[MG] Cyrille Montmorency
[MG] Cyrille Montmorency
Fresh Blood Lost in the City
Lobby
Pon Kwi 18, 2016 7:16 pm

Zanim twój samolot pojawi się na płycie lotniskowej, a ty zostaniesz wezwany do odprawy w danym terminalu, może minąć kilka dobrych godzin. Lobby jest miejscem specjalnie dla takich jak ty. Nie masz co ze sobą zrobić, więc po prostu usadzisz się w jednym z wielu krzeseł i będziesz czekać, a może postanowisz się przejść dookoła, by w pełni skorzystać z dobrodziejstw strefy bezcłowej. W końcu jeśli chcesz przywieźć swojej dziewczynie jakieś przepyszne wino, a zapomniałeś kupić go wcześniej - teraz masz ostatnią szansę.
Ponadto duża hala wypełniona jest rzędami siedzisk dla podróżnych, automatami z słodyczami, napojami czy też jakimiś szybkimi przekąskami. Obsługa chętna jest pomóc absolutnie na każdym kroku, gdybyś nie mógł się odnaleźć w podróżnej rzeczywistości, a iczne telewizory mają uprzyjemnić czekanie. Tylko czy aby na pewno da się zadowolić wszystkich?

LOBBY


Na tym terenie nie ma ingerencji pracowniczej.
Jesteś zainteresowany pracą w lobby? Kliknij na W.
Anonymous
Gość
Gość
Re: Lobby
Sob Maj 07, 2016 9:03 pm
Na moje usta cisnęły się same przekleństwa. I nie, nie miałem najmniejszej ochoty się hamować, wszak nie należałem do ludzi nazbyt kulturalnych w mowie. Oczywiście, gdybym się teraz napił to bym wykrzyczał swoją frustrację jak dzikie zwierzę.
Ten dzień zaczynał być jednym z najgorszych w moim cholernym życiu, a jeżeli wierzyć wróżbą to jeszcze połowa tego przede mną! Jak mam funkcjonować, skoro pech mnie nie opuszcza? Nerwowo potarłem wierzchem dłoni swoje czoło. W uszach nadal dźwięczały mi słowa obsługi, że mój bilet jest nieważny. Jakim cudem przeoczyłem tak istotny fakt? Zazwyczaj skrupulatnie wszystko sprawdzałem, aby nie doszło do żadnych zaniedbań, a tu proszę! Za pierwszym razem. Bingo!
Najgorsze jednak było to, że nie stać mnie na kolejny!

- Kuźwa... - syknąłem pod nosem, aby zaraz zacząć łazić w kółko niczym analityk sądowy. Chciałem znaleźć winnego całej tej sytuacji. Szkoda tylko, że na pewno byłem nim ja.
Czy powinienem sam sobie skopać dupę? Wypadałoby, ale byłoby to na tyle komiczne, że aż bym zwymiotował. Nie miałem wykształconego poczucia humoru na skalę absurdu zatem reakcja wydawałaby się prawidłowa. Mdłości to zawsze atut ludzi oschłych, wszak jak inaczej mają okazać zniesmaczenie? Oklaskami?

W końcu zainteresowało mnie krzesło dla oczekujących. Usiadłem z głośnym westchnieniem. Nie mogę tu zostać w nieskończoność, ale równie dobrze mógłbym się teraz ogłosić bezdomnym, bo nie mam dokąd się udać.
Problemem również było ulokowanie koni, kierowca czekał na znak. Opłaciłem transport z góry zatem nie miałem przy sobie ani grama gotówki. No, może w małych kwotach. Wszystko odliczone, co do grosza.
Zwierzęta wprowadzą mnie do grobu, a raczej ich potrzeby materialne...

Nie! Ja siebie zabiję. Potem się zakopię jako cudownie wskrzeszony, aby znowu paść na krzyż bez życia. Co to w ogóle za spaczone myśli? Ach, zapewne to mój cierpki humor daje o sobie znać.
I beznadziejność sytuacji.

- Życie... uwielbiasz kopać mnie w dupę, prawda?  - czysta kpina, ale niestety ze mnie. Powinienem się już przyzwyczaić.
Eve
Eve
Fresh Blood Lost in the City
Re: Lobby
Nie Maj 08, 2016 3:33 pm
Dzionek zapowiadał się wprost pięknie. Tak, to była ironia. Tego dnia nic nie układało się po jej myśli.
Zacznijmy może od początku: Pogoda w pewnym kraju dawała się we znaki. Gdy wraz z rodziną wchodziła na pokład samolotu, znikąd uderzyła w nich ulewa. W trakcie podróży dołączył do niej jeszcze szalejący wicher. Na szczęście, przy dotknięciu obcasów spadkobierczyni rodu Byronów, włosy dziewczyny były w jak najlepszym porządku. Tak samo jak jej ubiór. Wszystko dzięki wysuszeniu się i zmianie odzienia w samolocie. Jej brat wyglądał jakby możliwość przeziębienia się wcale mu nie przeszkadzała, więc nic dziwnego, że ojciec pogonił go, by to zrobił. Grożąc mu przy tym odebraniem laptopa, bo jakżeby inaczej. Dana nie dało się ot tak nakłonić do czegoś - był z niego naprawdę uparty i męczący człowiek.
Eve natomiast nikt nie musiał się prosić - zdawała sobie sprawę, czym może grozić paradowanie w mokrych ubraniach. Ponadto wolała nie pójść z czymś takim do ludzi, gdzieżby! Wzięto by ją za przemoczonego do granic możliwości psa w skrawku materiału, a nie za dojrzałą damę, jaką była.
Kiedy wreszcie dotarli na miejsce, czarnowłosa była pierwszą, która wyszła z samolotu. To nie tak, że miała chorobę lokomocyjną (bo nie miała) - po prostu odetchnięcie świeżym powietrzem stanowiło dla niej kuszącą perspektywę po trudach podróży. Za nią, jak na zawołanie, wyszedł jej brat. Niestety przez swoje charakterystyczne pchanie się wszędzie, gdzie znajdzie się choćby skrawek trawy, prawie nie przefrunął przez schody. W ostatnim momencie Eve go chwyciła i postawiła do pionu.
Rodzice, sądząc, że to czas najwyższy na jakiś posiłek, zaproponowali, iż przejdą się do pobliskiej kawiarni. Jej brat stwierdził, że nie ma mowy, by poszedł do jakiejś kawiarni "na lodzika" czy inne rzeczy, więc czym prędzej czmychnął gdzieś do tłumu, kierując się do najbliższego sprzedawcy oferującego fast foody.
Westchnąwszy cicho, ustaliła z rodzicami, że spotkają się w razie czego pod domem, który zakupili. Zarówno ona, jak i jej brat znali adres, pod którym usytuowana była willa. W ich telefonach został wbudowany system szybkiego namierzania, zatem nie było czym się martwić. Wysłała wedle polecenia matki i ojca wiadomość do Dana o miejscu i czasu spotkania. Właściwie, jej młodszy brat nie będzie miał się teraz czego uczepić. Owszem - wyznaczona godzina może i jest ograniczeniem, ale ofiarowano mu właśnie kredyt zaufania. Poza tym do spełnienia obowiązku pozostało im jakieś... kilka, kilkanaście godzin? Chyba nie będzie tym razem na nic narzekać.
Eve już szykowała się do wejścia do restauracji, lecz jej oczom ukazał się widok człowieka tragicznego. O dziwo, nawet dobrze ubranego. Mimo wszystko nie nazwałaby go szczęśliwym. Jej zimne serce znienacka zmiękło i zawróciła. Podeszła na bezpieczną odległość (łokcia, dokładnie) do mężczyzny, który wydawał jej się kimś młodym, jednak o wieku mniejszym niż trzydziestka.
- Witam. Mogę panu w czymś pomóc? - Spytała. Jej głos zachowywał swoją powagę. Może i była trochę zaniepokojona, i się denerwowała... Nie zmieniało to faktu, iż zgodnie ze swoją ideologią, musiała zachowywać się należycie. Musiała tłamsić w sobie uczucia, toteż tak robiła.
Anonymous
Gość
Gość
Re: Lobby
Pon Maj 09, 2016 9:38 am
Kolejny sygnał w telefonie przybliżał mnie do podjęcia bardzo ważnej decyzji, życiowej wręcz. Skoro los postanowił mnie ulokować w tym miejscu to nie będę się z nim szarpać, chociażby nie teraz. Nie miałem siły, byłem zwyczajnie zmęczony.
Człowiek podróżuje i próbuje odnaleźć skrawek ziemi dla siebie, a nagle zdaje sobie sprawę, że nigdzie nie będzie miał prawdziwego domu. Jego serce dawno nie czuło niczego więcej niż ciepły przepływ krwi.
Przymknąłem powieki, modląc się w duchu o odebranie telefonu. Niech gość będzie poważny i leci nacisnąć zieloną słuchawkę, bo byłem gotów go pobić przy pierwszym spotkaniu. Czasami poziom mojej irytacji skakał jak cukier w zależności od spożytej rzeczy, dzisiaj konsumowałem zły humor i brak perspektyw na przyszłość. Lepiej ze mną nie zadzierać.
- *klik* Hallo? - w końcu usłyszałem głos, na którym mi tak zależało! Chociaż z drugiej strony to najchętniej włożyłbym mu telefon w gardło i kazał z nim biegać po całym mieście.
- Tu Marcus. Wszystko w porządku z końmi? - oczywiście na pierwszym miejscu zawsze będą one, nic więcej mi nie pozostało, przynajmniej aktualnie tak myślałem. Poza tym, ta jedna klacz była dla mnie bardzo cenna, zważywszy na jej stan. Cicho marzyłem o prawdziwie utalentowanym źrebaku.
- Marki! - ten krzyk entuzjazmu źle wróżył. - Stary! Wszystko gra i buczy. Mam je pakować?
- Jeszcze nie. Moje plany uległy zmianie. Muszę jednak skontaktować się z właścicielem innego miejsca. - burknąłem jakby pod nosem, chociaż na pewno zrozumiał mnie doskonale.
- Uuuuu. Spoko. Czekam na sygnał! - za nim zdążyłem coś dodać to ten się rozłączył! Spojrzałem na mały ekran telefonu, który podsumował czas konwersacji, po czym komunikat zniknął. Zabije go jak tylko pojawi się w ustalonym miejscu. Nawet to spojrzenie oślich ślepi go nie uratuje. Szlag niech go trafi!

*Witam. Mogę panu w czymś pomóc?*

Komórka wylądowała miękko w kieszeni, a ja uniosłem ciemne oczy na osóbkę, która stała przede mną. Zdjąłem kowbojski kapelusz, zupełnie wcześniej zapominając, że go w ogóle mam. Poprawiłem niedbałym ruchem dłoni to, co wielu nazywa włosami. Na pewno były niesforne i sterczały we wszystkie strony świata. Nigdy nie zwracałem na to uwagi.
- Witaj. - bo "dzień dobry" byłoby kłamstwem w moim wykonaniu. Niestety, ale na pewno dzisiaj powinienem używać słów nacechowanych negatywnie.
- Obawiam się, że nie. - nie poproszę obcej osoby o zakup biletu, poza tym wykonałem już pewne kroki, które miały mi zapewnić tutaj byt. Nie będę po raz kolejny zmieniał już raz napisanego scenariusza. Chociaż nie, ja często improwizowałem.
- Ale miło z Twojej strony. - przynajmniej empatia jeszcze nie wymarła, chociaż dla mnie był to gatunek zagrożony wyginięciem. Sam rzadko pomagałem. Cóż, życie nauczyło mnie, że dobre chęci to także bardzo mocny kopniak w dupę.
Posłałem dziewczynie jeden ze swoich atutów, dość delikatny uśmiech. Blizna tylko sprawiała, że robił się mniej atrakcyjny niż był za moich młodych lat. Jakbym teraz był stary...
Eve
Eve
Fresh Blood Lost in the City
Re: Lobby
Pią Maj 20, 2016 6:44 pm
Dzięki swojemu dobremu słuchowi, wśród gwary tłumu obiło jej się o uszy słowo: "konie". Wewnętrznie się do siebie uśmiechnęła, zaś zewnętrznie pozostała idealnie spokojną, konstruując, co może się zdarzyć i jak powinna postąpić, by zarówno on, jak i ona, wyszli na tym co najmniej dobrze. Może było to trochę idiotyczne, ale uważała, że jeśli jest miłośnikiem tych czworonożnych stworzeń, to istnieje siedemdziesiąt procent szans na to, że się dogadają. Nie wykluczała innych opcji - mógł być przestępcą znęcającym się nad zwierzętami, kupować konie jedynie dla interesów lub po prostu stronić od nich. Mimo to od początku wiedziała, iż ich rozmowa przebiegnie ciekawie i będzie z pewnością ożywiona.
Patrząc na jego gestykulacje, zdjęcie kapelusza i przeczesanie włosów, zauważyła, że wygląda trochę jak biedny rolnik, wręcz wołający o pomoc w kierunku swojego władcy. Pomimo swoich ideałów, nie dało się jej odmówić gołębiego serca - mała Eve w środku niej się zbudziła i wołała dużą, by jakoś zaradzić problemowi.
- Słucham? "Obawiam się, że nie"? "Suk­ces po­lega na tym, by iść od po­rażki do po­rażki nie tracąc entuzjazmu." - Odpowiedziała, cytując wdzięcznie niegdysiejszego premiera Wielkiej Brytanii. - Jeżeli zdradzi mi pan okoliczności kłopotu, przynajmniej będzie choćby ten jeden procent szans na rozwiązanie go. - Uśmiechnęła się delikatnie, przybierając na twarz mimikę lekkiej jak piórko duszy.
Prawdę mówiąc, mało obchodziła ją jego blizna. Póki co, bo pewnie kiedyś przyjdzie jej o to zapytać. Ale teraz nawet jej specjalnie nie przeszkadzała. Może również dodawała mu ona swoistego "charakteru", kto wie.
Anonymous
Gość
Gość
Re: Lobby
Pią Maj 20, 2016 7:24 pm
Marcusa od lat najmłodszych fascynowały konie, a miłość do nich rozkwitła kiedy jako uczeń w podstawówce postanowił dorobić w stajni parę groszy. Był chłopakiem na posyłki, wykonywał dość proste polecenia zgodnie z jego wiekiem. O dziwo, właściciel nie obciążał go obowiązkami na chama, mając od tego wykwalifikowanych stajennych. Dzięki temu przekonał się, że praca bywa również i przyjemna o ile warunki ku temu sprzyjają.
Pod opieką miał wszystkie kucyki, a jak to one - potrafiły dać nieźle w kość. Bardzo szybko zdał sobie sprawę, że jeżeli nie wyrobi u nich wysokiej pozycji to zapewne nie będzie miał żadnego poszanowania. Właściciel cierpliwie mu tłumaczył zasady postępowania z tymi zwierzętami, wielokrotnie opowiadając przy tym bardzo śmieszne anegdoty ze swojego dzieciństwa. Tak naprawdę to Marcus traktował go prawie jak drugiego ojca, jednakże głęboko w pamięci mając obraz tego prawdziwego. Była to jawna przestroga, aby nie ufać nawet najbliższym, bowiem oni ranili najdotkliwiej.

Powoli obejmował mnie świat rzeczywisty, chociaż obraz lat minionych rozmywał się powoli i jakby z nostalgią. Chciałbym być znowu tym samym chłopcem, co kiedyś. Miałem wówczas mniej trosk jak i obowiązków, czułem większy zew wolności niż teraz.
- To tylko drobna komplikacja. - odpowiedziałem, stroniąc od słowa "porażka" jak od ognia. Bałem się przyznać? Nie miałem do czego. Zawsze byłem przygotowany na taką ewentualność, dźwigając na barkach ciężkie brzemię odpowiedzialności nie tylko za własne istnienie.
- Wiesz, gdzie znajduje się najbliższy bankomat? - zapewne będzie chciał zaliczkę i to w gotówce, inaczej w ogóle nie będzie kazał mi przyjeżdżać. Wynajęcie taksówki nie będzie kłopotliwe, raczej odnalezienie punktu docelowego. Nie znałem tego miasta na tyle dobrze, by poruszać się po nim pewnie.
Może ta dziewczyna będzie wiedziała?
- Kojarzysz może zapuszczoną stajnie gdzieś tutaj w okolicy? - kto pyta, ten nie błądzi. Nawet, jeżeli jest tu nowa to istniał właśnie ten jeden procent szans, że może jakaś informacja obiła jej się o uszy.  
Obserwowałem ją swoimi ciemnymi oczyma, gdy wtem odkryłem jawny błąd z mej strony. Podczas całej konwersacji nie padło z mojej strony znamienite zdanie, które powinien wyrzec jako pierwsze. Z wiekiem tracę kulturę osobistą. Taki smutny wniosek.
Podałem jej dłoń na przywitanie, nie krępując się nadto. Wszak jestem facetem i to dość bezpośrednim. Powiedzmy.
- Marcus.
Wtem nasza dwójka usłyszała wesołe szczekanie.

Dwa smoliste wielkoludy ciągnęły przed siebie biedną pracownicę lotniska, zaś biała suka szła obok niej wyraźnie nieporuszona całym zajściem. Czy to pierwszy raz leciała w doku bagażowym?
Eve
Eve
Fresh Blood Lost in the City
Re: Lobby
Pią Cze 03, 2016 7:41 pm
Odrobinę bała się tego człowieka. Toczyła wewnętrzną walkę ze sobą - jedna strona chciała uciec od niego jak najdalej, zaś druga dołożyć wszelkich starań, by mu pomóc. Nie chciała zaznać z ręki nieznajomego żadnych krzywd. Ale chciała jednocześnie mu pomóc. Niezły paradoks, nieprawdaż?
Ostatecznie przezwyciężyła pierwotny lęk. Chęć niesienia pomocy była potężniejsza niż instynkt samozachowawczy.
- Jest pan tego pewien? - Wzruszyła ramionami bezradnie, jakby próbując dać mu do zrozumienia, że nie będzie się z niego śmiała czy patrzała na niego pogardliwie. Porażki się przecież zdarzają nawet najwytrwalszym.
- Jestem nietutejsza, ale... - Wyciągnęła z torebki mapę i ją rozłożyła. Taka z niej praktyczna kobieta, no! - Jakiś bankomat lub bank powinien być na pewno w centrum miasta, czyli... tu. - Wskazała palcem na miejsce na mapie, pokazując mężczyźnie, o jaki punkt jej chodzi. Elegancko poskładała mapę i włożyła z powrotem do swojej torebki.
- Tak sądzę. Już wcześniej przeglądałam mapę w poszukiwaniu interesujących lokacji. Stajnia powinna znajdować się w obrębie szkoły. - Pokiwała głową niczym prawdziwy Kolumb. Może nie znała tego miasta, ale nie zmieniało to faktu, że była zaradną, szanującą się kobietą.
Zdołała ukryć błyski w swoich oczach na wieść o temacie związanymi z końmi - z trudem, ale jednak.
Szczerze mówiąc, niegrzeczne zachowanie znajomego jakoś... nie bardzo wywoływało w niej przeświadczenie o jego impertynencji. Może to dlatego, że dobrze się rozumieli?
Mimo to nie potrafiła powstrzymać lekkiego uśmiechu, kiedy usłyszała, jak przedstawia się z opóźnieniem.
- Eve. - Zerknęła na niego z politowaniem, przykładając do ust dłoń i chichocząc cicho. Bawiło ją to trochę.

Popatrzała w kierunku zbliżających się psów. Zainteresowały go? Ją bynajmniej.
- Idziemy? - Utkwiła znów swoje spojrzenie w jego rosłej postaci.
Anonymous
Gość
Gość
Re: Lobby
Sob Cze 04, 2016 1:53 pm


Ostatnio zmieniony przez Marcus dnia Czw Cze 23, 2016 8:42 pm, w całości zmieniany 1 raz
Człowiek powinien odczuwać strach w wielu sytuacjach, wszak to on wielokrotnie ratuje nam życie, bo w obawie przed konsekwencjami nie robimy głupot. Mnie zaś nie należy wrzucać do wora z osobami stwarzającymi zagrożenie. Oczywiście potrafiłem obronić się sam, ale nigdy jawnie nie atakowałem. A w grupie uprzywilejowanej zawsze będą osoby starsze, kobiety oraz dzieci. Za tyrana bez serca uchodzić nie chciałem.
- Marcus. Żaden pan. I tak, jestem pewien. Dziękuję. - rozumiałem grzeczność wynikającą z tytułowania mnie wyżej wspomnianym słowem, ale czułem się cholernie staro. Zbyt, aby było to przyjemne. Młodszy nie będę, a jednak trochę kuło.
Pochyliłem się nad mapą ciekaw rozplanowania miasta. Byłem wzrokowcem zatem zapamiętałem większość szczegółów. Faktycznie, posiadanie tego świstka papieru bywało dość przydatne. Jest sprytna i zaradna, a to bardzo fajne cechy. Jeżeli nie powinie jej się noga to zajdzie bardzo daleko.
- Zatem muszę poszukać tej stajni. - miałem nadzieję, że obecny właściciel nie zawyży ceny z racji mojego małego zainteresowania nią. A kto tam go wie, skoro i tak za ten skraw ziemi żąda sporo zielonych banknotów. Pazerność to brzydka rysa w charakterze. Zdecydowanie nie przejawiająca empatii.
Zerknąłem na Eve, która najwyraźniej była nieco rozbawiona. Moja brew drgnęła, ale wejrzenie miałem dość łobuzerskie. Dobrze, niech korzysta z tego dnia jak najwięcej optymizmu zabierając. Szkoda nad nim płakać.
- Miło poznać. - już miałem podać dziewczynie dłoń, ale widok moich psów i niezadowolonej obsługi lotniska to było coś, co mnie bardzo zainteresowało. Nie, abym podejrzewam co te czworonogi zrobiły, aby się do mnie dostać. Kobieta podała mi smycze bez słowa, aby zaraz odwrócić się na pięcie i z wysoko uniesionym czołem odeszła. Stałem chwilę jak słup soli nim trzy pupile wskoczyły na mnie, bezpardonowo opierając swój ciężar na mojej osobie. Aż się zachwiałem.
- No już, już. Jestem. Odrobina godności. - psy miały ją gdzieś, bo to pojęcie ich nie obowiązywało. Ogony dziko tańczyły, a ja je z siebie ściągałem. Musiałem komicznie wyglądać. Ja walczący z trzema wilczurami, które stwierdziły, że nadal są szczeniaczkami. Bardzo słodkimi. Obecnie ignorowały obecność Eve.
- Idziemy? - zerknąłem na nią znad smolistego łba. Po prostu od tak, chce mnie zaprowadzić na miejsce? A może ma jakieś swoje plany, którym teraz wadzę?

ZT oboje - x2
Eve
Eve
Fresh Blood Lost in the City
Re: Lobby
Pią Cze 17, 2016 2:08 pm
Skąd miała wiedzieć, jakie ma intencje? Prócz mowy ciała, intonacji i sposobu mówienia, które świadczyły o dobrych zamiarach, musiała zaryzykować. Nic tak naprawdę o nim nie wiedziała. Pewnie nawet, gdyby pokazał jej swój dowód osobisty, ona wciąż by mu nie do końca ufała.
- Rozumiem, że przechodzimy teraz na "ty" pomimo różnicy lat? - Zlustrowała go bacznie swoim szmaragdowym spojrzeniem. Dalej miała do niego odrobinę dystansu przez dzielącą ich różnicę wieku. Ileż się słyszy o krążących w tym mieście pedofilach...
- Tak, na to wychodzi. - Skwitowała jego wypowiedź o poszukiwaniach skinieniem głowy.
- Mnie również. - Uśmiechnęła się lekko na znak zawarcia nowej i, jak sądziła, pozytywnej znajomości.
Odruchowo się odsunęła, gdy gromada psów uderzyła w jej rozmówcę. Nie przepadała za psami: często brudziły, śmierdziały, a do tego były ulubionym siedliskiem pcheł... Zdecydowanie wolała koty.
Jej kąciki ust nawet nie drgnęły na widok przed nią. Nie śmieszyło jej to. Może tylko ona miała tylko takie kiepskie poczucie humoru, ale cóż poradzić?
- Tak, im wcześniej tym lepiej. - Odparła spokojnie. - A je... - Wskazała skinieniem głowy na ogromne bestie, niedbające o przestrzeń osobistą jej nowego znajomego. - Radzę trzymać przy sobie.
Anonymous
Gość
Gość
Re: Lobby
Pią Cze 17, 2016 4:26 pm
Fałszywy dowód osobisty? Dość intrygująca opcja wspierająca nagłą, acz i przypadkową śmierć danej osoby. Sfingowany wypadek? Też ciekawa wizja wspomagająca kreatywność. Banał, kraksa samochodem. Auto płonie, podstawione zwłoki wraz z nim. Ciała nigdy nie odnaleziono. Cudowna koncepcja na leniwe dni! I zbyt dużo filmów kryminalnych w moim przypadku.
Jeszcze przez dłuższą chwilę "walczyłem" z mymi bestiami, które wciąż próbowały zalizać mnie na śmierć. Oczywiście taka forma zgonu byłaby absurdalna, ale być może w przyszłości mój przypadek zawitałby do jakiegoś programu dokumentalnego pt. "Żarty Żniwiarza." Ja jako sztywniak wcale bym się nie śmiał.
- No już, spokój. - każdego z pupili pogłaskałem po wielkim łbie, po czym poprawiłem ich obroże i sprawdziłem czy identyfikatory jeszcze się na nich znajdują. Każdy zwierz miał swoją z wygrawerowanym imieniem oraz moim numerem telefonu. Oprócz tego widniała informacja, że posiadają również czipa i są zarejestrowane w ogólnej bazie. Jeżeli kiedykolwiek się zgubią to potencjalny znalazca będzie mógł w prosty sposób ściągnąć mnie do siebie, abym je odebrał Oczywiście uczciwy, ludzie naprawdę bywają różni.
- Wybacz. To mimo wszystko tylko wyrośnięte szczeniaki. - uśmiechnąłem się kącikami warg, ale zaraz spoważniałem. To wcale nie jest zabawne. Wciąż ta sama historia. Kiedy próbuję pokazać się z jak najlepszej strony to one wpadają szczekając i ujadając, robiąc przy tym niezły harmider. Czyżby to ich sposób na odizolowanie mnie od ludzkiego środowiska? Mam być do końca życia władcą stada psów i koni, niezdolnym do interakcji z homo sapiens?
Niemożliwe.
- Jako instruktor zawsze zwracam się bezpośrednio do swoich adeptów. W drugą stronę obowiązuje ta sama zasada. To pomaga przełamać pierwsze lody. Sztywna forma "pan/pani" bardzo płoszy dzieci, a mi zależy, aby było otwarte i komunikatywne. Także to moje Przyzwyczajenie. Ale jeżeli masz jakieś obiekcje to się dostosuje. - bo zazwyczaj byłem pokojowo do świata nastawiony. Oczywiście będąc trzeźwym. Kiedy piłem zbyt dużo to istniała duża szansa, że zacznę "gryź". A już prawdziwy atak agresji nadchodził, kiedy nieostrożny rozmówca spojrzy na moje blizny bądź zacznie o nich gadać.
Są ohydne.
Nieznacznie się skrzywiłem. Długa droga przede mną, jeżeli chce zapomnieć.
Ale czy to jest możliwe?
Avia szturchnęła moją dłoń swoim nosem, bo najwyraźniej zbyt długo stałem w jednym miejscu, patrząc idiotycznie w podłogę. Hę? A dobrze, już wracam do żywych.
- Panie przodem. A bestie będą grzeczne. - kłamałem, kłamałem! One nigdy nie są aniołkami! Prędzej spalą mnie na stosie jako heretyka niż one nauczą się dobrych manier. Biedny ja, biedny.
Swobodnym ruchem ręki wskazałem drzwi wyjściowe.
Misery
Misery
Fresh Blood Lost in the City
Re: Lobby
Pią Wrz 23, 2016 9:19 pm
Był co najmniej niezadowolony. Przez całą drogę gdy prowadził samochód nie odezwał się ani razu, a na pytania Chrisa odpowiadał pomrukami czy monosylabami. Im bliżej lotniska, tym atmosfera zagęszczała się i z chwili na chwilę robiła coraz bardziej nieznośna. Łudził się jeszcze naiwnie, że może ten palant jakimś cudem pomylił samoloty i wylądował na Malcie. Albo na kole podbiegunowym, jeszcze lepiej.
Na lotnisku jak zwykle tłumy, więc Misery nie kwapił się nawet by opuścić parking. Przeciwnie, jakby wrósł w ziemię i uznał, że równie dobrze mogą poczekać tutaj, przecież "Mercy zawsze miał dobry wzrok, znajdzie nas".
Minął kwadrans, potem drugi, i kolejny. Zaczynał tracić cierpliwość, ale wiedział, że jeśli chłopak wciąż siedzi w samolocie, z pewnością nie odbierze telefonu. Chyba, że krążył gdzieś w pobliżu z całą górą bagażu usiłując ich znaleźć - ta wizja na krótki moment poprawiła mu nastrój, w tym wypadku był gotów ślęczeć tu przez całą noc.
— Jak słowo daję... — Misery wymownie spojrzał na zegarek i na chwilę zajrzał do samochodu, szukając paczki fajek. Kiedy tak walczył z zepsutą zapalniczką dojrzał nisko lecący samolot, cholera wie gdzie. Przeszła mu przez myśl niepokojąca wizja rozpadającego się w powietrzu kadłuba i pobladł, odwracając szybko wzrok. Nienawidził. Latać.
— Jeśli jego tyłek nie pojawi się tu za dwie minuty, będzie zasuwał taksówką. Mój czas ma swoją wartość — odgroził się gniewnie, a w przypadku blondyna tego rodzaju pogróżki mogły znaleźć odzwierciedlenie w czynie. Misery Blackwood znany był ze swojego temperamentu, a triggerem mogło być w zasadzie wszystko, w zależności od dnia i jego humoru.

Dopalił papierosa, ostatnie minuty cierpliwości dobiegły końca. I kiedy już trzymał rękę na klamce, usłyszał dźwięk walizki na kółkach i... oh, damn.
— Misery?
Żołądek podjechał mu do gardła, naprawdę wiele by teraz dał, aby nie musieć odwracać się i konfrontować twarzą w twarz z własnym bratem. Dla kogoś innego mogło się to wydawać śmieszne, ale mniej lub bardziej racjonalne, mężczyzna miał swoje powody. Westchnął ciężko, nie mając już innego wyboru jak tylko zaakceptować to, że ostatnio życie jest wyjątkowo upierdliwą suką.
— Oh. Poznałeś — odparł bez wyrazu, siląc się na uśmiech; błąd, wyglądał jakby dostał bolesnego szczękościsku i był o krok od ataku apopleksji. Nie był to koncert życzeń, więc chcąc nie chcąc, obrócił się i otaksował tę fujarę krytycznym spojrzeniem.
Ten sam wzrost. Te same rysy twarzy, identyczna budowa ciała. Jedynie jego włosy miały inny, błękitny kolor, a i oczy nie złote, lecz ciemno-granatowe i jakby bardziej pogodne. Do tego w zestawie nieodłączny, tak radosny uśmiech, że aż bolało. Lekko ciemniejsza karnacja, ale to już czynniki geograficzne. A najzabawniejsze w tym wszystkim było to, że nawet rozmieszczenie piegów mieli dokładnie to samo.
Otworzył usta, po czym zamknął je bezgłośnie, widząc co jego brat wciągnął na grzbiet. Miętowe trampki, szare proste spodnie imitujące skinny jeans, no i seledynowa koszula z rękawem trzy czwarte. I wszystko byłoby jeszcze do zaakceptowania, gdyby nie ta cholerna kamizelka, pół tonu ciemniejsza niż spodnie, prawdopodobnie od kompletu z garnituru.
Nastała krępująca cisza, Misery nie spodziewał się po tym wieczorze niczego innego.
Anonymous
Gość
Gość
Re: Lobby
Pią Wrz 23, 2016 11:26 pm
Po całej masie zabaw i w pełni ekscytacji nawet milczący towarzysz i atmosfera,którą można by kroić nożem nie były w stanie uspokoić rozradowanego Chrisa. Jemu to jednak niewiele potrzeba było do szczęścia.
- Och, och, myślisz, że mu się spodobam? Jak wyglądam? Mogłem założyć coś lepszego... Nie mam potarganych włosów? A w ogóle to jaki on jest? Jaki jest jego typ? Ej, słuchasz mnie??
Wiercił się i rozglądał, a do piersi przyciskał pasującą pod strój torbę pełną zgarniętych skarbów, w tym całą masę słodyczy. Po dotarciu na lotnisko zaczął kręcić się wokół auta i rozglądać, wyszukując wzrokiem kopii towarzyszącego mu kolegi. Co jakiś czas zapominał się i z lekkim rumieńcem odprowadzał wzrokiem co ładniejszych przechodniów, ale szybko opamiętywał się i powracał do zadania głównego.
- Może go poszukajmy? Myślisz, że się zgubił? A jak już odjechał? A jeśli nie przyleci? - cukier zdawał się tylko podkręcać chłopaka, który niezłomnie kontynuował zamęczanie Blackwooda, samemu nie wyglądając przy tym na ani troszkę osłabionego, pomimo upływu czasu i braku odpoczynku. Groźby blondyna jedynie podsycały ogień i sprawiały, że irytująca pchełka tym usilniej starała się wypatrzeć w tłumie odpowiednią osobę. A kiedy ta magiczna chwila wreszcie nastała...
- Och... - mruknął Flannery chwilę przed tym, jak Mercy zaczepił bliźniaka. Szesnastolatek momentalnie się uspokoił,jakby oblany kubłem zimnej wody, i cofnął o krok, nie chcąc przeszkadzać starszym chłopcom. Chociaż to jemu najbardziej zależało na poznaniu Mercy'ego, w chwili spotkania dotąd rozdzielonego rodzeństwa wreszcie dotarło do niego jak bardzo jest tu piątym kołem u wozu. Złe relacje braci tylko pogarszały tę krepującą scenę.
"Nie powinno mnie tu być" przeszło mu przez myśl, gdy postąpił o krok w tył i oparł o maskę samochodu. A mógł zostać na tym ognisku...
Mercy
Mercy
Fresh Blood Lost in the City
Re: Lobby
Pon Wrz 26, 2016 1:28 pm


Ostatnio zmieniony przez Mercy dnia Pon Wrz 26, 2016 6:02 pm, w całości zmieniany 2 razy
Lot miał minimalne opóźnienie, więc nie było szans aby stawił się na umówioną godzinę. Mógł tylko liczyć na to, że Misery nie dostanie szału i nie odjedzie bez niego; nie znał Vancouver, miał sporo bagażu i tak szczerze powiedziawszy, był trochę zmęczony całą podróżą.
Zaraz po tym jak wylądował i przeszedł przez całą procedurę na lotnisku, włączył telefon i zebrał walizki w jedno miejsce by nie zagradzać nikomu przejścia. Miał cichą nadzieję, że brat będzie czekał na niego gdzieś w środku, ale nie wypatrzył go nigdzie w pobliżu. Miał do wyboru - albo wjechać ruchomymi schodami na taras widokowy, albo rozejrzeć się na zewnątrz. Ostatecznie intuicja podpowiedziała mu, że powinien był poszukać na parkingu.

Zauważył go przy samochodzie, z papierosem i telefonem w ręce. Serce zabiło mu mocniej, w końcu nie widzieli się od kilku lat i Mercy był jednocześnie przerażony perspektywą powtórnego spotkania, jak i podekscytowany. Pociągnął za sobą walizki, mantrując w duchu by żadna z wielkich toreb podróżnych nie spadła z toczącego się kufra, bo w którejś upchnął zestaw do herbaty i parę innych kruchych przedmiotów.
Zdyszany doczołgał się w końcu do samochodu, chłodne powitanie wymierzyło mu płaskiego prosto w twarz. Co prawda nie spodziewał się niczego innego, ale i tak bolało.
Chłopak uśmiechnął się mimo to i założył pasmo niebieskich włosów za ucho, chcąc ukryć rozczarowanie.
— Przepraszam, że musiałeś czekać. Samolot miał jakieś turbulencje w powietrzu, ale jakoś wylądowaliśmy — wytłumaczył się szybko, widać było od razu, że zwyczajnie potrzebował o czymś mówić. Nie musiało to być nic ważnego ani konkretnego, w ten sposób odreagowywał stres, a denerwował się wyjątkowo mocno.
Przez chwilę obserwował jego plecy, gdy blondyn bez słowa pakował wszystkie jego torby i walizki do na tylne siedzenie i zupełnie przeoczył obecność milczącego dotąd Chrisa.
— Nie cieszysz się.
To było oczywiste stwierdzenie faktu, w żadnym razie pytanie. Nieudolnie owinął to w pozornie żartobliwy ton, kończąc cichym akcentem w postaci westchnienia. Akurat gdy odwrócił wzrok, Chris stał się znów jakby bardziej zauważalny. Ciemno-niebieskie oczy uchyliły się szerzej, tak jak i usta - w niemym zaskoczeniu, by zaraz rozjaśnić się pogodnie; nawet jego piegi zdawały się błysnąć jak słońce zza chmury. Ot, cały Mercy, wypisz wymaluj.
— Oh. Wybacz mi, zupełnie nie zauważyłem. To przez ten pośpiech, no i malutka jesteś. Jesteś dziewczyną mojego brata? — kącik ust drgnął mu zaczepnie, mimo wszystko wciąż nieśmiało. Owszem, wziął Chrisa za pannę i chyba trudno było mu się dziwić biorąc pod uwagę prezencję blondyna. Po raz wtóry zaczesał włosy do tyłu, niektóre pasma kręciły się i sterczały niepokornie. Uroki długich podróży.
Anonymous
Gość
Gość
Re: Lobby
Pon Wrz 26, 2016 5:39 pm
Chris nie należał do osób szczególnie nieśmiałych, nawet w dużym gronie, ale nawet on dał się przybić przykrej scenie jaką odegrali przed nim bliźniacy. Nie musieli się na siebie drzeć, ani oblewać sokiem by dało się z daleka zauważyć jak wiele ich dzieli. Świadomość, że to bracia urodzeni w niemal jednej chwili, których powinna łączyć silniejsza więź niż normalne rodzeństwo, tylko bardziej dobijała i zmuszała do refleksji.
Nie powinno mnie tu być! Uuuuh, Misery, po coś ty mnie zapraszał? Aż głupio się odezwać. Nawet nie starasz się być dla niego miły...!
Gdyby tylko byli sami to Chris już kopałby blondyna w kostkę za takie traktowanie Mercy'ego. Dobra, nie lubił go i miał do tego prawo. Mógł sobie z po nim jeździć jak był z kumplami czy na niego narzekać zanim przyjechał, ale bez przesady! To już było podłe i Pan Perfekcyjny nijak nie zdawał się na to zasługiwać.
Jesteś dziewczyną mojego brata?
- ...huh? - trochę aż nazbyt pochłonięty własnymi rozmyślaniami blondynek nawet nie zarejestrował kiedy dokładnie został dostrzeżony przez przyjezdnego i z lekkim opóźnieniem, nieprzytomnie uniósł na niego spojrzenie swoich jasnych tęczówek, przekrzywiając przy tym łepek na bok.
- Ja... co? - zamrugał i obejrzał się pytająco na drugiego Blackwooda,chociaż szczerze nie oczekiwał po nim jakiekolwiek formy pomocy. W końcu Misery słynął z bycia mendą.
- Uhm... to jest... - dalej nie wiedząc jakie było pytanie, a jednak nie mając serca przyznać, że i on w jakimś stopniu ignorował dotąd tego niekochanego niebieskowłosego nastolatka, Chris zarumienił się i schował twarz w dłoniach.
Misery
Misery
Fresh Blood Lost in the City
Re: Lobby
Pon Wrz 26, 2016 6:00 pm
Słysząc pytanie, wyrżnął głową o dach samochodu i zaklął donośnie, chwytając się za potylicę. Na tak durny pomysł mógł wpaść tylko Mercy, naturalnie. Wynurzył się na zewnątrz i odchrząknął, krzywiąc boleśnie w dalszym ciągu.
— W żadnym razie, Chris tylko się ze mną wozi. I przy okazji, ja wiem, że wygląda jak wygląda, ale zajrzyj mu pod spódnicę, to się zdziwisz — mruknął zdawkowo, czochrając przy tym protekcjonalnie jasnowłosą głowę dzieciaka. Owszem, nie miałby nic przeciwko szybkiemu numerkowi z Flannerym, ale wolał nie zmieniać ich obecnej relacji na bardziej skomplikowaną. Lubił go dostatecznie, by na ogół trzymać ręce przy sobie.
Skończył pakować cały bagaż do środka i otworzył Chrisowi drzwi od strony pasażera z przodu, co znaczyło, że Mercy będzie się cisnął na tyłach, razem z całym swoim cudacznym dobytkiem pachnącym jak kościelna kadzielnica. Nie miał pojęcia czego on tam napakował, ale cholera, wyglądało to tak, jakby przenosił się na dobre, a nie ledwo rok szkolny.


Widząc, że Chris jest nienaturalnie spięty, uznał, że włączenie radia nie jest najgorszym pomysłem dla rozładowania nieprzyjemnej atmosfery. Nie mógł mu nic poradzić na swoje awersje do ciecia zajmującego tylne siedzenie, ale nie chciał też zmuszać go do spędzenia najbliższej godziny w ciszy i nerwach. Wyjechał z parkingu na autostradę i standardowo posłał litanię w kierunku jakiegoś palanta, który wjechał mu na pas bez kierunkowskazu. Czasami jedynie zerkał w lusterko, coby łypnąć nieprzychylnie na brata.
— Więc... — Mercy z zapiętym ciasno pasem bezpieczeństwa kręcił młynka kciukami, skupiając się na ten czas na Chrisie. To było zwyczajnie bezpieczniejsze wyjście.
— W której jesteś klasie? Przepraszam, że pomyliłem cię z dziewczyną. Nie założyłem soczewek — uśmiechnął się niespokojnie, a przepraszanie za wszystko dookoła było chyba jego znakiem rozpoznawczym. Misery nie odzywał się ni jednym słowem, również doszedł do wniosku, że dla dobra ogółu unikanie głębszych konwersacji będzie najlepszym pomysłem. Nie chciał mieszać młodego w ich prywatne rodzinne niesnaski.
Sponsored content
Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach