▲▼
Strona 2 z 2 • 1, 2
First topic message reminder :
***
Przytaknął jedynie głową na odpowiedź. To tłumaczyło wystarczającą dużo, by zaspokoić jego pierwotną ciekawość, a więcej szczegółów nie było na tym etapie znajomości odpowiednie. Nauczył się na początku nie wchodzić w czyjeś prywatne sprawy zbyt mocno, nawet jeśli później okazywała się to przesadzona ostrożność, a Forneus wtedy stawał się dużo bardziej bezpośredni. W końcu lepiej było stąpać ostrożnie po gruncie z kimś, kogo nie znasz. Jednak wbrew pozorom Forneus absolutnie nie tracił przy tym swojego charakteru, po prostu dawał sobie pewne hamulce. W zależności od tego, gdzie aktualnie się znajdował, było ich więcej lub mniej – tym samym potrafił wypaść dobrze w większości sytuacji. Umiejętność nieoceniona, jeśli należało się do szanowanej rodziny Provencher. Oczywiście nie był ideałem pod tym względem, bo potrafił całkiem namieszać (już nawet samym swoim niespokojnym życiem), ale spełniał minimum. Takie rzeczy były ważne.
- Fatum? Nie ma takich rzeczy – mruknął niechętnie, bo nieszczególnie podobało mu się takie mówienie. Nieuchronny los nie istniał, a jak już by musiał to jakoś określić, to w jego miejsce wstawiłby określenie „tok życia”. W końcu zgadzał się, że sporo rzeczy od początku ukierunkowywało dalsze wydarzenia, ale nic przeszkadzało w wyrwaniu się ze schematu. Choć nie zawsze było warto, bo Forneusowi przykładowo wcale nie marzyło się, żeby jego życie nagle obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. - Może za dużo bujasz w obłokach i twój mózg nie skupia się wystarczająco mocno, by uważać. Chociaż jeśli chodzi o zdarzenie losowe, to mogę przyznać ci rację z tym twoim brakiem szczęścia. Ten walący się sufit… - Forneus wzdrygnął się jak dziecko na samą myśl. Zdecydowanie nie byłby tak optymistyczny jak Cecil po czymś takim, ale bardzo możliwe, że brakowało mu wytrwałości mężczyzny. - Myślisz, że twój ewentualny pech przechodzi na innych? Na przykład, że w obecności ciebie ja i moja laska… – Tu podniósł wspomniany obiekt do góry, bo bawienie sią nią w rękach i szybki pochwytywanie miał już wyćwiczone. – … przewrócimy się i wyląduje twarzą na podłodze? I wtedy ty będziesz radosny, bo będziesz się ze mnie śmiał? – zażartował, choć pytanie było na poważnie. Wolał wiedzieć, na co ma się szykować w najbliższym czasie i czy warto tak dużo ruszać się z tej kanapy. Może lepiej nie było kusić losu.
- Tak mówisz? Zobaczymy – skwitował krótko, jakby poddawał wątpieniu stwierdzenie Hollow. Przy czym na jego twarzy przebiegł delikatny uśmiech, który nadal utrzymał się po pytaniu mężczyzny. Temat kuśtykania nie był dla niego czymś nieprzyjemnym, bo zbyt wiele razy musiał się tłumaczyć z własnego kalectwa, ale raczej nie lubił się za bardzo o tym rozgadywać. Nie było to przecież nic, czym mógłby się pochwalić. - Miałem wypadek na motorze kilka lat temu. Szybka jazda po marznącym deszczu to był dosyć słaby pomysł, więc zdecydowanie odradzam. Z twoim nieszczęściem pewnie redakcja straciłaby kogoś od robienia zdjęć i wybijania się na wyżyny dziennikarskich umiejętności, a byłaby szkoda – odpowiedział lekko, nie wchodząc w to dalej. Cudem w zasadzie oboje przeżyli z kolegą tę feralną jazdę, więc kuśtykanie czy kilka blizn w okolicy szyi i brzucha nie były czymś tragicznym. Już nawet nie mówiąc o tym, jak zareagowali na to jego rodzice – chodzili struci przez naprawdę długi czas. Miał wystarczająco dość wtedy. - A ty miałeś jakieś poważne wypadki albo sytuacje? Czy twoje życie to po prostu jedno wielkie ryzyko? – spytał, a wzrok uciekł z dala od postaci Hollow. Upił za to dwa łyki piwa, czekając na odpowiedź.
- Fatum? Nie ma takich rzeczy – mruknął niechętnie, bo nieszczególnie podobało mu się takie mówienie. Nieuchronny los nie istniał, a jak już by musiał to jakoś określić, to w jego miejsce wstawiłby określenie „tok życia”. W końcu zgadzał się, że sporo rzeczy od początku ukierunkowywało dalsze wydarzenia, ale nic przeszkadzało w wyrwaniu się ze schematu. Choć nie zawsze było warto, bo Forneusowi przykładowo wcale nie marzyło się, żeby jego życie nagle obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. - Może za dużo bujasz w obłokach i twój mózg nie skupia się wystarczająco mocno, by uważać. Chociaż jeśli chodzi o zdarzenie losowe, to mogę przyznać ci rację z tym twoim brakiem szczęścia. Ten walący się sufit… - Forneus wzdrygnął się jak dziecko na samą myśl. Zdecydowanie nie byłby tak optymistyczny jak Cecil po czymś takim, ale bardzo możliwe, że brakowało mu wytrwałości mężczyzny. - Myślisz, że twój ewentualny pech przechodzi na innych? Na przykład, że w obecności ciebie ja i moja laska… – Tu podniósł wspomniany obiekt do góry, bo bawienie sią nią w rękach i szybki pochwytywanie miał już wyćwiczone. – … przewrócimy się i wyląduje twarzą na podłodze? I wtedy ty będziesz radosny, bo będziesz się ze mnie śmiał? – zażartował, choć pytanie było na poważnie. Wolał wiedzieć, na co ma się szykować w najbliższym czasie i czy warto tak dużo ruszać się z tej kanapy. Może lepiej nie było kusić losu.
- Tak mówisz? Zobaczymy – skwitował krótko, jakby poddawał wątpieniu stwierdzenie Hollow. Przy czym na jego twarzy przebiegł delikatny uśmiech, który nadal utrzymał się po pytaniu mężczyzny. Temat kuśtykania nie był dla niego czymś nieprzyjemnym, bo zbyt wiele razy musiał się tłumaczyć z własnego kalectwa, ale raczej nie lubił się za bardzo o tym rozgadywać. Nie było to przecież nic, czym mógłby się pochwalić. - Miałem wypadek na motorze kilka lat temu. Szybka jazda po marznącym deszczu to był dosyć słaby pomysł, więc zdecydowanie odradzam. Z twoim nieszczęściem pewnie redakcja straciłaby kogoś od robienia zdjęć i wybijania się na wyżyny dziennikarskich umiejętności, a byłaby szkoda – odpowiedział lekko, nie wchodząc w to dalej. Cudem w zasadzie oboje przeżyli z kolegą tę feralną jazdę, więc kuśtykanie czy kilka blizn w okolicy szyi i brzucha nie były czymś tragicznym. Już nawet nie mówiąc o tym, jak zareagowali na to jego rodzice – chodzili struci przez naprawdę długi czas. Miał wystarczająco dość wtedy. - A ty miałeś jakieś poważne wypadki albo sytuacje? Czy twoje życie to po prostu jedno wielkie ryzyko? – spytał, a wzrok uciekł z dala od postaci Hollow. Upił za to dwa łyki piwa, czekając na odpowiedź.
Fatum, nieuchronny los, klątwy i przeznaczenie. Cecil wierzył w to połowicznie, pewne aspekty jego życia zawsze kończyły się w ten sam sposób. Przeszłość też ciążyła i zdawała się nie wybaczać popełnionych błędów, bez względu na to jak bardzo starałby się od tego uciec. Poczucie winy ciążyło na nim każdego dnia i jak do tej pory nie udało mu się od tego odsunąć.
- Chciałbym być tego taki pewny. Może po prostu staram się jakoś usprawiedliwić, więc tak to widzę.
Wychylił kilka kolejnych łyków piwa, wyczuwając w nim przyjemną goryczkę i coś cytrusowego. Na moment skupił się na etykiecie, bo uznał, że chyba powiedział za dużo. Nawet jeśli Forneus nie zwrócił na to uwagi, Cecil pewne sprawy trzymał głęboko w kieszeni i wolałby ich nie pokazywać. Nikomu.
Roześmiał się ochryple, a jego uwaga przechyliła się w stronę laski, którą Forneus obracał teraz w dłoniach. Czy jego pech był zaraźliwy? Nigdy się nad tym nie zastanawiał, dobre pytanie.
- Nie mam pojęcia. Ale na pewno nie podstawię ci nogi, tyle mogę obiecać - zapewnił na wszelki wypadek, a faktem było, że nawet pośrednio nie chciałby przyczynić się do wypadku z udziałem Forneusa. Był uprzejmy, zaprosił go do siebie, poczęstował piwem i zainteresował się jego zdjęciami. Hollow cierpiał na uporczywy brak relatywnie normalnych znajomości, więc skoro nadarzyła się okazja by taką nawiązać, demony pecha zmuszony był trzymać krótko i przy sobie.
Nie było dla niego niespodzianką, że Provencher nie podszedł do tematu entuzjastycznie. Cecil zauważył tę niewielką zmianę, gdy mężczyzna opowiadał o wypadku. Zauważył bliznę prowadzącą od prawego ucha do linii szczęki, a z pewnością nie była to jedyna pamiątka tamtego zdarzenia, o utykaniu nie wspominając. Forneus też nosił ze sobą konsekwencje błędnych decyzji, co na swój sposób Hollow dobrze znał i rozumiał. Może nie od tej strony, ale jednak.
- Zobaczyłeś całe swoje życie przed oczami? W tamtej chwili? - zapytał nagle, jakby odlegle. Atmosfera zmieniła się, ze swobodnej na nieco cięższą. Miał plastyczną wyobraźnię, dlatego bez problemu zwizualizował moment katastrofy i chociaż pewne szczegóły z pewnością by się nie zgadzały, obraz wypadku stanął mu żywo przed oczami. Przewrócona maszyna, krew, drobny, marznący deszcz, szarość i rozciągnięta sylwetka blondyna pośrodku całej scenerii. Przeszedł go dreszcz, więc utopił go w kolejnych łykach piwa.
Spojrzał na Forneusa, rad, że jego aktualny obraz przykrył poprzednie wyobrażenie. Jego myśli czasami go przerażały, wolał nie puszczać ich samopas bez jakiejś kotwicy, która pozwoliłaby mu trzymać się rzeczywistości.
- Miałem swoje końce świata. Ale zepsułbym tym miły wieczór i twoje zdanie na mój temat, więc... - Uśmiechnął się przepraszająco, strząsając z siebie tę kwestię. Wątpił, by wywlekanie pewnych historii rokowało pomyślnie na przebieg ich znajomości.
- Chciałbym być tego taki pewny. Może po prostu staram się jakoś usprawiedliwić, więc tak to widzę.
Wychylił kilka kolejnych łyków piwa, wyczuwając w nim przyjemną goryczkę i coś cytrusowego. Na moment skupił się na etykiecie, bo uznał, że chyba powiedział za dużo. Nawet jeśli Forneus nie zwrócił na to uwagi, Cecil pewne sprawy trzymał głęboko w kieszeni i wolałby ich nie pokazywać. Nikomu.
Roześmiał się ochryple, a jego uwaga przechyliła się w stronę laski, którą Forneus obracał teraz w dłoniach. Czy jego pech był zaraźliwy? Nigdy się nad tym nie zastanawiał, dobre pytanie.
- Nie mam pojęcia. Ale na pewno nie podstawię ci nogi, tyle mogę obiecać - zapewnił na wszelki wypadek, a faktem było, że nawet pośrednio nie chciałby przyczynić się do wypadku z udziałem Forneusa. Był uprzejmy, zaprosił go do siebie, poczęstował piwem i zainteresował się jego zdjęciami. Hollow cierpiał na uporczywy brak relatywnie normalnych znajomości, więc skoro nadarzyła się okazja by taką nawiązać, demony pecha zmuszony był trzymać krótko i przy sobie.
Nie było dla niego niespodzianką, że Provencher nie podszedł do tematu entuzjastycznie. Cecil zauważył tę niewielką zmianę, gdy mężczyzna opowiadał o wypadku. Zauważył bliznę prowadzącą od prawego ucha do linii szczęki, a z pewnością nie była to jedyna pamiątka tamtego zdarzenia, o utykaniu nie wspominając. Forneus też nosił ze sobą konsekwencje błędnych decyzji, co na swój sposób Hollow dobrze znał i rozumiał. Może nie od tej strony, ale jednak.
- Zobaczyłeś całe swoje życie przed oczami? W tamtej chwili? - zapytał nagle, jakby odlegle. Atmosfera zmieniła się, ze swobodnej na nieco cięższą. Miał plastyczną wyobraźnię, dlatego bez problemu zwizualizował moment katastrofy i chociaż pewne szczegóły z pewnością by się nie zgadzały, obraz wypadku stanął mu żywo przed oczami. Przewrócona maszyna, krew, drobny, marznący deszcz, szarość i rozciągnięta sylwetka blondyna pośrodku całej scenerii. Przeszedł go dreszcz, więc utopił go w kolejnych łykach piwa.
Spojrzał na Forneusa, rad, że jego aktualny obraz przykrył poprzednie wyobrażenie. Jego myśli czasami go przerażały, wolał nie puszczać ich samopas bez jakiejś kotwicy, która pozwoliłaby mu trzymać się rzeczywistości.
- Miałem swoje końce świata. Ale zepsułbym tym miły wieczór i twoje zdanie na mój temat, więc... - Uśmiechnął się przepraszająco, strząsając z siebie tę kwestię. Wątpił, by wywlekanie pewnych historii rokowało pomyślnie na przebieg ich znajomości.
Wyglądało na to, że z pewnością łączyło ich jedno – w relacjach trzymali pewną dozę rezerwy, jednocześnie zachowując się całkiem swobodnie. Oczywiście z boku nie mogli tego zauważyć, ale kto normalny mówi od razu komuś innemu całą swoją biografię? Takie rzeczy zwyczajnie nie miały prawa bytu. Co innego dobre dogadywanie się chwilowe, a co innego na dłuższą metę. Forneus przez to mógł wyjść na dość sceptycznie nastawionego, ale na szczęście wszystkie te wnioski pozostawały w jego głowie (w dodatku w tej chwili zupełnie się tym nie zajmował), a na razie po prostu korzystał z ich spotkania. Dobra zabawa przyda się każdemu, tym bardziej kalekom. Przynajmniej tak powiedziałby Provencher, tylko że w towarzystwie bliższych znajomych, bo inni niekoniecznie dobrze reagowali na jego entuzjazm co do swojego utykania. Co najmniej jakby musiał być zasmuconym młodzieńcem, któremu wypadek pokrzyżował wszystkie plany, ale do tego zdążył się przyzwyczaić. Jak i do wszystkiego innego.
- Podstawienie akurat mi nogi byłoby już chyba szczytem nieuprzejmości, więc zakładam, że najprędzej mogę na to liczyć, gdy ci jakoś podpadnę. – Albo i nie. W końcu wtedy pozostawały dwie opcje: albo Cecil należał do ludzi impulsywnych i nierozważnych, albo Forneus naprawdę musiałby zrobić coś nie na miejscu. Sam wymieniony nieskromnie nie oceniał się tak źle, więc już na starcie wykreślał drugą możliwość. - Od razu więc może zapytam: co ewentualnie mogłoby doprowadzić cię do takiego czynu? – Nadal uśmiech, co jasno świadczyło o luźnej atmosferze. Szczere odpowiedzi zawsze były cenne, ale Forneus pewnie wybuchłby śmiechem, jakby usłyszał coś w stylu: „gdybyś zabrał mi mojego ulubionego batona”. Poczucie humoru to równie ważna rzecz!
- Nie, wiesz, jednak to kilkanaście lat to trochę i tak było za dużo – odparł żartem, ale poparł go jedynie słaby uśmiech. Zawsze należy trzymać się optymizmu, tak? - Ale pamiętam, że byłem zły na tę pogodę i na naszą głupotą. Chociaż wściekać się na zjawiska pogodowe, których nie da się zmienić, to trochę niedorosła rzecz – stwierdził, a poważniejszy głos zawierał ledwo wyczuwalną nutkę szczęścia. Wszystko przez fakt, że przykre wspomnienia nie mogły od razu zgasić dobrej atmosfery, panującej jeszcze chwilę wcześniej. Chociaż przecież wtedy nie byłeś jeszcze dorosły.
Po jego słowach wbił w niego wzrok, jednocześnie upijając kolejne łyki piwa. Alkohol zdawał się wystarczająco dobrze rozluźniać, nawet jeśli to było jedynie złudzenie. - Skąd założenie, że mam już określone zdanie na twój temat? I to w dodatku pozytywne? – Seria pytań padła dopiero po kilku sekundach ciszy, jakby faktycznie miały być przemyślane i doprecyzowane, lecz kolejne zmieszanie się Forneusa zupełnie temu zaprzeczało. - Znaczy oczywiście… uznajmy, że znam dwa fakty na krzyż o tobie, ale to raczej wciąż niewiele zmienia. Tak czy inaczej coś mi się zdaje, że przyda nam się coś, co nas bardziej zaangażuje – uznał, zmieniając temat. Nie zamierzał zmuszać Cecila do jakichś wyznań, zwłaszcza na drugim spotkaniu, ale jego słowa nie zabrzmiały tak jak planował. Najbezpieczniejszą opcją było zatem zrobienie czegoś innego. - Gramy w coś? – spytał go, a laskę skierował w stronę półki, gdzie stały ustawione gry. Nie miał pojęcia, czy Hollow lubił takie rzeczy, więc należało się najzwyczajniej w świecie przekonać. - Chyba że wolisz coś innego? Jakieś inne rozrywki? W szachy też umiem grać, ale chyba nie stanowiłbym najlepszej konkurencji – rzucał dalej propozycjami, czekając na jego reakcje. Należało jakoś spożytkować ten czas, skoro już się tutaj znaleźli, nie samą rozmowę człowiek żyje!
- Podstawienie akurat mi nogi byłoby już chyba szczytem nieuprzejmości, więc zakładam, że najprędzej mogę na to liczyć, gdy ci jakoś podpadnę. – Albo i nie. W końcu wtedy pozostawały dwie opcje: albo Cecil należał do ludzi impulsywnych i nierozważnych, albo Forneus naprawdę musiałby zrobić coś nie na miejscu. Sam wymieniony nieskromnie nie oceniał się tak źle, więc już na starcie wykreślał drugą możliwość. - Od razu więc może zapytam: co ewentualnie mogłoby doprowadzić cię do takiego czynu? – Nadal uśmiech, co jasno świadczyło o luźnej atmosferze. Szczere odpowiedzi zawsze były cenne, ale Forneus pewnie wybuchłby śmiechem, jakby usłyszał coś w stylu: „gdybyś zabrał mi mojego ulubionego batona”. Poczucie humoru to równie ważna rzecz!
- Nie, wiesz, jednak to kilkanaście lat to trochę i tak było za dużo – odparł żartem, ale poparł go jedynie słaby uśmiech. Zawsze należy trzymać się optymizmu, tak? - Ale pamiętam, że byłem zły na tę pogodę i na naszą głupotą. Chociaż wściekać się na zjawiska pogodowe, których nie da się zmienić, to trochę niedorosła rzecz – stwierdził, a poważniejszy głos zawierał ledwo wyczuwalną nutkę szczęścia. Wszystko przez fakt, że przykre wspomnienia nie mogły od razu zgasić dobrej atmosfery, panującej jeszcze chwilę wcześniej. Chociaż przecież wtedy nie byłeś jeszcze dorosły.
Po jego słowach wbił w niego wzrok, jednocześnie upijając kolejne łyki piwa. Alkohol zdawał się wystarczająco dobrze rozluźniać, nawet jeśli to było jedynie złudzenie. - Skąd założenie, że mam już określone zdanie na twój temat? I to w dodatku pozytywne? – Seria pytań padła dopiero po kilku sekundach ciszy, jakby faktycznie miały być przemyślane i doprecyzowane, lecz kolejne zmieszanie się Forneusa zupełnie temu zaprzeczało. - Znaczy oczywiście… uznajmy, że znam dwa fakty na krzyż o tobie, ale to raczej wciąż niewiele zmienia. Tak czy inaczej coś mi się zdaje, że przyda nam się coś, co nas bardziej zaangażuje – uznał, zmieniając temat. Nie zamierzał zmuszać Cecila do jakichś wyznań, zwłaszcza na drugim spotkaniu, ale jego słowa nie zabrzmiały tak jak planował. Najbezpieczniejszą opcją było zatem zrobienie czegoś innego. - Gramy w coś? – spytał go, a laskę skierował w stronę półki, gdzie stały ustawione gry. Nie miał pojęcia, czy Hollow lubił takie rzeczy, więc należało się najzwyczajniej w świecie przekonać. - Chyba że wolisz coś innego? Jakieś inne rozrywki? W szachy też umiem grać, ale chyba nie stanowiłbym najlepszej konkurencji – rzucał dalej propozycjami, czekając na jego reakcje. Należało jakoś spożytkować ten czas, skoro już się tutaj znaleźli, nie samą rozmowę człowiek żyje!
Jeżeli Forneus myślał, że Cecil jest impulsywny i zdarzają mu się luki w delikatności - to miał rację. Ale w życiu nie podstawiłby mu nogi nawet wtedy, gdyby Provencher naprawdę zaszedłby mu za skórę. Nie dlatego, że blondyn sam w sobie był już poturbowany przez los, to nie kwestia obchodzenia się z nim jak z jajkiem. Raczej brak sensu w takim działaniu.
Wskazał na niego gwintem butelki i zmarszczył nieznacznie brwi.
- To nie byłoby fair. Gdybym rzeczywiście był na ciebie wściekły, prawdopodobnie po prostu bym ci przyłożył, wtedy miałbyś równe szanse, żeby mi oddać - odparł bez ogródek, odwzajemniając przy okazji uśmiech. Inna rzecz, że Cecil należał do osób wojujących słowem, a nie pięścią. I gdyby do takiego starcia w ogóle kiedyś doszło, mógłby się założyć, że trafił na godnego przeciwnika.
Z tego co właśnie usłyszał wynikało, że Provencher nie miał pourazowego syndromu pretensji do świata, co już stanowiło o wyciągnięciu racjonalnych wniosków z przebiegu wypadku. Pozytywnie zaskoczyło go jego dorosłe podejście, mało która osoba po takich przeżyciach nie predysponowała na miano niesłusznie pokaranej przez los.
Upił kilka łyków piwa, dobijając do połowy butelki.
- Nie założyłem ani pozytywnego, ani negatywnego. Raczej neutralne, skoro zaprosiłeś mnie i poświęcasz swój wolny wieczór. Stan aktualny nie ma znaczenia, skoro zawsze można obniżyć poprzeczkę, a uwierz mi, byłbym w stanie to zrobić - powiedział spokojnie, kalkulując już na chłodno. I tyle było z jego stoickiego podejścia, bo gdy Forneus zagaił coś o planszówkach, chłopak momentalnie się ożywił i aż wyprostował. Ciemne oczy błysnęły ciekawością i powiódł wzrokiem tam, gdzie blondyn wskazywał laską. Półka uginała się od gier, niektóre tytuły znał, inne sam miał u siebie w domu, ale niektóre kojarzył tylko z opisu, bo ich cena była zaporowa i Hollow skrzętnie odkładał z wypłaty co miesiąc, by kiedyś się w nie zaopatrzyć.
- Lubię gry. Tylko nigdy nie mam z kim grać. - Czyżby właśnie pośrednio przyznał, że nie ma zbyt wielu znajomych? Z jego charakterem nie było to takie trudne do odgadnięcia. Na słowo "szachy" wydał z siebie coś pomiędzy śmiechem a westchnieniem i przetarł zmęczoną twarz wierzchem dłoni.
- Dawno nie grałem w szachy. Mam do nich słabość, jeżeli chcesz, możemy zagrać partię. Jeśli pozwolisz, dodam jedną zasadę do rozgrywki, żeby było ciekawiej. - Nagle zrobił się o wiele bardziej gadatliwy, zaangażowany i żywy. Pomysł Forneusa trafił idealnie w jego zainteresowania, o których wcześniej mu przecież nie wspominał. Wychylił się nieco do przodu, z entuzjazmu omal nie rozlewając piwa.
- Za każdą zbitą figurę lub pion przeciwnika zadajesz pytanie. I trzeba odpowiedzieć szczerze, bez wykrętów. Przyjmujesz wyzwanie?
Na piegowatych policzkach pojawiły się już rumieńce zdradzające jego słabszą głowę do alkoholu. Mógł wypić góra dwa piwa, przy trzecim zwykle pasował. Nie zamierzał również być pod koniec wieczoru tym problematycznym gościem, któremu z litości odstępuje się kanapę, więc konsekwentnie planował trzymać się tego limitu.
Mimo pozornej zachowawczości w poznawaniu nowych ludzi nie sposób było nie dostrzec, że w pewnym sensie był strasznie głodny towarzystwa.
Wskazał na niego gwintem butelki i zmarszczył nieznacznie brwi.
- To nie byłoby fair. Gdybym rzeczywiście był na ciebie wściekły, prawdopodobnie po prostu bym ci przyłożył, wtedy miałbyś równe szanse, żeby mi oddać - odparł bez ogródek, odwzajemniając przy okazji uśmiech. Inna rzecz, że Cecil należał do osób wojujących słowem, a nie pięścią. I gdyby do takiego starcia w ogóle kiedyś doszło, mógłby się założyć, że trafił na godnego przeciwnika.
Z tego co właśnie usłyszał wynikało, że Provencher nie miał pourazowego syndromu pretensji do świata, co już stanowiło o wyciągnięciu racjonalnych wniosków z przebiegu wypadku. Pozytywnie zaskoczyło go jego dorosłe podejście, mało która osoba po takich przeżyciach nie predysponowała na miano niesłusznie pokaranej przez los.
Upił kilka łyków piwa, dobijając do połowy butelki.
- Nie założyłem ani pozytywnego, ani negatywnego. Raczej neutralne, skoro zaprosiłeś mnie i poświęcasz swój wolny wieczór. Stan aktualny nie ma znaczenia, skoro zawsze można obniżyć poprzeczkę, a uwierz mi, byłbym w stanie to zrobić - powiedział spokojnie, kalkulując już na chłodno. I tyle było z jego stoickiego podejścia, bo gdy Forneus zagaił coś o planszówkach, chłopak momentalnie się ożywił i aż wyprostował. Ciemne oczy błysnęły ciekawością i powiódł wzrokiem tam, gdzie blondyn wskazywał laską. Półka uginała się od gier, niektóre tytuły znał, inne sam miał u siebie w domu, ale niektóre kojarzył tylko z opisu, bo ich cena była zaporowa i Hollow skrzętnie odkładał z wypłaty co miesiąc, by kiedyś się w nie zaopatrzyć.
- Lubię gry. Tylko nigdy nie mam z kim grać. - Czyżby właśnie pośrednio przyznał, że nie ma zbyt wielu znajomych? Z jego charakterem nie było to takie trudne do odgadnięcia. Na słowo "szachy" wydał z siebie coś pomiędzy śmiechem a westchnieniem i przetarł zmęczoną twarz wierzchem dłoni.
- Dawno nie grałem w szachy. Mam do nich słabość, jeżeli chcesz, możemy zagrać partię. Jeśli pozwolisz, dodam jedną zasadę do rozgrywki, żeby było ciekawiej. - Nagle zrobił się o wiele bardziej gadatliwy, zaangażowany i żywy. Pomysł Forneusa trafił idealnie w jego zainteresowania, o których wcześniej mu przecież nie wspominał. Wychylił się nieco do przodu, z entuzjazmu omal nie rozlewając piwa.
- Za każdą zbitą figurę lub pion przeciwnika zadajesz pytanie. I trzeba odpowiedzieć szczerze, bez wykrętów. Przyjmujesz wyzwanie?
Na piegowatych policzkach pojawiły się już rumieńce zdradzające jego słabszą głowę do alkoholu. Mógł wypić góra dwa piwa, przy trzecim zwykle pasował. Nie zamierzał również być pod koniec wieczoru tym problematycznym gościem, któremu z litości odstępuje się kanapę, więc konsekwentnie planował trzymać się tego limitu.
Mimo pozornej zachowawczości w poznawaniu nowych ludzi nie sposób było nie dostrzec, że w pewnym sensie był strasznie głodny towarzystwa.
Uśmiechnął się pod nosem. Idealnie, czyli w razie czego może liczyć na uczciwe wyjaśnianie sobie spraw. Oczywiście w ostateczności, bo Forneusowi nie dość że nie wypadało podobne zachowanie, to po prostu bardziej lubił sympatyczne dogryzane niż jakieś agresywne skakanie sobie do gardeł. Takie rzeczy mógł oglądać w filmach albo w tych wszystkich turniejach, gdzie walą się wzajemnie po twarzy. Najlepiej ze swojego wygodnego łóżka, wieczorem, gdy głównie blask telewizora dawałyby światło. Chociaż jeśli stan aktualny nie ma znaczenia, to jeszcze wiele może się zmienić. Na razie Forneus przyjemnie spędzał czas, nawet jeśli nie dało się wyeliminować czynnika „dopiero co się poznaliśmy” i on niezmiennie towarzyszył im gdzieś w tle. Podejrzanie dobre znajomości to też chyba nic dobrego, tak?
Provencher początkowo rozpromienił się, słysząc stwierdzenie, że Cecil lubi grać w gry. Odpowiedź twierdząca już na pierwszą z propozycji rokowała bardzo dobrze, poza tym Forneus zrobił sobie ochotę na granie i wolał nie być zmuszonym odłożyć ją na później. Jednak chwilę później jego radość przygasła, bo wybór szach akurat nie był dla niego zbyt fortunny. Nie był najbardziej fatalnym graczem we wszechświecie, ale żeby tak się stało, będzie musiał nieźle wysilić swój mózg i wejść na wyżyny swoich szachowych zdolności. W końcu nie trzeba wspominać, że Provencher nie zamierzał łatwo się poddać i, o ile wygrana mogła przejść mu koło nosa, to seria jakiś dobrych ruchów już absolutnie nie. Zwłaszcza jeśli za każdy zbity pionek czy figurę, miało paść pytanie. Większa presja, czyli jednocześnie ciekawsza rozgrywka. Stąd Forneus był wręcz zachwycony tym pomysłem, nawet jeśli zawsze mógł wpaść w bagno przez jakieś pytanie. Jakoś wybrnie, a nuda nie mogła zagościć na dłużej jego w pokoju.
- Zdecydowanie przyjmuję – odparł z uśmiechem, bo już czuł na plecach dreszcz ekscytacji. Może szachy z takim dodatkiem okażą się lepsze, zwłaszcza że wygrana nie była głównym celem. Chociaż… - A jak już tak unowocześniasz nam naszą grę, to jaka jest wygrana? Trzy pytania dodatkowe? – spytał, a następnie upił łyk piwa, które potem wylądowało na stoliku. Zostawił Cecila na kanapie, samemu ruszając po wcześniej już wspomniane szachy. Leżały na jednej z półek, na samym brzegu, oparte o inne gry. Klasyczna plansza, wykonana z dębowego drewna, białe i czarne pionki. Wziął ją do ręki, a potem położył na kanapie, centralnie między sobą a Cecilem. Tak będzie im najwygodniej, zwłaszcza że kanapa była wystarczająco długa, by oboje mogli na niej wygodnie siedzieć wraz z szachami. Forneus uznał, że im bliżej będzie miał planszę, tym lepiej będzie mu się skupić. - Tylko nie rzucaj się na tej kanapie, bo nam pionki wszystkie spadną – przestrzegł go, mimo że było to całkiem logiczne zachowanie i nie powinien mu o tym przypominać. Może przez to ostrzeżenie Cecila o jego pechu? - Jak wybieramy, kto będzie miał białe? Dajemy wybór losowi? – dopytał, chociaż osobiście liczył, że zdobędzie właśnie białe. I to wcale nie z jakiegoś logicznego powodu, po prostu białe były ładne i idealnie pasowały mu do włosów. Tak czy inaczej, spojrzał na Cecila wyczekująco, jednocześnie chwytając znowu za piwo.
Provencher początkowo rozpromienił się, słysząc stwierdzenie, że Cecil lubi grać w gry. Odpowiedź twierdząca już na pierwszą z propozycji rokowała bardzo dobrze, poza tym Forneus zrobił sobie ochotę na granie i wolał nie być zmuszonym odłożyć ją na później. Jednak chwilę później jego radość przygasła, bo wybór szach akurat nie był dla niego zbyt fortunny. Nie był najbardziej fatalnym graczem we wszechświecie, ale żeby tak się stało, będzie musiał nieźle wysilić swój mózg i wejść na wyżyny swoich szachowych zdolności. W końcu nie trzeba wspominać, że Provencher nie zamierzał łatwo się poddać i, o ile wygrana mogła przejść mu koło nosa, to seria jakiś dobrych ruchów już absolutnie nie. Zwłaszcza jeśli za każdy zbity pionek czy figurę, miało paść pytanie. Większa presja, czyli jednocześnie ciekawsza rozgrywka. Stąd Forneus był wręcz zachwycony tym pomysłem, nawet jeśli zawsze mógł wpaść w bagno przez jakieś pytanie. Jakoś wybrnie, a nuda nie mogła zagościć na dłużej jego w pokoju.
- Zdecydowanie przyjmuję – odparł z uśmiechem, bo już czuł na plecach dreszcz ekscytacji. Może szachy z takim dodatkiem okażą się lepsze, zwłaszcza że wygrana nie była głównym celem. Chociaż… - A jak już tak unowocześniasz nam naszą grę, to jaka jest wygrana? Trzy pytania dodatkowe? – spytał, a następnie upił łyk piwa, które potem wylądowało na stoliku. Zostawił Cecila na kanapie, samemu ruszając po wcześniej już wspomniane szachy. Leżały na jednej z półek, na samym brzegu, oparte o inne gry. Klasyczna plansza, wykonana z dębowego drewna, białe i czarne pionki. Wziął ją do ręki, a potem położył na kanapie, centralnie między sobą a Cecilem. Tak będzie im najwygodniej, zwłaszcza że kanapa była wystarczająco długa, by oboje mogli na niej wygodnie siedzieć wraz z szachami. Forneus uznał, że im bliżej będzie miał planszę, tym lepiej będzie mu się skupić. - Tylko nie rzucaj się na tej kanapie, bo nam pionki wszystkie spadną – przestrzegł go, mimo że było to całkiem logiczne zachowanie i nie powinien mu o tym przypominać. Może przez to ostrzeżenie Cecila o jego pechu? - Jak wybieramy, kto będzie miał białe? Dajemy wybór losowi? – dopytał, chociaż osobiście liczył, że zdobędzie właśnie białe. I to wcale nie z jakiegoś logicznego powodu, po prostu białe były ładne i idealnie pasowały mu do włosów. Tak czy inaczej, spojrzał na Cecila wyczekująco, jednocześnie chwytając znowu za piwo.
Z dużą pewnością można by przyznać, że mieli wyrównane szanse; Cecil również nie grał od jakiegoś czasu i sam nie zamierzał łatwo odpuścić. Szachy mówiły wiele o samym charakterze przeciwnika - styl, strategia, skłonność do poświęcania poszczególnych pionów i figur, stracone ruchy. Był ciekaw tej partii.
- Wygrana? - zapytał, jakby zupełnie nie zaprzątał sobie głowy myślą o czymś takim. Istotnie, sam przebieg rozgrywki zawsze interesował go bardziej niż jej finisz. Padła propozycja trzech dodatkowych pytań na którą skłonny był przystać, ale w tym samym momencie przyszło mu do głowy coś zupełnie innego. Wyprostował się, biorąc sobie do serca adnotację o zachowaniu względnego bezruchu i uśmiechnął się kącikiem ust.
- Wyzwanie. Tylko nie każ mi łazić po dachu, byłem tam, robiłem to. Długa historia, mało chwalebne zakończenie.
W okresie studiów wiedziony własną głupotą i brawurą dyktowaną alkoholem wspiął się na gzyms domku letniskowego swojego znajomego. Pech chciał, że po przeskoczeniu na drugą stronę osunął się razem z trefną dachówką, po czym skończył wpierw w krzakach, a potem na izbie przyjęć. Zwichnięta kostka doskwierała mu dostatecznie długo, by przemyślał swoją decyzję i wyciągnął z niej wnioski; spadać na wznak.
- Weź białe, jesteś gospodarzem - zaoferował, chcąc oddać mu pierwszy ruch. Ten krok odbije sobie najwyżej później, zmuszając Forneusa do salwowania się odwrotem.
Zaczęli, a Cecil czekał aż Provencher zdecyduje co wystawić na pierwszy ogień. Hollow miał już kilka możliwych rozwiązań, a sam fakt iż umilkł znacząco dawał do zrozumienia, że jest skupiony. Sączył powoli piwo, wpatrując się w drewnianą planszę przed sobą, upominając się co chwilę w myślach by nie wykonywać gwałtownych ruchów. Było mu ciężko zachować taką pozycję, bo nie był do tego przyzwyczajony. Zawsze wszędzie było go pełno, stąd też Forneus miał rzadką możliwość obserwowania go w takim stanie.
- Nie spodziewałem się, że tak zakończę ten dzień - odezwał się nagle, zaskakująco jak na siebie cicho i spokojnie. Z nieco rumianymi od alkoholu policzkami i wesoło błyszczącymi oczami nie zdawał się już tak odległy i zdystansowany jak do tej pory. Nie kontrolował nawet uśmiechu, który pojawiał się co jakiś czas i znikał.
Zmrużył oczy, gdy blondyn wykonał ruch ręką, powiódł za nią spojrzeniem i przyglądał się uważnie którą z figur mężczyzna wybierze. O ile nie należał do osób cierpliwych tak szachy były jednym z niewielu wyjątków gdy Hollow nie pospieszał.
- Wygrana? - zapytał, jakby zupełnie nie zaprzątał sobie głowy myślą o czymś takim. Istotnie, sam przebieg rozgrywki zawsze interesował go bardziej niż jej finisz. Padła propozycja trzech dodatkowych pytań na którą skłonny był przystać, ale w tym samym momencie przyszło mu do głowy coś zupełnie innego. Wyprostował się, biorąc sobie do serca adnotację o zachowaniu względnego bezruchu i uśmiechnął się kącikiem ust.
- Wyzwanie. Tylko nie każ mi łazić po dachu, byłem tam, robiłem to. Długa historia, mało chwalebne zakończenie.
W okresie studiów wiedziony własną głupotą i brawurą dyktowaną alkoholem wspiął się na gzyms domku letniskowego swojego znajomego. Pech chciał, że po przeskoczeniu na drugą stronę osunął się razem z trefną dachówką, po czym skończył wpierw w krzakach, a potem na izbie przyjęć. Zwichnięta kostka doskwierała mu dostatecznie długo, by przemyślał swoją decyzję i wyciągnął z niej wnioski; spadać na wznak.
- Weź białe, jesteś gospodarzem - zaoferował, chcąc oddać mu pierwszy ruch. Ten krok odbije sobie najwyżej później, zmuszając Forneusa do salwowania się odwrotem.
Zaczęli, a Cecil czekał aż Provencher zdecyduje co wystawić na pierwszy ogień. Hollow miał już kilka możliwych rozwiązań, a sam fakt iż umilkł znacząco dawał do zrozumienia, że jest skupiony. Sączył powoli piwo, wpatrując się w drewnianą planszę przed sobą, upominając się co chwilę w myślach by nie wykonywać gwałtownych ruchów. Było mu ciężko zachować taką pozycję, bo nie był do tego przyzwyczajony. Zawsze wszędzie było go pełno, stąd też Forneus miał rzadką możliwość obserwowania go w takim stanie.
- Nie spodziewałem się, że tak zakończę ten dzień - odezwał się nagle, zaskakująco jak na siebie cicho i spokojnie. Z nieco rumianymi od alkoholu policzkami i wesoło błyszczącymi oczami nie zdawał się już tak odległy i zdystansowany jak do tej pory. Nie kontrolował nawet uśmiechu, który pojawiał się co jakiś czas i znikał.
Zmrużył oczy, gdy blondyn wykonał ruch ręką, powiódł za nią spojrzeniem i przyglądał się uważnie którą z figur mężczyzna wybierze. O ile nie należał do osób cierpliwych tak szachy były jednym z niewielu wyjątków gdy Hollow nie pospieszał.
Posłał Cecilowi rozbawione spojrzenie, kręcąc nieznacznie głową na boki. Bynajmniej nie z powodu zaproponowanego przez niego wyzwania dla przegranego, bo to jak na razie było mu obojętne, a bardziej z powodu dalszych słów. Może na pierwszy rzut oka samo łażenie po dachu czy też jakieś nieszczęśliwe historie z tym związane nie były dobrym powodem do śmiechu, ale gdy Forneus przełożył sobie to na wizję siebie samego balansującego kilka metrów nad ziemią, to robiło się już dużo bardziej absurdalnie. Wyglądałby jak jakaś deska rzucona na dach, z tymi swoim wzrostem i białymi włosami, które w dodatku rusza się na wszystkie strony, a chwilę później zjeżdża nieszczęśliwie w dół. I kolejne nieszczęście gotowe. Niemniej Hollow niekoniecznie wiedział, co właśnie przeszło mu przez głowę, więc szybko należało udzielić jakichś wyjaśnień.
- Wiesz, nie zamierzam nawet cię o to prosić w obawie, że kazałbyś zrobić mi to samo. – Niepowstrzymany śmiech wymknął mu się przez usta. Dobry humor zdawał się nieustannie rozszerzać, nie niknąc z żadnym następnym słowem. - Niekoniecznie jestem dobry w spinaczkach, bo jednak mam tylko jeden kijek, więc rezygnuję już na wstępie. – Nadal śmiech, nie mogący być stłumiony w żaden sposób. - Tak czy inaczej, wymyślę coś odpowiedniego, nie martw się. Moja kreatywność tylko czeka na takie okazje – zakończył już spokojnie, opanowując już śmianie się, a zaraz jeszcze bardziej spoważniał. Skoro już zaczynali grać, a on zyskał białe pionki i teoretyczną przewagę (obawiał się, że bardzo teoretyczną), należało przypomnieć sobie coś o graniu w szachy i jakoś zacząć. Środkowe pole, pionek o dwa do przodu. Forneus już czekał, aż zacznie dostrzegać w następnych ruchach Cecila nutkę doświadczenia, bo coś mu w głowie mówiło, że mężczyzna nie zaproponował tej gry zupełnie bez powodu. Ta „słabość” do nich musiała coś za sobą kryć, nawet jeśli faktycznie nie grał za często.
- A więc jak w takim razie myślałeś, że zakończysz? – Słowa Cecila przykuły uwagę Forneusa z szachów na niego. Spojrzenie oczekujące jednocześnie na odpowiedź na pytanie, jak i jakąś zmianę na szachownicy. Sam Provencher również nie planował tego w ten sposób, ale przecież spontaniczne decyzje należały do jego ulubionych. O ile oczywiście dotyczyły głupot, a nie czegoś, co potem męczyłoby go przez nieskończenie długi czas. Nauczył się wyraźnie znajdować granicę między tym, co mało ważne i zabawne, a czymś bardziej skomplikowanym, gdzie należało zachować odpowiednią dozę ostrożności. Opisywało to jedno słowo: priorytety.
Rozgrywka posuwała się do przodu jak na razie w całkiem dobrym tempie, chociaż oczywiście nie szybkość tu decydowała. Tak czy inaczej Forneus okazał się być pierwszy wytypowany do pytania, co jak na razie nie robiło wielkiej różnicy; ważniejsze będzie, co będzie działo się później.
- To jakie masz pytanie numer jeden? – spytał, ciekawy na co przyjdzie mu odpowiedzieć. Nie miał pojęcia, co mogłoby zainteresować Hollow, więc tym samym nie mógł podejrzewać, czy szczera odpowiedź będzie łatwa czy też nie.
- Wiesz, nie zamierzam nawet cię o to prosić w obawie, że kazałbyś zrobić mi to samo. – Niepowstrzymany śmiech wymknął mu się przez usta. Dobry humor zdawał się nieustannie rozszerzać, nie niknąc z żadnym następnym słowem. - Niekoniecznie jestem dobry w spinaczkach, bo jednak mam tylko jeden kijek, więc rezygnuję już na wstępie. – Nadal śmiech, nie mogący być stłumiony w żaden sposób. - Tak czy inaczej, wymyślę coś odpowiedniego, nie martw się. Moja kreatywność tylko czeka na takie okazje – zakończył już spokojnie, opanowując już śmianie się, a zaraz jeszcze bardziej spoważniał. Skoro już zaczynali grać, a on zyskał białe pionki i teoretyczną przewagę (obawiał się, że bardzo teoretyczną), należało przypomnieć sobie coś o graniu w szachy i jakoś zacząć. Środkowe pole, pionek o dwa do przodu. Forneus już czekał, aż zacznie dostrzegać w następnych ruchach Cecila nutkę doświadczenia, bo coś mu w głowie mówiło, że mężczyzna nie zaproponował tej gry zupełnie bez powodu. Ta „słabość” do nich musiała coś za sobą kryć, nawet jeśli faktycznie nie grał za często.
- A więc jak w takim razie myślałeś, że zakończysz? – Słowa Cecila przykuły uwagę Forneusa z szachów na niego. Spojrzenie oczekujące jednocześnie na odpowiedź na pytanie, jak i jakąś zmianę na szachownicy. Sam Provencher również nie planował tego w ten sposób, ale przecież spontaniczne decyzje należały do jego ulubionych. O ile oczywiście dotyczyły głupot, a nie czegoś, co potem męczyłoby go przez nieskończenie długi czas. Nauczył się wyraźnie znajdować granicę między tym, co mało ważne i zabawne, a czymś bardziej skomplikowanym, gdzie należało zachować odpowiednią dozę ostrożności. Opisywało to jedno słowo: priorytety.
Rozgrywka posuwała się do przodu jak na razie w całkiem dobrym tempie, chociaż oczywiście nie szybkość tu decydowała. Tak czy inaczej Forneus okazał się być pierwszy wytypowany do pytania, co jak na razie nie robiło wielkiej różnicy; ważniejsze będzie, co będzie działo się później.
- To jakie masz pytanie numer jeden? – spytał, ciekawy na co przyjdzie mu odpowiedzieć. Nie miał pojęcia, co mogłoby zainteresować Hollow, więc tym samym nie mógł podejrzewać, czy szczera odpowiedź będzie łatwa czy też nie.
Cecil nie do końca wiedział, czy dobry humor Forneusa może przypisać przyjemnej atmosferze wieczornej partyjki szachów, alkoholowi czy może własnej obecności, ale cokolwiek to było, grunt, że działało. Nikt na siłę nie podtrzymywał rozmowy, tematy pojawiały się same i rozwijały się lekko, nie każąc zbyt długo myśleć nad odpowiedzią. Hollow też mógł poluzować swój metaforyczny sztywny kołnierz, w końcu nie był w pracy.
Na myśl o mężczyźnie kuśtykającym po gzymsie dachu zakrztusił się piwem, ale na szczęście szybko się opanował i zażegnał tragedię. W życiu nie zmusiłby go do czegoś takiego, aczkolwiek mógł zawsze wymyślić coś równie zabawnego. może tylko mniej opłakanego w skutkach.
- Nie martw się, wybiorę coś mniej karkołomnego. Tylko najpierw wygram, zaczekaj jeszcze chwilę.
Roześmiał się ochryple, niemal szeptem. Nieprzystająco cicho jak na kogoś, kto ewidentnie borykał się z ADHD i przez większość czasu generalnie robił wokół siebie aż nazbyt wiele hałasu.
Spojrzał na pierwszy ruch Provenchera, nie komentując jego decyzji o rozpoczęciu akcji od zajęcia centrum. Standardowe zagranie, bezpieczne. Nie kazał mu długo czekać, bo był już przygotowany na taką ewentualność. Sam ruszył pionem o dwa pola na G5, odsłaniając skoczka. Dzięki temu dał też przestrzeń laufrowi, gdyby uznał, że jest konieczność by go użyć.
- Myślałem raczej, że zostaniemy przy zdjęciach. Wybacz, nie sądziłem, że masz zajawkę na gry planszowe - odparł szczerze, zauważalnie zadowolony z takiego obrotu sytuacji. Nieoczekiwanie znalazł w tym wszystkim przestrzeń dla siebie i Forneus pozwolił poczuć mu się swobodnie, jakby znali się dłużej. Sympatyczne urozmaicenie od codziennej rutyny.
Provencher stracił pierwszego piona, co jeszcze nie było tragedią. Mimo to czekało go pytanie i Cecil rozpromienił się z typową dla siebie nutką złośliwości w uśmiechu.
- Twój ulubiony cytat.
Proste na początek, a i Hollow faktycznie był tego ciekaw. Ludzie czytali różne rzeczy, słuchali przeróżnej muzyki i podążali za swoimi ideami. Na tej podstawie można było wysnuć przypuszczenia i nakreślić mniej więcej co im w duszy grało. Niezdolność przywołania ani jednego mogła sugerować brak zainteresowań, a ich mnogość - wszechstronność. Pochodzenie i interpretacja rzutowały już na światopogląd.
Podparł głowę na dłoni, bezwiednie obracając biały pionek w palcach. Wbrew pozornej lekkomyślności Cecil traktował szachy poważnie i w pewnym stopniu intymnie. Sposób gry mówił więcej niż usta. Na razie za wcześnie na snucie teorii, zwłaszcza, iż blondyn sam wspomniał, że gra rzadko. Musiał jeszcze zaczekać z osądem.
Na myśl o mężczyźnie kuśtykającym po gzymsie dachu zakrztusił się piwem, ale na szczęście szybko się opanował i zażegnał tragedię. W życiu nie zmusiłby go do czegoś takiego, aczkolwiek mógł zawsze wymyślić coś równie zabawnego. może tylko mniej opłakanego w skutkach.
- Nie martw się, wybiorę coś mniej karkołomnego. Tylko najpierw wygram, zaczekaj jeszcze chwilę.
Roześmiał się ochryple, niemal szeptem. Nieprzystająco cicho jak na kogoś, kto ewidentnie borykał się z ADHD i przez większość czasu generalnie robił wokół siebie aż nazbyt wiele hałasu.
Spojrzał na pierwszy ruch Provenchera, nie komentując jego decyzji o rozpoczęciu akcji od zajęcia centrum. Standardowe zagranie, bezpieczne. Nie kazał mu długo czekać, bo był już przygotowany na taką ewentualność. Sam ruszył pionem o dwa pola na G5, odsłaniając skoczka. Dzięki temu dał też przestrzeń laufrowi, gdyby uznał, że jest konieczność by go użyć.
- Myślałem raczej, że zostaniemy przy zdjęciach. Wybacz, nie sądziłem, że masz zajawkę na gry planszowe - odparł szczerze, zauważalnie zadowolony z takiego obrotu sytuacji. Nieoczekiwanie znalazł w tym wszystkim przestrzeń dla siebie i Forneus pozwolił poczuć mu się swobodnie, jakby znali się dłużej. Sympatyczne urozmaicenie od codziennej rutyny.
Provencher stracił pierwszego piona, co jeszcze nie było tragedią. Mimo to czekało go pytanie i Cecil rozpromienił się z typową dla siebie nutką złośliwości w uśmiechu.
- Twój ulubiony cytat.
Proste na początek, a i Hollow faktycznie był tego ciekaw. Ludzie czytali różne rzeczy, słuchali przeróżnej muzyki i podążali za swoimi ideami. Na tej podstawie można było wysnuć przypuszczenia i nakreślić mniej więcej co im w duszy grało. Niezdolność przywołania ani jednego mogła sugerować brak zainteresowań, a ich mnogość - wszechstronność. Pochodzenie i interpretacja rzutowały już na światopogląd.
Podparł głowę na dłoni, bezwiednie obracając biały pionek w palcach. Wbrew pozornej lekkomyślności Cecil traktował szachy poważnie i w pewnym stopniu intymnie. Sposób gry mówił więcej niż usta. Na razie za wcześnie na snucie teorii, zwłaszcza, iż blondyn sam wspomniał, że gra rzadko. Musiał jeszcze zaczekać z osądem.
Forneus nie wyczekiwał kolejnego ruchu Cecila na szachownicy jak szalony. Wcale nie z powodu braku zainteresowania grą, w końcu wtedy cała ta rozgrywka nie miałaby sensu i byłaby zwykłym przymusowym zrobieniem czegoś, a przecież sam Provencher zaproponował grę. Chodziło bardziej o fakt, że wszelkie gry planszowe Forneus darzył uwielbieniem ze względu na ich zdolność do łączenia pewnego wysiłku umysłowego z relaksem. A współzawodnictwo? Liczyło się dla niego w pewien sposób, to oczywiste, ale teraz jego chęć wygranej wynosiła zaledwie kilka procent. Może z powodu faktu, że nie czuł się mocny w szachach i jednocześnie nie miał tendencji do wściekania się o każdą przegraną. Co to za różnica? Bardziej skupiał się na osiągnięciach, które w znaczący sposób mogły coś pokazać i być cennym w przyszłości, ale to już wchodziło w sferę „praca”. On teraz miał wolne; jego własny pokój, miłe towarzystwo i nic więcej.
- Na zdjęciach znam się mniej niż na grach planszowych – odparł z uśmiechem, nawet jeśli stwierdzał zwykłą oczywistość. - W razie czego zawsze możemy przerzucić się na gry na konsoli i sprawdzić własną zręczność – dodał bardziej na przyszłość niż na teraz, bo nadal mieli przed sobą początek gry w szachy. Nawet jeśli Forneusowi jednak nie udałoby się uruchomić jego tajemnych zdolności grania, to wciąż pozostawało im trochę czasu – same pytania zajmowały wystarczająco dużo czasu. Zwłaszcza, że Provencher usłyszawszy to pierwsze, musiał porządnie zastanowić się nad odpowiedzią. Nie miał pustki w głowie; wszystko wręcz działało w drugą stronę - nie potrafił wybrać jednego cytatu. Zawsze kilka się do niego przyczepiło, męczyły dłużej czy krócej, by nagle odejść w niepamięć i najczęściej znowu powrócić.
- Potrzebuję jeszcze minuty zastanowienia – oznajmił, przygryzając lekko wargę i przetrzepując odmęty pamięci. Na coś musiał się zdecydować. Okazało się też, że w ostatecznym wyborze pomogła mu niespodziewana myśl: „jeden i tak nie wystarczy, więc wybierz jakikolwiek z twoich ulubionych”. Miało to jakieś większe znaczenie? Z pewnością mogło coś powiedzieć, ale gdyby wszystko dało się opisać kilkoma zdaniami, wszystko prezentowałoby się zbyt prosto. Nie było przecież takie.
- Werd ich zum Augenblicke sagen: Verweile doch, du bist so schön!- wyrecytował z pamięci oryginał, gdyż właśnie jego postanowił zachować w pamięci. Książkę wprawdzie przeczytał w przekładzie angielskim, ale te kilka słów musiały być w pierwotnym języku, a znajomość niemieckiego sprawiła, że była to tylko formalność. - I wtedy mógłbym rzec: trwaj chwilo, o chwilo, jesteś piękną! – pospieszył z tłumaczeniem, nie zamierzając zostawić Cecila jedynie z jakąś wiązką niemieckich słów. W końcu nie miał pojęcia, jakimi językami obcymi mężczyzna się posługiwał. - W oryginale „chwila” jest domyślna, ale szczęśliwie tłumacz ruszył głową i przetłumaczył to nie tylko dosłownie, ale również by dobrze brzmiało – dodał, nie rozwijając jednak powodu, dlaczego akurat padło na ten cytat. Na nadprogramowe pytania mógł odpowiadać jedynie, gdy sam Cecil wykaże ciekawość tym tematem.
Kolejny ruch, ponownie bezpieczny i wręcz książkowy. Forneus coraz bardziej nabierał wrażenia, że Cecil ma zdecydowaną przewagę, ale pozostało mu walczenie do końca. Nadal czekał, aż głowa sama w odpowiednim momencie powie mu, jak ruszyć. - Tak właściwie… czy czysto dobrowolnie nie chcesz zdradzić mi własnego ulubionego cytatu? – spytał z żywej ciekawości, traktując padające pytania jako możliwość dalszego rozwinięcia tematu. O ile drugiej ze stron również to odpowiadało.
- Na zdjęciach znam się mniej niż na grach planszowych – odparł z uśmiechem, nawet jeśli stwierdzał zwykłą oczywistość. - W razie czego zawsze możemy przerzucić się na gry na konsoli i sprawdzić własną zręczność – dodał bardziej na przyszłość niż na teraz, bo nadal mieli przed sobą początek gry w szachy. Nawet jeśli Forneusowi jednak nie udałoby się uruchomić jego tajemnych zdolności grania, to wciąż pozostawało im trochę czasu – same pytania zajmowały wystarczająco dużo czasu. Zwłaszcza, że Provencher usłyszawszy to pierwsze, musiał porządnie zastanowić się nad odpowiedzią. Nie miał pustki w głowie; wszystko wręcz działało w drugą stronę - nie potrafił wybrać jednego cytatu. Zawsze kilka się do niego przyczepiło, męczyły dłużej czy krócej, by nagle odejść w niepamięć i najczęściej znowu powrócić.
- Potrzebuję jeszcze minuty zastanowienia – oznajmił, przygryzając lekko wargę i przetrzepując odmęty pamięci. Na coś musiał się zdecydować. Okazało się też, że w ostatecznym wyborze pomogła mu niespodziewana myśl: „jeden i tak nie wystarczy, więc wybierz jakikolwiek z twoich ulubionych”. Miało to jakieś większe znaczenie? Z pewnością mogło coś powiedzieć, ale gdyby wszystko dało się opisać kilkoma zdaniami, wszystko prezentowałoby się zbyt prosto. Nie było przecież takie.
- Werd ich zum Augenblicke sagen: Verweile doch, du bist so schön!- wyrecytował z pamięci oryginał, gdyż właśnie jego postanowił zachować w pamięci. Książkę wprawdzie przeczytał w przekładzie angielskim, ale te kilka słów musiały być w pierwotnym języku, a znajomość niemieckiego sprawiła, że była to tylko formalność. - I wtedy mógłbym rzec: trwaj chwilo, o chwilo, jesteś piękną! – pospieszył z tłumaczeniem, nie zamierzając zostawić Cecila jedynie z jakąś wiązką niemieckich słów. W końcu nie miał pojęcia, jakimi językami obcymi mężczyzna się posługiwał. - W oryginale „chwila” jest domyślna, ale szczęśliwie tłumacz ruszył głową i przetłumaczył to nie tylko dosłownie, ale również by dobrze brzmiało – dodał, nie rozwijając jednak powodu, dlaczego akurat padło na ten cytat. Na nadprogramowe pytania mógł odpowiadać jedynie, gdy sam Cecil wykaże ciekawość tym tematem.
Kolejny ruch, ponownie bezpieczny i wręcz książkowy. Forneus coraz bardziej nabierał wrażenia, że Cecil ma zdecydowaną przewagę, ale pozostało mu walczenie do końca. Nadal czekał, aż głowa sama w odpowiednim momencie powie mu, jak ruszyć. - Tak właściwie… czy czysto dobrowolnie nie chcesz zdradzić mi własnego ulubionego cytatu? – spytał z żywej ciekawości, traktując padające pytania jako możliwość dalszego rozwinięcia tematu. O ile drugiej ze stron również to odpowiadało.
Strona 2 z 2 • 1, 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach