▲▼
Strona 1 z 2 • 1, 2
Zdjęcie zamiast opisu, bo lenistwo.
Około dwudziestu minut zabrało jej dotarcie z ostatniego przystanku autobusowego na to zapomniane przez ludzi (na całe szczęście) zielone zadupie. Pamiętając o swojej tragicznej orientacji w terenie, po zejściu z ostatniej betonowej drogi trzymała się brzegu rzeki. Dosłownie. Uprzednio nabyła spore smoothie w jednym z barów niedaleko stacyjki. Połączenie banana, dwóch jabłek, ananas, garści malin, daktyli i świeżych liści mięty z mlekiem kokosowym nie miało specjalnie ciekawego koloru, ale smak przyjemnie rozpieszczał podniebienie. Po jednej stronie pluskanie rzeki, po drugiej szum drzew i odgłosy zwierząt, głównie ptaków, których nie potrafiła zidentyfikować, pozwoliły jej zapomnieć o hałaśliwych ulicach miasta. Głośnych samochodach, przekrzykujących się wzajemnie przechodniach, głupich zaczepkach młodych cwaniaczków i stukaniu z plac ów budowy. Mniej więcej w połowie drogi uznała, że jednak czegoś jej do pełni brakuje i wydobyła z torebki telefon z słuchawkami. Przewiesiła kabelek przez szyję, ustawiła głośność tak, by coś słyszała, ale na tyle cicho, by nie przeszkadzało to okolicznej zwierzynie. Włączyła listę odtwarzania złożoną z utworów klasycznych, w której Mozart oraz Gioacchino Rossini mieszali się z współczesnymi wykonawcami, mniej lub bardziej profesjonalnymi. Przy okazji sprawdziła stan baterii. 87%, nie będzie musiała się martwić, że w razie czego utknie tutaj bez możliwości wezwania pomocy. O ile oczywiście złapie zasięg.
-Mogłoby już tak zostać... - mrukneła zadowolona pod nosem. Stanęła na środku mostu i skierowała wzrok w stronę rzeki. Ktoś mógłby rzec, że daleko jej było do lazurowych wybrzeży Francji, ale dla Lil nie miało to najmniejszego znaczenia. Natura była piękna i już. Nie było czego poprawiać, nie było czego żałować. Poza tym, zachichotała cicho pod nosem, kto by chciał Lazurowe Wybrzeże w komplecie z tymi wszystkimi turystami, którzy nie znają przeznaczenia koszy na śmieci i krzyczącymi dziećmi?
Uniosła lekko głowę. Promienie słońce delikatnie ogrzewały jej twarz, odprężały ciało i duszę. Naprawdę wiele by oddała, by zima już nigdy nie wracała. Na samo wspomnienie minusowych temperatur jej twarz wykrzywiła się w grymasie. Odgoniła od siebie nieprzyjemne myśli i skupiła na otaczającym ją krajobrazie i słodkim smoothie, który powolutku sączyła przez słomkę. Zwykła używać swojej metalowej, więc dziwnie jej było z giętkim plastikiem między zębami. Podeszła nieco bliżej brzegu i postawiła torebkę przy nogach. Zgięła lewą nogę w kolanie, złapała stopę wolną dłonią i naciągnęła trochę. Potem podciągnęła kolano jak najbliżej tułowia i dociągała tą samą dłonią. Przełożyła opakowanie do drugiej ręki i powtórzyła czynność z druga nogą. Na koniec "wbiła" palce u stóp w ziemię i rozgrzała staw skokowy. Spacer tutaj nie był długi, nie były one zmęczone, ale miło było je tak porozciągać, zanim usiadła po turecku. Nie zauważyła po drodze żadnych śmieci, stare sprzętu, nic, co świadczyłoby o obecności człowieka. Ciekawa była, czy w ogóle ktoś tutaj była. Może tylko tacy, którym nie w głowie śmiecić w domu zwierząt...?
Około dwudziestu minut zabrało jej dotarcie z ostatniego przystanku autobusowego na to zapomniane przez ludzi (na całe szczęście) zielone zadupie. Pamiętając o swojej tragicznej orientacji w terenie, po zejściu z ostatniej betonowej drogi trzymała się brzegu rzeki. Dosłownie. Uprzednio nabyła spore smoothie w jednym z barów niedaleko stacyjki. Połączenie banana, dwóch jabłek, ananas, garści malin, daktyli i świeżych liści mięty z mlekiem kokosowym nie miało specjalnie ciekawego koloru, ale smak przyjemnie rozpieszczał podniebienie. Po jednej stronie pluskanie rzeki, po drugiej szum drzew i odgłosy zwierząt, głównie ptaków, których nie potrafiła zidentyfikować, pozwoliły jej zapomnieć o hałaśliwych ulicach miasta. Głośnych samochodach, przekrzykujących się wzajemnie przechodniach, głupich zaczepkach młodych cwaniaczków i stukaniu z plac ów budowy. Mniej więcej w połowie drogi uznała, że jednak czegoś jej do pełni brakuje i wydobyła z torebki telefon z słuchawkami. Przewiesiła kabelek przez szyję, ustawiła głośność tak, by coś słyszała, ale na tyle cicho, by nie przeszkadzało to okolicznej zwierzynie. Włączyła listę odtwarzania złożoną z utworów klasycznych, w której Mozart oraz Gioacchino Rossini mieszali się z współczesnymi wykonawcami, mniej lub bardziej profesjonalnymi. Przy okazji sprawdziła stan baterii. 87%, nie będzie musiała się martwić, że w razie czego utknie tutaj bez możliwości wezwania pomocy. O ile oczywiście złapie zasięg.
-Mogłoby już tak zostać... - mrukneła zadowolona pod nosem. Stanęła na środku mostu i skierowała wzrok w stronę rzeki. Ktoś mógłby rzec, że daleko jej było do lazurowych wybrzeży Francji, ale dla Lil nie miało to najmniejszego znaczenia. Natura była piękna i już. Nie było czego poprawiać, nie było czego żałować. Poza tym, zachichotała cicho pod nosem, kto by chciał Lazurowe Wybrzeże w komplecie z tymi wszystkimi turystami, którzy nie znają przeznaczenia koszy na śmieci i krzyczącymi dziećmi?
Uniosła lekko głowę. Promienie słońce delikatnie ogrzewały jej twarz, odprężały ciało i duszę. Naprawdę wiele by oddała, by zima już nigdy nie wracała. Na samo wspomnienie minusowych temperatur jej twarz wykrzywiła się w grymasie. Odgoniła od siebie nieprzyjemne myśli i skupiła na otaczającym ją krajobrazie i słodkim smoothie, który powolutku sączyła przez słomkę. Zwykła używać swojej metalowej, więc dziwnie jej było z giętkim plastikiem między zębami. Podeszła nieco bliżej brzegu i postawiła torebkę przy nogach. Zgięła lewą nogę w kolanie, złapała stopę wolną dłonią i naciągnęła trochę. Potem podciągnęła kolano jak najbliżej tułowia i dociągała tą samą dłonią. Przełożyła opakowanie do drugiej ręki i powtórzyła czynność z druga nogą. Na koniec "wbiła" palce u stóp w ziemię i rozgrzała staw skokowy. Spacer tutaj nie był długi, nie były one zmęczone, ale miło było je tak porozciągać, zanim usiadła po turecku. Nie zauważyła po drodze żadnych śmieci, stare sprzętu, nic, co świadczyłoby o obecności człowieka. Ciekawa była, czy w ogóle ktoś tutaj była. Może tylko tacy, którym nie w głowie śmiecić w domu zwierząt...?
Pogoda zaiste sprzyjała spacerom i wolnym rozmyślaniom nad sensem życia tu i teraz, dopasowaniu się do szablonu szarej masy i podążaniu ku nieuchronnemu. Z nieznanych mi powodów uczepiłem się śmierci, muskając wzrokiem błękitną tafle wody. Być może moja tęsknota była dziś większa, a być może to tylko złudna zagrywa mojego cierpkiego humoru. Ostatnimi czasy nie mogłem pozbyć się wizji pustego pokoju i starannie pościelonego łóżka. Pożegnanie w ładzie.
Ptasi protest wyrwał mnie z krainy kostuchy, a samo zwierzę wzbiło się wysoko ponad moją głową. Drgnąłem nieznacznie, przez chwilę analizując ów zdarzenie, by zaraz dłonią odgarnąć gałęzie i dojrzeć smolistą mordę i to dość uśmiechniętą. Kazan machnął ogonem, a z jego pyska wydobyło się głośne szczeknięcie pełne tryumfu. Wszak właśnie pokonał bestię, jednocześnie broniąc właściciela.
Cóż za nicpoń!
Zaśmiałem się, przygarniając jego cielsko do swojego i tarmosząc po głowie z jego pomrukiem niezadowolenia. Wtem na pomoc ruszył mu Koda, który wpadł na niego i tym samym powalił brata na ziemię. Zaczęły na siebie warczeć i szczekać, podgryzając wzajemnie łapy.
- Co ja z wami mam...? - poprawiłem kapelusz na głowie i ponownie rozpocząłem leniwą wędrówkę po moście. Avia dumnie kroczyła za mną, nie przejmując się pozostałą dwójką, która na pewno za chwilę zorientuje się, iż została sama. Spojrzałem na nią pogodnie, a ona machnęła ogonem wielce zadowolona, że raczyłem zwrócić na nią uwagę.
- Przynieś patyk. - czworonóg ruszył z miejsca raźnym kłusem, wpadając w ścianę zieleni i buszując w niej w poszukiwaniu kawałka drzewa. Zdecydowanie takie spacery sprzyjały nawiązaniu mocniejszych relacji. Pielęgnowanie ich było bardzo ważne, zważywszy na specyfikę tych zwierząt. One potrzebowały pracy jak i zabawy, ale kontakt z przewodnikiem ceniły ponad wszystko. Musiały czuć, że są potrzebne, inaczej stawały się problematyczne w chowie. Nie respektowanie przywołania to doprawdy żaden wyczyn przy psie, który potrafi zdewastować mieszkanie w dziesięć minut z nudów.
Kazan i Koda w niedługim czasie dołączyły do Avi i za moment każdy z nich siedział przede mną z patykiem w pysku. Zgodnie z zasadą hierarchii, rzuciłem najpierw białej a potem im. Smoliste pociski próbowały dogonić śnieżny, ale ta nie dała im na to żadnych szans. W międzyczasie postanowiłem sprawdzić podłoże wzdłuż rzeki, rozważając czy to miejsce nadaje się do jazdy konnej. Dlaczego by nie? Cisza oraz spokój to dwa piękne atuty. Ani żywej duszy czyli mógłbym ze spokojem popracować nad tym, co sobie zaplanowałem.
Ponownie pogrążony w myślach, tym razem ciekawych, nie zauważyłem jak czworonogi przyuważyły kogoś i alarmująco przystanęły na większym wzniesieniu. Na pewno dla nieznajomej osoby musiał być to dość nietypowy, mrożący krew w żyłach widok. Trójka wilczurów idąca w jego kierunku, nie wydająca z siebie dźwięku, a bacząca jak na kiełbasę. Oczywiście ja jako ich właściciel jeszcze sytuacji nie zarejestrowałem...
Dopóki nie usłyszałem trzech głosów szczekających, które w dość denerwujący sposób przerwały odpoczynek Crimen.
Co do diabła?
Ptasi protest wyrwał mnie z krainy kostuchy, a samo zwierzę wzbiło się wysoko ponad moją głową. Drgnąłem nieznacznie, przez chwilę analizując ów zdarzenie, by zaraz dłonią odgarnąć gałęzie i dojrzeć smolistą mordę i to dość uśmiechniętą. Kazan machnął ogonem, a z jego pyska wydobyło się głośne szczeknięcie pełne tryumfu. Wszak właśnie pokonał bestię, jednocześnie broniąc właściciela.
Cóż za nicpoń!
Zaśmiałem się, przygarniając jego cielsko do swojego i tarmosząc po głowie z jego pomrukiem niezadowolenia. Wtem na pomoc ruszył mu Koda, który wpadł na niego i tym samym powalił brata na ziemię. Zaczęły na siebie warczeć i szczekać, podgryzając wzajemnie łapy.
- Co ja z wami mam...? - poprawiłem kapelusz na głowie i ponownie rozpocząłem leniwą wędrówkę po moście. Avia dumnie kroczyła za mną, nie przejmując się pozostałą dwójką, która na pewno za chwilę zorientuje się, iż została sama. Spojrzałem na nią pogodnie, a ona machnęła ogonem wielce zadowolona, że raczyłem zwrócić na nią uwagę.
- Przynieś patyk. - czworonóg ruszył z miejsca raźnym kłusem, wpadając w ścianę zieleni i buszując w niej w poszukiwaniu kawałka drzewa. Zdecydowanie takie spacery sprzyjały nawiązaniu mocniejszych relacji. Pielęgnowanie ich było bardzo ważne, zważywszy na specyfikę tych zwierząt. One potrzebowały pracy jak i zabawy, ale kontakt z przewodnikiem ceniły ponad wszystko. Musiały czuć, że są potrzebne, inaczej stawały się problematyczne w chowie. Nie respektowanie przywołania to doprawdy żaden wyczyn przy psie, który potrafi zdewastować mieszkanie w dziesięć minut z nudów.
Kazan i Koda w niedługim czasie dołączyły do Avi i za moment każdy z nich siedział przede mną z patykiem w pysku. Zgodnie z zasadą hierarchii, rzuciłem najpierw białej a potem im. Smoliste pociski próbowały dogonić śnieżny, ale ta nie dała im na to żadnych szans. W międzyczasie postanowiłem sprawdzić podłoże wzdłuż rzeki, rozważając czy to miejsce nadaje się do jazdy konnej. Dlaczego by nie? Cisza oraz spokój to dwa piękne atuty. Ani żywej duszy czyli mógłbym ze spokojem popracować nad tym, co sobie zaplanowałem.
Ponownie pogrążony w myślach, tym razem ciekawych, nie zauważyłem jak czworonogi przyuważyły kogoś i alarmująco przystanęły na większym wzniesieniu. Na pewno dla nieznajomej osoby musiał być to dość nietypowy, mrożący krew w żyłach widok. Trójka wilczurów idąca w jego kierunku, nie wydająca z siebie dźwięku, a bacząca jak na kiełbasę. Oczywiście ja jako ich właściciel jeszcze sytuacji nie zarejestrowałem...
Dopóki nie usłyszałem trzech głosów szczekających, które w dość denerwujący sposób przerwały odpoczynek Crimen.
Co do diabła?
Jako, że Liliannne szybko nudziła się siedzeniem na czterech literach bez konkretniejszego zajęcia, szybko zbrzydło jej podziwianie przepięknych widoków. Napój już dawno został wypity, opakowanie schowała do jednorazowej reklamówki, o która poprosiła w barze i ukryła na dnie torebki. Nie chciała go tutaj zostawiać, potępiała osoby zostawiające burdel w każdym zakamarku lasu. Playlista w telefonie zdążyła się w tym czasie skończyć, wyłączyła więc odtwarzacz MP3 i pogrzebała chwilkę w poszukiwaniu ukrytych skarbów. Dłuższą chwilę poświęciła na przeczytanie noweli, o której istnieniu kompletnie zapomniała. Zaraz potem usunęła plik z pamięci urządzenia, przyda jej się wolne miejsce na kolejne. Trochę żałowała, że nie zabrała ze sobą książki. Zawsze nosiła jakąś przy sobie i nie miała czasu, żeby chociaż trochę poczytać. Raz zostawiła w domu, nie ma co robić. Aghrrr.
-Życie jest niesprawiedliwe. -burknęła cicho pod nosem, podsumowując swoje nieszczęście.
Tymi słowami najwyraźniej przekonała Życie, że trzeba jej to uzmysłowić jeszcze dobitniej. Dobiegło ją warczenie. W pierwszej chwili uznała, że się przesłyszała, Siedziała na cholernym moście już z dobrą godzinę w absolutnej ciszy, nagle miałoby się coś zmienić? Cóż, rzekome przesłuchy nie znikały. Odwróciła się w kierunku odgłosów. Poczuła nieprzyjemny uścisk gdzieś w okolicach brzucha, tchórzliwe serduszko przyspieszyło pracę, nóżki zrobiły się jak z waty. Dobrze, że siedziała, bo właśnie lądowałaby w rzece płynącej pod mostem. Jakim prawem w tak pięknym miejscu atakują ją wredne bestie?! Przesunęła się trochę w stronę torebki, jakby ta miała ją uratować. W rzeczywistości nie było tam nic, czym mogłaby wkupić się w łaski sierściuchów. Bo jakoś wątpiła, iż psy mógłby skusić się na odrobinę orzechów nerkowych.
-Cholera! - rzuciła piskliwym głosem, czując, jak strach ściska jej gardełko i paraliżuje ciało. Zawsze bała się obcych zwierząt, psów w szczególności. Już jeden, mały warczący kundel wbijał ją w ziemię i podnosił ciśnienie. W obecnej sytuacji miała ochotę rozpłakać się i uciec. Właściwie łzy już zdążyły napłynąć jej do oczu, więc nie byłoby to takie trudne. Gorzej z uciekaniem - nie miała odwagi wstać. Wyobraźnia radziła dziewczynie, że jeśli nie chce być zjedzona przez dzikie bestie lepiej, by nie wykonywała gwałtownych ruchów. Desperacko próbowała znaleźć jakieś wyjście z sytuacji, lecz nie widziała żadnej drogi ucieczki. Mogłaby po prostu wstać i pobiec, co by jej to jednak dało? Biegaczka z niej kiepska, w okolicy za pewne nie ma żadnego wyższego murku, na który mogłaby wskoczyć i poczekać, aż wilczury sobie pójdą. A nawet gdyby - dopadną ją zanim tam dotrze.
Co tam mówił w podstawówce pan policjant? Zasłonić buzię i czekać, aż sobie pójdą? Ok, zasłoniła usta. Jeden, dwa, trzy, mała Lilianne zaraz zacznie beczeć..!
-Życie jest niesprawiedliwe. -burknęła cicho pod nosem, podsumowując swoje nieszczęście.
Tymi słowami najwyraźniej przekonała Życie, że trzeba jej to uzmysłowić jeszcze dobitniej. Dobiegło ją warczenie. W pierwszej chwili uznała, że się przesłyszała, Siedziała na cholernym moście już z dobrą godzinę w absolutnej ciszy, nagle miałoby się coś zmienić? Cóż, rzekome przesłuchy nie znikały. Odwróciła się w kierunku odgłosów. Poczuła nieprzyjemny uścisk gdzieś w okolicach brzucha, tchórzliwe serduszko przyspieszyło pracę, nóżki zrobiły się jak z waty. Dobrze, że siedziała, bo właśnie lądowałaby w rzece płynącej pod mostem. Jakim prawem w tak pięknym miejscu atakują ją wredne bestie?! Przesunęła się trochę w stronę torebki, jakby ta miała ją uratować. W rzeczywistości nie było tam nic, czym mogłaby wkupić się w łaski sierściuchów. Bo jakoś wątpiła, iż psy mógłby skusić się na odrobinę orzechów nerkowych.
-Cholera! - rzuciła piskliwym głosem, czując, jak strach ściska jej gardełko i paraliżuje ciało. Zawsze bała się obcych zwierząt, psów w szczególności. Już jeden, mały warczący kundel wbijał ją w ziemię i podnosił ciśnienie. W obecnej sytuacji miała ochotę rozpłakać się i uciec. Właściwie łzy już zdążyły napłynąć jej do oczu, więc nie byłoby to takie trudne. Gorzej z uciekaniem - nie miała odwagi wstać. Wyobraźnia radziła dziewczynie, że jeśli nie chce być zjedzona przez dzikie bestie lepiej, by nie wykonywała gwałtownych ruchów. Desperacko próbowała znaleźć jakieś wyjście z sytuacji, lecz nie widziała żadnej drogi ucieczki. Mogłaby po prostu wstać i pobiec, co by jej to jednak dało? Biegaczka z niej kiepska, w okolicy za pewne nie ma żadnego wyższego murku, na który mogłaby wskoczyć i poczekać, aż wilczury sobie pójdą. A nawet gdyby - dopadną ją zanim tam dotrze.
Co tam mówił w podstawówce pan policjant? Zasłonić buzię i czekać, aż sobie pójdą? Ok, zasłoniła usta. Jeden, dwa, trzy, mała Lilianne zaraz zacznie beczeć..!
Odwróciłem się gwałtownie na dość znany mi sygnał dźwiękowi wydawany przez psy, które alarmowały mnie jako swojego człowieka, że w okolicy jest ktoś, kto może być realnym zagrożeniem. Te zwierzęta nie oceniają zakresu atutów, a fizyczna powłoka nie podlegała żadnej weryfikacji. Po prostu uznały zgodnie, iż osoba przebywająca tutaj może okazać się seryjnym mordercą, pomimo że ja już z daleka dostrzegałem absurd całej sytuacji. Biedne dziewczę na pewno umiera ze strachu, a ja stoję w miejscu jak słup soli i przyglądam się temu zajściu z miną krytyka filmowego.
Włożyłem dwa palce do ust, po czym ostry gwizd przeciął powietrze, trzy wielkie wilczury ruszyły z miejsca niczym dzikie stado gnane przez jakiegoś antagonistę. Ich ozory wypadły z pyska, a ciało przeszło w płynną linię prędkości jaką skumulowały. Dotarły do mnie szybko, dziko machając ogonami w pełnej euforii dobrze spełnionego obowiązku. Problem polegał na tym, że obszczekanie obcej osoby nie należało do tego zakresu, a kto by śmiał im to tłumaczyć. Oczywiście czworonogi nie zapomniały o nieznajomej, więc ich łby ostatecznie skierowały się w jej stronę z cichym pomrukiem ostrzeżenia. Ich pan, skrzywdzić go nie wolno!
- Koniec. - jedno słowo wypowiedziane tonem pewnym, ale i spokojnym, dało efekt wypuszczenia pary i cały zwierzyniec nagle wydawał się tylko kupą futra, a nie wielką bestią.
- Równaj. - padła komenda, a ja ruszyłem ku dziewczynie chcąc ją przeprosić, bo wypadało. Właściwie na jej miejscu to rzuciłbym paroma wulgaryzmami i strzelił mi w twarz, chociaż właściwie nie napuściłem na nią psów. One same wybrały swoją przyszłą przekąskę. A skoro o nich mowa to szły równo przy mej nodze, dwa czarne po lewej, a biała po prawej. Taka obstawa gwarantowała bezpieczeństwo. I wiedziałem, co mówię.
W końcu dotarłem do nieznajomej i wyciągnąłem ku niej dłoń, chcąc pomóc jej wstać, co być może aktualnie było zbyt trudną czynnością. Następnie uniosłem rondel kapelusza, aby móc spojrzeć na nią swoimi ciemnymi oczyma. Moja mina nie wyrażała skruchy, ale nie była też żadną karykaturą. Ot, spokojny ze mnie człowiek bez opcji głębokiego okazywania emocji.
- Przepraszam za zaistniałą sytuację, nie spodziewałem się żywej duszy tutaj. - kiepskie wytłumaczenie, ale prawdziwe. Po to chodziłem nieuczęszczanymi ścieżkami, aby nie napotykać innych ludzi w grupie. Nie cierpiałem tłumów, ale do czasu do czasu uwielbiałem skoczyć sobie do baru, jednakże w celach konsumpcyjnych.
- Nie zaatakowałyby bez polecenia. Po prostu są nauczone alarmowania mnie, jeżeli w pobliżu znajduje się ktoś, kogo nie znają. - i jest to dobra opcja w przypadku, gdy prowadzisz ranczo i wielu ludzi uważa, że może wejść na posesje bez zgody jego właściciela. Wówczas żywy alarm jaki stanowili był nie do ocenienia. Wielokrotnie przekonałem się o tym, że wścibstwo nie lubi szczęki pełnej kłów i zębów. Na tą myśl uśmiechnąłem się nieco. Ależ dziś miałem cierpki humor, chociaż byłem właśnie w swoim żywiole.
- Nic Ci nie jest? - w końcu właściwie pytanie, bo jeżeli ma zamiar właśnie zejść na zawał to wolałbym o tym wiedzieć.
Moje psy obserwowały ją bacznie, aczkolwiek bez żadnego dźwięku. Chociaż jeden z nich właśnie zaczął cicho popiskiwać, że wolałby się ruszyć niż stać w miejscu. Życie.
Włożyłem dwa palce do ust, po czym ostry gwizd przeciął powietrze, trzy wielkie wilczury ruszyły z miejsca niczym dzikie stado gnane przez jakiegoś antagonistę. Ich ozory wypadły z pyska, a ciało przeszło w płynną linię prędkości jaką skumulowały. Dotarły do mnie szybko, dziko machając ogonami w pełnej euforii dobrze spełnionego obowiązku. Problem polegał na tym, że obszczekanie obcej osoby nie należało do tego zakresu, a kto by śmiał im to tłumaczyć. Oczywiście czworonogi nie zapomniały o nieznajomej, więc ich łby ostatecznie skierowały się w jej stronę z cichym pomrukiem ostrzeżenia. Ich pan, skrzywdzić go nie wolno!
- Koniec. - jedno słowo wypowiedziane tonem pewnym, ale i spokojnym, dało efekt wypuszczenia pary i cały zwierzyniec nagle wydawał się tylko kupą futra, a nie wielką bestią.
- Równaj. - padła komenda, a ja ruszyłem ku dziewczynie chcąc ją przeprosić, bo wypadało. Właściwie na jej miejscu to rzuciłbym paroma wulgaryzmami i strzelił mi w twarz, chociaż właściwie nie napuściłem na nią psów. One same wybrały swoją przyszłą przekąskę. A skoro o nich mowa to szły równo przy mej nodze, dwa czarne po lewej, a biała po prawej. Taka obstawa gwarantowała bezpieczeństwo. I wiedziałem, co mówię.
W końcu dotarłem do nieznajomej i wyciągnąłem ku niej dłoń, chcąc pomóc jej wstać, co być może aktualnie było zbyt trudną czynnością. Następnie uniosłem rondel kapelusza, aby móc spojrzeć na nią swoimi ciemnymi oczyma. Moja mina nie wyrażała skruchy, ale nie była też żadną karykaturą. Ot, spokojny ze mnie człowiek bez opcji głębokiego okazywania emocji.
- Przepraszam za zaistniałą sytuację, nie spodziewałem się żywej duszy tutaj. - kiepskie wytłumaczenie, ale prawdziwe. Po to chodziłem nieuczęszczanymi ścieżkami, aby nie napotykać innych ludzi w grupie. Nie cierpiałem tłumów, ale do czasu do czasu uwielbiałem skoczyć sobie do baru, jednakże w celach konsumpcyjnych.
- Nie zaatakowałyby bez polecenia. Po prostu są nauczone alarmowania mnie, jeżeli w pobliżu znajduje się ktoś, kogo nie znają. - i jest to dobra opcja w przypadku, gdy prowadzisz ranczo i wielu ludzi uważa, że może wejść na posesje bez zgody jego właściciela. Wówczas żywy alarm jaki stanowili był nie do ocenienia. Wielokrotnie przekonałem się o tym, że wścibstwo nie lubi szczęki pełnej kłów i zębów. Na tą myśl uśmiechnąłem się nieco. Ależ dziś miałem cierpki humor, chociaż byłem właśnie w swoim żywiole.
- Nic Ci nie jest? - w końcu właściwie pytanie, bo jeżeli ma zamiar właśnie zejść na zawał to wolałbym o tym wiedzieć.
Moje psy obserwowały ją bacznie, aczkolwiek bez żadnego dźwięku. Chociaż jeden z nich właśnie zaczął cicho popiskiwać, że wolałby się ruszyć niż stać w miejscu. Życie.
A i owszem, przez tą chwilę - która w odczuciu Lil trwała co najmniej kilka tysięcy lat - zdążyła umrzeć około 3 razy. Serce mało nie wyskoczyło z piersi, kilka łez zdołało wydostać się z jej oczu i spłynąć po policzku. Na całe szczęście, ktoś między drzewami zagwizdał i bestie grzecznie wróciły do właściciela. Boże, jaka była mu wdzięczna. Znając życie, za sekundę potok łez utworzyłby druga rzekę.
Zanim zdążył do niej dotrzeć, starła słoną wodę z twarz, pociągnęła noskiem i spróbowała przybrać jak najspokojniejszy wyraz twarzy - na próżno. Nigdy nigdy nie była dobra w "poker face", wszystkie uczucia zawsze wyłaziły jej na twarz, więc nieznajomy na bank zauważy, że właśnie miała podwójny zawał serca. Ręce dalej jej się trzęsły, a nogi nie raczyły oddać należytej władzy. W ostatniej chwili przypomniała sobie, że właśnie siedzi nad rzeką i niekoniecznie ma gdzie się cofnąć, bo już miała przed nim uciekać. Zamiast tego niepewnie złapała proponowaną dłoń i zeszła z murku. Zerkała z ukosa, słuchając, co ma do powiedzenia, kiedy otrzepywała się.. sama nie wiedziała z czego. Po prostu strzepała ubranie. Zdaje się, że musiała jakoś odreagować stres i zamiast się na niego wydrzeć, wyżyła się na wyimaginowanym kurzu.
Jej oczy rzucił się napis na koszulce. Nawet nie próbowała powstrzymać parsknięcia. Ciekawy żart sytuacyjny, kurde, burknęła w duszy.
Kiedy zadawał jej pytanie, była już wyprostowana, ale dalej jeszcze trochę oszołomiona. To znaczy, serce właściwie miała w normie, ale dalej miała problemy z uspokojeniem oddechu. Odruchowo poprawiła jeszcze włosy. No tak, przecież musi wyglądać seksownie dla starego dziada, którego psy właśnie prawie ją zeżarły.
-W porządku, dzięki za ratunek.- odpowiedziała cicho.
Swoje zdanie na temat wypuszczania groźnych zwierząt bez przynajmniej kagańca zostawiła dla siebie. Tekst w stylu "ZABIERZ JE STĄD, DEBILU", również. Oparła się czterema literkami o murek i zlustrowała go jeszcze raz. Tak od ust w dół, w zwyczaju miała unikanie kontaktu wzrokowego. Chciała dodać coś jeszcze, ale nic błyskotliwego nie przychodziło jej do głowy. Może poza:
-Masz fajną koszulkę. Powinnam o nią poprosić w ramach zadośćuczynienia.- rzuciła, siląc się na zabawny ton. To powinno nieco rozluźnić atmosferę. A przynajmniej ją.
Zanim zdążył do niej dotrzeć, starła słoną wodę z twarz, pociągnęła noskiem i spróbowała przybrać jak najspokojniejszy wyraz twarzy - na próżno. Nigdy nigdy nie była dobra w "poker face", wszystkie uczucia zawsze wyłaziły jej na twarz, więc nieznajomy na bank zauważy, że właśnie miała podwójny zawał serca. Ręce dalej jej się trzęsły, a nogi nie raczyły oddać należytej władzy. W ostatniej chwili przypomniała sobie, że właśnie siedzi nad rzeką i niekoniecznie ma gdzie się cofnąć, bo już miała przed nim uciekać. Zamiast tego niepewnie złapała proponowaną dłoń i zeszła z murku. Zerkała z ukosa, słuchając, co ma do powiedzenia, kiedy otrzepywała się.. sama nie wiedziała z czego. Po prostu strzepała ubranie. Zdaje się, że musiała jakoś odreagować stres i zamiast się na niego wydrzeć, wyżyła się na wyimaginowanym kurzu.
Jej oczy rzucił się napis na koszulce. Nawet nie próbowała powstrzymać parsknięcia. Ciekawy żart sytuacyjny, kurde, burknęła w duszy.
Kiedy zadawał jej pytanie, była już wyprostowana, ale dalej jeszcze trochę oszołomiona. To znaczy, serce właściwie miała w normie, ale dalej miała problemy z uspokojeniem oddechu. Odruchowo poprawiła jeszcze włosy. No tak, przecież musi wyglądać seksownie dla starego dziada, którego psy właśnie prawie ją zeżarły.
-W porządku, dzięki za ratunek.- odpowiedziała cicho.
Swoje zdanie na temat wypuszczania groźnych zwierząt bez przynajmniej kagańca zostawiła dla siebie. Tekst w stylu "ZABIERZ JE STĄD, DEBILU", również. Oparła się czterema literkami o murek i zlustrowała go jeszcze raz. Tak od ust w dół, w zwyczaju miała unikanie kontaktu wzrokowego. Chciała dodać coś jeszcze, ale nic błyskotliwego nie przychodziło jej do głowy. Może poza:
-Masz fajną koszulkę. Powinnam o nią poprosić w ramach zadośćuczynienia.- rzuciła, siląc się na zabawny ton. To powinno nieco rozluźnić atmosferę. A przynajmniej ją.
Strach ma wiele imion i postaci, a byłem boleśnie świadom, że mój przybiera zawsze kształt drugiego człowieka, jednakże ta dziewczyna nie bała się mnie, a mojej futrzanej ferajny. Osobiście ufałem tym stworzeniom tak bardzo, iż byłem gotów zawalczyć o przychylność dziewczyny. Mogła mniemać, że są to bestie zesłane z kosmosu przez złą rasę człekopodobną, ale na pewno powinna dostać swoją szansę i zweryfikować ten pogląd. Pomogę jej.
- Mam nadzieję, że psów na mnie wieszać nie będziesz za tak oryginalne powitanie. - i proszę państwa, ja również potrafiłem być zabawny. Specjalnie wybrałem taki zestaw wyrazu, aby zauważyła absurd i komiczni ich wydźwięk. Oczywiście obca uderzenia mnie w twarz również była aktualna, aczkolwiek nie zachęcam do jej wypróbowania.
Psy grzecznie siedziały obok mnie, jednakże na ruch dłonią, rozproszyły się niczym mgła, pozwalając sobie na ponowne penetrowanie terenu. Jedynie Avia trzymała się blisko naszej dwójki, święcie przekonana swoją racją, która głosiła, że pozostawienie mężczyzny i kobiety samych sobie to zawsze zły omen kłopotów. Zwierzę mądrzejsze od człowieka, zabawne.
Nieznacznie drgnąłem, kiedy nieznajoma zaczęła mnie lustrować. Była to reakcja na dziewczęcy wzrok, który niebezpiecznie blisko był muśnięcia moich blizn. Oczywiście na ta wardze, nieco się wyciągnęła, kiedy skwitowałem to tylko jej uniesieniem. Na pierwszym spotkaniu jej nie zbije, ha. Oczywiście i ja nie pozostałem jej dłużny, jednakże nie wysiliłem się na żadną efektowną czynność tylko rzuciłem jej krótkie spojrzenie w celu oceny wieku i nic poza tym. Skromna dwudziestka, oceniłem.
- Koszulka? - aż sam zerknąłem na napis, który się na niej znajdował. Moje brew uniosła się do góry, kiedy się zorientowałem, że jawna kpina wycieka z tego napisu. Bacząc na moją przeszłość to byłem niezłym hipokrytą.
- A nie wolałabyś breloczka z końskim włosiem? - ratowanie własnej godności bywa bardziej heroiczne, ale przynajmniej nie musiałbym się rozbierać. Poza tym, byłem pewien, że wcale nie chciałaby widzieć mnie pół nagiego ani zakładać tej rzeczy, bo pachniała mocno męskimi perfumami. I ach, utopiłaby się w tym. Rzeka byłaby zwyczajnie zbędna w tym momencie. Ale nie powiem, trafna uwaga. Luźna sugestia, a już jakiś postęp w rozmowie.
- Jestem Marcus, władca hordy dzikich bestii pcheł. -puściłem do dziewczyny oczko. Wcale nie czułem się staro. Owszem, swoje lata miałem, ale patrząc na świat dzisiaj to i tak byłem młodą dupą jak się zwykło mówić.
Proszę mi tu "dziadzia" nie używać w stosunku do mojej osoby!
- Mam nadzieję, że psów na mnie wieszać nie będziesz za tak oryginalne powitanie. - i proszę państwa, ja również potrafiłem być zabawny. Specjalnie wybrałem taki zestaw wyrazu, aby zauważyła absurd i komiczni ich wydźwięk. Oczywiście obca uderzenia mnie w twarz również była aktualna, aczkolwiek nie zachęcam do jej wypróbowania.
Psy grzecznie siedziały obok mnie, jednakże na ruch dłonią, rozproszyły się niczym mgła, pozwalając sobie na ponowne penetrowanie terenu. Jedynie Avia trzymała się blisko naszej dwójki, święcie przekonana swoją racją, która głosiła, że pozostawienie mężczyzny i kobiety samych sobie to zawsze zły omen kłopotów. Zwierzę mądrzejsze od człowieka, zabawne.
Nieznacznie drgnąłem, kiedy nieznajoma zaczęła mnie lustrować. Była to reakcja na dziewczęcy wzrok, który niebezpiecznie blisko był muśnięcia moich blizn. Oczywiście na ta wardze, nieco się wyciągnęła, kiedy skwitowałem to tylko jej uniesieniem. Na pierwszym spotkaniu jej nie zbije, ha. Oczywiście i ja nie pozostałem jej dłużny, jednakże nie wysiliłem się na żadną efektowną czynność tylko rzuciłem jej krótkie spojrzenie w celu oceny wieku i nic poza tym. Skromna dwudziestka, oceniłem.
- Koszulka? - aż sam zerknąłem na napis, który się na niej znajdował. Moje brew uniosła się do góry, kiedy się zorientowałem, że jawna kpina wycieka z tego napisu. Bacząc na moją przeszłość to byłem niezłym hipokrytą.
- A nie wolałabyś breloczka z końskim włosiem? - ratowanie własnej godności bywa bardziej heroiczne, ale przynajmniej nie musiałbym się rozbierać. Poza tym, byłem pewien, że wcale nie chciałaby widzieć mnie pół nagiego ani zakładać tej rzeczy, bo pachniała mocno męskimi perfumami. I ach, utopiłaby się w tym. Rzeka byłaby zwyczajnie zbędna w tym momencie. Ale nie powiem, trafna uwaga. Luźna sugestia, a już jakiś postęp w rozmowie.
- Jestem Marcus, władca hordy dzikich bestii pcheł. -puściłem do dziewczyny oczko. Wcale nie czułem się staro. Owszem, swoje lata miałem, ale patrząc na świat dzisiaj to i tak byłem młodą dupą jak się zwykło mówić.
Proszę mi tu "dziadzia" nie używać w stosunku do mojej osoby!
Uniosła lekko brew.
-Wiesz, najpierw musiałabym je złapać, więc nie masz się czego bać.- rzuciła, uroczo się uśmiechając. Załapał sarkazm? Nie ważne. Grunt, żeby się psy nie zbliżały. A jeśli już będzie musiał naprawdę ich ze sobą przedstawiać, to nie wszystkie 3 na raz. Zerknęła dla pewności, że póki co nie próbują się zbliżyć i cyknęła niezadowolona na widok białego futra. Dla jasności - to nie tak, że Lilianne nie lubi zwierząt. Lubi, i to bardzo. Koty potrafi gonić na ulicy, żeby zjadły od niej ciasteczka. Miłe pieski drapie za uszkami, rozpieszcza, czego sobie tam zażyczą. Po prostu bała się obcych psów. W szczególności tych hałasujących, groźnie wyglądających i sprawiających wrażenie głodnych.
Odwróciła się z powrotem do rozmówcy dopiero, kiedy wspomniał o rzemyku. To oznaczało, że nici z koszulki, damn. Nie przeszkadzałby jej zapach perfum. Uwielbiała męskie perfumy, miała do nich niemałą słabość. Oczywiście pod warunkiem, że materiał nie zajeżdżałby przy tym "ciężką pracą fizyczną". Męski perfum na męskiej, za dużej koszulce - zdecydowanie lepsza opcja, niż końskie włoski na rzemyku, absolutnie mijało się to z jej gustem. Uśmiechnęła się więc tylko, bo cóż innego pozostało..?
-Em, trzymanie tych ... uroczych zwierzątek! Tak, uroczych zwierzątek to dobre określenie. Trzymaj je ode mnie z daleka i będziemy kwita. - na koniec zatrzepała rzęsami, podkreślając, jak bardzo zależy jej na spełnieniu prośby.
-Lilianne, niedoszła ofiara hordy dzikich bestii, ocalona w ostatniej chwili.- odpowiedziała i nawet lekko dygnęła, po czym wskoczyła z powrotem na murek. Fajnie tak sobie posiedzieć, na rozgrzanym przez ciepłe promyczki kamieniu. Zastanawiała się, ile ma jeszcze czasu, zanim słoneczko schowa się za drzewami. Nie chciałaby utknąć tu, w ciemnościach, sama.. albo z bestyjkami.
-Wiesz, najpierw musiałabym je złapać, więc nie masz się czego bać.- rzuciła, uroczo się uśmiechając. Załapał sarkazm? Nie ważne. Grunt, żeby się psy nie zbliżały. A jeśli już będzie musiał naprawdę ich ze sobą przedstawiać, to nie wszystkie 3 na raz. Zerknęła dla pewności, że póki co nie próbują się zbliżyć i cyknęła niezadowolona na widok białego futra. Dla jasności - to nie tak, że Lilianne nie lubi zwierząt. Lubi, i to bardzo. Koty potrafi gonić na ulicy, żeby zjadły od niej ciasteczka. Miłe pieski drapie za uszkami, rozpieszcza, czego sobie tam zażyczą. Po prostu bała się obcych psów. W szczególności tych hałasujących, groźnie wyglądających i sprawiających wrażenie głodnych.
Odwróciła się z powrotem do rozmówcy dopiero, kiedy wspomniał o rzemyku. To oznaczało, że nici z koszulki, damn. Nie przeszkadzałby jej zapach perfum. Uwielbiała męskie perfumy, miała do nich niemałą słabość. Oczywiście pod warunkiem, że materiał nie zajeżdżałby przy tym "ciężką pracą fizyczną". Męski perfum na męskiej, za dużej koszulce - zdecydowanie lepsza opcja, niż końskie włoski na rzemyku, absolutnie mijało się to z jej gustem. Uśmiechnęła się więc tylko, bo cóż innego pozostało..?
-Em, trzymanie tych ... uroczych zwierzątek! Tak, uroczych zwierzątek to dobre określenie. Trzymaj je ode mnie z daleka i będziemy kwita. - na koniec zatrzepała rzęsami, podkreślając, jak bardzo zależy jej na spełnieniu prośby.
-Lilianne, niedoszła ofiara hordy dzikich bestii, ocalona w ostatniej chwili.- odpowiedziała i nawet lekko dygnęła, po czym wskoczyła z powrotem na murek. Fajnie tak sobie posiedzieć, na rozgrzanym przez ciepłe promyczki kamieniu. Zastanawiała się, ile ma jeszcze czasu, zanim słoneczko schowa się za drzewami. Nie chciałaby utknąć tu, w ciemnościach, sama.. albo z bestyjkami.
Złapać moje psy? To niemożliwe. Były tak nauczone, że kontakt z obcym człowiekiem tolerowały, jednakże nie poszłyby za nim na koniec świata. Liczyłem się tylko ja, co w sumie miało dość logiczne wytłumaczenie, albowiem nie musiałem się martwić, że uciekną z jakąś dziwną osobą czy pobiegną za nią chcąc się np. bawić. Zatem skwitowałem uwagę Lil dość rozbawionym spojrzeniem, które wyrażało głęboki podziw do jej umiejętności sarkazmu. Kto jak nie ja miał go znać najlepiej?
- Naprawdę są niegroźne. - nie chciałem przekonywać dziewczyny na siłę, po prostu dla jej świętego spokoju wolałem ją poinformować, że żywią się krwią innych dopiero po dwunastej w nocy. A czasu mamy sporo, więc nie ma czym się martwić!
Avia odwzajemniła jej spojrzenie, jednakże nie racząc ją nieufnością tylko stanowczością. Uznała to za wyzwanie, więc skierowała swoje kroki w miejsce, gdzie siedziała. Obserwowałem suczkę z jednego powodu, a konkretnie bałem się, że ją z murka zepchnie. Dosłownie. Ta futrzana kula nie należała do najmilszych zwierzątek i uwielbiała się droczyć, ale czyniła to z taką gracją, że nie każdy wiedział czy to złośliwość czy przypadek. Miałem przed oczyma obraz jak wesoło szczeka, wpadając na Lil i przypadkiem masą strącając ją do wody.
- Avia. Najmądrzejsza suczka jaką dotąd miałem. - przedstawiłem ją jak należy, po czym chwyciłem za limonkową obrożę i pociągnąłem ku siebie. Jakie było jej niezadowolenie, gdy zrozumiała, że nie zrealizuje swojego szatańskiego planu.
- Łapa. - śnieżna kończyna wyskoczyła w górę i zwisała tak w powietrzu, jako że komendę trzeba było wykonać.
- Daje Tobie cześć. - nie byłbym sobą, gdybym nie próbował przekuć złego wrażenia w dobre. No cóż, przecież moje bestię tak naprawdę nimi nie są. To tylko wielkie misie do tulenia i drapania za uchem. Są łase na pieszczoty jak ja na słodkie. Ach, cukier to narkotyk.
Niestety, ale z koszulką był taki problem, że nie uśmiechało mi się rozbierać. Ciało jakie miałem takie miałem, ale raczej to wglądu osobistego. Taka mała uwaga. Och, byłbym zapomniał. Nie śmierdzę, pachnę ładnie. Człowiek nauczony jest mycia się po ciężkiej pracy fizycznej.
- Naprawdę są niegroźne. - nie chciałem przekonywać dziewczyny na siłę, po prostu dla jej świętego spokoju wolałem ją poinformować, że żywią się krwią innych dopiero po dwunastej w nocy. A czasu mamy sporo, więc nie ma czym się martwić!
Avia odwzajemniła jej spojrzenie, jednakże nie racząc ją nieufnością tylko stanowczością. Uznała to za wyzwanie, więc skierowała swoje kroki w miejsce, gdzie siedziała. Obserwowałem suczkę z jednego powodu, a konkretnie bałem się, że ją z murka zepchnie. Dosłownie. Ta futrzana kula nie należała do najmilszych zwierzątek i uwielbiała się droczyć, ale czyniła to z taką gracją, że nie każdy wiedział czy to złośliwość czy przypadek. Miałem przed oczyma obraz jak wesoło szczeka, wpadając na Lil i przypadkiem masą strącając ją do wody.
- Avia. Najmądrzejsza suczka jaką dotąd miałem. - przedstawiłem ją jak należy, po czym chwyciłem za limonkową obrożę i pociągnąłem ku siebie. Jakie było jej niezadowolenie, gdy zrozumiała, że nie zrealizuje swojego szatańskiego planu.
- Łapa. - śnieżna kończyna wyskoczyła w górę i zwisała tak w powietrzu, jako że komendę trzeba było wykonać.
- Daje Tobie cześć. - nie byłbym sobą, gdybym nie próbował przekuć złego wrażenia w dobre. No cóż, przecież moje bestię tak naprawdę nimi nie są. To tylko wielkie misie do tulenia i drapania za uchem. Są łase na pieszczoty jak ja na słodkie. Ach, cukier to narkotyk.
Niestety, ale z koszulką był taki problem, że nie uśmiechało mi się rozbierać. Ciało jakie miałem takie miałem, ale raczej to wglądu osobistego. Taka mała uwaga. Och, byłbym zapomniał. Nie śmierdzę, pachnę ładnie. Człowiek nauczony jest mycia się po ciężkiej pracy fizycznej.
Poruszyła się niespokojnie. Czego ten pies od niej chciał? Nie mógł iść, pobawić się z resztą załogi? Psy podobno takie inteligentne zwierzątka, ale żeby zrozumieć, że obecność powoduje u innych dyskomfort psychiczny, to już nie łaska. Podciągnęła nogi tak, że teraz siedziała po turecku i jeszcze przez chwilę mierzyła psiaka wzrokiem, dopóki właściciel nie złapał za obrożę. Udała, że pociera się po nosku. Zasłonięte przed widokiem nieznajomego usta dały jej szansę, by mogła wytknąć do psa język. Tak lekko. Miała nadzieję, że czworonóg zrozumiał przekaz. "Idź dokazywać gdzie indziej, teraz Twój pan skupia się na mnie!"
-Nazwałabym ją mądrą, gdyby wzięła pod uwagę, że wcale nie czyham na Ciebie z nożem.- odpowiedziała z lekkim przekąsem.
Powstrzymała westchnięcie. Łapa. Średnio jej się to spodobało. Wolałaby odczekać jakiś czas, zanim zacznie spoufalać się z psami. Przyzwyczaić się do ich obecności gdzieś w tle, a potem na nich skupiać. Cóż, najwyraźniej nowy kolega aż nazbyt martwił się o opinię swoich pupili. W porządku, nie będzie robiła z siebie gbura na samym początku znajomości. Bo skoro jeszcze sobie nie poszedł, to założyła, że chce się poznać bliżej. Wyciągnęła dłoń w stronę Avii, podstawiając ja pod łapka zwierzęcia i pozwoliła, by delikatne poduszeczki oparły dotknęły skóry. Została tak przez dłuższą chwilę.
-Swoją drogą, ładne imię dla psiaka. Pasuje jej.
Wyprostowała plecy.
-Jak wabi się pozostała dwójka? - wskazała noskiem na dwójkę pogrążoną w świetnej zabawię.
Ich dokazywanie sprawiło, że przypomniała jej się suczka, którą kiedyś "posiadała". Dla samej Lil głupio to brzmiało, wolała uznawać psinkę za współlokatorkę, o. Pusia, bo tak jej było na imię, była wstrętnym szczurem, ale kochała tego psa ponad życie. Uśmiechnęła się tęsknie, kłótnie pomiędzy dwiema potrafiły poprawić humor. Odsunęła od siebie wspomnienia, nie chciała się teraz dołować. Wolała przytrzymać uśmiech na twarzy.
-No, dość o psach, to nie pępki świata. Wspominałeś coś o koniach. Ty masz, chodzisz na szkółkę, czy po prostu zbierasz dziwną biżuterię? - dopytywała z ciekawością.
-Nazwałabym ją mądrą, gdyby wzięła pod uwagę, że wcale nie czyham na Ciebie z nożem.- odpowiedziała z lekkim przekąsem.
Powstrzymała westchnięcie. Łapa. Średnio jej się to spodobało. Wolałaby odczekać jakiś czas, zanim zacznie spoufalać się z psami. Przyzwyczaić się do ich obecności gdzieś w tle, a potem na nich skupiać. Cóż, najwyraźniej nowy kolega aż nazbyt martwił się o opinię swoich pupili. W porządku, nie będzie robiła z siebie gbura na samym początku znajomości. Bo skoro jeszcze sobie nie poszedł, to założyła, że chce się poznać bliżej. Wyciągnęła dłoń w stronę Avii, podstawiając ja pod łapka zwierzęcia i pozwoliła, by delikatne poduszeczki oparły dotknęły skóry. Została tak przez dłuższą chwilę.
-Swoją drogą, ładne imię dla psiaka. Pasuje jej.
Wyprostowała plecy.
-Jak wabi się pozostała dwójka? - wskazała noskiem na dwójkę pogrążoną w świetnej zabawię.
Ich dokazywanie sprawiło, że przypomniała jej się suczka, którą kiedyś "posiadała". Dla samej Lil głupio to brzmiało, wolała uznawać psinkę za współlokatorkę, o. Pusia, bo tak jej było na imię, była wstrętnym szczurem, ale kochała tego psa ponad życie. Uśmiechnęła się tęsknie, kłótnie pomiędzy dwiema potrafiły poprawić humor. Odsunęła od siebie wspomnienia, nie chciała się teraz dołować. Wolała przytrzymać uśmiech na twarzy.
-No, dość o psach, to nie pępki świata. Wspominałeś coś o koniach. Ty masz, chodzisz na szkółkę, czy po prostu zbierasz dziwną biżuterię? - dopytywała z ciekawością.
Oczywiście, że psy wyczuwają dyskomfort psychiczny u ludzi. To nadzwyczaj czuli i delikatni terapeuci, jednakże taki opiekun winien przejść odpowiednie szkolenie. Moje zwierzaki go nie miały. Nasz trening skupiał się na obronie i posłuszeństwu, a z racji temperamentu czworonogów było to bezwzględnie potrzebne.
Avia z charakteru to ostoja spokoju, aczkolwiek zawsze wszędzie węszyła spisek. Była tak do mnie przywiązana, że swego czasu oboje walczyliśmy z jej chorobliwą zazdrością, która przechodziła w pseudo agresję. Dlatego tak mi zależało, aby poznawała nowe osoby w celu zweryfikowania postępów treningu. Jak na razie radziła sobie świetnie, ale wiele k*rw mnie to kosztowało. Tak w niecenzuralnym skrócie.
- Zapewniam Cię, że w razie problemów można na nią liczyć. - podrapałem Avię po łbie, po czym skinąłem brodą w stronę pozostałej dwójki, a ona mozolnym krokiem oddaliła się ku nim. Rzecz jasna uprzednio zabierając łapę, jednakże jakby z lekkim wstrętem. To charakter, jej sposób bycia. Dama ponad inne urocze stworzenia. Do jej łask nikt się nigdy szybko nie wkupił, nawet ja.
Smoliste samce właśnie ciągły wielki badyl, który z pomrukiem piasku zwiastował jakieś nieszczęście. Oczywiście to było niegdyś młode drzewko, ale w chwili obecnej zostało wyrwane z korzeniami.
Dewastatorzy.
- Pies w pomarańczowej obroży to Koda, zaś w fioletowej to Kazan. Bracia z jednego miotu, stąd imiona na tą samą literę. - oczywiście, że mogłem im je zmienić, aczkolwiek hodowca dał mi ich wybór zatem nadałem im takie, które mi się zwyczajnie podobały. Oczywiście jest też przydomek, ale obecnie nikomu do szczęścia potrzebny nie był.
Drgnąłem na wzmiankę o dziwnej biżuterii, uporczywie bacząc na frędzel włosia u paska spodni. Akurat w moich stronach to dość popularny sposób na zdobycie pamiątki po swoich wierzchowcach. Jest ekonomiczna, bo tania. Tak naprawdę to tylko symbol, dla niektórych bardzo ważny.
- Mam swoją stajnię, niedawno ją założyłem w tych okolicach. Parę koni, na których prowadzę jazdy. Jestem instruktorem. - a kiedyś dość dobrze rokującym zawodnikiem klubu...
Kiedyś...
Avia z charakteru to ostoja spokoju, aczkolwiek zawsze wszędzie węszyła spisek. Była tak do mnie przywiązana, że swego czasu oboje walczyliśmy z jej chorobliwą zazdrością, która przechodziła w pseudo agresję. Dlatego tak mi zależało, aby poznawała nowe osoby w celu zweryfikowania postępów treningu. Jak na razie radziła sobie świetnie, ale wiele k*rw mnie to kosztowało. Tak w niecenzuralnym skrócie.
- Zapewniam Cię, że w razie problemów można na nią liczyć. - podrapałem Avię po łbie, po czym skinąłem brodą w stronę pozostałej dwójki, a ona mozolnym krokiem oddaliła się ku nim. Rzecz jasna uprzednio zabierając łapę, jednakże jakby z lekkim wstrętem. To charakter, jej sposób bycia. Dama ponad inne urocze stworzenia. Do jej łask nikt się nigdy szybko nie wkupił, nawet ja.
Smoliste samce właśnie ciągły wielki badyl, który z pomrukiem piasku zwiastował jakieś nieszczęście. Oczywiście to było niegdyś młode drzewko, ale w chwili obecnej zostało wyrwane z korzeniami.
Dewastatorzy.
- Pies w pomarańczowej obroży to Koda, zaś w fioletowej to Kazan. Bracia z jednego miotu, stąd imiona na tą samą literę. - oczywiście, że mogłem im je zmienić, aczkolwiek hodowca dał mi ich wybór zatem nadałem im takie, które mi się zwyczajnie podobały. Oczywiście jest też przydomek, ale obecnie nikomu do szczęścia potrzebny nie był.
Drgnąłem na wzmiankę o dziwnej biżuterii, uporczywie bacząc na frędzel włosia u paska spodni. Akurat w moich stronach to dość popularny sposób na zdobycie pamiątki po swoich wierzchowcach. Jest ekonomiczna, bo tania. Tak naprawdę to tylko symbol, dla niektórych bardzo ważny.
- Mam swoją stajnię, niedawno ją założyłem w tych okolicach. Parę koni, na których prowadzę jazdy. Jestem instruktorem. - a kiedyś dość dobrze rokującym zawodnikiem klubu...
Kiedyś...
Odprowadziła psa wzrokiem, zadowolona, że ja już z głowy rytuał zapoznawczy. Niekoniecznie zależało jej na jakimkolwiek uznaniu ze strony tego akurat psa. Może się tak okazać, że przy następnym spotkaniu - jeśli takie będzie miało miejsce - zostaną bratnimi duszami, czy coś w ten deseń, ale na razie się nad tym nie rozdrabniała. Pies ją zirytował, i tyle.
Z nieco większą przyjemnością skupiła się na pozostałej dwójce. Pieski nie były święte, ale przynajmniej mniej natarczywe. Spokojnie przyglądała się teraz ich harcom w krzakach. Stawiała, że za jakieś 20 minut przestanie myśleć o nich jak o strasznych potworach, a zacznie jak o groźnie wyglądających, aczkolwiek milusińskich pieszczochach. Avia na pewno nie będzie jej ulubienicą.
-Fioletowa obroża, już mam swojego ulubieńca.- zamruczała pod nosem. Jej ulubiony kolor, połączony z czarną sierścią słodkiego psiaka, zaspokajał wszelkie potrzeby estetyczne Lilianne.
-Ah, konie. Eleganckie zwierzątka.- odparła.
Wierzchowce niezbyt ją interesowały. Dostojne zwierzaki, miłe dla oka. Kilka razy miała okazję przekonać się, że w dotyku też całkiem, całkiem, jednak to nie jej bajka. Czasami próbowała zrozumieć pasję, którą czuli na grzbiecie konia. Nic. Raczej przypominało to dla niej leniwą wersję rowerów, osobiście wybrałaby motory, ale jak kto woli. Z drugiej strony - konie oznaczają stajnie, a koło nich najczęściej kręciły się kocięta. Ta bajeczka zdecydowanie ją kręciła. Może warto drążyć temat..?
-Przyjmujesz tylko potencjalnych uczniów, czy można wpaść czasami, tak o, dla zabicia czasu? Ja na konia raczej nie wejdę, nie będę nawet próbowała, ale miło by było je pooglądać. Może nakarmić, opcjonalnie. - tutaj zawiesiła się na chwilę, by postukać palcem po brodzie. - No, ok, po prostu posiedzieć na stawce i leniuchować.
Z nieco większą przyjemnością skupiła się na pozostałej dwójce. Pieski nie były święte, ale przynajmniej mniej natarczywe. Spokojnie przyglądała się teraz ich harcom w krzakach. Stawiała, że za jakieś 20 minut przestanie myśleć o nich jak o strasznych potworach, a zacznie jak o groźnie wyglądających, aczkolwiek milusińskich pieszczochach. Avia na pewno nie będzie jej ulubienicą.
-Fioletowa obroża, już mam swojego ulubieńca.- zamruczała pod nosem. Jej ulubiony kolor, połączony z czarną sierścią słodkiego psiaka, zaspokajał wszelkie potrzeby estetyczne Lilianne.
-Ah, konie. Eleganckie zwierzątka.- odparła.
Wierzchowce niezbyt ją interesowały. Dostojne zwierzaki, miłe dla oka. Kilka razy miała okazję przekonać się, że w dotyku też całkiem, całkiem, jednak to nie jej bajka. Czasami próbowała zrozumieć pasję, którą czuli na grzbiecie konia. Nic. Raczej przypominało to dla niej leniwą wersję rowerów, osobiście wybrałaby motory, ale jak kto woli. Z drugiej strony - konie oznaczają stajnie, a koło nich najczęściej kręciły się kocięta. Ta bajeczka zdecydowanie ją kręciła. Może warto drążyć temat..?
-Przyjmujesz tylko potencjalnych uczniów, czy można wpaść czasami, tak o, dla zabicia czasu? Ja na konia raczej nie wejdę, nie będę nawet próbowała, ale miło by było je pooglądać. Może nakarmić, opcjonalnie. - tutaj zawiesiła się na chwilę, by postukać palcem po brodzie. - No, ok, po prostu posiedzieć na stawce i leniuchować.
Avia ułożyła się w cieniu drzew, obserwując pozostałą dwójkę z jawną dezaprobatą. Być może nie potrafiła pojąć jak można niszczyć elementy przyrody, które niczemu winne nie były. Chociaż może nie oto tutaj chodziło? Może ona jest wielką panią ponad wszystko i szczenięca naiwność to według niej okropna słabość?
Na pewno dwa smoliste czworonogi niezbyt były zainteresowane jej oceną ich zachowania to też rozrywały biedne drzewo na mniejsze części pierwsze. Warczały przy tym i szczekały, niszcząc ciszę wokół mostu. Cokolwiek siedziało w ich głowach na pewno nie było poważne i śmiem wątpić czy w ogóle cokolwiek zaistniało pomiędzy ścianami ich czaszki. Aktualnie jedna wielka siara.
- Fioletowy to mój ulubiony kolor. - odezwałem się po dłuższej chwili jakby wracając do świata żywych, bo psi mnie zbyt bardzo przerażał. Miałem tylko nadzieję, że ich zainteresowanie zabawą nie przerzuci się na nas, co niestety jest bardzo prawdopodobne.
- Oczywiście, jeżeli masz ochotę wpaść i po prostu pooglądać konie to nie widzę problemu. Nie każdy chce jeździć, a innemu przeszkadza zapach. Rozumiem takie rzeczy. A żadna przyjemność dla nikogo, kiedy jest się do czegoś zmuszanym. Poza tym, jako instruktor wiem, że najlepiej się uczy, kiedy widzi się chęci ucznia, a nie przymus. - bardzo często zdawało się rodzicom, że jakakolwiek aktywność fizyczna na pewno będzie dobrym sposobem odciągnięcia dziecka od komputera. Problem jednak polegał na tym, że zazwyczaj pociecha nie była zainteresowana taką formą ruszenia swojego tyłka. Oczywiście kończyło się wówczas na paru jazdach, a potem ślad ginął po nowym kliencie.
Na pewno dwa smoliste czworonogi niezbyt były zainteresowane jej oceną ich zachowania to też rozrywały biedne drzewo na mniejsze części pierwsze. Warczały przy tym i szczekały, niszcząc ciszę wokół mostu. Cokolwiek siedziało w ich głowach na pewno nie było poważne i śmiem wątpić czy w ogóle cokolwiek zaistniało pomiędzy ścianami ich czaszki. Aktualnie jedna wielka siara.
- Fioletowy to mój ulubiony kolor. - odezwałem się po dłuższej chwili jakby wracając do świata żywych, bo psi mnie zbyt bardzo przerażał. Miałem tylko nadzieję, że ich zainteresowanie zabawą nie przerzuci się na nas, co niestety jest bardzo prawdopodobne.
- Oczywiście, jeżeli masz ochotę wpaść i po prostu pooglądać konie to nie widzę problemu. Nie każdy chce jeździć, a innemu przeszkadza zapach. Rozumiem takie rzeczy. A żadna przyjemność dla nikogo, kiedy jest się do czegoś zmuszanym. Poza tym, jako instruktor wiem, że najlepiej się uczy, kiedy widzi się chęci ucznia, a nie przymus. - bardzo często zdawało się rodzicom, że jakakolwiek aktywność fizyczna na pewno będzie dobrym sposobem odciągnięcia dziecka od komputera. Problem jednak polegał na tym, że zazwyczaj pociecha nie była zainteresowana taką formą ruszenia swojego tyłka. Oczywiście kończyło się wówczas na paru jazdach, a potem ślad ginął po nowym kliencie.
Przechyliła głowę lekko w lewo, by po kątem mu się przyjrzeć. Nie jakoś nachalnie, przebiegła wzrokiem po jego twarzy, na krótką chwilę zatrzymując się na bliznach.
-Taaaa, zapach pewnie zachęca do galopu.. ale bez konia. Spokojnie, panie Instruktor, nie będzie się pchała na żaden grzbiet, więc nie napnę grafiku. Popatrzę, pouśmiecham się i pójdę wsio. Tylko później poproszę Cię o jakiś adres, stronę internetową, cokolwiek.
W czasie swojej odpowiedzi wykombinowała sobie, że ta blizna na jego twarzy musi mieć jakąś ciekawą opowieść. Czegoś tych rozmiarów nie zrobił sobie przecież maszynką do golenia bądź trzepnięciem drzwiami. Już miała gotowych pięć teorii, ale nie mogła zapytać o to wprost. Najwyraźniej skrywa w sobie zbyt wiele empatii, bo czuła, że ukłułoby go pytanie na ten temat. Sama ma kilka takich rzeczy, o które ludzie pytają - za każdym razem wywołując to samo, nieprzyjemne uczucie.
Zamiast tego odwróciła się w stronę rzeki, pozwoliła nogom zawisnąć nad taflą wody, po czym sięgnęła do torebki po orzeszki. Świeże powietrze, dość długi spacer tutaj i niedawny strach obudziły w niej lekki głód.
-Skoro stoisz tu tak długo, zakładam, iż nie masz ważnych zajęć. Możesz chwilę ze mną posiedzieć i porozmawiać. Prawda? Zapraszam na orzeszki.
Wygrzebała kilka orzechów nerkowca z materiałowego woreczka, odłożyła go po drugiej stronie (po tej, po której uznała, że usiądzie jej towarzysz) i wsunęła pierwszego do ust. Ulubione orzechy Lil, niby powinno wystarczyć, a jednak ślinianki namawiały ją, by użyła czarnej magii i zmieniła swoją przekąskę w słodycze. Coś słodkiego. Żelki, może jakieś ciastka... czekoladę. Najlepiej białą.
Zrobiła głębszy wdech. Trudno uwierzyć, wcale nie są tak daleko od ludzi. Miejskie rzeki przeważnie nie pachniały zbyt ładnie.
-A tak właściwie, nie wyglądasz na smarkacza, powinnam mówić per "pan".- zaśmiała się z własnego pomysłu. Dziwnie byłoby przerzucać się z "Ty" na "pan".
-Taaaa, zapach pewnie zachęca do galopu.. ale bez konia. Spokojnie, panie Instruktor, nie będzie się pchała na żaden grzbiet, więc nie napnę grafiku. Popatrzę, pouśmiecham się i pójdę wsio. Tylko później poproszę Cię o jakiś adres, stronę internetową, cokolwiek.
W czasie swojej odpowiedzi wykombinowała sobie, że ta blizna na jego twarzy musi mieć jakąś ciekawą opowieść. Czegoś tych rozmiarów nie zrobił sobie przecież maszynką do golenia bądź trzepnięciem drzwiami. Już miała gotowych pięć teorii, ale nie mogła zapytać o to wprost. Najwyraźniej skrywa w sobie zbyt wiele empatii, bo czuła, że ukłułoby go pytanie na ten temat. Sama ma kilka takich rzeczy, o które ludzie pytają - za każdym razem wywołując to samo, nieprzyjemne uczucie.
Zamiast tego odwróciła się w stronę rzeki, pozwoliła nogom zawisnąć nad taflą wody, po czym sięgnęła do torebki po orzeszki. Świeże powietrze, dość długi spacer tutaj i niedawny strach obudziły w niej lekki głód.
-Skoro stoisz tu tak długo, zakładam, iż nie masz ważnych zajęć. Możesz chwilę ze mną posiedzieć i porozmawiać. Prawda? Zapraszam na orzeszki.
Wygrzebała kilka orzechów nerkowca z materiałowego woreczka, odłożyła go po drugiej stronie (po tej, po której uznała, że usiądzie jej towarzysz) i wsunęła pierwszego do ust. Ulubione orzechy Lil, niby powinno wystarczyć, a jednak ślinianki namawiały ją, by użyła czarnej magii i zmieniła swoją przekąskę w słodycze. Coś słodkiego. Żelki, może jakieś ciastka... czekoladę. Najlepiej białą.
Zrobiła głębszy wdech. Trudno uwierzyć, wcale nie są tak daleko od ludzi. Miejskie rzeki przeważnie nie pachniały zbyt ładnie.
-A tak właściwie, nie wyglądasz na smarkacza, powinnam mówić per "pan".- zaśmiała się z własnego pomysłu. Dziwnie byłoby przerzucać się z "Ty" na "pan".
Jak traktowałem własne blizny? Bliżej mi było do nienawiści niż dumy, nigdy nie prezentowałem ich jako orderu, efektu mojej walki o lepsze jutro. Wstydziłem się ich? Zapewne tak. Wywoływały u mnie złość z powodu porażki, której nie cierpiałem doświadczać. To uczucie żalu i dezaprobaty, brak akceptacji rzeczywistości kopał w ego najbardziej. Nie potrafiłem myśleć o przeszłości swobodnie, spinałem się, a gotów byłem i zionąć ogniem, gdybym był smokiem. Zbyt wielka furia kotłowała się pomiędzy ścianami czaszki, nie pozwalając rozsądnie myśleć. Zaślepiony negatywnymi emocjami, bywałem wielce niesprawiedliwy dla innych. Jednakże wiem to teraz i gotów byłem o tym zapomnieć, kiedy ktoś odważy się przekroczyć granice...
- Jak widzę to woń jest głównym powodem niechęci. - nie, nie byłem zaskoczony. Przeważnie większość nieznajomych wyrażała się niepochlebnie o zapachu koni, a przede wszystkim ich łajna. No cóż, one, podobnie jak wiele innych istnień na tym świecie, muszą się wypróżniać. Ja natomiast nie tolerowałem intensywnego zapachu piżmu, który najczęściej towarzyszy np. fretką. Tych stworzeń nie mógłbym mieć w domu.
Zerknąłem na swoje psy, aby skontrolować sytuację. Na razie nie zaobserwowałem nic niepokojącego, a cała trójka obecnie leżała przy wodzie. Najwyraźniej dwójka smolistych bestii znudziła się małym drzewkiem. Na moje szczęście, mniejsze ryzyko wbitej drzazgi gdzieś w podniebienie. Na pewno musiałbym to wyciągać bądź zawieźć rannego do weta.
Powróciłem ciemnymi oczyma do Cri, nie przyglądając jej się bacznie. Raczej leniwie jakbym miał bardzo wiele czasu na to by zapamiętać najistotniejsze szczegóły. Wtem przyuważyłem orzeszki.
- Obecnie moja stajnia nie posiada strony internetowej. Aktualnie inwestuje w szyld i oznakowanie drogi do niej. Na pewno niedługo postaram się zaistnieć w cyfrowym świecie. Jedynie mogę podać numer do siebie w razie chęci umówienia się na jazdę. - powinienem wcześniej pomyśleć o dobrej reklamie, ale w międzyczasie miałem za zadanie ulokowanie zwierząt i naprawę tego, co w stajni dogorywało. Wszystko po kolei, inaczej się zgubię w gąszczu spraw, a to interesom nie służy.
- W stajni jest ktoś, kto dogląda zwierząt zatem mogę dłuższą chwilę z kimś posiedzieć i porozmawiać. - usiadłem po te stronie, którą obstawiała. Poczęstowałem się nerkowcem, uwielbiałem je. Plasowały się obok orzechów laskowych.
Chrząknąłem na jej ostatnią uwagę, posyłając jej znaczące spojrzenie. Niech się tylko odważy, a w smarkaczu się zagotuje, bo na pewno nie dam o sobie powiedzieć stary. Chociaż jak to szło?
Stary, ale jary!
- Jak widzę to woń jest głównym powodem niechęci. - nie, nie byłem zaskoczony. Przeważnie większość nieznajomych wyrażała się niepochlebnie o zapachu koni, a przede wszystkim ich łajna. No cóż, one, podobnie jak wiele innych istnień na tym świecie, muszą się wypróżniać. Ja natomiast nie tolerowałem intensywnego zapachu piżmu, który najczęściej towarzyszy np. fretką. Tych stworzeń nie mógłbym mieć w domu.
Zerknąłem na swoje psy, aby skontrolować sytuację. Na razie nie zaobserwowałem nic niepokojącego, a cała trójka obecnie leżała przy wodzie. Najwyraźniej dwójka smolistych bestii znudziła się małym drzewkiem. Na moje szczęście, mniejsze ryzyko wbitej drzazgi gdzieś w podniebienie. Na pewno musiałbym to wyciągać bądź zawieźć rannego do weta.
Powróciłem ciemnymi oczyma do Cri, nie przyglądając jej się bacznie. Raczej leniwie jakbym miał bardzo wiele czasu na to by zapamiętać najistotniejsze szczegóły. Wtem przyuważyłem orzeszki.
- Obecnie moja stajnia nie posiada strony internetowej. Aktualnie inwestuje w szyld i oznakowanie drogi do niej. Na pewno niedługo postaram się zaistnieć w cyfrowym świecie. Jedynie mogę podać numer do siebie w razie chęci umówienia się na jazdę. - powinienem wcześniej pomyśleć o dobrej reklamie, ale w międzyczasie miałem za zadanie ulokowanie zwierząt i naprawę tego, co w stajni dogorywało. Wszystko po kolei, inaczej się zgubię w gąszczu spraw, a to interesom nie służy.
- W stajni jest ktoś, kto dogląda zwierząt zatem mogę dłuższą chwilę z kimś posiedzieć i porozmawiać. - usiadłem po te stronie, którą obstawiała. Poczęstowałem się nerkowcem, uwielbiałem je. Plasowały się obok orzechów laskowych.
Chrząknąłem na jej ostatnią uwagę, posyłając jej znaczące spojrzenie. Niech się tylko odważy, a w smarkaczu się zagotuje, bo na pewno nie dam o sobie powiedzieć stary. Chociaż jak to szło?
Stary, ale jary!
Odczekała chwilkę, dając Marcusowi szansę zajęcia miejsca, znim zaczęła dalej trajkotać. Nie, żeby mówiła coś sensownego i mądrego - bardziej z szacunku do starszych. Nie usłyszałby, musiałaby powtarzać.. wkurzyłaby się oczywiście. Ok, zrobiła to dla swojego, świętego spokoju. Jedo reakcja na zaczepkę nieco ją rozbawiła, jednak zamiast się zaśmiać, uraczyła go niewinnym spojrzeniem mówiącym: a może nie?
Schrupała do końca orzeczka, kiedy mniej więcej układała w myślach, jak przekazać mu swoją myśl.
-Znaki sa bardzo ważne, nie zaprzeczam.. chociaż nie niezbędne. Teraz ludzie i tak głównie korzystają z nawigacji, nie patrzą na znaki. Słuchają, kiedy dziwny, kobiety glos nakazuje skręcić w lewo, a kiedy w prawo. Na początek mogłeś postawić zwykłe, drewniane tabliczki. Zaoszczędziłbyś trochę czasu i pieniędzy. - zawisiła się na moment, spiła na listku w ciekawym odcieniu. - Bo to chyba ważne na początku.
Na jej blada twarzyczkę wypłynał jeden z tych usmiechów w stylu "nie moglo być inaczej". Do tej pory nie poznała osoby, która nie przepadalaby za orzechami nerkowca. Delikatny, słodki smak, lekko chrupiącem, idealne do lodów, śniadań i jako przekąska. Własnie dlatego zaszwe miała spory zapas w torebce, z której teraz wyszperała również notesik i długopis.
-Moim zdaniem to kiepsa reklama, ale niech będzie. Zapisz mi go, proszę, tutaj. Początek wakacji, będę miała sporo czasu. Może nawet faktycznie na coś Ci się przydam. Facetem nie jestem, nic ciężkiego nie udźwignę, ale moge się zająć dekoracjami.- zaoferowała się, podając mu obie rzeczy. Chcial prowadzić interes, a jakby się na tym nie znał. Szyld nic mu nie da. Żaden zmuszony do nauki, naburmuszony dzieciak nie wypowie się o stajni przychylnie wśród znajomych. Rodzic co najwyżej napomknie o nieefektywnej pracy trenerów. Teraz "na fali" był portal społecznościowy, fapejdź. Ładne zdjęcie z uśmiechającą się mordką. Już mała Lili postara podsunie mu delikatnie, kiedy odwiedzi... specyficznie pachnące zwierzątka.
Schrupała do końca orzeczka, kiedy mniej więcej układała w myślach, jak przekazać mu swoją myśl.
-Znaki sa bardzo ważne, nie zaprzeczam.. chociaż nie niezbędne. Teraz ludzie i tak głównie korzystają z nawigacji, nie patrzą na znaki. Słuchają, kiedy dziwny, kobiety glos nakazuje skręcić w lewo, a kiedy w prawo. Na początek mogłeś postawić zwykłe, drewniane tabliczki. Zaoszczędziłbyś trochę czasu i pieniędzy. - zawisiła się na moment, spiła na listku w ciekawym odcieniu. - Bo to chyba ważne na początku.
Na jej blada twarzyczkę wypłynał jeden z tych usmiechów w stylu "nie moglo być inaczej". Do tej pory nie poznała osoby, która nie przepadalaby za orzechami nerkowca. Delikatny, słodki smak, lekko chrupiącem, idealne do lodów, śniadań i jako przekąska. Własnie dlatego zaszwe miała spory zapas w torebce, z której teraz wyszperała również notesik i długopis.
-Moim zdaniem to kiepsa reklama, ale niech będzie. Zapisz mi go, proszę, tutaj. Początek wakacji, będę miała sporo czasu. Może nawet faktycznie na coś Ci się przydam. Facetem nie jestem, nic ciężkiego nie udźwignę, ale moge się zająć dekoracjami.- zaoferowała się, podając mu obie rzeczy. Chcial prowadzić interes, a jakby się na tym nie znał. Szyld nic mu nie da. Żaden zmuszony do nauki, naburmuszony dzieciak nie wypowie się o stajni przychylnie wśród znajomych. Rodzic co najwyżej napomknie o nieefektywnej pracy trenerów. Teraz "na fali" był portal społecznościowy, fapejdź. Ładne zdjęcie z uśmiechającą się mordką. Już mała Lili postara podsunie mu delikatnie, kiedy odwiedzi... specyficznie pachnące zwierzątka.
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach