▲▼
PRACOWNICY
Kawiarnia położona jest dosłownie dwa lokale od galerii Metanoia. Szyld składający się po prostu z błękitnego tła i białego loga lokalu zaprasza klientów do przejścia przez przeszklone drzwi o ramach w podobnie niebieskim odcieniu. Z chodnika należy zejść dwa niskie stopnie w dół, przy okazji mijając wystawiony na zewnątrz pojedynczy stolik koloru bezchmurnego nieba z dostawionymi pasującymi krzesłami. Wszystko metalowe i o nieco ażurowym wzorze.
Wewnątrz czekają orzechowe panele i - niespodzianka - ściany chlapnięte błękitną i białą farbą. Wszędzie można dostrzec zawieszone na nich donice z bluszczami, mającymi zapewnić wrażenie przytulności. Nie jest to spory lokal, stolików jest zaledwie kilka, w tym trzy dwuosobowe, dwa ustawione pod ścianą czteroosobowe i jedna kanapa z dostawionymi pufami (tym razem chociaż pufy są zielone, a nie tylko niebieskie), mająca pomieścić większą liczbę osób wokół niskiego, okrągłego stolika kawowego.
Oczywiście nie brakuje także toalety i wszelkich innych niezbędnych pomieszczeń. Serwowane są kawy, herbaty, soki, shake'i, smoothie, gorąca czekolada, a nawet ciasta czy śniadania w formie bagietek lub wytrawnych naleśników i gofrów (oczywiście dostępnych też na słodko). Z okazji ocieplenia wielką furorę robią freakshakes, czyli shake'i z mnóstwem poupychanych dodatków takich jak batoniki, posypki, kostki czekolady. Istnieje także możliwość zakupienia niektórych z produktów wykorzystywanych w kawiarni do przygotowywania napojów.
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Zgłoś się do pracy!
Jaehee Kang
Właścicielka Lokalu / Menadżerka
Amalie Caroline Hansen
Baristka
Kakuei Fuse-Liang
Barista (Weekendowy)
Kawiarnia położona jest dosłownie dwa lokale od galerii Metanoia. Szyld składający się po prostu z błękitnego tła i białego loga lokalu zaprasza klientów do przejścia przez przeszklone drzwi o ramach w podobnie niebieskim odcieniu. Z chodnika należy zejść dwa niskie stopnie w dół, przy okazji mijając wystawiony na zewnątrz pojedynczy stolik koloru bezchmurnego nieba z dostawionymi pasującymi krzesłami. Wszystko metalowe i o nieco ażurowym wzorze.
Wewnątrz czekają orzechowe panele i - niespodzianka - ściany chlapnięte błękitną i białą farbą. Wszędzie można dostrzec zawieszone na nich donice z bluszczami, mającymi zapewnić wrażenie przytulności. Nie jest to spory lokal, stolików jest zaledwie kilka, w tym trzy dwuosobowe, dwa ustawione pod ścianą czteroosobowe i jedna kanapa z dostawionymi pufami (tym razem chociaż pufy są zielone, a nie tylko niebieskie), mająca pomieścić większą liczbę osób wokół niskiego, okrągłego stolika kawowego.
Oczywiście nie brakuje także toalety i wszelkich innych niezbędnych pomieszczeń. Serwowane są kawy, herbaty, soki, shake'i, smoothie, gorąca czekolada, a nawet ciasta czy śniadania w formie bagietek lub wytrawnych naleśników i gofrów (oczywiście dostępnych też na słodko). Z okazji ocieplenia wielką furorę robią freakshakes, czyli shake'i z mnóstwem poupychanych dodatków takich jak batoniki, posypki, kostki czekolady. Istnieje także możliwość zakupienia niektórych z produktów wykorzystywanych w kawiarni do przygotowywania napojów.
Nie było szczególnie ruchliwie, choć zazwyczaj od rana nie zamykały im się drzwi. Zazwyczaj ludzie wpadali po coś na wynos kiedy szli do pracy, ktoś tam stanął, żeby jeszcze pogadać, zdarzały się osoby, które po prostu nie miały nic do roboty, więc siadały nawet na godzinę czy dwie zanim faktycznie wpadło im w ręce jakieś bardziej ambitne zajęcie. Dziś jednak wydawało się być o wiele spokojniej. Sezonowe zmiany pogody pewnie wpłynęły na stan zdrowia części klienteli.
Nie żeby Hansen to przeszkadzało - im mniej tak ciężkiego dla jej osoby kontaktu z ludźmi, tym lepiej. Szczególnie, że ktoś coś odkręcił w mielarce do ziaren podczas jej czyszczenia i trzeba było czekać na technika, który by się tym zajął, do tego czasu pracując z odmawiającą posłuszeństwa maszyną, działającą o wiele wolniej niż zwykle. To powodowało jeszcze tylko większy stres przy pracy; a bo to trzeba więcej czekać, a to klient się zrobi niezadowolony, trzeba go jakoś zagadać, żeby się biedny nie uraził, że dotychczas wzorowa obsługa doznała takiej felernej usterki na sprzęcie. I co z tego, że to nie była - w praktyce - ich wina? Ludzie mieli różne myśli.
Fart chciał, żeby jak na razie otrzymywała głównie zamówienia na soki czy szejki. Zresztą, właśnie była w trakcie miksowania specjału dla jednej z córek stałej klientki lokalu - waniliowo-czekoladową bombę cukrową ze śmietaną na górze, oblaną karmelem i obsypaną drażami M&M's. Postawiła szklankę na tacce, tuż obok herbaty dla jej matki i kolejnego szejka dla najmłodszej z dam, by ruszyć z nimi do stolika, przy którym siedziały. Tylko jakoś tak po drodze zaczęły jej się trząść ręce, i to wcale nie w wyniku głupiego przerażenia. Zwyczajnie kątem oka dostrzegła obecność kogoś, kogo oczekiwała właściwie od momentu otwarcia się kawiarniowych drzwi po raz pierwszy.
Nie żeby Hansen to przeszkadzało - im mniej tak ciężkiego dla jej osoby kontaktu z ludźmi, tym lepiej. Szczególnie, że ktoś coś odkręcił w mielarce do ziaren podczas jej czyszczenia i trzeba było czekać na technika, który by się tym zajął, do tego czasu pracując z odmawiającą posłuszeństwa maszyną, działającą o wiele wolniej niż zwykle. To powodowało jeszcze tylko większy stres przy pracy; a bo to trzeba więcej czekać, a to klient się zrobi niezadowolony, trzeba go jakoś zagadać, żeby się biedny nie uraził, że dotychczas wzorowa obsługa doznała takiej felernej usterki na sprzęcie. I co z tego, że to nie była - w praktyce - ich wina? Ludzie mieli różne myśli.
Fart chciał, żeby jak na razie otrzymywała głównie zamówienia na soki czy szejki. Zresztą, właśnie była w trakcie miksowania specjału dla jednej z córek stałej klientki lokalu - waniliowo-czekoladową bombę cukrową ze śmietaną na górze, oblaną karmelem i obsypaną drażami M&M's. Postawiła szklankę na tacce, tuż obok herbaty dla jej matki i kolejnego szejka dla najmłodszej z dam, by ruszyć z nimi do stolika, przy którym siedziały. Tylko jakoś tak po drodze zaczęły jej się trząść ręce, i to wcale nie w wyniku głupiego przerażenia. Zwyczajnie kątem oka dostrzegła obecność kogoś, kogo oczekiwała właściwie od momentu otwarcia się kawiarniowych drzwi po raz pierwszy.
Ci, którzy już go znali wiedzieli, że Laverne jest wyjątkowo mocno przywiązany do swoich zwyczajów. Wstawał o ściśle określonej godzinie, oglądał wiadomości o wpół do siódmej i rzucał okiem na notowania na giełdzie. Naturalnie będąc właścicielem domu maklerskiego miał swoich ludzi, którzy o każdej porze trzymali rękę na pulsie i w razie nieprzewidzianych krachów, obiecujących wzrostów czy innych godnych zainteresowania sygnałów dzwonili do niego celem upoważnienia. Był przyzwyczajony do późnych telefonów, ale jeżeli było coś, czego naprawdę nie lubił, to było to przerywanie mu przerwy na lunch. Jeżeli nie była to powtórka z czarnego poniedziałku z '87 roku bądź lukratywna propozycja współpracy, Remor sączył jad przez telefon i obcinał pensje.
Wiedziony przyzwyczajeniem podjechał pod niedawno oswojoną kafejkę i zaparkował w wygodnym miejscu. Ten dzień rozpoczął się od dobrych notowań, kilku obiecujących, nowych transakcji i zatrudnienia nowej opiekunki dla matki, stąd uznał, że nic się nie stanie jeżeli wywinie się na godzinę... lub dwie.
Poza niezgorszą kawą kawiarnia oferowała zacisze co było mu bardzo na rękę; przyzwyczaił się do korporacyjnego roju, ale każdy potrzebował chwili ciszy i on też nie był wyjątkiem. Na dodatek będąc tu już któryś z kolei raz, zauważył, że o tej porze dnia na zmianie kręci się przesympatyczna młoda dziewczyna o wystarczającym pojęciu na temat kawy. Nie znał się na procesach jej parzenia, ale doceniał, gdy mu smakowała i nie miała podłego kwaśnego posmaku - dlatego wracał tu prawie codziennie i zamawiał dokładnie to samo.
Widząc ją za ladą odczuł ulgę, bo ostatnio naciął się na jej koleżankę i kawa wcale mu nie smakowała. Klientów było niewielu, każdy zajęty swoimi sprawami i już z gotowym zamówieniem przy stoliku, więc tym razem mógł spędzić tu więcej czasu.
— Dzień dobry — zagaił na dość oficjalną modłę, chociaż w gruncie rzeczy wnioskując po jej dziewczęcym wyglądzie, mogłaby mieć góra siedemnaście, może osiemnaście lat. Plotki głosiły jednak, że Laverne wyciąga przysłowiowego kija z dupy dopiero w domu. Bujdy.
— Wczoraj kawę robiła mi twoja koleżanka. Była paskudna, więc naprawdę cieszę się, że widzę tu dzisiaj ciebie. Duża, czarna, gorąca? Bez cukru — wyrecytował gładko, opierając przedramiona o ladę. Teraz już wiedział, że po wstępnych grzecznościach może przejść bez ogródek do ulubionej części i głównego powodu, dla którego tak często spędzał tu przerwę na lunch; to dziewczę płoszyło się z łatwością, a efekt wart był zachodu.
Przechylił głowę na bok i zmrużył oczy, by dostrzec co napisane jest na identyfikatorze przy jej koszuli. "Amalie". Nie brzmiało to kanadyjsko, ale nie potrafił właściwie określić skąd pochodzi to imię. Nie lubił nie wiedzieć, więc odnotował w pamięci, by dla świętego spokoju i satysfakcji sprawdzić to później. Póki co jego wzrok podniósł się znad identyfikatora i na dobre zatrzymać się na wysokości jej piegowatej twarzy. Ta gra miała proste zasady, robili to prawie codziennie od ostatniego tygodnia. To był ten moment, w którym nie spuszczając z niej wzroku przechodził do tych rzeczy, które zdawały się najbardziej wytrącać dziewczynę z równowagi. Jeden side smile później już wiedział jaką obrać strategię.
— Zaskocz mnie czymś, Amy.
Wiedziony przyzwyczajeniem podjechał pod niedawno oswojoną kafejkę i zaparkował w wygodnym miejscu. Ten dzień rozpoczął się od dobrych notowań, kilku obiecujących, nowych transakcji i zatrudnienia nowej opiekunki dla matki, stąd uznał, że nic się nie stanie jeżeli wywinie się na godzinę... lub dwie.
Poza niezgorszą kawą kawiarnia oferowała zacisze co było mu bardzo na rękę; przyzwyczaił się do korporacyjnego roju, ale każdy potrzebował chwili ciszy i on też nie był wyjątkiem. Na dodatek będąc tu już któryś z kolei raz, zauważył, że o tej porze dnia na zmianie kręci się przesympatyczna młoda dziewczyna o wystarczającym pojęciu na temat kawy. Nie znał się na procesach jej parzenia, ale doceniał, gdy mu smakowała i nie miała podłego kwaśnego posmaku - dlatego wracał tu prawie codziennie i zamawiał dokładnie to samo.
Widząc ją za ladą odczuł ulgę, bo ostatnio naciął się na jej koleżankę i kawa wcale mu nie smakowała. Klientów było niewielu, każdy zajęty swoimi sprawami i już z gotowym zamówieniem przy stoliku, więc tym razem mógł spędzić tu więcej czasu.
— Dzień dobry — zagaił na dość oficjalną modłę, chociaż w gruncie rzeczy wnioskując po jej dziewczęcym wyglądzie, mogłaby mieć góra siedemnaście, może osiemnaście lat. Plotki głosiły jednak, że Laverne wyciąga przysłowiowego kija z dupy dopiero w domu. Bujdy.
— Wczoraj kawę robiła mi twoja koleżanka. Była paskudna, więc naprawdę cieszę się, że widzę tu dzisiaj ciebie. Duża, czarna, gorąca? Bez cukru — wyrecytował gładko, opierając przedramiona o ladę. Teraz już wiedział, że po wstępnych grzecznościach może przejść bez ogródek do ulubionej części i głównego powodu, dla którego tak często spędzał tu przerwę na lunch; to dziewczę płoszyło się z łatwością, a efekt wart był zachodu.
Przechylił głowę na bok i zmrużył oczy, by dostrzec co napisane jest na identyfikatorze przy jej koszuli. "Amalie". Nie brzmiało to kanadyjsko, ale nie potrafił właściwie określić skąd pochodzi to imię. Nie lubił nie wiedzieć, więc odnotował w pamięci, by dla świętego spokoju i satysfakcji sprawdzić to później. Póki co jego wzrok podniósł się znad identyfikatora i na dobre zatrzymać się na wysokości jej piegowatej twarzy. Ta gra miała proste zasady, robili to prawie codziennie od ostatniego tygodnia. To był ten moment, w którym nie spuszczając z niej wzroku przechodził do tych rzeczy, które zdawały się najbardziej wytrącać dziewczynę z równowagi. Jeden side smile później już wiedział jaką obrać strategię.
— Zaskocz mnie czymś, Amy.
To był on. Wystarczyło, że nie będzie panikować. Nie panikuj, Hansen. Hansen, powiedziałam, że masz nie panikować, dlaczego, do ciężkiej cholery, jeszcze bardziej trzęsą ci się łapy? Dobra, raz raz, wdech, wydech. Postawiła prędko zamówione przez wcześniej wspomniane kobiece trio napoje, uśmiechając się do nich jeszcze nerwowo, po czym wręcz pognała z tacką za ladę i położyła ją gdzieś na pobliskim blacie. Wszystko, byle po prostu obsłużyć mężczyznę zanim zrobiłby to jej znajomy ze zmiany. Nie umiała rozmawiać z ludźmi, ale jakimś cudem dla niego była w stanie wydukać więcej niż parę półsłówek. Żeby jeszcze sama wiedziała, dlaczego jej zainteresowanie skierowało ją akurat na tego intrygującego artystę. No. Artystę. Wszystko wskazywało na to, że to był właśnie on. Galeria obok, plakaty odnośnie wystawy, zdjęcia autora wywieszanych tam prac znalezione w internecie... ciężko było tutaj o pomyłkę, choć wstydziła się tak po prostu spytać, by to wszystko zweryfikować.
Głębokie wdechy. Znowu. W pierwszej chwili skinęła głową, jakby dopiero zbierając siły żeby się odezwać. Ostatecznie oczy przybysza mogły dostrzec nawet uniesione kąciki ust na twarzy małej Amalie. Nieco nerwowo, nieco drgające, nieco niepewne, ale też i nieco urocze.
- Dzień dobry, to samo co ostat-...
Dostrzegła tylko jak nieco obniżył swój poziom, by jego ręce mogły spokojnie spocząć tuż przed nią, naruszając granicę jej strony lady, za którą czuła się tak bezpiecznie. Chciała się wycofać, przyjąć już zamówienie i zrobić mu tę kawę, a potem obserwować go z bezpieczniejszej odległości. Takiej, która nie sprawiałaby, że czułaby się niekomfortowo zasypana uwagą. Babom się nie dogodzi - niby chcą tej atencji, ale jak już ją dostają, to im za dużo i- zaraz, moment, co on powiedział?
- Ojej - wyrwało się jej, kiedy tak ze szczerym zaskoczeniem spojrzała na klienta. Nawet udało jej się na chwilę zignorować fakt, że rzucił w jej kierunku swego rodzaju podprogowym komplementem! Jakim cudem coś mogło mu nie smakować, skoro wszyscy robili to samo? Niedopalone ziarna? Za wysoka temperatura? Za grubo zmielona? Zmarszczyła delikatnie nosek, analizując w głowie sytuację. Zaraz sprawdzi szafki z blendami i się dowie. - Bardzo za nią przepraszam... Pa-pa-parę dziewczyn jeszcze się u nas uczy, może po prostu namieszała coś przy dripie - wydukała, nadal choć nieznacznie przyjmując ton znawcy i kawowego konesera. Geniuszem nie była, ale mogła pochwalić się wiedzą zdobytą poprzez pracę w tymże lokalu. Odróżniała gatunki, wiedziała co może być przyczyną złego zaparzenia, dobierała syropy do gust. Pełen serwis.
To by było na tyle jeśli chodzi o wstępne dyskusje, bo dalej było już tylko gorzej. Najpierw to niecodzienne spojrzenie ciepłych oczu, które na niej spoczął, której towarzyszyła chwila niezręcznej ciszy. Później szarooka nawet nie miała pojęcia czy ma ruszyć już do przelewu, czy stać jak kołek i dać mu się obserwować niczym okaz w zoo, a na koniec zdrobnił jej imię tak, że zrobiło jej się maksymalnie głupio. W pozytywnym tego słowa znaczeniu. Odchrząknęła, czując się, jakby piegowata twarz miała zaraz pokraśnieć. Na szczęście było to na tyle zdawkowe, że mogła to zrzucić na zwykłe wahania temperatury.
- W... w sensie kawą? Po-postaram się - odparła, mieszając dyftongi w jakiś niezidentyfikowany sposób. Kto by pomyślał, że I'll try można wymówić jako... "aułl trei"? Zupełnie zgubiła głowę do wymowy. I pewnie, że teraz można by snuć teorie, że przecież jak miałaby kogoś zaskoczyć zwykłą czarną kawą, ale to było prostsze niż się wydawało. Coś tam grzebała przy młynku, wrzucając ziarna z pozornie tego samego słoika co wszystkie inne, zerkając jeszcze kątem oka na Laverne'a. - Chce pan usiąść czy mam ją zrobić na wynos?
Ty weź mu może daj zapłacić, co?
Głębokie wdechy. Znowu. W pierwszej chwili skinęła głową, jakby dopiero zbierając siły żeby się odezwać. Ostatecznie oczy przybysza mogły dostrzec nawet uniesione kąciki ust na twarzy małej Amalie. Nieco nerwowo, nieco drgające, nieco niepewne, ale też i nieco urocze.
- Dzień dobry, to samo co ostat-...
Dostrzegła tylko jak nieco obniżył swój poziom, by jego ręce mogły spokojnie spocząć tuż przed nią, naruszając granicę jej strony lady, za którą czuła się tak bezpiecznie. Chciała się wycofać, przyjąć już zamówienie i zrobić mu tę kawę, a potem obserwować go z bezpieczniejszej odległości. Takiej, która nie sprawiałaby, że czułaby się niekomfortowo zasypana uwagą. Babom się nie dogodzi - niby chcą tej atencji, ale jak już ją dostają, to im za dużo i- zaraz, moment, co on powiedział?
- Ojej - wyrwało się jej, kiedy tak ze szczerym zaskoczeniem spojrzała na klienta. Nawet udało jej się na chwilę zignorować fakt, że rzucił w jej kierunku swego rodzaju podprogowym komplementem! Jakim cudem coś mogło mu nie smakować, skoro wszyscy robili to samo? Niedopalone ziarna? Za wysoka temperatura? Za grubo zmielona? Zmarszczyła delikatnie nosek, analizując w głowie sytuację. Zaraz sprawdzi szafki z blendami i się dowie. - Bardzo za nią przepraszam... Pa-pa-parę dziewczyn jeszcze się u nas uczy, może po prostu namieszała coś przy dripie - wydukała, nadal choć nieznacznie przyjmując ton znawcy i kawowego konesera. Geniuszem nie była, ale mogła pochwalić się wiedzą zdobytą poprzez pracę w tymże lokalu. Odróżniała gatunki, wiedziała co może być przyczyną złego zaparzenia, dobierała syropy do gust. Pełen serwis.
To by było na tyle jeśli chodzi o wstępne dyskusje, bo dalej było już tylko gorzej. Najpierw to niecodzienne spojrzenie ciepłych oczu, które na niej spoczął, której towarzyszyła chwila niezręcznej ciszy. Później szarooka nawet nie miała pojęcia czy ma ruszyć już do przelewu, czy stać jak kołek i dać mu się obserwować niczym okaz w zoo, a na koniec zdrobnił jej imię tak, że zrobiło jej się maksymalnie głupio. W pozytywnym tego słowa znaczeniu. Odchrząknęła, czując się, jakby piegowata twarz miała zaraz pokraśnieć. Na szczęście było to na tyle zdawkowe, że mogła to zrzucić na zwykłe wahania temperatury.
- W... w sensie kawą? Po-postaram się - odparła, mieszając dyftongi w jakiś niezidentyfikowany sposób. Kto by pomyślał, że I'll try można wymówić jako... "aułl trei"? Zupełnie zgubiła głowę do wymowy. I pewnie, że teraz można by snuć teorie, że przecież jak miałaby kogoś zaskoczyć zwykłą czarną kawą, ale to było prostsze niż się wydawało. Coś tam grzebała przy młynku, wrzucając ziarna z pozornie tego samego słoika co wszystkie inne, zerkając jeszcze kątem oka na Laverne'a. - Chce pan usiąść czy mam ją zrobić na wynos?
Ty weź mu może daj zapłacić, co?
Niewiele było już takich osób, które można było onieśmielić z równą jak w tym przypadku łatwością. Nie był do końca pewien czy jąkanie dziewczyny wynikało z ewentualnych niedociągnięć lingwistycznych, czy po prostu aż tak denerwowała się kontaktem z drugim człowiekiem, ale bezspornie - było to niezwykle urocze. Oczywistą sprawą natomiast było, że Remor nie przychodził tu tylko po kawę.
Widział z jakim pośpiechem kręci się przy wydawaniu ostatniego zamówienia, a że jedna z osób pracująca z nią na zmianie zerknęła tylko przelotnie na salę i zaraz zniknęła za drzwiami prowadzącymi na zaplecze zgadywał, że nie jest zawiedziona jego obecnością.
"Ojej".
Szczerze powiedziawszy nie wiedział przez chwilę jak ma na to zareagować. Czy w tych czasach ktoś w ogóle jeszcze tak mówił? Zapewne w ustach kogoś innego brzmiałoby to infantylnie, ale ona ze swoim "ojej" i trzęsącymi się dłońmi wzbudzała w nim wyłącznie uprzejme rozbawienie.
Na pierwszy rzut oka widać było, że Hansen czuje się obserwowana i bynajmniej nie pomaga jej to w doprowadzeniu się do porządku, ale w końcu Laverne po coś tu dzisiaj przyszedł.
— Zostanę. Miło jest od czasu do czasu zobaczyć twarz mniej zmarnowaną życiem od przeciętnego maklera — mruknął z rozbawieniem, wybierając sobie miejsce przy samej ladzie. Bezczelnie najbliżej jak tylko się dało, ale nadal w konwencjonalnej odległości. Rozpiął i zdjął marynarkę, przełożył ją przez oparcie wysokiego stołka i bez skrępowania obserwował, jak ta młoda, zakłopotana dziewczyna przygotowuje mu kawę.
Miał godzinę przerwy i konsekwentnie zamierzał ją strawić na czymś przyjemnym. Ponadto kawiarnia miała jeszcze jedną zaletę; znajdowała się w bliskim sąsiedztwie jego galerii, więc mógł urwać się czasem nawet w najgorszym natłoku obowiązków po kubek czegoś ciepłego. A skoro o pracy mowa, właśnie poczuł znajomą wibrację w kieszeni. Ktoś zawracał mu głowę i Remor obstawiał dwie opcje - albo był to ktoś na tyle głupi, by niepokoić go w czasie lunchu, albo było to coś ważnego, a skoro tak, to adresatem sms-a z dużym prawdopodobieństwem była jego prawa ręka i pani manager zarazem.
Uniósł lekko brew, czytając ostatnią wiadomość po raz drugi. Pamiętał o spotkaniu, ale Shae chyba przesadziła z tą uwagą odnośnie jego wieku. Nie był przecież tak stary. Chyba?
Przetarł twarz dłonią i odłożył telefon, zastanawiając się teraz już całkiem poważnie - ile ta Amalie może mieć lat? Miała dziewczęcą urodę, ani jednej zmarszczki i wnioskując z zachowania, mógł postawić na góra dwadzieścia, ale na pewno nie założyłby się w tej kwestii o pieniądze. Jedyne czego był pewien to tego, że z pewnością był od niej dużo starszy.
Widział z jakim pośpiechem kręci się przy wydawaniu ostatniego zamówienia, a że jedna z osób pracująca z nią na zmianie zerknęła tylko przelotnie na salę i zaraz zniknęła za drzwiami prowadzącymi na zaplecze zgadywał, że nie jest zawiedziona jego obecnością.
"Ojej".
Szczerze powiedziawszy nie wiedział przez chwilę jak ma na to zareagować. Czy w tych czasach ktoś w ogóle jeszcze tak mówił? Zapewne w ustach kogoś innego brzmiałoby to infantylnie, ale ona ze swoim "ojej" i trzęsącymi się dłońmi wzbudzała w nim wyłącznie uprzejme rozbawienie.
Na pierwszy rzut oka widać było, że Hansen czuje się obserwowana i bynajmniej nie pomaga jej to w doprowadzeniu się do porządku, ale w końcu Laverne po coś tu dzisiaj przyszedł.
— Zostanę. Miło jest od czasu do czasu zobaczyć twarz mniej zmarnowaną życiem od przeciętnego maklera — mruknął z rozbawieniem, wybierając sobie miejsce przy samej ladzie. Bezczelnie najbliżej jak tylko się dało, ale nadal w konwencjonalnej odległości. Rozpiął i zdjął marynarkę, przełożył ją przez oparcie wysokiego stołka i bez skrępowania obserwował, jak ta młoda, zakłopotana dziewczyna przygotowuje mu kawę.
Miał godzinę przerwy i konsekwentnie zamierzał ją strawić na czymś przyjemnym. Ponadto kawiarnia miała jeszcze jedną zaletę; znajdowała się w bliskim sąsiedztwie jego galerii, więc mógł urwać się czasem nawet w najgorszym natłoku obowiązków po kubek czegoś ciepłego. A skoro o pracy mowa, właśnie poczuł znajomą wibrację w kieszeni. Ktoś zawracał mu głowę i Remor obstawiał dwie opcje - albo był to ktoś na tyle głupi, by niepokoić go w czasie lunchu, albo było to coś ważnego, a skoro tak, to adresatem sms-a z dużym prawdopodobieństwem była jego prawa ręka i pani manager zarazem.
This Devil Woman 11:23 Czy ty znowu bałamucisz tę młodą dziewczynę z CC? |
R. Laverne 11:24 Być może. Od kiedy interesuje cię to, co robię w wolnym czasie? |
This Devil Woman 11:25 Bój się Boga, Laverne. Mogłaby być twoją córką. Poza tym masz za godzinę spotkanie z tym dziwnym facetem od marketingu. |
Uniósł lekko brew, czytając ostatnią wiadomość po raz drugi. Pamiętał o spotkaniu, ale Shae chyba przesadziła z tą uwagą odnośnie jego wieku. Nie był przecież tak stary. Chyba?
Przetarł twarz dłonią i odłożył telefon, zastanawiając się teraz już całkiem poważnie - ile ta Amalie może mieć lat? Miała dziewczęcą urodę, ani jednej zmarszczki i wnioskując z zachowania, mógł postawić na góra dwadzieścia, ale na pewno nie założyłby się w tej kwestii o pieniądze. Jedyne czego był pewien to tego, że z pewnością był od niej dużo starszy.
Ktoś o twarzy niezmarnowanej życiem? Pozwoliła sobie na krótki chichot.
- Ma pan na myśli Mishę? Wyciera naczynia na zapleczu - bo przecież nie mogło mu chodzić o nią, prawda? Co z tego, że dopiero co bardzo dosadnie przekazał jej, że właściwie to przyszedł tu dla niej, nie miała zamiaru zmienić swojego sposobu myślenia typowej sieroty mózgowej tylko ze względu na to, że usłyszała coś takiego. Z drugiej strony... dziewczyna miała trochę głupiej nadziei, więc po sekundzie czy dwóch zebrała się na minimalnie swobodniejszy uśmiech. Być może sugerował nawet żartobliwość poprzednio wypowiedzianego przez nią zdania. Chociaż bogowie jedni wiedzieli jakie było przesłanie. Ważne, że nastało chociaż lekkie rozluźnienie sytuacji. - Zaraz przyniosę kawę - dorzuciła jeszcze nieco głośniej, widząc jak Laverne rusza do stolika. No cóż, daleko nie miała, więc nogi aż z automatu zaczęły jej drżeć, ale czy to nie miało tym samym pozwolić jej na ewentualną rozmowę? Gdyby tak po prostu zagadnęła go odnośnie smaku kawy? Pewnie sam pociągnąłby temat, przecież zachowywał się, jakby miał w zamiarze zaczepianie jej.
Bogowie, Hansen, przecież ty ledwo znasz tego chłopa.
Ledwo znała, ale przecież mogła z nim porozmawiać, co nie? Chociażby na zasadzie researchu, żeby poznać w końcu osobiście jakiegoś artystę, który nie jest znany tylko pośród stu tumblrowiczów. Szczególnie, że facet pracował dosłownie pod nosem Amalie.
Dobra. Teraz najważniejsza była kawa. Kawa, praca, praca, kawa. Zajrzała do wnętrza młynka, w którym zdążyła już namieszać, żeby ocenić grubość zmielonych ziaren. Jeszcze trochę pokręciła korbką, by wsypać wszystko na swoje miejsce i zalać wodą. Wwierciła spojrzenie w skapujące w dripie czarne jak dusze niektórych edgelordów kawowe krople. Wszystko trwało irytująco długo; w międzyczasie zdążyła przyrządzić jeszcze jedno latte ze zwykłego ciśnieniowego ekspresu - nawet udało jej się pomachać trochę ręką przy jego zabielaniu i wykonać prosty listek z mlecznej pianki! - a ciecz dopiero wtedy zebrała się w porządną całość, zdatną do bycia przelaną do filiżanki. Jeden kawałek porcelany stuknął o drugi, kiedy ten wyposażony w uchwyt wylądował na spodeczku. Dobra, Hansen, teraz tylko się nie wywal i będziemy w domu. Nogi odmawiały jej co prawda posłuszeństwa, ale pierwsze dni w tej pracy nauczyły ją panowania nad naczyniami w takich ekstremalnych warunkach. Pewnie stąd doskonały wynik w postaci ani jednej nieulanej kropli. Pomińmy, że bardzo pomogła jej w tym niewielka odległość, która ich dzieliła. Ustawiła wszystko na stoliku tuż przed siedzącym mężczyzną, aczkolwiek jej wzrok uciekł w zupełnie inną stronę, jakby mimochodem.
- P-proszę. Nie wiem czy to będzie wystarczającym zaskoczeniem, a-a-ale... - odsunęła się na krok, gdy wydukała tę swoją niemrawą wypowiedź. I czy ona właśnie postanowiła postać przy nim jeszcze sekundę, żeby poczekać, aż ten intrygujący jegomość wyrazi swoją opinię na temat napoju? Bo wyglądała, jakby miała zaraz uciec gdzie pieprz rośnie.
- Ma pan na myśli Mishę? Wyciera naczynia na zapleczu - bo przecież nie mogło mu chodzić o nią, prawda? Co z tego, że dopiero co bardzo dosadnie przekazał jej, że właściwie to przyszedł tu dla niej, nie miała zamiaru zmienić swojego sposobu myślenia typowej sieroty mózgowej tylko ze względu na to, że usłyszała coś takiego. Z drugiej strony... dziewczyna miała trochę głupiej nadziei, więc po sekundzie czy dwóch zebrała się na minimalnie swobodniejszy uśmiech. Być może sugerował nawet żartobliwość poprzednio wypowiedzianego przez nią zdania. Chociaż bogowie jedni wiedzieli jakie było przesłanie. Ważne, że nastało chociaż lekkie rozluźnienie sytuacji. - Zaraz przyniosę kawę - dorzuciła jeszcze nieco głośniej, widząc jak Laverne rusza do stolika. No cóż, daleko nie miała, więc nogi aż z automatu zaczęły jej drżeć, ale czy to nie miało tym samym pozwolić jej na ewentualną rozmowę? Gdyby tak po prostu zagadnęła go odnośnie smaku kawy? Pewnie sam pociągnąłby temat, przecież zachowywał się, jakby miał w zamiarze zaczepianie jej.
Bogowie, Hansen, przecież ty ledwo znasz tego chłopa.
Ledwo znała, ale przecież mogła z nim porozmawiać, co nie? Chociażby na zasadzie researchu, żeby poznać w końcu osobiście jakiegoś artystę, który nie jest znany tylko pośród stu tumblrowiczów. Szczególnie, że facet pracował dosłownie pod nosem Amalie.
Dobra. Teraz najważniejsza była kawa. Kawa, praca, praca, kawa. Zajrzała do wnętrza młynka, w którym zdążyła już namieszać, żeby ocenić grubość zmielonych ziaren. Jeszcze trochę pokręciła korbką, by wsypać wszystko na swoje miejsce i zalać wodą. Wwierciła spojrzenie w skapujące w dripie czarne jak dusze niektórych edgelordów kawowe krople. Wszystko trwało irytująco długo; w międzyczasie zdążyła przyrządzić jeszcze jedno latte ze zwykłego ciśnieniowego ekspresu - nawet udało jej się pomachać trochę ręką przy jego zabielaniu i wykonać prosty listek z mlecznej pianki! - a ciecz dopiero wtedy zebrała się w porządną całość, zdatną do bycia przelaną do filiżanki. Jeden kawałek porcelany stuknął o drugi, kiedy ten wyposażony w uchwyt wylądował na spodeczku. Dobra, Hansen, teraz tylko się nie wywal i będziemy w domu. Nogi odmawiały jej co prawda posłuszeństwa, ale pierwsze dni w tej pracy nauczyły ją panowania nad naczyniami w takich ekstremalnych warunkach. Pewnie stąd doskonały wynik w postaci ani jednej nieulanej kropli. Pomińmy, że bardzo pomogła jej w tym niewielka odległość, która ich dzieliła. Ustawiła wszystko na stoliku tuż przed siedzącym mężczyzną, aczkolwiek jej wzrok uciekł w zupełnie inną stronę, jakby mimochodem.
- P-proszę. Nie wiem czy to będzie wystarczającym zaskoczeniem, a-a-ale... - odsunęła się na krok, gdy wydukała tę swoją niemrawą wypowiedź. I czy ona właśnie postanowiła postać przy nim jeszcze sekundę, żeby poczekać, aż ten intrygujący jegomość wyrazi swoją opinię na temat napoju? Bo wyglądała, jakby miała zaraz uciec gdzie pieprz rośnie.
Obserwując ją ze swojego miejsca zaczął się zastanawiać, czy ona zawsze była tak zdenerwowana, czy to tylko jemu przysługiwał ten specjalny zestaw. To, co odpowiadało mu w bądź co bądź, nieznanej sobie dziewczynie, to jej naturalność. Większość kobiet, która przewijała się w jego życiu z pewnością nigdy nie "skalała" sobie rąk pracą fizyczną. Lwia ich część wiedziała kim jest, czym się zajmuje, ile cyfr liczy sobie jego rachunek w banku i kogo zna. Zachowywały się jak puste lalki na wydaniu licząc na opłacalny mariaż, lepszą pozycję czy inne profity przysługujące z racji takiej transakcji. Konwenanse były wygodne, ale Remor szybko się nimi nudził. Jako biznesmen doceniał ich możliwości i bezpieczeństwo, ale jako artysta stawiał na naturalność i spontaniczność.
Drażniły go sztucznie perfekcyjne kobiety spotykane na spotkaniach służbowych czy teoretycznie swobodniejszych bankietach, przytłaczały go ich ciężkie suknie, pedantyczne garsonki, skompletowana biżuteria i źle dobrane perfumy. Chroniczny brak tematu do jakiejkolwiek rozmowy bardziej ambitnej niż jego sprawy zawodowe czy ich ostatnie wydatki również nie skłaniały go do pogłębienia relacji.
Nie znał tej dziewczyny, ale podobała mu się jej prostota. W pozytywnym tego słowa znaczeniu, oczywiście. Nie udawała księżniczki z babki-prababki, nie pachniała Diorem, nosiła wygodne, nieco rozchodzone trampki i sprawiała wrażenie osoby o bardzo szczerym i ciepłym usposobieniu. I to go właśnie kupiło.
Patrzył, jak Amalie drepcze w jego stronę z filiżanką w rękach, więc wyprostował się i zrobił miejsce.
— Zaraz zobaczymy — powiedział takim tonem, jakby lada moment miał przeprowadzić operację na otwartym sercu. Zapach wydawał mu się znajomy, ale odsunął od siebie pierwsze domysły. To przecież nie mogła być Robusta. Pierwszy łyk przyjął z zamkniętymi oczami, dał sobie chwilę i przed drugim otworzył oczy, jeszcze bez słowa. Dopiero po chwili uniósł na nią spojrzenie znad filiżanki i utkwił je w je w niej z czymś bliżej niekreślonym w wyrazie.
— Kawa liberyjska? Powiedziałbym, że to fatalny wybór jeżeli chodzi o gatunek, ale... — przerwał na moment, bo coś jeszcze nie dawało mu spokoju. Kolejny łyk pozostawił go z jeszcze większą niepewnością, bo smak kojarzył mu się z czymś mocno, ale nie potrafił stwierdzić z czym i tego nazwać. Coś, co znał, ale w tym momencie było to tak mgliste i nieoczywiste, że wywołało to w nim sporą konsternację. Kawa nie była słodzona, ale to nie był czysty smak tego gatunku. A potem nagle go olśniło, a kąciki ust drgnęły mu i uśmiechnął się szeroko. Chciał elementu zaskoczenia, więc go dostał i wyglądał na zadowolonego z eksperymentu.
— Wanilia. Ale nie z syropu, czysta. I to ratuje tę kawę — powiedział w końcu, odstawiając naczynie na spodek. Nie wiedział skąd pomysł akurat na tę przyprawę, ale musiał przyznać sam przed sobą, że następnym razem prawdopodobnie poprosi o to samo.
Widząc, że w kawiarni nie ma ruchu, a dziewczyna nadal stoi nad nim i chyba czeka aż powie coś więcej, sugestywnie zerknął w stronę pustego krzesła obok.
— Wiesz. Mocna, czarna kawa złagodzona wanilią to interesujące połączenie. Na dodatek bez syropu. Lubisz takie korelacje? — obniżył nieco ton głosu, schodząc na niski, cichy tembr. Na tyle cicho, by nie słyszeli ich nieliczni goście siedzący parę stolików dalej, ale wystarczająco głośno, bo każde słowo dotarło do Hansen z naprzeciwka.
— Intensywność względem delikatności? — wiedział, że nie powinien był, ale nie ugryzł się w porę w język. Oczywiście, że dwuznaczność jego ostatniej wypowiedzi wisiała w powietrzu, nie zamierzał się z niej jednak wycofywać. Był ciekaw jej reakcji i tego, czy odpowiedzią zaskoczy go równie mocno co stojącą przed nim, stygnącą kawą - prowodyrem całej tej sytuacji.
Drażniły go sztucznie perfekcyjne kobiety spotykane na spotkaniach służbowych czy teoretycznie swobodniejszych bankietach, przytłaczały go ich ciężkie suknie, pedantyczne garsonki, skompletowana biżuteria i źle dobrane perfumy. Chroniczny brak tematu do jakiejkolwiek rozmowy bardziej ambitnej niż jego sprawy zawodowe czy ich ostatnie wydatki również nie skłaniały go do pogłębienia relacji.
Nie znał tej dziewczyny, ale podobała mu się jej prostota. W pozytywnym tego słowa znaczeniu, oczywiście. Nie udawała księżniczki z babki-prababki, nie pachniała Diorem, nosiła wygodne, nieco rozchodzone trampki i sprawiała wrażenie osoby o bardzo szczerym i ciepłym usposobieniu. I to go właśnie kupiło.
Patrzył, jak Amalie drepcze w jego stronę z filiżanką w rękach, więc wyprostował się i zrobił miejsce.
— Zaraz zobaczymy — powiedział takim tonem, jakby lada moment miał przeprowadzić operację na otwartym sercu. Zapach wydawał mu się znajomy, ale odsunął od siebie pierwsze domysły. To przecież nie mogła być Robusta. Pierwszy łyk przyjął z zamkniętymi oczami, dał sobie chwilę i przed drugim otworzył oczy, jeszcze bez słowa. Dopiero po chwili uniósł na nią spojrzenie znad filiżanki i utkwił je w je w niej z czymś bliżej niekreślonym w wyrazie.
— Kawa liberyjska? Powiedziałbym, że to fatalny wybór jeżeli chodzi o gatunek, ale... — przerwał na moment, bo coś jeszcze nie dawało mu spokoju. Kolejny łyk pozostawił go z jeszcze większą niepewnością, bo smak kojarzył mu się z czymś mocno, ale nie potrafił stwierdzić z czym i tego nazwać. Coś, co znał, ale w tym momencie było to tak mgliste i nieoczywiste, że wywołało to w nim sporą konsternację. Kawa nie była słodzona, ale to nie był czysty smak tego gatunku. A potem nagle go olśniło, a kąciki ust drgnęły mu i uśmiechnął się szeroko. Chciał elementu zaskoczenia, więc go dostał i wyglądał na zadowolonego z eksperymentu.
— Wanilia. Ale nie z syropu, czysta. I to ratuje tę kawę — powiedział w końcu, odstawiając naczynie na spodek. Nie wiedział skąd pomysł akurat na tę przyprawę, ale musiał przyznać sam przed sobą, że następnym razem prawdopodobnie poprosi o to samo.
Widząc, że w kawiarni nie ma ruchu, a dziewczyna nadal stoi nad nim i chyba czeka aż powie coś więcej, sugestywnie zerknął w stronę pustego krzesła obok.
— Wiesz. Mocna, czarna kawa złagodzona wanilią to interesujące połączenie. Na dodatek bez syropu. Lubisz takie korelacje? — obniżył nieco ton głosu, schodząc na niski, cichy tembr. Na tyle cicho, by nie słyszeli ich nieliczni goście siedzący parę stolików dalej, ale wystarczająco głośno, bo każde słowo dotarło do Hansen z naprzeciwka.
— Intensywność względem delikatności? — wiedział, że nie powinien był, ale nie ugryzł się w porę w język. Oczywiście, że dwuznaczność jego ostatniej wypowiedzi wisiała w powietrzu, nie zamierzał się z niej jednak wycofywać. Był ciekaw jej reakcji i tego, czy odpowiedzią zaskoczy go równie mocno co stojącą przed nim, stygnącą kawą - prowodyrem całej tej sytuacji.
Tak jak jeszcze chwilę temu była gotowa na tę próbę smaku, tak teraz przestała być taka pewna siebie. Czy ona aby na pewno powinna była posuwać się do akurat tego? Co jak ziarna były nie takie? Co jak nie podejdzie mu gatunek? Albo dodatki? Chryste, mogła po prostu zrobić mu taką samą kawę jak zwykle i powiedzieć, że niespodzianką jest brak niespodzianki. Pochwaliłby ją za grę aktorską czy coś, a potem byłoby z głowy.
Spudłowała. Cholera jasna. Wiedziała, że skoro ludzie zwykle nie lubią liberici, to nie powinna w ogóle tego przynosić. Chciała jakiejś odmiany, mogła użyć blendu blue mountain albo głupiego kilimanjaro. Ale nie, musiała przytaszczyć ten paskudny kwas i wszystko zepsuć, bo-...
"I to ratuje tę kawę."
Nailed it. Najpierw nie umiała wyjść z krótkiego szoku po tym wyrwaniu jej z własnego, na pewno niezbyt pozytywnego, zamyślenia, a potem zachciało jej się niemal klasnąć w dłonie z radości, jakby entuzjazm wziął górę. Na szczęście - lub nie - blokada społeczna miała większą siłę przebicia i chroniła ją przed jakimikolwiek mniej sztywnymi gestami i wyrazami rozradowania. Szczególnie z własnych sukcesów. Choć pewnie nie miałaby oporów przed zamienieniem z nim jeszcze paru słów siedząc na wskazanym przez niego krześle, gdyby nie dwa czynniki: praca iii fakt, że właściwie przeoczyła moment, w którym skierował swój wzrok na ten produkt rodem z Ikei, bo po prostu nie umiała patrzeć prosto na twarz Remora. Bo, bądź co bądź, nadal było jej głupio tak zawiesić na nim spojrzenie. Wiadomo, który powód brał górę, skoro nikt na razie nie wchodził do lokalu i nie musiała przejmować się obsługą klientów.
Zresztą, zainteresowanie rosło z każdą sekundą. Trafił w jej ulubiony punkt, jeśli chodziło o dyskusje na temat przyrządzania kawy. Zestawianie ze sobą czegoś, co pozornie brzmiało jak masło orzechowe i kiszone ogórki w świecie tego czarnego napoju, by potem okazać się wyważoną kompozycją. Cisnęła jej się na usta twierdząca odpowiedź na jego pytanie, ale Amalie nie mogła umknąć zmiana toru tej rozmowy, która nastąpiła chwilę później. Buforowanie na twarzy trwało mniej niż mogło się wydawać.
Płytki oddech razy raz, dwa, trzy, osiem, piętnaście. Nie wiedziała jak ma w tym momencie odpowiedzieć, a kiedy już zdołała rozchylić wargi, to pierwszym, co wydobyło się z jej gardła, był jakiś niezidentyfikowany bełkot, nieprzypominające niczego półsłówka, już w ogóle pomijając, że nawet przy nich jąkała się niesamowicie, co powodowało, że były jeszcze bardziej niezrozumiałe niż byłyby normalnie. "N-n-nie, ja, c-c-cccco, al-l-l-l-l-l-le" i tym podobne ciągnęły się przez kilka sekund. Zacisnęła dłonie na brzegu fartucha, rozejrzała się szybko po nieco zaintrygowanej sytuacją klienteli, wargi przyczepiły się do siebie, tworząc razem wąską linię, a nos zaczerpnął szybko powietrza. Mnóstwo, jak najwięcej.
- Lubię - zebrała się na wyduszenie tego stwierdzenia pewnym tonem. Z uniesioną głową, prostymi plecami, wypiętą nieco do przodu płaską klatą. Ba! Nawet spojrzała na jego... ramię. Cóż, jeszcze nie był to wzrok wwiercony wprost w miodowe tęczówki, ale i nie w ścianę, prawda? Starania ciemnowłosej jednak okazały się kompletnie zbędne, skoro zaraz we znaki dały się drżące kolana i dolna warga. Przecież mówili o dwóch zupełnie innych rzeczach. Cojawłaśniepowiedziałamborzeonmnieźlezrozumie. - Z-znaczy, w kawie! Lubię takie zestawienia w kawie! Lort - to usprawiedliwienie wyszło zbyt głośno jak na tę drobną osóbkę. I zbyt panicznie. Pewnie stąd to ciche niekoniecznie przystojące damom słowo. Przynajmniej w nieznanym obecnym w lokalu osobom języku. Najpewniej. W większości. Chyba. Przełknęła ślinę w sposób idealnie słyszalny, nim odważyła się zahaczyć spojrzeniem jakoś bliżej oczu Laverne'a. Żuchwa? Żuchwa. Żuchwa była okej. Nieco gorszą opcją był głupi nerwowy śmiech Caroline. - To... mo-może jakieś ciasto do kawy, skoro już pan tu siedzi?
Stop stammen, jævla idiot.
Spudłowała. Cholera jasna. Wiedziała, że skoro ludzie zwykle nie lubią liberici, to nie powinna w ogóle tego przynosić. Chciała jakiejś odmiany, mogła użyć blendu blue mountain albo głupiego kilimanjaro. Ale nie, musiała przytaszczyć ten paskudny kwas i wszystko zepsuć, bo-...
"I to ratuje tę kawę."
Nailed it. Najpierw nie umiała wyjść z krótkiego szoku po tym wyrwaniu jej z własnego, na pewno niezbyt pozytywnego, zamyślenia, a potem zachciało jej się niemal klasnąć w dłonie z radości, jakby entuzjazm wziął górę. Na szczęście - lub nie - blokada społeczna miała większą siłę przebicia i chroniła ją przed jakimikolwiek mniej sztywnymi gestami i wyrazami rozradowania. Szczególnie z własnych sukcesów. Choć pewnie nie miałaby oporów przed zamienieniem z nim jeszcze paru słów siedząc na wskazanym przez niego krześle, gdyby nie dwa czynniki: praca iii fakt, że właściwie przeoczyła moment, w którym skierował swój wzrok na ten produkt rodem z Ikei, bo po prostu nie umiała patrzeć prosto na twarz Remora. Bo, bądź co bądź, nadal było jej głupio tak zawiesić na nim spojrzenie. Wiadomo, który powód brał górę, skoro nikt na razie nie wchodził do lokalu i nie musiała przejmować się obsługą klientów.
Zresztą, zainteresowanie rosło z każdą sekundą. Trafił w jej ulubiony punkt, jeśli chodziło o dyskusje na temat przyrządzania kawy. Zestawianie ze sobą czegoś, co pozornie brzmiało jak masło orzechowe i kiszone ogórki w świecie tego czarnego napoju, by potem okazać się wyważoną kompozycją. Cisnęła jej się na usta twierdząca odpowiedź na jego pytanie, ale Amalie nie mogła umknąć zmiana toru tej rozmowy, która nastąpiła chwilę później. Buforowanie na twarzy trwało mniej niż mogło się wydawać.
Płytki oddech razy raz, dwa, trzy, osiem, piętnaście. Nie wiedziała jak ma w tym momencie odpowiedzieć, a kiedy już zdołała rozchylić wargi, to pierwszym, co wydobyło się z jej gardła, był jakiś niezidentyfikowany bełkot, nieprzypominające niczego półsłówka, już w ogóle pomijając, że nawet przy nich jąkała się niesamowicie, co powodowało, że były jeszcze bardziej niezrozumiałe niż byłyby normalnie. "N-n-nie, ja, c-c-cccco, al-l-l-l-l-l-le" i tym podobne ciągnęły się przez kilka sekund. Zacisnęła dłonie na brzegu fartucha, rozejrzała się szybko po nieco zaintrygowanej sytuacją klienteli, wargi przyczepiły się do siebie, tworząc razem wąską linię, a nos zaczerpnął szybko powietrza. Mnóstwo, jak najwięcej.
- Lubię - zebrała się na wyduszenie tego stwierdzenia pewnym tonem. Z uniesioną głową, prostymi plecami, wypiętą nieco do przodu płaską klatą. Ba! Nawet spojrzała na jego... ramię. Cóż, jeszcze nie był to wzrok wwiercony wprost w miodowe tęczówki, ale i nie w ścianę, prawda? Starania ciemnowłosej jednak okazały się kompletnie zbędne, skoro zaraz we znaki dały się drżące kolana i dolna warga. Przecież mówili o dwóch zupełnie innych rzeczach. Cojawłaśniepowiedziałamborzeonmnieźlezrozumie. - Z-znaczy, w kawie! Lubię takie zestawienia w kawie! Lort - to usprawiedliwienie wyszło zbyt głośno jak na tę drobną osóbkę. I zbyt panicznie. Pewnie stąd to ciche niekoniecznie przystojące damom słowo. Przynajmniej w nieznanym obecnym w lokalu osobom języku. Najpewniej. W większości. Chyba. Przełknęła ślinę w sposób idealnie słyszalny, nim odważyła się zahaczyć spojrzeniem jakoś bliżej oczu Laverne'a. Żuchwa? Żuchwa. Żuchwa była okej. Nieco gorszą opcją był głupi nerwowy śmiech Caroline. - To... mo-może jakieś ciasto do kawy, skoro już pan tu siedzi?
Stop stammen, jævla idiot.
Obserwował, jak twarz dziewczyny przechodzi przez różne stadia. Głównie zawstydzenia i paniki, ale w końcu o to mu ostatecznie chodziło. Jej reakcja warta była tego posunięcia, zdecydowanie. A słysząc obco brzmiące słowa i wszystko co nastąpiło zaraz po nich nie potrafił odpowiedzieć jej inaczej, jak salwą śmiechu. Potarł palcami kąciki oczu i nasadę nosa, na moment odwracając wzrok od dziewczyny.
— Naturalnie, że w kawie. W końcu oboje o tym mówimy, prawda? — zapytał zdawkowo, nadal pozostawiając tę niejasność poprzedniej wypowiedzi. Nie zamierzał rozkładać tego na czynniki pierwsze, Amalie była dostatecznie zawstydzona i to wystarczyło. Sposób w jaki odpowiedziała mu na pytanie upewnił go tylko w przekonaniu, że ogólny sens dotarł do niej bez pudła i z całych sił starała się obejść temat na wszelkie możliwe sposoby.
Pokręcił przecząco głową na sugestię zamówienia ciasta, bo o ile ufał jej kawie, o tyle nie miał przekonania co do składu tutejszych wypieków. Zanim zdążyłby powiedzieć kolejną głupią rzecz, przypomniało mu się z jakiego powodu konkretnie poprosił ją na chwilę do swojego stolika.
— Zamierzam niedługo otworzyć galerię. Jest zaraz po drugiej strony ulicy, więc będę przychodził częściej — zagaił już w innym kierunku, dając jej chwilę na złapanie oddechu. Nie chciał jej spłoszyć, w końcu nie o to w tym wszystkim chodziło. Zmęczył ją już i tak, więc równie dobrze mógł zmienić temat na jakiś lżejszy, w którym być może by się odnalazła. Laverne nie mógłby jednak dać słowa, że myśli i intencje miał w stu procentach czyste; za dobrze się znał, a metafora kawy w intrygującym połączeniu z prawdziwą wanilią nadal snuła mu się gdzieś z tyłu głowy.
— Chciałabyś może przyjść na wernisaż? — zapytał, tym razem znacznie łagodniej, bez podtekstów. Z pozoru nic mu nie mówiło, by Hansen interesowała się sztuką, na dodatek obstawiał, że byłby to już nieprawdopodobny zbieg okoliczności, a takie rzadko kiedy się zdarzają. Bo gdyby jednak, to miałoby to już zupełnie inny wydźwięk. Podsumowując - Amalie była stworzeniem pełnym wewnętrznego zakłopotania, jako artysta mógł też powiedzieć, że jej uroda była niekonwencjonalna, dziewczęca, mocno naturalna, i dlatego właśnie mu odpowiadała. Jeżeli miałaby jeszcze jakieś pojęcie w zakresie sztuki... ach, chwila. Nadal za młoda. Nie powinien był myśleć tymi kategoriami.
— I przy okazji, nazywam się Remor Laverne. Pomiń tego "pana", bo czuję się jeszcze starzej niż mam to w papierach.
Nie ośmieliłby się rzecz jasna zapytać ją wprost ile ma lat, trzymał się zasady, że to nie wypada. Ponadto większość znanych mu kobiet reagowała histerycznie na wszelakie próby podejmowania tego tematu, więc nauczony doświadczeniem nawet nie ośmielił się wydobyć z niej tego w pokrętny sposób. No cóż, przynajmniej na razie.
Wyciągnął wizytówkę z portfela i podsunął ją dziewczynie przez stolik, żeby miała pewność co do tego, że nie wymyślił sobie tej historii. Upił łyk stygnącej już kawy i na krótką chwilę celebrował intrygujący, waniliowy posmak.
— Naturalnie, że w kawie. W końcu oboje o tym mówimy, prawda? — zapytał zdawkowo, nadal pozostawiając tę niejasność poprzedniej wypowiedzi. Nie zamierzał rozkładać tego na czynniki pierwsze, Amalie była dostatecznie zawstydzona i to wystarczyło. Sposób w jaki odpowiedziała mu na pytanie upewnił go tylko w przekonaniu, że ogólny sens dotarł do niej bez pudła i z całych sił starała się obejść temat na wszelkie możliwe sposoby.
Pokręcił przecząco głową na sugestię zamówienia ciasta, bo o ile ufał jej kawie, o tyle nie miał przekonania co do składu tutejszych wypieków. Zanim zdążyłby powiedzieć kolejną głupią rzecz, przypomniało mu się z jakiego powodu konkretnie poprosił ją na chwilę do swojego stolika.
— Zamierzam niedługo otworzyć galerię. Jest zaraz po drugiej strony ulicy, więc będę przychodził częściej — zagaił już w innym kierunku, dając jej chwilę na złapanie oddechu. Nie chciał jej spłoszyć, w końcu nie o to w tym wszystkim chodziło. Zmęczył ją już i tak, więc równie dobrze mógł zmienić temat na jakiś lżejszy, w którym być może by się odnalazła. Laverne nie mógłby jednak dać słowa, że myśli i intencje miał w stu procentach czyste; za dobrze się znał, a metafora kawy w intrygującym połączeniu z prawdziwą wanilią nadal snuła mu się gdzieś z tyłu głowy.
— Chciałabyś może przyjść na wernisaż? — zapytał, tym razem znacznie łagodniej, bez podtekstów. Z pozoru nic mu nie mówiło, by Hansen interesowała się sztuką, na dodatek obstawiał, że byłby to już nieprawdopodobny zbieg okoliczności, a takie rzadko kiedy się zdarzają. Bo gdyby jednak, to miałoby to już zupełnie inny wydźwięk. Podsumowując - Amalie była stworzeniem pełnym wewnętrznego zakłopotania, jako artysta mógł też powiedzieć, że jej uroda była niekonwencjonalna, dziewczęca, mocno naturalna, i dlatego właśnie mu odpowiadała. Jeżeli miałaby jeszcze jakieś pojęcie w zakresie sztuki... ach, chwila. Nadal za młoda. Nie powinien był myśleć tymi kategoriami.
— I przy okazji, nazywam się Remor Laverne. Pomiń tego "pana", bo czuję się jeszcze starzej niż mam to w papierach.
Nie ośmieliłby się rzecz jasna zapytać ją wprost ile ma lat, trzymał się zasady, że to nie wypada. Ponadto większość znanych mu kobiet reagowała histerycznie na wszelakie próby podejmowania tego tematu, więc nauczony doświadczeniem nawet nie ośmielił się wydobyć z niej tego w pokrętny sposób. No cóż, przynajmniej na razie.
Wyciągnął wizytówkę z portfela i podsunął ją dziewczynie przez stolik, żeby miała pewność co do tego, że nie wymyślił sobie tej historii. Upił łyk stygnącej już kawy i na krótką chwilę celebrował intrygujący, waniliowy posmak.
Skinienie głową musiało mu wystarczyć jako odpowiedź na to niby potwierdzenie. Chciała po prostu uciąć już ten temat, głównie ze względu na przyspieszające w takich sytuacjach serce. Gdyby była królikiem, już dawno zeszłaby na zawał. Musiała odnotować w głowie, że przy tym konkretnym mężczyźnie musiała uzbrajać się w coś na uspokojenie. I być może wykonywać parę ćwiczeń oddechowych przed rozmową zajmującą dłużej niż przeciętne zamówienie napoju i odebranie go. Następne takie okazje były już właściwie pewne, nie mogła się oszukiwać.
Wyglądało na to, że natchnienie miało nadejść już w kolejnej chwili, tylko że cały ten szok wywołany sytuacją, panika i zażenowanie zostały zaskoczone następną falą zdumienia, choć na nieco innej płaszczyźnie. Galeria. Otwarcie. Zmarszczyła brwi. Czyżby mówił o...?
"Jest zaraz po drugiej stronie ulicy(...)"
Tutaj zmarszczka ponad nosem została zastąpiona poziomymi liniami na czole, gdy szare oczy rozwarły się szerzej, a brwi gwałtownie zerwały się do skoku. Praktycznie nie miała już żadnych wątpliwości co do jego tożsamości, a mimo to milczała. Nie odpowiedziała mu nawet w pierwszej chwili na to uprzejme zaproszenie, choć kompletnie nieświadomie pokiwała na to głową, rozdziawiając jednak usta, jakby właśnie zobaczyła jednorożca. Dopiero ostatnie zdania, które wypowiedział, a także szurająca po blacie wizytówka nakazały jej się wypowiedzieć. Ociekające złotem oczy mignęły jej na dosłownie sekundę, gdy omiotła spojrzeniem twarz Remora, zanim zdecydowała się wrócić nim gdzieś na okolice jego szyi. Hej, sekundowy kontakt wzrokowy to już jakieś emocje! Tylko cholera wiedziała jakie.
- Czyli to jednak pan. Znaczy, nie jesteś stary - to były chyba najpłynniej wypowiedziane zdania, jakimi go dziś uraczyła. To był on, nie był stary, internet wskazywał na blisko trzydziestkę, ale to nie było wcale dużo. Uśmiechnęła się trochę nieświadomie, unosząc wizytówkę i śledząc uważnie literę za literą. Nie można było tu mówić o żadnej nabożnej czci, rozanieleniu i reakcji typowych dla tak zwanych fangirli, ale nie dało się też odmówić nazwania tej reakcji iście pozytywną. Obróciła kartonik w palcach, nim jej spojrzenie padło ponownie na Laverne'a. Tym razem gdzieś w okolicach nosa. - Szczerze mówiąc, przewinęło mi się ostatnio nazwisko Laverne i informacja o wernisażu, więc trochę poszperałam i, cóż, na widok pańskiej- to jest, twojej twarzy byłam zaskoczona - przerwa na oddech. Rzadko mówiła tak dużo naraz, a przynajmniej z taką prędkością. - Chciałam sprawdzić czy się nie mylę, ale... g-głupio było tak po prostu pytać. Jeszcze by p- uznałbyś mnie za wariatkę i przestał przychodzić. Znaczy, n-n-nie chcę tracić klienteli.
Dobro firmy najważniejsze. Wizytówka wylądowała w kieszonce koszuli, a sama jej nowa posiadaczka, po cichym uprzedzeniu o swoich zamiarach, ruszyła znowu po tackę, widząc jak jeden z klientów zbiera się powoli do wyjścia. Prędko przypomniała sobie jeszcze czy jego rachunek był opłacony przy zamówieniu, pożegnała się grzecznie i przetransportowała zużyte naczynia na zaplecze. I pewnie tyle by z niej zostało, gdyby zaraz nie została wręcz wypchnięta z powrotem do Remora przez wcześniej wspominanego Mishę, który to postanowił zostać bohaterem dnia i uznał, że teraz to on będzie stał za ladą, a ona może spokojnie sobie pogadać, jeśli nie będzie większego ruchu. Wróciła więc do punktu wyjścia - przed ten nieszczęsny stolik, stojąc nad artystą jak kołek.
- ...no tooo... t-tak. Z chęcią wpadnę na wernisaż. I tak miałam to w planach. jeśli mam być szczera. Lubię sztukę... - tylko dlaczego wydukała to orzeczenie o swoich zainteresowaniach, jak gdyby miała to być najbardziej zawstydzająca wiadomość świata? Wzrok wbity w podłogę, palce ponownie zaciśnięte na fartuchu.
Wyglądało na to, że natchnienie miało nadejść już w kolejnej chwili, tylko że cały ten szok wywołany sytuacją, panika i zażenowanie zostały zaskoczone następną falą zdumienia, choć na nieco innej płaszczyźnie. Galeria. Otwarcie. Zmarszczyła brwi. Czyżby mówił o...?
"Jest zaraz po drugiej stronie ulicy(...)"
Tutaj zmarszczka ponad nosem została zastąpiona poziomymi liniami na czole, gdy szare oczy rozwarły się szerzej, a brwi gwałtownie zerwały się do skoku. Praktycznie nie miała już żadnych wątpliwości co do jego tożsamości, a mimo to milczała. Nie odpowiedziała mu nawet w pierwszej chwili na to uprzejme zaproszenie, choć kompletnie nieświadomie pokiwała na to głową, rozdziawiając jednak usta, jakby właśnie zobaczyła jednorożca. Dopiero ostatnie zdania, które wypowiedział, a także szurająca po blacie wizytówka nakazały jej się wypowiedzieć. Ociekające złotem oczy mignęły jej na dosłownie sekundę, gdy omiotła spojrzeniem twarz Remora, zanim zdecydowała się wrócić nim gdzieś na okolice jego szyi. Hej, sekundowy kontakt wzrokowy to już jakieś emocje! Tylko cholera wiedziała jakie.
- Czyli to jednak pan. Znaczy, nie jesteś stary - to były chyba najpłynniej wypowiedziane zdania, jakimi go dziś uraczyła. To był on, nie był stary, internet wskazywał na blisko trzydziestkę, ale to nie było wcale dużo. Uśmiechnęła się trochę nieświadomie, unosząc wizytówkę i śledząc uważnie literę za literą. Nie można było tu mówić o żadnej nabożnej czci, rozanieleniu i reakcji typowych dla tak zwanych fangirli, ale nie dało się też odmówić nazwania tej reakcji iście pozytywną. Obróciła kartonik w palcach, nim jej spojrzenie padło ponownie na Laverne'a. Tym razem gdzieś w okolicach nosa. - Szczerze mówiąc, przewinęło mi się ostatnio nazwisko Laverne i informacja o wernisażu, więc trochę poszperałam i, cóż, na widok pańskiej- to jest, twojej twarzy byłam zaskoczona - przerwa na oddech. Rzadko mówiła tak dużo naraz, a przynajmniej z taką prędkością. - Chciałam sprawdzić czy się nie mylę, ale... g-głupio było tak po prostu pytać. Jeszcze by p- uznałbyś mnie za wariatkę i przestał przychodzić. Znaczy, n-n-nie chcę tracić klienteli.
Dobro firmy najważniejsze. Wizytówka wylądowała w kieszonce koszuli, a sama jej nowa posiadaczka, po cichym uprzedzeniu o swoich zamiarach, ruszyła znowu po tackę, widząc jak jeden z klientów zbiera się powoli do wyjścia. Prędko przypomniała sobie jeszcze czy jego rachunek był opłacony przy zamówieniu, pożegnała się grzecznie i przetransportowała zużyte naczynia na zaplecze. I pewnie tyle by z niej zostało, gdyby zaraz nie została wręcz wypchnięta z powrotem do Remora przez wcześniej wspominanego Mishę, który to postanowił zostać bohaterem dnia i uznał, że teraz to on będzie stał za ladą, a ona może spokojnie sobie pogadać, jeśli nie będzie większego ruchu. Wróciła więc do punktu wyjścia - przed ten nieszczęsny stolik, stojąc nad artystą jak kołek.
- ...no tooo... t-tak. Z chęcią wpadnę na wernisaż. I tak miałam to w planach. jeśli mam być szczera. Lubię sztukę... - tylko dlaczego wydukała to orzeczenie o swoich zainteresowaniach, jak gdyby miała to być najbardziej zawstydzająca wiadomość świata? Wzrok wbity w podłogę, palce ponownie zaciśnięte na fartuchu.
Wyglądało na to, że dziewczyna doskonale wie o czym mówił. Fakt faktem, nie sposób było nie zauważyć ogromnego budynku galerii tuż na przeciwko kawiarni; była widoczna nawet w tej chwili, przez okno. Metanoia była jego dzieckiem, w trakcie jej powstawania był w ścisłym kontakcie z architektem i niektóre z jego własnych postrzelonych pomysłów zostały wprowadzone w życie. Przede wszystkim, w galerii bardzo łatwo było się zgubić w całej sieci sal i korytarzy, klatek schodowych i półpięter, a o to mu właśnie chodziło. Na grze znajdowała się strefa tylko dla upoważnionych, gdzie mieściło się biuro Laverne'a i parę innych sal z przeznaczeniem na pokoje konferencyjne, punkt widokowy z tarasem i pracownię. Na ogół malował w domu, ale część materiałów trzymał na miejscu - na wypadek, gdyby coś jeszcze przyszło mu do głowy, chciał coś zmienić lub poprawić. W tym momencie część wybranych na wernisaż obrazów znajdywała się już w budynku i czekała na dobór miejsca docelowego.
Wizytówka, którą chwilę wcześniej podsunął dziewczynie była wykonana z trudnego do określenia materiału. Była chłodna i gładka w fakturze, a jednak dość elastyczna, by na upartego można ją zgiąć. Na czarnej, matowej powierzchni wytłoczono litery z jego nazwiskiem, adresem e-mail, i... owszem. Jego prywatnym numerem telefonu, jako że była to wizytówka z przeznaczeniem dla osób z którymi miał zamiar współpracować. Był ciekaw, czy Hansen zauważy to teraz, czy dopiero później.
"Nie jesteś stary." Szkoda, że Shae tego nie słyszy. Złożył dłonie przed sobą na stoliku i z rozbawieniem stwierdził, że Amalie nadal ucieka mu wzrokiem gdzie tylko się da. Może przesadził jak na jeden dzień?
— To zależy na co. Ale miło mi, że tak nie uważasz — odparł miękko, starając się powstrzymać od kolejnych dwuznacznych, głupich komentarzy. Przyzwyczaił się do otwartości i teraz, gdy musiał mocno krygować się z niektórymi odzywkami zauważył jak bardzo brakowało mu gier słownych.
— Jeszcze jeden idiotyczny docinek, a ją odstraszysz. Laverne, zachowuj się — przeszło mu przez myśl, skwitował to jakąś dziwną blendą mimiczną z pogranicza uśmiechu i autoironicznego zmrużenia oczu.
— Mam nadzieję, że w internecie znalazłaś wyłącznie pozytywne rzeczy na mój temat. Ludzie plotkują. Wiesz o czym mówię. — Miał tu na myśli między innymi kilka głupot wypisanych przez brukowce na przestrzeni ostatnich kilku lat. Wiadomość o jego wypadku samochodowym wyciekła do sieci zanim zdążył jeszcze wyjść ze szpitala, a powody zdarzenia sugerowane przez co poniektórych dziennikarzy prześcigały się w stopniu absurdalności jak studenci pierwszego roku na wydziale prawa. Walczył z tym przez jakiś czas zanim dotarło do niego, że to kompletnie bez sensu. Internet żył swoim życiem. I oczywiście, życiem celebrytów. Nawet nie chciał wiedzieć ile skandali z jego udziałem ukazało się na portalach plotkarskich od ostatniego roku.
— Lubisz sztukę... — zawiesił głos, zastanawiając się czy powiedziała to z czystej kurtuazji, czy też faktycznie coś w tym było. Wychylił się do przodu i całkowicie zapomniał już o kawie.
— Dużo osób twierdzi, że lubi sztukę. Nie ma w tym niczego złego, każdy od czegoś zaczyna. Ale nie każdy potrafi otworzyć się na to, co ma do zaoferowania. Nie posunąłbym się do stwierdzenia, że każdy obraz ma jakąś semantykę, ale jeżeli jest przynajmniej jeden przy którym jesteś w stanie coś poczuć, to znaczy, że sztukę rozumiesz. Nie potrzeba tysiąca górnolotnych terminów, przeglądu historycznego czy doświadczenia w tym zakresie. Są ludzie, którzy szczycą się tym, że odwiedzili wszystkie większe muzea świata, ale ich dusze są skamieniałe. Widzą, owszem. Ale nie czują — prowadził swój wywód, na chwilę odchodząc od formalnego tonu. Zrobił to podświadomie, ale zdarzało się to zawsze, kiedy rozmowy schodziły na te tematy. Podniósł filiżankę i napił się kawy, rozważając w sobie coś jeszcze.
— Mnie interesują tylko ludzie o szklanych duszach. Lubię obserwować proces ich szlifowania w kontakcie z rzeczywistością. Sztuka natomiast je hartuje.
Posłał jej uprzejmy uśmiech, nieczęsto u niego spotykany. Może dlatego, że rzadko przebywał poza pracą i pewne odruchy weszły mu w krew.
— Powołaj się na moje nazwisko przy wejściu na wernisaż, nie musisz kupować biletu.
Wizytówka, którą chwilę wcześniej podsunął dziewczynie była wykonana z trudnego do określenia materiału. Była chłodna i gładka w fakturze, a jednak dość elastyczna, by na upartego można ją zgiąć. Na czarnej, matowej powierzchni wytłoczono litery z jego nazwiskiem, adresem e-mail, i... owszem. Jego prywatnym numerem telefonu, jako że była to wizytówka z przeznaczeniem dla osób z którymi miał zamiar współpracować. Był ciekaw, czy Hansen zauważy to teraz, czy dopiero później.
"Nie jesteś stary." Szkoda, że Shae tego nie słyszy. Złożył dłonie przed sobą na stoliku i z rozbawieniem stwierdził, że Amalie nadal ucieka mu wzrokiem gdzie tylko się da. Może przesadził jak na jeden dzień?
— To zależy na co. Ale miło mi, że tak nie uważasz — odparł miękko, starając się powstrzymać od kolejnych dwuznacznych, głupich komentarzy. Przyzwyczaił się do otwartości i teraz, gdy musiał mocno krygować się z niektórymi odzywkami zauważył jak bardzo brakowało mu gier słownych.
— Jeszcze jeden idiotyczny docinek, a ją odstraszysz. Laverne, zachowuj się — przeszło mu przez myśl, skwitował to jakąś dziwną blendą mimiczną z pogranicza uśmiechu i autoironicznego zmrużenia oczu.
— Mam nadzieję, że w internecie znalazłaś wyłącznie pozytywne rzeczy na mój temat. Ludzie plotkują. Wiesz o czym mówię. — Miał tu na myśli między innymi kilka głupot wypisanych przez brukowce na przestrzeni ostatnich kilku lat. Wiadomość o jego wypadku samochodowym wyciekła do sieci zanim zdążył jeszcze wyjść ze szpitala, a powody zdarzenia sugerowane przez co poniektórych dziennikarzy prześcigały się w stopniu absurdalności jak studenci pierwszego roku na wydziale prawa. Walczył z tym przez jakiś czas zanim dotarło do niego, że to kompletnie bez sensu. Internet żył swoim życiem. I oczywiście, życiem celebrytów. Nawet nie chciał wiedzieć ile skandali z jego udziałem ukazało się na portalach plotkarskich od ostatniego roku.
— Lubisz sztukę... — zawiesił głos, zastanawiając się czy powiedziała to z czystej kurtuazji, czy też faktycznie coś w tym było. Wychylił się do przodu i całkowicie zapomniał już o kawie.
— Dużo osób twierdzi, że lubi sztukę. Nie ma w tym niczego złego, każdy od czegoś zaczyna. Ale nie każdy potrafi otworzyć się na to, co ma do zaoferowania. Nie posunąłbym się do stwierdzenia, że każdy obraz ma jakąś semantykę, ale jeżeli jest przynajmniej jeden przy którym jesteś w stanie coś poczuć, to znaczy, że sztukę rozumiesz. Nie potrzeba tysiąca górnolotnych terminów, przeglądu historycznego czy doświadczenia w tym zakresie. Są ludzie, którzy szczycą się tym, że odwiedzili wszystkie większe muzea świata, ale ich dusze są skamieniałe. Widzą, owszem. Ale nie czują — prowadził swój wywód, na chwilę odchodząc od formalnego tonu. Zrobił to podświadomie, ale zdarzało się to zawsze, kiedy rozmowy schodziły na te tematy. Podniósł filiżankę i napił się kawy, rozważając w sobie coś jeszcze.
— Mnie interesują tylko ludzie o szklanych duszach. Lubię obserwować proces ich szlifowania w kontakcie z rzeczywistością. Sztuka natomiast je hartuje.
Posłał jej uprzejmy uśmiech, nieczęsto u niego spotykany. Może dlatego, że rzadko przebywał poza pracą i pewne odruchy weszły mu w krew.
— Powołaj się na moje nazwisko przy wejściu na wernisaż, nie musisz kupować biletu.
- Moim zdaniem to najlepszy wiek na większość rzeczy. Jest się dostatecznie dojrzałym, ale ta liczba jeszcze nie odbija się jakoś dotkliwie na zdrowiu - skinęła głową jak na potwierdzenie słuszności własnych słów, pozwalając sobie zlustrować ponownie twarz mężczyzny. Wyglądał dobrze, nie dałaby mu nawet tej trzydziestki, choć może to była wina tego, że ona zawsze jakoś uważała ludzi za młodszych niż faktycznie byli. Zresztą, nie uważała, żeby to była starość. Wiele z jej licealnych koleżanek trzymało się kurczowo wersji, że kiedy skończą dwadzieścia lat, to zaraz zaczną robić się stare i pomarszczone, ale dla niej to otwarcie trzeciej i czwartej dekady życia dopiero je na dobre rozpoczynało. Prawo jazdy bez ograniczeń, podróże, studia, a jednocześnie wciąż wysoka sprawność fizyczna pozwalająca czerpać ze wszystkiego garściami, no pełen serwis.
Ludzie plotkowali, a ona jakoś te plotki ominęła. Wzruszyła więc barkami, choć jej mina wskazywała na zażenowanie faktem, że nie przeczytała niczego na temat osobowości autora prac, które tak namiętnie przeglądała jeszcze kilka dni temu.
- Szczerze mówiąc, wolę poznać kogoś osobiście i nie czytać żadnych opinii o jego osobowości. Można nabrać wtedy uprzedzeń - westchnęła ciężko w ramach skwitowania. - W mediach interesują mnie tylko pańskie prace, o "to co autor ma na myśli" m-mogę zahaczyć tu - a to już dodała nieco pogodniej, choć nutka zdenerwowania i tak wkradła się gdzieś między słowa. Za to jego kolejny wywód miał zaraz wywołać u niej pewien słowotok.
- Nie chodzi mi o "lubię" na zasadzie "ładny obrazek jest ładny" - gdyby powiedziała to nieco innym tonem, można by pokusić się o stwierdzenie, że była nawet lekko oburzona faktem, że komuś mogłoby to przejść przez myśl. Nadal trzymała się jednak barwienia swojego głosu nieśmiałością. - Największy sentyment mam chyba do Rubensa, od niego mama zaczęła pokazywać mi artystów. Zawsze wzdycham do kobiet z plakatów Muchy, choć nie nazwałabym się zainteresowaną... no, ich wyglądem w świecie rzeczywistym. Mondrian za to dał mi trochę nadziei, pokazując jak prosta czy odcięta od rzeczywistości może być sztuka - tu zatrzymała się nagle, by odchrząknąć i odwrócić wzrok. Durna, durna, durna. Nerwowy śmiech ponownie rozbrzmiał nad uchem Laverne'a. - Przepraszam, czasem się tak rozpędzam, jak temat jest interesujący... nie jestem ekspertem, ale patrzenie i tworzenie sporo mi pomogło.
Mogła właściwie odpuścić sobie tę wzmiankę o tym, że sama coś robi. Może i nie znała go długo i głęboko, ale mogła się spodziewać, że zaraz zacznie wypytywać Caroline o to, w jakich konkretnie sferach się obraca, dlaczego, jak, co tu się, skąd taki pomysł na siebie, coś tam. Tylko... to było zwykłe głupie hobby i nawet nie czuła, żeby była w tym szczególnie dobra. Ot, taka zabawa.
Mimowolnie odwzajemniła ten uśmiech, jakoś wewnętrznie rozczulając się na ten komentarz z jego strony. Niby nie brzmiało to, jakby kierował go prosto do niej, więc nie mogło jej się robić jakoś szczególnie ciepło na sercu, ale było to tak miłe i kochane stwierdzenie, że nie potrafiła się powstrzymać. Miło było zobaczyć czasem kogoś, kto szukał faktycznych ludzi z uczuciami, a nie potrzebował bandy robotów ze znieczulicą.
- Wystarczy pokazać wizytówkę? - przechyliła głowę na bok, lekkim uśmiechem wyraźnie ukazując swoje zadowolenie. Nie to, żeby jej rodzice nie mieli wystarczająco pieniędzy. Może i nie spali na banknotach, ale wystarczało im na wszystko, więc to nie stanowiło problemu. Z drugiej jednak strony, na własne przyjemności wolała zarobić sobie sama, a kawiarniowa posada na pół etatu nie dawała aż takich kokosów. Tylko... czy to nie było trochę podejrzane? Jej twarz nieco stężała na tę myśl. Przecież nic z tego nie miał. - Czemu jest pan właściwie taki uprzejmy? Nawet nie mam panu- tobie. Nie mam ci nic do zaoferowania w zamian. Poza kawą, za którą i tak płacisz dwa dolary. No i nie znamy się jakoś blisko, więc...
Kombinujesz niepotrzebnie, jak dają to brać. Zresztą, sama chciałaś go jakoś lepiej poznać, a teraz nażarłaś się cykorii. Zmarszczyła delikatnie brwi, zatrzymując wzrok na krześle naprzeciwko Remora, zaraz przenosząc go badawczo na samego towarzysza rozmowy.
I tak nie usiądzie, ale warto się łudzić, że zbierze się na odwagę.
Ludzie plotkowali, a ona jakoś te plotki ominęła. Wzruszyła więc barkami, choć jej mina wskazywała na zażenowanie faktem, że nie przeczytała niczego na temat osobowości autora prac, które tak namiętnie przeglądała jeszcze kilka dni temu.
- Szczerze mówiąc, wolę poznać kogoś osobiście i nie czytać żadnych opinii o jego osobowości. Można nabrać wtedy uprzedzeń - westchnęła ciężko w ramach skwitowania. - W mediach interesują mnie tylko pańskie prace, o "to co autor ma na myśli" m-mogę zahaczyć tu - a to już dodała nieco pogodniej, choć nutka zdenerwowania i tak wkradła się gdzieś między słowa. Za to jego kolejny wywód miał zaraz wywołać u niej pewien słowotok.
- Nie chodzi mi o "lubię" na zasadzie "ładny obrazek jest ładny" - gdyby powiedziała to nieco innym tonem, można by pokusić się o stwierdzenie, że była nawet lekko oburzona faktem, że komuś mogłoby to przejść przez myśl. Nadal trzymała się jednak barwienia swojego głosu nieśmiałością. - Największy sentyment mam chyba do Rubensa, od niego mama zaczęła pokazywać mi artystów. Zawsze wzdycham do kobiet z plakatów Muchy, choć nie nazwałabym się zainteresowaną... no, ich wyglądem w świecie rzeczywistym. Mondrian za to dał mi trochę nadziei, pokazując jak prosta czy odcięta od rzeczywistości może być sztuka - tu zatrzymała się nagle, by odchrząknąć i odwrócić wzrok. Durna, durna, durna. Nerwowy śmiech ponownie rozbrzmiał nad uchem Laverne'a. - Przepraszam, czasem się tak rozpędzam, jak temat jest interesujący... nie jestem ekspertem, ale patrzenie i tworzenie sporo mi pomogło.
Mogła właściwie odpuścić sobie tę wzmiankę o tym, że sama coś robi. Może i nie znała go długo i głęboko, ale mogła się spodziewać, że zaraz zacznie wypytywać Caroline o to, w jakich konkretnie sferach się obraca, dlaczego, jak, co tu się, skąd taki pomysł na siebie, coś tam. Tylko... to było zwykłe głupie hobby i nawet nie czuła, żeby była w tym szczególnie dobra. Ot, taka zabawa.
Mimowolnie odwzajemniła ten uśmiech, jakoś wewnętrznie rozczulając się na ten komentarz z jego strony. Niby nie brzmiało to, jakby kierował go prosto do niej, więc nie mogło jej się robić jakoś szczególnie ciepło na sercu, ale było to tak miłe i kochane stwierdzenie, że nie potrafiła się powstrzymać. Miło było zobaczyć czasem kogoś, kto szukał faktycznych ludzi z uczuciami, a nie potrzebował bandy robotów ze znieczulicą.
- Wystarczy pokazać wizytówkę? - przechyliła głowę na bok, lekkim uśmiechem wyraźnie ukazując swoje zadowolenie. Nie to, żeby jej rodzice nie mieli wystarczająco pieniędzy. Może i nie spali na banknotach, ale wystarczało im na wszystko, więc to nie stanowiło problemu. Z drugiej jednak strony, na własne przyjemności wolała zarobić sobie sama, a kawiarniowa posada na pół etatu nie dawała aż takich kokosów. Tylko... czy to nie było trochę podejrzane? Jej twarz nieco stężała na tę myśl. Przecież nic z tego nie miał. - Czemu jest pan właściwie taki uprzejmy? Nawet nie mam panu- tobie. Nie mam ci nic do zaoferowania w zamian. Poza kawą, za którą i tak płacisz dwa dolary. No i nie znamy się jakoś blisko, więc...
Kombinujesz niepotrzebnie, jak dają to brać. Zresztą, sama chciałaś go jakoś lepiej poznać, a teraz nażarłaś się cykorii. Zmarszczyła delikatnie brwi, zatrzymując wzrok na krześle naprzeciwko Remora, zaraz przenosząc go badawczo na samego towarzysza rozmowy.
I tak nie usiądzie, ale warto się łudzić, że zbierze się na odwagę.
Najlepszy wiek na robienie rzeczy? W jego pojęciu nie przeżył swojego życia. Nie pamiętał kiedy ostatnio robił coś dla własnej przyjemności, bez poczucia obowiązku i ze spokojną głową. Sztuka dawała mu możliwość pewnej odskoczni, ale nadal zawierała się w kanonie pewnych zobowiązań i Remor był zmęczony coraz bardziej i bardziej z każdym dniem. Niedawno usłyszał, że powinien był pójść na urlop, ewentualnie znaleźć sobie dziewczynę.
— Czy to był zakamuflowany komplement? — Uniósł lekko brew, jako mężczyzna był łasy na podobne uwagi. Oczywiście mogło mu się wydawać przez pryzmat własnej próżności, ale cel został osiągnięty.
Potem Amalie zaczęła opowiadać o Rubensie i wpływie innych twórców na jej życie, a niemożliwością było odmówić jej pasji w sposobie w jaki prowadziła wywód. Nie przerywał jej, bo był t pierwszy raz gdy mówiła tak dużo i ochoczo w jego obecności. A znaczącym bonusem był fakt, że ponad to mówiła z sensem.
On sam był raczej większym fanem Caravaggia, lubił Klimta, skoro rozmowa zahaczyła o secesyjnego Muchę, a pobieżnie wpleciona informacja o tym, że dziewczyna sama coś tworzy również zrobiła na nim wrażenie. Widać było, że dziewczyna mimo braku ogólnej pewności siebie wiedziała o czym mówi i temat sztuki sprawiał jej przyjemność. Dawno nie słyszał już kogoś, kto potrafiłby wypowiadać się o niej tak swobodnie i bez zbędnego patosu, uczuciowo, empirycznie i lekko. Brak ekwilibrystycznych terminów i wymyślnych określeń też dodawał temu uroku, lubił naturę odartą z kolorowego, szeleszczącego papierka.
A chwilę później wszystko zmieniło swój obrót i Remor zdradził się poniekąd, bo jego dotychczasowy, odprężony uśmiech zszedł mu z twarzy.
Czemu jest pan właściwie taki uprzejmy?
Pomijając fakt, że subiektywnie podobała mu się jako kobieta i rzeczywiście kokietowanie jej sprawiało mu przyjemność, naprawdę nie oczekiwał niczego w zamian. Prawdę powiedziawszy, sam właśnie zdał sobie z tego sprawę i to był jeden z tych nielicznych momentów, gdy Remor nie wiedział co ma powiedzieć. Był zbity z tropu i stracił rezon, nawet odwrócił na chwilę wzrok i odkaszlnął, odchylając się na krześle do tyłu.
— Jeżdżę samochodem droższym niż przychód tej kawiarni w ciągu roku. Naprawdę sądzisz, że mógłbym czegoś chcieć? — wypalił, zanim dobrze przemyślał swoją wypowiedź. Reagował w tak mało przyjemny sposób tylko wtedy, gdy coś go dotknęło i bronił się przed tym automatycznie. Od razu dało się zauważyć różnicę, bo zdystansował się od dziewczyny i przestał szukać z nią kontaktu wzrokowego, a wręcz go unikał. Chwila niezręcznej ciszy, teatralne spojrzenie na zegarek i szukanie portfela kupiło mu trochę czasu. Wyciągnął dwadzieścia dolarów i położył go obok kawy, dając jasny znak, że skończył kawę i zamierzał już wyjść.
— Przepraszam. Nie musisz przychodzić, jeśli nie masz ochoty. Pomyślałem tylko, że byłoby miło zobaczyć chociaż jedną sympatyczną twarz pośród tego całego sztucznego tłumu — sprostował koślawo, wstając i zakładając marynarkę. Laverne miał to do siebie, że pewne rzeczy przyjmował zbyt personalnie i dorabiał do nich niepotrzebną teorię, a jakiekolwiek próby powiedzenia mu "nie" kończyły się bardzo podobnie. Każdy miał swoje gorsze strony, a on nie był wyjątkiem i jedną z nich właśnie zaprezentował.
— Czy to był zakamuflowany komplement? — Uniósł lekko brew, jako mężczyzna był łasy na podobne uwagi. Oczywiście mogło mu się wydawać przez pryzmat własnej próżności, ale cel został osiągnięty.
Potem Amalie zaczęła opowiadać o Rubensie i wpływie innych twórców na jej życie, a niemożliwością było odmówić jej pasji w sposobie w jaki prowadziła wywód. Nie przerywał jej, bo był t pierwszy raz gdy mówiła tak dużo i ochoczo w jego obecności. A znaczącym bonusem był fakt, że ponad to mówiła z sensem.
On sam był raczej większym fanem Caravaggia, lubił Klimta, skoro rozmowa zahaczyła o secesyjnego Muchę, a pobieżnie wpleciona informacja o tym, że dziewczyna sama coś tworzy również zrobiła na nim wrażenie. Widać było, że dziewczyna mimo braku ogólnej pewności siebie wiedziała o czym mówi i temat sztuki sprawiał jej przyjemność. Dawno nie słyszał już kogoś, kto potrafiłby wypowiadać się o niej tak swobodnie i bez zbędnego patosu, uczuciowo, empirycznie i lekko. Brak ekwilibrystycznych terminów i wymyślnych określeń też dodawał temu uroku, lubił naturę odartą z kolorowego, szeleszczącego papierka.
A chwilę później wszystko zmieniło swój obrót i Remor zdradził się poniekąd, bo jego dotychczasowy, odprężony uśmiech zszedł mu z twarzy.
Czemu jest pan właściwie taki uprzejmy?
Pomijając fakt, że subiektywnie podobała mu się jako kobieta i rzeczywiście kokietowanie jej sprawiało mu przyjemność, naprawdę nie oczekiwał niczego w zamian. Prawdę powiedziawszy, sam właśnie zdał sobie z tego sprawę i to był jeden z tych nielicznych momentów, gdy Remor nie wiedział co ma powiedzieć. Był zbity z tropu i stracił rezon, nawet odwrócił na chwilę wzrok i odkaszlnął, odchylając się na krześle do tyłu.
— Jeżdżę samochodem droższym niż przychód tej kawiarni w ciągu roku. Naprawdę sądzisz, że mógłbym czegoś chcieć? — wypalił, zanim dobrze przemyślał swoją wypowiedź. Reagował w tak mało przyjemny sposób tylko wtedy, gdy coś go dotknęło i bronił się przed tym automatycznie. Od razu dało się zauważyć różnicę, bo zdystansował się od dziewczyny i przestał szukać z nią kontaktu wzrokowego, a wręcz go unikał. Chwila niezręcznej ciszy, teatralne spojrzenie na zegarek i szukanie portfela kupiło mu trochę czasu. Wyciągnął dwadzieścia dolarów i położył go obok kawy, dając jasny znak, że skończył kawę i zamierzał już wyjść.
— Przepraszam. Nie musisz przychodzić, jeśli nie masz ochoty. Pomyślałem tylko, że byłoby miło zobaczyć chociaż jedną sympatyczną twarz pośród tego całego sztucznego tłumu — sprostował koślawo, wstając i zakładając marynarkę. Laverne miał to do siebie, że pewne rzeczy przyjmował zbyt personalnie i dorabiał do nich niepotrzebną teorię, a jakiekolwiek próby powiedzenia mu "nie" kończyły się bardzo podobnie. Każdy miał swoje gorsze strony, a on nie był wyjątkiem i jedną z nich właśnie zaprezentował.
Uznawanie, że jakiś przedział wiekowy był dobry do wykonywania większości aktywności miał być komplementem? Właściwie, czemu nie? Potrzeba wyklepania swoich myśli na głos była tutaj całkiem wyraźna, bo znowu podjęła temat całkiem lekko.
- Jeśli uważasz, że komplementem jest bycie interesującym dla niechętnej do poznawania nowych ludzi osoby, to... tak, właściwie tak - nie miała problemów z prawieniem ich przecież innym, gorzej było z docenianiem swoich własnych możliwości. Wzruszyła jednak zaraz barkami, uśmiechając się półgębkiem i kierując spojrzenie na postawioną na ladzie lodówkę z ciastami. Idealny punkt do zawieszenia wzroku, żeby nadal móc unikać kontaktu wzrokowego.
I było miło. Nawet nie sądziła, że będzie mogła tak swobodnie z kimś porozmawiać, jedynie przestępując odruchowo z nogi na nogę czy nie patrząc na rozmówcę, co jakiś czas chwytając się za fartuch, ale bez głupich zająknięć przy większej liczbie wypowiedzianych zdań i bez takiego ogromu napięcia. Przecież gdyby teraz odpowiednio dobrać słowa, to i może dałaby radę wymienić się z nim danymi kontaktowymi czy nawet, cholera, zamienić parę zdań gdzieś na ulicy, gdyby się przypadkowo spotkali. Tyle, że to budujące się w jej głowie wrażenie miało zaraz runąć razem z całą relacją - a przynajmniej według Amalie - i to jeszcze z winy tego, że to ona chlapnęła jakąś głupotą - również przynajmniej w jej opinii. Pewnie dlatego zadziałała tak impulsywnie, od razu wydobywając głos z gardła.
- P-proszę poczekać!
Halo, co to za jakieś uniesione tony, tu byli ludzie. Zresztą, jedna z dziewczynek przy większym stoliku zwróciła się w stronę Amalie, kiedy ta ułożyła dłoń na blacie przy miejscu zajmowanym przez Remora. Niczym jakby była w stanie zablokować mu drogę. Nie chciała, żeby wychodził, ale z drugiej strony już żałowała, że nie dała mu po prostu wstać i odejść, bo teraz zupełnie nie miała pojęcia, co powiedzieć dalej. Rozejrzała się zakłopotana, dostrzegła twarz Mishy wyrażającą coś pomiędzy zdziwieniem zaistniałą sytuacją i krzywym uśmiechem motywującym do działania. Słabo, ale zawsze. Najgorsze było chyba to, że musiała jednocześnie uważnie dobrać słowa i szybko myśleć, to było beznadziejną wręcz mieszanką. A wszystko tak dobrze się już układało i dzień miał wyglądać nieźle.
- Przecież chciałeś miło spędzić czas, prawda? I rozmowa robiła się przyjemna. J-jajaja... ja chcę przyjść - rzuciła już ciszej, o wiele mniej pewnie i ze wzrokiem wlepionym w ziemię. - Przyjdę. Nie chodzi o to, że nie chcę, ani że coś jest z tym nie tak. Przepraszam, jeśli jakkolwiek pana uraziłam. Zwyczajnie nie mogę wyjść z szoku, że zwrócił pan na mnie uwagę, właśnie dlatego, że jeździ pan samochodem droższym niż nasz roczny przychód, i że mało jest teraz na świecie takich bezinteresownych ludzi... Nie miałam niczego złego na myśli, kiedy pytałam.
- Jeśli uważasz, że komplementem jest bycie interesującym dla niechętnej do poznawania nowych ludzi osoby, to... tak, właściwie tak - nie miała problemów z prawieniem ich przecież innym, gorzej było z docenianiem swoich własnych możliwości. Wzruszyła jednak zaraz barkami, uśmiechając się półgębkiem i kierując spojrzenie na postawioną na ladzie lodówkę z ciastami. Idealny punkt do zawieszenia wzroku, żeby nadal móc unikać kontaktu wzrokowego.
I było miło. Nawet nie sądziła, że będzie mogła tak swobodnie z kimś porozmawiać, jedynie przestępując odruchowo z nogi na nogę czy nie patrząc na rozmówcę, co jakiś czas chwytając się za fartuch, ale bez głupich zająknięć przy większej liczbie wypowiedzianych zdań i bez takiego ogromu napięcia. Przecież gdyby teraz odpowiednio dobrać słowa, to i może dałaby radę wymienić się z nim danymi kontaktowymi czy nawet, cholera, zamienić parę zdań gdzieś na ulicy, gdyby się przypadkowo spotkali. Tyle, że to budujące się w jej głowie wrażenie miało zaraz runąć razem z całą relacją - a przynajmniej według Amalie - i to jeszcze z winy tego, że to ona chlapnęła jakąś głupotą - również przynajmniej w jej opinii. Pewnie dlatego zadziałała tak impulsywnie, od razu wydobywając głos z gardła.
- P-proszę poczekać!
Halo, co to za jakieś uniesione tony, tu byli ludzie. Zresztą, jedna z dziewczynek przy większym stoliku zwróciła się w stronę Amalie, kiedy ta ułożyła dłoń na blacie przy miejscu zajmowanym przez Remora. Niczym jakby była w stanie zablokować mu drogę. Nie chciała, żeby wychodził, ale z drugiej strony już żałowała, że nie dała mu po prostu wstać i odejść, bo teraz zupełnie nie miała pojęcia, co powiedzieć dalej. Rozejrzała się zakłopotana, dostrzegła twarz Mishy wyrażającą coś pomiędzy zdziwieniem zaistniałą sytuacją i krzywym uśmiechem motywującym do działania. Słabo, ale zawsze. Najgorsze było chyba to, że musiała jednocześnie uważnie dobrać słowa i szybko myśleć, to było beznadziejną wręcz mieszanką. A wszystko tak dobrze się już układało i dzień miał wyglądać nieźle.
- Przecież chciałeś miło spędzić czas, prawda? I rozmowa robiła się przyjemna. J-jajaja... ja chcę przyjść - rzuciła już ciszej, o wiele mniej pewnie i ze wzrokiem wlepionym w ziemię. - Przyjdę. Nie chodzi o to, że nie chcę, ani że coś jest z tym nie tak. Przepraszam, jeśli jakkolwiek pana uraziłam. Zwyczajnie nie mogę wyjść z szoku, że zwrócił pan na mnie uwagę, właśnie dlatego, że jeździ pan samochodem droższym niż nasz roczny przychód, i że mało jest teraz na świecie takich bezinteresownych ludzi... Nie miałam niczego złego na myśli, kiedy pytałam.
Obrócił głowę słysząc, że dziewczyna jednak próbuje go zatrzymać. Nie bardzo rozumiał dlaczego, skoro wydało mu się, że nie jest zainteresowana żadną propozycją z jego strony. Pozwolił jej mówić, zwłaszcza, że wygląda na mocno zakłopotaną. A potem Hansen załączył się słowotok i z każdym kolejnym zdaniem Remor czuł się głupiej i głupiej. Teraz dotarło do niego jak idiotycznie się zachował.
— Powoli, spokojnie — przerwał jej wreszcie, unosząc obie dłonie do góry w geście kompletnej kapitulacji. Zerknął jeszcze przelotnie na pozostałych klientów tym wymownym spojrzeniem, które sugerowało, by zajęli się swoimi sprawami, a nie cudzą rozmową. Ludzie bywali irytująco wścibscy.
— Nie tak to miało zabrzmieć, przepraszam. Sprostowując, zaprosiłem cię, bo chciałem to zrobić. Nie ma w tym drugiego dna, nie zobowiązuje cię to do niczego. Będzie mi miło, jeśli jednak się pojawisz, bo podoba mi się twoje spojrzenie na kwestie sztuki — wyjaśnił w miarę klarownie, nie chcąc tym razem doprowadzić do jakichkolwiek niejasności. W przypadku tej dziewczyny musiał wybitnie uważać na dobór słów, bo nie miał pojęcia czego się spodziewać, ani jak Hansen rozumuje. Nie chciał jej też odstraszyć jakimś nieprzemyślanym faux pas.
Na dodatek nie miał serca wściekać się na kogoś, kto wyglądał jakby miał się zaraz zapaść pod ziemię.
— Zwróciłem na ciebie uwagę, bo... — W porządku. Tego NIE przemyślał. Miał zamiar powiedzieć coś innego, odnieść się jakoś pokrętnie do tej części wypowiedzi Amalie, ale nie w taki sposób. To był drugi raz jednego dnia, kiedy tracił rezon, a nie zdarzało mu się to często. Praktycznie to nigdy.
Nerwowo przeczesał włosy palcami i uśmiechnął się z zamyśleniem, szukając neutralnego wyjścia z tej felernej wypowiedzi. Dlaczego zwrócił na nią uwagę? Tak naprawdę, to do tego momentu nie łamał sobie tym głowy, ale teraz nie mógł się z tego wycofać. Albo?
Spojrzał na nią w końcu i wtedy na krótki moment nawiązali kontakt wzrokowy. Laverne bodaj pierwszy raz w życiu miał w oczach niepokój połączony z niezrozumieniem i zaskoczeniem. Trochę tak, jakby szukał odpowiedzi na swoje pytanie wypisanej na jej twarzy, ale to nie było takie proste. Żadnych wskazówek, jedynie ta drażniąca niepewność i więcej pytań.
— Tak czy inaczej, mam nadzieję zobaczyć cię na wernisażu.
WYBRNĄŁ. Prawie. Cóż z tego, że zupełnie zmienił temat i nie dokończył poprzedniego wątku. Hansen mogła za to być z siebie dumna; sprawiła, że prawie trzydziestoletni mężczyzna poczuł się przy niej jak nastolatek z pierwszym w swoim życiu crushem. Remor nie mógł czuć się chyba bardziej zażenowany samym sobą niż w tej chwili. Po powrocie do domu najpewniej spędzi cały przydługi wieczór analizując całą tę sytuację i powody, dla których znalazł się na takiej pozycji, z taką pustką w głowie.
Nie miałam niczego złego na myśli, kiedy pytałam.
Nie podejrzewał ją o to. Nie podejrzewał też siebie o taką reakcję, ani o wszystkie te wątpliwości, które przyszły później i otoczyły go ze wszystkich stron. Jak to się stało, że prosta rozmowa w której to on wiódł prym na początku zaczęła sprawiać mu takie trudności? Był chory? Antydepresanty przestały się spisywać? Spadek magnezu? Nieprzespana noc? Cokolwiek. Jakakolwiek wymówka byłaby na miejscu, bo niepokoiła go ta nagła zmiana.
— Powoli, spokojnie — przerwał jej wreszcie, unosząc obie dłonie do góry w geście kompletnej kapitulacji. Zerknął jeszcze przelotnie na pozostałych klientów tym wymownym spojrzeniem, które sugerowało, by zajęli się swoimi sprawami, a nie cudzą rozmową. Ludzie bywali irytująco wścibscy.
— Nie tak to miało zabrzmieć, przepraszam. Sprostowując, zaprosiłem cię, bo chciałem to zrobić. Nie ma w tym drugiego dna, nie zobowiązuje cię to do niczego. Będzie mi miło, jeśli jednak się pojawisz, bo podoba mi się twoje spojrzenie na kwestie sztuki — wyjaśnił w miarę klarownie, nie chcąc tym razem doprowadzić do jakichkolwiek niejasności. W przypadku tej dziewczyny musiał wybitnie uważać na dobór słów, bo nie miał pojęcia czego się spodziewać, ani jak Hansen rozumuje. Nie chciał jej też odstraszyć jakimś nieprzemyślanym faux pas.
Na dodatek nie miał serca wściekać się na kogoś, kto wyglądał jakby miał się zaraz zapaść pod ziemię.
— Zwróciłem na ciebie uwagę, bo... — W porządku. Tego NIE przemyślał. Miał zamiar powiedzieć coś innego, odnieść się jakoś pokrętnie do tej części wypowiedzi Amalie, ale nie w taki sposób. To był drugi raz jednego dnia, kiedy tracił rezon, a nie zdarzało mu się to często. Praktycznie to nigdy.
Nerwowo przeczesał włosy palcami i uśmiechnął się z zamyśleniem, szukając neutralnego wyjścia z tej felernej wypowiedzi. Dlaczego zwrócił na nią uwagę? Tak naprawdę, to do tego momentu nie łamał sobie tym głowy, ale teraz nie mógł się z tego wycofać. Albo?
Spojrzał na nią w końcu i wtedy na krótki moment nawiązali kontakt wzrokowy. Laverne bodaj pierwszy raz w życiu miał w oczach niepokój połączony z niezrozumieniem i zaskoczeniem. Trochę tak, jakby szukał odpowiedzi na swoje pytanie wypisanej na jej twarzy, ale to nie było takie proste. Żadnych wskazówek, jedynie ta drażniąca niepewność i więcej pytań.
— Tak czy inaczej, mam nadzieję zobaczyć cię na wernisażu.
WYBRNĄŁ. Prawie. Cóż z tego, że zupełnie zmienił temat i nie dokończył poprzedniego wątku. Hansen mogła za to być z siebie dumna; sprawiła, że prawie trzydziestoletni mężczyzna poczuł się przy niej jak nastolatek z pierwszym w swoim życiu crushem. Remor nie mógł czuć się chyba bardziej zażenowany samym sobą niż w tej chwili. Po powrocie do domu najpewniej spędzi cały przydługi wieczór analizując całą tę sytuację i powody, dla których znalazł się na takiej pozycji, z taką pustką w głowie.
Nie miałam niczego złego na myśli, kiedy pytałam.
Nie podejrzewał ją o to. Nie podejrzewał też siebie o taką reakcję, ani o wszystkie te wątpliwości, które przyszły później i otoczyły go ze wszystkich stron. Jak to się stało, że prosta rozmowa w której to on wiódł prym na początku zaczęła sprawiać mu takie trudności? Był chory? Antydepresanty przestały się spisywać? Spadek magnezu? Nieprzespana noc? Cokolwiek. Jakakolwiek wymówka byłaby na miejscu, bo niepokoiła go ta nagła zmiana.
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach