▲▼
Strona 1 z 2 • 1, 2
Skwer ten nie ma swojej stałej nazwy. Jest to po prostu skwer. Zadbany teren zieleni z trawnikami, klombami, krzewami oraz drzewami, alejkami, ławkami, podświetlaną fontanną, a całości dopełniają kwieciste wariacje ogrodnika-architekta. Najczęściej spotyka się tutaj młodzież, ale od miejsca nie stronią również osoby starsze.
----------
Dzień był piękny. Co tu dużo mówić. Gdy ćwierkacze przekrzykują się za oknem, zjadliwie kłócąc o ziarno na placyku, a słońce przyjemnie przygrzewa i daje po oczach tak, że można się lansić na dzielni nowymi Ray-Ban’ami czy Oakley’ami, choć i tak wiadomo, że co trzecie to chińczyk, to jest to znak jakby od samego najwyższego, że trzeba wyjść, poćwiczyć dobre flipy i zrobić chociaż jeden porządny slide’y. Tak jak Jace pomyślał, tak zrobił. Zebrał się w czterdzieści minut, z czego trzydzieści dziewięć tłumaczył głuchoniemej ciotce, że wychodzi. Wybył w końcu na miasto. Rzeczywiście jazda była przyjemna, gdy tak przemierzał ulice Vancouver tylko raz wpadł na słup, ale to była wina tej martwej rzeczy, że mu na drodze stała i nie raczyła się odsunąć, czy chociażby mogłaby tak sobie postać gdzie indziej z łaski swojej, nie koniecznie na jego torze ruchu, poza tym w chodniku była dziura, a on akurat czytał ulotkę z klubu go-go, którą podniósł metr wcześniej. Wybaczone. Szybko się otrząsnął z pierwszego szoku, pokłócił z grawitacją, głośno i stanowczo na nią bluźniąc i plując. Wyzwał słup na pojedynek siły kopnięcia, zakończony bólem dużego palca. Ale był remis, albowiem słup zatrwożył się jego potęgą, trzęsąc się niczym osika na wietrze. Dotarł w końcu na plac, park, duży teren do jazdy urozmaicony niczego niespodziewającymi się przechodniami. Rozejrzał się, poflipował trochę i pojeździł dookoła. Pech chciał, że jakaś mucha zechciała stanąć z jego okiem w szranki. Zaczął pocierać je intensywnie, kompletnie nie patrząc gdzie, ani jak jedzie. Chyba nic mu nie zrobiła, ale to była naprawdę wielka pyda, więc oko piekło niemiłosiernie, a deskorolka żyła pod jego stopami własnym życiem.
----------
Dzień był piękny. Co tu dużo mówić. Gdy ćwierkacze przekrzykują się za oknem, zjadliwie kłócąc o ziarno na placyku, a słońce przyjemnie przygrzewa i daje po oczach tak, że można się lansić na dzielni nowymi Ray-Ban’ami czy Oakley’ami, choć i tak wiadomo, że co trzecie to chińczyk, to jest to znak jakby od samego najwyższego, że trzeba wyjść, poćwiczyć dobre flipy i zrobić chociaż jeden porządny slide’y. Tak jak Jace pomyślał, tak zrobił. Zebrał się w czterdzieści minut, z czego trzydzieści dziewięć tłumaczył głuchoniemej ciotce, że wychodzi. Wybył w końcu na miasto. Rzeczywiście jazda była przyjemna, gdy tak przemierzał ulice Vancouver tylko raz wpadł na słup, ale to była wina tej martwej rzeczy, że mu na drodze stała i nie raczyła się odsunąć, czy chociażby mogłaby tak sobie postać gdzie indziej z łaski swojej, nie koniecznie na jego torze ruchu, poza tym w chodniku była dziura, a on akurat czytał ulotkę z klubu go-go, którą podniósł metr wcześniej. Wybaczone. Szybko się otrząsnął z pierwszego szoku, pokłócił z grawitacją, głośno i stanowczo na nią bluźniąc i plując. Wyzwał słup na pojedynek siły kopnięcia, zakończony bólem dużego palca. Ale był remis, albowiem słup zatrwożył się jego potęgą, trzęsąc się niczym osika na wietrze. Dotarł w końcu na plac, park, duży teren do jazdy urozmaicony niczego niespodziewającymi się przechodniami. Rozejrzał się, poflipował trochę i pojeździł dookoła. Pech chciał, że jakaś mucha zechciała stanąć z jego okiem w szranki. Zaczął pocierać je intensywnie, kompletnie nie patrząc gdzie, ani jak jedzie. Chyba nic mu nie zrobiła, ale to była naprawdę wielka pyda, więc oko piekło niemiłosiernie, a deskorolka żyła pod jego stopami własnym życiem.
Prawda, pogoda dopasowała się całkiem nieźle jeśli chodzi o wyjścia na miasto. A takowe bardzo często zdarzają się Adrienowi, nawet w ciągu dnia. Nie tylko nocą żyje człowiek, musiał czasami doznać odrobiny promieni słonecznych, które z wielką chęcią przypalały jego dość bladą skórę. Nie przepadał za upałami i duchotą, umiłował sobie zimę, początki wiosny. To była idealna pora dla niego. Uwielbiał chłód, który świetnie komponował się z jego zmrożonym sercem bez emocji. Dodatkowym smaczkiem, na pewno upiększającym mróz był fakt, że większość ludzi jest akurat ciepłolubna, toteż nie wychodzili ze swoich domostw tak chętnie jak w wakacje. Jedyne co go wkurwiało niemiłosiernie to wielki, świąteczny szał zakupów, latania po sklepach, załatwiania prezentów. Wszystko to było bardzo kłopotliwe, a godziny poświęcone w galerii były najprawdziwszą męczarnią. Szczególnie gdy musiał tam stanąć w szranki z jakąś moherową babcią, która upatrzyła sobie dokładnie tą samą koszulę, dla swojego wnusia. Albo walka o karpia, to były dopiero fighty godne uwagi. Poza tym nie zapominajmy o tym nadmiernym okazywaniu pozytywnych emocji, piosenkach powtarzanych w radio bez przerwy. Głowa czasami pękała od niektórych pseudo hitów, które zdobyły popularność już dawno temu i do tej pory radiowcy myślą, że ludzie wręcz ubóstwiają te tandetne teksty.
Cóż, za bardzo się rozgadałem na temat zupełnie bez sensu, nie na miejscu. Wyszedł z mieszkania, zamykając za sobą drzwi na klucz. Z przewieszoną torbą przez ramię postanowił powędrować sobie po mieście, może zahaczając o jakiś sklep wracając, coś do szamy przydałoby się ogarnąć na rano. Tak więc, chwycił między malinowe, wąskie usta papierosa, który już po otwarciu paczki roznosił wokół siebie delikatną, bardzo przyjemną dla nozdrzy waniliową woń, która z wielką chęcią będzie się komponować z perfumami Adriena, które nadawały jego ciałku odrobinę czekoladowego zapachu. Przemieszczał się pieszo, nie miał ochoty wsiadać na swojego metalowego rumaka, szkoda wachy na bezsensowną jazdę. Poza tym, gdyby jechał motocyklem to nie mógłby zahaczyć o starbucksa, co właśnie uczynił. Zamówił na wynos latte z odrobiną kokosowego syropu, na potrójnym espresso i do tego zgarnął jakieś kruche ciasteczko z kawałkami orzechów wymieszanych z czekoladą. Mijał dalej wszystkich tych ludzi, młodych starych, nieważne. Na uszy założył słuchawki, puszczając na telefonie jakiś dobry w jego mniemaniu rock, a wszystko za pomocą bardzo fajnej aplikacji, spotify. Podróż z dobrą, mocną kawką, ciastkiem które pochłonął niemalże na jeden raz, wsłuchując się w słowa mocnego brzmienia wydobywającego się ze słuchawek, w końcu dotarł do skweru. A raczej przez przypadek przechodził tędy, postanawiając posadzić swoje cztery litery na drewnianej ławce.
Tak też zrobił, kładąc obok siebie kubeczek kawy, do połowy już wypitej. Po drugiej stronie ułożył swoją torbę, aby nie przeszkadzała mu, wyciągnął smartfona i zaczął w nim grzebać. Ewidentnie czegoś szukał. Jeśli ktoś miał odwagę, aby stanąć tuż obok niego i spoglądać co takiego ciekawego grzebie ten wielkolud. Cóż, mógł zobaczyć jak przegląda listę kontaktów, pełną żeńskich imion. Nie mógł się zdecydować do której zadzwonić i się umówić na wieczór.
Cóż, za bardzo się rozgadałem na temat zupełnie bez sensu, nie na miejscu. Wyszedł z mieszkania, zamykając za sobą drzwi na klucz. Z przewieszoną torbą przez ramię postanowił powędrować sobie po mieście, może zahaczając o jakiś sklep wracając, coś do szamy przydałoby się ogarnąć na rano. Tak więc, chwycił między malinowe, wąskie usta papierosa, który już po otwarciu paczki roznosił wokół siebie delikatną, bardzo przyjemną dla nozdrzy waniliową woń, która z wielką chęcią będzie się komponować z perfumami Adriena, które nadawały jego ciałku odrobinę czekoladowego zapachu. Przemieszczał się pieszo, nie miał ochoty wsiadać na swojego metalowego rumaka, szkoda wachy na bezsensowną jazdę. Poza tym, gdyby jechał motocyklem to nie mógłby zahaczyć o starbucksa, co właśnie uczynił. Zamówił na wynos latte z odrobiną kokosowego syropu, na potrójnym espresso i do tego zgarnął jakieś kruche ciasteczko z kawałkami orzechów wymieszanych z czekoladą. Mijał dalej wszystkich tych ludzi, młodych starych, nieważne. Na uszy założył słuchawki, puszczając na telefonie jakiś dobry w jego mniemaniu rock, a wszystko za pomocą bardzo fajnej aplikacji, spotify. Podróż z dobrą, mocną kawką, ciastkiem które pochłonął niemalże na jeden raz, wsłuchując się w słowa mocnego brzmienia wydobywającego się ze słuchawek, w końcu dotarł do skweru. A raczej przez przypadek przechodził tędy, postanawiając posadzić swoje cztery litery na drewnianej ławce.
Tak też zrobił, kładąc obok siebie kubeczek kawy, do połowy już wypitej. Po drugiej stronie ułożył swoją torbę, aby nie przeszkadzała mu, wyciągnął smartfona i zaczął w nim grzebać. Ewidentnie czegoś szukał. Jeśli ktoś miał odwagę, aby stanąć tuż obok niego i spoglądać co takiego ciekawego grzebie ten wielkolud. Cóż, mógł zobaczyć jak przegląda listę kontaktów, pełną żeńskich imion. Nie mógł się zdecydować do której zadzwonić i się umówić na wieczór.
Czy rozgrzewające ciało słońce pot wzmaga, czy zima śnieżnym mrozem powieki zamraża w przypadku Jace’a wszystko jest do zniesienia. Kocha każdy typ pogody. Od jesiennej monotonni mżawki, po lodowate zasp skorupy, wiosenną pyłkowicę i letni skwar. Ale, jak na rasowego Polaka z domieszką ruskiej krwi przystało, nie zawsze jest tak pięknie. Nadchodzi taka pogoda przed którą nawet on klęka i mówi pass. Kiedy -40 stopni przybywa i Rosjanom wódka zamarza Ci płaczą i mówią: za zimno, a Jace im wtóruje, bo deskorolka się jezdni nie trzyma. Ba! Nie chce jechać. Na szczęście w Vancouver zimy są deszczowe, także, gdy nie leje jak z cebra, to korzysta z życia i nie zgadniesz co. To ja podpowiem. Jeździ na desce! A to ci niespodzianka. Obecnie, póki panuje lato Jacek stara się nie myśleć o nadchodzącej zimie, ponieważ tak naprawdę pierwszy raz spędzi ją SAM NA SAM z Ciotką. Stara baba i cztery koty. Wigilia życia. W Polsce to przynajmniej z piętnaścioro kuzynostwa, naście wujów i ciotek. Na karpia nie masz nawet cienia szans wśród tej hordy, ale alkoholu w składziku tyle, że na spokojnie każdy zatopi smutki w butelce wódki. Karma to suka. Jednego roku jesz aż ci brzuch nie pęknie i popijasz to na dokładkę procentowym trunkiem, a drugiego czeka Cię telenowela, sztuczna choinka i 4 koty biegające po stole. Czyli nadal nici z karpia. Ot morał. To co z ta muchą i tym okiem? Kto wygrał? Jace pieczołowicie tarł powiekę, z nieznaną sobie dozą subtelności, aż napuchło. Ale wysiłek się opłacił, ponieważ już po chwili opanował sytuację. Zatrzymał się, sam nie wiedział w którym dokładnie miejscu i zaczął sprawdzać użyteczność gałki ocznej. Pomrugał, pomasował i oko jak nowe. Szczęśliwy, ze szczeniacko zawadiackim uśmiechem na ustach wystartował jak z procy.
- Jak jeździsz młokosie! – wykrzyknęła jakaś kobiecina, gdy potrącił jej torbę z zakupami. Całkiem młoda była, maks trzydziestkę miała, czyli mieściła się w granicach jego licznika powabności. Odwrócił się falując w jej stronę brwiami, kiedy to jego amory przerwała niespodziewana przeszkoda wagi nieznanej. Chłopak kompletnie nie zauważył siedzącego na ławce dziewiętnastolatka. Ba. Przeleciał przez jego kolana jak niemowlak, któremu rodzic miał właśnie zafundować klapsa. Nie byłby w stanie przez nie przekoziołkować, bo aż taką fajtłapa nie był by nie umieć tego zrobić, ale miejsca było zbyt mało, toteż uczepił się rękoma jego nogi niczym DiCaprio tratwy, zanim ten zmienił zdanie. Jace co prawda niemal uderzył głową o chodnik aż mu czapka spadła, ale był zbyt zaskoczony sytuacją by ów fakt w tym momencie zarejestrować. Zamroczony osunął się na własne kolana, wciąż klatką piersiową ugniatając nogi nieznajomego i czepiając się zawzięcie dłońmi jego łydki. Blond grzywa uniosła się wyżej i para niebieskich oczu spojrzała uważnie na Adriena, jak na Kate, grająca Rose: Jakby ta właśnie zmieniła scenariusz Titanica i krzyknęła: Nie Jack, ja Ci jednak nie dam umrzeć, łap za to drewno! – W przydatku Jace’a to, za łydkę.
- No siema. Fajne masz – chyba dostrzegł pęknięty wyświetlacz teflonu chłopaka – nogi – kontynuował niewzruszenie. – Tylko czemu siedzisz na moim torze ruchu. Chyba musisz uważać gdzie siadasz, bo to niebezpieczne tak samemu o tej porze w tej okolicy się panoszyć na ławce. Wiesz. Niebezpiecznie tak. - trajkotał co mu ślina na język przyniosła. Szybko jednak zorientował się, że nie ma do czynienia z chłystkiem i ów nieznajomy przewyższa go prawdopodobnie trochę i ciut ciut gabarytowo - Kiepskie miejsce do siedzenia, nie polecam stary. Next time wiesz... patrz gdzie siadasz – sytuacja z lekka niekorzystna. Mimo to jegomość uratował go właśnie przed przykrym upadkiem. Hurra umięśnione nogi!
- Jak jeździsz młokosie! – wykrzyknęła jakaś kobiecina, gdy potrącił jej torbę z zakupami. Całkiem młoda była, maks trzydziestkę miała, czyli mieściła się w granicach jego licznika powabności. Odwrócił się falując w jej stronę brwiami, kiedy to jego amory przerwała niespodziewana przeszkoda wagi nieznanej. Chłopak kompletnie nie zauważył siedzącego na ławce dziewiętnastolatka. Ba. Przeleciał przez jego kolana jak niemowlak, któremu rodzic miał właśnie zafundować klapsa. Nie byłby w stanie przez nie przekoziołkować, bo aż taką fajtłapa nie był by nie umieć tego zrobić, ale miejsca było zbyt mało, toteż uczepił się rękoma jego nogi niczym DiCaprio tratwy, zanim ten zmienił zdanie. Jace co prawda niemal uderzył głową o chodnik aż mu czapka spadła, ale był zbyt zaskoczony sytuacją by ów fakt w tym momencie zarejestrować. Zamroczony osunął się na własne kolana, wciąż klatką piersiową ugniatając nogi nieznajomego i czepiając się zawzięcie dłońmi jego łydki. Blond grzywa uniosła się wyżej i para niebieskich oczu spojrzała uważnie na Adriena, jak na Kate, grająca Rose: Jakby ta właśnie zmieniła scenariusz Titanica i krzyknęła: Nie Jack, ja Ci jednak nie dam umrzeć, łap za to drewno! – W przydatku Jace’a to, za łydkę.
- No siema. Fajne masz – chyba dostrzegł pęknięty wyświetlacz teflonu chłopaka – nogi – kontynuował niewzruszenie. – Tylko czemu siedzisz na moim torze ruchu. Chyba musisz uważać gdzie siadasz, bo to niebezpieczne tak samemu o tej porze w tej okolicy się panoszyć na ławce. Wiesz. Niebezpiecznie tak. - trajkotał co mu ślina na język przyniosła. Szybko jednak zorientował się, że nie ma do czynienia z chłystkiem i ów nieznajomy przewyższa go prawdopodobnie trochę i ciut ciut gabarytowo - Kiepskie miejsce do siedzenia, nie polecam stary. Next time wiesz... patrz gdzie siadasz – sytuacja z lekka niekorzystna. Mimo to jegomość uratował go właśnie przed przykrym upadkiem. Hurra umięśnione nogi!
Adrien oderwał się od świata rzeczywistego, kompletnie. Przypominał raczej nastoletniego zombie, który zamknął się w swoim własnym półświatku. Słuchawki na uszach wspomogły cały ten proces, pozwalając mu na niezwracanie kompletnie uwagi jeśli chodzi o otoczenie. Pogrążył się w swojej własnej świadomości, przeglądając facebooka, co jakiś czas śmiejąc się lekko pod nosem. Co poradzi? Niektórzy wstawiali takie głupoty na swoją tablicę, że nie było innej opcji, niżeli parsknięcie śmiechem. Szczególnie rozśmieszało go czytanie postów o wielkiej miłości, aż po grób. Biorąc pod uwagę, że dana parka jest ze sobą związana jakoś, um... od tygodnia? Może nawet krócej. Do tego wspaniałego wora należy również dorzucić tą drugą stronę. Zranionych samotników, którzy klną na big love, obiecując wszystkim, że już nigdy nie popełnią takiego błędu, a ich kolejny partner będzie o niebo lepszy. Swoją drogą. Po co się wiązać z kimś na stałe? Czy to w ogóle daje jakąś satysfakcję? Bycie przywiązanym do jednej osoby jest straszne. Należy poświęcać jej sporo czasu, uwagi, nierzadko nie mając możliwości na wyjście z kumplami, czy spotkanie się z kimkolwiek innym, bo zazdrosna połówka stwierdzi, że ją zdradzasz. Pewnie zdarzały się w sumie wyjątki, ale to raczej jedna na pierdyliard możliwości. Większość kobiet chciało udawać zaborczą, jakoby w ogóle takie były. Poza tym kwestia seksu. Zawsze z tą samą, jedną osobą. No kurwa, proszę Cię. Nuda, zasnąć idzie, a nie fajnie pobzykać. Można sobie urozmaicać, wiadomka. Ale nadal patrzysz na tą samą mordę, te same cyce. Bezsens.
Boom. Kurwa.
Co się stało? Dość drogi, nowoczesny telefon Adriena poleciał na ziemię, kawa się rozlała na chodnik, o dziwo nie trafiając w jego ubranie. On sam z deka się przechylił w bok, choć to naprawdę było nikłe. Jakiś malec wpadł w niego na swojej deskorolce, nagle uczepiając się jego nogi. Ściągnął słuchawki z uszu, zawieszając je na szyi. A mina mówiła więcej niż tysiąc słów. Wkurwił się niezmiernie. Błysk zdenerwowania pojawił się w jego szarych tęczówkach, mina mu zrzedła całkowicie. Spuścił wzrok na blondyna, wbijając swoje ślepiska w niego, wysłuchując miernego tłumaczenia skejtera.
- Kurwa.
Syknął przez zaciśnięte zęby, nie czekając ani chwili dłużej. Wymierzył cios prosto w twarz młodego. Nie zorientował się w sumie jak wysoki jest blondyn, ani jak zbudowany. W sumie. Gówno go to obchodzi. Rzadko się zdarzają ludzie, a w szczególności nastolatki, które spokojnie go przerastają w wzwyż jak i wszerz. Więc nie miał jakiegokolwiek zamiaru, aby się powstrzymywać. Nawet jeśli to miejsce publiczne, a gówniarz może być synem policjanta. Sam sobie zasłużył na to.
Boom. Kurwa.
Co się stało? Dość drogi, nowoczesny telefon Adriena poleciał na ziemię, kawa się rozlała na chodnik, o dziwo nie trafiając w jego ubranie. On sam z deka się przechylił w bok, choć to naprawdę było nikłe. Jakiś malec wpadł w niego na swojej deskorolce, nagle uczepiając się jego nogi. Ściągnął słuchawki z uszu, zawieszając je na szyi. A mina mówiła więcej niż tysiąc słów. Wkurwił się niezmiernie. Błysk zdenerwowania pojawił się w jego szarych tęczówkach, mina mu zrzedła całkowicie. Spuścił wzrok na blondyna, wbijając swoje ślepiska w niego, wysłuchując miernego tłumaczenia skejtera.
- Kurwa.
Syknął przez zaciśnięte zęby, nie czekając ani chwili dłużej. Wymierzył cios prosto w twarz młodego. Nie zorientował się w sumie jak wysoki jest blondyn, ani jak zbudowany. W sumie. Gówno go to obchodzi. Rzadko się zdarzają ludzie, a w szczególności nastolatki, które spokojnie go przerastają w wzwyż jak i wszerz. Więc nie miał jakiegokolwiek zamiaru, aby się powstrzymywać. Nawet jeśli to miejsce publiczne, a gówniarz może być synem policjanta. Sam sobie zasłużył na to.
Radość z trafienia w objęcia dobrze zbudowanych nóg bardzo szybko została przyćmiona przez mało subtelny policzek. Jeżeli dostanie w ryj od większego od siebie można w ogóle nazwać policzkiem. Tak jak to niestety w tych dramatach bywa, najfajniejszy najgorzej kończy, więc i na Jace przyszła pora by puścić swoją tratwę. Taki głupi nie był by utonąć, więc przechylił się na chodnik, przeturlał by szybko wstać na równe nogi i stanąć tuż naprzeciwko chłopaka. Bolało jak cholera. Twarz piekła z lekka, ale miał nadzieję, że gość też odczuł to uderzenie, bo Jace ma wypirsingowaną facjatę i nie są to malutkie, srebrne kuleczki, co to sobie nimi dziewczyny uszy przekłuwają. A żeby Cię ręka zabolała, fagasie. Splunął pogardliwie na bok, tylko tym gestem ujawniając się ze swoimi myślami. Szybki skan terenu wykazał, że on, jedyne co, to musi gonić swoją deskę, choć ta daleko nie uciekła, a dziewiętnastolatek natomiast odniósł przykre straty marszowe, w postaci ładnie pachnącej kawy i wypasionego smartfona.
- Stary, ale peszek. – zaśmiał się widząc ile zabawnych szkód wyrządził, a dzień się dopiero zaczął. Gorzej, że w mordę za to walą. Następny skan Jace’a dotyczył szans w starciu. Bo przecież jakiś ławeczkasz nie będzie mu mordy za głupią wpadkę obijał, dresiarz w dodatku, w Polsce zafundowałby mu kosę w najmniej oczekiwanym momencie, ale obiecał Ciotce, że się zmieni jeżeli nie będzie donosiła policji jego domniemanego zaginięcia co najmniej 2 razy w tygodniu, (a to jej wina, że głucha baba nie słyszy jak mówi, że wychodzi) więc… dupson z lekka. No i dochodziła jeszcze kwestia wagowa. Tak. To chyba nie była jego liga. Poprawił włosy ręką, by na nowo grzywka pięknie stała w górze i spojrzał na bice chłopaka. Strategiczny odwrót? Normalny nastolatek już dawno by spasował, przeprosił i poszedł najlepiej na koniec świata sadzić ryż, ale Jace za bardzo kochał dzikie akcje. Z a b a r d z o. Z udawana skrucha pochylił głowę prze Adrienem i zaczął gmerać w kieszeni spodni. Wcześniej znaleziona ulotka klubu go-go wylądowała w jego dłoni. Wyprostował ją, co by lepiej się prezentowała i nachylił się lekko w stronę chłopka by położyć mu ją delikatnie na kolanie. Następnie zrobił krok w tył, a z postawy biła skrucha. Jedyną rzeczą jaka psuła ten jego niespodziewany akt potulności był tańczący na wargach uśmiech.
- Proszę bardzo. To dla Ciebie. Przyda Ci się, bo jak Ci oddam sierpowego, to następna laska jaka na Ciebie spojrzy, to przez Ciebie kupiona. Możesz zacząć tam szukać. – uśmiechnął się radośnie, kompletnie nieadekwatnie do sytuacji. Nie była to z jego strony kpina, on po prostu świetnie się bawił mówiąc to.
- Stary, ale peszek. – zaśmiał się widząc ile zabawnych szkód wyrządził, a dzień się dopiero zaczął. Gorzej, że w mordę za to walą. Następny skan Jace’a dotyczył szans w starciu. Bo przecież jakiś ławeczkasz nie będzie mu mordy za głupią wpadkę obijał, dresiarz w dodatku, w Polsce zafundowałby mu kosę w najmniej oczekiwanym momencie, ale obiecał Ciotce, że się zmieni jeżeli nie będzie donosiła policji jego domniemanego zaginięcia co najmniej 2 razy w tygodniu, (a to jej wina, że głucha baba nie słyszy jak mówi, że wychodzi) więc… dupson z lekka. No i dochodziła jeszcze kwestia wagowa. Tak. To chyba nie była jego liga. Poprawił włosy ręką, by na nowo grzywka pięknie stała w górze i spojrzał na bice chłopaka. Strategiczny odwrót? Normalny nastolatek już dawno by spasował, przeprosił i poszedł najlepiej na koniec świata sadzić ryż, ale Jace za bardzo kochał dzikie akcje. Z a b a r d z o. Z udawana skrucha pochylił głowę prze Adrienem i zaczął gmerać w kieszeni spodni. Wcześniej znaleziona ulotka klubu go-go wylądowała w jego dłoni. Wyprostował ją, co by lepiej się prezentowała i nachylił się lekko w stronę chłopka by położyć mu ją delikatnie na kolanie. Następnie zrobił krok w tył, a z postawy biła skrucha. Jedyną rzeczą jaka psuła ten jego niespodziewany akt potulności był tańczący na wargach uśmiech.
- Proszę bardzo. To dla Ciebie. Przyda Ci się, bo jak Ci oddam sierpowego, to następna laska jaka na Ciebie spojrzy, to przez Ciebie kupiona. Możesz zacząć tam szukać. – uśmiechnął się radośnie, kompletnie nieadekwatnie do sytuacji. Nie była to z jego strony kpina, on po prostu świetnie się bawił mówiąc to.
Zabolała ręka. Odczuł obecność kolczyków na twarzy polaka, chociaż nie przejmował się tym za bardzo. Bywało gorzej, serio. Już wiele mord zdążył obić, nie tylko tutaj w Kanadzie, ale również w Paryżu. Był dość nietolerancyjny, huh. Zdarzało mu się klepać islamistów jak muchy, poza tym, no ej. Trenował od małego sztuki walki, jego dłonie są przyzwyczajone do odczuwania bólu. Lał nimi w innych odkąd skończył, hm. Pięć lat? Coś w tym guście. Wiadomka, najpierw był tylko worek treningowy. W domu jedynie parę razy zdarzyło mu się uderzyć w ścianę, tak bez powodu. Dobra, jeden był. Złość, zdenerwowanie, rodzice potrafili nieźle wkurzyć młodego Adriena, sprowokować go do tego, aby wyżył się na czymś, najlepiej martwym. Przynajmniej tak uważał jak jeszcze nie chodził do szkoły. Wszak wtedy stwierdził, że cel który zasłania się, próbuje uciekać, jest o wiele ciekawszy i sprawia większą frajdę.
Czy ten francuz był takim polskim dresem? Można w sumie tak powiedzieć. Niewiele mu brakowało do tego stereotypu Seby, który siedzi na ławce pod blokiem i szuka zaczepki. Co prawda, nie atakował zwykłych przechodniów tylko dlatego, bo nie mieli poczęstować fajką, czy tak dla zasady. Ktoś musiał mu odpowiednio zajść za skórę, aby podniósł swoje leniwe cztery litery i przyłożył. I właśnie tego zaszczytu dostąpił Ruciński. Dawno nikt tak nie sprowokował czarnowłosego.
Charpentier wyciągnął z kieszeni swój czarny kastet i założył go na prawą dłoń, lewą pozostawiając wolną, gotową do wszelkich chwytów, zwykłych pchnięć czy innych. Tak lubił. Czasami fajnie było chwycić gościa za koszulkę, podnieść nieco wyżej i dopiero wtedy okładać dalej. Wiecie ile frajdy jest z tego? Szczególnie, że blondyn dalej bawił się w swoje gierki, pozostawiając na jego kolanie uloteczkę, komentując to. Sam się prosił.
Noel podniósł się, wyprostował. Strzelił jeszcze kosteczkami u lewej dłoni i momentalnie chwycił odchodzącego od niego Jace'a. Gdy ten się obrócił, zamachnął prawą ręką, wyprowadzając właśnie prawy sierpowy, z założonym kastetem. Lewą ręką wciąż przytrzymując blondyna za koszulkę, coby to nie stwierdził, że czas spierdalać. Szczególnie, że teraz dokładnie było widać różnicę w proporcjach ich ciała. A była ona dość znaczna.
Czy ten francuz był takim polskim dresem? Można w sumie tak powiedzieć. Niewiele mu brakowało do tego stereotypu Seby, który siedzi na ławce pod blokiem i szuka zaczepki. Co prawda, nie atakował zwykłych przechodniów tylko dlatego, bo nie mieli poczęstować fajką, czy tak dla zasady. Ktoś musiał mu odpowiednio zajść za skórę, aby podniósł swoje leniwe cztery litery i przyłożył. I właśnie tego zaszczytu dostąpił Ruciński. Dawno nikt tak nie sprowokował czarnowłosego.
Charpentier wyciągnął z kieszeni swój czarny kastet i założył go na prawą dłoń, lewą pozostawiając wolną, gotową do wszelkich chwytów, zwykłych pchnięć czy innych. Tak lubił. Czasami fajnie było chwycić gościa za koszulkę, podnieść nieco wyżej i dopiero wtedy okładać dalej. Wiecie ile frajdy jest z tego? Szczególnie, że blondyn dalej bawił się w swoje gierki, pozostawiając na jego kolanie uloteczkę, komentując to. Sam się prosił.
Noel podniósł się, wyprostował. Strzelił jeszcze kosteczkami u lewej dłoni i momentalnie chwycił odchodzącego od niego Jace'a. Gdy ten się obrócił, zamachnął prawą ręką, wyprowadzając właśnie prawy sierpowy, z założonym kastetem. Lewą ręką wciąż przytrzymując blondyna za koszulkę, coby to nie stwierdził, że czas spierdalać. Szczególnie, że teraz dokładnie było widać różnicę w proporcjach ich ciała. A była ona dość znaczna.
Prowokator? Tak, chyba to słowo idealnie oddaje nastawienie Jace’a względem wszystkich. Choć w jego przypadku jest ono czymś więcej. Prowokacja stała się jego stanem umysłu, bo nawet przypadkowa „wpadka”, na przykład taka, jak właśnie ma miejsce, kończy się katastrofą. Kompletny chaos. Jak wybornie. Niestety nawet on musiał przyznać przed samym sobą, że do nie tego byka z czerwoną peleryną wyjechał. Muchos Bykos okazał się dość wysoką i szeroką w barach poprzeczką. 16 lat. Jacek jeszcze urośnie i wtedy. Wtedy.. no wiesz, co wtedy! Tymczasem… Rzeczywistość prezentuje się inaczej. Francuskiemu Sebie nie spodobał się prezent, zatem wiedział, że czeka go zwrot. Chłopak założył swoje pierścionki i wstał. Może chce się mu oświadczyć? Roześmiał się pod nosem. Jace, to nie zaręczyny. Żelazne obręcze na palcach nijak się miały do pierścionka zaręczynowego, ale były swego rodzaju oświadczynami. Oświadczynami zbliżającego się wpierdolu. Blondyn gwizdnął z uznaniem, widząc, że musi unieść głowę by spojrzeć brunetowi w oczy. Odchylił się, ale szybko został przyciągnięty za szmaty. A prawa ręka szykowała się na spotkanie z jego facjatą.
- No dajesz. – prowokował. Materiał bluzy wrzynał mu się w kark, oddech stał się szybszy, adrenalina śpiewała w żyłach, a ciśnienie rosło z każdą chwilą. Ten moment kiedy wiesz, że nie masz jak uciec, że nie masz praktycznie szans w tego typu starciu... był piękny. Moment dla którego według Jace’a warto było żyć. Życie to ciągła walka, dopóki nie walczysz, nie czujesz, że żyjesz! Ale w mordę to nawet on nie chce dostać, a już zwłaszcza, za takie bzdety. Czy warto wspomnieć, że to był wypadek. Nie, chyba brunet tego w tej chwili nawet nie zarejestruje, nawet jeżeli Jace by mu to wypluł prosto w twarz. Darował sobie gadanie i zaczął działać. Uniósł prawą rękę, zasłaniając nią głowę i połowę twarzy, gdy sierpowy zbliżył się niebezpiecznie blisko twarzy, wbił łokieć w zgięcie ramienia chłopaka, unieruchamiając je w ten sposób. Wyprostował rękę, cały czas naciskając w zgięcie jego ramienia i złapał go za ramię. Lewa ręka która została w obwodzie, teraz złapała za drugie ramię Adriena. Nie miał zamiaru uciekać, o nie. Wolał bliższe starcie, toteż zmusił Adriena do pochylenia się i wymierzył serię kopnięć w brzuch i lewą nerkę, pilnując by prawa ręka nie uciekła z jego potrzasku.
- No dajesz. – prowokował. Materiał bluzy wrzynał mu się w kark, oddech stał się szybszy, adrenalina śpiewała w żyłach, a ciśnienie rosło z każdą chwilą. Ten moment kiedy wiesz, że nie masz jak uciec, że nie masz praktycznie szans w tego typu starciu... był piękny. Moment dla którego według Jace’a warto było żyć. Życie to ciągła walka, dopóki nie walczysz, nie czujesz, że żyjesz! Ale w mordę to nawet on nie chce dostać, a już zwłaszcza, za takie bzdety. Czy warto wspomnieć, że to był wypadek. Nie, chyba brunet tego w tej chwili nawet nie zarejestruje, nawet jeżeli Jace by mu to wypluł prosto w twarz. Darował sobie gadanie i zaczął działać. Uniósł prawą rękę, zasłaniając nią głowę i połowę twarzy, gdy sierpowy zbliżył się niebezpiecznie blisko twarzy, wbił łokieć w zgięcie ramienia chłopaka, unieruchamiając je w ten sposób. Wyprostował rękę, cały czas naciskając w zgięcie jego ramienia i złapał go za ramię. Lewa ręka która została w obwodzie, teraz złapała za drugie ramię Adriena. Nie miał zamiaru uciekać, o nie. Wolał bliższe starcie, toteż zmusił Adriena do pochylenia się i wymierzył serię kopnięć w brzuch i lewą nerkę, pilnując by prawa ręka nie uciekła z jego potrzasku.
Prowokacja nie tylko charakteryzuje nastoletniego polaka, o nie. Adrien swoje również miał za uszami, choć teraz wydaje się nieco spokojniejszy, przynajmniej na pierwszy rzut oka, gdy siedzi. Natomiast jeszcze za czasów młodości - czyt. rok temu - równie często co wpadał w bójki, to właśnie on je zaczynał, czasami zupełnie bez powodu. Wtedy zdecydowanie mógł nosić miano Sebixa, bijąc się z pierwszym lepszym gościem, który spojrzał na niego krzywo. Znaczy się, w jego mniemaniu rzecz jasna, bo kto normalny nie odwracałby wzroku od tak przerośniętego chłopa? Spokojnie mógłby pracować w klubie jako bramkarz, a nie striptizer, ale wiadomo. Tancerz zarabia więcej i ma większe przywileje, więc nie ma co mu się dziwić, że wybrał akurat taką fuchę, a nie inną.
Cóż, samą obecność kastetu można interpretować na wiele sposobów. Może tak naprawdę chciał pomasować trochę blondyna za pomocą przyjemnych, metalowych krągłości. Za pewne jego mięśnie przestałyby odczuwać zmęczenie, a sam zasnąłby bardzo szybko, nie mogąc ustać w miejscu zupełnie. Gdyby oczywiście nie próbował się bronić, tak jak to się okazało. Ciekawe posunięcie, zdecydowanie. Szacuneczek, że nie postanowił uciekać gdzie pieprz rośnie, srly. A tutaj młokos zaskoczył nieco Adriena, zasłaniając lewą ręką swoją twarz, następnie wbijając łokieć w jego zgięcie, chwytając za ramiona olbrzyma i przeciągając do przodu, aby się pochylił. Jednakże nie z nim takie numery. Charpentier od małego szkolił się w różnych sztukach walki, również tych typowych do samoobrony, jak judo. Także jeszcze zanim miał przyjąć kopniaki na swój brzuch, momentalnie ręce zniżył, aby te znalazły się pod rękoma blondyna. Gwałtownie uderzając w nie od spodu z taką siłą, aby zacisk na jego ramionach, odpuścił. Bardzo standardowy ruch w tej sytuacji, wybicie rąk przeciwnika wzwyż, szczególnie wiedząc, że siłę fizyczną jakby nie patrzeć posiada większą.
Przed ewentualnie wyprowadzonym kopniakiem, zasłonił się swoją nogą. Stwierdzając, że ona jest wytrzymalsza od brzucha, który niezbyt lubi obrywać, szczególnie wnętrzności schowane pod jego powłoką. Samemu momentalnie wyprowadzając mało przyjemny cios, a raczej chwyt. Wszak swoją oswobodzoną, lewą ręką złapał za okolicę nadgarstka, obracając się i gwałtownie ciągnąc za sobą, próbując wykonać przerzut przez bark. Również często spotykane, szczególnie w judo.
Cóż, samą obecność kastetu można interpretować na wiele sposobów. Może tak naprawdę chciał pomasować trochę blondyna za pomocą przyjemnych, metalowych krągłości. Za pewne jego mięśnie przestałyby odczuwać zmęczenie, a sam zasnąłby bardzo szybko, nie mogąc ustać w miejscu zupełnie. Gdyby oczywiście nie próbował się bronić, tak jak to się okazało. Ciekawe posunięcie, zdecydowanie. Szacuneczek, że nie postanowił uciekać gdzie pieprz rośnie, srly. A tutaj młokos zaskoczył nieco Adriena, zasłaniając lewą ręką swoją twarz, następnie wbijając łokieć w jego zgięcie, chwytając za ramiona olbrzyma i przeciągając do przodu, aby się pochylił. Jednakże nie z nim takie numery. Charpentier od małego szkolił się w różnych sztukach walki, również tych typowych do samoobrony, jak judo. Także jeszcze zanim miał przyjąć kopniaki na swój brzuch, momentalnie ręce zniżył, aby te znalazły się pod rękoma blondyna. Gwałtownie uderzając w nie od spodu z taką siłą, aby zacisk na jego ramionach, odpuścił. Bardzo standardowy ruch w tej sytuacji, wybicie rąk przeciwnika wzwyż, szczególnie wiedząc, że siłę fizyczną jakby nie patrzeć posiada większą.
Przed ewentualnie wyprowadzonym kopniakiem, zasłonił się swoją nogą. Stwierdzając, że ona jest wytrzymalsza od brzucha, który niezbyt lubi obrywać, szczególnie wnętrzności schowane pod jego powłoką. Samemu momentalnie wyprowadzając mało przyjemny cios, a raczej chwyt. Wszak swoją oswobodzoną, lewą ręką złapał za okolicę nadgarstka, obracając się i gwałtownie ciągnąc za sobą, próbując wykonać przerzut przez bark. Również często spotykane, szczególnie w judo.
Niema propozycja masażu od niegdysiejszego Sebka wersja Francja, obecnego tancerza Luc Clubu byłaby wielkim zaszczytem dla okolicznych panien, ba. Zapewne zabijałyby się o to aż w końcu nie ostałaby się żadną, którą mógłby pomasować. Ruciński jednak nie skorzystał z propozycji, stając się najpewniej znienawidzonym obiektem numero uno tychże panien, ale co poradzić? Wolał masażystki. Ładne, drobne, zgrabne i najlepiej egzotyczne. Metr dziewięćdziesiąt praktycznie wagi ciężkiej nie zalicza się do tego rysopisu. Dlatego też musiał niemo odrzucić hojną propozycję. A jako, że Adrien woli dogadywać się bez słów, to zmuszony był w jakiś sposób przedstawić swoje stanowisko w tej sprawie. Kopniaki okazały się najskuteczniejsze. Najwyraźniej jednak Adrien źle znosi odmowy, nawet od mężczyzn także wybił jego ręce, zmuszając je tym do odlotu. Przecinające nieboskłon ramiona postanowiły nie poddawać się bez walki i szybko przyległy do ciała. Nie planował żadnych odlotów w tym roku, do Polski mu się nie spieszy, dlatego zahamował start. Jednakże. Brunetowi coś bardzo zależało na tym, by Jace odleciał w siną dal. Ale zanim to nastało. Jace wymierzył porządnego kopniaka lewą nogą w osłonięty brzuch Adriena i cofnął ją szybko tuż za prawą. Wiedział, że tak będzie. Widział jego postawę i nie miał wątpliwości, ze chłopak wie jak to się robi i bezsłowne potyczki to dla niego żadna nowość. Dlatego kopnął. By dowalić, zwiększyć dystans i przeprowadzić kontratak. Bo chyba nadal Adrien nie rozumiał, że nie ma ochoty na masaż. Nieważne jak bardzo byłby przyjemny. A co do odlotów. No właśnie. Na kontratak nie starczyło mu czasu. Linia lotnicza Adrien zdecydowanie za szybko dała mu bilet do ręki. Złapany w okolicach nadgarstka, wiedział, że zaraz nauczy się latać. Bo pokład Adrien już czeka by go podrzucić. Zbuntowany Jace nie miał zamiaru nigdzie wybywać przed nowym rokiem toteż poluzował wszystkie mięśnie ciała. Padł jakby ktoś mu właśnie wyłączył zasilanie. Poczuł rwący ból barku i bunt wykręcanej ręki, kiedy chylące się ku ziemi, zwiotczałe ciało, nie upadło przez trzymającego go bruneta. Jace wiedział, że z jego siłą, nie ma szans upaść, ale zwiotczał na tyle by tułowiem być jak najbliżej ziemi i nie dać się przerzucić. Zaskoczenie przeciwnika również odkrywało kluczową kwestię. Zanim Adrien zdoła go podciągnąć wymierzył kopniaka w najbliżej znajdujące się zgięcie kolana, by zmusić go do uklęknięcia.
No wiadomka, każda panna w mieście chciałaby otrzymać przyjemny masaż z rąk Adriena. A w kolejce nawalałyby się po mordach, wykrzykując najgorsze wyzwiska, rzucając torebkami i koczując pod jego gabinetem przez kilka dni, śpiąc w namiotach. A wszystko tylko po to, aby jego duże dłonie spoczęły na ich ramionach, powoli pozwalając na rozluźnienie mięśni i wyciszenie. Jace za pewne również nie odmówiłby takiej propozycji, gdyby nie fakt, że obecnie doczekał się nieco innego sposobu dotykania ze strony francuza. Wszak bójkę nie można nazwać masażem, a podróż w prywatnych liniach samolotowych Adrien Flaj Korporejszyn zdecydowanie nie należy do najprzyjemniejszych. Choć trzeba przyznać, że blondyn wciąż walczy i nie poddaje się wielkiej sile starszego kolegi ze szkoły. Po raz kolejny, szacuneczek dla niego za tą zadziorność i wolę walki, jego opór jest całkiem niezły. A jego kopniak miał przyjemność uderzyć we wcześniej przygotowaną do obrony nogę Adriena. Lekko się ugiął co prawda, ale najważniejsze, że osłonił swoje wnętrzności. Choć na dobrą sprawę mógł spiąć porządnie mięśnie i przyjąć cios bez problemu. Treningi boksu często polegały na tym, że musiał uginać nogi podczas zwisania na rękach, a po każdym podniesieniu swoich dolnych kończyn otrzymywał porządny cios w brzuch. Wszystko po to, aby jego mięśnie były wytrzymałe i dały radę sobie z każdym przeciwnikiem. Nieco spartańskie nauki? Oczywiście, ale teraz widać tego efekty, jego kaloryfer jest bardzo trudnym wrogiem.
Następnie Adrien gotowy do wyrzutu Jace'm otrzymał nieprzyjemnego kopniaka w zgięcie kolana. Ugiął tą nogę, nie siłując się dalej z lekkim ciałem skejtera, wszak wciąż trzymał go za nadgarstek. Gwałtownie się odwrócił, a swoją nogą przygwoździł blondyna do ziemi, wykręcając przy okazji jego rękę, w ten sposób zakładając niebezpieczną dla całego barku dźwignię, trzymając młodego odpowiednio, aby nie miał szans podnieść się o własnych siłach. Przy okazji trzymając go w uścisku, a na wypadek oporu, wykręcając bardziej rękę, aby poczuł więcej bólu. Samemu siedząc obecnie na ziemi.
Następnie Adrien gotowy do wyrzutu Jace'm otrzymał nieprzyjemnego kopniaka w zgięcie kolana. Ugiął tą nogę, nie siłując się dalej z lekkim ciałem skejtera, wszak wciąż trzymał go za nadgarstek. Gwałtownie się odwrócił, a swoją nogą przygwoździł blondyna do ziemi, wykręcając przy okazji jego rękę, w ten sposób zakładając niebezpieczną dla całego barku dźwignię, trzymając młodego odpowiednio, aby nie miał szans podnieść się o własnych siłach. Przy okazji trzymając go w uścisku, a na wypadek oporu, wykręcając bardziej rękę, aby poczuł więcej bólu. Samemu siedząc obecnie na ziemi.
Kilka siniaków, chyba trochę krwi z nosa i w sumie to wszystko co mu brunet w ciągu tych kilku minut w rewanżu za kawę sprezentował. Jednakże, powoli dochodzili do dość niezręcznego punktu kulminacyjnego. Nawet Jace w pewnym momencie wyznaczał sobie granice mordobicia, a była nim nieporęczna dźwignia. Tylko niepotrzebnie się naszarpiesz, mocniej obijesz, a ból jaki w międzyczasie sobie sprezentujesz jest niewart całej świeczki. No chyba, że jesteś porąbanym masochistom i cię to jara w takim stopni, że z zachwytem masz ochotę się szarpać i machać białą flagą. Jednak Jace’owi nic w portkach nie stanęło, czyli fetyszu bólu nie podsiadał, czy też nie ujawnił się on do tej pory. Krótki to był moment jego zwycięstwa. Gdy chłopka ugiął się pod jego kopniakiem, Jace zauważył swoją kolejną szansę. Wtem zawitała dźwignia i w sumie boleśnie poczuł kres swojego dotychczasowo zdobytego doświadczenia. Sztuk walki nigdy się nie uczył. Jedyne co mu ulica wpoiła do głowy, to przeżyć. Co prawda kosztem wszystkiego, ale Adrien zaniechał w jego przypadku skrajnej pacyfikacji do utarty przytomności, życia i narządów, także… mało… mało opcji pozostało. To co z tym masażem? A za darmo on wciąż?
- Pass. – błysk mordu w oczach pozostał, nawet się na Adriena nie spojrzał, zaciśnięta szczęka z trudem wypowiedziała to ostateczne słowo, a warkot jaki się z ciała Rucińskiego wydobył odzwierciedlał jego frustrację. Przegrał. Musiał to przyznać przed samym sobą. Tylko, dlaczego jest to tak cholernie ciężkie? Klepnął ręką kilka razy w ziemię by brunety zrozumiał, że się… poddaje. Mięśnie wciąż napięte, aż rwały się do działania by wyrwać się z uścisku, ale fale bólu jakie się z tym wiązały tylko uzmysłowiały młodemu niemożliwość wywinięcia się. Westchnął sfrustrowany, zły na siebie i cały świat. Następnym razem, next time…! – powtarzał sobie. Ale no nie mógł, nie mógł oprzeć się pokusie - spróbował kopnąć Adriena w krocze nogą, czy też kolanem, tak na nowy, lepszy początek znajomości. Wigor pozostał, ale rozsądek powoli domagał się u Jace’a chwili uwagi, dlatego nie zrobił nic więcej.
- Pass. – błysk mordu w oczach pozostał, nawet się na Adriena nie spojrzał, zaciśnięta szczęka z trudem wypowiedziała to ostateczne słowo, a warkot jaki się z ciała Rucińskiego wydobył odzwierciedlał jego frustrację. Przegrał. Musiał to przyznać przed samym sobą. Tylko, dlaczego jest to tak cholernie ciężkie? Klepnął ręką kilka razy w ziemię by brunety zrozumiał, że się… poddaje. Mięśnie wciąż napięte, aż rwały się do działania by wyrwać się z uścisku, ale fale bólu jakie się z tym wiązały tylko uzmysłowiały młodemu niemożliwość wywinięcia się. Westchnął sfrustrowany, zły na siebie i cały świat. Następnym razem, next time…! – powtarzał sobie. Ale no nie mógł, nie mógł oprzeć się pokusie - spróbował kopnąć Adriena w krocze nogą, czy też kolanem, tak na nowy, lepszy początek znajomości. Wigor pozostał, ale rozsądek powoli domagał się u Jace’a chwili uwagi, dlatego nie zrobił nic więcej.
Cała ta sytuacja mogłaby w ogóle nie nastąpić jeśli chodzi o samą kawę. Co prawda, zdenerwowałby się. Ale z pewnością nie zakładałby od razu kastetu z chęcią przemalowania buźki blondyna na czerwony kolor. Kwestia telefonu, zakłócenia jego zajebistej ciszy. To było głównym powodem jego nerwów, które Polak skutecznie potrafił rozjuszyć swoim dalszym zachowaniem. Taki kurdupel, chuchro, a jeszcze z uśmiechem na ustach zaczepiał Adriena dając mu jakąś pieprzoną ulotkę. Obecna akcja wcale nie była spowodowana jedną, głupią kawą, serio.
Sztuki walki wyuczone na ulicy również swoje bonusy mają, na pewno. Wiele osób potrafiło naprawdę stanowić zagrożenie dla zawodowych bokserów, mając zdolności na znamienitym poziomie. Szczególnie, gdy dość często wpadało się w tarapaty, raz w tygodniu bijąc się z jakimś nieznajomym typem. Tacy ludzie potrafili dostosowywać się do sytuacji, nie mając kompletnie pojęcia jaki jest jego przeciwnik. Bokserzy bardzo często przed walką, oglądali dawne mecze, uczyli się podstawowych rzeczy na temat osoby z którą będą mieli przyjemność się zmierzyć na ringu. Zmysły szpiegowskie były odpalane niemalże od razu, aby tylko zwiększyć swoje szanse na zwycięstwo. Natomiast sytuacje takie jak te, przypadkowe, z jakimiś noł nejmami. Były intrygujące, ciekawe. Człowiek wciąż czuł swego rodzaju niepokój.
- Oddasz mi po dobroci pieniądze. Musisz odpokutować zepsucie ekranu w telefonie.
Po tych słowach poluźnił chwyt, samemu przetaczając się w tył przez ramię, aby uzyskać bezpieczną odległość w stosunku do chłopaka. Podniósł się, otrzepał z kurzu, który przyległ do jego ubrań. Zebrał swoje rzeczy, telefon chowając do kieszeni, słuchawki do torby, wciąż nie spuszczając z oczu blondyna, a przede wszystkim nie ściągając kastetu ze swojej dłoni. Tak na wszelki wypadek. Teraz dopiero się przypatrzył w niego, jego twarz.
- Jesteś uczniem w Riverdale?
Kojarzył tą mordę. Może nie znał go, ale coś mu świtało, że gdzieś go widział. Nawet nie wiedząc czy po prostu na korytarzu szkoły, a może po prostu gdzieś na mieście przypadkiem. Miał bardzo dobrą pamięć, która pomagała w takich sytuacjach. Zagaił więc z czystej ciekawości, aby upewnić się czy przypadkiem nie mieli okazji trafić na siebie.
Sztuki walki wyuczone na ulicy również swoje bonusy mają, na pewno. Wiele osób potrafiło naprawdę stanowić zagrożenie dla zawodowych bokserów, mając zdolności na znamienitym poziomie. Szczególnie, gdy dość często wpadało się w tarapaty, raz w tygodniu bijąc się z jakimś nieznajomym typem. Tacy ludzie potrafili dostosowywać się do sytuacji, nie mając kompletnie pojęcia jaki jest jego przeciwnik. Bokserzy bardzo często przed walką, oglądali dawne mecze, uczyli się podstawowych rzeczy na temat osoby z którą będą mieli przyjemność się zmierzyć na ringu. Zmysły szpiegowskie były odpalane niemalże od razu, aby tylko zwiększyć swoje szanse na zwycięstwo. Natomiast sytuacje takie jak te, przypadkowe, z jakimiś noł nejmami. Były intrygujące, ciekawe. Człowiek wciąż czuł swego rodzaju niepokój.
- Oddasz mi po dobroci pieniądze. Musisz odpokutować zepsucie ekranu w telefonie.
Po tych słowach poluźnił chwyt, samemu przetaczając się w tył przez ramię, aby uzyskać bezpieczną odległość w stosunku do chłopaka. Podniósł się, otrzepał z kurzu, który przyległ do jego ubrań. Zebrał swoje rzeczy, telefon chowając do kieszeni, słuchawki do torby, wciąż nie spuszczając z oczu blondyna, a przede wszystkim nie ściągając kastetu ze swojej dłoni. Tak na wszelki wypadek. Teraz dopiero się przypatrzył w niego, jego twarz.
- Jesteś uczniem w Riverdale?
Kojarzył tą mordę. Może nie znał go, ale coś mu świtało, że gdzieś go widział. Nawet nie wiedząc czy po prostu na korytarzu szkoły, a może po prostu gdzieś na mieście przypadkiem. Miał bardzo dobrą pamięć, która pomagała w takich sytuacjach. Zagaił więc z czystej ciekawości, aby upewnić się czy przypadkiem nie mieli okazji trafić na siebie.
Oczywiście nikt nie będzie umniejszał wagi przyczyny całego zdarzenia. Od początku do końca inicjatorem całego zajścia był Jace, czy też jego nieposkromiona natura będąca katastrofalna w skutkach jak to „przedstawiono na załączonym obrazku”. Rozpłaszczony na ziemi Jace szybko się pozbierał psychicznie po tej przegranej próbie sił i poczuł duże uznanie dla swojego przeciwnika. Oczywiście nie zmierzał tego póki co jawnie prezentować
Ryj nie szklanka, się nie zbije. Co najwyżej trochę poturbuje.
Z tą optymistyczną myślą szybko puścił w niepamięć rękoczynowe zajście i zaczął głowić nad rozwiązaniem sprawy poszkodowanego smartfona.
- Dogadamy się. – rzucił, po czym dodał mniej roztargnionym głosem, szybko uspokajając skutki wyrzutu adrenaliny zaczynając od wyrównania oddechu – Pójdziemy gdzie trzeba, rzucę forsą i po sprawie. – miał nadzieję, że tylko to obejmuje ta „pokuta” za zniszczenie mienia.
Czując błogą wolność również pozbierał się z ziemi i nałożył czapkę oraz porwał do siebie stopą deskorolkę.
- Ano. – odparł zdawkowo odczuwając wzmożoną nieufność do bruneta, wywołaną niepokojąco trafnym pytaniem, co dał odczuć w głosie. A gwoździem do tej podstawionej trumny był fakt, że jak się tak bardziej przyjrzał jegomościowi, to również ta twarz brzmiała mu znajomo. Zdecydowanie zbyt znajomo. A w Riverdale już na samym początku nauczył się bardzo szybko jednej rzeczy. Nigdy nie wiesz z kim masz do czynienia i jak wielkie ma plecy toteż warto zapamiętać każdą mordę w chociaż minimalnym stopniu.
- Jacek Ruciński, 1 B – wigor szybko przywrócił jego typową rezolutność i bez zbędnych ceregieli przeszedł do rzeczy, odsuwając niepokój na bok. Na zasadzie: nie ma rady, wydało się. Jeżeli rzeczywiście był jego kumplem ze szkoły to prędzej czy później na siebie wpadną… znowu, a jeśli nim nie jest, to i tak mamy problem. Miał nadzieję, że ten, znając jego dane nie poda go na komendę za jakąś próbę napaści, czy też właściwie, zniszczenie mienia.
- Słuchaj, serio nie chciałem Ci rozbić telefonu. Nie chowaj urazy czy coś. Zdarza się, nie ma rady, zapłacę. – Zmierzwił blond grzywę i poprawił czapkę. Odczuwając w tym momencie niezręczność sytuacji ręka bezwiednie powędrowała na kark i zaczęła go energicznie pocierać. Nagła myśl wstrzymała na chwilę tę czynność - Ulotkę możesz zatrzymać. – to chyba tyle. O niczym nie zapomniał? Raczej nie…
- A Ty to kto? Jeśli można wiedzieć. Raczej nie będę do ciebie wołała: ej, ziom, przez cały czas. Coś czuję, że by Ci to nie bardzo pasowało. Mam rację? – Czując się zdecydowanie pewniej, kiedy przeszedł procedurę kajania się, schował ręce do kieszeni spodni, a ciężar ciała przeniósł na niewspartą na desce nogę. Wyluzował się całkowicie. Fight zakończony, chyba że Adrien będzie chciał coś od siebie w tej kwestii dodać. Tymczasem blondyn zdążył się już na tyle odprężyć, że na twarzy na nowo zaczął się błąkać charakterystyczny cień krzywego uśmiechu.
Ryj nie szklanka, się nie zbije. Co najwyżej trochę poturbuje.
Z tą optymistyczną myślą szybko puścił w niepamięć rękoczynowe zajście i zaczął głowić nad rozwiązaniem sprawy poszkodowanego smartfona.
- Dogadamy się. – rzucił, po czym dodał mniej roztargnionym głosem, szybko uspokajając skutki wyrzutu adrenaliny zaczynając od wyrównania oddechu – Pójdziemy gdzie trzeba, rzucę forsą i po sprawie. – miał nadzieję, że tylko to obejmuje ta „pokuta” za zniszczenie mienia.
Czując błogą wolność również pozbierał się z ziemi i nałożył czapkę oraz porwał do siebie stopą deskorolkę.
- Ano. – odparł zdawkowo odczuwając wzmożoną nieufność do bruneta, wywołaną niepokojąco trafnym pytaniem, co dał odczuć w głosie. A gwoździem do tej podstawionej trumny był fakt, że jak się tak bardziej przyjrzał jegomościowi, to również ta twarz brzmiała mu znajomo. Zdecydowanie zbyt znajomo. A w Riverdale już na samym początku nauczył się bardzo szybko jednej rzeczy. Nigdy nie wiesz z kim masz do czynienia i jak wielkie ma plecy toteż warto zapamiętać każdą mordę w chociaż minimalnym stopniu.
- Jacek Ruciński, 1 B – wigor szybko przywrócił jego typową rezolutność i bez zbędnych ceregieli przeszedł do rzeczy, odsuwając niepokój na bok. Na zasadzie: nie ma rady, wydało się. Jeżeli rzeczywiście był jego kumplem ze szkoły to prędzej czy później na siebie wpadną… znowu, a jeśli nim nie jest, to i tak mamy problem. Miał nadzieję, że ten, znając jego dane nie poda go na komendę za jakąś próbę napaści, czy też właściwie, zniszczenie mienia.
- Słuchaj, serio nie chciałem Ci rozbić telefonu. Nie chowaj urazy czy coś. Zdarza się, nie ma rady, zapłacę. – Zmierzwił blond grzywę i poprawił czapkę. Odczuwając w tym momencie niezręczność sytuacji ręka bezwiednie powędrowała na kark i zaczęła go energicznie pocierać. Nagła myśl wstrzymała na chwilę tę czynność - Ulotkę możesz zatrzymać. – to chyba tyle. O niczym nie zapomniał? Raczej nie…
- A Ty to kto? Jeśli można wiedzieć. Raczej nie będę do ciebie wołała: ej, ziom, przez cały czas. Coś czuję, że by Ci to nie bardzo pasowało. Mam rację? – Czując się zdecydowanie pewniej, kiedy przeszedł procedurę kajania się, schował ręce do kieszeni spodni, a ciężar ciała przeniósł na niewspartą na desce nogę. Wyluzował się całkowicie. Fight zakończony, chyba że Adrien będzie chciał coś od siebie w tej kwestii dodać. Tymczasem blondyn zdążył się już na tyle odprężyć, że na twarzy na nowo zaczął się błąkać charakterystyczny cień krzywego uśmiechu.
Lucci po porannym treningu udał się do łazienki, aby wziąć prysznic. Zajęło mu to około dwadzieścia minut. Do swojego pokoju wrócił z wciąż lekko mokrymi włosami. Jeszcze raz porządnie wytarł głowę, po czym przewiesił ręcznik przez oparcie od fotela. Ubrał się w jeden ze swoich garniturów, a Heiwie założył jego mały krawat na szyje. Po krótszej chwili oboje byli gotowi do wyjścia. Jeszcze na szybko przeczesał włosy oraz włożył kapelusz zanim opuścił swój pokój. Miał w planach wybrać się na spokojny spacer (a przynajmniej takie było założenie). Kiedy znalazł się na zewnątrz promienie słońca zaczęły ogrzewać jego twarz. Na niebie nie było widać praktycznie żadnej chmurki. Może jeden czy dwa obłoki raz na jakiś czas zamajaczyły na horyzoncie, aby po chwili popłynąć w dalszą podróż do tylko im znanego miejsca.
-Cóż za piękny dzień.-powiedział spoglądając na gołębia siedzącego mu na ramieniu.
-Hoo-Hoo.-odparł Heiwa lekko trzepocząc skrzydełkami.
Aoyama spokojnym krokiem ruszył przed siebie. Jednak nie zmierzał jedyne przed siebie. Jego aktualnym celem podróży był skwer znajdujący się w zachodniej części miasta. Z jakiegoś powodu miał ochotę wybrać się akurat tam. Lucci lubił tam czasami przesiadywać z książką lub obserwując przyrodę oraz ludzi przechadzających się alejkami. Czasami ktoś go zaczepi i rozpocznie rozmowę, a innym razem to on do kogoś zagada. Nigdy nie wiadomo co się stanie.
Po dłuższej chwili spokojnej przechadzki w końcu znalazł się na miejscu. Skwer przywitał go przyjemnym cieniem, który rzucały zasadzone tam drzewa. Stanął na chwile w miejscu, po czym spojrzał w niebo lekko wzdychając. "Szkoda, że nie sadzą tutaj drzew sakury." przeszło mu przez myśl kiedy ruszył przed siebie.
-Jak myślisz Heiwa co spotka nas tutaj dzisiaj?-zapytał lekko przyciszonym głosem swojego przyjaciela.
-Hoo-hoo-hoo.-odpowiedział z werwą w gruchaniu rozkładając na chwile lewe skrzydło.
-Cóż za piękny dzień.-powiedział spoglądając na gołębia siedzącego mu na ramieniu.
-Hoo-Hoo.-odparł Heiwa lekko trzepocząc skrzydełkami.
Aoyama spokojnym krokiem ruszył przed siebie. Jednak nie zmierzał jedyne przed siebie. Jego aktualnym celem podróży był skwer znajdujący się w zachodniej części miasta. Z jakiegoś powodu miał ochotę wybrać się akurat tam. Lucci lubił tam czasami przesiadywać z książką lub obserwując przyrodę oraz ludzi przechadzających się alejkami. Czasami ktoś go zaczepi i rozpocznie rozmowę, a innym razem to on do kogoś zagada. Nigdy nie wiadomo co się stanie.
Po dłuższej chwili spokojnej przechadzki w końcu znalazł się na miejscu. Skwer przywitał go przyjemnym cieniem, który rzucały zasadzone tam drzewa. Stanął na chwile w miejscu, po czym spojrzał w niebo lekko wzdychając. "Szkoda, że nie sadzą tutaj drzew sakury." przeszło mu przez myśl kiedy ruszył przed siebie.
-Jak myślisz Heiwa co spotka nas tutaj dzisiaj?-zapytał lekko przyciszonym głosem swojego przyjaciela.
-Hoo-hoo-hoo.-odpowiedział z werwą w gruchaniu rozkładając na chwile lewe skrzydło.
... podział jego zawsze spokojny, stanowczy sposób bycia i pewna siebie, opanowana mina? Teraz, ilekroć zawracał się do Anny, pochylał nieco głowę, jakby chciał paść przed nią na kolan, a w spojrzeniu jego nie malowało się nic prócz pokory i obawy. "Nie chcę pani obrazić" - zdawało się mówić każde jego...
Nacisnęła guzik, wyłączając adapter i wyrwała lewą słuchawkę z ucha.
— Irys! Do nogi, już!
Nie musiała podnosić głosu. Choć właściwszym byłoby określenie – nie chciała tego robić. Już teraz, gdy tylko na chwilę zeskoczyła z niebiańskiego piedestału świata Tołstoja, ogarnął ją niepokój. Tak zwyczajny, tak żałosny, jak zawsze, ilekroć wracała do jawy. Nagle na nowo zaczęli otaczać ją brutalnie rzeczywiści ludzie, budzili w niej najgorsze lęki i najpotworniejsze obawy. Wybudzali z głębokich snów wszystkie koszmary, które roiły się w jej głowie.
Rzuciła szybkie spojrzenie przez swoje ramię, jakby chciała upewnić się, że nikt nie stoi zaraz za jej plecami gotów, by wyrządzić jej krzywdę i zacisnęła mocniej palce na smyczy. Na kilka sekund założyła włosy za lewe ucho, lecz czym prędzej potrząsnęła głową, by złote kosmyki opadły na jej twarz i ją zasłoniły, chcąc dać sobie drobną ułudne anonimowości. Nie lubiła, gdy ludzie na nią patrzyli. Nie potrafiła w pełni pogodzić się z myślą, że w ogóle zauważali ją, gdy chadzała ulicą.
Pewnie dlatego uciekała od realnego świata. Wsłuchiwała się w głębokie, wzbudzające zaufanie głosy, które prosto do jej uszu opowiadały historie. Mogła się oderwać, na chwilę wyobrazić sobie, że jest kimś zupełnie innym, że przeżywa zupełnie inne życie. Takie, w którym nigdy się nie bała. Gdzie żaden niepokój nie rozrywał jej wnętrzności, gdzie mogła wyjść na ulicę bez żadnych obaw, bez rzucanych za siebie uważnych, przestraszonych spojrzeń.
Odetchnęła głębiej, przykładając na chwilę wolną dłoń do swojej piersi i przymknęła przy tym oczy.
— Luciusie Dragonie van DeSherllirenes, hrabio Trellumivirvch, podejdź tu i usiądź. — Tym razem jej uprzejma prośba została wysłuchana. Przykucnęła i wyciągnęła ręce w kierunku burego kundla, który zmierzał w jej kierunku, beztrosko machając kudłatym ogonem. Spojrzał na klęczącą na ścieżce młodą kobietę i pozwolił jej się przytulić, nie umknął przed jej ramionami, nie miał niczego przeciwko, by na chwilę ukryła twarz pośród jego zmierzwionej sierści, by zaciągnęła się znajomym, psim zapachem. Nie protestował również, gdy się odsunęła i do jego obroży przypięła smycz. Gdy tak siedział tuż przed nią, dorównywał jej wzrostem. Zamerdał ogonem.
Constance z powrotem wsunęła słuchawki do uszu, lecz nie zdążyła wcisnąć przycisku, dzięki któremu na powrót znalazłaby się w świecie Anny Kareniny. Wielkie, bure psisko niczego nie robiło sobie z jej zachcianek czy życzeń. Spełniło swoją dzisiejszą misję, słuchało jej przez krótką chwilę. Pewnie nawet nie zauważyło, że ponownie do obroży została przypięta smycz. Hrabia Trellumivirch poderwał się z ziemi i wystrzelił przed siebie niczym torpeda, szarpiąc za sobą biedną Kostkę. Pętla dookoła jej nadgarstka zacisnęła się, a sama Constance wydała z siebie niekontrolowany pisk zaskoczenia – przez co czym prędzej wolną dłoń przyłożyła do swoich ust, ewidentnie zawstydzona faktem, że podobnyż dźwięk mógł opuścić jej krtań w miejscu tak skrajnie publicznym.
A sam hrabia, nie przejmując się niczym, nadal ciągnął za sobą pannę Hope.
— Irys! — Tym razem uniosła głos. Poderwał się ponad głowy przechodniów niczym ptaki umykające przy wystrzale armatnim. Puściła smycz.
Przez chwilę bezradnie przyglądała się, jak bure psisko gna przed siebie. Opadły jej ramiona, na jej twarz wcisnęła się rozpacz – na sekundę czy dwie, nim puściła się biegiem za swoją głośną i zbyt żywą maskotką. Na moment zapomniała o swoim strachu, lęku, o niepokoju. Pędziła za psem. Wiatr plątał jej włosy, zeszklił niebieskie oczy, granatowy materiał jej sukienki łopotał za nią niczym żagle na pełnym morzu.
Bure psisko w końcu się zatrzymało. Skakało dookoła wysokiego młodzieńca i ujadało wściekle, warcząc i pokazując zęby. Constance nie zwróciła uwagi, na kogo wrzeszczy Hrabia. Nie miała na to czasu. Dopadła czym prędzej do wlokącej się za zwierzęciem smyczy i chwyciła ją wolną dłonią, próbując odciągnąć psa. Tak po prostu.
— Niedobry! Zły, niedobry, wstrętny! — oznajmiła dosadnie, sapiąc ze zmęczenia. Nie była najlepszym sportowcem. Potarła zaczerwieniony nadgarstek, dookoła którego wcześniej zacisnęła się pętla. Odgarnęła włosy za uszy i otarła czoło. — Bardzo przepraszam, zazwyczaj nie jest taki... — Stop.
Wówczas podniosła głowę i wlepiła przestraszone spojrzenie w stojącego przed nią młodzieńca. Mężczyznę. Samca. Była tym z niezrozumiałych względów zaskoczona, jakby spotkanie mężczyzny gdziekolwiek były czymś nadzwyczajnym i teraz nie potrafiła wydusić z siebie słowa. Za to cofnęła się drobny krok, a pies – tak przecież wyczulony na emocje swojego właściciela – przysunął się bliżej niej, by skulić się w pozycji obronnej tuż przed nią i powarkiwać, ponownie szczerząc kły. Choć, z całą pewnością, z nieco innym zamiarem.
Słuchawka wypadła jej z ucha i teraz ślicznie kołysała się tuż za jej obojczykiem.
Nacisnęła guzik, wyłączając adapter i wyrwała lewą słuchawkę z ucha.
— Irys! Do nogi, już!
Nie musiała podnosić głosu. Choć właściwszym byłoby określenie – nie chciała tego robić. Już teraz, gdy tylko na chwilę zeskoczyła z niebiańskiego piedestału świata Tołstoja, ogarnął ją niepokój. Tak zwyczajny, tak żałosny, jak zawsze, ilekroć wracała do jawy. Nagle na nowo zaczęli otaczać ją brutalnie rzeczywiści ludzie, budzili w niej najgorsze lęki i najpotworniejsze obawy. Wybudzali z głębokich snów wszystkie koszmary, które roiły się w jej głowie.
Rzuciła szybkie spojrzenie przez swoje ramię, jakby chciała upewnić się, że nikt nie stoi zaraz za jej plecami gotów, by wyrządzić jej krzywdę i zacisnęła mocniej palce na smyczy. Na kilka sekund założyła włosy za lewe ucho, lecz czym prędzej potrząsnęła głową, by złote kosmyki opadły na jej twarz i ją zasłoniły, chcąc dać sobie drobną ułudne anonimowości. Nie lubiła, gdy ludzie na nią patrzyli. Nie potrafiła w pełni pogodzić się z myślą, że w ogóle zauważali ją, gdy chadzała ulicą.
Pewnie dlatego uciekała od realnego świata. Wsłuchiwała się w głębokie, wzbudzające zaufanie głosy, które prosto do jej uszu opowiadały historie. Mogła się oderwać, na chwilę wyobrazić sobie, że jest kimś zupełnie innym, że przeżywa zupełnie inne życie. Takie, w którym nigdy się nie bała. Gdzie żaden niepokój nie rozrywał jej wnętrzności, gdzie mogła wyjść na ulicę bez żadnych obaw, bez rzucanych za siebie uważnych, przestraszonych spojrzeń.
Odetchnęła głębiej, przykładając na chwilę wolną dłoń do swojej piersi i przymknęła przy tym oczy.
— Luciusie Dragonie van DeSherllirenes, hrabio Trellumivirvch, podejdź tu i usiądź. — Tym razem jej uprzejma prośba została wysłuchana. Przykucnęła i wyciągnęła ręce w kierunku burego kundla, który zmierzał w jej kierunku, beztrosko machając kudłatym ogonem. Spojrzał na klęczącą na ścieżce młodą kobietę i pozwolił jej się przytulić, nie umknął przed jej ramionami, nie miał niczego przeciwko, by na chwilę ukryła twarz pośród jego zmierzwionej sierści, by zaciągnęła się znajomym, psim zapachem. Nie protestował również, gdy się odsunęła i do jego obroży przypięła smycz. Gdy tak siedział tuż przed nią, dorównywał jej wzrostem. Zamerdał ogonem.
Constance z powrotem wsunęła słuchawki do uszu, lecz nie zdążyła wcisnąć przycisku, dzięki któremu na powrót znalazłaby się w świecie Anny Kareniny. Wielkie, bure psisko niczego nie robiło sobie z jej zachcianek czy życzeń. Spełniło swoją dzisiejszą misję, słuchało jej przez krótką chwilę. Pewnie nawet nie zauważyło, że ponownie do obroży została przypięta smycz. Hrabia Trellumivirch poderwał się z ziemi i wystrzelił przed siebie niczym torpeda, szarpiąc za sobą biedną Kostkę. Pętla dookoła jej nadgarstka zacisnęła się, a sama Constance wydała z siebie niekontrolowany pisk zaskoczenia – przez co czym prędzej wolną dłoń przyłożyła do swoich ust, ewidentnie zawstydzona faktem, że podobnyż dźwięk mógł opuścić jej krtań w miejscu tak skrajnie publicznym.
A sam hrabia, nie przejmując się niczym, nadal ciągnął za sobą pannę Hope.
— Irys! — Tym razem uniosła głos. Poderwał się ponad głowy przechodniów niczym ptaki umykające przy wystrzale armatnim. Puściła smycz.
Przez chwilę bezradnie przyglądała się, jak bure psisko gna przed siebie. Opadły jej ramiona, na jej twarz wcisnęła się rozpacz – na sekundę czy dwie, nim puściła się biegiem za swoją głośną i zbyt żywą maskotką. Na moment zapomniała o swoim strachu, lęku, o niepokoju. Pędziła za psem. Wiatr plątał jej włosy, zeszklił niebieskie oczy, granatowy materiał jej sukienki łopotał za nią niczym żagle na pełnym morzu.
Bure psisko w końcu się zatrzymało. Skakało dookoła wysokiego młodzieńca i ujadało wściekle, warcząc i pokazując zęby. Constance nie zwróciła uwagi, na kogo wrzeszczy Hrabia. Nie miała na to czasu. Dopadła czym prędzej do wlokącej się za zwierzęciem smyczy i chwyciła ją wolną dłonią, próbując odciągnąć psa. Tak po prostu.
— Niedobry! Zły, niedobry, wstrętny! — oznajmiła dosadnie, sapiąc ze zmęczenia. Nie była najlepszym sportowcem. Potarła zaczerwieniony nadgarstek, dookoła którego wcześniej zacisnęła się pętla. Odgarnęła włosy za uszy i otarła czoło. — Bardzo przepraszam, zazwyczaj nie jest taki... — Stop.
Wówczas podniosła głowę i wlepiła przestraszone spojrzenie w stojącego przed nią młodzieńca. Mężczyznę. Samca. Była tym z niezrozumiałych względów zaskoczona, jakby spotkanie mężczyzny gdziekolwiek były czymś nadzwyczajnym i teraz nie potrafiła wydusić z siebie słowa. Za to cofnęła się drobny krok, a pies – tak przecież wyczulony na emocje swojego właściciela – przysunął się bliżej niej, by skulić się w pozycji obronnej tuż przed nią i powarkiwać, ponownie szczerząc kły. Choć, z całą pewnością, z nieco innym zamiarem.
Słuchawka wypadła jej z ucha i teraz ślicznie kołysała się tuż za jej obojczykiem.
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach