Anonymous
Gość
Gość
Ain't nobody tryna save you
Pią Kwi 19, 2019 9:36 am
First topic message reminder :

Ponownie spotkanie Leilani i Victora
w kwietniu 2024 roku
gdzieś w Riverdale City


Gdyby ktoś na początku grudnia ubiegłego roku zapowiedział Leilani, że któregoś dnia dojdzie do wniosku, że tęskni za ośrodkiem odwykowym, to dziewczyna zaśmiałaby się mu w twarz. Co prawda ciężko mówić o prywatności w Sunshine Coast, gdy dzieliła pokój z dwiema innymi dziewczynami, jej spotkania z rodzicami były mocno ograniczone, a jeśli już dochodziło do jakiś wyjść, to tylko grupą i w towarzystwie opiekunów — tam przynajmniej czuła się bezpiecznie. Bez ciągłego wystawiania swojej woli na próbę, ani oceniania przez innych.
Sądziła, że terapia pozwoli jej wrócić do normalności, tymczasem gdy po raz pierwszy od blisko czterech miesięcy przekroczyła próg Riverdale High, czuła się jeszcze bardziej obco. Chociaż od jej pojawienia się w szkole minęło już kilka tygodni, nadal nie potrafiła się przełamać i zacząć rozmawiać z rówieśnikami, więc izolowała się od nich.
To dlatego teraz, podczas przerwy obiadowej, zamiast siedzieć ze wszystkimi na stołówce, znalazła się w ogrodzie, gdzie na ławeczce obok fontanny zajadała się kanapkami przygotowanymi rano przez tatę. To znaczy, zajadałaby się, gdyby nie to, że przez palące spojrzenia i szepty za plecami całkiem straciła apetyt. Louisowi będzie przykro, jeśli po pracy znów zastanie w lodówce niezjedzone drugie śniadanie.
Oczywiście, nie przyszło jej do głowy, że ludzie mogą patrzeć na nią przez to, że w miniony weekend zmieniła kolor włosów, a szepty wcale nie były docinkami. Sądziła, że to Ros rozpowiedział o dramie, jaka miała miejsce w noc z piątku na sobotę. A skoro o Victorze mowa, to musiała z nim porozmawiać, jak najszybciej. Problem w tym, że nie mogła znaleźć typa na żadnym serwisie społecznościowym, a sprawa naprawdę była pilna! Może powinna zaryzykować i wieczorem przejść się do czarnej strefy...?

Victor Ros
Victor Ros
Fresh Blood Lost in the City
Re: Ain't nobody tryna save you
Nie Maj 26, 2019 10:51 pm
Irytacja swoją drogą ale zapewniam, że minie jakiś czas a przywyknie. To takie lekceważenie uwag drugiej osoby było jak niekontrolowany tik. Odruch bezwarunkowy, oddech, no nie wiem co jeszcze. To miało miejsce i już, a dodatkowo nikt, serio nikt, nie potrafił go naprostować w tej materii. Dlatego pod wieloma względami Ros miał dobrze. W myśl zasady ‘miej wyjebane a będzie Ci dane' często los zsyłał mu niespodzianki, na które reszta musiałaby zapracować. Z tego właśnie powodu polecał olewczy stosunek do otoczenia. Najlepiej w stopniu umiarkowanym, żeby nie przeginać.
– Nie, nie mam – potarł końcówkę nosa, która oberwała dziki atak małych palców. Jak się później okazało bardzo zwinnych i szybkich. Ale o tym może kiedy indziej. W każdym razie prysznic okazał się na tyle przestronny, że dwie osoby mogły się pod nim umyć i nie tylko.

Pod gabinetem ginekologicznym siedział pierwszy raz w życiu. To jednak wcale nie świadczyło o tym, że opuścił go dobry nastrój. Na pytanie jednej z pań w dość zaawansowanej ciąży ‘kto ostatni?’ bez namysłu odparł ‘ja!’ co spotkało się z szerokim uśmiechem dwóch starszych babć po jego lewej stronie i dość sceptyczną miną samej zainteresowanej długością listy osób oczekujących. Przez chwilę miał wrażenie, że jedna ze starszych pań, ma ochotę zamienić z nim słowo ale w tej właśnie chwili z gabinetu wyszła czerwona jak burak Lei. Kto by przypuszczał, że jeszcze godzinę temu robiła takie brzydkie rzeczy a teraz wstydzi się lekarza.
– Jeśli jesteś niepełnosp... kurwa niepełnoletnia. Nie wiem czemu chciałem powiedzieć niepełnosprawna – przetarł dłonią twarz wiedząc, że to wina braku kawy.
– To lekarza nie obowiązuje tajemnica lekarska? – uniósł jedną brew zabierając od niej receptę. W porównaniu do niej, był oazą spokoju i opanowania. Powoli rozłożył karteczkę zerkając co chwilę pod nogi żeby nie zaliczyć gleby. Imię, nazwisko, adres bla bla bla i nazwa leku wypisana w taki sposób, że prędzej spodziewałby się udziału osoby z atakiem padaczki w tym wypisywaniu tabletki niż lekarza.
– Leilani przestań odpierdalać i się uspokój. Pójdę i kupię a jeśli zapytają jak do tego doszło, to choćby mnie polewali kwasem, nie powiem. – sarkazm, wieczny sarkazm. No ale poszedł smętnym krokiem do tej apteki. Jedna babeczka przed nim, a leków jak dla całego wojska. Na szczęście ktoś litościwie otworzył drugie okienko gdzie ekspresowo załatwił sprawę. Wracając na miejsce zbiórki podrzucał pakuneczek mając tylko jedno w głowie:
– Chodźmy coś zjeść bo zaraz obgryzę Ci udo. Na co masz ochotę? – podał jej magiczny lek zupełnie ignorując jak bardzo był teraz dla nich cenny. Przecież nie mógł wiedzieć, że kilka nadpobudliwych żołnierzy zaatakowało komórkę jajową tej oto Panny i gdyby nie pigułka to zrobiłaby się okrąglejsza w pasie.
Anonymous
Gość
Gość
Re: Ain't nobody tryna save you
Pon Maj 27, 2019 10:00 pm
Zatrzymała się gwałtownie rzucając Victorowi pytające spojrzenie. Chyba powinien przejść się do okulisty, skoro przeoczył olbrzymi napis Cigfran Private Hospital tuż nad wejściem. Przy okazji, była pewna, że powiedziała mu, że szpital należał do jej ojczyma. A jeśli nie... cóż, byli jedyną rodziną w mieście o tym nazwisku.
Nie, kiedy pracują dla mojego ojca. — prychnęła wskazując na swoje nazwisko. Tak na wszelki wypadek, w ramach przypomnienia. — Jak tata się dowie, to nas zabije.
Zabawnie przeskakiwała z surowego "ojciec" na czułe "tata", zupełnie jakby mówiła o dwóch różnych osobach. Cóż... właściwie, to mówiła. Louis był najukochańszym tatusiem na świecie, może trochę zbyt łatwo się denerwował, ale ogólnie był najlepszą osobą, jaką kiedykolwiek poznała. Tymczasem George był tyranem, despotą i człowiekiem, od którego trzymałaby się z daleka, gdyby tylko miała taką możliwość.
Nie bądź taki — mruknęła naburmuszona odprowadzając go wzrokiem. Cholera, ile może zająć człowiekowi zakup jednego leku? O boże, a jeśli jednak go wypytywali i zaraz całe miasto się dowie, że Leilani Cigfran uprawiała seks i to właśnie z nim? Przecież w takiej sytuacji już nigdy nie wyjdzie z domu, zamuruje się w piwnicy i spędzi tam swoje ostatnie dni.
Wreszcie wrócił, a Lei omal nie upuściła z drżących dłoni wręczonego jej opakowania. Połknęła tabletkę popijając ją wodą, którą wyciągnęła z plecaka. Sytuacja uratowana, żadnej ciąży nie będzie. Louis może spać spokojnie, nie zostanie ojcem przed czterdziestką, a i do Jonny jeszcze nikt długo nie powie "babciu". Młoda za to zachowa swoją szczupłą sylwetkę i możliwość chodzenia do szkoły, zamiast zmieniania pieluch. I wszyscy szczęśliwi.
Szczerze, to mi to obojętne. Byle nie azjatyckie, ani meksykańskie. — wzruszyła ramionami schodząc z murku. Taka pizza, albo kebab, albo pizza, kebab i frytki do tego naraz dobrze jej zrobią. Jadła prawie trzy godziny temu, do tego jakieś marne kanapki (nie umniejszając tatusiowi, który robił najlepsze kanapki pod słońcem, bo z miłością), a więc nastała idealna pora na posiłek!
Victor Ros
Victor Ros
Fresh Blood Lost in the City
Re: Ain't nobody tryna save you
Wto Maj 28, 2019 11:26 am
Jedna sprawa, że szpital był własnością jej tatuśka a druga, że są zasady, które obowiązują wszystkich. Zwłaszcza te tyczące się lekarzy. To nic, że on przestrzegał tylko kilku. Był młody i głupi ale oni?! Ci dorośli i poważni ludzie? Ojciec dyrektor chyba bardziej powinien nazywany być dyktatorem. Skoro nic się przed nim nie ukryje to prędzej czy później dowie się, że Lei nie jest już małą dziewczynką z misiem pod pachą i lalką w ręku.
– Rozsądnie będzie jeśli przemilczysz moje imię i nazwisko w tej historii. Mógłby dostać zawału albo jakiegoś udaru – co innego jeśli córeczkę pana dyrektora posuwałby chłoptaś z bogatej dzielnicy. Wtedy wkurw byłby mniejszy o jakieś 50% a tak z nieba mogły lecieć gromy.
– Już? Tak na pusty żołądek? – Ros jedyne co w życiu brał z leków to te na ból głowy. Zwłaszcza gdy sobota należała do tych wiecie, ciężkich. Nawet jak nie miał ochoty to wrzucał coś na ząb z przyzwyczajenia. Może wszystkie inne tabletki można było brać pomijając zasadę starą jak świat. Chuj wie.
– Pokaż ulotkę. Lubię je czytać – wciskając mini książkę do kieszeni. Psssst, Louis już dawno został ojcem.
Tuż za rogiem ulicy, w którą skręcili widniał szyld z nazwą włoskiej restauracji. Makarony! O tak, zajebista sprawa. Wskazując Lei cel podróży już wyobrażał sobie jakieś dobre kluchy w sosie, mniam.
Zajmując miejsce przy pustym stoliku rozsiadł się jak król i podał młodej kartę. Sam wyciągnął kartkę z leku i zaczął ją rozkładać aż, lol, zniknął za nią. To było jakieś obwieszczenie formatu, którego nawet nie znał a nie uloteczka.
– Zamów coś i dla mnie – polecił zza muru papieru. Mrucząc pod nosem tekst, który go nie interesował, doszedł w końcu do objawów niepożądanych.
W końcu nachylił się w stronę Lei.
- Zaburzenia nastroju, ból głowy, zawroty głowy, nudności, ból brzucha, uczucie dyskomfortu w brzuchu, wymioty, bóle mięśniowe, ból pleców, brak miesiączki, ból w obrębie miednicy, tkliwość piersi, zmęczenie, grypa, zaburzenia apetytu, zaburzenia emocjonalne, niepokój, bezsenność, nadmierna ruchliwość, zmiany libido, senność, migrena, zaburzenia wzrokowe, biegunka, suchość w ustach, niestrawność, wzdęcia, trądzik, zmiany skórne, świąd, nasilone krwawienie miesiączkowe, upławy, uderzenia gorąca, zespół napięcia przedmiesiączkowego, dreszcze, złe samopoczucie, gorączka, dezorientacja, drżenie, zaburzenia uwagi, zaburzenia smaku, omdlenia, nietypowe uczucie w oku, przekrwienie oczu, światłowstręt, zawroty głowy pochodzenia błędnikowego, suchość w gardle, pokrzywka, świąd narządów płciowych, dyspareunia, pęknięcie torbieli jajnika, skąpa i krótkotrwała miesiączka, pragnienie. Lei co to jest dyspareunia? Ja pieprze tu tylko śmierci brakuje na końcu. Ty się dobrze czujesz? – spojrzał jej w oczy w obawie, że już są przekrwione. A jak mu się przekręci? Jprd.
Anonymous
Gość
Gość
Re: Ain't nobody tryna save you
Wto Maj 28, 2019 11:33 pm
No shit, Sherlock. — prychnęła. Gdyby Louis dowiedział się, że jego mała dziewczynka przespała się z tym obrzydliwym zboczeńcem Rosem, zapewne wyszedłby z siebie. No i po co te wszystkie nerwy? Czasu tym nie cofnie, a i młodej krzywda się nie działa. Wręcz przeciwnie, sprawiała wrażenie, jakby bardzo się jej to podobało i chciała kolejną powtórkę. Oh, ciekawe czy Victor stanie na wysokości zadania trzeci raz tego dnia?

Nie miała nic przeciwko, by to on wybrał miejsce, w którym zjedzą. Już wystarczająco długo była tą, która podejmuje decyzje, niech chłopak się wreszcie wykaże. Oczywiście, nie w wyborze dania, bo to akurat należało do niej. Nie odda mu tego zaszczytu.
O, mają tu pizzę. Chcesz pizzę? Ja bym zjadła. Może od razu weźmiemy dwie największe? Hmm? — zapytała znad karty, po czym przeniosła na niego wzrok zaskoczona. Chyba do reszty zgłupiał z czytaniem ulotki dołączonej do tabletki ratującej im życie. Dosłownie.
Czuła się dobrze. Nawet lepiej niż dobrze, bo teraz była spokojna, że w ciągu najbliższych dziewięciu miesięcy nie przytyje jakoś drastycznie, a do tego zaraz zje coś dobrego. I wyglądała też świetnie, a na pewno mniej depresyjnie niż w momencie, w którym spotkali się w szkolnym ogrodzie.
Vic... — jęknęła kopiąc go pod stołem. Oczywiście lekko, jak to Leilani. — Nic mi nie jest. Porozmawiajmy lepiej o czymś ważniejszym.
Dlaczego rozmowy na ten temat musiały być takie trudne? Skoro jednak już zaczęła, to nie powinna przerywać w takim momencie. Założyła kosmyk włosów za ucho przygryzając wargę. Nie może odkładać tego w nieskończoność.
Chodzi mi o to dzisiaj. Czy to... czy to coś zmienia między nami? — zapytała unikając jego spojrzenia. — O Boże, czy ja właśnie zabrzmiałam jak desperatka, która wierzy, że porno kończy się ślubem?
Hej, ale w sumie taki scenariusz brzmi w sumie całkiem spoko. Gdyby była reżyserem filmów dla dorosłych, zapewne by taki wyreżyserowała, chociażby po to, by było o nim głośno. Na szczęście nie zamierzała wiązać swojej przyszłości z tą branżą.
Chodzi mi o to, że jestem ciekawa, jak Ty to widzisz. Wiesz, nie chciałabym sytuacji, w której udajemy, że nic się nie stało, a potem przypominasz sobie o mnie po jakimś czasie i robisz jakieś chore akcje, czy... czy coś. — zachichotała wyobrażając sobie absurdalność takiego biegu wydarzeń. Nie miała pojęcia, że tak właśnie miało się stać za kilka tygodni, ale to nie Victor, a Joe zamierzał sobie o niej przypomnieć.
Victor Ros
Victor Ros
Fresh Blood Lost in the City
Re: Ain't nobody tryna save you
Wto Maj 28, 2019 11:55 pm
Czasem trzeba wybrać mniejsze zło. Teraz to będzie ominięcie, to bardzo dobre słowo, na miejscu, udziału osoby Rosa w całym zdarzeniu. Nikomu przez to nie stanie się krzywda a stary Lei będzie spał trochę spokojniej. Nawet jeśli ojciec córki uprawiającej seks może spać, to grunt żeby drzemka była dobra jakościowo. Te całe żarciki ze strony Vica były podyktowane brakiem doświadczenia w tych sprawach. Znaczy sprawach, relacjach ojciec -  córka. On nie miał własnych dzieci a żeby tego było mało, nawet nie znał ojca. Chujowe to życie pod tym względem.
– makaron bym zjadł jakiś  - wymamrotał zza kartki, która serio go wciągnęła. To niesamowite jak niewiele substancji jest w stanie zaszkodzić człowiekowi. No i okej, narkotyków potrzeba o wiele mniej ale one są nielegalne a to gówno wypisuje lekarz i to pewno każdej lasce, która przychodzi z podobnym problemem co blondi. Jednak dobrze być facetem, teraz miał już pewność. Kobiety mają serio przejebane.
– Co, co tam? – zaczął składać ulotkę i za cholerę nie umiał jej ułożyć w pierwotny kształt. Niby te zagięcia były widoczne ale jakoś tak nie mógł stworzyć z ogromnego papirusu małej książeczki. Finalnie zrobił z tego wielką kulkę, zamachnął się i celnie trafił do kosza na śmieci stojącego dobre kilka metrów dalej. Ma się ten talent, heh.
– Lei to zależy – spoważniał wyciągając się w taki sposób, że jego noga znalazła się między jej stopami. Trochę mało miejsca przy tych stolikach.
– Sama odpowiedz sobie na pytanie czy to zmieni Twoje postrzeganie mojej osoby – zaczął nie bardzo wiedząc jak dalej kontynuować. Chyba samo przez się, rozumiała, że sprawa tyczyła się łatki niedoszłego gwałciciela, chłopaka z gorszej dzielnicy i tak dalej. Głośno nie trzeba tego wymieniać i blondyna wydawała się na tyle inteligentna, że powinna załapać kontekst rozmowy.
– Mów wprost. Godzinę temu wiłaś się pode mną a teraz trudno Ci rozmawiać? – był czasem szorstki ale to tylko dla przywrócenia porządku. Owszem, domyślał się o co jej może chodzić dlatego zaczął pierwszy. Jest sporo do obgadania.
– Chcesz żebyśmy spróbowali funkcjonować w związku.  Fakt, pieprzyliśmy się dzisiaj ale to nie jest równoznaczne z miłością. Nawet nie może być biorąc pod uwagę naszą przeszłość. Bywało, ekhm, burzliwie. Twoi rodzice mają do mnie, łagodnie, baaaaardzo łagodnie mówiąc, negatywny stosunek. Jak sobie to wyobrażasz? Przedstawisz mnie jako swojego faceta a ojciec znowu mnie wywali z domu? Wtedy byłem wstawiony i nie chciałem robić dymu ale nie jestem człowiekiem, który daje sobą pomiatać. Więc jak ? – złożył dłonie oczekując pomysłów na dalszy rozwój zdarzeń. Nie, to nie była próba zastraszenia Lei. To były stwierdzone fakty, które stanowiły pewien duży kurwa problem. Romeo i Julia to bajka a tu mamy realny konflikt warstw społecznych, z których jedna nie akceptuje drugiej. Tak, tu o Panu Cigfran mowa.
Anonymous
Gość
Gość
Re: Ain't nobody tryna save you
Sro Maj 29, 2019 12:32 pm
Ciszej! — pisnęła rozglądając się po lokalu w obawie, że ktoś ich usłyszy. Przecież obiecał, że nikomu nie powie! Mówienie o tym na głos i publicznie zaliczało się do rozpowiadania. A co jeśli usłyszy ich jakiś szkolny plotkarz, czy coś? I zaraz zrobią Lei pannę lekkich obyczajów, a właśnie tego rozpaczliwie próbowała uniknąć.
Czując jego nogę wsuwającą się między jej pod stołem, objęła ją łydkami najmocniej jak potrafiła. Czyli lekko, bo to przecież Cigfran. Samo noszenie własnego plecaka było dla niej nie lada wyczynem, a jej rekord to pięćdziesiąt kroków ze zgrzewką wody w rękach.
To nie był mój ojciec... — wymamrotała wbijając wzrok w kartę. Sama nie potrafiła sobie przypomnieć twarzy mężczyzny, który tamtego wieczora towarzyszył jej matce. Pamiętała tylko, że to jej nowy facet i był bardzo silny, skoro bez problemu przerzucił sobie protestującą Leilani przez ramię i zaniósł do samochodu.
Hej, hej... Rozmawiamy teraz o Twoich odczuciach, nie moich. Nie zgaduj czego bym chciała, bo do tej pory ani razu nie wyszedłeś na tym dobrze. — westchnęła opierając łokcie na stole, po czym spojrzała mu prosto w oczy. I co ona miała z nim zrobić? Jak dla niej mogliby nawet udawać, że się nie znają i celowo odwracać głowy w drugą stronę. Tylko trochę przykro, że straciłaby jedną z nielicznych osób, które rozmawiały z nią po tej całej Halloweenowej dramie.
Właśnie, przeszłość. Jest coś, co musimy wyjaśnić. — przygryzła wargę nie wiedząc jak zacząć ten temat. Nie chciała brzmieć jak pięciolatka, która wypomina koledze, że ten nie chciał się z nią pobawić w piaskownicy. Nie chciała też wracać wspomnieniami do nocy, w której (jak jej się wydawało) całe jej życie legło w gruzach, a ona przez chwilę zapomnienia straciła to, na co pracowała przez długie miesiące pozbawione snu, wygody i czasu dla siebie. Dostała stypendium dzięki ćpaniu i przez nie również je odebrano. Cóż za pech.
Wtedy, w łazience... Ty naprawdę... chciałeś mi coś zrobić? Moi rodzice myślą, że gdyby nie Kaku, zgwałciłbyś mnie tam.
Victor Ros
Victor Ros
Fresh Blood Lost in the City
Re: Ain't nobody tryna save you
Czw Maj 30, 2019 10:59 am
Rozejrzał się na wszystkie strony nie zauważając żadnego potencjalnego źródła zagrożenia. Byli tutaj prawie sami nie licząc starszej pary w końcu sali i obsługi. Zaraz się zlecą dzieciaki ze szkoły i administracja skończy pracę bo, która to już? 16. Fakt, będzie mówił ciszej. Tu miała rację.
– To kto kurwa – na twarzy Rosa wymalowało się zagadkowe wtf. Leilani cierpiała na nadmiar ojców, a on nie miał żadnego. Jakie ro życie bywa niesprawiedliwie i rozdaje w cały świat. Mogła się podzielić. Najlepiej gdyby miała gdzieś ukrytego równego gościa. Z takim Vic się chętnie dogada.
– To tyczy się moich odczuć. Nie lubię kiedy ktoś mną pomiata i mam wyjebane czy Twoja mama i jej gach będą mnie witali z otwartymi ramionami. Nie muszę się z nimi widywać. Ważne żeby nie robili mi problemów, rozumiesz? – wypieprzanie kogoś z własnej chaty to jedno ale celowe utrudnianie życia to drugie.
– Muszę mieć pewność, że będziesz po mojej stronie – przesadą byłoby prosić ją o podobne wyznanie na piśmie ale mając w pamięci wahania nastrojów Lei, różnie mogło być. Najpierw długo twierdziła, że Ros to najgorsze co chodzi po tej planecie, a później co? No właśnie. Będąc krytyczna dla samej siebie, laska powinna zdawać sobie sprawę z tego, że czasem trzeba się na coś zdecydować.
Zasłaniając dłonią twarz przetarł ją od góry do dołu.
– Lei nie jestem zapatrzonym w siebie narcyzem ale sądzisz, że jestem aż tak zdesperowany? Nigdy nawet nie podniosłem ręki na kobietę a niejedna się o to prosiła. Nie, nie. Dla mnie to zamknięty temat. A chińczyk zgrywa bohatera? Paranoja. – miejmy nadzieję, że to krótkie wyjaśnienie raz na zawsze rozwieje jej wątpliwości co do tamtej nocy. Vic gwałciciel i Kaku bohater, śmiechu warte.
– Wyjaśnione? – oparł łokcie o stół w momencie gdy do stolika podeszła kelnereczka. Chociaż to Lei miała złożyć zamówienie, to rudowłosa panna więcej uwagi poświęciła Rosowi niż jego towarzyszce. Po tym jak odeszła Vic spojrzał pytająco na blondi.
– Znasz ją? Czy może jestem brudny? – potarł odruchowo nos.
Anonymous
Gość
Gość
Re: Ain't nobody tryna save you
Czw Maj 30, 2019 4:49 pm
Chyba kochanek mojej mamy — wzruszyła ramionami. Nie wyglądała na przejętą tym, że jej rodzice są sobie niewierni, zupełnie jakby było to dla niej czymś normalnym. Czy osoba, która przez całe swoje życie napatrzyła się na zdrady byłaby w stanie zbudować normalny związek?
Co do ojców, to.. trochę ich miała, a niedługo miał dołączyć do nich jeszcze jeden, o czym Leilani oczywiście w tamtym momencie jeszcze nie wiedziała. Mogłaby się podzielić z Victorem, czemu nie. O ile odpowiadał mu despotyczny George...
Zacznijmy od tego, że oni w ogóle nie muszą wiedzieć. — uśmiechnęła się jakby właśnie rozmawiali o podwójnej porcji deseru, zamiast o wiązaniu się za plecami dorosłych. — Victor... Jesteś jedną z nielicznych osób w szkole, które nie odwróciły się ode mnie po powrocie z odwyku. Możesz na mnie liczyć.
Mówiła to szczerze; gdyby nie Ros i kilku innych przedstawicieli klasy B, zapewne już dawno przestałaby odwiedzać mury Riverdale High. Nie mogła pogodzić się z tym, że z uczennicy stypendialnej stała się... nikim. I to dosłownie nikim, a każdy kolejny dzień w szkole tylko przypominał jej o porażce. Dobrze było mieć kogoś, przy kim można choć na moment oddać się błogiemu zapomnieniu. Tym kimś był dla niej Victor, pomimo, jak on am to określił, ich burzliwej przeszłości.
Tak... wyjaśnione. Chyba. — odparła przyglądając się kelnerce. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że skądś ją zna. Tymczasem dziewczyna nawet nie uraczyła jej spojrzeniem. Olśniło ją w momencie, gdy chłopak zadał jej pytanie. Że też nie poznała jej od razu!
To znajoma mojej byłej. Tępa suka, tak samo jak Ava. Ani waż się na nią spojrzeć, bo Cię wykastruję. I nawet nie myśl o napiwku. — syknęła posyłając mu mordercze spojrzenie. O rany, ona  już się zachowywała jakby byli parą, a przecież nic jeszcze nie było ustalone. Chyba. W każdym razie Leilani wyglądała na wielce niepocieszoną faktem, że Victor śmiał rozmawiać ze znajomą jej eks. Pasowałaby tu czołówka z "Trudnych spraw", czy innego "Dlaczego ja?". Ewentualnie z "Mody na sukces".
W tym samym momencie odezwał się jej telefon ukryty w kieszeni jeansowej sukienki. Wywróciła oczami zirytowana, że ktoś przerywa jej w chwili, gdy chciała opowiedzieć swojemu towarzyszowi całą historię relacji z panną Reid okraszoną pikantnymi szczegółami, o których nie pisała nawet we własnym pamiętniku.
Mmm... odzywają się do mnie tylko, gdy czegoś potrzebują — mruknęła podsuwając mu telefon z otwartym oknem grupowego czatu, gdzie ktoś oznaczył Lei pytając, czy napisała już esej na następny dzień. — A tak w ogóle, to korzystasz Ty chociaż z Messengera? Albo What'sAppa? Albo czegokolwiek?
Victor Ros
Victor Ros
Fresh Blood Lost in the City
Re: Ain't nobody tryna save you
Czw Maj 30, 2019 11:53 pm
Chyba, nie no, zajebiście. Rozwiązłość na całego. Nic nie jest takie jakie się wydaję a przy okazji nie wszystko złoto co się świeci. Na pozór idealna, bogata i piękna rodzinka Lei była dysfunkcyjna po całości. Ojciec dyrektor tyran, matka z kochankami na każdy dzień tygodnia a na deser biologiczny ojciec kryminalista czego Ros nie wiedział. Miałby powód do ciśnięcia Lei do końca życia. Takie pstryczki w nos, nic poważnego.
– Jestem trochę za stary na takie akcje ale w sumie wisi mi to. Byle się nikt do mnie nie dopierdalał. – czyli co, lipa z przesiadywania w domu Lei i słuchania muzy na jej zajebistym sprzęcie, fuck. A już miał nadzieję, że razem skręcą domówkę na kameralne 20 osób. Ros jak to on, zagalopował się chłopaczyna.
– Całkiem zapomniałem o Twojej les przygodzie. Powiedz no mi – nachylił się ku przodowi aby przypadkiem znowu nie powiedzieć czegoś zbyt głośno.
– Sypiałaś z nią? Czy grzecznie chodziłyście za rączki? – każdy by o to zapytał prędzej lub później z ciekawości, sorry. On nie wracał do przeszłości, nie chciał znać jej byłych itp. Ciekawiła go tylko sprawa stosunku tych dwóch do siebie. No i pozostaje kwestia czy Lei nadal ciągnie do cycków. Bo jak mu przyprawi rogi z laską to się delikatnie mówiąc, wkurzy.
– Nie bądź wredna. Ta panna jest dla mnie bardzo miła – puścił jej oczko mając dziwną przyjemność z jej poruszenia. Zazdrość? Wszystko możliwe.
– Pokaż – prześledził kilka wiadomości w górę szybko dochodząc do wniosku, że to same pierdoły plus wspominanie super mega wow zabawnych sytuacji z jakiejś lekcji. Ogółem, nuda.
– Nie. Nie znajdziesz mnie na żadnym portalu społecznościowym. Nie mam też komunikatorów. – oddał jej telefon uśmiechając się dziwnie sympatycznie. Jakby chciał ukryć pod mimiką słowa ‘wiem, że jestem inny, nie ma mnie na fejsie więc nie istnieje, wali mnie to'. I w gruncie rzeczy tak właśnie było
– Jeśli ktoś chce ze mną pogadać to pisze wiadomości sms albo dzwoni. Po co mi dodatkowe apki – wzruszył barkiem będąc zupełnie negatywnie nastawionym na tego typu nowinki. Vic miał kilka dziwnych poglądów albo jakby to powiedzieć, odchyleń od norm społecznych, które u innych mogły wywołać fobie. Życie bez Internetu? Nie ma sprawy, znajdzie sobie lepsze zajęcie.
Mając przeczucie domyślał się, że Lei zaraz mu założy jakiegoś pożeracza baterii działającego w tle 24 na dobę. To wisiało w powietrzu.
Anonymous
Gość
Gość
Re: Ain't nobody tryna save you
Pią Maj 31, 2019 6:18 pm
Ale nie dowie się prawdy o Louisie. Tożsamość jej ojca była tajemnicą, za którą Leilani byłaby gotowa oddać życie. I nie jest to żadnym wyolbrzymieniem; wolałaby już umrzeć, niż gdyby jej ukochany tatuś miał ponownie trafić do więzienia.
Nie będzie. — odparła. Jeśli uda im się wszystko utrzymać w tajemnicy przed rodzicami dziewczyny, to nikt nie będzie się niczego czepiał. No, może tych kilku nieobecności w szkole, ale to miała nadzieję załagodzić rzewną historyjką o dokuczaniu jej w klasie. Nie skłamałaby; drobne złośliwości w jej stronę były na porządku dziennym i chociaż nikt nie powiedział jej wprost "zabij się szmato", czy coś  w ten deseń, ale była w stanie wyczuć, że nie jest tam mile widziana.
W pewnym sensie dobrze, że Cadogan nie przepuści jej do następnej klasy. Być może kolejny rocznik będzie dla niej łaskawszy.
Tak, sypiałam. — mruknęła. Oby tylko Victor nie zaczął dociekać i pytać ją o szczegóły. Byli przecież w miejscu publicznym, nie włączy mu tutaj lesbijskiego porno, bo brakuje mu wyobraźni. — Najlepsze, że nie miałam nawet szesnastu lat i można oskarżyć szmatę o pedofilię, jak zacznie do mnie skakać.
Miała uraz do byłej dziewczyny, nie trzeba było nawet pytać. Dłonie skrzyżowane na piersiach i powietrze nabrane w policzki zdawały się być wystarczającym potwierdzeniem.
Miała w ryju więcej kutasów, niż ja igieł w żyłach. Chcesz, to idź sobie do niej, ale do mnie nie będziesz miał po co wracać, jak ogarniesz, że seks z nią przypomina rzucanie parówki po korytarzu i zostawi Ci jakiegoś weneryka. — ostre słowa jak na niespełna siedemnastolatkę, która nie tak dawno wyrosła z lalek. Czyżby pierwsza scena zazdrości w ich związku? Oczywiście, że tak. Nikt nie będzie rozmawiał ze znajomymi Avy przy Leilani.
To zauważyłam. Nie mogłam Cię nigdzie znaleźć — westchnęła wyciągając dłoń w jego stronę — Dawaj ten telefon, założę Ci chociaż What'sAppa, bo to wygodniejsze niż smsy i będę miała gdzie wysyłać Ci softy.
Z tymi softami to trochę nakłamała (a może i nie, kto wie co odwali jej wieczorem), ale chciała go jakoś zachęcić do korzystania z aplikacji i przekonać, że danie jej telefonu do rąk wcale nie skończy się  tragedią. A tak w ogóle, to niech Emma, bo tak miała na imię ta ruda ściera, zobaczy, że jej facet jej ufa, bo znają się długo i są ze sobą bardzo szczęśliwi.
Pocałuj mnie. — rzuciła nagle, zdawać by się mogło, że bez zastanowienia, ale Lei miała w tym publicznym pokazie czułości swój własny plan. Tylko czekać, aż kelnerka doniesie o wszystkim Reidowej.
Victor Ros
Victor Ros
Fresh Blood Lost in the City
Re: Ain't nobody tryna save you
Pią Maj 31, 2019 10:04 pm
Gitara. Nie można mieć komuś za złe, że ceni sobie spokój. Ten rok był wystarczająco ciekawy i atrakcyjny. Do września Victorowi potrzebny był tylko luz i niezłe oceny na świadectwie. Chuj, że nici z promocji na wyższy level. To nie oznacza, że ma wyłożyć chuja na szkołę i walnąć focha jak jakieś dziecko w sklepie z zabawkami. W przeciwieństwie do Lei opuszczał mało zajęć. W szczególności jakieś nudy i to wtedy gdy przez pogodę grzechem było by siedzenia w dusznej sali. Ogół ocen wyglądał całkiem atrakcyjnie prócz matmy gdzie rozpiętość cyfr w elektronicznym dzienniku wahała się od najniższych do najwyższych. Były działy, które kumał i były takie, gdzie słowa wykładowcy stanowiły element czarnej magii. W przyszłym roku trzeba jak nic zainwestować w korepetycje.
– Wiesz co? Jeśli kiedyś będę miał córkę to mam zajebistą nadzieję, że nie będzie taka jak Ty. Jesteś jak porażka wychowawcza – puścił jej buziaczka w powietrzu na osłodę tej prawdziwej krytyki. Początkowo dziwił się zachowaniu rodziców tej panny ale teraz widzi, że wcale nie mieli i nie mają z nią łatwo. A najlepszy myk jest w tym, że na pierwszy rzut oka nikt by nie oskarżył jej o chociażby jedno, małe przewinienie. A miała ich całą masę. Jak to pozory mylą.
– Haha...! – początkowo tłumiony w sobie śmiech przeszedł w bardziej donośny i szczery. Nie, to nie strach przed groźbą choroby tylko wizja parówki obijającej się o ściany korytarza tak bardzo go rozbawiła. Nawet musiał otrzeć jedną łzę, która powędrowała w dół po jego lewym policzku. I ta powaga z jej strony, ta złość i wkurw. Jeśli ona była teraz wściekła jak osa, to on miał mega ubaw. Tak łatwo ją zbulwersować? Dobrze wiedzieć. Przydatne info na przyszłość.
– Masz – pchnął telefon po blacie w jej kierunku bez zastanowienia. Ogarniając i doprowadzając się do ładu, chociaż co na nią spojrzał to miał ochotę znów zacząć polew, dodał.
– Jeśli jest potrzebny mój mail to jest w notatkach – jego telefon był zupełnie pusty po względem wiadomości sms i ostatnich połączeń. To dziwne ale z przyzwyczajenia usuwał wszelkie konwersacje bo czasem dzwonił ktoś z prośbą o towar. Lepiej dmuchać na zimne, no nie?
– Może jeszcze pokazowy numerek na stole? – ta, jego to nadal bawiło. Natomiast całowania i całej reszty nigdy sobie nie odmawiał więc pochylając się do przodu zaliczył z Lei soczysty i namiętny buziak. Nie było szans żeby kelnerka nie zauważyła bo lada chwila stanęła przed nimi z dwoma talerzami. Na stół wjechała pizza i makaron z krewetkami.
– Odwrotnie – poprawił koleżankę od wenery i parówki, która postawiła przed nim pizze. A to akurat danie Lei, hehehe.
Anonymous
Gość
Gość
Re: Ain't nobody tryna save you
Pon Cze 03, 2019 10:42 pm
Parsknęła śmiechem, bo to akurat mu wyszło. Gdyby Leilani miała córkę, też nie chciałaby, by była taka jak ona. Najchętniej, to w ogóle nie robiłaby sobie dzieciaka, bo po co niszczyć życie niewinnej istocie każąc mieć jej taką Cigfran za matkę.
Hodowlaną — poprawiła Victora — Odkąd umarła moja siostra, byłam zdana na samą siebie. Na kilka dni przed całą dramą na balu dowiedziałam się, że moja matka chciała mnie usunąć.
I wszystko sklejało się w logiczną całość wyjaśniającą, dlaczego Leilani tamtego październikowego wieczora miała ze sobą narkotyki. Mało tego, gdyby to był jednorazowy wybryk, to czy spędziłaby trzy miesiące na oddziale zamkniętym? Nie mogła zaprzeczyć, że miała swoje za uszami; pod przykrywką grzecznej uczennicy robiła rzeczy uznawane za co najmniej niewłaściwe i dobrze się przy tym bawiła.
I z czego się śmiejesz, ja mówię poważnie. — wycedziła przez zaciśnięte zęby, lekko przy tym kopiąc go pod stołem. A właściwie, to tylko szturchając, bo wbrew pozorom, wcale nie była agresorem, który rzuca się na chłopców z pazurami, bo ci raczyli powiedzieć coś, co jej się nie spodobało.
Zdziwiła się tym, że telefon był całkiem pusty, ale nie skomentowała tego w żaden sposób. Jako diler Ros powinien w ogóle korzystać z dwóch różnych telefonów, bo usuwanie na bieżąco i tak nic nie da. Wręcz przeciwnie, przy ewentualnym zatrzymaniu tylko zainteresuje policję, dla której dotarcie nawet do usuniętych wiadomości nie było dużym wyzwaniem, więc — zdaniem Lei — najbezpieczniej było trzymać nawet głupie konwersacje o pogodzie, wkurzającej facetce od matmy i piciu z kumplami w piątkowy wieczór, które prędzej zanudzą funkcjonariuszy, niż podsuną jakiś trop.
Pierwszą rzeczą, jaką zrobiła, było zapisanie Victorowi swojego własnego numeru telefonu. Przy okazji, zadzwoniła też do siebie, by mieć i jego. Ściągnięcie aplikacji i założenie konta zajęło jej mniej niż pięć minut. No, przynajmniej teraz będzie miała go gdzie męczyć!
Możemy i na stole, ale w mniej... zaludnionym miejscu. — zachichotała podsuwając mu jego własność, po czym odwzajemniła pocałunek; powoli i delikatnie, kątem oka zerkając w stronę rudej panny zmierzającej w ich stronę, jakby chciała powiedzieć "spierdalaj, on jest mój".
Cóż za niekompetencja — mruknęła.
Victor Ros
Victor Ros
Fresh Blood Lost in the City
Re: Ain't nobody tryna save you
Wto Cze 04, 2019 11:23 pm
U, no to zajebiście kiepsko. Nie ma to jak wygarnąć córce, że jednak mogło się ją wyskrobać póki jeszcze był czas i pora. Lei mogła też podsłuchać jakąś rozmowę czy coś, chuj wie. Idąc jego poprzednim tokiem rozumowania wszystko łączyło się w cudowną całość gdzie prawdą jest, że nie wszystko złoto co się świeci a najcudowniejsze rodzinki okazują się patologiczne jak mało które przeciętne. To zajebiście ciężkie żyć z przeświadczeniem, że nie jest się chcianym dzieckiem. Chociaż Ros nie znał ojca to nigdy w życiu nie usłyszał od swojej matki, że jest pomyłką, żałuje, że go urodziła itp. To byłoby, mówiąc bardzo ogólnie, słabe.
– Kawał suki z tej Twojej mamuśki – podsumował teściową (hehe) nie mając przy tym nawet odrobiny ubawu. Nawet na kogoś z tak olbrzymim humorem jak on, wiedział gdzie jest granica i chyba tylko kompletny debil umiałby drwić z podobnego tematu. Kwestia była ciężka a on takich nie lubił. Nie umiał pocieszać, nie wiedział co powiedzieć, gubił się. Sorry, to nie dla niego. Nie był tym co to nadaje się do tańca i do różańca. Nie we wszystkich kwestiach.
– Dobrze, nie bulwersuj się już tak  - kwestia telefonu była dla niego jasna i prosta. Usuwanie tego wszystkiego weszło mu w krew. To był nawyk, który nie przeszkadzał. No może czasem kiedy stracił wątek konwersacji i musiał albo intensywnie myśleć o czym to był gadane albo dopytywać. On to traktował jako zaletę. Nie zawsze miał posprzątany pokój ale komórka (jej wnętrze) aż lśniła. Nie było się do czego przyczepić.
– Jak mnie zapiszesz? – zadał pytanie odbierając telefon. W sumie i on musi zapisać ją, a że była jedyną Lei jaką znał to wybór był chyba prosty. No chyba, że sama już raczyła nawalić tam jakiś buziaków, serduszek i kij wie czego. Laski takie są.
– Smacznego, mam nadzieję, że pójdzie Ci w cycki – uśmiechnął się szyderczo wcale wcale się nie czepiając ich małego rozmiaru. Kilka uszczypliwości dziennie to norma, którą trzeba zaakceptować i pokochać. Z tym nie dało się walczyć.
– Smacznego – nabił na widelec pierwszą porcję makaronu ładując ją sobie między zęby. Mruknięcie raczej świadczył o tym, że było dobre. Tego mu było trzeba, szamy!
Anonymous
Gość
Gość
Re: Ain't nobody tryna save you
Sro Cze 05, 2019 9:48 pm
To był ten moment, kiedy Leilani powinna się oburzyć i wstać broniąc swojej matki, ale nie potrafiła nic zrobić. Wróć, ona nie chciała nic zrobić. Kochała Jonnę, ale nie mogła nie przyznać racji Victorowi. Pani Cigfran z premedytacją zdradzała swojego męża, zostawiała starszą córkę pod opieką swojego kochanka, podczas gdy sama dawała sobie z nim w żyłę, a na koniec bezczelnie kłamała w sądzie pod przysięgą.
Więc już wiesz po kim to mam. — odparła unikając jego wzroku. W Lei też drzemała mała żmija, która od czasu do czasu dawała o sobie znać. Na przykład, gdy trzeba było szkalować swoją byłą dziewczynę i jej znajomych.
Ja się wcale nie bulwersuję, to z troski o Ciebie. — mruknęła sunąc długimi palcami po ekranie. Chwilę później chłopak dostał na What'sAppie wiadomość o wdzięcznej treści "Działa?".
Victor. Po prostu Victor. A co, powinnam zmienić na "mój misiaczek kochany" i dojebać tyle emotek, żeby dziesięć pokoleń w przód dostawało od tego raka? — oho, obecność rudej panny, nawet jeśli ta nie robiła nic złego, tylko wykonywała swoją pracę, odpaliła w Leilani tryb SAVAGE. Wszyscy kryć się, sarkastyczna suka własnie wkroczyła o akcji. Przynajmniej tak o sobie myślała, tymczasem była jak york; mała i rozszczekana, ale ostatecznie niegroźna. Budziła współczucie, aniżeli strach.
Cycki mogą mi jeszcze urosnąć, ale szkoda, ze Tobie nie może pójść w penisa. — wystawiła mu język. Nie zamierzała strzelać żadnego focha, od razu wyczuła w jego słowach żart i odpowiedziała tym samym. Szkalowanie się od czasu do czasu nie było niczym złym!
Wzajemnie! — odpowiedziała pakując do ust kawałek pizzy. Ona naprawdę zamierzała zjeść ją sama!
Victor Ros
Victor Ros
Fresh Blood Lost in the City
Re: Ain't nobody tryna save you
Sro Cze 05, 2019 10:30 pm
– Też wyskrobałabyś dziecko? To znaczy wiesz, takie co to nie ma tam kilku godzin. Dzisiaj się nie liczy. – zaczął gubić się w tym co chciał powiedzieć a doprowadziłoby finalnie do tego, że musiałby rozwinąć całą myśl a to mogłoby zabrać zbyt wiele czasu. Było miło a właśnie drążył w niezbyt łatwym i lekkim gdybaniu więc nim Lei zdążyła odpowiedzieć, pokiwał głową na boki.
– Nie mów, nie ważne. – Nie ich problem więc na chuj analizować, wiercić dziurę w brzuchu i dopytywać dlaczego akurat tak a nie inaczej. Równie dobrze mogliby rozpocząć temat, czy Ros oddałby komuś z rodziny chorą nerkę. Albo 100 innych możliwości, które przylepiłyby mu lub jej łatkę. Było stosunkowo zbyt wcześnie na takie rozmyślania więc, nie pakujmy się w to.
– Parówka w korytarzu – rzucił hasło unosząc kącik ust do góry. To brzmiało jak dobry kod, który rozumieli tylko oni. Tylko czego on mógłby się tyczyć. Zbyt zabawne na hasło ‘stop’ dla brutalnych zabaw w łóżku i tak samo śmieszne dla dawania sobie o czymś znać. Tajne hasła są przemyślane, poważne i z drugim dnem, a parówka w korytarzu była czymś, co od dziś będzie mu się kojarzyło z Leilani. Inni mają swoje piosenki, oni zdanie klucz. I git.
– O, napisałaś do mnie. Odpiszę Ci, czekaj – chwilę spoglądał na ekran ogarniając co i jak. Okazało się, że sporo osób z jego listy kontaktów ma ten komunikator. Nie ma się czemu dziwić, tylko on był sto lat za murzynami w takich sprawach. Jak na kompletnego, aplikacyjnego laika, poszło sprawnie i bezboleśnie. Wiadomość wysłano, dostarczono, wszystko działa tak jak powinno.
– Tak. Na to liczyłem. Im mniej emotek tym mniejsze uczucie – spoważniał pochłaniając kolejną porcję makaronu. Nie ukrywał też chytrego spojrzenia, które raz na jakiś czas przemykało po pizzy Lei. Jak tylko się odwróci, wyjdzie do łazienki albo coś, z pewnością podwędzi jej jeden kawałek. Nie ma chuja, że zje wszystko. Była za chuda na takie ilości cista z dodatkami.
– A skąd wiesz. Mam 19 lat. Jeszcze rosnę – odgarnął włosy do tyłu sądząc, że raczej już nie urośnie bo powoli zaczynał mieć problem z doborem ciuchów, które mu się podobały. Jeśli coś już wpadło mu w oko to często miało za krótkie rękawy a to z dobrymi na długość, bywało strasznie szerokie. Co się tyczy penisa, osobiście był z niego zadowolony, poprzednie laski też więc proszę się tu nie czepiać czegoś, czego czepić się nie należy, heh.
– Dobra? – nie wiedzieć czemu, przypomniała mu się wzmianka z ulotki o czerwonych białkach. To co mogło jej się wydawać romantyczne, było jego ciekawością. Od czasu do czasu patrzył jej głęboko w oczy sprawdzając czy wszystko z nimi ok.
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach