▲▼
— No proszę. Więc z którąkolwiek z nich jednak wszedłeś na etap poznawania rodziców, oprócz pieprzenia ich na boku, gdy ci się nudziło? Jestem pod wrażeniem, Paige. Nie. Tak właściwie to jestem zazdrosny — uniósł brew ku górze, przyglądając mu się uważnym wzrokiem, który tylko dodatkowo utrudniał rozpoznanie czy mówił prawdę, czy zwyczajnie sobie żartował.
Jakby nie patrzeć, raczej ciężko było wyobrazić sobie Mercury'ego znanego z dość lekkiego podejścia do życia - w roli kogoś, kto był zazdrosny o byłych. Zwłaszcza takich, z którymi i tak raczej nie utrzymywało się jakichkolwiek kontaktów. Nie przypominał sobie w końcu, by w ostatnim czasie wokół blondyna kręciły się jakiekolwiek osoby, które uznałby za natrętny i zdecydowanie niepotrzebny dodatek.
Mimo to zaraz przeniósł wzrok na dłoń, którą zawiesił nad swoją głową, parskając krótko.
— Proszę cię, Paige. Nie wziąłem ze sobą wody — powiedział, próbując przełknąć tego ciężkiego suchara. Na kolejne stwierdzenie wzruszył jedynie ramionami, zaraz strzepując z osłaniającego je materiału warstwę niewidzialnego i bez wątpienia nieistniejącego kurzu. Ciężko wyobrazić sobie dziedzica Blacków w ubraniu, które wskazywałoby w jakimkolwiek stopniu na nieświeżość czy niedbałość.
— Oczywiście, że mam. Rzadko kiedy się mylę — odpowiedział spokojnie, rozważając przez chwilę jego kolejne słowa. Zmęczenie Saturna mogło być zarówno opcją niebywale prostą, jak i niezmiernie trudną do osiągnięcia. Właśnie dlatego jego brat bez wątpienia zaliczał się do tak skomplikowanych person. W końcu z jednej strony potrafił siedzieć długimi godzinami i wysłuchiwać ględzenia innych bez najmniejszego drgnięcia powieki - a często i ust, gdy rezygnował z jakiejkolwiek formy odpowiedzenia na rozpoczętą przez drugą osobę konwersację. Z drugiej natomiast, gdy nie było podobnej potrzeby, już po dwóch zdaniach, po których wyraźnie oceniał rozmówcę, był w stanie bez najmniejszego zawahania wstać i odejść. Działo się tak za każdym razem, gdy nie uznał poziomu jego wypowiedzi za interesujący czy wysoki na tyle, by poświęcać na niego swój cenny czas.
— Postaraj się. Przy tobie będzie siedział do końca. Ze względu na mnie i to, że mógłbym się poczuć urażony, gdyby zostawił cię samemu sobie, gdy poprosiłem go o przysługę — stwierdził w końcu, po krótkiej analizie sytuacji. Nie miał wątpliwości, że właśnie tak by się to skończyło, znał swojego brata praktycznie na wylot.
"Złośliwiec i prowokator."
Przyłożył dwa palce do ust, zaraz wykonując prosty, złośliwy ruch mający na celu rzekome przesłanie mu pocałunku w powietrzu. Nie było jednak wątpliwości, że zrobił to tylko po to, by dodatkowo podkreślić jego słowa. Zwłaszcza że chwilę po tym przechylił głowę w bok i puścił mu oko.
"Nie zapominam o takich rzeczach, ksiażę."
— Tyle dobrego. Już raz miałem do czynienia z kimś kto zaparkował samochód w jednym miejscu, a potem zgłosił kradzież na policję. Zapłaciła niemały mandat, gdy okazało się, że po prostu nie zapamiętała ulicy i szukała go w złym miejscu — zniesmaczenie, które odbiło się na jego twarzy mówiło samo za siebie. Mercury zdecydowanie nie uznawał podobnego zachowania. Było dla niego nadzwyczaj uwłaczające. Nic dziwnego, że gdy tylko dziewczyna znalazła się w podobnych tarapatach, odwrócił się i odszedł bez słowa, nie zamierzając mieszać się w sprawy kogoś aż tak bezmyślnego.
Nigdy więcej nie odebrał też od niej telefonu.
Zacisnął mocniej palce na jego dłoni, nie pokazując zadowolenia które odczuł w środku. Fakt, że Paige zaczynał podłapywać ten drobny gest, który wykonywał za każdym razem gdy gdzieś się wybierali, bez wątpienia był nie lada powodem do satysfakcji dla młodego Blacka.
Aż znaleźli się na miejscu.
Stanął dokładnie w tym miejscu, w którym zostawił go Alan, wypuszczając jego rękę. Utkwił wzrok w motocyklu, przysłuchując się słowom blondyna, a z każdą kolejną wypowiedzią na jego twarzy odbijało się... zwątpienie.
"Chcę, żebyś miał na uwadze, że to najważniejsza i najcenniejsza rzecz w całym moim życiu."
— ... jasne. Myślałem, że na pierwszym miejscu stawiasz jedzenie, ale jak widać niektórzy potrafią żywić się zapachem benzyny, którą wlewają do baku — rzucił w całkowicie neutralnej tonacji, cały czas przyglądając się Hondzie. W końcu ruszył się z miejsca i podszedł bliżej nachylając się nieznacznie, by przyjrzeć się uważniej maszynie. To nie tak, że ich nie lubił. Sam jeździł dość często, ale nie był jakimś zapalonym fanem. I szczerze mówiąc preferował Yamahy. Lecz patrząc na to jak gadatliwy robił się Alan, gdy w grę wchodziło jego cacko, zdecydował że lepiej o tym nie wspominać.
— Bardzo zadbana. Choć zasady które sobie ustaliłeś są dość... — przechylił głowę w bok wyraźnie nieprzekonany, zaraz przenosząc spojrzenie dwukolorowych tęczówek na brązowe oczy starszego chłopaka.
— Po pierwsze właśnie wykluczyłeś seks na motocyklu, który pomimo wstępnej niewygody, nadrabia klimatem. A po drugie, odcinasz mi prawo do szczerości. Słaba podstawa związku — wykrzywił usta w zaczepnym uśmiechu, przesuwając powoli dłonią po swoim policzku w stronę karku, na którym oparł na chwilę dłoń.
— Ale to piękna maszyna. Szczerze — powiedział w końcu przyglądając mu się uważnie, gdy wypowiedział następne słowa. No proszę, więc miał dostąpić zaszczytu, którego doświadczało niewielu? Przesunął językiem po dolnej wardze, zaraz podchodząc bliżej, by posłusznie usiąść za nim. Rzecz jasna Black, który zachowałby się niczym wzorowy pasażer, zdecydowanie nie byłby sobą. Nic dziwnego, że momentalnie jego dłonie znalazły się na brzuchu Alana, zsuwając się drażniącym ruchem to w górę, to w dół, gdy przylgnął do jego pleców, przygryzając zębami płatek jego ucha.
— Wjedź przez bramę, dojedziesz do placu przed rezydencją i skręcisz w lewo. Trzymamy pojazdy w innym budynku — wymruczał zaraz przygryzając skórę na jego karku, by zostawić po sobie intensywnie czerwony ślad.
— Jeśli dowiem się, że próbowałeś mnie zbajerować wcześniejszymi tekstami i przewoziłeś swoją pięknością byle laskę, którą akurat znalazłeś na ulicy czy w innym miejscu, poddając w wątpliwość jej wartość, będzie to nasza pierwsza i ostatnia przejażdżka.
Poklepał go dłonią po mięśniach brzucha, obejmując już w całkowicie normalny sposób i wtulił policzek w jego plecy.
"Spokojnie. Nie mam nic do Saturna. Wydaje mi się, że jest mało wymagający. Nie to co jego brat"
— "Wydaje mi się" to kluczowa część tego zdania. Choć w pewnym sensie pewnie masz rację. Saturn ma pewne oczekiwania w stosunku do innych ludzi, lecz z czasem nauczył się odpowiednio je zaniżać by uniknąć większego rozczarowania. Masz szczęście, że z miejsca startujesz u niego z kilkoma dodatkowymi punktami — uniósł kącik ust w uśmiechu, zastanawiając się nad czymś przez nieco dłuższą chwilę. Ostatecznie jednak przekrzywił nieznacznie głowę w bok i pokręcił nią w przeczącym geście.
— Nie, właściwie nie nazwałbym tego szczęściem. Gdyby twój charakter nie przypadł mu do gustu, nawet fakt że "jesteśmy razem" nijak nie uratowałby ci skóry przed jego antarktycznym chłodem — zażartował zadrapując paznokciami jego plecy. Jego mina po opowieści o żałosnym pokazie ze strony dziewczyny prędko złagodniała, gdy usłyszał odpowiedź Paige'a jak i jego cichy śmiech. Dźwięk ten naprawdę działał na niego niezwykle kojąco.
Podobnie jak sama obecność blondyna. Nie odrywał od niego wzroku, gdy wyraźnie swoim pojedynczym zdaniem zaszczepił w nim coś, co zmusiło go do rozmyślania. Z przechyloną na bok głową wyglądał naprawdę uroczo, niczym przerośnięte szczenię.
"Przemyslę to."
Nawet jeśli nie dał po sobie niczego poznać, jego wnętrze wypełniła satysfakcja. Dopisał w myślach do swojej niewidzialnej tablicy pojedynczy punkt, który był niczym niematerialne potwierdzenie, że udało mu się choć częściowo wkraść do jego wnętrza. Nie był na tyle odważny we własnym rozmyślaniu, by od razu określić je mianem serca.
"Czyli jednak nie odebrałem tego prawa."
— Tak się tylko droczę — odpowiedział nonszalancko, puszczając mu oko. Pozwolił sobie jeszcze przez chwilę na nieco uważniejszą obserwację maszyny, zupełnie jakby chciał utrwalić sobie jej idealny, zadbany wygląd w myślach. Tuż przed tym gdy w końcu zajął swoje miejsce za chłopakiem.
Wydał z siebie cichy dźwięk pomiędzy prychnięciem, a sarknięciem ocierając się policzkiem o jego ramię.
— Skoro niczego nie znajdę to niczego nie stracę, racja? — zapytał tuż przed tym gdy Alan odpalił w końcu miłość swojego życia. Znajomy dźwięk wypełnił jego uszy. Przymknął powieki ponownie czując jak rozluźnienie dopada jego ciało, wbrew głośnemu rykowi silnika. Zawsze miał swego rodzaju słabość do maszyn. Niejednokrotnie zasypiał w limuzynie podczas drogi do szkoły. Nieznaczne wyboje na drodze zamiast powodować u niego niezadowolenie, wprawiały pojazd w lekkie, przyjemne kołysanie, które momentalnie pozwalało mu odnaleźć odpowiednią drogę do krainy Morfeusza.
Choć tym razem nie chciało mu się spać. Jego uścisk na brzuchu Paige'a pozostawał tak samo mocny i stanowczy co wcześniej, gdy w milczeniu obserwował migające po boku drzewa i krzewy zasadzone w ogrodzie ich rezydencji. Dopiero gdy ten wyraźnie zwolnił, odkleił się nieznacznie od jego pleców by spojrzeć dookoła. Normalnie właśnie tutaj oddaliby hondę w ręce jednego z kamerdynerów, którzy odprowadziliby ją do garażu. Zdążył się już jednak domyślić, że blondyn prędzej wróciłby do domu niż pozwolił usiąść na niej komuś obcemu.
— Jedź w lewo wzdłuż dróżki i cały czas prosto. Zobaczysz odrębny budynek, który robi za garaż — poinstruował go, opierając brodę na jego barku. Wyłącznie chwilowo. Jakby nie patrzeć nie była to najwygodniejsza pozycja, biorąc pod uwagę fakt, że Alan nie tylko musiał nieustannie kontrolować pojazd, ale też sama honda trzęsła się nieznacznie wraz z pokonywaniem kolejnych metrów.
Garaż w rzeczywistości przypominał po prostu osobny dom, choć bez wątpienia odróżniały go od niego olbrzymie drzwi garażowe na parterze. Na zewnątrz stała wyłącznie jedna, pojedyncza limuzyna widocznie przygotowana na nagłe wypadki, gdy wyprowadzanie jej z parkingu byłoby zbyt czasochłonne. Nim zdążyli podjechać pod same drzwi, ruszyły powoli do góry otwierając przed nimi olbrzymią powierzchnię zastawioną tu i ówdzie najróżniejszymi samochodami, których wartość bez wątpienia przekraczała w wielu przypadkach kilkunastoletnie zarobki przeciętnego mieszkańca.
— Zaparkuj gdzieś z przodu. Łatwiej będzie ci rano wyjechać — rzucił stopniowo przygotowując się do zejścia z motocyklu. W końcu jakby nie patrzeć mieli przed sobą jeszcze kilka rzeczy do zrealizowania, których zdecydowanie nie zamierzał mu odpuścić. Nie wyglądało zresztą na to, by musiał się jakkolwiek starać.
„Mój ojciec jest bardzo otwarty.”
Chciałoby się rzec, że nawet za bardzo, jednak jasnowłosy nie odezwał się ani słowem, nie chcąc przerywać mu tej krótkiej charakterystyki jego ojca. Zapewne mało kto wierzył, że wśród bogaczy można było znaleźć takich ludzi – Paige też nie miał obowiązku z miejsca wierzyć, że tak właśnie było, ale nie negował też dobrotliwości pana Blacka. W końcu jeszcze nie miał okazji go poznać, jednak coraz bardziej miał na to ochotę, biorąc pod uwagę, że niejeden ojciec już dawno wydziedziczyłby go z rodziny, dla której liczyła się dobra opinia. To wszystko było dla niego po prostu nowe i całkiem możliwe, że moment, w którym Hayden i ojciec Mercury'ego już by się poznali, byłby tym, w którym czarnowłosy musiałby dokonać jakiegoś wyboru, przy czym blondyn był świadomy tego, że ten wybór byłby taki jak żaden.
Nie jesteś kimś, kto spodobałby się zamożnej rodzinie. Już to przerabiałeś.
― W takim razie już sam nie mogę się doczekać poznania go. Od jakiegoś czasu trafiałem na samych gburowatych facetów po pięćdziesiątce, którym nie podobało się, że ich córka nie przyprowadziła ze sobą kogoś z wyższej ligi. Najwidoczniej źle oszacowała pojęcie wysokości ― dodał z rozbawieniem, na moment zawieszając rękę nad swoją głową. Ta jednak szybko opadła luźno w dół, a ciemnooki nie wydawał się być szczególnie urażony taką koleją rzeczy, jakby w pełni akceptował to, kim był i to, że jego status albo się komuś podobał, albo i nie.
„Dowiedział się po pierwszych dwóch tygodniach.”
To dopiero było zaskakujące. Mimo że już wtedy dwa tygodnie można było uznać za jeden z życiowych rekordów bruneta, Alan pamiętał, że ten etap ich związku nie był czymś na tyle poważnym, by odważyć się mówić o tym swojemu ojcu. Z drugiej strony nie wiedział, jakie relacje łączyły go ze starszym Blackiem, jednak słysząc ton, z jakim brunet wypowiadał się o swoim rodzicu, mógł dojść do szybkiego wniosku, że były wyjątkowo bliskie, jak na relacje z kimś, kogo przez większość czasu nie było w domu.
Kiwnął jednak głową w niemym zrozumieniu, nie drążąc dalej tego tematu. Postanowił uczepić się myśli, że skoro już o nim wiedziano, tak przynajmniej po części Merc przygotował ich na to jaką osobą był w rzeczywistości. Zadziwiające, w jak łatwy sposób jego psychika przygotowywała się na każdą ewentualność – zanim zdążył odczuć jakikolwiek dyskomfort z powodu czegoś, co było nieuniknione, jego umysł sam znajdował sobie rozwiązanie i bez trudu przechodził na tryb „będzie co będzie”, mimo że wielu na jego miejscu pewnie już gryzłoby paznokcie ze stresu i w ostatecznym rozrachunku pewnie nie stawiłoby się w umówionym miejscu.
Ty też nie powinieneś przychodzić.
― Masz rację ― stwierdził, zawieszając na chwilę głos, gdy młodzieniec wspomniał o Saturnie. Chcąc nie chcąc, raczej trudno było dopatrzeć się w białowłosym jakichkolwiek oznak sympatii, chyba że mówiło się o sympatii do Mercury'ego. Ciężko było nie wyczuć w jego zachowaniu swojego rodzaju braterskiej opiekuńczości i zrozumienia, bez którego pewnie nie byliby w stanie kończyć za siebie zdań, co swoją drogą momentami bywało dość niepokojące. ― Ciężko w to uwierzyć. Ale skoro już zasłużyłem sobie na ten zaszczyt, postaram się go nie zmęczyć ― stwierdził, posyłając mu przekonujący uśmiech – nie było w nim nic ze sztuczności, bo w gruncie rzeczy w ułamku sekundy uznał, że jego bliźniak może mu się do czegoś przydać.
Ściągnął nieznacznie brwi, od razu wyczuwając, że Merc nie zamierzał spełnić jego życzenia, rzucając pod nosem ciche „Złośliwiec”, zanim skupił się wyłącznie na ciepłym powietrzu, które przeczesywało jego włosy – z dwojga złego przynajmniej tego czarnowłosy nie mógł mu odmówić, jeśli tak bardzo nie chciał, by wychodził na zewnątrz z mokrą głową.
― Złośliwiec i prowokator ― dodał po chwili, gdy wyprostowawszy się, poczuł dotyk na swoim kroczu, co skłoniło go do mimowolnego opuszczenia wzroku na nogę chłopaka, który najwidoczniej nie zdawał sobie sprawy, że wystarczyło niewiele, by znów posunęli się dalej, jednak odwlekanie innych rzeczy w czasie mogło się źle skończyć.
Nie pozostało im nic innego, jak tylko ruszyć się z miejsca.
― Nie zapominam o takich rzeczach, książę ― stwierdził, posyłając mu krótkie, pobłażliwe spojrzenie, jakby nie do końca rozumiał, skąd mogło mu to przyjść do głowy. Chłopak jednak jeszcze nie był w pełni świadom tego, jak wielkim przywiązaniem pałał do swojego pojazdu, jednak zapewne już wkrótce miał się o tym przekonać, szczególnie że kiedy już znaleźli się na zewnątrz – czego nieco pożałował przez ogólny chłód – instynktownie zaczął kierować się w stronę bramy, w pobliżu której nadal kręcili się ludzie, chcący załapać się na zorganizowane ognisko. Gdzieś po drodze mimowolnie dosięgnął ręki Mercury'ego, widocznie nie przywiązując większej wagi do tego gestu, jakby splecenie własnych palców z jego było już odruchem bezwarunkowym – poza tym tak było znacznie łatwiej nie zgubić się w tłumie, nawet jeśli sam górował nad większością tu zebranych.
― Tam jest ― rzucił, gdy znaleźli się tuż przed bramą i wskazał ręką w stronę bardziej zacienionego miejsca, choć światło pobliskiej latarni częściowo odbijało się od powierzchni wyczyszczonej na błysk Hondy, choć w tej chwili Paige przywiązał raczej większą uwagę do tego, czy w pobliżu nikogo nie było, a kiedy znaleźli się tuż obok z wyraźną ulgą przyjął do siebie fakt, że motocykl znajdował się w takim stanie, w jakim go zostawił.
Wypuściwszy rękę chłopaka z uścisku, sięgnął do kieszeni, wyławiając z niej kluczyki, które zaraz wsunął do stacyjki. Nie miał zamiaru przeprowadzać motoru przez cały teren posiadłości, więc nic dziwnego, że od razu zajął na nim miejsce, obrzucając czarnowłosego wyraźnie zamyślonym spojrzeniem. Nie miał w zwyczaju pozwalać komukolwiek na podobne przejażdżki, ale...
― Chcę, żebyś miał na uwadze, że to najważniejsza i najcenniejsza rzecz w całym moim życiu ― odparł poważnym tonem i w tym momencie na jego twarzy nie dało się dostrzec nawet najdrobniejszego rozbawienia. To jednak przynajmniej w niewielkim stopniu ulokowało się w ciemnych tęczówkach, jakby sam do końca nie wierzył, że zdecydował się poruszyć ten temat i dać do zrozumienia Blackowi, że sam fakt, że decydował się pozwolić mu na zajęcie miejsca za sobą, był już czymś niezwykle znaczącym. ― Wsiadając na nią decydujesz się nigdy jej nie pobrudzić, nie niszczyć ani nie mówić, że widziałeś lepsze i w pełni akceptujesz fakt, że już zawsze będzie ważną częścią mnie ― dodał po chwili, jednak pokiwawszy poważnie głową, wykrzywił usta w łobuzerskim uśmiechu, który kompletnie rozszarpał wcześniejsze wrażenie, choć w żaden inny sposób nie zakomunikował mu, że żartował. ― Wsiadaj i mów, gdzie mam ją odstawić.
Przekręcił kluczyk, przytrzymując sprzęgło, a już po chwili silnik zamruczał, oznajmiając swoją gotowość do jazdy.
Chciałoby się rzec, że nawet za bardzo, jednak jasnowłosy nie odezwał się ani słowem, nie chcąc przerywać mu tej krótkiej charakterystyki jego ojca. Zapewne mało kto wierzył, że wśród bogaczy można było znaleźć takich ludzi – Paige też nie miał obowiązku z miejsca wierzyć, że tak właśnie było, ale nie negował też dobrotliwości pana Blacka. W końcu jeszcze nie miał okazji go poznać, jednak coraz bardziej miał na to ochotę, biorąc pod uwagę, że niejeden ojciec już dawno wydziedziczyłby go z rodziny, dla której liczyła się dobra opinia. To wszystko było dla niego po prostu nowe i całkiem możliwe, że moment, w którym Hayden i ojciec Mercury'ego już by się poznali, byłby tym, w którym czarnowłosy musiałby dokonać jakiegoś wyboru, przy czym blondyn był świadomy tego, że ten wybór byłby taki jak żaden.
Nie jesteś kimś, kto spodobałby się zamożnej rodzinie. Już to przerabiałeś.
― W takim razie już sam nie mogę się doczekać poznania go. Od jakiegoś czasu trafiałem na samych gburowatych facetów po pięćdziesiątce, którym nie podobało się, że ich córka nie przyprowadziła ze sobą kogoś z wyższej ligi. Najwidoczniej źle oszacowała pojęcie wysokości ― dodał z rozbawieniem, na moment zawieszając rękę nad swoją głową. Ta jednak szybko opadła luźno w dół, a ciemnooki nie wydawał się być szczególnie urażony taką koleją rzeczy, jakby w pełni akceptował to, kim był i to, że jego status albo się komuś podobał, albo i nie.
„Dowiedział się po pierwszych dwóch tygodniach.”
To dopiero było zaskakujące. Mimo że już wtedy dwa tygodnie można było uznać za jeden z życiowych rekordów bruneta, Alan pamiętał, że ten etap ich związku nie był czymś na tyle poważnym, by odważyć się mówić o tym swojemu ojcu. Z drugiej strony nie wiedział, jakie relacje łączyły go ze starszym Blackiem, jednak słysząc ton, z jakim brunet wypowiadał się o swoim rodzicu, mógł dojść do szybkiego wniosku, że były wyjątkowo bliskie, jak na relacje z kimś, kogo przez większość czasu nie było w domu.
Kiwnął jednak głową w niemym zrozumieniu, nie drążąc dalej tego tematu. Postanowił uczepić się myśli, że skoro już o nim wiedziano, tak przynajmniej po części Merc przygotował ich na to jaką osobą był w rzeczywistości. Zadziwiające, w jak łatwy sposób jego psychika przygotowywała się na każdą ewentualność – zanim zdążył odczuć jakikolwiek dyskomfort z powodu czegoś, co było nieuniknione, jego umysł sam znajdował sobie rozwiązanie i bez trudu przechodził na tryb „będzie co będzie”, mimo że wielu na jego miejscu pewnie już gryzłoby paznokcie ze stresu i w ostatecznym rozrachunku pewnie nie stawiłoby się w umówionym miejscu.
Ty też nie powinieneś przychodzić.
― Masz rację ― stwierdził, zawieszając na chwilę głos, gdy młodzieniec wspomniał o Saturnie. Chcąc nie chcąc, raczej trudno było dopatrzeć się w białowłosym jakichkolwiek oznak sympatii, chyba że mówiło się o sympatii do Mercury'ego. Ciężko było nie wyczuć w jego zachowaniu swojego rodzaju braterskiej opiekuńczości i zrozumienia, bez którego pewnie nie byliby w stanie kończyć za siebie zdań, co swoją drogą momentami bywało dość niepokojące. ― Ciężko w to uwierzyć. Ale skoro już zasłużyłem sobie na ten zaszczyt, postaram się go nie zmęczyć ― stwierdził, posyłając mu przekonujący uśmiech – nie było w nim nic ze sztuczności, bo w gruncie rzeczy w ułamku sekundy uznał, że jego bliźniak może mu się do czegoś przydać.
Ściągnął nieznacznie brwi, od razu wyczuwając, że Merc nie zamierzał spełnić jego życzenia, rzucając pod nosem ciche „Złośliwiec”, zanim skupił się wyłącznie na ciepłym powietrzu, które przeczesywało jego włosy – z dwojga złego przynajmniej tego czarnowłosy nie mógł mu odmówić, jeśli tak bardzo nie chciał, by wychodził na zewnątrz z mokrą głową.
― Złośliwiec i prowokator ― dodał po chwili, gdy wyprostowawszy się, poczuł dotyk na swoim kroczu, co skłoniło go do mimowolnego opuszczenia wzroku na nogę chłopaka, który najwidoczniej nie zdawał sobie sprawy, że wystarczyło niewiele, by znów posunęli się dalej, jednak odwlekanie innych rzeczy w czasie mogło się źle skończyć.
Nie pozostało im nic innego, jak tylko ruszyć się z miejsca.
― Nie zapominam o takich rzeczach, książę ― stwierdził, posyłając mu krótkie, pobłażliwe spojrzenie, jakby nie do końca rozumiał, skąd mogło mu to przyjść do głowy. Chłopak jednak jeszcze nie był w pełni świadom tego, jak wielkim przywiązaniem pałał do swojego pojazdu, jednak zapewne już wkrótce miał się o tym przekonać, szczególnie że kiedy już znaleźli się na zewnątrz – czego nieco pożałował przez ogólny chłód – instynktownie zaczął kierować się w stronę bramy, w pobliżu której nadal kręcili się ludzie, chcący załapać się na zorganizowane ognisko. Gdzieś po drodze mimowolnie dosięgnął ręki Mercury'ego, widocznie nie przywiązując większej wagi do tego gestu, jakby splecenie własnych palców z jego było już odruchem bezwarunkowym – poza tym tak było znacznie łatwiej nie zgubić się w tłumie, nawet jeśli sam górował nad większością tu zebranych.
― Tam jest ― rzucił, gdy znaleźli się tuż przed bramą i wskazał ręką w stronę bardziej zacienionego miejsca, choć światło pobliskiej latarni częściowo odbijało się od powierzchni wyczyszczonej na błysk Hondy, choć w tej chwili Paige przywiązał raczej większą uwagę do tego, czy w pobliżu nikogo nie było, a kiedy znaleźli się tuż obok z wyraźną ulgą przyjął do siebie fakt, że motocykl znajdował się w takim stanie, w jakim go zostawił.
Wypuściwszy rękę chłopaka z uścisku, sięgnął do kieszeni, wyławiając z niej kluczyki, które zaraz wsunął do stacyjki. Nie miał zamiaru przeprowadzać motoru przez cały teren posiadłości, więc nic dziwnego, że od razu zajął na nim miejsce, obrzucając czarnowłosego wyraźnie zamyślonym spojrzeniem. Nie miał w zwyczaju pozwalać komukolwiek na podobne przejażdżki, ale...
― Chcę, żebyś miał na uwadze, że to najważniejsza i najcenniejsza rzecz w całym moim życiu ― odparł poważnym tonem i w tym momencie na jego twarzy nie dało się dostrzec nawet najdrobniejszego rozbawienia. To jednak przynajmniej w niewielkim stopniu ulokowało się w ciemnych tęczówkach, jakby sam do końca nie wierzył, że zdecydował się poruszyć ten temat i dać do zrozumienia Blackowi, że sam fakt, że decydował się pozwolić mu na zajęcie miejsca za sobą, był już czymś niezwykle znaczącym. ― Wsiadając na nią decydujesz się nigdy jej nie pobrudzić, nie niszczyć ani nie mówić, że widziałeś lepsze i w pełni akceptujesz fakt, że już zawsze będzie ważną częścią mnie ― dodał po chwili, jednak pokiwawszy poważnie głową, wykrzywił usta w łobuzerskim uśmiechu, który kompletnie rozszarpał wcześniejsze wrażenie, choć w żaden inny sposób nie zakomunikował mu, że żartował. ― Wsiadaj i mów, gdzie mam ją odstawić.
Przekręcił kluczyk, przytrzymując sprzęgło, a już po chwili silnik zamruczał, oznajmiając swoją gotowość do jazdy.
— No proszę. Więc z którąkolwiek z nich jednak wszedłeś na etap poznawania rodziców, oprócz pieprzenia ich na boku, gdy ci się nudziło? Jestem pod wrażeniem, Paige. Nie. Tak właściwie to jestem zazdrosny — uniósł brew ku górze, przyglądając mu się uważnym wzrokiem, który tylko dodatkowo utrudniał rozpoznanie czy mówił prawdę, czy zwyczajnie sobie żartował.
Jakby nie patrzeć, raczej ciężko było wyobrazić sobie Mercury'ego znanego z dość lekkiego podejścia do życia - w roli kogoś, kto był zazdrosny o byłych. Zwłaszcza takich, z którymi i tak raczej nie utrzymywało się jakichkolwiek kontaktów. Nie przypominał sobie w końcu, by w ostatnim czasie wokół blondyna kręciły się jakiekolwiek osoby, które uznałby za natrętny i zdecydowanie niepotrzebny dodatek.
Mimo to zaraz przeniósł wzrok na dłoń, którą zawiesił nad swoją głową, parskając krótko.
— Proszę cię, Paige. Nie wziąłem ze sobą wody — powiedział, próbując przełknąć tego ciężkiego suchara. Na kolejne stwierdzenie wzruszył jedynie ramionami, zaraz strzepując z osłaniającego je materiału warstwę niewidzialnego i bez wątpienia nieistniejącego kurzu. Ciężko wyobrazić sobie dziedzica Blacków w ubraniu, które wskazywałoby w jakimkolwiek stopniu na nieświeżość czy niedbałość.
— Oczywiście, że mam. Rzadko kiedy się mylę — odpowiedział spokojnie, rozważając przez chwilę jego kolejne słowa. Zmęczenie Saturna mogło być zarówno opcją niebywale prostą, jak i niezmiernie trudną do osiągnięcia. Właśnie dlatego jego brat bez wątpienia zaliczał się do tak skomplikowanych person. W końcu z jednej strony potrafił siedzieć długimi godzinami i wysłuchiwać ględzenia innych bez najmniejszego drgnięcia powieki - a często i ust, gdy rezygnował z jakiejkolwiek formy odpowiedzenia na rozpoczętą przez drugą osobę konwersację. Z drugiej natomiast, gdy nie było podobnej potrzeby, już po dwóch zdaniach, po których wyraźnie oceniał rozmówcę, był w stanie bez najmniejszego zawahania wstać i odejść. Działo się tak za każdym razem, gdy nie uznał poziomu jego wypowiedzi za interesujący czy wysoki na tyle, by poświęcać na niego swój cenny czas.
— Postaraj się. Przy tobie będzie siedział do końca. Ze względu na mnie i to, że mógłbym się poczuć urażony, gdyby zostawił cię samemu sobie, gdy poprosiłem go o przysługę — stwierdził w końcu, po krótkiej analizie sytuacji. Nie miał wątpliwości, że właśnie tak by się to skończyło, znał swojego brata praktycznie na wylot.
"Złośliwiec i prowokator."
Przyłożył dwa palce do ust, zaraz wykonując prosty, złośliwy ruch mający na celu rzekome przesłanie mu pocałunku w powietrzu. Nie było jednak wątpliwości, że zrobił to tylko po to, by dodatkowo podkreślić jego słowa. Zwłaszcza że chwilę po tym przechylił głowę w bok i puścił mu oko.
"Nie zapominam o takich rzeczach, ksiażę."
— Tyle dobrego. Już raz miałem do czynienia z kimś kto zaparkował samochód w jednym miejscu, a potem zgłosił kradzież na policję. Zapłaciła niemały mandat, gdy okazało się, że po prostu nie zapamiętała ulicy i szukała go w złym miejscu — zniesmaczenie, które odbiło się na jego twarzy mówiło samo za siebie. Mercury zdecydowanie nie uznawał podobnego zachowania. Było dla niego nadzwyczaj uwłaczające. Nic dziwnego, że gdy tylko dziewczyna znalazła się w podobnych tarapatach, odwrócił się i odszedł bez słowa, nie zamierzając mieszać się w sprawy kogoś aż tak bezmyślnego.
Nigdy więcej nie odebrał też od niej telefonu.
Zacisnął mocniej palce na jego dłoni, nie pokazując zadowolenia które odczuł w środku. Fakt, że Paige zaczynał podłapywać ten drobny gest, który wykonywał za każdym razem gdy gdzieś się wybierali, bez wątpienia był nie lada powodem do satysfakcji dla młodego Blacka.
Aż znaleźli się na miejscu.
Stanął dokładnie w tym miejscu, w którym zostawił go Alan, wypuszczając jego rękę. Utkwił wzrok w motocyklu, przysłuchując się słowom blondyna, a z każdą kolejną wypowiedzią na jego twarzy odbijało się... zwątpienie.
"Chcę, żebyś miał na uwadze, że to najważniejsza i najcenniejsza rzecz w całym moim życiu."
— ... jasne. Myślałem, że na pierwszym miejscu stawiasz jedzenie, ale jak widać niektórzy potrafią żywić się zapachem benzyny, którą wlewają do baku — rzucił w całkowicie neutralnej tonacji, cały czas przyglądając się Hondzie. W końcu ruszył się z miejsca i podszedł bliżej nachylając się nieznacznie, by przyjrzeć się uważniej maszynie. To nie tak, że ich nie lubił. Sam jeździł dość często, ale nie był jakimś zapalonym fanem. I szczerze mówiąc preferował Yamahy. Lecz patrząc na to jak gadatliwy robił się Alan, gdy w grę wchodziło jego cacko, zdecydował że lepiej o tym nie wspominać.
— Bardzo zadbana. Choć zasady które sobie ustaliłeś są dość... — przechylił głowę w bok wyraźnie nieprzekonany, zaraz przenosząc spojrzenie dwukolorowych tęczówek na brązowe oczy starszego chłopaka.
— Po pierwsze właśnie wykluczyłeś seks na motocyklu, który pomimo wstępnej niewygody, nadrabia klimatem. A po drugie, odcinasz mi prawo do szczerości. Słaba podstawa związku — wykrzywił usta w zaczepnym uśmiechu, przesuwając powoli dłonią po swoim policzku w stronę karku, na którym oparł na chwilę dłoń.
— Ale to piękna maszyna. Szczerze — powiedział w końcu przyglądając mu się uważnie, gdy wypowiedział następne słowa. No proszę, więc miał dostąpić zaszczytu, którego doświadczało niewielu? Przesunął językiem po dolnej wardze, zaraz podchodząc bliżej, by posłusznie usiąść za nim. Rzecz jasna Black, który zachowałby się niczym wzorowy pasażer, zdecydowanie nie byłby sobą. Nic dziwnego, że momentalnie jego dłonie znalazły się na brzuchu Alana, zsuwając się drażniącym ruchem to w górę, to w dół, gdy przylgnął do jego pleców, przygryzając zębami płatek jego ucha.
— Wjedź przez bramę, dojedziesz do placu przed rezydencją i skręcisz w lewo. Trzymamy pojazdy w innym budynku — wymruczał zaraz przygryzając skórę na jego karku, by zostawić po sobie intensywnie czerwony ślad.
— Jeśli dowiem się, że próbowałeś mnie zbajerować wcześniejszymi tekstami i przewoziłeś swoją pięknością byle laskę, którą akurat znalazłeś na ulicy czy w innym miejscu, poddając w wątpliwość jej wartość, będzie to nasza pierwsza i ostatnia przejażdżka.
Poklepał go dłonią po mięśniach brzucha, obejmując już w całkowicie normalny sposób i wtulił policzek w jego plecy.
Wyglądało na to, że nie zamierzał tłumaczyć się czarnowłosemu ze swojej przeszłości i tego, z kim wychodził i jak daleko to zaszło – sam najlepiej zdawał sobie sprawę z tego, że z jego strony związki niby nie były czymś, co uznawał za coś poważnego. Jeśli wybierał się na bankiety jako osoba towarzysząca, miał na uwadze fakt, że była to tylko czysta formalność i możliwość najedzenia się, jednak to nie zdarzało się na tyle często, by uznać sytuację za niepokojącą. W dodatku nie przypominał sobie, by w bezpośredni sposób chodziło o zapoznanie go z rodzicami. Właściwie dałby sobie rękę uciąć, że stawiano ich przed faktem dokonanym.
Zamiast odpowiadać, z niesprecyzowanym wyrazem przyjrzał się twarzy czarnowłosego, jakby chciał rozszyfrować, na ile jego zazdrość była pokazowym numerem, a na ile prawdą. Nie wątpił jednak, że – z zebranych już wniosków na temat Cullinana – zawsze chciał być tym pierwszym. Pierwszym poznającym cię z rodzicami, pierwszym, który coś lub kogoś miał, pierwszym w czymkolwiek innym. Tylko na ile był urodzonym zwycięzcą?
― Spokojnie. Nie mam nic do Saturna. Wydaje mi się, że jest mało wymagający. Nie to co jego brat ― rzucił kąśliwie i zaczepnie szturchnął go łokciem w bok. Chociaż aktualnie po prostu zażartował, raczej dość dobrze oszacował, który z nich potrzebował więcej uwagi i który czuł się bardziej urażony, gdy dostawał jej za mało. Nie miał jednak nic przeciwko temu tak długo, jak sam nie był niedopieszczony.
A przecież włąśnie przelewano na niego nadmiar opiekuńczości, prawda?
― Nie zapominaj, że mówisz o dziewczynie, Black. One dość często zapominają o takich rzeczach. Zazwyczaj spieszno im, żeby wpaść do centrum handlowego i sprawdzić nowe kolekcje w sklepach. W tym przypadku powiedziałbym, że powinieneś spojrzeć na nią z przymrużeniem oka, wmawiając sobie, że zapomniała o tym na rzecz ciebie, ale akcja z policją była mocno przesadzona ― zaśmiał się pod nosem, kiedy tylko wyłapał wyraz twarzy chłopaka w niezbyt wyraźnym świetle latarni. Mógł sobie tylko wyobrażać, jak zgrabnie musiał wyglądać odwrót panicza, który nie chciał ryzykować plamą na honorze z powodu jakiejś podrzędnej laski z poważnym niedoborem szarych komórek.
Wyraźnie poczuł mocniejszy uścisk na dłoni, ale nie zwrócił na niego większej uwagi – nie był to zapewne ani pierwszy, ani ostatni raz, więc i ten gest potraktował jako naturalną kolej rzeczy, nawet jeśli ich spacer miał nie potrwać długo.
― Jedzenie to zupełnie inna sprawa ― stwierdził, jakby było to coś oczywistego. Dwa odmienne aspekty życia, których bynajmniej nie należało ze sobą łączyć – przynajmniej, skoro już oświadczył, że ceni sobie czystość motocykla, na pewno wykluczał możliwość spożywania na nim czegokolwiek. Jedzenie pozwalało mu na przeżycie, ale odkąd po raz pierwszy miał okazję przejechać się jednośladem, nie wyobrażał sobie swojego życia bez tej drobnej przyjemności, nawet jeśli była wyjątkowo kosztowna.
„Po pierwsze właśnie wykluczyłeś seks na motocyklu...”
Paige przyglądał mu się w milczeniu. Nie zdawał sobie sprawy, że jego głowa mimowolnie przechyliła się na bok, jakby w pierwszym odruchu nie wiedział, skąd wziął pomysł, że to wykluczał, jednak całkiem szybko pokręcił głową, uznając, że czarnowłosy był po prostu niemożliwy. Nie dało się jednak ukryć, że taka propozycja była wyjątkowo ciekawa i kto wie, czy nie na tyle, by dla tej nowej możliwości, na moment zapomniał o możliwości ubrudzenia dokładnie wyczyszczonych siedzeń i nie tylko. Trudno było do końca stwierdzić, co oznaczał łobuzerski uśmiech, który wyraźnie poszerzał się na ustach jasnowłosego, jednak chłopak nie zamierzał trzymać Blacka w dłuższej niepewności.
― Przemyślę to. ― A w tym przypadku można było wierzyć, że samo przemyślenie było już dużym krokiem w dobrą stronę. ― Nie odbieram ci prawa do szczerości. Możesz uznać, że w tej sytuacji milczenie mówi znacznie więcej niż jakiekolwiek słowa ― stwierdził z niezmiennym uśmiechem na ustach, wcale nie tak bardzo mijając się z prawdą. Wcześniej nie powiedział, że czarnowłosy miał tylko i wyłącznie chwalić jego pojazd – równie dobrze mógł nie mówić niczego, choć Alan nie wątpił, że dla rozgadanego Mercury'ego było to takie wyjście jak żadne. W końcu nie był swoim bratem, dla którego było to najlepsze rozwiązanie.
„Ale to piękna maszyna. Szczerze.”
― Czyli jednak nie odebrałem tego prawa ― parsknął krótko pod nosem. Właściwie od samego początku był przekonany, że trudno było mieć jakiekolwiek złe zdanie na temat rzeczy, której poświęcał tyle swojego czasu i energii, co doskonale obrazował stan, w którym utrzymana była jego Honda. Nic dziwnego, że z dużą niepewnością podchodził do innych osób, z których większość nigdy wcześniej nie miała bliższej styczności z tego rodzaju sprzętem, a jako mechanik jeszcze bardziej niż ktokolwiek inny zdawał sobie sprawę, jak kończyła się ludzka nieodpowiedzialność wobec maszyn.
Wyczekujące spojrzenie przesunęło się wzdłuż całej sylwetki Blacka, dopóki ten nie znalazł się za nim, przylegając do jego pleców swoim torsem. Ręce na brzuchu nie przeszkadzały mu ani trochę, a wręcz przyczyniły się do tego, że wszelkie oznaki tego, że mógłby żałować tej decyzji, zniknęły bezpowrotnie. Może zabieranie kogoś ze sobą wcale nie musiało oznaczać, że źle się to skończy? Spojrzał w lusterko, wyłapując w nim część twarzy czarnowłosego, a ciemne tęczówki błysnęły w widocznej satysfakcji, która nasiliła się wraz z przyjemnymi przygryzieniami. Nie był w stanie powstrzymać pomruku, który wyrwał się z jego gardła, jednak tym razem utonął on w miarowym mruczeniu silnika. Na krótką chwilę odruchowo pochylił głowę, jakby celowo ułatwiał brunetowi dostęp do jego karku, czekając na kolejne ugryzienie, które ku jego rozczarowaniu nie nadeszło.
Ale nadal czekała na nich kąpiel.
Nie pójdziecie tam razem. Jesteś w jego domu.
To jakiś problem?
― To będzie twoja strata, Black. Ale obawiam się, że niczego na mnie nie znajdziesz ― rzucił, nie będąc w stanie przypomnieć sobie, by ktokolwiek wcześniej zajmował miejsce tuż za nim z tej prostej przyczyny, że nikogo takiego nie było. Nie mówiąc już nic więcej podkręcił gaz i płynnie ruszył z miejsca, kierując się w stronę bramy. Obecność ludzi nie pozwalała mu na nabranie większej prędkości, jednak i sama przejażdżka nie miała być przytłaczająco długa.
Zgodnie z poleceniem chłopaka, udał się pod rezydencję, a następnie skręcił we właściwym kierunku, zwalniając jeszcze bardziej, jakby nie chciał przegapić miejsca, w którym miał odstawić motor, jak i dać Mercowi szansę na udzielenie mu dalszej instrukcji.
Zamiast odpowiadać, z niesprecyzowanym wyrazem przyjrzał się twarzy czarnowłosego, jakby chciał rozszyfrować, na ile jego zazdrość była pokazowym numerem, a na ile prawdą. Nie wątpił jednak, że – z zebranych już wniosków na temat Cullinana – zawsze chciał być tym pierwszym. Pierwszym poznającym cię z rodzicami, pierwszym, który coś lub kogoś miał, pierwszym w czymkolwiek innym. Tylko na ile był urodzonym zwycięzcą?
― Spokojnie. Nie mam nic do Saturna. Wydaje mi się, że jest mało wymagający. Nie to co jego brat ― rzucił kąśliwie i zaczepnie szturchnął go łokciem w bok. Chociaż aktualnie po prostu zażartował, raczej dość dobrze oszacował, który z nich potrzebował więcej uwagi i który czuł się bardziej urażony, gdy dostawał jej za mało. Nie miał jednak nic przeciwko temu tak długo, jak sam nie był niedopieszczony.
A przecież włąśnie przelewano na niego nadmiar opiekuńczości, prawda?
― Nie zapominaj, że mówisz o dziewczynie, Black. One dość często zapominają o takich rzeczach. Zazwyczaj spieszno im, żeby wpaść do centrum handlowego i sprawdzić nowe kolekcje w sklepach. W tym przypadku powiedziałbym, że powinieneś spojrzeć na nią z przymrużeniem oka, wmawiając sobie, że zapomniała o tym na rzecz ciebie, ale akcja z policją była mocno przesadzona ― zaśmiał się pod nosem, kiedy tylko wyłapał wyraz twarzy chłopaka w niezbyt wyraźnym świetle latarni. Mógł sobie tylko wyobrażać, jak zgrabnie musiał wyglądać odwrót panicza, który nie chciał ryzykować plamą na honorze z powodu jakiejś podrzędnej laski z poważnym niedoborem szarych komórek.
Wyraźnie poczuł mocniejszy uścisk na dłoni, ale nie zwrócił na niego większej uwagi – nie był to zapewne ani pierwszy, ani ostatni raz, więc i ten gest potraktował jako naturalną kolej rzeczy, nawet jeśli ich spacer miał nie potrwać długo.
― Jedzenie to zupełnie inna sprawa ― stwierdził, jakby było to coś oczywistego. Dwa odmienne aspekty życia, których bynajmniej nie należało ze sobą łączyć – przynajmniej, skoro już oświadczył, że ceni sobie czystość motocykla, na pewno wykluczał możliwość spożywania na nim czegokolwiek. Jedzenie pozwalało mu na przeżycie, ale odkąd po raz pierwszy miał okazję przejechać się jednośladem, nie wyobrażał sobie swojego życia bez tej drobnej przyjemności, nawet jeśli była wyjątkowo kosztowna.
„Po pierwsze właśnie wykluczyłeś seks na motocyklu...”
Paige przyglądał mu się w milczeniu. Nie zdawał sobie sprawy, że jego głowa mimowolnie przechyliła się na bok, jakby w pierwszym odruchu nie wiedział, skąd wziął pomysł, że to wykluczał, jednak całkiem szybko pokręcił głową, uznając, że czarnowłosy był po prostu niemożliwy. Nie dało się jednak ukryć, że taka propozycja była wyjątkowo ciekawa i kto wie, czy nie na tyle, by dla tej nowej możliwości, na moment zapomniał o możliwości ubrudzenia dokładnie wyczyszczonych siedzeń i nie tylko. Trudno było do końca stwierdzić, co oznaczał łobuzerski uśmiech, który wyraźnie poszerzał się na ustach jasnowłosego, jednak chłopak nie zamierzał trzymać Blacka w dłuższej niepewności.
― Przemyślę to. ― A w tym przypadku można było wierzyć, że samo przemyślenie było już dużym krokiem w dobrą stronę. ― Nie odbieram ci prawa do szczerości. Możesz uznać, że w tej sytuacji milczenie mówi znacznie więcej niż jakiekolwiek słowa ― stwierdził z niezmiennym uśmiechem na ustach, wcale nie tak bardzo mijając się z prawdą. Wcześniej nie powiedział, że czarnowłosy miał tylko i wyłącznie chwalić jego pojazd – równie dobrze mógł nie mówić niczego, choć Alan nie wątpił, że dla rozgadanego Mercury'ego było to takie wyjście jak żadne. W końcu nie był swoim bratem, dla którego było to najlepsze rozwiązanie.
„Ale to piękna maszyna. Szczerze.”
― Czyli jednak nie odebrałem tego prawa ― parsknął krótko pod nosem. Właściwie od samego początku był przekonany, że trudno było mieć jakiekolwiek złe zdanie na temat rzeczy, której poświęcał tyle swojego czasu i energii, co doskonale obrazował stan, w którym utrzymana była jego Honda. Nic dziwnego, że z dużą niepewnością podchodził do innych osób, z których większość nigdy wcześniej nie miała bliższej styczności z tego rodzaju sprzętem, a jako mechanik jeszcze bardziej niż ktokolwiek inny zdawał sobie sprawę, jak kończyła się ludzka nieodpowiedzialność wobec maszyn.
Wyczekujące spojrzenie przesunęło się wzdłuż całej sylwetki Blacka, dopóki ten nie znalazł się za nim, przylegając do jego pleców swoim torsem. Ręce na brzuchu nie przeszkadzały mu ani trochę, a wręcz przyczyniły się do tego, że wszelkie oznaki tego, że mógłby żałować tej decyzji, zniknęły bezpowrotnie. Może zabieranie kogoś ze sobą wcale nie musiało oznaczać, że źle się to skończy? Spojrzał w lusterko, wyłapując w nim część twarzy czarnowłosego, a ciemne tęczówki błysnęły w widocznej satysfakcji, która nasiliła się wraz z przyjemnymi przygryzieniami. Nie był w stanie powstrzymać pomruku, który wyrwał się z jego gardła, jednak tym razem utonął on w miarowym mruczeniu silnika. Na krótką chwilę odruchowo pochylił głowę, jakby celowo ułatwiał brunetowi dostęp do jego karku, czekając na kolejne ugryzienie, które ku jego rozczarowaniu nie nadeszło.
Ale nadal czekała na nich kąpiel.
Nie pójdziecie tam razem. Jesteś w jego domu.
To jakiś problem?
― To będzie twoja strata, Black. Ale obawiam się, że niczego na mnie nie znajdziesz ― rzucił, nie będąc w stanie przypomnieć sobie, by ktokolwiek wcześniej zajmował miejsce tuż za nim z tej prostej przyczyny, że nikogo takiego nie było. Nie mówiąc już nic więcej podkręcił gaz i płynnie ruszył z miejsca, kierując się w stronę bramy. Obecność ludzi nie pozwalała mu na nabranie większej prędkości, jednak i sama przejażdżka nie miała być przytłaczająco długa.
Zgodnie z poleceniem chłopaka, udał się pod rezydencję, a następnie skręcił we właściwym kierunku, zwalniając jeszcze bardziej, jakby nie chciał przegapić miejsca, w którym miał odstawić motor, jak i dać Mercowi szansę na udzielenie mu dalszej instrukcji.
"Spokojnie. Nie mam nic do Saturna. Wydaje mi się, że jest mało wymagający. Nie to co jego brat"
— "Wydaje mi się" to kluczowa część tego zdania. Choć w pewnym sensie pewnie masz rację. Saturn ma pewne oczekiwania w stosunku do innych ludzi, lecz z czasem nauczył się odpowiednio je zaniżać by uniknąć większego rozczarowania. Masz szczęście, że z miejsca startujesz u niego z kilkoma dodatkowymi punktami — uniósł kącik ust w uśmiechu, zastanawiając się nad czymś przez nieco dłuższą chwilę. Ostatecznie jednak przekrzywił nieznacznie głowę w bok i pokręcił nią w przeczącym geście.
— Nie, właściwie nie nazwałbym tego szczęściem. Gdyby twój charakter nie przypadł mu do gustu, nawet fakt że "jesteśmy razem" nijak nie uratowałby ci skóry przed jego antarktycznym chłodem — zażartował zadrapując paznokciami jego plecy. Jego mina po opowieści o żałosnym pokazie ze strony dziewczyny prędko złagodniała, gdy usłyszał odpowiedź Paige'a jak i jego cichy śmiech. Dźwięk ten naprawdę działał na niego niezwykle kojąco.
Podobnie jak sama obecność blondyna. Nie odrywał od niego wzroku, gdy wyraźnie swoim pojedynczym zdaniem zaszczepił w nim coś, co zmusiło go do rozmyślania. Z przechyloną na bok głową wyglądał naprawdę uroczo, niczym przerośnięte szczenię.
"Przemyslę to."
Nawet jeśli nie dał po sobie niczego poznać, jego wnętrze wypełniła satysfakcja. Dopisał w myślach do swojej niewidzialnej tablicy pojedynczy punkt, który był niczym niematerialne potwierdzenie, że udało mu się choć częściowo wkraść do jego wnętrza. Nie był na tyle odważny we własnym rozmyślaniu, by od razu określić je mianem serca.
"Czyli jednak nie odebrałem tego prawa."
— Tak się tylko droczę — odpowiedział nonszalancko, puszczając mu oko. Pozwolił sobie jeszcze przez chwilę na nieco uważniejszą obserwację maszyny, zupełnie jakby chciał utrwalić sobie jej idealny, zadbany wygląd w myślach. Tuż przed tym gdy w końcu zajął swoje miejsce za chłopakiem.
Wydał z siebie cichy dźwięk pomiędzy prychnięciem, a sarknięciem ocierając się policzkiem o jego ramię.
— Skoro niczego nie znajdę to niczego nie stracę, racja? — zapytał tuż przed tym gdy Alan odpalił w końcu miłość swojego życia. Znajomy dźwięk wypełnił jego uszy. Przymknął powieki ponownie czując jak rozluźnienie dopada jego ciało, wbrew głośnemu rykowi silnika. Zawsze miał swego rodzaju słabość do maszyn. Niejednokrotnie zasypiał w limuzynie podczas drogi do szkoły. Nieznaczne wyboje na drodze zamiast powodować u niego niezadowolenie, wprawiały pojazd w lekkie, przyjemne kołysanie, które momentalnie pozwalało mu odnaleźć odpowiednią drogę do krainy Morfeusza.
Choć tym razem nie chciało mu się spać. Jego uścisk na brzuchu Paige'a pozostawał tak samo mocny i stanowczy co wcześniej, gdy w milczeniu obserwował migające po boku drzewa i krzewy zasadzone w ogrodzie ich rezydencji. Dopiero gdy ten wyraźnie zwolnił, odkleił się nieznacznie od jego pleców by spojrzeć dookoła. Normalnie właśnie tutaj oddaliby hondę w ręce jednego z kamerdynerów, którzy odprowadziliby ją do garażu. Zdążył się już jednak domyślić, że blondyn prędzej wróciłby do domu niż pozwolił usiąść na niej komuś obcemu.
— Jedź w lewo wzdłuż dróżki i cały czas prosto. Zobaczysz odrębny budynek, który robi za garaż — poinstruował go, opierając brodę na jego barku. Wyłącznie chwilowo. Jakby nie patrzeć nie była to najwygodniejsza pozycja, biorąc pod uwagę fakt, że Alan nie tylko musiał nieustannie kontrolować pojazd, ale też sama honda trzęsła się nieznacznie wraz z pokonywaniem kolejnych metrów.
Garaż w rzeczywistości przypominał po prostu osobny dom, choć bez wątpienia odróżniały go od niego olbrzymie drzwi garażowe na parterze. Na zewnątrz stała wyłącznie jedna, pojedyncza limuzyna widocznie przygotowana na nagłe wypadki, gdy wyprowadzanie jej z parkingu byłoby zbyt czasochłonne. Nim zdążyli podjechać pod same drzwi, ruszyły powoli do góry otwierając przed nimi olbrzymią powierzchnię zastawioną tu i ówdzie najróżniejszymi samochodami, których wartość bez wątpienia przekraczała w wielu przypadkach kilkunastoletnie zarobki przeciętnego mieszkańca.
— Zaparkuj gdzieś z przodu. Łatwiej będzie ci rano wyjechać — rzucił stopniowo przygotowując się do zejścia z motocyklu. W końcu jakby nie patrzeć mieli przed sobą jeszcze kilka rzeczy do zrealizowania, których zdecydowanie nie zamierzał mu odpuścić. Nie wyglądało zresztą na to, by musiał się jakkolwiek starać.
zt. [+ Alan]
Tego dnia można było pozazdrościć mu punktualności. Gdy dźwięk zwalniającego silnika samochodu rozbrzmiał w pobliżu bramy rezydencji Blacków, zegar wskazywał równo umówioną przez nich godzinę. Biorąc pod uwagę mocno uszczuplony czas dyspozycyjności Saturna, nie było nic dziwnego w tym, że O'Brien nie chciał tracić ani jednej cennej minuty. Jakby tego było mało, białowłosy wyglądał mu na kogoś, kto cenił sobie w ludziach to, że stawiali się na czas, gdy w grę wchodziły różne spotkania. Może i głupio było łudzić się, że zwracanie uwagi na takie szczegóły pomoże mu nabić dodatkowe punkty, biorąc pod uwagę to, że Black pewnie już zdążył założyć, że to całe ich umawianie się było jedynie ponurym żartem. Nie robiło mu więc różnicy, czy ciemnowłosy zjawi cię pod jego domem czy nie i na pewno miał całe mnóstwo rzeczy do zrobienia, którymi mógł zapełnić lukę w swoim grafiku.
Ale złotooki nie zamierzał odpuszczać.
Choć nie miał pewności, że Sat nagle nie postanowi zrezygnować ze spotkania, kiedy tylko dowie się, że złotooki już na niego czeka, podobne myśli nawet na chwilę nie wprawiły go w zawahanie. Zatrzymał samochód na podjeździe tak, jakby to miejsce od samego początku było przeznaczone właśnie dla niego. Na zewnątrz było jeszcze wystarczająco jasno, by przemknąwszy wzrokiem po najbliższej okolicy, był w stanie stwierdzić, czy chłopak czekał na niego na zewnątrz – nie zdołał jednak wyłapać znajomej sylwetki ani żadnej innej.
Dość szybko przyłapał się na tym, że odruchowo wyciągnął rękę po telefon, ale numer zapisany w kontaktach nie należał do tego Blacka. Życie byłoby o wiele prostsze, gdyby albinos nie przywiązywał aż takiej wagi do kontaktów biznesowych, ale – heeej – jakby nie patrzeć, Jake'owi udało się wyciągnąć go z domu pod mniej oficjalnym pretekstem. I właśnie dlatego nie czuł, że poświęca za wiele, gdy rozpiął pasy i wysiadł z samochodu, by pokonać kilka kroków w stronę zamontowanego przy bramie domofonu. Zadowolenie już na tyle mocno przywarło do jego piegowatej twarzy, że chłopak nawet nie zdawał sobie sprawy, że to cały czas się tam znajduje. Gdyby na jego miejscu znajdował się ktoś inny, możliwe, że już teraz miałby problemy z oddychaniem na samą myśl, że ktoś z tak wysokiej ligi, zgodził się na dobrowolne wyjście z nim w ten piękny, wiosenny wieczór, jednak szatyn przypominał raczej kogoś, kto wygrał los na loterii, a teraz pozostało mu tylko odebrać swoją gwarantowaną nagrodę.
Wcisnął przycisk.
Służba Blacków nie miała sobie nic do zarzucenia, gdy w niedługim czasie z głośnika dobiegł głos kamerdynera.
― Dobry wieczór. Nazywam się Jake O'Brien. Prosiłbym o przekazanie paniczowi Saturnowi, że jego ulubieniec czeka pod bramą. Mam nadzieję, że nie zapomniał o naszym spotkaniu i jest już gotowy do wyjścia ― rzucił, mimowolnie wspierając się ramieniem o bramę, jakby spodziewał się, że spędzi pod nią trochę czasu. Spojrzenie złotych tęczówek mimowolnie pomknęło ku olbrzymiej przestrzeni za wjazdem, a z punktu, w którym się znajdował, nie był w stanie dostrzec drzwi do rezydencji.
Ale złotooki nie zamierzał odpuszczać.
Choć nie miał pewności, że Sat nagle nie postanowi zrezygnować ze spotkania, kiedy tylko dowie się, że złotooki już na niego czeka, podobne myśli nawet na chwilę nie wprawiły go w zawahanie. Zatrzymał samochód na podjeździe tak, jakby to miejsce od samego początku było przeznaczone właśnie dla niego. Na zewnątrz było jeszcze wystarczająco jasno, by przemknąwszy wzrokiem po najbliższej okolicy, był w stanie stwierdzić, czy chłopak czekał na niego na zewnątrz – nie zdołał jednak wyłapać znajomej sylwetki ani żadnej innej.
Dość szybko przyłapał się na tym, że odruchowo wyciągnął rękę po telefon, ale numer zapisany w kontaktach nie należał do tego Blacka. Życie byłoby o wiele prostsze, gdyby albinos nie przywiązywał aż takiej wagi do kontaktów biznesowych, ale – heeej – jakby nie patrzeć, Jake'owi udało się wyciągnąć go z domu pod mniej oficjalnym pretekstem. I właśnie dlatego nie czuł, że poświęca za wiele, gdy rozpiął pasy i wysiadł z samochodu, by pokonać kilka kroków w stronę zamontowanego przy bramie domofonu. Zadowolenie już na tyle mocno przywarło do jego piegowatej twarzy, że chłopak nawet nie zdawał sobie sprawy, że to cały czas się tam znajduje. Gdyby na jego miejscu znajdował się ktoś inny, możliwe, że już teraz miałby problemy z oddychaniem na samą myśl, że ktoś z tak wysokiej ligi, zgodził się na dobrowolne wyjście z nim w ten piękny, wiosenny wieczór, jednak szatyn przypominał raczej kogoś, kto wygrał los na loterii, a teraz pozostało mu tylko odebrać swoją gwarantowaną nagrodę.
Wcisnął przycisk.
Służba Blacków nie miała sobie nic do zarzucenia, gdy w niedługim czasie z głośnika dobiegł głos kamerdynera.
― Dobry wieczór. Nazywam się Jake O'Brien. Prosiłbym o przekazanie paniczowi Saturnowi, że jego ulubieniec czeka pod bramą. Mam nadzieję, że nie zapomniał o naszym spotkaniu i jest już gotowy do wyjścia ― rzucił, mimowolnie wspierając się ramieniem o bramę, jakby spodziewał się, że spędzi pod nią trochę czasu. Spojrzenie złotych tęczówek mimowolnie pomknęło ku olbrzymiej przestrzeni za wjazdem, a z punktu, w którym się znajdował, nie był w stanie dostrzec drzwi do rezydencji.
Nic dziwnego, że białowłosy nie czekał przed wejściem. Dom Blacków rządził się swoimi konkretnymi zasadami, których przestrzegali w absolutnie każdej sytuacji. I nawet jeśli po wejściu na teren rezydencji nie można było odmówić im gościnności, tak mury wznoszące się wokół posiadłości stanowiły dość jasny przekaz dla wszelkich intruzów. Już kilkanaście sekund po tym jak Jake stanął przy bramie, dwa rosłe wilki o kontrastujących kolorach futra wypadły z bocznej ścieżki zatrzymując się dwa metry od metalowych prętów.
Nie ujadały jak przeciętne kundle, zatrzymały się jedynie dostojnie, nim pochyliły łby wpatrując się w niego pełnym napięcia wzrokiem.
Tylko spróbuj przejść bez pozwolenia, bądź wsadzić rękę między kraty, zdawało się mówić spojrzenie czarnego zwierzęcia, które w przeciwieństwie do białego brata, odsłaniało teraz kły w pełnej okazałości. Z ich pysków nadal nie dobiegł do niego żaden dźwięk, zupełnie jakby doskonale zdawały sobie sprawę, że mogłyby tym samym zagłuszyć słowa kamerdynera.
— Naturalnie — dźwięk urwał się błyskawicznie, gdy służba wyraźnie oddaliła się w celu poinformowania Blacka o przybyciu gościa. Biorąc pod uwagę rozmiary rezydencji, nic dziwnego że Jake'a czekało jeszcze całe dziesięć minut w słońcu i towarzystwie wilczurów, nim kamerdyner powrócił na swoje stanowisko.
— Panicz Black każe przekazać, że nie przypomina sobie spotkania z żadnym ulubieńcem, gdyż jego brat znajduje się na spotkaniu biznesowym. Niemniej Panie O'Brien, może Pan wjechać na teren pos-
— Nie ma takiej potrzeby, Philipie.
Znajomy głos białowłosego przerwał zdanie służby w połowie. Dalsza wymiana zdań nie dobiegła do uszu Jake'a, gdy "Philip" wyraźnie odsunął palec od przycisku kontrolującego mikrofon. Wyglądało jednak na to, że Saturn zamierzał wyjść osobiście. Może niepokoił go fakt, że złotookiemu mogło wpaść do głowy skorzystanie z ich gościnności i wepchnięcie się do środka, by nieco utrudnić mu życie?
Gdyby nie kot, nawet nie zgodziłby się na dzisiejsze wyjście.
Minęło kolejne siedem minut, nim Black pojawił się w zasięgu jego wzroku. Lecz nawet jego spokojne kroki nie sprawiły, by oba wilki choć drgnęły ze swojego miejsca i zostawiły Ravena w spokoju.
— Wezen, Furud, do nogi.
Długie uszy momentalnie stanęły na sztorc, gdy zwróciły się w kierunku Saturna i podbiegły do niego posłusznie, praktycznie wciskając się posłusznie w jego uda, opierając łby z obu stron na jego biodrach. Zatrzymał się i zmierzył piegowatego chłopaka wzrokiem, zupełnie jakby po raz kolejny zastanawiał się czy aby na pewno miał na całą tę szopkę czas.
— Ulubieniec, O'Brien? Następnym razem nawet do ciebie nie wyjdę, jeśli po raz kolejny zażartujesz sobie z mojej służby racząc ich fałszywymi informacjami — powiedział chłodno, opierając dłonie na łbach zwierząt. Podrapał je kilkakrotnie za uszami, nim brama drgnęła z cichym zgrzytem, otwierając się na niewielką odległość.
— Waruj — machnął ręką na wilczury i wyszedł na zewnątrz, nawet nie patrząc w kierunku metalowych prętów, które zdążyły się już za nim zatrzasnąć. Przesunął jedynie wzrokiem po samochodzie od lewej do prawej, nim usatysfakcjonowany (chyba - ciężko było to stwierdzić z pełnym przekonaniem po kimś kto nie miał żadnej mimiki) stanął od strony pasażera z założonymi na klatce piersiowej rękami.
Nie ujadały jak przeciętne kundle, zatrzymały się jedynie dostojnie, nim pochyliły łby wpatrując się w niego pełnym napięcia wzrokiem.
Tylko spróbuj przejść bez pozwolenia, bądź wsadzić rękę między kraty, zdawało się mówić spojrzenie czarnego zwierzęcia, które w przeciwieństwie do białego brata, odsłaniało teraz kły w pełnej okazałości. Z ich pysków nadal nie dobiegł do niego żaden dźwięk, zupełnie jakby doskonale zdawały sobie sprawę, że mogłyby tym samym zagłuszyć słowa kamerdynera.
— Naturalnie — dźwięk urwał się błyskawicznie, gdy służba wyraźnie oddaliła się w celu poinformowania Blacka o przybyciu gościa. Biorąc pod uwagę rozmiary rezydencji, nic dziwnego że Jake'a czekało jeszcze całe dziesięć minut w słońcu i towarzystwie wilczurów, nim kamerdyner powrócił na swoje stanowisko.
— Panicz Black każe przekazać, że nie przypomina sobie spotkania z żadnym ulubieńcem, gdyż jego brat znajduje się na spotkaniu biznesowym. Niemniej Panie O'Brien, może Pan wjechać na teren pos-
— Nie ma takiej potrzeby, Philipie.
Znajomy głos białowłosego przerwał zdanie służby w połowie. Dalsza wymiana zdań nie dobiegła do uszu Jake'a, gdy "Philip" wyraźnie odsunął palec od przycisku kontrolującego mikrofon. Wyglądało jednak na to, że Saturn zamierzał wyjść osobiście. Może niepokoił go fakt, że złotookiemu mogło wpaść do głowy skorzystanie z ich gościnności i wepchnięcie się do środka, by nieco utrudnić mu życie?
Gdyby nie kot, nawet nie zgodziłby się na dzisiejsze wyjście.
Minęło kolejne siedem minut, nim Black pojawił się w zasięgu jego wzroku. Lecz nawet jego spokojne kroki nie sprawiły, by oba wilki choć drgnęły ze swojego miejsca i zostawiły Ravena w spokoju.
— Wezen, Furud, do nogi.
Długie uszy momentalnie stanęły na sztorc, gdy zwróciły się w kierunku Saturna i podbiegły do niego posłusznie, praktycznie wciskając się posłusznie w jego uda, opierając łby z obu stron na jego biodrach. Zatrzymał się i zmierzył piegowatego chłopaka wzrokiem, zupełnie jakby po raz kolejny zastanawiał się czy aby na pewno miał na całą tę szopkę czas.
— Ulubieniec, O'Brien? Następnym razem nawet do ciebie nie wyjdę, jeśli po raz kolejny zażartujesz sobie z mojej służby racząc ich fałszywymi informacjami — powiedział chłodno, opierając dłonie na łbach zwierząt. Podrapał je kilkakrotnie za uszami, nim brama drgnęła z cichym zgrzytem, otwierając się na niewielką odległość.
— Waruj — machnął ręką na wilczury i wyszedł na zewnątrz, nawet nie patrząc w kierunku metalowych prętów, które zdążyły się już za nim zatrzasnąć. Przesunął jedynie wzrokiem po samochodzie od lewej do prawej, nim usatysfakcjonowany (chyba - ciężko było to stwierdzić z pełnym przekonaniem po kimś kto nie miał żadnej mimiki) stanął od strony pasażera z założonymi na klatce piersiowej rękami.
Dla każdego, kto wiedział czym parali się Blackowie, widok psów na podwórku – w tym przypadku bardzo przerośniętych psów – nie był niczym dziwnym. Chociaż teren posiadłości najbogatszej rodziny w Kanadzie bez wątpienia skusiłby niejednego, O'Brienowi nawet przez myśl nie przeszło, by próbować dostać się na drugą stronę bramy bez wyraźnego zaproszenia. Chociaż daleko było mu do zachowania przykładnego panicza, wciąż przejawiał jakieś oznaki dobrego wychowania, nawet jeśli tym razem były one dodatkowo podszyte świadomością, że czerpałby większą satysfakcję, gdyby Cullinan zaprosił go do siebie osobiście i z jakiegoś powodu nie wątpił, że tak się stanie.
Za dzień, dwa, może za tydzień albo miesiąc – może nawet jeszcze dłużej – ale zawsze.
W milczeniu przyglądał się parze czworonogów w oczekiwaniu na kolejną wiadomość od kamerdynera. Przez cały czas luźno wspierał się o bramę, która bezpiecznie oddzielała go od czujnych stróżów posiadłości, których nie próbował prowokować jeszcze bardziej. Chociaż jedynymi zwierzętami w jego życiu były koty, starał się podchodzić do innych zwierząt z równym szacunkiem. Co jak co, ale nigdy nie wiadomo, kiedy takie bydle zdecyduje się rzucić na ciebie z zębami.
„Panicz Black każe przekazać, że nie przypomina sobie spotkania z żadnym ulubieńcem...”
Nawet nie próbował powstrzymać cisnącego mu się na usta, rozbawionego uśmiechu. Wyglądało na to, że Black nadal zamierzał zgrywać niedostępnego, a złotooki nie spodziewał się niczego innego. Mimowolnie oderwał się od prętów, gdy pierwsze słowa zaproszenia na teren posiadłości zdążyły opuścić słowa lokaja. Oczywiście był gotów podjechać bliżej, nawet nie zakładając, że mógłby tym samym dostać się do środka rezydencji i porzucić plany odwiedzenia znajomej i jej kota.
― Cześć, Saturn ― rzucił, słysząc znajomy głos – już przez sam głośnik dało się wyczuć tę zadowoloną nutę, choć istniała szansa, że kiedy mężczyzna zdjął palec z odpowiedniego przycisku, jego głos zwyczajnie nie został dosłyszany. Zrozumiał za to, że albinos już zmierzał w stronę wjazdu. Trudno było mu oszacować, ile dokładnie miał jeszcze czekać, jednak cofnął się o krok od bramy, wsuwając ręce do kieszeni spodni. Starał się nie przywiązywać uwagi do upływającego czasu, choć z każdą kolejną minutą zaczynał sądzić, że rozwiązanie służącego pozwoliłoby zyskać im cenne minuty.
Chyba nie skracał tego spotkania celowo?
Piąta minuta.
Jake zastukał czubkiem buta o podjazd, zerkając ku wilkom, które nadal wpatrywały się w niego, jak w najgorszego intruza. Zadziwiające, jak długo były w stanie wytrzymać właściwie w jednej pozycji.
Szósta minuta.
Podszedł bliżej samochodu, przylegając tyłem do drzwi. Zdążył wyciągnąć telefon i wystukać na nim wiadomość, że nieco się spóźnią. Mógł przyjechać przed czasem.
Siódma minuta.
Złote tęczówki skupiły swoje spojrzenie na zbliżającym się krok po kroku chłopaku. Na razie nie odezwał się ani słowem, czekając aż ten podejdzie bliżej i z uwagą obserwując, jak dwa czworonogi momentalnie zmieniają swoje nastawienie, skupiając się na właścicielu. Trzeba przyznać, że do twarzy było mu w towarzystwie posłusznych zwierząt.
„Ulubieniec, O'Brien?”
― Staram się myśleć przyszłościowo ― rzucił, unosząc kącik ust w zawadiackim uśmiechu, gdy wyprostował się, zwracając przodem do jasnowłosego. Trudno było powstrzymać się od zmierzenia do spojrzeniem od stóp do głowy. ― Nie próbowałem żartować z twojej służby, jednak jeśli cię to uraziło, więcej tego nie zrobię ― zdanie, które wypowiedział, słyszalnie nie zostało zakończone. Krótka pauza w połączeniu z dziwnie usatysfakcjonowanym błyskiem w złotych tęczówkach chłopaka, mogła wzbudzić pewne wątpliwości rozmówcy. Raven wyglądał tak, jakby niewiele robił sobie z ostrzeżenia Saturna – ba, raczej tak, jakby wydawało mu się, że panicz zwyczajnie się z nim droczył, choć oboje wiedzieli, że była to nieprawda. ― Szczególnie że nie chciałbym w tak głupi sposób zmarnować następnego razu. Mówisz, że kiedy mam wpaść? Jutro między szesnastą a osiemnastą trzydzieści? To idealna szansa, żeby przetestować, jak bardzo słowny jestem.
Czy Black nieświadomie wkopał się w kolejne spotkanie?
Ciemnowłosy powiódł za nim wzrokiem, w którym czaiło się wyczekiwanie. Dostrzegłszy, że Cullinan zatrzymał się przed drzwiami pasażera, dość szybko pojął, że dziedzic rodu Blacków widocznie nie przywykł do tego, że musiał pociągać za klamkę sam. Spodziewał się tego, że chłopak był niezwykle dystyngowany, ale myśl o tym, że sięgało to aż takiego stopnia, sprawiła, że zaczął zupełnie inaczej patrzeć na białowłosego.
Podobał mu się jeszcze bardziej.
Nie czekając, obszedł samochód dookoła, korzystając z okazji, że na ten moment mógł znaleźć się znacznie bliżej i otworzył przed nim drzwi do samochodu, opierając jedną rękę o ich brzeg.
― Zapraszam, paniczu Black.
Za dzień, dwa, może za tydzień albo miesiąc – może nawet jeszcze dłużej – ale zawsze.
W milczeniu przyglądał się parze czworonogów w oczekiwaniu na kolejną wiadomość od kamerdynera. Przez cały czas luźno wspierał się o bramę, która bezpiecznie oddzielała go od czujnych stróżów posiadłości, których nie próbował prowokować jeszcze bardziej. Chociaż jedynymi zwierzętami w jego życiu były koty, starał się podchodzić do innych zwierząt z równym szacunkiem. Co jak co, ale nigdy nie wiadomo, kiedy takie bydle zdecyduje się rzucić na ciebie z zębami.
„Panicz Black każe przekazać, że nie przypomina sobie spotkania z żadnym ulubieńcem...”
Nawet nie próbował powstrzymać cisnącego mu się na usta, rozbawionego uśmiechu. Wyglądało na to, że Black nadal zamierzał zgrywać niedostępnego, a złotooki nie spodziewał się niczego innego. Mimowolnie oderwał się od prętów, gdy pierwsze słowa zaproszenia na teren posiadłości zdążyły opuścić słowa lokaja. Oczywiście był gotów podjechać bliżej, nawet nie zakładając, że mógłby tym samym dostać się do środka rezydencji i porzucić plany odwiedzenia znajomej i jej kota.
― Cześć, Saturn ― rzucił, słysząc znajomy głos – już przez sam głośnik dało się wyczuć tę zadowoloną nutę, choć istniała szansa, że kiedy mężczyzna zdjął palec z odpowiedniego przycisku, jego głos zwyczajnie nie został dosłyszany. Zrozumiał za to, że albinos już zmierzał w stronę wjazdu. Trudno było mu oszacować, ile dokładnie miał jeszcze czekać, jednak cofnął się o krok od bramy, wsuwając ręce do kieszeni spodni. Starał się nie przywiązywać uwagi do upływającego czasu, choć z każdą kolejną minutą zaczynał sądzić, że rozwiązanie służącego pozwoliłoby zyskać im cenne minuty.
Chyba nie skracał tego spotkania celowo?
Piąta minuta.
Jake zastukał czubkiem buta o podjazd, zerkając ku wilkom, które nadal wpatrywały się w niego, jak w najgorszego intruza. Zadziwiające, jak długo były w stanie wytrzymać właściwie w jednej pozycji.
Szósta minuta.
Podszedł bliżej samochodu, przylegając tyłem do drzwi. Zdążył wyciągnąć telefon i wystukać na nim wiadomość, że nieco się spóźnią. Mógł przyjechać przed czasem.
Siódma minuta.
Złote tęczówki skupiły swoje spojrzenie na zbliżającym się krok po kroku chłopaku. Na razie nie odezwał się ani słowem, czekając aż ten podejdzie bliżej i z uwagą obserwując, jak dwa czworonogi momentalnie zmieniają swoje nastawienie, skupiając się na właścicielu. Trzeba przyznać, że do twarzy było mu w towarzystwie posłusznych zwierząt.
„Ulubieniec, O'Brien?”
― Staram się myśleć przyszłościowo ― rzucił, unosząc kącik ust w zawadiackim uśmiechu, gdy wyprostował się, zwracając przodem do jasnowłosego. Trudno było powstrzymać się od zmierzenia do spojrzeniem od stóp do głowy. ― Nie próbowałem żartować z twojej służby, jednak jeśli cię to uraziło, więcej tego nie zrobię ― zdanie, które wypowiedział, słyszalnie nie zostało zakończone. Krótka pauza w połączeniu z dziwnie usatysfakcjonowanym błyskiem w złotych tęczówkach chłopaka, mogła wzbudzić pewne wątpliwości rozmówcy. Raven wyglądał tak, jakby niewiele robił sobie z ostrzeżenia Saturna – ba, raczej tak, jakby wydawało mu się, że panicz zwyczajnie się z nim droczył, choć oboje wiedzieli, że była to nieprawda. ― Szczególnie że nie chciałbym w tak głupi sposób zmarnować następnego razu. Mówisz, że kiedy mam wpaść? Jutro między szesnastą a osiemnastą trzydzieści? To idealna szansa, żeby przetestować, jak bardzo słowny jestem.
Czy Black nieświadomie wkopał się w kolejne spotkanie?
Ciemnowłosy powiódł za nim wzrokiem, w którym czaiło się wyczekiwanie. Dostrzegłszy, że Cullinan zatrzymał się przed drzwiami pasażera, dość szybko pojął, że dziedzic rodu Blacków widocznie nie przywykł do tego, że musiał pociągać za klamkę sam. Spodziewał się tego, że chłopak był niezwykle dystyngowany, ale myśl o tym, że sięgało to aż takiego stopnia, sprawiła, że zaczął zupełnie inaczej patrzeć na białowłosego.
Podobał mu się jeszcze bardziej.
Nie czekając, obszedł samochód dookoła, korzystając z okazji, że na ten moment mógł znaleźć się znacznie bliżej i otworzył przed nim drzwi do samochodu, opierając jedną rękę o ich brzeg.
― Zapraszam, paniczu Black.
Naprawdę zastanawiał się co właściwie tutaj robił. No może nie konkretnie tutaj, biorąc pod uwagę fakt, że nadal znajdowali się pod bramą rezydencji. Niemniej naprawdę nie miał najmniejszych powodów, by spędzać czas w towarzystwie O'Briena. Za wyjątkiem tego absolutnie obłędnego kota i nieustannie wypychającego go brata. Który zresztą go w to wszystko wkopał. Nie był to pierwszy raz, gdy Mercury zabierał jego telefon i odpisywał na komentarze podając się za Saturna. Była to jedna z tych cech jego starszego brata, które nieznacznie go drażniły.
Nie było jednak szans, by przyznał się do tego przed ich gościem, który w przeciwieństwo do białowłosego, wyglądał jakby wybitnie cieszył się z podobnej szansy. Poza tym odwołanie czegoś ustawionego byłoby wybitnie nieuprzejme. Tyle dobrego, że z podanych mu informacji przynajmniej nie czekało go nic wielkiego, wymagającego dodatkowej energii, by zmagać się z tłumem obskakujących cię ludzi. To był tylko kot. Kot, jego właścicielka i ten przesadnie natarczywy chłopak, którego przez przypadek zgarnął ostatnio pod swoje skrzydła na wystawie. Wyglądało na to, że jedna konieczna akcja i jej konsekwencje miały się ciągnąć za nim jeszcze przez długi czas. Musiał znaleźć jakiś sposób, by zwyczajnie zakończyć szereg podobnych wydarzeń.
Problem w tym, że Mercury go polubił. Ciężko było tego nie wyłapać, biorąc pod uwagę ich nieustanne komentarze na tym nieszczęsnym Instagramie.
Co nie znaczy, że musisz za każdym razem wciągać mnie w swoje kręgi, Mercury.
Jak mógł być całkowicie zły, gdy wiedział że czarnowłosy robił to ze zwyczajnej troski? Tyle, że Saturn nie potrzebował opieki. Ani tym bardziej nowych znajomych. Było mu dobrze w takim stanie, w jakim się znajdował.
— Nie mam czasu na twoje zabawy, panie O'Brien — chyba jednak nie był w najlepszym humorze, gdy usłyszał kolejną porcję idiotycznych uwag padających z ust złotookiego. Gdyby choć raz spróbował podejść do Saturna poważnie, zamiast przybierać tę drażniącą manierę wiecznego śmieszka, okazałby się całkiem przyjemnym chłopakiem. Niestety wyglądało na to, że nie potrafił porzucić nawyku durnych żarcików i próby dogryzania mu na każdym kroku.
W perfekcyjny sposób sprawiał, że białowłosy czuł się nie tylko osaczony, ale i wybitnie niekomfortowo na sam jego widok. Raczej średnie podejście do kogoś, kto naturalnie i tak stronił od ludzi. Mimo to, gdy w końcu otworzył przed nim drzwi, wsiadł do środka w towarzystwie krótkiego "dziękuję", kładąc torbę na swoich kolanach. Zapiął pas i pozwolił sobie na rozejrzenie się w kółko. Jeśli dobrze pamiętał, niemalże identyczny egzemplarz stał u nich w garażu. Nie mógł mieć jednak stuprocentowej pewności. Jego ojciec kupował nowe auto praktycznie co tydzień, przez co ich garaż przypominał jeden z największych salonów samochodowych w Ameryce. Poczekał aż chłopak zajmie miejsce za kierownicą, nim uaktywnił standardowy small talk, który krążył mu po głowie przez ostatnich kilka minut. Zupełnie jakby zdążył już zaplanować przebieg całego spotkania i wszystkie potencjalne scenariusze.
— Faktycznie lubisz koty czy też zdjęcie było zwyczajnym przypadkiem?
Nie było jednak szans, by przyznał się do tego przed ich gościem, który w przeciwieństwo do białowłosego, wyglądał jakby wybitnie cieszył się z podobnej szansy. Poza tym odwołanie czegoś ustawionego byłoby wybitnie nieuprzejme. Tyle dobrego, że z podanych mu informacji przynajmniej nie czekało go nic wielkiego, wymagającego dodatkowej energii, by zmagać się z tłumem obskakujących cię ludzi. To był tylko kot. Kot, jego właścicielka i ten przesadnie natarczywy chłopak, którego przez przypadek zgarnął ostatnio pod swoje skrzydła na wystawie. Wyglądało na to, że jedna konieczna akcja i jej konsekwencje miały się ciągnąć za nim jeszcze przez długi czas. Musiał znaleźć jakiś sposób, by zwyczajnie zakończyć szereg podobnych wydarzeń.
Problem w tym, że Mercury go polubił. Ciężko było tego nie wyłapać, biorąc pod uwagę ich nieustanne komentarze na tym nieszczęsnym Instagramie.
Co nie znaczy, że musisz za każdym razem wciągać mnie w swoje kręgi, Mercury.
Jak mógł być całkowicie zły, gdy wiedział że czarnowłosy robił to ze zwyczajnej troski? Tyle, że Saturn nie potrzebował opieki. Ani tym bardziej nowych znajomych. Było mu dobrze w takim stanie, w jakim się znajdował.
— Nie mam czasu na twoje zabawy, panie O'Brien — chyba jednak nie był w najlepszym humorze, gdy usłyszał kolejną porcję idiotycznych uwag padających z ust złotookiego. Gdyby choć raz spróbował podejść do Saturna poważnie, zamiast przybierać tę drażniącą manierę wiecznego śmieszka, okazałby się całkiem przyjemnym chłopakiem. Niestety wyglądało na to, że nie potrafił porzucić nawyku durnych żarcików i próby dogryzania mu na każdym kroku.
W perfekcyjny sposób sprawiał, że białowłosy czuł się nie tylko osaczony, ale i wybitnie niekomfortowo na sam jego widok. Raczej średnie podejście do kogoś, kto naturalnie i tak stronił od ludzi. Mimo to, gdy w końcu otworzył przed nim drzwi, wsiadł do środka w towarzystwie krótkiego "dziękuję", kładąc torbę na swoich kolanach. Zapiął pas i pozwolił sobie na rozejrzenie się w kółko. Jeśli dobrze pamiętał, niemalże identyczny egzemplarz stał u nich w garażu. Nie mógł mieć jednak stuprocentowej pewności. Jego ojciec kupował nowe auto praktycznie co tydzień, przez co ich garaż przypominał jeden z największych salonów samochodowych w Ameryce. Poczekał aż chłopak zajmie miejsce za kierownicą, nim uaktywnił standardowy small talk, który krążył mu po głowie przez ostatnich kilka minut. Zupełnie jakby zdążył już zaplanować przebieg całego spotkania i wszystkie potencjalne scenariusze.
— Faktycznie lubisz koty czy też zdjęcie było zwyczajnym przypadkiem?
„Nie mam czasu na twoje zabawy, panie O'Brien.”
Ciemnowłosy westchnął ciężko z pobłażaniem przyglądając się, chłopakowi, który właśnie wsiadał do samochodu. A jednak nadal tu jesteś, przypadek? – właśnie to zdawało się mówić jego spojrzenie. Nie to, żeby narzekał. Odpowiadało mu to, że pomimo wyraźnej niechęci, białowłosy nadal nie postanowił się wycofać. Nie wiedział na ile było w tym chęci dania mu szansy, a na ile czystego przejawu kultury osobistej, ale nawet takie sytuacje mogły obrócić jego podejście o sto osiemdziesiąt stopni.
― Jake ― poprawił go, wspierając się przedramionami o brzeg drzwi. ― Gdyby to miała być zabawa, już dawno by mi się znudziła. Nie rozumiem, czemu karcisz kogoś za to, że chce cię poznać. Hm? ― Kącik jego ust drgnął, gdy uraczył go kolejnym uśmiechem, kompletnie nie pasującym do wypowiadanych słów. Zaraz po tym wyprostował się i zamknął za nim drzwi, by na koniec zastukać w nie otwartą dłonią, jakby upewniał się, że zamknął je do porządku.
Wrócił pod drzwi kierowcy i zaraz zajął miejsce obok białowłosego, także naciągając na siebie pasy. Właściwie nie spodziewał się, że Cullinan uraczy go jakimkolwiek słowem, jednak doskonale udało mu się zatuszować zaskoczenie – kto wie, czy podobna reakcja nie zniechęciłaby chłopaka do dalszej konwersacji. A tego przecież nie chciał.
― Staram się nie wrzucać tam przypadkowych zdjęć ― stwierdził, przekręcając kluczyk w stacyjce i wrzucając tylny bieg. Silnik Porsche wydał z siebie przyjemny dla ucha pomruk, jakby zamierzał dopasować się do tematu ich rozmowy, choć zdecydowanie daleko było mu do dźwięku kociego mruczenia. ― Lubię koty ― potwierdził, milknąc na moment, gdy musiał obejrzeć się na tylną szybę, wycofując samochód z podjazdu na ulicę. Przynajmniej z rozwagą obchodził się z tak drogim samochodem. ― Niestety moja rodzina nie podziela tej sympatii, dlatego w rezydencji nie mamy żadnych zwierząt. Myślałem o własnym kocie, gdy przez ostatnie lata przebywałem w Anglii, ale wiedziałem, że to raczej tymczasowe miejsce pobytu, a nagła zmiana otoczenia to dość stresująca sprawa.
Płynnie ruszył naprzód, a im bardziej oddalali się od rezydencji, tym wspólne godziny, które mieli ze sobą spędzić, stawały się coraz bardziej nieuniknione. Nawet nie spostrzegł się, że rozgadał się bardziej niż tego od niego wymagano, jednak O'Brien wyraźnie należał do tej grupy ludzi, którym mówienie przychodziło równie naturalnie co oddychanie.
― Ale może już niedługo, kiedy tylko będę miał swoje własne mieszkanie. A jak jest z tobą? Naprawdę lubisz koty aż tak bardzo? ― Ukradkiem zerknął na niego z ukosa. Na dobrą sprawę nie spodziewał się, że Black mógł lubić cokolwiek do tego stopnia, by przymknąć oko na inne uprzedzenia – na przykład te do jego towarzystwa. A tu niespodzianka.
___✕ z/t [+ Saturn].
___✕Kolejny temat →
Ciemnowłosy westchnął ciężko z pobłażaniem przyglądając się, chłopakowi, który właśnie wsiadał do samochodu. A jednak nadal tu jesteś, przypadek? – właśnie to zdawało się mówić jego spojrzenie. Nie to, żeby narzekał. Odpowiadało mu to, że pomimo wyraźnej niechęci, białowłosy nadal nie postanowił się wycofać. Nie wiedział na ile było w tym chęci dania mu szansy, a na ile czystego przejawu kultury osobistej, ale nawet takie sytuacje mogły obrócić jego podejście o sto osiemdziesiąt stopni.
― Jake ― poprawił go, wspierając się przedramionami o brzeg drzwi. ― Gdyby to miała być zabawa, już dawno by mi się znudziła. Nie rozumiem, czemu karcisz kogoś za to, że chce cię poznać. Hm? ― Kącik jego ust drgnął, gdy uraczył go kolejnym uśmiechem, kompletnie nie pasującym do wypowiadanych słów. Zaraz po tym wyprostował się i zamknął za nim drzwi, by na koniec zastukać w nie otwartą dłonią, jakby upewniał się, że zamknął je do porządku.
Wrócił pod drzwi kierowcy i zaraz zajął miejsce obok białowłosego, także naciągając na siebie pasy. Właściwie nie spodziewał się, że Cullinan uraczy go jakimkolwiek słowem, jednak doskonale udało mu się zatuszować zaskoczenie – kto wie, czy podobna reakcja nie zniechęciłaby chłopaka do dalszej konwersacji. A tego przecież nie chciał.
― Staram się nie wrzucać tam przypadkowych zdjęć ― stwierdził, przekręcając kluczyk w stacyjce i wrzucając tylny bieg. Silnik Porsche wydał z siebie przyjemny dla ucha pomruk, jakby zamierzał dopasować się do tematu ich rozmowy, choć zdecydowanie daleko było mu do dźwięku kociego mruczenia. ― Lubię koty ― potwierdził, milknąc na moment, gdy musiał obejrzeć się na tylną szybę, wycofując samochód z podjazdu na ulicę. Przynajmniej z rozwagą obchodził się z tak drogim samochodem. ― Niestety moja rodzina nie podziela tej sympatii, dlatego w rezydencji nie mamy żadnych zwierząt. Myślałem o własnym kocie, gdy przez ostatnie lata przebywałem w Anglii, ale wiedziałem, że to raczej tymczasowe miejsce pobytu, a nagła zmiana otoczenia to dość stresująca sprawa.
Płynnie ruszył naprzód, a im bardziej oddalali się od rezydencji, tym wspólne godziny, które mieli ze sobą spędzić, stawały się coraz bardziej nieuniknione. Nawet nie spostrzegł się, że rozgadał się bardziej niż tego od niego wymagano, jednak O'Brien wyraźnie należał do tej grupy ludzi, którym mówienie przychodziło równie naturalnie co oddychanie.
― Ale może już niedługo, kiedy tylko będę miał swoje własne mieszkanie. A jak jest z tobą? Naprawdę lubisz koty aż tak bardzo? ― Ukradkiem zerknął na niego z ukosa. Na dobrą sprawę nie spodziewał się, że Black mógł lubić cokolwiek do tego stopnia, by przymknąć oko na inne uprzedzenia – na przykład te do jego towarzystwa. A tu niespodzianka.
___✕ z/t [+ Saturn].
___✕Kolejny temat →
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach