Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Pokój nr 3
Nie Mar 13, 2016 1:14 am
Głośne ziewnięcie przerwało ciszę panującą na korytarzu. Wielkie cienie pod oczami zdecydowanie nie wpływały dobrze na jego wizerunek, ani nie poprawiały nadzwyczajnie przeciętnego wyglądu. Powłóczył jedną nogą za drugą, całe szczęście idąc całkiem prosto jak na kogoś, kto o niczym tak nie marzył jak o prysznicu i położeniu się spać. Nocne zmiany zawsze były najgorsze, zwłaszcza gdy niespodziewanie musiałeś wziąć także popołudniową po tym, jak jeden z pracowników zachorował. Był tak zmęczony, że tym razem nawet nie słyszał Wilka, który od czasu do czasu próbował rzucić mu jakimś złośliwym tekstem, ostatecznie odpuszczając. Słyszał jego szept, ale skupiał się tylko i wyłącznie na swoim celu. Torba przewieszona przez ramię z każdą sekundą ciążyła mu coraz bardziej. Gdy w końcu znalazł się parę metrów od drzwi, a jego oczy dostrzegły znajomą trójkę, zamrugał ledwo łapiąc kontakt z rzeczywistością. Znowu zapomniał o jedzeniu, co w połączeniu z wysiłkiem zarówno fizycznym, jak i psychicznym raczej nie kończyło się w nazbyt pozytywny sposób. Oparł się ciężko ramieniem o drzwi i pogrzebał chwilę w torbie, przeczesując jej zakamarki. Nie było w niej zbyt wiele przedmiotów. Jakiś notatnik, parę długopisów, guma do żucia, paczka papierosów (którą od razu przełożył do kieszeni kurtki) i... klucze, są. Przekręcił zamek krótkim ruchem, wchodząc do środka. Było południe, nie wiedział więc czy powinien się spodziewać obecności Ryana.
- Jay, jesteś? - mruknął sennie, zamykając za sobą drzwi. Kontrolne pytanie zaraz połączyło się z przeszukaniem pokoju wzrokiem, gdy jednocześnie ściągał buty, rzucając je tuż obok szafki.
Spójrz jakie masz szczęście, Złoty Chłopcze. Miłość twojego życia zawsze na miejscu. I jak zwykle ma cię totalnie w dupie. Nawet na ciebie nie czekał.
Zignorował Wilka, niemniej miał rację. Grimshaw siedział na łóżku z tą samą stoicką miną co zawsze, czytając jakąś książkę. Z tej odległości nie był w stanie dostrzec tytułu, który przysłaniał palcami. Zdejmując kurtkę, wyciągnął papierosy z kieszeni. Zerkał kątem oka na jego twarz spod brązowo-blond grzywki. Zawsze miał wrażenie, że kiedy jego przyjaciel zakładał okulary, stawał się zupełnie inną osobą. Nie chodziło o jego charakter - w końcu nie pamiętał zbyt wielu momentów, gdy ktoś wytrącił go z równowagi - lecz o sam wygląd. Podrapał się po karku i przeszedł przez pokój, rzucając torbę obok swojej szafki nocnej, tylko po to by zaraz rozwalić się na swoim łóżku z głośnym westchnięciem.
-  Padam na twarz. Dorzucili mi dodatkową zmianę, bo Jackson nagle zachorował i przez pół dnia musiałem wysłuchiwać piszczących dziewczyn i ich rozmów. Jedyną dobrą stroną całej sytuacji jest to że dostałem dość sporo napiwków. - parsknął nieco rozbawiony z wyraźnym zmęczeniem w głosie. Miał ambitny plan zebrania się pod prysznic, niemniej póki co tradycyjnie podzielił się krótką historią dnia z Grimshawem, nawet jeśli podejrzewał że nieszczególnie go to interesowało. Przez lata stało się to jego nawykiem. Jednym z tych, których nawet nie próbował się pozbyć. Palce lewej dłoni zacisnęły się na paczce papierosów, gdy w końcu podniósł się na równe nogi i przeszedł pod okno, uchylając je do zewnątrz. Usiadł na parapecie, wyciągając się na nim w miarę wygodnie, uginając nogi w kolanach. Wyciągnął pojedynczego fajka, którego zaraz wsunął między wargi i odpalił, zaciągając się głęboko. Było chłodno, ale tylko ta temperatura jeszcze trzymała go przy życiu. Wypuścił powoli dym na zewnątrz i oparł głowę o ścianę, zamykając oczy. Ręka z papierosem wylądowała na zewnątrz, strzepując popiół na ziemię. Całe szczęście mieli pokój od tej strony akademika, gdzie mógł palić bez większego problemu, nie dbając o opinię perfekcyjnego pana prefekta. Dopiero po chwili uchylił powieki i zreflektował się wyciągając paczkę w kierunku Jaya.
- Chcesz?
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Pokój nr 3
Nie Mar 13, 2016 8:06 pm
Już od co najmniej godziny chłonął kolejne litery, słowa, treści, które ofiarowywała mu kolejna książka. Nie liczył już czasu, który spędził siedząc na łóżku i właściwie nie zmieniając przy tym pozycji, jakby doskonale wiedział, że właśnie ona będzie dla niego najdogodniejsza. W pokoju panowała cisza, jednak wyglądał na kogoś, kto byłby w stanie skupić się na tym, co czytał nawet w hałasie i nie poruszyłby się – nie licząc kolejności przewrócenia kolejnej strony – choćby miało być to poirytowane drgnięcie brwi. Zawsze wyglądał na w pełni oddanego lekturze, chociaż chyba żadna z nich nie wywołała u niego silniejszych emocji, a przynajmniej nikt dotychczas tego nie zarejestrował. Okoliczne legendy twierdziły, że czytał, żeby sprawdzić, z jak wielkimi idiotami świat miał do czynienia, choć nikt jeszcze nie doczekał się otwartej krytyki z jego strony. Pochlebstw tym bardziej nie.
„Jay, jesteś?”
Nie odpowiedział od razu, sprawnie przesuwając spojrzeniem po kolejnych wersach tekstu. Dopiero dotarłszy do ostatniego zdania na stronie, które na szczęście Winchestera zostało zakończone kropką, zadarł głowę wyżej, poprawiając okulary na nosie. W tym jednym ruchu dało się zauważyć, że jeszcze nie do końca przyzwyczaił się do grubych oprawek, które wciąż były niepotrzebnym elementem w jego polu widzenia, choć z pewnością szkła przynosiły pozytywne efekty, nawet jeśli niezupełnie pasowały do jego codziennego wizerunku.
W milczeniu przyjrzał się obrazowi nieszczęścia, wiedząc, że mimo kiepskiego dnia, nie potrzebował żadnych słów współczucia. W gruncie rzeczy wystarczyło znalezienie sobie dobrej wymówki, by uniknąć nadmiaru pracy, co zmusiłoby ich do poszukania pomocy u kogoś innego, ale w końcu chodzący ideał ideałów nigdy nie marnował okazji do uratowania czyjegoś dupska, gdy tylko dowiadywał się, że to w czymś pomoże. Grimshaw przymykał na to oko, uznając, że czegokolwiek nie zrobiłby Starr, było to wyłącznie jego sprawą.
Może powinieneś naprowadzić go na właściwie tory?
Jest dużym chłopcem.
Przewracana kartka zaszeleściła cicho, gdy Ryan ponownie powrócił wzrokiem do książki, nie przejmując się już jego obecnością w pokoju, nawet jeśli kątem oka dostrzegł ruch od strony okna. Gdy padło kolejne pytanie, Riley znów musiał poczekać na swoją kolej, choć na szczęście nie trwało to na tyle długo, by zdrętwiała mu ręka. Ciemnowłosy wsunął zakładkę na odpowiednie miejsce, zatrzasnął książkę i odrzucił ją na bok, jakby w ostateczności palenie stało się dla niego priorytetem. Podniósł się z łóżka i podszedł do okna, zaraz wyciągając z paczki jeden papieros. Wyciągnął rękę w stronę twarzy złotookiego i zetknął koniec trzymanego papierosa z jego odpalonym, odczekując chwilę. Gdy używka wreszcie zyskała swoje śmiertelne właściwości, zaciągnął się dymem i wsparł łokciami o parapet, wychylając się nieco na zewnątrz.
Wyglądasz jak ścierwo ― odezwał się wreszcie, wypuszczając słowa wraz z kłębem jasnoszarego dymu. Nie było w tym nic z troski, co dało się wyczuć po suchym tonie, który niemalże w każdej sytuacji wydawał się brzmieć tak samo. Zmierzwił grzywkę palcami i ściągnął okulary, odkładając je na parapet bez jakiejś szczególnej delikatności czy dbałości o własne mienie.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Pokój nr 3
Nie Mar 13, 2016 8:38 pm
Nigdy nie spodziewał się od niego odpowiedzi. Właściwie przez większość czasu wyglądało to właśnie w podobny sposób. Riley mówił, Ryan milczał. Niemniej choć podobna sytuacja wiele osób wprawiłaby w zakłopotanie, dla niego była wręcz idealnym sposobem na odpoczynek. Nie przerywał mu, nie próbował go pouczać, nie dyskutował. Każdy z nich żył swoim własnym życiem. Momentami sprawiali wrażenie jakby w rzeczywistości to, że znajdują się obok siebie było jedynie czystym dziełem przypadku. Rzecz jasna było to jedynie wrażenie. W końcu Winchester doskonale zdawał sobie sprawę, że utrzymują ze sobą kontakt tylko dlatego, że łazi za nim jak wierny pies.
Szczek, szczek, hau, hau, hau, szedł piesek przez las. Szczek, szczek, hau, hau, hau, w ludzkie sidła wlazł. Szczek, hau, wyj i płacz, czyżbyś tracił mowę? Wycie już ci nie pomoże, gdy ci urwą głowę.
Złośliwa piosenka rozbrzmiała w jego głowie, zakończona warkoczącym śmiechem. Nadal trwał w bezruchu wyciągając przed siebie rękę w wyjątkowo cierpliwym geście. Zdążył nauczyć się przez lata, że nikt i nic nie wpływało na tor jakim szedł Ryan. Czasem Thatcher rzucał w żartach, że prawdopodobnie nawet gdyby z nieba spadł meteoryt i uderzył prosto w niego, rozłupał by się na pół pod wpływem jego beznamiętnego wzroku. Po części mu tego zazdrościł. Imponował mu jego stoicki spokój, który potrafił zachować w każdej sytuacji. Lecz z drugiej strony było w tym coś smutnego. Coś co nie do końca potrafił nazwać. Zaciągnął się po raz kolejny, wypuszczając dym na zewnątrz, gdy poczuł jak w końcu wyciąga pojedynczego papierosa. Obrócił głowę w jego kierunku, usłużnie użyczając swojego odpalonego, jak i odsuwając jedną z nóg w bok, by zrobić mu nieco więcej miejsca. Blisko. Choć był przyzwyczajony do takiej odległości, jego głowa zupełnie automatycznie obróciła się w bok, gdy utkwił wzrok gdzieś poza oknem. Papieros w jego dłoni poruszył się wraz z palcami, gdy przesuwał go nieznacznie to w prawo, to w lewo, mimowolnie nucąc cicho pod nosem piosenkę ułożoną przez Wilka.
"Wyglądasz jak ścierwo."
Odchylił nieznacznie głowę w tył, by móc na niego spojrzeć i roześmiał się, łapiąc fajka pomiędzy wargi.
- I tak się właśnie czuję. - odpowiedział bez cienia urazy w głosie. Obserwował mimowolnie jak ściąga okulary i odkłada je na parapet. Tym razem dym, którym się zaciągnął został wypuszczony na zewnątrz w formie kółek. Zadziwiające, że nawet w takim stanie zmęczenia chciało mu się bawić w podobne rzeczy.
- Ciężko mi się przyzwyczaić do tego wizerunku. - stuknął palcami wolnej ręki w okulary, tym samym wyjaśniając o jaki dokładnie wizerunek mu chodzi. Wyciągnął się nieco wygodniej, na tyle, na ile pozwalała mu obecna pozycja i miejsce.
- Jadłeś już coś? - zapytał nagle, luźnym tonem, strzepując popiół poza okno, by obrócić się, tym razem połową ciała w jego stronę. Zostawały w końcu dwie opcje. Albo mógł zamówić coś do akademika, albo iść na miasto. Mimo zmęczenia, liczył na to, że gdy już weźmie prysznic uda mu się nieco rozbudzić. Tak czy inaczej nie przepadał za jedzeniem samemu.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Pokój nr 3
Nie Mar 13, 2016 10:05 pm
Zerknął na chłopaka z ukosa, jakby z początku nie zrozumiał dowcipu całej tej sytuacji. Gdzieś po drodze umknęła mu żartobliwość wypowiedzi, ale jednocześnie zdążył się przyzwyczaić do kompletnie sprzecznych reakcji Winchestera. Osoba trzecia, która przypadkiem przechodziłaby obok okna akademiku lub znalazłaby się w ich pokoju, mogłaby śmiało stwierdzić, że byli dopasowani do siebie równie mocno, co ogień i woda.
Pociągnął solidniejszego macha i strzepnął popiół za okno, chwilę rozglądając się po opustoszałym, bezpiecznym od cudzych oczu otoczeniu. Co prawda, w przeciwieństwie do Riley'a niewiele robił sobie z konsekwencji palenia na terenie akademików. W świetle prawa mógł bez oporów zatruwać swoje płuca i tak trzeba było im przyznać, że wykazywali się dużą kulturą osobistą, otwierając okno, by nie psuć powietrza w pokoju.
Potarł ręką podbródek, cały czas trzymając papieros między palcami i zerknął na leżące obok okulary, które stały się czysto przelotnym tematem rozmowy. Jeśli tę wymianę zdań w ogóle można było nazwać rozmową.
Nie miałbyś wyboru, gdybym musiał nosić je przez cały czas. Tak przynajmniej możesz odwracać wzrok. ― Wzruszył lekceważąco barkami, wspierając głowę na wolnej ręce. ― Podobno mają pomagać, a nie wyglądać ― mruknął, nawet nie próbując oszacować, czy wyglądał w nich jak przeciętny kujon, którego zostawiało się w spokoju i omijało szerokim łukiem, byleby uchronić się przed ewentualnymi ciekawostkami naukowymi czy też bardziej wpasowywał się w rolę profesora, do którego wzdychałaby niejedna uczennica. Mniejsza o to. Starr równie dobrze mógł mówić do niego odwrócony plecami. Może w nie zakwalifikowałoby się to do norm społecznych, ale Ryan był doskonałym przykładem kogoś, kto potrafił je obejść.
„Jadłeś już coś?”
Mhm ― wymruczał twierdząco, choć zdawało się, że jeszcze nie postawił kropki na końcu swojej wypowiedzi. Krótka pauza, zastanowienie. ― Jakieś pięć godzin temu ― dodał, ponownie zaciągając się dymem i przesunął językiem po dolnej wardze. Zupełnie nieumyślnie utorował Thatcherowi drogę do wspólnej obiado-kolacji. Pięć godzin to prawie wieczność, a ktoś z jego aparycją z pewnością już dawno zdążył strawić poprzedni posiłek.
W końcu wyprostował się, odwracając bokiem do parapetu, na którym już po chwili sam zajął miejsce, dokańczając leniwą czynność wypalania używki.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Pokój nr 3
Nie Mar 13, 2016 11:15 pm
Słysząc jego słowa o odwracaniu wzroku, parsknął cicho pod nosem, choć tym razem nie zaniósł się śmiechem. Ostatnie zaciągnięcie się zostało zakończone rozgnieceniem papierosa o zewnętrzny parapet. Wyrzucił go pod sąsiednie okno, by oszczędzić sobie potencjalnego kłopotu i złapał okulary Ryana w dłoń, przesuwając się w bok. Jego nogi, do tej pory ułożone na parapecie, zjechały w dół, gdy przyjął pozycję siedzącą, rzucając mu znudzone spojrzenie.
- Całe szczęście, mam dużo lepsze i ciekawsze hobby niż patrzenie na ciebie Jay. Możesz je nosić cały czas. - obrócił okulary między palcami, tylko po to by zaraz odłożyć je na parapet, obok swojej nogi. Pochylił się do przodu opierając łokcie o kolana. Dłonie początkowo podparły jego czoło, gdy z zamkniętymi oczami słuchał jego odpowiedzi.
Szczek, szczek, hau, hau, hau...
Och, przymknij się w końcu.
Co byś piesku chciał?
Wsunął palce we włosy i przeczesał je powolnym, leniwym ruchem, przez chwilę się zastanawiając. Świetnie. Zsunął się z parapetu, otwierając oczy i oparł obie dłonie na szlufkach spodni, idąc w stronę szafy.
- Zamawiamy coś czy idziemy na miasto? - zapytał krótko, jasno zaznaczając, że w momencie gdy udzielił mu odpowiedzi, był skazany na jego towarzystwo. Forma, którą zamierzał wybrać była mu jednak obojętna. Pod warunkiem, że Grimshaw nie postanowi spierdolić z pokoju, gdy pójdzie się myć, co właściwie zdarzało się już nie raz. I nie dwa.
Wybrał sobie świeże, niepomięte rzeczy, zgarnął trzy ręczniki i przeszedł przez pokój, znikając w łazience. Zamknął za sobą drzwi, rzucając wszystko na szafkę obok.
Hej Riley. Riley, spójrz na mnie.
Słyszał jego głos aż nazbyt wyraźnie. Nim jednak zdążył dostrzec jakikolwiek inny szczegół, lustro zniknęło przykryte jednym z dużych ręczników. Drugie, mniejsze po prostu położył na szafce, matową, nie odbijającą niczego stroną do góry.
- Zamknij mordę. - wymamrotał cicho pod nosem, odwiązując bandanę z ręki. T-shirt, spodnie, bandaż. Wszystkie ubrania wylądowały w koszu na pranie, gdy wszedł pod prysznic i odkręcił strumień zimnej wody. Jego mięśnie momentalnie się spieły wywołując u niego drżenie, niemniej niska temperatura skutecznie odganiała zmęczenie. Dopiero po jakimś czasie przekręcił gałkę nieznacznie w prawo. Stał tak dłuższą chwilę ze spuszczoną głową, pozwalając by woda ściekała po jego włosach i ciele, patrząc w milczeniu na liczne blizny szpecące nadgarstki. Nieważne ile mijało lat, niektóre rzeczy miały pozostać z nim prawdopodobnie już na zawsze. Westchnął cicho i zgarnął mokre włosy w tył. Nie będzie przecież stał pod prysznicem godzinę.
Senność zniknęła bez śladu wraz z brudem i potem, pozostawiając po sobie jedynie duże cienie pod oczami. Wygramolił się z kabiny i sięgnął po ręcznik, wycierając się dużo szybciej niż wcześniej. Wciągnął na siebie świeże ciuchy, zawiązał na nowo bandanę na wyjątkowo paskudnie oszpeconym nadgarstku i oparł się plecami o szafkę, susząc włosy ręcznikiem ze znużoną miną. Jedzenie i sen. Taki miał obecnie plan działania.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Pokój nr 3
Sob Mar 19, 2016 12:12 am
Normalny człowiek już zacząłby zastanawiać się, czy w tym wypadku źle wyglądał w swoim nowym, koniecznym dodatku, jakim były okulary. Grimshaw z kolei niewiele robił sobie z uwag Winchestera, przez co lekceważące wzruszenie barkami przyszło mu bez większego trudu. Raczej nie spodziewał się odmiennego stanu rzeczy. Po tylu latach znajomości ciężko było nie znaleźć sobie nowego hobby i natknąć się an ciekawsze twarze niż ta, którą widywało się niemalże na co dzień.
Ale i tak wytrwały z niego skurczysyn, nie?
Zależy co przez to rozumiesz.
Nie jesteś wzorem towarzystwa. Ciekawe, jak daleko sięgają granice jego wytrzymałości.
Zaciągając się dymem, przyglądał się obracanym w palcach okularom, poddając się krótkotrwałemu zamyśleniu. Gdy Riley odłożył je na swoje miejsce, ciemnowłosy odruchowo chwycił je i wsunął z powrotem na nos.
I tak nie masz wyjścia ― wymruczał, zwracając twarz stronę okna i strzepując popiół na zewnątrz. Przy okazji dmuchnął w parapet, na którym nadal zalegała niewielka ilość szarych drobin, które pozostawił po sobie rozgnieciony papieros Starr'a, jakby ich obecność zupełnie nie pasowała do całej reszty, a Ryan czuł się zobowiązany, by pozbyć się tego drażniącego detalu.
„Zamawiamy coś czy idziemy na miasto?”
Jak wolisz ― rzucił pod nosem, robiąc krótką pauzę, po której przyjrzał się chłopakowi bez konkretnego wyrazu. ― Jeśli jednak masz zamiar wyjebać się na prostej drodze ze zmęczenia albo wyłożyć się na stole w restauracji, możemy oszczędzić sobie wychodzenia na miasto ― wyartykułował bezbarwnym tonem. Zapewne na próżno było doszukiwać się dbałości o jego stan. Ktoś taki jak Jay prędzej uznałby ten stan rzeczy za utrapienie, nawet jeśli równie dobrze mógłby zostawić Thatchera na środku chodnika, gdyby ten uparł się na opcję z wyjściem, i pójść dalej, nie rzuciwszy nawet słynnym „A nie mówiłem?”.
Zabrałbyś go.
Ryan nie odpowiedział, skupiając się na szczęknięciu zamykanego zamka. Zgasił niedopałek i pstryknięciem palca, posłał go kawałek dalej od okna, wydmuchując przy tym ostatni kłąb dymu. Potarł kark ręką, jeszcze chwilę pozostając na parapecie i wdychając świeże, wieczorne powietrze. Zsunąwszy się z parapetu, przymknął okno, wciąż pozostawiając je lekko uchylone. Choć często zdarzało mu się opuszczać pokój bez słowa, tym razem po prostu wrócił na swoje łóżko, układając poduszkę tak, by jego głowa znalazła się wyżej, gdy ułożył się na plecach, ściągając telefon z biurka obok. Odblokował telefon, przesuwając kciukiem po wyświetlaczu. Nie zastanawiał się długo nad tym, co zamówić – pomijając fakt, że zadecydował o zjedzeniu w domu, jeszcze zanim prefekt wyszedł z łazienki – wyszukując w internecie kontakt do okolicznej knajpy z chińszczyzną. Przymknął oczy i przystawił telefon do ucha, czekając aż ktoś odezwie się po drugiej stronie słuchawki. Nie musiał długo czekać, a odbierający zamówienie mógł cieszyć konkretnym wymaganiem i podaniem adresu, jeszcze zanim padła prośba o lokalizację do dostawy. Ich rozmowa zakończyła się równie szybko, co się zaczęła, a szarooki rozłączył się odrzucając telefon na bok.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Pokój nr 3
Sob Mar 19, 2016 1:33 am
Właściwie opinia, wedle której Winchester uchodził za osobę, która rzuca nie do końca pochlebne teksty w stronę Ryana, nie potrafiąc docenić jego aparycji i nowego dodatku, była dokładnie tym czego potrzebował. Nie mógł rzecz jasna przesadzić. Zachowanie granicy przyjaciół stanowiło właściwie nieustannie nielada wyzwanie, z którego wielu już dawno postanowiłoby zrezygnować, uznając je za zbyt kłopotliwe i zwyczajnie ciężkie. Riley uparcie trzymał się jednak tej jednej, jedynej relacji w swoim życiu, wyraźnie nie chcąc wypuścić jej z rąk, niezależnie od tego czego nie napotkałby na swojej drodze. Nigdy niczego nie oczekując, nigdy nie łudząc się, że zostanie obdarzony tym samym.
Szczycisz się tym, złoty chłopcze? Próbujesz obrócić swoją najbardziej żałosną stronę w coś wartego uwagi i podziwu?
Zacisnął nieznacznie pięść. Powstrzymał kolejne ziewnęcie, rzucając mu niby to rozbawione spojrzenie, unosząc jednocześnie jedną z brwi ku górze.
- Jakoś to przeżyję. - wolał nie myśleć o tym co by było, gdyby Ryan poznał jego prawdziwe przemyślenia. Kolejnego ziewnięcia nie dał rady zatrzymać. Zasłonił usta dłonią, czując jak w kącikach jego oczu zbierają się łzy. Wystarczyło jednak zamrugać kilka razy, by bezpowrotnie zniknęły, pozostawiając po sobie jedynie zmęczenie.
- Bardzo kurwa zabawne, Grimshaw. Żebyś ty się zaraz nie wyłożył dupskiem na ziemi poza pokojem. - odpowiedział mu równie emocjonalnym tonem, uderzając go niezbyt mocno zewnętrzną stroną pięści w przeponę. Typowa kumpelska zagrywka, po której praktycznie rozpłynął się w powietrzu, nie chcąc dać mu czasu na reakcję. Niestety łazienka była dla niego równie niebiezpieczna co spędzanie czasu w jego towarzystwie. Nie, właściwie momentami preferował szalonego, warczącego wilka niż konieczność ukrywania przyspieszonego bicia własnego serca przed Ryanem.
Wolisz towarzystwo swojego wymyślonego przyjaciela? Jestem wzruszony, Winchester. Więc dlaczego nie odsłonisz lustra?
Zawieszony ręcznik poruszył się nieznacznie. Chłopak znieruchomiał, wpatrując się w niego w milczeniu.
Nawet nie potrafisz na siebie spojrzeć. Nie żebym się dziwił. Paskudne ścierwo.
To tylko twoja wyobraźnia, Riley. Nic się nie rusza.
Suszył dalej włosy, przymykając powieki. Na wszelkie sposoby starał się nie dostrzegać wypływającej spod ręcznika czerwonej mazi, spływającej do umywalki, jak i cienistego kształtu opadającego ku ziemi. Brak snu zawsze pogorszał jego stan.
Riley. Riley. Riley.
Nieustanny, cichy, warkotliwy szept wypełniał jego uszy niczym mantra. Zerknął kątem oka na spływającą po umywalce krew, która zaczęła stopniowo wyciekać na szafkę. Rzucił na nią wyłączoną już suszarkę i wypadł z łazienki, zatrzaskując za sobą drzwi. Jakby nigdy nic przeszedł przez pokój i rzucił się na swoje łóżko z westchnięciem, wyciągając wygodniej. Wcześniejszy apetyt zniknął bez śladu.
- Co czytasz? - zapytał, nie obracając się w jego stronę. Leżał wyprostowany na plecach, wpatrując się w sufit, zupełnie jakby znajdował się tam jakiś wyjątkowo interesujący punkt.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Pokój nr 3
Nie Mar 20, 2016 1:25 am
„Jakoś to przeżyję.”
Świetnie ― wymruczał bez cienia entuzjazmu, spoglądając z ukosa na ziewającego Winchestera. Podobno empatyczni ludzie ulegali wpływom otoczenia, gdy chodziło o tę senną czynność. Widocznie Grimshaw nie był jedną z takich osób. ― Jeden pogrzeb mniej ― rzucił pod nosem, strzepując popiół za okno.
Nagłe uderzenie nie było bolesne, więc nawet nie ugiął się pod jego naporem na tors. Poruszył jedynie nogą, z premedytacją ocierając się nią o jego łydkę, jakby co najmniej zamierzał podstawić mu nogę. Ciężko stwierdzić, czy to szybka ucieczka powstrzymała Riley'a przed potknięciem się albo – co więcej – upadkiem na podłogę, czy może Ryan po prostu się z nim droczył, chociaż jak zwykle świecił swoją kamienną postawą, przez co ciężko było mu zarzucić zabawę w szczeniackie przekomarzanki.
Grozisz mi, Winchester? ― Zmierzwił włosy z tyłu głowy w znużonym geście, obserwując jak chłopak kieruje się do łazienki. ― Możemy przekonać się, czyja dupa pierwsza wyłoży się na ziemi.
Chyba nie zamierzasz się z nim bawić?
To on nie będzie się bawić ze mną.
Przesunął językiem po dolnej wardze, ścierając z niej nikotynowy posmak, gdy w pokoju zapanowała cisza, zagłuszana jedynie stłumionym szumem prysznica.
Sięgnął po leżącą na łóżku książkę i otworzył ją na odpowiedniej stronie, odrzucając zakładkę na bok. Szare tęczówki rozpoczęły sprawne przesuwanie wzrokiem po tekście, a przekładane kartki co rusz zanosiły się cichym szelestem, który w jednym momencie przeplótł się ze szczęknięciem zamka i dźwiękiem stawianych kroków.
Zamówiłem chińszczyznę. Powinni dostarczyć ją za dwadzieścia minut ― poinformował Thatcher'a, nie patrząc w jego stronę. Wypadałoby zapytać, czy współlokator miał dziś ochotę na tego typu kuchnię, ale Jay zdecydowanie wolał stawiać innych przed faktem dokonanym, byleby uniknąć zbędnego zastanawiania się, na co miało się smak.
„Co czytasz?”
Łowcę snów. ― Ta krótka, prosta konkretna odpowiedź, nie dawała zbyt wielkich szans na rozwinięcie tematu. Nie dało się jednak ukryć, że ciemnowłosemu o wiele łatwiej było udzielać odpowiedzi na pytania, które nie wymagały rozwodzenia się nad jakimś tematem. ― Liczysz, że poczytam ci do snu? ― wymruczał bez wyrazu, przewracając kolejną kartkę. Nie oczekiwał twierdzącej odpowiedzi od Starr'a ani jakiejkolwiek odpowiedzi, choć na upartego ktoś mógłby zarzucić szarookiemu, że właśnie składał mu propozycję nie do odrzucenia.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Pokój nr 3
Nie Mar 20, 2016 7:13 am
Spójrzcie tylko na ten wspaniały entuzjazm wypisany na twarzy Grimshawa. Ciężko byłoby się nie oprzeć i samemu nie nabrać ochoty do działania. Niestety podobne słowa nigdy nie miały paść z jego ust, z tego prostego powodu, że były czystym sarkazmem. Tym samym też Winchester pozostawał tak samo śpiący jak poprzednio.
- Żadnych więcej pogrzebów. - powiedział cicho, najwyraźniej nie będąc w stanie docenić tej drobnej gry słów układającej się w swego rodzaju żart. Dopiero wyczuwając dotyk jego nogi na swojej miał ochotę obrócić się, by rzucić mu rozbawione, może nieco butne spojrzenie na znak, że nie zamierzał tak łatwo pozwolić mu na sukces. Niestety zamiast tego najwyraźniej postanowił udawać, że nic podobnego nigdy nie miało miejsca.
Dopiero przy drzwiach łazienki spojrzał na niego z przyganą, podobną do tej, którą matka obdarzała swoje pyskate dzieci, po tym jak po raz kolejny przyszły z jedynką do domu i dodatkowo odzywały się w wyjątkowo niestosowny sposób.
- Uważaj, Jay. Kiedy twoja pewność siebie zwróci się przeciwko tobie wraz ze wszystkimi, którzy będą cię próbowali utopić we własnych gównianych poglądach, będę jedyną osobą, która wyciągnie do ciebie rękę. Jak to spierdolisz, to będzie tylko i wyłącznie twoja wina.
Ach doskonale, złoty chłopcze. Nie mogłeś mu w lepszy sposób pokazać własnego przywiązania.
Wypełniający jego głowę chichot, naprawdę potrafił wywoływać mdłości. Miał dość słuchania jego i jego mądrości, zwłaszcza po całym dniu ciężkiem pracy. Chciał tylko odpocząć. W ciszy.
Gdy w końcu wyszedł, Ryan ponownie czytał książkę. Zaraz poinformował go o zamówionym jedzeniu, co Riley skwitował skinięciem głowy. Miał cichą nadzieję, że kiedy pudełko trafi już w jego dłonie, będzie w stanie przełknąć choć kilka kęsów.
Im dłużej leżał na własnym łóżku, tym bardziej zdawał sobie sprawę, że myśli nieustannie napierają na jego głowę uniemożliwiając mu skupienie się. Było mu zimno. Był zmęczony tym wszystkim, a jednocześnie nie potrafił zasnąć.
"Łowcę snów."
Przydałby mi się taki.
"Liczysz, że poczytam ci do snu?"
Momentalnie się zaśmiał na samą absurdalność tej myśli, choć był to dźwięk na tyle cichy, że praktycznie niedosłyszalny. Uśmiech zamarł na jego ustach tak szybko jak się pojawił, gdy Starr wiedziony bardziej instynktem niż własnym rozsądkiem, który właśnie wrzeszczał próbując go powstrzymać, wstał i przeszedł przez pokój siadając na łóżku Ryana.
- Wiesz co? W sumie to świetny pomysł. Suń tyłek. - wymamrotał zamykając oczy na parę sekund. W końcu gdy na niego zerknął, trwało to ułamek sekundy, nim legł obok nieruchomo na boku, twarzą skierowaną w przeciwną stronę. Podciągnął nieznacznie nogi i ręce w kierunku klatki piersiowej, tym razem pozwalając powiekom opaść. Jedyny kontakt fizyczny jaki odczuwał pomiędzy nimi to ciepło promieniujące od jego biodra, o które się oparł.
Ciepło.
- Czytaj Jay. W końcu jak na takiego skurwysyna masz całkiem przyjemny głos, może to zadziała. - rzucił powoli, ziewając pod sam koniec i wtulił twarz w jego pościel. Powinien ograniczyć te komplementy, kiedy jednak słyszał padające z jego ust słowa, nie potrafił się powstrzymać.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Pokój nr 3
Nie Mar 20, 2016 11:50 am
Nie było nic nadzwyczajnego w chłodnym spojrzeniu, które bez trudu zmierzyło się z karcącym wzrokiem Winchestera. Potrafił go znieść w taki sposób, jakby w ogóle nie zauważył tego charakterystycznego błysku albo nie poczuł na sobie wątłej siły nieudanej próby sprowadzenia go do parteru. Mięśnie twarzy Grimshawa nie drgnęły ani w rozbawieniu, ani w poirytowaniu, a co dopiero w oznace skruchy za wcześniej wypowiedziane słowa. Nie przerywał mu, jakby liczył na to, że już po chwili Riley zreflektuje się i pomyśli nad tym, o czym w ogóle mówił i przede wszystkim, do kogo mówił. Nie wierzył w karmę i nie uważał jej za usprawiedliwienie własnych porażek. Jeżeli coś miało pójść nie tak, a ty nie umiałeś wyjść z tego cało, oznaczało to, że sprawy cię przerosły albo nie zrobiłeś jeszcze wszystkiego, co mogłeś zrobić.
Po co narażać się tłumom, Winchester? ― zapytał czysto retorycznie i bynajmniej nie chodziło tu o to, że sam nie zamierzał ściągać na siebie kłopotów. Gdyby tak było, nieustannie siedziałby w domu, byleby uniknąć starć ze społeczeństwem, które niekoniecznie tolerowało jego usposobienie. ― Urocze poświęcenie. Ale to, że wyciągniesz do mnie rękę, będzie tylko i wyłącznie twoją decyzją. Nie nalegam, żebyś babrał się w gównie, o które – jak twierdzisz – sam się proszę. Zachowaj bohaterstwo dla tych wszystkich staruszek, które przeprowadzasz przez ulicę i którym pomagasz nosić zakupy, a nie życz mi źle, tylko po to, żeby mieć szansę pokazania się od najlepszej strony.
Nie musisz być taki szorstki. A co, jeśli ma rację?
Na złość światu urodziłem się ze skrzelami.
Naprawdę jesteś pewny siebie.
Popełnił błąd, chcąc zagrać mi na emocjach.
Poprawił palcami grzywkę, już wkrótce mogąc oddać się chwilowemu odpoczynkowi, choć można uznać, że ten trwał nadal, nawet gdy Riley ponownie pojawił się w pokoju. Sam Jay zdawał się puścić w niepamięć poprzednią rozmowę, jakby w ogóle nie miała miejsca. Był pamiętliwy, ale nie na tyle, by chować urazy o durne potknięcia. Zerknął z ukosa w bok, czując jak materac jego łóżka lekko zapada się pod ciężarem Thatchera. Uniósł brew w pytającym wyrazie, nie do końca rozumiejąc tę nagłą potrzebę zmiany miejsca pobytu.
„Wiesz co? W sumie to świetny pomysł. Suń tyłek.”
Masz jakiś poważny problem z braniem wszystkiego na poważnie? ― wymruczał, mimo wszystko poprawiając się na łóżku. Ale tylko dlatego, że gdyby nie przesunął się kawałek, kościsty tyłek Starr'a, naparłby na jego kość biodrową, zakładając, że złotooki nie zamierzał rezygnować ze swojego cudownego pomysłu leżenia w jednym łóżku.
Powrócił wzrokiem do książki, której kolejna kartka zaszeleściła, gdy doczytał ostatnie linijki tekstu na stronie, jednocześnie wsłuchując się w komentarz na temat swojego głosu.
Wiem ― rzucił zdawkowo, najwidoczniej nie mając problemów z akceptacją swoich mocnych strony, których z całą pewnością było jeszcze więcej. Z drugiej strony, nawet pomimo wypranego z emocji wyrazu twarzy i bezbarwnego głosu, ktoś mógł pomyśleć, że szarookiemu zebrało się na żarty.
Cisza. Kolejny szelest kartki. Poprawił książkę, opierając ją o swój brzuch, przez co jego łokieć otarł się o plecy chłopaka obok.
Nagle – to zawsze stawało się nagle i jakby za sprawą czarów – cały świat dookoła przestał istnieć, a Kurtz znalazł się we własnej strefie. Zawodzące wycie wiatru, wirujący śnieg, jęki syren i dźwięki sygnałów alarmowych w jednej chwili ucichły. (...) ― jego głos ani na chwilę nie zmienił barwy. Przez cały czas zachowywał swój bez emocjonalny wydźwięk, nawet gdy wypowiadał dialogi bohaterów. Mimo tego ani razu się nie zająknął, ani nie przekręcał słów, co było dość nietypowym zjawiskiem, jak na kogoś, kto zwykle ich szczędził.
Nie minęło dużo czasu, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Mimo tego postanowił skończyć rozdział, od którego końca dzieliło go jeszcze kilka zdań.
Kilka sekund później już spał ― dokończył w akompaniamencie zatrzaskującej się książki. Podniósł się wyżej na łokciu, zsuwając okulary z nosa. Odłożył je na biurko, jednocześnie ściągając z niego portfel i wstał z łóżka, nawet nie sprawdzając, czy chłopakowi udało się zasnąć. Zmierzwił włosy z tyłu głowy i otworzył drzwi, przed którymi stał dostawca w towarzystwie ochroniarza. Czego innego można było się spodziewać po Riverdale. Ryan wyłowił z portfela odpowiednią sumę pieniędzy i wręczył ją mężczyźnie, po tym jak ten wyrecytował mu adres, zamówienie i jego koszt. Pożegnał się skinieniem głowy i zamknął drzwi, przekręcając zamek.
Ruszaj swoje zwłoki, Winchester ― mruknął, szeleszcząc siatką, gdy odkładał jedzenie na niskim stoliku na środku pokoju. Usiadł na podłodze, celując portfelem na swoje łóżko. Choć rzucenie nim w Starr'a z pewnością byłoby dobrą motywacją do podniesienia się, przedmiot wylądował na pościeli gdzieś za jego plecami.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Pokój nr 3
Nie Mar 20, 2016 3:12 pm
Widocznie tak to już właśnie pomiędzy nimi wyglądało. Ryan miał głęboko gdzieś wszelkie upomnienia ze strony Winchestera, Riley natomiast ignorował całkowicie jego chłodny wzrok, biorąc głęboko do siebie wszystkie jego słowa. Nauczył się to jednak ukrywać do tego stopnia, by ból który przeszył jego serce wraz z ostatnimi słowami, pozostał jedynie w środku. Znudzone spojrzenie jakim go obdarzył nie mówiło wiele, poza tym że naprawdę nie chciało mu się brać udziału w tej konwersacji.
- Skończyłeś? - zapytał na koniec, kończąc dyskusję prawdopodobnie w najbardziej denerwujący sposób, jaki tylko zdołał wymyślić człowiek.
- Skoro z góry zakładasz, że faktycznie życzę ci źle, by zgrywać bohatera to nie mamy o czym rozmawiać, Jay. Koniec tematu. - nie lubił podobnych dyskusji, które zaczynając się od potencjalnego żartu, obracały się w kłótnię. W przeciwieństwie do wniebowziętego wilka, który czując wypełniający go ból, niemalże śpiewał z zachwytu.
Och, chyba zacznę go lubić. Co za wspaniały typ osoby. Teraz już rozumiem dlaczego to właśnie jego wybrałeś, Winchester. Może czasem nie jesteś taki głupi na jakiego wyglądasz. Sam wyniszczasz się z każdym kolejnym dniem kierując ku upadkowi. Chcesz śmierci, Winchester? Po co przeciągasz? Po co czekasz, aż padnie kolejny argument który ułatwi ci wybór? Przecież to takie proste.
Kto by pomyślał, że Wilk potrafi wypowiadać się w tak miękki, zachęcający sposób. Zupełnie jakby wprowadzał go w trans. A przynajmniej, próbował to zrobić.
- Żadnych więcej pogrzebów. - powiedział cicho, zupełnie jakby tylko ten jeden argument był w stanie powstrzymać go od podjęcia decyzji.
Winchester nie chował uraz do konkretnych osób. Zapamiętywał jednak wypowiedziane przez nie słowa i choć nigdy nie życzył nikomu źle, sam wkopywał się w coraz gorszy dół. Tym bardziej, gdy jedno konkretne zdanie nieustannie pobrzmiewało w jego głowie. Mimo że docierały do niego dalsze wypowiedzi Grimshawa, nie odzywał się w żaden sposób, przez co ciężko było stwierdzić czy faktycznie słucha, czy może już zasnął. Ledwo udało mu się powstrzymać wzdrygnięcie, gdy przyjaciel przesunął łokciem po jego plecach. Chwilowe wstrzymanie oddechu było praktycznie niewyczuwalne, biorąc pod uwagę fakt, że to jego głos wypełniał w tym momencie pokój.
"Ruszaj swoje zwłoki, Winchester.'
Nie zmrużył oka. Wstał powoli patrząc pusto na swoje własne łóżko ustawione naprzeciwko. Już teraz widział na nim zarys siedzącego wilka, szczerzącego swoje kły w wyraźnym rozbawieniu. Zerknął kątem oka na niski stolik. Złapał jedno z pudełek i otworzył wieczko.
Momentalnie ogarnęły go mdłości. Wcześniejsze nadzieje na to, że zgłodnieje gdy poczuje zapach jedzenia, zniknęły bezpowrotnie i nie miały najmniejszego związku z jakością dostarczonego jedzenia. Żołądek zwyczajnie, tak jak robił to już wiele razy postanowił odmówić mu posłuszeństwa. Odstawił pudełko z powrotem na stolik odpowiednio je zamykając, bez słowa idąc w stronę własnej kurtki. Założył ją na siebie, stanął obok Jaya i wyciągnął portfel z kieszeni przeliczając pieniądze. Rzucił mu połowę sumy na kolana z dość marnym uśmiechem.
- Idę się przejść, więc jednak zjem jak wrócę, sorry. Smacznego, Jay. - rzucił tym samym spokojnym głosem co zawsze, idąc w stronę okna. Najwidoczniej wychodzenie przez drzwi uznał w tym momencie za zbyt kłopotliwe. Otworzył je na oścież, zeskakując lekko z parapetu i wyciągnął z kieszeni fajki, z miejsca odpalając jednego z nich.
Więc uciekasz. Jak zawsze. Co za zawód, Winchester. Och nie, przecież to było do przewidzenia, w końcu uciekanie to jedyne co potrafisz w swoim marnym życiu.
Pochylił głowę, pozwalając by grzywka przykryła dokładniej złote oczy, uniemożliwiając innym dojrzenie ich wyrazu. Naciągnął głęboko kaptur i pociągnął nosem, wycierając kąciki oczu rękawem. Wyglądało na to, że nie miał szans na wyspanie się do wieczora. Choć w obecnym momencie i tak wątpił, by dał radę zasnąć.
Opatulił się szczelniej kurtką, czując wkradający się pod nią chłód zimowego wiatru, tak mocno kontrastujący z ciepłem pokoju. Do dupy.

zt.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Pokój nr 3
Nie Mar 20, 2016 7:07 pm
„Skończyłeś?”
Na to wygląda ― mruknął lakonicznie, odrywając wzrok od Winchestera, co dodatkowo przypieczętowało fakt zakończonej przez nich rozmowy. Nie widział w swoich słowach niczego złego, a Riley nie dał mu najmniejszych powodów, by zauważyć swoje własne potknięcia. Skoro potrafił potraktować wszystkie te komentarze ze znużeniem, rozmowa nigdy nie zeszła na poważne tory i nadal była tylko umiejętnym odbijaniem piłeczki między sobą.
Nie oszukujmy się – nie umiesz się bawić. Nigdy nie umiałeś.
Nie odpowiedział. Ni to potwierdzał, ni to zaprzeczał. Zabawy były dla dzieci, którymi nie byli już od jakiegoś czasu, jeśli kiedykolwiek nimi byli.
Słyszałeś, co powiedział.
Gdy siedział przy stole, odpakowując specjalnie pudełko, przyglądał się uważniej Thatcherowi, choć zdawało się, że robił to tylko dlatego, że siedział tuż naprzeciwko. Niemniej jednak ciężko było nie odczuć na sobie ciężaru jego wzroku, gdy dokładnie prześwietlał wyraz jego twarzy. Wyglądał gorzej niż wcześniej, ale Grimshaw nie powiedział ani słowa, nabierając pierwszy kęs jedzenia, który skonsumował bez pośpiechu, jednocześnie śledząc poczynania Riley'a, który prędko zrezygnował ze swojego posiłku.
Wiesz, kiedy ludzie nie są głodni?
Gdy są najedzeni.
Jesteś głupi czy robisz to specjalnie?
To nie dziecko. Przecież doskonale wie, co robi.
Przesunął językiem po dolnej wardze, ścierając z niej słony posmak jedzenia. Szare oczy nie podążyły już spojrzeniem za wstającym z miejsca chłopakiem i skupiły się na pudełku z chińszczyzną, gdy Jay chwilę mieszał makaron ze wszystkimi dodatkami. Wypuścił pałeczki z rąk, szeleszcząc rzuconymi mu na kolana banknotami, gdy zacisnął na nich palce i odłożył na stół, jakby nieszczególnie zależało mu, by znalazły się w jego portfelu. Podmuch wieczornego powietrza poruszył nimi i przesunął się po odsłoniętych przedramionach ciemnowłosego.
To nie pierwszy raz, kiedy wychodzi przez ciebie.
Żałujesz go?
Nie zdziwię się, jeśli ktoś kiedyś wreszcie przemówi mu do rozsądku, skoro sam nie potrafi sobie z tym poradzić. Byłoby lepiej, gdyby nie musiał znosić twojego towarzystwa.
Zacisnął palce mocniej na papierowym opakowaniu. Palcami drugiej ręki potarł skroń, jakby to miało uciszyć cholerne gniazdo os w jego czaszce.
Powiedział, że masz tego nie spierdolić. Ale tylko to wychodzi ci znakomicie. Powinieneś go znaleźć.
Pudełko uderzyło o ścianę, na której rozbryznął się makaron. I mięso. I warzywa. I tłusty sos.
Chwilę wpatrywał się w gładką powierzchnię, po której leniwie zsuwały się ostatnie nitki makaronu, zanim te nie zniknęły bezpowrotnie, razem z brudną plamą. Obraz zadrgał przed jego oczami, na chwilę rozmazując się od zbyt długiego wpatrywania się w jeden punkt. Mrugnął jednokrotnie, sprawiając, że w momencie wszystko wróciło do normy. Prawie. Nieznośne pulsowanie w skroni ciągle dawało o sobie znać.
Złapał pałeczkami kolejną porcję jedzenia i bez poruszenia wsunął ją sobie do ust. Zjadł przynajmniej trzy czwarte swojej porcji, zanim wstał i wyrzucił resztę do kosza, podchodząc do biurka. Wysunął szufladę, wyciągając z niej niewielki pojemnik, który zagrzechotał cicho, wyrzucając ze środka pojedynczą tabletkę. Wsunął ją sobie do ust i przegryzł, nie przejmując się gorzkim smakiem, który kompletnie zabił posmak wcześniej zjedzonej chińszczyzny. Doskonale znał ten smak świętego spokoju, gdy przesuwał językiem po zębach, ścierając z nich resztki zmiażdżonej tabletki. Sięgnął po butelkę wody, pociągnął z niej dwa duże łyki i otarł wargi wierzchem dłoni.
Podszedł do okna, które na powrót przymknął, nie chcąc, by w trakcie ich nieobecności ktoś niepożądany wtargnął do tego pokoju. Złapawszy telefon i portfel, podszedł do drzwi, narzucając na siebie kurtkę i opuścił pokój.

___z/t.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Pokój nr 3
Nie Mar 05, 2017 10:38 pm
Cała dzisiejsza przygoda zdecydowanie go zmęczyła. Kłótnia, szwendanie się po mieście, spotkanie z Chesterem i Jayem, bójka, kolejne przygody z Wilkiem. Nawet jeśli obiad zdawał się stopniowo odjąć emocji po całym dniu, z każdym kolejnym krokiem miał wrażenie, że zaraz zacznie ciągnąć nogi za sobą. Nie wiedział nawet kiedy sięgnął do kieszeni kurtki i wyciągnął z niej paczkę papierosów, wsuwając jednego z nich do ust. Z naciągniętym na głowę kapturem, raz po raz zaciągając się dymem, zdecydowanie nie wyglądał na przykładnego Prefekta. I zdecydowanie nie przyciągał pozytywnych spojrzeń. Mimo to, gdy tylko znaleźli się w pobliżu akademika, wyrzucił praktycznie sam filtr na ziemię zgniatając go butem i wsunął dłonie do kieszeni, odchylając się nieco bardziej w tył z wcześniej przygarbionej pozycji. Zupełnie jakby sama aura Riverdale sprawiała, że prostował się, wracając do swojej bardziej ułożonej formy. Nie odzywał się ani słowem, traktując tę formę milczącego powrotu jako formę odpoczynku po całym dniu. Wiedział też, że Jay był ostatnią osobą, której podobny wybór mógłby jakkolwiek przeszkadzać.
Idąc korytarzem wyciągnął klucze, by otworzyć drzwi praktycznie od razu. Ściągnął leniwie buty, nawet nie schylając się w ich stronę i przeszedł kilka kroków, momentalnie rzucając się na swoje łóżko z ciężkim westchnięciem.
Zmęczony, złoty chłopcze?
Jak cholera — wymamrotał niewyraźnie w poduszkę, w odpowiedzi na słowa Wilka, który zachichotał, przesuwając długim ogonem po ziemi. Obrócił się jeszcze, by spojrzeć na Ryana, nim wskoczył na łóżko obok niego. Materac ugiął się nieznacznie pod jego łapami, gdy położył się, opierając łeb na łopatce Rileya.
Na tyle zmęczony, by umrzeć, złoty chłopcze?
Chciałbyś.
Nawet nie wiesz jak bardzo.
Warkot miał dziwnie miękki wydźwięk, wręcz pieszczotliwy, który dodatkowo zamykał jego już i tak ciężkie powieki. Rozsądek mówił mu jednak, że nadal musi wstać, by się umyć i przebrać.
Idziesz pierwszy? — zapytał nadal dość niewyraźnie, nie odwracając się w stronę Jaya. Nie miał teraz na to siły, zwłaszcza że Wilk oprócz pyska, właśnie postanowił uwalić jedną ze swoich ciężkich, uzbrojonych w pazury łap prosto na jego kręgosłup, zupełnie jakby sam zamierzał uniemożliwić mu wstanie.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Pokój nr 3
Pon Mar 06, 2017 8:24 pm
Nie tylko Winchester był już zmęczony dzisiejszym dniem, który na całe szczęście dobiegał już końca. Było to jedną z głównych przyczyn, dla których Grimshaw nie miał nic przeciwko milczeniu. I tak wszystko to, co miało zostać powiedziane, już zostało powiedziane. Teraz wystarczył dźwięk podeszew, które co jakiś czas szurały o chodnik, świadcząc o tym, że nawet podnoszenie nóg stawało się coraz większym wysiłkiem. Gdy wreszcie znaleźli się na terenie szkoły, w zasięgu wzroku był w stanie wychwycić prostującą się sylwetkę Riley'a, jednak zdążył już na tyle przywyknąć do różnic w jego zachowaniu tu i na ulicy, że nawet nie zbierało mu się na kąśliwe uwagi na temat jego postawy godnej prefekta.
Zrzucił z siebie kurtkę tuż po przekroczeniu drzwi frontowych akademika, jakby nagła różnica temperatur stała się na tyle przytłaczająca, że nie było sensu kisić się w grubszym ubraniu jeszcze w drodze do pokoju. Rozmasował ręką sfatygowany ciężarem przeżyć kark, czekając aż Thatcher otworzy drzwi do pokoju i przy okazji zerkając w stronę końca korytarza, skąd dobiegały niezbyt śmiechy jakichś nastolatków, choć nie był w stanie wychwycić ich wzrokiem.
Co tam mruczysz, Winchester? ― rzucił bez większego zainteresowania, zamykając za sobą drzwi. Odwiesiwszy kurtkę na wieszak, schylił się, żeby rozwiązać buty, które ustawił pod ścianą. Chociaż nie można było zarzucić mu przesadnego pedantyzmu, na pewno dbał o porządek, co oszczędzało mu późniejszych problemów ze sprzątaniem.
„Idziesz pierwszy?”
Idę ― rzucił zdawkowo, mimowolnie omiatając chłopaka bliżej niesprecyzowanym spojrzeniem. Gdyby miał czekać aż złotooki doczołga się pod prysznic w obecnym stanie, prawdopodobnie siedziałby na łóżku do rana. Tymczasem niemal od razu wyciągnął z szafki ubrania na zmianę i zostawił Starra samego, nie łudząc się, że prefekt nie zdąży zasnąć w ciągu tych kilku minut.
Prysznic minimalnie go orzeźwił i pomógł mu pozbyć się z siebie wszystkiego, co przypominałoby mu o tym dniu. Chwilę zajęło mu ścieranie brudu z rąk, a gorąca woda częściowo podrażniła lekko poharatane knykcie, jednak nie na tyle, by przyprawić Jay'a o jakiekolwiek skrzywienie. Nie był to pierwszy i nie ostatni raz, kiedy wdawał się w bójkę, a jakby tego było mało – bywał już w dużo gorszych stytuacjach, a o jednej z nich nieustannie przypominała wyraźna blizna na boku szyi. Tym razem skończyło się na kilku niegroźnych sniakach, choć te już zaczynały odznaczać się w miejscach, których dosięgnęły ciosy przeciwnika.
Nadal ci to nie odpowiada.
Naciągnął na siebie spodnie i niedbale odgarnął do tyłu wilgotne włosy. Pobieżnie przesunął wzrokiem po swoim odbiciu w lustrze, jednak tym razem udało mu się obejść bez zmian na swojej twarzy, a resztę bez trudu był w stanie ukryć.
Szczęk zamka rozniósł się po skąpanym w ciszy pokoju, informując Woolfe'a, że łazienka jest już wolna, dzięki czemu Ryan nie musiał mówić tego na głos. Zamiast tego podszedł do stolika i zaszeleścił reklamówką, do której wrzucił wcześniej zamówioną chińszczyznę i odstawił ją gdzieś na bok, zaraz przenosząc się na własne łóżko, na którym usiadł, opierając się nagimi plecami o chłodną ścianę i zgarnął z biurka laptop i okulary. Niedługo po tym, gdy otworzył urządzenie, to zaraz odezwało się serią kilku dźwięków, świadczących o dostarczonych wiadomościach, po których przemknął wzrokiem.
Anglista chce, żebyśmy wypełnili arkusze egzaminacyjne ze strony. Na wszelki wypadek, gdyby nam się nudziło ― rzucił bez wyrazu, pomijając wzmiankę o udręczonych jękach znajomych z klasy, którzy brali czynny udział w grupie. Szarooki z kolei nie był fanem portali społecznościowych, ale jak na złość stały się one najszybszym źródłem przesyłania informacji.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Pokój nr 3
Wto Mar 07, 2017 11:44 pm
Nie odpowiedział w żaden sposób na pytanie Ryana, podnosząc jedynie powoli rękę w geście mówiącym 'nieważne, nie zwracaj uwagi', nim kończyna na nowo runęła wzdłuż materaca, zsuwając się po jego krawędzi. I tak ono Winchester zezgonował w pozycji wskazującej na to, że nie ma zamiaru zbyt prędko wstać, zamiast tego muskając palcami podłogę. Wymruczał coś w twierdzącej odpowiedzi, by pokazać, że zrozumiał, zamykając oczy.
Chciałbyś zasnąć, złoty chłopcze?
Wilk umościł się wygodniej na jego plecach, sunąc łbem ku górze, by stuknąć nosem w jego kark. Zimny dreszcz sprawił, że wzdrygnął się dość widocznie.
Z tobą to raczej niemożliwe.
Schlebiasz mi. Nie sądź, że zdobędziesz tym samym moją sympatię.
Jakże bym śmiał.
Paskudny, warkotliwy śmiech Wilka wypełnił jego umysł w ten sam nieprzyjemny sposób co zawsze, zmuszając go do podniesienia jednej z dłoni ku twarzy, by ucisnąć nią skronie. Na tyle, na ile pozwalała mu na to obecna pozycja.
Słyszał jednocześnie jak Jay krząta się po łazience, nie przywiązywał jednak do tego większej uwagi, zbyt skupiony na cielsku uwalonym na nim samym.
Dobra, złaź.
Chyba śnisz.
Powiedziałem: spierdalaj.
Podniósł się gwałtownie do góry, uderzając łokciem w pysk zwierzęcia, które zawarczało wściekle, odskakując w tył. Dopiero wtedy usiadło na materacu z pochylonym łbem, raz po raz na niego warcząc.
Przeklęty bachor. Nawet nie licz, że się tej nocy wyśpisz.
Nie bądź już taki namiętny, bo się zakocham.
NIE PRZEGINAJ ZŁOTY CHŁO-
Drzwi od łazienki otworzyły się, uciszając tym samym wrzeszczącego Wilka, którego wściekłość przeszła w bulgoczący warkot. Widząc jak Ryan wychodzi, wstał powoli z łóżka, wlokąc się w stronę szafy. Z każdym kolejnym krokiem walczył sam ze sobą czy aby na pewno powinien właśnie iść w tamtą stronę, czy wrócić do wołającego go łóżka, by zasnąć na dobre. Dopiero wieść o angliście sprawiła, że westchnął obracając się w stronę Jaya.
Brzmi świetnie. Daj mi dziesięć minut — wymruczał leniwie, zdejmując z siebie wszystko za wyjątkiem bokserek, składając ubrania w dość schludną kostkę, która zaraz i tak wylądowała w koszu na pranie.
Do kiedy mamy czas? — zapytał przerzucając ręcznik przez tytuatowane ramię. Zupełnie bezwiednie zaczął pocierać oba nadgarstki, zarówno ten zabandażowany, jak i drugi, który jeszcze chwilę temu zakrywała bandana. Jakby jego umysł sam podświadomie nakazywał mu zasłaniać blizny przeszłości przed jedyną osobą, która miała o nich pojęcie.
Drugi ręcznik wylądował w jego drugiej dłoni, gdy ruszył w stronę łazienki, aż nazbyt dobrze wyczuwając idącego obok niego Wilka, ocierającego się raz po raz pyskiem o jego pokryte bliznami udo.
Wchodzimy do mojego królestwa, Złoty Chłopcze.
Wchodzę sam.
Dość stanowczo zamknął drzwi na pysku bestii, ignorując jej chichot. Nie minęła nawet minuta gdy zamykając oczy w totalnie wyuczonym odruchu, zupełnie jakby był ślepy od urodzenia i umiał sobie radzić w podobnych sytuacjach, zarzucił trzymany w dłoniach ręcznik na lustro. Wymacał też mniejsze, to które stało na szafce, przewracając je w dół.
Witaj w moim królestwie, Wilku — wymamrotał wchodząc pod prysznic w towarzystwie odbijającego się od ścian warkotu. Dość szybko zagłuszył go jednak strumieniem wody i oparł się głową o kafelki, potrzebując pięciu minut spokoju, podczas którego będzie jedynie czuł spływającą po plecach wodę. Dopiero po chwili zupełnie jakby sobie o czymś przypomniał, zatrzymał prysznic, nakładając szampon na włosy.
Nie kładź się jeszcze spać, Jay — nie czekając na odpowiedź, która zapewne i tak nie miała nadejść, wznowił strumień, spłukując głowę z westchnięciem, które dosłownie utonęło w dźwiękach prysznica.
Wyborny żart, Riley. Dzięki, Riley.
Świetnie, na dobre zaczął gadać do siebie.
Nie żeby robił to od lat.
Idiota. Zmęczony idiota.
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach