▲▼
Strona 2 z 2 • 1, 2
First topic message reminder :
Skwer ten nie ma swojej stałej nazwy. Jest to po prostu skwer. Zadbany teren zieleni z trawnikami, klombami, krzewami oraz drzewami, alejkami, ławkami, podświetlaną fontanną, a całości dopełniają kwieciste wariacje ogrodnika-architekta. Najczęściej spotyka się tutaj młodzież, ale od miejsca nie stronią również osoby starsze.
----------
Dzień był piękny. Co tu dużo mówić. Gdy ćwierkacze przekrzykują się za oknem, zjadliwie kłócąc o ziarno na placyku, a słońce przyjemnie przygrzewa i daje po oczach tak, że można się lansić na dzielni nowymi Ray-Ban’ami czy Oakley’ami, choć i tak wiadomo, że co trzecie to chińczyk, to jest to znak jakby od samego najwyższego, że trzeba wyjść, poćwiczyć dobre flipy i zrobić chociaż jeden porządny slide’y. Tak jak Jace pomyślał, tak zrobił. Zebrał się w czterdzieści minut, z czego trzydzieści dziewięć tłumaczył głuchoniemej ciotce, że wychodzi. Wybył w końcu na miasto. Rzeczywiście jazda była przyjemna, gdy tak przemierzał ulice Vancouver tylko raz wpadł na słup, ale to była wina tej martwej rzeczy, że mu na drodze stała i nie raczyła się odsunąć, czy chociażby mogłaby tak sobie postać gdzie indziej z łaski swojej, nie koniecznie na jego torze ruchu, poza tym w chodniku była dziura, a on akurat czytał ulotkę z klubu go-go, którą podniósł metr wcześniej. Wybaczone. Szybko się otrząsnął z pierwszego szoku, pokłócił z grawitacją, głośno i stanowczo na nią bluźniąc i plując. Wyzwał słup na pojedynek siły kopnięcia, zakończony bólem dużego palca. Ale był remis, albowiem słup zatrwożył się jego potęgą, trzęsąc się niczym osika na wietrze. Dotarł w końcu na plac, park, duży teren do jazdy urozmaicony niczego niespodziewającymi się przechodniami. Rozejrzał się, poflipował trochę i pojeździł dookoła. Pech chciał, że jakaś mucha zechciała stanąć z jego okiem w szranki. Zaczął pocierać je intensywnie, kompletnie nie patrząc gdzie, ani jak jedzie. Chyba nic mu nie zrobiła, ale to była naprawdę wielka pyda, więc oko piekło niemiłosiernie, a deskorolka żyła pod jego stopami własnym życiem.
Skwer ten nie ma swojej stałej nazwy. Jest to po prostu skwer. Zadbany teren zieleni z trawnikami, klombami, krzewami oraz drzewami, alejkami, ławkami, podświetlaną fontanną, a całości dopełniają kwieciste wariacje ogrodnika-architekta. Najczęściej spotyka się tutaj młodzież, ale od miejsca nie stronią również osoby starsze.
----------
Dzień był piękny. Co tu dużo mówić. Gdy ćwierkacze przekrzykują się za oknem, zjadliwie kłócąc o ziarno na placyku, a słońce przyjemnie przygrzewa i daje po oczach tak, że można się lansić na dzielni nowymi Ray-Ban’ami czy Oakley’ami, choć i tak wiadomo, że co trzecie to chińczyk, to jest to znak jakby od samego najwyższego, że trzeba wyjść, poćwiczyć dobre flipy i zrobić chociaż jeden porządny slide’y. Tak jak Jace pomyślał, tak zrobił. Zebrał się w czterdzieści minut, z czego trzydzieści dziewięć tłumaczył głuchoniemej ciotce, że wychodzi. Wybył w końcu na miasto. Rzeczywiście jazda była przyjemna, gdy tak przemierzał ulice Vancouver tylko raz wpadł na słup, ale to była wina tej martwej rzeczy, że mu na drodze stała i nie raczyła się odsunąć, czy chociażby mogłaby tak sobie postać gdzie indziej z łaski swojej, nie koniecznie na jego torze ruchu, poza tym w chodniku była dziura, a on akurat czytał ulotkę z klubu go-go, którą podniósł metr wcześniej. Wybaczone. Szybko się otrząsnął z pierwszego szoku, pokłócił z grawitacją, głośno i stanowczo na nią bluźniąc i plując. Wyzwał słup na pojedynek siły kopnięcia, zakończony bólem dużego palca. Ale był remis, albowiem słup zatrwożył się jego potęgą, trzęsąc się niczym osika na wietrze. Dotarł w końcu na plac, park, duży teren do jazdy urozmaicony niczego niespodziewającymi się przechodniami. Rozejrzał się, poflipował trochę i pojeździł dookoła. Pech chciał, że jakaś mucha zechciała stanąć z jego okiem w szranki. Zaczął pocierać je intensywnie, kompletnie nie patrząc gdzie, ani jak jedzie. Chyba nic mu nie zrobiła, ale to była naprawdę wielka pyda, więc oko piekło niemiłosiernie, a deskorolka żyła pod jego stopami własnym życiem.
Powolnym krokiem przemierzał alejki skweru rozglądając się dookoła obserwując przeróżne cuda natury bądź architektury. Czasem zdarzało mu się zatrzymać przy niektórych drzewach czy kwiatach i przez chwile się im przyglądać. W pewnym momencie jego uwagę przykuła róża, która tak jakby odstawała od reszty koleżanek. Zaczął rozmyślać co mogłoby być powodem takiego zachowania ów kwiatu. Jednak nie udało mu się dojść do jakiegoś rozwiązania, ponieważ jego spokój przerwał dziewczęcy pisk dobiegający jego uszu. Szybkim ruchem obrócił się w stronę źródła dźwięku, który dobiegał z odległości. To co zauważył to dość dużego psa szarżującego w jego kierunku oraz blondynkę, która była ciągnięta przez swojego psa ze względu na smycz zaciśniętą na jej nadgarstku. Heiwa wystraszony tym widokiem przeskoczył z ramienia Lucciego na czubek jego cylindra. Chłopak pomimo dość groźnie wyglądającego zwierzęcia nie ruszył się z miejsca. Przyjął jedynie bardziej stabilną pozycję. W głębi serca chciał pomóc nieznajomej uwolnić się z kajdany jednak nie miał pomysłu jak to zrobić w inny sposób niż stawić czoła napastnikowi, aby się zatrzymał. Jego twarz przybrała dość bojowy wyraz. Nie wiedział czego ma się spodziewać. Zrobił powolny wdech, a następnie z podobną prędkością wypuścił powietrze. "Na podrapaniach może się nie skończyć." przeleciało mu przez myśl. Opcja skrzywdzenia zwierzęcia była jedynie jako konieczność. Jeszcze zanim pies się do niego zbliżył oczy Aoyamy dostrzegły, że nieznajoma już nie jest ciągnięta, a biegnie o własnych siłach za swym pupilem. "Miejmy nadzieje, że szybko nad nim zapanuje." przeleciało mu przez myśl kiedy lekko korygował swoją postawę, aby jeszcze bardziej ustabilizować swoją pozycję.
Na całe szczęście najgorsze się nie zdarzyło. Pies jedyne co robił to skakał dookoła niego i szczekał na Heiwe. Widząc, że nie zagraża mu niebezpieczeństwo Lucci wyprostował się lekko stając w bardziej rozluźnionej pozycji. Blond panienka dopadła po chwili do smyczy psa i skarciła go za to co zrobił. Dziewczyna odciągnęła psa, który po tym uspokoił się i przestał ujadać. Kiedy to się stało chłopak już całkowicie się wyprostował i poprawił swój cylinder, a następnie zaczął delikatnie głaskać gołębia, który wrócił na ramię Aoyamy, aby go uspokoić.
Właścicielka bestii, która przed chwilą przeprowadziła na niego szturm urwała nagle w pół słowa po tym jak podniosła głowę i spojrzała na chłopaka. Nie do końca wiedział o co chodziło. Czyżby na jego twarzy zauważyła gniew? Jednak skąd mógłby się wziąć. Nie miał jej za złe tego co się stało. Pewnie nawet jeśli coś by mu się stało i tak nie potrafiłby się na nią złościć. Jednak widać było, że jest przestraszona.
-Spokojnie nic się nie stało panienko.-odparł miłym ciepłym głosem i uśmiechnął się delikatnie do nieznajomej-Wszystko w porządku? Twój towarzysz przeciągnął panienkę spory dystans po ziemi. Nie jest panienka ranna? A co z panienki nadgarstkiem?-zapytał zmartwiony.
-Hoo-hoo-hooo.-zagruchał zdenerwowany Heiwa.
On nie był na tyle wyrozumiały co chłopak. Jednak trzeba mu to wybaczyć. Co by zrobił gdyby tak ogromny pies się do niego dobrał. Z niewielkich gabarytów gołębia nic by nie zostało.
-Nic panienka nie zgubiła po drodze?-zapytał wciąż zmartwiony Lucci.
W końcu mogła mieć coś cennego przy sobie. Spinkę, która mogła się odczepić kiedy blond dziewcze zostało brutalnie przeciągnięte przez swojego towarzysza. Równie dobrze mógłby to być telefon, portfel czy coś innego co mogło mieć jakąś wartość majątkową lub sentymentalną dla nieznajomej. W takim razie lepiej byłoby to znaleźć. Jednak w pierwszej kolejności liczył się stan panienki.
Na całe szczęście najgorsze się nie zdarzyło. Pies jedyne co robił to skakał dookoła niego i szczekał na Heiwe. Widząc, że nie zagraża mu niebezpieczeństwo Lucci wyprostował się lekko stając w bardziej rozluźnionej pozycji. Blond panienka dopadła po chwili do smyczy psa i skarciła go za to co zrobił. Dziewczyna odciągnęła psa, który po tym uspokoił się i przestał ujadać. Kiedy to się stało chłopak już całkowicie się wyprostował i poprawił swój cylinder, a następnie zaczął delikatnie głaskać gołębia, który wrócił na ramię Aoyamy, aby go uspokoić.
Właścicielka bestii, która przed chwilą przeprowadziła na niego szturm urwała nagle w pół słowa po tym jak podniosła głowę i spojrzała na chłopaka. Nie do końca wiedział o co chodziło. Czyżby na jego twarzy zauważyła gniew? Jednak skąd mógłby się wziąć. Nie miał jej za złe tego co się stało. Pewnie nawet jeśli coś by mu się stało i tak nie potrafiłby się na nią złościć. Jednak widać było, że jest przestraszona.
-Spokojnie nic się nie stało panienko.-odparł miłym ciepłym głosem i uśmiechnął się delikatnie do nieznajomej-Wszystko w porządku? Twój towarzysz przeciągnął panienkę spory dystans po ziemi. Nie jest panienka ranna? A co z panienki nadgarstkiem?-zapytał zmartwiony.
-Hoo-hoo-hooo.-zagruchał zdenerwowany Heiwa.
On nie był na tyle wyrozumiały co chłopak. Jednak trzeba mu to wybaczyć. Co by zrobił gdyby tak ogromny pies się do niego dobrał. Z niewielkich gabarytów gołębia nic by nie zostało.
-Nic panienka nie zgubiła po drodze?-zapytał wciąż zmartwiony Lucci.
W końcu mogła mieć coś cennego przy sobie. Spinkę, która mogła się odczepić kiedy blond dziewcze zostało brutalnie przeciągnięte przez swojego towarzysza. Równie dobrze mógłby to być telefon, portfel czy coś innego co mogło mieć jakąś wartość majątkową lub sentymentalną dla nieznajomej. W takim razie lepiej byłoby to znaleźć. Jednak w pierwszej kolejności liczył się stan panienki.
Przez myśl przemknęło jej, że powinna była założyć psu kaganiec, nim wyszła z nim z domu. Nie bywał agresywny. Z reguły było to zwierzę beztrosko przyjazne, szczekało na wiatr i słońce, lubiło być przytulane. Irys wybiórczo słuchał jej komend, choć nade wszystko był wyczulony na emocje właścicielki. Jej strach działał na niego niczym zapalnik, od razu załączał tryb bojowego berserka gotowego gryźć i kąsać.
Tyle że jej niepokój był irracjonalny. Nie groziło jej żadne niebezpieczeństwo i doskonale zdawała sobie z tego sprawę – inną rzeczą było to, że nie potrafiła panować nad swoim lękiem. Starała się, wylegiwała się na kozetce u swojego psychoterapeuty co tydzień, grzecznie łykała proszki, nie kręciła noskiem. Teraz, gdy stanęła ze swoim lękiem twarzą w twarz, nie potrafiła tego opanować. Jej głowę zalały wstrętne, obrzydliwe koszmary, na moment pociemniało jej przed oczami i się zachwiała. Sekunda, dwie.
Potrząsnęła szybko głową, zamykając oczy. Miało to symbolizować, że wszystko w porządku, nic jej nie jest, nie trzeba się przejmować. Na wzmiankę o swoim nadgarstku instynktownie zasłoniła go dłonią. Jej skóra była wrażliwa na wszelkie urazy. Wystarczyło ścisnąć mocniej, uszczypnąć, choćby lekko, żartobliwie uderzyć pięścią w jej ramię, aby pozostał po tym siniec. To bliskie i gorące spotkanie ze smyczą zostawiło pamiątkę w postaci czerwonego otarcia. Czym prędzej wypuściła na chwilę smycz z jednej dłoni, by naciągnąć na otartą skórę rękaw swojego cienkiego swetra. Dodatkowo tylko zaniepokoiło ją to, że spoglądał na jej rękę, jakby to była wybitnie intymna część ciała, a sam akt uderzał o coś osobistego. Próbowała sobie wytłumaczyć to tak, że nie chciała, aby przypadkiem dojrzał dodatkowo blade poprzeczne blizny, które ciągnęły się do łokcia. Wówczas ludzie mieli tendencję do krzywienia się z niesmakiem, była również posądzana o tyle już rzeczy... Taka śliczna, niegłupia – po diabły miałaby się okaleczać? By zwrócić na siebie uwagę? Nie miały znaczenia jej prawdziwe powody, gdy potrafiła płakać przez cudze, ostrzejsze słowa.
Tyle pytań, podczas gdy w jej głowie nie pojawiło się nawet jedno słowo, którego mogłaby użyć, aby odpowiedzieć. Nie umiała wydusić z siebie nawet prostego wyrazu. Na jej twarzyczce porcelanowej lalki nadal malował się strach, choć walczyła z nim zajadle. Wewnątrz jej myśli, jej głowy, właśnie rozgrywały się sceny batalistyczne, dwie wielkie armie zwarły się ze sobą w morderczej walce na życie i śmierć. Strach i racjonalizm. Głęboko zakorzenione lęki i spokojny głos terapeuty.
W takich chwilach napadał ją żal, że zdecydowała się na psa. Był jej podporą, jej tarczą, ale jednocześnie to z jego powodu była zmuszana do opuszczania swojej ostoi. Wychodziła z domu, narażała się na kontakt z obcymi ludźmi, spoglądała na nich ze strachem i nieufnością. Gdyby nie to, mogłaby odpoczywać ukryta przed światem w swoim boskim sanktuarium z dala od cudzych spojrzeń.
Nadal milczała. Tutaj nie mógł pomóc miły głos, przyjazne nastawienie.
Przełknęła ślinę, miętosząc uparcie w palcach smycz. Dlaczego tyle do niej mówił? Przy tak bliskim spotkaniu ze swoim lękiem, rozsądek nie miał szans. Wszelkie głosy, które nakłaniały ją do podjęcia wyzwania, były coraz bardziej brutalnie tłumione.
Mimo że młodzieniec przed nią niczego tak naprawdę nie zrobił, jego obecność ją przytłaczała, czuła się niczym zwierzę zapędzone w róg przez psy gończe.
Chciała się odwrócić, aby sprawdzić czy nic nie wypadło jej w czasie tego szaleńczego biegu, lecz nie potrafiła. Teraz cały czas bacznie śledziła każdy ruch jednostki przed sobą, doszukując się w każdym jednym geście agresji czy ataku. Gdyby spróbował się zbliżyć, co by zrobiła? Krzyk? Histeria? Ucieczka?
Ponownie potrząsnęła głową. Wszystko gra, wszystko na miejscu. Otworzyła nawet usta, jakby chciała coś powiedzieć, lecz szybko je zamknęła. Złota rybka wyjęta z wody. Ślina niemal stanęła jej w gardle, gdy postanowiła wykonać jeszcze jeden gest. Żadnych słów. Zrobiła szybko pętle ze smyczy i przewiesiła ją przez łokieć, aby mieć wolne ręce. Wzorując się na kulturze azjatyckiej, złączyła ze sobą dłonie i wykonała płytki ukłon w geście przeprosin.
Tyle że jej niepokój był irracjonalny. Nie groziło jej żadne niebezpieczeństwo i doskonale zdawała sobie z tego sprawę – inną rzeczą było to, że nie potrafiła panować nad swoim lękiem. Starała się, wylegiwała się na kozetce u swojego psychoterapeuty co tydzień, grzecznie łykała proszki, nie kręciła noskiem. Teraz, gdy stanęła ze swoim lękiem twarzą w twarz, nie potrafiła tego opanować. Jej głowę zalały wstrętne, obrzydliwe koszmary, na moment pociemniało jej przed oczami i się zachwiała. Sekunda, dwie.
Potrząsnęła szybko głową, zamykając oczy. Miało to symbolizować, że wszystko w porządku, nic jej nie jest, nie trzeba się przejmować. Na wzmiankę o swoim nadgarstku instynktownie zasłoniła go dłonią. Jej skóra była wrażliwa na wszelkie urazy. Wystarczyło ścisnąć mocniej, uszczypnąć, choćby lekko, żartobliwie uderzyć pięścią w jej ramię, aby pozostał po tym siniec. To bliskie i gorące spotkanie ze smyczą zostawiło pamiątkę w postaci czerwonego otarcia. Czym prędzej wypuściła na chwilę smycz z jednej dłoni, by naciągnąć na otartą skórę rękaw swojego cienkiego swetra. Dodatkowo tylko zaniepokoiło ją to, że spoglądał na jej rękę, jakby to była wybitnie intymna część ciała, a sam akt uderzał o coś osobistego. Próbowała sobie wytłumaczyć to tak, że nie chciała, aby przypadkiem dojrzał dodatkowo blade poprzeczne blizny, które ciągnęły się do łokcia. Wówczas ludzie mieli tendencję do krzywienia się z niesmakiem, była również posądzana o tyle już rzeczy... Taka śliczna, niegłupia – po diabły miałaby się okaleczać? By zwrócić na siebie uwagę? Nie miały znaczenia jej prawdziwe powody, gdy potrafiła płakać przez cudze, ostrzejsze słowa.
Tyle pytań, podczas gdy w jej głowie nie pojawiło się nawet jedno słowo, którego mogłaby użyć, aby odpowiedzieć. Nie umiała wydusić z siebie nawet prostego wyrazu. Na jej twarzyczce porcelanowej lalki nadal malował się strach, choć walczyła z nim zajadle. Wewnątrz jej myśli, jej głowy, właśnie rozgrywały się sceny batalistyczne, dwie wielkie armie zwarły się ze sobą w morderczej walce na życie i śmierć. Strach i racjonalizm. Głęboko zakorzenione lęki i spokojny głos terapeuty.
W takich chwilach napadał ją żal, że zdecydowała się na psa. Był jej podporą, jej tarczą, ale jednocześnie to z jego powodu była zmuszana do opuszczania swojej ostoi. Wychodziła z domu, narażała się na kontakt z obcymi ludźmi, spoglądała na nich ze strachem i nieufnością. Gdyby nie to, mogłaby odpoczywać ukryta przed światem w swoim boskim sanktuarium z dala od cudzych spojrzeń.
Nadal milczała. Tutaj nie mógł pomóc miły głos, przyjazne nastawienie.
Przełknęła ślinę, miętosząc uparcie w palcach smycz. Dlaczego tyle do niej mówił? Przy tak bliskim spotkaniu ze swoim lękiem, rozsądek nie miał szans. Wszelkie głosy, które nakłaniały ją do podjęcia wyzwania, były coraz bardziej brutalnie tłumione.
Mimo że młodzieniec przed nią niczego tak naprawdę nie zrobił, jego obecność ją przytłaczała, czuła się niczym zwierzę zapędzone w róg przez psy gończe.
Chciała się odwrócić, aby sprawdzić czy nic nie wypadło jej w czasie tego szaleńczego biegu, lecz nie potrafiła. Teraz cały czas bacznie śledziła każdy ruch jednostki przed sobą, doszukując się w każdym jednym geście agresji czy ataku. Gdyby spróbował się zbliżyć, co by zrobiła? Krzyk? Histeria? Ucieczka?
Ponownie potrząsnęła głową. Wszystko gra, wszystko na miejscu. Otworzyła nawet usta, jakby chciała coś powiedzieć, lecz szybko je zamknęła. Złota rybka wyjęta z wody. Ślina niemal stanęła jej w gardle, gdy postanowiła wykonać jeszcze jeden gest. Żadnych słów. Zrobiła szybko pętle ze smyczy i przewiesiła ją przez łokieć, aby mieć wolne ręce. Wzorując się na kulturze azjatyckiej, złączyła ze sobą dłonie i wykonała płytki ukłon w geście przeprosin.
Pytania zostały zadane jednak żadna odpowiedź się nie zbliżała. Wydawało mu się jakby czekanie na jakąkolwiek odpowiedź jest daremne. Po mimo jego uśmiechu czy miłego tonu na twarzy blondynki wciąż widniał strach jak gdyby Lucci miał okazać się napastnikiem i chciał wyrządzić jej krzywdę. Jednak nie miał najmniejszych chęci, aby to zrobić. Kiedy wspomniał o nadgarstku dziewczyna szybko zaciągnęła rękaw tak, aby ręka nie była obnażona. Jednak zanim udało jej się wszystko zakryć dostrzegł kilka blizn znajdujących się na jej ręce. Nic jednak nie powiedział na ten temat. Nie znał jej, a tym bardziej jej motywów, więc nie zamierzał oceniać czy to co robi ma jakiś większy sens czy też nie. Wiedział też, że karcenie, dziwne reakcje na tego typu sprawy na pewno nie pomagały. Jego wszystkie chęci jak na razie kończyły się tylko na tym. Co z tego, że był zaniepokojony o stan dziewczyny czy jej rzeczy. Podejście do niej to jak proszenie się o zostanie rozszarpanym przez psa. "Może jest niema lub głucha?" zastanowił się analizując fakt, że żadne słowo wciąż nie padło z ust porcelanowej panienki. Zastanawiał się co zrobić w całej tej sytuacji. Jednak opcja głuchoty odpadała kiedy zauważył, że słuchawka zwisa nad jej obojczykiem. W takim wypadku zostawało tylko, to że jest niemową. Co nie zmienia fakty, że i tak nie uzyska od niej żadnej konkretniejszej odpowiedzi. Nie znał się na migach, a nie miał przy sobie długopisu czy notesu, na którym dziewczę mogłoby coś napisać.
Nieznajoma nie wydawała się specjalnie skora do rozmowy, a jej pupil najwidoczniej dobrze odbierał jej emocje, przynajmniej strach, gdyż dalej szczerzył w kierunku Lucciego swoje zębiska.
Powolnym ruchem położył prawą dłoń na karku i lekko go rozmasował przy okazji cicho wzdychając. Starał się wymyślić jakiś sposób, aby komunikacja między nim, a nieznajomą mogła jakkolwiek zaistnieć.
Przez chwile miał wrażenie, że blondynka chce coś powiedzieć. Jednak skończyło się to jedynie na otwarciu i zamknięciu ust. Kiedy zaczęła robić pętle ze smyczy przyglądał się temu co robi. Następnie powiesiła smycz na łokciu i wykonała lekki ukłon mając dłonie razem złączone. "Czyżby po moim wyglądzie zauważyła, że jestem Azjatą?" zastanowił się. Dobrze wiedział co oznacza ów gest. Jednak rzadko zdarzało się, żeby ktoś inny niż on bądź jego rodzice wykonywali ten gest. Nie często też trafiał na innych Azjatów, więc zobaczenie, że ktoś przeprasza w taki sposób było dość interesujące.
-Naprawdę nic nie szkodzi panienko.-odparł ciepłym głosem-Nazywam się Aoyama Inazuma, ale mów mi Lucci.-postanowił się przedstawić lekko unosząc cylinder-Przepraszam za mój brak taktu, ale czy jest może panienka niemową.-zapytał, a w jego głosie dało się słyszeć przepraszający ton.
-Hoo-hoo.-wtrącił udobruchany Heiwa widząc ukłon blond panienki.
Nie widział innego sposobu na uzyskanie odpowiedzi na to pytanie. Próbował w jakiś sposób odnaleźć informacje na ten temat bez zadawania ów pytania. Jednak nie mógł wpaść na nic innego jak zapytanie wprost. W tym przypadku wystarczy, że pokiwa głową. Jednak nawet jeśli uzyska informacje, pozytywną bądź negatywną to co dalej. Raczej nie zmieni to faktu, że najwidoczniej nieznajoma się go boi. Powód ów strachu był mu obcy. Może jego osoba po prostu kojarzy jej się z czymś nie przyjemnym albo wygląda jak bandzior. Nie miał specjalnie wypływu na to jak odbiorą go inni ludzie kiedy na niego spojrzą. W końcu garnitur i ładny uśmiech nie czynią z ciebie automatycznie dobrego człowieka. Po za tym czasami Lucci lubił komuś przyłożyć, więc jest opcja, że usłyszał bądź widziała jak to robi, a teraz boi się, że może to też spotkać ją. Jednak nie będzie nagle tłumaczył się, że coś tam bo równie dobrze może tylko pogorszyć sytuacje.
Nieznajoma nie wydawała się specjalnie skora do rozmowy, a jej pupil najwidoczniej dobrze odbierał jej emocje, przynajmniej strach, gdyż dalej szczerzył w kierunku Lucciego swoje zębiska.
Powolnym ruchem położył prawą dłoń na karku i lekko go rozmasował przy okazji cicho wzdychając. Starał się wymyślić jakiś sposób, aby komunikacja między nim, a nieznajomą mogła jakkolwiek zaistnieć.
Przez chwile miał wrażenie, że blondynka chce coś powiedzieć. Jednak skończyło się to jedynie na otwarciu i zamknięciu ust. Kiedy zaczęła robić pętle ze smyczy przyglądał się temu co robi. Następnie powiesiła smycz na łokciu i wykonała lekki ukłon mając dłonie razem złączone. "Czyżby po moim wyglądzie zauważyła, że jestem Azjatą?" zastanowił się. Dobrze wiedział co oznacza ów gest. Jednak rzadko zdarzało się, żeby ktoś inny niż on bądź jego rodzice wykonywali ten gest. Nie często też trafiał na innych Azjatów, więc zobaczenie, że ktoś przeprasza w taki sposób było dość interesujące.
-Naprawdę nic nie szkodzi panienko.-odparł ciepłym głosem-Nazywam się Aoyama Inazuma, ale mów mi Lucci.-postanowił się przedstawić lekko unosząc cylinder-Przepraszam za mój brak taktu, ale czy jest może panienka niemową.-zapytał, a w jego głosie dało się słyszeć przepraszający ton.
-Hoo-hoo.-wtrącił udobruchany Heiwa widząc ukłon blond panienki.
Nie widział innego sposobu na uzyskanie odpowiedzi na to pytanie. Próbował w jakiś sposób odnaleźć informacje na ten temat bez zadawania ów pytania. Jednak nie mógł wpaść na nic innego jak zapytanie wprost. W tym przypadku wystarczy, że pokiwa głową. Jednak nawet jeśli uzyska informacje, pozytywną bądź negatywną to co dalej. Raczej nie zmieni to faktu, że najwidoczniej nieznajoma się go boi. Powód ów strachu był mu obcy. Może jego osoba po prostu kojarzy jej się z czymś nie przyjemnym albo wygląda jak bandzior. Nie miał specjalnie wypływu na to jak odbiorą go inni ludzie kiedy na niego spojrzą. W końcu garnitur i ładny uśmiech nie czynią z ciebie automatycznie dobrego człowieka. Po za tym czasami Lucci lubił komuś przyłożyć, więc jest opcja, że usłyszał bądź widziała jak to robi, a teraz boi się, że może to też spotkać ją. Jednak nie będzie nagle tłumaczył się, że coś tam bo równie dobrze może tylko pogorszyć sytuacje.
Gdy zaczyna brakować słów, gesty są wybawieniem.
Constance już dawno nauczyła się, jak używać mimiki swojej twarzy bądź ruchów dłoni, aby przekazać ogólny sens jej zamiarów. Była nieśmiała, płochliwa niczym łania. Wystarczyło podnieść głos, by kuliła się w sobie jak zbity pies, bała się wrzasku, obcych ludzi i miejsc. A nader wszystko – bała się mężczyzn. Codziennie przed wyjściem do pracy rozmawiała z manekinem. Męskim. Z wydrukowaną na materiale twarzą przypadkowego aktora. Nawet wtedy jąkała się, zacinała, głos załamywał jej się w połowie, ale dawało jej to pewne poczucie bycia gotową. Ale teraz? W tym parku? Nie zakładała żadnych spotkań, miała lada moment wrócić. Uzbroiła się w lekturę nagraną na adapter mp3 i wsłuchiwanie się w znaną dobrze – lecz nadal równie porywającą! – fabułę miało ją uspokoić i wyciszyć, odgrodzić od świata zewnętrznego, który w jej oczach był nieustannie wrogi.
Pochyliła się i pogłaskała psa po włochatym łbie. Dla siebie. Wszystko, co było znajome, sprawiało, że czuła się bezpieczniejsza. Teraz Irys był murem nie do przebycia.
Lucci.
Powtórzyła imię w myślach i skinęła powoli głową. Tak na dobry początek. Wypadałoby odpowiedzieć tym samym, przedstawić się i podać dłoń. W jej przypadku w grę nie wchodziła ani pierwsza, ani druga opcja. Być może potrafiłaby z trudem wydukać swoje imię, dławiąc się przy tym powietrzem. Ale nie byłaby w stanie poddać się kontaktowi fizycznemu. W ramach terapii raz pozwoliła, aby terapeuta dotknął jej drżącej, spoconej dłoni. Strach wówczas sparaliżował ją na chwilę, cała drżała. Czuła się tak, jakby ten prosty dotyk ją poparzył i zrobił coś złego.
Zastanawiała się chwilę, jak mogłaby pokazać swoje imię. Constance. Kostka. Na krótki moment w jej oczach pojawiła się iskierka, niemająca niczego wspólnego z dotychczasowym niepokojem. Zgięła lewą nogę w kolanie i podniosła stopę, by mogła dotknąć palcami swojej kostki. Kostka. Constance. Następnie wskazała swoją pierś i powtórzyła te gesty dwa razy, dla pewności.
Zaraz po tym zobaczyła na twarzy młodzieńca współczucie. Została wzięta za niemowę i z tego względu od razu napotkała na ten przepraszający ton, mimo że nie było w tym jego winy. Przygryzła dolną wargę i pokręciła niepewnie głową. W tym wypadku nie była pewna, czy nie lepiej byłoby, gdyby faktycznie jej niemożność wysłowienia się została wzięta za niepełnosprawność. To nie wymagałoby żadnego tłumaczenia. Urodziłam się taka brzmiało znacznie przejrzyściej niż ze strachu nie potrafię wydusić słowa. Pies przestał warczeć, gdy pierwsze, paraliżujące uderzenie lęku zaczęło ją opuszczać. Powoli, delikatnie, ledwo wyczuwalnie.
Nie była przygotowana! I teraz nadal nie wiedziała, co powinna zrobić, jak się zachować. Miała ochotę uciec, lecz jednocześnie jej stopy zapuściły głębokie korzenie i nie była zdolna postąpić choćby kroku. Po części bardzo pragnęła, aby przestał pytać, tylko grzecznie się pożegnał i odszedł w spokoju, może tylko trochę zaaferowany niemą dziwaczką z parku. Jednak z drugiej strony chciała równie mocno próbować się przełamać. Zerwać pieczęć milczenia i móc żyć jak zwykły człowiek, móc rozmawiać z każdą jedną osobą na ulicy. Sprawiało jej to niemożebną trudność.
Constance już dawno nauczyła się, jak używać mimiki swojej twarzy bądź ruchów dłoni, aby przekazać ogólny sens jej zamiarów. Była nieśmiała, płochliwa niczym łania. Wystarczyło podnieść głos, by kuliła się w sobie jak zbity pies, bała się wrzasku, obcych ludzi i miejsc. A nader wszystko – bała się mężczyzn. Codziennie przed wyjściem do pracy rozmawiała z manekinem. Męskim. Z wydrukowaną na materiale twarzą przypadkowego aktora. Nawet wtedy jąkała się, zacinała, głos załamywał jej się w połowie, ale dawało jej to pewne poczucie bycia gotową. Ale teraz? W tym parku? Nie zakładała żadnych spotkań, miała lada moment wrócić. Uzbroiła się w lekturę nagraną na adapter mp3 i wsłuchiwanie się w znaną dobrze – lecz nadal równie porywającą! – fabułę miało ją uspokoić i wyciszyć, odgrodzić od świata zewnętrznego, który w jej oczach był nieustannie wrogi.
Pochyliła się i pogłaskała psa po włochatym łbie. Dla siebie. Wszystko, co było znajome, sprawiało, że czuła się bezpieczniejsza. Teraz Irys był murem nie do przebycia.
Lucci.
Powtórzyła imię w myślach i skinęła powoli głową. Tak na dobry początek. Wypadałoby odpowiedzieć tym samym, przedstawić się i podać dłoń. W jej przypadku w grę nie wchodziła ani pierwsza, ani druga opcja. Być może potrafiłaby z trudem wydukać swoje imię, dławiąc się przy tym powietrzem. Ale nie byłaby w stanie poddać się kontaktowi fizycznemu. W ramach terapii raz pozwoliła, aby terapeuta dotknął jej drżącej, spoconej dłoni. Strach wówczas sparaliżował ją na chwilę, cała drżała. Czuła się tak, jakby ten prosty dotyk ją poparzył i zrobił coś złego.
Zastanawiała się chwilę, jak mogłaby pokazać swoje imię. Constance. Kostka. Na krótki moment w jej oczach pojawiła się iskierka, niemająca niczego wspólnego z dotychczasowym niepokojem. Zgięła lewą nogę w kolanie i podniosła stopę, by mogła dotknąć palcami swojej kostki. Kostka. Constance. Następnie wskazała swoją pierś i powtórzyła te gesty dwa razy, dla pewności.
Zaraz po tym zobaczyła na twarzy młodzieńca współczucie. Została wzięta za niemowę i z tego względu od razu napotkała na ten przepraszający ton, mimo że nie było w tym jego winy. Przygryzła dolną wargę i pokręciła niepewnie głową. W tym wypadku nie była pewna, czy nie lepiej byłoby, gdyby faktycznie jej niemożność wysłowienia się została wzięta za niepełnosprawność. To nie wymagałoby żadnego tłumaczenia. Urodziłam się taka brzmiało znacznie przejrzyściej niż ze strachu nie potrafię wydusić słowa. Pies przestał warczeć, gdy pierwsze, paraliżujące uderzenie lęku zaczęło ją opuszczać. Powoli, delikatnie, ledwo wyczuwalnie.
Nie była przygotowana! I teraz nadal nie wiedziała, co powinna zrobić, jak się zachować. Miała ochotę uciec, lecz jednocześnie jej stopy zapuściły głębokie korzenie i nie była zdolna postąpić choćby kroku. Po części bardzo pragnęła, aby przestał pytać, tylko grzecznie się pożegnał i odszedł w spokoju, może tylko trochę zaaferowany niemą dziwaczką z parku. Jednak z drugiej strony chciała równie mocno próbować się przełamać. Zerwać pieczęć milczenia i móc żyć jak zwykły człowiek, móc rozmawiać z każdą jedną osobą na ulicy. Sprawiało jej to niemożebną trudność.
Obserwował ruchy nieznajomej. Nie miał w tym jakiegoś większego celu. Uznawał, że nie utrzymywanie kontaktu wzrokowego z rozmówcą nie należy od najtaktowniejszych rzeczy, a więc zawsze starał się go utrzymywać. Jeśli ktoś uciekał wzrokiem to przynajmniej starał się patrzeć na rozmówce. Dziewczyna pochyliła się głaskając psa. Miało to na celu uspokojenie go? A może sama dziewczyna chciała się trochę odprężyć dzięki miłemu dotykowi sierści. Powód nie był chłopakowi znany i nie czuł, że jest potrzeby mu do szczęścia. Jak na razie wychodziło, że wszystko z dziewczyną w porządku. Oprócz otarć nie zauważył oznak większych ran. Krew nie przebijała się przez ubrania. Zachowanie blondynki nie wskazywało również na jakieś wewnętrzne uszkodzenia. "Chyba nie mam się o co martwić." przeleciało mu przez myśl. Pewnie nawet jeśli coś by jej było, ale nie specjalnie poważnego to i tak by nie powiedziała.
Po chwili zastanowienia nieznajoma panienka zaczęła pokazywać na swoją kostkę, a następnie na siebie.
"Próbuje się przedstawić mam rację? Wychodziłoby, że nazywa się Kostka?" zastanowił się nie do końca będąc pewien o co dokładnie chodziło. Może coś nie tak z jej kostką? Raczej nie, a przynajmniej na to nie wygląda.
-Nazywa się panienka Kostka?-zapytał ciepło dla upewnienia się, aby ominąć nieporozumienia-Czy może to panienki pseudonim?-zapytał coby dowiedzieć się trochę więcej.
Możliwe, że jej rodzicom podobało się słowo "kostka" i postanowili nazwać tak córkę, jednak wydawało mu się, że coś nie pasuje. Gdyby był to jej pseudonim to "Kostka" pasowałoby. W końcu chłopak chce, żeby zwracać się do niego Lucci, a nie Aoyama. Może prawdzie imię blond włos panienki było zbyt trudne to pokazania, więc użyła pseudonimu.
-W takim razie przepraszam panienkę za brak taktu.-powiedział robiąc lekki ukłon i zdejmując na chwile cylinder-Mam nadzieję, że nie będzie miała mi tego panienka za złe.-dodał prostując się i zakładając swoje nakrycie głowy.
Jak się okazało porcelanowa panienka nie była niemową. Z jakiegoś powodu nie była w stanie wypowiedzieć słowa. Lucci stawiał na strach, ale nie był w stanie dojść do źródła strachu. Może jakaś fobia? Przed obcymi, gołębiami, wyższymi osobami, mężczyznami, itd. Było tego za dużo, żeby zgadywać, a pytanie o to byłoby już zbyt nietaktowne, aby za ów nietakt prosić o wybaczenie. Chłopak postanowił w takim razie pozostać w nieświadomości. W sumie innej opcji nie było.
-Hoo-hooo.-przypomniał o sobie Heiwa, tak jakby był zły na swojego przyjaciela, że nie został przedstawiony.
-Zapomniałym. Mój mały przyjaciel siedzący mi na ramieniu, który ciągle dokazuje nazywa się Heiwa.-przedstawił gołębia tak jakby był człowiekiem przy okazji pokazując na niego dłonią.
Ptak triumfalnie rozłożył lewe skrzydło, przy okazji lekko pochylając łepek. Miał to być gest przedstawienia się. W końcu on też nie mógł zaprezentować się ze złej strony. Lucci delikatnie poprawił krawat gołębia, który lekko się poluzował, kiedy ten gwałtownie uciekł przed psem Kostki na jego kapelusz.
-Czy panienka niczego nie zgubiła?-zapytał ponownie z lekkim i ciepłym uśmiechem na ustach.
Nie chciałby, aby nowo poznana osoba zgubiła coś z jego powodu. Mogłoby okazać się to dla porcelanowej panienki dość kłopotliwe gdyby ów zgubą była jakaś ważna rzecz. W razie czego może pomóc jej szukać. W końcu w dwójkę będzie łatwiej.
Po chwili zastanowienia nieznajoma panienka zaczęła pokazywać na swoją kostkę, a następnie na siebie.
"Próbuje się przedstawić mam rację? Wychodziłoby, że nazywa się Kostka?" zastanowił się nie do końca będąc pewien o co dokładnie chodziło. Może coś nie tak z jej kostką? Raczej nie, a przynajmniej na to nie wygląda.
-Nazywa się panienka Kostka?-zapytał ciepło dla upewnienia się, aby ominąć nieporozumienia-Czy może to panienki pseudonim?-zapytał coby dowiedzieć się trochę więcej.
Możliwe, że jej rodzicom podobało się słowo "kostka" i postanowili nazwać tak córkę, jednak wydawało mu się, że coś nie pasuje. Gdyby był to jej pseudonim to "Kostka" pasowałoby. W końcu chłopak chce, żeby zwracać się do niego Lucci, a nie Aoyama. Może prawdzie imię blond włos panienki było zbyt trudne to pokazania, więc użyła pseudonimu.
-W takim razie przepraszam panienkę za brak taktu.-powiedział robiąc lekki ukłon i zdejmując na chwile cylinder-Mam nadzieję, że nie będzie miała mi tego panienka za złe.-dodał prostując się i zakładając swoje nakrycie głowy.
Jak się okazało porcelanowa panienka nie była niemową. Z jakiegoś powodu nie była w stanie wypowiedzieć słowa. Lucci stawiał na strach, ale nie był w stanie dojść do źródła strachu. Może jakaś fobia? Przed obcymi, gołębiami, wyższymi osobami, mężczyznami, itd. Było tego za dużo, żeby zgadywać, a pytanie o to byłoby już zbyt nietaktowne, aby za ów nietakt prosić o wybaczenie. Chłopak postanowił w takim razie pozostać w nieświadomości. W sumie innej opcji nie było.
-Hoo-hooo.-przypomniał o sobie Heiwa, tak jakby był zły na swojego przyjaciela, że nie został przedstawiony.
-Zapomniałym. Mój mały przyjaciel siedzący mi na ramieniu, który ciągle dokazuje nazywa się Heiwa.-przedstawił gołębia tak jakby był człowiekiem przy okazji pokazując na niego dłonią.
Ptak triumfalnie rozłożył lewe skrzydło, przy okazji lekko pochylając łepek. Miał to być gest przedstawienia się. W końcu on też nie mógł zaprezentować się ze złej strony. Lucci delikatnie poprawił krawat gołębia, który lekko się poluzował, kiedy ten gwałtownie uciekł przed psem Kostki na jego kapelusz.
-Czy panienka niczego nie zgubiła?-zapytał ponownie z lekkim i ciepłym uśmiechem na ustach.
Nie chciałby, aby nowo poznana osoba zgubiła coś z jego powodu. Mogłoby okazać się to dla porcelanowej panienki dość kłopotliwe gdyby ów zgubą była jakaś ważna rzecz. W razie czego może pomóc jej szukać. W końcu w dwójkę będzie łatwiej.
Strona 2 z 2 • 1, 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach