▲▼
KANAŁY
- Tędy, za mną. - wyglądało na to, że nie tylko Alaric miał eskortować was na miejsce. Towarzyszył wam cały oddział straży. Ci, którzy uważniej słuchali wcześniej Dowódcy, mogli się domyślić, że chodzi o gwardzistów z Północy, których wspominał Gwydion. Każdy z nich zerkał w waszą stronę z niejakim zaciekawieniem, choć zaraz powracali do obserwacji terenu, nie zadając jakichkolwiek pytań. Nie byliście w stanie ocenić jak długo trwała wędrówka. Dziesięć minut, pół godziny, godzinę, może cały dzień? Upływ czasu zdawał się nie mieć tu większego znaczenia. Co ciekawsze, po kilkunastu krokach, pogoda zdawała się wariować, nieustannie zmieniając pory roku. W momencie, gdy docieraliście do kanałów panowała dość sroga zima. Wysokie, puchate zaspy wołały do was cicho, zachęcając do wskoczenia w nie, by zrobić znanego wam 'anioła'. Spadające wam na twarz płatki śniegu chichotały wesoło, zaraz się rozpuszczając i spływając w dół niczym pojedyncze łzy. Żołnierze zdawali się ignorować te wszystkie fenomeny. Dopiero, gdy znaleźliście się przy wielkiej piernikowej bramie, wszyscy zatrzymali się jak jeden mąż. A wraz z głośnym, radosnym piskiem do nogi Dakoty przyczepiła się mała dziewczyna z psimi uszami i ogonem.
- Natasha, mówiłem ci wielokrotnie...
- Kuciak! Duży kuciak! Woof! - jej ogon majtał się szaleńczo na boki, gdy wpatrywała się w chłopaka z wyraźną fascynacją. Wręcz widać było te sypiące jej się z oczu gwiazdki, serduszka i inne tyldy krzyczące "Senpai, notice me!".
- To orzeł, moja droga. Najszlachetniejszy z ptaków, władca niebios. Poza tym mówi się kurczak, a nie kuciak. - wytłumaczył jej spokojnie Alaric. - Powiedz mi skarbie, znalazłaś coś?
- Nie. - dopiero teraz wasz wzrok padł na buta, którego trzymała w dłoniach. - Zapach kanałów wszystko maskuje, woof. Niedobrze mi od tego całego cukru, woof. Kuciak - do niebios! Tam dobry widok, woof! - ogon nie przestawał merdać nawet na sekundę. Alaric spojrzał ku górze i kiwnął krótko głową, wyciągając rękę ku Dakocie.
- Wybacz te nagłe powitania. To Natasha, nasza główna zwiadowczyni. Nie lekceważcie jej, mimo młodego wieku to najlepsza z najlepszych, naturalny talent. Dlatego chcę cię prosić, byś jej wysłuchał i wziął ze sobą. Zrób krótką rundę ponad wejściem, sprawdź czy nie widzisz czegoś podejrzanego. Pozostawimy drzwi otwarte i pójdziemy przodem, znajdziecie nas bez problemu. Jeśli coś cię zaniepokoi, od razu nas powiadom. I trzymaj to przy sobie. Uchroni cię przed podniebną bestią. - podał mu czterolistną koniczynkę, odwracając się ku reszcie.
- Jak już mówiłem pójdziemy przodem. Miejcie oczy szeroko otwarte. Za mną! - nim zdążyliście się spostrzec, żołnierze otworzyli piernikowe drzwi, a wasze nosy wypełnił ostry zapach waty cukrowej i lemoniady. Co więcej, wystarczyło jedno krótkie spojrzenie w stronę ścieków, by zrozumieć, że to właśnie one je wypełniały. Lemoniada płynęła spokojnie w wyznaczonym miejscu, a wata cukrowa porastała brzegi i ściany, co jakiś czas wyrzucając na utworzony z czekolady chodnik, dziesiątki cukierków.
Natasha natomiast zwinnie skoczyła na plecy Dakoty, owijając go nogami w pasie i objęła drobnymi rączkami kark, uderzając go uchem we włosy.
- Do góry kuciak, woof! - i wszystko jasne.
// TERMIN: 13 lutego, g. 23.59. MISTRZ GRY MISTRZ GRY MISTRZ GRY
Strona 1 z 2 • 1, 2
- Tędy, za mną. - wyglądało na to, że nie tylko Alaric miał eskortować was na miejsce. Towarzyszył wam cały oddział straży. Ci, którzy uważniej słuchali wcześniej Dowódcy, mogli się domyślić, że chodzi o gwardzistów z Północy, których wspominał Gwydion. Każdy z nich zerkał w waszą stronę z niejakim zaciekawieniem, choć zaraz powracali do obserwacji terenu, nie zadając jakichkolwiek pytań. Nie byliście w stanie ocenić jak długo trwała wędrówka. Dziesięć minut, pół godziny, godzinę, może cały dzień? Upływ czasu zdawał się nie mieć tu większego znaczenia. Co ciekawsze, po kilkunastu krokach, pogoda zdawała się wariować, nieustannie zmieniając pory roku. W momencie, gdy docieraliście do kanałów panowała dość sroga zima. Wysokie, puchate zaspy wołały do was cicho, zachęcając do wskoczenia w nie, by zrobić znanego wam 'anioła'. Spadające wam na twarz płatki śniegu chichotały wesoło, zaraz się rozpuszczając i spływając w dół niczym pojedyncze łzy. Żołnierze zdawali się ignorować te wszystkie fenomeny. Dopiero, gdy znaleźliście się przy wielkiej piernikowej bramie, wszyscy zatrzymali się jak jeden mąż. A wraz z głośnym, radosnym piskiem do nogi Dakoty przyczepiła się mała dziewczyna z psimi uszami i ogonem.
- Natasha, mówiłem ci wielokrotnie...
- Kuciak! Duży kuciak! Woof! - jej ogon majtał się szaleńczo na boki, gdy wpatrywała się w chłopaka z wyraźną fascynacją. Wręcz widać było te sypiące jej się z oczu gwiazdki, serduszka i inne tyldy krzyczące "Senpai, notice me!".
- To orzeł, moja droga. Najszlachetniejszy z ptaków, władca niebios. Poza tym mówi się kurczak, a nie kuciak. - wytłumaczył jej spokojnie Alaric. - Powiedz mi skarbie, znalazłaś coś?
- Nie. - dopiero teraz wasz wzrok padł na buta, którego trzymała w dłoniach. - Zapach kanałów wszystko maskuje, woof. Niedobrze mi od tego całego cukru, woof. Kuciak - do niebios! Tam dobry widok, woof! - ogon nie przestawał merdać nawet na sekundę. Alaric spojrzał ku górze i kiwnął krótko głową, wyciągając rękę ku Dakocie.
- Wybacz te nagłe powitania. To Natasha, nasza główna zwiadowczyni. Nie lekceważcie jej, mimo młodego wieku to najlepsza z najlepszych, naturalny talent. Dlatego chcę cię prosić, byś jej wysłuchał i wziął ze sobą. Zrób krótką rundę ponad wejściem, sprawdź czy nie widzisz czegoś podejrzanego. Pozostawimy drzwi otwarte i pójdziemy przodem, znajdziecie nas bez problemu. Jeśli coś cię zaniepokoi, od razu nas powiadom. I trzymaj to przy sobie. Uchroni cię przed podniebną bestią. - podał mu czterolistną koniczynkę, odwracając się ku reszcie.
- Jak już mówiłem pójdziemy przodem. Miejcie oczy szeroko otwarte. Za mną! - nim zdążyliście się spostrzec, żołnierze otworzyli piernikowe drzwi, a wasze nosy wypełnił ostry zapach waty cukrowej i lemoniady. Co więcej, wystarczyło jedno krótkie spojrzenie w stronę ścieków, by zrozumieć, że to właśnie one je wypełniały. Lemoniada płynęła spokojnie w wyznaczonym miejscu, a wata cukrowa porastała brzegi i ściany, co jakiś czas wyrzucając na utworzony z czekolady chodnik, dziesiątki cukierków.
Natasha natomiast zwinnie skoczyła na plecy Dakoty, owijając go nogami w pasie i objęła drobnymi rączkami kark, uderzając go uchem we włosy.
- Do góry kuciak, woof! - i wszystko jasne.
// TERMIN: 13 lutego, g. 23.59.
To jasne, że Dakota nie omieszkał zignorować faktu, że Gwydion jest w posiadaniu materiału dowodowego, który może być porządną wskazówką. Oglądał przez moment kulkę, nie ważąc się jej ruszyć, jakby nie było - jej istnienie mogło jeszcze wspomóc dochodzenie, o ile zapach jeszcze z niej nie wywietrzał, choć niewykluczone, że straż już to wykorzystała. Zagryzł lekko wargę, usiłując wykrzesać z siebie jakąś myśl wiążącą złociste włosy księżniczki Rosalii z tym bezpańskim czarnym, pozbijanym futrem. I ten szary włos? A może to siwy włos starości, czy stresu? Może miało to jakiś szczególny związek z matką Rosalii, było to możliwe, choć wolał na ten moment nie wysnuwać takich teorii. Na pewno nie w takim miejscu.
Lowe’owi niemalże serducho zamarło w piersi, gdy rzekome ścieki przed nim wyrosły. Ich obraz był odmienny od takiego, jaki sobie uroił z tyłu głowy, oj, bardzo. Ta wizja była o wiele bardziej optymistyczna - widziana wręcz przez różowe okulary. I nie tylko, wszystko było tęczowe, urocze, słodziutkie, o matko. Jak w cukierniczym. Jak w najpiękniejszym śnie uzależnionego od cukru nastolatka. Jakby tego było mało, w powietrzu nie unosił się smród fekalii. Chyba, ze tutejsi wydalali z siebie cukierki i różnorakie wypieki! No nie, to byłoby już zbyt nierealne, aby było prawdziwe!
Stał tak z otwartymi wargami, aż na jednej z nich nie osadził się płatek śniegu, wtedy oprzytomniał. Rzeczywiście, było chłodno. Orzeł lubił, rzecz jasna, zimę, ale w gnieździe, gdzie sobie naznosił bawełnianej odzieży, a w tamtym momencie mógł jedynie puszyć się i kulić, otulając lekko skrzydłami, by wytworzyć dla siebie trochę ciepła. Gdy tak wpatrywał się oniemiały w słodki twór cywilizacji, nagle coś w niego uderzyło, ale zważywszy na minimalny impet, nie było to nic groźnego, co miało na celu go zwalić z nóg. Wręcz przeciwnie, mały agresor się najwidoczniej uczepił materiału jego spodni. Co to? Jakiś wężołak odtajał?
A kiedy po sekundzie miał wyzwolić z siebie furię, żeby nawrzeszczeć na tego, co go bezkarnie usiłuje odzienia pozbawić, wycelował srogi, jastrzębi wzrok pod swoje nogi.. i umilkł. Albo inaczej. Nie był w stanie przez chwilę wydobyć z siebie jakiegoś odgłosu, co zawierałby w sobie jakiś składny i ładny komunikat.
- Kuco? - powtarzając, zabrzmiał, jakby przetwarzał dane, co istotnie r]obił, gdyż nie znalazł etymologii wypowiadanego przez dziewczynkę słowa. - ..Że.. co kuciak?
Ale za to odpalił się, gdy ów Alaric zabrał głos. Ogarniając się, nastroszył dumnie skrzydła, które wróciły na swoje miejsce na plecach, wypiął pierś, a ręką się oparł o biodro. Ewidentnie, aprobował to tłumaczenie strażnika. Znał się chłop na rzeczy, no nie?
- ..Czyli jednak mogę się wzbić. - wrócił metaforycznie na ziemię, wkuwając czujne oczy w mężczyznę, który właśnie podał mu.. koniczynkę. - ..Co, co, co? Podniebna bestia? I koniczyna przeciwko niej? Sztylet nie byłby bezpieczniejszą opcją? - mówiąc, uniósł opierzoną brew, następnie zwieszając łeb na mini kobietkę, która, według straży, miała predyspozycje do bycia zwiadowczynią. W to nie wątpił, sam był zdania, że on sam mimo swojego wieku mógł wiele dokonać. Gdyby mu się, oczywiście, chciało ruszyć dupę. Poza tym, jego ego nieco zostało podbite, gdy w jego otoczeniu stawiła się osoba niższa od niego. Niby to głupie, przecież to dziecko, ale dla wzrostu Dakoty nie ma ratunku, każdy może się stać obiektem dowartościowywania.
Będąc tak trochę zdezorientowany nagłym atakiem dziewczynki-szczeniaka, gdy tamci ruszyli w kanały, on obrócił w palcach łodyżkę, na końcu której umiejscowione były cztery listki o specjalnych właściwościach, które miały być dla nich czymś w rodzaju ochrony. Zaniechał oglądania roślinki, gdy Natasha nieco zmieniła położenie, wskakując na niego od tyłu, czym go całkiem zaskoczyła, aż prawie wypuścił ten amulet ze szponów.
- Ej, dobra, ale nie szarżuj tak. Lepiej nie gubić tej koniczyny. - burknął, chowając tę zieleninkę do ciasnej kieszeni spodni, z której, miał taką nadzieję, nie wyleci podczas lotu. - Trzymaj się mocno, tylko z głową, żebyś mnie nie udusiła.. - mówiąc, łypnął na nią okiem po lekkim obróceniu głowy, po czym odbił się od ziemi mocno, zaczynając intensywnie machać skrzydłami, aby nabrać wysokości i trafić na prąd powietrza do wykorzystania.
I choć dla niego, ptaka, latanie było tak naturalne jak oddychanie, niestety, tym razem miał nieco ograniczoną wolność przez obawy o swój balast na plecach, przez który obawiał się gwałtownych skrętów w trakcie szybowania. Czułby się ewidentnie pewniej, gdyby mógł ją trzymać w rękach, a nie na plecach, gdzie nie miał pewności, że tej nagle nie zmiecie kołyszący nim całym podmuch wiatru, a z tym musiał się liczyć. W ostateczności byłby w stanie zapikować, by ją chwycić, ale cholera wie, czy przy tym nie zrobiłby jej krzywdy, a to przecie kruszyna była. Wiedział, jak takiemu maluczkiemu łatwo o kontuzję, np. o wypadnięcie kości ze stawu przy złapaniu ją za ramię. Ci miniaturowi muszą się trzymać razem, więc ona nie może się puścić!
Między głowieniem się, czy jest dostatecznie wysoko, aby w razie spadania Natasha się nie rozbiła o najbliższe drzewo oraz czym jest ta bestia, przed którą go przestrzeżono, penetrował okolicę. Nawet z takiego oddalenia wszystko widział tak, jakby zwykły człowiek bez wady wzroku dostał okulary ze szkłami -3. Tak wyraźnie, że aż przerażająco dla innego stworzenia! I dlatego w oczy rzuciła mu się pewna sylwetka, która czaiła się przy wschodniej części kanałów, tak wnioskując po położeniu słońca. Czy to było to wejście, którego użyła jego grupa? Zrobił tyle obrotów, że trudno było mu to określić, choć.. Nie.
Zmarszczył brwi, zmrużył oczy, chcąc wybadać jakiś element twarzy tego osobnika. Nie..
To nikt z tego jego oddziału. I do tego przy innym wejściu. Ulotnił się.. A Dakota krzyknął do psowatej na jego plecach, choć wiatr w uszach na pewno jej przeszkadzał:
- Widziałem coś, ale to zniknęło! Lądować tam czy zawrócić do wejścia?!
Lowe’owi niemalże serducho zamarło w piersi, gdy rzekome ścieki przed nim wyrosły. Ich obraz był odmienny od takiego, jaki sobie uroił z tyłu głowy, oj, bardzo. Ta wizja była o wiele bardziej optymistyczna - widziana wręcz przez różowe okulary. I nie tylko, wszystko było tęczowe, urocze, słodziutkie, o matko. Jak w cukierniczym. Jak w najpiękniejszym śnie uzależnionego od cukru nastolatka. Jakby tego było mało, w powietrzu nie unosił się smród fekalii. Chyba, ze tutejsi wydalali z siebie cukierki i różnorakie wypieki! No nie, to byłoby już zbyt nierealne, aby było prawdziwe!
Stał tak z otwartymi wargami, aż na jednej z nich nie osadził się płatek śniegu, wtedy oprzytomniał. Rzeczywiście, było chłodno. Orzeł lubił, rzecz jasna, zimę, ale w gnieździe, gdzie sobie naznosił bawełnianej odzieży, a w tamtym momencie mógł jedynie puszyć się i kulić, otulając lekko skrzydłami, by wytworzyć dla siebie trochę ciepła. Gdy tak wpatrywał się oniemiały w słodki twór cywilizacji, nagle coś w niego uderzyło, ale zważywszy na minimalny impet, nie było to nic groźnego, co miało na celu go zwalić z nóg. Wręcz przeciwnie, mały agresor się najwidoczniej uczepił materiału jego spodni. Co to? Jakiś wężołak odtajał?
A kiedy po sekundzie miał wyzwolić z siebie furię, żeby nawrzeszczeć na tego, co go bezkarnie usiłuje odzienia pozbawić, wycelował srogi, jastrzębi wzrok pod swoje nogi.. i umilkł. Albo inaczej. Nie był w stanie przez chwilę wydobyć z siebie jakiegoś odgłosu, co zawierałby w sobie jakiś składny i ładny komunikat.
- Kuco? - powtarzając, zabrzmiał, jakby przetwarzał dane, co istotnie r]obił, gdyż nie znalazł etymologii wypowiadanego przez dziewczynkę słowa. - ..Że.. co kuciak?
Ale za to odpalił się, gdy ów Alaric zabrał głos. Ogarniając się, nastroszył dumnie skrzydła, które wróciły na swoje miejsce na plecach, wypiął pierś, a ręką się oparł o biodro. Ewidentnie, aprobował to tłumaczenie strażnika. Znał się chłop na rzeczy, no nie?
- ..Czyli jednak mogę się wzbić. - wrócił metaforycznie na ziemię, wkuwając czujne oczy w mężczyznę, który właśnie podał mu.. koniczynkę. - ..Co, co, co? Podniebna bestia? I koniczyna przeciwko niej? Sztylet nie byłby bezpieczniejszą opcją? - mówiąc, uniósł opierzoną brew, następnie zwieszając łeb na mini kobietkę, która, według straży, miała predyspozycje do bycia zwiadowczynią. W to nie wątpił, sam był zdania, że on sam mimo swojego wieku mógł wiele dokonać. Gdyby mu się, oczywiście, chciało ruszyć dupę. Poza tym, jego ego nieco zostało podbite, gdy w jego otoczeniu stawiła się osoba niższa od niego. Niby to głupie, przecież to dziecko, ale dla wzrostu Dakoty nie ma ratunku, każdy może się stać obiektem dowartościowywania.
Będąc tak trochę zdezorientowany nagłym atakiem dziewczynki-szczeniaka, gdy tamci ruszyli w kanały, on obrócił w palcach łodyżkę, na końcu której umiejscowione były cztery listki o specjalnych właściwościach, które miały być dla nich czymś w rodzaju ochrony. Zaniechał oglądania roślinki, gdy Natasha nieco zmieniła położenie, wskakując na niego od tyłu, czym go całkiem zaskoczyła, aż prawie wypuścił ten amulet ze szponów.
- Ej, dobra, ale nie szarżuj tak. Lepiej nie gubić tej koniczyny. - burknął, chowając tę zieleninkę do ciasnej kieszeni spodni, z której, miał taką nadzieję, nie wyleci podczas lotu. - Trzymaj się mocno, tylko z głową, żebyś mnie nie udusiła.. - mówiąc, łypnął na nią okiem po lekkim obróceniu głowy, po czym odbił się od ziemi mocno, zaczynając intensywnie machać skrzydłami, aby nabrać wysokości i trafić na prąd powietrza do wykorzystania.
I choć dla niego, ptaka, latanie było tak naturalne jak oddychanie, niestety, tym razem miał nieco ograniczoną wolność przez obawy o swój balast na plecach, przez który obawiał się gwałtownych skrętów w trakcie szybowania. Czułby się ewidentnie pewniej, gdyby mógł ją trzymać w rękach, a nie na plecach, gdzie nie miał pewności, że tej nagle nie zmiecie kołyszący nim całym podmuch wiatru, a z tym musiał się liczyć. W ostateczności byłby w stanie zapikować, by ją chwycić, ale cholera wie, czy przy tym nie zrobiłby jej krzywdy, a to przecie kruszyna była. Wiedział, jak takiemu maluczkiemu łatwo o kontuzję, np. o wypadnięcie kości ze stawu przy złapaniu ją za ramię. Ci miniaturowi muszą się trzymać razem, więc ona nie może się puścić!
Między głowieniem się, czy jest dostatecznie wysoko, aby w razie spadania Natasha się nie rozbiła o najbliższe drzewo oraz czym jest ta bestia, przed którą go przestrzeżono, penetrował okolicę. Nawet z takiego oddalenia wszystko widział tak, jakby zwykły człowiek bez wady wzroku dostał okulary ze szkłami -3. Tak wyraźnie, że aż przerażająco dla innego stworzenia! I dlatego w oczy rzuciła mu się pewna sylwetka, która czaiła się przy wschodniej części kanałów, tak wnioskując po położeniu słońca. Czy to było to wejście, którego użyła jego grupa? Zrobił tyle obrotów, że trudno było mu to określić, choć.. Nie.
Zmarszczył brwi, zmrużył oczy, chcąc wybadać jakiś element twarzy tego osobnika. Nie..
To nikt z tego jego oddziału. I do tego przy innym wejściu. Ulotnił się.. A Dakota krzyknął do psowatej na jego plecach, choć wiatr w uszach na pewno jej przeszkadzał:
- Widziałem coś, ale to zniknęło! Lądować tam czy zawrócić do wejścia?!
Przybysze z innego wymiaru, gadające kwiatki, zwierzątka i kołatki, porwanie królowej... Nawet to przestawało ją zaskakiwać i w jakikolwiek sposób obchodzić. Nawet fakt, że pory roku nagle dostały pierdolca i obecnie była zima, nie zrobił na niej takiego wrażenia, jak to, co zobaczyła później.
Wielka brama z piernika. A za nią jebane królestwo słodyczy.
W tym momencie przestały być istotne takie sprawy jak ratowanie królowej czy cokolwiek innego. Nagle, zamiast w jakimś betonowym walcu pełnym ścieków i brudu, znaleźli się w takim miejscu, jakie dotychczas Sigrunn mogła sobie tylko i wyłącznie wyśnić, a rano żałować, że to był tylko cholerny sen. Na jej twarzy pojawił się całkiem konkretny karpik, wynikający z kompletnego zdziwienia i fascynacji miejscem, w którym właśnie się znaleźli i które zaczęła dokładnie oglądać, ignorując całą resztę. Tylko omiotła spojrzeniem małą Natashę, żeby nie było, że całkiem zlewa otoczenie na rzecz słodyczy. No co wy! Dopiero po jakimś czasie względnie ogarnęła swoją fascynację otoczeniem i spojrzała na swoich towarzyszy... Których została już tylko dwójka, co też zdawało się jej zupełnie nie obchodzić.
- Nie będę nawet pytać, dlaczego zamiast kanałów macie pieprzoną cukiernię, ale ja tu chyba zamieszkam - powiedziała i ogonem wzbiła taflę lemoniadowych ścieków, zmuszając kropelki żółtej cieczy do ruchu w stronę strażnika i panterzycy, a ochlapawszy ich, jak gdyby nigdy nic chwyciła się za ogon i spróbowała, czy to nie jest jakaś ściema, ale nie. Tam płynęła prawdziwa lemoniada. Jeśli Norweżka naprawdę pochodziła z jakiegoś innego wymiaru, to na pewno nie było w nim takich cudów, więc po co właściwie tam wracać?
Schyliła się po leżącego na czekoladowej ścieżce cukierka i wsadziła go sobie do buzi.
- Czego właściwie mamy szukać? Porywaczy pływających w lemoniadzie czy ciała księżniczki zaczepionego o watę cukrową? - mruknęła, w rzeczywistości całkowicie niezainteresowana poszukiwaniami. Ona już znalazła swoje miejsce na świecie, tamci niech się męczą, a ona będzie się doskonale bawić w miejscu, na które wystarczy spojrzeć, żeby dostać cukrzycy i próchnicy naraz.
Wielka brama z piernika. A za nią jebane królestwo słodyczy.
W tym momencie przestały być istotne takie sprawy jak ratowanie królowej czy cokolwiek innego. Nagle, zamiast w jakimś betonowym walcu pełnym ścieków i brudu, znaleźli się w takim miejscu, jakie dotychczas Sigrunn mogła sobie tylko i wyłącznie wyśnić, a rano żałować, że to był tylko cholerny sen. Na jej twarzy pojawił się całkiem konkretny karpik, wynikający z kompletnego zdziwienia i fascynacji miejscem, w którym właśnie się znaleźli i które zaczęła dokładnie oglądać, ignorując całą resztę. Tylko omiotła spojrzeniem małą Natashę, żeby nie było, że całkiem zlewa otoczenie na rzecz słodyczy. No co wy! Dopiero po jakimś czasie względnie ogarnęła swoją fascynację otoczeniem i spojrzała na swoich towarzyszy... Których została już tylko dwójka, co też zdawało się jej zupełnie nie obchodzić.
- Nie będę nawet pytać, dlaczego zamiast kanałów macie pieprzoną cukiernię, ale ja tu chyba zamieszkam - powiedziała i ogonem wzbiła taflę lemoniadowych ścieków, zmuszając kropelki żółtej cieczy do ruchu w stronę strażnika i panterzycy, a ochlapawszy ich, jak gdyby nigdy nic chwyciła się za ogon i spróbowała, czy to nie jest jakaś ściema, ale nie. Tam płynęła prawdziwa lemoniada. Jeśli Norweżka naprawdę pochodziła z jakiegoś innego wymiaru, to na pewno nie było w nim takich cudów, więc po co właściwie tam wracać?
Schyliła się po leżącego na czekoladowej ścieżce cukierka i wsadziła go sobie do buzi.
- Czego właściwie mamy szukać? Porywaczy pływających w lemoniadzie czy ciała księżniczki zaczepionego o watę cukrową? - mruknęła, w rzeczywistości całkowicie niezainteresowana poszukiwaniami. Ona już znalazła swoje miejsce na świecie, tamci niech się męczą, a ona będzie się doskonale bawić w miejscu, na które wystarczy spojrzeć, żeby dostać cukrzycy i próchnicy naraz.
Zamruczała gardłowo, czując, jak trafia w chłodne objęcia zmian pogodowych. Śnieg. Tego pana to mogłaby przyjmować w gości cały czas, naprawdę. Już samo to dodawało jej energii, a brak smrodu towarzyszącego im podczas dojścia do kanałowego wejścia całkowicie poprawił humor Panterzycy. Może nie miało być aż tak źle? Nawet sama brama wyglądała przyjaźnie, a gdyby miało stamtąd cuchnąć - poczułaby od razu. Zamiast tego, do jej nozdrzy docierał słodki zapach czegoś niezidentyfikowanego. Ścieki były perfumowane?
Ten uroczy szkrab na pewno był. Mgiełką z uroku i cukru. Roześmiała się, widząc, jak psina dobiega do Dakoty, osaczając go ze wszystkich stron naraz, a na wyjaśnienia Alarica skinęła tylko głową. Szczeniaki potrafiły być zabawne. Nie, żeby kocięta nie skakały, jak głupie, ale psy z całą tą swoją wrodzoną chęcią do zabawy zachowywały się, jak małe dzikusy. Nie, żeby jej to przeszkadzało - wręcz przeciwnie, aż przyjemnie było na to popatrzeć. Świat jest pełen kontrastów, co? Blondynka zastanawiała się nad tym wszystkim dłuższą chwilę, Natasha zaś nie traciła czasu, wzlatując wraz z orłem w powietrze. No to trzeba wziąć przykład z dzieciaka.
Do jej nosa dotarł ten niezwykle słodki zapach. Aż mdliło ją na myśl, żeby wejść do środka, jednakże w pozytywnym tego słowa znaczeniu - o ile takie w ogóle istniało. Został tylko jeden problem, który wyczuwała już wcześniej, gdy jego woń przedzierała się przez całą tą słodycz, ale wyłapała go dokładnie dopiero w chwili, w której Małpa postanowiła ją ochlapać.
Lemoniada.
Pierdolone cytrusy.
- Obrzydliwe - wzdrygnęła się, nim zamachnęła ogonem, chcąc otrzepać go z klejącej, cytrusowej napitki. Nawet, jeśli był to napój słodzony, to-... nie. Koty i cytryna byli, niczym mentosy i cola. Niezbyt przyjemne połączenie. Zaraz jednak chwyciła za kawałek pysznej waty, pakując go sobie do ust. Prowiant na drogę zawsze przydatny. Z niezwykłą ostrożnością przebyła kilka kroków po chodniku, spoglądając na lemoniadową rzeczkę, jakby ta zaraz miała oblać ją całą. - Skąd pewność, że porywacz już nie zastawił na nas jakiejś pułapki? Mimo wszystko idziemy tu całym oddziałem. Ciężko nas nie zauważyć.
Ten uroczy szkrab na pewno był. Mgiełką z uroku i cukru. Roześmiała się, widząc, jak psina dobiega do Dakoty, osaczając go ze wszystkich stron naraz, a na wyjaśnienia Alarica skinęła tylko głową. Szczeniaki potrafiły być zabawne. Nie, żeby kocięta nie skakały, jak głupie, ale psy z całą tą swoją wrodzoną chęcią do zabawy zachowywały się, jak małe dzikusy. Nie, żeby jej to przeszkadzało - wręcz przeciwnie, aż przyjemnie było na to popatrzeć. Świat jest pełen kontrastów, co? Blondynka zastanawiała się nad tym wszystkim dłuższą chwilę, Natasha zaś nie traciła czasu, wzlatując wraz z orłem w powietrze. No to trzeba wziąć przykład z dzieciaka.
Do jej nosa dotarł ten niezwykle słodki zapach. Aż mdliło ją na myśl, żeby wejść do środka, jednakże w pozytywnym tego słowa znaczeniu - o ile takie w ogóle istniało. Został tylko jeden problem, który wyczuwała już wcześniej, gdy jego woń przedzierała się przez całą tą słodycz, ale wyłapała go dokładnie dopiero w chwili, w której Małpa postanowiła ją ochlapać.
Lemoniada.
Pierdolone cytrusy.
- Obrzydliwe - wzdrygnęła się, nim zamachnęła ogonem, chcąc otrzepać go z klejącej, cytrusowej napitki. Nawet, jeśli był to napój słodzony, to-... nie. Koty i cytryna byli, niczym mentosy i cola. Niezbyt przyjemne połączenie. Zaraz jednak chwyciła za kawałek pysznej waty, pakując go sobie do ust. Prowiant na drogę zawsze przydatny. Z niezwykłą ostrożnością przebyła kilka kroków po chodniku, spoglądając na lemoniadową rzeczkę, jakby ta zaraz miała oblać ją całą. - Skąd pewność, że porywacz już nie zastawił na nas jakiejś pułapki? Mimo wszystko idziemy tu całym oddziałem. Ciężko nas nie zauważyć.
Natasha zachichotała, słysząc słowa Dakoty.
- Głuptas. Podniebne bestie zjadłyby twój sztylet w przeciągu sekundy razem z tobą, woof. Czterolistna koniczynka ma moce ochronne, woof. - wyprostowała się z wyraźną dumą, że mogła pochwalić się swoją wiedzą i nadymała policzki, machając energicznie ogonem na boki.
Gdy już usadowiła się wygodniej na jego plecach, głaskała przez chwilę jego pióra od czasu do czasu podszczekując cicho z wyraźnym entuzjazmem.
- Nie uduszę, woof! - gdy tylko znaleźli się w powietrzu zaczęła rozglądać się wraz z nim. Wydała z siebie głośny okrzyk wprost do jego ucha.
- Też widziałam, woof! Ląduj natychmiast, trzeba odnaleźć Lara-Lara, to prawdopodobnie jeden z gildii! - prawdopodobnie zupełnie nieświadomie zaczęła warczeć strosząc futerko na ogonie i uszach.
W tym samym czasie Alaric wprowadził ich do ścieków wraz z resztą strażników, rozglądając się uważnie dookoła. Zapach cukierków był na tyle intensywny, że nie było co się dziwić iż nawet najwybitniejsi tropiciele nie byli w stanie odnaleźć zapachu księżniczki. Szliście cały czas przed siebie, a korytarze zdawały się nie mieć końca. Z początku wszystko wyglądało całkiem spokojnie... dopóki w pewnym momencie Sigrunn nie usłyszała rżenia konia. Po spojrzeniu w prawo mogłaś ujrzeć wyrastający z ściany łeb jednorożca, który mrugał do ciebie różowym okiem.
Pomiędzy nogami Sheridan natomiast przebiegły puchate, błękitne kulki zrobione z waty cukrowej, piszcząc wysokim tonem i zaczęły wskakiwać na plecy strażników, wydając z siebie nieustannie podwyższone dźwięki.
Przerwał je cichy chichot.
- To nie było zbyt mądre. - rozbawiony głos odbił się w waszych głowach. Gdzieś z lewej strony, w jednym z korytarzy przez ułamek sekundy zobaczyłyście przebłysk czarnej sierści, zniknął on jednak równie szybko co się pojawił. Wyglądało na to, że strażnicy nadal niczego nie zauważyli.
// TERMIN: 17 lutego, g. 23.59.
- Głuptas. Podniebne bestie zjadłyby twój sztylet w przeciągu sekundy razem z tobą, woof. Czterolistna koniczynka ma moce ochronne, woof. - wyprostowała się z wyraźną dumą, że mogła pochwalić się swoją wiedzą i nadymała policzki, machając energicznie ogonem na boki.
Gdy już usadowiła się wygodniej na jego plecach, głaskała przez chwilę jego pióra od czasu do czasu podszczekując cicho z wyraźnym entuzjazmem.
- Nie uduszę, woof! - gdy tylko znaleźli się w powietrzu zaczęła rozglądać się wraz z nim. Wydała z siebie głośny okrzyk wprost do jego ucha.
- Też widziałam, woof! Ląduj natychmiast, trzeba odnaleźć Lara-Lara, to prawdopodobnie jeden z gildii! - prawdopodobnie zupełnie nieświadomie zaczęła warczeć strosząc futerko na ogonie i uszach.
W tym samym czasie Alaric wprowadził ich do ścieków wraz z resztą strażników, rozglądając się uważnie dookoła. Zapach cukierków był na tyle intensywny, że nie było co się dziwić iż nawet najwybitniejsi tropiciele nie byli w stanie odnaleźć zapachu księżniczki. Szliście cały czas przed siebie, a korytarze zdawały się nie mieć końca. Z początku wszystko wyglądało całkiem spokojnie... dopóki w pewnym momencie Sigrunn nie usłyszała rżenia konia. Po spojrzeniu w prawo mogłaś ujrzeć wyrastający z ściany łeb jednorożca, który mrugał do ciebie różowym okiem.
Pomiędzy nogami Sheridan natomiast przebiegły puchate, błękitne kulki zrobione z waty cukrowej, piszcząc wysokim tonem i zaczęły wskakiwać na plecy strażników, wydając z siebie nieustannie podwyższone dźwięki.
Przerwał je cichy chichot.
- To nie było zbyt mądre. - rozbawiony głos odbił się w waszych głowach. Gdzieś z lewej strony, w jednym z korytarzy przez ułamek sekundy zobaczyłyście przebłysk czarnej sierści, zniknął on jednak równie szybko co się pojawił. Wyglądało na to, że strażnicy nadal niczego nie zauważyli.
// TERMIN: 17 lutego, g. 23.59.
Bestie. Czym były te bestie? Miały jedynie kły i pazury, czy też władały ludzką mową? Czy w tym wymiarze jakiekolwiek stworzenie było na tyle nienaturalne, aby nazwać je w takim oskarżycielskim tonie?
Lowe nie był filozofem. Był za to orłem, graczem, chamem, cholerykiem, a przede wszystkim istotą rozumną, która, mimo tego tytułu, wciąż nie rozumiała, kto nazwał tak jakiś latający twór oraz czy rzeczywiście miał się czego obawiać. Nie, żeby lekceważył ciążące nad nim i psowatą niebezpieczeństwo, które mógł na nich zesłać przez nieuwagę. Tylko w trakcie tego lotu wysnuł jakże romantyczną teorię, że może ten potwór zza chmur i on to rodzina. Może też jest opierzony. Może ma dziób, szpony. Twarz, oczy, głos, funkcje życiowe, instynkt rozrodu. Tak w gruncie rzeczy, wszyscy są jednym i tym samym - w związku z tym, nigdy nie wiadomo, czy lękasz się właściwej osoby.
Toteż nie wątpił, że ze skrzydlatą, ekhem, bestią mógłby nie mieć większych szans, to być może nie jego kategoria wagowa. Zresztą, jaki dorosły samiec byłby w niej, pfyh.
Gdy mu odpowiedziano, nie bez większego zwlekania zaczął obniżać lot, przechylając się nieco, nabierając przy tym prędkości, którą systematycznie zaczął tracić, gdy chciał wyrównać te półtorej metra nad ziemią, w efekcie czego Natasha uniknęła nieprzyjemności związanych z nagłym zetknięciem się środka transportu z podłożem. Dakota wylądował miękko, tuż przy rzekomym wschodnim wejściu do kanałów, które było otwarte. Obejrzał się przez ramię, czy nie mają za sobą jakiegoś gościa do przywitania, po czym wpuścił zwiadowczynię przodem.
- ALARIC?! - wydarł się wręcz chłopak, chcąc mniej więcej określić, w jakim oddaleniu znajduje się reszta grupy. - Widzieliśmy.. coś!
No, Sherlocku. Tylko co takiego? No, miało to humanoidalny kształt, chodziło na tylnych nogach. Miało coś w rodzaju.. uszu odstających od głowy? I sierść. Tylko, cholera, nie wiesz, czy czarną, granatową, szarą, zieloną czy jaką, bo, głupku, jesteś daltonistą i nawet z czarnym masz problemy! Jak im to opiszesz?
- Widziałaś jakieś szczegóły w wyglądzie tego kogoś? - mówiąc, zerknął na wilczą krewniaczkę, licząc, że ta go nieco wspomoże, gdy już natkną się na strażnika z innymi zwierzakami.
Lowe nie był filozofem. Był za to orłem, graczem, chamem, cholerykiem, a przede wszystkim istotą rozumną, która, mimo tego tytułu, wciąż nie rozumiała, kto nazwał tak jakiś latający twór oraz czy rzeczywiście miał się czego obawiać. Nie, żeby lekceważył ciążące nad nim i psowatą niebezpieczeństwo, które mógł na nich zesłać przez nieuwagę. Tylko w trakcie tego lotu wysnuł jakże romantyczną teorię, że może ten potwór zza chmur i on to rodzina. Może też jest opierzony. Może ma dziób, szpony. Twarz, oczy, głos, funkcje życiowe, instynkt rozrodu. Tak w gruncie rzeczy, wszyscy są jednym i tym samym - w związku z tym, nigdy nie wiadomo, czy lękasz się właściwej osoby.
Toteż nie wątpił, że ze skrzydlatą, ekhem, bestią mógłby nie mieć większych szans, to być może nie jego kategoria wagowa. Zresztą, jaki dorosły samiec byłby w niej, pfyh.
Gdy mu odpowiedziano, nie bez większego zwlekania zaczął obniżać lot, przechylając się nieco, nabierając przy tym prędkości, którą systematycznie zaczął tracić, gdy chciał wyrównać te półtorej metra nad ziemią, w efekcie czego Natasha uniknęła nieprzyjemności związanych z nagłym zetknięciem się środka transportu z podłożem. Dakota wylądował miękko, tuż przy rzekomym wschodnim wejściu do kanałów, które było otwarte. Obejrzał się przez ramię, czy nie mają za sobą jakiegoś gościa do przywitania, po czym wpuścił zwiadowczynię przodem.
- ALARIC?! - wydarł się wręcz chłopak, chcąc mniej więcej określić, w jakim oddaleniu znajduje się reszta grupy. - Widzieliśmy.. coś!
No, Sherlocku. Tylko co takiego? No, miało to humanoidalny kształt, chodziło na tylnych nogach. Miało coś w rodzaju.. uszu odstających od głowy? I sierść. Tylko, cholera, nie wiesz, czy czarną, granatową, szarą, zieloną czy jaką, bo, głupku, jesteś daltonistą i nawet z czarnym masz problemy! Jak im to opiszesz?
- Widziałaś jakieś szczegóły w wyglądzie tego kogoś? - mówiąc, zerknął na wilczą krewniaczkę, licząc, że ta go nieco wspomoże, gdy już natkną się na strażnika z innymi zwierzakami.
Uśmiechnęła się złośliwie, widząc reakcję Sheridan na lemoniadę. Och, czyżby jakaś słabość? Trzeba będzie to zapamiętać i dręczyć ją dalej, tak. O ile jeszcze będzie miała okazję, żeby skropić jej futerko czymś cytrusowym.
Zaraz po tym, jak strażnik kompletnie olał ich pytania, a pierwsze emocje związane z przebywaniem w cholernej krainie cukierków opadły, Sigrunn zaczęła dokładnie oglądać całe otoczenie w poszukiwaniu czegoś podejrzanego. Jako, że nie otrzymała odpowiedzi od Alarica, to szukała czegokolwiek, co wydałoby jej się dziwne w tym i tak popieprzonym świecie. Ale nie spodziewałaby się, że zaraz usłyszy rżenie konia, a później niemal nie zejdzie na zawał, gdy tylko odwróci głowę w stronę tego niespodziewanego dźwięku. Oto stanęła twarzą w twarz z... jebanym jednorożcem. Albo raczej jego łbem. Norweżka zmarszczyła brwi i dotknęła chrap zwierzaka, żeby się upewnić, czy nie jest to przypadkiem wymysł jej spaczonej wyobraźni, ale nie. Głaskała cholernego jednorożca w krainie cukierków, gdzie ludzie byli w połowie zwierzętami. O ile teraz wydało jej się to średnio niesamowite, bo chyba przywykła, to w tym “normalnym” świecie na pewno uznałaby to za swoją pierwszą, nie do końca świadomą przygodę z silnymi dragami.
Skoro to miałby być efekt prochów, to czym byłby ten głos, który nagle usłyszała I który zdawał się nie mieć żadnego źródła? Szybko odwróciła głowę w lewą stronę I spostrzegła ten krótki przebłysk, więc nie myśląc za wiele, ruszyła w jego kierunku.
- Ej, widzieliście to... Coś? – zawołała do strażników, ale jej zapał szybko ostygł, bo po tym tajemniczym czymś nie było śladu, a strażnicy zdawali się w ogóle nie zauważyć niczego niesamowitego. Ale halo, serio widziała coś podejrzanego. Ale kto, kurwa, będzie wierzył małpie?
Zaraz po tym, jak strażnik kompletnie olał ich pytania, a pierwsze emocje związane z przebywaniem w cholernej krainie cukierków opadły, Sigrunn zaczęła dokładnie oglądać całe otoczenie w poszukiwaniu czegoś podejrzanego. Jako, że nie otrzymała odpowiedzi od Alarica, to szukała czegokolwiek, co wydałoby jej się dziwne w tym i tak popieprzonym świecie. Ale nie spodziewałaby się, że zaraz usłyszy rżenie konia, a później niemal nie zejdzie na zawał, gdy tylko odwróci głowę w stronę tego niespodziewanego dźwięku. Oto stanęła twarzą w twarz z... jebanym jednorożcem. Albo raczej jego łbem. Norweżka zmarszczyła brwi i dotknęła chrap zwierzaka, żeby się upewnić, czy nie jest to przypadkiem wymysł jej spaczonej wyobraźni, ale nie. Głaskała cholernego jednorożca w krainie cukierków, gdzie ludzie byli w połowie zwierzętami. O ile teraz wydało jej się to średnio niesamowite, bo chyba przywykła, to w tym “normalnym” świecie na pewno uznałaby to za swoją pierwszą, nie do końca świadomą przygodę z silnymi dragami.
Skoro to miałby być efekt prochów, to czym byłby ten głos, który nagle usłyszała I który zdawał się nie mieć żadnego źródła? Szybko odwróciła głowę w lewą stronę I spostrzegła ten krótki przebłysk, więc nie myśląc za wiele, ruszyła w jego kierunku.
- Ej, widzieliście to... Coś? – zawołała do strażników, ale jej zapał szybko ostygł, bo po tym tajemniczym czymś nie było śladu, a strażnicy zdawali się w ogóle nie zauważyć niczego niesamowitego. Ale halo, serio widziała coś podejrzanego. Ale kto, kurwa, będzie wierzył małpie?
Kiedy jest się w światku pełnym dziwadeł i zbiegów okoliczności, winno się poszukiwać rzeczy normalnych. Tylko co tak właściwie jest normalne? Brukowany chodnik zamiast czekoladowego? Śmierdzący szlam ściekowy w miejscu lemoniady? Nie oszukujmy się, obie opcje były dla niej teraz równie obrzydliwe. Sama nie wiedziała, co mogło zdawać się "podejrzane". Chyba, że sprawca przebiegnie jej zaraz przed oczami - wtedy dojdzie do niej, że to chyba takie sprawy zgłasza się ich tymczasowemu dowódcy.
A ten mały najazd, jaki jej zrobili, to z jakiej okazji? Może miała halucynacje przez tą watę, którą zjadła, a teraz przez poczucie winy wszystko stanęło na głowie-... co? Ledwie musnęła jeden z "wacików" swoją łydką, upewniając się przy tym, że wcale nie było z nią jeszcze aż tak źle. W dodatku ich piskliwe głosiki odbijały się w uszach.
- Przepraszam, moglibyście nie robić sobie łuku tryumfalnego z moich-...
Chichot.
- ...nóg? Co do...?
Chichot. Chichot? Skąd chichot? Czy on powiedział "chichot"? Chichot stamtąd. Cześć, podobno jest chichot. O proszę, wykrakałaś pułapkę, panienko Paige. Jest panienka bystra, jak woda w szambie. Rozejrzała się tuż po usłyszeniu głosu pochodzącego dosłownie z otchłani, chcąc chociaż tę otchłań znaleźć. I dostrzegła coś. Futro. Czarne futro. Dokładnie, jak to, które znaleziono, prawda? Zwierzęce uszy zostały postawione na sztorc, a ogon owinął się wokół kobiecej nogi. Przezorny zawsze ubezpieczony.
- Ja widziałam - odparła machinalnie, słysząc pytanie Sigrunn. - Czarna smuga. Tam - dodała, gdy wskazała miejsce, w którym przed chwilą ukazała się rzekoma "smuga". Zapewne posiadacz tej lśniącej sierści był o wiele dalej. Metaforyczny i dosłowny krok przed nimi. Ale zawsze to jakiś trop.
Mówiłam coś o zgłaszaniu obecności wroga przemykającego zaraz obok?
A ten mały najazd, jaki jej zrobili, to z jakiej okazji? Może miała halucynacje przez tą watę, którą zjadła, a teraz przez poczucie winy wszystko stanęło na głowie-... co? Ledwie musnęła jeden z "wacików" swoją łydką, upewniając się przy tym, że wcale nie było z nią jeszcze aż tak źle. W dodatku ich piskliwe głosiki odbijały się w uszach.
- Przepraszam, moglibyście nie robić sobie łuku tryumfalnego z moich-...
Chichot.
- ...nóg? Co do...?
Chichot. Chichot? Skąd chichot? Czy on powiedział "chichot"? Chichot stamtąd. Cześć, podobno jest chichot. O proszę, wykrakałaś pułapkę, panienko Paige. Jest panienka bystra, jak woda w szambie. Rozejrzała się tuż po usłyszeniu głosu pochodzącego dosłownie z otchłani, chcąc chociaż tę otchłań znaleźć. I dostrzegła coś. Futro. Czarne futro. Dokładnie, jak to, które znaleziono, prawda? Zwierzęce uszy zostały postawione na sztorc, a ogon owinął się wokół kobiecej nogi. Przezorny zawsze ubezpieczony.
- Ja widziałam - odparła machinalnie, słysząc pytanie Sigrunn. - Czarna smuga. Tam - dodała, gdy wskazała miejsce, w którym przed chwilą ukazała się rzekoma "smuga". Zapewne posiadacz tej lśniącej sierści był o wiele dalej. Metaforyczny i dosłowny krok przed nimi. Ale zawsze to jakiś trop.
Mówiłam coś o zgłaszaniu obecności wroga przemykającego zaraz obok?
Wyglądało na to, że koniczynka faktycznie działała. Cały lot pozostawał bowiem niezakłócony, mimo pojawienia się dziwnego intruza, który tak szybko zniknął im z oczu. Natasha cały czas warczała uczepiona jego grzbietu, wpatrując się w miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu kogoś widzieli. Nawet gdy wylądowali nie spojrzała do góry zamiast tego puszczając się biegiem do środka. I właśnie z tego powodu przegapiła moment w którym niebo dosłownie zniknęło zastąpione gigantycznym okiem o pionowej źrenicy. Trwało to ułamek sekundy, nim zamknęło się ponownie, a wszystko wróciło do normy.
W tym samym czasie jednorożec rżał wesoło do Sigrunn trącając ją chrapami. Puchate kulki tańczyły dookoła, Sheridan, piszcząc wniebogłosy. Lecz z jakiegoś powodu strażnicy nadal to wszystko ignorowali, być może przyzwyczajeni do podobnego widoku? Zaniepokoiły ich jednak wasze słowa.
- Widziałyście coś? Ale c-
Szczeknięcie, warkot.
Natasha przebiła się przez wszystkich dopadając nogi Alarica.
- Lara-Lara! On tu jest! - wczepiła się w niego trzęsąc na całym ciele. Raz po raz warkotała rozglądając się dookoła. Utkwiła wielkie ślepia w Dakocie, gdy gdzieś z tyłu rozległ się cichy trzask. Czyjeś ręce oplotły Sheridan w pasie, a ten sam śmiech co wcześniej przerwał panującą ciszę. Czarno-białe włosy mignęły tuż przed beżowymi oczami, nim poczuła gwałtowne szarpnięcie i... zniknęła pojawiając się parę metrów przed strażnikami.
- STRAŻNICY, NA POZYCJĘ! - donośny wrzask ustawił wszystkich w równym rzędzie, gdy porywacz wypuścił Sheridan z rąk cofając się z psotnym chichotem.
- Teraz je widzisz, prawda? - zapytał wesoło obracając jej głowę w bok. Puchate kulki zaczęły wskakiwać jedna po drugiej do lemoniady, gwałtownie rosnąc do rozmiarów przeciętnego psa. Co więcej urocze kolory zostały zastąpione zgniłą zielenią, a paszcze wypełniły się długimi, ostrymi zębiskami. Wszystkie kłapały w ich stronę, choć nie wyglądało na to, by zamierzały wychodzić z kanałów. Chłopak natomiast ponownie rozpłynął się w powietrzu pojawiając po drugiej stronie kanałku.
- Czego tu szukasz, mieszańcu? - głos Alarica przeciął powietrze niczym bicz. Wy natomiast mieliście okazję by skupić się na napastniku. Czarne wilcze uszy i ogon poruszały się nieznacznie, a dwukolorowe tęczówki wodziły wzrokiem to tu, to tam w akompaniamencie drapieżnego uśmiechu, podkreślonego wydłużonymi zwierzęcymi kłami.
- Ja? Niczego. Za to wygląda na to, że wy szukacie księżniczki. - sięgnął do ściany, by ponownie obrócić się w ich stronę, raz po raz podrzucając w dłoni cukierek. Wyglądało na to, że jeśli będziecie chcieli go złapać, musicie przedrzeć się przez potwory... które widziały tylko Sheridan i Sigrunn. Cała reszta ruszyła w tamtą stronę nieświadoma, zmierzając wprost w paszcze bestii. Co teraz?
// TERMIN: 20 lutego, g. 23.59.
Sheridan: Przez jeden post masz dość spore mdłości związane z tą gwałtowną teleportacją.
W tym samym czasie jednorożec rżał wesoło do Sigrunn trącając ją chrapami. Puchate kulki tańczyły dookoła, Sheridan, piszcząc wniebogłosy. Lecz z jakiegoś powodu strażnicy nadal to wszystko ignorowali, być może przyzwyczajeni do podobnego widoku? Zaniepokoiły ich jednak wasze słowa.
- Widziałyście coś? Ale c-
Szczeknięcie, warkot.
Natasha przebiła się przez wszystkich dopadając nogi Alarica.
- Lara-Lara! On tu jest! - wczepiła się w niego trzęsąc na całym ciele. Raz po raz warkotała rozglądając się dookoła. Utkwiła wielkie ślepia w Dakocie, gdy gdzieś z tyłu rozległ się cichy trzask. Czyjeś ręce oplotły Sheridan w pasie, a ten sam śmiech co wcześniej przerwał panującą ciszę. Czarno-białe włosy mignęły tuż przed beżowymi oczami, nim poczuła gwałtowne szarpnięcie i... zniknęła pojawiając się parę metrów przed strażnikami.
- STRAŻNICY, NA POZYCJĘ! - donośny wrzask ustawił wszystkich w równym rzędzie, gdy porywacz wypuścił Sheridan z rąk cofając się z psotnym chichotem.
- Teraz je widzisz, prawda? - zapytał wesoło obracając jej głowę w bok. Puchate kulki zaczęły wskakiwać jedna po drugiej do lemoniady, gwałtownie rosnąc do rozmiarów przeciętnego psa. Co więcej urocze kolory zostały zastąpione zgniłą zielenią, a paszcze wypełniły się długimi, ostrymi zębiskami. Wszystkie kłapały w ich stronę, choć nie wyglądało na to, by zamierzały wychodzić z kanałów. Chłopak natomiast ponownie rozpłynął się w powietrzu pojawiając po drugiej stronie kanałku.
- Czego tu szukasz, mieszańcu? - głos Alarica przeciął powietrze niczym bicz. Wy natomiast mieliście okazję by skupić się na napastniku. Czarne wilcze uszy i ogon poruszały się nieznacznie, a dwukolorowe tęczówki wodziły wzrokiem to tu, to tam w akompaniamencie drapieżnego uśmiechu, podkreślonego wydłużonymi zwierzęcymi kłami.
- Ja? Niczego. Za to wygląda na to, że wy szukacie księżniczki. - sięgnął do ściany, by ponownie obrócić się w ich stronę, raz po raz podrzucając w dłoni cukierek. Wyglądało na to, że jeśli będziecie chcieli go złapać, musicie przedrzeć się przez potwory... które widziały tylko Sheridan i Sigrunn. Cała reszta ruszyła w tamtą stronę nieświadoma, zmierzając wprost w paszcze bestii. Co teraz?
// TERMIN: 20 lutego, g. 23.59.
Sheridan: Przez jeden post masz dość spore mdłości związane z tą gwałtowną teleportacją.
Nie było opcji, żeby zlekceważył tego, co się w ten kanał wcisnął - już obmyślał, czego ta cholera chce i czy może mieć wiele wspólnego z tą czarną sierścią, która była materiałem dowodowym. Co to było za stworzenie i czy było agresywne - to było rzeczą kluczową, choć jak 2:1 miał to, że cała akcja zostanie utrudniona, jakby w tym momencie nie była wystarczająco wymagająca, zważywszy też na to, że ich pole manewru przez ich ograniczoną wiedzę o tym królestwie było mikroskopijne. Po istotce, która jeszcze minutę temu kurczowo uczepiała się jego karku oraz wyrywała pióra, nie było już śladu, leciała przed siebie, aż Lowe nie był pewien, czy bezpieczniej byłoby ją wziąć pod pachę, żeby nie wleciała w tego stwora, co tamtym właśnie przecinał-..
O cholera.
Jak w jednej chwili Dakota stanął jak wryty, tak sekundę potem ruszył niemalże sprintem do reszty tego osaczonego przez jedną osobę zgromadzenia ludowego. I jedyne, co zdążył zarejestrować po zatrzymaniu się tuż przy tworzących mur strażnikach, to to, że a) Natashy nic nie zjadło, uczepiła się nogi mózgu tej grupy; b) TEN CHOLERNY BUSZMEN, CO AKTYWUJE SIĘ KIEDY CHCE I GDZIE CHCE, OBŁAPIAŁ MU WYBRANKĘ SERCA, WYRAŹNIE NALEGAJĄC, ABY NAPROSTOWAĆ NIECO MU TEN WILCZY OGON.
- ŻE CO MA WI-?! - wrzasnął wręcz, obracając się w stronę cofającego się gościa, na którego już był gotów zaszarżować, gdyby nie to, że ten nagle puścił panterzycę, a jego głos rozbrzmiał samemu awanturnikowi za plecami, przez co ten odwrócił się, wycofując najpierw do Sheridan. - Masz z tym coś wspólnego?!
Ogarnął całą kocicę wzrokiem, czy aby tej nic nie dolegało przez tego psiego wariata. Nastroszył nieco pióra, jakby nie było, wkurwił się z lekka. Lekko ułożył jej na ramieniu swoją dłoń, niby chcąc jakoś dodać otuchy i w razie czego zainterweniować, ale to raczej było dla uspokojenia samego siebie. Ona była takim otumaniającym narkotykiem dla Dakoty, jakby nie było. No i po tym wydarzeniu wolał się trzymać blisko niej, żeby w razie “gdyby” ów mieszaniec chciał coś jej zrobić.
- W porządku? - westchnął głęboko, zaciskając jednocześnie zęby, żeby jednak odegnać wizję ataku na tego zbrodniarza, który właśnie.. znów się ulotnił.
Nie wytrzymał, wystrzelił w tamtą stronę jak strzała, licząc na to, że uda mu się dogonić tego faceta! Oczywiście, nie widział, że parę metrów przed nim wyrastały właśnie te małe, zgniłe potwory.
O cholera.
Jak w jednej chwili Dakota stanął jak wryty, tak sekundę potem ruszył niemalże sprintem do reszty tego osaczonego przez jedną osobę zgromadzenia ludowego. I jedyne, co zdążył zarejestrować po zatrzymaniu się tuż przy tworzących mur strażnikach, to to, że a) Natashy nic nie zjadło, uczepiła się nogi mózgu tej grupy; b) TEN CHOLERNY BUSZMEN, CO AKTYWUJE SIĘ KIEDY CHCE I GDZIE CHCE, OBŁAPIAŁ MU WYBRANKĘ SERCA, WYRAŹNIE NALEGAJĄC, ABY NAPROSTOWAĆ NIECO MU TEN WILCZY OGON.
- ŻE CO MA WI-?! - wrzasnął wręcz, obracając się w stronę cofającego się gościa, na którego już był gotów zaszarżować, gdyby nie to, że ten nagle puścił panterzycę, a jego głos rozbrzmiał samemu awanturnikowi za plecami, przez co ten odwrócił się, wycofując najpierw do Sheridan. - Masz z tym coś wspólnego?!
Ogarnął całą kocicę wzrokiem, czy aby tej nic nie dolegało przez tego psiego wariata. Nastroszył nieco pióra, jakby nie było, wkurwił się z lekka. Lekko ułożył jej na ramieniu swoją dłoń, niby chcąc jakoś dodać otuchy i w razie czego zainterweniować, ale to raczej było dla uspokojenia samego siebie. Ona była takim otumaniającym narkotykiem dla Dakoty, jakby nie było. No i po tym wydarzeniu wolał się trzymać blisko niej, żeby w razie “gdyby” ów mieszaniec chciał coś jej zrobić.
- W porządku? - westchnął głęboko, zaciskając jednocześnie zęby, żeby jednak odegnać wizję ataku na tego zbrodniarza, który właśnie.. znów się ulotnił.
Nie wytrzymał, wystrzelił w tamtą stronę jak strzała, licząc na to, że uda mu się dogonić tego faceta! Oczywiście, nie widział, że parę metrów przed nim wyrastały właśnie te małe, zgniłe potwory.
Odwróciła się w stronę pantery i przytaknęła jej, ale nie zdążyła odpowiedzieć na pytania strażników, bo najpierw wpadła ta mała poszukiwaczka księżniczek, a później... Sami wiecie. Cuda wianki, znikające pantery, dzikie stworzonka w lemoniadzie i teleportujący się wilk. Widząc te cyrki, Sigrunn cofnęła się o krok do tyłu, marszcząc brwi i strzygąc uszami. Coraz mniej jej się to podobało, a świadomość, że może zostać pogryziona przez coś, co przed chwilą było puchatymi kulkami, była prawdziwie chujowa. Tak samo jak to, że zaraz może podzielić los pantery i zostać wywalona w jakieś randomowe miejsce przez kolesia, któremu najwidoczniej przenoszenie materii w całkiem inne miejsce nie sprawiało problemu. Któż inny byłby lepszym kandydatem na porywacza księżniczki, niż ten, który potrafiłby ją teleportować z zamku... gdzieśtam? Jednak pół biedy, gdyby ten koleś się zjawił i zaczął ich straszyć, a straże by go spacyfikowały. Nie. Te zjeby ruszyły wprost w paszcze lemoniadowych bestii. Cholerni samobójcy.
- GDZIE WY, KURWA - warknęła trochę zestrachana i zarazem ostro wkurzona, że przyszło jej pracować z takimi idiotami. Jednocześnie podhaczyła orła, który po tym kopniaku wręcz musiał się rozłożyć jak długi na czekoladowym chodniku, ale co zrobić. Chciała debila ratować, cel był szczytny, tylko wykonanie dość brutalne. - Czy was tak ten cukier zaślepił, że nie widzicie pieprzonych bestii w kanale? - dodała, zagradzając im drogę i wskazując na zielonkawe potwory. Cóż, to by wyjaśniało, dlaczego nikt wcześniej nie widział tego kolesia ani niczego innego. - Dumskaller - westchnęła (chociaż sama nie była pewna, skąd zna takie słowo), tym kończąc swój wywód, a później zerknęła na wilka, wyraźnie zirytowana. Jej wkurwienie i desperacja, aby tylko to skończyć, wzrosły do tego stopnia, że była gotowa przeleźć po łbach tych potworów i udusić kolesia własnymi rękoma... Albo przeskoczyć ten kanał i uczynić to samo.
Cholera, to nie byłoby takie złe.
Spojrzała na szerokość kanału i zastanowiła się szybko, czy jej małpie nogi są w stanie wytworzyć taką ilość energii, żeby to mogło się udać, po czym przypomniała sobie, że w sumie to się na tym nie zna. No bywa. Najwyżej skończy w paszczy którejś z tych zgniłych bestii i już nigdy nie wróci do "swojego wymiaru". Pieprzyć to. Jest ryzyko- jest zabawa. A że istniała spora szansa, że dzięki swojej małpiej zwinności i skoczności to może zakończyć się powodzeniem, po prostu wzięła większy rozpęd i wybiła się z samego brzegu. Miała nadzieję, że nie tyle doleci do drugiego brzegu bez odgryzienia nogi, co przy lądowaniu zrobi krzywdę tamtemu skurwielowi. YOLO.
- GDZIE WY, KURWA - warknęła trochę zestrachana i zarazem ostro wkurzona, że przyszło jej pracować z takimi idiotami. Jednocześnie podhaczyła orła, który po tym kopniaku wręcz musiał się rozłożyć jak długi na czekoladowym chodniku, ale co zrobić. Chciała debila ratować, cel był szczytny, tylko wykonanie dość brutalne. - Czy was tak ten cukier zaślepił, że nie widzicie pieprzonych bestii w kanale? - dodała, zagradzając im drogę i wskazując na zielonkawe potwory. Cóż, to by wyjaśniało, dlaczego nikt wcześniej nie widział tego kolesia ani niczego innego. - Dumskaller - westchnęła (chociaż sama nie była pewna, skąd zna takie słowo), tym kończąc swój wywód, a później zerknęła na wilka, wyraźnie zirytowana. Jej wkurwienie i desperacja, aby tylko to skończyć, wzrosły do tego stopnia, że była gotowa przeleźć po łbach tych potworów i udusić kolesia własnymi rękoma... Albo przeskoczyć ten kanał i uczynić to samo.
Cholera, to nie byłoby takie złe.
Spojrzała na szerokość kanału i zastanowiła się szybko, czy jej małpie nogi są w stanie wytworzyć taką ilość energii, żeby to mogło się udać, po czym przypomniała sobie, że w sumie to się na tym nie zna. No bywa. Najwyżej skończy w paszczy którejś z tych zgniłych bestii i już nigdy nie wróci do "swojego wymiaru". Pieprzyć to. Jest ryzyko- jest zabawa. A że istniała spora szansa, że dzięki swojej małpiej zwinności i skoczności to może zakończyć się powodzeniem, po prostu wzięła większy rozpęd i wybiła się z samego brzegu. Miała nadzieję, że nie tyle doleci do drugiego brzegu bez odgryzienia nogi, co przy lądowaniu zrobi krzywdę tamtemu skurwielowi. YOLO.
- Zaraz zwymiotuję.
Podsumujmy całą sytuację - ktoś z zaskoczenia chwycił ją, jakby chciał zastosować pierwszą pomoc w razie udławienia, została przeniesiona o parę metrów zaledwie w ułamku sekundy, wszędzie waliło słodyczami, a jakby tego było mało, te słodkie chmurki zamieniły się w paskudztwa tak obrzydliwe, że jeszcze tylko wzmogły w niej jej mdłości. Ten dzień nie był najszczęśliwszy. Zatoczyła się delikatnie, by w ostateczności podeprzeć się o ścianę jedną ręką, drugą z kolei chwytając za swój brzuch. Paskudztwo.
Dopiero kiedy poczuła dłoń na swoim ramieniu, odzyskała jakiś ogarnięty kontakt ze światem. Co się dzieje? Gdzie jest? Jak? Huh? Orzeł wybudził ją z pewnego rodzaju letargu, zaś na jego pytanie uśmiechnęła się lekko.
- Oprócz tego, że zaraz puszczę pawia, to jest oke-... NIE BIEGNIJ TAM, IDIOTO - wrzasnęła, kiedy tylko dostrzegła, że ten dzieciak sam rzuca się w paszcze tych zielonych ohydztw. I już byłoby za późno, gdyby nie jakże przyjacielska Sigrunn i jej równie przyjacielskie metody pomocy. Cóż, przynajmniej ona jeszcze miała trochę oleju w głowie. Albo po prostu małpy i koty widziały istoty nadnaturalne. Hah.
- Małpa ma rację! - rzuciła, próbując jakoś wspomóc Norweżkę. - Przed wami jest całe stado zielonych stworzeń, wiecie w ogóle, co robicie?!
W dodatku zanim się obejrzała, kolejna jej towarzyszka postanowiła rzucić się do przodu. Sheridan miała ten problem, że nawet nie mogła porwać się na tak bohaterski czyn. Po prostu - nie umiała racjonalnie myśleć, czując, jak wszystko przewraca jej się w żołądku. Zamiast tego więc podreptała niezbyt raźnym krokiem do Orła, przy którym natychmiast przycupnęła, wyciągając do niego dłoń. Niby pomoc leżącej ptaszynie to nic, ale przecież nie mogła tylko stać i obserwować. Bez popcornu to bez sensu.
Podsumujmy całą sytuację - ktoś z zaskoczenia chwycił ją, jakby chciał zastosować pierwszą pomoc w razie udławienia, została przeniesiona o parę metrów zaledwie w ułamku sekundy, wszędzie waliło słodyczami, a jakby tego było mało, te słodkie chmurki zamieniły się w paskudztwa tak obrzydliwe, że jeszcze tylko wzmogły w niej jej mdłości. Ten dzień nie był najszczęśliwszy. Zatoczyła się delikatnie, by w ostateczności podeprzeć się o ścianę jedną ręką, drugą z kolei chwytając za swój brzuch. Paskudztwo.
Dopiero kiedy poczuła dłoń na swoim ramieniu, odzyskała jakiś ogarnięty kontakt ze światem. Co się dzieje? Gdzie jest? Jak? Huh? Orzeł wybudził ją z pewnego rodzaju letargu, zaś na jego pytanie uśmiechnęła się lekko.
- Oprócz tego, że zaraz puszczę pawia, to jest oke-... NIE BIEGNIJ TAM, IDIOTO - wrzasnęła, kiedy tylko dostrzegła, że ten dzieciak sam rzuca się w paszcze tych zielonych ohydztw. I już byłoby za późno, gdyby nie jakże przyjacielska Sigrunn i jej równie przyjacielskie metody pomocy. Cóż, przynajmniej ona jeszcze miała trochę oleju w głowie. Albo po prostu małpy i koty widziały istoty nadnaturalne. Hah.
- Małpa ma rację! - rzuciła, próbując jakoś wspomóc Norweżkę. - Przed wami jest całe stado zielonych stworzeń, wiecie w ogóle, co robicie?!
W dodatku zanim się obejrzała, kolejna jej towarzyszka postanowiła rzucić się do przodu. Sheridan miała ten problem, że nawet nie mogła porwać się na tak bohaterski czyn. Po prostu - nie umiała racjonalnie myśleć, czując, jak wszystko przewraca jej się w żołądku. Zamiast tego więc podreptała niezbyt raźnym krokiem do Orła, przy którym natychmiast przycupnęła, wyciągając do niego dłoń. Niby pomoc leżącej ptaszynie to nic, ale przecież nie mogła tylko stać i obserwować. Bez popcornu to bez sensu.
Dakota miał szczęście. Gdyby Sigrunn nie podstawiła mu nogi, prawdopodobnie skończyłby tak jak jeden ze strażników, który nie zdążył zareagować na ostrzeżenie. Nim zdążył się zorientować, wydał głośny krzyk, a jedna z bestii połknęła go w całości, co dla wszystkich oprócz małpy i pantery wyglądało jakby rozpłynął się w powietrzu. W podobny sposób skończył kolejny strażnik, który spanikowany próbował rzucić się w tył i poślizgnął się padając w tył.
- Idioci. - mamrot wilka był dosłyszalny nawet mimo panującego gwaru. Uniósł wzrok ku górze patrząc na przeskakującą małpę. W jego dłoni błysnął sztylet, gdy Wilk wyraźnie czekał na nadchodzący atak, gdy przelatywałaś nad potworami, unikając ich paszczy, gdy... twoja stopa dotknęła brzegu i poczułaś jak lecisz w tył. Zdradziecka, śliska lemoniada widocznie nie zamierzała stać po waszej stronie. W ostatniej chwili poczułaś zaciskający się na nadgarstku uścisk, gdy Wilk złapał cię i pociągnął w swoją stronę, dosłownie rzucając na ziemię obok siebie, niespecjalnie patrząc na to, czy nie przysporzy ci tym dodatkowych obrażeń. Nie zamierzał też ich sprawdzać. Odskoczył w tył z wyciągniętym sztyletem, raz po raz wodząc wzrokiem między rozdzielonymi. Strażnicy stali rozglądając się dookoła, nie wiedząc co mają zrobić. Stracili już dwójkę ludzi, a mogli stracić ich więcej.
- MYŚLCIE. Od początku to wszystko wydaje wam się podejrzane, czyż nie? Zadajecie sobie te same pytania, na które udzielają niejasnych odpowiedzi. KTO porwał księżniczkę? Jak udało mu się przejść obok królewskich strażników, którzy mieli ją przecież chronić ponad własne życie? Dlaczego wasza króliczyca, która jest jedyną osobą spośród was, która widziała księżniczkę żywą poszła w miasto, a nie do kanałów? Nic nie jest takie jakie się wydaje, nie mówią wam całej prawdy. Przedstawili wam piękny kraj w opałach, który w rzeczywistości przesiąknięty jest spiskami i korupcją. Kto broni go przed najeźdźcami? My. Co robi wtedy królowa? Zawiera kolejne przymierza pokojowe, osłabiając jego pozycję na tle innych. Co robi teraz? Zamknęła się bezużyteczna w komnatach i odmówiła sprawowania władzy zrozpaczona utratą córki. Tak zachowuje się władca? Odwraca się od ludu w chwili prywatnego kryzysu?
- ZAMILCZ PSIE! - jeden ze strażników wyrzucił swój sztylet w jego stronę, nim jednak dosięgnął Wilka, ten odbił go niedbałym ruchem, strosząc futro.
- To wy jesteście posłusznymi psami. Łączcie fakty. Nie zdradzili wam nawet pełnej prawdy o awanturnikach i skrytobójcach. JA jestem Czarnym Wilkiem i dowodzę oddziałem skrytobójców. I mimo że to MY chcemy zaprowadzić zmiany w tym państwie, nie maczaliśmy palców w porwaniu księżniczki.Z jakiej krwi wywodzi się rodzina królewska? Powiedzieli wam chociaż to? To przecież tajemnica, o której nie mówi się na ulicach. Plama na honorze wielkiego króla, który zmienił to państwo w ruinę otyłych leniwców, nie potrafiących nim zarządzać. Macie wybór. Możecie iść z nimi, tkwić w tym cukierkowym smrodzie i szukać księżniczki, która pogłębi całe to bagno, trwać w kłamstwach, którymi was karmią. Albo iść ze mną. Moi ludzie już teraz zbierają waszych towarzyszy i mobilizują działania. Wasza decyzja, teraz. - jego głowa obracała się błyskawicznie na boki, wyczekując zarówno waszych decyzji, jak i ataku. Nie mieliście dużo czasu. Komu uwierzycie?
Potwory zdawały się rosnąć z każdą chwilą, którą spędzały w lemoniadzie, już teraz sięgając rękami w stronę brzegu. Lepiej się od niego cofnąć.
// TERMIN: Jak najszybciej, przechodzimy powoli do punktu kulminacyjnego.
Sheridan: Mdłości całkowicie minęły.
Dakota: Boli się prawa kostka w związku z przewróceniem, przez dwa posty będziesz kuśtykać.
- Idioci. - mamrot wilka był dosłyszalny nawet mimo panującego gwaru. Uniósł wzrok ku górze patrząc na przeskakującą małpę. W jego dłoni błysnął sztylet, gdy Wilk wyraźnie czekał na nadchodzący atak, gdy przelatywałaś nad potworami, unikając ich paszczy, gdy... twoja stopa dotknęła brzegu i poczułaś jak lecisz w tył. Zdradziecka, śliska lemoniada widocznie nie zamierzała stać po waszej stronie. W ostatniej chwili poczułaś zaciskający się na nadgarstku uścisk, gdy Wilk złapał cię i pociągnął w swoją stronę, dosłownie rzucając na ziemię obok siebie, niespecjalnie patrząc na to, czy nie przysporzy ci tym dodatkowych obrażeń. Nie zamierzał też ich sprawdzać. Odskoczył w tył z wyciągniętym sztyletem, raz po raz wodząc wzrokiem między rozdzielonymi. Strażnicy stali rozglądając się dookoła, nie wiedząc co mają zrobić. Stracili już dwójkę ludzi, a mogli stracić ich więcej.
- MYŚLCIE. Od początku to wszystko wydaje wam się podejrzane, czyż nie? Zadajecie sobie te same pytania, na które udzielają niejasnych odpowiedzi. KTO porwał księżniczkę? Jak udało mu się przejść obok królewskich strażników, którzy mieli ją przecież chronić ponad własne życie? Dlaczego wasza króliczyca, która jest jedyną osobą spośród was, która widziała księżniczkę żywą poszła w miasto, a nie do kanałów? Nic nie jest takie jakie się wydaje, nie mówią wam całej prawdy. Przedstawili wam piękny kraj w opałach, który w rzeczywistości przesiąknięty jest spiskami i korupcją. Kto broni go przed najeźdźcami? My. Co robi wtedy królowa? Zawiera kolejne przymierza pokojowe, osłabiając jego pozycję na tle innych. Co robi teraz? Zamknęła się bezużyteczna w komnatach i odmówiła sprawowania władzy zrozpaczona utratą córki. Tak zachowuje się władca? Odwraca się od ludu w chwili prywatnego kryzysu?
- ZAMILCZ PSIE! - jeden ze strażników wyrzucił swój sztylet w jego stronę, nim jednak dosięgnął Wilka, ten odbił go niedbałym ruchem, strosząc futro.
- To wy jesteście posłusznymi psami. Łączcie fakty. Nie zdradzili wam nawet pełnej prawdy o awanturnikach i skrytobójcach. JA jestem Czarnym Wilkiem i dowodzę oddziałem skrytobójców. I mimo że to MY chcemy zaprowadzić zmiany w tym państwie, nie maczaliśmy palców w porwaniu księżniczki.Z jakiej krwi wywodzi się rodzina królewska? Powiedzieli wam chociaż to? To przecież tajemnica, o której nie mówi się na ulicach. Plama na honorze wielkiego króla, który zmienił to państwo w ruinę otyłych leniwców, nie potrafiących nim zarządzać. Macie wybór. Możecie iść z nimi, tkwić w tym cukierkowym smrodzie i szukać księżniczki, która pogłębi całe to bagno, trwać w kłamstwach, którymi was karmią. Albo iść ze mną. Moi ludzie już teraz zbierają waszych towarzyszy i mobilizują działania. Wasza decyzja, teraz. - jego głowa obracała się błyskawicznie na boki, wyczekując zarówno waszych decyzji, jak i ataku. Nie mieliście dużo czasu. Komu uwierzycie?
Potwory zdawały się rosnąć z każdą chwilą, którą spędzały w lemoniadzie, już teraz sięgając rękami w stronę brzegu. Lepiej się od niego cofnąć.
// TERMIN: Jak najszybciej, przechodzimy powoli do punktu kulminacyjnego.
Sheridan: Mdłości całkowicie minęły.
Dakota: Boli się prawa kostka w związku z przewróceniem, przez dwa posty będziesz kuśtykać.
Miało być tak pięknie. Już widziała, jak kłapiące paszczami potwory patrzą na nią, nie mogąc jej sięgnąć. Drugi brzeg był coraz bliżej. Już miała go na wyciągnięcie nogi, już go nawet dotykała... I chuj. Wszystko chuj. Jak zawsze. Z tym, że zazwyczaj nie groziło jej pożarcie przez bliżej niezidentyfikowane stworzenia, których nazwy nawet ona nie znała. Przez pieprzoną lemoniadę właśnie czuła, jak wszystkie jej małpie zmysły i lepszą równowagę trafia szlag, a ona sama zaraz zdechnie. Tak to jest, kiedy próbuje się grać bohatera. Wydała z siebie tylko totalnie spanikowany i krótki okrzyk, już jej całe życie (którego nie pamiętała dobrze) mignęło przed oczami, już pogodziła się z wizją wiecznego błąkania się między wymiarami... I nic. Tylko poczuła szarpnięcie do przodu, po którym nagle znalazła się na ziemi koło tego, który wcześniej był jej celem, daleko od lemoniadowych potworów. Syknęła cicho, bo została potraktowana jak worek kartofli, jednak zaraz podniosła się na nogi, patrząc czujnie to na wilka, to na oddział stojący po drugiej stronie kanału. O ile od początku miała problemy z załapaniem, o co tutaj chodzi, to teraz w ogóle przestawała kontaktować. Dlaczego on ją uratował, skoro pozwolił zginąć strażnikom? Mogłoby się zdawać, że to jakiś anioł, taki dobry człowiek, próbujący oświetlić drogę dzieciom, które błądziły po ciemku, ale nie można było zapominać, że to był ten, którego przedstawiano jako tego największego złodupca.
- Brzmisz tak, jakbyś wiedział, co się stało z księżniczką. Mógłbyś to powiedzieć, zamiast pieprzyć i bawić się w chowanego - burknęła, mrużąc gniewnie ślepia. Najpierw ich zwodzi, później próbuje zabić za pomocą lemoniadowych potworów, a później ratuje ją i mówi o ratowaniu królestwa. Paranoja. To było za dużo dla niej. A mimo wszystko, to wszystko zdawało się brzmieć względnie logicznie. Pomijając postępowanie wilka. Faktycznie, w zachowaniu króliczycy i straży było sporo nieścisłości, a i o sytuacji w kraju mało wiedzieli. Z tego, co mówił przywódca skrytobójców, prawda była znacznie mroczniejsza, niż im to przedstawiono. W jakim silnym państwie księżniczka może zostać uprowadzona niezauważenie, a rodzina królewska kompletnie się załamuje? To państwo było słabe i rozbite od wewnątrz. Potrzebowało kogoś, kto by się nim zajął. Problem w tym, że ona sama już nie wiedziała, co o tym myśleć i z kim trzymać, chociaż Czarny Wilk ją zainteresował. Wiedział coś, o czym oni nie wiedzieli. Chciał coś zmienić w zepsutym kraju. Był buntownikiem, a że tacy mają skłonności do zjednywania sobie podobnych do siebie. Zwłaszcza, jak wcześniej uratowali im życie.
- Mówisz dużo, ale mało konkretnie. Jak mamy zdecydować, skoro z tego co mówisz, nie wiemy nic ani o porwaniu, ani o rodzinie królewskiej, ani o realnej sytuacji w kraju? - spytała, po czym zamilkła na chwilę, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. - Powiedz szczerze i bez kłamstw to, czego nam nie powiedzieli, to nie wiem jak ich, ale mnie masz - odrzekła w końcu, kątem oka zerkając na drugi brzeg kanału, gdzie stała reszta ekipy. Gdyby nie fakt, że Czarny Wilk wyciągnął ją z paszczy bestii, nawet nie pomyślałaby o tym, żeby móc do niego dołączyć. Pewnie dlatego, że by nie żyła. Ale jako, że nawet umrzeć nie dali jej w spokoju, postanowiła pokierować się zasadą lojalności wobec tych, którzy jej pomogli i wybrać mniejsze zło, jakim prawdopodobnie miała być rebelia przeciw nieudolnym władcom, którzy prawdopodobnie maczali swe obłe paluchy w zaginięciu księżniczki. I wcale by się nie zdziwiła, gdyby zaraz rzucił się na nią cały pułk wojska jak na potencjalną zdrajczynię, którą właściwie była. W imię wyższych celów, oczywiście.
- Brzmisz tak, jakbyś wiedział, co się stało z księżniczką. Mógłbyś to powiedzieć, zamiast pieprzyć i bawić się w chowanego - burknęła, mrużąc gniewnie ślepia. Najpierw ich zwodzi, później próbuje zabić za pomocą lemoniadowych potworów, a później ratuje ją i mówi o ratowaniu królestwa. Paranoja. To było za dużo dla niej. A mimo wszystko, to wszystko zdawało się brzmieć względnie logicznie. Pomijając postępowanie wilka. Faktycznie, w zachowaniu króliczycy i straży było sporo nieścisłości, a i o sytuacji w kraju mało wiedzieli. Z tego, co mówił przywódca skrytobójców, prawda była znacznie mroczniejsza, niż im to przedstawiono. W jakim silnym państwie księżniczka może zostać uprowadzona niezauważenie, a rodzina królewska kompletnie się załamuje? To państwo było słabe i rozbite od wewnątrz. Potrzebowało kogoś, kto by się nim zajął. Problem w tym, że ona sama już nie wiedziała, co o tym myśleć i z kim trzymać, chociaż Czarny Wilk ją zainteresował. Wiedział coś, o czym oni nie wiedzieli. Chciał coś zmienić w zepsutym kraju. Był buntownikiem, a że tacy mają skłonności do zjednywania sobie podobnych do siebie. Zwłaszcza, jak wcześniej uratowali im życie.
- Mówisz dużo, ale mało konkretnie. Jak mamy zdecydować, skoro z tego co mówisz, nie wiemy nic ani o porwaniu, ani o rodzinie królewskiej, ani o realnej sytuacji w kraju? - spytała, po czym zamilkła na chwilę, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. - Powiedz szczerze i bez kłamstw to, czego nam nie powiedzieli, to nie wiem jak ich, ale mnie masz - odrzekła w końcu, kątem oka zerkając na drugi brzeg kanału, gdzie stała reszta ekipy. Gdyby nie fakt, że Czarny Wilk wyciągnął ją z paszczy bestii, nawet nie pomyślałaby o tym, żeby móc do niego dołączyć. Pewnie dlatego, że by nie żyła. Ale jako, że nawet umrzeć nie dali jej w spokoju, postanowiła pokierować się zasadą lojalności wobec tych, którzy jej pomogli i wybrać mniejsze zło, jakim prawdopodobnie miała być rebelia przeciw nieudolnym władcom, którzy prawdopodobnie maczali swe obłe paluchy w zaginięciu księżniczki. I wcale by się nie zdziwiła, gdyby zaraz rzucił się na nią cały pułk wojska jak na potencjalną zdrajczynię, którą właściwie była. W imię wyższych celów, oczywiście.
Jebnął o ziemię ino roz, acz z impetem, jak na takie piórkowate chuchro. Gdy zarył twarzą o czekoladowy chodnik, który w normalnych warunkach byłby już przez niego konsumowany z największą łapczywością i dziecięcą chcicą na wszelkie wyroby słodkie, o ironio, pierwszy zaczął mu dokuczać ból prawej kostki, którą zaliczył czołowe spotkanie z nogą Norweżki. Nie ma co, serce ze stali, łydy z tytanu. Co nie zmienia faktu, że gdy już ogarnie, że mógł zginąć, będzie jej cholernie wdzięczny, bo, jakby nie było, lepszy jest ból nogi od bólu całego ciała przy byciu pożeranym przez wielkie, zgniłe kulki żywiące się lemoniadą.
Podniósł się na łokciach, gdyż, jakby to ująć, miał jakiś error w nogach, a szczególnie w tej poszkodowanej, splunął na bok z niemałym wkurwieniem na porysowanej facjacie, a potem uniósł z parteru wzrok na Małpę.
- Co?! O czym ty pie-?! - wydarł się z niemałą złością, lecz w tym samym momencie kątem czerwonawego oka zobaczył, jak jeden ze strażników.. znika. Rozpływa się w powietrzu. Amen. - ..Ja tego czegoś nie widzę! Co jest?! - z niebanalnie przerażoną miną pt. "Nie mam pojęcia, co tu się odpierdala, pomocy!" odwrócił się bardziej w stronę kucającej kocicy (brzmi jak jakieś indiańskie imię), po czym ujął jej dłoń, wstając z nielada trudem i syknięciem na ustach.
Nie widział żadnego ze stworów, choć został teraz nieźle przestrzeżony przed tym, żeby się nie wyrywać jak debil jako pierwszy. Za to obserwował wilka, który, zanim zarejestrował skok małpy, wręcz rzucił nią o lemoniadową rzeczkę. Ruszył się, lecz dotkliwy ból w kostce go zatrzymał bardzo skutecznie. Jedyne co zrobił, to wysyczał, że delikwentowi tak przyjebie, że z wrażenia jego oczy pójdą na ugodę na jeden kolor.
- No chyba ocipiałeś. Skradasz się przed kanałami, wjeżdżasz, porywasz jedną laskę, drugą uszkadzasz i pieprzysz takie farmazony jak wszyscy. Nic pożytecznego! Nic, co mogłoby nam rozjaśnić sytuację. Chcesz zrobić z nas wrogów dla królestwa tym razem, wabiąc nas hasłem "ze mną Wam się uda"? Nie ma opcji. Jesteś rzekomym skrytobójcą, to jeden z powodów, dla których danie się Tobie ślepo wodzić za nos jest równoznaczne ze śmier-..
Kurwa. "Wróg Ci przyjacielem, a przyjaciel wrogiem.".
Dalej, Dakota, wczytuj dane w tym swoim ptasim móżdżku, dajesz.
A jeżeli.. Nieeee..
A może.
- Ja pierdolę. - mówiąc, przyklęknął na jedno kolano, chcąc oszczędzać kontuzjowaną nogę i pozbierać myśli. - Dobra, gadaj, co tam wiesz, Małpa dobrze mówi. Od tego zależy, czy z Tobą poleziemy. Chuju. - ostatnie dodał ciszej. Zresztą, pewnie nieraz to słyszał przy swoim usposobieniu.
Podniósł się na łokciach, gdyż, jakby to ująć, miał jakiś error w nogach, a szczególnie w tej poszkodowanej, splunął na bok z niemałym wkurwieniem na porysowanej facjacie, a potem uniósł z parteru wzrok na Małpę.
- Co?! O czym ty pie-?! - wydarł się z niemałą złością, lecz w tym samym momencie kątem czerwonawego oka zobaczył, jak jeden ze strażników.. znika. Rozpływa się w powietrzu. Amen. - ..Ja tego czegoś nie widzę! Co jest?! - z niebanalnie przerażoną miną pt. "Nie mam pojęcia, co tu się odpierdala, pomocy!" odwrócił się bardziej w stronę kucającej kocicy (brzmi jak jakieś indiańskie imię), po czym ujął jej dłoń, wstając z nielada trudem i syknięciem na ustach.
Nie widział żadnego ze stworów, choć został teraz nieźle przestrzeżony przed tym, żeby się nie wyrywać jak debil jako pierwszy. Za to obserwował wilka, który, zanim zarejestrował skok małpy, wręcz rzucił nią o lemoniadową rzeczkę. Ruszył się, lecz dotkliwy ból w kostce go zatrzymał bardzo skutecznie. Jedyne co zrobił, to wysyczał, że delikwentowi tak przyjebie, że z wrażenia jego oczy pójdą na ugodę na jeden kolor.
- No chyba ocipiałeś. Skradasz się przed kanałami, wjeżdżasz, porywasz jedną laskę, drugą uszkadzasz i pieprzysz takie farmazony jak wszyscy. Nic pożytecznego! Nic, co mogłoby nam rozjaśnić sytuację. Chcesz zrobić z nas wrogów dla królestwa tym razem, wabiąc nas hasłem "ze mną Wam się uda"? Nie ma opcji. Jesteś rzekomym skrytobójcą, to jeden z powodów, dla których danie się Tobie ślepo wodzić za nos jest równoznaczne ze śmier-..
Kurwa. "Wróg Ci przyjacielem, a przyjaciel wrogiem.".
Dalej, Dakota, wczytuj dane w tym swoim ptasim móżdżku, dajesz.
A jeżeli.. Nieeee..
A może.
- Ja pierdolę. - mówiąc, przyklęknął na jedno kolano, chcąc oszczędzać kontuzjowaną nogę i pozbierać myśli. - Dobra, gadaj, co tam wiesz, Małpa dobrze mówi. Od tego zależy, czy z Tobą poleziemy. Chuju. - ostatnie dodał ciszej. Zresztą, pewnie nieraz to słyszał przy swoim usposobieniu.
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach
Relog