▲▼
PRACOWNICY
Biel i liliowy fiolet to przewodnie kolory wnętrza tej cukierni. Ażurowe stoliki i krzesła, delikatne, porcelanowe wazoniki i przystrojone lawendowymi girlandami ściany. Bla bla bla, użyjcie wyobraźni.
---
Aurelie długimi godzinami zwisała z żyrandola. Tak na poważnie, to nie. Ale za to spędziła całkiem przyjemny poranek ze swoją kotką, a że jej imię było niesamowicie słodkie, to i sama brunetka nabrała ochoty na jakieś słodycze. Niekoniecznie na samą Muffinkę, ale być może jej czekoladowa imienniczka okazałaby się dobrym pomysłem? Jasne. Nawet wspaniałym. Pewnie właśnie dlatego niemal od razu po przyjściu tej myśli do jej głowy zerwała się ze swojego wygodnego akademikowego łóżeczka, wyleciała z pokoju prawie bez butów i pognała w dół najbliższej uliczki co najmniej tak, jakby coś ją goniło.
Choćby znali ją właściciele wszelkich cukierni w Vancouver (bo w zasadzie to znali, chyba - była stałym bywalcem każdej po kolei), to mimo wszystko na pierwszym miejscu zawsze pozostawało Lavender. Harmonijny wystrój wręcz przypominał o rodzinnym Quebecu, a serwowane przez nich przysmaki zdawały się rozpływać w ustach, niczym kawałki nieba. Ptasie mleczko faktycznie mogło nazywać się ptasim - konsystencja chmurki wskazywała na to jednoznacznie. Nie przeciągając już dalej przygód młodej Desjardins, tuż po jej wejściu do lokalu przez przeszklone drzwi zadzwonił wywieszony na nich dzwonek, a wewnątrz rozchodziły się przyjemne aromaty. Kanadyjka podbiegła do lady z szerokim uśmiechem, wręcz promieniejąc na widok witającej ją obsługi, wałkującej pytanie: "co podać?".
Nie umiem zaczynać. Lorem ipsum shit shit shit. I dunno what I just did. A wymieniana przez dziewczę lista ciast mogłaby się zmieścić co najwyżej w żołądku starożytnego giganta, a nie w niewielkim brzuszku nastolatki w furkociastej kiecce.
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Zgłoś się do pracy!
Luke Moss (NPC)
Właściciel Lokalu
Terry Dre (NPC)
Sprzedawca
Freddie Wilburn (NPC)
Sprzedawca
Biel i liliowy fiolet to przewodnie kolory wnętrza tej cukierni. Ażurowe stoliki i krzesła, delikatne, porcelanowe wazoniki i przystrojone lawendowymi girlandami ściany. Bla bla bla, użyjcie wyobraźni.
---
Aurelie długimi godzinami zwisała z żyrandola. Tak na poważnie, to nie. Ale za to spędziła całkiem przyjemny poranek ze swoją kotką, a że jej imię było niesamowicie słodkie, to i sama brunetka nabrała ochoty na jakieś słodycze. Niekoniecznie na samą Muffinkę, ale być może jej czekoladowa imienniczka okazałaby się dobrym pomysłem? Jasne. Nawet wspaniałym. Pewnie właśnie dlatego niemal od razu po przyjściu tej myśli do jej głowy zerwała się ze swojego wygodnego akademikowego łóżeczka, wyleciała z pokoju prawie bez butów i pognała w dół najbliższej uliczki co najmniej tak, jakby coś ją goniło.
Choćby znali ją właściciele wszelkich cukierni w Vancouver (bo w zasadzie to znali, chyba - była stałym bywalcem każdej po kolei), to mimo wszystko na pierwszym miejscu zawsze pozostawało Lavender. Harmonijny wystrój wręcz przypominał o rodzinnym Quebecu, a serwowane przez nich przysmaki zdawały się rozpływać w ustach, niczym kawałki nieba. Ptasie mleczko faktycznie mogło nazywać się ptasim - konsystencja chmurki wskazywała na to jednoznacznie. Nie przeciągając już dalej przygód młodej Desjardins, tuż po jej wejściu do lokalu przez przeszklone drzwi zadzwonił wywieszony na nich dzwonek, a wewnątrz rozchodziły się przyjemne aromaty. Kanadyjka podbiegła do lady z szerokim uśmiechem, wręcz promieniejąc na widok witającej ją obsługi, wałkującej pytanie: "co podać?".
Nie umiem zaczynać. Lorem ipsum shit shit shit. I dunno what I just did. A wymieniana przez dziewczę lista ciast mogłaby się zmieścić co najwyżej w żołądku starożytnego giganta, a nie w niewielkim brzuszku nastolatki w furkociastej kiecce.
Cyrille wyszedł z pokoju w pewnym celu. Najzabawniejsze w tym wszystkim było to, że tak naprawdę nie wiedział w jakim celu. Jakiś był na pewno, w końcu coś zmusiło go do opuszczenia czterech ścian pokoju. Musiał dać upust swojemu ADHD, więc spacerowanie do nieznanej lokacji było jednym z lepszych rozwiązań. Po chwili okazało się, że opuścił tereny szkolne i zaczął zagłębiać się w betonowej dżungli. Jego wzrok bez większego zainteresowania przejeżdżał po witrynach mijanych sklepów. Nie mógł znaleźć sobie niczego na czym mógłby się konkretnie skupić. Więc tłukł się z własnymi myślami, upatrując w tym jakieś zajęcie.
Był na skraju załamania! Poważnie! Miał wolny czas i nie miał pomysłu jak go zagospodarować. Więc cierpiał nawet robiąc tak zwane "nic". Na szczęście na horyzoncie pojawiła się znajoma postać. Co prawda nie widzieli się już kawałek czasu, jednak nie było szans by mógł pomylić ją z kimś innym!
Podszedł do niej z szerokim uśmiechem. Dalej nie wiedział co robić, jednak teraz dodatkowa osoba mogła wspomóc poszukiwania prawda?
- Mi~! - błysnął ząbkami i przytulił ją jak tylko się zbliżył. - Ratujesz mi życie! Poważnie, już myślałem, że będę musiał umierać w samotności, a tu proszę! Spadłaś mi z nieba.
Zaśmiał się cicho i spojrzał na dziewczynę i nagle go olśniło.
- Wiem! Masz czas? Masz prawda? Doskonale! - tutaj złapał ją za dłoń i pociągnął za sobą - Idziemy na coś słodkiego, tam pomyślimy co zrobimy dalej! - Jeszcze spojrzał na nią i posłał jej szeroki uśmiech. Właśnie narzucił jej swoje zdanie, ba! Nawet narzucił jej swoją osobę, ale cóż, jedynie to go teraz ratowało.
Wpadł do cukierni rozglądając się szybko, dopiero tam puścił dziewczynę.
- Na co masz ochotę? - zapytał szybko, przenosząc wzrok na Mirajane po czym na menu. Podszedł do lady by złożyć zamówienie, a wtedy dostrzegł kolejną dość znajomą postać.
- Aurelia?- spytał wychylając się znad jej ramienia z lekkim uśmiechem.
Był na skraju załamania! Poważnie! Miał wolny czas i nie miał pomysłu jak go zagospodarować. Więc cierpiał nawet robiąc tak zwane "nic". Na szczęście na horyzoncie pojawiła się znajoma postać. Co prawda nie widzieli się już kawałek czasu, jednak nie było szans by mógł pomylić ją z kimś innym!
Podszedł do niej z szerokim uśmiechem. Dalej nie wiedział co robić, jednak teraz dodatkowa osoba mogła wspomóc poszukiwania prawda?
- Mi~! - błysnął ząbkami i przytulił ją jak tylko się zbliżył. - Ratujesz mi życie! Poważnie, już myślałem, że będę musiał umierać w samotności, a tu proszę! Spadłaś mi z nieba.
Zaśmiał się cicho i spojrzał na dziewczynę i nagle go olśniło.
- Wiem! Masz czas? Masz prawda? Doskonale! - tutaj złapał ją za dłoń i pociągnął za sobą - Idziemy na coś słodkiego, tam pomyślimy co zrobimy dalej! - Jeszcze spojrzał na nią i posłał jej szeroki uśmiech. Właśnie narzucił jej swoje zdanie, ba! Nawet narzucił jej swoją osobę, ale cóż, jedynie to go teraz ratowało.
Wpadł do cukierni rozglądając się szybko, dopiero tam puścił dziewczynę.
- Na co masz ochotę? - zapytał szybko, przenosząc wzrok na Mirajane po czym na menu. Podszedł do lady by złożyć zamówienie, a wtedy dostrzegł kolejną dość znajomą postać.
- Aurelia?- spytał wychylając się znad jej ramienia z lekkim uśmiechem.
Mira zatrzymała się i odgarnęła niesforną grzywkę z twarzy. Włosy jednak miały inne plany, bo wróciły na miejsce zasłaniając dziewczynie oczy.
- Agh
Sięgnęła dłonią do swojej nerki, wygrzebała z niej spinkę i spięła włosy z jednej strony. Spojrzała tylko w ekran telefonu żeby zobaczyć czy wyglądała przynajmniej "w miarę" i już miała ruszyć w swoją stronę, gdy usłyszała całkiem znajomy głos. Uśmiechnęła się.
- Cy - Nie zdążyła dokończyć, bo została zamknięta w uścisku. Spłonęła głębokim rumieńcem, ale odwzajemniła go.
- Nie spieszy mi się do umierania - parsknęła śmiechem.
Nie zdążyła odpowiedzieć, czy ma czas, bo już została pociągnięta za rękę. Nie stawiała oporu, bo usłyszała o słodyczach, a i tak miała zamiar się udać do cukierni, jak zawsze po treningu.
Spojrzała na ich splecione dłonie, a jak jeszcze odnotowała, że się do niej uśmiecha i zapewne widzi te rumieńce na jej policzkach, miała ochotę umrzeć.
Przeklęte rumieńce!
Zanim weszli do cukierni, już wiedziała, co by chciała, więc gdy tylko znaleźli się w środku, wyszczerzyła się w słodkim uśmiechu i powiedziała radośnie, a może raczej wykrzyknęła:
- Szarlotkę!
Rozejrzała się po pomieszczeniu, ale gdy usłyszała, że jej towarzysz coś mówi, odwróciła się w jego stronę i uniosła pytająco brwi, bo nie dosłyszała. Od razu po tym uświadomiła sobie, że to jednak nie do niej mówił i spojrzała na dziewczynę, którą zaczepił. Nie znała jej, ale od razu uśmiechnęła się choć nie spodziewała się, że zwróciłaby na nią uwagę.
- Agh
Sięgnęła dłonią do swojej nerki, wygrzebała z niej spinkę i spięła włosy z jednej strony. Spojrzała tylko w ekran telefonu żeby zobaczyć czy wyglądała przynajmniej "w miarę" i już miała ruszyć w swoją stronę, gdy usłyszała całkiem znajomy głos. Uśmiechnęła się.
- Cy - Nie zdążyła dokończyć, bo została zamknięta w uścisku. Spłonęła głębokim rumieńcem, ale odwzajemniła go.
- Nie spieszy mi się do umierania - parsknęła śmiechem.
Nie zdążyła odpowiedzieć, czy ma czas, bo już została pociągnięta za rękę. Nie stawiała oporu, bo usłyszała o słodyczach, a i tak miała zamiar się udać do cukierni, jak zawsze po treningu.
Spojrzała na ich splecione dłonie, a jak jeszcze odnotowała, że się do niej uśmiecha i zapewne widzi te rumieńce na jej policzkach, miała ochotę umrzeć.
Przeklęte rumieńce!
Zanim weszli do cukierni, już wiedziała, co by chciała, więc gdy tylko znaleźli się w środku, wyszczerzyła się w słodkim uśmiechu i powiedziała radośnie, a może raczej wykrzyknęła:
- Szarlotkę!
Rozejrzała się po pomieszczeniu, ale gdy usłyszała, że jej towarzysz coś mówi, odwróciła się w jego stronę i uniosła pytająco brwi, bo nie dosłyszała. Od razu po tym uświadomiła sobie, że to jednak nie do niej mówił i spojrzała na dziewczynę, którą zaczepił. Nie znała jej, ale od razu uśmiechnęła się choć nie spodziewała się, że zwróciłaby na nią uwagę.
Była właśnie w trakcie zamawiania chyba dwutysięcznego rodzaju smakołyka, jaki miała zamiar przekąsić tego dnia, gdy usłyszała jeden z właściwie najlepiej zapamiętanych przez nią głosów w całym tym zabawnym kraju. Oczywiście sygnał, iż był to właśnie Cyrille, a nie jakiś podrabianiec, dochodził do mózgownicy brunetki bardzo, ale to bardzo długo, ale dotarł tam w chwili, gdy wykrzyczała równo z towarzyszką blondyna:
- A na koniec poproszę szarlotkę. - I właśnie z tą sekundą promienny uśmieszek zszedł z twarzy pierwszoklasistki. Kiedy tylko uczuła za sobą czyjąś obecność, miała ochotę momentalnie się odwrócić i przy okazji zaskoczyć ewentualnego oprawcę, ale już chwilę później miało się okazać, iż było to kompletnie zbędne. Skąd jakiś złoczyńca miałby mieć uroczy głosik pluszowego panicza?
"Aurelia?"
Chwyciła za tacę, na której na życzenie ułożono pięć talerzyków - czyli jednak nie dwa tysiące - z kawałkami różnorodnych ciast, po czym odwróciła się w stronę Matthiasa i jego czarnowłosej znajomej. Nawet, jeśli w obowiązkach obsługi tego typu lokali leżało dostarczenie słodyczy do stolika zamawiającego, Desjardins wolała zająć się sama sobą. Jedynie herbata, która wymagała czasu do zaparzenia, miała zostać jej doniesiona. Na razie jednak miała inne sprawy, na których trzeba było się skupić. Albo raczej inne osoby. Ponownie uniosła kąciki ust, zwracając się do dwojga pierwszoklasistów.
- Hej, hej~. - Przechyliła głowę, pozwalając grzywce połaskotać swoje czoło, jednocześnie mierząc naprzemiennie to młodzieńca, to dziewczynę. - Cyromisiu! I-... koleżanko Cyromisia?
Chwilowe milczenie dziewczynki miało być tylko wstępem do kolejnej wypowiedzi. Wzięła głęboki wdech, jakby zaraz miała wyrzucić z siebie słowotok życia, po czym skierowała spojrzenie błękitnych oczu wprost na Mirajane.
- Na imię mi Aurelie. Trochę dziwacznie, co? Urodziłam się w Quebecu, więc to może śmiesznie brzmieć dla ludzi w Colombie-Britannique. - Wyszczerzyła się przesympatycznie do panienki Black, przekładając tacę do jednej ręki, tak by prawą mieć wolną. Tą właśnie wyciągnęła jako gest powitania, jak i również zapoznania, zaraz odwracając się na pięcie do jednego z wolnych stolików. - Może usiądziemy razem, co~?
Widzicie ten podpis u Cyryla pod spodem? No, to Auririri ma to samo |:
- A na koniec poproszę szarlotkę. - I właśnie z tą sekundą promienny uśmieszek zszedł z twarzy pierwszoklasistki. Kiedy tylko uczuła za sobą czyjąś obecność, miała ochotę momentalnie się odwrócić i przy okazji zaskoczyć ewentualnego oprawcę, ale już chwilę później miało się okazać, iż było to kompletnie zbędne. Skąd jakiś złoczyńca miałby mieć uroczy głosik pluszowego panicza?
"Aurelia?"
Chwyciła za tacę, na której na życzenie ułożono pięć talerzyków - czyli jednak nie dwa tysiące - z kawałkami różnorodnych ciast, po czym odwróciła się w stronę Matthiasa i jego czarnowłosej znajomej. Nawet, jeśli w obowiązkach obsługi tego typu lokali leżało dostarczenie słodyczy do stolika zamawiającego, Desjardins wolała zająć się sama sobą. Jedynie herbata, która wymagała czasu do zaparzenia, miała zostać jej doniesiona. Na razie jednak miała inne sprawy, na których trzeba było się skupić. Albo raczej inne osoby. Ponownie uniosła kąciki ust, zwracając się do dwojga pierwszoklasistów.
- Hej, hej~. - Przechyliła głowę, pozwalając grzywce połaskotać swoje czoło, jednocześnie mierząc naprzemiennie to młodzieńca, to dziewczynę. - Cyromisiu! I-... koleżanko Cyromisia?
Chwilowe milczenie dziewczynki miało być tylko wstępem do kolejnej wypowiedzi. Wzięła głęboki wdech, jakby zaraz miała wyrzucić z siebie słowotok życia, po czym skierowała spojrzenie błękitnych oczu wprost na Mirajane.
- Na imię mi Aurelie. Trochę dziwacznie, co? Urodziłam się w Quebecu, więc to może śmiesznie brzmieć dla ludzi w Colombie-Britannique. - Wyszczerzyła się przesympatycznie do panienki Black, przekładając tacę do jednej ręki, tak by prawą mieć wolną. Tą właśnie wyciągnęła jako gest powitania, jak i również zapoznania, zaraz odwracając się na pięcie do jednego z wolnych stolików. - Może usiądziemy razem, co~?
Widzicie ten podpis u Cyryla pod spodem? No, to Auririri ma to samo |:
Szczerze to nawet nie zwrócił zbytniej uwagi na rumieńce Mi. Oczywiście je zauważył, jednak nawet nie przeszedł mu przez głowę powód, przez który na twarz dziewczyny wkradła się nuta czerwieni. Skoro nigdy o niczym nie mówiła, nie skarżyła się, więc chyba nie przez niego prawda? Albo to nic poważnego. Nieważne!
Przez część drogi zastanawiał się jakie ciasto by zjadł. Wybór nie był łatwy, jednak nie miał problemu z wyborem lokum. Dlaczego? Otóż pomimo talentu kulinarnego, nigdy nie bawił się w cukiernika, więc nie wybrzydzał.
- Przytyjesz! - Zerknął na tacę, którą trzymała Aurelia i zaśmiał się pod nosem, błyskając ząbkami. Na przezwisko nie zwrócił uwagi, w końcu otaczała go zazwyczaj grupa osób i słyszał różne skróty myślowe, określające jego osobę. Zostawił na chwilę dziewczyny same sobie i złożył zamówienie, osobiście przystał również na szarlotkę. Miał nadzieje, że wskazówka Mi, okazała się słuszna i ciasto przypadnie mu do gustu, bo jak nie! To będzie musiał się odgryźć!
On niestety nie został przy ladzie by odczekać na swoje zamówienie, a przysiadł się do stolika Aurelii.
- Jakieś plany na dzisiaj? - spojrzał na towarzyszki stukając rytmicznie palcami o blat, rozejrzał się szybko po samym lokalu. Uśmiech nie schodził mu z twarzy, lubił takie miejsca, chociaż trzeba przyznać, że było mało miejsc, które mu nie pasowały. Wszędzie czuł się jak u siebie, w większości przypadków. Bywały oczywiście wyjątki od tej reguły.
Chwilę później jego zamówienie wylądowało na stole, podał jeden z talerzyków Mi. Poczekał, aż dziewczyna spróbuje i jeśli nie wykrzywi się czując smak ciasta, sam spróbuje. To mu pozostało po rządzeniu w kuchni, teraz na terytorium "wroga" był ostrożniejszy.
Widelczykiem nabrał kawałek ciasta i zjadł go, zatrzymując widelczyk w ustach. Przyglądał się na zmianę jednej, to drugiej dziewczynie.
Z powodu nieobecności użytkowniczki, obecność Cyrilla w tym temacie zostaje tymczasowo ZAWIESZONA.
Przez część drogi zastanawiał się jakie ciasto by zjadł. Wybór nie był łatwy, jednak nie miał problemu z wyborem lokum. Dlaczego? Otóż pomimo talentu kulinarnego, nigdy nie bawił się w cukiernika, więc nie wybrzydzał.
- Przytyjesz! - Zerknął na tacę, którą trzymała Aurelia i zaśmiał się pod nosem, błyskając ząbkami. Na przezwisko nie zwrócił uwagi, w końcu otaczała go zazwyczaj grupa osób i słyszał różne skróty myślowe, określające jego osobę. Zostawił na chwilę dziewczyny same sobie i złożył zamówienie, osobiście przystał również na szarlotkę. Miał nadzieje, że wskazówka Mi, okazała się słuszna i ciasto przypadnie mu do gustu, bo jak nie! To będzie musiał się odgryźć!
On niestety nie został przy ladzie by odczekać na swoje zamówienie, a przysiadł się do stolika Aurelii.
- Jakieś plany na dzisiaj? - spojrzał na towarzyszki stukając rytmicznie palcami o blat, rozejrzał się szybko po samym lokalu. Uśmiech nie schodził mu z twarzy, lubił takie miejsca, chociaż trzeba przyznać, że było mało miejsc, które mu nie pasowały. Wszędzie czuł się jak u siebie, w większości przypadków. Bywały oczywiście wyjątki od tej reguły.
Chwilę później jego zamówienie wylądowało na stole, podał jeden z talerzyków Mi. Poczekał, aż dziewczyna spróbuje i jeśli nie wykrzywi się czując smak ciasta, sam spróbuje. To mu pozostało po rządzeniu w kuchni, teraz na terytorium "wroga" był ostrożniejszy.
Widelczykiem nabrał kawałek ciasta i zjadł go, zatrzymując widelczyk w ustach. Przyglądał się na zmianę jednej, to drugiej dziewczynie.
Z powodu nieobecności użytkowniczki, obecność Cyrilla w tym temacie zostaje tymczasowo ZAWIESZONA.
Umowa była dziecinna prosta - w zasadzie nic dziwnego, skoro jej twórcą istotnie było dziecko.
Uradowany, niski chłopczyk dreptał wesoło tuż obok jego nogi, szczerząc swoje szczerbate zęby, jakby miał nadzieję na ich szybkie osuszenie. Dwa dni temu wypadła mu jedynka, jednak wydawał się tym absolutnie nie przejmować. Z dumą prezentował śmieszny ubytek, zupełnie ignorując wzrok rozczulonych starszych pań, które minęły ich ulicą.
- Ale pójdziemy tam, prawda? Prawda? I mogę zamówić co będę chciał, nie? – dogadywał młody, drobny chłopaczek, co rusz wybiegając na przód, to co chwila zostając w tyle, obracając się chaotycznie na boki, udając, że padający na niego śnieg to tak naprawdę wypalająca wnętrzności trucizna. Swoistym kontrastem od żywotnego dziecka był nieco spochmurniały siedemnastolatek, który mimo potakiwania i komentowania zaczepek młodego, wlepiał przed siebie zamyślony wzrok.
Codziennie odbierał brata ze szkoły, jednak niecodziennie zdarzała się okazja skierowania swoich kroków w inne miejsce, niż dom, więc wyjątkowość tej chwili uderzała obojga z braci. Każdego jednak w innym sensie. Podczas, gdy Rubid nie mógł się doczekać wybrania sobie pysznego ciacha w ramach nagrody za otrzymanie dobrej oceny z czytanki, tak ‘tine miał szczerą ochotę uderzyć głową w mur, wiedząc, że koszty, choć nie duże, z pewnością odbiją się na ich późniejszych obiadach. Znowu będzie musiał prosić sąsiadów o pożyczenie tak błahych składników jak mąka, sól… no, ale obietnica to obietnica.
Wpadli do cukierni. Rubid przycisnął nos do szklanej witryny ze słodyczami, podczas gdy brunet spokojnie obrał sobie jeden z wolnych stolików. Ich miejsca były tuż przy okonie, więc jak im się znudzi harmonijny wystrój pomieszczenia, zawsze będą mogli pooglądać zaśnieżone ulice lub przemarznięte twarze przechodniów. Zdjął z ramienia wcześniej odebrany od brata plecak i ułożył go przy miejscu na przeciwko. W następnej kolejności poleciała jego torba, płaszcz, czapka… planował spędzić tu trochę czasu, więc wypadałoby się rozgościć. Im dłużej poza domem tym lepiej.
- Wybrane? – zawołał za bratem, szczebioczącym o jakichś pierdołach do biedniej kobiecie przy kasie. Chwilę później oboje siedzieli na swoim miejscach. Rubid z namaszczeniem jadł kawałek jakiegoś czekoladowego tortu, a Astatine, niczego sobie nie wybrawszy, wyjął z torby książki i zaczął nadrabiać zaległości, które jak zwykle zdążył sobie przysporzyć kolejną nocną eskapadą w ciągu poprzedniego dnia.
Uradowany, niski chłopczyk dreptał wesoło tuż obok jego nogi, szczerząc swoje szczerbate zęby, jakby miał nadzieję na ich szybkie osuszenie. Dwa dni temu wypadła mu jedynka, jednak wydawał się tym absolutnie nie przejmować. Z dumą prezentował śmieszny ubytek, zupełnie ignorując wzrok rozczulonych starszych pań, które minęły ich ulicą.
- Ale pójdziemy tam, prawda? Prawda? I mogę zamówić co będę chciał, nie? – dogadywał młody, drobny chłopaczek, co rusz wybiegając na przód, to co chwila zostając w tyle, obracając się chaotycznie na boki, udając, że padający na niego śnieg to tak naprawdę wypalająca wnętrzności trucizna. Swoistym kontrastem od żywotnego dziecka był nieco spochmurniały siedemnastolatek, który mimo potakiwania i komentowania zaczepek młodego, wlepiał przed siebie zamyślony wzrok.
Codziennie odbierał brata ze szkoły, jednak niecodziennie zdarzała się okazja skierowania swoich kroków w inne miejsce, niż dom, więc wyjątkowość tej chwili uderzała obojga z braci. Każdego jednak w innym sensie. Podczas, gdy Rubid nie mógł się doczekać wybrania sobie pysznego ciacha w ramach nagrody za otrzymanie dobrej oceny z czytanki, tak ‘tine miał szczerą ochotę uderzyć głową w mur, wiedząc, że koszty, choć nie duże, z pewnością odbiją się na ich późniejszych obiadach. Znowu będzie musiał prosić sąsiadów o pożyczenie tak błahych składników jak mąka, sól… no, ale obietnica to obietnica.
Wpadli do cukierni. Rubid przycisnął nos do szklanej witryny ze słodyczami, podczas gdy brunet spokojnie obrał sobie jeden z wolnych stolików. Ich miejsca były tuż przy okonie, więc jak im się znudzi harmonijny wystrój pomieszczenia, zawsze będą mogli pooglądać zaśnieżone ulice lub przemarznięte twarze przechodniów. Zdjął z ramienia wcześniej odebrany od brata plecak i ułożył go przy miejscu na przeciwko. W następnej kolejności poleciała jego torba, płaszcz, czapka… planował spędzić tu trochę czasu, więc wypadałoby się rozgościć. Im dłużej poza domem tym lepiej.
- Wybrane? – zawołał za bratem, szczebioczącym o jakichś pierdołach do biedniej kobiecie przy kasie. Chwilę później oboje siedzieli na swoim miejscach. Rubid z namaszczeniem jadł kawałek jakiegoś czekoladowego tortu, a Astatine, niczego sobie nie wybrawszy, wyjął z torby książki i zaczął nadrabiać zaległości, które jak zwykle zdążył sobie przysporzyć kolejną nocną eskapadą w ciągu poprzedniego dnia.
Nawet najaktywniejszym cukiernikom czasem odechciewało się pracy. Sheridan była fanką nieomal codziennego pieczenia kolejnych i kolejnych smakołyków - zapewne przez przyzwyczajenie do dokarmiania. W przeszłości bliźniaka, aktualnie najlepszego przyjaciela. Było to dla niej rzeczą naturalną, więc zwykle miała wszystkiego po dziurki, ostatecznie musząc rozdawać znajomym jakieś kawałki tortów.
Ostatnio jednak niespecjalnie paliła się do roboty - zdecydowanie preferowała jeść, niż przygotowywać. Dziś także zrobiła sobie przysłowiowe wolne i jak na złość nabrała ochoty na coś pysznego. A kiedy miało się ochotę na słodycze, wybór lokalu był naprawdę prosty. W Lavender proponowali to, co najlepsze. W dodatku ich ciasta były przygotowywane z najświeższych składników, o czym doskonale wiedziała. W końcu pracowała tam dobry rok.
Przekroczyła drzwi lokalu, o które to obiły się zawieszone na nich szklane dzwoneczki, wydając przyjemny dźwięk zwiastujący nowego klienta, natomiast Paige przybrała na twarz przyjemny uśmiech, dostrzegając swoją byłą współpracownicę. Posłała jej łagodne spojrzenie, nim skinęła głową na powitanie. Poprawiła jeszcze spływające kaskadami na ramiona włosy, odgarniając je w tył, a następnie podeszła już do lady, spoglądając z apetytem na dzisiejszą "ofertę".
- Co dziś polecasz, Lizz? - zagaiła, choć już i tak widziała swojego kandydata na słodkiego towarzysza.
- Żartujesz sobie - szatynka zachichotała, jak na zawołanie nakładając na talerzyk dorodny kawał truskawkowego tortu, przyzdobionego na szczycie owym owocem. - Nie wiem, po co pytasz, skoro to spojrzenie poznam wszędzie.
Błysk rozbawienia zalśnił w beżowych oczach, gdy Kenneth odebrała wynik swojego niemego zamówienia i, pozostawiwszy odliczone drobniaki na ladzie, była już gotowa dosunąć krzesło do blatu, by wdać się w dyskusję ze znajomą, gdy kątem oka dostrzegła jeden z najurokliwszych obrazków, jakie dane jej było zwykle oglądać.
- Porozmawiamy innym razem - rzuciła do dziewczęcia, by zaraz skierować się ze swoim ciastem do parki doskonale jej znanych młodzieńców. Tego dzieciaka wychwyciłaby wszędzie, a jego obrońcę-... zapewne też. - Czyżby panowie Croûte pomyśleli dziś o tym samym, co ja? - nawet przez myśl jej nie przyszło, by zmyć z twarzy szeroki uśmiech, z którym przypatrywała się chłopakom, kiedy tylko dotarła do ich stolika. Ułożyła na nim swój talerz, przycupnąwszy obok, na razie jeszcze nie ciorając dodatkowego krzesełka dla swojej osoby. W końcu na razie wypadało spytać, czy-...
- Można się dosiąść, chłopcy?
Ostatnio jednak niespecjalnie paliła się do roboty - zdecydowanie preferowała jeść, niż przygotowywać. Dziś także zrobiła sobie przysłowiowe wolne i jak na złość nabrała ochoty na coś pysznego. A kiedy miało się ochotę na słodycze, wybór lokalu był naprawdę prosty. W Lavender proponowali to, co najlepsze. W dodatku ich ciasta były przygotowywane z najświeższych składników, o czym doskonale wiedziała. W końcu pracowała tam dobry rok.
Przekroczyła drzwi lokalu, o które to obiły się zawieszone na nich szklane dzwoneczki, wydając przyjemny dźwięk zwiastujący nowego klienta, natomiast Paige przybrała na twarz przyjemny uśmiech, dostrzegając swoją byłą współpracownicę. Posłała jej łagodne spojrzenie, nim skinęła głową na powitanie. Poprawiła jeszcze spływające kaskadami na ramiona włosy, odgarniając je w tył, a następnie podeszła już do lady, spoglądając z apetytem na dzisiejszą "ofertę".
- Co dziś polecasz, Lizz? - zagaiła, choć już i tak widziała swojego kandydata na słodkiego towarzysza.
- Żartujesz sobie - szatynka zachichotała, jak na zawołanie nakładając na talerzyk dorodny kawał truskawkowego tortu, przyzdobionego na szczycie owym owocem. - Nie wiem, po co pytasz, skoro to spojrzenie poznam wszędzie.
Błysk rozbawienia zalśnił w beżowych oczach, gdy Kenneth odebrała wynik swojego niemego zamówienia i, pozostawiwszy odliczone drobniaki na ladzie, była już gotowa dosunąć krzesło do blatu, by wdać się w dyskusję ze znajomą, gdy kątem oka dostrzegła jeden z najurokliwszych obrazków, jakie dane jej było zwykle oglądać.
- Porozmawiamy innym razem - rzuciła do dziewczęcia, by zaraz skierować się ze swoim ciastem do parki doskonale jej znanych młodzieńców. Tego dzieciaka wychwyciłaby wszędzie, a jego obrońcę-... zapewne też. - Czyżby panowie Croûte pomyśleli dziś o tym samym, co ja? - nawet przez myśl jej nie przyszło, by zmyć z twarzy szeroki uśmiech, z którym przypatrywała się chłopakom, kiedy tylko dotarła do ich stolika. Ułożyła na nim swój talerz, przycupnąwszy obok, na razie jeszcze nie ciorając dodatkowego krzesełka dla swojej osoby. W końcu na razie wypadało spytać, czy-...
- Można się dosiąść, chłopcy?
Nie zwracał najmniejszej uwagi na otoczenie, skupiony na kolejnym zagadnieniu z biologii, na którego wydźwięk niejeden poprosiłby o przeliterowanie. W międzyczasie przez uszy przelatywały mu wszelkie typowe komentarze, które prawiłby typowy sześciolatek uraczony dawno nie jedzonym smakiem ciasta. „Pychota!”, „A sam też mógłbym takie zrobić?”, „Chcesz kawałek?”, „Chciałbym więcej!”.
Nie odlepiłby nosa od książki, gdyby nie zawołanie brata, które odbiegało od wszystkich typowych komentarzy, do których tak przywykł.
- Sheri! – zawołał uradowany dzieciak, szczerząc wyszczerbiony uśmiech od ucha do ucha. Byłby spadł z krzesła, gdyby w ostatniej chwili nie złapał się rękami o kant stołu. Nawet ta mała gafa nie ostudziła jego zapału.
- Uważaj.
- Dawno cię nie widziałem! Też jesz dzisiaj ciasto? Ale fajnie! Chcesz kawałek mojego?
Starszy z braci z wolna przekręcił głowę w stronę dziewczyny i choć z początku wyglądał ponuro i niezbyt zachęcająco, wykrzywił twarz w delikatnym uśmiechu. Sprawiał wrażenie mniej żywotnego, niż zazwyczaj. Zawsze mógł usprawiedliwiać się efektem kontrastu… każdy przy Rubidzie wyglądałby jak flak, jednak fioletowe smugi pod oczami zdawały się wyraźniejsze, a sam Astatine równie dobrze mógłby za chwilę schować głowę w ramionach i uciąć sobie drzemkę na stole. Jednak nie spuszczał spojrzenia z dziewczyny, do której zdążył się – najprościej rzecz ujmując – przyzwyczaić. Jasne, że podczas ich pierwszego spotkania wyglądał, jakby chciał ją natychmiast zmieść z powierzchni ziemi za samo odezwanie się do brata, jednak w tej chwili widział w niej swego rodzaju wybawienie.
- Jaka kulturka. Pewnie, panienko. – parsknął, prześmiewczo podkreślając końcówkę zdania, jak gdyby przybrał rolę brytyjskiego lokaja. Byłby się popluł przez ten angielski akcent. Z automatu wstał i podsunął dziewczynie krzesło. Po wyrazie twarzy dało się poznać, że tym razem gest nie miał żadnej żartobliwej nuty. Nie bawił się w sługusa. Zrobił to bez zastanowienia, mechanicznie… w końcu tyle razy wyręczał w podobnych czynności to rozbrykane coś z naprzeciwka stołu, że pewne odruchy wbiły mu się w pamięć. Akurat ten plus, że wypada przez to na dżentelmena.
- Co tam? – rzucił krótko, ponownie zasiadając na swoim miejscu. Podparł łeb ręką, opartą łokciem na stole.
- No! Co tam? Mi wypadł ząb i Zębuszka przyniosła mi dolara! – zaczął zagadywać, w typowy dla siebie sposób nie dając jej czasu na udzielenie odpowiedzi. Natychmiast zaczął grzebać sobie w buzi, chcąc jak najlepiej pokazać ubytek dziewczynie. Tymczasem Zębuszka powstrzymywała się od komentarza umorusanego w czekoladzie pyszczka Rubida.
Nie odlepiłby nosa od książki, gdyby nie zawołanie brata, które odbiegało od wszystkich typowych komentarzy, do których tak przywykł.
- Sheri! – zawołał uradowany dzieciak, szczerząc wyszczerbiony uśmiech od ucha do ucha. Byłby spadł z krzesła, gdyby w ostatniej chwili nie złapał się rękami o kant stołu. Nawet ta mała gafa nie ostudziła jego zapału.
- Uważaj.
- Dawno cię nie widziałem! Też jesz dzisiaj ciasto? Ale fajnie! Chcesz kawałek mojego?
Starszy z braci z wolna przekręcił głowę w stronę dziewczyny i choć z początku wyglądał ponuro i niezbyt zachęcająco, wykrzywił twarz w delikatnym uśmiechu. Sprawiał wrażenie mniej żywotnego, niż zazwyczaj. Zawsze mógł usprawiedliwiać się efektem kontrastu… każdy przy Rubidzie wyglądałby jak flak, jednak fioletowe smugi pod oczami zdawały się wyraźniejsze, a sam Astatine równie dobrze mógłby za chwilę schować głowę w ramionach i uciąć sobie drzemkę na stole. Jednak nie spuszczał spojrzenia z dziewczyny, do której zdążył się – najprościej rzecz ujmując – przyzwyczaić. Jasne, że podczas ich pierwszego spotkania wyglądał, jakby chciał ją natychmiast zmieść z powierzchni ziemi za samo odezwanie się do brata, jednak w tej chwili widział w niej swego rodzaju wybawienie.
- Jaka kulturka. Pewnie, panienko. – parsknął, prześmiewczo podkreślając końcówkę zdania, jak gdyby przybrał rolę brytyjskiego lokaja. Byłby się popluł przez ten angielski akcent. Z automatu wstał i podsunął dziewczynie krzesło. Po wyrazie twarzy dało się poznać, że tym razem gest nie miał żadnej żartobliwej nuty. Nie bawił się w sługusa. Zrobił to bez zastanowienia, mechanicznie… w końcu tyle razy wyręczał w podobnych czynności to rozbrykane coś z naprzeciwka stołu, że pewne odruchy wbiły mu się w pamięć. Akurat ten plus, że wypada przez to na dżentelmena.
- Co tam? – rzucił krótko, ponownie zasiadając na swoim miejscu. Podparł łeb ręką, opartą łokciem na stole.
- No! Co tam? Mi wypadł ząb i Zębuszka przyniosła mi dolara! – zaczął zagadywać, w typowy dla siebie sposób nie dając jej czasu na udzielenie odpowiedzi. Natychmiast zaczął grzebać sobie w buzi, chcąc jak najlepiej pokazać ubytek dziewczynie. Tymczasem Zębuszka powstrzymywała się od komentarza umorusanego w czekoladzie pyszczka Rubida.
Tak jak nie znosiła dzieci, tak entuzjazm Rubida zawsze napawał ją dziwną radością. Pałała sympatią do tego dzieciaka, nawet samej nie wiedząc, skąd się to u niej wzięło. Chyba po prostu był słodki. I grzeczny, w odróżnieniu od niektórych gówniarzy targających się po ulicach w dzisiejszych czasach. Mały Croûte jednak ratował reputację szkrabów w jej oczach.
Zwyczajnie nie dało się go nie lubić. Szczególnie, gdy tak ślicznie ją witał. Choć mógł sobie oszczędzić akrobacji. Już była gotowa zerwać się z powrotem do pionu i chwycić dzieciaka, kiedy ten sam dał sobie radę z utrzymaniem równowagi. Głuptas - rzuciła mimochodem w myślach, kręcąc nieznacznie głową.
- Jasne, że chcę. Nawet się odwdzięczę - odpowiedziała na pytanie malca, odwracając twarz ku starszemu z braci i odwzajemniając jego uśmiech. Choć widoczne zmęczenie na jego twarzy wcale jej nie umknęło. - Chyba dawno nie widziałeś poduszki, Astatine? Nie wyglądasz najlepiej.
Kulturka? Nie miała pojęcia co chciał przez to powiedzieć, jednakże na pozytywną odpowiedź na jej pytanie zareagowała równie radośnie. Nawet nie zdążyła zareagować i podnieść się na tę chwilę, by przestawić krzesło, kiedy Astatine zręcznie ją wyprzedził. Skąd u niego taki refleks? Wolała nie wiedzieć. Grunt że skinęła głową w podzięce i usadowiła się na czworonożnym siedzisku, a następnie skupiła wzrok na talerzyku ze swoim ciastem. Nabiła na widelczyk-... truskawkę. Niemal z nabożną czcią zresztą. Jak sama zwykła mawiać, to, co znajdowało się na szczycie ciasta, było jego "sercem" - tak więc i ten owoc musiał zyskać owo miano. Następnie zbliżyła sztuciec do ust Rubida, uśmiechając się do niego beztrosko. To była ta obiecana wdzięczność?
Ledwie rozchyliła usta, by odpowiedzieć na pytanie licealisty, a jej uwaga już została siłą odwrócona przez młodsze dzieciątko. Zupełnie, jakby nie umiał być poza centrum uwagi. Jak to dziecko zresztą. Choć jego słowa wywołały u niej gwałtowne westchnienie zaskoczenia. Rzecz jasna wielce teatralnego, ale na tyle precyzyjnie odegranego, by oszukać takie maleństwa, jak młodszy Croûte.
- Jak to?! Do mnie Zębuszka nigdy nie przychodziła! - odparła, niby to oburzona całą tą sytuacją, jednocześnie dyskretnie wyciągając z torby paczkę wilgotnych chusteczek. Swój grymas arcyniezadowolenia spowodowanego zachowaniem niewdzięcznej wróżki udało jej się prędko zastąpić uśmiechem przeładowanym rozczuleniem względem dzieciaka, którego twarz zaczęła wycierać wydobytą chusteczką. Niech się cieszy, póki wyrywa laski na brudną mordkę. - Taki jesteś duży, a nie potrafisz mieć czystej buzi przy jedzeniu.
Pokręciła głową z politowaniem, choć ani śmiała opuścić kącików ust, a w jej oczach nadal tańczyły iskierki czystego rozbawienia. Zerknęła w końcu na starszego z braci.
- A Ty nic nie brałeś? - zaczepiła, nim skierowała wzrok z powrotem na Rubida. Rany, roztarła to osiemset razy, ale przynajmniej teraz błyszczał, aż można mu było pozazdrościć.
Zwyczajnie nie dało się go nie lubić. Szczególnie, gdy tak ślicznie ją witał. Choć mógł sobie oszczędzić akrobacji. Już była gotowa zerwać się z powrotem do pionu i chwycić dzieciaka, kiedy ten sam dał sobie radę z utrzymaniem równowagi. Głuptas - rzuciła mimochodem w myślach, kręcąc nieznacznie głową.
- Jasne, że chcę. Nawet się odwdzięczę - odpowiedziała na pytanie malca, odwracając twarz ku starszemu z braci i odwzajemniając jego uśmiech. Choć widoczne zmęczenie na jego twarzy wcale jej nie umknęło. - Chyba dawno nie widziałeś poduszki, Astatine? Nie wyglądasz najlepiej.
Kulturka? Nie miała pojęcia co chciał przez to powiedzieć, jednakże na pozytywną odpowiedź na jej pytanie zareagowała równie radośnie. Nawet nie zdążyła zareagować i podnieść się na tę chwilę, by przestawić krzesło, kiedy Astatine zręcznie ją wyprzedził. Skąd u niego taki refleks? Wolała nie wiedzieć. Grunt że skinęła głową w podzięce i usadowiła się na czworonożnym siedzisku, a następnie skupiła wzrok na talerzyku ze swoim ciastem. Nabiła na widelczyk-... truskawkę. Niemal z nabożną czcią zresztą. Jak sama zwykła mawiać, to, co znajdowało się na szczycie ciasta, było jego "sercem" - tak więc i ten owoc musiał zyskać owo miano. Następnie zbliżyła sztuciec do ust Rubida, uśmiechając się do niego beztrosko. To była ta obiecana wdzięczność?
Ledwie rozchyliła usta, by odpowiedzieć na pytanie licealisty, a jej uwaga już została siłą odwrócona przez młodsze dzieciątko. Zupełnie, jakby nie umiał być poza centrum uwagi. Jak to dziecko zresztą. Choć jego słowa wywołały u niej gwałtowne westchnienie zaskoczenia. Rzecz jasna wielce teatralnego, ale na tyle precyzyjnie odegranego, by oszukać takie maleństwa, jak młodszy Croûte.
- Jak to?! Do mnie Zębuszka nigdy nie przychodziła! - odparła, niby to oburzona całą tą sytuacją, jednocześnie dyskretnie wyciągając z torby paczkę wilgotnych chusteczek. Swój grymas arcyniezadowolenia spowodowanego zachowaniem niewdzięcznej wróżki udało jej się prędko zastąpić uśmiechem przeładowanym rozczuleniem względem dzieciaka, którego twarz zaczęła wycierać wydobytą chusteczką. Niech się cieszy, póki wyrywa laski na brudną mordkę. - Taki jesteś duży, a nie potrafisz mieć czystej buzi przy jedzeniu.
Pokręciła głową z politowaniem, choć ani śmiała opuścić kącików ust, a w jej oczach nadal tańczyły iskierki czystego rozbawienia. Zerknęła w końcu na starszego z braci.
- A Ty nic nie brałeś? - zaczepiła, nim skierowała wzrok z powrotem na Rubida. Rany, roztarła to osiemset razy, ale przynajmniej teraz błyszczał, aż można mu było pozazdrościć.
Zmarszczył nieznacznie nos, choć nie można powiedzieć, że uwaga dziewczyny dotknęła go w jakimś szczególnym stopniu. W zasadzie było już kilka osób, które mówiły podobnie. Trudno byłoby tego nie wypomnieć, gdy zdarzało mu się wychodzić z lekcji na nielegalne schadzki z Morfeuszem.
- No, taką mam twarz. – chciał ja pokrótce zbyć, ale widząc parskającego brata, wolał wyprzedzić go w dalszych komentarzach. Poklepał leżącą przed nim książkę. - Jestem świeżo po zajęciach. Kto nie byłby zmęczony samą myślą, że jeszcze trzeba ten cały chłam przeczytać? – zagadnął nieco wymijająco, wskazując konkretnie na opis komórek somatycznych czy innego biologicznego bełkotu, który postanowił wziąć sobie na tapetę. Rubid nawet nie próbował wykazać zainteresowania treścią, którą ‘tine musiał wykuć na blachę, ale przez moment zrobił głupkowatą minę, sugerującą, że on przecież nie ma żadnych problemów z uczeniem się i jest pewien, że poradziłby sobie z każdą lekturą, a już na pewno tą brata.
Rubid rozwarł szeroko oczy, by za chwilę jeszcze szerzej rozdziawić buzię i ze smakiem czmychnąć truskawkę z widelczyka.
- Dziękuję! – odparł, wciąż przeżuwając owoc. Zgodnie z umową podsunął dziewczynie własny talerzyk, na którym została jeszcze połowa ciasta. Co prawda młody wciąż dzierżył w łapce swój sztuciec, co mogło być pewną podpowiedzią, że nie skończył, ale niemo nalegał Sheridan na przynajmniej skosztowanie. Szybko jednak zrobił wielce zaskoczoną minę, która w przeciwieństwie do tej dziewczyny, była objęta jak najbardziej szczerym uczuciem.
- Nie przychodziła?! Ale ona zawsze przychodzi! Do każdego! – jęknął poruszony całą sprawą. – Może Sheri była niegrzeczna? – mówił, natychmiast marszcząc nos, jakby sam w głowie wykluczył podobną możliwość. – Chodziłaś spać za późno? Może Zębuszka nie chciała przyjść, bo bała się, że ją zobaczysz? – snuł swoje teorie przez cały proces pucowania mu buzi. Nie oponował, a na uwagę zareagował tylko niewinnym wyszczerzeniem.
- Nie przepadam za słodyczami. – odparł po lekkim zawahaniu, przez moment zastanawiając się czy aby przed chwilą nie skłamał. Daleko mu było do łakomczucha, ale gdyby tylko mógł, podzieliłby z bratem tę przyjemność. Tak dawno nie miał żadnej czekolady czy kremu w ustach, że ciężko było mu wyobrazić sobie cokolwiek innego, niż smak ledwie skleconych przez niego obiadów. Każdy smakołyk, który wpadał mu w łapy, z automatu leciał na konto brata. Co prawda rozpieszczał go nimi tylko, gdy młody zasłużył na ów nagrodę – dyscyplina, moi państwo; jak mamy bawić się w ojca i matkę, to z głową! – ale prędzej czy później to właśnie Rubid raczył się słodkościami. – Zresztą wolę zostawić miejsce na obiad.
Jak to żałośnie dla niego zabrzmiało…
- A ja sam wybrałem sobie ciasto! – widocznie Rubid uznał za stosowne wtrącenie o tym do rozmowy. – ‘tine powiedział, że mogę, bo dostałem uśmiechniętą buźkę za czytankę!
- No, taką mam twarz. – chciał ja pokrótce zbyć, ale widząc parskającego brata, wolał wyprzedzić go w dalszych komentarzach. Poklepał leżącą przed nim książkę. - Jestem świeżo po zajęciach. Kto nie byłby zmęczony samą myślą, że jeszcze trzeba ten cały chłam przeczytać? – zagadnął nieco wymijająco, wskazując konkretnie na opis komórek somatycznych czy innego biologicznego bełkotu, który postanowił wziąć sobie na tapetę. Rubid nawet nie próbował wykazać zainteresowania treścią, którą ‘tine musiał wykuć na blachę, ale przez moment zrobił głupkowatą minę, sugerującą, że on przecież nie ma żadnych problemów z uczeniem się i jest pewien, że poradziłby sobie z każdą lekturą, a już na pewno tą brata.
Rubid rozwarł szeroko oczy, by za chwilę jeszcze szerzej rozdziawić buzię i ze smakiem czmychnąć truskawkę z widelczyka.
- Dziękuję! – odparł, wciąż przeżuwając owoc. Zgodnie z umową podsunął dziewczynie własny talerzyk, na którym została jeszcze połowa ciasta. Co prawda młody wciąż dzierżył w łapce swój sztuciec, co mogło być pewną podpowiedzią, że nie skończył, ale niemo nalegał Sheridan na przynajmniej skosztowanie. Szybko jednak zrobił wielce zaskoczoną minę, która w przeciwieństwie do tej dziewczyny, była objęta jak najbardziej szczerym uczuciem.
- Nie przychodziła?! Ale ona zawsze przychodzi! Do każdego! – jęknął poruszony całą sprawą. – Może Sheri była niegrzeczna? – mówił, natychmiast marszcząc nos, jakby sam w głowie wykluczył podobną możliwość. – Chodziłaś spać za późno? Może Zębuszka nie chciała przyjść, bo bała się, że ją zobaczysz? – snuł swoje teorie przez cały proces pucowania mu buzi. Nie oponował, a na uwagę zareagował tylko niewinnym wyszczerzeniem.
- Nie przepadam za słodyczami. – odparł po lekkim zawahaniu, przez moment zastanawiając się czy aby przed chwilą nie skłamał. Daleko mu było do łakomczucha, ale gdyby tylko mógł, podzieliłby z bratem tę przyjemność. Tak dawno nie miał żadnej czekolady czy kremu w ustach, że ciężko było mu wyobrazić sobie cokolwiek innego, niż smak ledwie skleconych przez niego obiadów. Każdy smakołyk, który wpadał mu w łapy, z automatu leciał na konto brata. Co prawda rozpieszczał go nimi tylko, gdy młody zasłużył na ów nagrodę – dyscyplina, moi państwo; jak mamy bawić się w ojca i matkę, to z głową! – ale prędzej czy później to właśnie Rubid raczył się słodkościami. – Zresztą wolę zostawić miejsce na obiad.
Jak to żałośnie dla niego zabrzmiało…
- A ja sam wybrałem sobie ciasto! – widocznie Rubid uznał za stosowne wtrącenie o tym do rozmowy. – ‘tine powiedział, że mogę, bo dostałem uśmiechniętą buźkę za czytankę!
Przechyliła nieco głowę na bok, wpatrując się w tekst w podręczniku jak w ostatni bełkot. Przed państwem Sheridan Kenneth Paige, królowa hejterów biologii i pierdolenia, którego trzeba było na niej wysłuchiwać. Naprawdę, gdyby miała wybrać jeden przedmiot, który wyrzuciłaby z systemu, byłaby to właśnie biologia. Choć żart ze zwieraczem odbytu nadal ją bawił. Taki paradoks. Uśmiechnęła się półgębkiem, unosząc przeciwną wzniesionemu kącikowi ust brew, jakby chciała powiedzieć: "zdarza się, ale współczuję, bracie". Bo faktycznie, była w stanie łączyć się z nim w bólu nauki tego niewdzięcznego gówna. Pieprzone nauki pamięciowe.
Mimochodem musiała parsknąć, widząc, jak uroczą minę robi Rubid podczas pochłaniania truskawki, jednocześnie samej częstując się niewielkim kęsem jego czekoladowej słodyczy. Rany. Chyba wiedziała, dlaczego wybrał akurat to ciasto. Dla dziecka taka ilość cukru musiała być rajem. Nie, żeby Sheridan narzekała na przesłodzenie. Smak i skład był idealnie wyważony, jak zwykle w Lavender zresztą. Ale-... truskawka była już jej tradycją.
- Może chodziłam za późno - odparła zdawkowo, imitując zastanowienie. Tak szczerze, nigdy nawet nie kładła zębów pod poduszkę. Nawet nie wierzyła w żadną wróżkę przynoszącą za nie kasę. Chyba była zbyt realnie podchodzącym do życia dzieciakiem. Teraz za to nie miała żadnych problemów z wiarą w istoty nadprzyrodzone.
Ale w słowa drugoklasisty to już za nic nie chciała uwierzyć.
- Nie przepadasz? - spytała z podejrzliwą nutą w głosie, zerkając na niego spod półprzymkniętych powiek. Zaraz jednak uśmiechnęła się łagodnie, odetchnąwszy cichutko. I to wcale nie był dobry znak. Powolnym ruchem odkroiła widelczykiem niewielki kawałek ciasta i nabiła go nań, jak nieszczęsnego skazańca w zacofanym kraju. Spreparowała mu anus palem, gdyby tak dosłownie przytaczać tu jakiekolwiek porównania. Dystans między talerzykiem a ustami Astata wcale nie był aż tak daleki i ciężki do przebycia. Pewnie dlatego odważyła się, by podsunąć mu ten kęs pod nos. - Na pewno nie chcesz choć trochę? - Oho. Spojrzenie zbitego lewka numer dwanaście. Przyjmiesz albo zginiesz od nadmiaru smutnej buzi. Ale przecież nie robiła nic złego - tylko sprawdzała czy aby na pewno ta pauza przed wypowiedzią wkradła się sama z siebie.
"A ja sam wybrałem sobie ciasto!"
Wyszczerzyła się szeroko do dzieciaka. Była z niego dumna, jak dobra ciotka. No błagam, kto nie cieszyłby się radością dziecka, gdy to mówi, że dostało dobrą "ocenę". Póki jeszcze żyło w świecie samych pochwał i dobroci nauczycielek, mogło być traktowane w taki sposób, a każdy sukces datował się w jego serduszku. Przynajmniej do momentu, w którym nie zapomni tych pięknych czasów i nie zacznie się przejmować swoją przyszłością.
Chyba chciała znowu być w podstawówce.
- Naprawdę? Jejku, gdybyś powiedział mi wcześniej, to dokupiłabym Ci gorącą czekoladę! - odparła, ukradkowo zerkając na licealistę z pytającym wyrazem twarzy. Może gdyby teraz się jeszcze zgodził, to faktycznie sprawiłaby młodemu tę radość?
A tak w ogóle to sobie poszła, bo 'tine nie ma w temacie.
[zt]
Mimochodem musiała parsknąć, widząc, jak uroczą minę robi Rubid podczas pochłaniania truskawki, jednocześnie samej częstując się niewielkim kęsem jego czekoladowej słodyczy. Rany. Chyba wiedziała, dlaczego wybrał akurat to ciasto. Dla dziecka taka ilość cukru musiała być rajem. Nie, żeby Sheridan narzekała na przesłodzenie. Smak i skład był idealnie wyważony, jak zwykle w Lavender zresztą. Ale-... truskawka była już jej tradycją.
- Może chodziłam za późno - odparła zdawkowo, imitując zastanowienie. Tak szczerze, nigdy nawet nie kładła zębów pod poduszkę. Nawet nie wierzyła w żadną wróżkę przynoszącą za nie kasę. Chyba była zbyt realnie podchodzącym do życia dzieciakiem. Teraz za to nie miała żadnych problemów z wiarą w istoty nadprzyrodzone.
Ale w słowa drugoklasisty to już za nic nie chciała uwierzyć.
- Nie przepadasz? - spytała z podejrzliwą nutą w głosie, zerkając na niego spod półprzymkniętych powiek. Zaraz jednak uśmiechnęła się łagodnie, odetchnąwszy cichutko. I to wcale nie był dobry znak. Powolnym ruchem odkroiła widelczykiem niewielki kawałek ciasta i nabiła go nań, jak nieszczęsnego skazańca w zacofanym kraju. Spreparowała mu anus palem, gdyby tak dosłownie przytaczać tu jakiekolwiek porównania. Dystans między talerzykiem a ustami Astata wcale nie był aż tak daleki i ciężki do przebycia. Pewnie dlatego odważyła się, by podsunąć mu ten kęs pod nos. - Na pewno nie chcesz choć trochę? - Oho. Spojrzenie zbitego lewka numer dwanaście. Przyjmiesz albo zginiesz od nadmiaru smutnej buzi. Ale przecież nie robiła nic złego - tylko sprawdzała czy aby na pewno ta pauza przed wypowiedzią wkradła się sama z siebie.
"A ja sam wybrałem sobie ciasto!"
Wyszczerzyła się szeroko do dzieciaka. Była z niego dumna, jak dobra ciotka. No błagam, kto nie cieszyłby się radością dziecka, gdy to mówi, że dostało dobrą "ocenę". Póki jeszcze żyło w świecie samych pochwał i dobroci nauczycielek, mogło być traktowane w taki sposób, a każdy sukces datował się w jego serduszku. Przynajmniej do momentu, w którym nie zapomni tych pięknych czasów i nie zacznie się przejmować swoją przyszłością.
Chyba chciała znowu być w podstawówce.
- Naprawdę? Jejku, gdybyś powiedział mi wcześniej, to dokupiłabym Ci gorącą czekoladę! - odparła, ukradkowo zerkając na licealistę z pytającym wyrazem twarzy. Może gdyby teraz się jeszcze zgodził, to faktycznie sprawiłaby młodemu tę radość?
A tak w ogóle to sobie poszła, bo 'tine nie ma w temacie.
[zt]
Białe, utrzymywane w nieładzie kosmyki falowały na lekkim, wiosennym wietrze. Zielone oczęta, wcześniej szeroko otwarte, przymrużyły się lekko. Lewy kącik ust uniósł się, ukazując szereg śnieżnobiałych zębów. Max kliknął językiem, co było też znakiem na aktywację jego wielkiego umysłu. Przymrużył jeszcze bardziej ślepia, najpewniej wchodząc głową na wyższy bieg. Przy maksimum mocy zapewne zacząłby zgrzytać zębami, jednak do tego tym razem nie doszło. Bogu dzięki, bo już samo stanie przed cukiernią, gapienie się na nią bez wyraźnego powodu i strojenie do niej min nie należało do rzeczy, które większa część społeczeństwa uważałaby za normalne. A jednak Maxwell musiał się tak zachowywać, bo - nie pierwszy raz zresztą - czuł się rozdarty. Stanął przed wyborem, od którego zależało zadowolenie albo jego portfela, albo jego podniebienia. Właśnie to "albo" stanowiło problem, bo zrobienie dobrze swoim kubkom smakowym wiązało się ze zrobieniem źle stanowi konta bankowego i odwrotnie. Nic dziwnego, że białowłosy musiał aż zaciągnąć swój mózg, zwykle myślący i cyckach i tyłkach, do roboty przy tak trudnym wyzwaniu. W ramach rekompensaty może sobie jakiegoś Playboya zakupi przy powrocie.
Uniósł prawą dłoń na wysokość swojej twarzy i przy pomocy dwóch palców przetarł sobie oczy. Następnie tą samą dłonią chwycił się za podbródek, gładząc go rytmicznie palcami, dając wszystkiemu naokoło znać, że wszedł w głębokie zamyślenie. By straty były jak najmniejsze, Maxwell powinien - albo przynajmniej tak wydedukował - osłodzić sobie życie czymś, co jest najtańsze. Gofr posypany cukrem pudrem albo pączek z nadzieniem różanym? Zamrugał krótko. Coś takiego mógł sobie kupić w byle knajpie, albo pierwszym lepszym supermarkecie. Jak już wpadać do cukierni, to dla czegoś, czego normalnie się nie dostanie. Kawałek sernika, jabłecznika albo ciasta cytrynowego? W markecie kupiłby tego więcej. Zapewne byłoby mniej smaczne, bo z masowej produkcji, ale ogólnie wyszłoby taniej. To może coś na zimno? Jedyne, na co Maxwell miał obecnie smaka, to deser lodowy składający się na lody kiwi z kawałkami kiwi, bitą śmietaną i sosem kiwi. Taka kiwicepcja. W czym więc problem? A no w cenie, za którą kupiłby kilka litrowych pudełek gorszych jakościowo i smakowo lodów, ale w ogólnym rozrachunku wyszedłby na tym lepiej.
Ponownie przetarł oczy palcami dłoni, którą przed chwilą trzymał się za podbródek. Schował ręce do kieszeni i przechylił głowę nieznacznie na lewy bok. Rozwarł lekko usta w uśmiechu i patrzył na cukiernie pustym wzrokiem. Nagle życie zaprzestało mieć jakikolwiek sens, kiedy przesadne rozmyślanie o oszczędnościach przeciążyły umysł białowłosego i doprowadziły go do mentalnego zgonu. Ciekawe jak wiele czasu minie, nim jakiś przechodzień się tym w ogóle przejmie i postanowi wezwać jakąś pomoc.
Uniósł prawą dłoń na wysokość swojej twarzy i przy pomocy dwóch palców przetarł sobie oczy. Następnie tą samą dłonią chwycił się za podbródek, gładząc go rytmicznie palcami, dając wszystkiemu naokoło znać, że wszedł w głębokie zamyślenie. By straty były jak najmniejsze, Maxwell powinien - albo przynajmniej tak wydedukował - osłodzić sobie życie czymś, co jest najtańsze. Gofr posypany cukrem pudrem albo pączek z nadzieniem różanym? Zamrugał krótko. Coś takiego mógł sobie kupić w byle knajpie, albo pierwszym lepszym supermarkecie. Jak już wpadać do cukierni, to dla czegoś, czego normalnie się nie dostanie. Kawałek sernika, jabłecznika albo ciasta cytrynowego? W markecie kupiłby tego więcej. Zapewne byłoby mniej smaczne, bo z masowej produkcji, ale ogólnie wyszłoby taniej. To może coś na zimno? Jedyne, na co Maxwell miał obecnie smaka, to deser lodowy składający się na lody kiwi z kawałkami kiwi, bitą śmietaną i sosem kiwi. Taka kiwicepcja. W czym więc problem? A no w cenie, za którą kupiłby kilka litrowych pudełek gorszych jakościowo i smakowo lodów, ale w ogólnym rozrachunku wyszedłby na tym lepiej.
Ponownie przetarł oczy palcami dłoni, którą przed chwilą trzymał się za podbródek. Schował ręce do kieszeni i przechylił głowę nieznacznie na lewy bok. Rozwarł lekko usta w uśmiechu i patrzył na cukiernie pustym wzrokiem. Nagle życie zaprzestało mieć jakikolwiek sens, kiedy przesadne rozmyślanie o oszczędnościach przeciążyły umysł białowłosego i doprowadziły go do mentalnego zgonu. Ciekawe jak wiele czasu minie, nim jakiś przechodzień się tym w ogóle przejmie i postanowi wezwać jakąś pomoc.
Rażące słońce, melodyjny świergot ptaków, a nawet morderczy trening (w tym kilka bolesnych wywrotek) nie pomagały Lou w pozbyciu się tego uporczywego uczucia pustki i otępienia, które tkwiło w jej głowie od samiutkiego rana i którego tak nie znosiła. Niektórzy źle radzą sobie z uczuciem głodu - są podminowani, zdekoncentrowani i gotowi do popełnienia czynu karalnego; inni nie potrafią znieść spoczywającej na ich barkach presji, łzy stale zbierają się im w kącikach oczu, milkną i gasną, tracą wiarę i tym podobne; Lou natomiast nie jest w stanie zebrać się do kupy, kiedy doskwiera jej zmora każdego ekstrawertycznego (i nie tylko) mieszkańca wielkiego miasta - samotność, traci chęci do życia, motywację, jest smętna i jakaś taka mniej ładna od tego dręczącego jej smutku. W takich sytuacjach zwykła radzić sobie w następujące sposoby: jeśli sytuacja nie była naprawdę poważna, przechadzała się zatłoczonymi ulicami, napawała wielkomiejskim hałasem, haustami wciągała zanieczyszczone powietrze i w ten sposób, w tej sztucznej bliskości, wracała do swojego normalnego ja, gotowa do wypełnienia dalszych obowiązków, w sytuacji, kiedy dół rósł do nieproporcjonalnie dużych rozmiarów, bez wahania dzwoniła do któregoś z przyjaciół czy znajomych i wyciągała na spotkanie, często nie bacząc na sytuację jej potencjalnego terapeuty, który przecież mógł być w pracy, przeprowadzać operację przeszczepu serca czy zdobywać Mount Everest. Dzisiaj zdecydowała się na sposób pierwszy i była to decyzja co najmniej zła, bo poprawy humoru ani rusz, ba, poszarzała jeszcze bardziej!
Zaraz po wyjściu z lodowiska spacerowała pobliskimi ulicami i uliczkami, pilnując jednak, by nie zajść za daleko. Całe szczęście, iż mimo dość ograniczonego terenu, widoczki miała przyjemne. Stara część miasta miała w sobie to coś. Oczyma, które wydawały się być teraz nienormalnie ogromne, przyglądała się uroczym sklepikom, kawiarniom i restauracjom, nie szczędząc też spojrzeń przechodniom i klienteli obserwowanych obiektów.
Kiedy jej ciekawskie oczy natknęły się na liliowy budyneczek po drugiej stronie ulicy, serce nastolatki zabiło mocniej - oczywiście, już dziewiętnastoletnia pannica zachwycała się kawiarenką godną lalki barbie. Przystanęła, dając sobie możliwość dokładniejszemu zlustrowaniu lawendowej cukierni. Kiedy jej ciekawskie oczy wypatrzyły jeszcze bardziej interesujący obiekt, którym, w istocie, był uroczy Maxwell z klasy niższej, wydała z siebie cichy okrzyk, który można by przyrównać z wesołym szczeknięciem szczeniaka, który widzi swojego właściciela. Gdyby Lou miała ogon, najpewniej by nim zamerdała, tak.
Opanowawszy nagły napływ entuzjazmu, zerknęła na odbicie twarzy nastolatka, nieobecny wzrok nadawał mu nieco niepokojący wygląd. "Nieco" do tego stopnia, że poniektórzy mijający go przechodnie marszczyli brwi, a klienci cukierni, którzy dostrzegli Maxa, wysyłali sobie porozumiewawcze spojrzenia.
Zakończyła oględziny i zakradła do białowłosego, starając się nie odbijać w cukiernianej szybie, choć w głębi duszy była pewna, że Maxwell i tak by jej nie zauważył.
Wyciągnęła ręce i chłodnymi dłońmi z paznokciami upiększonymi śliwkowym lakierem zakryła oczy białowłosego, tym samym delikatnie oplatając go ramionami. Wspięła się na palce, by jej usta znalazły się przy jego uchu, po czym nieco chropowatym, prawdopodobnie najbardziej zmysłowym, jaki jej struny potrafiły wyprodukować głosem wyszeptała.
- Wyglądasz jak obłąkany.
Odczekała w tej pozycji kilka sekund, czekając na reakcję młodszego kolegi.
Skocznym krokiem stanęła tuż przed nim i z promiennym uśmiechem i rękoma złożonymi jak do modlitwy, powiedziała rozmarzona.
- To chyba przeznaczenie. Ratujesz mi życie. - nie pofatygowała się oczywiście o dokładne tłumaczenie. Zaraz po tym przypomniała sobie w jakim stanie zastała Maxwella, dlatego też zapytała, nie bacząc ewentualne wysnute przez chłopaka wnioski - Mhh, Max, czekasz tutaj na swoją ofiarę czy coś?- skrzyżowała ręce na piersi. Jej promienny uśmiech był teraz zwyczajnym, lekkim pół uśmiechem.
Zaraz po wyjściu z lodowiska spacerowała pobliskimi ulicami i uliczkami, pilnując jednak, by nie zajść za daleko. Całe szczęście, iż mimo dość ograniczonego terenu, widoczki miała przyjemne. Stara część miasta miała w sobie to coś. Oczyma, które wydawały się być teraz nienormalnie ogromne, przyglądała się uroczym sklepikom, kawiarniom i restauracjom, nie szczędząc też spojrzeń przechodniom i klienteli obserwowanych obiektów.
Kiedy jej ciekawskie oczy natknęły się na liliowy budyneczek po drugiej stronie ulicy, serce nastolatki zabiło mocniej - oczywiście, już dziewiętnastoletnia pannica zachwycała się kawiarenką godną lalki barbie. Przystanęła, dając sobie możliwość dokładniejszemu zlustrowaniu lawendowej cukierni. Kiedy jej ciekawskie oczy wypatrzyły jeszcze bardziej interesujący obiekt, którym, w istocie, był uroczy Maxwell z klasy niższej, wydała z siebie cichy okrzyk, który można by przyrównać z wesołym szczeknięciem szczeniaka, który widzi swojego właściciela. Gdyby Lou miała ogon, najpewniej by nim zamerdała, tak.
Opanowawszy nagły napływ entuzjazmu, zerknęła na odbicie twarzy nastolatka, nieobecny wzrok nadawał mu nieco niepokojący wygląd. "Nieco" do tego stopnia, że poniektórzy mijający go przechodnie marszczyli brwi, a klienci cukierni, którzy dostrzegli Maxa, wysyłali sobie porozumiewawcze spojrzenia.
Zakończyła oględziny i zakradła do białowłosego, starając się nie odbijać w cukiernianej szybie, choć w głębi duszy była pewna, że Maxwell i tak by jej nie zauważył.
Wyciągnęła ręce i chłodnymi dłońmi z paznokciami upiększonymi śliwkowym lakierem zakryła oczy białowłosego, tym samym delikatnie oplatając go ramionami. Wspięła się na palce, by jej usta znalazły się przy jego uchu, po czym nieco chropowatym, prawdopodobnie najbardziej zmysłowym, jaki jej struny potrafiły wyprodukować głosem wyszeptała.
- Wyglądasz jak obłąkany.
Odczekała w tej pozycji kilka sekund, czekając na reakcję młodszego kolegi.
Skocznym krokiem stanęła tuż przed nim i z promiennym uśmiechem i rękoma złożonymi jak do modlitwy, powiedziała rozmarzona.
- To chyba przeznaczenie. Ratujesz mi życie. - nie pofatygowała się oczywiście o dokładne tłumaczenie. Zaraz po tym przypomniała sobie w jakim stanie zastała Maxwella, dlatego też zapytała, nie bacząc ewentualne wysnute przez chłopaka wnioski - Mhh, Max, czekasz tutaj na swoją ofiarę czy coś?- skrzyżowała ręce na piersi. Jej promienny uśmiech był teraz zwyczajnym, lekkim pół uśmiechem.
Gdy Maxwell miał już na dobre pożegnać ten pochłonięty przez durną, niesprawiedliwą ekonomię świat, nagle został mu przypomniany sens życia. Najwidoczniej jakiś anioł stróż nie chciał, żeby bohater dokonał żywota tak wcześnie i zesłał mu ratunek - cycki.
Wzdrygnął, gdy ktoś zasłonił mu oczy. Uśmiechnął się następnie machinalnie, nie musząc doświadczać wzrokiem tego dołującego widoku pyszności, których spróbowanie wiązałoby się z dość solidnym uszczupleniem portfela. Teraz Maxwell mógł skupić się na niewieście, która z jakiegoś powodu postanowiła zaoszczędzić mu tych wpędzających w depresję widoków. Był jej za to odrobinę wdzięczny. Skąd wiedział, że miał do czynienia z przedstawicielką płci pięknej? Już tyle razy dostał po pysku, że potrafi rozpoznać uczucie bycia dotykanym przez delikatne, niewieście dłonie od twardych, męskich, wielkich jak bochen chleba i nierzadko brudnych łap facetów. No i dziołchy zwykły ładniej pachnieć.
- Nie wiem. Nie widzę. - odpowiedział z chytrym uśmiechem, wzruszając ramionami.
Normalnie całkiem szybko skojarzyłby głos z odpowiednią osobą, jednak po niedawnym zgonie mentalnym jego mózg nie pracował jeszcze tak sprawnie. Poczekał więc cierpliwie, aż Lou sama mu się w końcu pokaże i nie będzie musiał nadwyrężać swojej cudownej główki. Dobrze też, że zaoszczędziła mu tej dziecinnej zabawy w "zgadnij kto", która zwykła być nieodłączną częścią takiego zasłaniania komuś oczu. Jeszcze by wypalił jakieś imię z przysłowiowej dupy.
Maxwell od razu okazał swoje zadowolenie towarzystwem swojej jakże urodziwej koleżanki ze starszej klasy, mimowolnie się uśmiechając. Zrobił nietęgą minę chwilę później, po czym otrzepał starannie swoje ubranie. Następnie poczochrał swoją własną czuprynę, co miało być sposobem na jej ułożenie. Dużo to nie zmieniło, bo dalej na łbie bohatera panował chaos, ale dla niego samego była to kolosalna różnica. Odcharknął trzy razy, ustawiając sobie przy tym pięść prawej dłoni przed usta. Ta sama ręka szybko trafiła do kieszeni spodni. Białowłosy uśmiechnął się zalotnie i zamrugał krótko brwiami.
- Że niby ja obłąkany? Czy ty tutaj widzisz kogoś obłąkanego?
Prawica wysunęła się z dolnej partii odzienia, przeczesała grzywkę bohatera, a ten przybrał bardziej naturalny, lekki uśmiech. Kiedy Maxwell zaczął być żałosny, to dzięki swojej towarzyszce przestał być żałosny i wrócił do bycia zajebistym. I dobrze.
Przechylił głowę lekko w lewo. Nie był do końca przekonany, w jaki sposób był teraz bohaterem Lou, ale nie czuł potrzeby się dowiadywać. Nie chciał być niepotrzebnie zbyt ciekawskim, bo jeszcze kociej mordy dostanie.
- Niet. Tylko czekałem, aż ktoś upuści tutaj gdzieś portfel, żeby skasować za niego sporo znaleźnego.
Kiwnął głową w kierunku budynku.
- Albo na jakąś srogą promocję w tej cukierni, żebym mógł sobie życie posłodzić i nie doprowadzić się przy tym do bankructwa.
Maxwell puścił jej oczko, wyszczerzając zęby w uśmiechu. Niezbyt dyskretnie obejrzał dziewczynę od stóp do głów, zatrzymując się na jej jakże uroczych oczętach.
- Choć już teraz jest mi trochę słodziej. I nie zapłaciłem za to ani grosza.
Wzdrygnął, gdy ktoś zasłonił mu oczy. Uśmiechnął się następnie machinalnie, nie musząc doświadczać wzrokiem tego dołującego widoku pyszności, których spróbowanie wiązałoby się z dość solidnym uszczupleniem portfela. Teraz Maxwell mógł skupić się na niewieście, która z jakiegoś powodu postanowiła zaoszczędzić mu tych wpędzających w depresję widoków. Był jej za to odrobinę wdzięczny. Skąd wiedział, że miał do czynienia z przedstawicielką płci pięknej? Już tyle razy dostał po pysku, że potrafi rozpoznać uczucie bycia dotykanym przez delikatne, niewieście dłonie od twardych, męskich, wielkich jak bochen chleba i nierzadko brudnych łap facetów. No i dziołchy zwykły ładniej pachnieć.
- Nie wiem. Nie widzę. - odpowiedział z chytrym uśmiechem, wzruszając ramionami.
Normalnie całkiem szybko skojarzyłby głos z odpowiednią osobą, jednak po niedawnym zgonie mentalnym jego mózg nie pracował jeszcze tak sprawnie. Poczekał więc cierpliwie, aż Lou sama mu się w końcu pokaże i nie będzie musiał nadwyrężać swojej cudownej główki. Dobrze też, że zaoszczędziła mu tej dziecinnej zabawy w "zgadnij kto", która zwykła być nieodłączną częścią takiego zasłaniania komuś oczu. Jeszcze by wypalił jakieś imię z przysłowiowej dupy.
Maxwell od razu okazał swoje zadowolenie towarzystwem swojej jakże urodziwej koleżanki ze starszej klasy, mimowolnie się uśmiechając. Zrobił nietęgą minę chwilę później, po czym otrzepał starannie swoje ubranie. Następnie poczochrał swoją własną czuprynę, co miało być sposobem na jej ułożenie. Dużo to nie zmieniło, bo dalej na łbie bohatera panował chaos, ale dla niego samego była to kolosalna różnica. Odcharknął trzy razy, ustawiając sobie przy tym pięść prawej dłoni przed usta. Ta sama ręka szybko trafiła do kieszeni spodni. Białowłosy uśmiechnął się zalotnie i zamrugał krótko brwiami.
- Że niby ja obłąkany? Czy ty tutaj widzisz kogoś obłąkanego?
Prawica wysunęła się z dolnej partii odzienia, przeczesała grzywkę bohatera, a ten przybrał bardziej naturalny, lekki uśmiech. Kiedy Maxwell zaczął być żałosny, to dzięki swojej towarzyszce przestał być żałosny i wrócił do bycia zajebistym. I dobrze.
Przechylił głowę lekko w lewo. Nie był do końca przekonany, w jaki sposób był teraz bohaterem Lou, ale nie czuł potrzeby się dowiadywać. Nie chciał być niepotrzebnie zbyt ciekawskim, bo jeszcze kociej mordy dostanie.
- Niet. Tylko czekałem, aż ktoś upuści tutaj gdzieś portfel, żeby skasować za niego sporo znaleźnego.
Kiwnął głową w kierunku budynku.
- Albo na jakąś srogą promocję w tej cukierni, żebym mógł sobie życie posłodzić i nie doprowadzić się przy tym do bankructwa.
Maxwell puścił jej oczko, wyszczerzając zęby w uśmiechu. Niezbyt dyskretnie obejrzał dziewczynę od stóp do głów, zatrzymując się na jej jakże uroczych oczętach.
- Choć już teraz jest mi trochę słodziej. I nie zapłaciłem za to ani grosza.
Nie sądził, że to mogłoby zadziałać.
No nie i chuj, tyle w tym temacie - w końcu ta mała psychopatka, której imienia nawet nie znał, potrafiła za nim łazić całymi dniami i niczego nie robiła sobie z mniej lub bardziej subtelnych prób powiedzenia jej, że powinna się odpierdolić. W zasadzie podczas ostatniej bezpośredniej konfrontacji rzucił jej prosto z mostu, że ma spierdalać w podskokach, a ta tylko pokiwała główką, uśmiechnęła się, rzuciła jakimś syfem, że najwyraźniej nie jest jeszcze gotowy, ale to nic, bo ona przecież na niego poczeka, bo go kocha i tak dalej. Rzygać się chciało na samą myśl o tym.
Ewidentnie coś jej siadło na psychice albo po prostu była pojebana z natury. Cholera raczyła wiedzieć, prawdę mówiąc, a Ellie miał bardzo głęboko w dupie powody, które skłoniły ją do bezczelnego szlajania się za nim krok w krok. Zresztą - było spoko, dopóki nie przekroczyła granicy uwielbiania go z daleka i włamała mu się do mieszkania. To była kropka nad i. Policja, zmiana zamków, a wszystko i tak w pizdu. Po prostu później wysłała mu list, że jest jej przykro, że nadal nie rozumie, że są sobie totalnie przeznaczeni i świat się posypie, jeśli nie będą razem.
W każdym razie wrócił z nieplanowanej wycieczki po Europie wcześniej niż zakładał i jeszcze musiał się nasłuchać lamentów matki, jak to niedobrze, że wpadł na tak krótko i musi odwiedzić ich w wakacje i zostać przynajmniej tydzień. Albo miesiąc. W ogóle jego rodzicielka wychodziła z założenia, że powinien siedzieć na tyłku w domu razem z nią, żeby mogła nad nim kuprem trząść, wówczas przypuszczalnie nareszcie byłaby w pełni zadowolona. Ale mniejsza - przyjechał. A pomysł z tą ustawioną randką i tak nie wypłynął od niego, on sam do powodzenia tej misji podchodził sceptycznie.
Po prostu Ona była za bardzo spierdolona. Gdy jechał do tej kawiarni swoim ślicznym Mustangiem, to był pewien, że zobaczy jej twarz w którymś aucie za nim i na tym skończy się cała zabawa.
Ale przyjechał odrobinę za wcześnie i wlazł do tej kawiarni, odruchowo sprawdzając jakość lasek w lokalu. Zamówił sobie kawę czarną jak sam Szatan i rozsiadł się przy jednym stoliku. Wystukał jeszcze jakże cudowną wiadomość do Ashanti (gdzie ty kurwa jesteś, czekam) i zaczął bez śladu zainteresowania przeglądać obrazki w internecie, by nie zwracać uwagi na chujowy wystrój tego miejsca i fakt, że chciało mu się od samego patrzenia rzygać.
No nie i chuj, tyle w tym temacie - w końcu ta mała psychopatka, której imienia nawet nie znał, potrafiła za nim łazić całymi dniami i niczego nie robiła sobie z mniej lub bardziej subtelnych prób powiedzenia jej, że powinna się odpierdolić. W zasadzie podczas ostatniej bezpośredniej konfrontacji rzucił jej prosto z mostu, że ma spierdalać w podskokach, a ta tylko pokiwała główką, uśmiechnęła się, rzuciła jakimś syfem, że najwyraźniej nie jest jeszcze gotowy, ale to nic, bo ona przecież na niego poczeka, bo go kocha i tak dalej. Rzygać się chciało na samą myśl o tym.
Ewidentnie coś jej siadło na psychice albo po prostu była pojebana z natury. Cholera raczyła wiedzieć, prawdę mówiąc, a Ellie miał bardzo głęboko w dupie powody, które skłoniły ją do bezczelnego szlajania się za nim krok w krok. Zresztą - było spoko, dopóki nie przekroczyła granicy uwielbiania go z daleka i włamała mu się do mieszkania. To była kropka nad i. Policja, zmiana zamków, a wszystko i tak w pizdu. Po prostu później wysłała mu list, że jest jej przykro, że nadal nie rozumie, że są sobie totalnie przeznaczeni i świat się posypie, jeśli nie będą razem.
W każdym razie wrócił z nieplanowanej wycieczki po Europie wcześniej niż zakładał i jeszcze musiał się nasłuchać lamentów matki, jak to niedobrze, że wpadł na tak krótko i musi odwiedzić ich w wakacje i zostać przynajmniej tydzień. Albo miesiąc. W ogóle jego rodzicielka wychodziła z założenia, że powinien siedzieć na tyłku w domu razem z nią, żeby mogła nad nim kuprem trząść, wówczas przypuszczalnie nareszcie byłaby w pełni zadowolona. Ale mniejsza - przyjechał. A pomysł z tą ustawioną randką i tak nie wypłynął od niego, on sam do powodzenia tej misji podchodził sceptycznie.
Po prostu Ona była za bardzo spierdolona. Gdy jechał do tej kawiarni swoim ślicznym Mustangiem, to był pewien, że zobaczy jej twarz w którymś aucie za nim i na tym skończy się cała zabawa.
Ale przyjechał odrobinę za wcześnie i wlazł do tej kawiarni, odruchowo sprawdzając jakość lasek w lokalu. Zamówił sobie kawę czarną jak sam Szatan i rozsiadł się przy jednym stoliku. Wystukał jeszcze jakże cudowną wiadomość do Ashanti (gdzie ty kurwa jesteś, czekam) i zaczął bez śladu zainteresowania przeglądać obrazki w internecie, by nie zwracać uwagi na chujowy wystrój tego miejsca i fakt, że chciało mu się od samego patrzenia rzygać.
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach