▲▼
Timothy był równie skołowany całą sytuacją, jak dwójka, z którą przyszło mu iść do kina. Nic nie szło po jego myśli, a pojawienie się wysokiego Fina już zupełnie odwróciło sytuację o 180 stopni. Jednak nasz dzielny okularnik cały czas przełamywał swoje fobie społeczne i życiowe, brnąc w to niczym nieszczęsny rumak w coraz bardziej grząskie bagno.
- Pyłki to faktycznie bardzo ciężka alergia. Czasem nie mogę wyjść z domu, bo groziłoby mi to wstrząsem anafilaktycznym - przyznał i zaśmiał się niezręczne, z niewiadomych przyczyn uznając to za całkiem zabawne. I tak się wkręcił w temat uczuleń, że zaczął wymieniać wszystkie na jakie cierpi, a trzeba przyznać, że lista była całkiem pokaźna. Mąka, mleko, banany, ogółem większość artykułów spożywczych, chyba wszystkie zwierzęta, jakie wędrują po tym świecie, kwiaty, drzewa. Aż cud, że przeżył tyle poza domem i jeszcze może oddychać.
Wyglądało na to, że do alergii można było dodać tę na ludzi, bo kiedy Blythe położył rękę na jego głowie, ten momentalnie się odsunął i jeszcze tylko brakowało, żeby zasyczał jak kot do kompletu. Wyglądało na to, że kontakt fizyczny nie był mu przyjazny. No, chyba, że to Kamira postanowiłaby go z jakiegoś powodu dotknąć. Wtedy byłby zachwycony.
Można sobie więc wyobrazić, jakie katusze przeżywał, kiedy wielki koszykarz postanowił złapać go za rękę. Niestety brakowało mu już odwagi, aby po raz kolejny przeciwstawić się Hamalainenowi, dlatego cierpiał wewnętrznie niczym Młody Werter, martwiąc się tym, że może umrze albo coś w tym stylu.
Propozycja pójścia na mecz koszykówki była dla Timmy'ego wręcz odrażająca. Gardził wysiłkiem fizycznym i obserwowaniem go, wychodząc z założenia, że jest to rozrywka dla słabych umysłów.
- N-nie inte-interesuje mn... - W tym momencie Kamira wyraziła chęć pójścia na mecz. Timothy spojrzał na nią z przerażeniem. Dlaczego ona mu to robiła? - T-to znaczy... bardzo chętnie się przejdę. Jeśli tylko można - zakończył nieśmiało, w duszy błagając, żeby jednak się nie dało. Przecież nie można tak po prostu dawać komuś biletów. Prawda? PRAWDA?!
Kiedy dotarli do kina, padła kolejna zatrważająca propozycja. Timothy był blady jak kreda i prawie zaczął się trząść. Kiwnął jednak potwierdzająco głową, bowiem głos jego ugrzązł w krtani. Ale da radę! Dla swojej wybranki wszystko! Nawet ze smokiem poszedłby walczyć, jeśli zaszłaby taka potrzeba.
Kamira i Blythe mogli więc odejść spokojnie, kupić całą masę jedzenia i wrócić, aby przygotować się na seans. Pozornie.
Nie minęły dwie minuty od momentu, kiedy zostawili przerażonego Timmy'ego w ogromnej kolejce, a całe kino zostało zaalarmowane przez wysoki, kobiecy krzyk. Zaalarmowani ludzie, którzy odwrócili wzrok, mogli zauważyć mały tłum, który zbierał się wokół czegoś.
- Odsuńcie się! Zróbcie miejsce! Potrzebuje tlenu! ODSUŃCIE SIĘ! - nakazywał jakiś męski głos. Ludzie zaczynali się rozchodzić, dzięki czemu można było dostrzec na ziemi nieszczęsnego Timmy'ego, którym szarpało, jakby go szatan opętał. Całkiem przerażający widok. - Niech ktoś dzwoni po karetkę! - Zakrzyknął mężczyzna, który przyklęknął obok chłopaka. Nikt jednak się do tego nie kwapił. Ludzie obserwowali całą sytuację wmurowani. Niektórzy wyciągnęli telefony, ale wcale nie mieli zamiaru nigdzie dzwonić, a zaczęli całą sytuację nagrywać.
Mężczyzna próbował jakoś nad Timmym zapanować, niestety marnie mu to wychodziło. Chłopak wyglądał tak, jakby z jego ust miała zaraz polecieć biała piana. Okulary spadły na ziemię, jakaś kobieta panikowała, ludzie nagrywali to z przerażeniem na twarzy. Krzyk, strach i zamieszanie.
Kiedy Fin dyktował stronę, na której można było nabyć bilety, Timmy wyciągnął swój telefon komórkowy i tam wszystko zanotował. Wyglądał jednak, jakby właśnie podpisywał wyrok śmierci na samego siebie. W końcu schował urządzenie i westchnął ciężko, a zaraz po tym zakaszlał paskudnie.
I w zasadzie podejrzenia okularnika były słuszne. Jego życie było zagrożone, a przynajmniej tak zdawało się to wyglądać.
Część ludzi była przerażona, druga część względnie zainteresowana. I tylko mężczyzna, który przy nim przyklęknął wydawał się względnie zainteresowany tym, co Kamira miała w ogóle do powiedzenia. Niestety nie okazało się to nic szczególnie pomocnego.
- Proszę dzwonić po karetkę. Ja sam nie wiem co robić. Jest tu jakiś lekarz?! - spytał z desperacją. Nie otrzymał żadnej odpowiedzi.
Kamira musiała chwilę odczekać, zanim usłyszała trochę znudzony, męski głos.
- Numer ratunkowy, słucham. - po krótkim nakreśleniu sytuacji mężczyzna zreflektował się i zaczął żywiej odpowiadać. Najpierw oczywiście klasyczne pytanie o adres. -Już wysyłam karetkę. Powinna tam być za kilka minut.
A teraz proszę mi powiedzieć, czy ten człowiek jest ranny? - I zaczął się standardowy zestaw pytań, który miał pomóc ratownikowi w określeniu sytuacji. - Dobrze, niech mnie pani teraz słucha uważnie. Proszę włączyć tryb głośnomówiący i robić dokładnie to, co powiem - i tym oto sposobem Kamira przejdzie przyspieszony kurs pierwszej pomocy.
Tymczasem obsługa kina zorientowała się, że coś jest nie tak. Do tłumu podbiegli ochroniarze, którzy zaczęli odsuwać ludzi,
a także dwójka sprzedawców biletów.
- Co się tutaj dzieje? - spytał jeden z nich, podchodząc do nieprzytomnego chłopaka.
- Coś mu się stało. Nie wiem co dokładnie, bo zobaczyłem dopiero, jak upadł i zaczął się trząść....
- Proszę się odsunąć, trzeba mu udzielić pierwszej pomocy.
- Ta dziewczyna jest z nim, zadzwoniła już na karetkę.
- No dobra... Cholera jasna, Mark! Weź zabierz im te telefony, niech nie nagrywają tego. Najlepiej zgarnij ich do pokoju ochrony. Pierdolone pasożyty. Cindy, leć po wodę. I przynieś na wszelki wypadek defibrylator. Może się czymś zadławił?
- Nie wiem, ale nie, raczej nie. Wyglądał tak, jakby nie mógł złapać tchu. Oby karetka szybko przyjechała.
- Ta. No nic, muszę ogarnąć tych ludzi. W razie czego proszę wołać.
Pracownicy kina rozeszli się, po chwili przyleciała jeszcze rozgorączkowana dziewczyna ze szklanką wody, tylko nie bardzo wiedziała co z nią zrobić. Wcale nie pomógł opierdziel, kiedy usłyszała, że miała "przynieść, kurwa, defibrylator". Spanikowana upuściła szklankę i poleciała szukać wskazanego narzędzia. Jak tak dalej pójdzie, to na jednym Timmym się nie skończy.
Dobra wiadomość była taka, żeby Timmy przestał się trząść. Teraz już nie wyglądał jak opętany, jedynie nieprzytomny. Albo martwy
Zamieszanie odbiło się również w okolicy kolejki z jedzeniem, ale jakoś nikt się specjalnie tym nie przejął. Może to i lepiej, bo ostatnie czego Timothy aktualnie potrzebował, to jeszcze więcej ludzi. Ale za to Blythe dzięki temu mógł być świadkiem bardzo ciekawego dialogu.
- Co tam się dzieje?
- Nie wiem. Wygląda mi to na jakiś happening. Wiesz co, teraz wychodzi jakiś film o ratownikach. Może to dlatego? Słyszałem, że kina czasem tak robią. Wiesz, taka interaktywna reklama. Albo może jakiś eksperyment społeczny?
Dokąd zmierzasz, świecie?
Kasjerka przyglądała się oniemiała Finowi, niezdolna wydusić nawet słowa. I tak tylko stała z tym banknotem w dłoni, dopiero po chwili przytomniejąc i zaczęła pakować jedzenie do specjalnej torby przeznaczonej na posiłki na wynos.
Tymczasem akcja ratunkowa trwała w najlepsze. Na szczęście Timothy oddychał, nic konkretnego chyba nie zagrażało jego życiu, więc Kamira otrzymała szybką instrukcję tego, jak wygląda pozycja boczna ustalona i tak właśnie miała ułożyć niedoszłego księcia na białym rycerzu. Timmy chyba jeszcze nigdy nie wyglądał tak spokojnie jak w tej chwili, chociaż trudno powiedzieć, czy to akurat dobrze.
Pracownik zaczepiony przez Bylthe'a był młody i reagował nieco nerwowo. Raczej nie był przygotowany na takie sytuacje.
- N-nie wiem. Pan... Em... - wyraźnie zamotany nie wiedział co powiedzieć. Wtedy podszedł człowiek, który wcześniej rozmawiał z Kamirą, jeden z niewielu, który w miarę trzeźwo oceniał sytuację.
- Ja bym go nie ruszał. Mamy bezpośredni kontakt z ratownikiem, karetka powinna być za niedługo, a jak go weźmiemy i podniesiemy, to cholera wie co się stanie. Lepiej nie ryzykować - zawyrokował, a potem odszedł, aby wydać jeszcze kilka innych instrukcji. Wydawało się, że sytuacja powoli zostaje opanowana. Niektórzy nawet przestawali już obserwować, tylko udawali się do sal kinowych na zaplanowane seanse.
- ...teraz proszę go obserwować i zwracać uwagę, czy jest w stanie oddychać i czy coś nie zagraża jego życiu oraz czekać na przyjazd karetki - odezwał się głos ze słuchawki. Zadanie wykonane, pacjent przeżył. Chyba.
Wtedy też przybyła z odsieczą dziewczyna w defibrylatorem, która wcześniej upuściła już wodę. Teraz uklękła koło Kamiry i ułożyła urządzenie na podłodze.
- Połóż go na plecy i rozepnij koszulkę - powiedziała go Kamiry, a w jej oczach płonęła determinacja godna wojowników walczących o wolność Gondoru. Już wyciągała dwa "plastry" podpięte kablem, które należało nakleić na klatkę piersiową osoby potrzebującej. Wyraźnie miała zamiar kogoś posmyrać prądem.
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Chcesz iść do kina w Vancouver, choć nie jesteś pewien jakie dokładnie miejsce powinieneś wybrać? Nawet nie ma co się zastanawiać nad różnymi opcjami. Niezależnie od tego kogo zapytasz, jedynym słusznym wyborem jest Cineplex Cinema. Największa sieć oferująca nie tylko wszystkie najnowsze seanse, ale i bilety w całkowicie przyzwoitej cenie. Znajdują się praktycznie w każdej większej galerii handlowej.
Właśnie z tego powodu, gdy tylko Jackdaw zarezerwował bilety przez internet, udał się w kierunku najbliższego Cineplexu. Dopiero po wykonaniu owych czynności, spojrzał na Willy'ego, zupełnie jakby przypomniał sobie że może nie być zachwycony podobnym wyborem. Z drugiej strony nie wydawał mu się kimś, kto narzekał w podobnych sytuacjach.
- Zarezerwowałem dwa bilety w Cineplexie. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, tam mamy najbliżej. Podjedziemy autobusem. - rzucił lekkim tonem podnosząc wzrok na podjeżdżający pojazd. Idealnie. Kto by pomyślał, że dzisiejszego dnia wszystko zechce iść po jego myśli? Wszedł do środka z wyraźnym zadowoleniem, rozglądając się na boki, by znaleźć jakieś wolne miejsca. Dostrzegając dwa obok siebie, skinął głową w tamtym kierunku, by zaraz rozwalić się wygodnie na siedzeniu, wyciągając nogi przed siebie. Nieco niedbała postawa zdecydowanie mu nie przeszkadzała, gdy czując się jak u siebie, od razu wyciągnął telefon, stukając w ikonkę instagrama.
- Jak ci minął poranek? - zapytał Willy'ego, nie patrząc w jego stronę, najwyraźniej mocno skupiony na wykonywanej przez siebie czynności. Mimo to, nawet jeśli jego aktywność na stronach społecznościowych była aż nazbyt dobrze znana, nie pozostawiało żadnych wątpliwości, że zawsze słuchał swoich rozmówców po zadaniu pytania. Nawet jeśli na nich nie patrzył.
Albo właśnie robił sobie kolejne selfie, które wrzucał na instagrama, dodając kilkanaście przeróżnych tagów. Bawił się przez chwilę różnymi filtrami, przesuwając palcem po ekranie, by w końcu z wyraźnym zadowoleniem kiwnąć głową do samego siebie, postując zdjęcie.
Zaraz po tym wrócił na główną stronę, przeglądając nowości. Nie zabrało mu zbyt wiele czasu znalezienie czegoś, co sprawiło że parsknął cichym śmiechem, przesuwając się bardziej w stronę starszego chłopaka, pokazując mu swój wyświetlacz, uprzednio nieznacznie go rozjaśniając, by upewnić się, że wszystko dokładnie zobaczy.
- God of Handsomeness strikes again. - rzucił pod nosem, nucąc coś cicho by podkreślić swój dobry humor, zaraz wracając uwagą do Willy'ego.
- Będę chciał iść po kinie coś zjeść, a potem pójść do fryzjera. Jeśli nie masz nic do roboty, możesz zabrać się ze mną, może i ciebie trochę podetną. - rzucił luźno, mierzwiąc mu włosy wolną dłonią z nieznacznym uśmiechem. Ciężko było nie zauważyć w jak dobrym był dziś nastroju.
Właśnie z tego powodu, gdy tylko Jackdaw zarezerwował bilety przez internet, udał się w kierunku najbliższego Cineplexu. Dopiero po wykonaniu owych czynności, spojrzał na Willy'ego, zupełnie jakby przypomniał sobie że może nie być zachwycony podobnym wyborem. Z drugiej strony nie wydawał mu się kimś, kto narzekał w podobnych sytuacjach.
- Zarezerwowałem dwa bilety w Cineplexie. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, tam mamy najbliżej. Podjedziemy autobusem. - rzucił lekkim tonem podnosząc wzrok na podjeżdżający pojazd. Idealnie. Kto by pomyślał, że dzisiejszego dnia wszystko zechce iść po jego myśli? Wszedł do środka z wyraźnym zadowoleniem, rozglądając się na boki, by znaleźć jakieś wolne miejsca. Dostrzegając dwa obok siebie, skinął głową w tamtym kierunku, by zaraz rozwalić się wygodnie na siedzeniu, wyciągając nogi przed siebie. Nieco niedbała postawa zdecydowanie mu nie przeszkadzała, gdy czując się jak u siebie, od razu wyciągnął telefon, stukając w ikonkę instagrama.
- Jak ci minął poranek? - zapytał Willy'ego, nie patrząc w jego stronę, najwyraźniej mocno skupiony na wykonywanej przez siebie czynności. Mimo to, nawet jeśli jego aktywność na stronach społecznościowych była aż nazbyt dobrze znana, nie pozostawiało żadnych wątpliwości, że zawsze słuchał swoich rozmówców po zadaniu pytania. Nawet jeśli na nich nie patrzył.
Albo właśnie robił sobie kolejne selfie, które wrzucał na instagrama, dodając kilkanaście przeróżnych tagów. Bawił się przez chwilę różnymi filtrami, przesuwając palcem po ekranie, by w końcu z wyraźnym zadowoleniem kiwnąć głową do samego siebie, postując zdjęcie.
Zaraz po tym wrócił na główną stronę, przeglądając nowości. Nie zabrało mu zbyt wiele czasu znalezienie czegoś, co sprawiło że parsknął cichym śmiechem, przesuwając się bardziej w stronę starszego chłopaka, pokazując mu swój wyświetlacz, uprzednio nieznacznie go rozjaśniając, by upewnić się, że wszystko dokładnie zobaczy.
- Instagram:
- God of Handsomeness strikes again. - rzucił pod nosem, nucąc coś cicho by podkreślić swój dobry humor, zaraz wracając uwagą do Willy'ego.
- Będę chciał iść po kinie coś zjeść, a potem pójść do fryzjera. Jeśli nie masz nic do roboty, możesz zabrać się ze mną, może i ciebie trochę podetną. - rzucił luźno, mierzwiąc mu włosy wolną dłonią z nieznacznym uśmiechem. Ciężko było nie zauważyć w jak dobrym był dziś nastroju.
Kiedy tylko wyszli z akademika, Willy odrobinę zwolnił, by North mógł go dogonić. Nie był pewien, gdzie idą, więc wolał pozwolić chłopakowi się prowadzić. Czuł, że energia go rozpiera, więc wolał ją jakoś opanować, a nie praktycznie biec przed siebie, tylko po to, by zaraz musieć wracać się do chłopaka niczym psiak, który zgubił właściciela. Przecież to on tutaj był starszy, więc to odrobinę zobowiązywało. A przynajmniej tak starał sobie wmówić w nadziei, że dzięki temu będzie zachowywać się choć trochę doroślej niż normalnie. Jak na razie kiepsko mu to wychodziło, ale dzielnie się starał!
– Nie robi mi to różnicy – wzruszył ramionami. W sumie to miał gdzieś, gdzie obecnie idą. Ważne dla niego było to, że nareszcie wyszedł z pokoju i ma w końcu lepsze towarzystwo niż muchy. Co prawda miał w planach tego dnia dzielnie nie wychodzić, ale… Przecież to nie on zainicjował to kino, więc ta zmiana planów nie była jego winą, prawda? Pomińmy to, że w chwili, kiedy Nort wszedł do pokoju, Willy już i tak planował ewakuować się z tych czterech ścian. Był niemalże konsekwentny w swoich postanowieniach, ok?
– Miejsce przy oknie jest moje! – uprzedził chłopaka, kiedy tylko wsiedli do autobusu i ruszyli w kierunku wolnych siedzeń. Zawsze wolał miejsca, które były dalej od przejścia, choć nie miał ku temu jakiegoś szczególnego powodu. Zazwyczaj nawet nie patrzył na widok za oknem, a skupiał się na pasażerach, którzy byli naprawdę ciekawym obiektem obserwacji. Mimo tego, kiedy wszystkie jego ulubione miejsca były zajęte, czuł, jakby ktoś kazał mu przez rok żyć bez słońca. Tak się po prostu nie robiło.
Nad odpowiedzią na pytanie chłopaka Willy powinien dłużej pomyśleć i zastanowić się, czy wypadało robić z siebie desperata, który gada do much. Pech jednak chciał, że blondyn nigdy nie miał w zwyczaju jakoś szczególnie zastanawiać się nad tym, co mówi. To wychodziło samo, zwłaszcza kiedy czuł się w czyjejś obecności pewnie. Dlatego też od razu odwrócił twarz w kierunku swojego współlokatora. Może i chłopak teraz był skupiony na swoim telefonie, ale Willy zawsze poświęcał swoim rozmówcom jak najwięcej uwagi, więc ,kiedy coś do nich mówił, nie lubił patrzeć w przestrzeń.
– Miałem dzisiaj bardzo ambitny plan siedzieć przez cały dzień w naszym pokoju – zaczął – ale to chyba jednak nie jest dla mnie. Zdążyłem nawet zaprzyjaźnić się z naszymi muchami! Mamy ich dokładnie osiem i ani waż się ich zabijać, bo po dzisiejszym dniu już zdążyłem je polubić. – Pogroził chłopakowi palcem, uśmiechając się sam do siebie. North mógł tego nawet nie zauważyć, ale takie gesty były u niego automatyczne. – Czy ciągła chęć przebywania wśród ludzi podchodzi już pod uzależnienie? – zastanowił się głośno, choć nie był pewien, czy chce poznać odpowiedź na to pytanie. Bo jeśli tak by było, to musiałby jakoś to wyleczyć! A wtedy pewnie zostałby zmuszony do samotnego siedzenia w pokoju… Dlatego nie, nie i jeszcze raz nie! To na pewno nie było uzależnienie!
– Niee, to zdecydowanie jest niegroźne – uspokoił sam siebie, odpowiadając na swoje własne pytanie, zanim Nort zdążył zrobić to za niego.
Słysząc parsknięcie chłopaka, odruchowo spojrzał zaciekawiony na jego telefon, choć i tak nic nie mógł zobaczyć. Dopiero, kiedy ten wyciągnął go w jego stronę, nachylił się delikatnie nad chłopakiem, by lepiej móc zobaczyć zdjęcie. Nie zatrzymał jednak na nim dłużej swojego spojrzenia, od razu skupiając się na opisie.
– Ewwwww – skrzywił się odrobinę i szybko, zanim North zdążył zabrać od niego swój telefon, dał mężczyźnie laika. Czy podobało mu się to zdjęcie? Ani trochę. Zakładał jednak, że chłopak jest podobnego zdania i zapewne wolałaby, żeby nikt nie widział, że polubił takie zdjęcie. Nie lubił robić ludziom na złość, ale droczenie się to już inna kwestia. Bo przecież mógł później wypominać chłopakowi, jakim to beznadziejnym podrywom ulega. Oczywiście Nort mógł to odwrócić w drugą stronę, ale Willy czegoś takiego nawet nie dopuszczał do siebie. Był starszy! Dobra… To nie był żaden argument w tej kwestii, ale… Był starszy!
– Masz kiepski gust – pokręcił głową niczym rodzic zawiedziony postępowaniem dziecka. Bo to nie był like od niego tylko od Northa, pamiętajcie!
– Ej – parsknął rozbawiony, kiedy jego fryzura była doszczętnie niszczona. Odruchowo delikatnie nadął policzki, chcąc wyglądać na poirytowanego, choć wyszło mu to niezbyt przekonująco. Poprawił niedbale swoje włosy, a kilka z nich odmówiło współpracy i zabawnie odstawało od jego głowy. – Moja fryzura jest bardzo ładna! – od razu spróbował ją obronić, choć w tej chwili zdecydowanie nie prezentowała się najlepiej. – Chociaż może faktycznie są już odrobinę za długie – dodał jednak, w zamyśleniu przyglądając się jednemu z kosmyków, który próbował wpaść mu do oczu, robiąc przy tym lekkiego zeza.
– O! Nasz przystanek – zauważył, kiedy autobus się zatrzymał. Wstał z miejsca i zaczął iść tyłem w kierunku wyjścia. Było to średnio bezpieczne, bo mógł na kogoś wpaść lub dosłownie wylecieć z pojazdu, ale w tamtym momencie zupełnie o tym nie myślał. – Masz dzisiaj bardzo dobry dzień. Co takiego się wydarzyło? – Zmrużył delikatnie oczy, jakby podejrzewał chłopaka o coś niezbyt pochlebnego, choć tańczącego w jego oczach wesołe ogniki zdecydowanie nie wskazywały na coś takiego.
– Nie robi mi to różnicy – wzruszył ramionami. W sumie to miał gdzieś, gdzie obecnie idą. Ważne dla niego było to, że nareszcie wyszedł z pokoju i ma w końcu lepsze towarzystwo niż muchy. Co prawda miał w planach tego dnia dzielnie nie wychodzić, ale… Przecież to nie on zainicjował to kino, więc ta zmiana planów nie była jego winą, prawda? Pomińmy to, że w chwili, kiedy Nort wszedł do pokoju, Willy już i tak planował ewakuować się z tych czterech ścian. Był niemalże konsekwentny w swoich postanowieniach, ok?
– Miejsce przy oknie jest moje! – uprzedził chłopaka, kiedy tylko wsiedli do autobusu i ruszyli w kierunku wolnych siedzeń. Zawsze wolał miejsca, które były dalej od przejścia, choć nie miał ku temu jakiegoś szczególnego powodu. Zazwyczaj nawet nie patrzył na widok za oknem, a skupiał się na pasażerach, którzy byli naprawdę ciekawym obiektem obserwacji. Mimo tego, kiedy wszystkie jego ulubione miejsca były zajęte, czuł, jakby ktoś kazał mu przez rok żyć bez słońca. Tak się po prostu nie robiło.
Nad odpowiedzią na pytanie chłopaka Willy powinien dłużej pomyśleć i zastanowić się, czy wypadało robić z siebie desperata, który gada do much. Pech jednak chciał, że blondyn nigdy nie miał w zwyczaju jakoś szczególnie zastanawiać się nad tym, co mówi. To wychodziło samo, zwłaszcza kiedy czuł się w czyjejś obecności pewnie. Dlatego też od razu odwrócił twarz w kierunku swojego współlokatora. Może i chłopak teraz był skupiony na swoim telefonie, ale Willy zawsze poświęcał swoim rozmówcom jak najwięcej uwagi, więc ,kiedy coś do nich mówił, nie lubił patrzeć w przestrzeń.
– Miałem dzisiaj bardzo ambitny plan siedzieć przez cały dzień w naszym pokoju – zaczął – ale to chyba jednak nie jest dla mnie. Zdążyłem nawet zaprzyjaźnić się z naszymi muchami! Mamy ich dokładnie osiem i ani waż się ich zabijać, bo po dzisiejszym dniu już zdążyłem je polubić. – Pogroził chłopakowi palcem, uśmiechając się sam do siebie. North mógł tego nawet nie zauważyć, ale takie gesty były u niego automatyczne. – Czy ciągła chęć przebywania wśród ludzi podchodzi już pod uzależnienie? – zastanowił się głośno, choć nie był pewien, czy chce poznać odpowiedź na to pytanie. Bo jeśli tak by było, to musiałby jakoś to wyleczyć! A wtedy pewnie zostałby zmuszony do samotnego siedzenia w pokoju… Dlatego nie, nie i jeszcze raz nie! To na pewno nie było uzależnienie!
– Niee, to zdecydowanie jest niegroźne – uspokoił sam siebie, odpowiadając na swoje własne pytanie, zanim Nort zdążył zrobić to za niego.
Słysząc parsknięcie chłopaka, odruchowo spojrzał zaciekawiony na jego telefon, choć i tak nic nie mógł zobaczyć. Dopiero, kiedy ten wyciągnął go w jego stronę, nachylił się delikatnie nad chłopakiem, by lepiej móc zobaczyć zdjęcie. Nie zatrzymał jednak na nim dłużej swojego spojrzenia, od razu skupiając się na opisie.
– Ewwwww – skrzywił się odrobinę i szybko, zanim North zdążył zabrać od niego swój telefon, dał mężczyźnie laika. Czy podobało mu się to zdjęcie? Ani trochę. Zakładał jednak, że chłopak jest podobnego zdania i zapewne wolałaby, żeby nikt nie widział, że polubił takie zdjęcie. Nie lubił robić ludziom na złość, ale droczenie się to już inna kwestia. Bo przecież mógł później wypominać chłopakowi, jakim to beznadziejnym podrywom ulega. Oczywiście Nort mógł to odwrócić w drugą stronę, ale Willy czegoś takiego nawet nie dopuszczał do siebie. Był starszy! Dobra… To nie był żaden argument w tej kwestii, ale… Był starszy!
– Masz kiepski gust – pokręcił głową niczym rodzic zawiedziony postępowaniem dziecka. Bo to nie był like od niego tylko od Northa, pamiętajcie!
– Ej – parsknął rozbawiony, kiedy jego fryzura była doszczętnie niszczona. Odruchowo delikatnie nadął policzki, chcąc wyglądać na poirytowanego, choć wyszło mu to niezbyt przekonująco. Poprawił niedbale swoje włosy, a kilka z nich odmówiło współpracy i zabawnie odstawało od jego głowy. – Moja fryzura jest bardzo ładna! – od razu spróbował ją obronić, choć w tej chwili zdecydowanie nie prezentowała się najlepiej. – Chociaż może faktycznie są już odrobinę za długie – dodał jednak, w zamyśleniu przyglądając się jednemu z kosmyków, który próbował wpaść mu do oczu, robiąc przy tym lekkiego zeza.
– O! Nasz przystanek – zauważył, kiedy autobus się zatrzymał. Wstał z miejsca i zaczął iść tyłem w kierunku wyjścia. Było to średnio bezpieczne, bo mógł na kogoś wpaść lub dosłownie wylecieć z pojazdu, ale w tamtym momencie zupełnie o tym nie myślał. – Masz dzisiaj bardzo dobry dzień. Co takiego się wydarzyło? – Zmrużył delikatnie oczy, jakby podejrzewał chłopaka o coś niezbyt pochlebnego, choć tańczącego w jego oczach wesołe ogniki zdecydowanie nie wskazywały na coś takiego.
Brak problematyczności był zdecydowanie czymś co North w tym momencie doceniał. Wsunął dłonie do kieszeni i wykrzywił usta w nieznacznym uśmiechu. Mimo tego, że zazwyczaj jego fundusze były aż nazbyt ograniczone, doskonale znał się na wszelkich centrach handlowych i innych atrakcjach w całym Vancouver. Wiedział co ile kosztuje, gdzie się znajduje, gdzie mają najlepsze oferty, jakie budynki szkolne znajdują się w okolicy, a nawet dość dobrze orientował się w spotach, gdzie najczęściej mógł dorwać tak zwane gwiazdy portali społecznościowych. Zaczynając od Facebooka, poprzez Twittera, na Instragramie kończąc. Podobna wiedza choć wielu osobom wydawałaby się bezużyteczna, zapewniała mu wiele korzyści i przywilejów, z których normalnie nie mógłby korzystać.
"Miejsce przy oknie jest moje!"
Przewrócił oczami na komentarz chłopaka przypominający mu wszystkie te dziecinne zagrywki, które zwykł słyszeć w swoim życiu, nie odezwał się jednak ani słowem, pozostawiając mu wolną rękę. W końcu nie robiło mu większej różnicy gdzie koniec końców usiądzie. Nawet jeśli rzeczywiście, gdy jeździł sam, również wybierał te od strony okna. Jego głównym powodem w tej kwestii był fakt, że mógł wtedy naciągnąć kaptur na głowę, oprzeć się o szybę i pójść spać. Tym razem usiadł spokojnie obok Willy'ego i zsunął się nieznacznie w dół na siedzeniu, wyciągając wygodniej nogi przed siebie w swobodnym geście. Mimo, że siedział z nosem w telefonie, jego podzielność uwagi pozwoliła mu na nadrabianie portali społecznościowych i słuchanie opowieści współlokatora.
— Nie chcę żadnych much w pokoju. Ich wkurzające bzyczenie nie daje w nocy spać — mruknął niezadowolony odrywając wzrok od ekranu, by spojrzeć na blondyna. Naprawdę miał nadzieję, że nie mówił poważnie i postanowi jednak wywalić je za okno, gdy tylko wrócą do pokoju. Przy kolejnym pytaniu wrócił do przeglądaniu memów. Nie zwrócił uwagi na fakt, że Willy odpowiedział sam sobie i tak dzieląc się własną opinią.
— Uzależnienie, niekoniecznie. Jeśli jesteś ekstrawertykiem, przebywanie wśród ludzi działa na ciebie równie odprężająco, co spędzenie nieco czasu w samotności, w przypadku introwertyka. Mimo że oboje mogą lubić wypady od czasu do czasu, dla tego drugiego formą odpoczynku, będzie chwilowe zaprzestanie spotkań, by na nowo naładować swoje potrzeby socjalne. Ekstrawertycy z kolei, podobne spotkania traktują jako swego rodzaju ładowarkę. Jeśli do nich przynależysz, możesz spędzać w ich towarzystwie całe dnie, a męczącą sytuacją będzie dla ciebie siedzenie w domu przed komputerem. W samotności. Nawet jeśli od czasu do czasu każdy potrzebuje swojej chwili sam na sam. Chyba najgroźniejszą częścią ciągłego przebywania w towarzystwie innych jest zbankrutowanie — wypowiedział swoje zdanie na ten temat spokojnym, zrównoważonym głosem. Stabilność emocjonalna Northa w podobnych wypadkach była praktycznie niezachwiana. Doprowadzenie go do szewskiej pasji zyskiwało miano nie lada wyczynu.
Reakcja chłopaka co najmniej mu się spodobała, gdy wydał z siebie krótkie "heh", uśmiechając się kącikiem ust. W momencie, gdy Willy kliknął na jego ekran, uniósł jedną z brwi patrząc na niego pytająco.
— Czy ja ci wyglądam na lady? Jeśli tak ci się podoba, mogę ci zaaranżować spotkanie. Jestem pewien, że tak śliczny chłopiec jak ty, zrobiłby na nim wrażenie — odgryzł się złośliwie, co idealnie zgrało się z niszczycielskim mierzwieniem włosów. Widząc jak robi zeza, stuknął go palcem w czoło.
— Zostanie ci tak i nikt cię nie będzie chciał — pogroził, zaraz wysiadając z autobusu, gdy tylko ten się zatrzymał. Schował telefon do wewnętrznej kieszeni kurtki, przeciągając się.
— Dostałem wypłatę. W dodatku z premią. Takie dni zasługują na spędzenie ich w najlepszy możliwy sposób — rzucił żartobliwie, szturchając go lekko w bok. Dopiero wtedy rozejrzał się dookoła i skinął głową na blondyna, przechodząc przez pasy na drugą stronę ulicy. Spojrzał na duży szyld Cineplexu, bez wahania wchodząc do środka. Kolejki choć dość spore, na szczęście poruszały się całkiem szybko.
— Nie oddalaj się zbytnio. Wolałbym cię nie zgubić pośród tłumu na chwilę przed seansem. Odbierzemy bilety i pójdziemy po popcorn — zakomunikował jasno, ustawiając się za jakimś wysokim mężczyzną, nim obrócił się ponownie w stronę Willy'ego. Byle nie stracić go z oczu. Odwrócisz się na minutę, a będziesz go szukał pół godziny, jak nic.
"Miejsce przy oknie jest moje!"
Przewrócił oczami na komentarz chłopaka przypominający mu wszystkie te dziecinne zagrywki, które zwykł słyszeć w swoim życiu, nie odezwał się jednak ani słowem, pozostawiając mu wolną rękę. W końcu nie robiło mu większej różnicy gdzie koniec końców usiądzie. Nawet jeśli rzeczywiście, gdy jeździł sam, również wybierał te od strony okna. Jego głównym powodem w tej kwestii był fakt, że mógł wtedy naciągnąć kaptur na głowę, oprzeć się o szybę i pójść spać. Tym razem usiadł spokojnie obok Willy'ego i zsunął się nieznacznie w dół na siedzeniu, wyciągając wygodniej nogi przed siebie w swobodnym geście. Mimo, że siedział z nosem w telefonie, jego podzielność uwagi pozwoliła mu na nadrabianie portali społecznościowych i słuchanie opowieści współlokatora.
— Nie chcę żadnych much w pokoju. Ich wkurzające bzyczenie nie daje w nocy spać — mruknął niezadowolony odrywając wzrok od ekranu, by spojrzeć na blondyna. Naprawdę miał nadzieję, że nie mówił poważnie i postanowi jednak wywalić je za okno, gdy tylko wrócą do pokoju. Przy kolejnym pytaniu wrócił do przeglądaniu memów. Nie zwrócił uwagi na fakt, że Willy odpowiedział sam sobie i tak dzieląc się własną opinią.
— Uzależnienie, niekoniecznie. Jeśli jesteś ekstrawertykiem, przebywanie wśród ludzi działa na ciebie równie odprężająco, co spędzenie nieco czasu w samotności, w przypadku introwertyka. Mimo że oboje mogą lubić wypady od czasu do czasu, dla tego drugiego formą odpoczynku, będzie chwilowe zaprzestanie spotkań, by na nowo naładować swoje potrzeby socjalne. Ekstrawertycy z kolei, podobne spotkania traktują jako swego rodzaju ładowarkę. Jeśli do nich przynależysz, możesz spędzać w ich towarzystwie całe dnie, a męczącą sytuacją będzie dla ciebie siedzenie w domu przed komputerem. W samotności. Nawet jeśli od czasu do czasu każdy potrzebuje swojej chwili sam na sam. Chyba najgroźniejszą częścią ciągłego przebywania w towarzystwie innych jest zbankrutowanie — wypowiedział swoje zdanie na ten temat spokojnym, zrównoważonym głosem. Stabilność emocjonalna Northa w podobnych wypadkach była praktycznie niezachwiana. Doprowadzenie go do szewskiej pasji zyskiwało miano nie lada wyczynu.
Reakcja chłopaka co najmniej mu się spodobała, gdy wydał z siebie krótkie "heh", uśmiechając się kącikiem ust. W momencie, gdy Willy kliknął na jego ekran, uniósł jedną z brwi patrząc na niego pytająco.
— Czy ja ci wyglądam na lady? Jeśli tak ci się podoba, mogę ci zaaranżować spotkanie. Jestem pewien, że tak śliczny chłopiec jak ty, zrobiłby na nim wrażenie — odgryzł się złośliwie, co idealnie zgrało się z niszczycielskim mierzwieniem włosów. Widząc jak robi zeza, stuknął go palcem w czoło.
— Zostanie ci tak i nikt cię nie będzie chciał — pogroził, zaraz wysiadając z autobusu, gdy tylko ten się zatrzymał. Schował telefon do wewnętrznej kieszeni kurtki, przeciągając się.
— Dostałem wypłatę. W dodatku z premią. Takie dni zasługują na spędzenie ich w najlepszy możliwy sposób — rzucił żartobliwie, szturchając go lekko w bok. Dopiero wtedy rozejrzał się dookoła i skinął głową na blondyna, przechodząc przez pasy na drugą stronę ulicy. Spojrzał na duży szyld Cineplexu, bez wahania wchodząc do środka. Kolejki choć dość spore, na szczęście poruszały się całkiem szybko.
— Nie oddalaj się zbytnio. Wolałbym cię nie zgubić pośród tłumu na chwilę przed seansem. Odbierzemy bilety i pójdziemy po popcorn — zakomunikował jasno, ustawiając się za jakimś wysokim mężczyzną, nim obrócił się ponownie w stronę Willy'ego. Byle nie stracić go z oczu. Odwrócisz się na minutę, a będziesz go szukał pół godziny, jak nic.
Nie do końca potrafił zrozumieć, co tu się właściwie działo ale spokojnie. Wszystko jest pod kontrolą. Spojrzał na Kamirę, to na swojego trąconego buta. Z jakiegoś dziwnego powodu (nie wiem, może dlatego że był Finem?) nie potrafił powiązać tego gestu z okazywaniem zażyłości. Dziwne! Tak czy inaczej wszystkie wątpliwości uciszyła Kamira swoim wybuchem ekscytacji, który momentalnie zaraził Blythe'a. Hamalainen wyszczerzył się szeroko, wydając z siebie wesołe:
— Wohoo! — nim przeanalizował jej słowa raz jeszcze. Zaraz, mrożona herbata? O tak, była jedna herbata którą blondyn wręcz ubóstwiał. Nic dziwnego, że zaraz jego oczy rozbłysły, gdy tylko pomyślał o tym co na nich czekało.
— Bubble tea. Na zielonej herbacie, o smaku lychee z podwójnymi żelkami, jedne mieszane, drugie winogronowe. Musimy znaleźć bubble tea — powiedział nim spojrzał z tym samym wyrazem na Timothy'ego.
"To tylko alergia."
Pokręcił głową na boki.
— Współczuję. Jedna z moich kuzynek ma alergię na pyłki, za każdym razem jak zaczyna pylić musi chodzić w masce. Puchną jej oczy, cały czas ma katar i chrypi jak nienaoliwione drzwi. Chociaż z tego co wiem, z reguły wystarczą jej tabletki. Jakby zrobiło ci się gorzej to powiedz, wolałbym złapać cię zanim uderzysz głową o ziemię. Nie będziemy w końcu tego zrzucać na Kamirę — kolejny wyszczerz towarzyszył odruchowi, którego nie potrafił powstrzymać. Mianowicie, nie zwracając uwagi że znali się kilka minut, uniósł dłoń i poklepał Timothy'ego po głowie jak rasowy starszy brat. Nie lubił patrzeć na karetki zabierające ludzi. No i trzeba było przyznać, że nie do końca chciał też pominąć film.
"Cóż chodźmy".
Spojrzał na Kamirę, która znajdowała się po jego lewej i wręczył jej piłkę.
— W takim wypadku, powierzam ci moją miłość, pilnuj jej jak oka w głowie — i właśnie wtedy, gdy już zwolnił sobie obie ręce, złapał za dłoń nie tylko samą Evergreen, ale i Stevensona, ciągnąc ich przed siebie. Cały czas uśmiechał się przy tym wesoło, nucąc coś pod nosem i najwyraźniej nie zamierzał ich wypuścić.
— Swoją drogą w najbliższą sobotę będziemy grali mecz towarzyski z Bodwell Highschool — powiedział podekscytowany tym razem zwracając się w stronę dziewczyny, która jakby nie patrzeć była nieco bardziej obeznana w temacie samego Blythe'a.
— Podobno ich drużyna jest całkiem niezła, nie mogę się doczekać. Chcesz przyjść? Mogę ci załatwić wejściówkę. Jeśli moja obecność tam nie przekonuje cię wystarczająco, będą darmowe hot-dogi, tani kurczak w panierce i gigantyczne kubki z Coca-colą — zaśmiał się, zaraz zwracając w stronę Timothy'ego — Jeśli chcesz to również możesz przyjść, chociaż niestety jeśli nie jesteś z Riverdale, nie mogę zagwarantować ci darmowego wejścia. Bo chyba nie jest, co? Wybacz, kojarzę większość ale...
Zamotał się chwilowo, niepewny czy właśnie nie popełnił faux pas. W końcu nikt nie lubił, gdy uczęszczało się do tego samego miejsca i było z niego wykluczanym przez brak większej popularności.
Gdy w końcu dotarli do kina spojrzał na kolejki i gwizdnął krótko. Dopóki Timothy nie zaczął kasłać. Poklepał go ostrożnie po plecach (dzięki bogu mimo posturze wielkoluda, wcale nie uderzył go na tyle, by chłopak zarył nosem w podłoże) i raz jeszcze się rozejrzał.
— Nie ma sensu stać w tej kolejce. Może niech Timothy kupi bilety, a my zajmiemy się jedzeniem? Podejrzewam, że razem z Kamirą weźmiemy tego całą tonę, więc pomogę jej z noszeniem wszystkiego. Oszczędzimy czas. Trzy uczniowskie, jak mniemam. I obok siebie, nie chcę żeby jedno z nas wylądowało trzy rzędy niżej. Chcesz coś konkretnego do jedzenia? — zapytał jeszcze chłopaka. Najwyraźniej kompletnie nie powiązał jego kaszlu z brakiem odwagi w zatłoczonych miejscach. Do jego mózgu ogólnie nie docierało jak można było bać się tłumów.
Mimo to spojrzał jeszcze na Kamirę, by upewnić się, że wymyślony przez niego plan jest odpowiedni.
— Wohoo! — nim przeanalizował jej słowa raz jeszcze. Zaraz, mrożona herbata? O tak, była jedna herbata którą blondyn wręcz ubóstwiał. Nic dziwnego, że zaraz jego oczy rozbłysły, gdy tylko pomyślał o tym co na nich czekało.
— Bubble tea. Na zielonej herbacie, o smaku lychee z podwójnymi żelkami, jedne mieszane, drugie winogronowe. Musimy znaleźć bubble tea — powiedział nim spojrzał z tym samym wyrazem na Timothy'ego.
"To tylko alergia."
Pokręcił głową na boki.
— Współczuję. Jedna z moich kuzynek ma alergię na pyłki, za każdym razem jak zaczyna pylić musi chodzić w masce. Puchną jej oczy, cały czas ma katar i chrypi jak nienaoliwione drzwi. Chociaż z tego co wiem, z reguły wystarczą jej tabletki. Jakby zrobiło ci się gorzej to powiedz, wolałbym złapać cię zanim uderzysz głową o ziemię. Nie będziemy w końcu tego zrzucać na Kamirę — kolejny wyszczerz towarzyszył odruchowi, którego nie potrafił powstrzymać. Mianowicie, nie zwracając uwagi że znali się kilka minut, uniósł dłoń i poklepał Timothy'ego po głowie jak rasowy starszy brat. Nie lubił patrzeć na karetki zabierające ludzi. No i trzeba było przyznać, że nie do końca chciał też pominąć film.
"Cóż chodźmy".
Spojrzał na Kamirę, która znajdowała się po jego lewej i wręczył jej piłkę.
— W takim wypadku, powierzam ci moją miłość, pilnuj jej jak oka w głowie — i właśnie wtedy, gdy już zwolnił sobie obie ręce, złapał za dłoń nie tylko samą Evergreen, ale i Stevensona, ciągnąc ich przed siebie. Cały czas uśmiechał się przy tym wesoło, nucąc coś pod nosem i najwyraźniej nie zamierzał ich wypuścić.
— Swoją drogą w najbliższą sobotę będziemy grali mecz towarzyski z Bodwell Highschool — powiedział podekscytowany tym razem zwracając się w stronę dziewczyny, która jakby nie patrzeć była nieco bardziej obeznana w temacie samego Blythe'a.
— Podobno ich drużyna jest całkiem niezła, nie mogę się doczekać. Chcesz przyjść? Mogę ci załatwić wejściówkę. Jeśli moja obecność tam nie przekonuje cię wystarczająco, będą darmowe hot-dogi, tani kurczak w panierce i gigantyczne kubki z Coca-colą — zaśmiał się, zaraz zwracając w stronę Timothy'ego — Jeśli chcesz to również możesz przyjść, chociaż niestety jeśli nie jesteś z Riverdale, nie mogę zagwarantować ci darmowego wejścia. Bo chyba nie jest, co? Wybacz, kojarzę większość ale...
Zamotał się chwilowo, niepewny czy właśnie nie popełnił faux pas. W końcu nikt nie lubił, gdy uczęszczało się do tego samego miejsca i było z niego wykluczanym przez brak większej popularności.
Gdy w końcu dotarli do kina spojrzał na kolejki i gwizdnął krótko. Dopóki Timothy nie zaczął kasłać. Poklepał go ostrożnie po plecach (dzięki bogu mimo posturze wielkoluda, wcale nie uderzył go na tyle, by chłopak zarył nosem w podłoże) i raz jeszcze się rozejrzał.
— Nie ma sensu stać w tej kolejce. Może niech Timothy kupi bilety, a my zajmiemy się jedzeniem? Podejrzewam, że razem z Kamirą weźmiemy tego całą tonę, więc pomogę jej z noszeniem wszystkiego. Oszczędzimy czas. Trzy uczniowskie, jak mniemam. I obok siebie, nie chcę żeby jedno z nas wylądowało trzy rzędy niżej. Chcesz coś konkretnego do jedzenia? — zapytał jeszcze chłopaka. Najwyraźniej kompletnie nie powiązał jego kaszlu z brakiem odwagi w zatłoczonych miejscach. Do jego mózgu ogólnie nie docierało jak można było bać się tłumów.
Mimo to spojrzał jeszcze na Kamirę, by upewnić się, że wymyślony przez niego plan jest odpowiedni.
Kamira nie była pewna co tu się właściwie wyprawia. Wciąż i wciąż analizowała sytuację i miała wrażenie, że każdy jej pomysł na wyjście z tego bałaganu, pogłębia ją w nim bardziej. Jednak widziała, że Tim zaczyna zużywać te swoje irracjonalne pokłady odwagi i w dodatku wyglądał na przerażonego tym tłumem przed nimi. No i Finem. Westchnęła ciężko kręcąc przy tym głową. Miała nadzieję, że okularnik nie jest na tyle zdesperowany, by brnąć w sytuację, która go ewidentnie przewyższa. Blythe wspomniał o bubble tea i fioletowooka na chwilę zapomniała o całym świecie, wpatrując się rozmarzonymi oczami w chłopaka. Właściwie nie chodziło nawet o niego, tylko po prostu zapomniała, że mogliby dostać bubble tea, a ona miała na nią ochotę zawsze i wszędzie. Kiedy ona ustalała w głowie jakie smaki wybierze, nagle zarejestrowała, że chłopaki o czymś mówią i na końcu wypowiedzi jednego z nic padło jej imię. Zmarszczyła brwi i spojrzała z powątpiewaniem na Blytha.
- Wydaje mi się, że nawet gdybym musiała go złapać, to bez problemu, a w dodatku przy jego posturze, byłabym go w stanie sama zanieść do karetki. - Brawo Kamirko. Najlepiej palnąć coś bez zastanowienia. Nagle w głowie miała obraz jak niesie Tima na księżniczkę do karetki, a z jej twarzy momentalnie zszedł kolor, bo bała się, że któryś z nich wpadnie na pomysł udowodnienia tego. Jeszcze się okaże, ze Tim jest skrytym fanem mega silnych kobiet. Śmiać się czy płakać? I nagle w jej dłoniach wylądowała piłka. Patrzyła przez dłuższy czas na nią, będąc przy tym prowadzoną przez koszykarza, potem zerknęła na niego.
- Mam ochotę sprawdzić czy masz temperaturę. Czy ty mi dałeś właśnie swoją miłość do rąk? Wiesz, że jestem prawdopodobnie bardziej niezdarna niż on? - Dziewczyna chciała wskazać brodą Stevensona, ale po chwili widać było jej wahanie. - ...chyba.
Jednak Fin już w najlepsze trajkotał o przyszłym meczu i widać, że próbował przekupić ją jedzeniem, ale Kamira już i bez tego zdecydowała. - Jasne, jeśli to nie problem to z chęcią. - jej uśmiech można było opisać, jako ostrożny, bo i takie miała myśli zgadzając się. Mieć bilet, a nie mieć biletu.... lepiej mieć i ewentualnie nie przyjść. Szczerze wątpiła by kapitan drużyny zauważył brak jej osoby na trybunach, a kto wie kiedy dopadnie ją introwertyzm.
Gdyby Kamira była wilkiem, to w tym momencie zastrzygłaby uszami zaciekawiona. Bardzo, bardzo chciała by Timothy odpowiedział na pytanie Blytha. Skąd właściwie okularnik jest i jak ją wyśledził. Jeśli był ze szkoły byłoby to całkiem zrozumiałe, ale miała wrażenie, że nie przeoczyłaby takiego indywiduum.
- Stanie w kolejce wspólnie rzeczywiście nie ma aż takiego sensu, lepiej pójdziemy zamówić jedzenie i weźmiemy też coś Tobie... - potaknęła głową obserwując atak kaszlu Tima. Czy teraz zrezygnuje? Czy to jest jego granica? Zastanawiała się na ile sprytny i chytry jest Stevenson, bo Blythe powierzając mu zadanie kupienia biletów wystawił się na kilka różnych ciosów.
- Hej, wcale nie jem aż tyle! - oburzyła się słysząc uwagę Fina. -Nie zamierzam kupować TONY jedzenia, bo kto będzie wtedy niósł Twoją piłkę.
- Wydaje mi się, że nawet gdybym musiała go złapać, to bez problemu, a w dodatku przy jego posturze, byłabym go w stanie sama zanieść do karetki. - Brawo Kamirko. Najlepiej palnąć coś bez zastanowienia. Nagle w głowie miała obraz jak niesie Tima na księżniczkę do karetki, a z jej twarzy momentalnie zszedł kolor, bo bała się, że któryś z nich wpadnie na pomysł udowodnienia tego. Jeszcze się okaże, ze Tim jest skrytym fanem mega silnych kobiet. Śmiać się czy płakać? I nagle w jej dłoniach wylądowała piłka. Patrzyła przez dłuższy czas na nią, będąc przy tym prowadzoną przez koszykarza, potem zerknęła na niego.
- Mam ochotę sprawdzić czy masz temperaturę. Czy ty mi dałeś właśnie swoją miłość do rąk? Wiesz, że jestem prawdopodobnie bardziej niezdarna niż on? - Dziewczyna chciała wskazać brodą Stevensona, ale po chwili widać było jej wahanie. - ...chyba.
Jednak Fin już w najlepsze trajkotał o przyszłym meczu i widać, że próbował przekupić ją jedzeniem, ale Kamira już i bez tego zdecydowała. - Jasne, jeśli to nie problem to z chęcią. - jej uśmiech można było opisać, jako ostrożny, bo i takie miała myśli zgadzając się. Mieć bilet, a nie mieć biletu.... lepiej mieć i ewentualnie nie przyjść. Szczerze wątpiła by kapitan drużyny zauważył brak jej osoby na trybunach, a kto wie kiedy dopadnie ją introwertyzm.
Gdyby Kamira była wilkiem, to w tym momencie zastrzygłaby uszami zaciekawiona. Bardzo, bardzo chciała by Timothy odpowiedział na pytanie Blytha. Skąd właściwie okularnik jest i jak ją wyśledził. Jeśli był ze szkoły byłoby to całkiem zrozumiałe, ale miała wrażenie, że nie przeoczyłaby takiego indywiduum.
- Stanie w kolejce wspólnie rzeczywiście nie ma aż takiego sensu, lepiej pójdziemy zamówić jedzenie i weźmiemy też coś Tobie... - potaknęła głową obserwując atak kaszlu Tima. Czy teraz zrezygnuje? Czy to jest jego granica? Zastanawiała się na ile sprytny i chytry jest Stevenson, bo Blythe powierzając mu zadanie kupienia biletów wystawił się na kilka różnych ciosów.
- Hej, wcale nie jem aż tyle! - oburzyła się słysząc uwagę Fina. -Nie zamierzam kupować TONY jedzenia, bo kto będzie wtedy niósł Twoją piłkę.
MG
Timothy był równie skołowany całą sytuacją, jak dwójka, z którą przyszło mu iść do kina. Nic nie szło po jego myśli, a pojawienie się wysokiego Fina już zupełnie odwróciło sytuację o 180 stopni. Jednak nasz dzielny okularnik cały czas przełamywał swoje fobie społeczne i życiowe, brnąc w to niczym nieszczęsny rumak w coraz bardziej grząskie bagno.
- Pyłki to faktycznie bardzo ciężka alergia. Czasem nie mogę wyjść z domu, bo groziłoby mi to wstrząsem anafilaktycznym - przyznał i zaśmiał się niezręczne, z niewiadomych przyczyn uznając to za całkiem zabawne. I tak się wkręcił w temat uczuleń, że zaczął wymieniać wszystkie na jakie cierpi, a trzeba przyznać, że lista była całkiem pokaźna. Mąka, mleko, banany, ogółem większość artykułów spożywczych, chyba wszystkie zwierzęta, jakie wędrują po tym świecie, kwiaty, drzewa. Aż cud, że przeżył tyle poza domem i jeszcze może oddychać.
Wyglądało na to, że do alergii można było dodać tę na ludzi, bo kiedy Blythe położył rękę na jego głowie, ten momentalnie się odsunął i jeszcze tylko brakowało, żeby zasyczał jak kot do kompletu. Wyglądało na to, że kontakt fizyczny nie był mu przyjazny. No, chyba, że to Kamira postanowiłaby go z jakiegoś powodu dotknąć. Wtedy byłby zachwycony.
Można sobie więc wyobrazić, jakie katusze przeżywał, kiedy wielki koszykarz postanowił złapać go za rękę. Niestety brakowało mu już odwagi, aby po raz kolejny przeciwstawić się Hamalainenowi, dlatego cierpiał wewnętrznie niczym Młody Werter, martwiąc się tym, że może umrze albo coś w tym stylu.
Propozycja pójścia na mecz koszykówki była dla Timmy'ego wręcz odrażająca. Gardził wysiłkiem fizycznym i obserwowaniem go, wychodząc z założenia, że jest to rozrywka dla słabych umysłów.
- N-nie inte-interesuje mn... - W tym momencie Kamira wyraziła chęć pójścia na mecz. Timothy spojrzał na nią z przerażeniem. Dlaczego ona mu to robiła? - T-to znaczy... bardzo chętnie się przejdę. Jeśli tylko można - zakończył nieśmiało, w duszy błagając, żeby jednak się nie dało. Przecież nie można tak po prostu dawać komuś biletów. Prawda? PRAWDA?!
Kiedy dotarli do kina, padła kolejna zatrważająca propozycja. Timothy był blady jak kreda i prawie zaczął się trząść. Kiwnął jednak potwierdzająco głową, bowiem głos jego ugrzązł w krtani. Ale da radę! Dla swojej wybranki wszystko! Nawet ze smokiem poszedłby walczyć, jeśli zaszłaby taka potrzeba.
Kamira i Blythe mogli więc odejść spokojnie, kupić całą masę jedzenia i wrócić, aby przygotować się na seans. Pozornie.
Nie minęły dwie minuty od momentu, kiedy zostawili przerażonego Timmy'ego w ogromnej kolejce, a całe kino zostało zaalarmowane przez wysoki, kobiecy krzyk. Zaalarmowani ludzie, którzy odwrócili wzrok, mogli zauważyć mały tłum, który zbierał się wokół czegoś.
- Odsuńcie się! Zróbcie miejsce! Potrzebuje tlenu! ODSUŃCIE SIĘ! - nakazywał jakiś męski głos. Ludzie zaczynali się rozchodzić, dzięki czemu można było dostrzec na ziemi nieszczęsnego Timmy'ego, którym szarpało, jakby go szatan opętał. Całkiem przerażający widok. - Niech ktoś dzwoni po karetkę! - Zakrzyknął mężczyzna, który przyklęknął obok chłopaka. Nikt jednak się do tego nie kwapił. Ludzie obserwowali całą sytuację wmurowani. Niektórzy wyciągnęli telefony, ale wcale nie mieli zamiaru nigdzie dzwonić, a zaczęli całą sytuację nagrywać.
Mężczyzna próbował jakoś nad Timmym zapanować, niestety marnie mu to wychodziło. Chłopak wyglądał tak, jakby z jego ust miała zaraz polecieć biała piana. Okulary spadły na ziemię, jakaś kobieta panikowała, ludzie nagrywali to z przerażeniem na twarzy. Krzyk, strach i zamieszanie.
Ciężko było nie parsknąć śmiechem na słowa Kamiry. Nie potrzebował do tego szczególnie wybujałej wyobraźni. Gdy tylko rzuciła słowo klucz, odwrócił się śmiejąc we własną dłoń, by choć spróbować powstrzymać dźwięki, które dla Tima mogły nie być aż tak przyjemne. Niezależnie od tego czy lubił silne kobiety, czy nie... wizja niesienia na rękach przez swoją 'ukochaną' była raczej żenująca. Blythe od zawsze wychodził z założenia, że to mężczyzna powinien zachowywać się jak książę na białym koniu, gotów na poświęcenie każdego stopnia i walkę ze smokami dla swojej księżniczki. Nie odwrotnie. Feministki pewnie rozszarpałyby go za to na strzępy.
Mimo to na wykład Timothy'ego o własnych alergiach, momentalnie zaczął mu współczuć. Jakim cudem on w ogóle przeżył poza domem? Przypominał mu film o jednym z dzieciaków, który spędził całe życie w bańce utworzonej przez rodziców, przekonany że gdy tylko ją opuści - umrze. Blythe również musiał odmawiać sobie sporej ilości rzeczy, był jednak przekonany że jego lista nie była w połowie tak droga jak jego. Tak długo jak mechaniczne serce podtrzymywało jego pracę, tak długo mógł całkiem normalnie funkcjonować. A gdy któregoś dnia je straci...
Prawdopodobnie już tego nie przeżyje.
Na uwagę Kamiry o własnej niezdarności, poruszył się nieco niespokojnie. W jego oczach wyraźnie zalśnił niepokój, zupełnie jakby rzeczywiście miał się zaraz rozmyślić.
— Wierzę w ciebie — powiedział w końcu powoli, z cichym pomrukiem sprawiającym, że troszeczkę szło jednak zwątpić w prawdziwość jego słów. Ale tylko troszeczkę. Całe szczęście, nieustannie miał być obok niej, więc będzie miał na nią oko. A nawet dwoje oczu, tak na wszelki wypadek.
— Bilety można kupić jeszcze przed samym meczem. Albo w kasie, albo przez internet, jak wolisz. Mogę ci podać stronę... — nie wydawało się, by rzeczywiście 'mógł' - po prostu to zrobił. Od razu podyktował mu adres, na wszelki wypadek dwa razy, by chłopak na pewno go zapamiętał.
"Hej, wcale nie jem aż tyle!"
— Ty może nie, ale ja owszem, trzeba wyżywić te dwa metry — roześmiał się i zmierzwił dziewczynie włosy, dopiero po chwili wydając z siebie głośne 'ups', gdy uświadomił sobie, że nieznacznie zrujnował jej fryzurę. zawsze się zapominał, gdy świetnie się z kimś bawił. Widząc potwierdzenie ze strony Timothy'ego że mogli udać się po jedzenie, pociągnął Evergreen za nadgarstek w stronę kolejki. Nie było w niej nic dziwnego. Nie pamiętał by kiedykolwiek jej tutaj nie było.
I nagle rozpętało się piekło. Tłum jaki momentalnie się wokół kogoś zgromadził, sprawił że mimo wszystko i sam Hamalainen odczuł nieznaczne zainteresowanie. Zwłaszcza, że z tej odległości, dzięki zebranej hołocie, która najwyraźniej uznała wydarzenie za niesamowicie ciekawe - nic nie widział. Za wyjątkiem nagrywających telefonów rzecz jasna. Był jednocześnie zbyt mało rozeznany w temacie, by móc choćby podejrzewać, że źródłem był pozostawiony przez nich przy kasie chłopak.
— Ciekawe co tam się dzieje. Ktoś ma atak padaczki? Nie powinni tego nagrywać — rzucił niezadowolony z zachowania ludzi do Kamiry, choć nawet on nie był w stanie całkowicie ukryć szczątkowego zainteresowania we własnym głosie. Tak to w końcu wyglądało. Ludzie byli istotami niezwykle ciekawskimi, które zawsze chciały wiedzieć co się dzieje i być na bieżąco. W tym momencie jednak ubzdurał sobie, że mimo wszystko zdobycie jedzenia dla Kamiry i Timothy'ego było dużo ważniejsze.
— Wolisz popcorn czy nachosy? Albo może weźmy to i to. Jaki sos do nachosów? — zapytał dziewczynę, mimo że przed nimi stało jeszcze co najmniej osiem osób.
Mimo to na wykład Timothy'ego o własnych alergiach, momentalnie zaczął mu współczuć. Jakim cudem on w ogóle przeżył poza domem? Przypominał mu film o jednym z dzieciaków, który spędził całe życie w bańce utworzonej przez rodziców, przekonany że gdy tylko ją opuści - umrze. Blythe również musiał odmawiać sobie sporej ilości rzeczy, był jednak przekonany że jego lista nie była w połowie tak droga jak jego. Tak długo jak mechaniczne serce podtrzymywało jego pracę, tak długo mógł całkiem normalnie funkcjonować. A gdy któregoś dnia je straci...
Prawdopodobnie już tego nie przeżyje.
Na uwagę Kamiry o własnej niezdarności, poruszył się nieco niespokojnie. W jego oczach wyraźnie zalśnił niepokój, zupełnie jakby rzeczywiście miał się zaraz rozmyślić.
— Wierzę w ciebie — powiedział w końcu powoli, z cichym pomrukiem sprawiającym, że troszeczkę szło jednak zwątpić w prawdziwość jego słów. Ale tylko troszeczkę. Całe szczęście, nieustannie miał być obok niej, więc będzie miał na nią oko. A nawet dwoje oczu, tak na wszelki wypadek.
— Bilety można kupić jeszcze przed samym meczem. Albo w kasie, albo przez internet, jak wolisz. Mogę ci podać stronę... — nie wydawało się, by rzeczywiście 'mógł' - po prostu to zrobił. Od razu podyktował mu adres, na wszelki wypadek dwa razy, by chłopak na pewno go zapamiętał.
"Hej, wcale nie jem aż tyle!"
— Ty może nie, ale ja owszem, trzeba wyżywić te dwa metry — roześmiał się i zmierzwił dziewczynie włosy, dopiero po chwili wydając z siebie głośne 'ups', gdy uświadomił sobie, że nieznacznie zrujnował jej fryzurę. zawsze się zapominał, gdy świetnie się z kimś bawił. Widząc potwierdzenie ze strony Timothy'ego że mogli udać się po jedzenie, pociągnął Evergreen za nadgarstek w stronę kolejki. Nie było w niej nic dziwnego. Nie pamiętał by kiedykolwiek jej tutaj nie było.
I nagle rozpętało się piekło. Tłum jaki momentalnie się wokół kogoś zgromadził, sprawił że mimo wszystko i sam Hamalainen odczuł nieznaczne zainteresowanie. Zwłaszcza, że z tej odległości, dzięki zebranej hołocie, która najwyraźniej uznała wydarzenie za niesamowicie ciekawe - nic nie widział. Za wyjątkiem nagrywających telefonów rzecz jasna. Był jednocześnie zbyt mało rozeznany w temacie, by móc choćby podejrzewać, że źródłem był pozostawiony przez nich przy kasie chłopak.
— Ciekawe co tam się dzieje. Ktoś ma atak padaczki? Nie powinni tego nagrywać — rzucił niezadowolony z zachowania ludzi do Kamiry, choć nawet on nie był w stanie całkowicie ukryć szczątkowego zainteresowania we własnym głosie. Tak to w końcu wyglądało. Ludzie byli istotami niezwykle ciekawskimi, które zawsze chciały wiedzieć co się dzieje i być na bieżąco. W tym momencie jednak ubzdurał sobie, że mimo wszystko zdobycie jedzenia dla Kamiry i Timothy'ego było dużo ważniejsze.
— Wolisz popcorn czy nachosy? Albo może weźmy to i to. Jaki sos do nachosów? — zapytał dziewczynę, mimo że przed nimi stało jeszcze co najmniej osiem osób.
— Heej, nie możesz dyskryminować naszych nowych współlokatorów. To, że wstają wcześniej, nie czyni ich gorszymi. — Chłopak stanął w obronie owadów, choć jednocześnie sam nie wyobrażał sobie dłuższego życia z nimi, a w jego głosie zdecydowanie brakowało powagi. Może i dzisiaj dobrze mu się z nimi siedziało, ale na dłuższą metę byłoby to męczące. Poza tym nie sądził, by w ich pokoju było wystarczająco jedzenia dla tych maluchów – cokolwiek one jadały – więc przetrzymywanie ich tam mogło stać się morderstwem. — Po prostu otworzymy im wieczorem okno i damy wybór.
Jak zawsze zupełnie nie przejmował się tym, co jego współlokator mógł o nim pomyśleć. Doskonale wiedział, że dla większości ludzi troska o takie owady czy nawet sympatia względem nich wydawała się głupia, ale po dzisiejszym dniu naprawdę nie chciał dla nich źle. Nie zamierzał jednak ich hodować ani się z nimi męczyć. Po prostu zabicie ich nie wchodziło w grę, a bał się odrobinę, że North może właśnie to planować – choć jednocześnie wątpił, by ostatecznie to zrobił, ale ostrożności nigdy za wiele! A przynajmniej w tej kwestii.
Kiedy młodszy zaczął odpowiadać na jego pytanie, Willy starał się początkowo uważnie go słuchać, ale... Podobał mu się jego opanowany głos. Zawsze po cichu podziwiał ludzi, którzy potrafili kontrolować swoje emocje, choć jednocześnie coś w jego umyśle za każdym razem buntowało się przeciwko takiemu sposobowi bycia. Nie było więc nic dziwnego w tym, że uwielbiał sprawdzać, gdzie leżą granice młodszego. Blondyn nie był złośliwy, ale wytrwale szukał czegoś, co będzie w stanie wyprowadzić chłopaka z równowagi. Tłumaczył to sobie chęcią pomocy – w końcu zbyt długie tłumienie w sobie uczuć nikomu nie mogło wyjść na dobre – a mając dobre intencje, mógł to robić do woli! Mógł? Sam nie wiedział, ale nawet teraz miał ochotę się z nim podroczyć, choć chęć tę dzielnie stłumił. A to tylko dlatego, że myśli tak go pochłonęły, że do jego uszu doszła zaledwie część wypowiedzi chłopaka. Oczywiście doskonale zrozumiał jej sens, ale nie znosił ignorować kierowanych do niego słów. Było mu niesamowicie głupio z tego powodu, ale nie chciał dać po sobie nic poznać, więc jedynie pokiwał głową na znak, że wszystko zrozumiał, mrucząc ciche dokładnie tak. W końcu nie mijało się to z prawdą.
— Ewwww — powtórzył, słysząc propozycję chłopaka – tym razem nieco głośniej, wkładając w to więcej serca. Wiedział, że jego współlokator nie mówił poważnie, ale i tak brzmiało to dla niego nieciekawie. Nie wiedział, jaką osobą był mężczyzna ze zdjęcia, ale nie zamierzał bawić się w żadne randki. Nigdy. — To tobie wyświetlają się desperaci i to ty dajesz im serduszka, więc mnie do tego nie mieszaj. — Bo to w końcu nie był like od niego, prawda? A przynajmniej uśmiech blondyna, zajętego poprawianiem włosów, wskazywał na jego zupełną niewinność. — Kto wie... Może sam też dodajesz takie podpisy pod zdjęciami? — zażartował, poruszając brwiami.
Pstryknięcia w czoło zupełnie się nie spodziewał, ale jedyną reakcją na nie, był szerszy uśmiech malujący się na jego twarzy. Nawet spodobał mu się ten gest, choć przecież nie było w nim nic nadzwyczajnego. Może było to winą tego, że blondyn naprawdę lubił, gdy młodszy miał dobry humor? Niewykluczone.
Jego słów nie mógł już jednak tak łatwo zignorować.
— Nikt nie musi mnie chcieć.
Był to zbędny komentarz z jego strony, ale myśl ta tak mocno w niego uderzyła, że musiał wypowiedzieć ją na głos. Nawet jeśli zabrzmiał jak dzieciak, który na każdą wzmiankę tego typu, reagował głośnym fuuj. Oczywiście powiedział to z uśmiechem i jakby od niechcenia, przez co uwaga ta sprawiała wrażenie zupełnie nieistotnej. Zresztą sam chłopiec właśnie taką wagę jej nadał.
— A najlepszy możliwy sposób to kino? — zapytał szczerze zdziwiony, bo nie sądził, że jego współlokator jest fanem filmów. Czyżby coś mu umknęło? A może jednak źle zrozumiał? Może chodziło mu po prostu o wydanie pieniędzy na coś, co go odpręży?
Sam Willy nigdy nie pracował, więc jedynie mógł domyślać się, jak to jest, gdy niespodziewanie ktoś doceni twoje trudy i postanowi zapłacić więcej, niż początkowo planował. Uznał, że to coś w rodzaju miłej niespodzianki od znajomego, która automatycznie poprawia humor i sprawia, że dzień jest jeszcze piękniejszy. Blondyn chciał dla swojego współlokatora jak najlepiej, więc wizja, że właśnie coś takiego chłopak obecnie czuł, zdecydowanie mu się podobała.
Skinięcie głową wystarczyło, by Willy ruszył za Northem, nawet nie rozglądając się na boki. Zrobił to dopiero, gdy znaleźli się w zatłoczonym wnętrzu kina, ciekaw, czy wśród tych wszystkich twarzy wyłapie jakąś znajomą, ale nic takiego się nie stało, co oczywiście ani trochę mu nie przeszkadzało. Było to po prostu już jego odruchem. Słysząc jednak uwagę z ust współlokatora, natychmiast przeniósł na niego swój wzrok i ponownie skupił całą swoją uwagę na nim.
— Nie mam pięciu lat. — W jego głosie nie było pretensji, choć jego mina mogła wskazywać na coś innego. Wystarczyło jednak mu się przyjrzeć, żeby wiedzieć, że to zdanie było jedynie próbą przypomnienia o tym, że nie jest tak wielką ofiarą losu, by zgubić się w kinie. W supermarkecie mu się zdarzało – zbyt wiele kolorowych rzeczy przykuwało jego uwagę, przez co szedł je obejrzeć, a towarzysząca mu osoba nagle znikała – ale wolał o tym nie mówić głośno. W końcu nawet Willy wolał w pewnych sytuacjach zachować twarz.
— Jasne, jasne — przytaknął na resztę słów chłopaka, przybliżając się do kasy wraz z malejącą kolejką. — A na co tak właściwie idziemy?
Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jeszcze nawet o to nie zapytał. Tak bardzo chciał wyrwać się z czterech ścian, że nawet nie interesowało go tak naprawdę, gdzie idą, a tym bardziej na co. Po prostu miał ochotę na towarzystwo drugiego człowieka, a tym Northa nigdy nie zamierzał pogardzić.
//z/t jako jedynie formalność
Jak zawsze zupełnie nie przejmował się tym, co jego współlokator mógł o nim pomyśleć. Doskonale wiedział, że dla większości ludzi troska o takie owady czy nawet sympatia względem nich wydawała się głupia, ale po dzisiejszym dniu naprawdę nie chciał dla nich źle. Nie zamierzał jednak ich hodować ani się z nimi męczyć. Po prostu zabicie ich nie wchodziło w grę, a bał się odrobinę, że North może właśnie to planować – choć jednocześnie wątpił, by ostatecznie to zrobił, ale ostrożności nigdy za wiele! A przynajmniej w tej kwestii.
Kiedy młodszy zaczął odpowiadać na jego pytanie, Willy starał się początkowo uważnie go słuchać, ale... Podobał mu się jego opanowany głos. Zawsze po cichu podziwiał ludzi, którzy potrafili kontrolować swoje emocje, choć jednocześnie coś w jego umyśle za każdym razem buntowało się przeciwko takiemu sposobowi bycia. Nie było więc nic dziwnego w tym, że uwielbiał sprawdzać, gdzie leżą granice młodszego. Blondyn nie był złośliwy, ale wytrwale szukał czegoś, co będzie w stanie wyprowadzić chłopaka z równowagi. Tłumaczył to sobie chęcią pomocy – w końcu zbyt długie tłumienie w sobie uczuć nikomu nie mogło wyjść na dobre – a mając dobre intencje, mógł to robić do woli! Mógł? Sam nie wiedział, ale nawet teraz miał ochotę się z nim podroczyć, choć chęć tę dzielnie stłumił. A to tylko dlatego, że myśli tak go pochłonęły, że do jego uszu doszła zaledwie część wypowiedzi chłopaka. Oczywiście doskonale zrozumiał jej sens, ale nie znosił ignorować kierowanych do niego słów. Było mu niesamowicie głupio z tego powodu, ale nie chciał dać po sobie nic poznać, więc jedynie pokiwał głową na znak, że wszystko zrozumiał, mrucząc ciche dokładnie tak. W końcu nie mijało się to z prawdą.
— Ewwww — powtórzył, słysząc propozycję chłopaka – tym razem nieco głośniej, wkładając w to więcej serca. Wiedział, że jego współlokator nie mówił poważnie, ale i tak brzmiało to dla niego nieciekawie. Nie wiedział, jaką osobą był mężczyzna ze zdjęcia, ale nie zamierzał bawić się w żadne randki. Nigdy. — To tobie wyświetlają się desperaci i to ty dajesz im serduszka, więc mnie do tego nie mieszaj. — Bo to w końcu nie był like od niego, prawda? A przynajmniej uśmiech blondyna, zajętego poprawianiem włosów, wskazywał na jego zupełną niewinność. — Kto wie... Może sam też dodajesz takie podpisy pod zdjęciami? — zażartował, poruszając brwiami.
Pstryknięcia w czoło zupełnie się nie spodziewał, ale jedyną reakcją na nie, był szerszy uśmiech malujący się na jego twarzy. Nawet spodobał mu się ten gest, choć przecież nie było w nim nic nadzwyczajnego. Może było to winą tego, że blondyn naprawdę lubił, gdy młodszy miał dobry humor? Niewykluczone.
Jego słów nie mógł już jednak tak łatwo zignorować.
— Nikt nie musi mnie chcieć.
Był to zbędny komentarz z jego strony, ale myśl ta tak mocno w niego uderzyła, że musiał wypowiedzieć ją na głos. Nawet jeśli zabrzmiał jak dzieciak, który na każdą wzmiankę tego typu, reagował głośnym fuuj. Oczywiście powiedział to z uśmiechem i jakby od niechcenia, przez co uwaga ta sprawiała wrażenie zupełnie nieistotnej. Zresztą sam chłopiec właśnie taką wagę jej nadał.
— A najlepszy możliwy sposób to kino? — zapytał szczerze zdziwiony, bo nie sądził, że jego współlokator jest fanem filmów. Czyżby coś mu umknęło? A może jednak źle zrozumiał? Może chodziło mu po prostu o wydanie pieniędzy na coś, co go odpręży?
Sam Willy nigdy nie pracował, więc jedynie mógł domyślać się, jak to jest, gdy niespodziewanie ktoś doceni twoje trudy i postanowi zapłacić więcej, niż początkowo planował. Uznał, że to coś w rodzaju miłej niespodzianki od znajomego, która automatycznie poprawia humor i sprawia, że dzień jest jeszcze piękniejszy. Blondyn chciał dla swojego współlokatora jak najlepiej, więc wizja, że właśnie coś takiego chłopak obecnie czuł, zdecydowanie mu się podobała.
Skinięcie głową wystarczyło, by Willy ruszył za Northem, nawet nie rozglądając się na boki. Zrobił to dopiero, gdy znaleźli się w zatłoczonym wnętrzu kina, ciekaw, czy wśród tych wszystkich twarzy wyłapie jakąś znajomą, ale nic takiego się nie stało, co oczywiście ani trochę mu nie przeszkadzało. Było to po prostu już jego odruchem. Słysząc jednak uwagę z ust współlokatora, natychmiast przeniósł na niego swój wzrok i ponownie skupił całą swoją uwagę na nim.
— Nie mam pięciu lat. — W jego głosie nie było pretensji, choć jego mina mogła wskazywać na coś innego. Wystarczyło jednak mu się przyjrzeć, żeby wiedzieć, że to zdanie było jedynie próbą przypomnienia o tym, że nie jest tak wielką ofiarą losu, by zgubić się w kinie. W supermarkecie mu się zdarzało – zbyt wiele kolorowych rzeczy przykuwało jego uwagę, przez co szedł je obejrzeć, a towarzysząca mu osoba nagle znikała – ale wolał o tym nie mówić głośno. W końcu nawet Willy wolał w pewnych sytuacjach zachować twarz.
— Jasne, jasne — przytaknął na resztę słów chłopaka, przybliżając się do kasy wraz z malejącą kolejką. — A na co tak właściwie idziemy?
Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jeszcze nawet o to nie zapytał. Tak bardzo chciał wyrwać się z czterech ścian, że nawet nie interesowało go tak naprawdę, gdzie idą, a tym bardziej na co. Po prostu miał ochotę na towarzystwo drugiego człowieka, a tym Northa nigdy nie zamierzał pogardzić.
//z/t jako jedynie formalność
Kamira słuchała z wielką nieuwagą wyznań Tima na temat jego alergii. Zapamiętała kilka wybranych i udało jej się wtrącić z niby zmartwionym uśmiechem - Jejku, jaka straszna szkoda, widzisz nigdy nie będziemy mogli razem... się spotkać - prawie zakrztusiła się tymi słowami. - Bo ja tak strasznie kocham psy i mam ich w domu chyba z 5, a moja mama tak bardzo kocha koty! Prawdziwa kocia mama! Wchodzisz do niej do domu i ich futro lata wszędzie, po mieszkaniu niczym obłoki w górach! A banany to moje totalnie ulubione owoce, wszystko mogę jeść z bananami, całe ich kiście nawet zamiast obiadu! - Okej może dosyć już udowadniania jaką małpą jest, chyba wystarczy. Właściwie jak zrozumiała jaki obraz siebie przedstawiła to miała ochotę uderzyć się dłonią w czoło. Tym bardziej, że była jedną z tych osób, które nigdy w życiu nie zjadłyby publicznie banana.
Właściwie to nie usłyszała zwątpienia w słowach Blytha "Wierzę w Ciebie", ale potem dostrzegła jego minę i skupienie w oczach i nie mogła powstrzymać parsknięcia śmiechem. - No właśnie widzę! Spokojnie, będę jej strzegła jak em... swojego psa, o!.... Kurcze gdzie on się zawieruszył, przed chwilą tu był.... widziałeś gdzieś mojego psa? - Zapytała z udawaną zmartwioną miną. Przytuliła do siebie piłkę i zerknęła kątem oka na Tima czy notuje adres ze stroną do biletów, ale postanowiła nie przejmować się tym. Przecież nikt jej nie może do niczego zmusić, a tym bardziej do jakiejś pseudo randki z okularnikiem. Na chwilę odpłynęła, rozmyślając nad różnymi scenariuszami, jakby tu się w razie czego wykręcić od wspólnego kibicowania Blythowi, bo nie przepadała za pracą w grupie. Została wyrwana ze swoich rozmyślań, kiedy jej włosy zostały poczochrane na wszystkie strony. Spojrzała z udawanym oburzeniem na Fina, ale nawet nie zdążyła nic powiedzieć, bo zaraz została pociągnięta dalej. Zabawne, ale towarzystwo Timothego nie przeszkadzało jej aż tak właśnie dzięki zaraźliwej radości Blytha. Co więcej, ona naprawdę zaczynała się dobrze bawić i wierzyć, że to się dobrze skończy. Właśnie stała sobie w kolejce po pyszne jedzenie, z bardzo fajnym chłopakiem i mieli iść oglądać film, a ze jeden z ich towarzyszy był dziwny i uparł się, że będzie jej chłopakiem? Nieistotne! Co może pójść nie tak?
Stała plecami do całego zamieszania. Stała cały czas uparcie plecami, nawet kiedy Blythe zwrócił uwagę, że coś tam się dzieje i że banda idiotów to nagrywa. Udawało jej się przezwyciężać swoją ciekawość, by zerknąć, bo miała dziwne przeczucie o co może tam chodzić. Jednak za chwilę zaczęła przestępować z nogi na nogę i zaciskała i rozluźniała nerwowo dłonie na piłce. W końcu odwróciła się, właściwie spojrzała przez ramię i zacisnęła szybko oczy. Owszem zamieszanie dobiegało z miejsca z którego przed chwilą odeszli. Blythe zapytał o jedzenie, ale jej odpowiedź nie pasowała do pytania.
- Yyyyyyyyghr. Niech Cię cholera jasna weźmie ty wredny, mały.... - Wszystko to było wypowiedziane naprawdę zirytowanym głosem, ale resztę słów nie można było zrozumieć. Takie małe, a takie złośliwe. Wepchnęła piłkę w ręce Fina i ruszyła w stronę zamieszania, tupiąc przy tym, jakby robiła łaskę, że tam idzie. Dlaczego się uparł, że to ją będzie napastował?! Kiedy jednak dostrzegła ciało Tima na podłodze, wszystkie te myśli wyparowały, a Kamirę dopadły ogromne wyrzuty sumienia za to co wcześniej pomyślała. Jak mogła być tak okropnym człowiekiem? Przecież nie zasłużył na takie traktowanie z jej strony. Przebiegła ostatni kawałek do chłopaka i mężczyzny, wołając imię okularnika. Usiadła na kolanach przy nich i wyciągnęła telefon wykręcając numer pogotowia. Zanim się połączyła, rzuciła tylko do mężczyzny - Ja tu jestem z nim, ale niestety nie mam pojęcia co mu jest. - W takich momentach strasznie żałowała, że nie uważała na pierwszej pomocy.
Właściwie to nie usłyszała zwątpienia w słowach Blytha "Wierzę w Ciebie", ale potem dostrzegła jego minę i skupienie w oczach i nie mogła powstrzymać parsknięcia śmiechem. - No właśnie widzę! Spokojnie, będę jej strzegła jak em... swojego psa, o!.... Kurcze gdzie on się zawieruszył, przed chwilą tu był.... widziałeś gdzieś mojego psa? - Zapytała z udawaną zmartwioną miną. Przytuliła do siebie piłkę i zerknęła kątem oka na Tima czy notuje adres ze stroną do biletów, ale postanowiła nie przejmować się tym. Przecież nikt jej nie może do niczego zmusić, a tym bardziej do jakiejś pseudo randki z okularnikiem. Na chwilę odpłynęła, rozmyślając nad różnymi scenariuszami, jakby tu się w razie czego wykręcić od wspólnego kibicowania Blythowi, bo nie przepadała za pracą w grupie. Została wyrwana ze swoich rozmyślań, kiedy jej włosy zostały poczochrane na wszystkie strony. Spojrzała z udawanym oburzeniem na Fina, ale nawet nie zdążyła nic powiedzieć, bo zaraz została pociągnięta dalej. Zabawne, ale towarzystwo Timothego nie przeszkadzało jej aż tak właśnie dzięki zaraźliwej radości Blytha. Co więcej, ona naprawdę zaczynała się dobrze bawić i wierzyć, że to się dobrze skończy. Właśnie stała sobie w kolejce po pyszne jedzenie, z bardzo fajnym chłopakiem i mieli iść oglądać film, a ze jeden z ich towarzyszy był dziwny i uparł się, że będzie jej chłopakiem? Nieistotne! Co może pójść nie tak?
Stała plecami do całego zamieszania. Stała cały czas uparcie plecami, nawet kiedy Blythe zwrócił uwagę, że coś tam się dzieje i że banda idiotów to nagrywa. Udawało jej się przezwyciężać swoją ciekawość, by zerknąć, bo miała dziwne przeczucie o co może tam chodzić. Jednak za chwilę zaczęła przestępować z nogi na nogę i zaciskała i rozluźniała nerwowo dłonie na piłce. W końcu odwróciła się, właściwie spojrzała przez ramię i zacisnęła szybko oczy. Owszem zamieszanie dobiegało z miejsca z którego przed chwilą odeszli. Blythe zapytał o jedzenie, ale jej odpowiedź nie pasowała do pytania.
- Yyyyyyyyghr. Niech Cię cholera jasna weźmie ty wredny, mały.... - Wszystko to było wypowiedziane naprawdę zirytowanym głosem, ale resztę słów nie można było zrozumieć. Takie małe, a takie złośliwe. Wepchnęła piłkę w ręce Fina i ruszyła w stronę zamieszania, tupiąc przy tym, jakby robiła łaskę, że tam idzie. Dlaczego się uparł, że to ją będzie napastował?! Kiedy jednak dostrzegła ciało Tima na podłodze, wszystkie te myśli wyparowały, a Kamirę dopadły ogromne wyrzuty sumienia za to co wcześniej pomyślała. Jak mogła być tak okropnym człowiekiem? Przecież nie zasłużył na takie traktowanie z jej strony. Przebiegła ostatni kawałek do chłopaka i mężczyzny, wołając imię okularnika. Usiadła na kolanach przy nich i wyciągnęła telefon wykręcając numer pogotowia. Zanim się połączyła, rzuciła tylko do mężczyzny - Ja tu jestem z nim, ale niestety nie mam pojęcia co mu jest. - W takich momentach strasznie żałowała, że nie uważała na pierwszej pomocy.
MG
Kiedy Fin dyktował stronę, na której można było nabyć bilety, Timmy wyciągnął swój telefon komórkowy i tam wszystko zanotował. Wyglądał jednak, jakby właśnie podpisywał wyrok śmierci na samego siebie. W końcu schował urządzenie i westchnął ciężko, a zaraz po tym zakaszlał paskudnie.
I w zasadzie podejrzenia okularnika były słuszne. Jego życie było zagrożone, a przynajmniej tak zdawało się to wyglądać.
Część ludzi była przerażona, druga część względnie zainteresowana. I tylko mężczyzna, który przy nim przyklęknął wydawał się względnie zainteresowany tym, co Kamira miała w ogóle do powiedzenia. Niestety nie okazało się to nic szczególnie pomocnego.
- Proszę dzwonić po karetkę. Ja sam nie wiem co robić. Jest tu jakiś lekarz?! - spytał z desperacją. Nie otrzymał żadnej odpowiedzi.
Kamira musiała chwilę odczekać, zanim usłyszała trochę znudzony, męski głos.
- Numer ratunkowy, słucham. - po krótkim nakreśleniu sytuacji mężczyzna zreflektował się i zaczął żywiej odpowiadać. Najpierw oczywiście klasyczne pytanie o adres. -Już wysyłam karetkę. Powinna tam być za kilka minut.
A teraz proszę mi powiedzieć, czy ten człowiek jest ranny? - I zaczął się standardowy zestaw pytań, który miał pomóc ratownikowi w określeniu sytuacji. - Dobrze, niech mnie pani teraz słucha uważnie. Proszę włączyć tryb głośnomówiący i robić dokładnie to, co powiem - i tym oto sposobem Kamira przejdzie przyspieszony kurs pierwszej pomocy.
Tymczasem obsługa kina zorientowała się, że coś jest nie tak. Do tłumu podbiegli ochroniarze, którzy zaczęli odsuwać ludzi,
a także dwójka sprzedawców biletów.
- Co się tutaj dzieje? - spytał jeden z nich, podchodząc do nieprzytomnego chłopaka.
- Coś mu się stało. Nie wiem co dokładnie, bo zobaczyłem dopiero, jak upadł i zaczął się trząść....
- Proszę się odsunąć, trzeba mu udzielić pierwszej pomocy.
- Ta dziewczyna jest z nim, zadzwoniła już na karetkę.
- No dobra... Cholera jasna, Mark! Weź zabierz im te telefony, niech nie nagrywają tego. Najlepiej zgarnij ich do pokoju ochrony. Pierdolone pasożyty. Cindy, leć po wodę. I przynieś na wszelki wypadek defibrylator. Może się czymś zadławił?
- Nie wiem, ale nie, raczej nie. Wyglądał tak, jakby nie mógł złapać tchu. Oby karetka szybko przyjechała.
- Ta. No nic, muszę ogarnąć tych ludzi. W razie czego proszę wołać.
Pracownicy kina rozeszli się, po chwili przyleciała jeszcze rozgorączkowana dziewczyna ze szklanką wody, tylko nie bardzo wiedziała co z nią zrobić. Wcale nie pomógł opierdziel, kiedy usłyszała, że miała "przynieść, kurwa, defibrylator". Spanikowana upuściła szklankę i poleciała szukać wskazanego narzędzia. Jak tak dalej pójdzie, to na jednym Timmym się nie skończy.
Dobra wiadomość była taka, żeby Timmy przestał się trząść. Teraz już nie wyglądał jak opętany, jedynie nieprzytomny. Albo martwy
Zamieszanie odbiło się również w okolicy kolejki z jedzeniem, ale jakoś nikt się specjalnie tym nie przejął. Może to i lepiej, bo ostatnie czego Timothy aktualnie potrzebował, to jeszcze więcej ludzi. Ale za to Blythe dzięki temu mógł być świadkiem bardzo ciekawego dialogu.
- Co tam się dzieje?
- Nie wiem. Wygląda mi to na jakiś happening. Wiesz co, teraz wychodzi jakiś film o ratownikach. Może to dlatego? Słyszałem, że kina czasem tak robią. Wiesz, taka interaktywna reklama. Albo może jakiś eksperyment społeczny?
Dokąd zmierzasz, świecie?
Dziewczyna nie myślała za bardzo o czymkolwiek specjalnym, właściwie przełączyła się na tryb autopilota. Zawsze kiedy sytuacje były dla niej zbyt stresujące jej organizm tak działał, jakby w samoobronie. Wykonywała najlepiej jak umiała polecenia wydawane przez głos z telefonu i jedyne co przemykało jej co jakiś czas przez przez myśli, to "Obym nie musiała przeprowadzać resuscytacji. Oby nie to. Błagam. Dobra rozcinać skóry czy wbijać długopisu w płuca, żeby mógł oddychać też nie chcę." Właściwie to najbardziej na świecie teraz chciała, żeby Blythe się zorientował i przyszedł tutaj. Miała wrażenie, że jego obecność w jakiś sposób uspokoi całą tą sytuację, albo przynajmniej jej nerwy. albo chociaż uderzy ją piłką w łeb, żeby się ogarnęła.
Nie za bardzo słyszała też komentarze ludzi, bo przestała zwracać uwagę na całe to zamieszanie. Inaczej nie słyszałaby instrukcji podawanych przez ratownika. Kiedy ten kazał już czekać na ratowników skupiła wzrok na twarzy nieprzytomnego chłopaka, a z jej ust wyrwało się ciężkie westchnięcie. Nie wiedziała czy żałować decyzji którą podjęła, by uratować go od bandy chłopaków czy nie. Tak naprawdę gdyby tu nie przyszedł to może by mu się to nie przydarzyło i siedziałby, przygnębiony co prawda, ale bezpieczny w domu. Ona z pewnością wciąż czuła wyrzuty sumienia za złość którą czuła wobec niego wcześniej. Podniosła na chwilę wzrok, trochę jakby nieobecny, ale z pewnością patrzyła w stronę stoisk z jedzeniem.
Nie za bardzo słyszała też komentarze ludzi, bo przestała zwracać uwagę na całe to zamieszanie. Inaczej nie słyszałaby instrukcji podawanych przez ratownika. Kiedy ten kazał już czekać na ratowników skupiła wzrok na twarzy nieprzytomnego chłopaka, a z jej ust wyrwało się ciężkie westchnięcie. Nie wiedziała czy żałować decyzji którą podjęła, by uratować go od bandy chłopaków czy nie. Tak naprawdę gdyby tu nie przyszedł to może by mu się to nie przydarzyło i siedziałby, przygnębiony co prawda, ale bezpieczny w domu. Ona z pewnością wciąż czuła wyrzuty sumienia za złość którą czuła wobec niego wcześniej. Podniosła na chwilę wzrok, trochę jakby nieobecny, ale z pewnością patrzyła w stronę stoisk z jedzeniem.
Zaczął się zastanawiać co właściwie ma teraz zrobić z całym tym jedzeniem. Nie był pewien czy da radę zabrać się z tym wszystkim sam. Rozważał przez dłuższą chwilę przeróżne opcje, ostatecznie zwracając się w stronę kasjerki, wyraźnie czekającej na płatność.
— Może pani schować to dla mnie gdzieś z boku? Wygląda na to, że mój kolega właśnie walczy o życie, a istnieje szansa że jednak powróci do nas w ciągu pięciu minut i jednak pójdziemy na film. A jeśli nie to po prostu wsadzę go w karetkę i po to wszystko wrócę — wsunął jej do ręki banknot o zdecydowanie zbyt wielkim nominale w ramach rekompensaty za trud i wziął jedynie popcorn, trzymając pod pachą piłkę i ruszył w stronę Kamiry. Nie wyglądało to za dobrze. Niemniej od nieprzytomnego chłopaka dużo bardziej martwiła go mina dziewczyny. Znał ten wzrok.
Pokonał dzielącą ich odległość aż nazbyt szybko - viva długie nogi - by stanąć przed nią i wcisnąć jej kukurydzę w dłonie.
— Hej spokojnie. To nie twoja wina, nic mu nie będzie — zmierzwił jej włosy uśmiechając się ciepło, by zaraz podać jej również piłkę, nim stanął obok zerkając na nieprzytomnego Timothy'ego. Momentalnie odnalazł wzrokiem osobę, która widocznie była w tym momencie odpowiedzialna za próbę ratowniczą. Zaczynał w tym momencie szczerze współczuć pracownikom kina. Poklepał jeszcze nieznacznie Kamirę po ramieniu, nim skierował się w stronę najbliższego pracownika kina, czując obowiązek podzielenia się jakąkolwiek informacją, która mogłaby okazać się przydatna.
— Ma alergię na pyłki, więc może to coś z drożnością dróg oddechowych? I chyba niezbyt dobrze czuje się w tłumach. Może powinniśmy go zanieść na świeże powietrze? — jakby nie patrzeć, podniesienie takiego chuchra i zaniesienie go na zewnątrz nie stanowiło dla Blythe'a najmniejszego problemu. Jeśli natomiast mógł pomóc, to właśnie zamierzał zrobić. Timothy i tak miał swego rodzaju szczęście, że stracił przytomność i nie widział wzroku innych traktujących go jak wyjątkowo interesujące zwierzę w klatce.
Zerknął kontrolnie w stronę Kamiry, upewniając się że sama dziewczyna również nie będzie potrzebować pomocy. Nie wiedział do końca jak odporna była na podobne wydarzenia.
— Może pani schować to dla mnie gdzieś z boku? Wygląda na to, że mój kolega właśnie walczy o życie, a istnieje szansa że jednak powróci do nas w ciągu pięciu minut i jednak pójdziemy na film. A jeśli nie to po prostu wsadzę go w karetkę i po to wszystko wrócę — wsunął jej do ręki banknot o zdecydowanie zbyt wielkim nominale w ramach rekompensaty za trud i wziął jedynie popcorn, trzymając pod pachą piłkę i ruszył w stronę Kamiry. Nie wyglądało to za dobrze. Niemniej od nieprzytomnego chłopaka dużo bardziej martwiła go mina dziewczyny. Znał ten wzrok.
Pokonał dzielącą ich odległość aż nazbyt szybko - viva długie nogi - by stanąć przed nią i wcisnąć jej kukurydzę w dłonie.
— Hej spokojnie. To nie twoja wina, nic mu nie będzie — zmierzwił jej włosy uśmiechając się ciepło, by zaraz podać jej również piłkę, nim stanął obok zerkając na nieprzytomnego Timothy'ego. Momentalnie odnalazł wzrokiem osobę, która widocznie była w tym momencie odpowiedzialna za próbę ratowniczą. Zaczynał w tym momencie szczerze współczuć pracownikom kina. Poklepał jeszcze nieznacznie Kamirę po ramieniu, nim skierował się w stronę najbliższego pracownika kina, czując obowiązek podzielenia się jakąkolwiek informacją, która mogłaby okazać się przydatna.
— Ma alergię na pyłki, więc może to coś z drożnością dróg oddechowych? I chyba niezbyt dobrze czuje się w tłumach. Może powinniśmy go zanieść na świeże powietrze? — jakby nie patrzeć, podniesienie takiego chuchra i zaniesienie go na zewnątrz nie stanowiło dla Blythe'a najmniejszego problemu. Jeśli natomiast mógł pomóc, to właśnie zamierzał zrobić. Timothy i tak miał swego rodzaju szczęście, że stracił przytomność i nie widział wzroku innych traktujących go jak wyjątkowo interesujące zwierzę w klatce.
Zerknął kontrolnie w stronę Kamiry, upewniając się że sama dziewczyna również nie będzie potrzebować pomocy. Nie wiedział do końca jak odporna była na podobne wydarzenia.
MG
Kasjerka przyglądała się oniemiała Finowi, niezdolna wydusić nawet słowa. I tak tylko stała z tym banknotem w dłoni, dopiero po chwili przytomniejąc i zaczęła pakować jedzenie do specjalnej torby przeznaczonej na posiłki na wynos.
Tymczasem akcja ratunkowa trwała w najlepsze. Na szczęście Timothy oddychał, nic konkretnego chyba nie zagrażało jego życiu, więc Kamira otrzymała szybką instrukcję tego, jak wygląda pozycja boczna ustalona i tak właśnie miała ułożyć niedoszłego księcia na białym rycerzu. Timmy chyba jeszcze nigdy nie wyglądał tak spokojnie jak w tej chwili, chociaż trudno powiedzieć, czy to akurat dobrze.
Pracownik zaczepiony przez Bylthe'a był młody i reagował nieco nerwowo. Raczej nie był przygotowany na takie sytuacje.
- N-nie wiem. Pan... Em... - wyraźnie zamotany nie wiedział co powiedzieć. Wtedy podszedł człowiek, który wcześniej rozmawiał z Kamirą, jeden z niewielu, który w miarę trzeźwo oceniał sytuację.
- Ja bym go nie ruszał. Mamy bezpośredni kontakt z ratownikiem, karetka powinna być za niedługo, a jak go weźmiemy i podniesiemy, to cholera wie co się stanie. Lepiej nie ryzykować - zawyrokował, a potem odszedł, aby wydać jeszcze kilka innych instrukcji. Wydawało się, że sytuacja powoli zostaje opanowana. Niektórzy nawet przestawali już obserwować, tylko udawali się do sal kinowych na zaplanowane seanse.
- ...teraz proszę go obserwować i zwracać uwagę, czy jest w stanie oddychać i czy coś nie zagraża jego życiu oraz czekać na przyjazd karetki - odezwał się głos ze słuchawki. Zadanie wykonane, pacjent przeżył. Chyba.
Wtedy też przybyła z odsieczą dziewczyna w defibrylatorem, która wcześniej upuściła już wodę. Teraz uklękła koło Kamiry i ułożyła urządzenie na podłodze.
- Połóż go na plecy i rozepnij koszulkę - powiedziała go Kamiry, a w jej oczach płonęła determinacja godna wojowników walczących o wolność Gondoru. Już wyciągała dwa "plastry" podpięte kablem, które należało nakleić na klatkę piersiową osoby potrzebującej. Wyraźnie miała zamiar kogoś posmyrać prądem.
Kamira czując znajome ciepło dłoni, w równie znajomej czynności rozczochrania jej włosów przypomniała sobie, że żeby żyć warto jakoś tak oddychać regularniej. Na dźwięk głosu chłopaka, wróciła myślami do "tu i teraz", podniosła głowę uśmiechając się smutno w jego stronę.
- No niby wiem, ale jednak... Wiesz, zanim spotkaliśmy Ciebie pomogłam mu kiedy go gnębili, a jeszcze wcześniej dałam mu kosza... Właściwie dwa razy. Może gdybym coś zrobiła inaczej, to... no wiesz nie leżałby tu teraz. - Westchnęła i przeczesała palcami grzywkę do góry, drugą ręką trzymając podarowaną jej piłkę, którą za chwilę do siebie przytulała. Zaczynała coraz bardziej przypominać stracha na wróble z tymi rozczochranymi włosami. Czy dostała tą piłkę, żeby miała czym się zająć? Jednak kiedy przestała czuć, że siedzi w tym sama, poczuła się znacznie lepiej, teraz wyłącznie martwiąc się o Tima. Musi go tylko dopilnować, przyjedzie karetka i po problemie, tam się nim zajmą i będzie zdrowy... no prawie.
I wtedy na to podbiegła dziewczyna z jakąś maszyną i musiała wszystko zepsuć. Kiedy przyjrzała się jej i usłyszała co ma zrobić z Timem, Kamira sama prawie zemdlała. Jednak zanim pozwoliła sobie na taką burżuazję z oczami wielkimi jak sarnie wyciągnęła ramiona na boki osłaniając Tima przed psychopatką.
- On tego nie potrzebuje, no co ty, nie widzisz?! Oddycha! - Kamira mówiła tak szybko, ze sama siebie ledwo rozumiała. Kiedy zobaczyła plastry do naklejania na klatkę spanikowała. - Przecież on nie ma nawet klaty! Blythe! - Rozejrzała się w koło dalej osłaniając nieprzytomnego. - BLYTHE ONA CHCE MU PRZYWALIĆ PRĄDEM! BLYTHE! - Właściwie nie do końca miała świadomość, że krzyczy tak głośno. Ogarnięta paniką, że nie powstrzyma tej wojowniczki ze Śródziemia musiała przywołać orły czy coś takiego. Czy ma jej przywalić piłką? Czy to ja w ogóle powstrzyma?
- No niby wiem, ale jednak... Wiesz, zanim spotkaliśmy Ciebie pomogłam mu kiedy go gnębili, a jeszcze wcześniej dałam mu kosza... Właściwie dwa razy. Może gdybym coś zrobiła inaczej, to... no wiesz nie leżałby tu teraz. - Westchnęła i przeczesała palcami grzywkę do góry, drugą ręką trzymając podarowaną jej piłkę, którą za chwilę do siebie przytulała. Zaczynała coraz bardziej przypominać stracha na wróble z tymi rozczochranymi włosami. Czy dostała tą piłkę, żeby miała czym się zająć? Jednak kiedy przestała czuć, że siedzi w tym sama, poczuła się znacznie lepiej, teraz wyłącznie martwiąc się o Tima. Musi go tylko dopilnować, przyjedzie karetka i po problemie, tam się nim zajmą i będzie zdrowy... no prawie.
I wtedy na to podbiegła dziewczyna z jakąś maszyną i musiała wszystko zepsuć. Kiedy przyjrzała się jej i usłyszała co ma zrobić z Timem, Kamira sama prawie zemdlała. Jednak zanim pozwoliła sobie na taką burżuazję z oczami wielkimi jak sarnie wyciągnęła ramiona na boki osłaniając Tima przed psychopatką.
- On tego nie potrzebuje, no co ty, nie widzisz?! Oddycha! - Kamira mówiła tak szybko, ze sama siebie ledwo rozumiała. Kiedy zobaczyła plastry do naklejania na klatkę spanikowała. - Przecież on nie ma nawet klaty! Blythe! - Rozejrzała się w koło dalej osłaniając nieprzytomnego. - BLYTHE ONA CHCE MU PRZYWALIĆ PRĄDEM! BLYTHE! - Właściwie nie do końca miała świadomość, że krzyczy tak głośno. Ogarnięta paniką, że nie powstrzyma tej wojowniczki ze Śródziemia musiała przywołać orły czy coś takiego. Czy ma jej przywalić piłką? Czy to ja w ogóle powstrzyma?
Pokiwał głową, wyraźnie zgadzając się z mężczyzną. Rzeczywiście ruszanie go w podobnym przypadku mogłoby przynieść więcej szkód niż faktycznej pomocy. Podobnie jak w przypadku wypadków motocyklowych nigdy nie należało ściągać poszkodowanemu kasku, być może w tym wypadku nie powinno się ich ruszać. Całe szczęście wyglądało na to, że ludzie powoli zaczęli się rozchodzić. Im mniejszy tłum sterczał nad chłopakiem tym lepiej.
Kto by się jednak spodziewał dziewczyny z defibrylatorem?
W pierwszym momencie kompletnie nie docierało do niego co właściwie zamierza zrobić. Dopiero krzyk Kamiry wyrwał go z transu na widok piekielnej maszyny, która przywracała go do życia zdecydowanie więcej niż jeden raz. Momentalnie padł na kolana, zamykając nadgarstki kobiety w żelaznym uścisku.
— Defibrylator oddziałuje na mięsień sercowy prądem stałym o odpowiednio dużej energii. Celem defibrylacji jest wytłumienie chaotycznych impulsów elektrycznych, które przepływają przez serce i umożliwienie mu powrotu do normalnej, regularnej pracy. Używa się go w przypadku nagłego zatrzymania krążenia. Zaburzenia rytmu pracy serca z wystąpieniem migotania komór, co prowadzi do sytuacji, w której serce przestaje pompować krew. WTEDY jedyną szansą na przywrócenie właściwej pracy serca jest defibrylacja, która potocznie rzecz ujmując działa jak reset serca i przywraca jego naturalny rytm. Brak oddechu jest najpewniejszym objawem wskazującym na nagłe zatrzymanie Krążenia. Jeżeli nie reaguje i nie oddycha znaczy że nastąpiło zatrzymanie krążenia. Powiedz mi, czy on wygląda ci na kogoś, kto nie oddycha? — zapytał napiętym głosem wyraźnie próbując się powstrzymać przed podniesieniem głosu.
— Odłóż to. Kamira, mów do niego. Usiądź obok niego i spróbuj zawołać kilkakrotnie jego imię, zobacz czy zareaguje. Wsłuchaj się w bicie serca, kontroluj jego oddech. Dasz radę to zrobić? — szczerze mówiąc, bał się że spanikowana pracowniczka kina kompletnie go zignoruje i tak czy siak postanowi potraktować chłopaka prądem. Poza tym, jeśli czyjkolwiek głos miał trafić do tego szaleńczo zakochanego chłopaka, podejrzewał że będzie to właśnie głos Kamiry. Nie jego.
Co z jakiegoś powodu bardzo mu się nie podobało. Nawet jeśli w tym momencie odsunął od siebie wszelkie uczucia, wracając kontrolnie wzrokiem do kobiety.
Kto by się jednak spodziewał dziewczyny z defibrylatorem?
W pierwszym momencie kompletnie nie docierało do niego co właściwie zamierza zrobić. Dopiero krzyk Kamiry wyrwał go z transu na widok piekielnej maszyny, która przywracała go do życia zdecydowanie więcej niż jeden raz. Momentalnie padł na kolana, zamykając nadgarstki kobiety w żelaznym uścisku.
— Defibrylator oddziałuje na mięsień sercowy prądem stałym o odpowiednio dużej energii. Celem defibrylacji jest wytłumienie chaotycznych impulsów elektrycznych, które przepływają przez serce i umożliwienie mu powrotu do normalnej, regularnej pracy. Używa się go w przypadku nagłego zatrzymania krążenia. Zaburzenia rytmu pracy serca z wystąpieniem migotania komór, co prowadzi do sytuacji, w której serce przestaje pompować krew. WTEDY jedyną szansą na przywrócenie właściwej pracy serca jest defibrylacja, która potocznie rzecz ujmując działa jak reset serca i przywraca jego naturalny rytm. Brak oddechu jest najpewniejszym objawem wskazującym na nagłe zatrzymanie Krążenia. Jeżeli nie reaguje i nie oddycha znaczy że nastąpiło zatrzymanie krążenia. Powiedz mi, czy on wygląda ci na kogoś, kto nie oddycha? — zapytał napiętym głosem wyraźnie próbując się powstrzymać przed podniesieniem głosu.
— Odłóż to. Kamira, mów do niego. Usiądź obok niego i spróbuj zawołać kilkakrotnie jego imię, zobacz czy zareaguje. Wsłuchaj się w bicie serca, kontroluj jego oddech. Dasz radę to zrobić? — szczerze mówiąc, bał się że spanikowana pracowniczka kina kompletnie go zignoruje i tak czy siak postanowi potraktować chłopaka prądem. Poza tym, jeśli czyjkolwiek głos miał trafić do tego szaleńczo zakochanego chłopaka, podejrzewał że będzie to właśnie głos Kamiry. Nie jego.
Co z jakiegoś powodu bardzo mu się nie podobało. Nawet jeśli w tym momencie odsunął od siebie wszelkie uczucia, wracając kontrolnie wzrokiem do kobiety.
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach