▲▼
Strona 2 z 2 • 1, 2
First topic message reminder :
Mieszkanie Ashwortha, ulokowane w centrum Riverdale City na betonowym osiedlu, jest puste. Białe ściany, jasne, sosnowe panele i praktycznie podstawowe wyposażenie. Poza tym, nie jest to za czyste miejsce. Kurz, psie kłaki, zabawki, brudne pranie, typowa przestrzeń samotnego mężczyzny.
Przedpokój składa się z wąskiego korytarza i wysokiej szafy, prowadzi on bezpośrednio do największego pomieszczenia, które w teorii powinno być salonem, a w praktyce to większości pusta przestrzeń. Jedna materiałowa, rozkładana kanapa ze stolikiem kawowym, na którym na ogół stoi pokaźny stos książek. Na meblościance, którą już tutaj zastał po wprowadzeniu się, stoi ramka ze zdjęciem pani Ayers. Również w tym pokoju znajdują się legowiska Tootsie'ego i Bruce'a w przeciwległych kątach.
Kuchnia jest wąska, po jednej stronie są blaty kamienne kuchenne wraz ze zlewem, kuchenką i lodówką, w głębi przy oknie znajduje się okrągły, drewniany stolik, a przy nim dwa krzesła z materiałowymi obiciami. Nieopodal niego leży długi dywanik, na którym ustawione są cztery srebrne miski średniej wielkości. Pod jedną z szafek wiszących jest radio odbierające same hity lata.
W mieszkaniu tym znajduje się jeden pokój sypialniany, który zamieszkuje Louis, drzwi do niego z reguły są otwarte. Przy ścianie ustawione jest duże, dwuosobowe łóżko z nieułożoną należycie, czarną pościelą. Przy nodze łóżka znajdują się dwa pozostałe posłania zwierzaków ─ większe Terry, mniejsze Wayne'a. Na ścianie przywieszone są półki na książki, których raczej tam się nie znajdzie. Na etażerce bardzo często leży zegarek i telefon, a w szafie dopełniającej ciasnotę pomieszczenia, sterta niewyprasowanych ubrań.
Łazienka równie mała, acz funkcjonalna. Kabina prysznicowa, toaleta, zlew z półką na kosmetyki, nic ciekawego.
Mieszkanie Ashwortha, ulokowane w centrum Riverdale City na betonowym osiedlu, jest puste. Białe ściany, jasne, sosnowe panele i praktycznie podstawowe wyposażenie. Poza tym, nie jest to za czyste miejsce. Kurz, psie kłaki, zabawki, brudne pranie, typowa przestrzeń samotnego mężczyzny.
Przedpokój składa się z wąskiego korytarza i wysokiej szafy, prowadzi on bezpośrednio do największego pomieszczenia, które w teorii powinno być salonem, a w praktyce to większości pusta przestrzeń. Jedna materiałowa, rozkładana kanapa ze stolikiem kawowym, na którym na ogół stoi pokaźny stos książek. Na meblościance, którą już tutaj zastał po wprowadzeniu się, stoi ramka ze zdjęciem pani Ayers. Również w tym pokoju znajdują się legowiska Tootsie'ego i Bruce'a w przeciwległych kątach.
Kuchnia jest wąska, po jednej stronie są blaty kamienne kuchenne wraz ze zlewem, kuchenką i lodówką, w głębi przy oknie znajduje się okrągły, drewniany stolik, a przy nim dwa krzesła z materiałowymi obiciami. Nieopodal niego leży długi dywanik, na którym ustawione są cztery srebrne miski średniej wielkości. Pod jedną z szafek wiszących jest radio odbierające same hity lata.
W mieszkaniu tym znajduje się jeden pokój sypialniany, który zamieszkuje Louis, drzwi do niego z reguły są otwarte. Przy ścianie ustawione jest duże, dwuosobowe łóżko z nieułożoną należycie, czarną pościelą. Przy nodze łóżka znajdują się dwa pozostałe posłania zwierzaków ─ większe Terry, mniejsze Wayne'a. Na ścianie przywieszone są półki na książki, których raczej tam się nie znajdzie. Na etażerce bardzo często leży zegarek i telefon, a w szafie dopełniającej ciasnotę pomieszczenia, sterta niewyprasowanych ubrań.
Łazienka równie mała, acz funkcjonalna. Kabina prysznicowa, toaleta, zlew z półką na kosmetyki, nic ciekawego.
Jakoś nie potrafiła sobie wyobrazić Thomasa jako ofiary. W jej wspomnieniach zapisał się jako arogancki dupek kradnący jej kredki, ciągający za warkocze i rzucający sprośnymi żartami, które bawiły tylko jego... i George'a. O rany, co z niego za chujowy ojciec, skoro bawią go żarty o ruchaniu własnej córki...
— Może umiałabym go zrozumieć, gdyby nie to, że zabrał mi siostrę — odparła pełna goryczy. Ona nadal nie pogodziła się z tym, że Gwen nie żyje; przed rodziną i znajomymi udawała, że już to zaakceptowała, tymczasem właśnie dawała pokaz swojego żalu. Zupełnie jakby liczyła, że jej rozpacz przywróci do życia jej siostrę.
Okłamała go. Źle się z tym czuła, że nie powiedziała mu o swojej relacji z Finnem, ale uznała, że nie ma sensu dodatkowo denerwować Conrada. Dopiero co dowiedział się o tym, że Lei bierze narkotyki... dość mu wrażeń na jeden dzień, bo jeszcze biedak osiwieje.
— Tato — uśmiechnęła się pobłażliwie ujmując jego twarz w swoje dłonie patrząc mu przy tym w oczy — Cokolwiek się nie stanie, ktokolwiek nie pojawi się w moim życiu, to Ty zawsze będziesz najważniejszym mężczyzną w moim życiu.
Ucałowała go w czoło, a następnie mocno objęła zaciągając się jego zapachem. Ilekroć go nie czuła, zawsze ogarniało ją uczucie błogości i bezpieczeństwa.
— Gdybym miała wybierać między staropanieństwem i życiem z Tobą, a wyjściem za mąż i rozdzieleniem, to Twoje psy musiałyby się nauczyć żyć z moimi kotami — zachichotała tuż przy jego uchu. Każdy dzień, każda chwila spędzone z ojcem były dla niej ważne. Stracili szesnaście lat, a teraz, w każdej chwili ktoś go może rozpoznać i mogą zostać rozdzieleni. Choć była to myśl dość pesymistyczna, tak nie mogła wykluczać takiego scenariusza.
— Może umiałabym go zrozumieć, gdyby nie to, że zabrał mi siostrę — odparła pełna goryczy. Ona nadal nie pogodziła się z tym, że Gwen nie żyje; przed rodziną i znajomymi udawała, że już to zaakceptowała, tymczasem właśnie dawała pokaz swojego żalu. Zupełnie jakby liczyła, że jej rozpacz przywróci do życia jej siostrę.
Okłamała go. Źle się z tym czuła, że nie powiedziała mu o swojej relacji z Finnem, ale uznała, że nie ma sensu dodatkowo denerwować Conrada. Dopiero co dowiedział się o tym, że Lei bierze narkotyki... dość mu wrażeń na jeden dzień, bo jeszcze biedak osiwieje.
— Tato — uśmiechnęła się pobłażliwie ujmując jego twarz w swoje dłonie patrząc mu przy tym w oczy — Cokolwiek się nie stanie, ktokolwiek nie pojawi się w moim życiu, to Ty zawsze będziesz najważniejszym mężczyzną w moim życiu.
Ucałowała go w czoło, a następnie mocno objęła zaciągając się jego zapachem. Ilekroć go nie czuła, zawsze ogarniało ją uczucie błogości i bezpieczeństwa.
— Gdybym miała wybierać między staropanieństwem i życiem z Tobą, a wyjściem za mąż i rozdzieleniem, to Twoje psy musiałyby się nauczyć żyć z moimi kotami — zachichotała tuż przy jego uchu. Każdy dzień, każda chwila spędzone z ojcem były dla niej ważne. Stracili szesnaście lat, a teraz, w każdej chwili ktoś go może rozpoznać i mogą zostać rozdzieleni. Choć była to myśl dość pesymistyczna, tak nie mogła wykluczać takiego scenariusza.
Jej złość była naturalna. Conrad nie mógłby nie zaprotestować, że było to akceptowalne i zwyczajnie do przyjęcia. Gwendolyne nie zasłużyła sobie na taki los, co nie zmienia faktu, że Savage wiedział, że pod wpływem to nie on rozporządzał swoimi czynami, tylko dopamina i zwierzęce instynkty. Nawet eksperymentalne szczury wpadały w nałogi narkotyczne, byleby tylko odczuć euforię. To nie jest w żadnym stopniu związane ze świadomym myśleniem.
Pochylił się do Leii, przymykając przy tym oczy, gdy ściągnęła go do siebie ramionami. Westchnął głęboko, mając już po uszy i po dziurki w nosie dzisiejszego dnia. Przy obecności Cigfran nie mógł narzekać na nadmiar energii, albowiem, mimo że ją kochał bardziej niż całą swoją sforę (a to duże wyróżnienie, zważywszy na to, że masował tym psom łapy, spał z nimi w łóżku i wydawał cholernie dużo pieniędzy na wizyty u weterynarza), umiała go wymęczyć. Fakt faktem, nie był on siedemdziesięcioletnim, ledwo dyszącym staruchem, ale blisko czterdziestoletnim, nieznośnym dziadem już tak. Nie miał żadnej partnerki ani partnera, innych dzieci, wybitnie ważnej posady w pracy, całą swoją uwagę skupiał na niej. Była jego oczkiem w głowie, co miał innego robić, jak troszczyć się o to, żeby włos jej z głowy nie spadł? Nie ma możliwości, żeby tej nocy zmrużył oko.
─ Tylko tego drugiego najważniejszego wybieraj rozsądnie. I nie z dnia na dzień, tylko miesiącami, a nawet latami. ─ uprzedził, gładząc ją ręką po plecach. ─ Chcę, żebyś miała kogoś porządnego u boku w drużynie.
Pochylił się do Leii, przymykając przy tym oczy, gdy ściągnęła go do siebie ramionami. Westchnął głęboko, mając już po uszy i po dziurki w nosie dzisiejszego dnia. Przy obecności Cigfran nie mógł narzekać na nadmiar energii, albowiem, mimo że ją kochał bardziej niż całą swoją sforę (a to duże wyróżnienie, zważywszy na to, że masował tym psom łapy, spał z nimi w łóżku i wydawał cholernie dużo pieniędzy na wizyty u weterynarza), umiała go wymęczyć. Fakt faktem, nie był on siedemdziesięcioletnim, ledwo dyszącym staruchem, ale blisko czterdziestoletnim, nieznośnym dziadem już tak. Nie miał żadnej partnerki ani partnera, innych dzieci, wybitnie ważnej posady w pracy, całą swoją uwagę skupiał na niej. Była jego oczkiem w głowie, co miał innego robić, jak troszczyć się o to, żeby włos jej z głowy nie spadł? Nie ma możliwości, żeby tej nocy zmrużył oko.
─ Tylko tego drugiego najważniejszego wybieraj rozsądnie. I nie z dnia na dzień, tylko miesiącami, a nawet latami. ─ uprzedził, gładząc ją ręką po plecach. ─ Chcę, żebyś miała kogoś porządnego u boku w drużynie.
Musiała przyznać, że to na swój sposób było urocze. George nigdy nie przejmowałby się tym, kim byłby chłopak Leilani; oczywiście tak długo, jak byłby to ktoś z dobrego domu, kto nie psułby mu reputacji idealnej córeczki. Reszta jakoś mało ważna, najlepiej całym ciężarem wychowania obrzucić Jonnę.
— Zacznijmy od tego, że raczej ciężko będzie znaleźć masochistę, który chciałby się ze mną związać — roześmiała się wtulona w ramię Conrada — Bywam zazdrosna, impulsywna i do tego złośliwa.
I niech nawet nie próbuje zaprzeczać. Leilani miała w sobie więcej z ojca, niż oboje mogli przypuszczać; najwidoczniej odziedziczyła po nim również wady. Czy miała coś przeciwko temu? Nie, czemu miałaby? Każda cecha Louisa, którą zauważała w sobie była dla niej super.
Puściła biednego tatulka i wróciła do okupowania jego łóżka, tym razem robiąc mu miejsce obok siebie. Poklepała nawet materac obok siebie, co miało znaczyć "no chodź tu do mnie, bo mi zimno, a lubię się do Ciebie tulić".
Dobra, dość. Porozmawiali na temat chłopców, ale wiedziała, że zmiana tematu nie sprawi magicznie, że Conrad przestanie się o nią martwić. Na jego miejscu trzymałaby siebie pod kloszem, z którego nie wypuściłaby się aż do osiemdziesiątki. A wtedy to i tak tylko na chwilę, na spacer i do domu.
— Nie martw się o mnie, tato — szepnęła leżąc na boku — Poradzę sobie, tak jak zawsze sobie radziłam. A teraz mam Ciebie, więc na pewno dam radę.
— Zacznijmy od tego, że raczej ciężko będzie znaleźć masochistę, który chciałby się ze mną związać — roześmiała się wtulona w ramię Conrada — Bywam zazdrosna, impulsywna i do tego złośliwa.
I niech nawet nie próbuje zaprzeczać. Leilani miała w sobie więcej z ojca, niż oboje mogli przypuszczać; najwidoczniej odziedziczyła po nim również wady. Czy miała coś przeciwko temu? Nie, czemu miałaby? Każda cecha Louisa, którą zauważała w sobie była dla niej super.
Puściła biednego tatulka i wróciła do okupowania jego łóżka, tym razem robiąc mu miejsce obok siebie. Poklepała nawet materac obok siebie, co miało znaczyć "no chodź tu do mnie, bo mi zimno, a lubię się do Ciebie tulić".
Dobra, dość. Porozmawiali na temat chłopców, ale wiedziała, że zmiana tematu nie sprawi magicznie, że Conrad przestanie się o nią martwić. Na jego miejscu trzymałaby siebie pod kloszem, z którego nie wypuściłaby się aż do osiemdziesiątki. A wtedy to i tak tylko na chwilę, na spacer i do domu.
— Nie martw się o mnie, tato — szepnęła leżąc na boku — Poradzę sobie, tak jak zawsze sobie radziłam. A teraz mam Ciebie, więc na pewno dam radę.
Jeżeli Conradowi udało się upolować ofiarę w postaci partnerki wielokrotnie, to dlaczego miałoby się to nie udać Leilani? Zwłaszcza, że miała zadatki na manipulatorkę z tymi wielkimi, roztapiającymi serca największych złodupców oczami. Oby tylko nie wykorzystywała ojcowskiej słabości do niej do niecnych rzeczy.
─ Nie widziałem tej złośliwości. ─ mówiąc, miękko opadł obok niej, gdy zrobiła mu miejsce na materacu. ─ I taką mam nadzieję… ─ odpowiedział, choć do do tego miał duże wątpliwości po dzisiejszych wyznaniach.
Przyciągnął do siebie małe ciało, zaraz nakrywając je kołdrą po ramiona. Na pościel wkroczył też intruz, Terra, która ułożyła się w ich nogach, gdy uznała, że jest już bezpiecznie i nie narazi się na gniew właściciela, jeżeli im przeszkodzi ze swoim cielskiem. Conrad wyciągnął spod rudej kołdrę i ją też nakrył, wiedząc, że lubi się chować, przez co należało uważać, gdy się szło w nocy do toalety.
Przymknął oczy, podpierając głowę na swojej zgiętej w łokciu ręce i westchnął, oglądając swoją łobuziarę. Objął ją lekko, czując, że za niedługo znowu zaśnie, gdy zrobi jej się znów ciepło od jego tulenia.
─ Zagrasz mi kiedyś „I’m so young”? ─ zagadnął, przerywając ciszę i drapiąc ją lekko po łopatce. Cholera, tak dawno tego nie słyszał...
─ Nie widziałem tej złośliwości. ─ mówiąc, miękko opadł obok niej, gdy zrobiła mu miejsce na materacu. ─ I taką mam nadzieję… ─ odpowiedział, choć do do tego miał duże wątpliwości po dzisiejszych wyznaniach.
Przyciągnął do siebie małe ciało, zaraz nakrywając je kołdrą po ramiona. Na pościel wkroczył też intruz, Terra, która ułożyła się w ich nogach, gdy uznała, że jest już bezpiecznie i nie narazi się na gniew właściciela, jeżeli im przeszkodzi ze swoim cielskiem. Conrad wyciągnął spod rudej kołdrę i ją też nakrył, wiedząc, że lubi się chować, przez co należało uważać, gdy się szło w nocy do toalety.
Przymknął oczy, podpierając głowę na swojej zgiętej w łokciu ręce i westchnął, oglądając swoją łobuziarę. Objął ją lekko, czując, że za niedługo znowu zaśnie, gdy zrobi jej się znów ciepło od jego tulenia.
─ Zagrasz mi kiedyś „I’m so young”? ─ zagadnął, przerywając ciszę i drapiąc ją lekko po łopatce. Cholera, tak dawno tego nie słyszał...
W sumie to chyba nie mogła narzekać na brak atencji ze strony płci przeciwnej w różnym przedziale wiekowym, ale dla spokoju taty lepiej nie wspominać o żadnym z nich i w dalszym ciągu żartować sobie z rzekomego staropanieństwa. Już dawno zauważyła jego słabość do siebie, ale nie była wyrodnym gówniarzem, by wykorzystywać to do swoich własnych celów. Miał być jej oparciem, nie rozpieszczeniem.
— Bo dla Ciebie nie zamierzam być złośliwa — mruknęła wtulając się w Louisa czując, że znów robi się senna. Nie ma cię czemu dziwić, w końcu było jej wygodnie, ciepło i bezpieczne, czyli zostały spełnione wszystkie warunki, by mogła zasnąć bez koszmarów. Nawet Terra się do nich dołączyła! W sumie to nie miała nic przeciwko, by jej całe psie rodzeństwo wskoczyło do łóżka. Będzie ciasno, ale milusio!
"I'm so young"? A więc o tym pisała mama w listach? Huh, czyżby ta piosenka coś znaczyła dla taty?
— Musiałabym sobie przypomnieć jak i ogarnąć jakieś pianino... Oh, w sumie to jutro będę mieć wolny dom. O ile nie boisz się do nas przyjść — szepnęła ogarnięta coraz większym zmęczeniem — Mamy nie będzie. Chociaż wiesz, uważam, że powinna wiedzieć, że tu jesteś. Nie wiem co jest w tych listach, ale pewnie stałaby po Twojej stronie, no chyba...
Umilkła czując wibrację własnego telefonu pod poduszką. Niechętnie przekręciła się na drugi bok szukając urządzenia, a potem z jeszcze większą niechęcią zmusiła się do spojrzenia na nie.
— O wilku mowa — westchnęła odbierając — Tak, mamo?
Zerknęła pytająco na Conrada, po czym przełączyła na głośnik. Ciekawe, jak czuł się słuchając głosu swojej byłej kochanki.
— Zamierzasz dziś w ogóle przyjść do domu, Leia? — surowy ton głosu Jonny sugerował, że nie jest w najlepszym humorze. To znaczy, może i była, ale trzeba było okrzyczeć latorośl za włóczenie się po nocach.
— Nie wiem, chyba zostanę tu na noc — ledwo powstrzymywała się od śmiechu, bo dla niej rozmowa ze zmartwioną mamusią była bardzo śmieszna.
— Słucham? Jeśli za góra godzinę nie będziesz w domu, to...
— Daj spokój. Nic mi nie grozi, nie jestem z nikim obcym — nastolatka westchnęła czując, jak sytuacja robi się poważna.
— Jesteś z Blythe'm?
— Nie.
— To z kim?
Spojrzała na Conrada wyczekująco. Powiedzieć, czy nie?
— Bo dla Ciebie nie zamierzam być złośliwa — mruknęła wtulając się w Louisa czując, że znów robi się senna. Nie ma cię czemu dziwić, w końcu było jej wygodnie, ciepło i bezpieczne, czyli zostały spełnione wszystkie warunki, by mogła zasnąć bez koszmarów. Nawet Terra się do nich dołączyła! W sumie to nie miała nic przeciwko, by jej całe psie rodzeństwo wskoczyło do łóżka. Będzie ciasno, ale milusio!
"I'm so young"? A więc o tym pisała mama w listach? Huh, czyżby ta piosenka coś znaczyła dla taty?
— Musiałabym sobie przypomnieć jak i ogarnąć jakieś pianino... Oh, w sumie to jutro będę mieć wolny dom. O ile nie boisz się do nas przyjść — szepnęła ogarnięta coraz większym zmęczeniem — Mamy nie będzie. Chociaż wiesz, uważam, że powinna wiedzieć, że tu jesteś. Nie wiem co jest w tych listach, ale pewnie stałaby po Twojej stronie, no chyba...
Umilkła czując wibrację własnego telefonu pod poduszką. Niechętnie przekręciła się na drugi bok szukając urządzenia, a potem z jeszcze większą niechęcią zmusiła się do spojrzenia na nie.
— O wilku mowa — westchnęła odbierając — Tak, mamo?
Zerknęła pytająco na Conrada, po czym przełączyła na głośnik. Ciekawe, jak czuł się słuchając głosu swojej byłej kochanki.
— Zamierzasz dziś w ogóle przyjść do domu, Leia? — surowy ton głosu Jonny sugerował, że nie jest w najlepszym humorze. To znaczy, może i była, ale trzeba było okrzyczeć latorośl za włóczenie się po nocach.
— Nie wiem, chyba zostanę tu na noc — ledwo powstrzymywała się od śmiechu, bo dla niej rozmowa ze zmartwioną mamusią była bardzo śmieszna.
— Słucham? Jeśli za góra godzinę nie będziesz w domu, to...
— Daj spokój. Nic mi nie grozi, nie jestem z nikim obcym — nastolatka westchnęła czując, jak sytuacja robi się poważna.
— Jesteś z Blythe'm?
— Nie.
— To z kim?
Spojrzała na Conrada wyczekująco. Powiedzieć, czy nie?
„I’m so young” było dla niego reliktem z przeszłości, bez dwóch zdań chciałby usłyszeć go po tylu latach, zwłaszcza w wykonaniu swojej pociechy. Problem w tym, że zapuszczanie się na teren posesji Cigfranów było dla niego zbyt ryzykowne nawet pod nieobecność właścicieli. To tak jakby zabijać owce poprzez położenie w paszczy lwa marchewki. Być może sama Leilani nie rozumowała o tej przestrzeni tak, jak on. Zresztą, byłoby dziwne, gdyby myślała jak zbiegły kryminalista. Nie chciał jej odmawiać.
Od razu wbił wzrok w wibrujący telefon, aby skontrolować, kto do jego córki wydzwania. Musiał być wyczulony. Dzisiaj stanął w obliczu tego, że jego dziecko dostało stypendium po nawciąganiu się prochów.
Przeczesał sobie zmordowany włosy i westchnął bezgłośnie, gdy przełączyła rozmowę na głośnomówiący. Tak, ten głos ewidentnie należał do pani Cigfran. Jego wyraz twarzy był bardzo zmieszany ─ z jednej strony zalążek płomienia przez usłyszenie na żywo czegoś, co przywoływał pół godziny temu w wyobraźni, gdy czytał listy; z drugiej zaś pewna obawa, która od deptała mu po piętach od ostatniego miesiąca.
Wsłuchiwał się w rozmowę, samemu nie dając znaku życia. Chciał porozmawiać z Jonną, był do tego zmotywowany i zapalony, lecz wiedział, że będzie zadawać mnóstwo pytań, a on naprawdę nie wiedział, jak się za to zabrać. Niby już wiele ze swojej przeszłości opowiedział córce, ale jej matka wiedziała o nim samym po szesnastu latach rozłąki znacznie więcej. Zagryzł wargę, bijąc się z wszystkimi za i przeciw. Mimo że to wszystko było tak tragicznie jak grecki dramat, rzeczywistość nie kręciła się wokół tej dwójki, tu chodziło o dobro Leilani. Zmarszczył znów czoło, zaciskając oczy. Nie przypuszczałby, że tak trudno będzie mu z siebie wydusić słowo do kogoś, kogo mógłby nazwać swoją rodziną. Oczywiście, gdyby młoda nie wręczyła mu tych listów, najpewniej cisnąłby tym telefonem przez okno, żeby rozbił się na betonie.
To z kim?
─ Z kimś, kogo znałaś.
Od razu wbił wzrok w wibrujący telefon, aby skontrolować, kto do jego córki wydzwania. Musiał być wyczulony. Dzisiaj stanął w obliczu tego, że jego dziecko dostało stypendium po nawciąganiu się prochów.
Przeczesał sobie zmordowany włosy i westchnął bezgłośnie, gdy przełączyła rozmowę na głośnomówiący. Tak, ten głos ewidentnie należał do pani Cigfran. Jego wyraz twarzy był bardzo zmieszany ─ z jednej strony zalążek płomienia przez usłyszenie na żywo czegoś, co przywoływał pół godziny temu w wyobraźni, gdy czytał listy; z drugiej zaś pewna obawa, która od deptała mu po piętach od ostatniego miesiąca.
Wsłuchiwał się w rozmowę, samemu nie dając znaku życia. Chciał porozmawiać z Jonną, był do tego zmotywowany i zapalony, lecz wiedział, że będzie zadawać mnóstwo pytań, a on naprawdę nie wiedział, jak się za to zabrać. Niby już wiele ze swojej przeszłości opowiedział córce, ale jej matka wiedziała o nim samym po szesnastu latach rozłąki znacznie więcej. Zagryzł wargę, bijąc się z wszystkimi za i przeciw. Mimo że to wszystko było tak tragicznie jak grecki dramat, rzeczywistość nie kręciła się wokół tej dwójki, tu chodziło o dobro Leilani. Zmarszczył znów czoło, zaciskając oczy. Nie przypuszczałby, że tak trudno będzie mu z siebie wydusić słowo do kogoś, kogo mógłby nazwać swoją rodziną. Oczywiście, gdyby młoda nie wręczyła mu tych listów, najpewniej cisnąłby tym telefonem przez okno, żeby rozbił się na betonie.
To z kim?
─ Z kimś, kogo znałaś.
W słuchawce na moment zapadła głucha cisza, a zaraz po niej dało się usłyszeć stłumiony szloch. Również Leilani umilkła, a nawet wstrzymała oddech. Cholera wie, która z pań Cigfran była bardziej zaskoczona; Jonna, że jej córka odkryła kto jest jej biologicznym ojcem, mało tego, że ten ojciec właśnie znajduje się w Riverdale, czy też nastolatka, która nie spodziewała się, że Louis sam postanowi się ujawnić.
— Conrad... — szepnęła kobieta, która rozpoznała jego głos pomimo ponad szesnastu lat rozłąki i zniekształcenie wywołane połączeniem — Dobrze, że jesteś. Pojawiłeś się w samą porę.
W samą porę na co?
Odpowiedź kryła się w listach, których z przyczyn oczywistych nie mogła przeczytać, stąd też zdezorientowanie dziewczyny osiągnęło poziom, w którym nie wiedziała co właściwie powinna zrobić, dlatego stwierdziła, że lepiej nie robić nic i się nie odzywać, dopóki matka nie zwróciła się bezpośrednio do niej:
— Leilani, jesteś tam?
— Mhm.
— Możesz na moment dać mi... Twojego tatę do telefonu? — zapytała niepewnie.
— Jasne. Macie chyba dużo do nadrobienia. Wszyscy mamy — westchnęła wyłączając głośnik, po czym wręczyła telefon Louisowi. Sama zaś zabrała z łóżka narzutkę, zawołała Terrę i wyszła z sypialni, by teraz zająć zaszczytne miejsce na kanapie w salonie, razem z resztą czworonogów. No, może oprócz Tootsie, który zdawał się nie ufać jej do końca.
— Mam tyle pytań, że nie wiem od czego zacząć — westchnęła starając się uspokoić swój głos, choć marnie jej szło — Ty zapewne też masz ich sporo. Powinniśmy się spotkać, natychmiast.
Nic się nie zmieniło, ten ton nieznoszący sprzeciwu wciąż sprawiał, że po plecach przechodziły dreszcze. A przynajmniej przeszłyby po plecach Lei, która słyszałaby matkę.
— Podaj adres, będę najszybciej jak mogę. Przy okazji, przywiozę trochę ubrań dla naszej córki. Założę się, że pewnie nic nie wzięła i chodzi w Twoich.
— Conrad... — szepnęła kobieta, która rozpoznała jego głos pomimo ponad szesnastu lat rozłąki i zniekształcenie wywołane połączeniem — Dobrze, że jesteś. Pojawiłeś się w samą porę.
W samą porę na co?
Odpowiedź kryła się w listach, których z przyczyn oczywistych nie mogła przeczytać, stąd też zdezorientowanie dziewczyny osiągnęło poziom, w którym nie wiedziała co właściwie powinna zrobić, dlatego stwierdziła, że lepiej nie robić nic i się nie odzywać, dopóki matka nie zwróciła się bezpośrednio do niej:
— Leilani, jesteś tam?
— Mhm.
— Możesz na moment dać mi... Twojego tatę do telefonu? — zapytała niepewnie.
— Jasne. Macie chyba dużo do nadrobienia. Wszyscy mamy — westchnęła wyłączając głośnik, po czym wręczyła telefon Louisowi. Sama zaś zabrała z łóżka narzutkę, zawołała Terrę i wyszła z sypialni, by teraz zająć zaszczytne miejsce na kanapie w salonie, razem z resztą czworonogów. No, może oprócz Tootsie, który zdawał się nie ufać jej do końca.
— Mam tyle pytań, że nie wiem od czego zacząć — westchnęła starając się uspokoić swój głos, choć marnie jej szło — Ty zapewne też masz ich sporo. Powinniśmy się spotkać, natychmiast.
Nic się nie zmieniło, ten ton nieznoszący sprzeciwu wciąż sprawiał, że po plecach przechodziły dreszcze. A przynajmniej przeszłyby po plecach Lei, która słyszałaby matkę.
— Podaj adres, będę najszybciej jak mogę. Przy okazji, przywiozę trochę ubrań dla naszej córki. Założę się, że pewnie nic nie wzięła i chodzi w Twoich.
Popełnił błąd, w ogóle zabierając głos w tej rozmowie. Mógł przyłożyć sobie palec do ust, każąc tym samym córce nie pisnąć ani słowa. Zdradzanie tożsamości ojca nie było na pewno w interesie Cigfran, choć z drugiej strony, mogła zwyczajnie potakiwać, gdy Jonna zapytała, czy jest u kuzyna. Może ona sama chciała, żeby wyłożyli karty na stół, mimo że nie widziała tych listów.
Szykowała się prywatna wymiana słów, toteż odebrał telefon od nastolatki, jednak nie odezwał się, póki ta nie wyszła za drzwi. Mogło, niestety, wyjść, że to nie będzie rozmowa na jej uszy, a chciał ją uchronić od niepotrzebnego stresu. To były interesy dorosłych ludzi, którzy coś sknocili w swoich życiach i dzieci nie powinny ponosić z tego tytułu represji.
─ Mogłaś jej powiedzieć. ─ wywarczał wręcz, całkowicie ignorując jej prośbę o adres. ─ Mogłaś mi powiedzieć. ─ podkreślił, odwołując się do pierwszego listu od niej, jaki było mu dane czytać. ─ To cholernie mądra dziewczynka. Umiałaby trzymać język za zębami. Może nigdy nie wydarzyłoby się to, gdybyśmy wiedzieli.
Ułożył się na plecach, wpatrując tępo w sufit. Nie chciał robić jej wyrzutów po tej lekturze, ale nie był w stanie postąpić inaczej; cisnęło mu się to na wargi odkąd wziął w objęcia Leilani. Żywił wciąż do niej uraz. Póki była obecna w Australii, widywała go raz na dwa tygodnie czy dzwoniła co jakiś czas, było chujowo, ale stabilnie. W 2007 roku wszystko zaczęło się sypać jak domek z kart. Odrzuciło go społeczeństwo, zrobiła to i ona. Harvey zerwał z nim kontakt, kiedy media zaczęły mu wiercić dziurę w brzuchu po jego wypowiedzi w prasie. Jonna się odcięła po zajściu w ciążę. Jego matka zaginęła. Zabrali Conradowi zdjęcie Delight, gdy pobił innego więźnia. Miał tylko Grace, którą i tak zranił.
Może to nie był problem w nich, że go zostawiali, tylko w nim, że ich do tego zmuszał?
─ Musimy porozmawiać. Tylko nie tutaj i nie przez telefon. ─ odparł, uspokajając się. ─ Leia jest bezpieczna, nic jej nie grozi. I już rozgościła się w mojej koszulce, niech chodzi.
Szykowała się prywatna wymiana słów, toteż odebrał telefon od nastolatki, jednak nie odezwał się, póki ta nie wyszła za drzwi. Mogło, niestety, wyjść, że to nie będzie rozmowa na jej uszy, a chciał ją uchronić od niepotrzebnego stresu. To były interesy dorosłych ludzi, którzy coś sknocili w swoich życiach i dzieci nie powinny ponosić z tego tytułu represji.
─ Mogłaś jej powiedzieć. ─ wywarczał wręcz, całkowicie ignorując jej prośbę o adres. ─ Mogłaś mi powiedzieć. ─ podkreślił, odwołując się do pierwszego listu od niej, jaki było mu dane czytać. ─ To cholernie mądra dziewczynka. Umiałaby trzymać język za zębami. Może nigdy nie wydarzyłoby się to, gdybyśmy wiedzieli.
Ułożył się na plecach, wpatrując tępo w sufit. Nie chciał robić jej wyrzutów po tej lekturze, ale nie był w stanie postąpić inaczej; cisnęło mu się to na wargi odkąd wziął w objęcia Leilani. Żywił wciąż do niej uraz. Póki była obecna w Australii, widywała go raz na dwa tygodnie czy dzwoniła co jakiś czas, było chujowo, ale stabilnie. W 2007 roku wszystko zaczęło się sypać jak domek z kart. Odrzuciło go społeczeństwo, zrobiła to i ona. Harvey zerwał z nim kontakt, kiedy media zaczęły mu wiercić dziurę w brzuchu po jego wypowiedzi w prasie. Jonna się odcięła po zajściu w ciążę. Jego matka zaginęła. Zabrali Conradowi zdjęcie Delight, gdy pobił innego więźnia. Miał tylko Grace, którą i tak zranił.
Może to nie był problem w nich, że go zostawiali, tylko w nim, że ich do tego zmuszał?
─ Musimy porozmawiać. Tylko nie tutaj i nie przez telefon. ─ odparł, uspokajając się. ─ Leia jest bezpieczna, nic jej nie grozi. I już rozgościła się w mojej koszulce, niech chodzi.
Najwidoczniej młoda miała dość kłamania w tak ważnej sprawie, w przeciwieństwie do swojej matki, ale na wyrzuty będzie jeszcze czas. Podobnie jak na zastanawianie się, czy Leilani celowo nie sprowokowała Conrada do ujawnienia się Jonnie i zmuszenia tej dwójki do porozmawiania jak dorośli.
Tymczasem z ust kobiety po drugiej stronie wyrwał się cichy nerwowy śmiech.
— Mój Boże, Ty w ogóle nie miałeś pojęcia, co tu się działo, gdy zapadł wyrok — szepnęła po chwili — Sądziłam, że w ten sposób ochronię nas wszystkich.
Westchnęła, a w tle dało się usłyszeć obijające się o siebie butelki. Zaraz po krótkim mocowaniu się z korkiem dobiegające ze słuchawki dźwięki wskazywało na to, że wylewa coś do zlewu. Czyżby odpuściła sobie tego wieczora alkohol?
— Chciałam jej powiedzieć, naprawdę. Ale była za mała, a potem... Gwen — imię starszej z córek ledwo przeszło jej przez gardło, najwidoczniej nie tylko ona jeszcze nie poradziła sobie ze śmiercią dziewczyny. Ale czy można w ogóle mówić o "radzeniu sobie" w obliczu tak wielkiej tragedii? W końcu rodzice nie powinni grzebać własnych dzieci, zwłaszcza, gdy te dzieci miały dopiero naście lat i cały świat przed sobą.
— Gdy myślałam, że już wszystko w porządku, że uporała się z tym, że ona nie żyje, zauważyłam, że dzieje się z nią coś złego. Jak kiedyś z Tobą, a wcześniej ze mną... Nie, to nie jest rozmowa na telefon.
Wcaaaale nie dało się słyszeć pociągania nosem, świadczącego o tym, że Jonna płacze. Nie, gdzież tam. Przecież to była bardzo luźna i przyjemna rozmowa na temat błahostek, ot tylko tłumaczyła się z szesnastu lat kłamstw i swoich zaniedbań jako rodzic. Nic wielkiego, nie? Było tyle rzeczy, o których chciała mu powiedzieć, ale nie wiedziała od czego zacząć. No i... przez telefon, naprawdę? Takie sprawy powinno załatwiać się w cztery oczy.
— ...miejsce i czas — wymamrotała zaniepokojona. Oho, chyba król George właśnie wrócił na swoje włości. — Przekaż Lei, niech wyśle mi w wiadomości. Muszę kończyć.
Zanim się rozłączyła, w tle odezwał się George pytający żonę o to, z kim rozmawiała.
A co w tym czasie robiła mała Leilani? Cóż, wtulona w rudą sierść Terry po prostu zasnęła na kanapie, zupełnie jakby niczym się nie przejmowała. Ale czy właściwie miała powód? Była u taty, a więc bezpieczna, czuła się kochana i wyglądało na to, że wreszcie będzie mogła normalnie rozmawiać z mamą na temat ojca. Tego fajniejszego ojca.
Tymczasem z ust kobiety po drugiej stronie wyrwał się cichy nerwowy śmiech.
— Mój Boże, Ty w ogóle nie miałeś pojęcia, co tu się działo, gdy zapadł wyrok — szepnęła po chwili — Sądziłam, że w ten sposób ochronię nas wszystkich.
Westchnęła, a w tle dało się usłyszeć obijające się o siebie butelki. Zaraz po krótkim mocowaniu się z korkiem dobiegające ze słuchawki dźwięki wskazywało na to, że wylewa coś do zlewu. Czyżby odpuściła sobie tego wieczora alkohol?
— Chciałam jej powiedzieć, naprawdę. Ale była za mała, a potem... Gwen — imię starszej z córek ledwo przeszło jej przez gardło, najwidoczniej nie tylko ona jeszcze nie poradziła sobie ze śmiercią dziewczyny. Ale czy można w ogóle mówić o "radzeniu sobie" w obliczu tak wielkiej tragedii? W końcu rodzice nie powinni grzebać własnych dzieci, zwłaszcza, gdy te dzieci miały dopiero naście lat i cały świat przed sobą.
— Gdy myślałam, że już wszystko w porządku, że uporała się z tym, że ona nie żyje, zauważyłam, że dzieje się z nią coś złego. Jak kiedyś z Tobą, a wcześniej ze mną... Nie, to nie jest rozmowa na telefon.
Wcaaaale nie dało się słyszeć pociągania nosem, świadczącego o tym, że Jonna płacze. Nie, gdzież tam. Przecież to była bardzo luźna i przyjemna rozmowa na temat błahostek, ot tylko tłumaczyła się z szesnastu lat kłamstw i swoich zaniedbań jako rodzic. Nic wielkiego, nie? Było tyle rzeczy, o których chciała mu powiedzieć, ale nie wiedziała od czego zacząć. No i... przez telefon, naprawdę? Takie sprawy powinno załatwiać się w cztery oczy.
— ...miejsce i czas — wymamrotała zaniepokojona. Oho, chyba król George właśnie wrócił na swoje włości. — Przekaż Lei, niech wyśle mi w wiadomości. Muszę kończyć.
Zanim się rozłączyła, w tle odezwał się George pytający żonę o to, z kim rozmawiała.
A co w tym czasie robiła mała Leilani? Cóż, wtulona w rudą sierść Terry po prostu zasnęła na kanapie, zupełnie jakby niczym się nie przejmowała. Ale czy właściwie miała powód? Była u taty, a więc bezpieczna, czuła się kochana i wyglądało na to, że wreszcie będzie mogła normalnie rozmawiać z mamą na temat ojca. Tego fajniejszego ojca.
Rozumiał, że jej postępowanie nie było dyktowane tym, że chciała mu pospolicie dopiec, a chciała w ten sposób coś wskórać. A raczej zapobiec czemuś niebezpiecznemu, jak to, że ta informacja mogłaby bezpośrednio trafić do George’a, który sam w sobie w obyciu nie jest najprzyjemniejszym człowiekiem, jakiego Conrad spotkał. A Savage w życiu widział cholernie dużo różnych zakapiorów.
Niemniej jednak, to nie ostudziło jego gniewu. Nawet wzmianka o nieżyjącej Gwendolyne, której było mu kurewsko żal. Miała przed sobą tak wiele, a to wszystko zostało zmiecione przez kogoś, kto dał się osiodłać narkotykom. Tak samo jak Jonna alkoholowi, który właśnie wylewała do zlewu… Czyżby rozmowa nieco dobiła się do jej rozsądku? Choć najprawdopodobniej był to zwyczajny impuls wywołany usłyszeniem głosu Louisa. Żeby wygrać z nałogiem, trzeba było wygrać z samym sobą. A ona w siebie w ogóle nie wierzyła.
─ Nie jest. Wszystko sobie wyjaśnimy twarzą w twarz. ─ przyznał jej rację, mrużąc oczy, gdy usłyszał jej pociąganie nosem. Nie był fanem kobiecych łez, zwłaszcza tych, do których niegdyś czuł coś więcej, niż chuć. ─ Uważaj na siebie.
Uciszył się natychmiast, gdy usłyszał w tle jej męża, a zaraz potem ona sama rozłączyła się. Miał nadzieję, że mu nakłamie i staruch straci zainteresowanie jej rozmową. Choć różnie to mogło być. Odłożył telefon na etażerkę, wciągając głęboko powietrze i wypuszczając je przez usta. Wylegiwał się tak jeszcze chwilę, a potem zwlókł zwłoki z materaca, wciąż prowadząc ze sobą wewnętrzny dialog, co należy uczynić w takiej podbramkowej sytuacji. Zaszedł do dużego pokoju, gdzie zastał córkę, którą znowu zmorzył sen. Rzeczywiście musiała być zmordowana, że zasnęła w takim miejscu. Louis nie ukrywał, jego łóżko było o wiele wygodniejsze od tej kanapy.
─ Co za mała pchełka… ─ wymruczał, rozplatając psa z jej uścisku, który też się rozgościł na tej kanapie. A potem kłaki wszędzie latają. Chociaż gdzie w tym domu było miejsce uwolnione od psiej sierści?
Zaraz po tym mruczandzie, wziął ją na ręce na tyle delikatnie, by jej nie obudzić, po czym pomaszerował z powrotem do pokoju, aby tam ją złożyć ją na pościeli i ułożyć się obok niej najlżejszym ruchem, na jakie było stać 90-kilogramowe ciało. Okrył ją kołdrą po same barki i objął własnym ramieniem, spoglądając na nią ukradkiem. Wciąż zastanawiał się, co ma począć z Jonną i z całym tym chorym obrotem spraw. Cholernie nie chciał, żeby dziecko cierpiało przez problemy dorosłych, to najgorsze, co mógł jej zafundować swoim zachowaniem. Aczkolwiek czasu nie cofnie. Choćby bardzo chciał i starał się, nie przywróci Gwen do życia.
Niemniej jednak, to nie ostudziło jego gniewu. Nawet wzmianka o nieżyjącej Gwendolyne, której było mu kurewsko żal. Miała przed sobą tak wiele, a to wszystko zostało zmiecione przez kogoś, kto dał się osiodłać narkotykom. Tak samo jak Jonna alkoholowi, który właśnie wylewała do zlewu… Czyżby rozmowa nieco dobiła się do jej rozsądku? Choć najprawdopodobniej był to zwyczajny impuls wywołany usłyszeniem głosu Louisa. Żeby wygrać z nałogiem, trzeba było wygrać z samym sobą. A ona w siebie w ogóle nie wierzyła.
─ Nie jest. Wszystko sobie wyjaśnimy twarzą w twarz. ─ przyznał jej rację, mrużąc oczy, gdy usłyszał jej pociąganie nosem. Nie był fanem kobiecych łez, zwłaszcza tych, do których niegdyś czuł coś więcej, niż chuć. ─ Uważaj na siebie.
Uciszył się natychmiast, gdy usłyszał w tle jej męża, a zaraz potem ona sama rozłączyła się. Miał nadzieję, że mu nakłamie i staruch straci zainteresowanie jej rozmową. Choć różnie to mogło być. Odłożył telefon na etażerkę, wciągając głęboko powietrze i wypuszczając je przez usta. Wylegiwał się tak jeszcze chwilę, a potem zwlókł zwłoki z materaca, wciąż prowadząc ze sobą wewnętrzny dialog, co należy uczynić w takiej podbramkowej sytuacji. Zaszedł do dużego pokoju, gdzie zastał córkę, którą znowu zmorzył sen. Rzeczywiście musiała być zmordowana, że zasnęła w takim miejscu. Louis nie ukrywał, jego łóżko było o wiele wygodniejsze od tej kanapy.
─ Co za mała pchełka… ─ wymruczał, rozplatając psa z jej uścisku, który też się rozgościł na tej kanapie. A potem kłaki wszędzie latają. Chociaż gdzie w tym domu było miejsce uwolnione od psiej sierści?
Zaraz po tym mruczandzie, wziął ją na ręce na tyle delikatnie, by jej nie obudzić, po czym pomaszerował z powrotem do pokoju, aby tam ją złożyć ją na pościeli i ułożyć się obok niej najlżejszym ruchem, na jakie było stać 90-kilogramowe ciało. Okrył ją kołdrą po same barki i objął własnym ramieniem, spoglądając na nią ukradkiem. Wciąż zastanawiał się, co ma począć z Jonną i z całym tym chorym obrotem spraw. Cholernie nie chciał, żeby dziecko cierpiało przez problemy dorosłych, to najgorsze, co mógł jej zafundować swoim zachowaniem. Aczkolwiek czasu nie cofnie. Choćby bardzo chciał i starał się, nie przywróci Gwen do życia.
Trzeba patrzeć na pozytywy! To, że Leilani była w stanie tak łatwo zasnąć, oznaczało, że nie była pod wpływem amfetaminy... Ale w sumie mogła odsypiać nieprzespaną po wciąganiu noc. W sumie, to to wysoce prawdopodobne, nie ćpała przecież codziennie, jeszcze dawała swojemu organizmowi czas na odpoczynek od tego świństwa. Jeszcze.
Miała tak twardy sen, że w ogóle nie zorientowała się, gdy została przeniesiona z powrotem na tatowe łóżko. Dopiero w chwili, gdy chciała się wtulić w sierść Terry, a napotkała dłonią mniej włochatą koszulkę Louisa, mruknęła coś niezrozumiale, by po chwili przylepić się do niego, bo taka z niej była mała przylepka i atencjuszka, jeśli tylko chodziło o ojca.
— Jesteś najfajniejszym tatą na świecie — wymamrotała z policzkiem wtulonym w jego ramię — Gdybyśmy mogli, zabrałbyś mnie jak najdalej stąd?
Gdybyśmy mogli...
Ale nie mogli. Leilani nie miała osiemnastu lat i jej zaginięciem zainteresowałaby się policja, nie mogła zostawić matki samej z George'm, no i Finn... Jej sprawiający-że-miękną-jej-nogi Finn! Nie była w stanie zostawić ukochanego, nawet jeśli ten w rankingu najważniejszych dla niej mężczyzn spadł na drugie miejsce (sorka Finn).
— Śniło mi się, że dowiedziałeś się jednej głupiutkiej błahostki na mój temat i byłeś na mnie zły, a potem rozmawiałeś z mamą przez telefon — nawet nie otwierała oczu, taka zmęczona z niej klusia — ...a może to nie był sen?
"Głupiutka błahostka", no ładnie określiła to, że najzwyczajniej w świecie wciągała amfę. No ale z drugiej strony, jeśli cała wcześniejsza sytuacja wydarzyła się tylko w jej głowie, to lepiej by zabrzmiało to tak, niż "no, ćpam sobie jak nikt nie patrzy".
W każdym razie chwilę po tych słowach znów zapadła w sen.
Miała tak twardy sen, że w ogóle nie zorientowała się, gdy została przeniesiona z powrotem na tatowe łóżko. Dopiero w chwili, gdy chciała się wtulić w sierść Terry, a napotkała dłonią mniej włochatą koszulkę Louisa, mruknęła coś niezrozumiale, by po chwili przylepić się do niego, bo taka z niej była mała przylepka i atencjuszka, jeśli tylko chodziło o ojca.
— Jesteś najfajniejszym tatą na świecie — wymamrotała z policzkiem wtulonym w jego ramię — Gdybyśmy mogli, zabrałbyś mnie jak najdalej stąd?
Gdybyśmy mogli...
Ale nie mogli. Leilani nie miała osiemnastu lat i jej zaginięciem zainteresowałaby się policja, nie mogła zostawić matki samej z George'm, no i Finn... Jej sprawiający-że-miękną-jej-nogi Finn! Nie była w stanie zostawić ukochanego, nawet jeśli ten w rankingu najważniejszych dla niej mężczyzn spadł na drugie miejsce (sorka Finn).
— Śniło mi się, że dowiedziałeś się jednej głupiutkiej błahostki na mój temat i byłeś na mnie zły, a potem rozmawiałeś z mamą przez telefon — nawet nie otwierała oczu, taka zmęczona z niej klusia — ...a może to nie był sen?
"Głupiutka błahostka", no ładnie określiła to, że najzwyczajniej w świecie wciągała amfę. No ale z drugiej strony, jeśli cała wcześniejsza sytuacja wydarzyła się tylko w jej głowie, to lepiej by zabrzmiało to tak, niż "no, ćpam sobie jak nikt nie patrzy".
W każdym razie chwilę po tych słowach znów zapadła w sen.
W tym cały sęk, Conrad nie był w stanie ocenić, czy wycieńczenie było oznaką zmęczenia nauką czy była drastycznym spadkiem energii po amfetaminie. Sam smakował tej 24-godzinnej przerwy w życiorysie, po której zdarzyło mu się obudzić w szpitalnym łóżku, stąd też rodził się w nim niepokój w związku z tym zasypianiem.
Najfajniejszy tata na świecie. Uśmiechnął się lekko na te słowa, mimo że to bardziej pasowało na napis na kubku rozpuszczającego dziecko multimilionera, niż starego zwyrodnialca uciekającego od odpowiedzialności. Aczkolwiek…
─ Zabrałbym. ─ zapewnił, nie kłamiąc. Gdyby tylko Cigfran była niezależna od opiekunów, a Jonna byłaby w lepszej sytuacji, niż obecna, mógłby ją wywieźć na drugi koniec świata, żeby wreszcie mieli spokój. Tylko nie do Australii, bardziej na Grenlandię.
Gdy półprzytomna odezwała się, leżąc już w łóżku, odgarnął jej lekko włosy za ucho, co stało się ostatnio jego nawykiem. Co poradzi, że lubił widzieć jej twarzyczkę niezasłoniętą przez rdzawe kosmyki?
─ Śpij, śpij. ─ westchnął, czując, że dziewczyna znowu odlatuje. Nie był zbyt rozmowny w obliczu wieści, które dzisiaj usłyszał. Nie było też sensu drążyć teraz tego tematu, Louis sam musiał się rozprawić z tymi wszystkimi informacjami.
Albo i nie sam. Musiał jednak wymyślić miejsce, w którym może się spotkać z jej matką tak, aby móc porozmawiać na spokojnie i bez nerwów, choć spełnienie tych wszystkich punktów było niemalże niemożliwe. To cholernie zatrważające, że jego pociecha tak się do niego upodabnia, zważywszy na to, że Ashworth zna ciąg dalszy tej historii.
Tak czy srak, objął ją czule po dokładniejszym otuleniu kołdrą i zaczął się zastanawiać głębiej nad treścią listów, mając na to sporo czasu, biorąc pod uwagę to, że tej nocy nie zaśnie. Zwłaszcza z jęzorem czekającej na pieszczoty Terry, która nie znała pojęcia słów „przestrzeń osobista”. Zresztą, może to i dobrze.
/2x zt.
Najfajniejszy tata na świecie. Uśmiechnął się lekko na te słowa, mimo że to bardziej pasowało na napis na kubku rozpuszczającego dziecko multimilionera, niż starego zwyrodnialca uciekającego od odpowiedzialności. Aczkolwiek…
─ Zabrałbym. ─ zapewnił, nie kłamiąc. Gdyby tylko Cigfran była niezależna od opiekunów, a Jonna byłaby w lepszej sytuacji, niż obecna, mógłby ją wywieźć na drugi koniec świata, żeby wreszcie mieli spokój. Tylko nie do Australii, bardziej na Grenlandię.
Gdy półprzytomna odezwała się, leżąc już w łóżku, odgarnął jej lekko włosy za ucho, co stało się ostatnio jego nawykiem. Co poradzi, że lubił widzieć jej twarzyczkę niezasłoniętą przez rdzawe kosmyki?
─ Śpij, śpij. ─ westchnął, czując, że dziewczyna znowu odlatuje. Nie był zbyt rozmowny w obliczu wieści, które dzisiaj usłyszał. Nie było też sensu drążyć teraz tego tematu, Louis sam musiał się rozprawić z tymi wszystkimi informacjami.
Albo i nie sam. Musiał jednak wymyślić miejsce, w którym może się spotkać z jej matką tak, aby móc porozmawiać na spokojnie i bez nerwów, choć spełnienie tych wszystkich punktów było niemalże niemożliwe. To cholernie zatrważające, że jego pociecha tak się do niego upodabnia, zważywszy na to, że Ashworth zna ciąg dalszy tej historii.
Tak czy srak, objął ją czule po dokładniejszym otuleniu kołdrą i zaczął się zastanawiać głębiej nad treścią listów, mając na to sporo czasu, biorąc pod uwagę to, że tej nocy nie zaśnie. Zwłaszcza z jęzorem czekającej na pieszczoty Terry, która nie znała pojęcia słów „przestrzeń osobista”. Zresztą, może to i dobrze.
/2x zt.
Strona 2 z 2 • 1, 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach