▲▼
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
First topic message reminder :
Uliczki Vancouver dla kogoś, kto nigdy wcześniej nie zapuszczał się w owe rejony, mogą przypominać istny labirynt. Lawirują między budynkami w jednym miejscu wprowadzając w inny rejon, a w kolejnym kończąc się wielką betonową ścianą. Jeśli nigdy wcześniej się tędy nie przechadzałeś, uważaj byś nie skończył w zupełnie innej części miasta, nie wiedząc jak wrócić do domu.
Mercury nie zapuszczał się zbyt często w teren bez nadzoru. Bynajmniej nie miał tu na myśli ochroniarzy, niemniej wszelkie komunikacje miejskie zwyczajnie się go nie imały, pozostawiając mu podróż luksusową limuzyną z prywatnym szoferem dobranym przez ojca już kilka lat temu. Wystarczyło jedno słowo, a ten był w stanie się pojawić i przewieźć go na drugą stronę miasta bez najmniejszego zająknięcia. Niemniej, nie tym razem.
Poprawił stosunkowo ciężki plecak, podrzucając go nieco do góry, choć zrobił to na tyle ostrożnie, by zminimalizować wszelkie potencjalne szkody. Zwierzęta może i nie były tak wybredne jak ludzie, ale nie zmieniało to w najmnejszym stopniu faktu, że nie przepadał za podawaniem im rozmazanej brei.
Doskonale wiedział gdzie idzie, miał już w końcu wyrobionych parę swoich spotów, w których zwykle je dokarmiał. W pewnym momencie zerknął do tyłu, jakby raz jeszcze sprawdzał czy jego przyjaciel za nim idzie i wcisnął mu w ręce jeden z worków z suchą karmą.
- Potrzymaj. - w końcu pięciokilogramowy worek nie powinien przysporzyć mu aż tylu kłopotów. Cyrille może i wyglądał jak wyglądał, ale wbrew pozorom nie przynależał do słabowitych chłopców, który łamali się pod najmniejszym naciskiem palca.
Przeciągnął się nieznacznie i skręcił w jedną z ciemniejszych uliczek. Ludzie omijali ją, nawet nie patrząc w ich kierunku. W końcu kto zwróciłby uwagę na tak nic nieznaczące miejsce?
Black wyminął duży śmietnik, tonę kartonów i ściągnął plecak kładąc go na ziemi. Wystarczył cichy dźwięk puszek, by gdzieś ze strony pudeł rozległo się głodne miauczenie. Nie patrząc w tamtym kierunku, wyciągnął jedzenie z plecaka i wyrzucił je na kawałek kartonu, postukując by wypadł każdy najmniejszy kawałek.
- Suchą karmę zostaw przy kartonach. Plus minus cztery garście, psy zwykle przychodzą nieco później. - jak na zawołanie wcześniejsze źródło miauczenia otarło się o jego nogę, mrucząc gardłowo jak na koci traktor przystało. Różowy nosek zbliżył się do jedzenia czujnie węsząc, nim jednak zdążył pochwycić choć kawałek, Mercury pstryknął go palcem w nos.
- Cierpliwości. - gdy skończył opróżniać puszkę z jednego kota zrobiły się cztery. Co więcej zza rogu wychyliły się dwa znajome psy, szczekając ostrzegawczo. Dopiero po wstępnym rozpoznaniu podeszły do nich merdając ogonami, choć zarówno jeden jak i drugi omijały Cyrille'a, wyciągając jedynie łby by powęszyć w odległości metra od niego. Zdecydowanie wyczuwały, że coś dla nich ma.
Black wstał i odsunął się w tył dopuszczając koty. Otrzepał ręce i podszedł do kontenera, wyrzucając dwie puste puszki do śmieci, by następnie wlepić wzrok w jedzące zwierzęta. Nadzór. Z tego powodu, przez chwilę kompletnie ignorował przyjaciela, licząc że sam da sobie radę i nie wywali połowy worka na siebie.
Uliczki Vancouver dla kogoś, kto nigdy wcześniej nie zapuszczał się w owe rejony, mogą przypominać istny labirynt. Lawirują między budynkami w jednym miejscu wprowadzając w inny rejon, a w kolejnym kończąc się wielką betonową ścianą. Jeśli nigdy wcześniej się tędy nie przechadzałeś, uważaj byś nie skończył w zupełnie innej części miasta, nie wiedząc jak wrócić do domu.
***
Mercury nie zapuszczał się zbyt często w teren bez nadzoru. Bynajmniej nie miał tu na myśli ochroniarzy, niemniej wszelkie komunikacje miejskie zwyczajnie się go nie imały, pozostawiając mu podróż luksusową limuzyną z prywatnym szoferem dobranym przez ojca już kilka lat temu. Wystarczyło jedno słowo, a ten był w stanie się pojawić i przewieźć go na drugą stronę miasta bez najmniejszego zająknięcia. Niemniej, nie tym razem.
Poprawił stosunkowo ciężki plecak, podrzucając go nieco do góry, choć zrobił to na tyle ostrożnie, by zminimalizować wszelkie potencjalne szkody. Zwierzęta może i nie były tak wybredne jak ludzie, ale nie zmieniało to w najmnejszym stopniu faktu, że nie przepadał za podawaniem im rozmazanej brei.
Doskonale wiedział gdzie idzie, miał już w końcu wyrobionych parę swoich spotów, w których zwykle je dokarmiał. W pewnym momencie zerknął do tyłu, jakby raz jeszcze sprawdzał czy jego przyjaciel za nim idzie i wcisnął mu w ręce jeden z worków z suchą karmą.
- Potrzymaj. - w końcu pięciokilogramowy worek nie powinien przysporzyć mu aż tylu kłopotów. Cyrille może i wyglądał jak wyglądał, ale wbrew pozorom nie przynależał do słabowitych chłopców, który łamali się pod najmniejszym naciskiem palca.
Przeciągnął się nieznacznie i skręcił w jedną z ciemniejszych uliczek. Ludzie omijali ją, nawet nie patrząc w ich kierunku. W końcu kto zwróciłby uwagę na tak nic nieznaczące miejsce?
Black wyminął duży śmietnik, tonę kartonów i ściągnął plecak kładąc go na ziemi. Wystarczył cichy dźwięk puszek, by gdzieś ze strony pudeł rozległo się głodne miauczenie. Nie patrząc w tamtym kierunku, wyciągnął jedzenie z plecaka i wyrzucił je na kawałek kartonu, postukując by wypadł każdy najmniejszy kawałek.
- Suchą karmę zostaw przy kartonach. Plus minus cztery garście, psy zwykle przychodzą nieco później. - jak na zawołanie wcześniejsze źródło miauczenia otarło się o jego nogę, mrucząc gardłowo jak na koci traktor przystało. Różowy nosek zbliżył się do jedzenia czujnie węsząc, nim jednak zdążył pochwycić choć kawałek, Mercury pstryknął go palcem w nos.
- Cierpliwości. - gdy skończył opróżniać puszkę z jednego kota zrobiły się cztery. Co więcej zza rogu wychyliły się dwa znajome psy, szczekając ostrzegawczo. Dopiero po wstępnym rozpoznaniu podeszły do nich merdając ogonami, choć zarówno jeden jak i drugi omijały Cyrille'a, wyciągając jedynie łby by powęszyć w odległości metra od niego. Zdecydowanie wyczuwały, że coś dla nich ma.
Black wstał i odsunął się w tył dopuszczając koty. Otrzepał ręce i podszedł do kontenera, wyrzucając dwie puste puszki do śmieci, by następnie wlepić wzrok w jedzące zwierzęta. Nadzór. Z tego powodu, przez chwilę kompletnie ignorował przyjaciela, licząc że sam da sobie radę i nie wywali połowy worka na siebie.
W końcu udało jej się wyszarpnąć i odsunąć na kilka kroków. Popatrzyła na niego spod byka i odruchowo poprawiła ubrania. Nie wygładzała każdego zagięcia ani nie otrzepywała się ze wszystkich pyłków, ale poprawiła przekrzywioną kamizelkę, poprawiła pasek torby i odgarnęła włosy, które podczas prób wyswobodzenia się, zaatakowały jej twarz.
- Szarpałam się z tobą, PONIEWAŻ trafiłam na ciebie - burknęła z irytacją, nie tracąc tego swojego dzikiego i wściekłego spojrzenia.
Thibault jak zwykle wszystko wyolbrzymiał. Miał jak widać taką awersję do osób lepiej usytuowanych od niego, że nawet zachowanie Natalie wydawało mu się obnoszeniem z jej bogactwem. Właściwie, Darkówna wydawała się wypadać dość słabo w porównaniu do tych wszystkich div i księżniczek przechadzających się po szkole. Nie szpanowała metkami, ba, ona nie ubierała się nawet modnie. Ciuchów też jak widać nie miała od groma, bo nie przychodziła codziennie w czymś innym, a preferowała ułożone już niegdyś zestawy. O biżuterii nie było co wspominać. Srebro? Złoto? Platyna? Kamienie szlachetne? A na co to komu? Srebro w sumie owszem. Miała ze dwie pary kolczyków i jakiś naszyjnik na ważniejsze okazje, ale były to rzeczy o wartości może kilkunastu dolarów.
Jedynie jej telefon i kilka gadżetów musiały być z najwyższej półki. Nic od apple, czym można by szpanować, ale coś znacznie lepszego pod względem technicznym, bo o to naprawdę dbała, ale też nie zmieniała go co kilka miesięcy tylko dlatego, że pojawiło się na rynku coś odrobinę lepszego.
Poprawiła się jeszcze raz i wyprostowała.
- Nikogo tu nie ma, a ja za chwilę wracam do domu. Wierz mi, nic mi się nie stanie. Prezentacja zdecydowanie nie była mi potrzebna. - Ostatnie zdanie wręcz syknęła.
Jej gniew można było łatwo rozniecić, ale nie ugasić.
- Szarpałam się z tobą, PONIEWAŻ trafiłam na ciebie - burknęła z irytacją, nie tracąc tego swojego dzikiego i wściekłego spojrzenia.
Thibault jak zwykle wszystko wyolbrzymiał. Miał jak widać taką awersję do osób lepiej usytuowanych od niego, że nawet zachowanie Natalie wydawało mu się obnoszeniem z jej bogactwem. Właściwie, Darkówna wydawała się wypadać dość słabo w porównaniu do tych wszystkich div i księżniczek przechadzających się po szkole. Nie szpanowała metkami, ba, ona nie ubierała się nawet modnie. Ciuchów też jak widać nie miała od groma, bo nie przychodziła codziennie w czymś innym, a preferowała ułożone już niegdyś zestawy. O biżuterii nie było co wspominać. Srebro? Złoto? Platyna? Kamienie szlachetne? A na co to komu? Srebro w sumie owszem. Miała ze dwie pary kolczyków i jakiś naszyjnik na ważniejsze okazje, ale były to rzeczy o wartości może kilkunastu dolarów.
Jedynie jej telefon i kilka gadżetów musiały być z najwyższej półki. Nic od apple, czym można by szpanować, ale coś znacznie lepszego pod względem technicznym, bo o to naprawdę dbała, ale też nie zmieniała go co kilka miesięcy tylko dlatego, że pojawiło się na rynku coś odrobinę lepszego.
Poprawiła się jeszcze raz i wyprostowała.
- Nikogo tu nie ma, a ja za chwilę wracam do domu. Wierz mi, nic mi się nie stanie. Prezentacja zdecydowanie nie była mi potrzebna. - Ostatnie zdanie wręcz syknęła.
Jej gniew można było łatwo rozniecić, ale nie ugasić.
Jasne, oczywiście. On tu chciał dobrze, wykazał się empatią, ale czy został doceniony? Skądże! Chciałoby się rzec "ten kto bez grzechu niech pierwszy rzuci kamień", ale patrząc po minie panienki Dark, to w tej chwili byłaby pewnie skłonna zatrudnić samą Matkę Boską, jak nie inną Teresę z Kalkuty.
- Słonko, wrzuć na luz. Przecież nic nikomu się nie stało, a ty ostrzysz zęby jakbym ci kota przejechał czy gorzej. - jęknął z wyrzutem, nie widząc w jej złym humorze ani krztyny swojej winy. No, bo co? On się tylko nudził, szukał rozrywki i ewentualnie był ciekaw jak łatwo dałoby się ją obrobić. Zresztą, sama się o to prosiła! Zawsze szpanowała nowym sprzętem prosto z fabryki tatusia. Do tego, jak się okazuje, nawet poza szkołą nie patrzyła gdzie lezie i trafiała w jego rewir, a z czegoś żyć musiał. Fajki tanie nie były...
Sms. Remi poczuł krótkie wibracje na udzie i już wiedział kto łaskawie postanowił mu odpisać.
Lepiej żeby jej tu nie było...
- Ale jakoś to będę musiał przeżyć, w końcu nie pierwszy i nie ostatni raz masz ciotę czy jak wy to tam zwiecie. - machnął na nią, jakby odpędzał muchę.
- No, to zmykaj. I uważaj na wielkie, złe wilki~! -ostatni, trochę nazbyt bezczelny uśmiech i odwrócił się, wyciągając telefon z kieszeni i upewniając się co do swoich podejrzeń. Szczur już tu szedł, a z tym gościem osoba pokroju panienki Dark nie powinna się nigdy spotkać.
- Słonko, wrzuć na luz. Przecież nic nikomu się nie stało, a ty ostrzysz zęby jakbym ci kota przejechał czy gorzej. - jęknął z wyrzutem, nie widząc w jej złym humorze ani krztyny swojej winy. No, bo co? On się tylko nudził, szukał rozrywki i ewentualnie był ciekaw jak łatwo dałoby się ją obrobić. Zresztą, sama się o to prosiła! Zawsze szpanowała nowym sprzętem prosto z fabryki tatusia. Do tego, jak się okazuje, nawet poza szkołą nie patrzyła gdzie lezie i trafiała w jego rewir, a z czegoś żyć musiał. Fajki tanie nie były...
Sms. Remi poczuł krótkie wibracje na udzie i już wiedział kto łaskawie postanowił mu odpisać.
Lepiej żeby jej tu nie było...
- Ale jakoś to będę musiał przeżyć, w końcu nie pierwszy i nie ostatni raz masz ciotę czy jak wy to tam zwiecie. - machnął na nią, jakby odpędzał muchę.
- No, to zmykaj. I uważaj na wielkie, złe wilki~! -ostatni, trochę nazbyt bezczelny uśmiech i odwrócił się, wyciągając telefon z kieszeni i upewniając się co do swoich podejrzeń. Szczur już tu szedł, a z tym gościem osoba pokroju panienki Dark nie powinna się nigdy spotkać.
Powoli trochę się uspokajała, ale z jej oczu nadal biła nieufność i gotowość do natychmiastowej reakcji, gdyby znowu próbował jakichś sztuczek. Nie przepadała za kontaktem fizycznym, a co dopiero tak nagłym i z kimś, z kim zdecydowanie nie była na tyle blisko, by być w stanie puścić mu płazem takie zachowanie.
- Nie nazywaj mnie słonko, to po pierwsze. Po drugie, jakbyś nie zauważył, nie jestem typem luzaka a prędzej sztywniaka. - Zupełnie nie rozumiała osób tak lekko podchodzących do życia.
Owszem, ona też czasami miała ochotę zrobić coś szalonego i nie przejmować się jutrem, ale zaraz później się opanowywała, bo powstrzymywała ją myśl o konsekwencjach takiego zachowania. Nie, nie takie życie sobie wybrała.
Zmarszczyła brwi. Minusem używania ciągle poprawnego języka i trzymania się z dala od osób posługujących się slangami miało jeden minus, czasem nie rozumiało się, co ktoś powiedział.
- Co mam? - Pytanie wydobyło się z jej ust, zanim zdążyła je powstrzymać.
A mogła nic nie mówić i po prostu odejść. Nie, jej mózg musiał uczepić się takiej pierdoły.
- Nie jestem Czerwonym Kapturkiem - warknęła w odpowiedzi, ale posłusznie odwróciła się na pięcie i pomaszerowała w swoją stronę.
- Do widzenia, Thibault - rzuciła jeszcze na pożegnanie.
Jakież byłyby jej maniery, gdyby się nie pożegnała. Właściwie, powinna była się przecież przywitać, ale jakoś rozmowa sama się zaczęła i nie było kiedy wtrącić powitania.
Nie oglądając się za siebie, ale nadal uważając na możliwe sztuczki kolegi, ruszyła w swoją stronę i w końcu znalazła przystanek autobusowy, skąd zamierzała dostać się do domu. Na piechotę było to niestety trochę daleko.
[z/t]
- Nie nazywaj mnie słonko, to po pierwsze. Po drugie, jakbyś nie zauważył, nie jestem typem luzaka a prędzej sztywniaka. - Zupełnie nie rozumiała osób tak lekko podchodzących do życia.
Owszem, ona też czasami miała ochotę zrobić coś szalonego i nie przejmować się jutrem, ale zaraz później się opanowywała, bo powstrzymywała ją myśl o konsekwencjach takiego zachowania. Nie, nie takie życie sobie wybrała.
Zmarszczyła brwi. Minusem używania ciągle poprawnego języka i trzymania się z dala od osób posługujących się slangami miało jeden minus, czasem nie rozumiało się, co ktoś powiedział.
- Co mam? - Pytanie wydobyło się z jej ust, zanim zdążyła je powstrzymać.
A mogła nic nie mówić i po prostu odejść. Nie, jej mózg musiał uczepić się takiej pierdoły.
- Nie jestem Czerwonym Kapturkiem - warknęła w odpowiedzi, ale posłusznie odwróciła się na pięcie i pomaszerowała w swoją stronę.
- Do widzenia, Thibault - rzuciła jeszcze na pożegnanie.
Jakież byłyby jej maniery, gdyby się nie pożegnała. Właściwie, powinna była się przecież przywitać, ale jakoś rozmowa sama się zaczęła i nie było kiedy wtrącić powitania.
Nie oglądając się za siebie, ale nadal uważając na możliwe sztuczki kolegi, ruszyła w swoją stronę i w końcu znalazła przystanek autobusowy, skąd zamierzała dostać się do domu. Na piechotę było to niestety trochę daleko.
[z/t]
Sztywna to byś była jakby cię tu Szczur przyłapał, moja droga.
Jej niewinność w zakresie znaczenia tak wulgarnych określeń do jakich przywykł Francuz była wręcz rozbrajająca, jednak nie była to pora na zachwyty, zwłaszcza nad wymuskaną panieneczką z (o wiele za) dobrego domu.
- Tak, tak.
Już go nie interesowała. Nie musiała - zaraz miał dostawę i mógł zabawić się w o wiele lepszy sposób, a takie pierdoły i docinki zostawić na szkolne korytarze, gdzie zresztą ich miejsce.
Po nazwisku to po pysku, suko.
Zerknął za nią, gdy znikała za rogiem. Zawsze grzeczna i poprawna pani Doskonała... Czy to serio tak dziwne, że go wkurzała? I że tak strasznie spodobało mu się, gdy miał ją w swoich rękach, a ona mogła co najwyżej bezskutecznie starać się wyrywać, wyraźnie tracąc cierpliwość i opanowanie? Miała w sobie więcej siły niż można by ją o to podejrzewać, ale gdyby się uparł... Nah, nie był takim typem, nie tak go matka wychowała. Chociaż z drugiej strony przecież też nie uczyła go by wciągać amfę. No cóż... nikt nie jest idealny?
Przywitał nadchodzącego znajomka i oboje odeszli w zaułek by pogadać. Niedługo potem Remi szybkim krokiem oddalił się w sobie tylko znanym kierunku. Z szerokim uśmiechem ruszył na podbój świata.
[zt]
Jej niewinność w zakresie znaczenia tak wulgarnych określeń do jakich przywykł Francuz była wręcz rozbrajająca, jednak nie była to pora na zachwyty, zwłaszcza nad wymuskaną panieneczką z (o wiele za) dobrego domu.
- Tak, tak.
Już go nie interesowała. Nie musiała - zaraz miał dostawę i mógł zabawić się w o wiele lepszy sposób, a takie pierdoły i docinki zostawić na szkolne korytarze, gdzie zresztą ich miejsce.
Po nazwisku to po pysku, suko.
Zerknął za nią, gdy znikała za rogiem. Zawsze grzeczna i poprawna pani Doskonała... Czy to serio tak dziwne, że go wkurzała? I że tak strasznie spodobało mu się, gdy miał ją w swoich rękach, a ona mogła co najwyżej bezskutecznie starać się wyrywać, wyraźnie tracąc cierpliwość i opanowanie? Miała w sobie więcej siły niż można by ją o to podejrzewać, ale gdyby się uparł... Nah, nie był takim typem, nie tak go matka wychowała. Chociaż z drugiej strony przecież też nie uczyła go by wciągać amfę. No cóż... nikt nie jest idealny?
Przywitał nadchodzącego znajomka i oboje odeszli w zaułek by pogadać. Niedługo potem Remi szybkim krokiem oddalił się w sobie tylko znanym kierunku. Z szerokim uśmiechem ruszył na podbój świata.
[zt]
Godzina 23:00, piątek i skróty między budynkami to nieszczególnie pewne połączenie dla normalnego człowieka, aczkolwiek dla nieustraszonego Lowe’a przedarcie się przez wylęgarnie patologii było pestką. Toteż stanęli przeciwko sobie łysy, napompowany ćwierćmózg x3 i z metra cięty uczniak x1. To nie była ani czysta, ani równa walka. Co jak co, jednego gościa Dakota mógłby rozjebać, ale z trzema robił się już problem natury dresiarskiej. Dres bez stada jest jak ogołocony z ortalionu. Tak też nieswojo czuł się brunet, choć on na ten przykład nigdy nie działał w bandzie, a solo, jeśli już. I to było zaledwie raz, więc żadne to doświadczenie.
Liczba przekleństw na minutę, jakie wynajdywał jego umysł, była nie do zmierzenia przez człowieka. Te wiązanki były tak złożone, że mógłby tym przegrzać niejeden komputer, który zliczałby te bluzgi. Aczkolwiek mózg Dakoty sam doznał usterki, gdy, jakby tego nie ująć, dostał pięścią w oko. Choć wcześniej walczył, jak tylko mógł, używając przy tym nowo nabytych na taekwondo umiejętności, przez co wyeliminował jednego przeciwnika z gry, zapłacił za to uderzeniem o beton i kopniakiem (dosyć niefortunnym) w dłoń. Tym razem już siedział na mokrym betonie, zasłaniając sobie twarz kontuzjowaną ręką, aby drugą móc się podeprzeć. Jak można było wnioskować po jego kiwaniu się, jeszcze się nie otrząsnął, lecz jego chwilową niedyspozycję postanowił wykorzystać jeden z napastników, łapiąc go za koszulkę.
I co teraz?
Liczba przekleństw na minutę, jakie wynajdywał jego umysł, była nie do zmierzenia przez człowieka. Te wiązanki były tak złożone, że mógłby tym przegrzać niejeden komputer, który zliczałby te bluzgi. Aczkolwiek mózg Dakoty sam doznał usterki, gdy, jakby tego nie ująć, dostał pięścią w oko. Choć wcześniej walczył, jak tylko mógł, używając przy tym nowo nabytych na taekwondo umiejętności, przez co wyeliminował jednego przeciwnika z gry, zapłacił za to uderzeniem o beton i kopniakiem (dosyć niefortunnym) w dłoń. Tym razem już siedział na mokrym betonie, zasłaniając sobie twarz kontuzjowaną ręką, aby drugą móc się podeprzeć. Jak można było wnioskować po jego kiwaniu się, jeszcze się nie otrząsnął, lecz jego chwilową niedyspozycję postanowił wykorzystać jeden z napastników, łapiąc go za koszulkę.
I co teraz?
Harvey, kiedy weszli do poczekalni w przychodni, widział, że młodszy siedzi jak na szpilkach i boi się, ale udawał, że tego nie widzi, zachowywał się naturalnie i starał podtrzymać go na duchu, przy okazji powstrzymując wyrzuty sumienia, które go coraz mocniej nawiedzały. Tak jak Roro chciał, wszedł na pobranie krwi pierwszy, obserwował pielęgniarkę, aby mieć pewność, że zachowuje odpowiednie procedury czystości, ale zniósł pobranie bezproblemowo. Natomiast, kiedy przyszła kolej na jego chłopaka... Początkowo chciał zostawić go samego, ale uznał, że zostanie, poprosił o to pielęgniarkę i... dobrze zrobił, przynajmniej we dwójkę było im łatwiej zaopiekować się tatuażystą, kiedy zemdlał. Whitlock starał się nie martwić, starał się zachować spokój i nie zacząć przepraszać Roro, kiedy tylko ten poczuł się lepiej, za to, że poprosił go o te badania – co nie znaczy, że nie czuł się winny.
Kiedy tylko wyszli z przychodni, przeszedł obok młodszego parę kroków i nagle przytulił go do siebie mocno, niemalże po ojcowsku.
– Taki ubytek krwi... – odezwał się poważnie, kiedy jakby nigdy nic puścił towarzysza i odsunął się. – Jest groźny. Musisz uzupełnić cukier i... inne składniki odżywcze. – Jasne, jasne. Pokiwał głową. Co z tego, że w probówce znalazło się po parę kropli ich krwi? – Proponuję ci pójście na jakiś świetny obiad... albo na czekoladę do picia. Albo na obydwa naraz. Co ty na to?
Kiedy tylko wyszli z przychodni, przeszedł obok młodszego parę kroków i nagle przytulił go do siebie mocno, niemalże po ojcowsku.
– Taki ubytek krwi... – odezwał się poważnie, kiedy jakby nigdy nic puścił towarzysza i odsunął się. – Jest groźny. Musisz uzupełnić cukier i... inne składniki odżywcze. – Jasne, jasne. Pokiwał głową. Co z tego, że w probówce znalazło się po parę kropli ich krwi? – Proponuję ci pójście na jakiś świetny obiad... albo na czekoladę do picia. Albo na obydwa naraz. Co ty na to?
No pewnie. Co tam. Najlepiej sobie zemdleć! Oczywiście! A tak starał się zgrywać odważnego, że niby wcale się nie boi, nawet nie drgnął, kiedy wbijali w niego to narzędzie tortur, bo przecież Harvey na niego cały czas patrzył, starał się nie panikować, być spokojnym, ale nie...
Tak cholernie było mu wstyd, tak bardzo czuł, że się upokorzył, że gdy tylko wyszli z tego przeklętego miejsca, na słabych nogach ruszył przed siebie. Mając wrażenie, że nadal jest blady jak ściana, wbił wzrok w ulicę do której zmierzali i nie zamierzał patrzeć na fotografa czując, że spaliłby się ze wstydu.
– Harvey? – zapytał trochę niewyraźnie, gdy ten nagle go objął z zaskoczenia i zaczął niespokojnie rozglądać się, czy przypadkiem nikt na nich nie patrzy.
Groźny ubytek krwi...? Szczerze powiedziawszy nawet nie miał pojęcia ile krwi z niego upuścili, bo gdy tylko zobaczył igłę, cały czas patrzył w drugą stronę. Naprawdę wzięli jej tak dużo...? Gdy fotograf się odsunął, spojrzał na niego niepewnie zdziwiony jego słowami. Jedzenie? Nie jest zły? Rozczarowany? Przez ten cały cyrk? Na pewno?
Gdy już chciał zapytać go o to, przeprosić za tę scenę, którą tam odstawił przypomniał sobie o czymś, czego zapomniał zabrać ze studia przez to wszystko.
– Cholera... nie zabrałem ze sobą projektu dla ciebie... – schował na moment twarz w dłoniach czując, że robi mu się nagle dziwnie smutno. – Chciałem, żebyś go zobaczył. – szepnął tak cicho, że Harvey prawdopodobnie miał problem z rozpoznaniem słów. – Ok. Możemy iść coś zjeść. – wrócił do normalnego tonu głosu, zabrał dłonie i westchnął trochę ciężko, po czym spojrzał na swojego partnera i uśmiechnął się do niego, trochę przybity tym całym pobieraniem i jego dziurą w pamięci. – Chcę obydwa naraz. Coś słodkiego, coś słonego... niekoniecznie zdrowego. – wysilił się na wyraźniejszy uśmiech nie chcąc, żeby Harvey czuł się winny jego reakcji na igły. Bo przecież nie zaciągnął go tu siłą na te badania. – Jak dla mnie to możemy iść już świętować dobre wyniki.
Tak cholernie było mu wstyd, tak bardzo czuł, że się upokorzył, że gdy tylko wyszli z tego przeklętego miejsca, na słabych nogach ruszył przed siebie. Mając wrażenie, że nadal jest blady jak ściana, wbił wzrok w ulicę do której zmierzali i nie zamierzał patrzeć na fotografa czując, że spaliłby się ze wstydu.
– Harvey? – zapytał trochę niewyraźnie, gdy ten nagle go objął z zaskoczenia i zaczął niespokojnie rozglądać się, czy przypadkiem nikt na nich nie patrzy.
Groźny ubytek krwi...? Szczerze powiedziawszy nawet nie miał pojęcia ile krwi z niego upuścili, bo gdy tylko zobaczył igłę, cały czas patrzył w drugą stronę. Naprawdę wzięli jej tak dużo...? Gdy fotograf się odsunął, spojrzał na niego niepewnie zdziwiony jego słowami. Jedzenie? Nie jest zły? Rozczarowany? Przez ten cały cyrk? Na pewno?
Gdy już chciał zapytać go o to, przeprosić za tę scenę, którą tam odstawił przypomniał sobie o czymś, czego zapomniał zabrać ze studia przez to wszystko.
– Cholera... nie zabrałem ze sobą projektu dla ciebie... – schował na moment twarz w dłoniach czując, że robi mu się nagle dziwnie smutno. – Chciałem, żebyś go zobaczył. – szepnął tak cicho, że Harvey prawdopodobnie miał problem z rozpoznaniem słów. – Ok. Możemy iść coś zjeść. – wrócił do normalnego tonu głosu, zabrał dłonie i westchnął trochę ciężko, po czym spojrzał na swojego partnera i uśmiechnął się do niego, trochę przybity tym całym pobieraniem i jego dziurą w pamięci. – Chcę obydwa naraz. Coś słodkiego, coś słonego... niekoniecznie zdrowego. – wysilił się na wyraźniejszy uśmiech nie chcąc, żeby Harvey czuł się winny jego reakcji na igły. Bo przecież nie zaciągnął go tu siłą na te badania. – Jak dla mnie to możemy iść już świętować dobre wyniki.
Harveyowi nie przeszło przez myśl, aby śmiać się z fobii Roro, kiedy przyszli tu przez jego własną nieufność i fobię.
Projektu? Jakiego pro... ach! Tatuaż!
– W takim razie pod drodze możemy podjechać do studia, weźmiesz projekt i dopiero pojedziemy na żarcie. – Odruchowo zamiast zwyczajnie pocieszyć Roro, starał się wymyślić rozwiązanie sytuacji. Dobre wyniki... Z tego akurat wolał jeszcze się nie cieszyć, bo chociaż sam miał nadzieję, to wiedział, że do dobrego zdrowia nadzieja nie wystarczy. Z drugiej strony w tej chwili wolał takie myśli zatrzymać dla siebie, żeby dodatkowo nie stresować młodszego. – Chcę cię zabrać do miejsca, którego żałuję, że nie było tu jak byłem dzieciakiem. Naprawdę, jak dla mnie to spełnienie marzeń każdego, kto lubi jedzenie.
Projektu? Jakiego pro... ach! Tatuaż!
– W takim razie pod drodze możemy podjechać do studia, weźmiesz projekt i dopiero pojedziemy na żarcie. – Odruchowo zamiast zwyczajnie pocieszyć Roro, starał się wymyślić rozwiązanie sytuacji. Dobre wyniki... Z tego akurat wolał jeszcze się nie cieszyć, bo chociaż sam miał nadzieję, to wiedział, że do dobrego zdrowia nadzieja nie wystarczy. Z drugiej strony w tej chwili wolał takie myśli zatrzymać dla siebie, żeby dodatkowo nie stresować młodszego. – Chcę cię zabrać do miejsca, którego żałuję, że nie było tu jak byłem dzieciakiem. Naprawdę, jak dla mnie to spełnienie marzeń każdego, kto lubi jedzenie.
Na wspomnienie jego studia, skrzywił się mentalnie i pokręcił przecząco głową. O ile wcześniej nawet nie wpadło mu do głowy porównywać igły iniekcyjne z tymi, których sam używa na co dzień, tak teraz jakoś nie miał ochoty wracać do miejsca, w którym ma zapas igieł w przeróżnych rozmiarach.
Teraz, gdy jego mózg po nieplanowanym omdleniu przewietrzył się nieco, zaczął myśleć trzeźwiej, dlatego nagle skupił wzrok na Harveyu i zaczął uważnie mu się przyglądać. Gdy pomyślał, co mógłby sobie pomyśleć fotograf przez jego reakcję na pobranie, sam zaczął czuć się winny, że w ogóle istnieje szansa, że Harvey może również czuć się winny przez to, że Roro znalazł się z nim na tych badaniach. A przecież to nie tak... sam też chciał tam iść.
– Ok. – podchwycił temat i jak gdyby nigdy nic, uśmiechnął się lekko do swojego chłopaka. – Skoro mówisz, że jest tam tak cudownie, to chodźmy tam zjeść.
[z/t]
Teraz, gdy jego mózg po nieplanowanym omdleniu przewietrzył się nieco, zaczął myśleć trzeźwiej, dlatego nagle skupił wzrok na Harveyu i zaczął uważnie mu się przyglądać. Gdy pomyślał, co mógłby sobie pomyśleć fotograf przez jego reakcję na pobranie, sam zaczął czuć się winny, że w ogóle istnieje szansa, że Harvey może również czuć się winny przez to, że Roro znalazł się z nim na tych badaniach. A przecież to nie tak... sam też chciał tam iść.
– Ok. – podchwycił temat i jak gdyby nigdy nic, uśmiechnął się lekko do swojego chłopaka. – Skoro mówisz, że jest tam tak cudownie, to chodźmy tam zjeść.
[z/t]
Tak. Dzisiaj jak na złość wszystko musiało się skomplikować. Fuse był spóźniony do swojej dorywczej pracy. Jeszcze wczoraj - jak to los chciał - zadzwoniła do niego szefowa czy "tego" dnia będzie i "o tej" godzinie na swojej zmianie, bo tak było zapisane w grafiku. Oczywiście bez jego wiedzy. Jak zwykle życie sprawiało mu figle i pod górkę. Biegł na łeb, na szyję. Prawie jak na skręcenie sobie karku, ale innego wyjścia nie miał. Musiał zdążyć. Po prostu musiał zdążyć i koniec, kropka. Nie zwracał uwagi na nic, co się wokół niego dzieje. Jego myśli skupiły się tylko na tej jednej rzeczy, która miała być jego "priorytetem" na tą chwilę obecną. Zatrzymał się na chwilę i nie orientując się gdzie aktualnie stoi. Wyciągnął telefon z kieszeni spodni i sprawdził mapę w jakim punkcie się znajduje i później jakimi drogami ma podążać dalej do kawiarni.
[MG] Cyrille Montmorency
Fresh Blood Lost in the City
Re: Uliczki między budynkami
Nie Lip 15, 2018 9:52 pm
Nie Lip 15, 2018 9:52 pm
Cyrille mijał kolejne uliczki miasta. Już dawno nie jeździł na rowerze, zdążył już prawie zapomnieć jakie to uczucie pędzić na jednośladzie! Uśmiechnął się do siebie i nacisnął mocniej na pedały. Kierował się powoli w stronę akademików. Koniec codziennych aktywności! Wszystko układało się po jego myśli... no prawie. Nagle na ścieżkę rowerową wkroczył chłopak... Blondyn nie miał miejsca, ani czasu by za bardzo manewrować. Skręcił w lewo, co nie uchroniło obu przed zderzeniem. Cyrille zahaczył nieznajomego kierownicą... impet musiał być spory. Koło roweru ustawiło się bokiem przez co rowerzysta został wystrzelony ze swojego wehikułu.
Jęknął cicho podczas uderzenia o ścieżkę kilka kroków dalej. Dopiero po chwili doszedł do siebie, zerkając na przechodnia.
- Cały jesteś... uhh.,. wyskoczyłeś znikąd...
Jęknął cicho podczas uderzenia o ścieżkę kilka kroków dalej. Dopiero po chwili doszedł do siebie, zerkając na przechodnia.
- Cały jesteś... uhh.,. wyskoczyłeś znikąd...
Dopiero to sprawdzeniu drogi jak ma dalej iść zorientował się że stoi na drodze rowerowej. Zanim to ogarnął było już za późno na uniknięcie zderzenia. Zderzenia z rowerzystą, który jechał z nad przeciwka prosto na niego. Zmarszczył brwi, bo jakoś jego ciało się chciało się poruszyć, żeby tego uniknąć. Jakby ciało Fuse odmówiło na tą chwilę posłuszeństwa.
Białowłosy poleciał do tyłu. Oparł się rękoma o asfalt. Jednakże to zamortyzowanie upadku nie potoczyło się dobrze. Ciężar swojego ciała przerzucił na prawą rękę, bo w lewej trzymał telefon, ale kiedy wylądował czterema literami na betonie upuścił telefon. Na całe szczęście wylądował blisko niego, więc nie musiał zawracać sobie głowy, że ktoś dodatkowo zniszczy jego jedyny sprzęt do komunikacji. Jęknął. Był tym wszystkim trochę oszołomiony i dopiero po chwili odpowiedział.
- Przepraszam... To moja wina, nie patrzyłem gdzie stoję... - przez chwilę nie podnosił głowy, bo musiał przełknąć tą gorycz, że został potrącony przez rowerzystę.
Białowłosy poleciał do tyłu. Oparł się rękoma o asfalt. Jednakże to zamortyzowanie upadku nie potoczyło się dobrze. Ciężar swojego ciała przerzucił na prawą rękę, bo w lewej trzymał telefon, ale kiedy wylądował czterema literami na betonie upuścił telefon. Na całe szczęście wylądował blisko niego, więc nie musiał zawracać sobie głowy, że ktoś dodatkowo zniszczy jego jedyny sprzęt do komunikacji. Jęknął. Był tym wszystkim trochę oszołomiony i dopiero po chwili odpowiedział.
- Przepraszam... To moja wina, nie patrzyłem gdzie stoję... - przez chwilę nie podnosił głowy, bo musiał przełknąć tą gorycz, że został potrącony przez rowerzystę.
[MG] Cyrille Montmorency
Fresh Blood Lost in the City
Re: Uliczki między budynkami
Nie Lip 15, 2018 10:39 pm
Nie Lip 15, 2018 10:39 pm
Cyrille odetchnął z ulgą słysząc odpowiedź chłopaka. Sam fakt, że mógł mówić był bardzo pozytywny! Podniósł się powoli i rozejrzał się szybko oceniając szkody, swoje, roweru i chłopaka. Nie wyglądało to najgorzej. Postawił rower na nóżce i podszedł do nieznajomego podając mu dłoń by pomóc wstać. Było mu trochę głupio, chociaż tym będzie się przejmował później, gdy adrenalina opadnie.
- W porządku? Nic sobie nie zrobiłeś? Nie widzę krwi więc chyba nie jest źle. Znaczy, wiesz, zawsze mogło być gorzej.
- W porządku? Nic sobie nie zrobiłeś? Nie widzę krwi więc chyba nie jest źle. Znaczy, wiesz, zawsze mogło być gorzej.
Dopiero teraz spojrzał na rowerzystę i przez ułamek sekundy przeszło mu przez myśl, że dawno nikogo nie wiedział w blondzie. A tutaj proszę, taki chłopak, może w tym samym wieku co Fuse albo starszy. Kto wie.
- Tak... Myślę, że wszystko ze mną w porządku- odparł i teraz próbował wstał z asfaltu. Znów większość ciężaru swoje ciała przerzucił na prawą rękę. Kiedy lekko się podniósł i w tym czasie wyciągnął drugą rękę, żeby skorzystać z pomocy poczuł ból. Właśnie w prawej ręce i usiadł z powrotem na beton. Cicho syknął.
- Co... Co mi się stało w rękę?... Byle by nie złamana pomyślał przez chwilę.
- Tak... Myślę, że wszystko ze mną w porządku- odparł i teraz próbował wstał z asfaltu. Znów większość ciężaru swoje ciała przerzucił na prawą rękę. Kiedy lekko się podniósł i w tym czasie wyciągnął drugą rękę, żeby skorzystać z pomocy poczuł ból. Właśnie w prawej ręce i usiadł z powrotem na beton. Cicho syknął.
- Co... Co mi się stało w rękę?... Byle by nie złamana pomyślał przez chwilę.
[MG] Cyrille Montmorency
Fresh Blood Lost in the City
Re: Uliczki między budynkami
Nie Lip 29, 2018 2:07 pm
Nie Lip 29, 2018 2:07 pm
Odetchnął z ulgą, cieszył się, że owe wydarzenie obeszło się bez jakiś poważniejszych szkód, u niego, albo u nieznajomego. Czułby się wtedy winny. Kiedy podawał rękę chłopakowi, a ten z syknięciem znów przysiadł na chodniku, ściągnął brwi, przyglądając mu się przez chwilę. Zaraz przykucnął przy nim i bez żadnego słowa sięgnął do jego ręki, ostrożnie oglądając jego nadgarstek i sprawdzając palcami czy kości są całe. Mruknął coś niezadowolony pod nosem.
- Mogłeś od razu powiedzieć, że boli! - pokręcił głową i podniósł się tym razem łapiąc chłopaka pod lewe ramię, byle tylko uniknąć obciążania jego prawego nadgarstka. - Nie jest złamana, ale myślę, że powinien to zobaczyć lekarz. Niedaleko jest szpital, mogę Cie podrzucić na rowerze... albo po prostu się tam przejdziemy. Im szybciej to zrobimy, tym lepiej. Nigdy nie wiadomo co może się stać z takimi urazami.
- Mogłeś od razu powiedzieć, że boli! - pokręcił głową i podniósł się tym razem łapiąc chłopaka pod lewe ramię, byle tylko uniknąć obciążania jego prawego nadgarstka. - Nie jest złamana, ale myślę, że powinien to zobaczyć lekarz. Niedaleko jest szpital, mogę Cie podrzucić na rowerze... albo po prostu się tam przejdziemy. Im szybciej to zrobimy, tym lepiej. Nigdy nie wiadomo co może się stać z takimi urazami.
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach