▲▼
Strona 1 z 2 • 1, 2
Droga samochodem nie zajęła im wiele czasu, w końcu rezydencja Provencher znajdowała się niezbyt daleko od centrum. Jednak gdy już dotarli na miejsce, od razu dało się odczuć jej ogrom i bogactwo. Z pozoru z zewnątrz było widać niewiele więcej niż mur, lecz gdy ktoś przyjrzał się bliżej, mógł dostrzec ustawione kamery, jak i ochroniarzy pilnujących terenu. Wszystko należycie strzeżone, tak by komuś nie przyszło czasem do głowy wtrącać się w nie własne sprawy. Ciekawość zdecydowanie nie była tu tolerowana, więc wejście do środka otrzymywali jedynie ci, którzy mieli jakiś związek z rodziną Provencher. Nawet na przyjęcia organizowane tutaj dało się wejść jedynie na wyraźne zaproszenie, a lista gości była ściśle przestrzegana. Niemniej pomimo panującego wokół wszechobecnego nadzoru, bezpodstawna przesada również nie istniała, dlatego też wprowadzenie tutaj Cece nie było problemem. O ile oczywiście Forneus wyraził zgodę. Najmniejszy sprzeciw mógłby skutkować natychmiastowym wyrzuceniem Hollow z budynku.
Szofer po odpowiednim sprawdzeniu przy bramie, wjechał na teren rezydencji, a następnie zatrzymał się przed jednym z wejść do budynku. Forneus nawet nie odezwał się słowem do swojego znajomego, jedynie otworzył drzwiczki i wyszedł z samochodu, w ten sposób dając mu znać, by zrobił to samo. Stanąwszy na nogi, niecierpliwie wiercił chwilę laską w miejscu, czekając aż Cece znajdzie się przy nim. Gdy tylko tak się stało, głównymi drzwiami weszli do ogromnego holu, który zdecydowanie pełnił reprezentatywną funkcję. Do góry pięły się schody, prowadzące na wyższe piętra budynku, lecz Forneus zamiast w ich stronę, odbił trochę na prawo.
- Tutaj. Chyba, że chcesz wejść schodami, ale na pewno nie zrobisz tego ze mną – poinformował go jasno, docierając w końcu do windy. Oczywiście pokonanie schodów leżało w zakresie jego możliwości, ale było żmudne i nie zamierzał specjalnie męczyć się ponad miarę. Z logicznego punktu rozumowania nie miało to najmniejszego sensu, a nawet jeśli Cece miał ochotę sobie pochodzić, to i tak to jeszcze zrobi. Korytarze w końcu tutaj nie były najkrótsze. Jednak szczęśliwie i tak istniało kilka skrótów, które pozwalały dojść do odpowiednich pokoi bez nakładania niepotrzebnej drogi. Zwłaszcza, że skrzydło, gdzie znajdował się pokój Forneusa, stanowiło osobną część rezydencji i prowadził do niego jeden z krótszych korytarzy. Stąd w końcu znaleźli się pod drzwiami, które zupełnie nie wskazywały, że za nimi mogła się kryć odosobnienie Forneusa; żadnej tabliczki z imieniem czy inicjałami, jedynie numer 543. Nie wydawał się on być w jakkolwiek związany z jego postacią, a drzwi wyglądały jak mnóstwo innych w rezydencji. Jednak gdyby porównać je z innymi w tym korytarzu, jedynie te miały numer w barwie srebra – nie złota. Kto jednak miałby czas na podobne porównania? Zwłaszcza, że Forneus bez zastanowienia wszedł do środka, zmuszając tym samym Cecila do zrobienia tego samo. Witamy w małym królestwie Provencher, panie Hollow.
Szofer po odpowiednim sprawdzeniu przy bramie, wjechał na teren rezydencji, a następnie zatrzymał się przed jednym z wejść do budynku. Forneus nawet nie odezwał się słowem do swojego znajomego, jedynie otworzył drzwiczki i wyszedł z samochodu, w ten sposób dając mu znać, by zrobił to samo. Stanąwszy na nogi, niecierpliwie wiercił chwilę laską w miejscu, czekając aż Cece znajdzie się przy nim. Gdy tylko tak się stało, głównymi drzwiami weszli do ogromnego holu, który zdecydowanie pełnił reprezentatywną funkcję. Do góry pięły się schody, prowadzące na wyższe piętra budynku, lecz Forneus zamiast w ich stronę, odbił trochę na prawo.
- Tutaj. Chyba, że chcesz wejść schodami, ale na pewno nie zrobisz tego ze mną – poinformował go jasno, docierając w końcu do windy. Oczywiście pokonanie schodów leżało w zakresie jego możliwości, ale było żmudne i nie zamierzał specjalnie męczyć się ponad miarę. Z logicznego punktu rozumowania nie miało to najmniejszego sensu, a nawet jeśli Cece miał ochotę sobie pochodzić, to i tak to jeszcze zrobi. Korytarze w końcu tutaj nie były najkrótsze. Jednak szczęśliwie i tak istniało kilka skrótów, które pozwalały dojść do odpowiednich pokoi bez nakładania niepotrzebnej drogi. Zwłaszcza, że skrzydło, gdzie znajdował się pokój Forneusa, stanowiło osobną część rezydencji i prowadził do niego jeden z krótszych korytarzy. Stąd w końcu znaleźli się pod drzwiami, które zupełnie nie wskazywały, że za nimi mogła się kryć odosobnienie Forneusa; żadnej tabliczki z imieniem czy inicjałami, jedynie numer 543. Nie wydawał się on być w jakkolwiek związany z jego postacią, a drzwi wyglądały jak mnóstwo innych w rezydencji. Jednak gdyby porównać je z innymi w tym korytarzu, jedynie te miały numer w barwie srebra – nie złota. Kto jednak miałby czas na podobne porównania? Zwłaszcza, że Forneus bez zastanowienia wszedł do środka, zmuszając tym samym Cecila do zrobienia tego samo. Witamy w małym królestwie Provencher, panie Hollow.
Podróże samochodem kojarzyły mu się tylko z jednym; irytującym, brzęczącym radiem i rowerzystami wyskakującymi znikąd jak oposy. W obu wypadkach pozostawał niesmak, ale po ostatnim trzeba było posprzątać. Forneus jednak nie dość, że jechał przepisowo i Hollow nie musiał przypominać mu o znakach, to jeszcze zgodził się przewieźć jego tyłek i deskę.
Dalej zaczęły się schody, i to dosłownie. Na ich widok Cecilowi zrzedła mina, ale Provencher uprzejmie zasugerował windę. O ile lubił docinać mu od czasu do czasu na temat jego charakterystycznego kuśtykania, tak teraz docenił tę wygodę. Nie rozmawiali jeszcze za wiele w trakcie podróży, aczkolwiek spodziewał się jakiegoś kąśliwego komentarza odnośnie jego podrapanych dłoni, otartego policzka od prawej strony i kawałków czegoś, co wyglądało jak tynk we włosach. Można powiedzieć, że Hollow miał dziś dzień należący do tych z kategorii nieprawdopodobnych i jedne co mógł spisać na plus, to fakt, że aparat przetrwał małą katastrofę na konferencji.
- Nie mam pojęcia jak ty możesz tu mieszkać. Ładny hol, ale nie wyobrażam sobie dotrzeć do łazienki w środku nocy na autopilocie - powiedział wreszcie, gdy Forneus zaprosił go do pokoju. Mógł nie sprawiać takiego wrażenia, ale z ciekawością obserwował wnętrza i niektóre detale zapadły mu w pamięć. Odstawił na fotel torbę z aparatem, dopiero teraz podwijając rękawy by oszacować jakie poniósł ofiary dzisiejszej sesji zdjęciowej. Nie było tragicznie, ale małe, upierdliwe zadrapania piekły. Miał tylko ochotę umyć ręce.
- Dziękuję, że mnie zaprosiłeś.
Może był pyskaty, ale również obyty i potrafił docenić gest. Zerknął na blondyna pytająco, nie za bardzo wiedząc czy powinien był usiąść po swojemu, na podłodze po turecku, czy też w rozwalić się w fotelu. Miał dość konwenansów jak na jeden dzień. Inna sprawa, że ze swoimi żółtymi trampkami i luźną, grafitową bluzą czuł jakby odstawał od uporządkowanej aury tego miejsca.
Zaskakujące, że jednego dnia piszesz o kimś artykuł w gazecie odnośnie jakiegoś wydarzenia nad którym od miesięcy spuszczały się media, a następnego nacinasz się na gościa w zasadzie na środku ulicy, po czym bez skojarzenia twarzy i nazwiska wdajesz się z nim w dysputę o fotografii. Albo to miasto robiło się małe, albo to Cecil miał wyjątkowe szczęście do takich sytuacji.
Dalej zaczęły się schody, i to dosłownie. Na ich widok Cecilowi zrzedła mina, ale Provencher uprzejmie zasugerował windę. O ile lubił docinać mu od czasu do czasu na temat jego charakterystycznego kuśtykania, tak teraz docenił tę wygodę. Nie rozmawiali jeszcze za wiele w trakcie podróży, aczkolwiek spodziewał się jakiegoś kąśliwego komentarza odnośnie jego podrapanych dłoni, otartego policzka od prawej strony i kawałków czegoś, co wyglądało jak tynk we włosach. Można powiedzieć, że Hollow miał dziś dzień należący do tych z kategorii nieprawdopodobnych i jedne co mógł spisać na plus, to fakt, że aparat przetrwał małą katastrofę na konferencji.
- Nie mam pojęcia jak ty możesz tu mieszkać. Ładny hol, ale nie wyobrażam sobie dotrzeć do łazienki w środku nocy na autopilocie - powiedział wreszcie, gdy Forneus zaprosił go do pokoju. Mógł nie sprawiać takiego wrażenia, ale z ciekawością obserwował wnętrza i niektóre detale zapadły mu w pamięć. Odstawił na fotel torbę z aparatem, dopiero teraz podwijając rękawy by oszacować jakie poniósł ofiary dzisiejszej sesji zdjęciowej. Nie było tragicznie, ale małe, upierdliwe zadrapania piekły. Miał tylko ochotę umyć ręce.
- Dziękuję, że mnie zaprosiłeś.
Może był pyskaty, ale również obyty i potrafił docenić gest. Zerknął na blondyna pytająco, nie za bardzo wiedząc czy powinien był usiąść po swojemu, na podłodze po turecku, czy też w rozwalić się w fotelu. Miał dość konwenansów jak na jeden dzień. Inna sprawa, że ze swoimi żółtymi trampkami i luźną, grafitową bluzą czuł jakby odstawał od uporządkowanej aury tego miejsca.
Zaskakujące, że jednego dnia piszesz o kimś artykuł w gazecie odnośnie jakiegoś wydarzenia nad którym od miesięcy spuszczały się media, a następnego nacinasz się na gościa w zasadzie na środku ulicy, po czym bez skojarzenia twarzy i nazwiska wdajesz się z nim w dysputę o fotografii. Albo to miasto robiło się małe, albo to Cecil miał wyjątkowe szczęście do takich sytuacji.
Mimowolnie zaśmiał się na jego komentarz. Jak na kogoś, kto od zawsze rezydował w ogromnych pokojach i lawirował po różnych korytarzach, podobne przestrzenie nie robiły wielkiego wrażenia. Były po prostu czymś wyuczonym, z czym miał kontakt od dziecka i bez nich czułby się wręcz nieswojo. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że statystyczny mieszkaniec miasta raczej zajmował mniejsze powierzchnie, ale przecież nie miał na to wpływu. Stąd nie widział niczego złego ani wstydliwego w jego obecnym statusie; niektórzy byli bogatsi, a niektórzy nie. Bardziej tematu nie drążył, bo i tak nie dało się wszystkiego jednoznacznie stwierdzić, a on nie interesował się tym bardziej niż konieczne. Zachowywanie potrzebnego minimalizmu w niektórych kwestiach wychodziło mu idealnie.
- Wiesz, można po prostu nie łazić w nocy do łazienki - poradził, spoglądając na niego z kryjącym się w kącikach ust uśmiechem. - Poza tym nie byłym na twoim miejscu szczególnie dramatyczny, bo łazienka nie jest daleko. Tam – wytłumaczył, jednocześnie kiwając głową w stronę drzwi znajdujących się na drugim końcu pokoju. Teraz jego uśmiech w pełni wykwitł na usta, lecz nie był on przesadny - przypominał raczej uciechę na widok czegoś przyjemnego.
- A tak właściwie to możesz mi wytłumaczyć, co robiłeś, że wyglądasz w ten sposób? Jakieś szalone wyprawy? – spytał nie wprost, ale Cece powinien wiedzieć, o co mu chodziło. Ewentualne zgrywanie głupka też mogłoby być zabawne, przynajmniej w pierwszym odczuciu. Chociaż równie dobrze mógł go zbyć byle jakim wytłumaczeniem, tak by Forneus po prostu się odczepił. Nie zrobiłoby to na nim wielkiego wrażenie właściwie z dwóch powodów; po pierwsze chłopak miał prawo do prywatności, a po drugie… Provencher również nie interesował się szczególnie czyimś życiem. Miał własne i potrafił się nim doskonale sam zająć.
- Chcesz może coś zjeść? Albo chcesz czegoś się napić? – spytał, jednocześnie kierując swoje kroki w stronę dużej kanapy leżącej mniej więcej w środku pokoju. Opadł za nią zaraz po dotarciu, a swoją laskę umieścił tuż obok siebie, głowę za to odwracając do Cecila. Nie miał pojęcia, czy będą robić coś konkretnego (możliwości w końcu pozostawało sporo, bo w jego pokoju było kilka skutecznych środków zapobiegania nudzie, nie wspominając o całej rezydencji), czy pozostaną na rozmowie albo może czymś innym. Niemniej już na pierwszym spotkaniu z Cece tak dobrze się z nim dogadywał, że było to aż zaskakujące. W końcu na siłę można złapać kontakt z każdym, ale tutaj wszystko prezentowało się zupełnie naturalnie i miło, bez żadnego wysiłku. To też tłumaczyło tak śmiałe kroki ze strony Forneusa.
- Wiesz, można po prostu nie łazić w nocy do łazienki - poradził, spoglądając na niego z kryjącym się w kącikach ust uśmiechem. - Poza tym nie byłym na twoim miejscu szczególnie dramatyczny, bo łazienka nie jest daleko. Tam – wytłumaczył, jednocześnie kiwając głową w stronę drzwi znajdujących się na drugim końcu pokoju. Teraz jego uśmiech w pełni wykwitł na usta, lecz nie był on przesadny - przypominał raczej uciechę na widok czegoś przyjemnego.
- A tak właściwie to możesz mi wytłumaczyć, co robiłeś, że wyglądasz w ten sposób? Jakieś szalone wyprawy? – spytał nie wprost, ale Cece powinien wiedzieć, o co mu chodziło. Ewentualne zgrywanie głupka też mogłoby być zabawne, przynajmniej w pierwszym odczuciu. Chociaż równie dobrze mógł go zbyć byle jakim wytłumaczeniem, tak by Forneus po prostu się odczepił. Nie zrobiłoby to na nim wielkiego wrażenie właściwie z dwóch powodów; po pierwsze chłopak miał prawo do prywatności, a po drugie… Provencher również nie interesował się szczególnie czyimś życiem. Miał własne i potrafił się nim doskonale sam zająć.
- Chcesz może coś zjeść? Albo chcesz czegoś się napić? – spytał, jednocześnie kierując swoje kroki w stronę dużej kanapy leżącej mniej więcej w środku pokoju. Opadł za nią zaraz po dotarciu, a swoją laskę umieścił tuż obok siebie, głowę za to odwracając do Cecila. Nie miał pojęcia, czy będą robić coś konkretnego (możliwości w końcu pozostawało sporo, bo w jego pokoju było kilka skutecznych środków zapobiegania nudzie, nie wspominając o całej rezydencji), czy pozostaną na rozmowie albo może czymś innym. Niemniej już na pierwszym spotkaniu z Cece tak dobrze się z nim dogadywał, że było to aż zaskakujące. W końcu na siłę można złapać kontakt z każdym, ale tutaj wszystko prezentowało się zupełnie naturalnie i miło, bez żadnego wysiłku. To też tłumaczyło tak śmiałe kroki ze strony Forneusa.
Ach, więc to do łazienki prowadziły te tajemnicze drzwi. Wcale nie obstawiał sali tortur.
- Więc jak rozumiem obce są ci naturalne potrzeby plebsu, a pęcherz masz szyty na miarę - odparował gładko, na stwierdzenie, że w nocy nie ma potrzeby na takie eskapady. Jeżeli Provencher spodziewał się, że Hollow padnie z nóg na widok marmuru, grawerów w złocie i famy jego nazwiska, to musiał go rozczarować; Cecil nadal był pyskaty i niewiele rzeczy było w stanie skutecznie zamknąć mu usta.
Zniknął na chwilę w łazience by skorzystać ze zlewu. Przemył dłonie, przedramiona i twarz, co trochę go ożywiło. Zdecydowanie miał za sobą raczej ciężki dzień i fakt, że została mu jeszcze jakaś energia na włóczenie się poza domem mogła wskazywać na to, że żywił do Forneusa nić sympatii. Wychodzenie poza strefę komfortu bywało upierdliwe i nie był do tego skory.
Wytarł ręce i przetarł oczy palcami, przez moment podziwiając barwne plamy. Za dziś policzy sobie jak za dwie dniówki, to była przesada.
- Konferencja. Zazwyczaj nie biorę w nich udziału, ale profesjonalizm nie pozwolił mi wysłać tej ciamajdy co jest u nas na stażu. Facet nie widzi różnicy między planem amerykańskim a półzbliżeniem. Ale mniejsza o niego... - Westchnął ciężko i przysiadł obok, odruchowo podciągając pod brodę kolano. Często zajmował dziwne pozycje, ta wydała mu się najdogodniejsza. W końcu po co się rozprostować, skoro można jednocześnie złożyć żołądek w harmonijkę i zawiązać nogi w supeł?
- Poziom konferencji sięgnął tak nisko, jak sufit w tej sali. Po prostu spadł nam wszystkim na głowę, posypał się strop. Aparat przeżył, straty moralne oszacuję i wystawię fakturę.
Uśmiechnął się kwaśno, bo coś zatrzeszczało mu w żebrach. Zmarszczył brwi i poruszył się niespokojnie, ostatecznie uznał, że nie jest chyba tak źle. Bywał w gorszych sytuacjach.
Zapytany o jedzenie czy picie pokręcił przecząco głową, by zaraz sięgnąć do torby i wyłuskać z niej nieco porysowany aparat. Uniósł spojrzenie znad obiektywu na siedzącego obok Forneusa i zmrużył oczy, jakby się nad czymś zadumał.
Nie powinienem. Ale chcę, więc chyba mogę.
Uruchomił urządzenie i zaczesał palcami włosy do tyłu, przy okazji sypiąc mężczyźnie resztki tynku na tę zbyt-drogą-kanapę. Przełączył coś i uśmiechnął się już pogodniej, co raz przerzucając uwagę z wyświetlacza na blondyna.
- Chcesz może zobaczyć tę katastrofę? Byłbyś pierwszy.
Zdążył zauważyć, że Forneus ma mocną zajawkę na fotografię. Może nie zajmował się tym profesjonalnie, ale skoro już był na tyle uprzejmy, że nie wyrzucił go w tym stanie za drzwi, Cecil też mógł przez moment dać się lubić i nie gryźć.
- Więc jak rozumiem obce są ci naturalne potrzeby plebsu, a pęcherz masz szyty na miarę - odparował gładko, na stwierdzenie, że w nocy nie ma potrzeby na takie eskapady. Jeżeli Provencher spodziewał się, że Hollow padnie z nóg na widok marmuru, grawerów w złocie i famy jego nazwiska, to musiał go rozczarować; Cecil nadal był pyskaty i niewiele rzeczy było w stanie skutecznie zamknąć mu usta.
Zniknął na chwilę w łazience by skorzystać ze zlewu. Przemył dłonie, przedramiona i twarz, co trochę go ożywiło. Zdecydowanie miał za sobą raczej ciężki dzień i fakt, że została mu jeszcze jakaś energia na włóczenie się poza domem mogła wskazywać na to, że żywił do Forneusa nić sympatii. Wychodzenie poza strefę komfortu bywało upierdliwe i nie był do tego skory.
Wytarł ręce i przetarł oczy palcami, przez moment podziwiając barwne plamy. Za dziś policzy sobie jak za dwie dniówki, to była przesada.
- Konferencja. Zazwyczaj nie biorę w nich udziału, ale profesjonalizm nie pozwolił mi wysłać tej ciamajdy co jest u nas na stażu. Facet nie widzi różnicy między planem amerykańskim a półzbliżeniem. Ale mniejsza o niego... - Westchnął ciężko i przysiadł obok, odruchowo podciągając pod brodę kolano. Często zajmował dziwne pozycje, ta wydała mu się najdogodniejsza. W końcu po co się rozprostować, skoro można jednocześnie złożyć żołądek w harmonijkę i zawiązać nogi w supeł?
- Poziom konferencji sięgnął tak nisko, jak sufit w tej sali. Po prostu spadł nam wszystkim na głowę, posypał się strop. Aparat przeżył, straty moralne oszacuję i wystawię fakturę.
Uśmiechnął się kwaśno, bo coś zatrzeszczało mu w żebrach. Zmarszczył brwi i poruszył się niespokojnie, ostatecznie uznał, że nie jest chyba tak źle. Bywał w gorszych sytuacjach.
Zapytany o jedzenie czy picie pokręcił przecząco głową, by zaraz sięgnąć do torby i wyłuskać z niej nieco porysowany aparat. Uniósł spojrzenie znad obiektywu na siedzącego obok Forneusa i zmrużył oczy, jakby się nad czymś zadumał.
Nie powinienem. Ale chcę, więc chyba mogę.
Uruchomił urządzenie i zaczesał palcami włosy do tyłu, przy okazji sypiąc mężczyźnie resztki tynku na tę zbyt-drogą-kanapę. Przełączył coś i uśmiechnął się już pogodniej, co raz przerzucając uwagę z wyświetlacza na blondyna.
- Chcesz może zobaczyć tę katastrofę? Byłbyś pierwszy.
Zdążył zauważyć, że Forneus ma mocną zajawkę na fotografię. Może nie zajmował się tym profesjonalnie, ale skoro już był na tyle uprzejmy, że nie wyrzucił go w tym stanie za drzwi, Cecil też mógł przez moment dać się lubić i nie gryźć.
Na jego odzywkę jedynie uniósł jedną brew do góry w widocznym rozbawieniu. Pewnie gdyby nie zdążył zetknąć się z jego arogancją już wcześniej (choć przecież spotykali się zaledwie drugi raz) mogło to trącić o niechęć. Niemniej z odpowiednią poprawką jego reakcja była wręcz przeciwna – przyjął złośliwy komentarz zupełnie w taki sposób, jak gdyby usłyszał coś zabawnego. Wbrew pozorom miał wystarczająco dużo dystansu do siebie, by nie czuć się urażonym o byle głupoty, jednak ciężko było stwierdzić, gdzie leżała nieprzekraczalna granica. Chyba pozostawało przekonać się jedynie na własnej skórze, choć to z kolei raczej nie byłoby najprzyjemniejszym doświadczeniem. Tak czy inaczej nie skomentował nijak jego słów, pozwalając mu zniknąć w łazience. Przynajmniej już wiedział, skąd to wzmianka o niej na początku – Cecil tym sposobem bez żadnych większych podpowiedzi znalazł drogę do umywalki. Nie miał nic przeciwko, bo niewiele później chłopak wylądował tuż obok niego na kanapie. Forenus z oczywistych względów nie preferował żadnych niespotykanych pozycji do siedzenia, bo o ile jego kalectwo nie było szczególnie dotkliwe, to wolał nie komplikować sobie życia w tej minucie. Może później zmieni zdanie.
- Spadające sufity na konferencji? Rozumiem, że po tym wydarzeniu po prostu poszedłeś sobie, uznając, że nie zamierzasz przebywać w otoczeniu ludzi, którzy nie potrafią zadbać o zapewnienie odpowiedniego bezpieczeństwa budynku. I w zasadzie bardzo dobrze, ale… - Dłuższe spojrzenie w stronę Cecila, jakby niewprawne oko Forneusa potrafiło wykryć wszelkie potencjalne uszkodzenia ciała Hollow. - Jesteś pewny, że nic ci nie jest? Nie chcę, żebyś umarł w moim pokoju. Całkiem go lubię i dobrze mi się kojarzy, a trupy… no wiesz, niezbyt do niego pasują – stwierdził spokojnym głosem, a głowę oparł na ręce, którą z kolei wsparł na kanapie. W ten sposób miał całkiem dobry widok na swojego towarzysza, lecz nie na jego aparat. Dlatego gdy tamten go uruchomił, Forneus momentalnie zmienił pozycję, w końcu oglądanie zdjęć było ważniejsze niż oglądanie Cecila.
- Mam nadzieję, że obejrzenie tych zdjęć nie podciąga mnie na świadka. Walących się sufitów oczywiście – mruknął, w jednej wypowiedzi zawierając jednocześnie zgodę i zastrzeżenie. Nie bardzo wiedział, jaki mieć stosunek do osoby, która wydawała się być całkiem w porządku, ale z drugiej strony mieć takiego pecha, by być podczas walącego się sufitu na głowę. Oby tylko ten brak szczęścia nie przeniósł się również na niego. Wstępnie sympatyzował z Cecilem, ale należało podkreślić słowo wstępnie. Jeszcze mogła zrobić się z tego wszystkiego wojna, czysto teoretycznie oczywiście.
- Tak w sumie to… zarabiasz na życie robieniem zdjęć i krzyczeniem na swoich beznadziejnych stażystów? Coś jeszcze, czy faktycznie będę mógł streścić twoją osobę w dwóch słowach? – Wątpił, by miał usłyszeć „tak, to tyle”, więc czekał na dalszą odpowiedź z jego strony. Chyba że jedynie złapał się na tę jego ciekawą osobowość i właśnie marnował kolejne minuty swojego życia, ale to również nie problem. Może przez swoją laskę nie poruszał się z szybkością światła, ale zawsze miał na biurku ogromny podręcznik „Solid Mechanics”, który wydawał się być całkiem dobrą bronią. Trzeba jednak trzymać się zasad dobrego wychowania, prawda?
- Spadające sufity na konferencji? Rozumiem, że po tym wydarzeniu po prostu poszedłeś sobie, uznając, że nie zamierzasz przebywać w otoczeniu ludzi, którzy nie potrafią zadbać o zapewnienie odpowiedniego bezpieczeństwa budynku. I w zasadzie bardzo dobrze, ale… - Dłuższe spojrzenie w stronę Cecila, jakby niewprawne oko Forneusa potrafiło wykryć wszelkie potencjalne uszkodzenia ciała Hollow. - Jesteś pewny, że nic ci nie jest? Nie chcę, żebyś umarł w moim pokoju. Całkiem go lubię i dobrze mi się kojarzy, a trupy… no wiesz, niezbyt do niego pasują – stwierdził spokojnym głosem, a głowę oparł na ręce, którą z kolei wsparł na kanapie. W ten sposób miał całkiem dobry widok na swojego towarzysza, lecz nie na jego aparat. Dlatego gdy tamten go uruchomił, Forneus momentalnie zmienił pozycję, w końcu oglądanie zdjęć było ważniejsze niż oglądanie Cecila.
- Mam nadzieję, że obejrzenie tych zdjęć nie podciąga mnie na świadka. Walących się sufitów oczywiście – mruknął, w jednej wypowiedzi zawierając jednocześnie zgodę i zastrzeżenie. Nie bardzo wiedział, jaki mieć stosunek do osoby, która wydawała się być całkiem w porządku, ale z drugiej strony mieć takiego pecha, by być podczas walącego się sufitu na głowę. Oby tylko ten brak szczęścia nie przeniósł się również na niego. Wstępnie sympatyzował z Cecilem, ale należało podkreślić słowo wstępnie. Jeszcze mogła zrobić się z tego wszystkiego wojna, czysto teoretycznie oczywiście.
- Tak w sumie to… zarabiasz na życie robieniem zdjęć i krzyczeniem na swoich beznadziejnych stażystów? Coś jeszcze, czy faktycznie będę mógł streścić twoją osobę w dwóch słowach? – Wątpił, by miał usłyszeć „tak, to tyle”, więc czekał na dalszą odpowiedź z jego strony. Chyba że jedynie złapał się na tę jego ciekawą osobowość i właśnie marnował kolejne minuty swojego życia, ale to również nie problem. Może przez swoją laskę nie poruszał się z szybkością światła, ale zawsze miał na biurku ogromny podręcznik „Solid Mechanics”, który wydawał się być całkiem dobrą bronią. Trzeba jednak trzymać się zasad dobrego wychowania, prawda?
Wiedział, że zdjęcia były dostatecznie dobrym wabikiem na tego marudnego kalekę. Kilka pierwszych zdjęć uwieczniało koszmarnego fonta i badziewną prezentację ze spotkania, następne rzecznika prasowego i samego ministra, na jednym znalazł się jego znajomy Koss z profilu. Chłodny jak dupa Eskimosa, ze swoją wiecznie niezadowoloną miną. Sztywny po sam kołnierz koszuli. Cała reszta stanowiła ujęcia walącego się stropu i uciekających dziennikarzy, co wyglądało tak, jakby Cecil specjalnie został w samym centrum tej małej apokalipsy. Tak w zasadzie było.
- Jakbym miał wykitować, to zapewniam cię, że mam dość samozaparcia i przyzwoitości by najpierw doczołgać się do własnego mieszkania i dopiero tam dokonać żywota - odparł wesoło, nie mijając się nawet z prawdą. Nie uskarżałby się nawet, gdyby właśnie miał stan przedzawałowy. Jak wiele innych rzeczy sprawdziłby najpierw grafik i przełożył to na później.
Obrócił się na kanapie wygodniej, by Forneus nie musiał wykonywać bardziej ekwilibrystycznych pozycji i z łatwością mógł zerkać na wyświetlacz; Hollow był wredny, ale nie bezmyślnie okrutny.
- Zarabiam na życie dzieląc się z ludźmi opiniami, które z jakiegoś powodu albo im odpowiadają, albo dają im możliwość wejścia w dyskusję gdy coś im nie pasuje. Piszę artykuły, edytuję te, które wymagają korekty, czasami robię zdjęcia bo mi za to płacą, czasami dlatego, że lubię to robić. Zarabiam poświęcając swój czas na zarządzaniu czasem innych osób, rozdzielam im zadania tak, by każdy mógł się rozwinąć i zajść wyżej, wyrobić sobie styl. Dostaję wynagrodzenie za to, że obserwuję i zauważam więcej, wyciągam co mogę i oddaję temu całą swoją uwagę. Czasami zdrowie, jak widzisz - wyjaśnił po chwili ciszy przerywanej jedynie pstrykaniem przy aparacie. Spojrzał na blondyna rzeczowo, jakby chciał dać mu do zrozumienia, że do spraw zawodowych podchodzi bardzo poważnie, choć jego zachowanie nie raz mogło temu przeczyć. Wypruwał sobie żyły nocami, bo widział w tym coś więcej niż pstrykanie okazjonalnych fotek i łajanie nieopierzonych stażystów. Wymagał od swoich pracowników rzeczy, które wiedział, że są w stanie z siebie wykrzesać, nawet jeśli oni sami nie zdawali sobie jeszcze z tego sprawy. Nie zajmował tego stanowiska tylko dla własnych celów, Cecil wykuwał charaktery i wyłuskiwał wyjątkowe osobowości, by mogli zajść dalej.
Oddał mu w pewnej chwili aparat, bo na szyi nadal wisiała mu smętnie przepustka dla prasy. Ściągnął ją, schował do torby i ponieważ starał się rzucić, rzucił się na lizaka.
- Ty natomiast z pozoru jesteś studentem utrzymywanym przez dzianych rodziców. Niby tylko tyle, a jednak na pewno jest w tym coś więcej. Nie zgrywasz ofiary wypadku której wszyscy powinni współczuć, bo wyciągnąłeś z tego lekcję i doświadczenie, które rzuciło cię na takie a nie inne tory. Masz też inne doświadczenia, o których pewnie nikt poza tobą nie wie, bo albo o nich nie wspominasz, albo nikt o to nie pytał. Mógłbym podsumować cię w dwóch słowach, ale dobre książki mają coś więcej niż tylko okładkę i ilość stron. Umknęłaby mi treść bo byłbym zbyt leniwy żeby zajrzeć do środka i się nad nią zastanowić. Nie miałbym satysfakcji, a ty nie wyglądasz mi na osobę, która pisze do szuflady.
Zamknął usta na lizaku, który miał podle chemiczny wiśniowy smak. Tak czy inaczej, miły odruch pozostał. Jego spojrzenie mówiło jednak "prove me wrong".
- Jakbym miał wykitować, to zapewniam cię, że mam dość samozaparcia i przyzwoitości by najpierw doczołgać się do własnego mieszkania i dopiero tam dokonać żywota - odparł wesoło, nie mijając się nawet z prawdą. Nie uskarżałby się nawet, gdyby właśnie miał stan przedzawałowy. Jak wiele innych rzeczy sprawdziłby najpierw grafik i przełożył to na później.
Obrócił się na kanapie wygodniej, by Forneus nie musiał wykonywać bardziej ekwilibrystycznych pozycji i z łatwością mógł zerkać na wyświetlacz; Hollow był wredny, ale nie bezmyślnie okrutny.
- Zarabiam na życie dzieląc się z ludźmi opiniami, które z jakiegoś powodu albo im odpowiadają, albo dają im możliwość wejścia w dyskusję gdy coś im nie pasuje. Piszę artykuły, edytuję te, które wymagają korekty, czasami robię zdjęcia bo mi za to płacą, czasami dlatego, że lubię to robić. Zarabiam poświęcając swój czas na zarządzaniu czasem innych osób, rozdzielam im zadania tak, by każdy mógł się rozwinąć i zajść wyżej, wyrobić sobie styl. Dostaję wynagrodzenie za to, że obserwuję i zauważam więcej, wyciągam co mogę i oddaję temu całą swoją uwagę. Czasami zdrowie, jak widzisz - wyjaśnił po chwili ciszy przerywanej jedynie pstrykaniem przy aparacie. Spojrzał na blondyna rzeczowo, jakby chciał dać mu do zrozumienia, że do spraw zawodowych podchodzi bardzo poważnie, choć jego zachowanie nie raz mogło temu przeczyć. Wypruwał sobie żyły nocami, bo widział w tym coś więcej niż pstrykanie okazjonalnych fotek i łajanie nieopierzonych stażystów. Wymagał od swoich pracowników rzeczy, które wiedział, że są w stanie z siebie wykrzesać, nawet jeśli oni sami nie zdawali sobie jeszcze z tego sprawy. Nie zajmował tego stanowiska tylko dla własnych celów, Cecil wykuwał charaktery i wyłuskiwał wyjątkowe osobowości, by mogli zajść dalej.
Oddał mu w pewnej chwili aparat, bo na szyi nadal wisiała mu smętnie przepustka dla prasy. Ściągnął ją, schował do torby i ponieważ starał się rzucić, rzucił się na lizaka.
- Ty natomiast z pozoru jesteś studentem utrzymywanym przez dzianych rodziców. Niby tylko tyle, a jednak na pewno jest w tym coś więcej. Nie zgrywasz ofiary wypadku której wszyscy powinni współczuć, bo wyciągnąłeś z tego lekcję i doświadczenie, które rzuciło cię na takie a nie inne tory. Masz też inne doświadczenia, o których pewnie nikt poza tobą nie wie, bo albo o nich nie wspominasz, albo nikt o to nie pytał. Mógłbym podsumować cię w dwóch słowach, ale dobre książki mają coś więcej niż tylko okładkę i ilość stron. Umknęłaby mi treść bo byłbym zbyt leniwy żeby zajrzeć do środka i się nad nią zastanowić. Nie miałbym satysfakcji, a ty nie wyglądasz mi na osobę, która pisze do szuflady.
Zamknął usta na lizaku, który miał podle chemiczny wiśniowy smak. Tak czy inaczej, miły odruch pozostał. Jego spojrzenie mówiło jednak "prove me wrong".
Nie spodziewał się, że Cecil naprawdę uwiecznił całą katastrofę na zdjęciach. Zakładał, że pstrykanie fotografii w obliczu walącego się stropu, zejdzie na dalszy plan, ale jak widać istniały te wyjątki, których nie powstrzymywało nic. Z jednej strony bardzo korzystna cecha, a z drugiej strony nie bardzo wiedział, czy warto mieć aż tak uparte osoby w swoim otoczeniu. Choć może właśnie nie była to upartość, a konsekwencja w działaniu? Jakkolwiek by nie było, czas powinien szybko zweryfikować wzajemny stosunek tych dwojga do siebie. Forneus pomimo wrażenia bycia całkiem przyjemnym w obyciu i elastycznym facetem, bez problemu potrafił wskazać, co mu nie pasuje. Całkiem jasno i wyraźnie, jak granica naznaczona grubym flamastrem.
- Wymarzone zdjęcia każdego fotografa – skomentował krótko, spoglądając na zdjęcia. - Czy tajemnicą ich świetności jest ryzyko utraty zdrowia na rzecz oddania się własnej pracy? Bo jeśli tak, to może brzmi szlachetnie, ale jest też głupie – dodał, nie odrywając wzroku od fotografii. Nie był to przejaw złośliwości, jedynie wypowiadał na głos własne myśli, bo nie czuł potrzeby chowania się pod płaszczem dobrego wychowania. Zwłaszcza jeśli od początku okazało się, że Hollow nie należał do mistrzów uprzejmości, a jedynie iskra woli do dłuższego spotkania zaowocowała czymś dłuższym niż suchą wymianą zdań. Wszystko oczywiście dlatego, że Forneus zainteresował się zdjęciami chłopaka. Tak po prostu.
- Cieszy mnie zatem, że nie zamierzasz umrzeć w moim pokoju, ale czy na pewno nic ci nie jest? – drążył temat dalej, bo o ile nie zamierzał przejmować się więcej niż musiał, to jednak wolał mieć pewność. Nie znał Cece, jedynie zdążył nawiązać z nim powierzchowny kontakt, które wprawdzie pokazał mu jego luźnego podejście (jednocześnie uruchamiając w Provencher podobne złoża zachowania), nie zwalniało go to jednak z pewnych rzeczy. Dla czystej zasady.
- Brzmi całkiem poważnie i mądrze, czuję się przekonany. Wygląda więc na to, że rozszerzam streszczenie twojej osoby o kilka dodatkowych słów. – Lekki uśmiech wskazujący na potencjalną możliwość dodania z czasem jeszcze kilku kolejnych. Albo może po prostu był to zwykły uśmiech, bez żadnej większej treści, bo chwilę później już zniknął. Jednak w momencie gdy chciał dodać coś jeszcze, Hollow zarzucił go wywodem, który skutecznie go uciszył i zmusił do wysłuchania w całości. W końcu oprócz typowego początku i bycia „studentem utrzymywanym przez dzianych rodziców”, znalazł w jego ustach podtrzymanie własnej gry. - Czyżby dziennikarski nawyk kazał zajrzeć ci głębiej i znaleźć to, co najciekawsze? Uznam to za całkiem dobry przejaw zainteresowania własną pracą i umiłowania do książek -- wypowiedział lekkim tonem, nie próbując nawet przez ułamek sekundy przeciwstawić się temu, co mówił Cecil. Poszedł wręcz tą drogą, w końcu była najprzyjemniejsza. - Studiowanie robotyki na Riverdale University to również całkiem dobra książka. Wiesz coś na ten temat? Może zaskoczysz mnie zaraz informacją, która jeszcze bardziej wydłuży twój opis? – mówił dalej, tylko obserwując jego lizakowe wzmagania. Już przeżyje fakt, że nieuprzejmie nawet nie podzielił się z nim żadnym.
- Wymarzone zdjęcia każdego fotografa – skomentował krótko, spoglądając na zdjęcia. - Czy tajemnicą ich świetności jest ryzyko utraty zdrowia na rzecz oddania się własnej pracy? Bo jeśli tak, to może brzmi szlachetnie, ale jest też głupie – dodał, nie odrywając wzroku od fotografii. Nie był to przejaw złośliwości, jedynie wypowiadał na głos własne myśli, bo nie czuł potrzeby chowania się pod płaszczem dobrego wychowania. Zwłaszcza jeśli od początku okazało się, że Hollow nie należał do mistrzów uprzejmości, a jedynie iskra woli do dłuższego spotkania zaowocowała czymś dłuższym niż suchą wymianą zdań. Wszystko oczywiście dlatego, że Forneus zainteresował się zdjęciami chłopaka. Tak po prostu.
- Cieszy mnie zatem, że nie zamierzasz umrzeć w moim pokoju, ale czy na pewno nic ci nie jest? – drążył temat dalej, bo o ile nie zamierzał przejmować się więcej niż musiał, to jednak wolał mieć pewność. Nie znał Cece, jedynie zdążył nawiązać z nim powierzchowny kontakt, które wprawdzie pokazał mu jego luźnego podejście (jednocześnie uruchamiając w Provencher podobne złoża zachowania), nie zwalniało go to jednak z pewnych rzeczy. Dla czystej zasady.
- Brzmi całkiem poważnie i mądrze, czuję się przekonany. Wygląda więc na to, że rozszerzam streszczenie twojej osoby o kilka dodatkowych słów. – Lekki uśmiech wskazujący na potencjalną możliwość dodania z czasem jeszcze kilku kolejnych. Albo może po prostu był to zwykły uśmiech, bez żadnej większej treści, bo chwilę później już zniknął. Jednak w momencie gdy chciał dodać coś jeszcze, Hollow zarzucił go wywodem, który skutecznie go uciszył i zmusił do wysłuchania w całości. W końcu oprócz typowego początku i bycia „studentem utrzymywanym przez dzianych rodziców”, znalazł w jego ustach podtrzymanie własnej gry. - Czyżby dziennikarski nawyk kazał zajrzeć ci głębiej i znaleźć to, co najciekawsze? Uznam to za całkiem dobry przejaw zainteresowania własną pracą i umiłowania do książek -- wypowiedział lekkim tonem, nie próbując nawet przez ułamek sekundy przeciwstawić się temu, co mówił Cecil. Poszedł wręcz tą drogą, w końcu była najprzyjemniejsza. - Studiowanie robotyki na Riverdale University to również całkiem dobra książka. Wiesz coś na ten temat? Może zaskoczysz mnie zaraz informacją, która jeszcze bardziej wydłuży twój opis? – mówił dalej, tylko obserwując jego lizakowe wzmagania. Już przeżyje fakt, że nieuprzejmie nawet nie podzielił się z nim żadnym.
Wzruszył bezwiednie ramionami na te słowa i skupił się na lizaku. Dziś chciał już tylko rzeczy prostych, niewymagających jego i tak deficytowych pokładów energii.
- Z pewnością, ale takie są realia tego zawodu. Wiedziałem na co się piszę. Mam też kota na utrzymaniu, a uwierz mi, to wybredna tłusta kreweta.
Nie miał w zwyczaju strzelać fochów i obrażać się za każde krytyczne słowo wypowiedziane w jego kierunku. Na dodatek Forneus miał rację, ryzykowanie własnym zdrowiem nie było przejawem mądrości. Hollow był jednak w tym wieku, gdzie błędy bądź ryzykowne decyzje podejmował z pełnym rozmysłem i satysfakcją. Liczył się z tym, że kiedyś przyjdzie zapłacić mu wysoką cenę za ujęcie na pierwszą stronę gazet, ale czynsz sam się nie opłaci. Miał ubezpieczenie, a sąsiadka z góry na pewno zajmie się przez jakiś czas kotem.
- Bywało gorzej. Nie kręci mi się w głowie, blady jestem by design, wszystko jest na swoim miejscu doktorze Provencher - odparł, doceniając zainteresowanie - nawet, jeśli była to czysta kurtuazja. A skoro o tej mowa, trochę po czasie dotarło do niego, że zbyt szybko przypisał blondynowi niechęć do słodyczy. Cecil nie miał pojęcia dlaczego w ogóle tak założył; może po prostu było mu głupio zaoferować lizaka komuś, kto we własnym domu miał windę i nosił zegarek wart więcej niż jego roczne wynagrodzenie? Nadal to nie zwalniało go z dobrych manier.
Szturchnął go czymś lekko w ramię, ów przedmiot okazał się być winogronowym lizakiem w pstrokatym papierku.
- A skąd - żachnął się, kącik ust drgnął mu lekko a spojrzenie powędrowało na półkę z komiksami. - Jestem ciekawski z natury, lubię obserwować i drążyć.
Robotyka.
Coś zatrybiło, Cecil wrócił spojrzeniem do blondyna i przez moment siedział cicho. Za to w jego rękach pojawiła się prosta, drewniana zabawka logiczna, której elementy zaczął bezwiednie przekładać palcami. Niezawodny znak, że Hollow denerwował się, czegoś obawiał lub myślał intensywnie. W tym przypadku w grę wchodziła trzecia opcja.
- Uczęszczałem jako wolny słuchacz na wykłady z kognitywistyki, ponadto programuję. Poza tym ostatnim traktuję to jako hobby, więc nie spodziewaj się, że mam o tym jakieś szersze pojęcie. Jestem za to sympatykiem naiwnych teorii, więc słysząc termin robotyka od razu widzę futurystyczne miasta, kosmopolityczne społeczeństwo i ekspres do kawy, w którym wreszcie nie trzeba wymieniać cholernego filtra.
Forneus nie mógł mieć o tym pojęcia, ale gdy już Cecil jakimś cudem został wywabiony ze swojej skorupy, zaczynać mówić. Dużo, często, a gdy temat dotykał go w jakiś sposób - dyskutował, wyciągał wszystko na wierzch, rozbijał to na części pierwsze i szukał reakcji. Ostatnia osoba której udawało się wyrwać od niego więcej niż kilka lakonicznych truizmów zniknęła z jego życia kilka miesięcy wcześniej, za co po prawdzie był rad z pewnych swoich powodów.
- Z pewnością, ale takie są realia tego zawodu. Wiedziałem na co się piszę. Mam też kota na utrzymaniu, a uwierz mi, to wybredna tłusta kreweta.
Nie miał w zwyczaju strzelać fochów i obrażać się za każde krytyczne słowo wypowiedziane w jego kierunku. Na dodatek Forneus miał rację, ryzykowanie własnym zdrowiem nie było przejawem mądrości. Hollow był jednak w tym wieku, gdzie błędy bądź ryzykowne decyzje podejmował z pełnym rozmysłem i satysfakcją. Liczył się z tym, że kiedyś przyjdzie zapłacić mu wysoką cenę za ujęcie na pierwszą stronę gazet, ale czynsz sam się nie opłaci. Miał ubezpieczenie, a sąsiadka z góry na pewno zajmie się przez jakiś czas kotem.
- Bywało gorzej. Nie kręci mi się w głowie, blady jestem by design, wszystko jest na swoim miejscu doktorze Provencher - odparł, doceniając zainteresowanie - nawet, jeśli była to czysta kurtuazja. A skoro o tej mowa, trochę po czasie dotarło do niego, że zbyt szybko przypisał blondynowi niechęć do słodyczy. Cecil nie miał pojęcia dlaczego w ogóle tak założył; może po prostu było mu głupio zaoferować lizaka komuś, kto we własnym domu miał windę i nosił zegarek wart więcej niż jego roczne wynagrodzenie? Nadal to nie zwalniało go z dobrych manier.
Szturchnął go czymś lekko w ramię, ów przedmiot okazał się być winogronowym lizakiem w pstrokatym papierku.
- A skąd - żachnął się, kącik ust drgnął mu lekko a spojrzenie powędrowało na półkę z komiksami. - Jestem ciekawski z natury, lubię obserwować i drążyć.
Robotyka.
Coś zatrybiło, Cecil wrócił spojrzeniem do blondyna i przez moment siedział cicho. Za to w jego rękach pojawiła się prosta, drewniana zabawka logiczna, której elementy zaczął bezwiednie przekładać palcami. Niezawodny znak, że Hollow denerwował się, czegoś obawiał lub myślał intensywnie. W tym przypadku w grę wchodziła trzecia opcja.
- Uczęszczałem jako wolny słuchacz na wykłady z kognitywistyki, ponadto programuję. Poza tym ostatnim traktuję to jako hobby, więc nie spodziewaj się, że mam o tym jakieś szersze pojęcie. Jestem za to sympatykiem naiwnych teorii, więc słysząc termin robotyka od razu widzę futurystyczne miasta, kosmopolityczne społeczeństwo i ekspres do kawy, w którym wreszcie nie trzeba wymieniać cholernego filtra.
Forneus nie mógł mieć o tym pojęcia, ale gdy już Cecil jakimś cudem został wywabiony ze swojej skorupy, zaczynać mówić. Dużo, często, a gdy temat dotykał go w jakiś sposób - dyskutował, wyciągał wszystko na wierzch, rozbijał to na części pierwsze i szukał reakcji. Ostatnia osoba której udawało się wyrwać od niego więcej niż kilka lakonicznych truizmów zniknęła z jego życia kilka miesięcy wcześniej, za co po prawdzie był rad z pewnych swoich powodów.
Kot na utrzymaniu? Skwitował to jedynie dłuższym spojrzeniem w stronę Cecila, tym samym powstrzymując śmiech kryjący się w kącikach ust. Nie miał on bynajmniej kpiącego wydźwięku, w końcu Forneus był pozytywnie nastawiony do zwierząt. Wprawdzie raczej należał do grupy psiarzy, ale to głównie przez brak częstego kontaktu z innymi stworzeniami, poza tym posiadanie wymarzonego za dziecka psa zrobiło swoje. Już nie mówiąc o tym niezbyt zachęcającym opisie, bo kto by się chciał użerać z jakimś wrednym kotem? Oprócz Hollow.
- Nie musisz mi nadawać tytułów, których nie mam, by powiedzieć, że jak na razie czujesz się dobrze i nie potrzebujesz zainteresowania w temacie twojego zdrowia – odparł zaskakująco poważnie, jakby już zirytował się tą bezsensowną wymianą zdań. Jednak nie chodziło o nagłą zmianę humoru, bo ten jak na razie Provencher miał dobry, a bardziej o zwykłe zniecierpliwienie brakiem powagi dla oferowanej przez niego pomocy. Jasne, nie musiał jej przyjmować, ale gram więcej uprzejmości mu nie zaszkodzi. Znał go za krótko, by dać mu większe granice; na nie trzeba sobie odpowiednio zapracować. Co w zasadzie Cecil zrobił chwilę później, bezceremonialnie wręczając mu lizaka. Taka szybka rehabilitacja? Mógłby wręcz pomyśleć, że ten czyta mu w myślach… oczywiście gdyby w ogóle uznawał istnienie czegoś potencjalnie tak niebezpiecznego. Przyjrzał się bliżej lizakowi i, po doczytaniu z trudem jego smaku, rozpakował go i wsadził do ust.
- Nosisz ze sobą tak po prostu lizaki? Z jakiegoś konkretnego powodu czy akurat w dzień katastrofy konferencyjnej postanowiłeś je wziąć? – Dużo pytań, ale cóż się dziwić, skoro drugi lizak znaczył o nieprzypadkowości ich posiadania. Może stoi za tym jakaś historia, przynajmniej jest szansa, że posłucha czegoś interesującego. Zwłaszcza, że ludzie w większości lubią być słuchani. - I pewnie mógłbym teraz powiedzieć coś mądrego na temat uważania z cukrem, żeby sobie nie zaszkodzić, ale… sam niekoniecznie jestem przykładem w dziedzinie dbania o zdrowie. Chociaż jeśli chodzi o słodycze, to zdecydowanie wybijam się ponad normy – uznał szczerze, mimo że właśnie kosztował lizaka od Cecila. Jednak są wyjątki od zasady, prawda? Poza z tym jego paleniem papierosów, to i tak jak na razie fundował sobie inne problemy. Może po trzydziestce zmieni zdanie i zrobi sobie od nich odwyk, kto wie.
- Przynajmniej widzę, że nie trafiłem na nikogo nudnego, idealnie. Punkt dla ciebie. – Szerszy uśmiech wykwitł na jego twarzy, ukazując zadowolenie. Hollow w jakiś sposób wydawał mu się być szczery ze swoimi szerokimi zainteresowaniami, a nie jedynie sztucznie nauczony, by wiedzieć dużo rzeczy. - Gdyby robotyka była taka prosta do zrealizowania, to pewnie miałbyś połowiczną rację. Chociaż już uciekając od takich rzeczy, to tworzenie przykładowo robotów chirurgicznych czy wszelkich pomocy w przemyśle, brzmi bardzo użytecznie. I chociaż istnieje wiele podobnych sprzętów, to chodzi również o doskonalenie precyzji i wymyślenie prostszych mechanizmów, by były tańsze – streścił mu tym samym całą ideę tego, jak na to patrzył. Te studia nie okazały się całkowitym przypadkiem, chociaż nie miał pojęcia czy ostatecznie w tej dziedzinie jakoś się wybije. Przynajmniej pieniądze nie były jego dużym zmartwieniem. - A ty jakiego robota byś chciał? Tylko nie mów, że tego z brakiem potrzeby wymieniania filtra do kawy – spytał, licząc na jakąś niespotykaną odpowiedź. Chociaż nie dało się zaprzeczyć, że kawa należała do ważniejszych spraw obecnego społeczeństwa.
- Nie musisz mi nadawać tytułów, których nie mam, by powiedzieć, że jak na razie czujesz się dobrze i nie potrzebujesz zainteresowania w temacie twojego zdrowia – odparł zaskakująco poważnie, jakby już zirytował się tą bezsensowną wymianą zdań. Jednak nie chodziło o nagłą zmianę humoru, bo ten jak na razie Provencher miał dobry, a bardziej o zwykłe zniecierpliwienie brakiem powagi dla oferowanej przez niego pomocy. Jasne, nie musiał jej przyjmować, ale gram więcej uprzejmości mu nie zaszkodzi. Znał go za krótko, by dać mu większe granice; na nie trzeba sobie odpowiednio zapracować. Co w zasadzie Cecil zrobił chwilę później, bezceremonialnie wręczając mu lizaka. Taka szybka rehabilitacja? Mógłby wręcz pomyśleć, że ten czyta mu w myślach… oczywiście gdyby w ogóle uznawał istnienie czegoś potencjalnie tak niebezpiecznego. Przyjrzał się bliżej lizakowi i, po doczytaniu z trudem jego smaku, rozpakował go i wsadził do ust.
- Nosisz ze sobą tak po prostu lizaki? Z jakiegoś konkretnego powodu czy akurat w dzień katastrofy konferencyjnej postanowiłeś je wziąć? – Dużo pytań, ale cóż się dziwić, skoro drugi lizak znaczył o nieprzypadkowości ich posiadania. Może stoi za tym jakaś historia, przynajmniej jest szansa, że posłucha czegoś interesującego. Zwłaszcza, że ludzie w większości lubią być słuchani. - I pewnie mógłbym teraz powiedzieć coś mądrego na temat uważania z cukrem, żeby sobie nie zaszkodzić, ale… sam niekoniecznie jestem przykładem w dziedzinie dbania o zdrowie. Chociaż jeśli chodzi o słodycze, to zdecydowanie wybijam się ponad normy – uznał szczerze, mimo że właśnie kosztował lizaka od Cecila. Jednak są wyjątki od zasady, prawda? Poza z tym jego paleniem papierosów, to i tak jak na razie fundował sobie inne problemy. Może po trzydziestce zmieni zdanie i zrobi sobie od nich odwyk, kto wie.
- Przynajmniej widzę, że nie trafiłem na nikogo nudnego, idealnie. Punkt dla ciebie. – Szerszy uśmiech wykwitł na jego twarzy, ukazując zadowolenie. Hollow w jakiś sposób wydawał mu się być szczery ze swoimi szerokimi zainteresowaniami, a nie jedynie sztucznie nauczony, by wiedzieć dużo rzeczy. - Gdyby robotyka była taka prosta do zrealizowania, to pewnie miałbyś połowiczną rację. Chociaż już uciekając od takich rzeczy, to tworzenie przykładowo robotów chirurgicznych czy wszelkich pomocy w przemyśle, brzmi bardzo użytecznie. I chociaż istnieje wiele podobnych sprzętów, to chodzi również o doskonalenie precyzji i wymyślenie prostszych mechanizmów, by były tańsze – streścił mu tym samym całą ideę tego, jak na to patrzył. Te studia nie okazały się całkowitym przypadkiem, chociaż nie miał pojęcia czy ostatecznie w tej dziedzinie jakoś się wybije. Przynajmniej pieniądze nie były jego dużym zmartwieniem. - A ty jakiego robota byś chciał? Tylko nie mów, że tego z brakiem potrzeby wymieniania filtra do kawy – spytał, licząc na jakąś niespotykaną odpowiedź. Chociaż nie dało się zaprzeczyć, że kawa należała do ważniejszych spraw obecnego społeczeństwa.
Ebi była wyjątkowa, a Cecil traktował ją jak swoje dziecko. Miał zresztą jakąś rzecz do przybłęd. Sam zapracował sobie na ten status i być może dlatego przygarniał podobne przypadki. Jego drogi z rzeczoną kotką skrzyżowały się zupełnie nieoczekiwanie. Odbierał jakiś antybiotyk dla fretki znajomego, a będący w dyspozycji pracownik zniknął mu na dłuższą chwilę gdzieś w okolicach zaplecza.
Cecil miał czas powałęsać się po sklepie i przyjrzeć różnym wystawionym na sprzedaż stworzeniom. Szynszyle, chomiki, szczury, myszy, koszatniczki. Ale w kącie zauważył porzucony transporter i to skłoniło go, by podejść bliżej. Przykucnął, wykręcając kark na wszystkie strony byle tylko dojrzeć co też tam się ukrywa. Zauważył wreszcie coś, co wyglądało jak wielka kula skołtunionego futra, zaniedbana i ciężko dychająca. Brązowe ślepka łypnęły na niego z głębi legowiska, a on łypnął na nie.
- Hej. Co z tobą? - mruknął cicho, nie chcąc spłoszyć i tak dziwacznego stworzenia. Zwierzę westchnęło głęboko i zmrużyło oczy, ale nadal obserwowało go uważnie. Zdało mu się, że patrzy prosząco, ale bez sił, jakby już nie liczyło na nic więcej.
- To jest kot - odparł rzeczowo pracownik sklepu, wyrastając mu tuż za plecami. Ten truizm Hollow skwitował niemo przewracając oczami.
No shit Sherlock.
- Uhum. Co z nim nie tak? - dopytał, bo z jakiegoś powodu odczuwał iż zdawkowa odpowiedź sprzedawcy nie wyczerpała tematu. Wetknął palec między kraty, ale nieszczęsna kula futra nie zareagowała.
- Ma ten, no... - Pryszczaty dzieciak podrapał się po nosie, trudne słowa obijały się o jego czaszkę i szukały ujścia.
- No, zespół Downa ma. Ktoś ją zostawił pod sklepem, jutro ją wezmą, to uśpią.
Hollow zjeżył się momentalnie, cofnął ręce od kotki i zasępił się. Poczuł złość, ukucie niesprawiedliwości i empatii do tego niezbyt wyględnego zwierza. Nikt jej nie chciał.
- Ile kosztuje?
Chłopaczyna z nieporozumieniem na twarzy zamrugał i wychylił się, by rzucić okiem "znawcy" na eksponat.
- Bo ja wiem? Da pan dolara, to będzie.
Kotka okazała się być wiernym towarzyszem, niezastąpionym gdy cały świat zdawał się kurczyć. W niepojęty sposób przewidywała jego ataki paniki i swoją puchatą asystą cierpliwie wygrzewała wszystkie jego niepokoje. Była nietykalna i Cecil prędzej sam dałby się pokroić niż pozwolił zrobić jej krzywdę.
- Staram się oszukać organizm. Rzucam palenie. Trochę mało skutecznie, ale od czegoś trzeba zacząć, więc lizaki - wytłumaczył najprościej jak potrafił, jednocześnie przekładając lizaka z jednej strony na drugą. W jego ciemnych oczach pojawił się wesoły, przekorny błysk i znów powróciło żywe zainteresowanie, gdy Forneus zdradził co nieco na temat swojej dziedziny. Robotyka rzeczywiście była wielką nadzieją w wielu sferach, zwłaszcza w medycynie.
Zauważył uśmiech na twarzy mężczyzny i tym razem mógłby przysiąc, że był szczery.
- Po tym co właśnie powiedziałeś moje życzenia zdają się być znacznie bardziej prozaiczne - mruknął z rozbawieniem, odkładając niepotrzebny już aparat. Starannie go zabezpieczył i rozsiadł się na kanapie po turecku, na przeciwko blondyna.
- Jako dzieciak zawsze chciałem mieć coś w stylu R2-D2, który jeździłby po mieszkaniu i naprawiał wszystko co zepsułem. A teraz... teraz cóż. Nadal chciałbym go mieć. Chyba z tego nie wyrosnę.
Nie miał większego pojęcia o robotyce. Znał się na programowaniu, wiedział w jaki sposób urządzenia komunikują się ze sobą, ale daleko mu było do Forneusa, który siedział w tym znacznie dłużej, głębiej. Jego własne wyobrażenie na ten temat jawiło mu się jako naiwne, ale nie miał w zwyczaju zgrywać specjalisty w tematach, na których się nie znał.
- Nie wiem czy wypada, ale nie chciałbyś napić się czegoś mocniejszego od herbaty, Fornetti? - zapytał zdawkowo, po czym zorientował się co właściwie powiedział. Nie chodziło o propozycję dodania procentów do rozmowy, ale stricte o to, w jaki sposób właśnie nazwał mężczyznę. Cecil pobladł, zmienił kolor na pąsowy i uciekł spojrzeniem, elementy układanki jaką obracał do tej pory w dłoniach zazgrzytały o siebie przerywając niezręczną ciszę.
Fornetti. Co ci strzeliło do głowy, jak to Fornetti?!
Cecil miał czas powałęsać się po sklepie i przyjrzeć różnym wystawionym na sprzedaż stworzeniom. Szynszyle, chomiki, szczury, myszy, koszatniczki. Ale w kącie zauważył porzucony transporter i to skłoniło go, by podejść bliżej. Przykucnął, wykręcając kark na wszystkie strony byle tylko dojrzeć co też tam się ukrywa. Zauważył wreszcie coś, co wyglądało jak wielka kula skołtunionego futra, zaniedbana i ciężko dychająca. Brązowe ślepka łypnęły na niego z głębi legowiska, a on łypnął na nie.
- Hej. Co z tobą? - mruknął cicho, nie chcąc spłoszyć i tak dziwacznego stworzenia. Zwierzę westchnęło głęboko i zmrużyło oczy, ale nadal obserwowało go uważnie. Zdało mu się, że patrzy prosząco, ale bez sił, jakby już nie liczyło na nic więcej.
- To jest kot - odparł rzeczowo pracownik sklepu, wyrastając mu tuż za plecami. Ten truizm Hollow skwitował niemo przewracając oczami.
No shit Sherlock.
- Uhum. Co z nim nie tak? - dopytał, bo z jakiegoś powodu odczuwał iż zdawkowa odpowiedź sprzedawcy nie wyczerpała tematu. Wetknął palec między kraty, ale nieszczęsna kula futra nie zareagowała.
- Ma ten, no... - Pryszczaty dzieciak podrapał się po nosie, trudne słowa obijały się o jego czaszkę i szukały ujścia.
- No, zespół Downa ma. Ktoś ją zostawił pod sklepem, jutro ją wezmą, to uśpią.
Hollow zjeżył się momentalnie, cofnął ręce od kotki i zasępił się. Poczuł złość, ukucie niesprawiedliwości i empatii do tego niezbyt wyględnego zwierza. Nikt jej nie chciał.
- Ile kosztuje?
Chłopaczyna z nieporozumieniem na twarzy zamrugał i wychylił się, by rzucić okiem "znawcy" na eksponat.
- Bo ja wiem? Da pan dolara, to będzie.
Kotka okazała się być wiernym towarzyszem, niezastąpionym gdy cały świat zdawał się kurczyć. W niepojęty sposób przewidywała jego ataki paniki i swoją puchatą asystą cierpliwie wygrzewała wszystkie jego niepokoje. Była nietykalna i Cecil prędzej sam dałby się pokroić niż pozwolił zrobić jej krzywdę.
- Staram się oszukać organizm. Rzucam palenie. Trochę mało skutecznie, ale od czegoś trzeba zacząć, więc lizaki - wytłumaczył najprościej jak potrafił, jednocześnie przekładając lizaka z jednej strony na drugą. W jego ciemnych oczach pojawił się wesoły, przekorny błysk i znów powróciło żywe zainteresowanie, gdy Forneus zdradził co nieco na temat swojej dziedziny. Robotyka rzeczywiście była wielką nadzieją w wielu sferach, zwłaszcza w medycynie.
Zauważył uśmiech na twarzy mężczyzny i tym razem mógłby przysiąc, że był szczery.
- Po tym co właśnie powiedziałeś moje życzenia zdają się być znacznie bardziej prozaiczne - mruknął z rozbawieniem, odkładając niepotrzebny już aparat. Starannie go zabezpieczył i rozsiadł się na kanapie po turecku, na przeciwko blondyna.
- Jako dzieciak zawsze chciałem mieć coś w stylu R2-D2, który jeździłby po mieszkaniu i naprawiał wszystko co zepsułem. A teraz... teraz cóż. Nadal chciałbym go mieć. Chyba z tego nie wyrosnę.
Nie miał większego pojęcia o robotyce. Znał się na programowaniu, wiedział w jaki sposób urządzenia komunikują się ze sobą, ale daleko mu było do Forneusa, który siedział w tym znacznie dłużej, głębiej. Jego własne wyobrażenie na ten temat jawiło mu się jako naiwne, ale nie miał w zwyczaju zgrywać specjalisty w tematach, na których się nie znał.
- Nie wiem czy wypada, ale nie chciałbyś napić się czegoś mocniejszego od herbaty, Fornetti? - zapytał zdawkowo, po czym zorientował się co właściwie powiedział. Nie chodziło o propozycję dodania procentów do rozmowy, ale stricte o to, w jaki sposób właśnie nazwał mężczyznę. Cecil pobladł, zmienił kolor na pąsowy i uciekł spojrzeniem, elementy układanki jaką obracał do tej pory w dłoniach zazgrzytały o siebie przerywając niezręczną ciszę.
Fornetti. Co ci strzeliło do głowy, jak to Fornetti?!
To Forneus trafił! Cecil rzucał palenie i lizaki okazały się tylko jego drobną pomocą w pozbyciu się nałogu, a Provencherowi za to wcale nie widziały się podobne działania. Palenie go wciągnęło i jakoś nie zamierzał tego zmieniać, dlatego przez chwilę rozważał czy po prostu nie pominąć tematu ciszą, ale ostatecznie zrezygnował. Cóż za różnica.
- Rzucasz palenie? Przekonały cię czynniki zdrowotne czy pieniężne? – Prawdopodobnie połączenie tych dwóch lub zwyczajna chęć zmiany swojego życia na lepsze, nic odkrywczego. Provencher również zdawał sobie z nich wszystkich sprawę i chyba jakaś wewnętrzna potrzeba braku dostosowania się do standardów w połączeniu z lenistwem, sprawiała że nie myślał o rzucaniu. Sprawiało mu to przyjemność, więc czemu miałby ją sobie odebrać? Ewentualnie dorośnie do większej odpowiedzialności. - Czy nie martwisz się, że z palenia przerzucisz się na cukrzycę? - Ostatecznie chyba byłaby to lepsza opcja niż rak płuc albo schorzenia układu krwionośnego, ale wybieranie co gorsze i tak nie prezentowało się najlepiej. - Jak coś, to ja ci nie pomogę w rzucaniu nałogu – ostrzegł bez żadnych wyrzutów sumienia, bo nawet nie chciał słyszeć o jakimś „razem będzie raźniej”. Nie znaczyło nie.
- R2-D2 brzmi o niebo lepiej niż ten ekspres do kawy. Tak właściwie oprócz sentymentu z dzieciństwa czy to oznacza, że nadal psujesz rzeczy? Czy może jesteś zbyt leniwy na sprzątanie i to uprościłoby ci życie? Osobiście mam nadzieję, że to drugie, bo pierwsze za to trochę by mnie martwiło – odparł spoglądając na to jego bawienie się zabawką w rękach. Albo z natury Cecil był taki niespokojny, albo to te papierosy. Forneus akurat o sprzątanie nie musiał się martwić, co nie znaczyło, że zostawiał wszędzie za sobą bałagan i nie znał w ogóle pojęcia ładu. Po prostu sporo czynności sprzątających wykonywali za niego inni, oszczędzając mu czas, chociaż akurat o własny pokój dbał. Oczywiście nie wliczając w to otrzepywanie z kurzu czy tym podobne czynności, bo to po prostu nie było dla niego.
Już zamierzał otworzyć usta, by uraczyć Cecila odpowiedzią na jego pytanie, ale w chwili gdy chłopak dotarł do końca swojej wypowiedzi, Forneus stracił głos. Dosłownie. Poważna mina zagościła na jego twarzy, pozornie nie prorokując niczego dobrego, lecz ostatecznie okazało się być to jedynie zwykłym zaskoczeniem, gdyż prędko ustąpiła ona wesołemu spojrzeniu i dołączonym do tego lekko uniesionymi kącikami ust. Wyglądało na to, że właśnie zyskał nową ksywkę i to dosyć oryginalną – Fornetti. Nawet nie był w stanie stwierdzić skąd w głowie chłopaka powstało to skojarzenie, skoro na pewno nie wynikło ono z chęci skrócenia jego imienia, bo ilość liter pozostawała prawie identyczna. Jednak jeśli nie wiedział, to nic nie stało na przeszkodzie, by zapytać.
- Gdybyś był już po napiciu się „czegoś mocniejszego”, puściłbym to mimo uszu, ale jeśli jesteś trzeźwy i w dodatku podobno całkiem zdrowy, to… skąd Fornetti? Nie podoba ci się może Forneus? – spytał szczerze zainteresowany. Sam własne imię całkiem lubił, nawet jeśli z daleka biła od niego oryginalność, bo jakoś nigdy nie znalazł w nim nic krzywdzącego i przeszkadzającego w codziennym życiu. Włączając w to znajomość jego genezy. - To czego chciałbyś się napić? Jakieś skonkretyzowane życzenia? – Forneus wstał z kanapy, robiąc kilka kroków w stronę ściany. Alkoholu bynajmniej w pokoju nie trzymał.
- Rzucasz palenie? Przekonały cię czynniki zdrowotne czy pieniężne? – Prawdopodobnie połączenie tych dwóch lub zwyczajna chęć zmiany swojego życia na lepsze, nic odkrywczego. Provencher również zdawał sobie z nich wszystkich sprawę i chyba jakaś wewnętrzna potrzeba braku dostosowania się do standardów w połączeniu z lenistwem, sprawiała że nie myślał o rzucaniu. Sprawiało mu to przyjemność, więc czemu miałby ją sobie odebrać? Ewentualnie dorośnie do większej odpowiedzialności. - Czy nie martwisz się, że z palenia przerzucisz się na cukrzycę? - Ostatecznie chyba byłaby to lepsza opcja niż rak płuc albo schorzenia układu krwionośnego, ale wybieranie co gorsze i tak nie prezentowało się najlepiej. - Jak coś, to ja ci nie pomogę w rzucaniu nałogu – ostrzegł bez żadnych wyrzutów sumienia, bo nawet nie chciał słyszeć o jakimś „razem będzie raźniej”. Nie znaczyło nie.
- R2-D2 brzmi o niebo lepiej niż ten ekspres do kawy. Tak właściwie oprócz sentymentu z dzieciństwa czy to oznacza, że nadal psujesz rzeczy? Czy może jesteś zbyt leniwy na sprzątanie i to uprościłoby ci życie? Osobiście mam nadzieję, że to drugie, bo pierwsze za to trochę by mnie martwiło – odparł spoglądając na to jego bawienie się zabawką w rękach. Albo z natury Cecil był taki niespokojny, albo to te papierosy. Forneus akurat o sprzątanie nie musiał się martwić, co nie znaczyło, że zostawiał wszędzie za sobą bałagan i nie znał w ogóle pojęcia ładu. Po prostu sporo czynności sprzątających wykonywali za niego inni, oszczędzając mu czas, chociaż akurat o własny pokój dbał. Oczywiście nie wliczając w to otrzepywanie z kurzu czy tym podobne czynności, bo to po prostu nie było dla niego.
Już zamierzał otworzyć usta, by uraczyć Cecila odpowiedzią na jego pytanie, ale w chwili gdy chłopak dotarł do końca swojej wypowiedzi, Forneus stracił głos. Dosłownie. Poważna mina zagościła na jego twarzy, pozornie nie prorokując niczego dobrego, lecz ostatecznie okazało się być to jedynie zwykłym zaskoczeniem, gdyż prędko ustąpiła ona wesołemu spojrzeniu i dołączonym do tego lekko uniesionymi kącikami ust. Wyglądało na to, że właśnie zyskał nową ksywkę i to dosyć oryginalną – Fornetti. Nawet nie był w stanie stwierdzić skąd w głowie chłopaka powstało to skojarzenie, skoro na pewno nie wynikło ono z chęci skrócenia jego imienia, bo ilość liter pozostawała prawie identyczna. Jednak jeśli nie wiedział, to nic nie stało na przeszkodzie, by zapytać.
- Gdybyś był już po napiciu się „czegoś mocniejszego”, puściłbym to mimo uszu, ale jeśli jesteś trzeźwy i w dodatku podobno całkiem zdrowy, to… skąd Fornetti? Nie podoba ci się może Forneus? – spytał szczerze zainteresowany. Sam własne imię całkiem lubił, nawet jeśli z daleka biła od niego oryginalność, bo jakoś nigdy nie znalazł w nim nic krzywdzącego i przeszkadzającego w codziennym życiu. Włączając w to znajomość jego genezy. - To czego chciałbyś się napić? Jakieś skonkretyzowane życzenia? – Forneus wstał z kanapy, robiąc kilka kroków w stronę ściany. Alkoholu bynajmniej w pokoju nie trzymał.
Oho, czyli Provencher palił. Już się spodziewał morałów, ale wyglądało na to, że na tym polu się ich nie doczeka. A nie, chwila. Pogrożono mu palcem i plakietką z napisem "cukrzyca".
- Po prostu nie lubię kiedy ubrania pachną mi czymś innym niż proszkiem do prania - przyznał szczerze, nie mijając się z prawdą. Nie znosił zapachu papierosów, Hollow miał pewne nerwice natręctw i specyficzne przyzwyczajenia. Łatwo było wyprowadzić go z równowagi, gdy przesuwało się stały element jego układanki w inne miejsce, albo zastępowało lukę czymś nowym. Używał tylko jednego, konkretnego proszku do prania, bo przypominał mu zapach z dzieciństwa. Rozgrzane słońcem podwórko i wywieszone prześcieradła. Herbata z hibiskusem i pierwsze koślawe próby okiełznania deskorolki. Wtedy wszystko było prostsze.
- Mam dotyk anty-Midasa. Wszystko czego się dotknę zamienia się w złom. Nigdy. Nie zostawiaj mnie. Sam na sam. Z czymkolwiek co kosztowało więcej niż stówę. - Ton jakim to powiedział brzmiał śmiertelnie poważnie, a i jego spojrzenie jakie posłał mu znad swojej poskręcanej zabawki jednoznacznie utwierdzało w przekonaniu, że nie żartuje. Gdyby pozbierać wszystkie rzeczy, które przypadkiem rozleciały mu się w rękach w przeciągu ostatniego miesiąca, prawdopodobnie zajęłyby więcej niż dwa tekturowe pudła.
Atmosfera nieco się zmieniła - przynajmniej dla Cecila, który nadal próbował wyłuskać z siebie resztki racjonalnego myślenia. Z początku widząc kamienną twarz blondyna sam zaniemówił, spodziewając się dosłownie wszystkiego. Hollow miał bardzo bujną wyobraźnię, rozpatrywał miliony scenariuszy. Jego spojrzenie błąkało się niespokojnie po pokoju, szerokim łukiem omijając Forneusa. Ale w końcu zebrał się w sobie i podniósł wzrok, ponieważ był dorosłym, odpowiedzialnym i prawdziwym mężczyzną. Był, prawda?
O nie. Było znacznie gorzej, bo rzeczywistość zweryfikowała jego podejrzenia; Provencher się uśmiechnął, a na to Cecil nie miał żadnej odpowiedzi. Ewidentny pokaz jego upośledzonych zdolności interpersonalnych, istna wiwisekcja.
- Podoba mi się Forneus - wypalił bezmyślnie, szybko żałując, że nie udławił się własnym językiem. Może byłoby lepiej. Zamiast tego nadal starając się wybrnąć z tej głupiej sytuacji, wyprostował się i odkaszlnął rzeczowo.
- Imię. Skojarzenie. Damn, nieważne! Po prostu poczęstuj piwem, jest szansa, że wtedy będę mniej... mniej taki - dokończył koślawo, poddając się w swoich próbach wyjścia z tego bagna z twarzą. Właśnie z tego powodu nie wysyłali go nigdy w teren. Okay, może było też parę innych dyskusyjnych kwestii jak chociażby jego niewyparzony język. I bajońskie sumy opiewające jego comiesięczne ubezpieczenie od nieszczęśliwych wypadków. Nie chciał pogrążać się bardziej, więc zasępił się i skupił na niepasującym elemencie układanki. Potrzebował chwili, by odzyskać rezon.
Skąd całe to zamieszanie? Czy naprawdę od tak dawna nie rozmawiał z kimś na inne tematy jak szerokość szpalty czy odpowiedni dobór fonta? Nigdy nie był duszą towarzystwa, ale żeby od razu nokautować potencjalnych znajomych? Zazwyczaj nosił swoją ostrożność wobec nowo poznawanych ludzi jak filiżankę z wrzątkiem. Pytanie brzmiało, czy znów wylał i się poparzył?
- Po prostu nie lubię kiedy ubrania pachną mi czymś innym niż proszkiem do prania - przyznał szczerze, nie mijając się z prawdą. Nie znosił zapachu papierosów, Hollow miał pewne nerwice natręctw i specyficzne przyzwyczajenia. Łatwo było wyprowadzić go z równowagi, gdy przesuwało się stały element jego układanki w inne miejsce, albo zastępowało lukę czymś nowym. Używał tylko jednego, konkretnego proszku do prania, bo przypominał mu zapach z dzieciństwa. Rozgrzane słońcem podwórko i wywieszone prześcieradła. Herbata z hibiskusem i pierwsze koślawe próby okiełznania deskorolki. Wtedy wszystko było prostsze.
- Mam dotyk anty-Midasa. Wszystko czego się dotknę zamienia się w złom. Nigdy. Nie zostawiaj mnie. Sam na sam. Z czymkolwiek co kosztowało więcej niż stówę. - Ton jakim to powiedział brzmiał śmiertelnie poważnie, a i jego spojrzenie jakie posłał mu znad swojej poskręcanej zabawki jednoznacznie utwierdzało w przekonaniu, że nie żartuje. Gdyby pozbierać wszystkie rzeczy, które przypadkiem rozleciały mu się w rękach w przeciągu ostatniego miesiąca, prawdopodobnie zajęłyby więcej niż dwa tekturowe pudła.
Atmosfera nieco się zmieniła - przynajmniej dla Cecila, który nadal próbował wyłuskać z siebie resztki racjonalnego myślenia. Z początku widząc kamienną twarz blondyna sam zaniemówił, spodziewając się dosłownie wszystkiego. Hollow miał bardzo bujną wyobraźnię, rozpatrywał miliony scenariuszy. Jego spojrzenie błąkało się niespokojnie po pokoju, szerokim łukiem omijając Forneusa. Ale w końcu zebrał się w sobie i podniósł wzrok, ponieważ był dorosłym, odpowiedzialnym i prawdziwym mężczyzną. Był, prawda?
O nie. Było znacznie gorzej, bo rzeczywistość zweryfikowała jego podejrzenia; Provencher się uśmiechnął, a na to Cecil nie miał żadnej odpowiedzi. Ewidentny pokaz jego upośledzonych zdolności interpersonalnych, istna wiwisekcja.
- Podoba mi się Forneus - wypalił bezmyślnie, szybko żałując, że nie udławił się własnym językiem. Może byłoby lepiej. Zamiast tego nadal starając się wybrnąć z tej głupiej sytuacji, wyprostował się i odkaszlnął rzeczowo.
- Imię. Skojarzenie. Damn, nieważne! Po prostu poczęstuj piwem, jest szansa, że wtedy będę mniej... mniej taki - dokończył koślawo, poddając się w swoich próbach wyjścia z tego bagna z twarzą. Właśnie z tego powodu nie wysyłali go nigdy w teren. Okay, może było też parę innych dyskusyjnych kwestii jak chociażby jego niewyparzony język. I bajońskie sumy opiewające jego comiesięczne ubezpieczenie od nieszczęśliwych wypadków. Nie chciał pogrążać się bardziej, więc zasępił się i skupił na niepasującym elemencie układanki. Potrzebował chwili, by odzyskać rezon.
Skąd całe to zamieszanie? Czy naprawdę od tak dawna nie rozmawiał z kimś na inne tematy jak szerokość szpalty czy odpowiedni dobór fonta? Nigdy nie był duszą towarzystwa, ale żeby od razu nokautować potencjalnych znajomych? Zazwyczaj nosił swoją ostrożność wobec nowo poznawanych ludzi jak filiżankę z wrzątkiem. Pytanie brzmiało, czy znów wylał i się poparzył?
Forneus niekoniecznie spodziewał się argumentu o zapachu, ale uznał to za jedną z ludzkich preferencji. Dokładnie takich samych jak upodobanie do danego koloru czy jedzenia, więc wystarczyło zwyczajnie przejść nad tym do porządku dziennego. Zwłaszcza, że nie było to nic ważnego czy coś, co kłóciłoby się z jego życiowymi przekonaniami, bo do takich tematów było im daleko. W końcu gadanie na luzie nawet nie tyle było łatwe, co po prostu naturalne jak na ich stopień znajomości.
- To dlaczego zacząłeś palić? Ubrania przesiąkają dymem, więc od razu musiało ci to przeszkadzać. A jeśli nie od razu, to przecież nie na tyle długo, by się znacząco uzależnić, tak? – wypadło z jego ust, choć w pierwotnym założeniu zamierzał już skończyć ten temat. Jednak logika wymusiła na nim znalezienie właściwiej odpowiedzi, chyba przez zainteresowanie tym jego niepaleniem. Nawet jeśli nie zapowiadało się, by jakikolwiek argument przemówił jemu samemu do rozumu, ale przynajmniej miał szansę poznać inny punkt widzenia, bez momentalnego „umrzesz na raka”.
- Naprawdę? – Ciche westchnięcie, bo właśnie usłyszał to, czego tak bardzo nie chciał. W końcu pilnowanie kogokolwiek absolutnie nie było w jego gestii, każdy powinien o siebie dbać sam. Cecilowi jak na razie wychodziło wzorowo nierozwalanie niczego, ale zbyt krótko ze sobą przebywali, a poza tym Hollow nie został jeszcze sam na sam. Już nie mówiąc o fakcie, że jak dotąd mógł się bezproblemowo pilnować ze względu na chęć zrobienia dobrego pierwszego wrażenia, w końcu każdy tak robił. Potem dopiero wychodziły prawdziwe cechy charakteru, włącznie z wadami. Forneus również nie zamierzał odkrywać wszystkich kart. - Możesz mi w takim razie zdradzić tajemnicę, jak ty funkcjonujesz w życiu? Może nie jestem autorytetem, ale… teraz zaczynam się zastanawiać, czy powinieneś się ruszać w ogóle z tej kanapy. Kiedykolwiek – uznał i zaśmiał się, gdy tylko spojrzał na postać Cece. Nie wyglądał na kogoś groźnego, ale Provencher postanowił uwierzyć mu na słowo. W sumie może powinien przemyśleć sprawę zaproszenia go do domu dwa razy, jednak przecież nie mogło być tak źle. Nie da się niczego zniszczyć po prostu na to patrząc, a poza tym… to tylko rzeczy. W jego pokoju nie było aż tak dużo obiektów, za których zniszczenie mógłby być wściekły.
- W porządku, panie taki- przytaknął bez żadnego sprzeciwu, słysząc niepewność w jego głosie. Nadal był rozbawiony przechrzczeniem na Fornetii, ale na więcej szczegółów może poczekać. Zwłaszcza że istniało dużo prawdopodobieństwo samoistnego powrotu tematu za jakiś czas, jeśli ich spotkania zaczną liczyć się w dziesiątkach, a nie skończą się jedynie na kilku. Wciąż nie wiedział, która opcja będzie ich dotyczyła, ale w takich aspektach nie był niecierpliwy. Co dziwne, bo było to równie nie do przyspieszenia jak przykładowo przygotowywanie różnych potraw, a przecież o to drugie potrafił czasami bardzo narzekać.
- Czyli za niedługo z pana takiego zmieniasz się w… - Pytające spojrzenie spoczęło na Cecilu, gdy Forneus już odłożył słuchawkę, i skierował się z powrotem w stronę kanapy. Kilka kroków, połączonych z idealnie synchronizowanym ruchem laski, by znowu Cece miał mniej spokoju od Forneusa. Nie zaczęli też nawet dobrze się rozgadać, a upragniony przez Hollow alkohol wylądował przed ich oczami, co powinno go całkiem pocieszyć. Oczywiście nie za pomocą czarów, a służącej wpuszczonej do pokoju, która znalazła się tu tak krótko, że przez chwilę można by faktycznie mieć złudzenie samopojawiającego się piwa.
- To dlaczego zacząłeś palić? Ubrania przesiąkają dymem, więc od razu musiało ci to przeszkadzać. A jeśli nie od razu, to przecież nie na tyle długo, by się znacząco uzależnić, tak? – wypadło z jego ust, choć w pierwotnym założeniu zamierzał już skończyć ten temat. Jednak logika wymusiła na nim znalezienie właściwiej odpowiedzi, chyba przez zainteresowanie tym jego niepaleniem. Nawet jeśli nie zapowiadało się, by jakikolwiek argument przemówił jemu samemu do rozumu, ale przynajmniej miał szansę poznać inny punkt widzenia, bez momentalnego „umrzesz na raka”.
- Naprawdę? – Ciche westchnięcie, bo właśnie usłyszał to, czego tak bardzo nie chciał. W końcu pilnowanie kogokolwiek absolutnie nie było w jego gestii, każdy powinien o siebie dbać sam. Cecilowi jak na razie wychodziło wzorowo nierozwalanie niczego, ale zbyt krótko ze sobą przebywali, a poza tym Hollow nie został jeszcze sam na sam. Już nie mówiąc o fakcie, że jak dotąd mógł się bezproblemowo pilnować ze względu na chęć zrobienia dobrego pierwszego wrażenia, w końcu każdy tak robił. Potem dopiero wychodziły prawdziwe cechy charakteru, włącznie z wadami. Forneus również nie zamierzał odkrywać wszystkich kart. - Możesz mi w takim razie zdradzić tajemnicę, jak ty funkcjonujesz w życiu? Może nie jestem autorytetem, ale… teraz zaczynam się zastanawiać, czy powinieneś się ruszać w ogóle z tej kanapy. Kiedykolwiek – uznał i zaśmiał się, gdy tylko spojrzał na postać Cece. Nie wyglądał na kogoś groźnego, ale Provencher postanowił uwierzyć mu na słowo. W sumie może powinien przemyśleć sprawę zaproszenia go do domu dwa razy, jednak przecież nie mogło być tak źle. Nie da się niczego zniszczyć po prostu na to patrząc, a poza tym… to tylko rzeczy. W jego pokoju nie było aż tak dużo obiektów, za których zniszczenie mógłby być wściekły.
- W porządku, panie taki- przytaknął bez żadnego sprzeciwu, słysząc niepewność w jego głosie. Nadal był rozbawiony przechrzczeniem na Fornetii, ale na więcej szczegółów może poczekać. Zwłaszcza że istniało dużo prawdopodobieństwo samoistnego powrotu tematu za jakiś czas, jeśli ich spotkania zaczną liczyć się w dziesiątkach, a nie skończą się jedynie na kilku. Wciąż nie wiedział, która opcja będzie ich dotyczyła, ale w takich aspektach nie był niecierpliwy. Co dziwne, bo było to równie nie do przyspieszenia jak przykładowo przygotowywanie różnych potraw, a przecież o to drugie potrafił czasami bardzo narzekać.
- Czyli za niedługo z pana takiego zmieniasz się w… - Pytające spojrzenie spoczęło na Cecilu, gdy Forneus już odłożył słuchawkę, i skierował się z powrotem w stronę kanapy. Kilka kroków, połączonych z idealnie synchronizowanym ruchem laski, by znowu Cece miał mniej spokoju od Forneusa. Nie zaczęli też nawet dobrze się rozgadać, a upragniony przez Hollow alkohol wylądował przed ich oczami, co powinno go całkiem pocieszyć. Oczywiście nie za pomocą czarów, a służącej wpuszczonej do pokoju, która znalazła się tu tak krótko, że przez chwilę można by faktycznie mieć złudzenie samopojawiającego się piwa.
Urok przyzwyczajeń i stresującej pracy. Nerwów życia codziennego, plus błędy młodości i oto Cecil próbował wypełznąć z uzależnienia od nikotyny. Zapach rzeczywiście wziął górę; zwracał na to ogromną uwagę, a choć proponowano mu już przerzucenie się na e-papierosy, jakoś nie mógł się do nich przekonać. To przecież wcale nie jest to samo.
- Zacząłem palić jakoś po siedemnastych urodzinach. Dużo stresu, nerwów, musiałem się szybko usamodzielnić i po prostu tak samo wyszło - odparł miękko, choć przez moment na jego twarzy pojawił się grymas, jakby coś go zakuło. Wspomnienie tamtego okresu swojego życia nadal wywoływało u niego podobne reakcje. Zauważył służącą, która przemknęła przez pokój jak duch i szybko zniknęła za drzwiami. Odprowadził ją spojrzeniem, ale niczego nie skomentował. Z ulgą przyjął zmianę tematu i sięgnął po piwo, gdy już wymruczał ciche "Dziękuję".
Nie spieszył się z umoralnianiem Forneusa, bo sam unikał hipokryzji. Nadal co jakiś czas zdarzało mu się zapalić, więc miał dość przyzwoitości by nie patrzeć na niego ukosem.
- Sam nie wiem. Wszystko goi się na mnie jak na kocie, nauczyłem się też naprawiać większość z tych rzeczy, które zepsułem. Nie każdą oczywiście, pewnych nie jestem i nigdy nie będę w stanie, ale chyba nic na to nie poradzę. Może ciąży nade mną jakieś fatum, trudno orzec.
Odłożył na stolik swoją dziwaczną zabawkę i objął dłońmi szklankę. Uważał, że najgorszą rzeczą na początku znajomości był kultywowany przez wielu zwyczaj wybielania się. Perfekcyjni ludzie bez wad. Bez rys, mankamentów charakteru, bez fałszów w melodii. Takich obawiał się najbardziej, bo zazwyczaj ukrywali pod otoczką względnej idealności coś gnijącego. Hollow nie ukrywał własnych niedoskonałości, choć również nie wywlekał ich wszystkich od tak po prostu.
Nigdy nie ufaj temu, co wydaje się być doskonałe. To zawsze wyłącznie fasada.
Uśmiechnął się przekornie i zmrużył oczy, maskując coś blendą mimiczną. Jakąś niesforną myśl.
- W kogoś, z kim można napić się piwa i nie zwariować - powiedział spokojnie, z rozbawieniem pobrzmiewającym w głosie. Hollow z natury miał w sobie coś radosnego, gdy już przebić się przez mur specyficznej oziębłości i sztafażu humorków. Był całkiem ludzki, ze swoją bujną kompozycją nut złośliwości, cynizmu i ostrożności. Dociekliwość kazała mu zaznajomić się z tym, co ludzkie u Forneusa, bo gdzieś pośród splotów powagi, dystansu i zachowawczości Provencher musiał mieć interesujący wzór składający się na ogół jego osobowości. Więcej kolorów.
- Dlaczego utykasz? - zapytał bezpośrednio, bo skoro mężczyzna nie ukrywał się ze swoim kuśtykaniem i akcentował je jeszcze laską, Cecil uznał, że nie będzie udawał iż nic się nie stało. Nie pytał z kurtuazji, był żywo ciekaw i jego spojrzenie wlepione w blondyna jeszcze bardziej to potwierdzało.
- Zacząłem palić jakoś po siedemnastych urodzinach. Dużo stresu, nerwów, musiałem się szybko usamodzielnić i po prostu tak samo wyszło - odparł miękko, choć przez moment na jego twarzy pojawił się grymas, jakby coś go zakuło. Wspomnienie tamtego okresu swojego życia nadal wywoływało u niego podobne reakcje. Zauważył służącą, która przemknęła przez pokój jak duch i szybko zniknęła za drzwiami. Odprowadził ją spojrzeniem, ale niczego nie skomentował. Z ulgą przyjął zmianę tematu i sięgnął po piwo, gdy już wymruczał ciche "Dziękuję".
Nie spieszył się z umoralnianiem Forneusa, bo sam unikał hipokryzji. Nadal co jakiś czas zdarzało mu się zapalić, więc miał dość przyzwoitości by nie patrzeć na niego ukosem.
- Sam nie wiem. Wszystko goi się na mnie jak na kocie, nauczyłem się też naprawiać większość z tych rzeczy, które zepsułem. Nie każdą oczywiście, pewnych nie jestem i nigdy nie będę w stanie, ale chyba nic na to nie poradzę. Może ciąży nade mną jakieś fatum, trudno orzec.
Odłożył na stolik swoją dziwaczną zabawkę i objął dłońmi szklankę. Uważał, że najgorszą rzeczą na początku znajomości był kultywowany przez wielu zwyczaj wybielania się. Perfekcyjni ludzie bez wad. Bez rys, mankamentów charakteru, bez fałszów w melodii. Takich obawiał się najbardziej, bo zazwyczaj ukrywali pod otoczką względnej idealności coś gnijącego. Hollow nie ukrywał własnych niedoskonałości, choć również nie wywlekał ich wszystkich od tak po prostu.
Nigdy nie ufaj temu, co wydaje się być doskonałe. To zawsze wyłącznie fasada.
Uśmiechnął się przekornie i zmrużył oczy, maskując coś blendą mimiczną. Jakąś niesforną myśl.
- W kogoś, z kim można napić się piwa i nie zwariować - powiedział spokojnie, z rozbawieniem pobrzmiewającym w głosie. Hollow z natury miał w sobie coś radosnego, gdy już przebić się przez mur specyficznej oziębłości i sztafażu humorków. Był całkiem ludzki, ze swoją bujną kompozycją nut złośliwości, cynizmu i ostrożności. Dociekliwość kazała mu zaznajomić się z tym, co ludzkie u Forneusa, bo gdzieś pośród splotów powagi, dystansu i zachowawczości Provencher musiał mieć interesujący wzór składający się na ogół jego osobowości. Więcej kolorów.
- Dlaczego utykasz? - zapytał bezpośrednio, bo skoro mężczyzna nie ukrywał się ze swoim kuśtykaniem i akcentował je jeszcze laską, Cecil uznał, że nie będzie udawał iż nic się nie stało. Nie pytał z kurtuazji, był żywo ciekaw i jego spojrzenie wlepione w blondyna jeszcze bardziej to potwierdzało.
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach