Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Pokój nr 3
Nie Mar 13, 2016 1:14 am
First topic message reminder :

Głośne ziewnięcie przerwało ciszę panującą na korytarzu. Wielkie cienie pod oczami zdecydowanie nie wpływały dobrze na jego wizerunek, ani nie poprawiały nadzwyczajnie przeciętnego wyglądu. Powłóczył jedną nogą za drugą, całe szczęście idąc całkiem prosto jak na kogoś, kto o niczym tak nie marzył jak o prysznicu i położeniu się spać. Nocne zmiany zawsze były najgorsze, zwłaszcza gdy niespodziewanie musiałeś wziąć także popołudniową po tym, jak jeden z pracowników zachorował. Był tak zmęczony, że tym razem nawet nie słyszał Wilka, który od czasu do czasu próbował rzucić mu jakimś złośliwym tekstem, ostatecznie odpuszczając. Słyszał jego szept, ale skupiał się tylko i wyłącznie na swoim celu. Torba przewieszona przez ramię z każdą sekundą ciążyła mu coraz bardziej. Gdy w końcu znalazł się parę metrów od drzwi, a jego oczy dostrzegły znajomą trójkę, zamrugał ledwo łapiąc kontakt z rzeczywistością. Znowu zapomniał o jedzeniu, co w połączeniu z wysiłkiem zarówno fizycznym, jak i psychicznym raczej nie kończyło się w nazbyt pozytywny sposób. Oparł się ciężko ramieniem o drzwi i pogrzebał chwilę w torbie, przeczesując jej zakamarki. Nie było w niej zbyt wiele przedmiotów. Jakiś notatnik, parę długopisów, guma do żucia, paczka papierosów (którą od razu przełożył do kieszeni kurtki) i... klucze, są. Przekręcił zamek krótkim ruchem, wchodząc do środka. Było południe, nie wiedział więc czy powinien się spodziewać obecności Ryana.
- Jay, jesteś? - mruknął sennie, zamykając za sobą drzwi. Kontrolne pytanie zaraz połączyło się z przeszukaniem pokoju wzrokiem, gdy jednocześnie ściągał buty, rzucając je tuż obok szafki.
Spójrz jakie masz szczęście, Złoty Chłopcze. Miłość twojego życia zawsze na miejscu. I jak zwykle ma cię totalnie w dupie. Nawet na ciebie nie czekał.
Zignorował Wilka, niemniej miał rację. Grimshaw siedział na łóżku z tą samą stoicką miną co zawsze, czytając jakąś książkę. Z tej odległości nie był w stanie dostrzec tytułu, który przysłaniał palcami. Zdejmując kurtkę, wyciągnął papierosy z kieszeni. Zerkał kątem oka na jego twarz spod brązowo-blond grzywki. Zawsze miał wrażenie, że kiedy jego przyjaciel zakładał okulary, stawał się zupełnie inną osobą. Nie chodziło o jego charakter - w końcu nie pamiętał zbyt wielu momentów, gdy ktoś wytrącił go z równowagi - lecz o sam wygląd. Podrapał się po karku i przeszedł przez pokój, rzucając torbę obok swojej szafki nocnej, tylko po to by zaraz rozwalić się na swoim łóżku z głośnym westchnięciem.
-  Padam na twarz. Dorzucili mi dodatkową zmianę, bo Jackson nagle zachorował i przez pół dnia musiałem wysłuchiwać piszczących dziewczyn i ich rozmów. Jedyną dobrą stroną całej sytuacji jest to że dostałem dość sporo napiwków. - parsknął nieco rozbawiony z wyraźnym zmęczeniem w głosie. Miał ambitny plan zebrania się pod prysznic, niemniej póki co tradycyjnie podzielił się krótką historią dnia z Grimshawem, nawet jeśli podejrzewał że nieszczególnie go to interesowało. Przez lata stało się to jego nawykiem. Jednym z tych, których nawet nie próbował się pozbyć. Palce lewej dłoni zacisnęły się na paczce papierosów, gdy w końcu podniósł się na równe nogi i przeszedł pod okno, uchylając je do zewnątrz. Usiadł na parapecie, wyciągając się na nim w miarę wygodnie, uginając nogi w kolanach. Wyciągnął pojedynczego fajka, którego zaraz wsunął między wargi i odpalił, zaciągając się głęboko. Było chłodno, ale tylko ta temperatura jeszcze trzymała go przy życiu. Wypuścił powoli dym na zewnątrz i oparł głowę o ścianę, zamykając oczy. Ręka z papierosem wylądowała na zewnątrz, strzepując popiół na ziemię. Całe szczęście mieli pokój od tej strony akademika, gdzie mógł palić bez większego problemu, nie dbając o opinię perfekcyjnego pana prefekta. Dopiero po chwili uchylił powieki i zreflektował się wyciągając paczkę w kierunku Jaya.
- Chcesz?

Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Pokój nr 3
Sro Mar 08, 2017 9:52 pm
„Brzmi świetnie.”
Grimshaw uniósł wzrok znad monitora, jakby właśnie próbował ocenić entuzjazm Riley'a, choć ten bez wątpienia był mocno przytępiony przez zmęczenie. Choć tuż po tym powinien zwrócić wzrok z powrotem na monitor, jakoś nieszczególnie zauważył problem w dłuższym przyglądaniu się złotookiemu, nawet jeśli był dość powszednim widokiem – w ubraniach czy bez nich, a raczej bez większości z nich, jednak w tym czasie skupił się na dłoni chłopaka, która desperacko próbowała osłonić cienkie blizny. Co prawda, niełatwo było dostrzec, w co właściwie się wpatrywał, gdy jasne światło monitora odbijało się w szkłach. Może tak było lepiej.
Rzecz jasna, dla Thatchera.
Do czwartku. Najlepiej, żebyśmy zaczęli robić je na tyle wcześnie, by zdążyć przed końcem doby. W piątek ma podsumować nasze wyniki ― rzucił i opuścił wzrok, poprawiając okulary na nosie. ― Mamy też określony limit czasowy, gdy już zaczniemy rozwiązywanie, dlatego chyba na razie sobie daruję. Nie pali się ― stwierdził. Nie było się czemu dziwić, że nawet ciemnowłosy nie czuł się na siłach do rozwiązywania nudnych zadań. Chociaż potrafił szybko przebrnąć przez teksty czytania ze zrozumieniem, a wiedza książkowa w większości nie była dla niego zagadką – uwzględniając to, ile tych książek pochłaniał – dzisiaj nie miał najmniejszej ochoty na dodatkowy wysiłek, nawet jeśli ten dla odmiany miał być psychiczny.
Gdy Winchester zniknął w łazience, wyciszył powiadomienia, uznając, że nie dowie się już niczego nowego. Nie był jeszcze wystarczająco senny, by ułożyć się spać i po prostu zasnąć, przez co kolejne kilka minut spędził na przeglądaniu różnych stron internetowych, choć z perspektywy drugiej osoby wyglądał na kogoś, kogo nic nie interesowało do tego stopnia, by zatrzymywał się na nich na dłużej, bo o uczuciu rozbawienia i tak nie było mowy, jeśli chodziło o Ryana.
Złapał za poduszkę i wsunął ją sobie za plecy, osuwając się nieznacznie do wygodniejszej pozycji, która niekoniecznie odzwierciedlała to, co prezentował sobą na co dzień. Teraz, pomimo nieludzkiego wręcz zachowania i gęby pozbawionej wyrazu, prezentował się całkiem zwyczajnie. Przerwany szum prysznica, który dotychczas był stałym elementem otoczenia, przyciągnął jego spojrzenie, które na ułamek sekundy przeskoczyło na drzwi. W tym stanie nie dałby sobie głowy uciąć, że przez moment słyszał jakiś mało wyraźny bełkot, więc zrzucił to na zmęczenie, gdy odruchowo potarł palcami oczy.
To pewnie nic ważnego, co?
Najwidoczniej.
Kto by pomyślał, że szarooki nieświadomie przyczyniał się do spełnienia prośby Starr'a, a kolejne kliknięcie myszy zawtórowało dźwiękowi otwieranych drzwi.
Jak zawsze porządny do bólu ― wymruczał mimowolnie pod nosem, tym razem nie odrywając wzroku od ekranu, przez co nie wiadomo było, czy komentował właśnie Woolfe'a czy to, co akurat zobaczył.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Pokój nr 3
Czw Mar 09, 2017 2:22 am
Limit czasowy?
Westchnął pod nosem, pocierając kark z wyraźnym zmęczeniem. Nienawidził e-learningów bardziej niż czegokolwiek innego. Za każdym razem, gdy musiał siadać przed komputerem i widział po boku ten cholerny ciąg numerków, gdy system odliczał ci coraz to kolejne minuty miał ochotę wcisnąć iks, wyjść z przeglądarki i opuścić pomieszczenie.
Przecież jesteś wzorowym uczniem, złoty chłopcze. Nie powinieneś odkładać niczego na następny dzień.
Wilk poruszył ogonem leniwie, patrząc na niego lekceważąco. Podobne prowokacje nie robiły jednak na nim większego wrażenia. Spojrzał na Jaya, kiwając krótko głową.
Jutro się za to wezmę z samego rana. Pożyczysz mi laptopa? — zapytał jeszcze przed wejściem do łazienki. Mimo zarobków, większość stypendium jak i zapłaty za pracę dorywczą schodziło mu zarówno na zapłatę za szkołę, akademik, jak i standardowe utrzymanie. Zdecydowanie zbyt mało, by pozwolić sobie na takie luksusy jak własny komputer. Dopiero po usłyszeniu odpowiedzi przyjaciela, wszedł do łazienki, by na dobre oddać się prysznicowi.
Nie wiedział jak długo pod nim stał. Nie próbował nawet nadążać za swoimi niespiesznymi ruchami, nim w końcu zakręcił kurek odcinając dopływ wody, choć nawet wtedy sięgnął leniwie po przewieszony przez górę kabiny ręcznik, wycierając się nim wewnątrz, byle nie wpuścić do środka zimnego powietrza, przyprawiającego go o gęsią skórkę. Dość sprawnie szło mu nie zwracanie uwagi na łomotanie, próbujące odrzucić raz po raz ręcznik z lustra. Nie żeby było to szczególnym wyczynem, biorąc pod uwagę fakt, że zmagał się z podobnymi atakami ze strony Wilka od lat.
Dałbyś sobie spokój.
Wycierał się luźno, wychodząc w końcu spod prysznica. Wzdrygnął się, momentalnie próbując rozgrzać ramiona dłońmi, gdy pojawiła się na nich gęsia skórka. Zaraz naciągnął na siebie t-shirt i bokserki, zaraz wychodząc z powrotem do pokoju, cały czas wycierając włosy ręcznikiem.
W końcu rzucił go do kosza na pranie i uwalił się na własnym łóżku, ponownie twarzą do dołu. Nie minęły jednak trzy sekundy, gdy przewrócił się na plecy, wpatrując wyraźnie zmęczonymi, złotymi tęczówkami w sufit.
Znalazłeś coś ciekawego? — zapytał leniwie, nie obracając głowy w stronę Jaya. Był to jeden z tych momentów, gdzie miał wrażenie, że stopniowo traci kontakt z rzeczywistością, jednocześnie nadal pozostając na jawie. Przekręcił się leniwie w bok, by wyciągnąć spod siebie kołdrę i wsunąć pod nią, opadając na poduszkę głową z cichym jękiem.
Dajcie mi jedną, przespaną noc — pożalił się niewyraźnie, aż nazbyt dobrze widząc czającego się przy łóżku Wilka, który wychylił łeb ku górze, stukając zimnym nosem w policzek Winchestera.
Nie na mojej zmianie, złoty chłopcze. O czym chciałbyś dziś porozmawiać? Może przypomnieć sobie martwe ciało swojego brata? Pożar domostwa? A może...
Multum pomysłów, które szeptał mu do ucha Wilk swoim cichym warkotliwym głosem, pojawiało się z każdą sekundą, gdy zwierzę wspinało się na jego materac, układając wygodnie obok niego. Był przyzwyczajony do jego obecności. Jednocześnie też, nigdy nie będzie w stanie przyzwyczaić się do jego obecności. I choć te dwa zdania całkowicie się wykluczały, idealnie oddawały istotę Rileya.
Dobranoc, Wilku.
Odpowiedział mu głośny jazgot, skutecznie spędzający sen z powiek, a przyprawiający go jedynie o ból głowy. Mimo to obraz zaczął mu się stopniowo rozmywać przed oczami, zmuszając go do zamknięcia powiek.
Płoń.
Minęły zaledwie dwie minuty, nim całkowicie wyraźny obraz przeniósł go na nowo w miejsce, którego nie chciał widzieć. Poderwał się do góry, do pozycji siedzącej, pocierając nerwowo skronie. Wychylił się w stronę szafki, wyciągając z niej tabletki nasenne i wysypał na dłoń standardową dawkę. Pogrzebał chwilę przy łóżku, znajdując w końcu butelkę z sokiem, popijając wzięte leki i legł na nowo, ponownie skupiając zmęczony wzrok na laptopie Jaya.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Pokój nr 3
Czw Mar 09, 2017 11:46 pm
„Pożyczysz mi laptopa?”
Jasne ― mruknął całkowicie odruchowo, co i tak z perspektywy czasu nie było zaskakujące – to nie był pierwszy raz, kiedy musiał dzielić z nim swój komputer. W gruncie rzeczy nie miałby najmniejszych problemów z przyłapaniem Winchestera na korzystaniu z niego bez pozwolenia. Nie miał tam absolutnie nic do ukrycia i nie sądził, żeby złotooki porwał się na zaglądaniu w miejsca, które objęte były sferą jego prywatności. Mimo tego wyglądało na to, że Grimshaw bez żadnych uwag zamierzał znosić stale zadawane mu pytanie, na które odpowiedź zawsze była taka sama, jakby liczył, że któregoś dnia wreszcie się tego oduczy.
To dobra cecha.
Nie potrafił ani potwierdzić, ani zaprzeczyć, choć z drugiej strony dzięki temu mógł być pewien, że wszystkie jego rzeczy były w pełni bezpieczne, a ich ruszanie było zależne od jego woli.
Ziewnięcie mimowolnie wyrwało się z jego ust, choć w porę przysłonił je wierzchem ręki. Chociaż zmęczenie coraz bardziej odciskało na nim swoje piętno, nie osiągnęło ono jeszcze wystarczająco wysokiego poziomu, by był pewien, że dziś uda mu się bez trudu odpłynąć. Nie tylko Riley był tym, który miał problemy z zasypianiem, choć Jay bez wątpienia reagował mniej gwałtownie na obrazy, które w takich momentach kreowała jego głowa, nawet jeśli i one spędzały mu sen z powiek.
„Znalazłeś coś ciekawego?”
Pokręcił jedynie głową i ciężko było oczekiwać od niego innej odpowiedzi. Niełatwo było go zainteresować, choć w pewnym momencie zawiesił na dłużej wzrok na aktualnościach, choć był kimś, kogo nie posądziłoby się o jedność ze światem i o zainteresowanie tym, co działo się dookoła.
Znowu do siebie mamroczesz, Winchester ― zwrócił mu uwagę, choć wydawało mu się, że to już był skutek uboczny balansowania na granicy snu i jawy. W końcu absolutna cisza zapadła szybciej niż się jej spodziewał, a ciemnowłosy zerknął kontrolnie w kierunku łóżka Starra, upewniając się, czy chłopak zdążył już odpłynąć i bynajmniej nie dziwił się tempu, w jakim udało mu się to zrobić.
Może powinieneś wziąć z niego przykład?
Niedługo się zacznie.
Już nawet nie liczył czasu pomiędzy jego ułożeniem się w dogodnej pozycji, a kolejnym szelestem pościeli, która zsuwała się z niego, gdy gwałtownie podnosił się do siadu, jakby o czymś sobie przypomniał, chociaż nie za każdym razem był tego świadkiem. Gdyby nie dzisiejsze wydarzenia, prawdopodobnie dziś nadal włóczyłby się po mieście.
Ile ich bierzesz? ― spytał, choć dopiero chwilę po fakcie. Choć w jego głosie nie dało się wyczuć większego zainteresowania, wiadomo było, że był jedną z tych osób, które miały świadomość tego, jak upierdliwie potrafiły być te wszystkie otępiające gówna. W międzyczasie zamykał wszystkie pootwierane okienka, kończąc na dziś pracę na laptopie. Wyłączywszy go i odczekawszy chwilę, zamknął z cichym kliknięciem, pozwalając, żeby pokój pochłonęła całkowita ciemność. Odłożył urządzenie i okulary na biurko obok, po czym po ciemku ułożył poduszkę na swoim wcześniejszym miejscu i wsunął się pod kołdrę, zawieszając wzrok na jakimś punkcie w ciemności.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Pokój nr 3
Pią Mar 10, 2017 12:59 am
Był to jeden z nawyków, których ciężko było się pozbyć.
Niezależnie od tego ile minęło czasu, lata spędzone w sierocińcu stanowiły nadal ponad siedemdziesiąt procent jego życia. A to właśnie tam nauczył się pytać o wszystko. Ciężko było wyrobić w sobie inne zachowanie, gdy każdy nawet najmniejszy przedmiot był dzielony przez blisko czterdzieści dzieciaków. Koniec końców za każdym razem, gdy chciałeś czegoś użyć, najpierw pytałeś o pozwolenie, a następnie ustawiałeś się w kolejce.
Zerknął jeszcze w stronę Jaya. Jego obecność w pokoju o tej porze faktycznie nie należała do codzienności. Właściwie złotooki od czasu do czasu zerkał na niego zupełnie automatycznie, jakby chciał się upewnić, że Grimshaw nie wstanie zaraz z miejsca, by wyjść przez okno i zniknąć na mieście. Niemniej zarówno jego ubiór, jak i odbijające się na twarzy zmęczenie na to nie wskazywało. Z jakiegoś powodu nieznacznie go to uspokajało.
Nie na długo.
Wilk skutecznie dawał o sobie znać czy to szepcząc mu coś do ucha, czy też obijając się ogonem o kołdrę na jego nogach. Westchnął cicho po raz niewiadomo który tego samego dnia i parsknął cicho pod nosem słysząc uwagę Jaya. Odchylił nieznacznie twarz od poduszki.
Taki nawyk po naszym średnich lotów towarzystwie. Rozmawiam z kimś inteligentnym, wiesz — tym razem jego słowa zabrzmiały wyraźnie, gdy odchylił się od poduszki, by zażartować. W rzeczywistości nie były to żadne szczególne słowa godne powtórzenia, zwyczajnie więc to sobie darował.
Dopiero po gwałtownym przywróceniu do rzeczywistości i sięgnięciu po tabletki, skierował wzrok na Jaya. Nie utrzymał jednak kontaktu wzrokowego dłużej niż kilka sekund, kręcąc nieznacznie głową na boki.
Dwie. Gdy biorę jedną, kończę jedynie otępiały nawet nie potrafiąc zasnąć — rzucił nieco mrukliwie. Naginał receptę lekarza, w pewnym stopniu zmniejszając ilość swojego snu. Choć blister miał trzydzieści tabletek i powinien wystarczyć mu na trzydzieści dni, Riley przyjmował dwie tabletki, wysypiając się (jako tako) co drugi dzień. Była to jedyna opanowana przez niego metoda, która odnosiła marne, ale jednak skutki. Nic dziwnego, że gdy ponownie legł na poduszce, wyraźnie zaczął odpływać. Nawet szepty Wilka i jego uderzenia ogona wydawały mu się w tym momencie dużo bardziej odległe, zupełnie jakby zwierzę stopniowo znikało.
Zamrugał kilka razy widząc wirujący wokół pokój, zamykając w końcu oczy, na dobre tracąc kontakt z rzeczywistością.

Środek nocy, godzina 3.00

Stał w tym samym salonie co zawsze, drapiąc za uchem machającego radośnie ogonem Golden Retrievera.
Riley? — na głos brata, uniósł głowę ku górze przekrzywiając ją na bok. Uśmiechnął się, uzyskując w odpowiedzi dokładnie ten sam wyraz, gdy Spencer przebiegł przez pokój i rzucił się na kanapę obok niego, szczerząc jak głupi do sera.
Co powiesz na spacer?
Dobrze wiesz, że nie wychodzimy, gdy rodziców nie ma w domu.
Nie będą mieli nic przeciwko. Możemy do nich podejść, wiem gdzie poszli. No weź, Riley — ciepło brata ogarnęło jego ramię, gdy chłopak uwiesił się na nim, opierając brodę na jego barku z wyraźnie proszącą miną. Doskonale wiedział, że to była jego słabość. Westchnął ciężko i zmierzwił mu włosy, odsuwając od siebie psa.
Niech ci będzie, zakładaj buty. Chodź Daisy — cmoknął na suczkę, biorąc z barku smycz, patrząc jak momentalnie staje przy jego nodze, nie przypiął jej jednak. Zawsze była doskonale wychowana. Zaśmiał się cicho, widząc jak Spencer prawie się przewraca, próbując jak najszybciej wciągnąć buty. Złapał go za łokieć przytrzymując w miejscu, jednocześnie wsuwając stopy we własne trampki bez sznurówek. Jak wiele podobny wynalazek potrafił ułatwić.
Wyszedł z domu zamykając za sobą drzwi wejściowe i przekręcił kluczek w zamku, pozwalając się pociągnąć za dłoń. Nie zwracał większej uwagi na goldena, który dosłownie wypruł do przodu szczekając wesoło na siedzące na drzewach ptaki. Okolica była na tyle spokojna, by nie obawiał się, że ktokolwiek postanowi ją przejechać.
Była ładna pogoda. Słońce przygrzewało przyjemnie, nawet jak na Kanadę, zmuszając go od czasu do czasu, do przymknięcia powiek. Mijali jeden dom po drugim we względnej ciszy przerywanej od czasu do czasu opowieścią Spencera ze szkoły i śmiechem złotookiego.
Gdzie właściwie są rodzice? — zapytał obracając głowę w stronę brata.
Tam — uśmiechnął się wesoło wskazując palcem przed siebie. Powędrował wzrokiem w tamtym kierunku zawieszając go na potężnie zbudowanym, dobrze mu znanym kościele, do którego udawali się w każdą niedzielę. Olbrzymie, kolorowe witraże rzucały się w oczy już z daleka.
Są na mszy? Przecież zwykle chodzimy razem — stwierdził zdziwiony, zatrzymując się, gdy tylko zobaczył że i Spencer stanął w miejscu. Wpatrywał się w tył jego blond czupryny, zupełnie jakby szukał w niej odpowiedzi.
O czym ty mówisz, Riley? — Spencer roześmiał się wesoło, odwracając powoli w jego stronę. Smycz wypadła mu z dłoni, uderzając bezdźwięcznie o chodnik, gdy dostrzegł przestrzeloną w dwóch miejscach zmasakrowaną twarz brata. Jego klatkę piersiową pokrywały liczne strzały, z których cały czas sączyła się powoli krew, zalewając podłoże pod jego stopami i barwiąc wcześniej nieskazitelnie białe trampki — Przecież idziemy na nasz pogrzeb.

Poderwał się do góry próbując gwałtownie złapać wdech. Uniósł dłonie do gardła z otwartymi ustami, mimo to cały czas się dusił, biorąc szybkie, łapczywe hausty powietrza. Nie pierwszy raz hiperwentylował. Tym razem udało mu się jednak powstrzymać krzyk, który uwiązł mu w gardle. Stopniowo uspokajał oddech, w końcu wychodząc szybkim ruchem z łóżka. Podszedł do swojej kurtki wyciągając z niej trzęsącymi się dłońmi paczkę papierosów i otworzył okno, wychylając się na mróz. Podpalił fajka, wsuwając go w wargi, by zaciągnąć się nim porządnie, pociągając nosem. Uniósł dłoń wycierając materiałem bandaża policzki z łez, pochylając głowę w dół.
Kurwa mać — nie minęła sekunda, gdy uderzył z całej siły pięścią w ramę okna, zdzierając sobie kostki do krwi. Nie zdawało się to robić na nim większego wrażenia, gdy ta sama dłoń zasłoniła połowę jego twarzy, podczas gdy druga zwisała bezwładnie za ramą okna z powoli wypalającym się papierosem. Co za marnotrawstwo.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Pokój nr 3
Pią Mar 10, 2017 4:52 pm
Winchester nie usłyszał już żadnej odpowiedzi, co równało się z tym, że Ryan w pełni zaakceptował ten fakt albo po prostu postanowił go przemilczeć. Chcąc nie chcąc, to od początku nie było sprawą, w którą ciemnowłosy powinien jakkolwiek ingerować, nawet jeśli sam darował sobie uciekanie się do podobnej ostateczności, przez co jego noce potrafiły dłużyć się niemiłosiernie, gdy w pokoju zapadała absolutna cisza, przerywana jedynie miarowym oddechem złotookiego, który spał jak małe dziecko tuż po zażyciu tabletek.
Zupełnie jak teraz.
Grimshaw wreszcie zamknął oczy, pozostając przy tym w pełni świadomy tego, co działo się dookoła. Leniwie przekręcił się na brzuch, zaraz po tym wyrównując oddech, choć nawet wygodniejsze ułożenie i miękka poduszka pod głową w niczym mu nie pomagały. To był jeden z tych irytujących momentów, kiedy mimo zmęczenia próbowało się zasnąć, bo wreszcie nadarzyła się ku temu okazja, a umysł jak na złość nie chciał się wyłączyć, pozwalając na to, by przewijał się przez niego cały potok myśli, nad którymi ciężko było zapanować.
Też tego potrzebujesz.
Dla ciemnowłosego minuta zdawała się trwać dziesięć takich, gdy co jakiś czas – nie był pewien jaki dokładnie – musiał przekręcić się nieco, by pozbyć się odrętwienia. Od czasu do czasu sięgał po swój telefon, sprawdzając godzinę. Zaczęło się od dwudziestu trzech minut po północy. Przy kolejnej kontroli wyświetlacz ukazał pierwszą dwanaście – wtedy też Jay chwycił za butelkę wody i upił z niej kilka łyków, pozbywając się suchości w ustach. Mimo mrozu na zewnątrz, w akademiku było zadziwiająco ciepło i dało się wyczuć, że osoby odpowiedzialne za budynek nie szczędziły na ogrzewaniu. Odkryty już do połowy, podjął kolejną próbę zaśnięcia, tym razem ułożony przodem do ściany. Druga czterdzieści siedem – obrócił się na plecy, przekręcając twarz w stronę Thatchera, który teraz był zaledwie ciemniejszym zarysem na sąsiednim łóżku. Trwało to tylko chwilę, zanim ciężkie powieki zamknęły się na nowo i choć zdawało się, że już na dobre, wystarczyło te paręnaście minut – choć w jego odczuciu minęło ich zaledwie pięć – by nagły zryw Riley'a zmusił go to powrotu do rzeczywistości.
Chociaż uchylił leniwie powieki, gdy gwałtowniejsze oddechy wdarły się do jego uszu, nie odezwał się ani słowem i nie poruszył nawet o milimetr, jakby tym razem udało mu się nie zareagować na dość brutalną pobudkę Starra, choć jego czujność stanowczo zasługiwała na medal. Zmatowiałe ze zmęczenia tęczówki uważnie śledziły poczynania prefekta od momentu hiperwentylacji, do momentu, gdy zajął miejsce na parapecie, wpuszczając do pokoju mroźne powietrze, którego nie sposób było nie poczuć na całkowicie odsłoniętych ramionach i torsie.
Pociągnięcie nosem.
„Kurwa mać.”
To moja kwestia.
Trzask.
I tyle ze spokojnej nocy.
Przeciągły, senny pomruk wyrwał się z gardła szarookiego, gdy pocierał rękami zmęczoną twarz. Na dobrą sprawę nie musiał mówić nic więcej, by jego współlokator zdał sobie sprawę z tego, że dyskrecja nie była jego mocną stroną, nie wspominając już o poszanowaniu w stosunku do ciszy nocnej. Rzecz jasna, nie było to coś, czego już wcześniej nie wiedział, biorąc pod uwagę mnogość tych wszystkich momentów, gdy budził się z krzykiem albo znów wstawał z łóżka, przypadkiem trącając po drodze coś, co stawało się źródłem niepożądanego hałasu. Miał szczęście, że pokoje tu posiadały stosunkowo grube ściany.
Dało się wyraźnie słyszeć, jak podnosił się do siadu i w przeciągu kilku kolejnych sekund sam wstał z łóżka. Zsunął bluzę z oparcia krzesła i narzucił ją na siebie, by przynajmniej częściowo zabezpieczyć się przed zimnem. Częściowo, bo najwidoczniej zasunięcie jej było już zbyt wielkim wysiłkiem. Podszedłszy do okna, bez pytania zgarnął paczkę papierosów, które należały do chłopaka, i zgarnął jednego z nich, pożyczając przy okazji jego zapalniczkę. Płomień na chwilę rozświetlił jego twarz, uwydatniając wymalowane na niej zmęczenie, jednak nic nie wskazywało na to, by szykował się do powiedzenia czegokolwiek na ten temat. Odłożywszy na bok własność złotookiego, rozmasował kark palcami i zaciągnął się dymem, chwilę obserwując otoczenie za  oknem, zanim zamknął nadgarstek Winchestera w pewnym uścisku, zmuszając go do odsunięcia ręki od twarzy. Na całe szczęście to nie zapłakany wyraz interesował go najbardziej.
Nie będę się tłumaczył z rozjebanego okna ― mruknął, przykładając opuszkę kciuka do świeżej rany, jakby przynajmniej w ten sposób chciał sprawdzić czy była na tyle groźna, by przyciągać uwagę. Nie było jednak najmniejszej wątpliwości, że był to raczej marny dodatek do skaleczenia na wardze – w Riverdale mogli posądzić go o dosłownie wszystko. ― Zajmij się tym później ― dodał, wreszcie go puszczając i odruchowo roztarł krew na palcach, zanim oparł łokieć o parapet, pochylając się do przodu. ― Co tym razem?
Strzepnął popiół za okno.
Nie pomożesz mu.
Nie próbuję.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Pokój nr 3
Sob Mar 11, 2017 2:18 pm
Był to jeden z niewielu momentów, gdy Winchester nie potrafił do końca opanować swoich odruchów i zachowywał się całkowicie samolubnie, nie patrząc na dobro śpiącego nieopodal Grimshawa. Nie docierało to do niego nawet teraz, gdy stał przy oknie z widocznie trzęsącymi się ramionami, choć ciężko było stwierdzić czy ruch ten był efektem kolejnego snu, czy zimna wpadającego do środka przez okno. Milczał nadal się nie poruszając, mimo że papieros zdążył już wypalić się do połowy, a popiół zwisał niebezpiecznie w połowie, zupełnie jakby sam przeżywał właśnie największą walkę swojego życia, wyraźnie nie chcąc spaść w bezdenną otchłań nocy.
Nawet nie drgnął na pomruk dochodzący ze strony Ryana. Kto wie, może tak naprawdę wcale go nie dosłyszał? Biorąc pod uwagę to jak cały czas trwał nieruchomo, wyraźnie stracił kontakt z rzeczywistością. Na tyle, by nie zareagować ani kiedy ten podnosił się z łóżka, ani gdy sięgnął po jego paczkę papierosów. Z drugiej strony ciężko było się spodziewać po schizofreniku zaskoczenia z obiektów i postaci ruszających się w jego obrębie wzroku.
A tym bardziej, gdy wszystkie przedmioty zaczynały do niego mówić.
Dopiero, gdy zimne palce zakleszczyły się na jego nadgarstku drgnął wyraźnie, przenosząc puste spojrzenie na Jaya. Wpatrywał się w niego bez słowa, choć nie wyglądało na to by cokolwiek do niego docierało. Kilkanaście długich sekund stał nieruchomo bez żadnego wyrazu, aż w końcu wiszący bezwładnie papieros wypalił się praktycznie całkowicie parząc go w palce. Dopiero wtedy do jego oczu na nowo wróciło życie, gdy przeklął cicho pod nosem, wypuszczając go za oknem.
"Zajmij się tym później."
Spojrzał odruchowo na ramę okna, przyglądając jej się uważnie.
Raczej wątpię, by rozjebała się od mojego uderzenia — rzucił nadal nieco nieprzytomnie, mierzwiąc włosy dłonią. Pokręcił głową na boki i pochylił się w dół, chowając twarz w przedramionach. Stał tak, czując jak zimne powietrze wkrada się pod jego koszulkę i rozwiewa kosmyki, jednak tym razem nie miał nic przeciwko. Powietrze wydawało się zbawienne.
Spencer — odpowiedział krótko, nijak nie rozwijając tematów. Nigdy nie podzielił się z Jayem co tak naprawdę wydarzyło się w jego domu. Nie dzielił się tym z nikim. Nawet, gdy znalazła go policja, potrafił jedynie tulić do siebie już zimne, martwe ciało brata, nucąc mu cicho tę samą piosenkę, którą zawsze razem śpiewali, nie przejmując się tym że żadne z nich nie potrafiło śpiewać.
Tym, że żadne z nich nie miało do tego głosu.
Osunął się w dół po ścianie i usiadł na ziemi, obracając się tak, by móc swobodnie opierać się plecami o ścianę. Każdej nocy przeżywał czyjąś śmierć. Czasem ich wszystkich razem. Czasem jedną z osobna. Zacisnął mocniej dłoń na klatce piersiowej, opierając się czołem o kolana, zupełnie jakby ta pozycja miała mu dać poczucie bezpieczeństwa i odciąć go od reszty świata.
Wiedział jednak, że nie jest to takie proste.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Pokój nr 3
Nie Mar 12, 2017 12:04 pm
Zdziwiłbyś się. ― A w końcu lepiej było zapobiegać niż potem leczyć. Jay stuknął kostką palca wskazującego o ramę okna, wiedząc, że ludzie czasem nie zdawali sobie sprawy z tego, do czego byli zdolni – zwłaszcza w chwilach, w których nie do końca wiedzieli, co robili. Otępiałość Winchestera rzucała się w oczy na tyle, by bez trudu stwierdził, że ten jeszcze niezupełnie powrócił do otaczającej ich rzeczywistości, w której rzeczy, które wcześniej zobaczył, były jedynie kolejnym złym snem. Nie istniały.
Zaciągnął się mocniej dymem, wolną ręką pocierając ramię przez materiał bluzy, a po chwili z wyraźnym znużeniem obserwował, jak dym rozmywa się w powietrzu. Próba wyciągnięcia od Thatchera czegoś więcej, kiedy był w tym stanie, była raczej zbędnym trudem – tym bardziej, gdy samemu nie mówiło się o niczym. Ludzie zawsze chcieli czegoś w zamian, nawet jeśli chodziło o najzwyklejsze informacje, którymi na ogół mało chętnie się dzieliło.
„Spencer.”
Musiał mieć naprawdę przerażającego brata.
Raczej martwego brata.
Minęło już trochę czasu ― stwierdził, chociaż nie dało się wyczuć, by ciemnowłosy uważał to za jakiekolwiek usprawiedliwienie. Zresztą, gdyby przeszłość nie uczepiła się i jego, możliwe, że byłby teraz kompletnie inną osobą. Możliwe, że ta rozmowa wyglądałaby inaczej i nie skończyłaby się na wymianie kilku mało znaczących słów. Możliwe też, że właśnie spałby spokojnie, nie zdając sobie sprawy z tego, że Riley kolejną noc postanowił spędzić przy oknie. Teraz temat można było uznać za zakończony, tak jak za każdym razem, gdy w grę wchodziły poważniejsze sprawy, z którymi podobno każde z nich potrafiło sobie dać radę.
Dopaliwszy papierosa, odrzucił niedopałek gdzieś dalej, celując nim bardziej w stronę okna jednego z sąsiadujących z nimi pokoi. Nie sądził, by ktokolwiek zdołał znaleźć pojedynczego kiepa, ale zatarcie wszelkich podejrzeń skierowanych w ich stronę kiedyś mogło się na coś przydać, choć nie przepadał za ostrożnością, którą obarczała ich prestiżowa szkoła. Wyprostował się i przymknął okno, pozostawiając je jedynie lekko uchylone, jakby wyczuwał, że Starrowi przyda się jeszcze trochę świeżego powietrza.
Zrzucił z siebie bluzę, jednak zamiast przewiesić ją na nowo przez oparcie krzesła, upuścił ją niedbale na głowę złotookiego bez jakiegokolwiek słowa wyjaśnienia. W zupełności wystarczyło mu, że budził się przez jego nagłe zrywy – kaszel i katar byłyby raczej marnym dodatkiem do całości. Kierując się z powrotem na łóżko, stłumił ziewnięcie i potarł kark ręką, zanim ułożył się na miękkim materacu, narzucając na siebie kołdrę. Wsuwając ręce pod głowę, uniósł wzrok na sufit, traktując leżenie jako ostatnią formę odpoczynku. By zasnąć, potrzebował absolutnej ciszy, jednak świadomość, że sen mogła pozbawić go czujności i tak znacząco utrudniała mu zadanie.
Gdyby ktoś wykończył cię we śnie, być może nawet byś nie poczuł.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Pokój nr 3
Wto Mar 14, 2017 1:06 am
Schlebiasz mi, Jay — mimo że chłopak wyraźnie próbował rozluźnić atmosferę, szło mu to raczej wątpliwie, biorąc pod uwagę że śmiech nie miał w sobie ani odrobiny rozbawionej nuty. Nie żeby było się czemu jakoś szczególnie dziwić. Z tego też powodu, nie podjął już drugiej próby zafałszowania własnego nastroju, doskonale wiedząc że nie potrafi nabrać ani Grimshawa... ani samego siebie.
Nigdy nie potrafił o tym mówić.
Nie potrafił mówić o żadnych swoich doświadczeniach, nawet przed psychologiem zatajając olbrzymią ilość rzeczy. Być może zbyt wielką.
Wstydzisz się, że istnieję, co złoty chłopcze? Nie chcesz się przed nikim przyznać, że widzisz gadające zwierzę? Przecież to całkowicie normalne.
Chichot Wilka przerwał panującą w pokoju względną ciszę, gdy jego zimny nos wsunął się pod dłoń Rileya. Ten w końcu uniósł głowę ku górze, całą siłą woli powstrzymując się przed zaciśnięciem jej w pięść. Tak, by mógł w końcu uciszyć ten perfidny ryj. Zgasić tańczący na nim uśmiech, zacisnąć dłonie na jego gardle, by na dobre uwięzić w nich słowa, które padały raz po raz.
I wydać na siebie wyrok popierdolonego dzieciaka. Jesteś więźniem nie tylko samego siebie, ale i całego świata, złoty chłopcze.
Pieszczotliwy warkot Wilka zgrał się idealnie z jego ruchami, gdy zaczął ocierać się pyskiem o jego nogę, niczym spragniony miłości kot. Problem polegał na tym, że jego kot pragnął wyłącznie jego zniszczenia.
I śmierci.
Powiedzenie, że czas leczy rany, nie do końca działa — powiedział powoli, podnosząc w końcu na niego wzrok. Choć nie było na jego twarzy większych oznak po wcześniejszych łzach poza zaczerwienionymi oczami, czarne rzęsy nadal wydawały się nieznacznie wilgotne. Spojrzenie miał jednak twarde. Niezależnie od tego jak wiele widział, nigdy nie potrafił się do końca poddać. Nie potrafił zrezygnować. Walczył każdego dnia, zarówno o zachowanie równowagi, świadomości, własnego myślenia, jak i o to, by nie pogrążyć się w obrazach, które widział raz po raz.
Nie w każdym przypadku — dodał, czując jak miękki materiał opada na jego głowę. Spojrzał pytająco na bluzę, nie komentując jednak w żaden sposób jego czynów. Zacisnął jedynie mocniej palce na nadal ciepłym rękawie. Wyglądało na to, że uspokoił się już praktycznie całkowicie, nadal nie ruszał się jednak z miejsca, wdychając powoli zimne, świeże powietrze, wdzierające się do środka przez okno.
Minęło kilka minut nim w końcu wstał i zamknął okno. Wsunął ręce w rękawy bluzy, zakładając kaptur na głowę, nim w końcu położył się na nowo w swoim łóżku, wtulając policzek w materiał.
Dzięki Jay — rzucił cichym, lecz wyraźnym głosem nie odzywając się już ani słowem. Zwrócony w stronę ściany, przykryty kołdrą i uniósł dłonie do twarzy, zamykając oczy, by spróbować zasnąć po raz kolejny. Być może tym razem nieco spokojniej.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Pokój nr 3
Czw Mar 16, 2017 10:04 am
„Powiedzenie, że czas leczy rany, nie do końca działa.”
Pewnie coś o tym wiesz.
Niezupełnie.
Nie wiadomo jednak, czy milczeniem Grimshaw zamierzał przyznać mu rację czy po prostu nie miał nic do powiedzenia w tej sprawie – w końcu z zewnątrz prezentował się tak, jakby ze wszystkim radził sobie świetnie. Po swojemu, ale nigdy nie dawał odczuć nikomu, że cokolwiek byłoby w stanie go złamać. Ludzie uwielbiali żerować na cudzych słabościach, więc w którymś momencie pozbył się wszystkiego, co któregoś dnia mogło przynieść im ten cień satysfakcji.  
Spokój. To jego teraz potrzebowali, dlatego przez resztę czasu po prostu był. Leżał na swoim miejscu, zmęczonym wzrokiem wpatrywał się w ciemność i oddychał tak miarowo, że Winchester mógł odnieść mylne wrażenie, że po kilku minutach ciszy wreszcie udało mu się zasnąć na nowo. Dla Jay'a byłoby świetnie – już od dwóch dni nie zmrużył oka na dłużej. Kolejna doba tylko zbliżała go do groźniejszych powikłań niż bóle głowy.
Zerknął z ukosa na podnoszącą się z podłogi sylwetkę. Wtedy jeszcze nie spodziewał się, że jego własność spocznie na Riley'u, biorąc pod uwagę, że za moment zamierzał władować się pod kołdrę, jednak ciemnowłosy nijak to skomentował. Przynajmniej do czasu aż złotooki nie postanowił mu podziękować.
Lubię ją. Nie przyzwyczajaj się zbytnio ― wymruczał sennie. Żadnego „Zdejmij ją” czy „Nie pozwoliłem ci jej zakładać” – to już samo w sobie świadczyło o tym, że szarooki nie zauważyłby nawet, że stracił część swojej garderoby. Po chwili sam przekręcił się na bok, ale zrobił to przodem do pokoju, zamykając oczy. Być może kolejna próba zaśnięcia miała zakończyć się sukcesem.

----------------------------
KILKA GODZIN PÓŹNIEJ

Nie potrzebował budzika. Wystarczył jakiś pojedynczy, bliżej nieokreślony dźwięk, na który nikt i inny nie zwróciłby uwagi, by szatyn otworzył oczy. Przez aktualną porę roku na zewnątrz było jeszcze ciemno, przez co można było odnieść mylne wrażenie, że wciąż miało się do czynienia z nocą. Grimshaw z kolei odniósł je na pewno, czując jak zmęczenie usiłowało wydrapać dziurę w jego gardle, powodując tak nieprzyjemne uczucie, że już wiedział, że przez resztę dnia nie obejdzie się bez nieprzyjemnej chrypy.
Na oślep wyciągnął rękę ponad głowę, chwilę błądząc palcami po biurku, zanim pod opuszkami wyczuł komórkę. Podsunąwszy go przed twarz, niechętnie rozświetlił ekran, mimowolnie mrużąc oczy, które nie chciały znieść nawet tak słabego światła.
Szósta trzy.
Gdyby nie ten upierdliwy dźwięk, miałby przed sobą jeszcze co najmniej półtorej godziny odpoczynku przed koniecznością przyszykowania się do pracy. Rzucił niedbale telefon na materac i podniósł się do siadu, pocierając twarz ręką. Prawdę mówiąc, wyglądał paskudnie, ale nie był to zaskakujący widok dla kogoś, kto już wcześniej miał okazję widzieć go w takim wydaniu. Tym razem jednak nie zamierzał już próbować. Pociągnął za włącznik lampki umocowanej do ściany obok łóżka, nie zawracając sobie głowy spokojnym snem Starra, chociaż nie sądził, by to miało mu w nim przeszkodzić.

----------------------------
7:45

Pokój wypełnił zapach świeżo zaparzonej kawy. Chociaż akademik posiadał wydzieloną stołówkę, Grimshaw znacznie bardziej wolał jeść śniadanie w całkowitej ciszy, z dala od innych uczniów, których część już dało się słyszeć na korytarzu. Nic dziwnego, że dwa kubki już stały na stole, tak samo jak przygotowane kanapki, z czego ta dla Riley'a była znacznie mniejsza i w zupełności miała zaspokoić jego ograniczone potrzeby.
Szef przypomniał, żebyśmy dziś przyszli wcześniej ― odezwał się, stojąc tyłem do Woolfe'a, a przodem do szafy, przed którą zapinał koszulę. W ciągu tego całego czasu zdążył przygotować się do tego stopnia, że cienie pod jego oczami nie były aż tak rażące, jednak niewiele był w stanie zrobić z chrypą, od której na całe szczęście jego głos nie stracił na sile, chociaż jako kelner z pewnością mógł brzmieć nieco zbyt groźnie. ― Większa rezerwacja na dwunastą. ― Chociaż takie okazje nieznacznie zwiększały ich premię, Ryan nieszczególnie przepadał za większą ilością ludzi przy stole, szczególnie jeśli każde z nich miało swoje własne wymagania, a podobno organizatorzy imprezy postanowili dać zaproszonym gościom swobodę w wyborze potraw, co oznaczało pełne ręce roboty dla nich i zwiększało prawdopodobieństwo, że więcej osób skieruje do nich pytanie „A co pan poleca?”, jakby byli jebanymi jasnowidzami, którzy znają ich preferencje smakowe.
Aż dziwne, że dajesz radę tam wytrzymać.
Odchrząknął, zapinając guzik przy mankiecie i zamknął szafę, zajmując miejsce na poduszce przy niskim stoliku. Pociągnął solidny łyk kawy i zabrał się za jedzenie, choć tym razem to on brał mniejsze kęsy, czując, że po tej słabo przespanej nocy, jego żołądek mógłby nie poradzić sobie z większą ilością jedzenia naraz.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Pokój nr 3
Sob Mar 18, 2017 4:02 pm
Sen Winchestera nigdy nie był spokojny. Nawet, gdy chłopakowi po wcześniejszej przygodzie udało się w końcu zasnąć, nie stanowiło to końca jego problemów. Obserwowanie go nocą, nie jednej osobie potrafiło napędzić niezłego stracha, biorąc pod uwagę kumulację dotyczących go zachowań.
Oczy nieustannie ruszające się pod powiekami, świadczyły o kolejnym niespokojnym śnie, który nie pozwoli mu wstać w stanie choć średniego wypoczęcia. Materac skrzypiał raz po raz pod jego ciałem, gdy obracał się gwałtownie, rzucając na boki, cały czas mamrocząc coś pod nosem. Niejednokrotnie spotkał się z tym, że inni próbowali go budzić, myśląc że to cokolwiek da.
Nie dawało.
Nigdy.
Ponadto nawet jeśli próbowali, kończyło się to jedynie kolejnym letargiem, podczas którego tuż po wybudzeniu miał problemy z odróżnieniem snu od rzeczywistości i kończył wpatrując się pusto przed siebie, wykonując co najwyżej automatyczne czynności, kompletnie nie reagując na żadne bodźce. Zupełnie jak lunatyk.
Uspokoił się nieznacznie dopiero na dźwięk pseudo-budzika, zupełnie jakby dźwięk ten wyrwał go z poprzedniego odrętwienia, zmuszając do zmienienia trybu śnienia. Następna godzina, była najspokojniejszą godziną w przeciągu całej nocy.

Poranek, g. 7.00

Mimo wiecznego nie wysypiania się, nie miał aż tak dużych problemów ze zwlekaniem się z łóżka. Zupełnie jakby był na tyle przyzwyczajony, by koszmary nie odbijały się na jego zdrowiu psychicznym.
Co było kompletną nieprawdą.
Spojrzał w bok, na kręcącego się przy łóżku Wilka, który widząc jak Riley opuszcza stopy na podłogę, ułożył pysk na jego kolanie, odsłaniając kły w uśmiechu.
Dzień dobry. Wyspany, złoty chłopcze?
Zsunął jego pysk w bok, udając że drapie się po kolanie i wstał z miejsca przecierając twarz. Wszedł do łazienki sennym krokiem, ziewając dość otwarcie, upewniając się pokrótce, że lustra nadal były zasłonięte, dopiero wtedy myjąc spokojnie zęby. Wilk zakręcił się przy jego nogach, siadając obok i sunąc powoli ogonem po ziemi niczym wierny towarzysz.
W końcu wyszedł do pokoju, przebierając się w swoje typowe ubrania do pracy. Proste, czarne spodnie, biała koszula. Nawet jeśli w swojej szafce w przebieralni restauracji, miał odrębny strój, szef zawsze podchodził do ich ubioru z pewną rezerwą. Dlatego też zaopatrzył się w coś przyjemniejszego dla oka, by nie sprawiać problemów już od samego początku. Nawet jeśli przewieszona przez wieszak skórzana kurtka z materiałowym czarnym kapturem i tak miała skutecznie zepsuć jego wizerunek.
Jasne, możemy zaraz wychodzić — odpowiedział spokojnie, siadając przy stole. Podmuchał na kawę, upijając z niej kilka łyków i przyjrzał się uważnie kanapce. Wiedział, że jeśli chce się utrzymać na nogach przez cały dzień, musi coś zjeść.
Odgryzł ostrożnie jeden kęs, przeżuwając go powoli. Dzięki temu, że jadł w miarę normalnie już drugi dzień z rzędu, jego żołądek wyraźnie nie zamierzał szaleć. Podniósł wzrok na przebierającego się Jaya, przyglądając mu się w zamyśleniu, śledząc go wzrokiem dopóki sam nie usiadł przy stoliku.
Bardzo źle? Mogę wziąć twoją drugą zmianę, Jay — powiedział, biorąc kolejny kęs kanapki, nie odrywając od niego wzroku. Rileya przypisano jedynie do pierwszej części, ze względu na zbyt dużą ilość przepracowanych godzin w ostatnich dniach. Biorąc pod uwagę fakt, że udało mu się w miarę przespać dzisiejszą noc, nie miałby aż takiego problemu z zastąpieniem go.
Choć doskonale wiedział, że Grimshaw i tak odrzuci jego propozycję. Tak długo, jak sam Starr nie ugada tego z szefem, stawiając go przed faktem dokonanym.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Pokój nr 3
Sro Mar 22, 2017 11:42 am
Nie. ― Jego ciało jakby zareagowało samo, odmawiając Grimshaw'owi podobnej możliwości odpoczynku. Przez ten ułamek sekundy wydawało mu się, że jedynie słyszy własny głos, a nie faktycznie jest jego właścicielem, choć ciężko było stwierdzić, jak bardzo nieobecny był w tym momencie, gdy skupiał wzrok na podnoszonym ze stolika kubku z kawą. Odpowiedź na propozycję i tak była najbardziej prawdopodobną, jaką Winchester mógł od niego usłyszeć. Ryan nie miał w zwyczaju uciekać się do prośby o cudzą pomoc nawet w najbardziej kryzysowych sytuacjach, nawet jeśli wiedział, jak naturalne dla Riley'a było udzielanie jej.
W końcu sam przyznał, że był „złotym chłopcem”.
Dam sobie radę. I myślę, że wystarczy ci przejmowania zmian na najbliższy miesiąc ― dodał zaraz – tym razem już bardziej naturalnie – bez wahania nawiązując do ostatniej sytuacji, która miała miejsce, gdy przeholował ze swoją dobrocią wobec innych. Upił łyk mocnej kawy, licząc na to, że chociaż ona po części załatwi sprawę zmęczenia, nawet jeśli efekt miał trwać tylko przez jakiś czas. Przesunął wzrokiem po ledwo nadgryzionej kanapce, którą trzymał w drugiej ręce, domyślając się, że to głównie ona zdradziła, jak kiepską miał za sobą noc – dlatego właśnie kolejny kęs był już znacznie większy, mimo że na dobrą sprawę było już nieco za późno na zatuszowanie obecnego stanu.
A i tak nie zdołał dojeść wszystkiego.
Niewielka część śniadania wylądowała w koszu na śmieci, gdy wreszcie wstał od stołu. Jedynie kubek został opróżniony do reszty, a sam gorący napój wydał się wystarczająco zapychający na kolejne kilka godzin. Zresztą nie sądził, że prędko miał zgłodnieć, gdy cały organizm wyraźnie narzucił mu niższe tempo. Narzuciwszy na siebie kurtkę, tylko poświadczył, że jest już gotowy do wyjścia, a przewieszona przez ramię torba, w której schował wszystkie potrzebne rzeczy, których w pracy nie mógł upchnąć po kieszeniach, przypieczętowała tę gotowość. Chociaż Jay jako pierwszy wyszedł za drzwi, odczekał jeszcze chwilę na Thatchera, jak zwykle zresztą, choć czasem zdawało się, że przez milczenie, które najczęściej towarzyszyło im podczas drogi do pracy, równie dobrze mogli iść do niej osobno.
Poprawił pasek na ramieniu i na moment zwrócił wzrok w przeciwną stronę korytarza od tej, w którą mieli się udać, ale jego wzrok napotkał jedynie na ścianę, wbrew temu, co spodziewał się tam zobaczyć. Wreszcie jednak udał się w stronę wyjścia, dotrzymując kroku Starrowi.

___z/t [+ Riley].
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach