▲▼
Strona 2 z 2 • 1, 2
First topic message reminder :
Klatka jak klatka, schody jak schody. O czym tu się rozpisywać.
______
Snuł się smętnie po szkole w poszukiwaniu panienki Borre. Dzień jak co dzień - w sumie i tak nie miał nic lepszego do roboty, gdy zajęcia się już skończyły, a natchnienie do pisania uparcie nie chciało przyjść. Normalny człowiek pewnie uznałby ten dzień za całkiem sympatyczny - lekcje przebiegały bez większych zgrzytów, ludzie wydawali się jakby ciut milsi, a dzień był doprawdy piękny, z niebieskim niebem bez ani jednej chmurki. Dla Adama jednak taka sielanka i szczęście były niczym innym, jak suszą opróżniającą do cna wątłe źródełko z jego osobistą weną twórczą. Co mu tam po piątce z matematyki, co mu po ładnej pogodzie, skoro słowa nie chciały go słuchać, a metafory wychodziły płaskie i bezbarwne jak kartka papieru! On potrzebował pasji i emocji! Uczuć czystych jak ta lilia nieskalana ludzką dłonią. Intensywności znanej tylko duszom wrażliwym na piękno! Dlatego też szukał uparcie swojej Iluzorycznej Ukochanej. Tylko Ona, w całej swej perfekcyjnej Osobie mogła mu zapewnić dostatecznie silną dawkę artystycznych podniet. Może nawet odważy się w końcu z Nią porozmawiać, przesunąć ich znajomość na wyższy szczebel drabiny ku niebu dekadenckiej rozpaczy? Kto wie.
Na razie jednak czysto prozaicznie nie mógł Jej znaleźć. Złośliwość Losu!
Klatka jak klatka, schody jak schody. O czym tu się rozpisywać.
______
Snuł się smętnie po szkole w poszukiwaniu panienki Borre. Dzień jak co dzień - w sumie i tak nie miał nic lepszego do roboty, gdy zajęcia się już skończyły, a natchnienie do pisania uparcie nie chciało przyjść. Normalny człowiek pewnie uznałby ten dzień za całkiem sympatyczny - lekcje przebiegały bez większych zgrzytów, ludzie wydawali się jakby ciut milsi, a dzień był doprawdy piękny, z niebieskim niebem bez ani jednej chmurki. Dla Adama jednak taka sielanka i szczęście były niczym innym, jak suszą opróżniającą do cna wątłe źródełko z jego osobistą weną twórczą. Co mu tam po piątce z matematyki, co mu po ładnej pogodzie, skoro słowa nie chciały go słuchać, a metafory wychodziły płaskie i bezbarwne jak kartka papieru! On potrzebował pasji i emocji! Uczuć czystych jak ta lilia nieskalana ludzką dłonią. Intensywności znanej tylko duszom wrażliwym na piękno! Dlatego też szukał uparcie swojej Iluzorycznej Ukochanej. Tylko Ona, w całej swej perfekcyjnej Osobie mogła mu zapewnić dostatecznie silną dawkę artystycznych podniet. Może nawet odważy się w końcu z Nią porozmawiać, przesunąć ich znajomość na wyższy szczebel drabiny ku niebu dekadenckiej rozpaczy? Kto wie.
Na razie jednak czysto prozaicznie nie mógł Jej znaleźć. Złośliwość Losu!
Klub muzyczny? Czyli ta tutaj była ambitna. Wysłuchiwała jej jednak z uśmiechem na ustach, kiwając zachęcająco głową, jak gdyby była wręcz na sto procent pewna, że Sachiko bezsprzecznie przyda się w szeregach wybranego przez siebie towarzystwa. Dodatkowe ręce zawsze się przydawały. Nawet, jeśli te ręce należały do drobnej, cichutkiej dziewczynki.
- Myślę, że nie powinnaś patrzeć na to w ten sposób. - Napomknęła uprzejmym tonem, mimo wszystko jawnie i jasno przekazując jej, iż w mniemaniu Czirokezki takie myślenie było niesamowicie błędnym. - Teraz każdy klub potrzebuje członków. Zresztą, myślę, że gdzie jak gdzie, ale u muzyków przyjmą Cię z otwartymi ramionami. Z roku na rok trafiają tam coraz przyjemniejsze osoby.
A wiedziała, co mówi, skoro zaczynała już trzecią klasę, więc widziała ten progres chociaż w niewielkim stopniu i na krótkim odcinku czasowym. Yona mimo wszystko należała także do osób dość spostrzegawczych i dość sprawnie przewidujących niektóre zdarzenia, dzięki czemu ta prognoza miała niemałe prawo się sprawdzić.
- Tutaj trzeci rok, od pierwszej klasy. No i w poprzedniej szkole. Więc będzie z pięć lat z kawałkiem. - Odparła, uprzednio naliczywszy wszystkie te lata na palcach, jakby znów była w przedszkolu czy podstawówce. Było to jednak tylko krótkie przypomnienie, a jednocześnie i zobrazowanie odpowiedzi. Zdecydowanie pomocne, a nic nie traciła. Na jej twarzy wykwitł uśmiech porównywalny do dorodnego kwiatowego pąka. - To w sumie coś, co faktycznie kocham i chcę robić, póki nogi nie odmawiają mi posłuszeństwa. Miło mieć pasję, co? Zresztą, pewnie doskonale mnie rozumiesz, skoro chciałaś iść do klubu muzycznego. Lubisz na czymś grać?
Właściwie, Hashimoto już na pierwszy rzut oka wyglądała na cichą, aczkolwiek wrażliwą dziewoję. Blondynka nawet by się nie zdziwiła, gdyby okazało się, że faktycznie czuje jakiś instrument albo - co jeszcze bardziej prawdopodobne - korzystała ze swojego głosu w najlepszy możliwy sposób. Teraz jednak po prostu oczekiwała na prawidłową odpowiedź, wpatrując się w Azjatkę z wyczekiwaniem.
- Myślę, że nie powinnaś patrzeć na to w ten sposób. - Napomknęła uprzejmym tonem, mimo wszystko jawnie i jasno przekazując jej, iż w mniemaniu Czirokezki takie myślenie było niesamowicie błędnym. - Teraz każdy klub potrzebuje członków. Zresztą, myślę, że gdzie jak gdzie, ale u muzyków przyjmą Cię z otwartymi ramionami. Z roku na rok trafiają tam coraz przyjemniejsze osoby.
A wiedziała, co mówi, skoro zaczynała już trzecią klasę, więc widziała ten progres chociaż w niewielkim stopniu i na krótkim odcinku czasowym. Yona mimo wszystko należała także do osób dość spostrzegawczych i dość sprawnie przewidujących niektóre zdarzenia, dzięki czemu ta prognoza miała niemałe prawo się sprawdzić.
- Tutaj trzeci rok, od pierwszej klasy. No i w poprzedniej szkole. Więc będzie z pięć lat z kawałkiem. - Odparła, uprzednio naliczywszy wszystkie te lata na palcach, jakby znów była w przedszkolu czy podstawówce. Było to jednak tylko krótkie przypomnienie, a jednocześnie i zobrazowanie odpowiedzi. Zdecydowanie pomocne, a nic nie traciła. Na jej twarzy wykwitł uśmiech porównywalny do dorodnego kwiatowego pąka. - To w sumie coś, co faktycznie kocham i chcę robić, póki nogi nie odmawiają mi posłuszeństwa. Miło mieć pasję, co? Zresztą, pewnie doskonale mnie rozumiesz, skoro chciałaś iść do klubu muzycznego. Lubisz na czymś grać?
Właściwie, Hashimoto już na pierwszy rzut oka wyglądała na cichą, aczkolwiek wrażliwą dziewoję. Blondynka nawet by się nie zdziwiła, gdyby okazało się, że faktycznie czuje jakiś instrument albo - co jeszcze bardziej prawdopodobne - korzystała ze swojego głosu w najlepszy możliwy sposób. Teraz jednak po prostu oczekiwała na prawidłową odpowiedź, wpatrując się w Azjatkę z wyczekiwaniem.
Na przytakiwania i uśmiechy towarzyszki zaczęłam się czuć nieco lepiej, a nawet zachciało mi się trochę rozmawiać. Jednak nie należałam do tych towarzyskich osób, dlatego wolałam pozostać słuchaczką, niż samej się wypowiadać. Wysłuchałam spokojnie słów dziewczyny, która na pewno była w tym bardziej obeznana niż ja. Jako nowa nie odnajdywałam się w tej szkole. W dodatku, jakby tego było mało, nie należałam do osób, które proszą o pomoc i trzymam się na uboczu, dlatego właśnie uznałam, że to co powiedziała Yona może być dla mnie przydatne. Przytaknęłam lekko głową zgadzając się z nią. Kiedy zobrazowała mi swoje lata spędzone w szkole, uśmiechnęłam się nieco szerzej. Mojej dawnej szkoły już nie ma, a nawet jeśli, to nigdy nie pomyślałabym o tym, że trafię do tej placówki. No cóż ... dziwne rzeczy się zdarzają.
Gdy mówiła mi o swojej pasji, dobrze wiedziałam co czuje. Każdy ma coś co kocha, lecz nie zawsze potrafi to ujawnić - brawa dla mnie.
- Ja ... nie gram raczej na instrumentach ... - stwierdziłam patrząc w bok i delikatnie drapiąc się palcem po policzku. - Po prostu to lubię.
Nigdy jakoś nie miałam okazji grać na czymś, bo miałam sporo na głowie. Kryzys ojca, brak matki, problemy w szkole - nie potrafiłam się oddać swojej pasji.
Zerknęłam ponownie ta dziewczynę, która wciąż darzyła mnie swoim uśmiechem, by zaraz to dodać.
- Wystarczy mi ... że po prostu jej słucham. - stwierdziłam z uśmiechem, a myślami na moment uciekłam, by przypomnieć sobie ulubione melodie same aż się nasuwające i czekające na wspomnienie ich.
Gdy mówiła mi o swojej pasji, dobrze wiedziałam co czuje. Każdy ma coś co kocha, lecz nie zawsze potrafi to ujawnić - brawa dla mnie.
- Ja ... nie gram raczej na instrumentach ... - stwierdziłam patrząc w bok i delikatnie drapiąc się palcem po policzku. - Po prostu to lubię.
Nigdy jakoś nie miałam okazji grać na czymś, bo miałam sporo na głowie. Kryzys ojca, brak matki, problemy w szkole - nie potrafiłam się oddać swojej pasji.
Zerknęłam ponownie ta dziewczynę, która wciąż darzyła mnie swoim uśmiechem, by zaraz to dodać.
- Wystarczy mi ... że po prostu jej słucham. - stwierdziłam z uśmiechem, a myślami na moment uciekłam, by przypomnieć sobie ulubione melodie same aż się nasuwające i czekające na wspomnienie ich.
Gdyby w tym momencie postawiła się na miejscu brunetki, od razu poszłaby obwieścić całemu światu, czego w życiu pragnie, co chce robić i co robić przede wszystkim będzie. Czasem bywały w życiu takie momenty, kiedy należało być egoistą, mieć wszystko i wszystkich w poważaniu, a potem z pełną premedytacją postawić na swoim i dążyć do własnego celu. Nawet ci najmniej zainteresowani swoją osobą i tak zwani "selfless" powinni niejednokrotnie brać chroniczny przykład z egocentryków i zignorować możliwie całe zbędne otoczenie - byle tylko dojść do tego, do czego się chce. Byle tylko robić to, co się lubi, a nawet wręcz i kocha. Zresztą, i bez tej wiedzy na temat Sachiko i jej skłonności, które były czysto introwertyczne, Czirokezka miała niejasne przeczucie, że zapisanie się do klubu, który "po prostu lubi" dobrze by jej zrobiło. Nawet, jeśli było dla niej trochę bezpodstawne.
Dokładnie. Bezpodstawne.
Pokiwała głową na jej odpowiedź. To w jakimś sensie miało trochę podparcia, ale nadal niewystarczająco wiele, żeby przeglądać Bentleyównę. Miała zwyczajnie pewne wątpliwości związane z tak radykalną decyzją. Choć to mogła być jakaś sceptyczna część jej natury, która mówiła, że Azjatka postąpiłaby głupio, wchodząc w skład czegoś, czego nie powinna. No, zawsze mogła mieć jakieś ambicje, których się wstydziła. Ale tego już blondynka nie wiedziała. Pozostało jej tylko wsłuchać się w resztę wypowiedzi Hashimoto i skleić wszystko w głowie.
To nadal było dla niej nielogiczne.
- To w sumie też jakiś powód. - Odparła po chwilowym zastanowieniu, nim podrapała się palcem po policzku. W sumie, skoro to wystarczało Sachiko, to równie dobrze mogła zwyczajnie słuchać tego, co miał do pokazania klub, zamiast się do niego zapisywać, ale kto wie, może miała w zamiarze nauczyć się czegoś nowego. Nie miała zamiaru negować tego wyboru, skoro to mogłoby też zaszkodzić działalności samego klubu. Co, jeśli była ostatnim potrzebnym członkiem? Postanowiła pozostawić ten temat. - No i, znając życie, pewnie nauczysz się tam czegoś ciekawego. Nie ma siły, żeby nie.
Dokładnie. Bezpodstawne.
Pokiwała głową na jej odpowiedź. To w jakimś sensie miało trochę podparcia, ale nadal niewystarczająco wiele, żeby przeglądać Bentleyównę. Miała zwyczajnie pewne wątpliwości związane z tak radykalną decyzją. Choć to mogła być jakaś sceptyczna część jej natury, która mówiła, że Azjatka postąpiłaby głupio, wchodząc w skład czegoś, czego nie powinna. No, zawsze mogła mieć jakieś ambicje, których się wstydziła. Ale tego już blondynka nie wiedziała. Pozostało jej tylko wsłuchać się w resztę wypowiedzi Hashimoto i skleić wszystko w głowie.
To nadal było dla niej nielogiczne.
- To w sumie też jakiś powód. - Odparła po chwilowym zastanowieniu, nim podrapała się palcem po policzku. W sumie, skoro to wystarczało Sachiko, to równie dobrze mogła zwyczajnie słuchać tego, co miał do pokazania klub, zamiast się do niego zapisywać, ale kto wie, może miała w zamiarze nauczyć się czegoś nowego. Nie miała zamiaru negować tego wyboru, skoro to mogłoby też zaszkodzić działalności samego klubu. Co, jeśli była ostatnim potrzebnym członkiem? Postanowiła pozostawić ten temat. - No i, znając życie, pewnie nauczysz się tam czegoś ciekawego. Nie ma siły, żeby nie.
Miło jest posiadać marzenia. Szkoda tylko .... że nie należę do osób, którym łatwo przyjdzie je spełnić. Może dlatego nawet ich nie mam? A może raczej nie jestem świadoma tego, a w rzeczywistości czegoś pragnę? Być pewniejszą, nawiązywać kontakt z ludźmi, wyrażać to co czuję, śmiać się tak, aby każdy mnie słyszał, zmienić się. Czy mogę to zaliczyć do skrytych marzeń? Ciągle o tym myślę jak o bezwartościowych myślach, które i tak nie ujrzą światła dziennego, dlatego nie mam też co wykrzyczeć światu.
Wzięłam nieco głębszy oddech, by ostatecznie całkowicie się rozluźnić. Ponownie wsłuchałam tego, co miała do powiedzenia Yona, po czym spojrzałam na nią i przytaknęłam delikatnie głową. Nie miałam co do tego stuprocentowej pewności, ale warto zaryzykować. Nie miałam nic do stracenia, więc tego, że będę do niczego, obawiałam się najmniej.
- Może ... - stwierdziłam zerkając na złączone ze sobą dłonie na moich kolanach i westchnęłam. - Najważniejsze .... to nie zostać odrzuconą .. - dodałam prawie szeptem, jakbym obawiała się to wymówić, jakbym nie chciała dopuścić tej myśli do siebie.
Niestety nie potrafiłam przekonać do tego nawet samej siebie.
Wzięłam nieco głębszy oddech, by ostatecznie całkowicie się rozluźnić. Ponownie wsłuchałam tego, co miała do powiedzenia Yona, po czym spojrzałam na nią i przytaknęłam delikatnie głową. Nie miałam co do tego stuprocentowej pewności, ale warto zaryzykować. Nie miałam nic do stracenia, więc tego, że będę do niczego, obawiałam się najmniej.
- Może ... - stwierdziłam zerkając na złączone ze sobą dłonie na moich kolanach i westchnęłam. - Najważniejsze .... to nie zostać odrzuconą .. - dodałam prawie szeptem, jakbym obawiała się to wymówić, jakbym nie chciała dopuścić tej myśli do siebie.
Niestety nie potrafiłam przekonać do tego nawet samej siebie.
Musiała albo naprawdę wiele przeżyć, albo w ogóle nie mieć jakiejkolwiek pewności siebie, skoro reagowała na wszystko w taki sposób. Owszem, chciała jakoś podnieść dziewczynę na duchu i wmówić jej, że da radę, ale przede wszystkim jej nie znała, a po drugie - nie była żadnym jebanym psychologiem. Powoli stawało się to dobijające. Ale nadal zachowywała jak najbardziej optymistyczne nastawienie. Musiała być "dobrą starszą koleżanką", która zaopiekuje się młodszymi.
- Do tego na pewno nie dojdzie. - Parsknęła ze szczerym rozbawieniem, unosząc dłoń, któa w ostateczności wylądowała na czuprynie Azjatki. Bentley przetrzepała ją po macoszemu, a tuż po tym podniosła się z miejsca. Miło było, ale kiedyś musiało się skończyć. Nawet ona czasem musiała rezygnować ze spędzania czasu z randomowymi pierwszoklasistkami i prawienia im motywacyjnej gadki - miała swoje życie, a widziała już, że taka dalsza rozmowa nie będzie miała żadnego konkretnego sensu. Na każdą pozytywną informację ze strony Yony Sachiko znalazłaby jakiś syf, którym tylko zaśmieciłaby atmosferę negatywną energią. Swoje już zdziałała, a poza tym wyglądało na to, że czarnowłosa wciąż miała książkę do skończenia.
- W sumie, to muszę już iść. - Oznajmiła w końcu, przesuwając się o kilka stopni w dół. - Powodzenia z klubem muzycznym.
Dodała jeszcze tylko, po czym pognała w swoją stronę, nieomal wypuszczając z rąk pokrowiec ze strojem. Cholera wie, co jeszcze miała dziś do zrobienia.
zt
- Do tego na pewno nie dojdzie. - Parsknęła ze szczerym rozbawieniem, unosząc dłoń, któa w ostateczności wylądowała na czuprynie Azjatki. Bentley przetrzepała ją po macoszemu, a tuż po tym podniosła się z miejsca. Miło było, ale kiedyś musiało się skończyć. Nawet ona czasem musiała rezygnować ze spędzania czasu z randomowymi pierwszoklasistkami i prawienia im motywacyjnej gadki - miała swoje życie, a widziała już, że taka dalsza rozmowa nie będzie miała żadnego konkretnego sensu. Na każdą pozytywną informację ze strony Yony Sachiko znalazłaby jakiś syf, którym tylko zaśmieciłaby atmosferę negatywną energią. Swoje już zdziałała, a poza tym wyglądało na to, że czarnowłosa wciąż miała książkę do skończenia.
- W sumie, to muszę już iść. - Oznajmiła w końcu, przesuwając się o kilka stopni w dół. - Powodzenia z klubem muzycznym.
Dodała jeszcze tylko, po czym pognała w swoją stronę, nieomal wypuszczając z rąk pokrowiec ze strojem. Cholera wie, co jeszcze miała dziś do zrobienia.
zt
Wysłuchałam tego, co miała mi do powiedzenia. Kiedy Yona zaczęła mnie czochrać, spojrzałam na nią i mimo wolnie uśmiechnęłam się nieco szerzej. "Tak .. Warto myśleć też w ten sposób ... " - przeleciało mi przez myśl. Kiedy dziewczyna zaczęła odchodzić, początkowo odprowadziłam ją wzrokiem, ale potem wstałam szybko.
- Dziękuję! - powiedziałam głośno, by mogła mnie usłyszeć.
Mimo wszystko chciała mi pomóc. Stałam tak jeszcze przez chwilę, nim postanowiłam w końcu zabrać swoje rzeczy i pójść gdzieś indziej.
/ zt.
- Dziękuję! - powiedziałam głośno, by mogła mnie usłyszeć.
Mimo wszystko chciała mi pomóc. Stałam tak jeszcze przez chwilę, nim postanowiłam w końcu zabrać swoje rzeczy i pójść gdzieś indziej.
/ zt.
Zaczęło się. Nie to, żeby Angel nie lubiła szkoły, tylko... no dobra, nie ma co się oszukiwać, NIE LUBIŁA. I chuj. Nie przepadała za dzierganiem zadań w zeszycie, nie odczuwała większej przyjemności, gdy czytała o jakichś cholernych wojnach światowych, które były już wieki temu czy innych rzeczach, które działy się jeszcze dawniej. Wszystkie niemal przedmioty były takie same - to znaczy, nudne po prostu. A ona musiała spędzać tam większość swojego dnia i udawać, że świetnie się bawi.
Nie no, właściwie nikt jej nie kazał udawać. Mogła obnosić się ze swoją niechęcią na wszystkie strony świata, gdzie tylko chciała i jak chciała!
Ale musiała przyznać sama przed sobą, że czasami bywało zabawnie. Czasami spotykała też jakichś ludzi, z którymi można było się dogadać, zrobić coś fajnego, ale jednak zazwyczaj szlajała się tymi korytarzami sama i łypała tylko na innych zza kurtyny ciemnych włosów. A już na pewno na tych bogatych dupków, którzy sądzili, że im to wszystko zawsze można o tak dalej i... mniejsza z tym.
Szła sobie schodami, grzebała w torbie w poszukiwaniu szczotki do włosów pośród tego chaosu, którym szczyciła się każda kobieca torebka na Ziemi. Angel wcale nie była inna pod tym względem, przypuszczalnie w jej majdanie można było znaleźć płód słonia, jajo carskie, sens życia i pewnie jeszcze sporo innych rzeczy niekoniecznie takich, których normalna osoba nie powinna się tam spodziewać.
Znalazła, zacisnęła palce na swoim niebywałym znalezisku i wyciągnęła je z odmętów torebki w blasku chwały i, z pewnością, gdzieś tam w tle z tego powodu grał jej orszak anielski, pieśń zwycięstwa i tryumfu.
Tylko że to wcale nie była szczotka, tylko nóż. W pochwie wprawdzie, ale nadal kosa o piętnastocentymetrowym ostrzu, przez co Angel aż się zatrzymała na tych nieszczęsnych schodach i patrzyła na przedmiot w dłoni z miną wyrażającą wielkie niezrozumienie sytuacji. Przez moment.
Nie pamiętała, by wrzucała coś takiego do swojej torebki.
Inna sprawa, że w ogóle nie przypominała sobie, żeby cokolwiek takiego było w jej posiadaniu kiedykolwiek, nikt z jej znajomych raczej również nie miał czegoś takiego. Chyba. Przypuszczalnie.
Nie no, właściwie nikt jej nie kazał udawać. Mogła obnosić się ze swoją niechęcią na wszystkie strony świata, gdzie tylko chciała i jak chciała!
Ale musiała przyznać sama przed sobą, że czasami bywało zabawnie. Czasami spotykała też jakichś ludzi, z którymi można było się dogadać, zrobić coś fajnego, ale jednak zazwyczaj szlajała się tymi korytarzami sama i łypała tylko na innych zza kurtyny ciemnych włosów. A już na pewno na tych bogatych dupków, którzy sądzili, że im to wszystko zawsze można o tak dalej i... mniejsza z tym.
Szła sobie schodami, grzebała w torbie w poszukiwaniu szczotki do włosów pośród tego chaosu, którym szczyciła się każda kobieca torebka na Ziemi. Angel wcale nie była inna pod tym względem, przypuszczalnie w jej majdanie można było znaleźć płód słonia, jajo carskie, sens życia i pewnie jeszcze sporo innych rzeczy niekoniecznie takich, których normalna osoba nie powinna się tam spodziewać.
Znalazła, zacisnęła palce na swoim niebywałym znalezisku i wyciągnęła je z odmętów torebki w blasku chwały i, z pewnością, gdzieś tam w tle z tego powodu grał jej orszak anielski, pieśń zwycięstwa i tryumfu.
Tylko że to wcale nie była szczotka, tylko nóż. W pochwie wprawdzie, ale nadal kosa o piętnastocentymetrowym ostrzu, przez co Angel aż się zatrzymała na tych nieszczęsnych schodach i patrzyła na przedmiot w dłoni z miną wyrażającą wielkie niezrozumienie sytuacji. Przez moment.
Nie pamiętała, by wrzucała coś takiego do swojej torebki.
Inna sprawa, że w ogóle nie przypominała sobie, żeby cokolwiek takiego było w jej posiadaniu kiedykolwiek, nikt z jej znajomych raczej również nie miał czegoś takiego. Chyba. Przypuszczalnie.
Studiując plan lekcji, która był równoznaczne nowym rozkładem jego dnia, poświęcił mu się całkowicie, pozwalając, aby nogi same prowadziły go po szkolnych korytarzach. Nie świadom, że wdrapuje się po schodach na górę, pokonał parę ostatnich stopni. Poprawiając słuchawki, rozglądnął się dookoła. Znalazł się w zasadzie przez przypadek na dobrym pół piętrze, więc podciągnął ten wyczyn pod rangę prywatnych sukcesów. Może z jego orientacją w terenie nie było tak źle. Może.
Rzecz jasna nie zaobserwował osobliwego widoku w postaci dziewczyny z nożem w ręku, który w tej prestiżowej szkole był liście rzadki i niespotykany. Miał w końcu naturalną zdolność ignorowania otoczenia i traktowania mijanych ludzi jak element krajobrazu, co zdecydowanie pomagało mu w przeżyciu kolejnego dnia bez koniecznej konsultacji z tabletkami, które zawsze miał ze sobą na wszelki wypadek, by przez własne niedopatrzenie nie dopuścić do sytuacji, która miała miejsce parę miesięcy temu.
Wymamrotał coś niezrozumiałego pod nosem, gdy kartka - najprawdopodobniej przez przeciąg, jak sądził, gdy na karku poczuł ziemny wiatr - wypadła mu z ręki. Schylił się, by ją podnieść. Wygładził ją dłonią, wzdychając ciężko pod nosem.
Nie to, żeby nie lubił szkoły. Miała swoje zalety i wady, jak wszystko i pod wieloma względami lubił do niej zaglądnąć, ale przebywania z tyloma ludźmi na raz wzbudzało w nim mieszane uczucia. Wolał swoje własne towarzystwo. W końcu od jakiegoś roku z dość pokaźnym kawałkiem unikał jakiegokolwiek towarzystwa (wyjątki w tej materii mógł policzyć na palcach u jednej ręki) jak spotkania pierwszego stopnia z ogniem i własnymi lękami.
Złożył karę na pół i wcisnął ją między zeszyty do szkolnej torby przewieszonej przez ramię. Jedna z pierwszych przerw w nowym roku szkolnym kończyła się za 5 minut, jak poinformował go wyświetlacz telefonu, którego zgarnął przy okazji chowania planu zajęć.
Nie lubił ich. Przedłużały się w nieskończoność.
Rzecz jasna nie zaobserwował osobliwego widoku w postaci dziewczyny z nożem w ręku, który w tej prestiżowej szkole był liście rzadki i niespotykany. Miał w końcu naturalną zdolność ignorowania otoczenia i traktowania mijanych ludzi jak element krajobrazu, co zdecydowanie pomagało mu w przeżyciu kolejnego dnia bez koniecznej konsultacji z tabletkami, które zawsze miał ze sobą na wszelki wypadek, by przez własne niedopatrzenie nie dopuścić do sytuacji, która miała miejsce parę miesięcy temu.
Wymamrotał coś niezrozumiałego pod nosem, gdy kartka - najprawdopodobniej przez przeciąg, jak sądził, gdy na karku poczuł ziemny wiatr - wypadła mu z ręki. Schylił się, by ją podnieść. Wygładził ją dłonią, wzdychając ciężko pod nosem.
Nie to, żeby nie lubił szkoły. Miała swoje zalety i wady, jak wszystko i pod wieloma względami lubił do niej zaglądnąć, ale przebywania z tyloma ludźmi na raz wzbudzało w nim mieszane uczucia. Wolał swoje własne towarzystwo. W końcu od jakiegoś roku z dość pokaźnym kawałkiem unikał jakiegokolwiek towarzystwa (wyjątki w tej materii mógł policzyć na palcach u jednej ręki) jak spotkania pierwszego stopnia z ogniem i własnymi lękami.
Złożył karę na pół i wcisnął ją między zeszyty do szkolnej torby przewieszonej przez ramię. Jedna z pierwszych przerw w nowym roku szkolnym kończyła się za 5 minut, jak poinformował go wyświetlacz telefonu, którego zgarnął przy okazji chowania planu zajęć.
Nie lubił ich. Przedłużały się w nieskończoność.
Nadal ważyła nóż w dłoniach i próbowała zrozumieć jego pochodzenie. Przez chwilę, dwie, bo później do niej dotarło, że lada moment ktoś może mieć drobne problemy z faktem, że jednak pewien osobnik stoi sobie beztrosko na środku schodów z kosą w dłoni.
Co z tego, że rzeczonym osobnikiem byłoby jakieś dziewczę niezbyt imponującej postury?
Już-już wrzuciła go z powrotem do torby i przeczesała palcami włosy z braku szczotki - jednak wolała nie zgłębiać tajemnic tej czarnej dziury tak na widoku - gdy bystrym okiem wychwyciła obecność jednostki trzeciej na klatce. W pierwszym momencie chciała to olać, zignorować, co byłoby bardzo dla niej typowe. Ostatecznie idiotyczna, szara masa niezbyt leżała w jej kręgu zainteresowań, lecz gdy już postąpiła pierwszy krok na drodze do wieczności - w sensie, do klasy, oczywiście - zauważyła, że to jednak sprawa wcale interesująca.
Bo to nie było jakieś bezimienne barachło z szarej masy, na którą nigdy nie patrzyła.
To był Shane.
Shane, Shane, Shane, pan Littenberg. Człowiek depresja. Człowiek, przy którym prawie nawiedzały ją myśli samobójcze. Prawie. Z naciskiem na to słodkie prawie.
Od razu ponownie sięgnęła do swojego majdanu i z ożywieniem zaczęła w nim grzebać. Żeby to cholera, przecież dopiero co go tutaj wrzuciła! Przed sekundą! Jakim cudem miałoby go tutaj nagle... o, jest.
Ponownie zacisnęła palce na rękojeści noża i wyjęła go z miną bezczelnie sikającego komuś do butów kota. Jakże sprytnie ukryła go za swoimi plecami i lekko niczym piórko podskoczyła do biednego młodego Littenberga. Z uśmiechem Krzysztofa Ibisza, który kupił od samego Szatana duszę, przystanęła przed nim i, równie beztrosko, podniosła dłoń z nożem do góry, by oprzeć przysłoniętą pochwą ostrą końcówkę tuż pod jego grdyką.
- Ha! - Po co ten okrzyk właściwie? - Mam cię. Jesteś martwy, a ja, jako nekromantka szóstego stopnia, mam prawo kontrolować twoje zwłoki. Idziemy, Shane.
Ale noża nie zabrała. Właściwie nadal przed nim stała z uśmiechem diabła bardzo ciekawa, co w sumie zrobi. Albo powie. I dlaczego pewnie to sprawi, że pewnie będzie chciała go strzelić dłonią po głowie?
Co z tego, że rzeczonym osobnikiem byłoby jakieś dziewczę niezbyt imponującej postury?
Już-już wrzuciła go z powrotem do torby i przeczesała palcami włosy z braku szczotki - jednak wolała nie zgłębiać tajemnic tej czarnej dziury tak na widoku - gdy bystrym okiem wychwyciła obecność jednostki trzeciej na klatce. W pierwszym momencie chciała to olać, zignorować, co byłoby bardzo dla niej typowe. Ostatecznie idiotyczna, szara masa niezbyt leżała w jej kręgu zainteresowań, lecz gdy już postąpiła pierwszy krok na drodze do wieczności - w sensie, do klasy, oczywiście - zauważyła, że to jednak sprawa wcale interesująca.
Bo to nie było jakieś bezimienne barachło z szarej masy, na którą nigdy nie patrzyła.
To był Shane.
Shane, Shane, Shane, pan Littenberg. Człowiek depresja. Człowiek, przy którym prawie nawiedzały ją myśli samobójcze. Prawie. Z naciskiem na to słodkie prawie.
Od razu ponownie sięgnęła do swojego majdanu i z ożywieniem zaczęła w nim grzebać. Żeby to cholera, przecież dopiero co go tutaj wrzuciła! Przed sekundą! Jakim cudem miałoby go tutaj nagle... o, jest.
Ponownie zacisnęła palce na rękojeści noża i wyjęła go z miną bezczelnie sikającego komuś do butów kota. Jakże sprytnie ukryła go za swoimi plecami i lekko niczym piórko podskoczyła do biednego młodego Littenberga. Z uśmiechem Krzysztofa Ibisza, który kupił od samego Szatana duszę, przystanęła przed nim i, równie beztrosko, podniosła dłoń z nożem do góry, by oprzeć przysłoniętą pochwą ostrą końcówkę tuż pod jego grdyką.
- Ha! - Po co ten okrzyk właściwie? - Mam cię. Jesteś martwy, a ja, jako nekromantka szóstego stopnia, mam prawo kontrolować twoje zwłoki. Idziemy, Shane.
Ale noża nie zabrała. Właściwie nadal przed nim stała z uśmiechem diabła bardzo ciekawa, co w sumie zrobi. Albo powie. I dlaczego pewnie to sprawi, że pewnie będzie chciała go strzelić dłonią po głowie?
Wiedział, jakie pogłoski krążyły na jego temat, a jakże!, ale w końcu przestał na nie zwracać uwagę. Nigdy też nie starał się naprawiać swojego wizerunku, traktując ten temat olewczo. Snuł się więc po szkolnych korytarzach jak cień, który nie przybierał żadnych konkretnych kształtów. Bezbarwny, nieobecnych i przede wszystkim pogrążony we własnym świecie.
W tej materii nie spodziewał się, że ktoś przepuści atak na jego osobę, bo naprawdę nikogo nie zauważył, spinając się po stopniach w górę. Może właśnie dlatego zadygotał. Nie towarzyszyło mu jednak strach, a po prostu ogromne zdziwienie, gdy do jego uszu doleciał wyróżniający się na tle szmerów krzyk. Dopiero, gdy usłyszał swoje imię zrozumiał, że miał być jego odbiorcą i zarejestrował rzecz, którą przystawiano mu do gardła. Przełknął w odruchu bezwarunkowym ślinę, ale na tym kończyła się jego dynamika. Nie spodziewał się tylko, że źródłem zamieszania będzie dziewczyna niższa od niego o co najmniej połowę głowy.
Jego spojrzenie, które na niej spoczęło, mogło być zatytułowane tylko w jeden sposób - kim ty jesteś?. Shane był z kategorii tych osób, które nie miały pamięci do imion, toteż nie mógł do niej żadnego dopasować. Skądinąd, musiał przyznać przed samym sobą, że dziewczynę samą w sobie kojarzył z widzenia. Zdaje się, że nie raz już go zaczepiała, nie mając w danej chwili nic lepszego do roboty.
— Ale ja wcale nie jestem martwy — zauważył takim tonem, jakby wcale nie uznawał jej ze słów za jeden, wielki żart. Był poważny, jak zwykle, a jego twarz, pozbawiona konkretnej ekspresji, zdawała się być po prostu nieobecna. Jak łatwo można było się wiec domyślić, ostrze znajdujące się parę centymetrów przed jego grdyką, nie wywarło na nim żadnego wrażenia, choć niewątpliwie jakieś powinno. Element zaskoczenia wyparował bezpowrotnie, a on sam po prostu chciał już zacząć kolejną lekcje i mieć ją z głowy. — Więc, jak sama widzisz, musisz mnie pierwsze zabić, by je kontrolować — podsunął, omiatając wymownym spojrzeniem znajdujący się w jej ręku nóż. — Nie krępuj się — dorzucił, unosząc dłonie w poddańczym geście, bo nie miał rzecz jasna zamiaru z nią nigdzie iść. Cel miał jasny, wyznaczony przed paroma minutami i zmienienie go nie wchodziło w grę.
W tej materii nie spodziewał się, że ktoś przepuści atak na jego osobę, bo naprawdę nikogo nie zauważył, spinając się po stopniach w górę. Może właśnie dlatego zadygotał. Nie towarzyszyło mu jednak strach, a po prostu ogromne zdziwienie, gdy do jego uszu doleciał wyróżniający się na tle szmerów krzyk. Dopiero, gdy usłyszał swoje imię zrozumiał, że miał być jego odbiorcą i zarejestrował rzecz, którą przystawiano mu do gardła. Przełknął w odruchu bezwarunkowym ślinę, ale na tym kończyła się jego dynamika. Nie spodziewał się tylko, że źródłem zamieszania będzie dziewczyna niższa od niego o co najmniej połowę głowy.
Jego spojrzenie, które na niej spoczęło, mogło być zatytułowane tylko w jeden sposób - kim ty jesteś?. Shane był z kategorii tych osób, które nie miały pamięci do imion, toteż nie mógł do niej żadnego dopasować. Skądinąd, musiał przyznać przed samym sobą, że dziewczynę samą w sobie kojarzył z widzenia. Zdaje się, że nie raz już go zaczepiała, nie mając w danej chwili nic lepszego do roboty.
— Ale ja wcale nie jestem martwy — zauważył takim tonem, jakby wcale nie uznawał jej ze słów za jeden, wielki żart. Był poważny, jak zwykle, a jego twarz, pozbawiona konkretnej ekspresji, zdawała się być po prostu nieobecna. Jak łatwo można było się wiec domyślić, ostrze znajdujące się parę centymetrów przed jego grdyką, nie wywarło na nim żadnego wrażenia, choć niewątpliwie jakieś powinno. Element zaskoczenia wyparował bezpowrotnie, a on sam po prostu chciał już zacząć kolejną lekcje i mieć ją z głowy. — Więc, jak sama widzisz, musisz mnie pierwsze zabić, by je kontrolować — podsunął, omiatając wymownym spojrzeniem znajdujący się w jej ręku nóż. — Nie krępuj się — dorzucił, unosząc dłonie w poddańczym geście, bo nie miał rzecz jasna zamiaru z nią nigdzie iść. Cel miał jasny, wyznaczony przed paroma minutami i zmienienie go nie wchodziło w grę.
Taki niezauważalny, jak cień - a Angel i tak bezczelnie wyłapywała jego szczupłą sylwetkę z bezimiennej masy. W jego pozornej bezbarwności wyłapywała setki odcieni czerni i w jakiś sposób to ją frapowało. Bo jakim cudem gdzieś tam po świecie mógł chodzić sobie człowiek, który nie byłby zbyt entuzjastycznie nastawiony do życia czy świata? Fakt, ona sama może niezbyt przepadała za ludźmi, traktowała ich zazwyczaj jako dodatek do rzeczywistości, wolała poruszać się własnymi ścieżkami, ale jednak... no nie pasowało jej to, że taki Shane, który przebywał w jej otoczeniu, był tak bezczelnie wyprany z ekspresji. To ją w pewnym momencie ubodło na tyle potężnie, że ów bodziec zostawił po sobie nieubłaganą dziurę gdzieś między płucem a wątrobą. I starała się to jakoś wypełnić, powiedzmy. Jakkolwiek. Czymkolwiek.
A ten trep nawet nie wiedział pewnie, jak miała na imię. Życie. W zasadzie to akurat niezbyt ją obchodziło, mógł i wołać na nią Janek, gdyby mu się skojarzyło.
- Jesteś - oznajmiła poważnie. - Wbiłam ci nóż w gardło i umarłeś. Metaforycznie. - Bo ostatecznie nóż nadal spoczywał w pokrowcu i daleko mu było do przebijania kogokolwiek w jakikolwiek sposób. Uniosła brwi. Nawet nie udawał, że to było zabawne. W ogóle się nie starał, zero pomocy. Pewnie dlatego opuściła na chwilę dłoń, by zaraz ją wykręcić i z lekka dźgnąć go w brzuch rękojeścią. - Zabawy z tobą jak z kilogramem gwoździ - parsknęła. I uznała, że Shane po prostu jeszcze nie wie, że idzie z nią gdziekolwiek. Ot co. Przecież nie zamierzała tak zwyczajnie odpuszczać, skoro już litościwie uznała, że oto jest godzien jej cennego czasu.
I jeszcze pozostawał fakt, że teoretycznie alternatywą byłoby pójście na lekcje, więc... więc w zasadzie wygrał walkowerem w wyścigu opcji na spędzenie najbliższego czasu.
- Mniejsza, a skoro już ustaliliśmy, że jesteś martwy - co z tego, że sama to zrobiła? - to musimy iść. Drużyna nas potrzebuje, a to niebezpiecznie iść samemu.
Kobieto, o czym ty mówisz?
Wrzuciła nóż do torby tak beztrosko, jakby był to długopis i oparła dłonie na biodrach. Nie przesunęła się, nic z tych rzeczy. Jej postawa wyraźnie mówiła, że albo po dobroci, albo niekoniecznie.
Chociaż... co ona niby mogłaby mu zrobić? Musiała z lekka zadzierać głowę, żeby spojrzeć mu w twarz.
A ten trep nawet nie wiedział pewnie, jak miała na imię. Życie. W zasadzie to akurat niezbyt ją obchodziło, mógł i wołać na nią Janek, gdyby mu się skojarzyło.
- Jesteś - oznajmiła poważnie. - Wbiłam ci nóż w gardło i umarłeś. Metaforycznie. - Bo ostatecznie nóż nadal spoczywał w pokrowcu i daleko mu było do przebijania kogokolwiek w jakikolwiek sposób. Uniosła brwi. Nawet nie udawał, że to było zabawne. W ogóle się nie starał, zero pomocy. Pewnie dlatego opuściła na chwilę dłoń, by zaraz ją wykręcić i z lekka dźgnąć go w brzuch rękojeścią. - Zabawy z tobą jak z kilogramem gwoździ - parsknęła. I uznała, że Shane po prostu jeszcze nie wie, że idzie z nią gdziekolwiek. Ot co. Przecież nie zamierzała tak zwyczajnie odpuszczać, skoro już litościwie uznała, że oto jest godzien jej cennego czasu.
I jeszcze pozostawał fakt, że teoretycznie alternatywą byłoby pójście na lekcje, więc... więc w zasadzie wygrał walkowerem w wyścigu opcji na spędzenie najbliższego czasu.
- Mniejsza, a skoro już ustaliliśmy, że jesteś martwy - co z tego, że sama to zrobiła? - to musimy iść. Drużyna nas potrzebuje, a to niebezpiecznie iść samemu.
Kobieto, o czym ty mówisz?
Wrzuciła nóż do torby tak beztrosko, jakby był to długopis i oparła dłonie na biodrach. Nie przesunęła się, nic z tych rzeczy. Jej postawa wyraźnie mówiła, że albo po dobroci, albo niekoniecznie.
Chociaż... co ona niby mogłaby mu zrobić? Musiała z lekka zadzierać głowę, żeby spojrzeć mu w twarz.
Wypuścił powietrze z ust.
Poniekąd miała rację. Był martwy pod względem emocjonalnym, ale nie podzielił się z tą myślą na głos, bo nie miała ona żadnego wpływu na życie dziewczyny.
— Jestem… — przyznał, acz następne wyrazy zostały zagłuszone przez brzęczący w uszach dzwonek oznajmiający koniec przerwy i początek nowy zajęć. — Jestem spóźniony na lekcje — zreflektował się, nie wygląda jednak na przejętego tym faktem. — I ty pewnie też — dodał.
Był całkowicie odporny na jej słowa. Wpatrywał się w nią trochę jakby była niespełna rozumu. Może powinien jej zaproponować wizytę u dobrego psychiatry? Ech, jej stan psychiczny to w końcu nie jego sprawa i nie miał zamiaru się w to mieszać. Zamiast tego, profilaktycznie przyłożył wiecznie zimną dłoń do jej czoło, by prowizorycznie sprawdzić gorączkę.
— Temperatura ciała jest optymalna — ocenił, chowając ręce na powrót do kieszeni. Zerknął jej wprost w oczy, choć kontakt wzrokowy nie trwał długo. Zaraz znów utkwił go w nóż. — Źrenice też nie są powiększone — mruknął pod nosem. Mógł więc w tym wypadku wykluczyć, że dziewczyna była pod wpływem silnych środków pobudzających jednocześnie wpływających drastyczne na postrzeganie rzeczywistości.
Shane nie wiedział o czym mówiła i nie chciał wiedzieć, choć podejrzewał, że była to dla niej po prostu forma rozrywki i przykrywa od wymigania się od szkolnych obowiązków. Żart.
Jego palce mimowolnie zacisnęła się na rękojeści noża, ale zaraz wycofał rękę. Widok niedoszłego mordercy z takim przedmiotem w ręce byłby niewątpliwie obdarty z zaufania i wzbudzał wszelkie negatywne emocje.
— Czego ode mnie chcesz? — zapytał w końcu, chcąc jak najszybciej się ulotnić z tej klatki schodowej.
Poniekąd miała rację. Był martwy pod względem emocjonalnym, ale nie podzielił się z tą myślą na głos, bo nie miała ona żadnego wpływu na życie dziewczyny.
— Jestem… — przyznał, acz następne wyrazy zostały zagłuszone przez brzęczący w uszach dzwonek oznajmiający koniec przerwy i początek nowy zajęć. — Jestem spóźniony na lekcje — zreflektował się, nie wygląda jednak na przejętego tym faktem. — I ty pewnie też — dodał.
Był całkowicie odporny na jej słowa. Wpatrywał się w nią trochę jakby była niespełna rozumu. Może powinien jej zaproponować wizytę u dobrego psychiatry? Ech, jej stan psychiczny to w końcu nie jego sprawa i nie miał zamiaru się w to mieszać. Zamiast tego, profilaktycznie przyłożył wiecznie zimną dłoń do jej czoło, by prowizorycznie sprawdzić gorączkę.
— Temperatura ciała jest optymalna — ocenił, chowając ręce na powrót do kieszeni. Zerknął jej wprost w oczy, choć kontakt wzrokowy nie trwał długo. Zaraz znów utkwił go w nóż. — Źrenice też nie są powiększone — mruknął pod nosem. Mógł więc w tym wypadku wykluczyć, że dziewczyna była pod wpływem silnych środków pobudzających jednocześnie wpływających drastyczne na postrzeganie rzeczywistości.
Shane nie wiedział o czym mówiła i nie chciał wiedzieć, choć podejrzewał, że była to dla niej po prostu forma rozrywki i przykrywa od wymigania się od szkolnych obowiązków. Żart.
Jego palce mimowolnie zacisnęła się na rękojeści noża, ale zaraz wycofał rękę. Widok niedoszłego mordercy z takim przedmiotem w ręce byłby niewątpliwie obdarty z zaufania i wzbudzał wszelkie negatywne emocje.
— Czego ode mnie chcesz? — zapytał w końcu, chcąc jak najszybciej się ulotnić z tej klatki schodowej.
Dzwonek. Czas na lekcje, czas na kaźń. Angel wzruszył tylko ramionami, jakby niezbyt obszedł ją fakt, że właśnie wypadałoby pofatygować się na jakiś przedmiot. Mogło być to spowodowane faktem, że faktycznie nie zaszczyciła tego zdarzenia nawet jedną, krótką myślą. Postanowiła sobie, że nie zaszczyci nauczyciela swoim widokiem. Nikt nie będzie jej opieprzał za to, że siedzi z nosem w telefonie albo przyklejonym do szyby.
- Kogo to obchodzi? - spytała krótko i wskazała zaraz palcem biednego chłopaka. - I nie obchodzi mnie, jeśli ciebie obchodzi, jasne?
Z pewnością jak słońce.
Z pewnością również jego niewiele obchodziło to, że jej to nie obchodziło. Taka zależność.
Przeskoczyła na dalszy schodek, gdy położył jej dłoń na czole. Zagniewana mina, zmarszczka między brwiami. Burza szalejąca w oczach przez krótką i ledwo uchwytną sekundę.
- Nie dotykaj mnie - warknęła i uniosła wyżej oprawiony pokrowcem nóż, jakby w tej właśnie chwili był najpotężniejszą na świecie bronią. Niszczycielem światów, wszechświatów i okolic. Jakby potrafiła zrobić nim komuś faktyczną krzywdę.
Co za absurd.
Gdy złapał za rękojeść noża, bez najmniejszego oporu wcisnęła mu go w dłoń. Żadnego oddawania. Nic z tych rzeczy. Wszedł do rozgrywki w momencie, w którym się do niej odezwał, teraz nie mógł tak po prostu zignorować gry. W praktyce jednak - jak najbardziej, miał pełne prawo, by się wycofać, lecz tym samym skazałby się na karę. Nie dałaby mu spokoju, łaziłaby za nim ze zwyczajnej nudy i nie pozwoliła zniknąć gdzieś choćby na krok, niczym upierdliwy cień. Bo taki miała kaprys.
- Przecież mówiłam. Idziemy - odparła. - Dostałeś niezbędny ekwipunek, możemy wyruszać. - W tym miejscu wskazała nóż. Nie precyzowała, dokąd iść, po co, czemu właściwie miałby za nią podążać. Uznała to za mało ważne, dla niej nie liczył się cel, istotna była sama droga.
Dokąd?
No cóż. Dobre pytanie. Sama nie była pewna. Na razie miała w głowie tylko jedną misję - przekonać tego depresyjnego ponuraka, aby zechciał wykonać ruch.
- Kogo to obchodzi? - spytała krótko i wskazała zaraz palcem biednego chłopaka. - I nie obchodzi mnie, jeśli ciebie obchodzi, jasne?
Z pewnością jak słońce.
Z pewnością również jego niewiele obchodziło to, że jej to nie obchodziło. Taka zależność.
Przeskoczyła na dalszy schodek, gdy położył jej dłoń na czole. Zagniewana mina, zmarszczka między brwiami. Burza szalejąca w oczach przez krótką i ledwo uchwytną sekundę.
- Nie dotykaj mnie - warknęła i uniosła wyżej oprawiony pokrowcem nóż, jakby w tej właśnie chwili był najpotężniejszą na świecie bronią. Niszczycielem światów, wszechświatów i okolic. Jakby potrafiła zrobić nim komuś faktyczną krzywdę.
Co za absurd.
Gdy złapał za rękojeść noża, bez najmniejszego oporu wcisnęła mu go w dłoń. Żadnego oddawania. Nic z tych rzeczy. Wszedł do rozgrywki w momencie, w którym się do niej odezwał, teraz nie mógł tak po prostu zignorować gry. W praktyce jednak - jak najbardziej, miał pełne prawo, by się wycofać, lecz tym samym skazałby się na karę. Nie dałaby mu spokoju, łaziłaby za nim ze zwyczajnej nudy i nie pozwoliła zniknąć gdzieś choćby na krok, niczym upierdliwy cień. Bo taki miała kaprys.
- Przecież mówiłam. Idziemy - odparła. - Dostałeś niezbędny ekwipunek, możemy wyruszać. - W tym miejscu wskazała nóż. Nie precyzowała, dokąd iść, po co, czemu właściwie miałby za nią podążać. Uznała to za mało ważne, dla niej nie liczył się cel, istotna była sama droga.
Dokąd?
No cóż. Dobre pytanie. Sama nie była pewna. Na razie miała w głowie tylko jedną misję - przekonać tego depresyjnego ponuraka, aby zechciał wykonać ruch.
Spojrzenie, które wysłał Angel miało dać jej jasno do zrozumienia, że jest kompletnie obojętny na jej w jego opinii niezbyt taktowne zachowanie, acz najwyraźniej przyniosło odwrotny sutek od zamierzonego. Dziewczyna była całkowicie zobojętniała na jego słowa sprzeciwu, a on nie mógł zrozumieć jej motywu postępowania.
Przewrócił oczami na jej postulat, który ani go nie przekonał, ani nie wyrwał na nim odpowiedniego wrażenia. Był zmęczony i udręczony jej obecnością, choć nie trwała ona więcej niż pięć minut. Być może po tej konfrontacji skonsultowanie się z tabletkami, z którymi w zasadzie nigdy nie się rozstawał, będzie nieuniknione, choć zdecydowanie wolał nie brać psychotropów w gmachu szkolnym. Miały swoje skutki uboczne. Robił się po nich drażliwy, czasem odczuwał pod wpływem ich działania światłowstręt.
Wtedy zadał sobie zasadnicze pytanie. W zasadzie jedna z wielu, które prześlizgnęło się przez jego umysł. Czy naprawdę musiał sterczeć na klatce schodowej i słuchać tych wyssanych z palca bredni?
Nie, nie musiał, dlatego też dziewczyna nie doczekała się z jego strony żadnej relacji, w momencie żwawego zademonstrowania swojej niechęci w stosunku do nieoczekiwanego dotyku. Shane’owi nawet nie opadły powieki, kiedy wycelowała w jego kierunku nóż. Natomiast na jego ustach pojawił się cień ledwo dostrzegalnego uśmiechu. Zazwyczaj nie pozwalał sobie na kontakt fizyczny, jednakże musiał się przekonać na własnej skórze, czy właścicielka upartego charakteru nie zbagatelizowała swojego stanu zdrowia.
Wypuścił z ust powietrze.
— Nie zrobiłem tego dla własnej przyjemności — rzucił, lecz zapewne z jej perspektywy nie zabrzmiało to zbyt przekonująco, a on też nie miał zamiaru ciągnąć tę dyskusję.
Gdzie podziała się jego asertywność?
Zmarszczył czoło, kiedy włożyła mu nóż między palce. Mimowolnie je nim zacisnął, tym samym pobudzając do życia jedno z wielu wewnętrznych lęków, które tkwiły w nim niczym czyhające na swoje ofiarę drapieżnicy. Zdecydowanie ze swoją reputacją nie powinien trzymać takiego przedmiotu na środku szkolnego korytarza w biały dzień. Zresztą on sam działa na jego psychikę niezwykle… pobudzająco. Zapewne gdyby teraz dostał ataku szału, bez cienie litości, wbiłby ostrze w jej ciało, nie wahając się przy tym nawet na ułamek sekundy. Miał w tej materii wykazać się samokontrolą i tym samym niezwykłą koncentracją, by do tego nie dopuścić.
— Czy ja mówię niewyraźnie? — zapytał. Jego ton głos nadal był cokolwiek wyparty z emocji, ale z pewnością pobrzmiewała w nim stanowczość. Wlepił przenikliwie niebieskie tęczówki w oczy swojej rozmówczyni, co by się upewnić, że tym razem przekaz jego słów zostanie przez nią zrozumiany. — Nie jestem zainteresowany ani tym — położył nóż na jej ciągle rozpiętej torbie, zmniejszając tym samym dystans między nimi — ani niesamowicie porywającą misją w twoim towarzystwie. Teraz głowę zaprząta mi tylko biologia i konsekwencje spóźnienia się na nią — odrzekł, odwracając się na pięcie. Miał nadzieję, że tym sposobem pozbył się niechcianego towarzystwa, na którym mu wcale nie zależało i dziewczyna zrozumiało to bardzo subtelne i aluzyjne „spierdalaj”.
Jego plan dnia został przewrócony do góry nogami.
Przewrócił oczami na jej postulat, który ani go nie przekonał, ani nie wyrwał na nim odpowiedniego wrażenia. Był zmęczony i udręczony jej obecnością, choć nie trwała ona więcej niż pięć minut. Być może po tej konfrontacji skonsultowanie się z tabletkami, z którymi w zasadzie nigdy nie się rozstawał, będzie nieuniknione, choć zdecydowanie wolał nie brać psychotropów w gmachu szkolnym. Miały swoje skutki uboczne. Robił się po nich drażliwy, czasem odczuwał pod wpływem ich działania światłowstręt.
Wtedy zadał sobie zasadnicze pytanie. W zasadzie jedna z wielu, które prześlizgnęło się przez jego umysł. Czy naprawdę musiał sterczeć na klatce schodowej i słuchać tych wyssanych z palca bredni?
Nie, nie musiał, dlatego też dziewczyna nie doczekała się z jego strony żadnej relacji, w momencie żwawego zademonstrowania swojej niechęci w stosunku do nieoczekiwanego dotyku. Shane’owi nawet nie opadły powieki, kiedy wycelowała w jego kierunku nóż. Natomiast na jego ustach pojawił się cień ledwo dostrzegalnego uśmiechu. Zazwyczaj nie pozwalał sobie na kontakt fizyczny, jednakże musiał się przekonać na własnej skórze, czy właścicielka upartego charakteru nie zbagatelizowała swojego stanu zdrowia.
Wypuścił z ust powietrze.
— Nie zrobiłem tego dla własnej przyjemności — rzucił, lecz zapewne z jej perspektywy nie zabrzmiało to zbyt przekonująco, a on też nie miał zamiaru ciągnąć tę dyskusję.
Gdzie podziała się jego asertywność?
Zmarszczył czoło, kiedy włożyła mu nóż między palce. Mimowolnie je nim zacisnął, tym samym pobudzając do życia jedno z wielu wewnętrznych lęków, które tkwiły w nim niczym czyhające na swoje ofiarę drapieżnicy. Zdecydowanie ze swoją reputacją nie powinien trzymać takiego przedmiotu na środku szkolnego korytarza w biały dzień. Zresztą on sam działa na jego psychikę niezwykle… pobudzająco. Zapewne gdyby teraz dostał ataku szału, bez cienie litości, wbiłby ostrze w jej ciało, nie wahając się przy tym nawet na ułamek sekundy. Miał w tej materii wykazać się samokontrolą i tym samym niezwykłą koncentracją, by do tego nie dopuścić.
— Czy ja mówię niewyraźnie? — zapytał. Jego ton głos nadal był cokolwiek wyparty z emocji, ale z pewnością pobrzmiewała w nim stanowczość. Wlepił przenikliwie niebieskie tęczówki w oczy swojej rozmówczyni, co by się upewnić, że tym razem przekaz jego słów zostanie przez nią zrozumiany. — Nie jestem zainteresowany ani tym — położył nóż na jej ciągle rozpiętej torbie, zmniejszając tym samym dystans między nimi — ani niesamowicie porywającą misją w twoim towarzystwie. Teraz głowę zaprząta mi tylko biologia i konsekwencje spóźnienia się na nią — odrzekł, odwracając się na pięcie. Miał nadzieję, że tym sposobem pozbył się niechcianego towarzystwa, na którym mu wcale nie zależało i dziewczyna zrozumiało to bardzo subtelne i aluzyjne „spierdalaj”.
Jego plan dnia został przewrócony do góry nogami.
Strona 2 z 2 • 1, 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach