Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power


Ostatnio zmieniony przez Mercury dnia Czw Paź 20, 2016 1:11 am, w całości zmieniany 1 raz
First topic message reminder :

­­
EVENT OTWARTY DLA WSZYSTKICH MIESZKAŃCÓW I UCZNIÓW
{09.10 ~ DO KOŃCA PAŹDZIERNIKA}

By pisać w evencie, nie musicie mieć wolnej fabuły, odbywa się on poza bilokacją.

Jakie były imprezy organizowane przez rodzinę Blacków? Huczne. Olbrzymie. Głośne i wyjątkowo dobrze zaopatrzone.
Niejedną osobę przeraziłby fakt, jak szybko potrafili zorganizować event na tak olbrzymią skalę bez większego przygotowania czasowego. Mimo to wystarczyło stawić się w głównej bramie, by ubrani w garnitury kamerdynerzy wskazali każdemu drogę wiodącą przez drobny park wprost na olbrzymią przestrzeń, na której rozstawiono wielką scenę. Już z daleka słychać jedną z najnowszych piosenek, którą ostatnio nieustannie słychać w radiu. Nie należy się w końcu dziwić, że ściągnęli jeden z najpopularniejszych kanadyjskich zespołów, by zapewnić rozrywkę na poziomie. Długie rzędy dodatkowych stoisk składają się głównie z przeróżnych produktów spożywczych, które można samemu upiec nad jednym z wielu rozpalonych na paletach ognisk, dzięki czemu snopy ognia strzelają kilka metrów w górę, zapewniając zarówno ciepło, jak i oświetlenie. Choć większość biega dookoła, rozstawiono mnóstwo ławek, jak i stolików, na których można odpocząć w przerwie. Za darmo udostępniono wszystko od podstawowych kiełbas, poprzez kaszanki, papryki, cukinie, ziemniaki po melona, słodkie pianki, wodę, soki, kawę czy herbatę, by każdy znalazł coś dla siebie, nie wychodząc z miejsca 'na głodnego'.
Nie należy się jednak dziwić, że oprócz tego darmowego poczęstunku pojawiły się również inne stoiska, oferujące zarówno nieco bardziej skomplikowane dania dla tych bardziej wybrednych, jak i alkohol wszelkiej maści dla wszystkich pełnoletnich uczniów, którzy uznają że zabawa z procentami jest dużo więcej warta, niż grzeczne bujanie się w rytm muzyki. Dzięki ogromowi ludzi, zaciera się większość granic społecznych, wszędzie widać zwykłych mieszkańców przemieszanych z uczniami pobliskich szkół - zarówno prywatnych, jak i publicznych, zupełnie jakby słowo poniosło się zbyt szybko, spraszając na miejsce wszystkich ludzi z całej okolicy, którzy zdecydowanie nie mogli darować sobie hucznego przyjęcia urządzonego przez Blacków. Mężczyzna po prawej wygląda znajomo? Tak to reżyser ostatniego Hollywoodzkiego hitu, kanadyjczyk z pochodzenia. Ta kobieta po lewej? Modelka z okładek Vogue, a po jej prawej ostatnia gwiazda Vanity Fair, która akurat była w pobliżu i postanowiła skorzystać z okazji. Znanych osobistości jest od groma, choć tym razem można dojrzeć ich bardziej nieoficjalną stronę, gdy bawią się wraz z innymi, porzucając wszelkie ułożone przyzwyczajenia pod wpływem kolejnej lampki wina.
Jeśli jednak jesteś niepełnoletni, lepiej uważaj na to co kupujesz. Wszędzie kręcą się dziesiątki ochroniarzy, którzy przy braku odpowiedniej legitymacji, chętnie odsuną cię od kontuaru z alkoholem, a bardziej problematyczne przypadki wyproszą w mgnieniu oka. Zadziwiające, że ich organizacja może trzymać się na odpowiednim poziomie nawet przy takiej ilości osób zgromadzonej w jednym miejscu.
Ostatnim ważnym miejscem jest punkt medyczny, w którym każdy może się zgłosić w ramach potrzeby udzielenia pierwszej pomocy.
I nie, nawet nie próbujcie przechodzić do głównej rezydencji. Widzicie poustawiane czujnie psy i stojących obok nich ochroniarzy, którzy patrzą na was uważnym wzrokiem? To powinno dać wam do myślenia jak może się skończyć podobny wybryk. A podpadanie rodzinie, która zarządza służbami specjalnymi i policją w całym kraju, raczej nie należy do najmądrzejszych pomysłów.

Koss
Koss
Fresh Blood Lost in the City
Wygląda na to, że jakoś udało się opanować sytuację. Co prawda zachowanie psa było co najmniej dziwaczne. To znaczy, w zasadzie logiczne, przecież się znali. Tyle tylko, że nikt nie mógł o tym wiedzieć, a Koss nie miał możliwości, aby wytłumaczyć takiej wielkiej kuli futra, że powinien być bardziej dyskretny ze swoją radością. Mleko już się jednak rozlało i nie pozostało im nic innego, jak jakoś wybrnąć z tego bagna. A właściwie to on musiał to zrobić.
Słysząc jej pytanie, przeczesał włosy i uśmiechnął się szelmowsko. Czy powinien teraz powiedzieć: nie, taką piękną twarz na pewno bym zapamiętał? Być może, lecz to brzmiało odrobinkę zbyt kiczowato. Jak taki chamski podryw, którego starał się uniknąć. Był przecież człowiekiem z klasą. Prawda?
- Nie przypominam sobie - przyznał i spojrzał na psiaka. - Ale spotkaliśmy się teraz. Przy małej asyście. Nekke Mizuyama, do twoich usług. Chociaż wolę, kiedy mówi się na mnie Koss - po tych słowach ukłonił się lekko, a potem wyciągnął dłoń w stronę dziewczyny.
Kiedy zobaczył jak się obraca, również spojrzał za jej ramię.
- Jesteś tu z kimś? - zagadnął z czystej ciekawości. Czysta ciekawość. Wtedy jednak przypomniała o sobie znajoma, z którą rozmawiał wcześniej i już zdążył o niej zapomnieć.
- Nic ci nie jest? - Spytała z troską w głosie.
- Wszystko okej. W końcu to tyko pies, nie jakiś niedźwiedź... - Zmrużył lekko oczy, przyglądając się Wedelowi. Potem przeniósł spojrzenie na Lis. - To nie jest niedźwiedź, prawda?
Anonymous
Gość
Gość
Uśmiech Willy'ego i jego pozytywne nastawienie zaczęły się powoli udzielać albinosowi, dzięki czemu jego ciało zaczęło się powoli rozluźniać, a on poczuł się jakby trochę pewniej. Ba, nawet odwzajemnił uśmiech i bynajmniej nie był on wymuszony.
- Jadłem kiedyś watę cukrową - dorzucił w ramach komentarza do słów, które blondyn powiedział do siebie.
- Lubię ją. - Na razie Olivier nie mówił zbyt wiele i mogło być ciężko usłyszeć go w otaczającym ich gwarze, ale przynajmniej zaczął się sam z siebie odzywać. To już był jakiś kroczek do przodu. Z Norwegiem było jak ze zwierzęciem. W nowym środowisku i z nowymi ludźmi cały się spinał i próbował zniknąć, ale jeśli przeszło się z nim przez całą tą drogę oswajania, to można było odkryć też drugie jego oblicze. Nie był tylko zamkniętym w sobie smutasem. Pociągnięty za język potrafił rozmawiać nawet o prywatnych sprawach. Niestety, mało komu chciało się zawracać sobie nim głowę wystarczająco długo by dojść do tego momentu.
Andersen pokiwał energicznie (jak na siebie) głową.
- Tak, w pierwszej. Ciotka właśnie zapisała mnie tutaj. - Kolejny kroczek do przodu. Jego wypowiedzi były bardziej rozbudowane, niż wymagało tego pytanie.
W przeciwieństwie do Willy'ego, Olivier nie potrafił długo patrzeć ludziom w twarz. Kontakt wzrokowy go peszył, więc szybko uciekał oczami gdzieś na bok i w najlepszym wypadku patrzył się gdzieś koło głowy rozmówcy. Teraz też nie było inaczej. Choć początkowo odwrócił się w stronę Dolana i podniósł na niego oczy, to jednak gdy ruszyli, na nowo je opuścił i patrzył na trawnik przed stopami chłopaka.
Pech chciał, że roztargnienie rozmawiających chłopaków doprowadziło do małego wypadku. Olivier nie zauważył i przy jednym z ustawionych tu stolików, dobił do pleców jakiegoś starszego chłopaka. Facet zdecydowanie nie był tym faktem zachwycony, bo mały sprawił, że gość wylał na siebie pity właśnie sok. Właściwie, nie tylko ten nastolatek nie był zachwycony z pojawienia się albinosa, ale jego dwóch kolegów również. Mówi się, że wypadki chodzą po ludziach... szkoda tylko, że przez Oliviera wytyczyły sobie jakąś specjalną ścieżkę.
- Przepraszam. Ja strasznie pana przepraszam. J-ja nie chciałem - zaczął spanikowany Norweg, gdy zobaczył minę przeszło o głowę wyższego od niego bruneta.
Elisabeth A. Cartier
Elisabeth A. Cartier
Fresh Blood Lost in the City
Przez chwilę rozważała przypięcie smyczy do obroży Wedla, ale wtedy przypomniała sobie, że przecież żadnej ze sobą nie wzięła. Została w samochodzie na tylnym siedzenie, ponieważ myślała, że nie będzie jej potrzebna. Tymczasem pies całkowicie ją zaskoczył i może nawet trochę zbił z pantałyku swoim zachowaniem. W domu się z nim rozprawi. Mógł być pewien, że dzisiejszą noc prześpi na dywanie w salonie, a nie w nogach jej łóżka, jak miał w zwyczaju od pewnego czasu.
Widząc szelmowski uśmiech u chłopaka, chciała się skrzywić. Najczęściej chwilę potem działo się coś przez co, odwracała się na pięcie i odchodziła. A zaczynało być przecież tak miło!
Na szczęście chłopak nie postąpił zgodnie z oczekiwaniami dziewczyny. Schowała ręce za plecami, by spleść palce ze sobą.
Psiak również spojrzał na Kossa i nie mogąc dłużej wytrzymać, szczeknął krótko, a potem położył się, oparł łeb na łapach na krótką chwilę, a potem podniósł ją, by spojrzeć najpierw na Lisę, a potem na Nekke. Poruszył żuchwą, próbując dobyć głosu, który gdyby mu się udało, przypominałby najbardziej skomlenie. Powiedzieć, że Wedel był pieszczochem to mało. W przeciwieństwie do swojej pani on lubił znajdować się w centrum zainteresowania.
- Elisabeth Antoniett Cartier. Miło mi poznać w takim razie, panie Nekke - powiedziała wbrew wyraźnemu zaznaczeniu, iż woli, by zwracać się do niego po pseudonimie. I nie chodziło tutaj o bycie złośliwym. Ledwo go poznała, nie była jego znajomą, więc pozostawała przy imieniu, które nie oznaczało zbytniego spoufalania się.
Drobny ukłon, wyciągnięta dłoń, którą zresztą uścisnęła, świadczyły o dobrym wychowaniu. Przynajmniej tę właśnie wersję przyjęła.
Obróciła z powrotem głowę w stronę Kossa i kiwnęła krótko głową.
- Ze znajomym. Aczkolwiek chyba przepadł.. - mruknęła, unosząc ramiona. Nim jeszcze zdążyły opaść do ich rozmowy wtrąciła się towarzysząca Nekke dziewczyna. Uśmiechnęła się cierpko pod nosem, przyglądając stroskanej dziewczynie.
Parsknęła krótkim śmiechem, słysząc porównanie do niedźwiedzia.
- Nie, to zdecydowanie pies. - Nowofundland podniósł się z trawy, łypiąc zaciekawiony dookoła. Nie chciała powtórki z rozrywki, więc wyciągnęła jedną rękę zza siebie i położyła ją na łbie pomiędzy oklapniętymi uszami.
Kamira Evergreen
Kamira Evergreen
Fresh Blood Lost in the City
- Zastanowię się, w końcu to całkiem kusząca propozycja, tylko wtedy, będę musiała się starać i pracować, żeby ja utrzymać, a to grozi utratą życia. - Kamira uśmiechnęła się ponownie, wyciągając patyk z ognia. Rozerwała bułkę którą wcześniej przygotowała i rozerwała ją tak, by na środku móc położyć upieczoną kiełbasę. Zastanawiała się jak to działa, że czuła się tak w miarę swobodnie przy nauczycielu. Nawet Blythe, pomimo swojego sposobu bycia, ją o wiele bardziej krępował.
Nie była pewna czy Selim zwróci uwagę w ogóle na ostatni komentarz, bo nie budził żadnego niepokoju, ale Kamira nie była miała wrażenie, że gdyby została taką "ulubioną" uczennicą, to rzeczywiście mogłaby mieć problem, szczególnie z dziewczynami, które uwielbiały nauczyciela i miały wobec niego jeśli nie plany, to chociaż fantazje, ale po co mu o tym mówić.
Rozejrzała się w poszukiwaniu jakiegoś ketchupu, ale ostatecznie machnęła ręką i ugryzła kawałek "kanapki".
-Można tak powiedzieć. Spora część mojej rodziny pochodzi ze Stanów, ale ja wraz z rodzicami mieszkamy tutaj w Kanadzie. Rodzice chyba przeprowadzili się, bo tutaj firma ojca miała większe szanse na początku. - Dziewczyna odpowiedziała, uśmiechając się trochę niezręcznie. Źle to zabrzmi, ale nie była pewna jak to się stało, ze oni wciąż mieszkają w Kanadzie, chociaż nie narzekała. Kiedy jednak Skywalker wypowiedział swe kolejne słowa, Kamira zakrztusiła się kawałkiem właśnie przeżuwanej bułki. postukała się zaciśnięta pięścią w klatkę piersiową, a kiedy już jej przeszło, zerknęła na nauczyciela z odrobinę załzawionymi od wysiłku oczami. Może reakcja była przesadzona, ale autentycznie obraz w myślach Kamiry kiedy zobaczyła jak Selim skacze na dyskotece w tłumie, w rytm muzyki lub podpity wyrywa panienki przy barze, trochę ją zbił z tropu.
- Oh... - Konferencje naukowe nie brzmiały dla Kamiry ani odrobinę ciekawie. Byłaby w stanie uwierzyć, ze zasnęłaby na takiej z nudów. - Ale to naprawdę, fajny pomysł, dobrze jest znać kraj w którym się mieszka. Inaczej ludzie maja tendencję do chwalenia "cudzego ogródka", kiedy swojego jeszcze nie znają. - Pokiwała głowę, jakby to ona była zadowolonym z ucznia nauczycielem.
- Oooo, będziemy mieli planetarium? Ale cudnie! - Klasnęła w dłonie, szczęśliwa. - dobrze niech ich Pan nadzoruje! Niech się postarają! A ja postaram się nie rozpaplać tego tym wszystkim tutaj zainteresowanym ludziom.
Jack
Jack
Fresh Blood Lost in the City
Miał to być w miarę normalny dzień, wraz z zespołem mieli zagrać na imprezce u jakiegoś tam bananowego dzieciaka, którego szczerze Jack prawie w ogóle nie znał. Jednak przede wszystkim mieli się tam dobrze bawić... no może inni się tam dobrze bawili, ale niekoniecznie stulejarz. Zaczynając od początku — pojawili się przed rezydencją, jak na razie wszystko zapowiadało się spoko, nic nie wskazywało na to, że coś może się zaraz złego odjebać. Nie trzeba było długo na to czekać. Kiedy cały zespół sobie gdzieś tam spokojnie siedział, Jack postanowił na chwilę opuścić ziomków i trochę sobie poszperać. Przypadkowo wpadł na swoich starych ziomków jeszcze z czasów Hudson's Bay. Byli to jedni z najbardziej popierdolonych ludzi, jakich znała matka ziemia, nic dziwnego, że Jack kiedyś z nimi trzymał. Wpadli na pomysł, aby "odnowić" swoją znajomość i przy okazji wypić parę shotów, zjarać parę blantów oraz wziąć jakieś dopki. I tutaj proszę państwa, urwał mu się film.
- Co do kurwy... -
Obudził się może kilka godzin później (znając słabą głowę Francuza, w rzeczywistość było to pewnie kilkanaście minut). Nic nie byłoby w tym dziwnego, gdyby nie jeden fakt... był przebrany za jebanego rekina. Tak, miał na sobie strój pierdolonego rekina. A wiecie co było najlepsze? Ktoś mu ukradł całe pozostałe ubranie, poza butami. Czyli nie miał nic pod tym zjebanym kostiumem. Zajebiście. Ogarnięcie tego, co się właśnie odjebało, zajęło mu krótką chwilę. Podniósł się w momencie, kiedy ludzie zaczęli się na niego gapić. Biegał tak cały zesrany bez celu przez dobre kilka minut, w końcu padł ze zmęczenia, łapiąc z trudnością kolejny oddech. Do czołgał się do najbliższej ławki. Wyciągnął swój łeb z paszczy rekina i chwycił się rękoma... znaczy się płetwami głowy. Musiał chwilę pomyśleć nad tym, co się tu odjaniepawliło. W myśleniu przeszkodził mu nadchodzący znienacka bełt, którego wypuścił przed siebie. To nie jest czas na myślenie, trzeba znaleźć kogoś, kto mu pomoże i zabierze go do z powrotem do chaty. Ponownie wsunął łeb do paszczy, wstał i ruszył przed siebie w poszukiwaniu zaufanej osoby. Przez ten cholerny kostium prawie nic nie widział, więc poruszał się jak jebany lunatyk w środku nocy. Chwila błądzenia i wyczuł jakiś znajomy zapach. To chyba Szer, tak to na pewno ona, musi być gdzieś niedaleko — pomyślał niespełna rozumu francuz i ruszył w tamtą stronę. Kiedy był już blisko, kolejny raz się zachwiał i stracił równowagę. Raz w lewo, raz w prawo, aż tu naglę jebs. Padł na kolana, wyciągnął łeb z kostiumu i puścił kolejnego rzyga, tym razem takiego zajebistego, wprost na nogawkę jakiegoś gościa. Przetarł płetwą twarz i podniósł głowę do góry, by sprawdzić kogo udało mu się zaznaczyć jego wymiocinami... tego widoku jednak się nie spodziewał. Była to ostatnia osoba, którą Francuz chciałby obrzygać. Elliott kurwa jego jebana mać Sante.
Anonymous
Gość
Gość
Przylazł.
Generalnie to miał wyjebane w to, czyja to impreza, czemu jest i tak dalej. Chodziło o dupy. Cała masa lasek, najebanych licealistek i nie tylko. Imba jak się patrzy, no cholera. Wpadł na tę karuzelę dobrej zabawy, śmiał się, popijał sobie beztrosko browary - ale, oczywiście, wszystko na spokojnie, bo przecież nie był jakimś pajacem, który się narżnie jak szpadel, zazgonuje i rzyga gdzie popadnie.
Pełna kontrola.
Jak w przeciwnym razie miałby wyrwać jakąś laskę? Zaproponowałby takiej, że co? Żeby mu włosy potrzymała przy opróżnianiu żołądka rurą wydechową? Po prostu nie.
Widział kilka znajomych twarzy, nawet Sher mu gdzieś mignęła, chyba nawet i Jack gdzieś był... Ale nie mieli znaczenia, bo wtedy już bajerował pewną cycatą szatynkę i ani myślał puścić jej samej tej nocy do domu. A skąd. Gadka szmatka, tutaj jakieś żarciki i komplemenciki, padały już coraz bardziej niewybredne teksty, już położyła mu dłoń na ramieniu i mruczała jakieś sprośne rzeczy, gdy nagle odskoczyła z obrzydzeniem na twarzy, patrząc w dół.
- O Jezu - jęknęła, a Elliott spojrzał w dół.
Właściwie wiedział, że coś tam padło, ale sądził, że to po prostu jakieś ścierwo, które zezgonowało albo ktoś się po ludzku wypierdolił. Normalna rzecz. Co zobaczył? Rekina. Znaczy ziomka w stroju rekina, później zarejestrował swoją zarzyganą nogawkę i to, że laska już nie wyglądała na taką chętną i chciał bardzo czytelnie wytłumaczyć ziomkowi, jak bardzo ma przejebane i dlaczego.
Odsunął się najpierw, spokojnie, nim przykucnął, złapał tego naprutego jak szmata pojeba za kudły, podniósł do góry z zamiarem przyjebania jego łbem o ziemię i...
- Kurwa, stary - warkot. Obrzygał go Jack. Ta mała spierdolina francuska, która - tak nawiasem mówiąc - była całkiem jego kumplem, a przynajmniej on sam za takiego kogoś Jacka uważał. Odechciało mu się najebania mu tu i teraz. Za to na chwilę wypuścił spomiędzy palców jego włosy i przejechał łapą po twarzy. Odwrócił się do cycatej laski. - Sory, mała. Nie dzisiaj. - Westchnął i skupił uwagę ponownie na Olivierze. - Masz przejebane, to była dziewiątka - burknął, ale lojalnie złapał tego kretyna za łapę, coby podnieść go do pionu i przerzucić sobie jego rękę przez kark. - Wstawaj, jełopie, trzeba cię do chaty odstawić... Tylko weź tu, kurwa, kierowcę znajdź... Czemu w ogóle popierdalasz w stroju rekina, matole?
Sheridan Kenneth Paige
Sheridan Kenneth Paige
The Writers Alter Universe
Gdyby ta banda debili była blisko, to wszystko poszłoby po jej myśli. Ogarnęliby koncert, wrócili do domu i cieszyli się pierwszym sukcesem. A w tej sytuacji musiała się męczyć ze swoim bratem, który uważał ją za jakiegoś zdrajcę stanu, i użerać z wymyślaniem sposobów na zatrzymanie go przy sobie. Byle tylko jej pomógł.
- Jak już mnie wystawili, to pewnie będą mieli to gdzieś - prychnęła jedynie w odpowiedzi na to durne pytanie. Nie jej problem, co teraz robili. Sami się zdecydowali na takie posunięcie. Uch.
Za to Sketch i jej była nauczycielka okazali się tak niesamowicie pomocni, że aż rozpromieniła się do - znowu - granic możliwości. Miała ochotę ich wyściskać i w ogóle, ale ten głupol Alan znowu musiał wszystko popsuć. Zrobiła minę zbitego lwiątka, chcąc jakoś udobruchać brata pod tym względem, aczkolwiek okazało się, że są osoby, które mają lepszą broń niż śliczne oczka. Żarcie. No jasne. Żarcie. Oczywiście gdzieś z tyłu jej głowy jakiś głos od początku mówił, żeby skorzystała z tego koła ratunkowego, ale wolała nie uderzać tym od razu. Po prostu... nie. Ostatnim razem skończyło się to na byciu uznanym za desperackie łapanie się żarcia, byle skusić Alana do jakiejś dłuższej rozmowy. Dlatego jakoś tak.. nie. Przynajmniej Cath mogła tego jeszcze używać.
I wtedy nastąpił przełom.
Niemal pisnęła, gdy użył słów-kluczy. "Nas". "Oboje". Czyli że jeśli kogoś znajdzie, to z nią wystąpi! Wystąpi z nią! Niby ruszył już przed siebie, ale Kenneth jeszcze na moment zatrzymała Alana, stając przed nim by rzucić mu się na to wysokie karczycho i ucałować go w policzek. Wszystko trwało krótką chwilę, a tuż po tym zeskoczyła znów na ziemię i pognała w kierunku sceny. Tylko coś jej po drodze zamajaczyło przed oczyma i niezbyt mogła się pozbyć wrażenia, że to był bardzo znajomy widok.
Znaczy, pomijając kostium rekina, to dwójka blond młodzieńców, których dostrzegła Paige, wyglądała jak coś, co bywało u niej nawet i codziennie. Zatrzymała się na moment w miejscu i rzuciła w kierunku swojego dotychczasowego towarzystwa jakieś krótkie "zaraz wrócę!", by pognać do podciągającego Oliviera Sante. I, moi drodzy, to nie było jedno z tych ciepłych powitań, które zwykle by im sprawiła.
- CHOLERA JASNA, JACK, ELLIOTT - uniosła się na wejściu, stając tuż przed dwójką chłopów. - Czy wy macie w ogóle mózgi? Występ nam się wali, a wy-... czemu tak cuchniecie. I co ty masz na nogawce? Bogowie, Jack, czy ty go zarzygałeś?! - sekunda na przyjrzenie się twarzy młodszego z chłopaków nieco dokładniej. - Nie no, to są jakieś żarty. Przecież on jest tak wstawiony, że pewnie nawet nie wie, co właśnie mówię.
W skali od jednego do dziesięciu, jak bardzo wszystko właśnie poszło się jebać?
Ponad dziewięć tysięcy.
- Jedziemy do mnie. Umyjecie się i... i w ogóle ogarniemy tę durną rybę - westchnęła. Z drugiej strony, lepiej, że zasuwał w kostiumie ryby, a nie wytatuował sobie na tyłku jakiegoś "carpe diem". Chociaż, cholera wie.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power

Ciepło płynące z dłoni Alarica było całkiem przyjemne. Nic dziwnego, że Mercury utrzymywał nieustannie kontakt fizyczny, gdy tylko znaleźli miejsce, w którym mógł bez większego problemu odciąć mu drogę ucieczki przy jednej ze ścian budynku służącego za szatnię. Bez wątpienia jednak ciepło płynące z ich złączonych dłoni nie było tak przyjemne jak to narastające z każdą kolejną chwilą, gdy przesuwał językiem po jego języku, przygryzając jego dolną wargę. Nie było wątpliwości w kilku sprawach.
Po pierwsze, Black należał do grupy osób denerwującej innych swoim brakiem poszanowania dla tego co inni chcieli oglądać, nie dbając zbytnio o przyzwoitość.
Po drugie, nie robiło mu większej różnicy czy nakryto go właśnie z chłopakiem czy dziewczyną, uznając że ciepło płynące od obojga płci było równie przyjemne. Choć pewna jego część preferowała chłopaków z tego prostego względu, wraz z którym nie musiał baczyć na to czy jego ruchy nie są nazbyt gwałtowne czy zakrawające o bolesne. Nie byli tak delikatni jak dziewczyny piszczące przy byle czym.
Po trzecie, nikt nie mógł zwrócić mu uwagi, dobrze wiedząc że będzie się to wiązało nie tylko z usunięciem z przyjęcia przez uprzejmych panów na obrzeżach.
Zsunął dłoń przytrzymującą nadgarstek Alarica przy ścianie, sunąc nią przez jego klatkę piersiową, by w końcu wsunąć ją pod spód muskając palcami rozgrzaną skórę na brzuchu i żebrach.
Obracasz się w obie strony czy tylko w jedną? ― mamrot przerwał poprzednią czynność, a wzrok który mu posłał, nie pozostawiał wątpliwości, co miał na myśli. Czarnowłosy odpowiedział od razu bez cienia zawahania, przesuwając dłoń na jego biodro.
W jedną. Tylko i wyłącznie ― nie było nad czym się zastanawiać. Przesunął językiem po swojej dolnej wardze, widząc jak chłopak wzrusza ramionami, zaraz wieszając się na jego szyi. Ciepły oddech owionął jego policzek i zakolczykowane ucho.
Nie żeby mi to przeszkadzało, ale ciekawi mnie. Ty i Paige... ― uniósł kącik ust w cwanym uśmiechu. Błysk w dwukolorowych oczach tylko podkreślał, że Alaric nie otrzyma odpowiedzi na swoje pytanie. Zamiast tego zmniejszył ponownie odległość między nimi do zera, zapominając że jakiś czas temu wysłał komuś dość konkretną, wręcz pretensjonalną wiadomość. Dopiero czując wibracje w tylnej kieszeni spodni, uwolnił jedną rękę, nie zaprzestając całować Alarica, gdy ponad jego ramieniem czytał odpowiedź, wstukując własną. No, tak długo jak nie poczuł przygryzienia na języku.
Ouch ― syknął cicho, patrząc na rozbawioną minę swojej nowej zabawki, która nawet nie próbowała udawać, że nie zrobiła tego celowo. Przewrócił oczami, gdy nagle ktoś pojawił się za nim, skutecznie odwracając jego uwagę, choć sposób w jaki to zrobił chyba nie do końca przypadł dumnemu Blackowi do gustu.
Nie pozwalaj sobie, Paige ― wymruczał nisko, zaraz obracając się w jego stronę, by owinąć go rękami, jednocześnie przerywając kontakt fizyczny z Alariciem, który nie wyglądał na szczególnie poruszonego całą sytuacją. Bez wątpienia odczytał jednak odpowiedni sygnał, poprawiając ubrania, nim wyminął ich obu puszczając oczko Mercury'emu. Odpowiedział krótkim wykrzywieniem kącika ust w rozbawieniu.
Całkiem wygodna relacja.
Ciekawy chłopak.
Miał teraz jednak przed sobą kogoś dużo ciekawszego, choć słowa, które wypowiadał nie miały dla niego większego sensu. Spojrzał na scenę z niezrozumieniem.
Dlaczego miałbym grać? Od tego są artyści. Za coś im płacę i zdecydowanie nie jest to pokaz amatorszczyzny ― rzucił spokojnie kiwając głową w stronę sceny, na której jeden z twórców ostatnich radiowych hitów właśnie doprowadził cały tłum do dzikich wrzasków, gdy w przypływie emocji zerwał z siebie koszulkę, polewając krzyczące fanki wodą. Parsknął cicho na ten widok.
Poza tym skoro już się pojawiłeś, są dużo lepsze rzeczy do roboty niż patrzenie na czyjś występ ― rzucił z pomrukiem, opierając palce na szlufce jego spodni. Dość oczywisty przekaz.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
„Nie pozwalaj sobie, Paige.”
Można się było tylko spodziewać tego, że podobne słowa nie wywołają na Haydenie większego wrażenia – nie poczuł się ani zrażony, ani skory do natychmiastowego odsunięcia się. Można powiedzieć, że do swoich działań nadal podchodził z pewną dozą satysfakcji, której nie zamierzał sobie odbierać, choć nie dało się ukryć, że z początku miał pewne wątpliwości co do tego, czy wysyłane do niego wiadomości były aktualne. Niełatwo było uwierzyć w znudzenie zastępczym obiektem, gdy spotykał Black'a w podobnej sytuacji z nim. Równie dobrze mógł po prostu wrócić do korzystania z pozostałych atrakcji i znaleźć sobie własny umilacz czasu, jednak ciekawość tego, co się stanie była silniejsza.
Niemniej jednak otrzymana reakcja była pozytywna, a Paige zupełnie odruchowo zsunął rękę z karku czarnowłosego, by objąć go w pasie, wyginając kąciki ust w pewnym siebie i nieco pobłażliwym uśmiechu, gdy jego działania okazały się zupełnie sprzeczne z wypowiedzianymi słowami. I jak miał sobie nie pozwalać?
To samo powinienem powiedzieć tobie, Black ― rzucił luźno, mimowolnie odprowadzając wzrokiem odchodzącego chłopaka i przesuwając paznokciami po plecach Mercury'ego tak, aby był w stanie odczuć ten gest nawet przez materiał ubrania, które na sobie miał.
Do czasu.
Mogłeś zostawić ich w spokoju.
„Dlaczego miałbym grać?”
Nigdy nie wątpiłem, że wszystko będzie dopięte na ostatni guzik. Tak czy inaczej pytałem ogólnie ― wyjaśnił, mimowolnie oglądając się za siebie w chwili, gdy powinien spojrzeć w stronę sceny. Wiedział, że osoby, z którymi wcześniej spędzał czas, nadal na niego czekały, jednak zamiast dotrzymać słowa, machnął niedbale ręką na znak, że nadszedł czas, żeby porzucić ten idiotyczny pomysł i rozejść się w pokoju. I chociaż wewnętrznie zakiełkowało w nim jakieś ziarnko rozżalenia na myśl o odmówieniu sobie szansy na profesjonalnie przyrządzoną wołowinę, na jego twarzy nie pojawił się choćby cień smutku. Nie wspominając już o tym, że żadne z nich nie doczekało się przepraszającego wyrazu ze strony jasnowłosego. ― Świetnie się składa ― dodał po mało znaczącej pauzie, gdy na nowo zwracał twarz ku chłopakowi, jednocześnie nachylając się nad jego uchem, które najpierw owionął gorącym powietrzem, gdy chciał, żeby krótkie „Chodźmy stąd” dotarło do niego wyraźnie, a dopiero na koniec przygryzł zaczepnie jego płatek. ― Skoro już zaoferowałeś mi gościnę, wierzę, że masz dla mnie jakieś specjalne miejsce, chyba że lubisz ściągać na siebie uwagę. ― Wyprostował się, zadzierając podbródek wyżej i unosząc brew w pytającym wyrazie. Miał pełne prawo uznać, że pod murem kończyły wyłącznie szybko nudzące się zabawki, nawet jeśli nie miałby nic przeciwko zajęciu się nim już teraz. Minęło już trochę czasu, odkąd ostatnio mieli okazję na wspólną zabawę.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
­­
Black nie wyglądał na szczególnie przejętego faktem, że właśnie został przyłapany przez własnego chłopaka na gorącym uczynku. Jednocześnie ciężko byłoby uwierzyć, że podobna sytuacja, która na dobrą sprawę zakrawała o miano normy, oddziaływałaby na niego w jakikolwiek sposób. Mimo to chłopak zerknął na Alana, zupełnie jakby zaciekawiło go czy ten zareaguje w jakiś konkretny sposób, nie widząc jednak niczego poza dziecięcą zaborczością, która zapewne i tak była jedynie sygnałem Samca Alfa, który chciał pokazać Alaricowi, że nie ma najmniejszych szans, nawet nie wyglądał na złego. Ledwo uniósł kącik ust w niewidzialnym uśmiechu, całkiem szybko kompletnie poważniejąc.
Chyba nie powiesz mi, że byłeś zazdrosny, Paige. I tak ci nie uwierzę — odpowiedział tonem wskazującym na to, że faktycznie czarnowłosy nawet nie dopuszczał podobnej myśli do siebie, gdy przewrócił oczami. Mimo to pozwolił mu się drapać, nie reagując jednak w żaden konkretny sposób.
Książę przyzwyczajony do innych pieszczot?
Dużo lepszych pieszczot.
Jestem pewien, że jeśli odpowiednio się uśmiechniesz, dostaniesz co tylko chcesz.
Oczywiście, że tak.
Pewność siebie to podstawa.
Przyglądał mu się podejrzliwie, widząc jak rozgląda się, zupełnie jakby właśnie został zmuszony do zmienienia jakiegoś wcześniej ustalonego przez samego siebie planu. Odsunął się nieznacznie w tył zakładając ręce na klatce piersiowej, mierząc go uważnym wzrokiem, co tylko dodatkowo podbudowało jego aurę panicza z dobrego domu, niezadowolonego z faktu, że ktoś śmie ingerować w jego plany... bądź nie mówić mu wszystkiego.
Co ty kombinujesz, Paige? Jeśli zamierzasz narazić w jakikolwiek sposób na szwank reputację mojej rodziny to uprzejmie cię proszę, byś tego nie robił — rzucił ostrzegawczo, zatrzymując wzrok na kilku potencjalnych osobach, do których blondyn mógł machnąć ręką, choć żadna z nich nie przykuła jego uwagi na tyle, by poświęcił tej myśli nieco więcej uwagi. Zaraz surowy wzrok zmienił się w typowy, wcześniejszy całkowicie neutralny, a na jego ustach zatańczył cwany uśmieszek.
Zresztą nieważne, chodź. Mam już dość tych tłumów, niech bawią się sami ze sobą — nie poruszył się, gdy Alan nachylił się nad jego uchem i jedynie wzruszył ramionami na słowa o gościnie. Nawet jeśli nie chciał dyskryminować statusu własnego chłopaka, podejrzewał że trzy czwarte jego posiadłości mógłby uznać za jakieś specjalne miejsce, do którego większość nawet nie miała wstępu. Wyciągnął rękę, by złapać go za dłoń, zupełnie jakby był to najbardziej naturalny gest na świecie.
Chyba pamiętasz, że nadal znajdujemy się na moim terenie, prawda? — zapytał luźno, pociągając go za sobą. Początkowo lawirował jedynie między ludźmi, by w końcu wyjść na ścieżkę w parku, wyraźnie kierując się w innym kierunku niż większość gości. Ciężko było też nie dostrzec faktu, że w momencie gdy ruszył się z miejsca, dwójka ochroniarzy podążyła za nimi, co jakiś czas odsuwając któregoś z pijanych uczniów czy nawet uczennic, zapewniając im święty spokój.
Mówiłem ci już chyba, że moja rodzina jest wyjątkowo duża. Połowa jest obecnie na wyjazdach, lecz druga połowa znajduje się w środku. Nie zdziw się, gdy cię obskoczą. Ponadto mamy strasznie dużo psów. Naprawdę dużo psów... — kontynuował opowieści o swojej rodzinie, prawdopodobnie niespecjalnie dając mu dojść do słowa, było to jednak kilka krótkich, zwięzłych informacji, które nawet jeśli miały znaczenie, głownie miały na celu wypełnienie ciszy pomiędzy nimi, nim dojdą na miejsce, jak i dać Alanowi wystarczająco dużo czasu na pogodzenie się z planem.
Nie każdy w końcu miał okazję odwiedzić posiadłość Blacków, gdy ich przeznaczeniem nie były interesy.

Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach