▲▼
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
First topic message reminder :
Uliczki Vancouver dla kogoś, kto nigdy wcześniej nie zapuszczał się w owe rejony, mogą przypominać istny labirynt. Lawirują między budynkami w jednym miejscu wprowadzając w inny rejon, a w kolejnym kończąc się wielką betonową ścianą. Jeśli nigdy wcześniej się tędy nie przechadzałeś, uważaj byś nie skończył w zupełnie innej części miasta, nie wiedząc jak wrócić do domu.
Mercury nie zapuszczał się zbyt często w teren bez nadzoru. Bynajmniej nie miał tu na myśli ochroniarzy, niemniej wszelkie komunikacje miejskie zwyczajnie się go nie imały, pozostawiając mu podróż luksusową limuzyną z prywatnym szoferem dobranym przez ojca już kilka lat temu. Wystarczyło jedno słowo, a ten był w stanie się pojawić i przewieźć go na drugą stronę miasta bez najmniejszego zająknięcia. Niemniej, nie tym razem.
Poprawił stosunkowo ciężki plecak, podrzucając go nieco do góry, choć zrobił to na tyle ostrożnie, by zminimalizować wszelkie potencjalne szkody. Zwierzęta może i nie były tak wybredne jak ludzie, ale nie zmieniało to w najmnejszym stopniu faktu, że nie przepadał za podawaniem im rozmazanej brei.
Doskonale wiedział gdzie idzie, miał już w końcu wyrobionych parę swoich spotów, w których zwykle je dokarmiał. W pewnym momencie zerknął do tyłu, jakby raz jeszcze sprawdzał czy jego przyjaciel za nim idzie i wcisnął mu w ręce jeden z worków z suchą karmą.
- Potrzymaj. - w końcu pięciokilogramowy worek nie powinien przysporzyć mu aż tylu kłopotów. Cyrille może i wyglądał jak wyglądał, ale wbrew pozorom nie przynależał do słabowitych chłopców, który łamali się pod najmniejszym naciskiem palca.
Przeciągnął się nieznacznie i skręcił w jedną z ciemniejszych uliczek. Ludzie omijali ją, nawet nie patrząc w ich kierunku. W końcu kto zwróciłby uwagę na tak nic nieznaczące miejsce?
Black wyminął duży śmietnik, tonę kartonów i ściągnął plecak kładąc go na ziemi. Wystarczył cichy dźwięk puszek, by gdzieś ze strony pudeł rozległo się głodne miauczenie. Nie patrząc w tamtym kierunku, wyciągnął jedzenie z plecaka i wyrzucił je na kawałek kartonu, postukując by wypadł każdy najmniejszy kawałek.
- Suchą karmę zostaw przy kartonach. Plus minus cztery garście, psy zwykle przychodzą nieco później. - jak na zawołanie wcześniejsze źródło miauczenia otarło się o jego nogę, mrucząc gardłowo jak na koci traktor przystało. Różowy nosek zbliżył się do jedzenia czujnie węsząc, nim jednak zdążył pochwycić choć kawałek, Mercury pstryknął go palcem w nos.
- Cierpliwości. - gdy skończył opróżniać puszkę z jednego kota zrobiły się cztery. Co więcej zza rogu wychyliły się dwa znajome psy, szczekając ostrzegawczo. Dopiero po wstępnym rozpoznaniu podeszły do nich merdając ogonami, choć zarówno jeden jak i drugi omijały Cyrille'a, wyciągając jedynie łby by powęszyć w odległości metra od niego. Zdecydowanie wyczuwały, że coś dla nich ma.
Black wstał i odsunął się w tył dopuszczając koty. Otrzepał ręce i podszedł do kontenera, wyrzucając dwie puste puszki do śmieci, by następnie wlepić wzrok w jedzące zwierzęta. Nadzór. Z tego powodu, przez chwilę kompletnie ignorował przyjaciela, licząc że sam da sobie radę i nie wywali połowy worka na siebie.
Uliczki Vancouver dla kogoś, kto nigdy wcześniej nie zapuszczał się w owe rejony, mogą przypominać istny labirynt. Lawirują między budynkami w jednym miejscu wprowadzając w inny rejon, a w kolejnym kończąc się wielką betonową ścianą. Jeśli nigdy wcześniej się tędy nie przechadzałeś, uważaj byś nie skończył w zupełnie innej części miasta, nie wiedząc jak wrócić do domu.
***
Mercury nie zapuszczał się zbyt często w teren bez nadzoru. Bynajmniej nie miał tu na myśli ochroniarzy, niemniej wszelkie komunikacje miejskie zwyczajnie się go nie imały, pozostawiając mu podróż luksusową limuzyną z prywatnym szoferem dobranym przez ojca już kilka lat temu. Wystarczyło jedno słowo, a ten był w stanie się pojawić i przewieźć go na drugą stronę miasta bez najmniejszego zająknięcia. Niemniej, nie tym razem.
Poprawił stosunkowo ciężki plecak, podrzucając go nieco do góry, choć zrobił to na tyle ostrożnie, by zminimalizować wszelkie potencjalne szkody. Zwierzęta może i nie były tak wybredne jak ludzie, ale nie zmieniało to w najmnejszym stopniu faktu, że nie przepadał za podawaniem im rozmazanej brei.
Doskonale wiedział gdzie idzie, miał już w końcu wyrobionych parę swoich spotów, w których zwykle je dokarmiał. W pewnym momencie zerknął do tyłu, jakby raz jeszcze sprawdzał czy jego przyjaciel za nim idzie i wcisnął mu w ręce jeden z worków z suchą karmą.
- Potrzymaj. - w końcu pięciokilogramowy worek nie powinien przysporzyć mu aż tylu kłopotów. Cyrille może i wyglądał jak wyglądał, ale wbrew pozorom nie przynależał do słabowitych chłopców, który łamali się pod najmniejszym naciskiem palca.
Przeciągnął się nieznacznie i skręcił w jedną z ciemniejszych uliczek. Ludzie omijali ją, nawet nie patrząc w ich kierunku. W końcu kto zwróciłby uwagę na tak nic nieznaczące miejsce?
Black wyminął duży śmietnik, tonę kartonów i ściągnął plecak kładąc go na ziemi. Wystarczył cichy dźwięk puszek, by gdzieś ze strony pudeł rozległo się głodne miauczenie. Nie patrząc w tamtym kierunku, wyciągnął jedzenie z plecaka i wyrzucił je na kawałek kartonu, postukując by wypadł każdy najmniejszy kawałek.
- Suchą karmę zostaw przy kartonach. Plus minus cztery garście, psy zwykle przychodzą nieco później. - jak na zawołanie wcześniejsze źródło miauczenia otarło się o jego nogę, mrucząc gardłowo jak na koci traktor przystało. Różowy nosek zbliżył się do jedzenia czujnie węsząc, nim jednak zdążył pochwycić choć kawałek, Mercury pstryknął go palcem w nos.
- Cierpliwości. - gdy skończył opróżniać puszkę z jednego kota zrobiły się cztery. Co więcej zza rogu wychyliły się dwa znajome psy, szczekając ostrzegawczo. Dopiero po wstępnym rozpoznaniu podeszły do nich merdając ogonami, choć zarówno jeden jak i drugi omijały Cyrille'a, wyciągając jedynie łby by powęszyć w odległości metra od niego. Zdecydowanie wyczuwały, że coś dla nich ma.
Black wstał i odsunął się w tył dopuszczając koty. Otrzepał ręce i podszedł do kontenera, wyrzucając dwie puste puszki do śmieci, by następnie wlepić wzrok w jedzące zwierzęta. Nadzór. Z tego powodu, przez chwilę kompletnie ignorował przyjaciela, licząc że sam da sobie radę i nie wywali połowy worka na siebie.
Vic sięgnął do kieszeni kurtki, z której wydobył napoczętą paczkę gum o smaku miętowym. Wrzucając jedną pastylkę do ust, rozgryzł ją czując intensywny, miętowy smak. Uwielbiał żuć gumy. Czasami wydawało mu się, że bardziej pasowało to do dziewczyn, zwłaszcza tych ubranych w przykrótkie bluzki, kręcących loka na jednym palcu. Jednak jego podświadomy stereotyp, nie przeszkodził mu w sięgnięciu po najlżejszy z narkotyków jaki używał. Był od niech prawie uzależniony.
-Słuchaj- zaczął jeszcze raz przerzucając rozgniecioną już gumę z lewej na prawą stronę szczęk. Tym razem nie miał wielkiego pola do popisu. Wypadało być grzecznym, uprzejmym i miłym, zwłaszcza, że koleś, naprawdę wyświadczył mu niemałą przysługę.
-Sorry, głupio wyszło.- pokręcił głową przeczesując jednocześnie czarne włosy na środku czupryny. Nieczęsto zdarzała się sytuacja, w której musiał jakoś normalnie wytłumaczyć swoje zachowanie. Sęk tkwił w tym, że miał do czynienia z gościem, facetem a nie laską. Taką by szybko zbajerował, zaprosił na drinka do baru albo kolację. Marne szanse, że stojący przed nim blondyn zbije z nim piątkę i pójdzie obejrzeć maczyk na sportowym kanale. I jakby wyglądało gdyby on go zaprosił? To śmierdziało pedalstwem na kilometr a Vic zapierał się nogami i rękami przed podobnymi zarzutami. Nie mogło być mowy o podejrzeniach, swoją drogą bezpodstawnych.
-Szkoda gadać, stare czasy.
Wszystko co działo się chociażby wczoraj było starymi czasami. Wtopa na imprezie szkolnej była definitywnie czymś, co Vic chciał wymazać nie tylko ze swojej kartoteki, ale także pamięci. Na samo wspomnienie głupoty i tego jak bardzo dał się podejść, czuł, że krew zaczyna szybciej krążyć w jego żyłach. To już się nigdy więcej nie powtórzy.
- Mówisz to z doświadczenia czy opowieści kolegów?- przekręcił głowę lekko w lewo stojąc już naprzeciw kolesia, który w pewnym sensie mógł mu zaszkodzić, a jednocześnie także pomóc. Nie ma co zgrywać ważniaka i ogiera gotowego do starcia, czas położyć uszy po sobie.
-Victor. Zacznijmy jeszcze raz- przedstawił się wyciągając przed siebie prawą łapę.
-Słuchaj- zaczął jeszcze raz przerzucając rozgniecioną już gumę z lewej na prawą stronę szczęk. Tym razem nie miał wielkiego pola do popisu. Wypadało być grzecznym, uprzejmym i miłym, zwłaszcza, że koleś, naprawdę wyświadczył mu niemałą przysługę.
-Sorry, głupio wyszło.- pokręcił głową przeczesując jednocześnie czarne włosy na środku czupryny. Nieczęsto zdarzała się sytuacja, w której musiał jakoś normalnie wytłumaczyć swoje zachowanie. Sęk tkwił w tym, że miał do czynienia z gościem, facetem a nie laską. Taką by szybko zbajerował, zaprosił na drinka do baru albo kolację. Marne szanse, że stojący przed nim blondyn zbije z nim piątkę i pójdzie obejrzeć maczyk na sportowym kanale. I jakby wyglądało gdyby on go zaprosił? To śmierdziało pedalstwem na kilometr a Vic zapierał się nogami i rękami przed podobnymi zarzutami. Nie mogło być mowy o podejrzeniach, swoją drogą bezpodstawnych.
-Szkoda gadać, stare czasy.
Wszystko co działo się chociażby wczoraj było starymi czasami. Wtopa na imprezie szkolnej była definitywnie czymś, co Vic chciał wymazać nie tylko ze swojej kartoteki, ale także pamięci. Na samo wspomnienie głupoty i tego jak bardzo dał się podejść, czuł, że krew zaczyna szybciej krążyć w jego żyłach. To już się nigdy więcej nie powtórzy.
- Mówisz to z doświadczenia czy opowieści kolegów?- przekręcił głowę lekko w lewo stojąc już naprzeciw kolesia, który w pewnym sensie mógł mu zaszkodzić, a jednocześnie także pomóc. Nie ma co zgrywać ważniaka i ogiera gotowego do starcia, czas położyć uszy po sobie.
-Victor. Zacznijmy jeszcze raz- przedstawił się wyciągając przed siebie prawą łapę.
Po pierwszej odzywce Victora mózg Niklasa zasugerował, że może mieć do czynienia ze zwykłym gburem lub kimś zupełnie niemyślącym, niemniej późniejsza poprawka okazała się dosyć trafna. To był odruch, powiedzenie czegokolwiek by mieć święty spokój. Poza tym skoro oboje się kojarzyli, to ich wpadnięcie na siebie w takiej sytuacji powinno się skończyć w miarę obojętnie, a przynajmniej dla Ros. Niklas jak na razie nie widział większej potrzeby o to dbać, zwłaszcza skoro na pierwszy rzut oka miał czyste konto.
- Stare czasy? Nie było to szczególnie dawno, ale jak rozumiem coś się zmieniło – odparł, a kąciki ust lekko uniósł do góry. Nie był to prześmiewczy uśmiech, raczej na pograniczu przyjaznego i w stylu „w zasadzie nie obchodzą mnie szczegóły, nieważne jak to wygląda”. I choć z samego brzmienia jego słów można było wywnioskować, że z chęcią posłuchałby dalszych wyjaśnień, wrażenie to rozmyło się w momencie, gdy odezwał się znowu. - Chociaż bal możesz poprowadzić jeszcze raz – dodał swobodnie, brzmiąc zupełnie jakby całe to wydarzenie faktycznie mocno przykuło jego uwagę. Bardziej jednak chciał zakończyć temat i, gdyby dołączyć do tego jakiś pięknych uśmiech, wyszłoby nawet, że daje Victorowi jakiś komplement. Nic takiego jednak się nie stało.
- A zdania są różne w zależności od własnych doświadczeń a tych usłyszanych od znajomych? – spytał przekornie, chociaż doskonale wiedział, jaką odpowiedź chciał zyskać Victor. Pierwsza albo druga opcja, sprawa rozwiązana. Oczywiście Niklas mógł tak zrobić, ale bardziej był ciekawy odpowiedzi chłopaka niż miał chęć na odpowiedzi „tak/nie/pierwsza opcja/nieważne” i inne w takim stylu.
- Niklas – przedstawił się należycie, skoro już tak wymieniali się grzecznościami. Wypadło to całkiem miło, nieważne z której strony by na to popatrzeć, nawet z tej wymuszonej poprzednim niedociągnięciem Ros i chęcią niezszargania własnej opinii. - To ćpasz czy dajesz tylko innym ćpać? – niespodziewanie spytał wprost, mimo że w głowie gdzieś już miał prawdopodobną odpowiedź (w końcu statystyki nie kłamią, prawda?). Niemniej wyglądało na to, że Eschenbach wolał ją usłyszeć. Albo i nie usłyszeć.
- Stare czasy? Nie było to szczególnie dawno, ale jak rozumiem coś się zmieniło – odparł, a kąciki ust lekko uniósł do góry. Nie był to prześmiewczy uśmiech, raczej na pograniczu przyjaznego i w stylu „w zasadzie nie obchodzą mnie szczegóły, nieważne jak to wygląda”. I choć z samego brzmienia jego słów można było wywnioskować, że z chęcią posłuchałby dalszych wyjaśnień, wrażenie to rozmyło się w momencie, gdy odezwał się znowu. - Chociaż bal możesz poprowadzić jeszcze raz – dodał swobodnie, brzmiąc zupełnie jakby całe to wydarzenie faktycznie mocno przykuło jego uwagę. Bardziej jednak chciał zakończyć temat i, gdyby dołączyć do tego jakiś pięknych uśmiech, wyszłoby nawet, że daje Victorowi jakiś komplement. Nic takiego jednak się nie stało.
- A zdania są różne w zależności od własnych doświadczeń a tych usłyszanych od znajomych? – spytał przekornie, chociaż doskonale wiedział, jaką odpowiedź chciał zyskać Victor. Pierwsza albo druga opcja, sprawa rozwiązana. Oczywiście Niklas mógł tak zrobić, ale bardziej był ciekawy odpowiedzi chłopaka niż miał chęć na odpowiedzi „tak/nie/pierwsza opcja/nieważne” i inne w takim stylu.
- Niklas – przedstawił się należycie, skoro już tak wymieniali się grzecznościami. Wypadło to całkiem miło, nieważne z której strony by na to popatrzeć, nawet z tej wymuszonej poprzednim niedociągnięciem Ros i chęcią niezszargania własnej opinii. - To ćpasz czy dajesz tylko innym ćpać? – niespodziewanie spytał wprost, mimo że w głowie gdzieś już miał prawdopodobną odpowiedź (w końcu statystyki nie kłamią, prawda?). Niemniej wyglądało na to, że Eschenbach wolał ją usłyszeć. Albo i nie usłyszeć.
Ros rozłożył ramiona w wymownym geście. Gdy jest się jeszcze młodym, to nawet zeszły weekend wydaje się niesamowicie odległy. Poprzedni miesiąc to już w ogóle prehistoria więc nie było o czym nawet gadać. Nie dość, że było, minęło, to jeszcze sytuacja nie była na tyle komfortowa, żeby chwalić się nią na prawo i lewo. Zatargi z psiarnią byłyby podniecające i wzbudzałyby podziw oraz szacun dla dwunastolatków ale w tak poważnym wieku jak 19+ to trochę obciach. Trzeba wiedzieć kiedy zejść ze sceny niepokonanym a tym czasem trochę nie wyszło przez co nad Rosem wisiało widmo powtarzania roku. Ogólnie szkoda gadać.
-Uno, nikt by się nie zgodził, Dos, straciłem wewnętrzną motywację. – uśmiechnął się półgębkiem sugerując, że są przecież inne opcje. Już dawno tlił mu się w głowie bardzo brzydki pomysł związany z mieszkaniem jego matki. Kobieta wyjeżdża co jakiś czas na weekend i chociaż kwadrat jest mały, to idealnie sprawdzi się dla paru/ parunastu osób chcących posłuchać głośniej muzyki i wypić coś mocniejszego. Pożyjemy, zobaczymy. Na razie trzeba odpuścić i pozwolić sprawie przycichnąć. Tak będzie najlepiej.
- Ludzie lubią koloryzować – Chyba oboje zaczęli rozgrywkę w niedomówienia gdzie więcej trzeba było się domyślać niż było podane na tacy.
- Zależy co kto lubi. Dużo rzeczy potrafi uzależnić. Na przykład hajs. – Uniósł czarne brwi ku górze przedstawiając najnowszą teorię. Zupełnie jakby był pierwszą osobą na tej planecie, która doszła do podobnego wniosku. Ćpanie daje odlot, poczucie niebytu, oderwanie od problemów i tysiąc innych uczuć, które każdy tłumaczy na swój sposób. Podobnie było z pieniędzmi. One też dawały możliwości, może nawet większe.
- Nie mam żadnego związku ani z jednym, ani z drugim.- Oświadczył dość wyraźnie i z odpowiednim akcentem , który i tak bez problemu podpowiadał obcym, że koleś nie jest z okolicy. Dając krok do przodu zachęcił chłopaka do ruszenia się z miejsca. W końcu ile można stać na mrozie.
-Ale jeśli będziesz potrzebował to wal jak w dym.- Dodał znacznie ciszej wpychając obie ręce do obszernych kieszeni kurtki. Nawet nie zauważył kiedy, jego telefon przeszedł w funkcję spoczynku a nawigację szlag trafił. Będzie musiał ustawiać wszystko jeszcze raz. Gdy tylko się rzecz jasna zorientuje.
- W sumie dzięki Tobie nie będę miał manka. To chyba dobra okazja do kufla piwa. Masz ochotę?- Nawet jeśli zabrzmiało pedalsko to Ros niecodziennie, a nawet nigdy nie zapraszał obcego faceta na piwo więc nie bardzo wiedział jak ma do tego podejść. Skoro ten cały Niklas okazał się w porządku to wypadało się odwdzięczyć żeby zachować twarz.
-Uno, nikt by się nie zgodził, Dos, straciłem wewnętrzną motywację. – uśmiechnął się półgębkiem sugerując, że są przecież inne opcje. Już dawno tlił mu się w głowie bardzo brzydki pomysł związany z mieszkaniem jego matki. Kobieta wyjeżdża co jakiś czas na weekend i chociaż kwadrat jest mały, to idealnie sprawdzi się dla paru/ parunastu osób chcących posłuchać głośniej muzyki i wypić coś mocniejszego. Pożyjemy, zobaczymy. Na razie trzeba odpuścić i pozwolić sprawie przycichnąć. Tak będzie najlepiej.
- Ludzie lubią koloryzować – Chyba oboje zaczęli rozgrywkę w niedomówienia gdzie więcej trzeba było się domyślać niż było podane na tacy.
- Zależy co kto lubi. Dużo rzeczy potrafi uzależnić. Na przykład hajs. – Uniósł czarne brwi ku górze przedstawiając najnowszą teorię. Zupełnie jakby był pierwszą osobą na tej planecie, która doszła do podobnego wniosku. Ćpanie daje odlot, poczucie niebytu, oderwanie od problemów i tysiąc innych uczuć, które każdy tłumaczy na swój sposób. Podobnie było z pieniędzmi. One też dawały możliwości, może nawet większe.
- Nie mam żadnego związku ani z jednym, ani z drugim.- Oświadczył dość wyraźnie i z odpowiednim akcentem , który i tak bez problemu podpowiadał obcym, że koleś nie jest z okolicy. Dając krok do przodu zachęcił chłopaka do ruszenia się z miejsca. W końcu ile można stać na mrozie.
-Ale jeśli będziesz potrzebował to wal jak w dym.- Dodał znacznie ciszej wpychając obie ręce do obszernych kieszeni kurtki. Nawet nie zauważył kiedy, jego telefon przeszedł w funkcję spoczynku a nawigację szlag trafił. Będzie musiał ustawiać wszystko jeszcze raz. Gdy tylko się rzecz jasna zorientuje.
- W sumie dzięki Tobie nie będę miał manka. To chyba dobra okazja do kufla piwa. Masz ochotę?- Nawet jeśli zabrzmiało pedalsko to Ros niecodziennie, a nawet nigdy nie zapraszał obcego faceta na piwo więc nie bardzo wiedział jak ma do tego podejść. Skoro ten cały Niklas okazał się w porządku to wypadało się odwdzięczyć żeby zachować twarz.
Niklas nie czuł się staro, w końcu z Rosem nie dzieliła go znacząca różnica wieku. Widocznie po prostu bardziej przywiązywał uwagę do upływu czasu niż tamten, co nie znaczyło, że miał go więcej. W tej kwestii zupełnie się nie wyróżniał i zaliczał do całej masy ludzi, którym brakowało czasu na wypełnienie wszystkich zadań i obowiązków, które mieli w planach. Doba zdawała się być za krótka, a ilość rzeczy do zrobienia wręcz przeciwnie – rosła przez większość czasu. Niemniej nieważne jak wiele miał na głowie, absolutnie nie chciałby przedłużać obecnych 24 godzin na coś więcej, nawet jeśli istniałaby taka możliwość. Po pierwsze prawdopodobnie i tak średnio spełniłoby to swoją rolę, a poza tym czasami lepiej wychodziło się na tak krótkim dniu. Z różnych powodów.
- Każdy koloryzuje tak mocno jak to odbiera – odparł beznamiętnie, wyczuwając, co miał na myśli. Całkiem logiczne, bo skoro jedna osoba mogła lubić daną rzecz, a druga nie, to w kwestii narkotyków również powinna istnieć podobna zależność. Konsekwentnie zatem istniało całe spektrum różnych reakcji i opinii, które każdy mógł sobie dopasowywać tak jak mu się podobało. Różnica polegała jedynie w tym, że jeśli zahaczało się o nielegalne sprawy, to należało wykazać się większą rozwagą. Na pewno większą niż gubienie towaru po drodze.
- Pierwsze zdanie powiedziałeś dla stwarzania pozorów, a drugie dla złapania potencjalnej kasy. Całkiem ładnie – mruknął, rzucając mu krótkie spojrzenie. Kolejny raz jego usta opuściły słowa, które raczej powinny pozostać gdzieś w jego głowie, a nie dotrzeć do Vicotra. Sęk jednak w tym, że nie stało się to niezauważalnie dla Niklasa, który tym razem postanowił nie zatrzymać się na zwykłym milczeniu. Choć milczenie w większości przypadków było całkiem efektywnym rozwiązaniem.
Wspólne wypicie piwa? Któżby się spodziewał podobnej propozycji, bo tak gwałtownym początku, ale ponownie wszystko można było wytłumaczyć niepotrzebnymi komplikacjami. I chociaż osoba Victora ani specjalnie go zachęcała, ani szczególnie odrzucała, to nieszczególnie miał ochotę ten stan rzeczy zmieniać na którąkolwiek ze stron.
- Brzmi jak dobra okazja, ale nie teraz – odparł jedynie i kilka sekund później ruszył przed siebie, nie żegnając się w żaden sposób. Zupełnie tak samo jak na początku się nie przywitał. Istniała szansa, że znowu się gdzieś na siebie natkną, a skoro rozmawiali dłuższą chwilę, to pamięć Niklasa tym bardziej powinna go zapamiętać i skojarzyć gdy znowu pojawi się przed jego oczami.
// zt.
- Każdy koloryzuje tak mocno jak to odbiera – odparł beznamiętnie, wyczuwając, co miał na myśli. Całkiem logiczne, bo skoro jedna osoba mogła lubić daną rzecz, a druga nie, to w kwestii narkotyków również powinna istnieć podobna zależność. Konsekwentnie zatem istniało całe spektrum różnych reakcji i opinii, które każdy mógł sobie dopasowywać tak jak mu się podobało. Różnica polegała jedynie w tym, że jeśli zahaczało się o nielegalne sprawy, to należało wykazać się większą rozwagą. Na pewno większą niż gubienie towaru po drodze.
- Pierwsze zdanie powiedziałeś dla stwarzania pozorów, a drugie dla złapania potencjalnej kasy. Całkiem ładnie – mruknął, rzucając mu krótkie spojrzenie. Kolejny raz jego usta opuściły słowa, które raczej powinny pozostać gdzieś w jego głowie, a nie dotrzeć do Vicotra. Sęk jednak w tym, że nie stało się to niezauważalnie dla Niklasa, który tym razem postanowił nie zatrzymać się na zwykłym milczeniu. Choć milczenie w większości przypadków było całkiem efektywnym rozwiązaniem.
Wspólne wypicie piwa? Któżby się spodziewał podobnej propozycji, bo tak gwałtownym początku, ale ponownie wszystko można było wytłumaczyć niepotrzebnymi komplikacjami. I chociaż osoba Victora ani specjalnie go zachęcała, ani szczególnie odrzucała, to nieszczególnie miał ochotę ten stan rzeczy zmieniać na którąkolwiek ze stron.
- Brzmi jak dobra okazja, ale nie teraz – odparł jedynie i kilka sekund później ruszył przed siebie, nie żegnając się w żaden sposób. Zupełnie tak samo jak na początku się nie przywitał. Istniała szansa, że znowu się gdzieś na siebie natkną, a skoro rozmawiali dłuższą chwilę, to pamięć Niklasa tym bardziej powinna go zapamiętać i skojarzyć gdy znowu pojawi się przed jego oczami.
// zt.
- Na to nic się nie poradzi. – Ludzie gadają, gadali i będą gadać. Sęk w tym czy potrafimy obojętnie obok tego przejść. Jedni się przejmują a reszta olewa. Ros bezapelacyjnie był w drugiej grupie mając totalnie wywiole na to co kto myśli, szczególnie na jego temat.
- W takim razie może kiedyś – Wspólne wypicie piwa było tylko pretekstem do ustawienia własnej osoby w jak najlepszym świetle. Fajny kumpel od towaru co to czasem postawi małe jasne z pianką na dwa palce. Niklas w żaden sposób nie wpisywał się w typ dobrego znajomka Vica, co nie oznacza, że trzeba go skreślać. Proste, że bardziej klei się gadka dwóch kumpli niż facetów, którzy ledwo kilka minut temu poznali swoje imiona. Obrót sprawy i niema odmowa blondyna była na rękę chyba dla obojga. Nie pozostało więc nic innego jak odprowadzić kolesia wzrokiem upewniając się, że po dwóch krokach zmieni zdanie.
Kiedy jego postać zniknęła za rogiem jednego ze starych budynków, Vic ponownie wydobył z kieszeni kurtki telefon. Kolejny raz tego dnia musiał posłużyć się nawigacją, że szczęśliwie i w jednym kawałku wrócić do domu. Inaczej, do akademika bo tam aktualnie spędzał większość czasu po zajęciach.
Naciągając na głowę czarny kaptur i ruszył przed siebie z telefonem przyspawanym do dłoni. Jak to każdy współczesny nastolatek.
zt
- W takim razie może kiedyś – Wspólne wypicie piwa było tylko pretekstem do ustawienia własnej osoby w jak najlepszym świetle. Fajny kumpel od towaru co to czasem postawi małe jasne z pianką na dwa palce. Niklas w żaden sposób nie wpisywał się w typ dobrego znajomka Vica, co nie oznacza, że trzeba go skreślać. Proste, że bardziej klei się gadka dwóch kumpli niż facetów, którzy ledwo kilka minut temu poznali swoje imiona. Obrót sprawy i niema odmowa blondyna była na rękę chyba dla obojga. Nie pozostało więc nic innego jak odprowadzić kolesia wzrokiem upewniając się, że po dwóch krokach zmieni zdanie.
Kiedy jego postać zniknęła za rogiem jednego ze starych budynków, Vic ponownie wydobył z kieszeni kurtki telefon. Kolejny raz tego dnia musiał posłużyć się nawigacją, że szczęśliwie i w jednym kawałku wrócić do domu. Inaczej, do akademika bo tam aktualnie spędzał większość czasu po zajęciach.
Naciągając na głowę czarny kaptur i ruszył przed siebie z telefonem przyspawanym do dłoni. Jak to każdy współczesny nastolatek.
zt
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach