▲▼
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Uliczki Vancouver dla kogoś, kto nigdy wcześniej nie zapuszczał się w owe rejony, mogą przypominać istny labirynt. Lawirują między budynkami w jednym miejscu wprowadzając w inny rejon, a w kolejnym kończąc się wielką betonową ścianą. Jeśli nigdy wcześniej się tędy nie przechadzałeś, uważaj byś nie skończył w zupełnie innej części miasta, nie wiedząc jak wrócić do domu.
Mercury nie zapuszczał się zbyt często w teren bez nadzoru. Bynajmniej nie miał tu na myśli ochroniarzy, niemniej wszelkie komunikacje miejskie zwyczajnie się go nie imały, pozostawiając mu podróż luksusową limuzyną z prywatnym szoferem dobranym przez ojca już kilka lat temu. Wystarczyło jedno słowo, a ten był w stanie się pojawić i przewieźć go na drugą stronę miasta bez najmniejszego zająknięcia. Niemniej, nie tym razem.
Poprawił stosunkowo ciężki plecak, podrzucając go nieco do góry, choć zrobił to na tyle ostrożnie, by zminimalizować wszelkie potencjalne szkody. Zwierzęta może i nie były tak wybredne jak ludzie, ale nie zmieniało to w najmnejszym stopniu faktu, że nie przepadał za podawaniem im rozmazanej brei.
Doskonale wiedział gdzie idzie, miał już w końcu wyrobionych parę swoich spotów, w których zwykle je dokarmiał. W pewnym momencie zerknął do tyłu, jakby raz jeszcze sprawdzał czy jego przyjaciel za nim idzie i wcisnął mu w ręce jeden z worków z suchą karmą.
- Potrzymaj. - w końcu pięciokilogramowy worek nie powinien przysporzyć mu aż tylu kłopotów. Cyrille może i wyglądał jak wyglądał, ale wbrew pozorom nie przynależał do słabowitych chłopców, który łamali się pod najmniejszym naciskiem palca.
Przeciągnął się nieznacznie i skręcił w jedną z ciemniejszych uliczek. Ludzie omijali ją, nawet nie patrząc w ich kierunku. W końcu kto zwróciłby uwagę na tak nic nieznaczące miejsce?
Black wyminął duży śmietnik, tonę kartonów i ściągnął plecak kładąc go na ziemi. Wystarczył cichy dźwięk puszek, by gdzieś ze strony pudeł rozległo się głodne miauczenie. Nie patrząc w tamtym kierunku, wyciągnął jedzenie z plecaka i wyrzucił je na kawałek kartonu, postukując by wypadł każdy najmniejszy kawałek.
- Suchą karmę zostaw przy kartonach. Plus minus cztery garście, psy zwykle przychodzą nieco później. - jak na zawołanie wcześniejsze źródło miauczenia otarło się o jego nogę, mrucząc gardłowo jak na koci traktor przystało. Różowy nosek zbliżył się do jedzenia czujnie węsząc, nim jednak zdążył pochwycić choć kawałek, Mercury pstryknął go palcem w nos.
- Cierpliwości. - gdy skończył opróżniać puszkę z jednego kota zrobiły się cztery. Co więcej zza rogu wychyliły się dwa znajome psy, szczekając ostrzegawczo. Dopiero po wstępnym rozpoznaniu podeszły do nich merdając ogonami, choć zarówno jeden jak i drugi omijały Cyrille'a, wyciągając jedynie łby by powęszyć w odległości metra od niego. Zdecydowanie wyczuwały, że coś dla nich ma.
Black wstał i odsunął się w tył dopuszczając koty. Otrzepał ręce i podszedł do kontenera, wyrzucając dwie puste puszki do śmieci, by następnie wlepić wzrok w jedzące zwierzęta. Nadzór. Z tego powodu, przez chwilę kompletnie ignorował przyjaciela, licząc że sam da sobie radę i nie wywali połowy worka na siebie.
***
Mercury nie zapuszczał się zbyt często w teren bez nadzoru. Bynajmniej nie miał tu na myśli ochroniarzy, niemniej wszelkie komunikacje miejskie zwyczajnie się go nie imały, pozostawiając mu podróż luksusową limuzyną z prywatnym szoferem dobranym przez ojca już kilka lat temu. Wystarczyło jedno słowo, a ten był w stanie się pojawić i przewieźć go na drugą stronę miasta bez najmniejszego zająknięcia. Niemniej, nie tym razem.
Poprawił stosunkowo ciężki plecak, podrzucając go nieco do góry, choć zrobił to na tyle ostrożnie, by zminimalizować wszelkie potencjalne szkody. Zwierzęta może i nie były tak wybredne jak ludzie, ale nie zmieniało to w najmnejszym stopniu faktu, że nie przepadał za podawaniem im rozmazanej brei.
Doskonale wiedział gdzie idzie, miał już w końcu wyrobionych parę swoich spotów, w których zwykle je dokarmiał. W pewnym momencie zerknął do tyłu, jakby raz jeszcze sprawdzał czy jego przyjaciel za nim idzie i wcisnął mu w ręce jeden z worków z suchą karmą.
- Potrzymaj. - w końcu pięciokilogramowy worek nie powinien przysporzyć mu aż tylu kłopotów. Cyrille może i wyglądał jak wyglądał, ale wbrew pozorom nie przynależał do słabowitych chłopców, który łamali się pod najmniejszym naciskiem palca.
Przeciągnął się nieznacznie i skręcił w jedną z ciemniejszych uliczek. Ludzie omijali ją, nawet nie patrząc w ich kierunku. W końcu kto zwróciłby uwagę na tak nic nieznaczące miejsce?
Black wyminął duży śmietnik, tonę kartonów i ściągnął plecak kładąc go na ziemi. Wystarczył cichy dźwięk puszek, by gdzieś ze strony pudeł rozległo się głodne miauczenie. Nie patrząc w tamtym kierunku, wyciągnął jedzenie z plecaka i wyrzucił je na kawałek kartonu, postukując by wypadł każdy najmniejszy kawałek.
- Suchą karmę zostaw przy kartonach. Plus minus cztery garście, psy zwykle przychodzą nieco później. - jak na zawołanie wcześniejsze źródło miauczenia otarło się o jego nogę, mrucząc gardłowo jak na koci traktor przystało. Różowy nosek zbliżył się do jedzenia czujnie węsząc, nim jednak zdążył pochwycić choć kawałek, Mercury pstryknął go palcem w nos.
- Cierpliwości. - gdy skończył opróżniać puszkę z jednego kota zrobiły się cztery. Co więcej zza rogu wychyliły się dwa znajome psy, szczekając ostrzegawczo. Dopiero po wstępnym rozpoznaniu podeszły do nich merdając ogonami, choć zarówno jeden jak i drugi omijały Cyrille'a, wyciągając jedynie łby by powęszyć w odległości metra od niego. Zdecydowanie wyczuwały, że coś dla nich ma.
Black wstał i odsunął się w tył dopuszczając koty. Otrzepał ręce i podszedł do kontenera, wyrzucając dwie puste puszki do śmieci, by następnie wlepić wzrok w jedzące zwierzęta. Nadzór. Z tego powodu, przez chwilę kompletnie ignorował przyjaciela, licząc że sam da sobie radę i nie wywali połowy worka na siebie.
[MG] Cyrille Montmorency
Fresh Blood Lost in the City
Re: Uliczki między budynkami
Sob Lut 20, 2016 11:37 am
Sob Lut 20, 2016 11:37 am
Blondyn szedł za Mercurym szybkim i pewnym krokiem, jego oczy świeciły się jak u dziecka, któremu obiecano wycieczkę do Disneylandu. Uwielbiał zwierzaki, a teraz mógł pomóc przyjacielowi je dokarmiać! Znaczy to była jedna z wielu okazji, ale zawsze traktował takie wyjścia specjalnie! W końcu nie towarzyszył mu zawsze i wszędzie. W odróżnieniu od Black'a, Cyrille unikał jakiegokolwiek "nadzoru", dość dużą frajdę sprawiały mu podróże.. wśród ludzi. Już same wizyty w domu pozostawiały w nim pewien niesmak. Wiedział, że ojciec byłby w stanie zapewnić mu transport wszędzie. Najlepiej w czołgu. To pokaże jak bardzo troszczy się o swojego dziedzica, a dodatkowo będzie to niezły pokaz siły. Dlatego chłopak stara się nie uświadamiać mu, że porusza się zwykłą komunikacją czy też chodzi wszędzie pieszo.
Kiwnął lekko głową nie przestając się rozglądać i szczerzyć jak dziecko, worek faktycznie nie sprawiał mu żadnych problemów, a dodatkowo pojawiło się w chłopaku uczucie DUMY! Jestem Cyrille! Pomagam! Tak, to było to. Mógł mieć swój własny wkład, chociaż niewielki, w troszczenie się o pupili przyjaciela. Wchodzili w wąskie i ciemne uliczki... zapewne wyglądali jak wilk prowadzący owieczkę w pułapkę, ale co tam! Liczył się cel!
Właśnie w takich miejscach pojawiały się zwierzaki, o których ludzie zapominali. Nie było to pocieszające, ale cóż.
Obserwował jak sama "obecność" Merca, przyciąga zwierzaki. Trzeba przyznać, że to był dość niecodzienny widok. Skinął lekko głową odchodząc nieco z karmą i zgodnie z zaleceniami udało mu się pozostawić "zalecaną" dawkę karmy dla psów, które już po chwili pojawiły się w uliczce. O dziwo udało mu się nie rozerwać worka i zasypać uliczkę oraz siebie karmą.
Obserwował jak psy zbliżają się powoli, badają teren i osoby... Cyrille miał ochotę wyciągnąć rękę by wytarmosić te uszate bestyjki, jednak wiedział, że to nie byłoby zbyt rozważne posunięcie. Dlatego trzymał worek i obserwował z zacięciem i radosnymi iskierkami w oczach. Następnie wrócił wzrokiem na Merca.
- Lubią cie. Od zawsze miałeś rękę do zwierząt co? - wyszczerzył się w jego kierunku, aż chciało się dopowiedzieć, że ludzie to też zwierzęta... ale cóż~
Zabezpieczył na szybko worek, by zawartość nie wysypała się podczas transportu. Byłaby to strata.
- Dużo masz takich podopiecznych? - rzucił nie odrywając wzroku od zwierząt, rozdzielał swoją uwagę, miedzy psy i koty. - Swoją drogą, ten obraz przeczy wszystkim "stereotypom" co? Psy i koty~ To ty je łączysz - zaśmiał się pod nosem.
Kiwnął lekko głową nie przestając się rozglądać i szczerzyć jak dziecko, worek faktycznie nie sprawiał mu żadnych problemów, a dodatkowo pojawiło się w chłopaku uczucie DUMY! Jestem Cyrille! Pomagam! Tak, to było to. Mógł mieć swój własny wkład, chociaż niewielki, w troszczenie się o pupili przyjaciela. Wchodzili w wąskie i ciemne uliczki... zapewne wyglądali jak wilk prowadzący owieczkę w pułapkę, ale co tam! Liczył się cel!
Właśnie w takich miejscach pojawiały się zwierzaki, o których ludzie zapominali. Nie było to pocieszające, ale cóż.
Obserwował jak sama "obecność" Merca, przyciąga zwierzaki. Trzeba przyznać, że to był dość niecodzienny widok. Skinął lekko głową odchodząc nieco z karmą i zgodnie z zaleceniami udało mu się pozostawić "zalecaną" dawkę karmy dla psów, które już po chwili pojawiły się w uliczce. O dziwo udało mu się nie rozerwać worka i zasypać uliczkę oraz siebie karmą.
Obserwował jak psy zbliżają się powoli, badają teren i osoby... Cyrille miał ochotę wyciągnąć rękę by wytarmosić te uszate bestyjki, jednak wiedział, że to nie byłoby zbyt rozważne posunięcie. Dlatego trzymał worek i obserwował z zacięciem i radosnymi iskierkami w oczach. Następnie wrócił wzrokiem na Merca.
- Lubią cie. Od zawsze miałeś rękę do zwierząt co? - wyszczerzył się w jego kierunku, aż chciało się dopowiedzieć, że ludzie to też zwierzęta... ale cóż~
Zabezpieczył na szybko worek, by zawartość nie wysypała się podczas transportu. Byłaby to strata.
- Dużo masz takich podopiecznych? - rzucił nie odrywając wzroku od zwierząt, rozdzielał swoją uwagę, miedzy psy i koty. - Swoją drogą, ten obraz przeczy wszystkim "stereotypom" co? Psy i koty~ To ty je łączysz - zaśmiał się pod nosem.
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: Uliczki między budynkami
Pon Mar 14, 2016 1:08 pm
Pon Mar 14, 2016 1:08 pm
Cóż, nie było tak źle. Co prawda nadmierni fani zwierząt nigdy nie stanowili zbyt dobrych treserów, ale fakt faktem nie szli nikogo ustawiać do pionu, a jedynie dokarmiać. Ignorował więc nadmierny błysk radości w jego oczach, pozwalając mu na swoje dziecięce podniecenie. Sam Mercury nie miał większych problemów ze swoim ojcem, który pozwalał mu praktycznie na wszystko. Mieli w końcu jasną umowę, wedle której czarnowłosy mógł robić co chce do pewnego roku życia, tak długo jak faktycznie będzie się uczył, pomagał w treningach i... wracał na weekendy do domu. Nawet jeśli jego ojca często w nim nie było ze względu na wyjazdy biznesowe, Black miał się integrować choćby z własnym tęskniącym za nim rodzeństwem. Nie zawsze dotrzymywał obietnic, czasem robiąc różne wymówki i wysyłając do niego jedynie Saturna. Od dwóch tygodni. Niemniej nawet jego brata zaczynało to drażnić, nawet jeśli nieustannie zachowywał neutralną minę, gdy udzielał mu kolejnej nagany.
Teraz nie zwracał jednak na to większej uwagi. Liczyło się zgromadzenie zwierząt, zbierających dookoła. Zerknął kątem oka na rozsypującego jedzenie Cyrille'a. Nie poszło mu to tak źle. Nim jednak zdążył go w jakikolwiek sposób pochwalić czy choćby odpowiedzieć, jeden z kotów wydał z siebie wyjątkowo niski pomruk zakończony prychnięciem, nim zaatakował stojącego obok łapą. Nim jednak cios dosięgnął słabszego, Mercury złapał atakującego za kark i podniósł w powietrze, ściągając brwi.
- Bez bójek. Zrozumiano? - kot przez chwilę wiercił się miaucząc z niezadowoleniem, nim w końcu skrzyżował z nim spojrzenia. Momentalnie się uspokoił, jedynie cicho zawodząc. Mercury odstawił go na ziemię i poklepał po łbie, ponownie dopuszczając do jedzenia.
- Czy ja wiem. - nie odpowiedział. Mógł się chwalić wieloma rzeczami, ale nie swoim podejściem do zwierząt, które poniekąd uznawał za coś zupełnie naturalnego. Wychował się z nimi, wiedział jak się zachowują w poszczególnych sytuacjach, a jednocześnie rozumiał, że zwierzęta jak ludzie - mimo że opierają się na instynkcie, a nie własnym rozsądku, nadal mają własne charaktery. Są różne.
- Nie wiem. Ludzie cały czas wyrzucają coraz to nowsze zwierzęta. I cały czas je przyjmują. Niektóre z nich zgarniają schroniska. - wzruszył rękami. Nie było to nic na co miał jakikolwiek wpływ, nawet jeśli w jego oczach pojawił się niesamowity chłód, gdy wypowiadał owe słowa.
- Nie nazwałbym tego łączeniem. Tak czy inaczej je rozdzielam. Są takie które się dogadują, a są takie jak ten któremu generalnie mało kto pasuje. - skinął głową na skłonnego do bójek kota, który w tym momencie choć zerkał z niezadowoleniem na inne zwierzęta, zachowywał spokój, jedząc swoją porcję.
- Niemniej ludzie tworzą więcej stereotypów niż to konieczne. - ziewnął, zakładając ręce z tyłu. Dopiero w momencie, gdy jeden z kotów skończył jeść i zaczął ocierać się o jego nogi łebkiem, kucnął by podrapać go za nadgryzionym uchem.
Teraz nie zwracał jednak na to większej uwagi. Liczyło się zgromadzenie zwierząt, zbierających dookoła. Zerknął kątem oka na rozsypującego jedzenie Cyrille'a. Nie poszło mu to tak źle. Nim jednak zdążył go w jakikolwiek sposób pochwalić czy choćby odpowiedzieć, jeden z kotów wydał z siebie wyjątkowo niski pomruk zakończony prychnięciem, nim zaatakował stojącego obok łapą. Nim jednak cios dosięgnął słabszego, Mercury złapał atakującego za kark i podniósł w powietrze, ściągając brwi.
- Bez bójek. Zrozumiano? - kot przez chwilę wiercił się miaucząc z niezadowoleniem, nim w końcu skrzyżował z nim spojrzenia. Momentalnie się uspokoił, jedynie cicho zawodząc. Mercury odstawił go na ziemię i poklepał po łbie, ponownie dopuszczając do jedzenia.
- Czy ja wiem. - nie odpowiedział. Mógł się chwalić wieloma rzeczami, ale nie swoim podejściem do zwierząt, które poniekąd uznawał za coś zupełnie naturalnego. Wychował się z nimi, wiedział jak się zachowują w poszczególnych sytuacjach, a jednocześnie rozumiał, że zwierzęta jak ludzie - mimo że opierają się na instynkcie, a nie własnym rozsądku, nadal mają własne charaktery. Są różne.
- Nie wiem. Ludzie cały czas wyrzucają coraz to nowsze zwierzęta. I cały czas je przyjmują. Niektóre z nich zgarniają schroniska. - wzruszył rękami. Nie było to nic na co miał jakikolwiek wpływ, nawet jeśli w jego oczach pojawił się niesamowity chłód, gdy wypowiadał owe słowa.
- Nie nazwałbym tego łączeniem. Tak czy inaczej je rozdzielam. Są takie które się dogadują, a są takie jak ten któremu generalnie mało kto pasuje. - skinął głową na skłonnego do bójek kota, który w tym momencie choć zerkał z niezadowoleniem na inne zwierzęta, zachowywał spokój, jedząc swoją porcję.
- Niemniej ludzie tworzą więcej stereotypów niż to konieczne. - ziewnął, zakładając ręce z tyłu. Dopiero w momencie, gdy jeden z kotów skończył jeść i zaczął ocierać się o jego nogi łebkiem, kucnął by podrapać go za nadgryzionym uchem.
[MG] Cyrille Montmorency
Fresh Blood Lost in the City
Re: Uliczki między budynkami
Sob Kwi 16, 2016 1:04 am
Sob Kwi 16, 2016 1:04 am
Jego dziecięce podekscytowanie nie było niczym nowym, chłopak cieszył się chwilą i starał się czerpać z niej jak najwięcej. Pomimo wielu okazji, każdy wypad, nawet najmniejszy zapisywał się w jego pamięci. Czerp ze wszystkiego jak najwięcej, nigdy nie wiadomo kiedy może to się skończyć.
Cyrille teraz starał się uciekać od swojego ojca i narzuconych norm. Rzadko wracał do domu z chęcią i to były chyba jedyne chwile gdzie jego entuzjazm oraz podejście do życia nieco przygasało. Jeszcze w życiu nasiedzi się w domu i nasłucha... o wszystkim.
Podejście do zwierząt, dla jednych to naturalne, a dla drugich to czarna magia. Każdego podejścia są różne. To przez to wybuchają konflikty, bo któraś ze stron nie potrafi, czy też raczej nie chce, zrozumieć, że inne - nie znaczy gorsze.
Cyrille uśmiechnął się widząc jak to Mercury zażegnuje konflikt i prostym gestem potrafi zapanować nad sytuacją.
- Niestety, część z nich traktuje po prostu zwierzęta jak zabawki. Nic na to się nie poradzi. - Westchnął. - Dzięki Tobie, mają trochę łatwiej.
Cofnął się lekko by przypadkowo nie stresować zwierzaków i przykucnął. Zaczął się przyglądać psom. Następnie wrócił spojrzeniem do przyjaciela.
- Nieczęsto widać u ciebie taki wyraz - zaśmiał się pod nosem, chociaż może Cyrille był takim słabym obserwatorem? Dość szybko się rozpraszał, często nie zwracał uwagi na tak zwane detale, jednak spędzał z Mercem trochę czasu, więc jakoś starał się wyłapywać drobne niuanse.
Podniósł się powoli, trzymając worek, jeszcze raz upewnił się, czy aby otwarcie nie zaczęło się poszerzać i aby nie wysypała mu się jego zawartość.
- A jak tam Mars? Dawno go nie widziałem, dalej ma takie ADHD jak ja? - uśmiechnął się lekko.
Cyrille teraz starał się uciekać od swojego ojca i narzuconych norm. Rzadko wracał do domu z chęcią i to były chyba jedyne chwile gdzie jego entuzjazm oraz podejście do życia nieco przygasało. Jeszcze w życiu nasiedzi się w domu i nasłucha... o wszystkim.
Podejście do zwierząt, dla jednych to naturalne, a dla drugich to czarna magia. Każdego podejścia są różne. To przez to wybuchają konflikty, bo któraś ze stron nie potrafi, czy też raczej nie chce, zrozumieć, że inne - nie znaczy gorsze.
Cyrille uśmiechnął się widząc jak to Mercury zażegnuje konflikt i prostym gestem potrafi zapanować nad sytuacją.
- Niestety, część z nich traktuje po prostu zwierzęta jak zabawki. Nic na to się nie poradzi. - Westchnął. - Dzięki Tobie, mają trochę łatwiej.
Cofnął się lekko by przypadkowo nie stresować zwierzaków i przykucnął. Zaczął się przyglądać psom. Następnie wrócił spojrzeniem do przyjaciela.
- Nieczęsto widać u ciebie taki wyraz - zaśmiał się pod nosem, chociaż może Cyrille był takim słabym obserwatorem? Dość szybko się rozpraszał, często nie zwracał uwagi na tak zwane detale, jednak spędzał z Mercem trochę czasu, więc jakoś starał się wyłapywać drobne niuanse.
Podniósł się powoli, trzymając worek, jeszcze raz upewnił się, czy aby otwarcie nie zaczęło się poszerzać i aby nie wysypała mu się jego zawartość.
- A jak tam Mars? Dawno go nie widziałem, dalej ma takie ADHD jak ja? - uśmiechnął się lekko.
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: Uliczki między budynkami
Sob Kwi 16, 2016 1:23 am
Sob Kwi 16, 2016 1:23 am
Obrócił się w jego stronę, przekrzywiając nieznacznie głowę na bok. Zaraz po tym spojrzał ponownie na zwierzaki, zupełnie jakby przez chwilę zastanawiał się nad jego słowami. W rzeczywistości, nie było nad czym się zastanawiać.
- Niestety to dość spora część. W końcu, w obecnych czasach wszystko jest towarem. Jedzenie, ubrania, sprzęt elektroniczny, zwierzęta, ludzie. Nic z tym nie zrobisz. Któraś dziewczynka stwierdzi, że to doskonały pomysł, by dać swojej przyjaciółce pieska, skoro zawsze o nim marzyła. Niestety nie bierze pod uwagę faktu, że mama tej przyjaciółki jest uczulona na sierść i zaledwie dwa dni później, szczeniak wyląduje na bruku. - starał się. Naprawdę się starał, by jego twarz nie spochmurniała, próbując zachować całkowitą neutralność. Kiedy jednak patrzył na wszystkie te zwierzaki, wiedział że każdy z nich miał swoją własną historię. Jeden bardziej, inny mniej tragiczną. Każdy z nich skończył na ulicy, walcząc o przetrwanie. Co więcej prawdopodobnie wszystkie te przypadki były skutkiem ludzkiem głupoty.
Na wspomnienie o swoim specyficznym wyrazie, wzruszył jedynie ramionami, zbywając tym gestem wypowiedziane słowa. Nie był pewien, czy potrafił nawet stwierdzić o co dokładnie chodziło blondynowi. Widocznie dokonał obserwacji, które dla niego pozostawały poza zasięgiem. W końcu może i często zachowywał się jak książę, ale nie chodził z nosem utkwionym w lusterku.
"A jak tam Mars?"
Podrapał się po karku z wyraźnym zakłopotaniem, zupełnie jakby weszli na niewygodny dla niego temat. Mimo to obrócił się w stronę przyjaciela, otrzepując ręce. Wziął resztę karmy i skinął na niego głową, pokazując tym samym, że w tym miejscu skończyli. Nadal było jeszcze kilka punktów do odwiedzenia.
- Chyba nawet większe. Wyrzucili go ze szkoły policyjnej. Całe szczęście ojciec pozwolił mi go zatrzymać, choć... długo musiałem walczyć. Mam go niedługo odebrać, jak już przejdzie ostatnią serię szczepień i to na mojej głowie spocznie jego tresura. Choć nadal się zastanawiamy z Saturnem czy będzie mieszkał z nami, czy z nim. - zamyślenie na jego twarzy, wskazywało na to, że nawet nie przeszło mu przez myśl, by zapytać Cyrille'a czy nie ma nic przeciwko. Brawo Mercury, doskonały z ciebie przyjaciel. Pełen szacunek.
Dopiero po kilku minutach, podczas których starał się zachować milczenie unikając dłuższych rozmów, wskazał ruchem głowy kolejną uliczkę, tym razem obok apteki. Zagłębił się pomiędzy nie, zauważając wielką miskę ze świeżą wodą i trzy kolejne - choć puste - ustawione obok. Więc pani Grittenburg nie zapomniała o ich ostatniej obietnicy. Uśmiechnął się nieznacznie sam do siebie, wyciągając z plecaka kolejne puszki z mokrą karmą.
- Do tej największej idzie sucha karma, do dwóch pozostałych mokra, nimi się zajmę. Tutejsza właścicielka zawsze chętnie pomaga, choć nie stać jej się na regularne kupowanie karmy. Zawarliśmy więc drobną umowę, o której jak widać pamiętała.
- Niestety to dość spora część. W końcu, w obecnych czasach wszystko jest towarem. Jedzenie, ubrania, sprzęt elektroniczny, zwierzęta, ludzie. Nic z tym nie zrobisz. Któraś dziewczynka stwierdzi, że to doskonały pomysł, by dać swojej przyjaciółce pieska, skoro zawsze o nim marzyła. Niestety nie bierze pod uwagę faktu, że mama tej przyjaciółki jest uczulona na sierść i zaledwie dwa dni później, szczeniak wyląduje na bruku. - starał się. Naprawdę się starał, by jego twarz nie spochmurniała, próbując zachować całkowitą neutralność. Kiedy jednak patrzył na wszystkie te zwierzaki, wiedział że każdy z nich miał swoją własną historię. Jeden bardziej, inny mniej tragiczną. Każdy z nich skończył na ulicy, walcząc o przetrwanie. Co więcej prawdopodobnie wszystkie te przypadki były skutkiem ludzkiem głupoty.
Na wspomnienie o swoim specyficznym wyrazie, wzruszył jedynie ramionami, zbywając tym gestem wypowiedziane słowa. Nie był pewien, czy potrafił nawet stwierdzić o co dokładnie chodziło blondynowi. Widocznie dokonał obserwacji, które dla niego pozostawały poza zasięgiem. W końcu może i często zachowywał się jak książę, ale nie chodził z nosem utkwionym w lusterku.
"A jak tam Mars?"
Podrapał się po karku z wyraźnym zakłopotaniem, zupełnie jakby weszli na niewygodny dla niego temat. Mimo to obrócił się w stronę przyjaciela, otrzepując ręce. Wziął resztę karmy i skinął na niego głową, pokazując tym samym, że w tym miejscu skończyli. Nadal było jeszcze kilka punktów do odwiedzenia.
- Chyba nawet większe. Wyrzucili go ze szkoły policyjnej. Całe szczęście ojciec pozwolił mi go zatrzymać, choć... długo musiałem walczyć. Mam go niedługo odebrać, jak już przejdzie ostatnią serię szczepień i to na mojej głowie spocznie jego tresura. Choć nadal się zastanawiamy z Saturnem czy będzie mieszkał z nami, czy z nim. - zamyślenie na jego twarzy, wskazywało na to, że nawet nie przeszło mu przez myśl, by zapytać Cyrille'a czy nie ma nic przeciwko. Brawo Mercury, doskonały z ciebie przyjaciel. Pełen szacunek.
Dopiero po kilku minutach, podczas których starał się zachować milczenie unikając dłuższych rozmów, wskazał ruchem głowy kolejną uliczkę, tym razem obok apteki. Zagłębił się pomiędzy nie, zauważając wielką miskę ze świeżą wodą i trzy kolejne - choć puste - ustawione obok. Więc pani Grittenburg nie zapomniała o ich ostatniej obietnicy. Uśmiechnął się nieznacznie sam do siebie, wyciągając z plecaka kolejne puszki z mokrą karmą.
- Do tej największej idzie sucha karma, do dwóch pozostałych mokra, nimi się zajmę. Tutejsza właścicielka zawsze chętnie pomaga, choć nie stać jej się na regularne kupowanie karmy. Zawarliśmy więc drobną umowę, o której jak widać pamiętała.
[MG] Cyrille Montmorency
Fresh Blood Lost in the City
Re: Uliczki między budynkami
Sob Maj 07, 2016 3:52 am
Sob Maj 07, 2016 3:52 am
- Często właśnie tym przegrywamy, żyjemy i działamy pod wpływem nagłego olśnienia? Wtedy wszystko wydaje się takim świetnym pomysłem. Kiedyś nas to zgubi. - Powiedział spokojnie, w końcu nie wszystkie pomysły były genialne. Niektóre powinny zostać tam gdzie się zrodziły. W głowie. Najgorzej jest, gdy jeden z tych nieprzemyślanych do końca wymysłów spotka się ze środkami, które pozwolą na jego zrealizowanie. Wtedy to trzeba będzie się zmierzyć z konsekwencjami swoich działań.
Oczywiście nie wszyscy byli źli, istniała duża część tych, którzy działają bardziej przemyślanie, dodatkowo starają się sprzątać po tych, którzy coś zepsuli.
Poprawił chwyt na worku w końcu nie chciałby go upuścić i przekrzywił lekko głowę przyglądając się przez chwilę chłopakowi. On definitywnie należał do tej drugiej grupy, szczególnie jeśli chodziło o zwierzęta.
Reakcja chłopaka wywołała u blondyna naprawdę pokaźny uśmiech i pomimo, że nie mógł go zobaczyć, to na pewno mógł go wyczuć! Cyrille maszerował przez chwilę krok za Mercurym, jednak szybko się z nim zrównał.
- Haha! Wygląda na to, że będziecie wspaniałymi partnerami! Jestem tego pewien, że uda Ci się go okiełznać na tyle, żeby mógł Ci towarzyszyć. Przypomina trochę ciebie. Już to widzę, książkowy przykład dobrego i złego gliny – zaśmiał się. Wcale mu to nie przeszkadzało, dodatkowy mieszkaniec nie sprawi mu problemu, a zresztą sam uwielbiał to psisko. – To się zastanawiajcie szybciej! Nie mogę się doczekać by go znów zobaczyć.
W końcu jak tu nie kochać psa, który w przenośni i dosłownie potrafi być wszędzie!
Jakim był przyjacielem Merc? Wychodziło na to, że najlepszym jakiego mógłby sobie zażyczyć, nie był zwykłą szarą osobą. Miał swoje demony i nawyki, które sprawiały, że był interesującą osobą. A w momencie gdy wydawało się, że już nic cie nie zaskoczy… niespodzianka! Ten człowiek wylatywał z czymś nowym. Nigdy nie było nudno.
Następne kilka minut przemaszerował w ciszy, nie wiedział dokąd zmierzali, ale jakoś mu to nie przeszkadzało. Znikli między kolejnymi budynkami i jego oczom ukazały się miski. Uśmiechnął się do siebie, zbliżając do największej z nich i zgodnie z poleceniem nasypał do niej ostrożnie karmy. Głupio by wypadł gdyby po tej całej podróży rozerwał worek.
- Miło widzieć, że nie jesteś w tym sam. Naprawdę się zaangażowałeś – uśmiechnął się w jego kierunku – Drobną umowę? No proszę, więc to wszystko przybiera teraz bardziej zorganizowanego kształtu. Znalazłoby się w tym wszystkim i miejsce dla mnie?
Oczywiście nie wszyscy byli źli, istniała duża część tych, którzy działają bardziej przemyślanie, dodatkowo starają się sprzątać po tych, którzy coś zepsuli.
Poprawił chwyt na worku w końcu nie chciałby go upuścić i przekrzywił lekko głowę przyglądając się przez chwilę chłopakowi. On definitywnie należał do tej drugiej grupy, szczególnie jeśli chodziło o zwierzęta.
Reakcja chłopaka wywołała u blondyna naprawdę pokaźny uśmiech i pomimo, że nie mógł go zobaczyć, to na pewno mógł go wyczuć! Cyrille maszerował przez chwilę krok za Mercurym, jednak szybko się z nim zrównał.
- Haha! Wygląda na to, że będziecie wspaniałymi partnerami! Jestem tego pewien, że uda Ci się go okiełznać na tyle, żeby mógł Ci towarzyszyć. Przypomina trochę ciebie. Już to widzę, książkowy przykład dobrego i złego gliny – zaśmiał się. Wcale mu to nie przeszkadzało, dodatkowy mieszkaniec nie sprawi mu problemu, a zresztą sam uwielbiał to psisko. – To się zastanawiajcie szybciej! Nie mogę się doczekać by go znów zobaczyć.
W końcu jak tu nie kochać psa, który w przenośni i dosłownie potrafi być wszędzie!
Jakim był przyjacielem Merc? Wychodziło na to, że najlepszym jakiego mógłby sobie zażyczyć, nie był zwykłą szarą osobą. Miał swoje demony i nawyki, które sprawiały, że był interesującą osobą. A w momencie gdy wydawało się, że już nic cie nie zaskoczy… niespodzianka! Ten człowiek wylatywał z czymś nowym. Nigdy nie było nudno.
Następne kilka minut przemaszerował w ciszy, nie wiedział dokąd zmierzali, ale jakoś mu to nie przeszkadzało. Znikli między kolejnymi budynkami i jego oczom ukazały się miski. Uśmiechnął się do siebie, zbliżając do największej z nich i zgodnie z poleceniem nasypał do niej ostrożnie karmy. Głupio by wypadł gdyby po tej całej podróży rozerwał worek.
- Miło widzieć, że nie jesteś w tym sam. Naprawdę się zaangażowałeś – uśmiechnął się w jego kierunku – Drobną umowę? No proszę, więc to wszystko przybiera teraz bardziej zorganizowanego kształtu. Znalazłoby się w tym wszystkim i miejsce dla mnie?
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: Uliczki między budynkami
Nie Maj 08, 2016 2:49 am
Nie Maj 08, 2016 2:49 am
Jego przyjaciel potrafił spoważnieć i rzucić czymś, co nie było kolejną ekscytacją. Mimo to i tak zerknął na niego z zaciekawieniem, gdy wsłuchiwał się w jego słowa. W końcu pokiwał głową.
Dobrze powiedziane.
- Dobrze powiedziane. - powtórzył słowa Głosu, podchodząc do wcześniej wspomnianych dwóch misek. Otworzył odpowiednie puszki, i postukał ich brzegiem, by cała zawartość znalazła się w środku. Nie trwało to minuty, ani dwóch. Otwierał jedną po drugiej, aż w końcu obok niego stało 8 pustych metalowych opakowań, a plecak momentalnie stał się dużo lżejszy. Spojrzał na swoje dzieło z wyraźnym zadowoleniem.
- Zrobione na dziś. Saturn zajmuje się odrębnym rewirem, łącznie mamy cztery punkty. Jutro z rana przejdę się jeszcze do nowego, piątego który ostatnio wypatrzyłem. Gromadzi się tam dość sporo szopów, które ludzie traktują jak szkodniki. Robią niezły bałagan w ich śmietnikach. Niemniej jeśli to się będzie dalej ciągnąć, zaczną do nich strzelać. Może powinienem zadzwonić do straży miejskiej. - zastanawiał się przez dłuższą chwilę na głos, w końcu zerkając pusto na puszki.
Mercury.
Momentalnie się rozbudził, machając kilka razy głową na boki.
Dzięki.
- Pewnie. To inteligentny pies, po prostu muszę mu znaleźć odpowiednie zajęcie, by mógł spożytkować swoją energię i odpowiednio rozplanować jego treningi. Chętnie wykorzystam cię do porannych biegów. Zyskasz przyjemnego, futrzastego towarzysza. Co ty na to? - zaśmiał się w odpowiedzi i złapał kilka puszek, by wywalić je do stojącego kilka metrów dalej kosza. Mimo to musiał się przejść dwa razy, by wyrzucić wszystkie. Zostawienie ich na ziemi byłoby najgorszym pomysłem z możliwych. Nie chciał, by któreś ze zwierząt pokaleczyło się o ostre brzegi, szukając więcej jedzenia.
- Jeśli chcesz... możesz mi pomagać. Jeśli chcesz. Wiesz, że nie mam w zwyczaju nikogo do tego zmuszać. Mimo to całkiem przyjemnie mieć towarzystwo podczas obchodów. Zwykle rozdzielamy się z Saturnem, by szybciej to oblecieć. Wiesz, on i tak nie potrzebuje towarzystwa. Dla mnie zawsze lepiej mieć do kogo się odezwać. - odpowiedział nieznacznym uśmiechem na uśmiech i wyprostował się przecierając czoło grzbietem dłoni. Zerknął na niebo, przesuwając parę razy butem po ziemi.
- No nic. Wracamy, co? - klepnął przyjaciela w ramię i ruszył z powrotem w stronę terenów Riverdale. W końcu mieli jeszcze cały dzień przed sobą.
zt.
Dobrze powiedziane.
- Dobrze powiedziane. - powtórzył słowa Głosu, podchodząc do wcześniej wspomnianych dwóch misek. Otworzył odpowiednie puszki, i postukał ich brzegiem, by cała zawartość znalazła się w środku. Nie trwało to minuty, ani dwóch. Otwierał jedną po drugiej, aż w końcu obok niego stało 8 pustych metalowych opakowań, a plecak momentalnie stał się dużo lżejszy. Spojrzał na swoje dzieło z wyraźnym zadowoleniem.
- Zrobione na dziś. Saturn zajmuje się odrębnym rewirem, łącznie mamy cztery punkty. Jutro z rana przejdę się jeszcze do nowego, piątego który ostatnio wypatrzyłem. Gromadzi się tam dość sporo szopów, które ludzie traktują jak szkodniki. Robią niezły bałagan w ich śmietnikach. Niemniej jeśli to się będzie dalej ciągnąć, zaczną do nich strzelać. Może powinienem zadzwonić do straży miejskiej. - zastanawiał się przez dłuższą chwilę na głos, w końcu zerkając pusto na puszki.
Mercury.
Momentalnie się rozbudził, machając kilka razy głową na boki.
Dzięki.
- Pewnie. To inteligentny pies, po prostu muszę mu znaleźć odpowiednie zajęcie, by mógł spożytkować swoją energię i odpowiednio rozplanować jego treningi. Chętnie wykorzystam cię do porannych biegów. Zyskasz przyjemnego, futrzastego towarzysza. Co ty na to? - zaśmiał się w odpowiedzi i złapał kilka puszek, by wywalić je do stojącego kilka metrów dalej kosza. Mimo to musiał się przejść dwa razy, by wyrzucić wszystkie. Zostawienie ich na ziemi byłoby najgorszym pomysłem z możliwych. Nie chciał, by któreś ze zwierząt pokaleczyło się o ostre brzegi, szukając więcej jedzenia.
- Jeśli chcesz... możesz mi pomagać. Jeśli chcesz. Wiesz, że nie mam w zwyczaju nikogo do tego zmuszać. Mimo to całkiem przyjemnie mieć towarzystwo podczas obchodów. Zwykle rozdzielamy się z Saturnem, by szybciej to oblecieć. Wiesz, on i tak nie potrzebuje towarzystwa. Dla mnie zawsze lepiej mieć do kogo się odezwać. - odpowiedział nieznacznym uśmiechem na uśmiech i wyprostował się przecierając czoło grzbietem dłoni. Zerknął na niebo, przesuwając parę razy butem po ziemi.
- No nic. Wracamy, co? - klepnął przyjaciela w ramię i ruszył z powrotem w stronę terenów Riverdale. W końcu mieli jeszcze cały dzień przed sobą.
zt.
Może i od dziecka wychowywała się w większych miastach, ale jednak przebywanie w zatłoczonym centrum kiepsko na nią wpływało. Kilka godzin jeszcze, ale nie aż tyle! Naprawdę musiała dać się matce wyciągnąć na te zakupy? W ogóle, czego ta kobieta potrzebowała i dlaczego chciała coś kupić też córce? Przecież ona miała wystarczającą ilość ubrań i wcale nie potrzebowała nowych, ale z uprzejmości dała się namówić na tę przechadzkę po sklepach.
Po trzech godzinach szwendania się miała już dość i tylko czekała na okazję do urwania się, a ta nadarzyła się, gdy kobieta spotkała jakąś swoją koleżankę. Natalie uprzejmie się pożegnała, poinformowała rodzicielkę o swoich zamiarach, przytaknęła, że nic jej się nie stanie i ruszyła swoją drogą.
Ugh. Myślałam, że to nigdy się nie skończy.
Przewróciła oczami, pakując ręce do spodni i wbijając wzrok w chodnik przed sobą. Szła, gdzie ją nogi poniosą, starając się odreagować związany z taką ilością ludzi, stres. Naprawdę nie lubiła tłumów.
Wzięła kolejny głęboki oddech i była już prawie spokojna. Prawie, bo choć uwolniła się już od tamtego miejsca i oddaliła się od ludzi, to jednak parszywy nastrój jej pozostał.
Zdecydowanie wolałaby znaleźć się w odosobnieniu, odpocząć i poczytać.
Po trzech godzinach szwendania się miała już dość i tylko czekała na okazję do urwania się, a ta nadarzyła się, gdy kobieta spotkała jakąś swoją koleżankę. Natalie uprzejmie się pożegnała, poinformowała rodzicielkę o swoich zamiarach, przytaknęła, że nic jej się nie stanie i ruszyła swoją drogą.
Ugh. Myślałam, że to nigdy się nie skończy.
Przewróciła oczami, pakując ręce do spodni i wbijając wzrok w chodnik przed sobą. Szła, gdzie ją nogi poniosą, starając się odreagować związany z taką ilością ludzi, stres. Naprawdę nie lubiła tłumów.
Wzięła kolejny głęboki oddech i była już prawie spokojna. Prawie, bo choć uwolniła się już od tamtego miejsca i oddaliła się od ludzi, to jednak parszywy nastrój jej pozostał.
Zdecydowanie wolałaby znaleźć się w odosobnieniu, odpocząć i poczytać.
To nie tak, że był uzależniony. Błagam, kto by się uzależnił po kilku niuchach? Zwyczajnie miał ochotę na coś lepszego od zwykłego szluga i kolejnej kawki, coś co rozrusza zastałą w żyłach krew i pozwoli mu poczuć, że naprawdę żyje! Niestety, Szczura nigdzie nie było. Co jest, psy go zgarnęły? Bez jaj, to tylko szczyl, nawet nie handlował na poważnie i nigdy nie miał przy sobie szczególnie dużo towaru.
"Towaru".
Chłopak uśmiechnął się pod nosem. Kiedyś matka prawie go nakryła, gdy robiąc pranie znalazła w kieszeni jego spodni karteczkę, a na niej napis "najlepszy towar tylko na Hastings Street". To naprawdę nie jest głupia kobieta, ale chyba wygodniej było jej uwierzyć synowi, który zarzekał się, że chodziło mu o asortyment sklepu, niźli dociekać prawdy. Dzięki takiemu podejściu Tybaltowi udawało się pozostawać w jej łaskach, choć nie zmienił się ani odrobinę od rozpoczęcia nauki w niegdyś prawdziwie prestiżowej szkole.
Dobra, jebać. Przecież nie muszę brać tego gówna.
No, tak. Nie był uzależniony, przynajmniej na razie. Czasem coś spróbował, ale to tylko tak okazyjnie, na pobudzenie i poprawę nastroju. Wiadomo, jedni łykali placebo z apteki bez recepty, inni zapijali się energetykami, a on wolał pogadać ze Szczurem i za przysługę czy pomoc w pracy, dostać te jedno wciągnięcie gratis. Tak po znajomości.
Sięgnął do wewnętrznej kieszeni starej, poszarpanej skórzanej kurtki, która wyglądała jakby ją psu z gardła wyjęto i to już po co najmniej kwadransie przeżuwania. Wygrzebał z niej powyginanego, samotnego fajka i zapalniczkę z nagą pin-up'ową babeczką, po czym wsadził papieros do ust, podpalił i zaciągnął się. Nic. Dalej miał ochotę zasnąć na stojąco. W takie wolne, leniwe dni bez szkoły było mu najtrudniej się rozruszać.
Przydałoby się towarzystwo.
Odbił od ściany zaułka i rozejrzał po jednej z szerszych uliczek.
O, kogo my tu mamy...
Zdradzały ją czarna szopa na łbie i wzrost hobbita. To była Darkówna, czyli wzorowa pani prefekt z klasy dla uprzywilejowanych. Ciekawe co tu robi, może rozmyśla komu znowu zjebać życie? W końcu dla takich jak ona wystarczy jedno słówko, a już nadziani starzy z radością eksmitują okoliczną ludność i postawią tu lunapark dedykowany swemu jedynemu, rozpieszczonemu dzieciakowi.
- Nie zgubiłaś się przypadkiem? - zagaił na tyle głośno by mogła go usłyszeć.
Wreszcie coś się dzieje.
Byli poza szkołą, a do tego wydawało się, że młoda urwała się ochroniarzom czy innej gwardii jaka nad nią czuwała. Nikt im tutaj nie przeszkodzi...
"Towaru".
Chłopak uśmiechnął się pod nosem. Kiedyś matka prawie go nakryła, gdy robiąc pranie znalazła w kieszeni jego spodni karteczkę, a na niej napis "najlepszy towar tylko na Hastings Street". To naprawdę nie jest głupia kobieta, ale chyba wygodniej było jej uwierzyć synowi, który zarzekał się, że chodziło mu o asortyment sklepu, niźli dociekać prawdy. Dzięki takiemu podejściu Tybaltowi udawało się pozostawać w jej łaskach, choć nie zmienił się ani odrobinę od rozpoczęcia nauki w niegdyś prawdziwie prestiżowej szkole.
Dobra, jebać. Przecież nie muszę brać tego gówna.
No, tak. Nie był uzależniony, przynajmniej na razie. Czasem coś spróbował, ale to tylko tak okazyjnie, na pobudzenie i poprawę nastroju. Wiadomo, jedni łykali placebo z apteki bez recepty, inni zapijali się energetykami, a on wolał pogadać ze Szczurem i za przysługę czy pomoc w pracy, dostać te jedno wciągnięcie gratis. Tak po znajomości.
Sięgnął do wewnętrznej kieszeni starej, poszarpanej skórzanej kurtki, która wyglądała jakby ją psu z gardła wyjęto i to już po co najmniej kwadransie przeżuwania. Wygrzebał z niej powyginanego, samotnego fajka i zapalniczkę z nagą pin-up'ową babeczką, po czym wsadził papieros do ust, podpalił i zaciągnął się. Nic. Dalej miał ochotę zasnąć na stojąco. W takie wolne, leniwe dni bez szkoły było mu najtrudniej się rozruszać.
Przydałoby się towarzystwo.
Odbił od ściany zaułka i rozejrzał po jednej z szerszych uliczek.
O, kogo my tu mamy...
Zdradzały ją czarna szopa na łbie i wzrost hobbita. To była Darkówna, czyli wzorowa pani prefekt z klasy dla uprzywilejowanych. Ciekawe co tu robi, może rozmyśla komu znowu zjebać życie? W końcu dla takich jak ona wystarczy jedno słówko, a już nadziani starzy z radością eksmitują okoliczną ludność i postawią tu lunapark dedykowany swemu jedynemu, rozpieszczonemu dzieciakowi.
- Nie zgubiłaś się przypadkiem? - zagaił na tyle głośno by mogła go usłyszeć.
Wreszcie coś się dzieje.
Byli poza szkołą, a do tego wydawało się, że młoda urwała się ochroniarzom czy innej gwardii jaka nad nią czuwała. Nikt im tutaj nie przeszkodzi...
Szła, typowym dla siebie, szybkim marszem i nie specjalnie przejmowała się otoczeniem. Przynajmniej pozornie się nim nie przejmowała. Zawsze wolała poświęcać choć odrobinę uwagi by przypadkiem nie zarobić jakąś nadlatującą piłką, gdy czytała na przerwie albo nie wpaść na kogoś na chodniku, choć ludzi było tu zdecydowanie mniej.
Początkowo nie zwróciła uwagi na rudzielca, który nieopodal podpierał jedną ze ścian. Co za różnica, kim był. Dopóki nie chciał jej jakoś uprzykrzyć życia, to niech sobie tam stoi i robi, cokolwiek tam robił. Nie jej sprawa.
Dopiero gdy się odezwał, najpierw przystanęła, a później odwróciła się w jego stronę i zmrużyła oczy. No tak, przy okazji wakacji, robiła sobie aktualnie przerwę od szkieł kontaktowych i rozmazujący obraz ją drażnił, gdy próbowała spojrzeć gdzieś dalej. Niby nic takiego, a jednak irytujące.
Powinnam była założyć te okulary.
- Nie, nie zgubiłam, ale dziękuję za troskę, Thibault. - Było w tym słychać lekką dozę sarkazmu.
Jego pytanie wcale nie brzmiało, jakby się o nią martwił, a i ta dobroć wobec niej jakoś specjalnie do niego nie pasowała.
Chcesz czegoś?
Po chwili zmarszczyła brwi, gdy dotarło do niej, co chłopak trzyma w ustach.
- A ty nie powinieneś palić. Jesteś nieletni. - Może i poza szkołą nie miała nad nim żadnej władzy, ale to nie oznaczało, że nie zwróci mu uwagi.
Początkowo nie zwróciła uwagi na rudzielca, który nieopodal podpierał jedną ze ścian. Co za różnica, kim był. Dopóki nie chciał jej jakoś uprzykrzyć życia, to niech sobie tam stoi i robi, cokolwiek tam robił. Nie jej sprawa.
Dopiero gdy się odezwał, najpierw przystanęła, a później odwróciła się w jego stronę i zmrużyła oczy. No tak, przy okazji wakacji, robiła sobie aktualnie przerwę od szkieł kontaktowych i rozmazujący obraz ją drażnił, gdy próbowała spojrzeć gdzieś dalej. Niby nic takiego, a jednak irytujące.
Powinnam była założyć te okulary.
- Nie, nie zgubiłam, ale dziękuję za troskę, Thibault. - Było w tym słychać lekką dozę sarkazmu.
Jego pytanie wcale nie brzmiało, jakby się o nią martwił, a i ta dobroć wobec niej jakoś specjalnie do niego nie pasowała.
Chcesz czegoś?
Po chwili zmarszczyła brwi, gdy dotarło do niej, co chłopak trzyma w ustach.
- A ty nie powinieneś palić. Jesteś nieletni. - Może i poza szkołą nie miała nad nim żadnej władzy, ale to nie oznaczało, że nie zwróci mu uwagi.
Tak, jak zwykle kochaniutka i uprzejma - oto cała Natalie Dark! Szkoda jedynie, że przy okazji pełniła rolę strażnika ludzkiej moralności nawet poza murami szkoły i nawet w tak parszywie nudny dzień znalazła w nim coś o co mogła się doczepić. A przecież jeszcze nic nie zrobił...
- Że ja niby palę? - mruknął wyjmując z ust papierosa i przygaszając go na otwartej dłoni, zanim schował go do kurtki na później.
- Nie mam pojęcia o czym mówisz. - uśmiechnął się cwanie i ruszył w jej stronę, chowając ręce do kieszeni spodni. Mała gówniara, za kogo ona się miała? Nie znała ani jego, ani nawet realiów życia poza szkołą.
- Gdzie tak zmierzasz, co? - przystanął metr od niej, patrząc z góry na to małe coś i zastanawiając co by zrobiła, gdyby postanowił jej coś zrobić. Nie żeby mu się spieszyło, w końcu kobiety winno się szanować i takie tam... Mamusia by mu coś o tym opowiedziała. Skrzywił się na samo wspomnienie jej nieudolnych prób wyjaśnienia mu czemu sypia w jednym łóżku ze swoją 'koleżanką'. Nic nie miał do kobiety, ale czasami tak cholernie głośno piszczała...
- Nie podejrzewałem cię o zapuszczanie się w tę okolicę. Takie maleństwo jak ty powinno się bardziej pilnować...
Czuł jak trzęsą mu się łapy, a przez głowę przeleciała szybka myśl.
Ile może mieć przy sobie i czy odda po dobroci?
- Że ja niby palę? - mruknął wyjmując z ust papierosa i przygaszając go na otwartej dłoni, zanim schował go do kurtki na później.
- Nie mam pojęcia o czym mówisz. - uśmiechnął się cwanie i ruszył w jej stronę, chowając ręce do kieszeni spodni. Mała gówniara, za kogo ona się miała? Nie znała ani jego, ani nawet realiów życia poza szkołą.
- Gdzie tak zmierzasz, co? - przystanął metr od niej, patrząc z góry na to małe coś i zastanawiając co by zrobiła, gdyby postanowił jej coś zrobić. Nie żeby mu się spieszyło, w końcu kobiety winno się szanować i takie tam... Mamusia by mu coś o tym opowiedziała. Skrzywił się na samo wspomnienie jej nieudolnych prób wyjaśnienia mu czemu sypia w jednym łóżku ze swoją 'koleżanką'. Nic nie miał do kobiety, ale czasami tak cholernie głośno piszczała...
- Nie podejrzewałem cię o zapuszczanie się w tę okolicę. Takie maleństwo jak ty powinno się bardziej pilnować...
Czuł jak trzęsą mu się łapy, a przez głowę przeleciała szybka myśl.
Ile może mieć przy sobie i czy odda po dobroci?
Uśmiechnęła się nieco kwaśno, ale w głębi duszy ucieszyła się, że chociaż na tę chwilę schował papierosa i nie próbował ostentacyjnie dmuchać jej tym świństwem w twarz.
Swoją drogą, ciebie naprawdę nie stać na jakąś normalną kurtkę czy po prostu jesteś jednym z tych, którzy mają wygląd głęboko gdzieś?
Fakt, Natalie nie znała swoich kolegów za dobrze. Nigdy nie interesowała się ich życiem prywatnym nawet wtedy, gdy sami postanawiali się jej uczepić i zasypać informacjami na swój temat. Zapamiętywała tylko to, co mogło się w przyszłości przydać, a resztę wrzucała do szufladki "wywalić z pamięci przy pierwszej okazji".
Wzruszyła ramionami, wyjmując ręce z kieszeni i nieświadomie zerkając na ubranie, czy wszystko jest z nim w porządku.
- Byle dalej od sklepów - rzuciła o dziwo szczerze.
Nie przepadała za wymyślaniem głupich wymówek, gdy nie było jej to potrzebne. Nie będzie mu się zwierzała z całego dnia, ale ta informacja była w tym momencie tak istotna, że jak dla niej, mogła wytłumaczyć wszystko.
Ona zwyczajnie nie lubiła zakupów. Strata czasu, tłok, brzydkie ciuchy, chodzenie, grzebanie w tych szmatach, przebieranie się po tysiąc razy mając świadomość, że te ubrania mogło zakładać przed nią i sto osób, a nikt ich po tym nie wyprał... Istny koszmar.
- Bywają gorsze miejsca niż to - odparła.
- I nie jestem maleństwem. Raz, nie jestem dzieckiem. Dwa, wzrostem wpisuję się w średnią krajową dla kobiet z kraju mojego pochodzenia. - No tak, prostszym językiem się tego powiedzieć nie dało.
Po swoim komentarzu przeszła kilka kroków w kierunku, gdzie zmierzała, a później się odwróciła. Mogło to wyglądać, jakby chciała już odejść, ale w rzeczywistości chciała po prostu zwiększyć dystans. Był za blisko, po prostu za blisko. Znów się zatrzymała i do niego odwróciła.
- Z resztą, zaczepiasz mnie, bo o coś ci chodzi czy po prostu nie masz co robić? Bo na zwykłą troskę mi to nie wygląda. - Nie miała teraz ochoty bawić się w podchody. Wolała, gdy ludzie grali z nią w otwarte karty. Tak większość spraw można było znacznie szybciej załatwić.
Swoją drogą, ciebie naprawdę nie stać na jakąś normalną kurtkę czy po prostu jesteś jednym z tych, którzy mają wygląd głęboko gdzieś?
Fakt, Natalie nie znała swoich kolegów za dobrze. Nigdy nie interesowała się ich życiem prywatnym nawet wtedy, gdy sami postanawiali się jej uczepić i zasypać informacjami na swój temat. Zapamiętywała tylko to, co mogło się w przyszłości przydać, a resztę wrzucała do szufladki "wywalić z pamięci przy pierwszej okazji".
Wzruszyła ramionami, wyjmując ręce z kieszeni i nieświadomie zerkając na ubranie, czy wszystko jest z nim w porządku.
- Byle dalej od sklepów - rzuciła o dziwo szczerze.
Nie przepadała za wymyślaniem głupich wymówek, gdy nie było jej to potrzebne. Nie będzie mu się zwierzała z całego dnia, ale ta informacja była w tym momencie tak istotna, że jak dla niej, mogła wytłumaczyć wszystko.
Ona zwyczajnie nie lubiła zakupów. Strata czasu, tłok, brzydkie ciuchy, chodzenie, grzebanie w tych szmatach, przebieranie się po tysiąc razy mając świadomość, że te ubrania mogło zakładać przed nią i sto osób, a nikt ich po tym nie wyprał... Istny koszmar.
- Bywają gorsze miejsca niż to - odparła.
- I nie jestem maleństwem. Raz, nie jestem dzieckiem. Dwa, wzrostem wpisuję się w średnią krajową dla kobiet z kraju mojego pochodzenia. - No tak, prostszym językiem się tego powiedzieć nie dało.
Po swoim komentarzu przeszła kilka kroków w kierunku, gdzie zmierzała, a później się odwróciła. Mogło to wyglądać, jakby chciała już odejść, ale w rzeczywistości chciała po prostu zwiększyć dystans. Był za blisko, po prostu za blisko. Znów się zatrzymała i do niego odwróciła.
- Z resztą, zaczepiasz mnie, bo o coś ci chodzi czy po prostu nie masz co robić? Bo na zwykłą troskę mi to nie wygląda. - Nie miała teraz ochoty bawić się w podchody. Wolała, gdy ludzie grali z nią w otwarte karty. Tak większość spraw można było znacznie szybciej załatwić.
"Byle dalej od sklepów", aż miał ochotę parsknąć śmiechem.
Co jest, znudziło ci się wydawanie szmalu rodziców?
Widział jak zerknęła na swoje nieskazitelnie czyste wdzianko, po czym odsunęła się od niego, niby odchodząc, a jednak zatrzymując się na dalszą pogawędkę te kilka kroków dalej. Czyżby aż tak mierził ją jego wygląd, że nie mogła zdzierżyć patrzenia na niego jak był zbyt blisko? A może to przez to, że nie pachniał jak francuski piesek i zamiast najdroższych perfum cuchnęło od niego tytoniem i tanim dezodorantem? Musiał się upewnić. Chociaż nie... Chciał się upewnić. Chciał by dała mu powód do ataku, by go sprowokowała. "Panie władzo, ona mną otwarcie gardziła! Pomyślałem, że jeśli zbiję jej tę słodką buźkę to zmuszę ją do refleksji..."
Nie pierdolił się, chociaż akurat w jego przypadku grę w podchody można by zaliczyć do ulubionego (i jedynego uprawianego) sportu. Kilkoma nagłymi, błyskawicznymi susami ograniczył dzielącą ich przestrzeń do zera. Zanim dziewczę choćby mrugnęło, on już obejmował ją o wiele za mocno w pasie, zaciskając drgające palce na materiale kamizelki.
- No wiesz co? Przecież ja się tylko o ciebie martwię. Jeszcze by cię ktoś... okradł! - druga ręka, ta sama, która wciąż ubrudzona była pyłem gaszonego na niej papierosa, złapała za pas od torby nastolatki i szarpnęła z całej siły. Zdesperowany dryblas versus zbyt pewna siebie kujonica - tego jeszcze nie było!
Co jest, znudziło ci się wydawanie szmalu rodziców?
Widział jak zerknęła na swoje nieskazitelnie czyste wdzianko, po czym odsunęła się od niego, niby odchodząc, a jednak zatrzymując się na dalszą pogawędkę te kilka kroków dalej. Czyżby aż tak mierził ją jego wygląd, że nie mogła zdzierżyć patrzenia na niego jak był zbyt blisko? A może to przez to, że nie pachniał jak francuski piesek i zamiast najdroższych perfum cuchnęło od niego tytoniem i tanim dezodorantem? Musiał się upewnić. Chociaż nie... Chciał się upewnić. Chciał by dała mu powód do ataku, by go sprowokowała. "Panie władzo, ona mną otwarcie gardziła! Pomyślałem, że jeśli zbiję jej tę słodką buźkę to zmuszę ją do refleksji..."
Nie pierdolił się, chociaż akurat w jego przypadku grę w podchody można by zaliczyć do ulubionego (i jedynego uprawianego) sportu. Kilkoma nagłymi, błyskawicznymi susami ograniczył dzielącą ich przestrzeń do zera. Zanim dziewczę choćby mrugnęło, on już obejmował ją o wiele za mocno w pasie, zaciskając drgające palce na materiale kamizelki.
- No wiesz co? Przecież ja się tylko o ciebie martwię. Jeszcze by cię ktoś... okradł! - druga ręka, ta sama, która wciąż ubrudzona była pyłem gaszonego na niej papierosa, złapała za pas od torby nastolatki i szarpnęła z całej siły. Zdesperowany dryblas versus zbyt pewna siebie kujonica - tego jeszcze nie było!
Nie odsunęła się teraz od niego dlatego, że się go brzydziła, choć fakt, mógłby o siebie lepiej zadbać. Chodziło tu raczej o przestrzeń osobistą, której nikt nie powinien był naruszać. Miała gdzieś status społeczny i wygląd. Nawet brytyjska rodzina królewska nie miała prawa przebywać tak blisko niej.
Ruszył się zbyt nagle, by mogła zrobić jakiś sensowny unik czy inaczej zareagować. Jedynie ręka mocniej zacisnęła się na pasku zawieszonej na ramieniu torby, a nogi stanęły pewniej na ziemi by łatwiej jej było zachować równowagę. Szanse w wypadku konfrontacji miała niewielkie, ale ciało miało przecież zakodowane tego typu reakcje.
- Puszczaj mnie! - krzyknęła ze złością i szarpnęła się, próbując wyswobodzić się z uścisku.
W kolejnej chwili poczuła drugie szarpnięcie.
Nie zamierzała oddać mu torby po dobroci. Trzymała pasek uparcie z całej siły, a to w połączeniu z przewieszeniem go przez ramię sprawiło, że chłopak zamiast pozbawić nastolatkę torebki, tylko dodatkowo nią zarzucił. Fakt, była drobniejsza od niego, ale za to cholernie zawzięta.
- Co ty kurna wyrabiasz?! - Wierzyć jej się nie chciało, że Remi może być tak bezmyślny by okradać kogoś, kto go znał.
Przecież nawet ona wiedziała, jak można by to zrobić lepiej.
Ruszył się zbyt nagle, by mogła zrobić jakiś sensowny unik czy inaczej zareagować. Jedynie ręka mocniej zacisnęła się na pasku zawieszonej na ramieniu torby, a nogi stanęły pewniej na ziemi by łatwiej jej było zachować równowagę. Szanse w wypadku konfrontacji miała niewielkie, ale ciało miało przecież zakodowane tego typu reakcje.
- Puszczaj mnie! - krzyknęła ze złością i szarpnęła się, próbując wyswobodzić się z uścisku.
W kolejnej chwili poczuła drugie szarpnięcie.
Nie zamierzała oddać mu torby po dobroci. Trzymała pasek uparcie z całej siły, a to w połączeniu z przewieszeniem go przez ramię sprawiło, że chłopak zamiast pozbawić nastolatkę torebki, tylko dodatkowo nią zarzucił. Fakt, była drobniejsza od niego, ale za to cholernie zawzięta.
- Co ty kurna wyrabiasz?! - Wierzyć jej się nie chciało, że Remi może być tak bezmyślny by okradać kogoś, kto go znał.
Przecież nawet ona wiedziała, jak można by to zrobić lepiej.
Och, jakże ona uroczo się złościła! Wreszcie na tej wiecznie poważnej, wręcz niezadowolonej ze wszystkiego buźce pojawiła się inna emocja! Chociaż niekoniecznie takiej reakcji spodziewał się Tybalt po tej miniaturce księżniczki z ziarnka grochu. Ba, on się chyba wcale niczego nie spodziewał, gdy nawiedził go ten chory i niepoważny pomysł rzucania się na kogoś kto znał jego personalia i mógł za chwilę radośnie pokicać na posterunek.
Szlag.
Nie przemyślał tego.
Niech to jebany szlag!
Czy on kiedykolwiek jeszcze myślał?
Puścił ją. Pozwolił by się odsunęła, odskoczyła czy cokolwiek było jej pierwszą reakcją po odzyskaniu wolności, a następnie... wyśmiał ją.
- Och, moja droga. Ryzykować życie dla głupiej torebki... - posłał jej zagadkowy, nieco nerwowy uśmiech, a drżące ręce schował do kieszeni spodni.
- Masz szczęście, że trafiłaś na mnie. - rzucił luźno, jakby cała ta szopka sprzed chwili miała na celu jedynie uświadomić Darkównę jak wiele ryzykowała samym szwendaniem się po mieście w biały dzień.
- Niektórzy to by cię wypatroszyli jak rybę za kilka dolców.
A za to co możesz mieć w tej swojej torebeczce to już w ogóle. Kurwa, starczyłoby na cały zapas Szczura i jeszcze by zostało na jakieś żarcie, papierosy, może parę zakładzików...
A niech ją szlag za takie obnoszenie się przed biedniejszymi! Jakby nie wystarczyło, że robiła to w tej cholernej szkole! Przynajmniej do niczego nie doszło, więc nic mu nie udowodni. Gdyby matka o tym usłyszała... Cofnij. Gdyby w ogóle zobaczyła go teraz, to by na zawał zeszła! Przecież ta kobieta wierzyła, że jej ukochany syneczek wreszcie wychodzi na prostą...
Szlag.
Nie przemyślał tego.
Niech to jebany szlag!
Czy on kiedykolwiek jeszcze myślał?
Puścił ją. Pozwolił by się odsunęła, odskoczyła czy cokolwiek było jej pierwszą reakcją po odzyskaniu wolności, a następnie... wyśmiał ją.
- Och, moja droga. Ryzykować życie dla głupiej torebki... - posłał jej zagadkowy, nieco nerwowy uśmiech, a drżące ręce schował do kieszeni spodni.
- Masz szczęście, że trafiłaś na mnie. - rzucił luźno, jakby cała ta szopka sprzed chwili miała na celu jedynie uświadomić Darkównę jak wiele ryzykowała samym szwendaniem się po mieście w biały dzień.
- Niektórzy to by cię wypatroszyli jak rybę za kilka dolców.
A za to co możesz mieć w tej swojej torebeczce to już w ogóle. Kurwa, starczyłoby na cały zapas Szczura i jeszcze by zostało na jakieś żarcie, papierosy, może parę zakładzików...
A niech ją szlag za takie obnoszenie się przed biedniejszymi! Jakby nie wystarczyło, że robiła to w tej cholernej szkole! Przynajmniej do niczego nie doszło, więc nic mu nie udowodni. Gdyby matka o tym usłyszała... Cofnij. Gdyby w ogóle zobaczyła go teraz, to by na zawał zeszła! Przecież ta kobieta wierzyła, że jej ukochany syneczek wreszcie wychodzi na prostą...
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach