▲▼
Nie wydawało mu się, był tego wręcz absolutnie pewny, ale z drugiej strony nie miał też zamiaru podnosić rękawicy rzuconego przez korepetytora wzrokowego wyzwania, bo przecież nie dysponował żadnym wiarygodnym dowodem, by cokolwiek mu w tym zakresie udowodnić. Dźwięk wychwycony przez narząd słuchowy faktycznie nie musiał koniecznie wypaść z ust Liama. Otaczała ich masa ludzi w różnym przedziale wiekowym, choć zdecydowanie znaczną przewagę miały dzieci, które korzystały najprawdopodobniej z ostatnich, chylący się ku końcowi dni wakacji.
— Być może — odparł zatem wymownie, a kąciki ust uniosły się mimowolnie w ledwo dostrzegalnym uśmiechu. W zasadzie, skoro już pojawił się ten temat, poniekąd był ciekaw jak brzmiała barwa śmiechu chłopaka, bo najwidoczniej rzadko korzystał z takiej formy okazywania radości. Jeśli w ogóle to robił.
Rozłożył broszurę, na której widziała. szczegółowa mapa obiektu. Była przejrzysta i dobrze oznakowana. Pandy znajdowały się w honorowym miejscu- w samym sercu ogrodu, zatem bez wątpienia łatwiej byłoby zwiedzać Zoo od początku i w końcu dotrzeć do celu, ale nie chciał psuć radości Liama. Tym bardziej nie chciał jej niszczyć, gdy zobaczył te błyszczące, pełne ekscytacji i oczekiwania spojrzenie. Oczy Liama były teraz oczami małego dziecka, które miało lada moment spełnić swoje dziecięce marzenie. Shane nie miał zamiaru stanąć na ich drodze, dlatego po przestudiowaniu mapy, schował ją razem z biletem do kieszeni i całkowicie zaufał mu w kwestii drogi do boksu z pandami, w końcu skomplikowane wzory matematyczne były bardziej złożone niż ta instrukcja,
Szedł zgodnie z wytycznymi Leistershire’a, przyglądając mu się ukradkiem. Nie miał jeszcze przyjemności poznać go od takiej strony, więc poniekąd traktował jego zachowanie jako nowe odkrycie. W tej wersji wygląda po prostu urokliwe. Jak zupełnie nie on. Czy ktoś, podczas ich krótkiej wymiany zdań, zdążył go podmienić, a może jego zachowanie uległo zmianie podczas nieobecności czarnowłosego, a może po prostu nic się nie zmieniło i to on przesadzał?
Nie zdążył odpowiedzieć sam sobie na te pytanie, bo korepetytor znikł mu z oczu.
Westchnął ciężko. Ludzie czasem mogliby patrzeć pod nogi i wziąć poprawkę na to, że nie wszyscy zostali obdarzeni imponującym wzrostem, ta myśl utworzyła się w jego głowie, kiedy Liam z łatwością uniknął konfrontacji z dobrze zbudowaną kobietą, która swoją tuszą mogłaby go nawet nieświadomie zdeptać.
— Jak tak dalej pójdzie, zaraz zgubisz mi się w tłumie — odezwał się, kiedy Liam, najwyraźniej nie czując już żadnego zagrożenia, wyszedł zza jego pleców. Littenberg niemal od razu znalazł rozwiązanie ich problemu. Było to na pewno łatwiejsze od znalezienia wybiegu z pandami. — Ostrzegam, jest zimna — poinformował korepetytora, po czym złapał go za rękę, nie czekając na protesty, czy też ewentualne zażalenia. Nie wytłumaczył Liamowi też o co chodzi, bo przecież przekaz tego gestu był łatwy do zrozumienia, przynajmniej w jego mniemaniu. Ten zabieg miał im umożliwić dotarcie do celu bez zbędnego szukania się nawzajem po rozległym terenie Zoo. Ale czy tylko tyle?
Shane prześlizgnął wzrokiem po mapie w wolnej ręce Liama i rozejrzał się. Słonie po prawej. Po lewej dostrzegł cień górującej nad tłumem żyrafy, gdzieś w tle pobrzmiewał lwi ryk. Byli blisko.
Strona 1 z 2 • 1, 2
Jak sama nazwa wskazuje - największe zoo na terenie nie tylko miasta, ale i prowincji, wyprzedzające nawet swoje starsze rodzeństwo położone od placówki o pół godziny drogi, "Greater Vancouver Zoo", powstałe tak naprawdę w Aldergrove. Obydwa ogrody zoologiczne nawiązały ze sobą współpracę, wspomagając się finansowo czy konsultując ze sobą wszelki transport zwierząt. Tych ponad pięćdziesiąt hektarów jest uciechą nie tylko dzieci, ale i dorosłych, a wszystkie wybiegi zostały należycie dostosowane do spełniania wszelkich potrzeb podopiecznych GVZ. Ogród proponuje także mnóstwo pamiątek inspirowanych wizerunkami dostępnych do oglądania zwierząt, a także niewielki kompleks gastronomiczny. Niemałą atrakcją jest także możliwość przejażdżki kolejką dookoła wybiegów.
Sądziła, że pójdą do jakiejś kawiarni, ewentualnie zahaczą o jej dom i usiądą tam na herbacie, i po prostu pogadają. W końcu chciała tylko jakiegokolwiek wspólnego wyjścia - przecież ostatnimi czasy Morningstara widziała jedynie jeśli wpadła na niego na ulicy lub bezczelnie wprosiła się na komisariat (druga opcja raczej nigdy nie weszła w życie).
Sądziła, że zatrzymają się w jakimś sprzyjającym pogadaniu o dupie Maryni miejscu.
A ostatecznie wylądowali w zoo. Co.
Dreptała tuż u boku młodzieńca, co rusz mierząc go spojrzeniem wyrażającym kompletne skonfundowanie. Od kiedy, do ciężkiej cholery, Sketch chodził sobie rekreacyjnie do ogrodu zoologicznego? Co jakiś czas marszczyła delikatnie brwi, zaciskała usta, po czym już, już miała je rozchylić, by zadać pytanie o ten konkretny cel, kiedy ostatecznie rezygnowała. Było w końcu za późno na poruszanie tej kwestii, skoro - bądź co bądź - zgodziła się i zaakceptowała ten stan rzeczy. Powodów do narzekania także nie miała - GVC było jednym z tych miejsc, do których uwielbiała przychodzić. Zwierzęta były tu traktowane niesamowicie dobrze, odwiedzający zachowywali jakieś podstawy przyzwoitego zachowania... No żyć nie umierać. A jak się jeszcze było tu z kumplem to i wpadały czasem jakieś zabawne przeżycia godne zapamiętania, nie tylko suche oglądanie zwierząt.
- Obejrzałabym lwy - rzuciła dosłownie znikąd, zwolniwszy subtelnie kroku, i ulokowała swoje spojrzenie w kierunkowskazach. Lwy. Nie żeby to było coś zaskakującego w jej przypadku. - I musimy przejść przez terraria, skoro już tu jesteśmy. Totalnie.
Totalnie.
Sądziła, że zatrzymają się w jakimś sprzyjającym pogadaniu o dupie Maryni miejscu.
A ostatecznie wylądowali w zoo. Co.
Dreptała tuż u boku młodzieńca, co rusz mierząc go spojrzeniem wyrażającym kompletne skonfundowanie. Od kiedy, do ciężkiej cholery, Sketch chodził sobie rekreacyjnie do ogrodu zoologicznego? Co jakiś czas marszczyła delikatnie brwi, zaciskała usta, po czym już, już miała je rozchylić, by zadać pytanie o ten konkretny cel, kiedy ostatecznie rezygnowała. Było w końcu za późno na poruszanie tej kwestii, skoro - bądź co bądź - zgodziła się i zaakceptowała ten stan rzeczy. Powodów do narzekania także nie miała - GVC było jednym z tych miejsc, do których uwielbiała przychodzić. Zwierzęta były tu traktowane niesamowicie dobrze, odwiedzający zachowywali jakieś podstawy przyzwoitego zachowania... No żyć nie umierać. A jak się jeszcze było tu z kumplem to i wpadały czasem jakieś zabawne przeżycia godne zapamiętania, nie tylko suche oglądanie zwierząt.
- Obejrzałabym lwy - rzuciła dosłownie znikąd, zwolniwszy subtelnie kroku, i ulokowała swoje spojrzenie w kierunkowskazach. Lwy. Nie żeby to było coś zaskakującego w jej przypadku. - I musimy przejść przez terraria, skoro już tu jesteśmy. Totalnie.
Totalnie.
W gruncie rzeczy było mu obojętne, gdzie mieli się udać. Byle nie było to zamknięte pomieszczenie, gdzie wyobraźnia mogła do woli spychać go z przysłowiowych schodów.
Źle się bawisz, Sketch? Masz swoją uroczą znajomą, powinieneś być zadowolony.
Miarowy stukot towarzyszył ich dwójce przez cały "spacer", a jednak docierał jedynie do uszu portrecisty. Tym lepiej. Jeszcze mu brakowało, by chora łepetyna wpływała na ludzi w jego otoczeniu.
"Obejrzałabym lwy."
- Jasne, co będziesz chciała - przymknął oczy, wierząc, że Sheridan nie pomyli znaków i przypadkiem nie wylądują w części Zoo przeznaczonej do spożywania. Zapach jedzenia doprowadzał go dziś do szału. Kluczowe słowo "terraria" zadziałało jednak jak zwolnienie blokady, przykuwając zainteresowanie bruneta.
- A nie zaczniesz piszczeć, gdy położę ci węża na rękach? Ostatnio przestraszyłaś tego uroczego pytona. A nawet nie chciał cię ugryźć - drobny, asymetryczny uśmiech na krótką sekundę rozświetlił jego lico, gdy wspominał felerny dzień spotkania na ulicy przemiłego mężczyzny, proponującego wspaniałe zdjęcie ze swoim ogromnym pupilem. Za jedyne kilka dolarów, taka okazja.
- I orki. Ponoć pozwalają je tu głaskać. Trochę wody na ubraniach ci nie przeszkadza, hmm? - zawsze istniało prawdopodobieństwo, że zostaną w całości ochlapani. Na szczęście słońce przygrzewało i wyschnięcie nie było tu żadnym problemem.
A szok termiczny?
Powstrzymał chęć wywrócenia oczami, całkowicie ignorując ten komentarz. Nie miał zamiaru przekomarzać się z tą kobyłą w towarzystwie Sheridan.
Źle się bawisz, Sketch? Masz swoją uroczą znajomą, powinieneś być zadowolony.
Miarowy stukot towarzyszył ich dwójce przez cały "spacer", a jednak docierał jedynie do uszu portrecisty. Tym lepiej. Jeszcze mu brakowało, by chora łepetyna wpływała na ludzi w jego otoczeniu.
"Obejrzałabym lwy."
- Jasne, co będziesz chciała - przymknął oczy, wierząc, że Sheridan nie pomyli znaków i przypadkiem nie wylądują w części Zoo przeznaczonej do spożywania. Zapach jedzenia doprowadzał go dziś do szału. Kluczowe słowo "terraria" zadziałało jednak jak zwolnienie blokady, przykuwając zainteresowanie bruneta.
- A nie zaczniesz piszczeć, gdy położę ci węża na rękach? Ostatnio przestraszyłaś tego uroczego pytona. A nawet nie chciał cię ugryźć - drobny, asymetryczny uśmiech na krótką sekundę rozświetlił jego lico, gdy wspominał felerny dzień spotkania na ulicy przemiłego mężczyzny, proponującego wspaniałe zdjęcie ze swoim ogromnym pupilem. Za jedyne kilka dolarów, taka okazja.
- I orki. Ponoć pozwalają je tu głaskać. Trochę wody na ubraniach ci nie przeszkadza, hmm? - zawsze istniało prawdopodobieństwo, że zostaną w całości ochlapani. Na szczęście słońce przygrzewało i wyschnięcie nie było tu żadnym problemem.
A szok termiczny?
Powstrzymał chęć wywrócenia oczami, całkowicie ignorując ten komentarz. Nie miał zamiaru przekomarzać się z tą kobyłą w towarzystwie Sheridan.
Uniosła kąciki ust. Wystarczyło wspomnieć o gadach i jakoś wyłuskała od niego tych kilka gramów atencji. Dobrze. Nie chciała być jedyną, która będzie jakoś czerpała z tej ich drobnej wycieczki. Przywołanie za to sytuacji już przedawnionej za to wywołało u niej chwilowe zawieszenie systemu.
- Ej, ej, ej - uniosła palec, jakby chciała go skorektować w tej sprawie. Zresztą, właśnie to zamierzała zrobić. - Po prostu nie byłam pewna czy aby na pewno nic nie odwali. Nie przestraszyłam się. Zresztą, pytony przecież nie gryzą - wywróciła oczyma. Przecież to było tak oczywiste, jak mógł tego nie wiedzieć? Chyba że właśnie o to w tym chodziło. Ściągnęła usta w wąską linię. Nad czym ona się zastanawiała. Grunt, że normalnie nie bała się węży, bo bo i po co. Były słodkie. Kochane. Tylko tamten wydawał się podejrzany. Właśnie tak!
"I orki. Ponoć pozwalają je tu głaskać."
Automatyczne rozpromienienie. Można głaskać orki. W ogóle można coś głaskać. Przecież ona już teraz była w siódmym niebie, a co dopiero, kiedy faktycznie dotknie takiej morskiej pandy. Już pomijając, że zaraz mieli dotrzeć do lwów. Skręciła w odpowiednim kierunku, obserwując dokładnie, w którą stronę nakazywał iść znak. Wydęła jeszcze na moment dolną wargę i ponownie zmarszczyła czoło, niczym gdyby zarzucała ciemnowłosemu przesadne złośliwości.
- Mnie. Woda. Ty mnie ostatecznie znasz czy masz mnie za jakąś niedorozwiniętą panienkę? - odparła, niby to urażona, choć na jej ustach majaczył krzywy uśmiech. Typowo pejdżowy, połączony z błyskiem złośliwości w jasnych ślepiach.
Problem pojawił się wtedy, kiedy wyraz jej twarzy już kompletnie złagodniał i nijak nie wskazywał na to, że jasnowłosa kiedykolwiek wróci do tematu. Bo oto pojawił się przed nimi wybieg pięknego grzywacza, który akurat przedreptywał kilka długich metrów, by ostatecznie znów klapnąć na brzuch i zacząć rozglądać się wokoło. El majestatyczny lew z wywalonym na wierzch jęzorem i mała zachwycona Sher wpatrująca się w niego jak w bóstwo. Nie no, wymarzony dialog.
- Ej, ej, ej - uniosła palec, jakby chciała go skorektować w tej sprawie. Zresztą, właśnie to zamierzała zrobić. - Po prostu nie byłam pewna czy aby na pewno nic nie odwali. Nie przestraszyłam się. Zresztą, pytony przecież nie gryzą - wywróciła oczyma. Przecież to było tak oczywiste, jak mógł tego nie wiedzieć? Chyba że właśnie o to w tym chodziło. Ściągnęła usta w wąską linię. Nad czym ona się zastanawiała. Grunt, że normalnie nie bała się węży, bo bo i po co. Były słodkie. Kochane. Tylko tamten wydawał się podejrzany. Właśnie tak!
"I orki. Ponoć pozwalają je tu głaskać."
Automatyczne rozpromienienie. Można głaskać orki. W ogóle można coś głaskać. Przecież ona już teraz była w siódmym niebie, a co dopiero, kiedy faktycznie dotknie takiej morskiej pandy. Już pomijając, że zaraz mieli dotrzeć do lwów. Skręciła w odpowiednim kierunku, obserwując dokładnie, w którą stronę nakazywał iść znak. Wydęła jeszcze na moment dolną wargę i ponownie zmarszczyła czoło, niczym gdyby zarzucała ciemnowłosemu przesadne złośliwości.
- Mnie. Woda. Ty mnie ostatecznie znasz czy masz mnie za jakąś niedorozwiniętą panienkę? - odparła, niby to urażona, choć na jej ustach majaczył krzywy uśmiech. Typowo pejdżowy, połączony z błyskiem złośliwości w jasnych ślepiach.
Problem pojawił się wtedy, kiedy wyraz jej twarzy już kompletnie złagodniał i nijak nie wskazywał na to, że jasnowłosa kiedykolwiek wróci do tematu. Bo oto pojawił się przed nimi wybieg pięknego grzywacza, który akurat przedreptywał kilka długich metrów, by ostatecznie znów klapnąć na brzuch i zacząć rozglądać się wokoło. El majestatyczny lew z wywalonym na wierzch jęzorem i mała zachwycona Sher wpatrująca się w niego jak w bóstwo. Nie no, wymarzony dialog.
Mógł czerpać przyjemność z tej wycieczki, dopóki nie trafiliby przypadkiem na wesołą rodzinę z jeszcze weselszym pieskiem. Niemniej gdyby już doszło do podobnej sytuacji, pozostawało mu mieć nadzieję, że Sheridan nie pobiegnie pogłaskać "uroczego czworonoga".
Zmarszczył zaraz brwi, spoglądając na towarzyszkę z nieodgadnionym błyskiem w tęczówkach.
- Oczywiście, że gryzą. W sytuacji, gdy czują się zagrożone - pokręcił głową, poddając wątpliwości zakres wiedzy Paige o dusicielach.
Szedł obok niej bez słowa sprzeciwu, w pełni ufając kobiecej orientacji w terenie. Co najwyżej wylądują na parkingu. Po drodze rozejrzał się dookoła, co jakiś czas skupiając wzrok na przechodzących parach, rodzicach z dziećmi czy po prostu znajomych.
Cóż za obrzydliwe stworzenia.
Spojrzał z powątpiewaniem na rogate zwierzę, przez krótką sekundę mierząc się z nim wzrokiem.
Odważnie.
- No tak. Na scenie pewnie wykonujesz ten znany trick z siadaniem na krześle i oblewaniem się wodą. Niezłe podsumowanie występu - odparł, choć kontynuowanie tematu wydawało się teraz bezsensowne, patrząc choćby na wyraz twarzy dziewczyny. Sam automatycznie się rozluźnił, pozwalając na powolne wypuszczenie powietrza z płuc. Obserwował przez chwilę leżącego lwa, by zaraz przenieść spojrzenie na budkę obok. I zniknąć Sher z oczu.
Wrócił po niespełna dwóch minutach, kładąc na jej głowie pluszowego grzywacza.
I poszedł w cholerę.
z/t
Zmarszczył zaraz brwi, spoglądając na towarzyszkę z nieodgadnionym błyskiem w tęczówkach.
- Oczywiście, że gryzą. W sytuacji, gdy czują się zagrożone - pokręcił głową, poddając wątpliwości zakres wiedzy Paige o dusicielach.
Szedł obok niej bez słowa sprzeciwu, w pełni ufając kobiecej orientacji w terenie. Co najwyżej wylądują na parkingu. Po drodze rozejrzał się dookoła, co jakiś czas skupiając wzrok na przechodzących parach, rodzicach z dziećmi czy po prostu znajomych.
Cóż za obrzydliwe stworzenia.
Spojrzał z powątpiewaniem na rogate zwierzę, przez krótką sekundę mierząc się z nim wzrokiem.
Odważnie.
- No tak. Na scenie pewnie wykonujesz ten znany trick z siadaniem na krześle i oblewaniem się wodą. Niezłe podsumowanie występu - odparł, choć kontynuowanie tematu wydawało się teraz bezsensowne, patrząc choćby na wyraz twarzy dziewczyny. Sam automatycznie się rozluźnił, pozwalając na powolne wypuszczenie powietrza z płuc. Obserwował przez chwilę leżącego lwa, by zaraz przenieść spojrzenie na budkę obok. I zniknąć Sher z oczu.
Wrócił po niespełna dwóch minutach, kładąc na jej głowie pluszowego grzywacza.
I poszedł w cholerę.
z/t
To chyba nie był najlepszy pomysł.
Liam stał w miejscu przed Zoo, szarpiąc nerwowo zapięcie swojej cienkiej bluzy. Celowo wybrał taką, która miała rękawy 3/4 i raczej uniemożliwiała mu przegrzanie się w takiej temperaturze. Lato w Kanadzie może nie należało do najgorętszych, ale zdecydowanie nie było też zimne. Obrócił się w tym i przejrzał pokrótce w lustrze weneckim, zdobiącym jedną ze ścian przy wejściu. Dawno nie ubrał się tak, by faktycznie wyglądać jak człowiek, ale dzisiejszy dzień miał być nieco inny. W końcu dawno nie wychodził na miasto ze znajomym. Nie był tylko pewien, czy aby na pewno zdecydował się na odpowiednie miejsce. Co jeśli Shane nie lubił zwierząt i wyciągał go tutaj wbrew jego woli?
Albo co gorsza. Jeśli ten długi moment, gdy ich kontakt był raczej mierny, sprawił że chłopak zwyczajnie nie chciał się już z nim trzymać? Jeśli w ogóle się tutaj nie pojawi? Zostanie mu wtedy stanie w miejscu jak kołek i liczenie, że jednak wydarzy się jakiś cud.
Spokojnie Liam, masz skłonności do czarnowidztwa, ale wszystko będzie w porządku.
Uspokoił swoje myśli - a przynajmniej naprawdę bardzo, ale to bardzo mocno próbował - zerkając przy tym nerwowo na swój telefon. Do spotkania było jeszcze pół godziny, ale jak zwykle przyszedł na miejsce sporo przed czasem. Zawsze kończyło się to w tej sposób, zwłaszcza gdy zaczynał się czymś stresować, czego rzecz jasna nie dawał po sobie w żaden sposób poznać. Zerknął w bok na jedną z ławek i ruszył powoli w jej kierunku, wstukując jednocześnie coś na klawiaturze telefonu.
Zastanowił się jeszcze trzy razy czy nie powinien poczekać z wysłaniem wiadomości. W końcu było dość wcześnie, może powinien wysłać ją punktualnie, by nie wyjść na zbyt nadgorliwego? Westchnął cicho pod nosem i ostatecznie kliknął palcem przycisk 'wyślij', mrucząc coś niewyraźnie pod nosem.
Poruszył się dopiero, gdy obok niego znienacka usiadły dwie roześmiane dziewczyny, rozmawiając o czymś żywo. Czym prędzej przesunął się w bok, byle jak najdalej od nich (udając tym samym, że robi im miejsce) wlepiając wzrok w ziemię. Miał w tym momencie niewyobrażalną ochotę zyskać moc bycia niewidzialnym. Przede wszystkim nie był przyzwyczajony do takich tłumów jak tu, gdzie całe mnóstwo dzieciaków i nastolatków przewijały się tuż przed nim, byle dostać się do środka.
Ale prawda była taka, że Liam pod tym względem sam nieco przypominał dziecko. I naprawdę bardzo chciał zobaczyć zwierzęta, które udało im się zebrać w tutejszym zoo. Próbował kilka razy namówić Nathanaela, by go tutaj zabrał, ale zawsze tracił odwagę w połowie. Dlatego może tym razem...
Liam stał w miejscu przed Zoo, szarpiąc nerwowo zapięcie swojej cienkiej bluzy. Celowo wybrał taką, która miała rękawy 3/4 i raczej uniemożliwiała mu przegrzanie się w takiej temperaturze. Lato w Kanadzie może nie należało do najgorętszych, ale zdecydowanie nie było też zimne. Obrócił się w tym i przejrzał pokrótce w lustrze weneckim, zdobiącym jedną ze ścian przy wejściu. Dawno nie ubrał się tak, by faktycznie wyglądać jak człowiek, ale dzisiejszy dzień miał być nieco inny. W końcu dawno nie wychodził na miasto ze znajomym. Nie był tylko pewien, czy aby na pewno zdecydował się na odpowiednie miejsce. Co jeśli Shane nie lubił zwierząt i wyciągał go tutaj wbrew jego woli?
Albo co gorsza. Jeśli ten długi moment, gdy ich kontakt był raczej mierny, sprawił że chłopak zwyczajnie nie chciał się już z nim trzymać? Jeśli w ogóle się tutaj nie pojawi? Zostanie mu wtedy stanie w miejscu jak kołek i liczenie, że jednak wydarzy się jakiś cud.
Spokojnie Liam, masz skłonności do czarnowidztwa, ale wszystko będzie w porządku.
Uspokoił swoje myśli - a przynajmniej naprawdę bardzo, ale to bardzo mocno próbował - zerkając przy tym nerwowo na swój telefon. Do spotkania było jeszcze pół godziny, ale jak zwykle przyszedł na miejsce sporo przed czasem. Zawsze kończyło się to w tej sposób, zwłaszcza gdy zaczynał się czymś stresować, czego rzecz jasna nie dawał po sobie w żaden sposób poznać. Zerknął w bok na jedną z ławek i ruszył powoli w jej kierunku, wstukując jednocześnie coś na klawiaturze telefonu.
Poczekam na ciebie przy wejściu.
Zastanowił się jeszcze trzy razy czy nie powinien poczekać z wysłaniem wiadomości. W końcu było dość wcześnie, może powinien wysłać ją punktualnie, by nie wyjść na zbyt nadgorliwego? Westchnął cicho pod nosem i ostatecznie kliknął palcem przycisk 'wyślij', mrucząc coś niewyraźnie pod nosem.
Poruszył się dopiero, gdy obok niego znienacka usiadły dwie roześmiane dziewczyny, rozmawiając o czymś żywo. Czym prędzej przesunął się w bok, byle jak najdalej od nich (udając tym samym, że robi im miejsce) wlepiając wzrok w ziemię. Miał w tym momencie niewyobrażalną ochotę zyskać moc bycia niewidzialnym. Przede wszystkim nie był przyzwyczajony do takich tłumów jak tu, gdzie całe mnóstwo dzieciaków i nastolatków przewijały się tuż przed nim, byle dostać się do środka.
Ale prawda była taka, że Liam pod tym względem sam nieco przypominał dziecko. I naprawdę bardzo chciał zobaczyć zwierzęta, które udało im się zebrać w tutejszym zoo. Próbował kilka razy namówić Nathanaela, by go tutaj zabrał, ale zawsze tracił odwagę w połowie. Dlatego może tym razem...
Wyciągnął z tylnej kieszeni spodni telefon i odblokował go, by przeczytać esemesa. Na jego usta wślizgnął się lekko zauważalny grymas, który w tej formie mógł w zasadzie podchodzi za uśmiech. Ograniczona, zastygła na wiele lat ekspresja twarzy nie pozwoliła swojemu właścicielowi na coś bardziej demonstracyjnego. W zasadzie nieśmiała propozycja Liama zaskoczyła go, ale jednocześnie ucieszyła. Sam nie mógł zebrać się w sobie, by do niego zagadać po tych długich tygodniach milczenia. Albo po prostu, przez swoje ograniczone umiejętności socjalne, nie wiedział jak to zrobić. Nie miał też pewności, czy chłopak chciał utrzymywać z nim znajomości. Jedynym punktem zaczepienia była matematyka, ale na czas wakacji Littenberg nie potrzebował żadnych korepetycji, właściwie to szkoła, wraz z nimi, poszła w odstawkę. Wyjechał i odciął się od Vancouver na okres miesiąca. Nawet zostawił kartkę z numerem kanadyjskim w domu, by naprawdę odizolować się od tej części Ameryki, a właściwie jej całej. Spędził w rodzinnym mieście - w Norymberdze - połowę wakacji poszukując interesujących go informacji i odwiedzając zgliszcze domu oraz grób rodziców. Powrót uświadomił mu bolesną prawdę - niemieckie akcentowanie słów, które na przestrzeń lat używania niemal praktycznie cały czas angielskiego, znów był wyraźnie słyszalny w prawie każdym wypowiadanym przez niego słowie.
Będę za pięć góra dziesięć minut., odpisał. Dawno nie był w Zoo, dlatego czuł się trochę niekomfortowo. Takowy wypad niezmiernie kojarzył mu się głównie z rodzinnymi weekendami, a nie spotkaniami ze znajomymi.
Wysiadł na odpowiednim przystanku, rozglądnął się dookoła i wybrał właściwą drogę, co nie było wcale takie trudne. Ogród zoologiczny witał odwiedzających już z daleka. Podobno był wyposażony w zwierzęta różnej maści i rodzaju.
Shane był ciekawy tego asortymentu, lecz zdecydowanie wolał obserwować je w środowisku naturalnym. Miejsce spotkania wybierał jego inicjator - Liam, zatem nie miał zamiaru na niego narzekać, czy też wybrzydzać. Poznał młodszego od siebie chłopaka na tyle, że po prostu wiedział, że ta decyzja musiała go sporo kosztować. Stawił się w umówionym miejscu i rozejrzał. Niemal od razu namierzył w tłumie dzieci swojego korepetytora, który ze swoją drobną sylwetką wygląda jak one. Wyróżniała go praktycznie fryzura, a uściślając - kolor.
Podszedł do niego, z doświadczenia wiedząc, że Liam musi go najpierw zobaczyć, by złapać kontakt i odpowiednio zareagować.
— Cześć — przywitał się, odruchowo łapiąc znajomego za nadgarstek, a raczej muskając jego skórę opuszkami palców. W porę się jednak wycofywał, karcąc się w myślach za tą niewytłumaczalną potrzebę bliskości. To nie był dobry pomysł. Ręce jak zwykle miał lodowate, a więc Liam na pewno by się wzdrygnął przez ten kontrast temperatur.
Zachował zapobiegawczy dystans paru kroków i prześlizgnął po nim wzrokiem.Niewiele się zmienił od czasu ich ostatniego spotkania. Jedyna anomalia, jaką czarnowłosy zaobserwował to dobór ubrań. Byłby bardziej dopasowane kolorystycznie niż zazwyczaj. Czyżby korepetytor zaczął zwracać na to więcej uwagi?
— Jak się masz? — zapytał w próbie przerwania ciszy i złapał z nim obiecany mu kiedyś konktakt wzrokowy. Wyszło mu to lepiej niż zazwyczaj.
Będę za pięć góra dziesięć minut., odpisał. Dawno nie był w Zoo, dlatego czuł się trochę niekomfortowo. Takowy wypad niezmiernie kojarzył mu się głównie z rodzinnymi weekendami, a nie spotkaniami ze znajomymi.
Wysiadł na odpowiednim przystanku, rozglądnął się dookoła i wybrał właściwą drogę, co nie było wcale takie trudne. Ogród zoologiczny witał odwiedzających już z daleka. Podobno był wyposażony w zwierzęta różnej maści i rodzaju.
Shane był ciekawy tego asortymentu, lecz zdecydowanie wolał obserwować je w środowisku naturalnym. Miejsce spotkania wybierał jego inicjator - Liam, zatem nie miał zamiaru na niego narzekać, czy też wybrzydzać. Poznał młodszego od siebie chłopaka na tyle, że po prostu wiedział, że ta decyzja musiała go sporo kosztować. Stawił się w umówionym miejscu i rozejrzał. Niemal od razu namierzył w tłumie dzieci swojego korepetytora, który ze swoją drobną sylwetką wygląda jak one. Wyróżniała go praktycznie fryzura, a uściślając - kolor.
Podszedł do niego, z doświadczenia wiedząc, że Liam musi go najpierw zobaczyć, by złapać kontakt i odpowiednio zareagować.
— Cześć — przywitał się, odruchowo łapiąc znajomego za nadgarstek, a raczej muskając jego skórę opuszkami palców. W porę się jednak wycofywał, karcąc się w myślach za tą niewytłumaczalną potrzebę bliskości. To nie był dobry pomysł. Ręce jak zwykle miał lodowate, a więc Liam na pewno by się wzdrygnął przez ten kontrast temperatur.
Zachował zapobiegawczy dystans paru kroków i prześlizgnął po nim wzrokiem.Niewiele się zmienił od czasu ich ostatniego spotkania. Jedyna anomalia, jaką czarnowłosy zaobserwował to dobór ubrań. Byłby bardziej dopasowane kolorystycznie niż zazwyczaj. Czyżby korepetytor zaczął zwracać na to więcej uwagi?
— Jak się masz? — zapytał w próbie przerwania ciszy i złapał z nim obiecany mu kiedyś konktakt wzrokowy. Wyszło mu to lepiej niż zazwyczaj.
Wiadomość zwrotna pojawiła się dość szybko. Przeczytał ją czym prędzej, momentalnie czując ucisk w brzuchu. Więc jednak Shane postanowił się pojawić. Miał jednak nadzieję, że swoim smsem nie zmuszał go zbytnio do przyspieszenia kroku. W końcu to on był na miejscu za wcześnie.
Im dłużej siedział tak w miejscu, tym bardziej czuł narastające w nim zdenerwowanie. Nigdy nie był dobry w kontaktach z innymi, więc jak powinien się zachować w sytuacji, gdy spotykali się po dłuższym czasie? Powinien zapytać co robił podczas swojej nieobecności? Co jeśli Shane uzna to za wtykanie nosa w nieswoje sprawy? Może lepiej było zachować milczenie? Ale czy wtedy nie uzna jego towarzystwa za nudne?
Wrócił na pulpit telefonu zadając sobie milion pytań na minutę. Do tego stopnia, że dosłownie miał wrażenie, że zaraz zwariuje. Siedzenie bezczynnie w miejscu nie wydawało mu się najlepszym pomysłem, dlatego ostatecznie odpalił jedną z gier na swoim telefonie, którą ściągnął jakiś czas temu kompletnie przypadkowo. Nie była zbyt porywająca. Przypominała nieco Diablo w wersji komórkowej, ale z jakiegoś powodu niesamowicie go wciągała, gdy kładł się wieczorem do łóżka i szukał sobie jakiegokolwiek zajęcia przed snem.
Właśnie dzięki niej udało mu się oderwać w końcu myślami od własnych zmartwień. Gdy klikał uparcie w klawisze, z satysfakcją obserwując coraz to kolejne combo przerzedzające szeregi przeciwników, dostrzegł padający na niego cień. Momentalnie zapauzował grę i uniósł wzrok na czarnowłosego, który stanął tuż przed nim. Nie spodziewał się jednak, że ten prawie złapie go za rękę. Gest zaskoczył go na tyle, by podskoczył na swoim miejscu, upuszczając telefon na własne kolana. Złapał go błyskawicznie i wyłączył, pochylając nieznacznie głowę, lecz nawet to nie było w stanie ukryć, że w przeciągu tych kilku sekund zarówno jego policzki, jak i uszy pokryły się czerwienią. Podjął wyjątkowo żałosną próbę zasłonięcia się ręką i wstał ze swojego miejsca, chowając telefon do kieszeni. Odkaszlnął cicho i w końcu, podniósł na niego nieśmiało wzrok, mając przy tym samym wrażenie, że zaraz ugną się pod nim nogi.
— Cześć Shane — wyrzucił z siebie nieco ciszej niż początkowo planował, zaraz podnosząc dłonie do swoich policzków, by potrzeć je kilka razy z zażenowaną miną.
No już, sio.
Ciepło stopniowo zaczęło je opuszczać, pozwalając mu odetchnąć. Poprawił biało-błękitne włosy, które zdążyły ostatnimi czasy nieznacznie podrosnąć. Do tego stopnia, że pewnie nie miałby problemu ze zrobieniem z tyłu drobnego kucyka. Zdecydowanie powinien je przyciąć.
"Jak się masz?"
Zastanowił się nad jego stosunkowo prostym pytaniem, nie do końca wiedząc co powinien odpowiedzieć. Analizował przez chwilę własne samopoczucie, jakby miało mu to w jakikolwiek sposób pomóc.
— Ch-chyba niewiele się zmieniło. Mam raczej nudne życie — rzucił milknąc. Ani na chwilę nie spuszczał z niego wzroku, choć chwilę mu zajęło, nim w końcu zebrał w sobie potrzebną odwagę, by wyrzucić z siebie coś, co chodziło mu po głowie od dłuższego czasu.
— Myślałem, że zrobiłem coś nie tak. Że jesteś na mnie z jakiegoś powodu zły, dlatego nie... nie utrzymywaliśmy kontaktu. Dlatego c-cieszę się, że jednak dziś przyszedłeś — nikt nie był w stanie wyobrazić sobie, jak bardzo miał ochotę w tym momencie opuścić głowę. Wiedząc jednak, że pozbawiłby się tym samym szansy usłyszenia odpowiedzi, utrzymał kontakt wzrokowy.
— Um, możemy kupić bilety. Przepraszam, że podjąłem decyzję za nas oboje, ale ja... nigdy nie byłem w zoo. Podobno mają pandy — wyrzucił w końcu z siebie, naprawdę bardzo mocno próbując przekonać własny organizm, że ponowne zaczerwienienie się nie było dobrym pomysłem.
Bezskutecznie.
Im dłużej siedział tak w miejscu, tym bardziej czuł narastające w nim zdenerwowanie. Nigdy nie był dobry w kontaktach z innymi, więc jak powinien się zachować w sytuacji, gdy spotykali się po dłuższym czasie? Powinien zapytać co robił podczas swojej nieobecności? Co jeśli Shane uzna to za wtykanie nosa w nieswoje sprawy? Może lepiej było zachować milczenie? Ale czy wtedy nie uzna jego towarzystwa za nudne?
Wrócił na pulpit telefonu zadając sobie milion pytań na minutę. Do tego stopnia, że dosłownie miał wrażenie, że zaraz zwariuje. Siedzenie bezczynnie w miejscu nie wydawało mu się najlepszym pomysłem, dlatego ostatecznie odpalił jedną z gier na swoim telefonie, którą ściągnął jakiś czas temu kompletnie przypadkowo. Nie była zbyt porywająca. Przypominała nieco Diablo w wersji komórkowej, ale z jakiegoś powodu niesamowicie go wciągała, gdy kładł się wieczorem do łóżka i szukał sobie jakiegokolwiek zajęcia przed snem.
Właśnie dzięki niej udało mu się oderwać w końcu myślami od własnych zmartwień. Gdy klikał uparcie w klawisze, z satysfakcją obserwując coraz to kolejne combo przerzedzające szeregi przeciwników, dostrzegł padający na niego cień. Momentalnie zapauzował grę i uniósł wzrok na czarnowłosego, który stanął tuż przed nim. Nie spodziewał się jednak, że ten prawie złapie go za rękę. Gest zaskoczył go na tyle, by podskoczył na swoim miejscu, upuszczając telefon na własne kolana. Złapał go błyskawicznie i wyłączył, pochylając nieznacznie głowę, lecz nawet to nie było w stanie ukryć, że w przeciągu tych kilku sekund zarówno jego policzki, jak i uszy pokryły się czerwienią. Podjął wyjątkowo żałosną próbę zasłonięcia się ręką i wstał ze swojego miejsca, chowając telefon do kieszeni. Odkaszlnął cicho i w końcu, podniósł na niego nieśmiało wzrok, mając przy tym samym wrażenie, że zaraz ugną się pod nim nogi.
— Cześć Shane — wyrzucił z siebie nieco ciszej niż początkowo planował, zaraz podnosząc dłonie do swoich policzków, by potrzeć je kilka razy z zażenowaną miną.
No już, sio.
Ciepło stopniowo zaczęło je opuszczać, pozwalając mu odetchnąć. Poprawił biało-błękitne włosy, które zdążyły ostatnimi czasy nieznacznie podrosnąć. Do tego stopnia, że pewnie nie miałby problemu ze zrobieniem z tyłu drobnego kucyka. Zdecydowanie powinien je przyciąć.
"Jak się masz?"
Zastanowił się nad jego stosunkowo prostym pytaniem, nie do końca wiedząc co powinien odpowiedzieć. Analizował przez chwilę własne samopoczucie, jakby miało mu to w jakikolwiek sposób pomóc.
— Ch-chyba niewiele się zmieniło. Mam raczej nudne życie — rzucił milknąc. Ani na chwilę nie spuszczał z niego wzroku, choć chwilę mu zajęło, nim w końcu zebrał w sobie potrzebną odwagę, by wyrzucić z siebie coś, co chodziło mu po głowie od dłuższego czasu.
— Myślałem, że zrobiłem coś nie tak. Że jesteś na mnie z jakiegoś powodu zły, dlatego nie... nie utrzymywaliśmy kontaktu. Dlatego c-cieszę się, że jednak dziś przyszedłeś — nikt nie był w stanie wyobrazić sobie, jak bardzo miał ochotę w tym momencie opuścić głowę. Wiedząc jednak, że pozbawiłby się tym samym szansy usłyszenia odpowiedzi, utrzymał kontakt wzrokowy.
— Um, możemy kupić bilety. Przepraszam, że podjąłem decyzję za nas oboje, ale ja... nigdy nie byłem w zoo. Podobno mają pandy — wyrzucił w końcu z siebie, naprawdę bardzo mocno próbując przekonać własny organizm, że ponowne zaczerwienienie się nie było dobrym pomysłem.
Bezskutecznie.
Zły?
Zrobił w głowie szybki rachunek sumienia, starannie analizując ich ostatnie spotkanie i wymianę szybki wiadomości tekstowych. Nie miał ku temu żadnych, absolutnie żadnych powodów. Zareagował zatem na ten zarzut automatycznie.
— Nie jestem zły. Skąd przyszło ci to do głowy? — zapytał ze zwykłej uprzejmość, bo przecież korepetytor udzielił mu na to już jasnej odpowiedzi. — Przez miesiąc nie było mnie w Vancouver. Nie miałem przy sobie kanadyjskiej karty sim — dodał, by rozwiać w nim wszelkie wątpliwości, ale też w ramach usprawiedliwienia. Ta cisza mogła być różnie interpretowana, choć w zasadzie nie przypuszczał, że ktoś, a już zwłaszcza Liam zauważy jego zniknięcie. W zasadzie było to dla niego całkiem nowe, ale także przyjemne odkrycie, ale z drugiej strony zakuły go wyrzuty sumienia.
Złapał w zęby dolną wargę, przetwarzając piętrzące się w głowie myśli. Mógł się odezwać. Mógł dać jakikolwiek znak życia lub po prostu zasygnalizować Liamowi, że nie ma najmniejszego zamiaru przerywać ich znajomZści. Mógł, ale wtedy o tym nie pomyślał. Decyzje podjął szybko, pod wpływem chwili. Wahał się przecież do ostatniej sekundy z zegarkiem w ręce, zanim nie zalała go świadomość, że nie ma już na podobne rozmyślania czasu. W jednej minucie wdychał skażone spalinami kanadyjskie powietrze, wdzierające się przez okno jego pokoju, w drugim szybko spakował najpotrzebniejsze rzeczy do torby, by trzydzieści minut później znaleźć się na lotnisku. Bilet kupił z dwumiesięcznym wyprzedzeniem. Bardzo spontaniczne i przede wszystkim bez konsultacji z opiekunem prawnym, ale przecież był dorosły. Decyzje, które podejmował, dotyczyły w głównej mierze jego, choć w tym wypadku była to przede wszystkim zachcianka, dzięki której na własnej skórze przekonał się, że stwierdzenie “im mniej wiesz, tym lepiej śpisz” nie utraciło daty przydatności. Było jak najbardziej aktualne.
— Naprawdę? W takim razie musimy koniecznie nadrobić te zaległości — Zdecydował, trochę nie dowierzając, że rodzice nigdy nie zabrali Liama do tego przyjaznego dzieciom miejsca. Sam był w nim przynajmniej dwa razy w życiu, mimo iż niewiele z tego pamiętał.
Skierował swoje kroki w stronę wspomnianej przez Liama kasy. To była dobra decyzja. Zwierzęta miały na niego pozytywny wpływ, nawet jeśli te były przetrzymywane w zamknięciu. Może tym razem też zadziała.
— Pandy są jedną z ich głównych atrakcji — przytaknął — a przynajmniej tak twierdzi ich strona internetowa. Zawsze możemy złożyć reklamację, jeśli nas oszukali — rzucił luźno. Dostrzegł napięcie w zachowaniu Liama, rumieńce też dostrzegł i jak najszybciej chciał je ugasić, bo sam czuł się przez niekomfortowo. Dostrzegł też coś innego, kiedy już stanęli w niewielkiej kolejce do kasy. Coś, co w jakimś stopniu go zaciekawiło.
— Zapuszczasz włosy? — Przyjrzał się jego fryzurze, dopiero teraz zauważając sporą różnicę w długości jego kosmyków. Wyglądały też na miękkie w dotyku, ale nie miał zamiaru tego sprawdzać. — Do twarzy ci w nich.
Zrobił w głowie szybki rachunek sumienia, starannie analizując ich ostatnie spotkanie i wymianę szybki wiadomości tekstowych. Nie miał ku temu żadnych, absolutnie żadnych powodów. Zareagował zatem na ten zarzut automatycznie.
— Nie jestem zły. Skąd przyszło ci to do głowy? — zapytał ze zwykłej uprzejmość, bo przecież korepetytor udzielił mu na to już jasnej odpowiedzi. — Przez miesiąc nie było mnie w Vancouver. Nie miałem przy sobie kanadyjskiej karty sim — dodał, by rozwiać w nim wszelkie wątpliwości, ale też w ramach usprawiedliwienia. Ta cisza mogła być różnie interpretowana, choć w zasadzie nie przypuszczał, że ktoś, a już zwłaszcza Liam zauważy jego zniknięcie. W zasadzie było to dla niego całkiem nowe, ale także przyjemne odkrycie, ale z drugiej strony zakuły go wyrzuty sumienia.
Złapał w zęby dolną wargę, przetwarzając piętrzące się w głowie myśli. Mógł się odezwać. Mógł dać jakikolwiek znak życia lub po prostu zasygnalizować Liamowi, że nie ma najmniejszego zamiaru przerywać ich znajomZści. Mógł, ale wtedy o tym nie pomyślał. Decyzje podjął szybko, pod wpływem chwili. Wahał się przecież do ostatniej sekundy z zegarkiem w ręce, zanim nie zalała go świadomość, że nie ma już na podobne rozmyślania czasu. W jednej minucie wdychał skażone spalinami kanadyjskie powietrze, wdzierające się przez okno jego pokoju, w drugim szybko spakował najpotrzebniejsze rzeczy do torby, by trzydzieści minut później znaleźć się na lotnisku. Bilet kupił z dwumiesięcznym wyprzedzeniem. Bardzo spontaniczne i przede wszystkim bez konsultacji z opiekunem prawnym, ale przecież był dorosły. Decyzje, które podejmował, dotyczyły w głównej mierze jego, choć w tym wypadku była to przede wszystkim zachcianka, dzięki której na własnej skórze przekonał się, że stwierdzenie “im mniej wiesz, tym lepiej śpisz” nie utraciło daty przydatności. Było jak najbardziej aktualne.
— Naprawdę? W takim razie musimy koniecznie nadrobić te zaległości — Zdecydował, trochę nie dowierzając, że rodzice nigdy nie zabrali Liama do tego przyjaznego dzieciom miejsca. Sam był w nim przynajmniej dwa razy w życiu, mimo iż niewiele z tego pamiętał.
Skierował swoje kroki w stronę wspomnianej przez Liama kasy. To była dobra decyzja. Zwierzęta miały na niego pozytywny wpływ, nawet jeśli te były przetrzymywane w zamknięciu. Może tym razem też zadziała.
— Pandy są jedną z ich głównych atrakcji — przytaknął — a przynajmniej tak twierdzi ich strona internetowa. Zawsze możemy złożyć reklamację, jeśli nas oszukali — rzucił luźno. Dostrzegł napięcie w zachowaniu Liama, rumieńce też dostrzegł i jak najszybciej chciał je ugasić, bo sam czuł się przez niekomfortowo. Dostrzegł też coś innego, kiedy już stanęli w niewielkiej kolejce do kasy. Coś, co w jakimś stopniu go zaciekawiło.
— Zapuszczasz włosy? — Przyjrzał się jego fryzurze, dopiero teraz zauważając sporą różnicę w długości jego kosmyków. Wyglądały też na miękkie w dotyku, ale nie miał zamiaru tego sprawdzać. — Do twarzy ci w nich.
Jedno proste wytłumaczenie Shane'a było odpowiedzią na wszystkie jego pytania. Co więcej, w przeciągu sekundy sprawiło, że chłopaka ogarnęła nie tylko ulga, ale i zażenowanie, że tak łatwo wyskoczył z podobnym oskarżeniem. Spuścił wzrok, łącząc dłonie za plecami. Zaszurał butem o ziemię, dopiero po kilku długich sekundach podnosząc na niego wzrok.
— Najważniejsze, że wróciłeś — powiedział w końcu nieznacznie przyciszonym tonem. Nie były to puste słowa, Liam naprawdę się cieszył. Szkoda, że uczucia te nie odmalowały się w żadnym stopniu na jego twarzy, co tak jak zawsze, wyraźnie utrudniało zrozumienie jego intencji.
"W takim razie musimy koniecznie nadrobić te zaległości."
Wziął szybki, krótki wdech, nim w końcu swobodnie odetchnął z ulgą. Właściwie było całkiem sporo miejsc, w których Liam nigdy nie był, jak i tych, w których nie był po prostu od dawna. Nie wiedząc kiedy się to zaczęło, od dłuższego czasu robił w głowie listę miejsc, które chciał odwiedzić na nowo. Zoo, oceanarium, park rozrywki, centrum gier. Miejsca, w których nikt z Riverdale by się go nie spodziewał. Miejsca, w których wszyscy jego starzy znajomi spodziewali się go cały czas.
Widząc jak Shane rusza z miejsca, momentalnie podbiegł w ślad za nim, by zrównać z nim krok. Biorąc pod uwagę tłumy dzieciaków, wolał nie znaleźć się zbyt daleko od niego. Przede wszystkim ze względu na to, że nawet jeśli sam byłby w stanie próbować go zlokalizować, nie było szans by w tych wszystkich dźwiękach sam usłyszał jego nawoływanie.
"Zawsze możemy złożyć reklamację, jeśli nas oszukali."
Krótkie, rozbawione parsknięcie było ledwo dosłyszalne, niemniej bez wątpienia się pojawiło. Nawet jeśli jego usta nie wygięły się w uśmiechu, po raz pierwszy od dawna zdradził własne rozbawienie czyimiś słowami. Było ono na tyle słabe, by wielu uznało że zwyczajnie się przesłyszeli... ale jednak było.
"Zapuszczasz włosy? Do twarzy ci w nich."
Zupełnie automatycznie uniósł dłoń do swoich biało-niebieskich kosmyków, przeczesując je palcami. Być może faktycznie przez krótką chwilę chciał je kiedyś zapuścić. Prawdopodobnie za sprawą Nathanaela, którego włosy były o wiele dłuższe od tych Liamowych. Jednak ostatnimi czasy, nieustannie próbował wybrać się do fryzjera, by je skrócić. Nie udawało mu się to z własnej niechęci do takich miejsc i odwiedzania ich w pojedynkę. Nie był też na tyle pewien własnej dłoni, by obciąć się samemu. Właściwie planował przestać w końcu narzekać i umówić się w salonie, w przyszłym tygodniu.
Ciekawe czemu właśnie kompletnie stracił na to ochotę?
— Ja cię wyciągnąłem, więc zapłacę — powiedział nagle najwyraźniej nawet nie zamierzając słuchać jego protestów. Zresztą hej, w momencie w którym stanął przed Shanem i nachylił się nad okienkiem, naprawdę przestał słyszeć to co działo się za nim.
Kupił dwa bilety, zaraz podając jeden z nich czarnowłosemu i przeszedł na bok patrząc na wielką bramę z napisem "Welcome to Greatest Vancouver Zoo!". Przekrzywił głowę, zaraz kierując wzrok na Littenberga.
— Co chcemy zobaczyć najpierw? Pandy? Czy idziemy po kolei — zapytał, przestępując z nogi na nogę. Nawet jeśli dawał chłopakowi wybór, nieświadomie zdradzał własne zniecierpliwienie. Chyba naprawdę chciał zobaczyć te pandy.
— Najważniejsze, że wróciłeś — powiedział w końcu nieznacznie przyciszonym tonem. Nie były to puste słowa, Liam naprawdę się cieszył. Szkoda, że uczucia te nie odmalowały się w żadnym stopniu na jego twarzy, co tak jak zawsze, wyraźnie utrudniało zrozumienie jego intencji.
"W takim razie musimy koniecznie nadrobić te zaległości."
Wziął szybki, krótki wdech, nim w końcu swobodnie odetchnął z ulgą. Właściwie było całkiem sporo miejsc, w których Liam nigdy nie był, jak i tych, w których nie był po prostu od dawna. Nie wiedząc kiedy się to zaczęło, od dłuższego czasu robił w głowie listę miejsc, które chciał odwiedzić na nowo. Zoo, oceanarium, park rozrywki, centrum gier. Miejsca, w których nikt z Riverdale by się go nie spodziewał. Miejsca, w których wszyscy jego starzy znajomi spodziewali się go cały czas.
Widząc jak Shane rusza z miejsca, momentalnie podbiegł w ślad za nim, by zrównać z nim krok. Biorąc pod uwagę tłumy dzieciaków, wolał nie znaleźć się zbyt daleko od niego. Przede wszystkim ze względu na to, że nawet jeśli sam byłby w stanie próbować go zlokalizować, nie było szans by w tych wszystkich dźwiękach sam usłyszał jego nawoływanie.
"Zawsze możemy złożyć reklamację, jeśli nas oszukali."
Krótkie, rozbawione parsknięcie było ledwo dosłyszalne, niemniej bez wątpienia się pojawiło. Nawet jeśli jego usta nie wygięły się w uśmiechu, po raz pierwszy od dawna zdradził własne rozbawienie czyimiś słowami. Było ono na tyle słabe, by wielu uznało że zwyczajnie się przesłyszeli... ale jednak było.
"Zapuszczasz włosy? Do twarzy ci w nich."
Zupełnie automatycznie uniósł dłoń do swoich biało-niebieskich kosmyków, przeczesując je palcami. Być może faktycznie przez krótką chwilę chciał je kiedyś zapuścić. Prawdopodobnie za sprawą Nathanaela, którego włosy były o wiele dłuższe od tych Liamowych. Jednak ostatnimi czasy, nieustannie próbował wybrać się do fryzjera, by je skrócić. Nie udawało mu się to z własnej niechęci do takich miejsc i odwiedzania ich w pojedynkę. Nie był też na tyle pewien własnej dłoni, by obciąć się samemu. Właściwie planował przestać w końcu narzekać i umówić się w salonie, w przyszłym tygodniu.
Ciekawe czemu właśnie kompletnie stracił na to ochotę?
— Ja cię wyciągnąłem, więc zapłacę — powiedział nagle najwyraźniej nawet nie zamierzając słuchać jego protestów. Zresztą hej, w momencie w którym stanął przed Shanem i nachylił się nad okienkiem, naprawdę przestał słyszeć to co działo się za nim.
Kupił dwa bilety, zaraz podając jeden z nich czarnowłosemu i przeszedł na bok patrząc na wielką bramę z napisem "Welcome to Greatest Vancouver Zoo!". Przekrzywił głowę, zaraz kierując wzrok na Littenberga.
— Co chcemy zobaczyć najpierw? Pandy? Czy idziemy po kolei — zapytał, przestępując z nogi na nogę. Nawet jeśli dawał chłopakowi wybór, nieświadomie zdradzał własne zniecierpliwienie. Chyba naprawdę chciał zobaczyć te pandy.
Na ustach Littenberga pojawił się ledwo dostrzegalny zarys uśmiechu, który utrzymał się na nich przez dłuższą chwilę. W zasadzie Liam był pierwszą osobą, która okazała pewien entuzjazm w tej kwestii, co w niewyjaśniony sposób go ucieszyło. Czyżby w końcu odludek jego pokroju, praktycznie odporny na otaczających go ludzi i szczelnie zamknięty we własnym, ograniczonym do koni i paru innych spraw świecie, zaczął się liczyć z czyimś zdaniem? Nie znał odpowiedzi na te pytanie, ale natomiast pewność, że Leistershire był jedną z nielicznych znanych mu osób, z którymi chciał się zobaczyć po powrocie, stała się nie do podważania.
Musiałem wrócić. Mam tu szkołę. Dom. Znajomych. W tym Ciebie, a może przede wszystkim Ciebie. - myśl, zresztą jedna z wielu, uformowała się w jego głowie. W pokrętny sposób nie tylko lubił jego towarzystwo, a przede wszystkim chciał w nim regularnie przebywać. Czuł się w nim przede wszystkim naturalnie, swobodnie. Liam w końcu też nie należał do grona osób gadatliwych, był spokojny i wyciszony. Może aż nazbyt.
— Zaśmiałeś się — zauważył, rejestrując z ledwością ten cichy dźwięk, który na pewno należał do niższego chłopaka. Chyba powoli opadała krępacja. Powoli przyzwyczajali się do siebie nawzajem.
W jego uszach rozbrzmiał na nowo głos Liama. Głos Liama tłumiony przez inne głosy. Głos, który natychmiast sprowadził go na ziemię.
Nie zdążył zaprotestować, bo ta mała, podstępna żmija nie czekała tym razem kulturalnie na jego odpowiedź. Zrobiła w końcu coś po swojemu i po prostu kupiła bilety, stawiając go przed faktem dokonanym.
— W takim wypadku ja stawiam obiad. Pod warunkiem, że wytrzymasz w moim towarzystwie do tego czasu — zaoferował się, trzymawszy między długimi palcami bilet.
Niewykluczone przecież, że w którymś momencie jego towarzysz się znudzi i wrócić do domu, albo znajdzie sobie ciekawsze zajęcie. Miał do tego pełne prawo.
— Pandy — zdecydował za niego, chociaż teoretycznie to Liam, jako inicjator i teraz również sponsor ich wycieczki do Zoo, powinien w tym momencie dyktować warunki, albo raczej podejmować te jakże decyzje. Littenberg był w zasadzie otwarty na każdą propozycję. I tak najprawdopodobniej zwiedzanie całego ogrodu zajmie im praktycznie cały dzień. Był obszerny i wyposażony w najróżniejsze egzemplarze, jeśli takim mianem można było określać żywe istoty. Shane wiedział, że nie można, ale przecież wielu ludziom nie przeszkadzało te określenie. — Chodźmy zobaczyć pandy. — Przecież widzę, jak bardzo chcesz je zobaczyć, Liam. — Nigdy nie widziałem ich na żywo, a na zdjęciach i w grafice google to nie to samo. — Podał bilet do kontroli, po czym, pytając o drogę do czarno-białych niedźwiadków, przeszedł przez powitalną bramę. Wziął dwie kopię mapy Zoo. Na wszelki wypadek. Jeden egzemplarz wręczył korepetytorowi.
Musiałem wrócić. Mam tu szkołę. Dom. Znajomych. W tym Ciebie, a może przede wszystkim Ciebie. - myśl, zresztą jedna z wielu, uformowała się w jego głowie. W pokrętny sposób nie tylko lubił jego towarzystwo, a przede wszystkim chciał w nim regularnie przebywać. Czuł się w nim przede wszystkim naturalnie, swobodnie. Liam w końcu też nie należał do grona osób gadatliwych, był spokojny i wyciszony. Może aż nazbyt.
— Zaśmiałeś się — zauważył, rejestrując z ledwością ten cichy dźwięk, który na pewno należał do niższego chłopaka. Chyba powoli opadała krępacja. Powoli przyzwyczajali się do siebie nawzajem.
W jego uszach rozbrzmiał na nowo głos Liama. Głos Liama tłumiony przez inne głosy. Głos, który natychmiast sprowadził go na ziemię.
Nie zdążył zaprotestować, bo ta mała, podstępna żmija nie czekała tym razem kulturalnie na jego odpowiedź. Zrobiła w końcu coś po swojemu i po prostu kupiła bilety, stawiając go przed faktem dokonanym.
— W takim wypadku ja stawiam obiad. Pod warunkiem, że wytrzymasz w moim towarzystwie do tego czasu — zaoferował się, trzymawszy między długimi palcami bilet.
Niewykluczone przecież, że w którymś momencie jego towarzysz się znudzi i wrócić do domu, albo znajdzie sobie ciekawsze zajęcie. Miał do tego pełne prawo.
— Pandy — zdecydował za niego, chociaż teoretycznie to Liam, jako inicjator i teraz również sponsor ich wycieczki do Zoo, powinien w tym momencie dyktować warunki, albo raczej podejmować te jakże decyzje. Littenberg był w zasadzie otwarty na każdą propozycję. I tak najprawdopodobniej zwiedzanie całego ogrodu zajmie im praktycznie cały dzień. Był obszerny i wyposażony w najróżniejsze egzemplarze, jeśli takim mianem można było określać żywe istoty. Shane wiedział, że nie można, ale przecież wielu ludziom nie przeszkadzało te określenie. — Chodźmy zobaczyć pandy. — Przecież widzę, jak bardzo chcesz je zobaczyć, Liam. — Nigdy nie widziałem ich na żywo, a na zdjęciach i w grafice google to nie to samo. — Podał bilet do kontroli, po czym, pytając o drogę do czarno-białych niedźwiadków, przeszedł przez powitalną bramę. Wziął dwie kopię mapy Zoo. Na wszelki wypadek. Jeden egzemplarz wręczył korepetytorowi.
"Zaśmiałeś się."
Spojrzał na niego kątem oka. Nie wyglądał na poruszonego w absolutnie żaden sposób. Tę technikę miał opanowaną do perfekcji. Nawet po rozbawionym parsknięciu, był w stanie udawać, że absolutnie niczego takiego nie zrobił. Zupełnie jakby przekonując do tego samego siebie, mógł przekonać również wszystkich wokół.
— Wydawało ci się — rzucił rzucając mu wyzywające spojrzenie, zupełnie jakby wciągał go w jakąś dziwną grę, której zasad nie zdążyli jeszcze poznać.
"W takim wypadku ja stawiam obiad."
Odkaszlnął krótko z wyraźnym zakłopotaniem. Nie chciał by chłopak czuł się w jakikolwiek sposób dłużny. Z drugiej strony zdawał sobie sprawę, że gdyby to jego postawiono w podobnej sytuacji, pewnie nie wiedziałby jak się zachować, gdyby nie pozwolono mu się odwdzięczyć. Ostatecznie pokiwał więc kilkakrotnie głową, by pokazać tym samym, że zgadza się na jego warunki.
"Pandy."
Nawet jeśli na jego twarzy nie pojawił się uśmiech, w ułamku sekundy wydawała się rozjaśnić. Zatrzymał się w miejscu i zacisnął nieco mocniej palce na swoim bilecie.
— Okej — fascynujące jak bardzo opanowany i niewzruszony był w tym momencie jego głos, gdy oczy błyszczały w ten sam sposób, co u całej reszty dzieci, które zabrali tu rodzice czy nauczyciele. Ruszył momentalnie za Shanem również podając swój bilet, nim wsunął go do kieszeni i przyjął mapę od czarnowłosego z krótkim kiwnięciem głową. Sam myślał o tym, by się w nie zaopatrzyć, w końcu nigdy wcześniej tutaj nie był. Ciężko byłoby im trafić 'na ślepo', a nie do końca chciało mu się wierzyć w cud własnej intuicji.
— Musimy przejść przez wejście wschodnie. Po drodze będzie wybieg z żyrafami — pokazał palcem w odpowiednie miejsce na mapie. Odczytanie jej nie sprawiało mu większych problemów, w końcu do złudzenia przypominało naukę podręcznika. Musiał po prostu wyłapać kilka elementów i błyskawicznie połączyć je ze sobą.
Cały czas podnosił wzrok na Shane'a, jednocześnie uważając na mijających go ludzi, co nie było najłatwiejszym zadaniem. Nic dziwnego, że w momencie gdy jedna z kobiet kompletnie zignorowała jego obecność, prawie go taranując, schował się za Littenbergiem, jak za żywą tarczą, zrównując się z nim krokiem dopiero po kilku sekundach, gdy uznał że zagrożenie zniknęło mu z zasięgu wzroku.
W takich momentach docierało do niego jak bardzo przydatny był wzrost Shane'a. Przynajmniej jego zdawali się w większości omijać szerokim łukiem. Może nie licząc dzieciaków, które non-stop pałętały się pod nogami niczym rozochocone szczeniaki, pokazując palcami na co raz to kolejne wybiegi. Musiał przyznać że mimowolnie również kierował wzrok w tamtą stronę w ślad za nimi, chcąc dostrzec co takiego ich zafascynowało.
Spojrzał na niego kątem oka. Nie wyglądał na poruszonego w absolutnie żaden sposób. Tę technikę miał opanowaną do perfekcji. Nawet po rozbawionym parsknięciu, był w stanie udawać, że absolutnie niczego takiego nie zrobił. Zupełnie jakby przekonując do tego samego siebie, mógł przekonać również wszystkich wokół.
— Wydawało ci się — rzucił rzucając mu wyzywające spojrzenie, zupełnie jakby wciągał go w jakąś dziwną grę, której zasad nie zdążyli jeszcze poznać.
"W takim wypadku ja stawiam obiad."
Odkaszlnął krótko z wyraźnym zakłopotaniem. Nie chciał by chłopak czuł się w jakikolwiek sposób dłużny. Z drugiej strony zdawał sobie sprawę, że gdyby to jego postawiono w podobnej sytuacji, pewnie nie wiedziałby jak się zachować, gdyby nie pozwolono mu się odwdzięczyć. Ostatecznie pokiwał więc kilkakrotnie głową, by pokazać tym samym, że zgadza się na jego warunki.
"Pandy."
Nawet jeśli na jego twarzy nie pojawił się uśmiech, w ułamku sekundy wydawała się rozjaśnić. Zatrzymał się w miejscu i zacisnął nieco mocniej palce na swoim bilecie.
— Okej — fascynujące jak bardzo opanowany i niewzruszony był w tym momencie jego głos, gdy oczy błyszczały w ten sam sposób, co u całej reszty dzieci, które zabrali tu rodzice czy nauczyciele. Ruszył momentalnie za Shanem również podając swój bilet, nim wsunął go do kieszeni i przyjął mapę od czarnowłosego z krótkim kiwnięciem głową. Sam myślał o tym, by się w nie zaopatrzyć, w końcu nigdy wcześniej tutaj nie był. Ciężko byłoby im trafić 'na ślepo', a nie do końca chciało mu się wierzyć w cud własnej intuicji.
— Musimy przejść przez wejście wschodnie. Po drodze będzie wybieg z żyrafami — pokazał palcem w odpowiednie miejsce na mapie. Odczytanie jej nie sprawiało mu większych problemów, w końcu do złudzenia przypominało naukę podręcznika. Musiał po prostu wyłapać kilka elementów i błyskawicznie połączyć je ze sobą.
Cały czas podnosił wzrok na Shane'a, jednocześnie uważając na mijających go ludzi, co nie było najłatwiejszym zadaniem. Nic dziwnego, że w momencie gdy jedna z kobiet kompletnie zignorowała jego obecność, prawie go taranując, schował się za Littenbergiem, jak za żywą tarczą, zrównując się z nim krokiem dopiero po kilku sekundach, gdy uznał że zagrożenie zniknęło mu z zasięgu wzroku.
W takich momentach docierało do niego jak bardzo przydatny był wzrost Shane'a. Przynajmniej jego zdawali się w większości omijać szerokim łukiem. Może nie licząc dzieciaków, które non-stop pałętały się pod nogami niczym rozochocone szczeniaki, pokazując palcami na co raz to kolejne wybiegi. Musiał przyznać że mimowolnie również kierował wzrok w tamtą stronę w ślad za nimi, chcąc dostrzec co takiego ich zafascynowało.
Nie wydawało mu się, był tego wręcz absolutnie pewny, ale z drugiej strony nie miał też zamiaru podnosić rękawicy rzuconego przez korepetytora wzrokowego wyzwania, bo przecież nie dysponował żadnym wiarygodnym dowodem, by cokolwiek mu w tym zakresie udowodnić. Dźwięk wychwycony przez narząd słuchowy faktycznie nie musiał koniecznie wypaść z ust Liama. Otaczała ich masa ludzi w różnym przedziale wiekowym, choć zdecydowanie znaczną przewagę miały dzieci, które korzystały najprawdopodobniej z ostatnich, chylący się ku końcowi dni wakacji.
— Być może — odparł zatem wymownie, a kąciki ust uniosły się mimowolnie w ledwo dostrzegalnym uśmiechu. W zasadzie, skoro już pojawił się ten temat, poniekąd był ciekaw jak brzmiała barwa śmiechu chłopaka, bo najwidoczniej rzadko korzystał z takiej formy okazywania radości. Jeśli w ogóle to robił.
Rozłożył broszurę, na której widziała. szczegółowa mapa obiektu. Była przejrzysta i dobrze oznakowana. Pandy znajdowały się w honorowym miejscu- w samym sercu ogrodu, zatem bez wątpienia łatwiej byłoby zwiedzać Zoo od początku i w końcu dotrzeć do celu, ale nie chciał psuć radości Liama. Tym bardziej nie chciał jej niszczyć, gdy zobaczył te błyszczące, pełne ekscytacji i oczekiwania spojrzenie. Oczy Liama były teraz oczami małego dziecka, które miało lada moment spełnić swoje dziecięce marzenie. Shane nie miał zamiaru stanąć na ich drodze, dlatego po przestudiowaniu mapy, schował ją razem z biletem do kieszeni i całkowicie zaufał mu w kwestii drogi do boksu z pandami, w końcu skomplikowane wzory matematyczne były bardziej złożone niż ta instrukcja,
Szedł zgodnie z wytycznymi Leistershire’a, przyglądając mu się ukradkiem. Nie miał jeszcze przyjemności poznać go od takiej strony, więc poniekąd traktował jego zachowanie jako nowe odkrycie. W tej wersji wygląda po prostu urokliwe. Jak zupełnie nie on. Czy ktoś, podczas ich krótkiej wymiany zdań, zdążył go podmienić, a może jego zachowanie uległo zmianie podczas nieobecności czarnowłosego, a może po prostu nic się nie zmieniło i to on przesadzał?
Nie zdążył odpowiedzieć sam sobie na te pytanie, bo korepetytor znikł mu z oczu.
Westchnął ciężko. Ludzie czasem mogliby patrzeć pod nogi i wziąć poprawkę na to, że nie wszyscy zostali obdarzeni imponującym wzrostem, ta myśl utworzyła się w jego głowie, kiedy Liam z łatwością uniknął konfrontacji z dobrze zbudowaną kobietą, która swoją tuszą mogłaby go nawet nieświadomie zdeptać.
— Jak tak dalej pójdzie, zaraz zgubisz mi się w tłumie — odezwał się, kiedy Liam, najwyraźniej nie czując już żadnego zagrożenia, wyszedł zza jego pleców. Littenberg niemal od razu znalazł rozwiązanie ich problemu. Było to na pewno łatwiejsze od znalezienia wybiegu z pandami. — Ostrzegam, jest zimna — poinformował korepetytora, po czym złapał go za rękę, nie czekając na protesty, czy też ewentualne zażalenia. Nie wytłumaczył Liamowi też o co chodzi, bo przecież przekaz tego gestu był łatwy do zrozumienia, przynajmniej w jego mniemaniu. Ten zabieg miał im umożliwić dotarcie do celu bez zbędnego szukania się nawzajem po rozległym terenie Zoo. Ale czy tylko tyle?
Shane prześlizgnął wzrokiem po mapie w wolnej ręce Liama i rozejrzał się. Słonie po prawej. Po lewej dostrzegł cień górującej nad tłumem żyrafy, gdzieś w tle pobrzmiewał lwi ryk. Byli blisko.
Bez wątpienia był to dobry ruch ze strony Shane'a. Nie drążył tematu, a Liam go nie kontynuował, nawet jeśli zerknął w jego stronę ukradkiem, jakby chciał się upewnić, że czarnowłosy rzeczywiście mu uwierzył. Leistershire nie miał w zwyczaju ani się uśmiechać, ani tym bardziej śmiać. Właściwie nie pamiętał kiedy ostatni raz wykonał jedną z tych czynności, do tego stopnia by nawet mięśnie jego twarzy zdawały się nie pamiętać, jak powinny się ułożyć. Co z kolei zdecydowanie nie świadczyło, że nie odczuwał radości. Z drugiej strony, akurat w tym aspekcie pomimo raczej drętwej mimiki, dość łatwo zdradzał się z własnymi emocjami. Wystarczyło go jedynie nieco uważniej poobserwować.
Ludzie nigdy nie patrzyli na innych, do momentu w którym się z nimi nie zderzali. Dopiero wtedy podejmowali jedną z trzech potencjalnych akcji:
1) Kompletnie się ignorowali idąc dalej, jakby nigdy nic;
2) Przepraszali cię za swoją nieuwagę i wymijali;
3) Wszczynali bójkę.
Właściwie nie cierpiał zarówno typu pierwszego, jak i trzeciego. Agresja i ignorancja były w jego mniemaniu równie nieprzyjemnym podejściem do drugiej osoby. Zwłaszcza, gdy byłeś typem osoby, która wybierała milczenie ponad pyskowaniem, co często dodatkowo wyprowadzało tych trzecich z równowagi. Już niejednokrotnie spotykał się z tym, że jeden z mało cierpliwych kolegów łapał go za kołnierz, chuchając nieprzyjemnie w twarz.
W którą zaraz dostawał z prawego sierpowego, dostrzeżony przez jego nadopiekuńczego brata. Teraz jednak nie miał przy sobie Nathanaela. Być może właśnie dlatego nie czuł się do końca pewnie w sytuacji, w której się znalazł.
"Jak tak dalej pójdzie (...)"
Spojrzał na czarnowłosego, potrząsając głową, najwyraźniej chcąc w ten sposób pokazać że wszystko w porządku. Nie spodziewał się jednak, że chłopak złapie go za rękę. Wzdrygnął się nieznacznie na ten nagły kontakt i spojrzał na niego spanikowany, zupełnie jakby kazał mu właśnie skoczyć z mostu. Rozejrzał się szybko na boki, mając wrażenie że serce zaraz połamie mu żebra.
Bał się.
Ciężko było stwierdzić patrząc na niego, z jakiego powodu. Zaraz zacisnął swoją dłoń na jego, od czasu do czasu nieznacznie się trzęsąc. Dopiero pojawienie się wielkiej żyrafy, która wystawiała łeb poza ogrodzenie, by nachylić się nad ciekawskimi dzieciakami, odwróciła jego uwagę na tyle by zerknął w tamtym kierunku zaciekawiony. Długi, wystający jej z pyska język wyglądał co najmniej zabawnie. Cały czas idąc przed siebie przyglądał się jak zwierzę wraca do jedzenia liści z niesamowicie wysokich drzew. Ciekawe jak wiele pieniędzy musiało wydać miasto, by zapewnić im tu odpowiednie warunki? Szkoda, że zaraz jego zainteresowanie doszczętnie zrujnował nagły lwi ryk. Przysunął się bliżej Shane'a, a nawet nieświadomie ściągnął go w swoją stronę, patrząc podejrzliwym wzrokiem w kierunku dźwięku.
— Nie lubię lwów — podzielił się z nim nagle swoją informacją, w sposób przypominający obrażone fuknięcie kota, ściągając przy tym brwi w niezadowoleniu. Lwy zawsze były uważane za nie wiadomo kogo, a ich ryki wydawały mu się niesamowicie na pokaz. Całe szczęście nie zdążył zbyt wiele na ten temat powiedzieć, gdy przed nimi pojawił się wielki wybieg dla pand. Otworzył nieznacznie usta, nie panując nad własnymi odruchami i raz jeszcze potrząsnął ręką Shane'a, by zwrócić na siebie jego uwagę. Ledwo się powstrzymał przed puszczeniem go i wystrzeleniem do przodu. Musiał jedynie użerać się ze swoim niezwykle monotematycznym mózgiem.
Pandypandypandypandypandy.
Ludzie nigdy nie patrzyli na innych, do momentu w którym się z nimi nie zderzali. Dopiero wtedy podejmowali jedną z trzech potencjalnych akcji:
1) Kompletnie się ignorowali idąc dalej, jakby nigdy nic;
2) Przepraszali cię za swoją nieuwagę i wymijali;
3) Wszczynali bójkę.
Właściwie nie cierpiał zarówno typu pierwszego, jak i trzeciego. Agresja i ignorancja były w jego mniemaniu równie nieprzyjemnym podejściem do drugiej osoby. Zwłaszcza, gdy byłeś typem osoby, która wybierała milczenie ponad pyskowaniem, co często dodatkowo wyprowadzało tych trzecich z równowagi. Już niejednokrotnie spotykał się z tym, że jeden z mało cierpliwych kolegów łapał go za kołnierz, chuchając nieprzyjemnie w twarz.
W którą zaraz dostawał z prawego sierpowego, dostrzeżony przez jego nadopiekuńczego brata. Teraz jednak nie miał przy sobie Nathanaela. Być może właśnie dlatego nie czuł się do końca pewnie w sytuacji, w której się znalazł.
"Jak tak dalej pójdzie (...)"
Spojrzał na czarnowłosego, potrząsając głową, najwyraźniej chcąc w ten sposób pokazać że wszystko w porządku. Nie spodziewał się jednak, że chłopak złapie go za rękę. Wzdrygnął się nieznacznie na ten nagły kontakt i spojrzał na niego spanikowany, zupełnie jakby kazał mu właśnie skoczyć z mostu. Rozejrzał się szybko na boki, mając wrażenie że serce zaraz połamie mu żebra.
Bał się.
Ciężko było stwierdzić patrząc na niego, z jakiego powodu. Zaraz zacisnął swoją dłoń na jego, od czasu do czasu nieznacznie się trzęsąc. Dopiero pojawienie się wielkiej żyrafy, która wystawiała łeb poza ogrodzenie, by nachylić się nad ciekawskimi dzieciakami, odwróciła jego uwagę na tyle by zerknął w tamtym kierunku zaciekawiony. Długi, wystający jej z pyska język wyglądał co najmniej zabawnie. Cały czas idąc przed siebie przyglądał się jak zwierzę wraca do jedzenia liści z niesamowicie wysokich drzew. Ciekawe jak wiele pieniędzy musiało wydać miasto, by zapewnić im tu odpowiednie warunki? Szkoda, że zaraz jego zainteresowanie doszczętnie zrujnował nagły lwi ryk. Przysunął się bliżej Shane'a, a nawet nieświadomie ściągnął go w swoją stronę, patrząc podejrzliwym wzrokiem w kierunku dźwięku.
— Nie lubię lwów — podzielił się z nim nagle swoją informacją, w sposób przypominający obrażone fuknięcie kota, ściągając przy tym brwi w niezadowoleniu. Lwy zawsze były uważane za nie wiadomo kogo, a ich ryki wydawały mu się niesamowicie na pokaz. Całe szczęście nie zdążył zbyt wiele na ten temat powiedzieć, gdy przed nimi pojawił się wielki wybieg dla pand. Otworzył nieznacznie usta, nie panując nad własnymi odruchami i raz jeszcze potrząsnął ręką Shane'a, by zwrócić na siebie jego uwagę. Ledwo się powstrzymał przed puszczeniem go i wystrzeleniem do przodu. Musiał jedynie użerać się ze swoim niezwykle monotematycznym mózgiem.
Pandypandypandypandypandy.
Dostrzegł zmianę w zachowaniu Leistershire’a po wykonanym przez siebie, dość rozsądnym, biorąc pod uwagę budowę ciała korepetytora i jego ginące w tłumie proporcje, geście, ale żaden komentarz z jego strony nie ujrzał światła dziennego, ręki zresztą też nie cofnął, choć być może właśnie tak powinien się zachować. Jego wzrok jednak był skupiony nie na ich złączonych dłoniach, a najbliższym otoczeniu. Zawiesił go na chwilę na żyrafie, która również była jedną z głównych atrakcji turystycznych w tym miejscu i wzbudzała ciekawość odwiedzających, a potem skierował go na Liama, kiedy ten pociągnął go ku sobie. Po usłyszeniu ryku tzn. króla zwierząt wyraźnie napiął mięśnie. Shane już otworzył usta, by wypytać go o tę niezrozumiałą dla niego niechęć - sam był całkowicie obojętny na tego wyposażonego w grzywkę przerośniętego kotowatego, będącego najprawdopodobniej jednym z najbardziej reprezentatywnych i rozpoznawalnych przedstawicieli swojego gatunku, ale na takowe pytanie było za późno. Nie zdążył, bo oto ich oczom ukazał się długo wyczekiwany przez Liama wybieg z czarno-białymi niedźwiadkami i Littenberg był świadkiem kolejnej już- przestał liczyć której z kolei, bo stracił rachubę - zmiany nastroju, których nie zarejestrował nigdy wcześniej u chłopaka.
— No podejdź bliżej, przecież widzę, że chcesz — wyszeptał mu w ucho, tym samym nachylając się nad nim, by umożliwić sobie do niego dostęp. Widoczna różnica wzrostu robiła w tym zakresie swoje. Puścił jego rękę, złapał za jego ramię i popchnął go lekko w kierunku pand, by tym samym zachęcić go do podejścia bliżej. — Chyba nam się poszczęściło — zauważył. Pandy nie były same, znajdowały się w towarzystwie swoich dwóch karmiących ich opiekunów. Jasny sygnał, że czystym zbiegiem okoliczności trafili na porę karmienia tych uroczych, wzbudzających zachwyt stworzeń.
— No podejdź bliżej, przecież widzę, że chcesz — wyszeptał mu w ucho, tym samym nachylając się nad nim, by umożliwić sobie do niego dostęp. Widoczna różnica wzrostu robiła w tym zakresie swoje. Puścił jego rękę, złapał za jego ramię i popchnął go lekko w kierunku pand, by tym samym zachęcić go do podejścia bliżej. — Chyba nam się poszczęściło — zauważył. Pandy nie były same, znajdowały się w towarzystwie swoich dwóch karmiących ich opiekunów. Jasny sygnał, że czystym zbiegiem okoliczności trafili na porę karmienia tych uroczych, wzbudzających zachwyt stworzeń.
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach