▲▼
Strona 1 z 2 • 1, 2
Wystarczająco duże mieszkanie jak dla jednego lokatora. Kuchnia, jadalnia i salon urządzone w jednym, całkiem obszernym pomieszczeniu. Łazienka z wanną i prysznicem. Sypialnia to również gabinet.
- Spoiler:
Bjarne często potrafił zaprzeczyć samemu sobie - dobrym dowodem było na to, że mówił, iż nigdy nie pójdzie z mężczyzną do łóżka. Nie dość, że złamał swoją obietnicę, to w dodatku pozwolił siebie zdominować. Nie żeby miał jakiś wybór. Dlatego kiedy tylko od niego słyszy, że nigdy więcej do niczego podobnego nie dojdzie, Lucas ma ochotę poraz kolejny pokazać mu jak bardzo się myli.
Słyszał tą mini sprzeczkę w przedpokoju Bjarne'go, na co tylko wywrócił oczami.
- Uspokójcie się - rzucił na tyle głośno, aby jego słyszeli, niemniej niezbyt wysilał się nad groźną tonacją głosu. Głos Lucasa mógł nieznacznie uspokoić nerwy Quentin'a.
Z pewnością między tą dwójką to właśnie Lucas wyglądał na większą szumowinę. Widać było po jego spojrzeniu, że powoli słabnie, ale jego determinacja powodowała, że jeszcze nie mdlał. Mimo wszystko starszy mężczyzna mógł zauważyć błysk rozbawienia w jego oczach, kiedy tylko go zobaczył. Zabawne, że do tego stopnia martwił się rudzielcem. Znał jego lojalność i wiedział, że tak naprawdę może polegać tylko na nim. Niektórzy pragnęli jego śmierci, żeby tylko zastąpić miejsce Somera, a tu proszę, Quentin wyróżniał się swoimi intencjami na tle innych. Aż za dobrze było to widać w jego oczach.
Kiedy tylko mężczyzna do niego podszedł i zaczął pomagać mu wstawać, wsparł się na niego na tyle mocno, na ile był wstanie. Czuł, że jego nogi zaczęły odmawiać mu posłuszeństwa, przez co wpełni musiał być zdany na pomoc Sandersa. Było to mocno niewygodne, ale ufał mu, że da radę go zaciągnąć do samochodu.
- Wyglądasz jak gówno emocji - sapnął w jego strone zanim całkowicie opuścili mieszkanie, a gdy poczuł znajome wnętrze samochodu, zrobiło mu się nieco lepiej - Nie musiałeś mu dawać pieniędzy. Poradziłbym sobie bez tego - odparł trochę pod nosem, nie mając zbyt dużo siły, żeby mówić jakoś głośniej, bardziej wyraźnie. Nawet nie wiedział, czy jego zdania mają jakikolwiek sens.
Kiedy ruszyli, Lucas tylko liczył sekundy i minuty, żeby znaleźć się w jego mieszkaniu. W obecnej chwili bardzo żałował, że nie miał swojego własnego, ale tak było lepiej. Mniej nielegalnych rzeczy musiał robić, przez co wpełni mógł skupić się na edukacji. Ha, chciałby, aby tak właśnie było.
Siedział w ciszy, a jeśli mężczyzna zadał mu w obecnym momencie jakieś niewygodne pytanie, nie odpowiadał na niego, pomimo tego, że dobrze kontaktował. No, prawie dobrze. Czuł jak jego rana nie dawała mu za grosz spokoju, przez co krzywił się lub przeklinał pod nosem, wytrzymując ten nieprzyjemny ból.
- Jechał byś kurwa szybciej - syknął w słyszalnym niezadowoleniu, głównie przez ból, mając gdzieś, że i tak mężczyzna przekraczał dozwoloną im prędkość. Chciał jak najszybciej znaleźć się gdzieś, gdzie będzie czuł się w miarę dobrze. Chyba powoli tracił przytomność.
/post jest trochę słaby, bo pisany z telefonu. Za jakieś śmieszne literówki przepraszam.
Słyszał tą mini sprzeczkę w przedpokoju Bjarne'go, na co tylko wywrócił oczami.
- Uspokójcie się - rzucił na tyle głośno, aby jego słyszeli, niemniej niezbyt wysilał się nad groźną tonacją głosu. Głos Lucasa mógł nieznacznie uspokoić nerwy Quentin'a.
Z pewnością między tą dwójką to właśnie Lucas wyglądał na większą szumowinę. Widać było po jego spojrzeniu, że powoli słabnie, ale jego determinacja powodowała, że jeszcze nie mdlał. Mimo wszystko starszy mężczyzna mógł zauważyć błysk rozbawienia w jego oczach, kiedy tylko go zobaczył. Zabawne, że do tego stopnia martwił się rudzielcem. Znał jego lojalność i wiedział, że tak naprawdę może polegać tylko na nim. Niektórzy pragnęli jego śmierci, żeby tylko zastąpić miejsce Somera, a tu proszę, Quentin wyróżniał się swoimi intencjami na tle innych. Aż za dobrze było to widać w jego oczach.
Kiedy tylko mężczyzna do niego podszedł i zaczął pomagać mu wstawać, wsparł się na niego na tyle mocno, na ile był wstanie. Czuł, że jego nogi zaczęły odmawiać mu posłuszeństwa, przez co wpełni musiał być zdany na pomoc Sandersa. Było to mocno niewygodne, ale ufał mu, że da radę go zaciągnąć do samochodu.
- Wyglądasz jak gówno emocji - sapnął w jego strone zanim całkowicie opuścili mieszkanie, a gdy poczuł znajome wnętrze samochodu, zrobiło mu się nieco lepiej - Nie musiałeś mu dawać pieniędzy. Poradziłbym sobie bez tego - odparł trochę pod nosem, nie mając zbyt dużo siły, żeby mówić jakoś głośniej, bardziej wyraźnie. Nawet nie wiedział, czy jego zdania mają jakikolwiek sens.
Kiedy ruszyli, Lucas tylko liczył sekundy i minuty, żeby znaleźć się w jego mieszkaniu. W obecnej chwili bardzo żałował, że nie miał swojego własnego, ale tak było lepiej. Mniej nielegalnych rzeczy musiał robić, przez co wpełni mógł skupić się na edukacji. Ha, chciałby, aby tak właśnie było.
Siedział w ciszy, a jeśli mężczyzna zadał mu w obecnym momencie jakieś niewygodne pytanie, nie odpowiadał na niego, pomimo tego, że dobrze kontaktował. No, prawie dobrze. Czuł jak jego rana nie dawała mu za grosz spokoju, przez co krzywił się lub przeklinał pod nosem, wytrzymując ten nieprzyjemny ból.
- Jechał byś kurwa szybciej - syknął w słyszalnym niezadowoleniu, głównie przez ból, mając gdzieś, że i tak mężczyzna przekraczał dozwoloną im prędkość. Chciał jak najszybciej znaleźć się gdzieś, gdzie będzie czuł się w miarę dobrze. Chyba powoli tracił przytomność.
/post jest trochę słaby, bo pisany z telefonu. Za jakieś śmieszne literówki przepraszam.
Rzeczywiście po usłyszeniu jego głosu udało mu się odrobinę uspokoić, jednak cień irytacji wcale nie zniknął, nadal rzucał gospodarzowi podejrzliwe spojrzenie. Przynajmniej odłożył na bok dalsze niesnaski z dzieciakiem, którego imienia nawet nie zdążył poznać. Jego imię jednak go obchodziło, nawet jeśli w tej chwili nie było najistotniejsze, w końcu to właśnie on udzielił Lucasowi niezbędnej pomocy.
Wolał nie afiszować się ze swą troską, jednocześnie nie mógł w żaden sposób jej w sobie zdusić. Tak, martwił się o rudowłosego i zapewne dla samego zainteresowanego było to widoczne gołym okiem. Znają się od najmłodszych lat, Quentin był jego cichym stróżem od ich pierwszego spotkania. Nie pamięta już, czy sam nadał sobie tę rolę, czy to może zasługa jego ojca. Dla Lucasa był pewnie otwartą księgą.
Odrobinę ulżyło mu, gdy Somer bez oporów przyjął jego pomoc, jednak po chwili cały się spiął, gdy usłyszał jego komentarz. Powinien go odebrać jako kąśliwy żart i zbagatelizować, zamiast tego wziął go sobie do serca. Wyglądał jak „gówno emocji”, bo w tej chwili właśnie nim był; stał się pierdolonym kłębkiem nerwów, bo ten dureń dał się postrzelić. Nie zdobył się na żadną odpowiedź, zbyt zajęty był doprowadzeniem Blacka do samochodu.
– Jeśli nie będzie chciał tej kasy, znajdzie sposób aby ją oddać – odparł dość chłodno, nie chcąc myśleć o tym dzieciaku. Skupił się na prowadzeniu samochodu, trzymając się niewygodnej ciszy. Zdecydowanie chętniej milczał niż mówił, takie usposobienie. Przejeżdżał kolejne skrzyżowania, mając w dupie przepisy drogowe, gdy Lucas siedział po stronie pasażera z paskudną raną postrzałową. Amatorskie opatrunki zdążyły już przesiąknąć krwią. Nic dziwnego, że Lucas go poganiał.
W końcu dotarli do celu. Quentin zaparkował pod samym wejściem i natychmiast wysiadł z samochodu. Szybko znalazł się przy drzwiach od strony pasażera i otworzył je szeroko. Podniósł Lucasa z siedzenia i kopnięciem zamknął za nim drzwi samochodu. Ponownie zarzucił na swoją szyję jego ramię i ruszył z nim w stronę budynku. Jak najszybciej przemknął z nim przez korytarz i wpakował go do windy. Gdy znaleźli się na odpowiednim piętrze, ta otworzyła się, a pod drzwiami jego mieszkania czekał już znajomy lekarz. Ze wspartym na jego boku Lucasem nieporadnie wyciągnął klucze i otworzył drzwi. Potem zaciągnął rudzielca do kanapy i na niej posadził. Mężczyzna w średnim wieku zdjął płaszcz, rzucił go na stół i zbliżył się do rannego z torbą lekarską. Położył ją obok Somera, potem pozbył się opatrunków, które rzucił na podłogę. Przyjrzał się ranie i zmarszczył brwi, zaraz otwierając swoją torbę i wyciągając z niej potrzebne przyrządy.
– Brak rany wylotowej – stwierdził poważnym tonem. – Kula utkwiła i muszę ją wyciągnąć. Poza tym stracił dużo krwi.
Quentin przyglądał mu się uważnie, bardziej jednak skupiając uwagę na Blacku.
– Proszę robić, co trzeba.
– Dla jego dobra przytrzymaj go.
Sanders stanął za kanapą i ułożył ręce na ramionach rudowłosego, następnie chwycił za nie mocno, aby w żadnym wypadku nie wyślizgnęły mu się z uścisku. Lekarz złapał za strzykawkę i buteleczkę jakiego środka, następnie wkuł się obok rany. To musiało być znieczulenie. Jednak po chwili złapał za jakieś szczypce i włożył do rany, wówczas Quentin zmuszony był zwiększyć nacisk na ramiona. Po zmaganiach we wnętrzu rany doktor w końcu wyciągnął kulę i przystąpił do oczyszczenia rany, a potem jej zszycia.
Wolał nie afiszować się ze swą troską, jednocześnie nie mógł w żaden sposób jej w sobie zdusić. Tak, martwił się o rudowłosego i zapewne dla samego zainteresowanego było to widoczne gołym okiem. Znają się od najmłodszych lat, Quentin był jego cichym stróżem od ich pierwszego spotkania. Nie pamięta już, czy sam nadał sobie tę rolę, czy to może zasługa jego ojca. Dla Lucasa był pewnie otwartą księgą.
Odrobinę ulżyło mu, gdy Somer bez oporów przyjął jego pomoc, jednak po chwili cały się spiął, gdy usłyszał jego komentarz. Powinien go odebrać jako kąśliwy żart i zbagatelizować, zamiast tego wziął go sobie do serca. Wyglądał jak „gówno emocji”, bo w tej chwili właśnie nim był; stał się pierdolonym kłębkiem nerwów, bo ten dureń dał się postrzelić. Nie zdobył się na żadną odpowiedź, zbyt zajęty był doprowadzeniem Blacka do samochodu.
– Jeśli nie będzie chciał tej kasy, znajdzie sposób aby ją oddać – odparł dość chłodno, nie chcąc myśleć o tym dzieciaku. Skupił się na prowadzeniu samochodu, trzymając się niewygodnej ciszy. Zdecydowanie chętniej milczał niż mówił, takie usposobienie. Przejeżdżał kolejne skrzyżowania, mając w dupie przepisy drogowe, gdy Lucas siedział po stronie pasażera z paskudną raną postrzałową. Amatorskie opatrunki zdążyły już przesiąknąć krwią. Nic dziwnego, że Lucas go poganiał.
W końcu dotarli do celu. Quentin zaparkował pod samym wejściem i natychmiast wysiadł z samochodu. Szybko znalazł się przy drzwiach od strony pasażera i otworzył je szeroko. Podniósł Lucasa z siedzenia i kopnięciem zamknął za nim drzwi samochodu. Ponownie zarzucił na swoją szyję jego ramię i ruszył z nim w stronę budynku. Jak najszybciej przemknął z nim przez korytarz i wpakował go do windy. Gdy znaleźli się na odpowiednim piętrze, ta otworzyła się, a pod drzwiami jego mieszkania czekał już znajomy lekarz. Ze wspartym na jego boku Lucasem nieporadnie wyciągnął klucze i otworzył drzwi. Potem zaciągnął rudzielca do kanapy i na niej posadził. Mężczyzna w średnim wieku zdjął płaszcz, rzucił go na stół i zbliżył się do rannego z torbą lekarską. Położył ją obok Somera, potem pozbył się opatrunków, które rzucił na podłogę. Przyjrzał się ranie i zmarszczył brwi, zaraz otwierając swoją torbę i wyciągając z niej potrzebne przyrządy.
– Brak rany wylotowej – stwierdził poważnym tonem. – Kula utkwiła i muszę ją wyciągnąć. Poza tym stracił dużo krwi.
Quentin przyglądał mu się uważnie, bardziej jednak skupiając uwagę na Blacku.
– Proszę robić, co trzeba.
– Dla jego dobra przytrzymaj go.
Sanders stanął za kanapą i ułożył ręce na ramionach rudowłosego, następnie chwycił za nie mocno, aby w żadnym wypadku nie wyślizgnęły mu się z uścisku. Lekarz złapał za strzykawkę i buteleczkę jakiego środka, następnie wkuł się obok rany. To musiało być znieczulenie. Jednak po chwili złapał za jakieś szczypce i włożył do rany, wówczas Quentin zmuszony był zwiększyć nacisk na ramiona. Po zmaganiach we wnętrzu rany doktor w końcu wyciągnął kulę i przystąpił do oczyszczenia rany, a potem jej zszycia.
Lucas nie dziwił się, że Quentin popadał w minimalną panikę. Kolejny Somer postrzelony, kolejne czarne myśli, kolejna strata. Ile można? Ciężko było pożegnać się z czymś, a raczej z kimś, czując pewne przywiązanie - taka była ludzka natura. I pomimo tego, że Ethan starał się urwać tą więź, mężczyzna nadal czuł pewne zobowiązania. A może to tylko czyste przywiązanie do Gabriela? Koniec końcu to z nim dogadywał się najlepiej, a Lucas - chcąc nie chcąc - bardzo go przypomina. W końcu byli podobni do siebie jak dwie krople wody, pomimo tego, że byli tak różni.
Owszem, rudzielec był uparty w pewnych kwestiach, ale nie był na tyle głupi żeby odmawiać pomocy od kogoś, komu ufa. Może nie lubił oferowanej mu pomocy - zawsze czuł się nieswojo z myślą, że ktoś śmiał mu pomóc, przez co ta osoba będzie oczekiwał tego samego. W tym wypadku to nie działało, niemniej z pewnością Somer zachowałby się dokładnie tak samo jak Sanders. Z tą różnicą, że Lucas działabym kompletnie instynktownie i nieemocjonalnie. Czasem zastanawiał się, czy życie całkowicie pozbawiło go empatii.
Wzruszył obojętnie ramionami na słowa mężczyzny, a raczej ramieniem, gdyż drugie nie bardzo chciało z nim współpracować. Domyślał się, że Bjarne nie pogardzi pokaźną sumą pieniędzy - z pewnością ją potrzebował. Bardziej obawiał się tego, że później może być wypytywany o różne rzeczy, na które nie miał ochoty udzielać mu odpowiedzi, a także ich słuchać. Może nie trzymali ze sobą w miarę dobrego kontaktu, ale paczka zobowiązywała. Dobrze, że miał na młodego dobrego haka. Znał jego wredny charakter i spodziewał się, że pieniądze mogły nie grać roli.
Mimo że dotarcie pod mieszkanie Quentina wydawało się całą wiecznością dla rudzielca, koniec końców udało się dotrzeć do jakże wymarzonego celu. Zamrugał szybko parę razy byle tylko nie przysnąć w samochodzie, posłusznie pozwalając siebie doprowadzić do mieszkania mężczyzny. Mocno wspierał się o sylwetkę przyjaciela, wszelakie ściany i inne takie, aby tylko nie upaść z wycieńczenia. Czuł nieprzyjemną suchość w gardle, coraz bardziej widział rozmyty obraz przed swoimi oczami, ale dał radę - został posadzony na kanapie. Słowa docierały do niego wybiórczo, niemniej starał się doszukać w nich głębszego sensu. Przejechał zdrową ręką po oczach, chcąc w ten sposób pozbyć się rozmytego obrazu przed swoimi oczami, ale jakże daremny był to gest. Na jego twarzy nawet nie wpłynęło zdziwienie, kiedy tylko poczuł silne szarpnięcie, a potem tak ciężko kurewski ból, że aż zawył. Przynajmniej wiedzieli, że nic mu nie będzie.
- Piłem - wychrypiał z niejakim trudem w głosie, czując jak igła wbija mu się w ranę postrzałową. Raczej mieszanie alkoholu z morfiną nie była najlepszym połączeniem. Jeśli jednak lekarz zdecyduje podać mu znieczulenie, Somer będzie miał odrobinę lżej. Jeśli nie, cóż.
Starał się nie wydawać z siebie jakiś większych odgłosów, ale serio było to niesamowite ciężkie. I choć miał tą swoją minimalną odporność na ból, to i tak niewiele to pomagało. Dzielnie zaciskał szczękę z cały sił, co jakiś czas szarpiąc się na większy promień bólu, cicho przy tym wyjąc pod nosem - tak było po prostu nieco lżej. Kolejny raz liczył sekundy do zakończenia tego koszmaru no i doczekał się. Po dobrej godzinie czasu, jak nie więcej, ranę miał opatrzoną, zszytą i generalnie całą ogarniętą tak jak powinna być. Pot dosłownie lał się z Somera, o czym nawet świadczyła przemoknięta koszulka. Nic nie powiedział. Kiedy było po wszystkim, po prostu się położył. Musiał odsapnąć chociaż na minimalną chwilę. A formalności? Wolał zostawić je Quentinowi. W obecnym momencie był w nich zdecydowanie lepszy od rudzielca.
Owszem, rudzielec był uparty w pewnych kwestiach, ale nie był na tyle głupi żeby odmawiać pomocy od kogoś, komu ufa. Może nie lubił oferowanej mu pomocy - zawsze czuł się nieswojo z myślą, że ktoś śmiał mu pomóc, przez co ta osoba będzie oczekiwał tego samego. W tym wypadku to nie działało, niemniej z pewnością Somer zachowałby się dokładnie tak samo jak Sanders. Z tą różnicą, że Lucas działabym kompletnie instynktownie i nieemocjonalnie. Czasem zastanawiał się, czy życie całkowicie pozbawiło go empatii.
Wzruszył obojętnie ramionami na słowa mężczyzny, a raczej ramieniem, gdyż drugie nie bardzo chciało z nim współpracować. Domyślał się, że Bjarne nie pogardzi pokaźną sumą pieniędzy - z pewnością ją potrzebował. Bardziej obawiał się tego, że później może być wypytywany o różne rzeczy, na które nie miał ochoty udzielać mu odpowiedzi, a także ich słuchać. Może nie trzymali ze sobą w miarę dobrego kontaktu, ale paczka zobowiązywała. Dobrze, że miał na młodego dobrego haka. Znał jego wredny charakter i spodziewał się, że pieniądze mogły nie grać roli.
Mimo że dotarcie pod mieszkanie Quentina wydawało się całą wiecznością dla rudzielca, koniec końców udało się dotrzeć do jakże wymarzonego celu. Zamrugał szybko parę razy byle tylko nie przysnąć w samochodzie, posłusznie pozwalając siebie doprowadzić do mieszkania mężczyzny. Mocno wspierał się o sylwetkę przyjaciela, wszelakie ściany i inne takie, aby tylko nie upaść z wycieńczenia. Czuł nieprzyjemną suchość w gardle, coraz bardziej widział rozmyty obraz przed swoimi oczami, ale dał radę - został posadzony na kanapie. Słowa docierały do niego wybiórczo, niemniej starał się doszukać w nich głębszego sensu. Przejechał zdrową ręką po oczach, chcąc w ten sposób pozbyć się rozmytego obrazu przed swoimi oczami, ale jakże daremny był to gest. Na jego twarzy nawet nie wpłynęło zdziwienie, kiedy tylko poczuł silne szarpnięcie, a potem tak ciężko kurewski ból, że aż zawył. Przynajmniej wiedzieli, że nic mu nie będzie.
- Piłem - wychrypiał z niejakim trudem w głosie, czując jak igła wbija mu się w ranę postrzałową. Raczej mieszanie alkoholu z morfiną nie była najlepszym połączeniem. Jeśli jednak lekarz zdecyduje podać mu znieczulenie, Somer będzie miał odrobinę lżej. Jeśli nie, cóż.
Starał się nie wydawać z siebie jakiś większych odgłosów, ale serio było to niesamowite ciężkie. I choć miał tą swoją minimalną odporność na ból, to i tak niewiele to pomagało. Dzielnie zaciskał szczękę z cały sił, co jakiś czas szarpiąc się na większy promień bólu, cicho przy tym wyjąc pod nosem - tak było po prostu nieco lżej. Kolejny raz liczył sekundy do zakończenia tego koszmaru no i doczekał się. Po dobrej godzinie czasu, jak nie więcej, ranę miał opatrzoną, zszytą i generalnie całą ogarniętą tak jak powinna być. Pot dosłownie lał się z Somera, o czym nawet świadczyła przemoknięta koszulka. Nic nie powiedział. Kiedy było po wszystkim, po prostu się położył. Musiał odsapnąć chociaż na minimalną chwilę. A formalności? Wolał zostawić je Quentinowi. W obecnym momencie był w nich zdecydowanie lepszy od rudzielca.
Gabriel zawsze był najlepszym spoiwem dla ich małego tria. Chyba tylko on tak naprawdę rozumiał Lucasa, czasem przy okazji dzieląc się swoją wiedzą o bliźniaku z Quentinem. To z nim łatwiej było się porozumieć, może dlatego, że sam starał się zagaić rozmowę, gdy tylko wyczuwał negatywne wibracje od drugiej osoby. Bracia podobni jak dwie krople wody, jednocześnie tak kompletnie różni. Ale zawsze obaj byli dla niego ważni, żadnego z nich nigdy nie faworyzował. Choć z Lucasem nigdy nie było mu łatwo się porozumieć, to jednak czuł do niego ogrom sympatii. Wcale nie ma w nim samych złych rzeczy, jest w nim jeszcze wiele dobroci. Potrafi dbać o bliskie swemu sercu osoby, przede wszystkim o rodzinę, która zawsze była mu bliska. W parze z jego upartością idzie wytrwałość. I nie boi się brać na siebie odpowiedzialności. Już jako dziecko potrafił brać całą winę na siebie, aby tylko Quentin nie oberwał po raz kolejny od ojca. I tak obrywał, choć kolejne razy z ręki rodzica bolały mniej, gdy w głowie gościła myśl, że ktoś jednak się o niego troszczy, przynajmniej odrobinę.
Usłyszał jego komunikat, lekarz zresztą też, jednak w żaden sposób nie przerwał swoich czynności i zdecydował się na podanie znieczulenia. Quentin zaufał mu w tej kwestii, w końcu sam nie znał się na medycynie. Teraz najważniejsze było to, żeby Lucas był cały i zdrowy. Mocno trzymał jego ramiona, nie pozwalając mu się zbytnio wierzgać, choć niekiedy nie mógł powstrzymać jego odruchów, na co medyk klął pod nosem. Gorsze jednak były odgłosy bólu, które rudzielec wydawała. To właśnie przez nie Sanders czuł się całkowicie bezsilny. Gdyby istniał sposób, aby mógł przejąć jego ból, zrobiłby to bez wahania. Teraz mógł jedynie patrzeć na jego cierpienie.
Wyjęcie kuli, choć kłopotliwe, było tym najgorszym i najbardziej bolesnym zabiegiem. Trochę to trwało, ta jedna godzin wydawała się dłużyć w nieskończoność, ale wszystko się udało. Reszta poszła właściwie z górki, choć zszycie rany też wywoływało ból u rannego, jednak nie już tak wielki, jak proces wydobycia z jego ciała pocisku. Lekarz założył dwanaście szwów, po czym schował wszystkie rzeczy do torby. Quentin wziął go nieco na bok i zamienił z nim kilka zdań. Otrzymał od niego fiolkę mocnych leków przeciwbólowych i kilka informacji na temat gojenia rany. Miał się z nim jeszcze skontaktować, gdy już przyjdzie czas na ściągnięcie szwów. Potem jasnowłosy skoczył do sypialni, tylko na chwilę, a gdy z niej wrócił, wręczył mężczyźnie kopertę z gotówką. Kolejne dziesięć tysięcy dolarów kanadyjskich trafiło do czyichś rąk. Tym razem akurat w pełni zasłużenie. Rozliczyli się, więc lekarz opuścił mieszkanie w milczeniu.
Somer leżał na kanapie wyczerpany, spocony i blady. Na czarnym materiale znalazły się ciemne plamy po krwi. Quentin znów go podniósł do pionu, niezwykle ostrożnie, i małymi krokami przeszedł z nim te kilka metrów do sypialni. Zaraz położył go na łóżku i zdjął najpierw jego buty, a dopiero potem pozbawił go przepoconej koszulki. Za ściąganie spodni nawet się nie brał, to byłoby jednak lekko niezręczne. W zamian nałożył mu jeden ze swych czystych podkoszulków, który znalazł w szafie. Na koniec przykrył go kołdrą, rzucając mu uważne spojrzenie.
– Śpij.
Tylko tyle był w stanie na ten moment powiedzieć. Chcąc dać mu jak najwięcej spokoju, przeszedł z powrotem do salonu i sam padł na kanapę. Przetarł twarz dłońmi, ledwo przypominając sobie chwilę, gdy wyruszał do obcego mieszkania, aby zabrać stamtąd Lucasa. To było totalnie popieprzone. Od natłoku myśli i emocji czuł się zmęczony, przygnębiony i cholernie nieswojo. W końcu jednak opuściły go resztki sił i zasnął. Jak to dobrze, że sen po prostu przyszedł i w niego uderzył.
Usłyszał jego komunikat, lekarz zresztą też, jednak w żaden sposób nie przerwał swoich czynności i zdecydował się na podanie znieczulenia. Quentin zaufał mu w tej kwestii, w końcu sam nie znał się na medycynie. Teraz najważniejsze było to, żeby Lucas był cały i zdrowy. Mocno trzymał jego ramiona, nie pozwalając mu się zbytnio wierzgać, choć niekiedy nie mógł powstrzymać jego odruchów, na co medyk klął pod nosem. Gorsze jednak były odgłosy bólu, które rudzielec wydawała. To właśnie przez nie Sanders czuł się całkowicie bezsilny. Gdyby istniał sposób, aby mógł przejąć jego ból, zrobiłby to bez wahania. Teraz mógł jedynie patrzeć na jego cierpienie.
Wyjęcie kuli, choć kłopotliwe, było tym najgorszym i najbardziej bolesnym zabiegiem. Trochę to trwało, ta jedna godzin wydawała się dłużyć w nieskończoność, ale wszystko się udało. Reszta poszła właściwie z górki, choć zszycie rany też wywoływało ból u rannego, jednak nie już tak wielki, jak proces wydobycia z jego ciała pocisku. Lekarz założył dwanaście szwów, po czym schował wszystkie rzeczy do torby. Quentin wziął go nieco na bok i zamienił z nim kilka zdań. Otrzymał od niego fiolkę mocnych leków przeciwbólowych i kilka informacji na temat gojenia rany. Miał się z nim jeszcze skontaktować, gdy już przyjdzie czas na ściągnięcie szwów. Potem jasnowłosy skoczył do sypialni, tylko na chwilę, a gdy z niej wrócił, wręczył mężczyźnie kopertę z gotówką. Kolejne dziesięć tysięcy dolarów kanadyjskich trafiło do czyichś rąk. Tym razem akurat w pełni zasłużenie. Rozliczyli się, więc lekarz opuścił mieszkanie w milczeniu.
Somer leżał na kanapie wyczerpany, spocony i blady. Na czarnym materiale znalazły się ciemne plamy po krwi. Quentin znów go podniósł do pionu, niezwykle ostrożnie, i małymi krokami przeszedł z nim te kilka metrów do sypialni. Zaraz położył go na łóżku i zdjął najpierw jego buty, a dopiero potem pozbawił go przepoconej koszulki. Za ściąganie spodni nawet się nie brał, to byłoby jednak lekko niezręczne. W zamian nałożył mu jeden ze swych czystych podkoszulków, który znalazł w szafie. Na koniec przykrył go kołdrą, rzucając mu uważne spojrzenie.
– Śpij.
Tylko tyle był w stanie na ten moment powiedzieć. Chcąc dać mu jak najwięcej spokoju, przeszedł z powrotem do salonu i sam padł na kanapę. Przetarł twarz dłońmi, ledwo przypominając sobie chwilę, gdy wyruszał do obcego mieszkania, aby zabrać stamtąd Lucasa. To było totalnie popieprzone. Od natłoku myśli i emocji czuł się zmęczony, przygnębiony i cholernie nieswojo. W końcu jednak opuściły go resztki sił i zasnął. Jak to dobrze, że sen po prostu przyszedł i w niego uderzył.
Tak naprawdę komukolwiek było ciężko zrozumieć Somera. Jego charakter i sposób bycia mocno odpychały inne jednostki, co było na swój sposób dość wygodne. Nie musiał kłopotać się z małymi głupami, bo już samym spojrzeniem mordował ich entuzjazm czy chęć przyczepienia się do jego osoby. Taki właśnie był i nie zamierzał się pod tym względem zmieniać - przynajmniej świadomie. Tylko dla wybranych pozwoli dostrzec te niewinne zalety, których i tak było całkiem niewiele w porównaniu do jego wszystkich wad i grzechów. Dlatego ani trochę nie dziwił się temu, że mężczyzna lepiej dogadywał się z Gabrielem. Mimo wszystko był bardziej komunikatywną osobą, łatwiej dało się złapać z nim kontakt niżeli z takim Lucasem. Często pomagał, a nawet i doradzał jak sobie poradzić z grubą otoczką oschłości wokół Ethana. Niestety albo stety teraz Quen musiał radzić sobie kompletnie sam z ciężkim charakterem mężczyzny.
Spodziewał się tego, że lekarz pokusi się o znieczulenie dla rudzielca. Nie wypił na tyle dużo żeby wywołało to niewłaściwą reakcję, choć zmęczenie może trochę zrobić swoje. Również przestał się tak rzucać gdy tylko lekarz zaczął go zszywać - znieczulenie wyraźnie dało o sobie znać, co nawet można było wywnioskować po mniej zbolałej mimice chłopaka.
Kiedy miał okazję zostać chwilę sam na sam, z kieszeni od spodni wyciągnął telefon, patrząc się pół przytomnym spojrzeniem na wyświetlacz. Chwilę mu zajęło aż wybrał kontakt, który chciał od samego początku wybrać, po czym napisał bardzo krótki, acz mega kosztownego wysiłku sms'a do Sheridan. Nie spodziewał się jednak, że odpowiedź przyjdzie na tyle szybko, iż nie zdąży schować telefonu z powrotem do kieszeni. Minimalnie uśmiechnął się na nią, cicho nawet parskając, w chwili obecnej darując sobie odpowiedź zwrotną. Gdy tylko Quentin z powrotem pojawił się w swoim salonie, zostawił telefon na kanapie, ponownie pozwalając sobie pomóc, nawet nie wydobywając z siebie słowa. Ta cisza była wygodna, do momentu aż mężczyzna nie przesadził ze zdejmowaniem butów.
- Niańką nie będziesz i raczej nigdy nią nie zostaniesz - kolejna kąśliwa uwaga została wydobyta z jego zachrypniętego gardła, odpychając go minimalnie nogą, żeby samemu móc zdjąć ciężkie obuwie, bo tylko takie nosi. Rzadko kiedy zakłada trampki, już nic nie mówiąc o sportowych butach. Owszem, było to trochę niewygodne z postrzelonym ramieniem, niemniej czuł się lekko poniżony, kiedy tylko Sandres pozwalał sobie na takie spoufalanie. Nie lubił dotyku innych, szczególnie w tych 'gorszych' momentach. Dlatego niechętnie pozwolił na ściągniecie koszulki, aby następnie móc pozwolić założyć na siebie tą świeżą. Spodni jednak nie zamierzał ściągać, aczkolwiek wyjął z niej wszystkie niewygodne rzeczy, które przeszkadzałyby mu podczas leżenia.
- Kurwa, kurtka, motor... - syknął cicho pod nosem, przypominając sobie, że właśnie ten ciuch zostawił u Bjarne'go wraz z kluczami oraz motorem pod jego blokiem. Jednak to nie był odpowiedni moment, aby móc teraz o tym myśleć.
Zanim położył się do łóżka, wziął paczkę cygaretek czekoladowych, które w tym momencie gościły szafkę nocną jego pomocnika i pozwolił sobie zapalić w pokoju, nie pytając się o zgodę Quentina, czy w ogóle może tu palić. Nie obchodziło go również, że jeśli ma, a na pewno ma czujniki pożarowe, w jednej chwili całe mieszkanie zaleje strumień chłodnej wody. Może to ich trochę orzeźwi. Dopiero kiedy skończył palić, a chwilę to trwało, wsunął się do łóżka, gardząc pomocą Sandresa, samemu przykrywając się kołdrą po same uszy. Może rana trochę rwała, może nie powinien wykonywać gwałtownych ruchów, ale Somera to gówno obchodziło. Momentami był gorszy od dzieciaka.
Na słowa mężczyzny cicho prychnął. On miałby spać? No chyba nie bardzo. Jasne, odczuwał jawne zmęczenie tym wszystkim, jednak sen nie był jego najlepszą cechą, o czym Quen raczej nie powinien zapomnieć. Bez tabletek nasennych lub dobrego, wyczerpującego seksu za szybko nie zaśnie, o ile w ogóle. Bezsenność często bywała wredną suką, od której każdy starał się uwolnić. Niestety nie zawsze było to takie piękne i kolorowe. Dlatego Lucas miał dość długą i ciężką noc przed sobą - w międzyczasie znieczulenie całkiem puściło, na co na nowo rana zaczęła go rwać. Nie dał jednak tego po sobie poznać lub też San spał na tyle twardo, że nie słyszał cichych skomleń Somera. No, może skomlenia to nie były, ale z całą pewnością było mu przez tą noc bardzo ciężko. W taki sposób męczył się przez noc, a padł z wycieńczenia dopiero nad ranem, kiedy już naprawdę brakowało mu siły do czegokolwiek.
Spodziewał się tego, że lekarz pokusi się o znieczulenie dla rudzielca. Nie wypił na tyle dużo żeby wywołało to niewłaściwą reakcję, choć zmęczenie może trochę zrobić swoje. Również przestał się tak rzucać gdy tylko lekarz zaczął go zszywać - znieczulenie wyraźnie dało o sobie znać, co nawet można było wywnioskować po mniej zbolałej mimice chłopaka.
Kiedy miał okazję zostać chwilę sam na sam, z kieszeni od spodni wyciągnął telefon, patrząc się pół przytomnym spojrzeniem na wyświetlacz. Chwilę mu zajęło aż wybrał kontakt, który chciał od samego początku wybrać, po czym napisał bardzo krótki, acz mega kosztownego wysiłku sms'a do Sheridan. Nie spodziewał się jednak, że odpowiedź przyjdzie na tyle szybko, iż nie zdąży schować telefonu z powrotem do kieszeni. Minimalnie uśmiechnął się na nią, cicho nawet parskając, w chwili obecnej darując sobie odpowiedź zwrotną. Gdy tylko Quentin z powrotem pojawił się w swoim salonie, zostawił telefon na kanapie, ponownie pozwalając sobie pomóc, nawet nie wydobywając z siebie słowa. Ta cisza była wygodna, do momentu aż mężczyzna nie przesadził ze zdejmowaniem butów.
- Niańką nie będziesz i raczej nigdy nią nie zostaniesz - kolejna kąśliwa uwaga została wydobyta z jego zachrypniętego gardła, odpychając go minimalnie nogą, żeby samemu móc zdjąć ciężkie obuwie, bo tylko takie nosi. Rzadko kiedy zakłada trampki, już nic nie mówiąc o sportowych butach. Owszem, było to trochę niewygodne z postrzelonym ramieniem, niemniej czuł się lekko poniżony, kiedy tylko Sandres pozwalał sobie na takie spoufalanie. Nie lubił dotyku innych, szczególnie w tych 'gorszych' momentach. Dlatego niechętnie pozwolił na ściągniecie koszulki, aby następnie móc pozwolić założyć na siebie tą świeżą. Spodni jednak nie zamierzał ściągać, aczkolwiek wyjął z niej wszystkie niewygodne rzeczy, które przeszkadzałyby mu podczas leżenia.
- Kurwa, kurtka, motor... - syknął cicho pod nosem, przypominając sobie, że właśnie ten ciuch zostawił u Bjarne'go wraz z kluczami oraz motorem pod jego blokiem. Jednak to nie był odpowiedni moment, aby móc teraz o tym myśleć.
Zanim położył się do łóżka, wziął paczkę cygaretek czekoladowych, które w tym momencie gościły szafkę nocną jego pomocnika i pozwolił sobie zapalić w pokoju, nie pytając się o zgodę Quentina, czy w ogóle może tu palić. Nie obchodziło go również, że jeśli ma, a na pewno ma czujniki pożarowe, w jednej chwili całe mieszkanie zaleje strumień chłodnej wody. Może to ich trochę orzeźwi. Dopiero kiedy skończył palić, a chwilę to trwało, wsunął się do łóżka, gardząc pomocą Sandresa, samemu przykrywając się kołdrą po same uszy. Może rana trochę rwała, może nie powinien wykonywać gwałtownych ruchów, ale Somera to gówno obchodziło. Momentami był gorszy od dzieciaka.
Na słowa mężczyzny cicho prychnął. On miałby spać? No chyba nie bardzo. Jasne, odczuwał jawne zmęczenie tym wszystkim, jednak sen nie był jego najlepszą cechą, o czym Quen raczej nie powinien zapomnieć. Bez tabletek nasennych lub dobrego, wyczerpującego seksu za szybko nie zaśnie, o ile w ogóle. Bezsenność często bywała wredną suką, od której każdy starał się uwolnić. Niestety nie zawsze było to takie piękne i kolorowe. Dlatego Lucas miał dość długą i ciężką noc przed sobą - w międzyczasie znieczulenie całkiem puściło, na co na nowo rana zaczęła go rwać. Nie dał jednak tego po sobie poznać lub też San spał na tyle twardo, że nie słyszał cichych skomleń Somera. No, może skomlenia to nie były, ale z całą pewnością było mu przez tą noc bardzo ciężko. W taki sposób męczył się przez noc, a padł z wycieńczenia dopiero nad ranem, kiedy już naprawdę brakowało mu siły do czegokolwiek.
Cała ta sytuacja była niezręczna nie tylko dla Lucasa, ale ten najwidoczniej tego nie dostrzegał, zbyt skupiony na własnym bólu. Jego rozdrażnienie było zrozumiałe, w końcu zdany był na łaskę osoby, której ostatnimi czasy unikał. Niechętnie przyjmował pomoc, swoją postawą pragnął odgonić dobroczyńcę niczym natrętną muchę, racząc go przy okazji poirytowanymi spojrzeniami. Quentin nie dał się przegonić, choć powoli docierało do niego, że odrobinę przeginał z tą swoją troską. Z drugiej strony nie wiedział, jak mógłby postąpić inaczej. Niczego nie chciał w zamian, zależało mu tylko na tym, aby rudzielec jak najszybciej wrócił do pełni sił. Obecnie potrzebował kogoś, kto mu pomoże, nawet jeśli nie chciał tego przyjąć do wiadomości. I pewnie nie szybko pogodzi się z sytuacją, jak zawsze unosząc się dumą.
To prawda, niańką nigdy nie będzie, ale wcale nie chciał nią być. O wiele chętniej trzymałby się z boku, kontrolując wszystko w miarę swoich możliwości, nie wchodząc przy tym Somerowi w drogę. Ale sam po niego zadzwonił, każąc mu wyjść przed szereg. To był dobry sygnał, w ich przypadku całkiem spora oznaka zaufania. Sanders przynajmniej czuł, że jest pożyteczny. Zignorował kąśliwą uwagę Blacka, starając się wykazać jak największą wyrozumiałością. Po zmienieniu koszulki więcej go nie nękał. Usłyszał wysyczane przez niego słowa, a te zmusiły go do myślenia. Mógłby podjechać taksówką pod znany już adres i zgarnąć motor, jednak nie uśmiechało mu się ponowne spotkanie z butnym nastolatkiem, aby wziąć z jego mieszkania kurtkę, w której zapewne znalazłby klucze od motocyklu. Załatwi tę sprawę innego dnia, o ile otrzyma takie polecenie.
Nie sprzeciwił się, gdy rudzielec zapalił papierosa. Sam nigdy nie pali w mieszkaniu, zresztą rzadko pali, ale nie miał serca zwracać mu uwagi. Zawsze przymykał oko na jego występki i pozwalał mu na więcej w swojej obecność niż komukolwiek. To przez to, że towarzyszył mu od najmłodszych lat. Gabrielowi też pozwalał na wiele, nie mając nic przeciwko temu, że w pewnym momencie dał mu wejść sobie na głowę.
W większej mierze Lucas przykrył się sam, a Quentin nie miał już nic do powiedzenia. Uciekł na kanapę, ale to nie było rozwiązanie problemu. Sen pomógł mu się nieco zdystansować i pozwolił oderwać od rzeczywistości. Nic nie było w stanie go zbudzić. Dopiero koło dziesiątej wstał. Miał szczęście, że zdecydował się na cholernie wygodną kanapę, w przeciwnym razie byłby teraz cały obolały. Skierował się do sypialni i tylko zerknął przez uchylone drzwi. Lucas spał i nie chciał przerywać mu odpoczynku. Napił się soku pomarańczowego, zjadł na szybko jabłko, a potem wrócił na kanapę i włączył telewizor, aby skakać po kanałach. Zdecydował się na jakiś durny serial, w myślach cały czas odnotowując, że po śniadaniu ma podać Lucasowie leki przeciwbólowe, które zostawił mu lekarz. Zanim jedna zainteresowany wstanie, trochę może minąć.
To prawda, niańką nigdy nie będzie, ale wcale nie chciał nią być. O wiele chętniej trzymałby się z boku, kontrolując wszystko w miarę swoich możliwości, nie wchodząc przy tym Somerowi w drogę. Ale sam po niego zadzwonił, każąc mu wyjść przed szereg. To był dobry sygnał, w ich przypadku całkiem spora oznaka zaufania. Sanders przynajmniej czuł, że jest pożyteczny. Zignorował kąśliwą uwagę Blacka, starając się wykazać jak największą wyrozumiałością. Po zmienieniu koszulki więcej go nie nękał. Usłyszał wysyczane przez niego słowa, a te zmusiły go do myślenia. Mógłby podjechać taksówką pod znany już adres i zgarnąć motor, jednak nie uśmiechało mu się ponowne spotkanie z butnym nastolatkiem, aby wziąć z jego mieszkania kurtkę, w której zapewne znalazłby klucze od motocyklu. Załatwi tę sprawę innego dnia, o ile otrzyma takie polecenie.
Nie sprzeciwił się, gdy rudzielec zapalił papierosa. Sam nigdy nie pali w mieszkaniu, zresztą rzadko pali, ale nie miał serca zwracać mu uwagi. Zawsze przymykał oko na jego występki i pozwalał mu na więcej w swojej obecność niż komukolwiek. To przez to, że towarzyszył mu od najmłodszych lat. Gabrielowi też pozwalał na wiele, nie mając nic przeciwko temu, że w pewnym momencie dał mu wejść sobie na głowę.
W większej mierze Lucas przykrył się sam, a Quentin nie miał już nic do powiedzenia. Uciekł na kanapę, ale to nie było rozwiązanie problemu. Sen pomógł mu się nieco zdystansować i pozwolił oderwać od rzeczywistości. Nic nie było w stanie go zbudzić. Dopiero koło dziesiątej wstał. Miał szczęście, że zdecydował się na cholernie wygodną kanapę, w przeciwnym razie byłby teraz cały obolały. Skierował się do sypialni i tylko zerknął przez uchylone drzwi. Lucas spał i nie chciał przerywać mu odpoczynku. Napił się soku pomarańczowego, zjadł na szybko jabłko, a potem wrócił na kanapę i włączył telewizor, aby skakać po kanałach. Zdecydował się na jakiś durny serial, w myślach cały czas odnotowując, że po śniadaniu ma podać Lucasowie leki przeciwbólowe, które zostawił mu lekarz. Zanim jedna zainteresowany wstanie, trochę może minąć.
W tym momencie niewiele dostrzegał, zważywszy na fakt, że przez to wszystko był bardziej egoistyczny niż zwykle. Zdawał sobie z tego sprawę, niemniej nie zamierzał się podporządkowywać dla głupich zasad czy reguł. Od zawsze był chodzącym problemem. Już od dziecka przejawiał ciągutki do bycia chamem, który nie znał granic zdrowego rozsądku, czasem pokazując jak z byle pierdoły mógł zrobić dość kłopotliwą awanturę. Było to niewygodne, jak i zarówno dziecinne.
Niestety, ale wizja, że przez parę najbliższych dni będzie musiał robić za pasożyta, z którym obchodzą się jakby był z najdroższej porcelany, przywoływała go o mdłości. Niby czyjaś troska miała przywoływać ulgę, jednak Lucasowi ciężko było się zdać na te uczucie. Świadomość tego, że jest ten ktoś, kto chce Ci dać odrobinę troski bywała szokująca. Somer od jakiegoś czasu odrzucał od siebie wszelakie dobroci, które miał złagodzić jego narastający ból. Miał tak od dnia, kiedy po raz pierwszy zmarł ktoś, na kim mu z całego serca zależało.
Czasem zastanawiał się, czy tylko z grzeczności Quentin pozwalał na większe wybryki w jego obecności przez bliźniaków czy to może strach przed konsekwencjami jakie mogły na niego czekać. Może był starszy od Somera, jednak to nijak wpływało na ich hierarchię. Wystarczył tylko jeden niewłaściwy ruch ze strony Sandresa, a Lucas automatycznie pokazałby mu, kto tu rządzi. Niegdyś zdarzało mu się w jego obecności zapominać kim był, ponieważ nigdy mężczyzna nie przekroczył tej niewidzialnej nici, którą bardzo łatwo można naruszyć. Poza tym, czuł się dobrze w jego towarzystwie - nawet teraz jak jest trochę niezręcznie, nie narzekał na obcy zapach w łóżku i inne takie. Zdecydowanie mógł tu zostać.
Kiedy koniec końców udało mu się przysnąć, pomimo odczuwalnego zmęczenia, nie spał aż tak długo. Średnio powinien spać jakieś dobre dziesięć godzin, tymczasem obudził się niewiele później po Quentinie. Widocznie dźwięk telewizora i inne dźwięki wybudziły go z lekkiego snu. Wstał z lekkim trudem z łóżka, siadając na jego krawędzi, a pierwsze co zrobił, to sięgnął po paczkę cygaretek i na dzień dobry zapalił sobie jednego. Kątem oka spojrzał na swoją ranę, cicho pod nosem wzdychając. Dalej nie mógł uwierzyć w to, że zrobił to dla jednej durnej dziewczyny. Często dręczyły go myśli, czy to przez podobieństwo w urodzie do Veronic'ki zachowywał się tak lekkomyślnie.
Cokolwiek to było nie chciał teraz o tym myśleć. Spokojnie dopalając do końca cygaretkę, wstał z łóżka, otwierając cicho drzwi, wyłaniając się również z pokoju. Poszedł w kierunku łazienki, aby móc załatwić swoje potrzeby, a dopiero po tej czynności zjawił się w salonie na kanapie tuż obok Quentina. Nie zamierzał się z nim w żaden sposób witać, ani tym bardziej dziękować. Zdrową ręką przeczesał swoje włosy, tępo wbijając spojrzenie w grający telewizor. Owszem, czekał na jego pierwszy ruch. Był ciekaw jak teraz zareaguje, kiedy miał szanse przetrawić całe nocne zdarzenie. Dało się zauważyć, że Lucas podchodził do tego kompletnie beztrosko, choć po raz pierwszy w życiu został postrzelony.
Niestety, ale wizja, że przez parę najbliższych dni będzie musiał robić za pasożyta, z którym obchodzą się jakby był z najdroższej porcelany, przywoływała go o mdłości. Niby czyjaś troska miała przywoływać ulgę, jednak Lucasowi ciężko było się zdać na te uczucie. Świadomość tego, że jest ten ktoś, kto chce Ci dać odrobinę troski bywała szokująca. Somer od jakiegoś czasu odrzucał od siebie wszelakie dobroci, które miał złagodzić jego narastający ból. Miał tak od dnia, kiedy po raz pierwszy zmarł ktoś, na kim mu z całego serca zależało.
Czasem zastanawiał się, czy tylko z grzeczności Quentin pozwalał na większe wybryki w jego obecności przez bliźniaków czy to może strach przed konsekwencjami jakie mogły na niego czekać. Może był starszy od Somera, jednak to nijak wpływało na ich hierarchię. Wystarczył tylko jeden niewłaściwy ruch ze strony Sandresa, a Lucas automatycznie pokazałby mu, kto tu rządzi. Niegdyś zdarzało mu się w jego obecności zapominać kim był, ponieważ nigdy mężczyzna nie przekroczył tej niewidzialnej nici, którą bardzo łatwo można naruszyć. Poza tym, czuł się dobrze w jego towarzystwie - nawet teraz jak jest trochę niezręcznie, nie narzekał na obcy zapach w łóżku i inne takie. Zdecydowanie mógł tu zostać.
Kiedy koniec końców udało mu się przysnąć, pomimo odczuwalnego zmęczenia, nie spał aż tak długo. Średnio powinien spać jakieś dobre dziesięć godzin, tymczasem obudził się niewiele później po Quentinie. Widocznie dźwięk telewizora i inne dźwięki wybudziły go z lekkiego snu. Wstał z lekkim trudem z łóżka, siadając na jego krawędzi, a pierwsze co zrobił, to sięgnął po paczkę cygaretek i na dzień dobry zapalił sobie jednego. Kątem oka spojrzał na swoją ranę, cicho pod nosem wzdychając. Dalej nie mógł uwierzyć w to, że zrobił to dla jednej durnej dziewczyny. Często dręczyły go myśli, czy to przez podobieństwo w urodzie do Veronic'ki zachowywał się tak lekkomyślnie.
Cokolwiek to było nie chciał teraz o tym myśleć. Spokojnie dopalając do końca cygaretkę, wstał z łóżka, otwierając cicho drzwi, wyłaniając się również z pokoju. Poszedł w kierunku łazienki, aby móc załatwić swoje potrzeby, a dopiero po tej czynności zjawił się w salonie na kanapie tuż obok Quentina. Nie zamierzał się z nim w żaden sposób witać, ani tym bardziej dziękować. Zdrową ręką przeczesał swoje włosy, tępo wbijając spojrzenie w grający telewizor. Owszem, czekał na jego pierwszy ruch. Był ciekaw jak teraz zareaguje, kiedy miał szanse przetrawić całe nocne zdarzenie. Dało się zauważyć, że Lucas podchodził do tego kompletnie beztrosko, choć po raz pierwszy w życiu został postrzelony.
Te kilka godzin snu pozwoliło mu się uspokoić, jednak nie całkiem odrzucił wszystkie zmartwienia. Przede wszystkim nie znał źródła zagrożenia, w końcu nadal nie wiedział, kto tak właściwie ośmielił się zaatakować następcę szefa jednej z najbardziej znaczących kanadyjskich mafii. Dopiero rozmowa z Lucasem przyniesie odpowiedź na to pytanie, jak i na kilka innych. Ale kompletnie nie potrafił się przygotować na tę rozmowę i o wiele chętniej rozmyślałby nad tym, jak ją opóźnić niż samemu zainicjować. Sprawy nie ułatwiał fakt, że żaden z nich nie należał do tych otwartych i rozmownych osób. W takich chwilach brak Gabriela doskwierał im najbardziej, bo to przecież on zachęcał do dyskusji i w razie czego studził emocje brata.
Mimowolnie przesunął spojrzeniem za sylwetką rudzielca, w ten sposób upewniając się, że wszystko z nim dobrze. Szybko wracał do sił, skoro samodzielnie ruszył do łazienki. Zresztą, dostał w ramię a nie w nogę, więc przynajmniej nie będzie marudził, że jest totalnie unieruchomiony. Jednak nie powinien się zbytnio nadwyrężać, gdyż nadmierny ruch grozi ponownym otworzeniem rany. Lekarz coś wspominał, ale po przebudzeniu Quentin pamiętał wszystko jak przez mgłę. Widok rannego Lucasa był dla niego prawdziwym koszmarem, równie wielkim co obraz umierającego Gabriela, który długo dręczył go nocami. Często łapał się na myśli, że byłoby o wiele lepiej, gdyby to on znalazł się na jego miejscu. Bądźmy szczerzy, jego śmierć byłaby niewielką stratą i nie wzruszyłaby nikogo, choć może Gabriel by za nim zapłakał.
W końcu Somer wyszedł z łazienki i zdecydował się usadowić na kanapie obok gospodarza. Jasnowłosy leniwie przeniósł spojrzenie z telewizora na niego, zerkając na ranne ramię. Na podkoszulku nie znalazł plamy krwi, więc najwidoczniej szwy doskonale trzymały. Westchnął pod nosem z bezsilności, bo naprawdę był kiepski w kontaktach międzyludzkich. Znajomość z innymi ludźmi starał się zawsze sprowadzać do rachunku zysków i strat, wówczas lepiej szły mu te wszystkie interakcje. Lucas jednak był mu bliski w jakiś pokręcony sposób. Poniekąd razem się wychowali, więc to mogło wydawać się naturalne.
– Jesteś głodny? – spytał wreszcie, aby przerwać ciszę między nimi. Nie może zachowywać się cały czas jak ostatnia pizda. Rzucił mu wyczekujące spojrzenie i nie zamierzał przyjąć do siebie negatywnej odpowiedzi. W razie potrzeby wepchnie mu żarcie do gardła, a potem na dokładkę wsypie do niego garść leków. Jeśli zachodzi taka potrzeba, potrafi być stanowczy nawet wobec niego.
Mimowolnie przesunął spojrzeniem za sylwetką rudzielca, w ten sposób upewniając się, że wszystko z nim dobrze. Szybko wracał do sił, skoro samodzielnie ruszył do łazienki. Zresztą, dostał w ramię a nie w nogę, więc przynajmniej nie będzie marudził, że jest totalnie unieruchomiony. Jednak nie powinien się zbytnio nadwyrężać, gdyż nadmierny ruch grozi ponownym otworzeniem rany. Lekarz coś wspominał, ale po przebudzeniu Quentin pamiętał wszystko jak przez mgłę. Widok rannego Lucasa był dla niego prawdziwym koszmarem, równie wielkim co obraz umierającego Gabriela, który długo dręczył go nocami. Często łapał się na myśli, że byłoby o wiele lepiej, gdyby to on znalazł się na jego miejscu. Bądźmy szczerzy, jego śmierć byłaby niewielką stratą i nie wzruszyłaby nikogo, choć może Gabriel by za nim zapłakał.
W końcu Somer wyszedł z łazienki i zdecydował się usadowić na kanapie obok gospodarza. Jasnowłosy leniwie przeniósł spojrzenie z telewizora na niego, zerkając na ranne ramię. Na podkoszulku nie znalazł plamy krwi, więc najwidoczniej szwy doskonale trzymały. Westchnął pod nosem z bezsilności, bo naprawdę był kiepski w kontaktach międzyludzkich. Znajomość z innymi ludźmi starał się zawsze sprowadzać do rachunku zysków i strat, wówczas lepiej szły mu te wszystkie interakcje. Lucas jednak był mu bliski w jakiś pokręcony sposób. Poniekąd razem się wychowali, więc to mogło wydawać się naturalne.
– Jesteś głodny? – spytał wreszcie, aby przerwać ciszę między nimi. Nie może zachowywać się cały czas jak ostatnia pizda. Rzucił mu wyczekujące spojrzenie i nie zamierzał przyjąć do siebie negatywnej odpowiedzi. W razie potrzeby wepchnie mu żarcie do gardła, a potem na dokładkę wsypie do niego garść leków. Jeśli zachodzi taka potrzeba, potrafi być stanowczy nawet wobec niego.
Przynajmniej jeden z nich był w stu procentach spokojny, choć pewnie jeśli zaczną o tym rozmawiać, ciśnienie na nowo podskoczy w górę i zamiast rozmowy będzie mała sprzeczka między nimi. Lucas dalej nie widział w tym najmniejszego sensu, dlaczego miałby mu się spowiadać. Dlatego na rękę było mu to, że ten o nic nie pytał. Szczerze? Miał cichą nadzieję, że w ogóle nie będzie pytać o rzeczy. No bo co mu powie? "A, poszedłem jakąś dziunię ratować i dostałem kulkę w bark, nic poważnego." Kompletnie bez sensu.
Quentin będzie miał teraz dość trudne zadanie do wykonania - będzie musiał upilnować Lucasa, aby ten przez najbliższe parę dni nigdzie się nie ruszał. Jest to nie lada wyzwanie, zważywszy na fakt, że Somer nie należał do tych, którzy grzecznie siedzą w jednym miejscu. Raczej wolą ciągle coś robić. Od najmłodszych lat jak chorował, to nie potrafił normalnie wysiedzieć w łóżku. Widać zostało mu to aż po dziś dzień.
Zabawne, że mężczyźni myśleli podobnie. Jednak pech chciał, że to Gabriel umierał na rękach Lucasa, nie Quentina. Zdecydowanie będzie musiał się ustawić w kolejce do oddawania za niego życie. Co z tego, że jest na to już za późno. O tyle dobrze, że Sanders po tym wszystkim potrafił jeszcze sypiać. Rudzielec nie miał tyle szczęścia, przez co dość często jest łapany na bezsenności.
Wydawać się można, że Somer również nie jest najlepszy w rozmowach. Trudno jednak stwierdzić, czy to faktycznie brak umiejętności czy raczej czyste lenistwo z jego strony. To nie było w jego interesie, aby mówić o tej całej sytuacji - to nie Lucas chciał znać szczegóły, a Quentin. Dlatego nic dziwnego, że unikał tego tematu, a raczej nie trudził się, aby go podjąć. Po prostu spokojnie czekał na ruch ze strony mężczyzny. A co zrobi i jak się zachowa, to tylko jego indywidualna sprawa.
- Może trochę, ale na razie nie chcę jeść. Jest za wcześnie - odparł jakby nigdy nic.
Wizja tego jak wpycha mu jedzenie łącznie z lekami wydawała się aż za bardzo interesująca. Chętnie zobaczyłby rzekomą stanowczość mężczyzny wobec Somera, zważywszy na to, że i tak mieli już lekko napiętą atmosferę między sobą.
- Ale możesz coś mi zrobić za jakieś 20 minut - dodał po chwilowej ciszy, opierając potylicę na oparciu kanapy, przymykając na chwilę oczy. Zaraz je jednak otworzył, wzrokiem poszukując telefon, który tu wczoraj zostawił. Kiedy go odnalazł, zdrową ręką po niego sięgnął, dopiero teraz odpisując na wiadomość dziewczyny, przy okazji odczytując wiele innych wiadomości z portali społecznościowych i takie tam.
Quentin będzie miał teraz dość trudne zadanie do wykonania - będzie musiał upilnować Lucasa, aby ten przez najbliższe parę dni nigdzie się nie ruszał. Jest to nie lada wyzwanie, zważywszy na fakt, że Somer nie należał do tych, którzy grzecznie siedzą w jednym miejscu. Raczej wolą ciągle coś robić. Od najmłodszych lat jak chorował, to nie potrafił normalnie wysiedzieć w łóżku. Widać zostało mu to aż po dziś dzień.
Zabawne, że mężczyźni myśleli podobnie. Jednak pech chciał, że to Gabriel umierał na rękach Lucasa, nie Quentina. Zdecydowanie będzie musiał się ustawić w kolejce do oddawania za niego życie. Co z tego, że jest na to już za późno. O tyle dobrze, że Sanders po tym wszystkim potrafił jeszcze sypiać. Rudzielec nie miał tyle szczęścia, przez co dość często jest łapany na bezsenności.
Wydawać się można, że Somer również nie jest najlepszy w rozmowach. Trudno jednak stwierdzić, czy to faktycznie brak umiejętności czy raczej czyste lenistwo z jego strony. To nie było w jego interesie, aby mówić o tej całej sytuacji - to nie Lucas chciał znać szczegóły, a Quentin. Dlatego nic dziwnego, że unikał tego tematu, a raczej nie trudził się, aby go podjąć. Po prostu spokojnie czekał na ruch ze strony mężczyzny. A co zrobi i jak się zachowa, to tylko jego indywidualna sprawa.
- Może trochę, ale na razie nie chcę jeść. Jest za wcześnie - odparł jakby nigdy nic.
Wizja tego jak wpycha mu jedzenie łącznie z lekami wydawała się aż za bardzo interesująca. Chętnie zobaczyłby rzekomą stanowczość mężczyzny wobec Somera, zważywszy na to, że i tak mieli już lekko napiętą atmosferę między sobą.
- Ale możesz coś mi zrobić za jakieś 20 minut - dodał po chwilowej ciszy, opierając potylicę na oparciu kanapy, przymykając na chwilę oczy. Zaraz je jednak otworzył, wzrokiem poszukując telefon, który tu wczoraj zostawił. Kiedy go odnalazł, zdrową ręką po niego sięgnął, dopiero teraz odpisując na wiadomość dziewczyny, przy okazji odczytując wiele innych wiadomości z portali społecznościowych i takie tam.
Wcale nie oczekiwał szczerych wyznań na temat tego, w jaki sposób Lucas został postrzelony, bo ten nigdy nie był specjalnie wylewny. Rozmowa na ten temat byłaby sprzeczna z jego naturą, a co dopiero jej zainicjowanie. Obowiązek rozpoczęcia trudnego tematu należał więc do obowiązków gospodarza, bo w końcu to on chciał uzyskać odpowiedzi na swoje pytania. Pozyskiwanie informacji zawsze było jego małą obsesją. Drążenie tematu jednak rozdrażniłoby Somera, a Quentin dla własnego dobra wolał uniknąć sytuacji, w której musiałby znosić humorki rudzielca, zwłaszcza, że ten przez jakiś czas będzie koczował w jego mieszkaniu. Takie przynajmniej było założenie Sandersa, który wcale nie miał nic przeciwko, aby oddać mu własne łóżko. Mógł sobie pogratulować trafnego wyboru kanapy, ponieważ po kilku godzinach snu spędzonych właśnie na niej nie czuł się nawet odrobinę obolały.
Nie był pewien czy włączony telewizor ułatwiał mu sytuację, czy może raczej stanowił przeszkodę w komunikacji. W każdym razie nie zamierzał go wyłączyć, bo płynące z niego dźwięki sprawiały, że nie siedzieli wśród krępującej ciszy. Gdy jednak jeden z nich się odezwał, wcale nie było tak źle. Zapewne była to zasługa neutralnego tematu, bo jedzenie nikogo nie razi, jeśli przymknie się oko na osoby cierpiące na bulimię czy anoreksję. Black z całą pewnością nie miał żadnego kłopotu z jedzeniem i wyglądał na dobrze odżywionego. Szkoda tylko, że wolał zwlekać ze śniadaniem, kiedy powinien wziąć leki. Quentin łatwo zauważył, że młodszemu mężczyźnie dokucza ból.
– Za dwadzieścia minut sam możesz coś sobie zrobić, ja idę przygotować śniadanie już teraz.
Nie był jego gosposią, jak również nie był ochroniarzem. W roli opiekuna sprawował się kiepsko, skoro Lucas został postrzelony. I nawet nie byli do końca przyjaciółmi. Ich relacja była cholernie skomplikowana i nic nie przemawiało za jej poprawą. Chyba już zawsze będzie im ciężko dojść do porozumienia.
Wstał z kanapy i przeszedł do tej kuchennej części. Najpierw zajrzał do lodówki, aby upewnić się, co w niej ma. Od razu podjął decyzję o przygotowaniu jajecznicy i kanapek. Szybkie i łatwe w przygotowaniu śniadanie. Przygotował potrzebne składniki, zaczynając najpierw od kanapek, te mogły dłużej postać i nie ostygną. Kilka kanapek z serem żółtym, pomidorem i ogórkiem. Następnym krokiem było przygotowanie jajecznicy. Podsmażył pokrojony na kawałki bekon i szynkę na margarynie, następnie dodał ubite już wcześniej jajka. Wyszły mu dwie porządne porcje, które pomogą im zaspokoić apetyt. Jajecznicę wyłożył na dwa talerze i ustawił naprzeciw siebie, a pomiędzy nie postawił talerz z kanapkami.
– Podano do stołu – wyrzucił z siebie głośno i wyraźnie, kierując spojrzenie na rudzielca. Bardzo chętnie przeglądał coś w telefonie. Quentin kompletnie tego nie rozumiał, być może dlatego, że własnego smartfona traktował jako narzędzie pracy.
Do stołu nie zasiadł, musiał chwycić za fiolkę leków i postawić ją ostentacyjnie przy talerzu z kanapkami. Na pewno nie zapomni o tym, że musi nafaszerować Lucasa lekami, bo to jak na razie jego największy priorytet. Dołożył jeszcze sztućce i zajął się przygotowaniem herbaty. Kawy nie pijał, więc jej nie posiadał. Gdy na stole znalazły się wreszcie dwa kubki naparu, wówczas usiadł wreszcie przy jednym z nakryć, aby spokojnie konsumować jajecznicę.
– Smacznego – rzucił nieco niezgrabnie, w końcu to słowo nijak nie pasowało w jego ustach. Życzenie komuś dobrego posiłku nie było czymś, co czynił często.
Nie był pewien czy włączony telewizor ułatwiał mu sytuację, czy może raczej stanowił przeszkodę w komunikacji. W każdym razie nie zamierzał go wyłączyć, bo płynące z niego dźwięki sprawiały, że nie siedzieli wśród krępującej ciszy. Gdy jednak jeden z nich się odezwał, wcale nie było tak źle. Zapewne była to zasługa neutralnego tematu, bo jedzenie nikogo nie razi, jeśli przymknie się oko na osoby cierpiące na bulimię czy anoreksję. Black z całą pewnością nie miał żadnego kłopotu z jedzeniem i wyglądał na dobrze odżywionego. Szkoda tylko, że wolał zwlekać ze śniadaniem, kiedy powinien wziąć leki. Quentin łatwo zauważył, że młodszemu mężczyźnie dokucza ból.
– Za dwadzieścia minut sam możesz coś sobie zrobić, ja idę przygotować śniadanie już teraz.
Nie był jego gosposią, jak również nie był ochroniarzem. W roli opiekuna sprawował się kiepsko, skoro Lucas został postrzelony. I nawet nie byli do końca przyjaciółmi. Ich relacja była cholernie skomplikowana i nic nie przemawiało za jej poprawą. Chyba już zawsze będzie im ciężko dojść do porozumienia.
Wstał z kanapy i przeszedł do tej kuchennej części. Najpierw zajrzał do lodówki, aby upewnić się, co w niej ma. Od razu podjął decyzję o przygotowaniu jajecznicy i kanapek. Szybkie i łatwe w przygotowaniu śniadanie. Przygotował potrzebne składniki, zaczynając najpierw od kanapek, te mogły dłużej postać i nie ostygną. Kilka kanapek z serem żółtym, pomidorem i ogórkiem. Następnym krokiem było przygotowanie jajecznicy. Podsmażył pokrojony na kawałki bekon i szynkę na margarynie, następnie dodał ubite już wcześniej jajka. Wyszły mu dwie porządne porcje, które pomogą im zaspokoić apetyt. Jajecznicę wyłożył na dwa talerze i ustawił naprzeciw siebie, a pomiędzy nie postawił talerz z kanapkami.
– Podano do stołu – wyrzucił z siebie głośno i wyraźnie, kierując spojrzenie na rudzielca. Bardzo chętnie przeglądał coś w telefonie. Quentin kompletnie tego nie rozumiał, być może dlatego, że własnego smartfona traktował jako narzędzie pracy.
Do stołu nie zasiadł, musiał chwycić za fiolkę leków i postawić ją ostentacyjnie przy talerzu z kanapkami. Na pewno nie zapomni o tym, że musi nafaszerować Lucasa lekami, bo to jak na razie jego największy priorytet. Dołożył jeszcze sztućce i zajął się przygotowaniem herbaty. Kawy nie pijał, więc jej nie posiadał. Gdy na stole znalazły się wreszcie dwa kubki naparu, wówczas usiadł wreszcie przy jednym z nakryć, aby spokojnie konsumować jajecznicę.
– Smacznego – rzucił nieco niezgrabnie, w końcu to słowo nijak nie pasowało w jego ustach. Życzenie komuś dobrego posiłku nie było czymś, co czynił często.
O tyle dobrze, że Sandres z góry wiedział, iż rozmowa z Lucasem na temat rany postrzałowej nie będzie należała do tych najbardziej szczerych, dzięki czemu wiedział, na co się przygotować. Niemniej nie zamierzał tu siedzieć dłużej nić parę dni. Po tym czasie miał zamiar odwiedzić Sheridan, po czym udać się do swojego domu rodzinnego na długi odpoczynek, również załatwiając sobie zwolnienie lekarskie. W końcu nadal się uczył, a nieobecność w szkole będzie trzeba jakoś wytłumaczyć. Zdecydowanie nie przepadał za formalnościami.
Owszem, telewizor w tej sytuacji nie był taki zły. Nawet jeśli żaden z nich w obecnym momencie nie skupiał na nim zbyt wielkie uwagi, był on dla ucha całkiem znośny. Idealne tło do czegoś, co złudnie przypominało rozmową. Ich zdania spokojnie można było skrócić do "nie, nie chcę" i "masz zjeść", na co i tak Somer prychnął kpiąco. Dwadzieścia minut to dwadzieścia minut. Nie zamierzał jeść przed tym czasem, a nawet będzie na tyle złośliwy, że zje trochę po czasie. W końcu nie byłby sobą, gdyby nie zabłysnął swoją złośliwością, która i tak nijak mu wychodziła w obecnym momencie. Dobrze, że przynajmniej mógł zwalić to na postrzelony bark, przez który nie czuł się najlepiej. W tej kwestii akurat nie kłamał.
- Jak chcesz, to sobie gotuj, ale ja nie mam zamiaru tego tknąć. Nie przecisnę nic przez gardło, więc nawet nie próbuj... - ostatnie zdanie, które urwał, powiedział na tyle cicho, że Quentin mógł mieć spore problemy ze zrozumieniem go. W zasadzie nie kierował tych słów do niego, a do samego siebie. Serio, nieważne jak bardzo głodny był, nie będzie wstanie nic przełknąć. Więc nawet gdyby chciał coś zjeść, to i tak miałby z tym niejakie trudności. Dzisiaj organizm odmawiał mu wszelakiego posłuszeństwa. Otwarcie może przyznać, że dziś czuł się gorzej jak gówno.
Po sprawdzeniu w telefonie rzeczy ważnych i ważniejszych, odłożył go gdzieś na bok. Somer był na tyle cwany, że posiadał telefon do pracy, jak i również do tych wszystkich pierdół, które chociaż przez chwilę pozwalały mu zapomnieć, że jest kim jest. Dochodzące zapachy z kuchni były na tyle irytujące, że Somer wyszedł z pomieszczenia, aby ich po prostu nie czuć. Żołądek dopominał się o porcję pożywienia - w końcu nie jadł od wczoraj. Jednak kiedy tylko spojrzy na jedzenia, automatycznie brało go na wymioty. Przemęczenie organizmu brało górę, na co nie miał wpływu. Musiałby się najpierw porządnie wyspać, a jedynym jego lekarstwem są tabletki nasenne lub dobry, wyczerpujący seks. W chwili obecnej ciężko o te dwie rzeczy. Chociaż może?
Oczywiście nie zjawił się od razu po zawołaniu. Musiał spalić do końca papierosa oraz wykonać parę istotnych telefonów. Na razie jednak nic nie mówił ojcu - tego też wolałby najchętniej uniknąć. Z dnia na dzień coraz bardziej żywił do niego jawną niechęć, czego nawet nie starał się ukryć.
Przy posiłku zjawił się dobre 10 minut po czasie, niezależnie od tego jak bardzo Quentin wołał go do stołu. Usiadł niechętnie naprzeciw niego, a jak usłyszał niezgrabne 'smacznego', w złośliwej intencji uniósł kącik ust, który zaraz opadł. Quen z oczu Somera nie mógł wyczytać zbyt wiele poza jawnym zmęczeniem. To nawet dało się zauważyć na jego twarzy. Spojrzał się niechętnie na posiłek, opierając łokieć o stół, a twarz o zamkniętą dłoń, biorąc w drugą rękę widelec. No i zaczął jeść, niechętnie, ale zaczął, więc jakiś postęp jest.
- Zmieniłem pseudonim na Lark - odparł po dużo dłuższej chwili, a swoje słowa popił herbatą. Niech wie, że Black powoli stanie się mniej popularne, a w zamian będzie znany właśnie jako Lark.
Owszem, telewizor w tej sytuacji nie był taki zły. Nawet jeśli żaden z nich w obecnym momencie nie skupiał na nim zbyt wielkie uwagi, był on dla ucha całkiem znośny. Idealne tło do czegoś, co złudnie przypominało rozmową. Ich zdania spokojnie można było skrócić do "nie, nie chcę" i "masz zjeść", na co i tak Somer prychnął kpiąco. Dwadzieścia minut to dwadzieścia minut. Nie zamierzał jeść przed tym czasem, a nawet będzie na tyle złośliwy, że zje trochę po czasie. W końcu nie byłby sobą, gdyby nie zabłysnął swoją złośliwością, która i tak nijak mu wychodziła w obecnym momencie. Dobrze, że przynajmniej mógł zwalić to na postrzelony bark, przez który nie czuł się najlepiej. W tej kwestii akurat nie kłamał.
- Jak chcesz, to sobie gotuj, ale ja nie mam zamiaru tego tknąć. Nie przecisnę nic przez gardło, więc nawet nie próbuj... - ostatnie zdanie, które urwał, powiedział na tyle cicho, że Quentin mógł mieć spore problemy ze zrozumieniem go. W zasadzie nie kierował tych słów do niego, a do samego siebie. Serio, nieważne jak bardzo głodny był, nie będzie wstanie nic przełknąć. Więc nawet gdyby chciał coś zjeść, to i tak miałby z tym niejakie trudności. Dzisiaj organizm odmawiał mu wszelakiego posłuszeństwa. Otwarcie może przyznać, że dziś czuł się gorzej jak gówno.
Po sprawdzeniu w telefonie rzeczy ważnych i ważniejszych, odłożył go gdzieś na bok. Somer był na tyle cwany, że posiadał telefon do pracy, jak i również do tych wszystkich pierdół, które chociaż przez chwilę pozwalały mu zapomnieć, że jest kim jest. Dochodzące zapachy z kuchni były na tyle irytujące, że Somer wyszedł z pomieszczenia, aby ich po prostu nie czuć. Żołądek dopominał się o porcję pożywienia - w końcu nie jadł od wczoraj. Jednak kiedy tylko spojrzy na jedzenia, automatycznie brało go na wymioty. Przemęczenie organizmu brało górę, na co nie miał wpływu. Musiałby się najpierw porządnie wyspać, a jedynym jego lekarstwem są tabletki nasenne lub dobry, wyczerpujący seks. W chwili obecnej ciężko o te dwie rzeczy. Chociaż może?
Oczywiście nie zjawił się od razu po zawołaniu. Musiał spalić do końca papierosa oraz wykonać parę istotnych telefonów. Na razie jednak nic nie mówił ojcu - tego też wolałby najchętniej uniknąć. Z dnia na dzień coraz bardziej żywił do niego jawną niechęć, czego nawet nie starał się ukryć.
Przy posiłku zjawił się dobre 10 minut po czasie, niezależnie od tego jak bardzo Quentin wołał go do stołu. Usiadł niechętnie naprzeciw niego, a jak usłyszał niezgrabne 'smacznego', w złośliwej intencji uniósł kącik ust, który zaraz opadł. Quen z oczu Somera nie mógł wyczytać zbyt wiele poza jawnym zmęczeniem. To nawet dało się zauważyć na jego twarzy. Spojrzał się niechętnie na posiłek, opierając łokieć o stół, a twarz o zamkniętą dłoń, biorąc w drugą rękę widelec. No i zaczął jeść, niechętnie, ale zaczął, więc jakiś postęp jest.
- Zmieniłem pseudonim na Lark - odparł po dużo dłuższej chwili, a swoje słowa popił herbatą. Niech wie, że Black powoli stanie się mniej popularne, a w zamian będzie znany właśnie jako Lark.
W tej chwili niespecjalnie obchodziło go zdanie Somera, ponieważ wiedział, że ten musi coś zjeść i wziąć leki. Nie brał pod uwagę innych opcji, te tylko zaśmieciłyby mu obraz całej sytuacji, która była tak banalnie prosta. Lucas, jedzenie i leki. Zignorował dziecinny protest rudzielca, właściwie wcale nie wsłuchując się w wyrzucone przez niego słowa, i skupił się na przygotowaniu im obu śniadania. To nie było trudne zadanie, jednak było na tyle zajmujące, aby mógł skupić na nim większość swej uwagi. Kontrolował jednak otoczenie, co jakiś czas kierując spojrzenie w stronę swojego wyśmienitego gościa. Dopiero teraz zaczynało do niego docierać, że właśnie gości w swych progach prawdopodobnie jedyną osobę, która naprawdę go zna. Myśl ta sprawiła, że zmarszczył w konsternacji brwi.
Odprowadził Lucasa spojrzeniem do sypialni, w milczeniu podziwiając obraz jego szerokich barków. Czasem naprawdę dziwił się temu, jak ten wyrósł. Przynajmniej nigdy mu tego nie wypominał. Obecnie ich relacja była zbyt napięta, aby mogli tak po prostu wspominać o starych dziejach. Zresztą, każdy taki powrót do przeszłości kończyłby się wspomnieniem o Gabrielu i gorzkim uświadomieniem sobie tego, że jego już nie ma między nimi.
Jajecznica i herbata zdążyły już wystygnąć, nim Lucas zdecydował się dołączyć do niego przy stole. Kiedy wreszcie zasiadł przy drugim nakryciu, nie wyglądał na zbyt szczęśliwego. Choć na jego ustach pojawił się wredny uśmieszek, to bardziej przypominał zmęczony wyraz i niezwykle szybko spełzł mu z twarzy. Nawet jeśli Lucas miał okazję zająć wygodne łóżko, wcale nie wyglądał na wypoczętego i pełnego sił. Właśnie dlatego powinien wziąć te cholerne leki. Zanim je weźmie, musi porządnie zjeść. Quentin sam powoli zjadał swoją porcję jajecznicy, zagryzając jej kęsy kolejnymi kawałkami jednej z kanapek.
Na oznajmienie rozmówcy, które przerwało ciszę, przełknął kęs jajecznicy i podniósł wzrok na jego twarz. Spojrzał na niego z minimalnym zainteresowaniem, właściwie nie uznając tego szczegółu za naprawdę interesujący. A może nie powinien go bagatelizować? Cóż, miał na głowie ważniejsze sprawy.
– Dobrze wiedzieć – wyrzucił z siebie krótką odpowiedź, nie będąc pewnym tego, czy powinien pytać o powody zmiany pseudonimu.
Odłożył widelec i spojrzał na swój talerz, na którym została śladowa ilość jajecznicy. Od kilku dni był zbyt spięty, zbyt przejęty wszystkim, a do tego jeszcze Lucas został postrzelony. Jeśli coś ma się walić, to najlepiej wszystko na raz. Przynajmniej rana postrzałowa Somera nie okazała się aż tak groźna, jednak stracił trochę krwi. Lekarz był dobrej myśli.
– Mój ojciec chce mnie odwiedzić.
Wreszcie komuś o tym powiedział. Nikt inny nie wie o jego trudnych relacjach z ojcem, więc tylko Lucasowi mógł właściwie powiedzieć o samej zapowiedzi wizyty sadystycznego rodzica. Skoro już wymieniają się ciekawostkami, to chyba też może taką jedną zarzucić.
Odprowadził Lucasa spojrzeniem do sypialni, w milczeniu podziwiając obraz jego szerokich barków. Czasem naprawdę dziwił się temu, jak ten wyrósł. Przynajmniej nigdy mu tego nie wypominał. Obecnie ich relacja była zbyt napięta, aby mogli tak po prostu wspominać o starych dziejach. Zresztą, każdy taki powrót do przeszłości kończyłby się wspomnieniem o Gabrielu i gorzkim uświadomieniem sobie tego, że jego już nie ma między nimi.
Jajecznica i herbata zdążyły już wystygnąć, nim Lucas zdecydował się dołączyć do niego przy stole. Kiedy wreszcie zasiadł przy drugim nakryciu, nie wyglądał na zbyt szczęśliwego. Choć na jego ustach pojawił się wredny uśmieszek, to bardziej przypominał zmęczony wyraz i niezwykle szybko spełzł mu z twarzy. Nawet jeśli Lucas miał okazję zająć wygodne łóżko, wcale nie wyglądał na wypoczętego i pełnego sił. Właśnie dlatego powinien wziąć te cholerne leki. Zanim je weźmie, musi porządnie zjeść. Quentin sam powoli zjadał swoją porcję jajecznicy, zagryzając jej kęsy kolejnymi kawałkami jednej z kanapek.
Na oznajmienie rozmówcy, które przerwało ciszę, przełknął kęs jajecznicy i podniósł wzrok na jego twarz. Spojrzał na niego z minimalnym zainteresowaniem, właściwie nie uznając tego szczegółu za naprawdę interesujący. A może nie powinien go bagatelizować? Cóż, miał na głowie ważniejsze sprawy.
– Dobrze wiedzieć – wyrzucił z siebie krótką odpowiedź, nie będąc pewnym tego, czy powinien pytać o powody zmiany pseudonimu.
Odłożył widelec i spojrzał na swój talerz, na którym została śladowa ilość jajecznicy. Od kilku dni był zbyt spięty, zbyt przejęty wszystkim, a do tego jeszcze Lucas został postrzelony. Jeśli coś ma się walić, to najlepiej wszystko na raz. Przynajmniej rana postrzałowa Somera nie okazała się aż tak groźna, jednak stracił trochę krwi. Lekarz był dobrej myśli.
– Mój ojciec chce mnie odwiedzić.
Wreszcie komuś o tym powiedział. Nikt inny nie wie o jego trudnych relacjach z ojcem, więc tylko Lucasowi mógł właściwie powiedzieć o samej zapowiedzi wizyty sadystycznego rodzica. Skoro już wymieniają się ciekawostkami, to chyba też może taką jedną zarzucić.
Domyślał się, że Quentina niewiele obchodziło zdanie Somera w tym momencie, niemniej i tak niewiele zrobi, kiedy rudzielec dopnie swoich słów. I tak też było. Mimo wszystko musiał poczekać na młodszego, aż ten łaskawie zechce ruszyć cztery litery i przyjść do stołu, kiedy już wszystko wystygło. I tak dobrze, że poszedł na ugodę po tak krótkim czasie niżeli po nużącej godzinie. Ciekawe, co by zrobił, gdyby Lucas wcale nie chciał jeść. Naprawdę byłby na tyle skłonny, aby wepchnąć mu jedzenie siłą?
Wyrósł, nie wyrósł - między nimi nie była aż tak wielka różnica wieku, żeby brać się za podobne wspominki. Niewiele go obchodziło, że był młodszy od Sandersa o te cztery, pięć lat. Co to miało do rzeczy, skoro ich pozycje i charaktery znacząco się różniły? Somer zdecydowanie czasem zachowywał się jakby był o wiele starszy od Quena, pokazując mu w ten sposób swoją wyższość. Myśl, że kiedykolwiek miałby się płaszczyć przed kimkolwiek sprawiały wyraźne obrzydzenie u rudzielca.
No niestety. Postrzelony bark i problemy ze snem miały to do siebie, że rzadko kiedy miał okazję porządnie się wyspać. Chęć, aby wstać wypoczętym mnożyła się za każdym razem, kiedy wstawał obolały, zmęczony i zły. Czasem zastanawiał się, jakby zachowywał się, gdyby chociaż raz porządnie się wyspał. Może byłby wtedy bardziej znośny i komunikatywny? Z pewnością taki stan rzeczy ułatwiłoby zadanie Quentinowi.
Sam nie uważał za tę informację za szczególnie ważną. Niemniej odpowiednią, żeby rozładować niesmaczną ciszę, która między nimi trwała już dobry jakiś czas. Quen w końcu musiał się przełamać i zacząć dla nich obojga niewygodny temat. Musiał?
Zabrał się za mozolne jedzenie, a kiedy rzucił informację związaną z jego ojcem, nawet wzroku na niego nie podniósł. Generalnie zachował się tak, jakby w ogóle to w niego nie uderzyło. Nie jego ojciec, nie jego sprawa. W praktyce wiedział, z czym boryka się mężczyzna i szerze mu współczuł. Mimo wszystko był jaki był, ale często w młodości go bronił, aby dostawał od ojca zdecydowanie mniej.
- Co zamierzasz? - spytał po dłuższej ciszy, a zanim doczekał się odpowiedz, wyciągnął telefon z kieszeni i zauważył wiadomość od Bjarne'go, na którą minimalnie się uśmiechnął. Bez większego zawahania pokazał wiadomość Quentinowi, będąc ciekaw, jak na niego zareaguje.
Zabierając telefon sprzed twarzy mężczyzny, wykonał telefon do dzieciaka, a między nimi wywiązała się krótka rozmowa. Po pierwszej wypowiedzi chłopaka, Somer postarał się o cichy śmiech, który niekoniecznie był oznaką rozbawienia.
- Słyszysz? Mówiłem Ci, że nie będzie chciał tych pieniędzy - rzucił do Quena, kręcąc przy tym bezradnie głową. Paplali tak jeszcze przez chwilę, a podczas tej rozmowy rzekomy przydupas mógł wywnioskować, że będzie musiał pojechać do Bjarne'go, aby odebrać stamtąd rzeczy Lucasa, jak i również pieniądze, które zostawił. Kiedy zakończył rozmowę, odłożył telefon na bok, zajmując się dalej jedzeniem - Więc? Miałeś chwilę czasu, aby się zastanowić nad odpowiedzią - wrócił do tematu jakby nigdy nic, spoglądając na starszego wyczekującym spojrzeniem.
Wyrósł, nie wyrósł - między nimi nie była aż tak wielka różnica wieku, żeby brać się za podobne wspominki. Niewiele go obchodziło, że był młodszy od Sandersa o te cztery, pięć lat. Co to miało do rzeczy, skoro ich pozycje i charaktery znacząco się różniły? Somer zdecydowanie czasem zachowywał się jakby był o wiele starszy od Quena, pokazując mu w ten sposób swoją wyższość. Myśl, że kiedykolwiek miałby się płaszczyć przed kimkolwiek sprawiały wyraźne obrzydzenie u rudzielca.
No niestety. Postrzelony bark i problemy ze snem miały to do siebie, że rzadko kiedy miał okazję porządnie się wyspać. Chęć, aby wstać wypoczętym mnożyła się za każdym razem, kiedy wstawał obolały, zmęczony i zły. Czasem zastanawiał się, jakby zachowywał się, gdyby chociaż raz porządnie się wyspał. Może byłby wtedy bardziej znośny i komunikatywny? Z pewnością taki stan rzeczy ułatwiłoby zadanie Quentinowi.
Sam nie uważał za tę informację za szczególnie ważną. Niemniej odpowiednią, żeby rozładować niesmaczną ciszę, która między nimi trwała już dobry jakiś czas. Quen w końcu musiał się przełamać i zacząć dla nich obojga niewygodny temat. Musiał?
Zabrał się za mozolne jedzenie, a kiedy rzucił informację związaną z jego ojcem, nawet wzroku na niego nie podniósł. Generalnie zachował się tak, jakby w ogóle to w niego nie uderzyło. Nie jego ojciec, nie jego sprawa. W praktyce wiedział, z czym boryka się mężczyzna i szerze mu współczuł. Mimo wszystko był jaki był, ale często w młodości go bronił, aby dostawał od ojca zdecydowanie mniej.
- Co zamierzasz? - spytał po dłuższej ciszy, a zanim doczekał się odpowiedz, wyciągnął telefon z kieszeni i zauważył wiadomość od Bjarne'go, na którą minimalnie się uśmiechnął. Bez większego zawahania pokazał wiadomość Quentinowi, będąc ciekaw, jak na niego zareaguje.
Bjarne napisał:Powiedz twojemu przydupasowi, że ma zabierać ode mnie tę kasę albo mu ją wepchnę w gardło aż po samą dupę.
Zabierając telefon sprzed twarzy mężczyzny, wykonał telefon do dzieciaka, a między nimi wywiązała się krótka rozmowa. Po pierwszej wypowiedzi chłopaka, Somer postarał się o cichy śmiech, który niekoniecznie był oznaką rozbawienia.
- Słyszysz? Mówiłem Ci, że nie będzie chciał tych pieniędzy - rzucił do Quena, kręcąc przy tym bezradnie głową. Paplali tak jeszcze przez chwilę, a podczas tej rozmowy rzekomy przydupas mógł wywnioskować, że będzie musiał pojechać do Bjarne'go, aby odebrać stamtąd rzeczy Lucasa, jak i również pieniądze, które zostawił. Kiedy zakończył rozmowę, odłożył telefon na bok, zajmując się dalej jedzeniem - Więc? Miałeś chwilę czasu, aby się zastanowić nad odpowiedzią - wrócił do tematu jakby nigdy nic, spoglądając na starszego wyczekującym spojrzeniem.
Być może powinien bardziej zainteresować się tym tematem, jednak nie należał do ludzi ciekawskich, jak również nie leżało w jego naturze zadawać pytań z samej grzeczności. Chętnie zbierał wszelkiej maści informacje, pieczołowicie selekcjonował, aby na końcu katalogować w swym umyśle tylko te godne uwagi. Powody zmiany pseudonimu oraz jego geneza nie wydawały się ważne na tyle, aby skupić na nich uwagę, a co dopiero je zapamiętać, w końcu rudzielec zawsze będzie mu znany jako Lucas. W przyszłości zapewne przyjdzie mu tytułować go szefem, jednak nawet wtedy pozostanie po prostu Lucasem, przynajmniej w oczach Quentina.
Szybko pożałował, że podzielił się z Somerem informacją o wizycie starego Sandersa. Powinien był zostawić to dla siebie, bo dalsze ciągnięcie tego tematu było im obu tak bardzo niepotrzebne. Borykanie się z tym wątkiem mogło okazać się problematyczne, zwłaszcza dla Quentina, który nie lubił przyznawać się do swych słabości. Największą jego słabością był ojciec, do którego własnych uczuć określić nie potrafił. Wdzięczność pomieszana z nienawiścią i pogardą. Mimo wszystko przygarnął go pod swój dach, choć nie po to, żeby otoczyć go opieką i miłością.
Czasu już nie cofnie. Wyrzucił z siebie przykrą wiadomość, co przyniosło mu odrobinę ulgi. Niezwykle ulotna była to ulga, lecz nadal miał do czynienia z ulgą, choć w koślawej postaci. Przynajmniej Lucas zareagował beznamiętnie, zaraz rzucając niewygodnym pytaniem. I w tej właśnie chwili nikła otoczka komfortu wokół Quentina pękła niczym bańka mydlana. Bo, do cholery, kompletnie nie wiedział, co zamierza. Coś w ogóle powinien, w związku ze zbliżającym się przybyciem rodziciela, planować?
Nawet nie zdążyły otworzyć ust, bo rozmówca skupił uwagę na swoim telefonie, który zaraz mu podsunął wprost pod nos. Quentin posłusznie wbił spojrzenie w wyświetlacz i odczytał wiadomość, następnie uniósł brew, rzucając rudzielcowi pobłażliwe spojrzenie. Niby jak inaczej miałby zareagować na tak infantylną groźbę. Prychnął pod nosem i sam mimowolnie uniósł kąciki ust, obserwując rozbawienie Lucasa. Ten toczył miłą pogawędkę z kolegą, a Quentin spokojnie popijał herbatę.
– To, że ich nie chce, wcale nie oznacza, że ich nie potrzebuje – odparł na jego słowa, niezbyt przejmując się tym, że Somera zapewne ma gdzieś jego zdanie tak samo, jak jego znajomy. Dzieciak powinien schować dumę do kieszeni i zaplanować najbliższe wydatki.
Kiedy Somer rozłączył się i wrócił do jedzenia, mogło się wydawać, że niewygodny temat wcale nie powróci. Niestety, na nieszczęście Quentina ten znów wypłynął. Jasnowłosy westchnął ciężko, palcami uderzając o blat stołu. Po zaciśnięciu dłoni w pięść nędzna symfonia została przerwana, a on sam odnalazł w sobie siłę, by wyrzucić z siebie kolejne słowa.
– Nic nie zamierzam. Przyjedzie, zerknie do ksiąg rachunkowych klubu, a potem wróci do siebie i zda raport.
To tylko brzmiało tak prosto. W jego pozornie chłodnym głosie rozbrzmiewała nuta irytacji. Dla niego oczywistym było, że ojciec będzie węszył, dopóki czegoś nie znajdzie. Stary drań zrobi wszystko, aby tylko dać się we znaki własnemu synowi. Z innego powodu nie fatygowałby się aż do Vancouver na drobną kontrolę finansów jednego z wielu biznesów mafii. I to świeżego biznesu, który jak na razie nikogo nie naraża na żadne straty.
– Przydupas jedzie zgarnąć twoje rzeczy.
Nie podobało mu się to miano, nic dziwnego, że wypowiedział je z pewną goryczą. Jednak nie mógł się oszukiwać, właśnie taka była jego rola. Lojalny pies na posyłki. Niby stworzony do bardziej złożonych zadań, a jednak i na błahe zachcianki musi odpowiadać. Wstał więc od stołu i ruszył do wyjścia. Nawet nie zdążył się umyć i przebrać. Ogarnie się po powrocie.
– Czuj się jak u siebie.
Tymi słowami pożegnał go i wyszedł, już za zamkniętymi drzwiami narzucając na siebie skórzaną kurtkę. Ktoś musi wziąć z mieszkania dzieciaka rzeczy postrzelonego rudzielca.
z/t
Szybko pożałował, że podzielił się z Somerem informacją o wizycie starego Sandersa. Powinien był zostawić to dla siebie, bo dalsze ciągnięcie tego tematu było im obu tak bardzo niepotrzebne. Borykanie się z tym wątkiem mogło okazać się problematyczne, zwłaszcza dla Quentina, który nie lubił przyznawać się do swych słabości. Największą jego słabością był ojciec, do którego własnych uczuć określić nie potrafił. Wdzięczność pomieszana z nienawiścią i pogardą. Mimo wszystko przygarnął go pod swój dach, choć nie po to, żeby otoczyć go opieką i miłością.
Czasu już nie cofnie. Wyrzucił z siebie przykrą wiadomość, co przyniosło mu odrobinę ulgi. Niezwykle ulotna była to ulga, lecz nadal miał do czynienia z ulgą, choć w koślawej postaci. Przynajmniej Lucas zareagował beznamiętnie, zaraz rzucając niewygodnym pytaniem. I w tej właśnie chwili nikła otoczka komfortu wokół Quentina pękła niczym bańka mydlana. Bo, do cholery, kompletnie nie wiedział, co zamierza. Coś w ogóle powinien, w związku ze zbliżającym się przybyciem rodziciela, planować?
Nawet nie zdążyły otworzyć ust, bo rozmówca skupił uwagę na swoim telefonie, który zaraz mu podsunął wprost pod nos. Quentin posłusznie wbił spojrzenie w wyświetlacz i odczytał wiadomość, następnie uniósł brew, rzucając rudzielcowi pobłażliwe spojrzenie. Niby jak inaczej miałby zareagować na tak infantylną groźbę. Prychnął pod nosem i sam mimowolnie uniósł kąciki ust, obserwując rozbawienie Lucasa. Ten toczył miłą pogawędkę z kolegą, a Quentin spokojnie popijał herbatę.
– To, że ich nie chce, wcale nie oznacza, że ich nie potrzebuje – odparł na jego słowa, niezbyt przejmując się tym, że Somera zapewne ma gdzieś jego zdanie tak samo, jak jego znajomy. Dzieciak powinien schować dumę do kieszeni i zaplanować najbliższe wydatki.
Kiedy Somer rozłączył się i wrócił do jedzenia, mogło się wydawać, że niewygodny temat wcale nie powróci. Niestety, na nieszczęście Quentina ten znów wypłynął. Jasnowłosy westchnął ciężko, palcami uderzając o blat stołu. Po zaciśnięciu dłoni w pięść nędzna symfonia została przerwana, a on sam odnalazł w sobie siłę, by wyrzucić z siebie kolejne słowa.
– Nic nie zamierzam. Przyjedzie, zerknie do ksiąg rachunkowych klubu, a potem wróci do siebie i zda raport.
To tylko brzmiało tak prosto. W jego pozornie chłodnym głosie rozbrzmiewała nuta irytacji. Dla niego oczywistym było, że ojciec będzie węszył, dopóki czegoś nie znajdzie. Stary drań zrobi wszystko, aby tylko dać się we znaki własnemu synowi. Z innego powodu nie fatygowałby się aż do Vancouver na drobną kontrolę finansów jednego z wielu biznesów mafii. I to świeżego biznesu, który jak na razie nikogo nie naraża na żadne straty.
– Przydupas jedzie zgarnąć twoje rzeczy.
Nie podobało mu się to miano, nic dziwnego, że wypowiedział je z pewną goryczą. Jednak nie mógł się oszukiwać, właśnie taka była jego rola. Lojalny pies na posyłki. Niby stworzony do bardziej złożonych zadań, a jednak i na błahe zachcianki musi odpowiadać. Wstał więc od stołu i ruszył do wyjścia. Nawet nie zdążył się umyć i przebrać. Ogarnie się po powrocie.
– Czuj się jak u siebie.
Tymi słowami pożegnał go i wyszedł, już za zamkniętymi drzwiami narzucając na siebie skórzaną kurtkę. Ktoś musi wziąć z mieszkania dzieciaka rzeczy postrzelonego rudzielca.
z/t
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach