▲▼
Strona 1 z 2 • 1, 2
Opis wkrótce.
Yunlei Chen
Fresh Blood Lost in the City
Re: [POŁUDNIE] Rezydencja Hatheway'ów
Czw Lut 08, 2018 11:47 pm
Czw Lut 08, 2018 11:47 pm
"Jestem pewna, że twój powrót wyjdzie mu na dobre."
Biorąc pod uwagę jego ostatnie zachowanie, szczerze w to wątpiła. Właściwie miała wrażenie, że chłopak tylko czekał aż dziewczyna na nowo zniknie z jego życia. Najszczęśliwszy byłby zapewne, gdyby wzięła wszystkie swoje jeszcze nie do końca rozpakowane rzeczy, wrzuciła je z powrotem do samolotu i zniknęła do Chin. A najlepiej rozbiła się w oceanie, by już nigdy więcej nie zatruwać jego życia swoją obecnością.
Im dłużej o tym myślała, tym większe czarnowidztwo ją dopadało, a wersja stawała się jeszcze bardziej i bardziej drastyczna. Lada moment zacznie podejrzewać młodego Hathewaya o to, że gdy tylko usiądzie na kanapie, wyskoczy na nią z nożem zeskakując z żyrandola i potnie na kawałki. Zdecydowanie oglądała ostatnio za dużo filmów akcji i teorii spiskowych. Nie powstrzymało jej to jednak przed nerwowym zaciśnięciem dłoni na dłoni. Musiała po prostu zrobić z nim ten projekt, do którego zostali przypisani i zniknąć nim zdąży zrazić go do siebie jeszcze bardziej niż obecnie. Nie żeby wiedziała skąd właściwie brało się jego chłodne zachowanie. Z pewnością nie tak zapamiętała ich relacje w dzieciństwie. Nie zamierzała jednak narzucać mu się na siłę. Może i jej otwartość sprawiała mylne wrażenie, jakby dziewczyna miała na tyle wielu znajomych, by było jej całkowicie wszystko jedno co myślą pojedyncze jednostki. Ale w rzeczywistości, była niezwykle daleka od podobnego podejścia. Każde negatywne słowo i krytyka celowana w jej stronę, była niczym pojedynczy nóż wżynający się w jej nogi, by zmusić ją do upadku na kolana. Tak jakby nie była już wystarczająco blisko ziemi, dzięki swojemu niskiemu wzrostowi.
Gdy usiadła w końcu w salonie, rozglądała się przez chwilę dookoła, zupełnie jakby chciała ocenić jak wiele (a może czy cokolwiek) pamięta ze swojej ostatniej wizyty w tym miejscu. Niezależnie od tego jak bardzo się starała, ciężko było na powrót zwizualizować salon, w którym bawili się będąc dziećmi. Wszystko zdawało się rozmazane. Skryte za całunem własnej pamięci, którego zwyczajnie nie potrafiła zdjąć. Przez chwilę milczała, nim w końcu poukładała sobie wszystko w głowie na tyle, by faktycznie podjąć temat.
— Mimo mojego pochodzenia, nie miałam zbyt wiele do czynienia z chińskim. Jakby nie patrzeć, wychowałam się w Kanadzie, więc moim rodzicom głównie zależało na tym, bym była w stanie porozumieć się z innymi. Nie planowali powrotu do Chin, nie było więc potrzeby nauki. Myślę że moja wiedza ograniczała się do znanego wszystkim nihao. I naprawdę nie ma w tym ani krzty przesady — uniosła kąciki ust w uśmiechu, wspominając swoje początki beztroskiego życia.
— Gdy jednak sprawy się... skomplikowały i dziadkowie postanowili wziąć mnie pod swoje skrzydła, całkowicie musiałam zmienić swoje otoczenie. Nie miałam już pod ręką przyjaciół, w dodatku wszyscy wokół mówili w języku którego nie rozumiałam. Ignorowali mnie. Myśleli, że celowo im nie odpowiadam, bo zwyczajnie czuję się lepsza od nich. Bogata dziewczynka z Kanady, której dziadkowie załatwili miejsce w prywatnej chińskiej szkole. To oczywiste że za mną nie przepadali — podrapała wierzch swojej dłoni, postukując nieznacznie butami o podłogę. Patrzyła w dół, nie mogąc się zebrać, by spojrzeć wprost na matkę Noah. Nie wdawała się w szczegóły. Dręczenie w azjatyckiej szkole było dużo bardziej powszechne i nieprzyjemne, niż to które widywała w Kanadzie. Gdy nie zaakceptowały jej trzy osoby, za którą podążała reszta klasy, nie znalazła już ani jednej pojedynczej osoby, która chciałaby stanąć po jej stronie. Dziesiątki, jeśli nie setki przepłakanych nocy. Listy które wysyłała do Noah - jedynej i ostatniej osoby, którą mogła nazwać przyjacielem - na swój sposób naprawdę trzymały ją przy życiu. Nigdy nie powiedziała dziadkom ani słowa, przerażona konsekwencjami jakie mogłyby za tym iść. Przygryzła wargę, podnosząc w końcu wzrok na ciocię Jane.
— A później kogoś poznałam. Nazywał się Lu Chao Huang i był pierwszą osobą, która stanęła innym naprzeciw. Nie powinnam tego pochwalać, ale byłam naprawdę dumna i szczęśliwa, gdy sprał dręczących mnie chłopców na kwaśne jabłko — roześmiała się na samo wspomnienie ich zdumionych min. Spory rozgrywane w tak młodym wieku, teraz wydawały jej się niezwykle zabawne, a jednak wtedy był dla niej niczym prawdziwy superbohater, który uratował ją przed złem tego świata.
— Zaproponował że nauczy mnie chińskiego. Sam był z dwujęzycznej rodziny, jego mama pochodziła z Wielkiej Brytanii, przez co jego angielski miał ten specyficzny, nieco dziwny akcent, ale i tak doskonale go rozumiałam.
Zawahała się, nie wiedząc czy przypadkiem nie mówi zbyt wiele.
Biorąc pod uwagę jego ostatnie zachowanie, szczerze w to wątpiła. Właściwie miała wrażenie, że chłopak tylko czekał aż dziewczyna na nowo zniknie z jego życia. Najszczęśliwszy byłby zapewne, gdyby wzięła wszystkie swoje jeszcze nie do końca rozpakowane rzeczy, wrzuciła je z powrotem do samolotu i zniknęła do Chin. A najlepiej rozbiła się w oceanie, by już nigdy więcej nie zatruwać jego życia swoją obecnością.
Im dłużej o tym myślała, tym większe czarnowidztwo ją dopadało, a wersja stawała się jeszcze bardziej i bardziej drastyczna. Lada moment zacznie podejrzewać młodego Hathewaya o to, że gdy tylko usiądzie na kanapie, wyskoczy na nią z nożem zeskakując z żyrandola i potnie na kawałki. Zdecydowanie oglądała ostatnio za dużo filmów akcji i teorii spiskowych. Nie powstrzymało jej to jednak przed nerwowym zaciśnięciem dłoni na dłoni. Musiała po prostu zrobić z nim ten projekt, do którego zostali przypisani i zniknąć nim zdąży zrazić go do siebie jeszcze bardziej niż obecnie. Nie żeby wiedziała skąd właściwie brało się jego chłodne zachowanie. Z pewnością nie tak zapamiętała ich relacje w dzieciństwie. Nie zamierzała jednak narzucać mu się na siłę. Może i jej otwartość sprawiała mylne wrażenie, jakby dziewczyna miała na tyle wielu znajomych, by było jej całkowicie wszystko jedno co myślą pojedyncze jednostki. Ale w rzeczywistości, była niezwykle daleka od podobnego podejścia. Każde negatywne słowo i krytyka celowana w jej stronę, była niczym pojedynczy nóż wżynający się w jej nogi, by zmusić ją do upadku na kolana. Tak jakby nie była już wystarczająco blisko ziemi, dzięki swojemu niskiemu wzrostowi.
Gdy usiadła w końcu w salonie, rozglądała się przez chwilę dookoła, zupełnie jakby chciała ocenić jak wiele (a może czy cokolwiek) pamięta ze swojej ostatniej wizyty w tym miejscu. Niezależnie od tego jak bardzo się starała, ciężko było na powrót zwizualizować salon, w którym bawili się będąc dziećmi. Wszystko zdawało się rozmazane. Skryte za całunem własnej pamięci, którego zwyczajnie nie potrafiła zdjąć. Przez chwilę milczała, nim w końcu poukładała sobie wszystko w głowie na tyle, by faktycznie podjąć temat.
— Mimo mojego pochodzenia, nie miałam zbyt wiele do czynienia z chińskim. Jakby nie patrzeć, wychowałam się w Kanadzie, więc moim rodzicom głównie zależało na tym, bym była w stanie porozumieć się z innymi. Nie planowali powrotu do Chin, nie było więc potrzeby nauki. Myślę że moja wiedza ograniczała się do znanego wszystkim nihao. I naprawdę nie ma w tym ani krzty przesady — uniosła kąciki ust w uśmiechu, wspominając swoje początki beztroskiego życia.
— Gdy jednak sprawy się... skomplikowały i dziadkowie postanowili wziąć mnie pod swoje skrzydła, całkowicie musiałam zmienić swoje otoczenie. Nie miałam już pod ręką przyjaciół, w dodatku wszyscy wokół mówili w języku którego nie rozumiałam. Ignorowali mnie. Myśleli, że celowo im nie odpowiadam, bo zwyczajnie czuję się lepsza od nich. Bogata dziewczynka z Kanady, której dziadkowie załatwili miejsce w prywatnej chińskiej szkole. To oczywiste że za mną nie przepadali — podrapała wierzch swojej dłoni, postukując nieznacznie butami o podłogę. Patrzyła w dół, nie mogąc się zebrać, by spojrzeć wprost na matkę Noah. Nie wdawała się w szczegóły. Dręczenie w azjatyckiej szkole było dużo bardziej powszechne i nieprzyjemne, niż to które widywała w Kanadzie. Gdy nie zaakceptowały jej trzy osoby, za którą podążała reszta klasy, nie znalazła już ani jednej pojedynczej osoby, która chciałaby stanąć po jej stronie. Dziesiątki, jeśli nie setki przepłakanych nocy. Listy które wysyłała do Noah - jedynej i ostatniej osoby, którą mogła nazwać przyjacielem - na swój sposób naprawdę trzymały ją przy życiu. Nigdy nie powiedziała dziadkom ani słowa, przerażona konsekwencjami jakie mogłyby za tym iść. Przygryzła wargę, podnosząc w końcu wzrok na ciocię Jane.
— A później kogoś poznałam. Nazywał się Lu Chao Huang i był pierwszą osobą, która stanęła innym naprzeciw. Nie powinnam tego pochwalać, ale byłam naprawdę dumna i szczęśliwa, gdy sprał dręczących mnie chłopców na kwaśne jabłko — roześmiała się na samo wspomnienie ich zdumionych min. Spory rozgrywane w tak młodym wieku, teraz wydawały jej się niezwykle zabawne, a jednak wtedy był dla niej niczym prawdziwy superbohater, który uratował ją przed złem tego świata.
— Zaproponował że nauczy mnie chińskiego. Sam był z dwujęzycznej rodziny, jego mama pochodziła z Wielkiej Brytanii, przez co jego angielski miał ten specyficzny, nieco dziwny akcent, ale i tak doskonale go rozumiałam.
Zawahała się, nie wiedząc czy przypadkiem nie mówi zbyt wiele.
Noah Hatheway
Fresh Blood Lost in the City
Re: [POŁUDNIE] Rezydencja Hatheway'ów
Pią Lut 09, 2018 6:03 pm
Pią Lut 09, 2018 6:03 pm
Ciemnowłosa usiadła naprzeciwko Yunlei, dzięki czemu jej uważne spojrzenie przez cały czas mogło obserwować dziewczynę, dając jej do zrozumienia, że kobieta zamierzała jej wysłuchać. Sama prosiła o historie rodem z Chin, więc zainteresowanie w jej ciemnych tęczówkach nie było wyłącznie dziełem grzeczności i taktu, którego bez wątpienia nie mogło brakować pani Hatheway. Usiadłszy prosto, splotła ze sobą palce obu rąk, układając je na kolanach. Nie śmiała jej przerywać, zdając się na nieme odpowiedzi, dlatego od czasu do czasu przytakiwała, poświadczając, że przyjęła to do wiadomości. Wreszcie jednak z oblicza szatynki bez trudu dało się wyczytać zatroskanie i zmartwienie, ale i drobny przebłysk złości. Jako dziecko Yun była dla niej w pewnym sensie członkiem rodziny – nie było zatem nic dziwnego w tym, że nie spodobało jej się, że kochana Chen musiała zmagać się z gnębicielami, którzy polegali na sile grupy i tym, że znali się już wcześniej.
― Szkoły potrafią być naprawdę straszne ― stwierdziła, kręcąc głową z widocznym niedowierzaniem. Wiedziała jednak, że niektóre dzieci potrafiły zachowywać się nad wyraz okrutnie. Być może nie doświadczyła tego osobiście, jednak wystarczyło, że doskonale znała przykład, z którym to jej syn musiał zmierzyć się jeszcze kilka lat temu. ― Nie potrafię zrozumieć, co kieruje niektórymi ludźmi, gdy tak naprawdę wszystkim byłoby dużo łatwiej, gdyby żyli ze sobą w zgodzie. Może to dość pacyfistyczne myślenie, jednak nie powinno przekreślać się kogoś, kogo się nie zna i kto nawet nie zdążył zrobić niczego złego ― westchnęła ciężko, mimowolnie zaciskając mocniej palce. ― A co z nauczycielami? Nikt nie próbuje interweniować w takich przypadkach?
Dopiero po chwili rozluźniła się nieznacznie, a jej usta przyozdobił lekki i nieco rozbawiony uśmiech, gdy okazało się, że jedynie początki szkoły były dla niej tak ciężkie.
― Prawdziwy rycerz ― zaśmiała się, przysłaniając usta ręką. Trudno było mieć cokolwiek przeciwko przemocy, jeśli była wykorzystywana w dobrej wierze. ― Cieszę się, że trafił ci się ktoś taki. Zresztą jeśli nie możesz pokonać kogoś słowami... ― zawiesiła znacząco głos. Wiedziała, że rudowłosa nie będzie miała problemu z dopowiedzeniem sobie reszty. Urwanie zdania nie było przypadkowym zabiegiem, zwłaszcza że już po chwili Jane zerknęła w bok, dostrzegłszy wcześniej ruch po swojej prawej stronie.
Służąca właśnie zmierzała w ich stronę, niosąc oburącz sporą tacę, na której znalazły się trzy filiżanki, dzbanek z kawą i osobny na herbatę, a także poczęstunek w postaci sernika i kilku rodzajów domowych ciastek z czekoladą, marmoladą i orzechami.
― Dziękuję, Margaret ― rzuciła do kobiety, która właśnie ustawiała przed nimi zastawę.
― Napije się panienka kawy czy herbaty? ― spytała uprzejmym tonem. Przywilej pierwszeństwa należał się gościowi w tym domu, dlatego czekała cierpliwie, by osobiście napełnić filiżankę dziewczyny.
W tym samym czasie na korytarzu już dało się usłyszeć przytłumiony dźwięk kroków.
― Szkoły potrafią być naprawdę straszne ― stwierdziła, kręcąc głową z widocznym niedowierzaniem. Wiedziała jednak, że niektóre dzieci potrafiły zachowywać się nad wyraz okrutnie. Być może nie doświadczyła tego osobiście, jednak wystarczyło, że doskonale znała przykład, z którym to jej syn musiał zmierzyć się jeszcze kilka lat temu. ― Nie potrafię zrozumieć, co kieruje niektórymi ludźmi, gdy tak naprawdę wszystkim byłoby dużo łatwiej, gdyby żyli ze sobą w zgodzie. Może to dość pacyfistyczne myślenie, jednak nie powinno przekreślać się kogoś, kogo się nie zna i kto nawet nie zdążył zrobić niczego złego ― westchnęła ciężko, mimowolnie zaciskając mocniej palce. ― A co z nauczycielami? Nikt nie próbuje interweniować w takich przypadkach?
Dopiero po chwili rozluźniła się nieznacznie, a jej usta przyozdobił lekki i nieco rozbawiony uśmiech, gdy okazało się, że jedynie początki szkoły były dla niej tak ciężkie.
― Prawdziwy rycerz ― zaśmiała się, przysłaniając usta ręką. Trudno było mieć cokolwiek przeciwko przemocy, jeśli była wykorzystywana w dobrej wierze. ― Cieszę się, że trafił ci się ktoś taki. Zresztą jeśli nie możesz pokonać kogoś słowami... ― zawiesiła znacząco głos. Wiedziała, że rudowłosa nie będzie miała problemu z dopowiedzeniem sobie reszty. Urwanie zdania nie było przypadkowym zabiegiem, zwłaszcza że już po chwili Jane zerknęła w bok, dostrzegłszy wcześniej ruch po swojej prawej stronie.
Służąca właśnie zmierzała w ich stronę, niosąc oburącz sporą tacę, na której znalazły się trzy filiżanki, dzbanek z kawą i osobny na herbatę, a także poczęstunek w postaci sernika i kilku rodzajów domowych ciastek z czekoladą, marmoladą i orzechami.
― Dziękuję, Margaret ― rzuciła do kobiety, która właśnie ustawiała przed nimi zastawę.
― Napije się panienka kawy czy herbaty? ― spytała uprzejmym tonem. Przywilej pierwszeństwa należał się gościowi w tym domu, dlatego czekała cierpliwie, by osobiście napełnić filiżankę dziewczyny.
W tym samym czasie na korytarzu już dało się usłyszeć przytłumiony dźwięk kroków.
Yunlei Chen
Fresh Blood Lost in the City
Re: [POŁUDNIE] Rezydencja Hatheway'ów
Pon Lut 12, 2018 1:59 pm
Pon Lut 12, 2018 1:59 pm
Wzruszyła nieznacznie ramionami, choć jej mimika pozostawała nieznacznie spięta, zupełnie jakby mimo pozornie niewzruszonej sylwetki, w rzeczywistości nadal przeżywała przeszłość. Tę, której nie była w stanie do końca zakopać gdzieś na skrawku swojego umysłu, dlatego w miarę możliwości starała się do niej nie powracać.
— Rzadko kiedy robili cokolwiek przy nauczycielu. Samo słowo nie wystarczy, a gdy ktoś pójdzie do nauczyciela raz, dochodzą nowe wyzwiska i nowe sposoby gnębienia. Ciężko wskazać winnego, gdy ma się przeciw sobie większość klasy. Nie mogą ukarać wszystkich, w końcu ucierpiałaby na tym opinia szkoły. Lepiej jest udawać, że niczego się nie widzi — wsunęła dłoń we włosy, wyciągając pojedynczy czerwony kosmyk. Wraz z kolejnymi słowami, przeplatała ze sobą drobne pasma, robiąc cienki warkoczyk. Najwyraźniej w pewien sposób pomagał jej nie tylko na zajęcie rąk, ale też uspokojenie natarczywych myśli.
Słysząc wspomnienie o prawdziwym rycerzu, wyraźnie się rozpromieniła. Dobre sytuacje przysłoniły złe, które jeszcze chwilę temu rzucały cień na jej twarz. Różowe usta wygięły się w uśmiechu, gdy wypuściła warkoczyk, rozplatając go palcami i ułożyła na powrót włosy tak jak wcześniej.
— Był jedyny w swoim rodzaju. Bardzo poważny jak na swój wiek, a jednocześnie wiecznie uśmiechnięty. Przynajmniej tak go zapamiętałam. Ciężko było nie mieć w jego towarzystwie dobrego humoru. Niezwykle miła odmiana w porównaniu do tych wszystkich zmęczonym życiem nastolatków, którzy w wieku szesnastu lat przeżyli największe tragedie świata i najchętniej położyliby się już do grobu, by ukrócić swoje okrutne męki żywota — ostatnie zdanie wypowiedziała nieco ciszej. Było bardziej niewyraźnym mamrotem, zupełnie jakby właśnie myślała o konkretnej osobie, której nie chciała do końca wspominać na głos. Jednocześnie miała na nią na tyle duży wpływ, by nie mogła darować sobie tego krótkiego wspomnienia.
— Herbatę poproszę — uśmiechnęła się promiennie, składając dłonie na swoich kolanach. Nawet jeśli dźwięk kroków dobiegł do jej uszu, nie drgnęła choćby i o milimetr, cierpliwie czekając na swój napój.
— Rzadko kiedy robili cokolwiek przy nauczycielu. Samo słowo nie wystarczy, a gdy ktoś pójdzie do nauczyciela raz, dochodzą nowe wyzwiska i nowe sposoby gnębienia. Ciężko wskazać winnego, gdy ma się przeciw sobie większość klasy. Nie mogą ukarać wszystkich, w końcu ucierpiałaby na tym opinia szkoły. Lepiej jest udawać, że niczego się nie widzi — wsunęła dłoń we włosy, wyciągając pojedynczy czerwony kosmyk. Wraz z kolejnymi słowami, przeplatała ze sobą drobne pasma, robiąc cienki warkoczyk. Najwyraźniej w pewien sposób pomagał jej nie tylko na zajęcie rąk, ale też uspokojenie natarczywych myśli.
Słysząc wspomnienie o prawdziwym rycerzu, wyraźnie się rozpromieniła. Dobre sytuacje przysłoniły złe, które jeszcze chwilę temu rzucały cień na jej twarz. Różowe usta wygięły się w uśmiechu, gdy wypuściła warkoczyk, rozplatając go palcami i ułożyła na powrót włosy tak jak wcześniej.
— Był jedyny w swoim rodzaju. Bardzo poważny jak na swój wiek, a jednocześnie wiecznie uśmiechnięty. Przynajmniej tak go zapamiętałam. Ciężko było nie mieć w jego towarzystwie dobrego humoru. Niezwykle miła odmiana w porównaniu do tych wszystkich zmęczonym życiem nastolatków, którzy w wieku szesnastu lat przeżyli największe tragedie świata i najchętniej położyliby się już do grobu, by ukrócić swoje okrutne męki żywota — ostatnie zdanie wypowiedziała nieco ciszej. Było bardziej niewyraźnym mamrotem, zupełnie jakby właśnie myślała o konkretnej osobie, której nie chciała do końca wspominać na głos. Jednocześnie miała na nią na tyle duży wpływ, by nie mogła darować sobie tego krótkiego wspomnienia.
— Herbatę poproszę — uśmiechnęła się promiennie, składając dłonie na swoich kolanach. Nawet jeśli dźwięk kroków dobiegł do jej uszu, nie drgnęła choćby i o milimetr, cierpliwie czekając na swój napój.
Noah Hatheway
Fresh Blood Lost in the City
Re: [POŁUDNIE] Rezydencja Hatheway'ów
Czw Lut 15, 2018 6:06 pm
Czw Lut 15, 2018 6:06 pm
Jane pokiwała głową ze zrozumieniem, choć na jej twarzy odbiły się kompletnie sprzeczne emocje – żal, przebłysk niesmaku i niedowierzanie na skutek tego, że w szkole nie znalazła się ani jedna dobra dusza wśród dorosłych. Ci najczęściej mieli największy wpływ na młodzież, jeśli potrafili zastosować odpowiednie metody. Wyglądało jednak na to, że w tamtych stronach to uczniowie i ich rodzice trzęśli podobnymi placówkami.
― Przeszłości nie cofnę, ale pamiętaj, że gdyby w obecnej szkole wydarzyło się coś podobnego, wystarczy jedno słowo, a sama odpowiednio się tym zajmę ― odparła z przekonaniem i z dość niepasującą do siebie samej powagą, która odbiła się w jej ciemnych oczach. Nawet jeśli pani Hatheway starała się nie posiłkować wyłącznie swoim statusem i władzą, nie oznaczało to, że nie robiła tego wcale.
„Był jedyny w swoim rodzaju.”
Kolejnych słów rudowłosej wysłuchała z pewną dozą rozmarzenia i dość znaczącym grymasem na twarzy, jakby mimowolnie w całej tej historii doszukała się czegoś głębszego niż tylko przyjaźni. Nie wątpiła zresztą, że Chen wzbudzała zainteresowanie swoim wyglądem, a w połączeniu z uprzejmym charakterem bez wątpienia ciężko było się jej oprzeć.
― W takim razie mam nadzieję, że wasz kontakt się nie urwał i że ma w planach przylecieć kiedyś do Kanady. W razie czego możecie czuć się zaproszeni ― powiedziała ze szczerym uśmiechem, jakby po tylu pochwałach była ciekawa tego, jak wyglądał i czy rzeczywiście był taki, jakim opisywała do Yunlei.
Stojąca obok służąca momentalnie napełniła filiżankę dziewczyny wciąż gorącą herbatą i dygnęła uprzejmie, odłożywszy dzbanek na bok. Chwilę później sięgnęła po kawę, by uraczyć nią panią Hatheway, zanim skłoniwszy się, oddaliła się od stołu i opuściła salon, zwracając dwójce poczucie prywatności.
― Gdybyś miała ochotę na coś bardziej konkretnego, mów śmiało ― odparła i kiwnęła podbródkiem w stronę poczęstunku. Zdawała sobie sprawę, że ciastka mogły nie wystarczyć, tak samo jak wiedziała, że goście zazwyczaj krępowali się poprosić o coś, czego akurat potrzebowali albo o coś, na co akurat mieli ochotę.
― ― ― ― ― ― ― ― ―
Czarnowłosy dość niechętnie opuścił swój własny pokój, gdy zakomunikowano mu, że na życzenie własnej matki miał udać się na dół. Lokaj jakby z premedytacją postanowił nie zdradzać mu większych szczegółów, dlatego darował sobie bardziej oficjalny strój – wątpił, by o tej porze mogli spodziewać się biznesowej wizyty. Odkąd opuścił swój mały azyl, wspomniany gość był jedynie anonimową osobą – Noah liczył na to, że i tym razem wymienienie uprzejmości miało w zupełności wystarczyć, by na nowo mógł wrócić na piętro i napawać się swoim spokojem.
Do czasu.
― Wołałaś- ― rzucił już w progu, w którym zatrzymał się nagle, momentalnie urywając swoją wypowiedź. Choć w zamierzeniu miała być pytaniem, teraz zabrzmiała jak stwierdzenie, gdy spojrzenie dwukolorowych tęczówek zatrzymało się na siedzącej przy stole dziewczynie. Jako że zdążyli spotkać się już w szkole, nie potrzebował specjalnego przypomnienia co do tego, z kim miał do czynienia.
Ciemnowłosa obejrzała się za siebie przez ramię, posyłając synowi pełen zadowolenia z siebie uśmiech. Widocznie nie zdawała sobie sprawy, że Hatheway nie podzielał tego entuzjazmu w równym stopniu. Możliwe, że tylko dlatego, że dobrze to maskował.
― Zgadza się. Postanowiłam zaprosić do nas Yunlei, gdy tylko doszły mnie słuchy, że wróciła do Kanady. Szam przyznasz, że to wspaniale!
― Oczywiście. Fantastycznie ― odparł, unosząc kąciki ust w ledwo widocznym uśmiechu, który jako jedyny był w stanie uratować tę odpowiedź. Mimowolnie uniósł rękę i potarł nią szczękę, jakby to miało pomóc mu w rozluźnieniu nieco zastygłych mięśni. W tym momencie szlag trafił nadzieję na szybki powrót. ― Cześć, Yun ― odparł, celowo skracając jej imię, jakby wszystko wciąż było w najlepszym porządku, nawet jeśli w rzeczywistości nie chciał sprawić zawodu matce, która wyraźnie cieszyła się, że może ją zobaczyć po raz kolejny. ― Skoro słyszałaś o powrocie, pewnie słyszałaś też, że zdążyliśmy spotkać się już w szkole ― dodał zaraz, podchodząc do stołu. Od razu zajął miejsce tuż obok pani Hatheway, przesuwając wzrokiem po zastawionym stole.
― Naprawdę? ― Przeskoczyła wzrokiem z Noah na Yunlei, jakby to u niej szukała faktycznego potwierdzenia tego faktu. ― Nie wspominałeś o tym.
― Wyleciało mi z głowy. Zresztą nie mieliśmy też sposobności, żeby porozmawiać dłużej ― stwierdził, ubierając swój głos w przepraszający ton. W tym momencie wyglądał nawet na odrobinę zaskoczonego, choć to wrażenie zniknęło wraz z chwilą, gdy uniósł wzrok na rudowłosą. ― Co słychać?
Co ty tu robisz?
― Przeszłości nie cofnę, ale pamiętaj, że gdyby w obecnej szkole wydarzyło się coś podobnego, wystarczy jedno słowo, a sama odpowiednio się tym zajmę ― odparła z przekonaniem i z dość niepasującą do siebie samej powagą, która odbiła się w jej ciemnych oczach. Nawet jeśli pani Hatheway starała się nie posiłkować wyłącznie swoim statusem i władzą, nie oznaczało to, że nie robiła tego wcale.
„Był jedyny w swoim rodzaju.”
Kolejnych słów rudowłosej wysłuchała z pewną dozą rozmarzenia i dość znaczącym grymasem na twarzy, jakby mimowolnie w całej tej historii doszukała się czegoś głębszego niż tylko przyjaźni. Nie wątpiła zresztą, że Chen wzbudzała zainteresowanie swoim wyglądem, a w połączeniu z uprzejmym charakterem bez wątpienia ciężko było się jej oprzeć.
― W takim razie mam nadzieję, że wasz kontakt się nie urwał i że ma w planach przylecieć kiedyś do Kanady. W razie czego możecie czuć się zaproszeni ― powiedziała ze szczerym uśmiechem, jakby po tylu pochwałach była ciekawa tego, jak wyglądał i czy rzeczywiście był taki, jakim opisywała do Yunlei.
Stojąca obok służąca momentalnie napełniła filiżankę dziewczyny wciąż gorącą herbatą i dygnęła uprzejmie, odłożywszy dzbanek na bok. Chwilę później sięgnęła po kawę, by uraczyć nią panią Hatheway, zanim skłoniwszy się, oddaliła się od stołu i opuściła salon, zwracając dwójce poczucie prywatności.
― Gdybyś miała ochotę na coś bardziej konkretnego, mów śmiało ― odparła i kiwnęła podbródkiem w stronę poczęstunku. Zdawała sobie sprawę, że ciastka mogły nie wystarczyć, tak samo jak wiedziała, że goście zazwyczaj krępowali się poprosić o coś, czego akurat potrzebowali albo o coś, na co akurat mieli ochotę.
Czarnowłosy dość niechętnie opuścił swój własny pokój, gdy zakomunikowano mu, że na życzenie własnej matki miał udać się na dół. Lokaj jakby z premedytacją postanowił nie zdradzać mu większych szczegółów, dlatego darował sobie bardziej oficjalny strój – wątpił, by o tej porze mogli spodziewać się biznesowej wizyty. Odkąd opuścił swój mały azyl, wspomniany gość był jedynie anonimową osobą – Noah liczył na to, że i tym razem wymienienie uprzejmości miało w zupełności wystarczyć, by na nowo mógł wrócić na piętro i napawać się swoim spokojem.
Do czasu.
― Wołałaś- ― rzucił już w progu, w którym zatrzymał się nagle, momentalnie urywając swoją wypowiedź. Choć w zamierzeniu miała być pytaniem, teraz zabrzmiała jak stwierdzenie, gdy spojrzenie dwukolorowych tęczówek zatrzymało się na siedzącej przy stole dziewczynie. Jako że zdążyli spotkać się już w szkole, nie potrzebował specjalnego przypomnienia co do tego, z kim miał do czynienia.
Ciemnowłosa obejrzała się za siebie przez ramię, posyłając synowi pełen zadowolenia z siebie uśmiech. Widocznie nie zdawała sobie sprawy, że Hatheway nie podzielał tego entuzjazmu w równym stopniu. Możliwe, że tylko dlatego, że dobrze to maskował.
― Zgadza się. Postanowiłam zaprosić do nas Yunlei, gdy tylko doszły mnie słuchy, że wróciła do Kanady. Szam przyznasz, że to wspaniale!
― Oczywiście. Fantastycznie ― odparł, unosząc kąciki ust w ledwo widocznym uśmiechu, który jako jedyny był w stanie uratować tę odpowiedź. Mimowolnie uniósł rękę i potarł nią szczękę, jakby to miało pomóc mu w rozluźnieniu nieco zastygłych mięśni. W tym momencie szlag trafił nadzieję na szybki powrót. ― Cześć, Yun ― odparł, celowo skracając jej imię, jakby wszystko wciąż było w najlepszym porządku, nawet jeśli w rzeczywistości nie chciał sprawić zawodu matce, która wyraźnie cieszyła się, że może ją zobaczyć po raz kolejny. ― Skoro słyszałaś o powrocie, pewnie słyszałaś też, że zdążyliśmy spotkać się już w szkole ― dodał zaraz, podchodząc do stołu. Od razu zajął miejsce tuż obok pani Hatheway, przesuwając wzrokiem po zastawionym stole.
― Naprawdę? ― Przeskoczyła wzrokiem z Noah na Yunlei, jakby to u niej szukała faktycznego potwierdzenia tego faktu. ― Nie wspominałeś o tym.
― Wyleciało mi z głowy. Zresztą nie mieliśmy też sposobności, żeby porozmawiać dłużej ― stwierdził, ubierając swój głos w przepraszający ton. W tym momencie wyglądał nawet na odrobinę zaskoczonego, choć to wrażenie zniknęło wraz z chwilą, gdy uniósł wzrok na rudowłosą. ― Co słychać?
Co ty tu robisz?
Yunlei Chen
Fresh Blood Lost in the City
Re: [POŁUDNIE] Rezydencja Hatheway'ów
Czw Lut 15, 2018 6:49 pm
Czw Lut 15, 2018 6:49 pm
Uśmiechnęła się ciepło na słowa kobiety. Samym wyrazem swojej twarzy chciała zapewnić ją, że wszystko było w porządku, a podobne sprawy bez wątpienia nie powtórzą się ponownie. Jakby nie patrzeć, nie tylko nie była już małą dziewczynką - no, chyba że ktoś chciałby na upartego przyczepić się do jej wzrostu - ale przede wszystkim nie była zagubiona pośród tłumu mówiącego zupełnie nieznanym jej językiem. Yunlei potrafiła bez problemu zawalczyć o swoje, gdy tylko miała ku temu odpowiednią sposobność.
— Dziękuję. To naprawdę wiele dla mnie znaczy, choć mam nadzieję że nic podobnego nie wydarzy się ponownie — pochyliła się do przodu w krótkim ukłonie. Wykorzystywanie statusu szczerze mówiąc nigdy jej nie przeszkadzało. Wiele osób zdawało się krzyczeć słowa pogardy względem tych, którzy mogli więcej niż inni. Robili to jednak wyłącznie dlatego, że sami nie mieli podobnych dojść. Kto nie skorzystałby z ogromu władzy, gdyby mógł tym samym uratować swoje dziecko czy drogiego przyjaciela?
"W razie czego możecie czuć się zaproszeni."
Uśmiech cały czas widniał na jej twarzy. Niestety, biorąc pod uwagę fakt, że Yunlei nie należała do ludzi którzy potrafili doskonale kłamać na każdym kroku, kobieta bez wątpienia mogła dostrzec wyraźną zmianę w jej mimice. Zupełnie jakby wszystkie mięśnie jej twarzy stężały i zastygły w tej jednej konkretnej pozie, którą utrzymywała jeszcze chwilę temu.
— Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo bym tego chciała, ciociu Jane. Niestety Lu Chao Huang zmarł na dwa miesiące przed moim powrotem z Chin — jej gardło zacisnęło się nieprzyjmenie, gdy odchrząknęła krótko chcąc pozbyć się nieprzyjemnego uczucia. Podziękowała krótko za herbatę i sięgnęła po nią, choć nie upiła żadnego łyka, pozwalając by nieco przestygła przed spróbowaniem.
Dopiero gdy usłyszała głos chłopaka, drgnęła nieznacznie prawie rozlewając herbatę w filiżance. Zganiła się w myślach i uniosła ją do góry, by zamaskować własne faux pas. Dmuchnęła dwukrotnie, upijając drobny łyk nim odstawiła ją wraz z talerzykiem z powrotem na stolik.
— Cześć, Noah — dziewczyna w przeciwieństwie do chłopaka nie była w stanie wykrzesać z siebie podobnego entuzjazmu. Po co w ogóle poruszała wcześniej ten temat? Potarła krótko policzek palcami, przymykając nieznacznie powieki. Przysłuchiwała się w milczeniu ich rozmowie, nie odzywając jednak ani słowem. Pozostawiała im pełne pole do popisu, w końcu jakby nie patrzeć była to standardowa rozmowa między matką, a synem. Nie miała prawa w nią ingerować, dopóki nie zostanie otwarcie zaproszona do podjęta dyskusji.
Czasem momenty takie jak ten napawały ją swego rodzaju nostalgią. Wyobrażała sobie, jak wyglądałoby jej życie, gdyby to jej matka siedziała obok niej na kanapie. Rozmawiałyby o najmniejszych, nieszczególnie ważnych sprawach, przekomarzały się gdy Chen zapomniałaby powiedzieć jej o czymś, co ostatnio się wydarzyło. W tym przypadku ból był dużo mniejszy. Nawet jeśli poczucie straty miało jej zapewne towarzyszyć do końca życia, podobnie jak kilka innych uczuć, którymi nigdy nie dzieliła się z nikim innym - minęło tak wiele lat, że czasem twarz jej rodzicielki zdawała się zamazywać w jej pamięci. Pozostały jej jedynie zdjęcia.
"Co słychać?"
Zamrugała kilka razy, wracając do rzeczywistości. Nie wiedziała jak ma odpowiedzieć na jego pytanie, lecz cała ta gra którą wprowadził w życie od momentu, gdy tylko jego noga stanęła w salonie, sprawiła że czuła się niczym osaczone zwierzę. Zupełnie jakby po raz kolejny, musiała stanąć twarzą w twarz z tymi samymi ludźmi co wtedy, uśmiechającymi się w pełnej fałszywej krasie, by wbijać w nią nienawistne spojrzenia gdy tylko się odwróci.
Potarła nieznacznie dłońmi przedramiona, czując przechodzące ją ciarki.
— W porządku. Zapomniałam przekazać pozdrowienia od mojego taty. Ma nadzieję, że uda nam się zorganizować jakieś wspólne spotkanie. Ale szczerze mówiąc nie do końca po to tutaj przyszłam — powiedziała uśmiechając się przepraszająco do pani Jane.
— Nauczyciele rozesłali maila z grupami projektowymi. Jesteśmy w jednej grupie, jeśli jeszcze nie zdążyłeś go odczytać. Mamy napisać reklamę dowolnego magicznego przedmiotu. Wolałabym zrobić to jak najszybciej. Mam całe mnóstwo materiału do nadrobienia, a wolałabym uniknąć dokładania sobie zaległości.
W dodatku bardzo ciężko złapać cię w szkole, gdzie nawet w podobnym przypadku jedynie rzucasz wokół swoje pogardliwe, sztuczne spojrzenia.
— Dziękuję. To naprawdę wiele dla mnie znaczy, choć mam nadzieję że nic podobnego nie wydarzy się ponownie — pochyliła się do przodu w krótkim ukłonie. Wykorzystywanie statusu szczerze mówiąc nigdy jej nie przeszkadzało. Wiele osób zdawało się krzyczeć słowa pogardy względem tych, którzy mogli więcej niż inni. Robili to jednak wyłącznie dlatego, że sami nie mieli podobnych dojść. Kto nie skorzystałby z ogromu władzy, gdyby mógł tym samym uratować swoje dziecko czy drogiego przyjaciela?
"W razie czego możecie czuć się zaproszeni."
Uśmiech cały czas widniał na jej twarzy. Niestety, biorąc pod uwagę fakt, że Yunlei nie należała do ludzi którzy potrafili doskonale kłamać na każdym kroku, kobieta bez wątpienia mogła dostrzec wyraźną zmianę w jej mimice. Zupełnie jakby wszystkie mięśnie jej twarzy stężały i zastygły w tej jednej konkretnej pozie, którą utrzymywała jeszcze chwilę temu.
— Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo bym tego chciała, ciociu Jane. Niestety Lu Chao Huang zmarł na dwa miesiące przed moim powrotem z Chin — jej gardło zacisnęło się nieprzyjmenie, gdy odchrząknęła krótko chcąc pozbyć się nieprzyjemnego uczucia. Podziękowała krótko za herbatę i sięgnęła po nią, choć nie upiła żadnego łyka, pozwalając by nieco przestygła przed spróbowaniem.
Dopiero gdy usłyszała głos chłopaka, drgnęła nieznacznie prawie rozlewając herbatę w filiżance. Zganiła się w myślach i uniosła ją do góry, by zamaskować własne faux pas. Dmuchnęła dwukrotnie, upijając drobny łyk nim odstawiła ją wraz z talerzykiem z powrotem na stolik.
— Cześć, Noah — dziewczyna w przeciwieństwie do chłopaka nie była w stanie wykrzesać z siebie podobnego entuzjazmu. Po co w ogóle poruszała wcześniej ten temat? Potarła krótko policzek palcami, przymykając nieznacznie powieki. Przysłuchiwała się w milczeniu ich rozmowie, nie odzywając jednak ani słowem. Pozostawiała im pełne pole do popisu, w końcu jakby nie patrzeć była to standardowa rozmowa między matką, a synem. Nie miała prawa w nią ingerować, dopóki nie zostanie otwarcie zaproszona do podjęta dyskusji.
Czasem momenty takie jak ten napawały ją swego rodzaju nostalgią. Wyobrażała sobie, jak wyglądałoby jej życie, gdyby to jej matka siedziała obok niej na kanapie. Rozmawiałyby o najmniejszych, nieszczególnie ważnych sprawach, przekomarzały się gdy Chen zapomniałaby powiedzieć jej o czymś, co ostatnio się wydarzyło. W tym przypadku ból był dużo mniejszy. Nawet jeśli poczucie straty miało jej zapewne towarzyszyć do końca życia, podobnie jak kilka innych uczuć, którymi nigdy nie dzieliła się z nikim innym - minęło tak wiele lat, że czasem twarz jej rodzicielki zdawała się zamazywać w jej pamięci. Pozostały jej jedynie zdjęcia.
"Co słychać?"
Zamrugała kilka razy, wracając do rzeczywistości. Nie wiedziała jak ma odpowiedzieć na jego pytanie, lecz cała ta gra którą wprowadził w życie od momentu, gdy tylko jego noga stanęła w salonie, sprawiła że czuła się niczym osaczone zwierzę. Zupełnie jakby po raz kolejny, musiała stanąć twarzą w twarz z tymi samymi ludźmi co wtedy, uśmiechającymi się w pełnej fałszywej krasie, by wbijać w nią nienawistne spojrzenia gdy tylko się odwróci.
Potarła nieznacznie dłońmi przedramiona, czując przechodzące ją ciarki.
— W porządku. Zapomniałam przekazać pozdrowienia od mojego taty. Ma nadzieję, że uda nam się zorganizować jakieś wspólne spotkanie. Ale szczerze mówiąc nie do końca po to tutaj przyszłam — powiedziała uśmiechając się przepraszająco do pani Jane.
— Nauczyciele rozesłali maila z grupami projektowymi. Jesteśmy w jednej grupie, jeśli jeszcze nie zdążyłeś go odczytać. Mamy napisać reklamę dowolnego magicznego przedmiotu. Wolałabym zrobić to jak najszybciej. Mam całe mnóstwo materiału do nadrobienia, a wolałabym uniknąć dokładania sobie zaległości.
W dodatku bardzo ciężko złapać cię w szkole, gdzie nawet w podobnym przypadku jedynie rzucasz wokół swoje pogardliwe, sztuczne spojrzenia.
Noah Hatheway
Fresh Blood Lost in the City
Re: [POŁUDNIE] Rezydencja Hatheway'ów
Pią Kwi 06, 2018 2:17 pm
Pią Kwi 06, 2018 2:17 pm
Jane zareagowała w dość naturalny sposób – przez jej twarz przemknął ten charakterystyczny, pełen przykrości wyraz, który zmieszał się z zażenowaniem. Nie mogła wiedzieć, co spotkało jej przyjaciela, ale jednocześnie czuła się, jakby palnęła potworną głupotę. Jednocześnie potrafiła doskonale zrozumieć, jak ciężkie musiało być to przeżycie. W końcu młodzi ludzie nie przywykli do nagłych strat. Mało kto zakładał, że w tak młodym wieku już będzie musiał przyszykować się na to, że ludzie dookoła po prostu znikali. Było to zwyczajnie nie do pomyślenia, biorąc pod uwagę ile czasu mieli przed sobą. Trudno było jej nie pomyśleć w tej chwili o Noahu, biorąc pod uwagę jego przypadłość. Uniosła dłoń do swojej klatki piersiowej i rozmasowała ją lekko, czując autentyczny ciężar na swoim sercu.
― Przepraszam, skarbie. Nie chciałam sprawić ci przykrości ― rzuciła nieco zduszonym głosem i wierzchem palca wskazującego, przesunęła po miejscu tuż pod swoim okiem, jakby chciała się upewnić, że w jego kąciku nie pojawiła się żadna łza. A to przecież nie jej przyjaciel poszedł do piachu wcześniej niż można byłoby to założyć.
Można było powiedzieć, że czarnowłosy zjawił się w salonie w odpowiednim momencie, choć z drugiej strony kobieta nie mogła powstrzymać się od kontrolnego przyjrzenia się twarzy Chen. Minęło już wiele lat, odkąd widziały się ostatnim razem, więc nie potrafiła założyć, czy dziewczyna chciała się z tego wygadać, czy może raczej wygodniej było odsunąć ten temat. Za to jak długo znała swojego syna, wiedziała, że nie była to dyskusja, którą należało toczyć w jego obecności – byłby to dla niego doskonały dowód na to, że nie powinna była sprowadzać tu Yunlei, która z całą pewnością nie była niczego świadoma.
― Myślałam, że ojcowie zwykle są przeciwni podobnym spotkaniom ― wtrąciła żartobliwie. Noah nie mógł powstrzymać się od mimowolnego uniesienia wzroku na sufit, jakby już teraz zastanawiał się, za jakie grzechy musiało jej się zebrać na podobne żarty. Nikt bardziej niż on nie wiedział, że z jego strony rudowłosej nie groziły podobne niebezpieczeństwa.
― Myślę, że wszyscy wiedzą, że nie tak mnie wychowałaś, ale właśnie zaczynasz psuć to wrażenie ― odgryzł się i pochylił do przodu, by zgarnąć ze stołu jedno z ciastek. Czuł niepohamowaną konieczność zajęcia się czymkolwiek, byleby stłumić w sobie chęć zazgrzytania zębami. Miażdżenie nimi ciastka wydawało się doskonałym zamiennikiem.
Szkoda tylko, że odgryzłszy pierwszy kęs, prawie się nim zakrztusił.
„Nauczyciele rozesłali maila z grupami projektowymi. Jesteśmy w jednej grupie (...)”
Ironia losu.
― Nie sprawdzałem ― przyznał. W przeciwnym razie jej wizyta nie byłaby aż takim zaskoczeniem.
― Oh! W takim razie chyba powinnam zostawić was samych. Nie chciałabym przeszkadzać we wspólnym projekcie, zwłaszcza że temat wydaje się na tyle ciekawy, że będziecie mieli spore pole do przedyskutowania.
Zostań.
Nie mógł powiedzieć tego na głos i choć spojrzenie, którym obrzucił panią Hatheway wydawało się całkowicie neutralne, podświadomie usiłował zatrzymać ją w miejscu. Tylko jej gadanina potrafiła odwrócić uwagę od jego dość zdawkowych odpowiedzi. Gdy jednak w grę wchodziła praca domowa, nie mógł pozwolić sobie na to, by dziewczyna pracowała zupełnie sama. Bądź co bądź, jego wyniki w nauce zawsze były zadowalające. Jego siła woli była jednak na tyle wątła, że ciemnowłosa i tak podniosła się z miejsca.
― Dajcie mi znać, gdy już skończycie. Kto wie, może zdążycie do pory obiadowej? Mam nadzieję, że masz dziś dużo czasu ― posłała dziewczynie ciepły uśmiech. Nie chciała wywierać na niej presji, przez co od razu dało się wyczuć, że była to zaledwie luźna propozycja. Poklepała swojego syna po ramieniu, jakby tym samym chciała życzyć mu powodzenia – choć ciężko było pojąć, w czym to powodzenie miało mu pomóc – i opuściła salon, pozostawiając dwójkę nastolatków samych sobie.
W niezręcznej ciszy, która ciągnęła się przez kilka sekund, przełamana zaledwie cichym chrupnięciem ciastka, gdy brunet postanowił zabrać się za kolejny kęs.
Świetnie.
― Masz przy sobie coś do pisania czy mam coś przynieść? ― podjął nagle, prostując się na kanapie. Zdążył kilka razy powtórzyć sobie w myślach, że chodziło tylko o pracę domową. Żadnych niepotrzebnych pytań ani odpowiedzi. ― Myślałaś już o czymś konkretnym do zareklamowania? W sensie, skoro już wcześniej dowiedziałaś się o zadaniu. Magia jest dla mnie strzałem w kolano.
Odłożył niedojedzoną połówkę przysmaku na talerzyk i podarł o siebie palce, strzepując z nich okruchy.
― Przepraszam, skarbie. Nie chciałam sprawić ci przykrości ― rzuciła nieco zduszonym głosem i wierzchem palca wskazującego, przesunęła po miejscu tuż pod swoim okiem, jakby chciała się upewnić, że w jego kąciku nie pojawiła się żadna łza. A to przecież nie jej przyjaciel poszedł do piachu wcześniej niż można byłoby to założyć.
Można było powiedzieć, że czarnowłosy zjawił się w salonie w odpowiednim momencie, choć z drugiej strony kobieta nie mogła powstrzymać się od kontrolnego przyjrzenia się twarzy Chen. Minęło już wiele lat, odkąd widziały się ostatnim razem, więc nie potrafiła założyć, czy dziewczyna chciała się z tego wygadać, czy może raczej wygodniej było odsunąć ten temat. Za to jak długo znała swojego syna, wiedziała, że nie była to dyskusja, którą należało toczyć w jego obecności – byłby to dla niego doskonały dowód na to, że nie powinna była sprowadzać tu Yunlei, która z całą pewnością nie była niczego świadoma.
― Myślałam, że ojcowie zwykle są przeciwni podobnym spotkaniom ― wtrąciła żartobliwie. Noah nie mógł powstrzymać się od mimowolnego uniesienia wzroku na sufit, jakby już teraz zastanawiał się, za jakie grzechy musiało jej się zebrać na podobne żarty. Nikt bardziej niż on nie wiedział, że z jego strony rudowłosej nie groziły podobne niebezpieczeństwa.
― Myślę, że wszyscy wiedzą, że nie tak mnie wychowałaś, ale właśnie zaczynasz psuć to wrażenie ― odgryzł się i pochylił do przodu, by zgarnąć ze stołu jedno z ciastek. Czuł niepohamowaną konieczność zajęcia się czymkolwiek, byleby stłumić w sobie chęć zazgrzytania zębami. Miażdżenie nimi ciastka wydawało się doskonałym zamiennikiem.
Szkoda tylko, że odgryzłszy pierwszy kęs, prawie się nim zakrztusił.
„Nauczyciele rozesłali maila z grupami projektowymi. Jesteśmy w jednej grupie (...)”
Ironia losu.
― Nie sprawdzałem ― przyznał. W przeciwnym razie jej wizyta nie byłaby aż takim zaskoczeniem.
― Oh! W takim razie chyba powinnam zostawić was samych. Nie chciałabym przeszkadzać we wspólnym projekcie, zwłaszcza że temat wydaje się na tyle ciekawy, że będziecie mieli spore pole do przedyskutowania.
Zostań.
Nie mógł powiedzieć tego na głos i choć spojrzenie, którym obrzucił panią Hatheway wydawało się całkowicie neutralne, podświadomie usiłował zatrzymać ją w miejscu. Tylko jej gadanina potrafiła odwrócić uwagę od jego dość zdawkowych odpowiedzi. Gdy jednak w grę wchodziła praca domowa, nie mógł pozwolić sobie na to, by dziewczyna pracowała zupełnie sama. Bądź co bądź, jego wyniki w nauce zawsze były zadowalające. Jego siła woli była jednak na tyle wątła, że ciemnowłosa i tak podniosła się z miejsca.
― Dajcie mi znać, gdy już skończycie. Kto wie, może zdążycie do pory obiadowej? Mam nadzieję, że masz dziś dużo czasu ― posłała dziewczynie ciepły uśmiech. Nie chciała wywierać na niej presji, przez co od razu dało się wyczuć, że była to zaledwie luźna propozycja. Poklepała swojego syna po ramieniu, jakby tym samym chciała życzyć mu powodzenia – choć ciężko było pojąć, w czym to powodzenie miało mu pomóc – i opuściła salon, pozostawiając dwójkę nastolatków samych sobie.
W niezręcznej ciszy, która ciągnęła się przez kilka sekund, przełamana zaledwie cichym chrupnięciem ciastka, gdy brunet postanowił zabrać się za kolejny kęs.
Świetnie.
― Masz przy sobie coś do pisania czy mam coś przynieść? ― podjął nagle, prostując się na kanapie. Zdążył kilka razy powtórzyć sobie w myślach, że chodziło tylko o pracę domową. Żadnych niepotrzebnych pytań ani odpowiedzi. ― Myślałaś już o czymś konkretnym do zareklamowania? W sensie, skoro już wcześniej dowiedziałaś się o zadaniu. Magia jest dla mnie strzałem w kolano.
Odłożył niedojedzoną połówkę przysmaku na talerzyk i podarł o siebie palce, strzepując z nich okruchy.
Yunlei Chen
Fresh Blood Lost in the City
Re: [POŁUDNIE] Rezydencja Hatheway'ów
Pią Kwi 06, 2018 6:56 pm
Pią Kwi 06, 2018 6:56 pm
Pani Hatheway nie tylko jak zawsze wykazywała się doskonale wymierzoną ilością wyczucia, współczucia, ale i wychowania. Nawet jeśli kobieta nie zrobiła przecież niczego, co mogłoby dziewczynie sprawić jakąkolwiek przykrość. Nie było możliwości, by ktoś mógł rozmawiając z drugą osobą od razu znać całą jej przeszłość i to jak potoczyły się losy wszystkich jej znajomych. Absurd gonił absurd. Pokręciła więc jedynie głową na boki, nie odzywając się ani słowem. Nie była pewna w jak dużym stopniu ufa swojemu głosowi.
Czekała cierpliwie, dopóki ciocia Jane ponownie się do niej nie odezwała rzucając coś o ojcu. Nie wyglądała na szczególnie zażenowaną. Zamiast tego na jej twarzy pojawiło się wyjątkowo niewinne niezrozumienie. Zupełnie jak małe dziecko, gdy którym używało się jakiegoś trudnego, nieznanego dla niego słowa. Wodziła powoli wzrokiem od Noah do jego matki, wyraźnie mając nadzieję że uda jej się w końcu odkryć o co chodziło kobiecie. Być może z kontekstu. Niestety kolejne słowa sprawiały, że rozumiała coraz mniej i mniej. Wystarczyłoby tylko dorysować nad jej głową dziesiątki znaków zapytania, by podkreślić jej obecny stan.
Ostatecznie się poddała. Nie wyglądało na to, by zamierzali wytłumaczyć swój dowcip, więc podrapała się jedynie po policzku paznokciem, zaraz zgarniając gęste, rude włosy na plecy. W przeciwieństwie do Noah nie sięgnęła po ciastko, ani zaparzoną herbatę. Cały czas siedziała sztywno na kanapie, mając wrażenie że nawet zwyczajny oddech zaczyna sprawiać jej problem. To z kolei powodowało kolejny stres. Co jeśli zauważą zmianę w jej zachowaniu? Że zobaczą problemy z normalnym utrzymaniem tempa oddechu. Usłyszą jej nerwowo tłukące się w klatce piersiowej serce. Była bowiem pewna, że dudniło niczym kościelny dzwon powiadamiający całe dzielnice o rozpoczynającej się mszy. Z tą różnicą, że dziewczyna nie udawała się na żadną mszę, a zwyczajnie zaczynała panikować. Im dłużej spędzała czas w jego towarzystwie, tym bardziej nie była w stanie rozpoznać młodego Hathewaya. Do tego stopnia, że czuła się jakby dobrowolnie weszła do obcego domu ofiarując się jako przekąska dla wygłodniałych lwów. Nigdy nie chodziło się do domów kogoś, kogo się nie znało.
To był straszny pomysł. Nie powinna była tu przychodzić. Mogli wykonać ten projekt w szkole, bądź przez internet. W końcu komunikatory były wystarczająco rozwinięte, by nie mieli z tym najmniejszych problemów. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że tak mocno wbija paznokcie w swoją dłoń, że zaczęły zostawiać po sobie krwawe wyżłobienia na idealnie gładkiej, bladej cerze pokrytej licznymi srebrzysto-złotymi piegami. Całe szczęście wyglądało na to, że ciocia Jane nie zamierzała z nimi siedzieć. Nie chciała by zobaczyła ją w takim stanie. Nawet jeśli nie była pewna czy da radę tu w ogóle wysiedzieć. Jej nogi nieustannie próbowały poderwać ciało do góry, by jak najszybciej wyniosła się poza próg domu. Jak najdalej stąd. Najlepiej do własnego mieszkania, by mogła zakopać się pod kołdrą i zniknąć przed całym światem.
"Masz przy sobie coś do pisania czy mam coś przynieść?"
Odpowiedz Yunlei. Spokojnie, dasz radę. To tylko kilka słów, skup się na projekcie. Wyobraź sobie coś zabawnego. Albo kogoś innego siedzącego na jego miejscu. Właśnie tak, czym różniło się to od tego, gdy przydzielali ci do pracy w grupie kogoś, kogo kompletnie nie znałaś? Siadaliście razem przy ławce w klasie i robiliście co trzeba. Żadnych zobowiązań, po prostu oceny.
— Mam. Ale nie wzięłam żadnej kartki. I tak będzie trzeba zapisać to na komputerze, a nie ręcznie, ale... możemy zrobić... notatki... — powiedziała nie patrząc w jego stronę. Wgapiała się uparcie w stół, zupełnie jakby było na nim coś wyjątkowo interesującego.
— To może być wszystko. Magiczna broń, różdżka, oko jakiegoś Boga, księga zaklęć, zaklęty dzban, magiczna lampa, medalion ochronny, nawet koci posążek będący naczyniem na kociego boga chroniącego domostw — ostatni pomysł podobał jej się najbardziej. Nie żeby było w tym coś dziwnego, skoro Yunlei uwielbiała koty wszelkiego rodzaju we wszelakiej formie. Nie zamierzała jednak narzucać Noah wyboru czegokolwiek.
Czekała cierpliwie, dopóki ciocia Jane ponownie się do niej nie odezwała rzucając coś o ojcu. Nie wyglądała na szczególnie zażenowaną. Zamiast tego na jej twarzy pojawiło się wyjątkowo niewinne niezrozumienie. Zupełnie jak małe dziecko, gdy którym używało się jakiegoś trudnego, nieznanego dla niego słowa. Wodziła powoli wzrokiem od Noah do jego matki, wyraźnie mając nadzieję że uda jej się w końcu odkryć o co chodziło kobiecie. Być może z kontekstu. Niestety kolejne słowa sprawiały, że rozumiała coraz mniej i mniej. Wystarczyłoby tylko dorysować nad jej głową dziesiątki znaków zapytania, by podkreślić jej obecny stan.
Ostatecznie się poddała. Nie wyglądało na to, by zamierzali wytłumaczyć swój dowcip, więc podrapała się jedynie po policzku paznokciem, zaraz zgarniając gęste, rude włosy na plecy. W przeciwieństwie do Noah nie sięgnęła po ciastko, ani zaparzoną herbatę. Cały czas siedziała sztywno na kanapie, mając wrażenie że nawet zwyczajny oddech zaczyna sprawiać jej problem. To z kolei powodowało kolejny stres. Co jeśli zauważą zmianę w jej zachowaniu? Że zobaczą problemy z normalnym utrzymaniem tempa oddechu. Usłyszą jej nerwowo tłukące się w klatce piersiowej serce. Była bowiem pewna, że dudniło niczym kościelny dzwon powiadamiający całe dzielnice o rozpoczynającej się mszy. Z tą różnicą, że dziewczyna nie udawała się na żadną mszę, a zwyczajnie zaczynała panikować. Im dłużej spędzała czas w jego towarzystwie, tym bardziej nie była w stanie rozpoznać młodego Hathewaya. Do tego stopnia, że czuła się jakby dobrowolnie weszła do obcego domu ofiarując się jako przekąska dla wygłodniałych lwów. Nigdy nie chodziło się do domów kogoś, kogo się nie znało.
To był straszny pomysł. Nie powinna była tu przychodzić. Mogli wykonać ten projekt w szkole, bądź przez internet. W końcu komunikatory były wystarczająco rozwinięte, by nie mieli z tym najmniejszych problemów. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że tak mocno wbija paznokcie w swoją dłoń, że zaczęły zostawiać po sobie krwawe wyżłobienia na idealnie gładkiej, bladej cerze pokrytej licznymi srebrzysto-złotymi piegami. Całe szczęście wyglądało na to, że ciocia Jane nie zamierzała z nimi siedzieć. Nie chciała by zobaczyła ją w takim stanie. Nawet jeśli nie była pewna czy da radę tu w ogóle wysiedzieć. Jej nogi nieustannie próbowały poderwać ciało do góry, by jak najszybciej wyniosła się poza próg domu. Jak najdalej stąd. Najlepiej do własnego mieszkania, by mogła zakopać się pod kołdrą i zniknąć przed całym światem.
"Masz przy sobie coś do pisania czy mam coś przynieść?"
Odpowiedz Yunlei. Spokojnie, dasz radę. To tylko kilka słów, skup się na projekcie. Wyobraź sobie coś zabawnego. Albo kogoś innego siedzącego na jego miejscu. Właśnie tak, czym różniło się to od tego, gdy przydzielali ci do pracy w grupie kogoś, kogo kompletnie nie znałaś? Siadaliście razem przy ławce w klasie i robiliście co trzeba. Żadnych zobowiązań, po prostu oceny.
— Mam. Ale nie wzięłam żadnej kartki. I tak będzie trzeba zapisać to na komputerze, a nie ręcznie, ale... możemy zrobić... notatki... — powiedziała nie patrząc w jego stronę. Wgapiała się uparcie w stół, zupełnie jakby było na nim coś wyjątkowo interesującego.
— To może być wszystko. Magiczna broń, różdżka, oko jakiegoś Boga, księga zaklęć, zaklęty dzban, magiczna lampa, medalion ochronny, nawet koci posążek będący naczyniem na kociego boga chroniącego domostw — ostatni pomysł podobał jej się najbardziej. Nie żeby było w tym coś dziwnego, skoro Yunlei uwielbiała koty wszelkiego rodzaju we wszelakiej formie. Nie zamierzała jednak narzucać Noah wyboru czegokolwiek.
Noah Hatheway
Fresh Blood Lost in the City
Re: [POŁUDNIE] Rezydencja Hatheway'ów
Sro Kwi 18, 2018 11:29 pm
Sro Kwi 18, 2018 11:29 pm
„Ale nie wzięłam żadnej kartki.”
Przytaknął głową z widocznym ociąganiem, jakby każdy gest z jego strony mógł okazać się zgubny w tej i tak beznadziejnej sytuacji. Gdy wstał z miejsca, ponury cień jego postawnej sylwetki padł na Yunlei. Sprawiło to, że wydawał się być jeszcze wyższy w zestawieniu z dziewczyną, która za sprawą spuszczonego wzroku jeszcze bardziej malała w oczach. Zdecydowanie nie był już tym małym chłopcem, którego niegdyś bez trudu przerastała. Dla niego była to o tyle naturalna kolej rzeczy, że starał się nie zwracać uwagi na to, że rudowłosa mogła czuć się dość niewygodnie. Dla niego spotkanie po latach też nie jawiło się w pozytywnych barwach, biorąc pod uwagę, jak wiele rzeczy wydarzyło się przez ten czas. Nie po to zostawiał przeszłość za swoimi plecami, żeby teraz uparcie do niego wracała, przypominając mu o beztroskich czasach, kiedy nie musiał zawracać sobie głowy faktem, jak niewiele czasu mu zostało.
Właściwie po co miał przejmować się tym cholernym zadaniem?
Czemu zachowywał się tak, jakby miało mu się to przydać?
Obecność Chen wypełniała głowę Hatheway'a bezsensownymi pytaniami, które na ogół odrzucał od siebie bez wysiłku. Obecnie frustrowało go to, że nie mógł być po prostu sam.
Magiczny przedmiot, dobre sobie.
― Dobra. Później to przepiszę ― zadeklarował bez zastanowienia. Skoro mieli do czynienia z reklamą, nie spodziewał się przesadnie długiej formy, na której przepisywaniu miałby spędzić bitą godzinę.
Otworzył szafkę i przesunął wzrokiem po półkach, spodziewając się, że znajdzie tam coś do pisania i notowania. Pani Hatheway zwykle zostawiała zapasowe notesy w pogotowiu na wypadek nagłego, twórczego olśnienia. I tym razem zapobiegliwość matki go nie zawiodła. Sięgnął po przybory i wrócił na miejsce, otwierając notes na stole. Bokiem ręki przejechał przez jego środek, by zaraz zawiesić końcówkę długopisu nad pustą kartką.
― Mhm ― mruknął, przyjmując do wiadomości przedstawione pomysły. Ściągnął nieznacznie brwi w skupieniu, usiłując myśleć tylko i wyłącznie o zadaniu, choć ciężko było zapomnieć o siedzącej naprzeciwko dziewczynie, z którą siłą rzeczy musiał prowadzić burze mózgów. ― Narzucili temu jakąś konkretną formę? Mam na myśli to, czy musimy rozwodzić się nad zaletami opisywanego produktu czy wystarczy nam jakiś krótki slogan typu: „Nie potrzebujesz egzorcysty, koci posążek ochroni twój dom przed złymi duchami”? Albo jedno i drugie? ― Co trzeba było przyznać, to na pewno to, że głupkowata reklama wypowiadana rzeczowym i pozbawionym rozbawienia tonem, paradoksalnie brzmiała całkiem komicznie. Szczególnie, że w tym jednym momencie głos Noah brzmiał tak, jakby chłopak toczył wewnętrzną walkę, gdy został zmuszony do wykonania tak kretyńskiego zadania.
Przynajmniej nie należało do najbardziej wymagających.
Przytaknął głową z widocznym ociąganiem, jakby każdy gest z jego strony mógł okazać się zgubny w tej i tak beznadziejnej sytuacji. Gdy wstał z miejsca, ponury cień jego postawnej sylwetki padł na Yunlei. Sprawiło to, że wydawał się być jeszcze wyższy w zestawieniu z dziewczyną, która za sprawą spuszczonego wzroku jeszcze bardziej malała w oczach. Zdecydowanie nie był już tym małym chłopcem, którego niegdyś bez trudu przerastała. Dla niego była to o tyle naturalna kolej rzeczy, że starał się nie zwracać uwagi na to, że rudowłosa mogła czuć się dość niewygodnie. Dla niego spotkanie po latach też nie jawiło się w pozytywnych barwach, biorąc pod uwagę, jak wiele rzeczy wydarzyło się przez ten czas. Nie po to zostawiał przeszłość za swoimi plecami, żeby teraz uparcie do niego wracała, przypominając mu o beztroskich czasach, kiedy nie musiał zawracać sobie głowy faktem, jak niewiele czasu mu zostało.
Właściwie po co miał przejmować się tym cholernym zadaniem?
Czemu zachowywał się tak, jakby miało mu się to przydać?
Obecność Chen wypełniała głowę Hatheway'a bezsensownymi pytaniami, które na ogół odrzucał od siebie bez wysiłku. Obecnie frustrowało go to, że nie mógł być po prostu sam.
Magiczny przedmiot, dobre sobie.
― Dobra. Później to przepiszę ― zadeklarował bez zastanowienia. Skoro mieli do czynienia z reklamą, nie spodziewał się przesadnie długiej formy, na której przepisywaniu miałby spędzić bitą godzinę.
Otworzył szafkę i przesunął wzrokiem po półkach, spodziewając się, że znajdzie tam coś do pisania i notowania. Pani Hatheway zwykle zostawiała zapasowe notesy w pogotowiu na wypadek nagłego, twórczego olśnienia. I tym razem zapobiegliwość matki go nie zawiodła. Sięgnął po przybory i wrócił na miejsce, otwierając notes na stole. Bokiem ręki przejechał przez jego środek, by zaraz zawiesić końcówkę długopisu nad pustą kartką.
― Mhm ― mruknął, przyjmując do wiadomości przedstawione pomysły. Ściągnął nieznacznie brwi w skupieniu, usiłując myśleć tylko i wyłącznie o zadaniu, choć ciężko było zapomnieć o siedzącej naprzeciwko dziewczynie, z którą siłą rzeczy musiał prowadzić burze mózgów. ― Narzucili temu jakąś konkretną formę? Mam na myśli to, czy musimy rozwodzić się nad zaletami opisywanego produktu czy wystarczy nam jakiś krótki slogan typu: „Nie potrzebujesz egzorcysty, koci posążek ochroni twój dom przed złymi duchami”? Albo jedno i drugie? ― Co trzeba było przyznać, to na pewno to, że głupkowata reklama wypowiadana rzeczowym i pozbawionym rozbawienia tonem, paradoksalnie brzmiała całkiem komicznie. Szczególnie, że w tym jednym momencie głos Noah brzmiał tak, jakby chłopak toczył wewnętrzną walkę, gdy został zmuszony do wykonania tak kretyńskiego zadania.
Przynajmniej nie należało do najbardziej wymagających.
Yunlei Chen
Fresh Blood Lost in the City
Re: [POŁUDNIE] Rezydencja Hatheway'ów
Czw Kwi 26, 2018 7:00 pm
Czw Kwi 26, 2018 7:00 pm
"Dobra. Później to przepiszę."
Pokiwała powoli głową przystając na jego propozycję. Co prawda nie miałaby problemu ze zrobieniem tego samego, ale skoro chłopak sam się zadeklarował nie zamierzała się z nim kłócić. Zwłaszcza że i tak ostatnimi czasy prędkość jej stukania palcami o klawiaturę nieznacznie spadła. Nie żeby mogła mieć pewność, że Noah pisał szybciej od niej. Właściwie w obecnym momencie nie wiedziała o nim praktycznie nic, poza tym na czego dojrzenie pozwalał innym bez większych problemów.
Nawet gdy chłopak przyniósł wszystkie przybory, ani drgnęła. Nie sięgnęła po długopis zupełnie jakby bała się go dotknąć bez uprzedniej zgody ze strony Hathewaya.
— Nie, forma jest dowolna. Możemy oddać obrazek techniczny, zwykły, co tylko chcemy. Ważne żeby był przy tym jakiś... chwytliwy slogan reklamowy? — powiedziała powoli zupełnie jakby nie była pewna wypowiadanych przez siebie słów. Bynajmniej nie chodziło o to, że samo zadanie było dla niej jakkolwiek niezrozumiałe. Większy problem sprawiał jej momentami angielski, do którego użycia nadal nie była w stanie się w stu procentach przyzwyczaić. Mimo że upłynęło dość sporo czasu od kiedy wróciła do Kanady. Doskonale zdawała sobie jednak sprawę z tego, że wcześniej w Chinach działało to dokładnie tak samo.
— Kociposążekbrzmiświetnie — jej oczy wyraźnie rozbłysły, czego nie była w stanie ukryć niezależnie od tego jak bardzo się starała. Zresztą tempo wypowiedzianych przez nią słów zwiększyło się do tego stopnia, by ekscytacja dała o sobie znać zlepiając je w jeden wyraz. Jej umysł momentalnie wszedł na najwyższe obroty, gdy zaczęła wyobrażać sobie przeróżne dostępne scenariusze.
— Nie wiem czy możemy inspirować się innymi dziełami. Chyba nie powinno być większego problemu? W Japonii mają te śmieszne figurki machających łapką kotków. Maneki Neko. Mają przynosić szczęście swoim właścicielom. Może moglibyśmy je nieco zmodyfikować na potrzeby projektu? — zaproponowała przekrzywiając głowę w bok. W przeciwieństwie do Noah, wyglądało na to że Yunlei zadanie się niezwykle podoba. Zresztą w momencie, gdy pojawił się temat kotów, dziewczyna wyraźnie się rozluźniła zapominając o wcześniejszych obawach, które paraliżowały ją na kanapie.
Sięgnęła po herbatę zagryzając ją ciasteczkiem. Jej wzrok wskazywał na to, że nadal intensywnie myśli.
— Może najpierw wymyślimy design, a potem slogan? Żebyśmy byli w stu procentach pewni co reklamujemy. W tę stronę będzie łatwiej niż gdybyśmy mieli tworzyć rysunek pod gotowe hasło.
Pokiwała powoli głową przystając na jego propozycję. Co prawda nie miałaby problemu ze zrobieniem tego samego, ale skoro chłopak sam się zadeklarował nie zamierzała się z nim kłócić. Zwłaszcza że i tak ostatnimi czasy prędkość jej stukania palcami o klawiaturę nieznacznie spadła. Nie żeby mogła mieć pewność, że Noah pisał szybciej od niej. Właściwie w obecnym momencie nie wiedziała o nim praktycznie nic, poza tym na czego dojrzenie pozwalał innym bez większych problemów.
Nawet gdy chłopak przyniósł wszystkie przybory, ani drgnęła. Nie sięgnęła po długopis zupełnie jakby bała się go dotknąć bez uprzedniej zgody ze strony Hathewaya.
— Nie, forma jest dowolna. Możemy oddać obrazek techniczny, zwykły, co tylko chcemy. Ważne żeby był przy tym jakiś... chwytliwy slogan reklamowy? — powiedziała powoli zupełnie jakby nie była pewna wypowiadanych przez siebie słów. Bynajmniej nie chodziło o to, że samo zadanie było dla niej jakkolwiek niezrozumiałe. Większy problem sprawiał jej momentami angielski, do którego użycia nadal nie była w stanie się w stu procentach przyzwyczaić. Mimo że upłynęło dość sporo czasu od kiedy wróciła do Kanady. Doskonale zdawała sobie jednak sprawę z tego, że wcześniej w Chinach działało to dokładnie tak samo.
— Kociposążekbrzmiświetnie — jej oczy wyraźnie rozbłysły, czego nie była w stanie ukryć niezależnie od tego jak bardzo się starała. Zresztą tempo wypowiedzianych przez nią słów zwiększyło się do tego stopnia, by ekscytacja dała o sobie znać zlepiając je w jeden wyraz. Jej umysł momentalnie wszedł na najwyższe obroty, gdy zaczęła wyobrażać sobie przeróżne dostępne scenariusze.
— Nie wiem czy możemy inspirować się innymi dziełami. Chyba nie powinno być większego problemu? W Japonii mają te śmieszne figurki machających łapką kotków. Maneki Neko. Mają przynosić szczęście swoim właścicielom. Może moglibyśmy je nieco zmodyfikować na potrzeby projektu? — zaproponowała przekrzywiając głowę w bok. W przeciwieństwie do Noah, wyglądało na to że Yunlei zadanie się niezwykle podoba. Zresztą w momencie, gdy pojawił się temat kotów, dziewczyna wyraźnie się rozluźniła zapominając o wcześniejszych obawach, które paraliżowały ją na kanapie.
Sięgnęła po herbatę zagryzając ją ciasteczkiem. Jej wzrok wskazywał na to, że nadal intensywnie myśli.
— Może najpierw wymyślimy design, a potem slogan? Żebyśmy byli w stu procentach pewni co reklamujemy. W tę stronę będzie łatwiej niż gdybyśmy mieli tworzyć rysunek pod gotowe hasło.
Noah Hatheway
Fresh Blood Lost in the City
Re: [POŁUDNIE] Rezydencja Hatheway'ów
Czw Kwi 26, 2018 9:40 pm
Czw Kwi 26, 2018 9:40 pm
Mogło to być zaledwie złudne wrażenie, ale czarnowłosy skrzywił się nieznacznie, gdy rudowłosa nadmieniła o tym, że do wykonania zadania nie wystarczył im zaledwie tekst. Ludzie miewali różne talenty, a jeśli nie były one wrodzonymi talentami – przyniosła im je wytrwałość, której brakowało Hatheway'owi, gdy w grę wchodziło rysowanie. Jedynymi obrazami, które tworzył, były te przelewane na papier za pomocą słów. Nic dziwnego, że z każdą chwilą coraz bardziej sceptycznie podchodził do wybranego przez nauczyciela zadania, chyba że ten liczył na to, że będzie miał z czego się pośmiać, gdy zobaczy, co udało się nagryzmolić jego uczniom. Choć w tym przypadku wypadało stwierdzić, co poszło im nie tak.
Nie miał jednak większego wyjścia, jak tylko zrzucić tę część zadania na Chen...
„Kociposążekbrzmiświetnie.”
... a skoro to przyprawiało ją o tak ogromny entuzjazm, nie sądził, żeby miał mieć z tym większy problem. Z jakiegoś powodu słysząc wylewający się z jej ust potok słów, w milczeniu przyjrzał się jej twarzy. Nie próbował ukryć oceniającego spojrzenia, choć Yunlei prawdopodobnie nigdy nie miała dowiedzieć się, co w tej chwili przemknęło przez jego myśl.
Niektóre rzeczy w ogóle się nie zmieniały.
― Chyba nie ma nic złego w inspiracji, jeśli ma się pomysł na przerobienie istniejącego pomysłu tak, by nikt nie posądził tego o plagiat. Chociaż ciężko mówić tu o kopii, skoro mamy do czynienia z kotem – ten posążek może przypominać każdą inną kocią figurkę. ― Wzruszył barkami. W zasadzie było mu wszystko jedno, tak długo jak jego wspólniczka w projekcie miała jakąś bardziej rozbudowaną wizję. Wiedział też, że na potrzeby edukacyjne było się skłonnym przymknąć oko, pomijając już to, że gdyby tylko chciał, jego rodzina z miejsca byłaby w stanie wykupić prawa autorskie.
Nie żeby zamierzał skłaniać się do podobnych poświęceń dla głupiego zadania.
„Może najpierw wymyślimy design, a potem slogan?”
Nie musiała długo czekać. Właściwie wystarczyło, że padło podobne pytanie, a Noah ułożył długopis na środku notesu i uniósł go nad stołem przekazując rudowłosej. W tym momencie dostała nieme pozwolenie na to, by na ten czas przejąć główne dowodzenie nad zadaniem.
― Nie rysuję ― odparł, stawiając dosadną kropkę na końcu zdania, co oznaczało co najmniej tyle, że nie istniała żadna siła wyższa, która byłaby w stanie go do tego skłonić. Tu nie chodziło o sam brak umiejętności, ale też o to, że najprawdopodobniej sam nie wiedziałby, co właściwie udało mu się stworzyć. ― Mówiłaś, że japoński kot ma ruchomą łapę, ale skoro mamy to zmodyfikować, nie trzymałbym się uparcie tej części ciała. Może ogon? Albo wibrysy, które lekko poruszają się, gdy w pobliżu znajduje się jakaś zła dusza?
I jak tu brzmieć poważnie?
Nie miał jednak większego wyjścia, jak tylko zrzucić tę część zadania na Chen...
„Kociposążekbrzmiświetnie.”
... a skoro to przyprawiało ją o tak ogromny entuzjazm, nie sądził, żeby miał mieć z tym większy problem. Z jakiegoś powodu słysząc wylewający się z jej ust potok słów, w milczeniu przyjrzał się jej twarzy. Nie próbował ukryć oceniającego spojrzenia, choć Yunlei prawdopodobnie nigdy nie miała dowiedzieć się, co w tej chwili przemknęło przez jego myśl.
Niektóre rzeczy w ogóle się nie zmieniały.
― Chyba nie ma nic złego w inspiracji, jeśli ma się pomysł na przerobienie istniejącego pomysłu tak, by nikt nie posądził tego o plagiat. Chociaż ciężko mówić tu o kopii, skoro mamy do czynienia z kotem – ten posążek może przypominać każdą inną kocią figurkę. ― Wzruszył barkami. W zasadzie było mu wszystko jedno, tak długo jak jego wspólniczka w projekcie miała jakąś bardziej rozbudowaną wizję. Wiedział też, że na potrzeby edukacyjne było się skłonnym przymknąć oko, pomijając już to, że gdyby tylko chciał, jego rodzina z miejsca byłaby w stanie wykupić prawa autorskie.
Nie żeby zamierzał skłaniać się do podobnych poświęceń dla głupiego zadania.
„Może najpierw wymyślimy design, a potem slogan?”
Nie musiała długo czekać. Właściwie wystarczyło, że padło podobne pytanie, a Noah ułożył długopis na środku notesu i uniósł go nad stołem przekazując rudowłosej. W tym momencie dostała nieme pozwolenie na to, by na ten czas przejąć główne dowodzenie nad zadaniem.
― Nie rysuję ― odparł, stawiając dosadną kropkę na końcu zdania, co oznaczało co najmniej tyle, że nie istniała żadna siła wyższa, która byłaby w stanie go do tego skłonić. Tu nie chodziło o sam brak umiejętności, ale też o to, że najprawdopodobniej sam nie wiedziałby, co właściwie udało mu się stworzyć. ― Mówiłaś, że japoński kot ma ruchomą łapę, ale skoro mamy to zmodyfikować, nie trzymałbym się uparcie tej części ciała. Może ogon? Albo wibrysy, które lekko poruszają się, gdy w pobliżu znajduje się jakaś zła dusza?
I jak tu brzmieć poważnie?
Yunlei Chen
Fresh Blood Lost in the City
Re: [POŁUDNIE] Rezydencja Hatheway'ów
Nie Cze 24, 2018 2:41 am
Nie Cze 24, 2018 2:41 am
Pokiwała energicznie na jego słowa.
— Zdecydowanie. W końcu takie kocie posążki występują na całym świecie tyle że w zmodyfikowanych formach. Możemy po prostu nadmienić w opisie projektu, że zainspirowaliśmy się tym i tym, by uniknąć ewentualnych późniejszych oskarżeń — wtedy nie będą mogli im niczego zarzucić! Nie widziała szczególnej potrzeby, by rodzina Hatheway musiała cokolwiek wykupywać. Gdyby Noah wysunął podobną propozycję, byłaby zresztą wręcz przerażona. W końcu to tylko głupi (no dobrze, może tak naprawdę niezmiernie jej się podobał) szkolny projekt. Nie chciała, by musiał wyciągać na niego tak olbrzymie sumy pieniędzy, skoro mogło się obyć i bez tego. W takim wypadku już bardziej opłacałoby się zapłacić mniejszą sumę jakiemuś studentowi, który po prostu wykonałby to zadanie za nich. Przynajmniej tak jej się wydawało.
Momentalnie dostała notes i długopis.
Co prawda ołówek odpowiadałby jej w tym momencie dużo bardziej, ale nie zamierzała narzekać. Najwyżej naszkicuje długopisem kilka wstępnych rysunków na kilku kartkach, a bezużyteczne wyrzucą do śmieci. Gdy już ustalą jeden konkretny wizerunek, będzie mogła zająć się tym w dużo porządniejszy sposób.
— Jasne — zaśmiała się cicho słysząc stanowczość w jego głosie. Nie miała nic przeciwko temu, by to właśnie jej przypadła ta część zadania. Wręcz przeciwnie. Już na starcie jej dłoń zaczęła kreślić odpowiednie kształty. Co jak co, ale koty opanowała do perfekcji, co dało się dostrzec choćby i po tym, że po niecałej minucie mieli przed sobą siedzącego futrzaka.
— Czemu nie oba? To świetny pomysł. Wibrysy drgające pod wpływem złej energii mogłyby być dla naszego posążku kota strażnika znakiem ostrzegawczym, który przesyłałby odpowiedni impuls do ogona. Wtedy ten zaczynałby poruszać się na boki informując właściciela, że coś jest nie tak — w przeciwieństwie do niego cały czas brzmiała na raczej podekscytowaną całym zadaniem. Z uśmiechem narysowała nawet na szybko komiks, w którym czarny duszek ze złowieszczym uśmiechem pojawiał się przed ich posążkiem, którego wąsiki zaczynały wibrować na wszystkie strony, wraz z ogonem przypominającym teraz wiatrak.
— Dobra chyba przesadziłam z tym ogonem — roześmiała się, dorysowując obok zwyczajny kadr, na którym ogon poruszał się już dużo zwyczajniej na boki.
Chociaż wersja z ogonem-wiatrakiem była niezwykle zabawna!
— Zdecydowanie. W końcu takie kocie posążki występują na całym świecie tyle że w zmodyfikowanych formach. Możemy po prostu nadmienić w opisie projektu, że zainspirowaliśmy się tym i tym, by uniknąć ewentualnych późniejszych oskarżeń — wtedy nie będą mogli im niczego zarzucić! Nie widziała szczególnej potrzeby, by rodzina Hatheway musiała cokolwiek wykupywać. Gdyby Noah wysunął podobną propozycję, byłaby zresztą wręcz przerażona. W końcu to tylko głupi (no dobrze, może tak naprawdę niezmiernie jej się podobał) szkolny projekt. Nie chciała, by musiał wyciągać na niego tak olbrzymie sumy pieniędzy, skoro mogło się obyć i bez tego. W takim wypadku już bardziej opłacałoby się zapłacić mniejszą sumę jakiemuś studentowi, który po prostu wykonałby to zadanie za nich. Przynajmniej tak jej się wydawało.
Momentalnie dostała notes i długopis.
Co prawda ołówek odpowiadałby jej w tym momencie dużo bardziej, ale nie zamierzała narzekać. Najwyżej naszkicuje długopisem kilka wstępnych rysunków na kilku kartkach, a bezużyteczne wyrzucą do śmieci. Gdy już ustalą jeden konkretny wizerunek, będzie mogła zająć się tym w dużo porządniejszy sposób.
— Jasne — zaśmiała się cicho słysząc stanowczość w jego głosie. Nie miała nic przeciwko temu, by to właśnie jej przypadła ta część zadania. Wręcz przeciwnie. Już na starcie jej dłoń zaczęła kreślić odpowiednie kształty. Co jak co, ale koty opanowała do perfekcji, co dało się dostrzec choćby i po tym, że po niecałej minucie mieli przed sobą siedzącego futrzaka.
— Czemu nie oba? To świetny pomysł. Wibrysy drgające pod wpływem złej energii mogłyby być dla naszego posążku kota strażnika znakiem ostrzegawczym, który przesyłałby odpowiedni impuls do ogona. Wtedy ten zaczynałby poruszać się na boki informując właściciela, że coś jest nie tak — w przeciwieństwie do niego cały czas brzmiała na raczej podekscytowaną całym zadaniem. Z uśmiechem narysowała nawet na szybko komiks, w którym czarny duszek ze złowieszczym uśmiechem pojawiał się przed ich posążkiem, którego wąsiki zaczynały wibrować na wszystkie strony, wraz z ogonem przypominającym teraz wiatrak.
— Dobra chyba przesadziłam z tym ogonem — roześmiała się, dorysowując obok zwyczajny kadr, na którym ogon poruszał się już dużo zwyczajniej na boki.
Chociaż wersja z ogonem-wiatrakiem była niezwykle zabawna!
Noah Hatheway
Fresh Blood Lost in the City
Re: [POŁUDNIE] Rezydencja Hatheway'ów
Nie Cze 24, 2018 5:20 pm
Nie Cze 24, 2018 5:20 pm
― Dokładnie. Choć zakładam, że ciężko o to, by ze szkolnego projektu wybuchła większa afera, dopóki nie zamierzamy tego sprzedać. ― Tu zamilkł na chwilę, marszcząc nieznacznie nos w zastanowieniu i opuścił wzrok na kartkę. Trzeba przyznać, że brzmiało to dość paradoksalnie, biorąc pod uwagę, że ich zadaniem było zareklamować produkt tak, by ludzie mieli ochotę go kupić. ― No. W sensie nie za pieniądze ― poprawił się po chwili. Wątpił jednak, by ktokolwiek o zdrowych zmysłach dał się złapać na posążek kota, który wyłapywał złą energię, jednak na potrzeby projektu, czarnowłosy musiał udać, że był w stanie w to uwierzyć, nawet jeśli ciężko było mu opanować swoją gburowatą naturę.
To zadanie nadal wydawało się idiotyczne.
Odczuł jednak niemałą ulgę, gdy Chen zgodziła się odebrać od niego notes i długopis. Przynajmniej nie musiał skazywać się na pośmiewisko w kwestii swojego braku ręki do artystycznych tworów. Oparł się wygodniej o kanapę, zawieszając wzrok na ręce dziewczyny, choć nie było w tym żadnej próby wywarcia na niej presji. Pozwolił na to, by pracowała we względnym spokoju, na razie nie przyglądając się temu, co kreśliła na kartce. Podobno większość ludzi nie przepadała za prezentowaniem swoich prac przed ich ukończeniem.
― Niech będzie. Niby zawsze to jakiś dodatek. ― Prawdę mówiąc, było mu wszystko jedno, które części ciała kota miały się poruszać. Skoro dzięki temu Yunlei miała być bardziej zadowolona z tej pracy – nie żeby szczególnie się tym przejmował – postanowił pozostawić jej wolną rękę. Poza tym to ona odpowiadała tu za część manualną. Hatheway dopiero po chwili wsparł się łokciami o brzeg stołu, nad którym pochylił się tak, by móc przyjrzeć się powstałemu komiksowi. ― Trochę. Gdyby z tego wszystkiego zaczął lewitować, ludzie dostawaliby świra ― stwierdził, ściągając brwi. Nic dziwnego, że zataczający koła ogon skojarzył mu się ze śmigłem helikoptera i z tymi wszystkimi kreskówkami, w których motyw wirujących ogonów często kończył się tym, że zwierzęta zaczynały unosić się w powietrze, przecząc wszelkim prawom fizyki.
Totalna głupota.
― Chociaż szybkość i częstotliwość ruchów ogona mogłaby być wyznacznikiem poziomu zagrożenia. Pewnie wśród tych wszystkich ludzi, którzy robią za medium, istnieje jakiś podział na duchy groźne i mniej groźne. Oczywiście posążek będzie miał za zadanie radzić sobie z każdym sortem ― dodał, wracając na swoje wcześniejsze miejsce, gdy uniósłszy wzrok zorientował się, że odległość między nimi stała się zbyt niewielka, nawet jeśli wciąż dzieliły ich dziesiątki centymetrów. ― Został nam slogan?
To zadanie nadal wydawało się idiotyczne.
Odczuł jednak niemałą ulgę, gdy Chen zgodziła się odebrać od niego notes i długopis. Przynajmniej nie musiał skazywać się na pośmiewisko w kwestii swojego braku ręki do artystycznych tworów. Oparł się wygodniej o kanapę, zawieszając wzrok na ręce dziewczyny, choć nie było w tym żadnej próby wywarcia na niej presji. Pozwolił na to, by pracowała we względnym spokoju, na razie nie przyglądając się temu, co kreśliła na kartce. Podobno większość ludzi nie przepadała za prezentowaniem swoich prac przed ich ukończeniem.
― Niech będzie. Niby zawsze to jakiś dodatek. ― Prawdę mówiąc, było mu wszystko jedno, które części ciała kota miały się poruszać. Skoro dzięki temu Yunlei miała być bardziej zadowolona z tej pracy – nie żeby szczególnie się tym przejmował – postanowił pozostawić jej wolną rękę. Poza tym to ona odpowiadała tu za część manualną. Hatheway dopiero po chwili wsparł się łokciami o brzeg stołu, nad którym pochylił się tak, by móc przyjrzeć się powstałemu komiksowi. ― Trochę. Gdyby z tego wszystkiego zaczął lewitować, ludzie dostawaliby świra ― stwierdził, ściągając brwi. Nic dziwnego, że zataczający koła ogon skojarzył mu się ze śmigłem helikoptera i z tymi wszystkimi kreskówkami, w których motyw wirujących ogonów często kończył się tym, że zwierzęta zaczynały unosić się w powietrze, przecząc wszelkim prawom fizyki.
Totalna głupota.
― Chociaż szybkość i częstotliwość ruchów ogona mogłaby być wyznacznikiem poziomu zagrożenia. Pewnie wśród tych wszystkich ludzi, którzy robią za medium, istnieje jakiś podział na duchy groźne i mniej groźne. Oczywiście posążek będzie miał za zadanie radzić sobie z każdym sortem ― dodał, wracając na swoje wcześniejsze miejsce, gdy uniósłszy wzrok zorientował się, że odległość między nimi stała się zbyt niewielka, nawet jeśli wciąż dzieliły ich dziesiątki centymetrów. ― Został nam slogan?
Yunlei Chen
Fresh Blood Lost in the City
Re: [POŁUDNIE] Rezydencja Hatheway'ów
Sro Lip 04, 2018 12:39 am
Sro Lip 04, 2018 12:39 am
— No nie, nie możemy tego sprzedać? — zapytała udając wybitnie zawiedzioną. I wszystkie dotychczasowe plany zostania Januszem Biznesu szlag trafił! A już wyobrażała sobie jak koty wykrywające złe duchy zalewają cały świat. Wszyscy postują na Instagramie swoje nawiedzione domy i broniące ich statuetki, które w porę wykryły gromadzącą się mroczną energię...
To by było to!
Chen totalnie by coś takiego kupiła. I odpowiednio go spersonalizowała. Urocza kokarda na łebku, może nieco rudości tu i ówdzie... chociaż tak właściwie:
— Wybieramy jakąś konkretną kolorystykę? — zapytała przekrzywiając głowę na bok. Mogli w końcu zrobić je w przeróżnych opcjach, ale też ograniczyć się do jakiejś jednej, bardziej stałej wersji która na swój sposób byłaby ich znakiem rozpoznawczym. Nie przeszkadzało jej jakoś szczególnie, że chłopak cały czas patrzył jej na ręce. Była przyzwyczajona do czegoś podobnego na tyle, by nawet nie wpływało to nijak na jej pracę.
— Yay — wydała z siebie krótki dźwięk wskazujący na wyraźną satysfakcję, że jej propozycja się przyjęła. Gdy już przychodziło do pracy, Noah nie był taki zły. Przez chwilę się stresowała, że ciężko będzie się z nim dogadać, gdy wszystko będzie traktował jak idiotyczne i bezsensowne, ale ostatecznie nie robił aż takich problemów.
— Heeeej to brzmi jak doskonały pomysł na przejęcie władzy nad światem! Sam pomyśl. Wprowadzamy na rynek urocze kotki, które mają ratować innych przez złą energią... a tymczasem doprowadzają do rozwinięcia się u nich chorób psychicznych. Całkowity chaos. Wirowanie ogona byłoby niczym hipnoza, z której tylko my bylibyśmy w stanie ich wyrwać. Zdominowalibyśmy całą ludzkość z pomocą kotków! — wyrzuciła pięść z długopisem w powietrze z wyjątkowo poważną, zdeterminowaną miną. Tak, widziała już siebie w roli wielkiej imperatorki zarządzającej armią zombie.
— Ja rysowałam, ty wymyślasz slogan — wycwaniaczyła się, opadając z powrotem na kanapę, by zaraz sięgnąć po herbatę i ciasteczko. Od razu jakoś lepiej jej się siedziało, gdy cały ten wcześniejszy stres zniknął. Przyzwyczajona do kontaktu fizycznego z innymi, nawet nie zwróciła większej uwagi na to, że odległość pomiędzy nimi wyraźnie zmalała. Uśmiechała się jedynie z dumą, rzucając mu wyzywające spojrzenie znad filiżanki.
To by było to!
Chen totalnie by coś takiego kupiła. I odpowiednio go spersonalizowała. Urocza kokarda na łebku, może nieco rudości tu i ówdzie... chociaż tak właściwie:
— Wybieramy jakąś konkretną kolorystykę? — zapytała przekrzywiając głowę na bok. Mogli w końcu zrobić je w przeróżnych opcjach, ale też ograniczyć się do jakiejś jednej, bardziej stałej wersji która na swój sposób byłaby ich znakiem rozpoznawczym. Nie przeszkadzało jej jakoś szczególnie, że chłopak cały czas patrzył jej na ręce. Była przyzwyczajona do czegoś podobnego na tyle, by nawet nie wpływało to nijak na jej pracę.
— Yay — wydała z siebie krótki dźwięk wskazujący na wyraźną satysfakcję, że jej propozycja się przyjęła. Gdy już przychodziło do pracy, Noah nie był taki zły. Przez chwilę się stresowała, że ciężko będzie się z nim dogadać, gdy wszystko będzie traktował jak idiotyczne i bezsensowne, ale ostatecznie nie robił aż takich problemów.
— Heeeej to brzmi jak doskonały pomysł na przejęcie władzy nad światem! Sam pomyśl. Wprowadzamy na rynek urocze kotki, które mają ratować innych przez złą energią... a tymczasem doprowadzają do rozwinięcia się u nich chorób psychicznych. Całkowity chaos. Wirowanie ogona byłoby niczym hipnoza, z której tylko my bylibyśmy w stanie ich wyrwać. Zdominowalibyśmy całą ludzkość z pomocą kotków! — wyrzuciła pięść z długopisem w powietrze z wyjątkowo poważną, zdeterminowaną miną. Tak, widziała już siebie w roli wielkiej imperatorki zarządzającej armią zombie.
— Ja rysowałam, ty wymyślasz slogan — wycwaniaczyła się, opadając z powrotem na kanapę, by zaraz sięgnąć po herbatę i ciasteczko. Od razu jakoś lepiej jej się siedziało, gdy cały ten wcześniejszy stres zniknął. Przyzwyczajona do kontaktu fizycznego z innymi, nawet nie zwróciła większej uwagi na to, że odległość pomiędzy nimi wyraźnie zmalała. Uśmiechała się jedynie z dumą, rzucając mu wyzywające spojrzenie znad filiżanki.
Noah Hatheway
Fresh Blood Lost in the City
Re: [POŁUDNIE] Rezydencja Hatheway'ów
Czw Lip 05, 2018 12:56 am
Czw Lip 05, 2018 12:56 am
― Magia nie istnieje ― stwierdził tak, jakby właśnie dawał jej do zrozumienia, że Święty Mikołaj także był bajeczką wyssaną z palca. Zresztą tak właśnie było. Hatheway nie chciał do końca wierzyć, że rudowłosa liczyła na osiągnięcie sukcesu w sprzedaży czegoś, co nie miało prawa bytu i czegoś, w co nikt i tak by nie uwierzył – chyba że jakaś świrnięta, podstarzała panna z kotami, przekonana o tym, że w jej domu straszy – ale zawiedziona mina robiła swoje, a czarnowłosy najwidoczniej miał spore braki w poczuciu humoru. Brzmiał aż nazbyt rzeczowo, jak na tak niepoważny temat.
― Chyba przydałoby się uderzyć w coś, co kojarzy się z dość upiorną tematyką. Nie wydaje mi się, by ludzie dali się przekonać małemu, upstrzonemu kotkowi w roli strażnika ich domu. Ale prawdę mówiąc, nie znam się na wizualizacji. Po prostu sam wolałbym, żeby taki posążek wzbudzał jakiś... bo ja wiem, respekt? ― wyjaśnił, wsuwając palce we włosy i podrapał się po głowie w zastanowieniu, jakby nie był pewien, czy właściwie ujął to, co miał na myśli. Pozostało mu liczyć na to, że Yunlei zrozumie to, co chciał jej przekazać i będzie w stanie właściwie zająć się częścią kreatywną.
„Zdominowalibyśmy całą ludzkość z pomocą kotków!”
W czasie całej wypowiedzi Chen, brwi czarnowłosego zdążyły zawędrować o kilka milimetrów w górę. Wyglądało na to, że nie podzielał jej entuzjazmu w związku z tymi jakże wielkimi planami – może dlatego, że nie był w stanie myśleć aż tak przyszłościowo. Bardziej jednak zadziwiał go fakt, z jakim zaangażowaniem Yun podchodziła do takiej pierdoły.
― Tak, tak. Jak tak dalej pójdzie, stworzymy z niego istną maszynę do zabijania, o którą będą zabiegać wszystkie armie tego świata. Myślę jednak, że nauczyciel w pełni zadowoli się podstawowym zamierzeniem przedmiotu ― odparł, pozbawiając ją nadziei na powodzenie tego planu. Podczas gdy powinien podejść do tego z nastoletnią lekkością, zachowywał się jak ktoś – o ironio – u schyłku swojego życia. Naturalnie byłoby mu znacznie łatwiej cieszyć się z tak mało znaczących rzeczy, ale coś, z czego może nie do końca zdawał sobie sprawę, stale go od tego odsuwało.
― Czyli potrzebujemy czegoś krótkiego i chwytliwego? ― Wyciągnął rękę po ciastko, jednak zamiast ugryźć przynajmniej kawałek, po prostu przytrzymał je palcami i już niebawem miało ono posłużyć jako główny element jego gestykulacji, która najwidoczniej pomagała mu się skupić. ― Nie wiem, przychodzą mi do głowy rzeczy w stylu: „Twój domowy egzorcysta” albo „Nie daj się złej energii” albo „Niech pogromca duchów ma cię w opiece” albo – no nie wiem – „Niech kot będzie z tobą” ― ostatnie hasło wypowiedział tak, jakby było ono tylko niepotrzebnym zapychaczem, który mimo wszystko mógł zachęcić tych, którym podobne hasło było niezwykle bliskie. ― Ewentualnie „Pozbądź się duchów raz na zawsze”. Ten temat jest niepoważny. ― Ściągnął brwi, wreszcie otwarcie dając jej do zrozumienia, że czuł się zwyczajnie nie na miejscu, musząc wypowiadać na głos tak durne teksty.
Chwilę później skarcił się za to w duchu, jednak było odrobinę za późno, by odkręcać mamrot, który mimo wszystko był wyraźnie słyszalny w cichym pomieszczeniu.
― Chyba przydałoby się uderzyć w coś, co kojarzy się z dość upiorną tematyką. Nie wydaje mi się, by ludzie dali się przekonać małemu, upstrzonemu kotkowi w roli strażnika ich domu. Ale prawdę mówiąc, nie znam się na wizualizacji. Po prostu sam wolałbym, żeby taki posążek wzbudzał jakiś... bo ja wiem, respekt? ― wyjaśnił, wsuwając palce we włosy i podrapał się po głowie w zastanowieniu, jakby nie był pewien, czy właściwie ujął to, co miał na myśli. Pozostało mu liczyć na to, że Yunlei zrozumie to, co chciał jej przekazać i będzie w stanie właściwie zająć się częścią kreatywną.
„Zdominowalibyśmy całą ludzkość z pomocą kotków!”
W czasie całej wypowiedzi Chen, brwi czarnowłosego zdążyły zawędrować o kilka milimetrów w górę. Wyglądało na to, że nie podzielał jej entuzjazmu w związku z tymi jakże wielkimi planami – może dlatego, że nie był w stanie myśleć aż tak przyszłościowo. Bardziej jednak zadziwiał go fakt, z jakim zaangażowaniem Yun podchodziła do takiej pierdoły.
― Tak, tak. Jak tak dalej pójdzie, stworzymy z niego istną maszynę do zabijania, o którą będą zabiegać wszystkie armie tego świata. Myślę jednak, że nauczyciel w pełni zadowoli się podstawowym zamierzeniem przedmiotu ― odparł, pozbawiając ją nadziei na powodzenie tego planu. Podczas gdy powinien podejść do tego z nastoletnią lekkością, zachowywał się jak ktoś – o ironio – u schyłku swojego życia. Naturalnie byłoby mu znacznie łatwiej cieszyć się z tak mało znaczących rzeczy, ale coś, z czego może nie do końca zdawał sobie sprawę, stale go od tego odsuwało.
― Czyli potrzebujemy czegoś krótkiego i chwytliwego? ― Wyciągnął rękę po ciastko, jednak zamiast ugryźć przynajmniej kawałek, po prostu przytrzymał je palcami i już niebawem miało ono posłużyć jako główny element jego gestykulacji, która najwidoczniej pomagała mu się skupić. ― Nie wiem, przychodzą mi do głowy rzeczy w stylu: „Twój domowy egzorcysta” albo „Nie daj się złej energii” albo „Niech pogromca duchów ma cię w opiece” albo – no nie wiem – „Niech kot będzie z tobą” ― ostatnie hasło wypowiedział tak, jakby było ono tylko niepotrzebnym zapychaczem, który mimo wszystko mógł zachęcić tych, którym podobne hasło było niezwykle bliskie. ― Ewentualnie „Pozbądź się duchów raz na zawsze”. Ten temat jest niepoważny. ― Ściągnął brwi, wreszcie otwarcie dając jej do zrozumienia, że czuł się zwyczajnie nie na miejscu, musząc wypowiadać na głos tak durne teksty.
Chwilę później skarcił się za to w duchu, jednak było odrobinę za późno, by odkręcać mamrot, który mimo wszystko był wyraźnie słyszalny w cichym pomieszczeniu.
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach