▲▼
Connor był zmęczony dużo bardziej niż by się tego spodziewał.
Rzecz jasna fakt, że ludzie męczą się w pracy był dość oczywisty. Niemniej po twardym treningu ojca, jaki fundował mu przez większość życia, spodziewałby się że Riverdale nie będzie dla niego większym wyzwaniem. Jak bardzo się zatem mylił. Spychając na bok wieczne narzekanie na absolutnie każdy niepasujący do jego własnej strategii element, obecnie Josten miał wrażenie, jakby ktoś wrzucił go do blendera. W dodatku całkowicie nowego, nie takiego którego używał w domu od lat. Kto by pomyślał, że nadejdzie dzień, gdy faktycznie przyzwyczai się do rutyny?
Przez całe życie był wypychany z jednego miejsca w drugie. Poczynając od miejsca zamieszkania, poprzez rodziny aż po całe zupełnie inne środowiska. W końcu jednak, wojsko dało mu na swój sposób poczucie stabilności. Codziennie ta sama rutyna, nieznacznie zamienione obowiązki, które i tak miały jednak w sobie pewną powtarzalność. Teraz z kolei, mimo że nadal plan miał dość solidny wszystko zdawało się zmienić. Poczynając od otoczenia, miasta, rzeczy które miał robić, jak i ludzi. Cholera jasna, Josten dorobił się w końcu współlokatora. Nawet jego siostra Avery podczas ostatniej rozmowy telefonicznej zapytała kto był aż takim samobójcą, by w ogóle się na to zgodzić.
Connor rzecz jasna za samobójcę uważał samego siebie. Jego tolerancja wobec poznawania innych ludzi była cholernie, żałośnie wręcz niska. Być może żaden spór nie wyniknął jak do tej pory głównie z tego względu, że był tu po prostu niezwykle krótko i nie zdążyli sobie nijak podpaść. W końcu nie wiedział o swoim nowym współlokatorze zbyt wiele.
Cokolwiek. Dopóki żadne z nas nie wchodzi sobie w drogę, przeżycie tego nie będzie takie trudne.
W końcu w wojsku też nigdy nie miał prywatnego pokoju. Był przyzwyczajony do towarzystwa innych na tyle, by nie robił problemów i starał się znaleźć jakiś neutralny grunt. A przyjaźnić się nie musieli.
Przeszedł do kuchni i wstawił wodę do czajnika, by zaraz zalać nią kawę. Potarł palcami nasadę nosa, zaraz ściągając nieznacznie brwi. Było zbyt wcześnie, by położył się spać, ale też zbyt późno by udawać że nie jest śpiący. Otworzył lodówkę przebiegając pokrótce wzrokiem po półkach, nie znalazł tam jednak niczego co by go interesowało. Usiadł więc przy stole popijając kawę i zupełnie bezmyślnie odpalił papierosa, wpatrując się pusto w zegar na ścianie.
Ostatnie dwa tygodnie ciągnęły się uporczywie. Praca, praca i praca. Po raz kolejny zmuszony został do harowania po 12 godzin. Dzień w dzień, jedynie z wolnymi weekendami. Do tego nadgodziny były darmowe. Brzmi tragicznie? Nie. Brzmi jak wyzysk i niewolnictwo. Isaac godził się na takie warunki pracy tylko dlatego, że musiał. Nie miał innego wyjścia. Nawet w pieprzonej gastronomii nie chcieli go przyjąć. Gabinet weterynaryjny był jak deska na morzu. Jeśli ją puści to utonie.
Z drugiej strony Nill powoli przywykał do bycia wykorzystywanym. Który to był raz, czwarty w przeciągu pół roku? Organizm zdążył się przyzwyczaić. Chłopak nie odczuwał już ciągłego zmęczenia, nie musiał odsypiać, czy spać dłużej. Czasem nawet zdarzyło mu się spać krócej niż standardowe osiem godzin. Mógł sobie wtedy pozwolić na więcej niż dwie godziny wolnego czasu, to dwa razy więcej niż ostatnim razem!
…
…
Pozytywne myślenie ostatnio mu nie wychodziło.
Lekko trzasnął drzwiami wejściowymi. Wrócił ze sklepu z dwoma reklamówkami wypełnionymi po brzegi. W końcu miał czas, by zrobić jakieś porządne zakupy. Jego część lodówki świeciła pustkami już od dwóch dni. Postawił reklamówki koło drzwi i zaczął się rozbierać. Kątem oka dostrzegł sylwetkę siedzącą przy stole. - Cześć. – rzucił do Connora, który… Czekaj, co? Dopiero teraz to zauważył i nie podobał mu się ten widok. - Oi, jaja se robisz? – wrzasnął niezadowolony. - Gaś to albo cię stąd wyrzucę. – Jeśli rudzielec chce, żeby ich wyrzucili, to świetnie mu idzie. Fakt, właścicielka nie wspominała o zakazie palenia, jednak dym papierosowy wpływał na wynajmowane przez nich mieszkanie. Zażółcony sufit, szare firany i zasłony, a do tego smród we wszystkich pokojach. W najlepszym przypadku są to dla nich dodatkowe koszty, na które raczej nie mogą sobie pozwolić, skoro mieszkają we dwóch. A nawet jeśli kobieta nie ma nic przeciwko i nie będzie konsekwencji, to co z tego? Nill ma. W końcu mieszkanie jest w połowie jego. Jeśli sobie czegoś nie życzy, to ma prawo stawiać warunki. Czemu miałby dawać się truć we własnym domu?
Zmarszczył czoło. Mimo wszystko Isaac odczuwał wrażenie, że trochę przesadza. W końcu to tylko jeden papieros – właścicielka nie wbije im teraz do mieszkania i nie wyrzuci ich na zbity ryj. Nie było sensu tak się o to burzyć i przy okazji robić sobie wroga ze współlokatora, z którym będzie mieszkał przez jakiś czas. Ugh, wyglądało na to, że ciągła praca dawała się jednak we znaki. Tym razem odczuwał to psychicznie. Westchnął, bardziej na siebie i swoje zachowanie niż na Connora. - Po prostu… pal na balkonie, okej? – dodał o wiele spokojniejszym, łagodniejszym tonem. Oby nie skończyło się to obszczaną szczoteczką do zębów.
Stała przed drzwiami wejściowymi i po raz dziesiąty czytała zawartość tablicy.
Co kurwa, zagryzła wargę, a dłoń w której trzymała pasek od sportowej torby zacisnęła w tak mocną pięść, że pobielały jej kłykcie. Ten dzień chyba nie mógł być gorszy. Nie dość, że lało i była cała przemoczona to jeszcze do cholery nie miała gdzie mieszkać?
“Co tu się odkurwia?” Rzuciła w przestrzeń i bez ceregieli szarpnęła za klamkę. Nie tracąc czasu weszła do środka i wchodząc po dwa stopnie na raz wbiegła na swoje piętro. Będąc już w mieszkaniu zgarnęła do torby najpotrzebniejsze rzeczy, w tym butelkę tequili i parę paczek fajek.
“Tequila! Gdzie jesteś futrzaku!” Krzyknęła, przeklinając białą kulkę sierści. Po chwili z jej sypialni, arystokratycznym krokiem wyszedł wspominany kot, patrząc na nią z pogardą. “Tak, mi też się to nie podoba,” mruknęła pod nosem. Z jednej z szafek w kuchni zgarnęła parę puszek z jedzeniem w tym samym momencie kiedy zza drzwi dobiegł ją dość niepokojący dźwięk. Nie wiedziała co nagle pierdolnęło i dlaczego kazano im się wynosić, ale nie zamierzała tego sprawdzać. Założyła wypchaną torbę na ramię, a następnie zgarnęła syczącego kota, który oczywiście musiał ją kilka razy ugryźć i podrapać.
“Uspokój się mendo, bo oddam Cię na mielonkę,” Kiana zatrzasnęła drzwi wejściowe i patrząc na nie ostatni raz wyszła przyspieszonym krokiem. Stojąc ponownie przed budynkiem, pod daszkiem, który ledwo co chronił ją przed ulewą miała dylemat.
No i co teraz? Mogła udać się prosto do ich odświeżonej siedziby i tam spróbować przeżyć, albo… Nie. To był zły pomysł. To był wręcz tragiczny pomysł.
“Kurwa, on mnie zajebie,” nie wiedząc jednak co ma zrobić, zatrzymała pierwszą taksówkę i wsiadła podając adres Rudzielca, który wcześniej wygrzebała z jego akt. Pogratulować jej wspaniałomyślności.
Kiedy już wysiadła z taksówki, udała się pod zapisany w jej notatkach numer mieszkania i modląc się do wszystkich co słuchali zapukała kilkakrotnie. Może chociaż jej żałosny stan wzbudzi jakikolwiek procent współczucia? Pokręciła głową. Nie, nikła szansa…
Strona 1 z 2 • 1, 2
[ Niedziela, g. 15:00 ]
Connor był zmęczony dużo bardziej niż by się tego spodziewał.
Rzecz jasna fakt, że ludzie męczą się w pracy był dość oczywisty. Niemniej po twardym treningu ojca, jaki fundował mu przez większość życia, spodziewałby się że Riverdale nie będzie dla niego większym wyzwaniem. Jak bardzo się zatem mylił. Spychając na bok wieczne narzekanie na absolutnie każdy niepasujący do jego własnej strategii element, obecnie Josten miał wrażenie, jakby ktoś wrzucił go do blendera. W dodatku całkowicie nowego, nie takiego którego używał w domu od lat. Kto by pomyślał, że nadejdzie dzień, gdy faktycznie przyzwyczai się do rutyny?
Przez całe życie był wypychany z jednego miejsca w drugie. Poczynając od miejsca zamieszkania, poprzez rodziny aż po całe zupełnie inne środowiska. W końcu jednak, wojsko dało mu na swój sposób poczucie stabilności. Codziennie ta sama rutyna, nieznacznie zamienione obowiązki, które i tak miały jednak w sobie pewną powtarzalność. Teraz z kolei, mimo że nadal plan miał dość solidny wszystko zdawało się zmienić. Poczynając od otoczenia, miasta, rzeczy które miał robić, jak i ludzi. Cholera jasna, Josten dorobił się w końcu współlokatora. Nawet jego siostra Avery podczas ostatniej rozmowy telefonicznej zapytała kto był aż takim samobójcą, by w ogóle się na to zgodzić.
Connor rzecz jasna za samobójcę uważał samego siebie. Jego tolerancja wobec poznawania innych ludzi była cholernie, żałośnie wręcz niska. Być może żaden spór nie wyniknął jak do tej pory głównie z tego względu, że był tu po prostu niezwykle krótko i nie zdążyli sobie nijak podpaść. W końcu nie wiedział o swoim nowym współlokatorze zbyt wiele.
Cokolwiek. Dopóki żadne z nas nie wchodzi sobie w drogę, przeżycie tego nie będzie takie trudne.
W końcu w wojsku też nigdy nie miał prywatnego pokoju. Był przyzwyczajony do towarzystwa innych na tyle, by nie robił problemów i starał się znaleźć jakiś neutralny grunt. A przyjaźnić się nie musieli.
Przeszedł do kuchni i wstawił wodę do czajnika, by zaraz zalać nią kawę. Potarł palcami nasadę nosa, zaraz ściągając nieznacznie brwi. Było zbyt wcześnie, by położył się spać, ale też zbyt późno by udawać że nie jest śpiący. Otworzył lodówkę przebiegając pokrótce wzrokiem po półkach, nie znalazł tam jednak niczego co by go interesowało. Usiadł więc przy stole popijając kawę i zupełnie bezmyślnie odpalił papierosa, wpatrując się pusto w zegar na ścianie.
Ostatnie dwa tygodnie ciągnęły się uporczywie. Praca, praca i praca. Po raz kolejny zmuszony został do harowania po 12 godzin. Dzień w dzień, jedynie z wolnymi weekendami. Do tego nadgodziny były darmowe. Brzmi tragicznie? Nie. Brzmi jak wyzysk i niewolnictwo. Isaac godził się na takie warunki pracy tylko dlatego, że musiał. Nie miał innego wyjścia. Nawet w pieprzonej gastronomii nie chcieli go przyjąć. Gabinet weterynaryjny był jak deska na morzu. Jeśli ją puści to utonie.
Z drugiej strony Nill powoli przywykał do bycia wykorzystywanym. Który to był raz, czwarty w przeciągu pół roku? Organizm zdążył się przyzwyczaić. Chłopak nie odczuwał już ciągłego zmęczenia, nie musiał odsypiać, czy spać dłużej. Czasem nawet zdarzyło mu się spać krócej niż standardowe osiem godzin. Mógł sobie wtedy pozwolić na więcej niż dwie godziny wolnego czasu, to dwa razy więcej niż ostatnim razem!
…
…
Pozytywne myślenie ostatnio mu nie wychodziło.
Lekko trzasnął drzwiami wejściowymi. Wrócił ze sklepu z dwoma reklamówkami wypełnionymi po brzegi. W końcu miał czas, by zrobić jakieś porządne zakupy. Jego część lodówki świeciła pustkami już od dwóch dni. Postawił reklamówki koło drzwi i zaczął się rozbierać. Kątem oka dostrzegł sylwetkę siedzącą przy stole. - Cześć. – rzucił do Connora, który… Czekaj, co? Dopiero teraz to zauważył i nie podobał mu się ten widok. - Oi, jaja se robisz? – wrzasnął niezadowolony. - Gaś to albo cię stąd wyrzucę. – Jeśli rudzielec chce, żeby ich wyrzucili, to świetnie mu idzie. Fakt, właścicielka nie wspominała o zakazie palenia, jednak dym papierosowy wpływał na wynajmowane przez nich mieszkanie. Zażółcony sufit, szare firany i zasłony, a do tego smród we wszystkich pokojach. W najlepszym przypadku są to dla nich dodatkowe koszty, na które raczej nie mogą sobie pozwolić, skoro mieszkają we dwóch. A nawet jeśli kobieta nie ma nic przeciwko i nie będzie konsekwencji, to co z tego? Nill ma. W końcu mieszkanie jest w połowie jego. Jeśli sobie czegoś nie życzy, to ma prawo stawiać warunki. Czemu miałby dawać się truć we własnym domu?
Zmarszczył czoło. Mimo wszystko Isaac odczuwał wrażenie, że trochę przesadza. W końcu to tylko jeden papieros – właścicielka nie wbije im teraz do mieszkania i nie wyrzuci ich na zbity ryj. Nie było sensu tak się o to burzyć i przy okazji robić sobie wroga ze współlokatora, z którym będzie mieszkał przez jakiś czas. Ugh, wyglądało na to, że ciągła praca dawała się jednak we znaki. Tym razem odczuwał to psychicznie. Westchnął, bardziej na siebie i swoje zachowanie niż na Connora. - Po prostu… pal na balkonie, okej? – dodał o wiele spokojniejszym, łagodniejszym tonem. Oby nie skończyło się to obszczaną szczoteczką do zębów.
Trzaśnięcie drzwi wejściowych momentalnie zwróciło jego uwagę. Szybko zganił się w myślach zdając sobie sprawę, że nie tylko nieznacznie drgnął w odpowiedzi na dźwięk, ale i spiął mięśnie, zupełnie jakby miał zerwać się do góry. Przyzwyczajenie się do współlokatora miało mu najprawdopodobniej zająć jeszcze kilka tygodni. Nie chodziło w końcu o sam fakt mieszkania z kimś. W jego domu panowały jednak pewne konkretne zasady, których absolutnie nie można było łamać. Ciche zamykanie drzwi wejściowych i oznajmienie swojego przybycia już w progu, było jedną z podstawowych. Rozciągały się one jednak i na inne rzeczy, jak choćby wsiadanie do auta. Connor tylko raz pozwolił, by podczas zajmowania miejsca z przodu, drzwi samochodu same zamknęły się za nim z hukiem. Więcej podejść nie było. No, przy ojcu rzecz jasna. Obecnie jego poszanowanie do podobnych zasad było co najmniej zerowe.
Niemniej nawet uderzenie drewna nie było aż tak zaskakujące jak nagły wrzask. Brązowe oczy wyraźnie się pomniejszyły, gdy przymrużył je ściągając przy tym brwi. Nawet nie ruszył się z miejsca.
— Ty mnie stąd wyrzucisz? Nie przypominam sobie, żebym wynajmując to mieszkanie podpisywał umowę właśnie z tobą. Właścicielka to twoja matka? — oczywiście. Pokojowa odpowiedź kompletnie nie byłaby w stylu Connora. Ściągnięte brwi uniosły się ku górze, gdy odchylił się na krześle wpatrując w niego wyraźnie wyczekującym wzrokiem. Ach tak, utrudnianie sobie wzajemnie życia. Jak bardzo za tym tęsknił.
Niemniej nadal faktycznie mieszkali tu we dwójkę. Jeszcze przez chwilę wpatrywał się więc w niego oceniająco, nim w końcu wzruszył ramionami i wstał z miejsca, gasząc papierosa pod bieżącą wodą ze zlewu, nim wywalił go do śmieci.
— Na balkonie i w moim pokoju — w końcu nie tylko go tam nie zapraszał, ale i nie zamierzał robić tego w przyszłości. A jeśli właścicielka faktycznie zamierzałaby się później o cokolwiek rzucać, zawsze będzie to dotyczyło jego połowy. Sprawiedliwe? No raczej.
Zmierzył wzrokiem trzymane przez niego zakupy, zaraz pocierając kark palcami. To tylko mu przypominało, że będzie musiał się wybrać i po coś dla siebie. A chciało mu się jak skurwysyn. Czyli wcale.
— Zaklepałeś sobie już któreś półki w lodówce? Nie chce mi się bawić w podpisywanie wszystkiego, więc tak chyba będzie wygodniej — stwierdził przymykając nieznacznie powieki, choć nie zamknął ich całkowicie. Choć zadawał pytanie, jego myśli błądziły już gdzie indziej. Może zamówi dziś pizzę, a potem wybierze się do sklepu? Brzmiało jak plan.
Niemniej nawet uderzenie drewna nie było aż tak zaskakujące jak nagły wrzask. Brązowe oczy wyraźnie się pomniejszyły, gdy przymrużył je ściągając przy tym brwi. Nawet nie ruszył się z miejsca.
— Ty mnie stąd wyrzucisz? Nie przypominam sobie, żebym wynajmując to mieszkanie podpisywał umowę właśnie z tobą. Właścicielka to twoja matka? — oczywiście. Pokojowa odpowiedź kompletnie nie byłaby w stylu Connora. Ściągnięte brwi uniosły się ku górze, gdy odchylił się na krześle wpatrując w niego wyraźnie wyczekującym wzrokiem. Ach tak, utrudnianie sobie wzajemnie życia. Jak bardzo za tym tęsknił.
Niemniej nadal faktycznie mieszkali tu we dwójkę. Jeszcze przez chwilę wpatrywał się więc w niego oceniająco, nim w końcu wzruszył ramionami i wstał z miejsca, gasząc papierosa pod bieżącą wodą ze zlewu, nim wywalił go do śmieci.
— Na balkonie i w moim pokoju — w końcu nie tylko go tam nie zapraszał, ale i nie zamierzał robić tego w przyszłości. A jeśli właścicielka faktycznie zamierzałaby się później o cokolwiek rzucać, zawsze będzie to dotyczyło jego połowy. Sprawiedliwe? No raczej.
Zmierzył wzrokiem trzymane przez niego zakupy, zaraz pocierając kark palcami. To tylko mu przypominało, że będzie musiał się wybrać i po coś dla siebie. A chciało mu się jak skurwysyn. Czyli wcale.
— Zaklepałeś sobie już któreś półki w lodówce? Nie chce mi się bawić w podpisywanie wszystkiego, więc tak chyba będzie wygodniej — stwierdził przymykając nieznacznie powieki, choć nie zamknął ich całkowicie. Choć zadawał pytanie, jego myśli błądziły już gdzie indziej. Może zamówi dziś pizzę, a potem wybierze się do sklepu? Brzmiało jak plan.
Ugh, świetnie. Mogło być tak dobrze, wystarczyłoby, żeby Connor zamerdał ogonkiem, przeprosił i zgasił peta. Ale nie, musiał się postawić. Niewychowany bachor, który pierwszy raz mieszka bez rodziców i myśli, że może robić, co mu się podoba. Zmarszczył czoło, wyraźnie niezadowolony, może nawet i wściekły? Z pewnością by się odegrał, nie tylko słownie, ale.
Zdążył się opamiętać i ogarnął swoje emocje, spowodowane nadmiernym zmęczeniem i przeciążeniem organizmu. A, no i ten… wypada też cofnąć te słowa o gówniarzu. Connor jednak był porządnym człowiekiem, z zasadami i bla bla bla, wiadomo o co chodzi. Isaac po prostu przesadzał i zaczął zdawać sobie z tego sprawę. - Niech będzie. – rzucił jakby od niechcenia, jednak w rzeczywistości było mu po prostu głupio. Whatever, ważne że spór szybko i łatwo został zażegnany.
Odbijając się od tej jednej wielkiej papierosowej dygresji, Isaac podniósł reklamówki z zakupami i przeniósł je na blat w kuchni. Otworzył kilka szafek i w miarę sensownie zaczął układać produkty na półki. Szafek w sumie nie było aż tak wiele, chyba nawet tyle samo co w jego poprzednim mieszkaniu. Trochę niezręczne, w końcu ten lokal jest jakoś trzy razy większy, a do tego dwuosobowy. Trzeba będzie układać jedno na drugie albo chociaż trzymać część w swoim pokoju.
Trzasnął lekko drewnianymi drzwiczkami, gdy usłyszał dźwięk za sobą. Przypadkowo, serio. Po prostu nie spodziewał się, że po tej sytuacji będą jeszcze dzisiaj rozmawiać. Najwyraźniej rudzielec nie żywił urazy. - Hmm? – zachowywał się, jakby nie zrozumiał pytania. Bo nie zrozumiał. Przecież wystarczy otworzyć lodówkę, żeby zauważyć, że… A, no tak, przecież w lodówce praktycznie nic nie ma zarówno teraz, jak i w przeciągu ostatniego tygodnia. Nic dziwnego, że pyta.
Otworzył lodówkę. Pusta, kto by się spodziewał. - Mi to obojętnie, raczej będę pamiętał, co jest moje. Ale jeśli chcesz, to możemy się umówić, że ta górna jest wspólna, a potem co druga moja. – Najwyższa półka miała większą pojemność od reszty, więc najbardziej fair rozwiązaniem jest podzielenie się nią.
Pusta lodówka i puste szafki to nie była tylko jego „zasługa”. Nie umknęło jego uwadze to, że Connor aktualnie nie miał zapasów. Czy w ciągu tygodnia też tak było? Nie pamiętał, jego mózg nie zapisał takiej bezużytecznej informacji. - Nie chcę się wtrącać w twoje życie, ale… – ALE, zawsze jest jakieś ale. Jeśli faktycznie by nie chciał, to nie byłoby, ale. - Jeśli chcesz, to mogę coś ugotować. Nam obu. – Isaac nie miał nic przeciwko. W końcu lubił gotować, a zrobienie trochę większej porcji to drobnostka, różnicy by nie było. W razie czego Connor może mu się odpłacić w naturze. Odda mu część składników albo chociaż ogarnie zmywanie, czy coś.
Zdążył się opamiętać i ogarnął swoje emocje, spowodowane nadmiernym zmęczeniem i przeciążeniem organizmu. A, no i ten… wypada też cofnąć te słowa o gówniarzu. Connor jednak był porządnym człowiekiem, z zasadami i bla bla bla, wiadomo o co chodzi. Isaac po prostu przesadzał i zaczął zdawać sobie z tego sprawę. - Niech będzie. – rzucił jakby od niechcenia, jednak w rzeczywistości było mu po prostu głupio. Whatever, ważne że spór szybko i łatwo został zażegnany.
Odbijając się od tej jednej wielkiej papierosowej dygresji, Isaac podniósł reklamówki z zakupami i przeniósł je na blat w kuchni. Otworzył kilka szafek i w miarę sensownie zaczął układać produkty na półki. Szafek w sumie nie było aż tak wiele, chyba nawet tyle samo co w jego poprzednim mieszkaniu. Trochę niezręczne, w końcu ten lokal jest jakoś trzy razy większy, a do tego dwuosobowy. Trzeba będzie układać jedno na drugie albo chociaż trzymać część w swoim pokoju.
Trzasnął lekko drewnianymi drzwiczkami, gdy usłyszał dźwięk za sobą. Przypadkowo, serio. Po prostu nie spodziewał się, że po tej sytuacji będą jeszcze dzisiaj rozmawiać. Najwyraźniej rudzielec nie żywił urazy. - Hmm? – zachowywał się, jakby nie zrozumiał pytania. Bo nie zrozumiał. Przecież wystarczy otworzyć lodówkę, żeby zauważyć, że… A, no tak, przecież w lodówce praktycznie nic nie ma zarówno teraz, jak i w przeciągu ostatniego tygodnia. Nic dziwnego, że pyta.
Otworzył lodówkę. Pusta, kto by się spodziewał. - Mi to obojętnie, raczej będę pamiętał, co jest moje. Ale jeśli chcesz, to możemy się umówić, że ta górna jest wspólna, a potem co druga moja. – Najwyższa półka miała większą pojemność od reszty, więc najbardziej fair rozwiązaniem jest podzielenie się nią.
Pusta lodówka i puste szafki to nie była tylko jego „zasługa”. Nie umknęło jego uwadze to, że Connor aktualnie nie miał zapasów. Czy w ciągu tygodnia też tak było? Nie pamiętał, jego mózg nie zapisał takiej bezużytecznej informacji. - Nie chcę się wtrącać w twoje życie, ale… – ALE, zawsze jest jakieś ale. Jeśli faktycznie by nie chciał, to nie byłoby, ale. - Jeśli chcesz, to mogę coś ugotować. Nam obu. – Isaac nie miał nic przeciwko. W końcu lubił gotować, a zrobienie trochę większej porcji to drobnostka, różnicy by nie było. W razie czego Connor może mu się odpłacić w naturze. Odda mu część składników albo chociaż ogarnie zmywanie, czy coś.
"Niech będzie."
Skinął nieznacznie głową, podpisuując tym samym tę niepisaną zasadę. Nie zamierzał w końcu kłócić się o coś tak głupiego, zwłaszcza że mimo jawnej prowokacji - z której Josten nawet nie zdawał sobie sprawy, w końcu były dla niego jak chleb powszedni - zakończył temat całkiem sprawnie.
Przyglądał się jak Nill układa coraz to kolejne rzeczy w szafkach. Nie oferował swojej pomocy, w końcu obaj byli tu facetami i wątpił, by jego współlokator miał zostać pokonany przez jakąś durną puszkę z żarciem. Zresztą jego poziom empatii oscylował na tak niskim poziomie, że oczekiwanie jakichkolwiek miłych i bezinteresownych gestów byłoby objawem albo niesamowitej naiwności, albo głupoty.
Jedynym co zanotował było to, że szafek zdecydowanie było zbyt mało. Może powinni dokupić jeszcze jakąś? Zwłaszcza gdyby właścicielka nie miała nic przeciwko. Ewentualnie zagospodaruje na puszki jakąś szafkę w swoim pokoju, choć w pewien sposób dziwne zaburzało to jego wewnętrzną potrzebę estetyki. Szlag by trafił Panią Josten i jej zasady. Zresztą nie tylko ją, choć drugą pedantkę swojego życia, Connor zdecydowanie próbował usunąć z pamięci.
"Ale jeśli chcesz, to możemy się umówić, że ta górna jest wspólna, a potem co druga moja."
Co druga. Ten to miał jakieś pojebane sposoby wyliczania. Jakby nie łatwiej było od razu ustalić 'trzy od góry są moje, trzy dolne twoje, a szufladę dzielimy'. Skoro jednak wolał taki podział, pozostawało mu wzruszyć ramionami.
— Spoko. Wezmę lewą stronę najwyższej półki — dorzucił jeszcze, by ostatecznie ustalić jakiś względny porządek. No dobra, chyba wszystko w takim razie mieli ogarnięte. Już miał wstawać ze swojego miejsca, gdy jego współlokator ponownie zabrał głos.
"Nie chcę się trącać w twoje życie, ale..."
To się kurwa nie wtrącaj.
Uniósł brew ku górze, wyraźnie nie wiedząc czego się spodziewać. Kolejnego wywodu? Może tym razem na temat jego żywienia czy chuj wie co. Jego wątpliwości szybko zostały jednak rozwiane.
— Hm — zabujał się nieznacznie na krześle, rozważając jego propozycję. Domowe jedzenie zawsze było lepsze niż zamawiana pizza. No dobra, zamawiana pizza też miała swoje plusy, zresztą dużo lepiej sprawdzała się podczas imprez, ale nadal.
— A umiesz? — zapytał kontrolnie, przyglądając mu się nieco nieufnie. Niby większość osób nie proponowała takich rzeczy, jeśli nie miała w tym doświadczenia, ale w sumie cholera go wie.
Skinął nieznacznie głową, podpisuując tym samym tę niepisaną zasadę. Nie zamierzał w końcu kłócić się o coś tak głupiego, zwłaszcza że mimo jawnej prowokacji - z której Josten nawet nie zdawał sobie sprawy, w końcu były dla niego jak chleb powszedni - zakończył temat całkiem sprawnie.
Przyglądał się jak Nill układa coraz to kolejne rzeczy w szafkach. Nie oferował swojej pomocy, w końcu obaj byli tu facetami i wątpił, by jego współlokator miał zostać pokonany przez jakąś durną puszkę z żarciem. Zresztą jego poziom empatii oscylował na tak niskim poziomie, że oczekiwanie jakichkolwiek miłych i bezinteresownych gestów byłoby objawem albo niesamowitej naiwności, albo głupoty.
Jedynym co zanotował było to, że szafek zdecydowanie było zbyt mało. Może powinni dokupić jeszcze jakąś? Zwłaszcza gdyby właścicielka nie miała nic przeciwko. Ewentualnie zagospodaruje na puszki jakąś szafkę w swoim pokoju, choć w pewien sposób dziwne zaburzało to jego wewnętrzną potrzebę estetyki. Szlag by trafił Panią Josten i jej zasady. Zresztą nie tylko ją, choć drugą pedantkę swojego życia, Connor zdecydowanie próbował usunąć z pamięci.
"Ale jeśli chcesz, to możemy się umówić, że ta górna jest wspólna, a potem co druga moja."
Co druga. Ten to miał jakieś pojebane sposoby wyliczania. Jakby nie łatwiej było od razu ustalić 'trzy od góry są moje, trzy dolne twoje, a szufladę dzielimy'. Skoro jednak wolał taki podział, pozostawało mu wzruszyć ramionami.
— Spoko. Wezmę lewą stronę najwyższej półki — dorzucił jeszcze, by ostatecznie ustalić jakiś względny porządek. No dobra, chyba wszystko w takim razie mieli ogarnięte. Już miał wstawać ze swojego miejsca, gdy jego współlokator ponownie zabrał głos.
"Nie chcę się trącać w twoje życie, ale..."
To się kurwa nie wtrącaj.
Uniósł brew ku górze, wyraźnie nie wiedząc czego się spodziewać. Kolejnego wywodu? Może tym razem na temat jego żywienia czy chuj wie co. Jego wątpliwości szybko zostały jednak rozwiane.
— Hm — zabujał się nieznacznie na krześle, rozważając jego propozycję. Domowe jedzenie zawsze było lepsze niż zamawiana pizza. No dobra, zamawiana pizza też miała swoje plusy, zresztą dużo lepiej sprawdzała się podczas imprez, ale nadal.
— A umiesz? — zapytał kontrolnie, przyglądając mu się nieco nieufnie. Niby większość osób nie proponowała takich rzeczy, jeśli nie miała w tym doświadczenia, ale w sumie cholera go wie.
Zamknął lodówkę. Obie plastikowe torby zostały opóźnione, jedzenia powinno wystarczyć przynajmniej na tydzień. Co teraz? Wypadałoby z powrotem wszystko pootwierać i wyciągnąć składniki na obiad, może coś rozmrozić. Sam jeszcze nie wiedział, co przyrządzi, raczej coś łatwego i w miarę szybkiego. Która to już, piętnasta? No właśnie. Jak na razie zjadł jedynie śniadanie, więc organizm powoli domagał się składników odżywczych.
Odwrócił się w stronę stołu, przy którym siedział Connor, gdy usłyszał odpowiedź. - Hmm? – teraz to on zrobił się podejrzliwy. - A czemu miałbym nie umieć…? – Lekko zmrużył oczy. Przecież każdy umie gotować. Większą ilość dań bądź mniejszą, ale wciąż. Jeden jest w stanie ugotować pięć zup, drugi pięćdziesiąt, ale ostatecznie obaj potrafią gotować. O co mu chodziło? Czyżby Connor bał się, że dosypie mu trucizny do jedzenia? W sumie… taka obawa nie byłaby bezsensowna. W końcu to Riverdale tutaj szanse na to, że twój współlokator to seryjny morderca są spore.
Wracając. Tak, Isaac umiał gotować. Nawet nieźle, chociaż najwyraźniej nie aż tak dobrze, skoro nie przyjęli go do żadnej pracy w gastro. Wziął głębszy wdech i wydech. Jak to jest, że można dogadywać się z kimś jednocześnie i łatwo i trudno? - Skoro tak się martwisz, to zrobię coś prostego. – rzucił, jakby nie miał takiego planu od samego początku. Ta wspaniała współlokatorska relacja, dla Connora zrobi „wszystko”, czyli nic, ale ubierze to w ładne słowa.
Zerknął na sufit. No dobra, w takim razie niech będzie makaron. Przy takiej potrawie rudzielec raczej nie będzie kwestionował jego zdolności kulinarnych. - Jesz mięso? Lubisz ostre? – nie przestawał gapić się na sufit. Jeśli będzie grzeczny, to Nill uwzględni nawet uczulenia i osobiste preferencje. Osobiście miał już pomysł na sos, nawet dwa, ale wszystko zależało od odpowiedzi Jostena. Przynajmniej tyle dobrego, że Nill lubił w miarę wszystko, nie będą mieli kompletnie odmiennych gustów smakowych.
Odwrócił się w stronę stołu, przy którym siedział Connor, gdy usłyszał odpowiedź. - Hmm? – teraz to on zrobił się podejrzliwy. - A czemu miałbym nie umieć…? – Lekko zmrużył oczy. Przecież każdy umie gotować. Większą ilość dań bądź mniejszą, ale wciąż. Jeden jest w stanie ugotować pięć zup, drugi pięćdziesiąt, ale ostatecznie obaj potrafią gotować. O co mu chodziło? Czyżby Connor bał się, że dosypie mu trucizny do jedzenia? W sumie… taka obawa nie byłaby bezsensowna. W końcu to Riverdale tutaj szanse na to, że twój współlokator to seryjny morderca są spore.
Wracając. Tak, Isaac umiał gotować. Nawet nieźle, chociaż najwyraźniej nie aż tak dobrze, skoro nie przyjęli go do żadnej pracy w gastro. Wziął głębszy wdech i wydech. Jak to jest, że można dogadywać się z kimś jednocześnie i łatwo i trudno? - Skoro tak się martwisz, to zrobię coś prostego. – rzucił, jakby nie miał takiego planu od samego początku. Ta wspaniała współlokatorska relacja, dla Connora zrobi „wszystko”, czyli nic, ale ubierze to w ładne słowa.
Zerknął na sufit. No dobra, w takim razie niech będzie makaron. Przy takiej potrawie rudzielec raczej nie będzie kwestionował jego zdolności kulinarnych. - Jesz mięso? Lubisz ostre? – nie przestawał gapić się na sufit. Jeśli będzie grzeczny, to Nill uwzględni nawet uczulenia i osobiste preferencje. Osobiście miał już pomysł na sos, nawet dwa, ale wszystko zależało od odpowiedzi Jostena. Przynajmniej tyle dobrego, że Nill lubił w miarę wszystko, nie będą mieli kompletnie odmiennych gustów smakowych.
Gdyby tylko wszystko było tak proste, a osoby oferowały się ze zrobieniem czegoś tylko wtedy, gdy faktycznie to potrafiły. Stety niestety, Connor wielokrotnie utwierdzał się w przekonaniu, że ludzie prócz tych, którzy kompletnie nie doceniali swoich umiejętności, potrafili też proponować pomoc w temacie, którego kompletnie nie ogarniali. Potem ktoś oferował się, że uporządkuje dokumenty w archiwach i robił taki burdel, że trzeba było po nim sprzątać dwa razy dłużej, a w odpowiedzi na oskarżenie rzucał tylko pełen wyrzutu, że "przecież chciał pomóc". Takich sytuacji miał setki nie tylko na komisariacie, ale i jeszcze za czasów, gdy nadal był w wojsku. Całe szczęście większość żołnierzy szybko nauczyła się, że nie ma sensu zgłaszać się do czegoś, czego się nie potrafi. Zwłaszcza, gdy musieli przebiec się kilkanaście razy wokół poligonu, aż nogi wchodziły im w dupę. Gdyby tak mógł zafundować coś podobnego niektórym pracownikom, życie od razu byłoby piękniejsze. Ale nie, nawet w takim mieście jak Riverdale, ludzie nadal uwielbiali pierdolić o mobbingu, by ukryć własną pizdowatość.
Wobec samego Nilla wzruszył tylko ramionami, nie dzieląc się z nim żadnym ze swoich przemyśleń. Nie byli w końcu nawet znajomymi, by miał się z nim czymkolwiek dzielić, a szczerze mówiąc i wtedy Connor uzewnętrzniał się tylko tyle, ile to było konieczne. Choć od lat nie musiał przed nikim uciekać, ani zmieniać własnej tożsamości, pewne nawyki pozostawały tak samo silne co w przeszłości.
— Cokolwiek chcesz — rzucił krótko w odpowiedzi. Tak czy inaczej, prawdopodobnie zjadłby wszystko, co ten mu zaserwuje. No, chyba że naprawdę byłoby szczytem paskudztwa albo jakimś totalnym dziwem z odległych krain.
— Jem. I lubię. Za to nienawidzę słodyczy i wszystkiego, co ma w sobie cukier — zmarszczył nieznacznie nos na samo wspomnienie o białej śmierci. Odnosiło się to zarówno do słodkich potraw, jak i batonów. Na sam widok naleśników na słodko, gofrów i innych tego typu rzeczy, żołądek przewracał mu się na drugą stronę.
— Pomóc ci czy nie przeszkadzać? — zapytał wprost, przesuwając wzrokiem najpierw po nim, a potem po kuchni. Istniały w końcu dwa typy osób, te, które prosiły cię o wsparcie i te, które kazały ci wypierdalać z ich terytorium, jakim była kuchnia. Przez chwilę znowu przed oczami zatańczyła mu matka. A myślałby kto, że w Riverdale uwolni się od tej rąbniętej kobiety.
— ... wiesz co, odechciało mi się jeść — jak widać samo wspomnienie było wystarczające, by domowy obiad kompletnie mu w tym momencie obrzydł — idę na miasto. Klucze mam, więc nie będę dzwonił, jak wrócę.
I tyle. Żadnego pożegnania, w sumie niczego. Wstał, zabrał swoje rzeczy i wyszedł.
Typowy Josten.
Wobec samego Nilla wzruszył tylko ramionami, nie dzieląc się z nim żadnym ze swoich przemyśleń. Nie byli w końcu nawet znajomymi, by miał się z nim czymkolwiek dzielić, a szczerze mówiąc i wtedy Connor uzewnętrzniał się tylko tyle, ile to było konieczne. Choć od lat nie musiał przed nikim uciekać, ani zmieniać własnej tożsamości, pewne nawyki pozostawały tak samo silne co w przeszłości.
— Cokolwiek chcesz — rzucił krótko w odpowiedzi. Tak czy inaczej, prawdopodobnie zjadłby wszystko, co ten mu zaserwuje. No, chyba że naprawdę byłoby szczytem paskudztwa albo jakimś totalnym dziwem z odległych krain.
— Jem. I lubię. Za to nienawidzę słodyczy i wszystkiego, co ma w sobie cukier — zmarszczył nieznacznie nos na samo wspomnienie o białej śmierci. Odnosiło się to zarówno do słodkich potraw, jak i batonów. Na sam widok naleśników na słodko, gofrów i innych tego typu rzeczy, żołądek przewracał mu się na drugą stronę.
— Pomóc ci czy nie przeszkadzać? — zapytał wprost, przesuwając wzrokiem najpierw po nim, a potem po kuchni. Istniały w końcu dwa typy osób, te, które prosiły cię o wsparcie i te, które kazały ci wypierdalać z ich terytorium, jakim była kuchnia. Przez chwilę znowu przed oczami zatańczyła mu matka. A myślałby kto, że w Riverdale uwolni się od tej rąbniętej kobiety.
— ... wiesz co, odechciało mi się jeść — jak widać samo wspomnienie było wystarczające, by domowy obiad kompletnie mu w tym momencie obrzydł — idę na miasto. Klucze mam, więc nie będę dzwonił, jak wrócę.
I tyle. Żadnego pożegnania, w sumie niczego. Wstał, zabrał swoje rzeczy i wyszedł.
Typowy Josten.
zt. x2
Jest nam niezmiernie przykro, ale z uwagi na stan budynku wszyscy lokatorzy proszeni są o zabranie rzeczy osobistych do końca tygodnia. Termin zakończenia prac: nieznany.
Stała przed drzwiami wejściowymi i po raz dziesiąty czytała zawartość tablicy.
Co kurwa, zagryzła wargę, a dłoń w której trzymała pasek od sportowej torby zacisnęła w tak mocną pięść, że pobielały jej kłykcie. Ten dzień chyba nie mógł być gorszy. Nie dość, że lało i była cała przemoczona to jeszcze do cholery nie miała gdzie mieszkać?
“Co tu się odkurwia?” Rzuciła w przestrzeń i bez ceregieli szarpnęła za klamkę. Nie tracąc czasu weszła do środka i wchodząc po dwa stopnie na raz wbiegła na swoje piętro. Będąc już w mieszkaniu zgarnęła do torby najpotrzebniejsze rzeczy, w tym butelkę tequili i parę paczek fajek.
“Tequila! Gdzie jesteś futrzaku!” Krzyknęła, przeklinając białą kulkę sierści. Po chwili z jej sypialni, arystokratycznym krokiem wyszedł wspominany kot, patrząc na nią z pogardą. “Tak, mi też się to nie podoba,” mruknęła pod nosem. Z jednej z szafek w kuchni zgarnęła parę puszek z jedzeniem w tym samym momencie kiedy zza drzwi dobiegł ją dość niepokojący dźwięk. Nie wiedziała co nagle pierdolnęło i dlaczego kazano im się wynosić, ale nie zamierzała tego sprawdzać. Założyła wypchaną torbę na ramię, a następnie zgarnęła syczącego kota, który oczywiście musiał ją kilka razy ugryźć i podrapać.
“Uspokój się mendo, bo oddam Cię na mielonkę,” Kiana zatrzasnęła drzwi wejściowe i patrząc na nie ostatni raz wyszła przyspieszonym krokiem. Stojąc ponownie przed budynkiem, pod daszkiem, który ledwo co chronił ją przed ulewą miała dylemat.
No i co teraz? Mogła udać się prosto do ich odświeżonej siedziby i tam spróbować przeżyć, albo… Nie. To był zły pomysł. To był wręcz tragiczny pomysł.
“Kurwa, on mnie zajebie,” nie wiedząc jednak co ma zrobić, zatrzymała pierwszą taksówkę i wsiadła podając adres Rudzielca, który wcześniej wygrzebała z jego akt. Pogratulować jej wspaniałomyślności.
Kiedy już wysiadła z taksówki, udała się pod zapisany w jej notatkach numer mieszkania i modląc się do wszystkich co słuchali zapukała kilkakrotnie. Może chociaż jej żałosny stan wzbudzi jakikolwiek procent współczucia? Pokręciła głową. Nie, nikła szansa…
Jego humor w końcu stopniowo zaczynał ulegać poprawie. Czy to znaczyło, że zachowywał się milej i uprzejmiej dla innych? Oczywiście, że nie. Mimo to budząc się zamiast wymownego, beznamiętnego milczenia powrócił do znanego sobie rytuału.
— Kurwa mać.
Poranny papieros na balkonie doprawiony kubkiem czarnej kawy stanowił jego standardowe śniadanie. W końcu to nie tak, że Josten kiedykolwiek nauczył się porządniej gotować. Bo i po co? Dopiero pojawiający się znikąd deszcz przegnał go z powrotem do środka, choć szczerze mówiąc, w dzisiejszym dniu pasował mu dużo mocniej niż słońce.
Bo dziś, po raz pierwszy od dawna Connor miał wolne. Nie musiał niańczyć Wilków i nie musiał jechać do Black Zone. Miał ten dzień całkowicie dla siebie.
... i kompletnie nie potrafił tego wykorzystać. Stał przez dłuższą chwilę w kuchni, dopalając fajka, ze wzrokiem wbitym w ścianę. Nie miał podobnej chwili dla siebie od tak dawna, że nie wiedział jak się zachować. Co powinien ze sobą zrobić. Dlatego właśnie w pierwszej kolejności wziął prysznic, ubrał się i wypalił do połowy kolejnego papierosa, gdy jego spokój przerwało pukanie do drzwi.
Znieruchomiał, patrząc w tamtym kierunku z wyraźnym niezrozumieniem. Cały budynek doskonale wiedział, które mieszkanie należy omijać. Nikomu znajomemu — nie żeby w sumie jakichkolwiek miał — nie mówił też gdzie mieszka, nie spodziewał się więc dodatkowych gości. A jednak coś nieustannie pukało. Ściągnął brwi i ruszył w tamtym kierunku, wtykając filtr między wargi, nim otworzył drzwi, nawet nie racząc spojrzeć przez wizjer.
To, co za nimi zastał, było ostatnim, czego się spodziewał. Stał przez chwilę w milczeniu, wpatrując się bezwiednie w Kianę z wetkniętym pod pachę futrzakiem, którego zgarnęła wtedy z parku. Tuż przed tym, gdy cofnął się o krok i zamknął ponownie drzwi, wracając do kuchni jakby nigdy nic.
No chyba kurwa nie.
Czy on… Czy właśnie…
Stała niczym wmurowana w podłogę i gapiła się na zatrzaśnięte drzwi jak sarna w światła nadjeżdżającego samochodu. Krople wody kąpały z jej włosów, torby i ubrań w stałym rytmie, tworząc dookoła niej małą kałuże. Od czasu do czasu Tequila wydawała z siebie ciche miauknięcie, co i rusz próbując jej się wyrwać.
“Zamknij się,” Kiana syknęła do kota, zaciskając ramię mocniej. To najwyraźniej chwilowo pomogło. Nie zmieniło natomiast nic w kwestii jej chwilowego szoku. Nie żeby spodziewała się ciepłego powitania, herbaty i ciasteczek. Ale do jasnej cholery żeby tak bezczelnie zamknąć jej drzwi przed nosem?
“Co za jebany gnojek,” zrzuciła torbę z ramienia i bez ceregieli podeszła ponownie do drzwi, tym razem waląc w nie z całej siły.
Nie słyszała by wcześniej zamknął zamek i pewnie mogłaby po prostu chwycić za klamkę i władować mu się bez pytania do środka. Ale znała go nie od dzisiaj i domyślała się z czym to się mogło wiązać. A ten dzień był dla niej już wystarczająco zły. Nie miała zamiaru dokładać sobie jeszcze wizyty w szpitalu z powodu kulki w jakiejś części ciała. Więc kulturalnie i z finezją uderzała pięścią w drewniane drzwi.
W końcu się wkurwi i podejdzie. A jak nie, no to cóż. W szpitalu przynajmniej było ciepło i nie padało. W tym samym momencie po jej plecach przeszedł zimny dreszcz, a ręce pod mokrymi ubraniami pokryły się gęsią skórką.
Oparła pięść na drzwiach, mniej więcej na wysokości swojej głowy i pochyliła się nieco do przodu.
“Kurwa Connor, nie mam gdzie mieszkać,” nie miała pojęcia czy ją słyszał czy nie, ale było jej już obojętnie. Tequila za to chyba po raz pierwszy wyczuła, że Kiana jest na granicy, gdyż zamiast znowu ją podrapać, podłożyła głowę pod jej brodę z cichym mruknięciem.
Stała niczym wmurowana w podłogę i gapiła się na zatrzaśnięte drzwi jak sarna w światła nadjeżdżającego samochodu. Krople wody kąpały z jej włosów, torby i ubrań w stałym rytmie, tworząc dookoła niej małą kałuże. Od czasu do czasu Tequila wydawała z siebie ciche miauknięcie, co i rusz próbując jej się wyrwać.
“Zamknij się,” Kiana syknęła do kota, zaciskając ramię mocniej. To najwyraźniej chwilowo pomogło. Nie zmieniło natomiast nic w kwestii jej chwilowego szoku. Nie żeby spodziewała się ciepłego powitania, herbaty i ciasteczek. Ale do jasnej cholery żeby tak bezczelnie zamknąć jej drzwi przed nosem?
“Co za jebany gnojek,” zrzuciła torbę z ramienia i bez ceregieli podeszła ponownie do drzwi, tym razem waląc w nie z całej siły.
Nie słyszała by wcześniej zamknął zamek i pewnie mogłaby po prostu chwycić za klamkę i władować mu się bez pytania do środka. Ale znała go nie od dzisiaj i domyślała się z czym to się mogło wiązać. A ten dzień był dla niej już wystarczająco zły. Nie miała zamiaru dokładać sobie jeszcze wizyty w szpitalu z powodu kulki w jakiejś części ciała. Więc kulturalnie i z finezją uderzała pięścią w drewniane drzwi.
W końcu się wkurwi i podejdzie. A jak nie, no to cóż. W szpitalu przynajmniej było ciepło i nie padało. W tym samym momencie po jej plecach przeszedł zimny dreszcz, a ręce pod mokrymi ubraniami pokryły się gęsią skórką.
Oparła pięść na drzwiach, mniej więcej na wysokości swojej głowy i pochyliła się nieco do przodu.
“Kurwa Connor, nie mam gdzie mieszkać,” nie miała pojęcia czy ją słyszał czy nie, ale było jej już obojętnie. Tequila za to chyba po raz pierwszy wyczuła, że Kiana jest na granicy, gdyż zamiast znowu ją podrapać, podłożyła głowę pod jej brodę z cichym mruknięciem.
Oczywiście, że nie miała ot tak odpuścić. Nie, żeby w ogóle się tego spodziewał czy miał jakąkolwiek nadzieję. Co ona tu w ogóle robiła do cholery? Walenie w drzwi wystarczająco działało mu na nerwy. Każdy kolejny dźwięk zdawał się wżynać mu w głowę, bez wątpienia wzbudzając przy okazji zainteresowanie jego spierdolonych, wścibskich sąsiadów. Wziął głęboki wdech dokładnie trzy razy, nim wrócił do wejścia i otworzył je z hukiem, prawie wywalając przy tym Kianę na ziemię. Nie żeby na jego twarzy pojawiły się jakiekolwiek wyrzuty sumienia czy współczucie.
— Wchodź i mnie nie wkurwiaj. Nie będę nawet pytał, skąd masz mój adres — podniósł wzrok do góry, widząc wychylającego się z sąsiedniego mieszkania sąsiada — jakiś kurwa problem?
Ponowne trzaśnięcie drzwiami ze strony mężczyzny było wystarczającą odpowiedzią. Pierdolony znudzony życiem staruch. Doskonale wiedział, że to on nieustannie przynosi na ich piętro te jebiące chwasty, które raz po raz zdychały w ten sam sposób.
Nie zamierzał nawet pomagać jej z torbami. Kopnął jedynie drzwi, otwierając je nieco szerzej i wrócił do kuchni.
— Weź się rozbierz i idź pod prysznic, bo mi upierdolisz pół domu. Ręczniki masz na pralce. I weź ze sobą do środka tego sierściucha. Nie cierpię zwierząt, a jeszcze bardziej nie cierpię ich futra — zmierzył Tequilę spojrzeniem od góry do dołu, zaraz prychając cicho pod nosem, nim odwrócił się do ekspresu, zalewając sobie kubek kawą. Czuł, że dziś będzie musiał wypić jej dość sporo, chociaż najlepiej działałaby z butelką mocnego alkoholu. Nie, żeby Connor posiadał jakikolwiek w domu. Zdecydowanie nie lubił się z alkoholem i jakoś nie zamierzał tego zmieniać.
Dość ostentacyjnie dał jej znać, że na ten moment zakończył z nią rozmowę.
Kurwa.
Pomału traciła resztki nadzieji, że Connor wpuści ją do środka. Było jej cholernie zimno, była wściekła i do tego Tequila ponownie zaczynała się wyrywać. Co ją wtedy podkusiło by brać tego kocura do domu, nie wiedziała.
Twój jebany alkoholizm, kobieto przeklnęła na samą siebie, ale cichy głos w jej głowie miał oczywiście racje. Znowu. Przymknęła oczy, opierając się czołem o drzwi. No i co ona miała teraz do cholery zrobić?
Twój jebany alkoholizm, kobieto przeklnęła na samą siebie, ale cichy głos w jej głowie miał oczywiście racje. Znowu. Przymknęła oczy, opierając się czołem o drzwi. No i co ona miała teraz do cholery zrobić?
Niemalże w tym samym momencie jej opora nagle zniknęła co spowodowało, że poleciała do przodu, cudem nie kończąc z twarzą na ziemi. Jak podniosła wzrok spotkała jakże ucieszony ryj Jostena. Tak, tego akurat się spodziewała.
“Jestem gliną, pamiętasz?” Mruknęła pod nosem, zgarnęła z ziemi torbę i weszła do mieszkania, nie zwracając uwagi na szukającego sensacji sąsiada. Zatrzymała się po paru krokach, rzucając szybko okiem na mieszkanie. Było tu… zdecydowanie czyściej niż u niej. I przestrzenniej.
Obróciła głowę w stronę Connora i w każdej innej chwili pewnie zaczęłaby się z nim kłócić, ale w tym momencie nie miała po prostu siły. Skinęła jedynie głową, próbując namierzyć wspomnianą łazienkę. Niestety, zanim zdążyła do niej wejść Tequila wydała z siebie bojowy okrzyk i zeskoczyła z jej rąk, uprzednio wbijając w jej ramiona pazury dla lepszego odbicia.
“Wracaj tu!” Kiana krzyknęła, ale kocur zdążył spierdolić wgłąb mieszkania. No zaje-kurwa-biście. Oparła dłoń na czole, spoglądając niepewnie na Connora.
“Ups?” i zanim chłopak postanowi wywalić ją z hukiem, zdjęła pośpiesznie buty i pobiegła do łazienki zamykając za sobą drzwi na zamek. Odetchnęła z ulgą. Uratowana. Chociaż na razie.
Jak zasugerował chłopak, wskoczyła pod gorący prysznic i na reszcie zaczynało jej się robić ciepło. Kiedy po parunastu minutach w końcu zakręciła kurek z wodą i owinęła się ręcznikiem, schyliła się do torby by wyciągnąć jakieś suche ciuchy. Problem polegał na tym, że wszystkie jej rzeczy z wyjątkiem pary gaci i skarpetek były mniej lub bardziej mokre.
“Nie no po prostu… kurwa mać,” zwiesiła głowę, załamana swoim szczęściem. Ubrała na siebie jedyną suchą bieliznę, ponownie owinęła w okół ciała ręcznik i nie wiedząc czego ma oczekiwać, przekręciła zamek, uchylając drzwi. W ostatniej chwili wyciągnęła z torby dwie paczki fajek, które o dziwo były suche.
Weszła do kuchni i mimo, że czuła się totalnie zażenowana, starała się zachować pozory, jakby ta sytuacja wcale nie była najgorszą w jej życiu.
Weszła do kuchni i mimo, że czuła się totalnie zażenowana, starała się zachować pozory, jakby ta sytuacja wcale nie była najgorszą w jej życiu.
“Pożyczysz mi jakieś ciuchy? Wszystko mam mokre. W zamian mam to,” wyciągnęła w jego stronę papierosy z półuśmiechem na ustach.
Błagam, kurwa, nie zabij mnie
Błagam, kurwa, nie zabij mnie
— Nie wiedziałem, że bycie gliną daje ci prawo do zapamiętywania kartoteki ludzi, których znasz i wykorzystywania informacji z pracy dla prywatnych korzyści — odparował, nie mogąc sobie darować wytknięcia jej czegoś podobnego. Nic dziwnego, skoro Connor naprawdę nienawidził takich zagrywek. I nawet jeśli mógł się tego po niej spodziewać, nadal bez wątpienia był zawiedziony. I wkurwiony.
Stał przez chwilę, patrząc, na spierdalającego wgłąb mieszkania kota. Mokrego kota. Wziął głęboki wdech i wypuścił powoli powietrze. Naprawdę nienawidził zwierząt.
— Chodź tu, jebana kupo futra — ruszył na poszukiwania Tequili, która najwyraźniej znalazła sobie jednak aż nazbyt sprytne miejsce do przekoczowania. Tyle dobrego, że drzwi do jego pokoju i tak były zamknięte. Gdyby wjebała mu się na łóżko, przerobiłby ją na szalik. Dawny pokój Nilla szczerze mówiąc, wisiał mu i powiewał. Odpuścił więc sobie dalsze tropienie, przecierając jedynie szmatą mokre ślady łap na podłodze. Nie, żeby i tak nie zamierzał wcisnąć potem Kianie mopa do rąk.
Wziął swój kubek kawy i usiadł przy stoliku, popijając ją powoli, gdy dziewczyna wyszła z łazienki z fajkami. Patrzył na nią przez chwilę, nim w końcu westchnął ciężko, wyraźnie się poddając.
— Cokolwiek. Ale fajki wezmę — przeszedł do swojego pokoju, zamykając za sobą drzwi, nim nie przegrzebał pokrótce szafy, wyciągając jakieś luźniejsze czarne spodnie dresowe, biały t-shirt i bluzę w tym samym kolorze. Wyszedł, podając jej wszystko do ręki.
— Płacisz dziś za obiad — uprzedził ją, nim wrócił na swoje miejsce, nawet nie obracając się w jej kierunku — i jak się ubierzesz, to znajdź swojego kota. Wytrzyj go czy cokolwiek, żeby nie robił syfu. Tylko nie wchodź do mnie do pokoju. Nigdy. Jasne?
Biorąc pod uwagę jego wzrok, zdecydowanie nie żartował.
Westchnęła, zdmuchując z oczu irytujące kosmyki mokrych włosów. O co jak o co, ale czepiał się faktu, że znała jego adres? Byli partnerami do cholery. Zasadniczo razem kierowali gangiem. To chyba normalne, że wiedziała, nie?
Zacisnęła palce na nasadzie nosa i przymknęła powieki. Może jednak powinna pójść gdzie indziej.
Zacisnęła palce na nasadzie nosa i przymknęła powieki. Może jednak powinna pójść gdzie indziej.
"Dobra, nie powinnam, ale naprawdę nie miałam wyboru okej? Następnym razem najpierw zadzwonię," chyba, że nie będzie miała ku temu sposobności. Jakby nie patrzeć, ich życiem kierował głównie chaos.
Przegrzebała torbę, a z bardziej mokrych rzeczy wycisnęła nadmiar wody, rozwieszając je na kaloryferze. To zapewne też mu się nie spodoba, ale nie widziała innej opcji na wysuszenie ubrań. Mokrą bieliznę i skarpetki wytarła ręcznikiem i potem je w niego zawinęła, czując się jakby pakowała w papier własną godność. Rozczesała mokre włosy, które następnie zaplątała w luźny warkocz. Jedyne rzeczy jakie pozostały na dnie torby to żarcie Tequili, papierosy, parę pomarańczowych słoiczków z lekami oraz butelka jej ulubionego alkoholu. Patrzyła na rzeczy i westchnęła. Jak długo będzie pozbawiona własnego mieszkania?
Będąc w kuchni i czując zapach kawy, jej tęskny wzrok samoistnie powędrował w kierunku skąd dochodził. Nie miała jednak na tyle odwagi, by prosić Connora o kubek. Czuła, że kolejny nieostrożny krok z jej strony spowoduje to, że z hukiem skończy na wycieraczce. Tak więc bez słowa poczekała aż przyniesie jej suche ciuchy i ponownie zniknęła za drzwiami łazienki. Szybko się przebrała, a ostatnie rzeczy z torby wyciągnęła, by ją także móc rozwiesić do wyschnięcia. Wyszła ze wszystkim ponownie do kuchni i położyła część pierdół na ziemi, a część na blacie.
Przytaknęła i położyła przed chłopakiem swoją kartę kredytową.
"Zamów w takim razie co chcesz," obróciła głowę w kierunku innych pokoi by za chwilę znowu wrócić spojrzeniem do Jostena. "Widziałeś gdzie ten kocur poleciał?" zapytała i sama miała ochotę ją wypatroszyć. Zwykle koegzystowały bez większych problemów, ale za każdym razem gdy Kiana musiała naruszyć przestrzeń Tequili ta zaczynała zachowywać się jak dzikus.
"Nie wchodzić do pokoju. Jasne," zaczęła się rozglądać po mieszkaniu, próbując zlokalizować futrzaka.
"Mieszkasz sam?" wypaliła po chwili, jakby dopiero teraz ta myśl wpadła jej do głowy.
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach