▲▼
Strona 2 z 2 • 1, 2
First topic message reminder :
Zanim twój samolot pojawi się na płycie lotniskowej, a ty zostaniesz wezwany do odprawy w danym terminalu, może minąć kilka dobrych godzin. Lobby jest miejscem specjalnie dla takich jak ty. Nie masz co ze sobą zrobić, więc po prostu usadzisz się w jednym z wielu krzeseł i będziesz czekać, a może postanowisz się przejść dookoła, by w pełni skorzystać z dobrodziejstw strefy bezcłowej. W końcu jeśli chcesz przywieźć swojej dziewczynie jakieś przepyszne wino, a zapomniałeś kupić go wcześniej - teraz masz ostatnią szansę.
Ponadto duża hala wypełniona jest rzędami siedzisk dla podróżnych, automatami z słodyczami, napojami czy też jakimiś szybkimi przekąskami. Obsługa chętna jest pomóc absolutnie na każdym kroku, gdybyś nie mógł się odnaleźć w podróżnej rzeczywistości, a iczne telewizory mają uprzyjemnić czekanie. Tylko czy aby na pewno da się zadowolić wszystkich?
Ponadto duża hala wypełniona jest rzędami siedzisk dla podróżnych, automatami z słodyczami, napojami czy też jakimiś szybkimi przekąskami. Obsługa chętna jest pomóc absolutnie na każdym kroku, gdybyś nie mógł się odnaleźć w podróżnej rzeczywistości, a iczne telewizory mają uprzyjemnić czekanie. Tylko czy aby na pewno da się zadowolić wszystkich?
LOBBY
Na tym terenie nie ma ingerencji pracowniczej.
Jesteś zainteresowany pracą w lobby? Kliknij na W.
Jesteś zainteresowany pracą w lobby? Kliknij na W.
"Tylko wozi"? Oszczerstwa!
Blondynek odsłonił twarz i nadął policzki, gdy dotarły go te jakże nieuprzejme słowa kolegi.
- Ej, nie rób ze mnie utrzymanka! - mruknął z wyrzutem, chociaż z pewnością właśnie takim musiał się zdawać dla ludzi nie wiedzących, że za te sporadyczne darmowe posiłki i przejażdżki luksusowymi wozami nie płacił dupą, a co najwyżej swoim uroczym towarzystwem. Przypomniawszy sobie jednak o obecności drugiego z Blackwoodów, Chris spalił lekkiego rumieńca i już bez dalszych pretensji wsiadł do wozu w którym zajął miejsce obok kierowcy. Chciał wyjść na damę, a zrobił z siebie ignoranta bez manier... co za okropny dzień!
Ani radio, ani torebka pełna łakoci nie mogły go teraz pocieszyć, gdy tak jechał z wyraźnie nieprzepadającymi za sobą bliźniakami w po brzegi wypełnionym,drogim aucie. W duchu marzył już tylko o długiej kąpieli, podczas której miałby szansę zapomnieć o kolejnych nieudanych podrywach i straconych szansach na miłość, w tym na tę największą, gdy znowu dotarł go słodki, przyprawiający o ciarki na plecach głosik Mercy'ego.
- Um, nic nie szkodzi! To mi się często zdarza. - odwrócił się częściowo, tak by móc spojrzeć do tyłu na rozmówcę i słodko uśmiechnął.
- W tym roku zaczynam liceum, więc w pierwszej... oh, i mam na imię Chris. Chris Flannery. - kolejna urocza minka dołączona została do wyciągniętej łapki szesnastolatka.
- A ty Mercy, prawda? Misery pokazywał mi twoje zdjęcia... - urwał nagle, jakby przypominając sobie o ich trudnych relacjach, albo po prostu łapiąc się na swoim własnym gadulstwie i z lekkim zażenowaniem zakończył już tylko krótkim "ładnie wyszedłeś" nim znowu zamilkł, widocznie skrępowany. Och, on przy tych dwóch nie potrafił czuć się całkiem swobodnie!
Blondynek odsłonił twarz i nadął policzki, gdy dotarły go te jakże nieuprzejme słowa kolegi.
- Ej, nie rób ze mnie utrzymanka! - mruknął z wyrzutem, chociaż z pewnością właśnie takim musiał się zdawać dla ludzi nie wiedzących, że za te sporadyczne darmowe posiłki i przejażdżki luksusowymi wozami nie płacił dupą, a co najwyżej swoim uroczym towarzystwem. Przypomniawszy sobie jednak o obecności drugiego z Blackwoodów, Chris spalił lekkiego rumieńca i już bez dalszych pretensji wsiadł do wozu w którym zajął miejsce obok kierowcy. Chciał wyjść na damę, a zrobił z siebie ignoranta bez manier... co za okropny dzień!
Ani radio, ani torebka pełna łakoci nie mogły go teraz pocieszyć, gdy tak jechał z wyraźnie nieprzepadającymi za sobą bliźniakami w po brzegi wypełnionym,drogim aucie. W duchu marzył już tylko o długiej kąpieli, podczas której miałby szansę zapomnieć o kolejnych nieudanych podrywach i straconych szansach na miłość, w tym na tę największą, gdy znowu dotarł go słodki, przyprawiający o ciarki na plecach głosik Mercy'ego.
- Um, nic nie szkodzi! To mi się często zdarza. - odwrócił się częściowo, tak by móc spojrzeć do tyłu na rozmówcę i słodko uśmiechnął.
- W tym roku zaczynam liceum, więc w pierwszej... oh, i mam na imię Chris. Chris Flannery. - kolejna urocza minka dołączona została do wyciągniętej łapki szesnastolatka.
- A ty Mercy, prawda? Misery pokazywał mi twoje zdjęcia... - urwał nagle, jakby przypominając sobie o ich trudnych relacjach, albo po prostu łapiąc się na swoim własnym gadulstwie i z lekkim zażenowaniem zakończył już tylko krótkim "ładnie wyszedłeś" nim znowu zamilkł, widocznie skrępowany. Och, on przy tych dwóch nie potrafił czuć się całkiem swobodnie!
Parskną śmiechem, słysząc jak Chris obrusza się za nazwanie go utrzymankiem. Dzieciak w zasadzie nigdy nie prosił go o nic bardziej angażującego, aczkolwiek Misery nigdy nie miał nic przeciwko, by rozpieszczać go na swój unikalny sposób. Flannery był osobą bardzo prostą do rozpracowania, można było z niego czytać jak z otwartej księgi i Blackwood nie miał problemu ze zorientowaniem się co do jego aktualnych zachcianek i potrzeb. I spełniał je, a jakże. Blondyn był swego rodzaju maskotką, samo jego towarzystwo potrafiło rozpogodzić pochmurny dzień, co w jego przypadku było skillem na wagę złota. Aczkolwiek Chris naturalnie nie znał wszystkich jego sekretów, a z niektórych Misery wolałby nie opowiadać się nikomu.
— Chcesz zostać u nas na noc, czy podrzucić cię do domu? — spytał w momencie, gdy zarówno jego brat jak i lokalna księżniczka zamilkli na chwilę. Nie byli już tak daleko, więc wolał wiedzieć czy ma kierować się na pierwszy zjazd, czy nie łamać sobie tym głowy i jechać dalej, prosto do domu. To nie byłby pierwszy (i z pewnością nie ostatni) raz, gdy Chris by u niego nocował. Jego obecność była jednocześnie niepisanym zapewnieniem bezpieczeństwa dla francy upchniętej z tyłu między walizką a stosem wypakowanych po brzegi toreb. I... co do chuja?!
— Czy ja mam omamy, czy coś miauczy? Bo... MERCY!
Mężczyzna wyhamował ostro i zjechał na pobocze, momentalnie się w nim zagotowało. Szybkie kontrolne spojrzenie w lusterko przekonało go w zupełności, że jego słuch wcale jeszcze nie szwankuje. Wyciągnął kluczyki ze stacyjki i obrócił się na przednim siedzeniu, tak, by skonfrontować się twarzą w twarz z powodem numer jeden jego podniesionego ciśnienia. Naprawdę, spodziewał się już wszystkiego.
— P-przepraszam! Zwyczajnie zapomniałem, a Sifra nie mogła zostać w domu sama! Myślałem, że powiem ci dopiero w domu, i może...
— CZY TY SOBIE KURWA ROBISZ ZE MNIE JAJA?!
Przez moment patrzył mu prosto w oczy, nim Mercy nie przerwał kontaktu wzrokowego. Brat spuścił głowę i z dotychczas niepozornej torby podróżnej wyciągnął niezbyt wyrośniętego kota syjamskiego, który z kolei wzroczył na Misery'ego tak, jakby rozważał czy nie wydrapać mu aorty. Mercy. Kot. CO jeszcze?
Odwrócił się z powrotem i oparł obie dłonie przed sobą na kierownicy, z zamkniętymi oczyma oddychając głęboko. Nie zamierzał robić scen przed Chrisem, dzieciak był dostatecznie znerwicowany już i bez tego. Absurd tej sytuacji zwyczajnie go przerósł i gapił się na niego bezczelnie z góry. Innego końca świata nie będzie.
— Powiedz, że możemy ją zgolić na łyso.
— Chcesz zostać u nas na noc, czy podrzucić cię do domu? — spytał w momencie, gdy zarówno jego brat jak i lokalna księżniczka zamilkli na chwilę. Nie byli już tak daleko, więc wolał wiedzieć czy ma kierować się na pierwszy zjazd, czy nie łamać sobie tym głowy i jechać dalej, prosto do domu. To nie byłby pierwszy (i z pewnością nie ostatni) raz, gdy Chris by u niego nocował. Jego obecność była jednocześnie niepisanym zapewnieniem bezpieczeństwa dla francy upchniętej z tyłu między walizką a stosem wypakowanych po brzegi toreb. I... co do chuja?!
— Czy ja mam omamy, czy coś miauczy? Bo... MERCY!
Mężczyzna wyhamował ostro i zjechał na pobocze, momentalnie się w nim zagotowało. Szybkie kontrolne spojrzenie w lusterko przekonało go w zupełności, że jego słuch wcale jeszcze nie szwankuje. Wyciągnął kluczyki ze stacyjki i obrócił się na przednim siedzeniu, tak, by skonfrontować się twarzą w twarz z powodem numer jeden jego podniesionego ciśnienia. Naprawdę, spodziewał się już wszystkiego.
— P-przepraszam! Zwyczajnie zapomniałem, a Sifra nie mogła zostać w domu sama! Myślałem, że powiem ci dopiero w domu, i może...
— CZY TY SOBIE KURWA ROBISZ ZE MNIE JAJA?!
Przez moment patrzył mu prosto w oczy, nim Mercy nie przerwał kontaktu wzrokowego. Brat spuścił głowę i z dotychczas niepozornej torby podróżnej wyciągnął niezbyt wyrośniętego kota syjamskiego, który z kolei wzroczył na Misery'ego tak, jakby rozważał czy nie wydrapać mu aorty. Mercy. Kot. CO jeszcze?
Odwrócił się z powrotem i oparł obie dłonie przed sobą na kierownicy, z zamkniętymi oczyma oddychając głęboko. Nie zamierzał robić scen przed Chrisem, dzieciak był dostatecznie znerwicowany już i bez tego. Absurd tej sytuacji zwyczajnie go przerósł i gapił się na niego bezczelnie z góry. Innego końca świata nie będzie.
— Powiedz, że możemy ją zgolić na łyso.
Czy nie było już i tak wystarczająco nieprzyjemnie? Musiało dojść do kolejnej draki? Co jak co, ale Chris serio nie był przyzwyczajony do kłótni w jego obecności. Gdy jego rodzicom zdarzało się poprztykać, za moment widać było ich wtulonych w siebie i wyjaśniających nieporozumienia szeptem. Jak na rozpieszczanego jedynaka, Flannery wyrósł na bardzo towarzyskie i pozytywne stworzenie, więc także poza domem rzadko zdarzało mu się być świadkiem nieprzyjemnych sytuacji, a już szczególnie brać w nich udział. Tak bardzo nie potrafił sobie z nie radzić, że kiedy już faktycznie ktoś miał do niego pretensje, bez zastanowienia łapał za swój kij do baseballa i... bronił się. Tak instynktownie.
Kiedy samochód nagle zahamował, blondyn złapał się zapiętego pasa i pisnął, zaciskając ze strachu oczka. Nie zdążył zapytać na głos (ani nawet w myślach) kto, na Boga, dał Misery'emu prawo jazdy, bo ten zaczął się drzeć jak obłąkany.
- PRZESTAŃCIE! OBAJ! - przekrzyczał ich, zupełnie niezainteresowany ani powodem kolejnej kłótni, ani tym bardziej jej przebiegiem. Mogli zdążyć dojść do porozumienia, ale dopóki nie brzmieli na cholernie pogodzonych i szczęśliwych, dopóty Chris miał już po uszy ich towarzystwa. Bez oczekiwania na reakcję (lub jej brak), rozpiął pas, otworzył drzwi i wyskoczył z auta zanim którykolwiek zdążyłby choćby na niego spojrzeć, a tym bardziej wyciągnąć rękę i go zatrzymać. Było ciemno, o wiele za chłodno na jego cienką kieckę i stali na poboczu jakiejś ulicy X kilometrów od jego domu. Ale wszystko, dosłownie wszystko na tym świecie, nawet cholerna wojna w Syrii, było dla chłopaka teraz lepsze niż siedzenie w jednym, ciasnym samochodzie z tą dwójką. Nawet on miał swoje granice. Tym lepiej, że na rozpoczęcie wyjątkowo nie zabrał kija, bo mogłoby się skończyć kolejnym wyrokiem.
Nikt nigdy nie podejrzewał go o problemy z agresją. Nie tylko nosił się jak dziewczyna i był delikatniutki, ale też najczęściej w złości zaczynał płakać, a nie kląć jak inni w jego wieku czy rzucać rzeczami. Mimo to każdy ma swoje gorsze momenty i nawet taka z pozoru niewinna istotka jak Flannery miała swoją ciemną stronę, którą niechętnie pokazywała światu. W końcu nie bez powodu trafił do Riverdale,do klasy B.
Dlaczego oni nie mogą się normalnie zachowywać? Są braćmi, do tego bliźniętami! Uch, jeśli Misery to przewidywał, a wiem, że musiał się tego spodziewać, to mógł mnie nie zapraszać... Głupek! Arogancki głupol! Jeśli tak widzi dobrą zabawę, to chyba daruję sobie tę znajomość!
Zacisnął zęby, gdy nie oglądając się za siebie maszerował dalej poboczem. Nawoływali go? Próbowali dogonić i złapać? Równie dobrze mogli go olać, bo dla sportowca takiego jak on wystarczył krótki sprint by prześcignąć te podwójne kłopoty! Dopiero jak dotarła do niego powaga jego wewnętrznych postanowień, zatrzymał się i zaczął płakać. Naprawdę lubił Misery. Dlaczego ten dzień musiał się tak skończyć...?
Kiedy samochód nagle zahamował, blondyn złapał się zapiętego pasa i pisnął, zaciskając ze strachu oczka. Nie zdążył zapytać na głos (ani nawet w myślach) kto, na Boga, dał Misery'emu prawo jazdy, bo ten zaczął się drzeć jak obłąkany.
- PRZESTAŃCIE! OBAJ! - przekrzyczał ich, zupełnie niezainteresowany ani powodem kolejnej kłótni, ani tym bardziej jej przebiegiem. Mogli zdążyć dojść do porozumienia, ale dopóki nie brzmieli na cholernie pogodzonych i szczęśliwych, dopóty Chris miał już po uszy ich towarzystwa. Bez oczekiwania na reakcję (lub jej brak), rozpiął pas, otworzył drzwi i wyskoczył z auta zanim którykolwiek zdążyłby choćby na niego spojrzeć, a tym bardziej wyciągnąć rękę i go zatrzymać. Było ciemno, o wiele za chłodno na jego cienką kieckę i stali na poboczu jakiejś ulicy X kilometrów od jego domu. Ale wszystko, dosłownie wszystko na tym świecie, nawet cholerna wojna w Syrii, było dla chłopaka teraz lepsze niż siedzenie w jednym, ciasnym samochodzie z tą dwójką. Nawet on miał swoje granice. Tym lepiej, że na rozpoczęcie wyjątkowo nie zabrał kija, bo mogłoby się skończyć kolejnym wyrokiem.
Nikt nigdy nie podejrzewał go o problemy z agresją. Nie tylko nosił się jak dziewczyna i był delikatniutki, ale też najczęściej w złości zaczynał płakać, a nie kląć jak inni w jego wieku czy rzucać rzeczami. Mimo to każdy ma swoje gorsze momenty i nawet taka z pozoru niewinna istotka jak Flannery miała swoją ciemną stronę, którą niechętnie pokazywała światu. W końcu nie bez powodu trafił do Riverdale,do klasy B.
Dlaczego oni nie mogą się normalnie zachowywać? Są braćmi, do tego bliźniętami! Uch, jeśli Misery to przewidywał, a wiem, że musiał się tego spodziewać, to mógł mnie nie zapraszać... Głupek! Arogancki głupol! Jeśli tak widzi dobrą zabawę, to chyba daruję sobie tę znajomość!
Zacisnął zęby, gdy nie oglądając się za siebie maszerował dalej poboczem. Nawoływali go? Próbowali dogonić i złapać? Równie dobrze mogli go olać, bo dla sportowca takiego jak on wystarczył krótki sprint by prześcignąć te podwójne kłopoty! Dopiero jak dotarła do niego powaga jego wewnętrznych postanowień, zatrzymał się i zaczął płakać. Naprawdę lubił Misery. Dlaczego ten dzień musiał się tak skończyć...?
Naprawdę zamierzał mu o tym powiedzieć. I prawdą było to, że zapomniał o tym na lotnisku, zbyt wiele spraw zajmowało jego myśli i wyleciało mu to zupełnie z głowy. Dopiero gdy Sifra zaczęła rozbudza się po podróży i ruszać w podróżnej torbie Mercy zdał sobie sprawę, że w zasadzie to umarł w butach.
Misery nie wyglądał na zachwyconego, a on nie miał zielonego pojęcia jak odkręcić ten ambaras. Brat patrzył na niego spode łba, gotowy rzucić mu się do gardła, albo wykopać go razem z kotem na ulicę, natomiast Chris... cóż. Chris zdążył zareagować, zanim on w ogóle otworzył usta.
To otrzeźwiło go dostatecznie, w sumie to ich obojga, bo kierowca zamilkł i tylko patrzył, jak blondyn wyskakuje z samochodu i zasuwa poboczem, byle tylko dalej od nich.
Westchnął ciężko, zmieszany spuścił wzrok i zaczął bawić się nerwowo swoimi palcami. Nie chciał by tak to wyglądało, ale sytuacja między nimi pogarszała się wraz z upływem czasu, i cokolwiek by nie zrobił, czego by nie próbował - Misery obstawał przy swoim niewzruszenie.
W samochodzie zapanowała martwa cisza, jedynie tykający dźwięk włączonych świateł awaryjnych upewniał ich w tym, że nie zamarli w jednym punkcie gdzieś w czasoprzestrzeni.
Żachnął się wreszcie i odstawił ostrożnie torbę z Sifrą na siedzenie obok, wysiadając za Chrisem z samochodu.
— Idę po niego, zaczekaj.
Blondyn zdążył odejść znaczny kawałek, nim chłopak dobieg do niego zdyszany. Pochyli się i oparł dłonie na swoich kolanach, próbując z trudem złapać oddech. Nie zauważył załzawionych oczu Flannery'ego, póki co przed oczami stanęła mu żywa feeria barw. Nie był krótkodystansowcem, wola raczej powolny trucht na dłuższych odległościach. Jednorazowy wysiłek tego pokroju przekraczał jego skromne możliwości.
— Chris, przepra-aszam. H-huh. Chyba z-zgubiem po drodze.... płuca — wydyszał katorżniczo, ledwo stojąc na nogach. Powinien chyba biegać częściej niż co trzeci dzień rano.
Misery nie wyglądał na zachwyconego, a on nie miał zielonego pojęcia jak odkręcić ten ambaras. Brat patrzył na niego spode łba, gotowy rzucić mu się do gardła, albo wykopać go razem z kotem na ulicę, natomiast Chris... cóż. Chris zdążył zareagować, zanim on w ogóle otworzył usta.
To otrzeźwiło go dostatecznie, w sumie to ich obojga, bo kierowca zamilkł i tylko patrzył, jak blondyn wyskakuje z samochodu i zasuwa poboczem, byle tylko dalej od nich.
Westchnął ciężko, zmieszany spuścił wzrok i zaczął bawić się nerwowo swoimi palcami. Nie chciał by tak to wyglądało, ale sytuacja między nimi pogarszała się wraz z upływem czasu, i cokolwiek by nie zrobił, czego by nie próbował - Misery obstawał przy swoim niewzruszenie.
W samochodzie zapanowała martwa cisza, jedynie tykający dźwięk włączonych świateł awaryjnych upewniał ich w tym, że nie zamarli w jednym punkcie gdzieś w czasoprzestrzeni.
Żachnął się wreszcie i odstawił ostrożnie torbę z Sifrą na siedzenie obok, wysiadając za Chrisem z samochodu.
— Idę po niego, zaczekaj.
Blondyn zdążył odejść znaczny kawałek, nim chłopak dobieg do niego zdyszany. Pochyli się i oparł dłonie na swoich kolanach, próbując z trudem złapać oddech. Nie zauważył załzawionych oczu Flannery'ego, póki co przed oczami stanęła mu żywa feeria barw. Nie był krótkodystansowcem, wola raczej powolny trucht na dłuższych odległościach. Jednorazowy wysiłek tego pokroju przekraczał jego skromne możliwości.
— Chris, przepra-aszam. H-huh. Chyba z-zgubiem po drodze.... płuca — wydyszał katorżniczo, ledwo stojąc na nogach. Powinien chyba biegać częściej niż co trzeci dzień rano.
Jakim cudem ten dzień, z początku pełen dobrej zabawy i ekscytacji, zmienił się w jeden z najgorszych w jego życiu? Czy mógł winić o to jedynie kolegę, który nie chciał sam jechać po nielubianego krewnego? Przecież Misery od początku dawał po sobie poznać co myśli o Mercym, więc Chris wiedział na co się pisze, gdy zgadzał się pojechać z nim na lotnisko.
Nie przypuszczałem, że będzie aż tak źle... Ale to przecież nie ich wina. Mają prawo za sobą nie przepadać.
Blondynek otarł łzy, czując jak zaczyna się uspokajać. Takie momenty szczerości przed samym sobą naprawdę działały cuda, więc do czasu aż jeden z bliźniaków go dogonił, Flannery był już prawie całkiem pogodzony z sytuacją. Ze smutkiem, którego miał się nie pozbyć jeszcze przez dłuższą chwilę, obejrzał się na Blackwooda i pokręcił głową.
- Nie masz za grosz kondycji. Chodź... - młody podszedł do niebieskowłosego i złapał go za rękę, po czym zaczął prowadzić w stronę samochodu.
- Przepraszam. - dodał po drodze, ciągnąc nastolatka za sobą. Chris westchnął, a na jego policzkach pojawił się lekki rumieniec, którego Mercy'emu nie było dane zobaczyć z tej perspektywy.
Co za dzień...
Nie przypuszczałem, że będzie aż tak źle... Ale to przecież nie ich wina. Mają prawo za sobą nie przepadać.
Blondynek otarł łzy, czując jak zaczyna się uspokajać. Takie momenty szczerości przed samym sobą naprawdę działały cuda, więc do czasu aż jeden z bliźniaków go dogonił, Flannery był już prawie całkiem pogodzony z sytuacją. Ze smutkiem, którego miał się nie pozbyć jeszcze przez dłuższą chwilę, obejrzał się na Blackwooda i pokręcił głową.
- Nie masz za grosz kondycji. Chodź... - młody podszedł do niebieskowłosego i złapał go za rękę, po czym zaczął prowadzić w stronę samochodu.
- Przepraszam. - dodał po drodze, ciągnąc nastolatka za sobą. Chris westchnął, a na jego policzkach pojawił się lekki rumieniec, którego Mercy'emu nie było dane zobaczyć z tej perspektywy.
Co za dzień...
Nie zamierzał się więcej odzywać, więc jeżeli Misery chciał dać mu dobitnie do zrozumienia, że jego obecność doprowadza go do szału - będzie to musiał zrobić po powrocie do domu. Co prawda był to jeszcze poziom wzajemnej, neutralnej tolerancji; tego typu i podobne uprzejmości w przypadku ich urywanej, zdystansowanej sztucznie relacji były na porządku dziennym, przeplatając się z długimi okresami ciszy. I o ile on już się z tym oby i przywykł do obecnego stanu rzeczy, tak nie pomyślał o Chrisie, przez co teraz na spółę z rwącym bólem w klatce piersiowej, dopadły go wyrzuty sumienia. I koniec końców, rodzinnych brudów nie pierze się przy obcych i niewtajemniczonych.
— N-nie jest tak źle, biega-am co rano! — zaprotestował, gdy jego męska duma została boleśnie przetrącona tą uwagą. Nie wspomniał tylko, że jego konikiem nie jest sprint na krótkich dystansach, wolał raczej długo i powoli.
Widząc jak blondyn ociera oczy uśmiechnął się nerwowo, przepraszająco. Już miał coś powiedzieć, gdy Falnnery chwycił go za rękę i zaczął ciągnąć za sobą z powrotem do samochodu. Owszem, Mercy nie zauważył rumieńca kwitnącego obficie na policzkach młodszego, ale to pewnie tylko dlatego, że był zbyt zajęty ukryciem własnego. Może nie był to ten z rodzaju "nie czuję twarzy, wezwijcie lekarza", a jedynie delikatny, subtelny wypiek w okolicach skroni.
— Wiesz, to nie jest twoja wina. To ja przepraszam, dolałem tylko oliwy do ognia — wyznał, nim jeszcze wsiedli do środka. To nie Chris był winnym ich zagmatwanych relacji, więc ostatnim czego Mercy by sobie życzył, to bogu ducha winny dzieciak z cudzymi dylematami.
Otworzył mu drzwi nie obdarzając brata jednym nawet spojrzeniem. Najlepiej było go chyba zostawić w spokoju i dać trochę czasu, by miał okazję przywyknąć do nowych, niezbyt wygodnych elementów w jego codzienności.
Radio zaczęło tracić łączność gdy samochód wtoczył się na zjazd w lewo, więc Misery wyłączył je bez słowa, starając się skupić na drodze i omijać rozłożyste sosny pochylone nad wąską, zasypaną suchymi liśćmi ulicą. Mercy nie był wtajemniczony w wieczorne plany, ale ponieważ Chris wciąż dotrzymywał im towarzystwa, zgadywał, że pewnie zostanie z nimi przez jakiś czas.
Był tak zajęty wypatrywaniem zwierzyny leśnej, że nawet nie zauważył kiedy gładko wjechali na podjazd.
[z/t x 3]
— N-nie jest tak źle, biega-am co rano! — zaprotestował, gdy jego męska duma została boleśnie przetrącona tą uwagą. Nie wspomniał tylko, że jego konikiem nie jest sprint na krótkich dystansach, wolał raczej długo i powoli.
Widząc jak blondyn ociera oczy uśmiechnął się nerwowo, przepraszająco. Już miał coś powiedzieć, gdy Falnnery chwycił go za rękę i zaczął ciągnąć za sobą z powrotem do samochodu. Owszem, Mercy nie zauważył rumieńca kwitnącego obficie na policzkach młodszego, ale to pewnie tylko dlatego, że był zbyt zajęty ukryciem własnego. Może nie był to ten z rodzaju "nie czuję twarzy, wezwijcie lekarza", a jedynie delikatny, subtelny wypiek w okolicach skroni.
— Wiesz, to nie jest twoja wina. To ja przepraszam, dolałem tylko oliwy do ognia — wyznał, nim jeszcze wsiedli do środka. To nie Chris był winnym ich zagmatwanych relacji, więc ostatnim czego Mercy by sobie życzył, to bogu ducha winny dzieciak z cudzymi dylematami.
Otworzył mu drzwi nie obdarzając brata jednym nawet spojrzeniem. Najlepiej było go chyba zostawić w spokoju i dać trochę czasu, by miał okazję przywyknąć do nowych, niezbyt wygodnych elementów w jego codzienności.
Radio zaczęło tracić łączność gdy samochód wtoczył się na zjazd w lewo, więc Misery wyłączył je bez słowa, starając się skupić na drodze i omijać rozłożyste sosny pochylone nad wąską, zasypaną suchymi liśćmi ulicą. Mercy nie był wtajemniczony w wieczorne plany, ale ponieważ Chris wciąż dotrzymywał im towarzystwa, zgadywał, że pewnie zostanie z nimi przez jakiś czas.
Był tak zajęty wypatrywaniem zwierzyny leśnej, że nawet nie zauważył kiedy gładko wjechali na podjazd.
[z/t x 3]
Strona 2 z 2 • 1, 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach