiązany na jego żołądku, w końcu znalazł drogę ku wolności, na dobre się rozwiązując. Czuł się jak ktoś, kto do tej pory był cały czas zamknięty w ciemnym pomieszczeniu i w końcu po raz pierwszy dano mu szansę wyjścia na zewnątrz, spojrzenia prosto w słońce i odetchnięcia pełną piersią. Zabawne jak bardzo gniotło go zaledwie to jedno zdanie. Cały ten czas.
Spójrzcie tylko na niego. Cieszysz się jak dziecko, złoty chłopcze. Mimo że powiedział to kompletnie lekceważąco.
Nie próbuj.
O dziwo tym razem w jego głosie pobrzmiewało rozbawienie, zupełnie jakby próba podjęta przez Wilka wywołała u niego tylko to. Nieważne jak bardzo, by się nie starał, nie był w stanie zrujnować mu w tym momencie nastroju.
Zainteresowanie na twarzy Winchestera widocznie wzrosło, gdy rozpoczął się temat Deana. Choć chłopak nigdy nie mówił tego na głos, traktował Ryana jak własną rodzinę. To samo tyczyło się też jego wujka, który był jedną z niewielu osób szczerze serdecznych w stosunku do Rileya, bez najmniejszych podtekstów. Nie bawił się w przekręty, nie poruszał tematu jego historii, nie wciskał nosa w nie swoje sprawy, akceptował jego obecność i nie próbował go wypchnąć poza krąg znajomych Jaya. Czego więcej chcieć?
Potarł policzek dłonią, cały czas starając się jeść choć część swojego dania, skutecznie i porządnie zapełniając żołądek pierwszy raz od wielu dni.
Świetnie, muszę skończyć jeden z projektów na robotykę, a akademik nie jest w tym przypadku najlepszym miejscem. Ale nie śpi z nami w pokoju — zastrzegł z góry, zupełnie jakby Jay miał wyrobiony nawyk, by każdej nocy brać psa na łóżko. Choć ten drobny żart nawet nie był śmieszny, kącik ust Woolfe'a wygięły się nieznacznie ku górze. Najwidoczniej nawet nie przeszło mu przez myśl, że mógłby zostać sam w akademiku, a podobnie podjęta decyzja była na tyle naturalna, by nie musiał jakoś szczególnie mówić o niej otwarcie. Zwłaszcza, jeśli istniał choć cień szansy, że wpadnie na Deana.
Widząc ruch Jaya w kierunku jego talerza, momentalnie podsunął mu go lekkim ruchem, samemu ziewając z niejakim zmęczeniem. Teraz, gdy emocje opadły całkowicie, a jemu udało się zjeść, poczuł się senny. Przetarł powieki i oparł się wygodniej o kanapę, wpatrując się leniwie w przyjaciela.
Właśnie, Jake pytał czy zamienisz się z nim w sobotę. Przypisali ci nockę, a on ma dzień. Chyba umówił się z dziewczyną czy coś tam. Szczerze mówiąc byłoby mi to na rękę, bo jestem z nim na zmianie, więc moglibyśmy potem wrócić razem samochodem — wykorzystał fakt, którym wcześniej się z nim podzielił ciemnowłosy, drapiąc się w zamyśleniu po nadgarstku.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Knajpa "The Red Lion"
Pią Mar 03, 2017 9:47 pm
Sięgnął za siebie, ledwo ocierając się opuszkami palców o schowaną w kieszeni paczkę papierosów, gdy wychwycił chwilowe „zawieszenie się” Winchestera. Pytający wyraz od razu pojawił się na jego twarzy, jakby nie do końca rozumiał, co takiego zadziwiającego było w tym, co przed momentem powiedział. Co prawda, jedynie Grimshaw wiedział o grze, którą już od dawna prowadził i może nawet lepiej złożyło się, że Thatcher nie do końca zdawał sobie z niej sprawę, ale nigdy wcześniej nie przypuszczałby, że chłopak aż tyle brał do siebie.
Czemu to zrobiłeś?
Dokładnie ― mruknął, wreszcie wykładając używki i zapalniczkę na stół. ― Tak naprawdę zadbałem o to, żebyś się nie odwodnił. Twoja misja nadstawiania karku za innych jeszcze się nie skończyła. ― Mistrz wspaniałomyślności. Jego bezbarwny ton znów przypominał wyłącznie dzielenie się jakimś suchym faktem i to przez niego cały przekaz tracił nieco na poważnym wydźwięku. Niemniej jednak ciemnowłosemu jak nie zbierało się na żarty, tak nadal trwał przy swojej niewzruszonej postawie, jeszcze chwilę mierząc się wzrokiem ze Starrem, zanim opuścił go na trzymane pudełko, którego zawartość już prawie została wyczerpana.
Zdecydowanie za dużo palisz.
Jak na przekór, wsunął papierosa do ust i odpalił go, zaraz zaciągając się dymem i wydmuchując go w innym kierunku niż na jedzącego właśnie Riley'a. Skoro już postanowił się za to zabrać, nie zamierzał mu jakkolwiek przeszkadzać. Zresztą – jak sam powiedział – wolał nie zbierać go z ziemi za każdym razem, gdy przez własny brak rozsądku miał się na niej wykładać. W międzyczasie Ryan przysunął popielniczkę bliżej siebie i strzepnął do do niej popiół.
„Ale nie śpi z nami w pokoju.”
Nie powiesz mi chyba, że byłbyś zazdrosny, Winchester? ― rzucił znacząco, będąc świadomym tego, że kto jak kto, ale złotooki nie żył w zgodzie ze zwierzętami. Co prawda w przypadku jego psa nie musiał obawiać się żadnych ataków, jednakże dało się wyczuć, że Scar obchodził się z dystansem w stosunku do Starra. Najwidoczniej dla niego wcale nie był takim złotym chłopcem, za jakiego wszyscy go mieli. ― Ma swoje miejsce i na pewno nie jest nim mój pokój, a tym bardziej nie moje łóżko ― przypomniał mu, że nie był jednym z tych pokręconych właścicieli, którzy pozwalali swoim futrzakom na wszystko, łamiąc się pod naporem maślanego spojrzenia. Nie wyobrażał sobie trzymać pod jednym dachem zwierzęcia, które nie miałoby w sobie za grosz posłuszeństwa. Możliwe, że podobny stosunek miał do ludzi. ― Wszystko mi jedno. Ale lepiej niech odpowiednio wcześnie powiadomi szefa, bo nie zamierzam załatwiać tego za niego. Jak wtedy, gdy rzekomo „miał zawrót głowy” ― mruknął, przekładając w palcach w połowie dopalony papieros. Nawet nie krył się z tym, że wierzył, że Jake'owi wyleciało to z głowy, tak bardzo, jak wierzył w to, że chłopak nie dał się zmiażdżyć pantoflem swojej dziewczyny, pod którą stale musiał dopasowywać czas swojej pracy. ― Powiem też Deanowi, by dzień przed wyjazdem podstawił mi samochód.
Nie musiał dodawać, że to była to szansa na ich krótkie spotkanie, o ile nie miałby wtedy żadnych innych zadań. Strzepnąwszy popiół raz jeszcze, wyciągnął rękę z papierosem w stronę złotookiego, jakby tym razem nie miał już zamiaru kończyć, a zamiast tego wolną ręką sięgnął po jeszcze jedną z pozostałych frytek.
Już?
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Knajpa "The Red Lion"
Sob Mar 04, 2017 12:34 pm
Riley był dość jednomyślny. W momencie, gdy na dobre zaczął się swoim jedzeniem, jego uwaga skupiała się na nim całkowicie, do tego stopnia, że nawet nie zwrócił uwagi na wyciągane przez Jaya papierosy. Nie mógł powiedzieć, że sam nie był uzależniony. Sięganie po nie stało się swego rodzaju nawykiem, który pozwalał mu odnaleźć spokój. Mimo to był przekonany, że gdyby przestał odczuwać podobną potrzebę, byłby w stanie je rzucić.
Jak każdy palacz.
Uniósł kącik ust w nikłym uśmiechu. Rozbiegana uwaga, sprawiła że przez chwilę kompletnie przestał się na wszystkim skupiać, przesuwając powoli wzrokiem po Jayu. Dopiero gdy nagle znikąd w jego zasięgu wzroku błysnął płomień, wzdrygnął się nieznacznie i przetarł oczy, zupełnie jakby chciał tym samym przywrócić sobie właściwą wizję.
Nie wiedziałem, że taka z ciebie Matka Teresa — rzucił nieco lekceważącym tonem, przeżuwając zaraz kolejny kawałek mięsa. Zauważył, że Jay specjalnie wydmuchiwał dym w drugą stronę, nie skomentował tego jednak w żaden sposób. Chyba nikt nie lubił jeść czegoś, co smakowało jak dym papierosowy. Przesunął językiem po dolnej wardze, zaraz wycierając ją raz jeszcze serwetką, nim złożył ją kilka razy w gustowny kwadrat, wsuwając nieznacznie pod talerz, tak by się nie rozłożyła.
O psa? Po prostu się nie dogadujemy, jeszcze przegryzie mi w nowy gardło — wzruszył ramionami, zupełnie jakby w rzeczywistości podobna wizja nie robiła na nim aż takiego wrażenie. Podniósł rękę, by zwrócić na siebie uwagę kelnerki i poprosił ją z uśmiechem o szklankę soku pomarańczowego i rachunek. Nigdy nie lubił wody. Nawet jeśli potrafił się zmusić do picia jej, pozostawał w tej kwestii dość uparty i przy byle okazji, brał coś innego co miało jakikolwiek smak.
Jasne. Po prostu subtelnie przypominam ci o tym pojedynczym razie, gdy wskoczył na moje i musiałem spędzić cztery godziny na ziemi czekając aż wrócisz z miasta, nie narażając się przy tym na to, że Scar odgryzie mi rękę — parsknął rozbawiony, kręcąc głową na boki. W rzeczywistości, choć rzeczywiście wyglądało to w podobny sposób, wątpił by pies faktycznie miał zamiar odgryźć mu wtedy rękę. Mimo to fakt, że nie był jego właścicielem, jak i to beznamiętne spojrzenie psa, który wyglądał jakby wyczuwał jego niestabilność psychiczną, powarkując od czasu do czasu na kręcącego się wokół Wilka... zdecydowanie wolał nie ryzykować. Nie raz i nie dwa przekonał się, że zwierzęta widziały dużo więcej niż ludzie.
O wiele więcej.
I właśnie to czyniło je tak niebezpiecznymi kompanami dla Winchestera.
Jasne, zaraz dam mu znać — pokiwał głową, od razu wyciągając telefon, by wysłać krótką wiadomość do kumpla z pracy. Nie zdziwiła go jego wielce entuzjastyczna odpowiedź, darował sobie jednak przekazywanie gorących podziękowań Jayowi, który i tak miał je głęboko gdzieś.
Jasne. Możemy się zbierać — rzucił namierzając kątem oka kelnerkę, która podeszła do stolika podając mu rachunek, wraz z sokiem. Po raz kolejny obdarzył ją uprzejmym uśmiechem, nim sięgnął do kieszeni kurtki, by wyciągnąć portfel i znaleźć odpowiedni banknot, uwzględniający dziesięć procent napiwku. Sięgnął po szklankę i wypił ją na raz, ocierając palcem kącik ust, wstając z miejsca z rękami w kieszeniach.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Knajpa "The Red Lion"
Sob Mar 04, 2017 10:26 pm
Widzisz, jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz ― mruknął, odbijając piłeczkę. Mimo że mogło to zabrzmieć jak zwykła przekomarzanka, trudno było mówić tu o wyminięciu się z prawdą. Oszczędność w słowach, którą cechował się Grimshaw, przekładała się na to, że w wielu sprawach nie miało się o nim bladego pojęcia. Nigdy na nic nie narzekał, nie przepadał za opowiadaniem na swój temat, nie bawił się w wymienianie się informacjami na temat ulubionego koloru, choć takie drobiazgi można było dopowiadać sobie na podstawie długotrwałych obserwacji. Miał swoje przyzwyczajenia, które można było łatwo dostrzec i takie, które wymagały większego skupienia, jednak to, co siedziało mu w głowie było tym, o czym jedynie on wiedział – być może dlatego tak często ciężko było mu dogadać się z innymi.
„(...) jeszcze przegryzie mi w nocy gardło.”
Wypuścił dym przez usta, mimowolnie opuszczając wzrok na szyję chłopaka, której przyjrzał się w zastanowieniu. Rozważał, czy taka opcja w ogóle wchodziła w grę, jednak mimo że czworonóg nie przepadał za Thatcherem, jeszcze nigdy nie posunął się dalej niż do ostrzegawczych powarkiwań, które koniec końców tłumił stanowczy głos właściciela.
Nie przesadzaj. Nauczyłem go, żeby nie brudził w mieszkaniu ― rzucił, jakby to faktycznie miało zapobiec śmierci Winchestera. Niby można było uznać, że to zawsze jakiś argument. ― Przypominasz mi też, że mimo tych kilku godzin spędzonych z nim w jednym pomieszczeniu, jakoś udało ci się przetrwać ― zaznaczył, przesuwając ręką po tyle głowy. Minęło już wystarczająco dużo czasu, by dotyk we wcześniej obolałym miejscu nie sprawiał mu aż takiego problemu. Powoli wszystko zaczynało wracać do normy, dzięki czemu Jay'owi łatwiej było wymazać z pamięci wcześniejszą bójkę.
Ugasiwszy niedopałek w popielniczce, obszukał własne kieszenie, żeby znaleźć portfel i wyciągnąć z niego sumę należną za zamówioną kawę. Knajpa była na tyle tania, by wystarczyło parę drobnych, od których nie zbiedniał zanadto. Poprawiając na sobie kurtkę, w której kieszeniach pochował wcześniej powyciągane rzeczy, wstał z krzesła i podsunął je z powrotem do stołu. Odruchowo kiwnął głową w stronę wyjścia i niespiesznie ruszył w jego stronę. Nie zamierzał pytać o dalsze plany – uznał, że najlepszym zakończeniem tego dnia będzie powrót do akademika. Zresztą mimo wypitej kawy, nadal czuł się nieco ociężały.

___z/t [+ Riley].
Anonymous
Gość
Gość
Re: Knajpa "The Red Lion"
Wto Lip 04, 2017 2:23 am
Zabrał z auta dwie niezbędne przy dalszej wędrówce rzeczy. Pierwszą z nich był telefon - ostatecznie postanowił nie wracać jednak do samochodu i pofatygować się do mieszkania taksówką. Drobne kwestie bezpieczeństwa, nie uśmiechała się do niego perspektywa siania terroru, nie sądził również, aby pasowała do niego łatka rasowego pirata drogowego. Drugą z kolei był portfel. Z pobudek znacznie bardziej trywialnych.
- Alistair. - Przedstawił się krótko, tym jednym słowem. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz ktoś nazywał go Benjaminem. Jego ojciec nim był, a z racji niekoniecznie ciepłych stosunków między nimi wolał, by cały świat zapomniał, jak niefortunnie się nazwa. W ich przypadku nie przyjęło się również tytułowanie seniorem i juniorem. Nie brzmiało dobrze. - Ketilbjörg - powtórzył, smakując w swoich ustach imię rudowłosego dziewczęcia. - To skandynawskie imię, prawda?
***
Lokal nie znajdował się daleko.
Alistair obrzucił go dość krytycznym spojrzeniem, nim otworzył przed Ketil drzwi z miękkim, ledwo rysującym się na twarzy uśmiechem. Puszczanie kobiety przodem, odsuwanie jej krzeseł i podawanie płaszcza. Czasem Sante zastanawiał się, czemu świat lubił zapominać o takich prostych gestach. Niewiele znaczących, niezobowiązujących. Swoją prostotą podkreślały wyjątkowość każdej przedstawicielki płci pięknej, jej unikatowość, były namacalnym symbolem tego, jak dawniej traktowane były kobiety. Niczym bożątka, istoty zwiewne i kruche, o które należało dbać i troszczyć się na każdym kroku.
Zwłaszcza jeśli niedawno jedną z nich nieomal się przejechało - obserwował jej ruchy, gotów w każdej chwili zainterweniować, gdyby nogi bądź organizm zaczęły odmawiać jej posłuszeństwa. Pierwsza pomoc byłaby z niego marna, lecz dobre chęci podobno również się liczyły. Ponoć nawet piekło było nimi wybrukowane.
Już w czasie krótkiego spaceru do knajpy, Alistair na nowo przyjrzał się swojej towarzyszce. Tym razem dostrzegał więcej szczegółów, otrząsnął się niczym mokry pies z resztek incydentu, uspokoił drżące w ryzach nerwy. Jasna cera, miotający się w spazmach ogień włosów, brązowe oczy. Nie potrafił wyzbyć się wrażenia, że brakuje jej piegów. Tak po prostu. Chyba przywykł do tego, że skóra osoby rudowłosej była skropiona tymi drobnymi konstelacjami.
Zauważył też w końcu, jak młoda musiała być. Może nie tak młoda jak Julia, która przecież przy akcie swojego romantycznego samobójstwa miała lat ledwie czternaście, lecz nie sądził, by mogła mieć więcej niż dwadzieścia lat. Przez to odczuwał pewien dyskomfort. Nie miał styczności z młodymi. Bo i skąd? Był na pozór tak bezczelnie dorosły, jakim tylko można się stać. Nie wiedział, o czym mógłby z nią rozmawiać, co powiedzieć, jakie zachowania byłyby w tej sytuacji taktowne i dopuszczalne, a które z nich wzburzyłyby krew postronnych obserwatorów. Odsunął jednak podobne niuanse na bok. Nie lubił, tak przy okazji, przejmować się cudzym zdaniem.
Zawsze tylko on sam, to co mu odpowiadało. Egocentryk. Jego drobny wszechświat był alistairocentryczny.
- Czego się napijesz? - spytał, gdy już znaleźli się w środku. Choć i tak coś mu podpowiadało, że lada moment Ketil zniknie za drzwiami łazienki, by doprowadzić biedne, poharatane dłonie do porządku.
Sam celował, o niespodzianko, w whisky. Może w czerwone wino. Zamierzał również, o ile jego przypuszczenia byłyby prawdziwe, tuż po zamówieniu ulokować się gdzieś na uboczu, z dala od zgiełku rozmów i cudzych spojrzeń.
Ikke
Ikke
Fresh Blood Lost in the City
Re: Knajpa "The Red Lion"
Wto Lip 04, 2017 4:01 am
Dziewczyna należała do osób ekstrawertycznych, którym niemal dosłownie lepiej oddychało się powietrzem przesianym przez płuca tłumu. Uwielbiała wychodzić i prowokować zdarzenia, które mogły zbliżyć ją do osób nawet pozornie wyglądających fascynująco. Interesowała się ludzkim światem wewnętrznym, ale najlepsze pierwsze wrażenie robiły na niej osoby  estetycznie piękne lub oryginalne. Jedni powiedzą, że takie traktowanie ludzi to pustota i idiotyzm, a Ikke stwierdzi, że ci nie są w stanie się przyznać, że robią dokładnie to samo, choć niekoniecznie świadomie. Po cóż roztkliwiać się nad charakterem, gdy pierwsze skrzypce może zagrać odbieranie zmysłami całej gamy tych interesujących bodźców? Wzrok taksował aparycję, łamiąc bardziej i mniej skomplikowane szyfry mowy ciała. Słuch udoskonalał ten wizerunek, bo przecież odpowiedni ton głosu czy nawet najzwyklejsza obecność charakterystycznej chrypy, mogły przyprawiać o słodkie dreszcze. Dotyk królował, pełnił rolę klimaksu, którego się wyczekuje, co gwarantuje szczególny rodzaj intymności, czego nie zastąpiłaby najuważniejsza obserwacja czy nasłuchiwanie.
Szła z rękami splecionymi za plecami, wpatrzona w drogę przed siebie, czasem tylko posyłając w kierunku Alistaira krótkie, milczące spojrzenia. Wieczorny wiatr delikatnie owiewał ich sylwetki, co prowokowało gęsią skórkę na odkrytej skórze Ikke. Wyglądała bardzo spokojnie, a spacer widocznie ją orzeźwił. Zamyślona, nie zauważyła nawet jak szybko dotarli na miejsce.  
Podziękowała lekkim skinieniem głowy za przepuszczenie w drzwiach. Była skupiona na jednym jedynym celu, ale ten szarmancki gest nie umknął jej uwadze, przez co jeszcze bardziej zyskał w oczach dziewczyny. Miło było znaleźć się ponownie wśród znajomych czterech ścian, chociaż teraz czuła się całkiem inaczej niż zwykle – nie miała ze sobą swojej grupki roześmianych znajomych.
Odrobinę niezręcznie.
Soku pomarańczowego – poprosiła grzecznie i uśmiechnęła się przepraszająco, oddalając się prosto do pustej łazienki. Tam zajęła się dłońmi, co poszło całkiem łatwo, a potem przeszła przez szybki proces poprawienia urody. Lubiła patrzeć na siebie w lustrze podczas tych drobnych czynności, które tak ogromnie zmieniały kobiece poczucie własnej wartości. Wróciła niebawem i dołączyła się do stolika, który wybrał. Wyglądała zdecydowanie lepiej, zdrowiej.
Przepraszam, że tak długo – odparła na przywitanie, wieszając worek na krześle. Mówiła wyraźnie i zrozumiale jak na kogoś z tak mocnym akcentem i Ikke wcale nie chciała się go pozbywać. Gdy starała się mówić czystym angielskim, brzmiała zbyt komicznie i kluchowato. – Domyślam się po twojej minie, że rzadko bywasz w podobnych miejscach. Niestety, na starym mieście nie ma zbyt wielkiego wyboru – zagaiła z nutką wesołości w głosie. Dłonie ułożyła wygodnie na blacie, a po kurzu i krwi nie było żadnego śladu, wyłącznie płytkie zadrapania. W głowie już rozglądała się za kolejnym tematem, chociaż najbardziej ciekawił ją zawód mężczyzny.
Jest tym gliną? Może po cywilu chodzi?
Anonymous
Gość
Gość
Re: Knajpa "The Red Lion"
Wto Lip 04, 2017 10:50 pm
Skinął głową, odprowadzając ją wzrokiem, gdy ruszyła w stronę łazienki. Gdy stał przy barze i czekał na realizację zamówienia, przez jego głowę przemknęła samotna myśl, że mógłby ją uwieść sprowokowany znudzeniem. Wykorzystać to chwilowe zafascynowanie i zauroczenie, bezpardonowo spożytkować tę okazję. Czemu miałby mieć z tym problem? Młode kobiety - bądź też dziewczęta - bywały przecież takie naiwne, tak śmiesznie podatne. Żyły mrzonkami, w świecie wybujałych fantazji, bezlitosny świat z reguły jeszcze nie zdążył pozbawić ich ułudy o nieskalanych i szlachetnych książętach, którzy na nich czekali. Gdyby miał taki kaprys, mógłby odegrać przed Ketil podobny teatrzyk.
Gdyby zechciał.
Czemu miałby uznać to za niemożliwe? On? Ktoś zadufany w sobie tak bezgranicznie?
Zapłacił za zamówienie i ujął obie szklanki, by zanieść je do stolika. Sok pomarańczowy w sztuce jednej. I kieliszek koniaku, choć wątpił w nieomylną opinię barmana co do jego jakości i wyrafinowanego smaku. Mogło być gorzej.
Bez większego zainteresowania obracał między palcami krótką słomkę, drugą dłonią pieszczotliwie obejmując kieliszek. Trudno byłoby o stwierdzenie, że koniak mu smakował. Akceptował to, co dostał, lecz nie śmiałby delektować się tym trunkiem. Ledwo spełniał najniższe wymagania sprzętowe, przyzwyczajony do lepszej jakości alkoholu organizm mógł równie dobrze i wprawnie się buntować.
Myślami na chwilę wrócił do pracy i pogrążył się w nich na tyle, że nie zauważył powrotu Ketil dopóty, dopóki nie zabrała głosu. Poderwał głowę, a na jego twarzy wymalowała się może sekundowa konsternacja. Nie zdążył wstać, aby odsunąć jej krzesło tym szarmanckim gestem.
Cóż. Życie?
- To żaden problem - skwitował. Nie czekał długo, a nawet jeśli - nie zwrócił na to uwagi. Przecież obcowanie z samym sobą było takie zajmujące... - Można tak powiedzieć. Po twojej z kolei wnioskuję, że bywasz w nich znacznie częściej, choć niewątpliwie w innym towarzystwie. - Oczywiście. Kto próbowałby wyciągnąć do zwykłej knajpy wielkiego pana Sante? Odłożył słomkę, która nadal lawirowała między jego palcami, gdzieś na bok i przesunął szklankę z sokiem bliżej Ketil. - Czujesz się już lepiej? - spytał, choć wynikało to ze zwykłej uprzejmości i chęci dopełnienia imperatywu. Ostatecznie jej złe samopoczucie było, suma summarum, jego winą. Widział wprawdzie, że zwyczajna kolorystyka wróciła na jej twarz, wyglądała zdrowiej, nie przypominała już też spłoszonej wiewiórki. Przynajmniej nie aż w tak wielkim stopniu, co kilka chwil wcześniej.
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach