Levin
Levin
Fresh Blood Lost in the City
Hotel Maison en Marbre
Sob Cze 24, 2017 7:17 pm


Ostatnio zmieniony przez Levin dnia Nie Lip 02, 2017 9:27 pm, w całości zmieniany 1 raz
First topic message reminder :


Na temat tego hotelu krąży wiele pozytywnych opinii nie tylko wśród miejscowych, ale także i w sieci, na różnych stronach, na których wypowiadają się również przyjezdni goście. Jeśli marzy się o dobrym i nowoczesnym standarcie za niezbyt wygórowaną cenę (a przynajmniej tak mówią bogaci), to właśnie ten przybytek będzie idealny do spędzenia w nim jednej lub kilka nocy. W pokojach zawsze jest czysto i schludnie - w każdym, poza oczywiście łóżkami, znajdują się również szafa, zawieszany telewizor, biurko, krzesła, stolik, rolety. Nie mogłoby zabraknąć łazienki - każda posiada duży prysznic z siedziskami, dzięki czemu nie trzeba ciągle stać. Cały hotel jest utrzymany w jasnych barwach, przez co wydaje się jeszcze większy. Pierwsze co wita gości, to rozległy hol z recepcją. Znajdzie się też kilka stolików i wygodnych kanap oraz wejście do hotelowej restauracji, na której codziennie są serwowane śniadania w formie stołu szwedzkiego, obiady oraz kolacje. Oferta jedzeniowa jest wliczona w cenę, jednak ktoś nie będący gościem hotelu również moje z niej skorzystać za odpowiednimi opłatami, wypisami w menu.

Hotel Maison en Marbre


Na tym terenie nie ma ingerencji pracowniczej.
Jesteś zainteresowany pracą w hotelu? Kliknij na W.

Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: Hotel Maison en Marbre
Nie Lis 25, 2018 12:54 am
Nie wiem Alan, zapewne równie łatwe co założenie z góry, że nie zamierzasz się nie starać, ale jesteś tylko człowiekiem. Biednym, słabym człowiekiem, który samymi swoimi słowami przekazuje że coś tam się postara, ale nie będzie na to szczególnie harował, bo jest kurwa zbyt leniwy! — wyglądało na to, że kompletnie stracił panowanie nad własnymi emocjami, gdy podniósł głos, machając ręką w bok. Gdyby Paige po prostu powiedział, że da z siebie wszystko, ta rozmowa pewnie nawet by nie wynikła. Lecz sposób w jaki dodał resztę zdania, skutecznie sprzedał Mercury'emu kopa w brzuch. W dodatku jego wylewająca się na twarz gorycz sprawiła, że wszystkie te emocje tylko dodatkowo się kumulowały również w nim samym — A nie jesteś. Wiem, że nie jesteś, bo widzę jak sam się starasz, więc przestań wypowiadać się w taki sposób, jakbyś sam miał na to wyjebane i próbował uciekać, gdy masz problem że to ja się tak odzywam.
Potarł skronie palcami, czując narastający ból głowy. Nie nadawał się do takich rzeczy. Negocjacje pomiędzy firmami? Bez problemu. Kłócenie się z przedstawicielami o warunki umowy? Zawsze i wszędzie. Ale gdy miał wchodzić w taką dyskusję z osobą, na której mu zależy, zdecydowanie było to ponad jego siły.
Nie wiem Paige, jak mnie traktujesz? Nie mam problemu z wiarą, mam problemy z całą tą sytuacją. Myślisz, że mi jest na rękę wieczne obniżanie standardów, bo ciebie na coś nie stać? Zawsze czujesz się lepiej, gdy możesz zapieprzać cztery razy bardziej by móc opłacić jakąś moją zachciankę dla samego siebie. I szczerze mówiąc, naprawdę byłem wdzięczny za to że się starasz. Ale cholera, czy naprawdę musisz być taki uparty? Jeśli zwyczajnie cię na coś nie stać to pozwól mi zapłacić, dopóki sam nie zaczniesz zarabiać. Długo starałem się zdusić wszystko w sobie i cieszyć tym co mam. I nie twierdzę że faktycznie nie cieszyły mnie wspólne wyjazdy. Ale wychowałem się w innych standardach, Alan. Nie znam osoby, która mimo wszystko byłaby zadowolona z tego, że musi je obniżać. Te drogie hotele to jedynie marna namiastka tego, co naprawdę moglibyśmy robić — pstryknął palcami wskazując tym samym cały pokój — A to już druga sytuacja, gdy wychodzi na to, że nawet nie potrafimy dojść do jakiegokolwiek porozumienia. Nie wiem Paige, nie jestem przyzwyczajony do tego, by wieczna upartość rujnowała związek i nadal była uważana za dobrą podstawową cechę. Rozumiem, że to dla ciebie ważne, ale czy choć raz kazałem ci zachowywać się tak w stosunku do wszystkich? To naprawdę dla ciebie takie ciężkie by otworzyć się tylko i wyłącznie na mnie? Nie każę ci zmieniać się dla całego świata, przyjmować drogich podarunków od pań na bankietach i niewiadomo co jeszcze. Nie zamierzam cię utrzymywać jak małego dziecka. Nie będę opłacał ci rachunków za mieszkanie, zajęć czy cokolwiek potrzebujesz. Ale jeśli chcę cię zabrać na bankiet to chcę ci kupić marynarkę taką jaka mi się podoba. Wyobraź sobie, że to ty byłbyś tym bogatszym, którego na wszystko stać i chciałbyś mi pokazać rzeczy, które sprawiają ci przyjemność, ale przez bite dwa lata wiecznie bym ci odmawiał, bo mnie na to nie stać. Jednocześnie obserwowałbyś jak haruję jak wół, by choć spróbować się dopasować do twoich potrzeb. Sprawiałoby ci to przyjemność? Prędzej czy później robiłbym wszystko, by się wybić. By móc zapewnić ci taki poziom życia jakiego potrzebujesz, a każdą sytuację która byłaby podobną możliwością chwytałbym bez większego zastanowienia. Ciągnięcie kogoś w górę zawsze jest lepsze niż ciągnięcie go w dół. I zrozum to w końcu, że to nie jest twoja wina. Nie wybieramy gdzie się rodzimy. W jakiej rodzinie, ile nasi rodzice będą zarabiać i do czego będziemy przyzwyczajeni. Ale to nie znaczy, że nie możemy wybrać naszej przyszłości. Naprawdę tak właśnie się czujesz, gdy chcę cię zabrać do Tajlandii i pokazać ich wysokie choinki na święta? Jakbym próbował cię pozbawić charakteru i kontrolować czy uwiązać niczym psa? Aż tak to na ciebie wpływa? Bo dla mnie to jest absurd, Alan. Sam sobie wmawiasz coś, obrażając przy tym zarówno siebie, jak i mnie. Nie kontroluję cię przez dwadzieścia cztery godziny, siedem dni w tygodniu. Nie uzupełniam ci lodówki, nie opłacam mieszkania, do którego nie chcesz mnie zabrać przez swoje problemy z matką, nie kupiłem ci żadnego lokalu, w którym mógłbyś się rozwijać. Naprawdę staram się nie ingerować w twoją sferę samodzielności. Ale te teksty o udawaniu kogoś kim nie jesteś. Więc to własnie dla ciebie znaczy obracanie się w moich kręgach? Udawanie kogoś kim nie jesteś? Bo ja cały czas jestem sobą. Nawet jeśli bankiety wymagają ode mnie konkretnych zachowań - to właśnie moje życie. I lubię je, Alan. Ale jeśli rzeczywiście dla ciebie bycie ze mną to wieczne udawanie to może to wszystko nie ma sensu. Może zwyczajnie nie jestem wart, byś zmieniał dla mnie otoczenie. Może jest ci zwyczajnie lepiej, gdy obracasz się w swoim. Szlajasz się po ulicach, śpisz na ławkach, wdajesz się w bójki i wiecznie omijasz powrót do miejsca, którego nawet nie jesteś w stanie nazwać domem. Bo wiesz co, mi się wydaje że nie chodzi o to że nie masz własnego miejsca, ale zwyczajnie boisz się mieć jakiekolwiek. Boisz się, że znowu je stracisz. Dobrze wiesz że to w którym znajdujesz się obecnie jest zwyczajną patologią, ale moje też ci nie pasuje i zasłaniasz się tym, że będziesz musiał udawać kogoś kim nie jesteś. Mówisz, że chcesz zapracować na nowe własnymi rękami i cały czas tkwisz w miejscu.  W jednym momencie mówisz że mnie kochasz i chcesz ze mną być, a w następnym zarzucasz mojemu otoczeniu fałszywość i wieczne udawanie. Otoczeniu, z którym jestem ściśle powiązany i z którego nie zamierzam rezygnować, bo jestem w nim szczęśliwy. Więc czego właściwie chcesz? Czasem rzeczywiście udajemy, musimy być uprzejmi by inni nas lubili, musimy uważać na swoje kroki. Ale wiesz co Alan? Każdy musi to robić. Ty możesz mieć wyjebane na opinię publiczną, ale prawda jest taka że miliony twoich rówieśników walczą każdego dnia o to, by inni ich lubili. Dopasowują się do społeczeństwa, do grup, chcą gdzieś przynależeć. I pasuje im to. Ale ty cały czas próbujesz być indywidualistą. Pod absolutnie każdym względem, do stopnia osiągającego miano absurdu. Chcesz być ze mną, a jednocześnie nie chcesz mieć ze mną nic wspólnego. Wytłumacz mi, jak właściwie sobie to wyobrażasz? Że do końca życia ja będę chodził na bankiety i reprezentował swojego ojca żyjąc jego życiem zamiast własnym, a ty będziesz sobie siedział w garażu? Że będziemy się spotykać tylko wieczorami raz na kilka dni, śmiać ze wszystkiego, pieprzyć w samochodzie i udawać, że właśnie na tym polega wspólne życie? Na tym, że będziemy żyć osobno? Może do końca życia zamierzasz mnie odcinać od wszystkiego co uważasz za gorszące i ograniczać wszystkie nasze wspólne czynności, bo urodziłeś się w gorzej usytuowanej rodzinie, której nie stać na wszystko czego chcą?
Opuścił ręce z twarzy. Jego włosy utraciły wcześniejszy ład, gdy czarno-biała grzywka przysłaniała zaczerwienione dwukolorowe tęczówki. Jego oczy nadal się nieznacznie szkliły, choć tym razem żadne łzy nie spadły na jego policzki. Gdy ten wstał z łóżka, Mercury cofnął się o dwa kroki.
Chciałem żebyś był częścią mojego życia. Chciałem z tobą zamieszkać, oficjalnie wszędzie przedstawiać i dać wraz z moim ojcem szansę, byś stanął na własne nogi. Żebyś pojawiając się na mieście był postrzegany jako Alan Paige, właściciel czegokolwiek sobie wymarzysz, ktoś kto potrafi sam stanąć na nogi i osiągnąć sukces. Żebyś był sobą, a nie wiecznym chłopakiem Mercury'ego Blacka. I w jednym momencie twierdzisz, że również tego chcesz, a w następnym że może odrzucisz podobną szansę jeśli coś ci się nie spodoba. Tak jakby co najmniej miał zaproponować ci pieniądze i kazać prowadzić jakiś dom rozpusty albo tańczyć w tutu na środku teatru i robić z siebie kretyna. Więc czego chcesz Alan? To nie jest film, gdzie wystarczy że powiesz że przecież mnie kochasz i chcesz spędzić życie obok mojego boku. To nie wystarczy, rozumiesz? Musisz się w końcu zdecydować. Czego ty do cholery chcesz? Bo ja już nie wiem. Nic kurwa nie wiem.
Pokręcił głową na boki, cofając się o kolejne dwa kroki. Mercury, który był ostatnią osobą z tendencją do uciekania, miał w tym momencie ochotę stąd wyjść. Jak najdalej stąd, tak jakby mógł zostawić wszystkie problemy w tym jednym cholernym pokoju.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Re: Hotel Maison en Marbre
Wto Lis 27, 2018 3:42 pm
Jasne, nazywaj to lenistwem, gdy nie powiedziałem, że nie będę się szczególnie starał. No pewnie, że nie. Będę robił, kurwa, co w mojej mocy, ale nie dziw się, że patrzę na to wszystko z różnych perspektyw, a właśnie uświadamiasz mi, że poprzeczka będzie stale rosła, że wszyscy dookoła będą stale niezadowoleni, że czego nie zrobię, w którymś momencie znów okaże się, że to za mało. Jeśli się uda, będzie świetnie. W końcu kto nie chciałby móc pozwalać sobie na wszystko. A co jeśli nie? Jeśli, Black ― podkreślił, choć zapewne znał odpowiedź na to pytanie. Z każdą chwilą miał coraz większe wrażenie, że mimo tego, co mówił czarnowłosy, dla niego wszystko prezentowało się bardziej kolorowo. Paige tłumaczył to sobie wiarą w siły jego własnej rodziny, we wpływy jego ojca – może całkiem słusznie – ale w tym momencie nie chodziło o to, co oni mogli zdziałać. Chodziło o to, w jaki sposób miał to wykorzystać i o to, czy w ogóle był w stanie zagryźć zęby na tyle, by zwyczajnie skorzystać z oferty zupełnie innej osoby.
Nadawali na zupełnie różnych falach.
Podobno przeciwieństwa się przyciągały – nie wiedzieć czemu, ta myśl właśnie przemknęła przez jego umysł, chociaż wpatrując się w Blacka, nie był już do końca pewien, czy na pewno tak było. Każde kolejne słowo czy stwierdzenie, zwyczajnie wgniatało go w ziemię. Im dłużej tu był, tym coraz mniej chciało mu się tego słuchać, a jednocześnie wiedział, że duszenie tego w sobie przez kolejne dni, miesiące czy może nawet przez kolejny rok byłoby jeszcze gorsze. Może nawet gorsze od świadomości, że Mercury właśnie prosił go o wskoczenie na głęboką wodę ze świadomością, że jeżeli nie dostanie się na drugi – cholernie odległy – brzeg, po prostu da mu utonąć.
Żeby nie obniżyć standardów.
Gdybym myślał, że jest ci to na rękę, w ogóle nie próbowałbym jakkolwiek się dostosować. Robiłbym to, co zawsze, jedlibyśmy w tanich knajpach albo wcale. Zachowujesz się, jakbym nigdy nic od ciebie nie brał, a jednak są sytuacje, kiedy staram się przymknąć na to oko i zmienić swoje standardy. Masz problem z moją upartością, a ja z twoim przekonaniem, że zabieranie cię w mniej luksusowe miejsca kojarzy ci się z próbą ciągnięcia cię w dół. Co zabawne, zarabiam i odkładam te cholerne pieniądze, żebyś nie musiał tego robić i żebyś nie musiał słuchać, że zadawanie się ze mną jest plamą na honorze. Nawet nie próbuję cię zmuszać, żebyś rezygnował z wygód – z jedną różnicą, że nie zawsze mogę brać w nich udział. Dla ciebie wyrzucenie tysiąca dolarów na bilet to pestka i mógłbym sobie zacząć wmawiać, jakim jestem farciarzem, że spośród wszystkich ludzi w Kanadzie – ba, może nawet na całym świecie – to akurat mnie dostąpił zaszczyt sponsoringu. Wiem też, że jest całe mnóstwo osób, które oddałyby za to miejsce wszystko, co mają, ale tylko po to, by mieć z tego jeszcze więcej. Wierz mi, że staram się poznawać twój świat, jak tylko mogę, ale to, że pomożesz mi pójść na łatwiznę, bo za mnie zapłacisz, nie pomoże mi w wybiciu się. A najgorsze w tym jest to, że mogę spokojnie przytaknąć na każdy wyjazd – do Tajlandii, Chin, gdzie-kurwa-kolwiek – a sam nie będę miał do zaoferowania nic w zamian. Bo mój świat to bagno, spanie na ulicach, bójki i tanie knajpy. ― Oczywiście sam najlepiej wiedział, że tak nie było, ale nie był w stanie powstrzymać sarkastycznej nuty, która wkradła się w jego ton, gdy uświadamiał brunetowi, w jak prosty sposób podsumował jego status społeczny. ― Nie próbuję robić ci na złość, pokazując ci rzeczy, z którymi nie miałeś styczności, bo stać cię na coś lepszego. Nie próbuję też zmusić cię do tego, żebyś nagle porzucił to, co masz i to, co możesz osiągnąć. Chcę po prostu pokazać ci, że są rzeczy, za które nie musisz płacić i że te rzeczy nie sprawią, że nagle osiągniesz społeczne dno. Chociaż pewnie nie mam o tym pojęcia, jestem psem z ulicy, a to nie żaden Zakochany kundel ― parsknął krótko pod nosem. Nie było mu do śmiechu. ― Po prostu nie zakładaj, że jestem nieszczęśliwy, bo nie mogę jeździć Porsche albo zabookować biletu do Europy już teraz. Nie pytaj mnie też, jakbym zachował się na twoim miejscu, bo nie wiem. Tak jak ty nie jesteś w stanie powiedzieć, jak czułbyś się w mojej skórze w tym momencie. Nie powiedziałem też, że twoje otoczenie to istna maskarada. Tak żyjecie i do tego jesteście przyzwyczajeni. Jak sam powiedziałeś, wychowałem się w gorszej rodzinie, jestem pieprzenie absurdalnym indywidualistą. Mogę trzymać język za zębami, ale nie jestem ułożonym paniczem, który uprzejmie uśmiechnie się, gdy jakaś dziunia zaciągająca po francusku zacznie ubliżać mi w pozornie grzeczny sposób. Znasz mnie, nie chcę sprawiać problemu ani tobie, a już tym bardziej twojej rodzinie, choć jak się okazuje, zaledwie garstka z nich akceptuje to, że jesteśmy razem. Będę problemem. Całą masą pierdolonych problemów, z którymi będziesz musiał się zmierzyć. Tak będzie wyglądało nasze życie. Będziemy się żreć, walczyć o swoje racje, będziemy mieć się nawzajem dość, czasem któreś z nas trzaśnie drzwiami i bardzo dobrze, bo to właśnie robią pary. Jeśli tego nie robią, to coś jest kurwa nie w porządku. Potem będziemy sobie wybaczać, bo nawet jeśli będzie nam się wydawać, że wolelibyśmy pluć krwią niż przeprosić, w końcu któreś z nas to zrobi. Będę przychodził na bankiety, nawet jeśli będę zdawał sobie sprawę z tego, że wdrapywanie się na rusztowanie budowy z zakazem wstępu, byłoby sto razy zabawniejsze. Zostanę najsławniejszym człowiekiem w Kanadzie. Albo nie. W całej Ameryce i będę zabierał cię do tej pieprzonej Tajlandii i do Japonii na sushi, ale kiedy powiem, że chcę zjeść hamburgera za dwa dolary, pójdziemy na tego jebanego hamburgera, bo właśnie tego oczekuję – że nawet mając wszystko, będziemy w stanie znaleźć kompromis, bo nie zamierzam stać się twoim ładnym dodatkiem. Będę stał z tobą na równi, a ty będziesz musiał to zaakceptować. Właśnie tak będzie wyglądało nasze życie i jeśli po tym wszystkim, co zamierzam zrobić, powiesz mi, że to nie wystarczy, to mam nadzieję, że twoja przyszła żona będzie w chuj nudna. ― Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak mocno zaciskał palce w pięści i choć zdawał sobie sprawę z tego, że ostatnie słowa, które padły z jego ust, nie należały do najbardziej ambitnych, z jakiegoś powodu ułatwiły mu poradzenie sobie ze świadomością, że wszystko, co wcześniej powiedział zostało puszczone echem. Zbagatelizowane. Nie miało znaczenia. Nie wystarczyło.
Odetchnąwszy głęboko, rozluźnił palce, które teraz podrygiwały lekko, zwisając niemalże bezwiednie wzdłuż jego boków. Był zmęczony, zwłaszcza że szczerość wylała się z niego falą istnego tsunami. Nic w wyrazie jego twarzy i w tonie nie świadczyło o tym, że rzucał słowa na wiatr, jednak Cullinan miał trochę racji – nie miał własnego miejsca, a koło ratunkowe, które chciał mu rzucić, nie dawało mu żadnej gwarancji, że w ogóle je znajdzie.
Nie wiem, czego jeszcze ci trzeba ― dodał już nieco bardziej mrukliwym tonem i potarł palcami oczy, jakby zdawał sobie sprawę, że te błyszczały w nienaturalny sposób. Wkurwiające.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: Hotel Maison en Marbre
Pon Gru 03, 2018 11:59 pm
Jego cierpliwość - a raczej jej brak - zdecydowanie szła w złym kierunku. Sposób Alana działał mu na nerwy na tyle, by z każdą sekundą zaciskał pięści coraz bardziej. Nigdy nie posunąłby się do uderzenia chłopaka w twarz, wiedząc że gdyby to on podniósł na niego rękę, Black nigdy by mu tego nie wybaczył. Niemniej teraz z każdym uderzeniem serca musiał odbywać wewenętrzną walkę z sobą samym, by nie przekroczyć tej zakazanej granicy. Nic dziwnego, że wcisnął obie dłonie do kieszeni spodni. Niewidoczne dla nich obu knykcie były już praktycznie całkowicie białe. W głowie mimowolnie zaczął powtarzać niczym mantrę te same słowa.
Uspokój się. Skoncentruj na tym co mówi, ale nie daj się sprowokować.
"Po prostu nie zakładaj, że jestem nieszczęśliwy, bo nie mogę jeździć Porsche albo zabookować biletu do Europy już teraz."
Ale on był.
Był nieszczęśliwy za każdym razem gdy musiał się ograniczać. Pojedyncza sytuacja gdy z czegoś rezygnował była czymś, co mógł jeszcze zaakceptować, ale gdy ich ilość zaczynała wzrastać, w Mercurym również narastało to charakterystyczne uczucie, które za każdym razem w sobie dusił.
Są niektóre rzeczy, które się wie i na pewno patrzenie na to jak druga osoba haruje niczym wół jest czymś, co zwyczajnie nie sprawia radości. Równie dobrze też mógłbym teraz odrzucać wszystkie twoje zaproszenia gdziekolwiek. Alan nie idźmy do tej restauracji, mimo że na nią zarobiłeś, przecież nie masz pieniędzy. Nie chcę wykorzystywać twojego portfela, pójdę sam — dźwięk który z siebie wydał bardziej przypominał warczenie niż normalną wypowiedź. Bo tak właśnie było. Nie musiał za niego płacić, ale chciał to robić. Akceptował jego zachcianki płacenia za wszystko, cierpliwie czekał gdy ten musiał odkładać pieniądze na konkretne wyjazdy. Może i było kilka rzeczy, które faktycznie doceniał, a nie musiał za nie płacić, ale zdecydowanie daleko było do stwierdzenia, że wolał je od swoich standardowych atrakcji. Nawet jeśli wypad do McDonald's wielu osobom wydawałby się zabawny, jego utwierdził w przekonaniu, że nie chce nigdy więcej czuć smrodu przypalonego oleju i taniego mięsa, którego zawartość wołowiny zapewne nie przekraczała pięciu procent. Nie lubował się w fastfoodach, nie widział większych plusów jeżdżenia komunikacją miejską wypełnioną upierdliwymi ludźmi, rzucającą tobą na boki i ich niewygodnymi miejscami. Prawda była taka, że jedynym plusem w podobnych sytuacjach było towarzystwo Alana. A przynajmniej w tym momencie, gdy Mercury odczuwał wyłącznie żal i rozgoryczenie. Nic dziwnego, w końcu takie sytuacje zazwyczaj sprawiały, że widziało się wszystko w negatywnym świetle. Żadnego z własnych przemyśleń nie wypowiedział jednak na głos, po prostu go słuchając. Słuchał go, mimo że jego rozsądek nieustannie nakazywał mu rzucić kartą hotelową na stół i opuścić pomieszczenie. Zamknąć się kompletnie na wszystkie wypowiadane przez niego słowa.
I zdecydowanie powinien się cieszyć, że postanowił to zrobić. Stopniowo słowo po słowie emocje zdawały się opadać. Z jego twarzy powoli znikało wyraźne poirytowanie. Dłonie przestawały drżeć, ramiona nie były aż tak spięte jak wcześniej. Cała jego postawa wyraźnie się zmieniła, co bez wątpienia było zauważalne gołym okiem.
Cóż, dyplomatą to ty raczej nie będziesz, Paige — rzucił z cichym westchnięciem. Z jego oczu praktycznie całkowicie zniknęło jednak wcześniejsze napięcie, choć bez wątpienia pozostała jakaś typowa dla niego stanowczość, która skutecznie sugerowała że nadal był niezwykle skupiony na całej sprawie.
Nie będzie żadnej przyszłej żony. Chyba, że właśnie odkryłeś swoje życiowe marzenie i zamierzasz zostać gospodynią domową. Nie przeszkadza mi to, w razie gdybyś się zastanawiał. Na pewno gotujesz dużo lepiej ode mnie — wymruczał przypominając sobie swoje własne dzieła. Jakby nie patrzeć, kanapka z przekrojonego bochna chleba z bułką pomiędzy jakoś nie cieszyła się większym uznaniem. Nawet gdy dorzucił do niej całego pomidora. Obranego na tyle artystycznie, by zmienił się w idealną kwadratową bryłę. Nie wyrzucał z siebie żadnych kolejnych słów, najwidoczniej uznając je za zbędne. W pokoju zapadła cisza. Obserwował każdy, nawet najdrobniejszy gest ze strony Paige'a. Podrygujące palce. Zmęczony wzrok zabarwiony w sposób, którego większość świata nawet nie dopuściłaby do swojej świadomości. W tym momencie Mercury zdawał sobie sprawę z tego, że był jedną z niewielu - a może i jedyną - osobą, której Alan mimowolnie pozwolił na dojrzenie własnej słabości. W ten sam sposób, w jaki podobne przyzwolenie dawał mu wcześniej sam Black. W ten właśnie sposób gdzieś bardzo głęboko w jego wnętrzu, obok przygnębienia spowodowanego wystąpieniem całej tej sytuacji, pojawiła się drobna zdradziecka iskierka zdradzająca coś zgoła innego. Satysfakcję. Satysfakcję, do której nigdy by się nie przyznał, zupełnie jakby właśnie miał przed sobą niezbity dowód na to, że blondyn otworzył się przed nim w sposób, w jaki nie chciał się otworzyć przed nikim innym. Że należał do niego, w sposób w jaki nie należał do nikogo innego.
Twarz czarnowłosego pozostawała całkowicie pusta, wręcz paradoksalnie spokojna w stosunku do całej sytuacji która zakończyła się zaledwie kilkanaście sekund (a może minut) wcześniej. Uniósł ręce w górę, zakładając je na klatce piersiowej. Jego opanowane spojrzenie nie miało w sobie ani śladu wcześniejszych łez, swą aparycją sprawiając że szło zwątpić czy w ogóle wcześniej się pojawiły.
Ja też cię kocham, Paige. Jesteś pierwszą i ostatnią osobą, której to mówię, ale nie należę do osób które lubią się powtarzać zbyt często. Miłość to nie argument podczas kłótni, a używana zbyt często traci znaczenie. Dlatego nie zamierzam robić z niej karty przetargowej, by przekonać cię do własnego zdania. Ale tym razem to ty przepraszasz pierwszy. Ostatnim razem ja to zrobiłem — przechylił nieznacznie głowę w bok w pełni prezentując tym samym wizerunek młodego, w pełni opanowanego, wyczekującego panicza który błyskawicznie odzyskał kontrolę nad całą sytuacją. Jego palce nie drgały nerwowo. Pozostawały w absolutnym bezruchu, gdy wpatrywał się w niego w milczeniu. W końcu metaforycznie wyciągnął do niego dłoń, teraz do niego należała decyzja czy ją przyjmie.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Re: Hotel Maison en Marbre
Pią Gru 14, 2018 11:09 pm
Nie rozumiał go. Nie było to nic, za co należało go winić – ich tok rozumowania obierał zupełnie różne tory, a Alan za wszelką cenę próbował zrozumieć. Na razie bez większego skutku. Ilekroć był bliski pokiwania głową, by przynajmniej w niewielkim stopniu pokazać, że przyswoił przekazywane mu fakty, Black mówił coś, co kompletnie wywracało te poglądy do góry nogami. Nie wiedział, w jaki sposób chciał nie patrzeć na jego ciężką pracę, jednocześnie zmuszając go do podniesienia poprzeczki, ograniczenia swojego czasu i skupienia się na konkretnym celu, by kiedyś w przyszłości – warto dodać, że niekoniecznie pewnej – nie musiał przejmować się rzeczami, którymi na co dzień przejmowali się ludzie jego statusu. I tak słowo po słowie, minuta po minucie, sekunda po sekundzie Paige coraz bardziej uświadamiał sobie, że być może nie chodziło tu o niego. Wolał jednak do samego końca wierzyć, że nie było tak źle jak zakładał.
To nie jest odpowiedź na moje pytanie ― zauważył. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek zabraniał Mercury'emu chodzenia w miejsca, na które tylko miał ochotę. Nie był typem toksycznego chłopaka, który zasypywał go milionem wiadomości, dopytując, gdzie był i dlaczego. Nie próbował też wymusić na nim poczucia winy ilekroć nie zabierał go gdzieś ze sobą, nie miał za złe, gdy dłużej nie odpisywał ani nie trzymał go na krótkiej smyczy, uzależniając go i zmuszając do tanich atrakcji, które odpowiadały jego własnym standardom. Nie był samolubny i starał się równoważyć swój świat z jego światem, a mimo tego nie dostał jasnej odpowiedzi na tak proste pytanie. ― Nie jesteś jasnowidzem i nie przewidzisz tego, czy wszystko pójdzie tak, jak należy i jak sobie to zaplanowałeś, dlatego chciałem wiedzieć, co jeśli.
Przyszłość była w stanie przerazić niejedną osobę i chociaż Hayden był w stanie żyć z dnia na dzień tak długo, jak był w stanie zapewnić sobie odpowiednie warunki, tak uwzględnienie w tym życiu drugiej osoby wymagało podjęcia decyzji, których nie był już na tyle pewny, a biorąc pod uwagę, że czarnowłosy dość dobitnie uświadamiał mu, że jakikolwiek trud nie będzie miał znaczenia, jeśli nie osiągnie konkretnego celu, sprawiał, że cała pewność tym bardziej rozsypywała się w drobny mak. Był w kropce, ale jakaś jego nieugięta część wciąż wyrywała się, by walczyć o swoje racje i by pokazać całemu światu, że ze swoim dotychczasowym bagażem doświadczeń oraz ze swoim obecnym stanem portfela, bynajmniej nie miał na tyle niskiej wartości, do której właśnie usiłował zrównać go Cullinan. Może właśnie dlatego ten buntowniczy blask w ciemnych tęczówkach nie znikał z nich, nawet kiedy blondyn wydawał się być już na skraju swoich własnych sił.
Wiedział, że w pewnym sensie miał rację.
„Cóż, dyplomatą to ty raczej nie będziesz, Paige.”
Nie zamierzam. ― Wzruszył barkami, doskonale wiedząc, że byłaby to ostatnia posada, na którą zdecydowałby się wystartować. Nawet jeśli nie miał większych problemów w kontaktach z ludźmi – choć ich zdanie na jego temat było podzielone – po dzisiejszym dniu w pełni zrozumiał, jak bardzo cenił sobie oszczędność w słowach. Może dlatego, że wyłożywszy na tacy wszystko, co targało nim od środka, miał wrażenie, że spotkał się tylko i wyłącznie ze ścianą. ― Moja kuchnia też nijak ma się do dań w restauracjach, więc będziesz musiał zdać się na służbę. ― Nie żeby widział, jakiekolwiek powody ku temu, by nie ugotować obiadu, jednak w tym momencie realnie oceniał swoje umiejętności, zwłaszcza że nie wyrażał żadnych chęci do udania się na specjalny kurs, by dodatkowo poszerzyć swoje horyzonty.
Miał wrażenie, że i tak zdecydował się już na wystarczająco wiele.
Potarł twarz ręką, ostatecznie zakładając ręce na klatce piersiowej. Przez jakiś czas spoglądał nieobecnie na jakiś punkt ponad ramieniem Mercury'ego i choć wydawało się, że myślami był gdzieś daleko, przez cały czas słuchał kolejnych słów, które wydobywały się z ust chłopaka, by na koniec pokręcić głową z przebłyskiem niedowierzania w oczach.
Ze wszystkiego, co właśnie powiedziałem... ― rzucił bardziej do siebie, unosząc wzrok na twarz chłopaka, jakby usiłował doszukać się w niej czegoś, co wskazałoby na to, że właśnie sobie żartował. ― Doceniam umiejętność łapania za słowa, ale skoro wiesz tyle na temat miłości i tego, kiedy ma i kiedy nie ma znaczenia, powinieneś wiedzieć, że w przepraszaniu nie chodzi o to, kto zrobił to ostatnio i kto powinien zrobić to teraz. Nie czuję się winny, a jeśli chcesz, żebym przepraszał cię bez poczucia tego, że żałuję wypowiedzianych słów, wygląda na to, że jeszcze przez jakiś czas będę gościł na czarnej liście. ― Ciemnooki nie był typem osoby, która rzucała słowa na wiatr dla świętego spokoju. Zresztą nie sądził, by rzucone na odczepne „przepraszam” usatysfakcjonowałoby czarnowłosego, a poza tym istniały rzeczy, których zwyczajnie nie można było dostać na zawołanie.
Witamy w prawdziwym świecie.
Koniec końców i tak mi wybaczysz ― rzucił żartobliwie, choć była to zaledwie słabo wyczuwalna nuta pośród jego wypranego z emocji, słyszalnie przygaszonego tonu. Najpewniej musiało minąć jeszcze trochę czasu, zanim miał przynajmniej częściowo zapomnieć o całym tym zajściu, przez które kompletnie stracił rachubę czasu i przez które prawie zapomniał o tym, że przed prysznicem zamawiał kolację.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: Hotel Maison en Marbre
Sob Gru 15, 2018 7:46 am
Nie wiem co jeśli, Paige. Mogę ci wyrysować tu teraz przepiękną wizję, która cię zadowoli, ale nie zamierzam. Nawet jeśli wierzę w coś teraz, gdy już się to stanie może się to zmienić o sto osiemdziesiąt stopni. Tak jak teraz zmienia się nieustannie moja decyzja co powinienem zrobić za każdym razem, gdy otwierasz usta — powiedział znużonym tonem. Nie żeby miał mu za złe wypowiadanie się, lecz takie były realia. Czasem kilka pojedynczych słów potrafiło zmienić cały odbiór sytuacji. Podczas gdy Alan wpatrywał się w niego jak zbuntowane dziecko, Mercury był po prostu zmęczony. Zmęczony tym wszystkim, zmęczony rozmową z nim i zmęczony faktem że najwyraźniej nijak nie potrafili zrozumieć wzajemnego podejścia.
Być może właśnie dlatego przestał się odzywać.
Wypowiedział jeszcze kilka zdań, które wierzył że miały doprowadzić do końca całej tej sytuacji, lecz każde z nich otrzymywało od Alana wypowiedź będącą kolejną zaczepką. Kolejnym powodem do kłótni. A Mercury zwyczajnie miał ich już dość. Jeszcze kilka minut temu wręcz wiedział, że będą się doskonale bawić na dachu, a teraz...
Teraz nawet nie zamierzał na niego iść.
Gdy w dodatku Alan tak dobitnie podkreślił, że wcale nie żałuje wypowiedzianych słów i nie zamierza go przepraszać, oczy Mercury'ego całkowicie straciły blask. Jego wygląd choć wydawałoby się nieznacznie, w rzeczywistości zmienił się w diametralnie. Zadziwiające jak błyskawicznie potrafił odciąć się od wszelkich emocji i zamknąć je za niewidzialnymi drzwiami, by nie dać po sobie poznać jak bardzo go raniły. W końcu nie zamierzał przez całe życie być tym, który się uzewnętrznia i płacze przed drugą osobą. Zwłaszcza gdy absolutnie nic do niej nie docierało. Pustka w jego oczach była niezwykle porównywalna do tej, która widziała w tęczówkach Saturna, choć biorąc pod uwagę charakter obu bliźniaków, w jego przypadku na swój sposób wydawała się dużo bardziej przerażająca.
Rozumiem — powiedział wyuczonym spokojnym tonem opuszczając w dół rękę, którą wcześniej wyciągnął w jego stronę. Odwrócił się bez słowa, by założyć na powrót zarówno kurtkę, jak i buty. Bynajmniej nie zamierzał jednak cieplej się ubrać, by nie zmarznąć na dachu ze względu na pogodę.
Zostawiam ci kartę, rób co chcesz. I tak wszystko jest opłacone, ale równie dobrze możesz im kazać wyrzucić to do śmieci i wrócić do siebie — było mu w tym momencie wszystko jedno. W końcu to tylko dodatkowe kilkaset dolarów z jego konta, które jak widać wydał kompletnie niepotrzebnie chcąc zorganizować coś, co koniec końców okazało się nie mieć większego sensu. Starał się nawet nie myśleć o ciążących mu w kieszeni biletach do Meksyku.
Zadzwonię do mojego ojca i poinformuję go, że nie zjawisz się u nas na święta. Więc nie przejmuj się, Paige. Nikt nie będzie od ciebie niczego wymagał.
Nienawidził tego spokojnego, wyuczonego tonu. Nienawidził faktu, że osoba której właśnie powiedział że ją kocha zmusiła go do użycia go w taki sam sposób, w jaki robiła to jego wiecznie uparta macocha. Wiecznie bez winy. Wiecznie nie mająca za co przepraszać. Wiecznie nie czująca się odpowiedzialna za cokolwiek. Odłożył kartę hotelową na szafkę obok, nadal nawet nie patrząc w jego kierunku.
Potrzebuję przerwy.
Powiedział jedynie, tuż przed zgarnięciem torby i opuszczeniem pokoju. Już idąc holem wyciągnął telefon i wykręcił odpowiedni numer, rzucając krótką prośbę kamerdynerowi o odebranie go spod hotelu, nim wysłał krótkiego smsa Saturnowi. "Czekam" zdecydowanie było w tym momencie najlepszą odpowiedzą jaką mógł od niego otrzymać.

zt.
Cecil H. Hollow
Cecil H. Hollow
Fresh Blood Lost in the City
Re: Hotel Maison en Marbre
Nie Mar 31, 2019 9:34 pm
Ten dzień uznawał za przyjazny, ale zaledwie do południa. Wtedy okazało się, że księgowi jak zwykle mieli w papierach burdel, a on dowiadywał się o L4 Amandy na dwie godziny przed konferencją. Na której przecież miała się pokazać, zadać parę pytań, zrobić zdjęcia i przynieść mu surowy materiał do zredagowania. Nie mógł przecież wysłać w zastępstwie Daniela - w końcu to idiota, dostarczenie poczty do odpowiednich osób na piętrze przerastało jego możliwości, a co dopiero konferencja prasowa z ministrem do spraw środowiska. Znów chcieli przepchnąć jakąś ustawę łokciem, jak zawsze informacje docierały do mediów urywkowo i nikt nie potrafił zwięźle przedstawić na czym niby ta niezbędna renowacja wybrzeża miałaby polegać. Pewnym było natomiast, że zapłacić jak zwykle będą musieli mieszkańcy, o ile w ogóle ten projekt dojdzie do skutku.
Cecil najlepiej sprawdzał się za biurkiem. Najlepiej za swoim własnym, w mieszkaniu, bez potrzeby wyściubiania nosa za drzwi. Był tylko on, kawa, zsuwające się z nosa okulary i komputer, nie musiał też rezygnować z wygodnych dresów. No cóż, taki psikus, oddelegowali właśnie jego.
Nie miał zamiaru wychodzić poza swój standardowy modus operandi, na miejsce dojechał na desce z ciężką torbą przewieszoną przez ramię. Na tę okazję dostał służbowy aparat, a chociaż nie znosił cyfrówek nie mógł za bardzo kręcić nosem. Do tego dyktafon, jego zwyczajowy nieład na głowie i wyjątkowo nieprzychylne spojrzenie. Jedynie smycz z przepustką prasową wiszącą mu na szyi sugerowała, że nie pojawił się tam z czystego przypadku i ochrona ma obowiązek otworzyć mu drzwi przed nosem.

Sala konferencyjna była już zapełniona, ale nie bez kozery zajmował swoje stanowisko w branży; był redaktorem naczelnym, nie jakimś nieopierzonym szczylem skaczącym bez pojęcia za rampą kamery jak młody Wajda. Przedarł się na początek, a widząc znajome twarze i logo zaprzyjaźnionego z ich firmą kanału uplasował się gdzieś pomiędzy kłębowiskiem kabli i kojarzonym już prezenterem. Wyróżniał się z tłumu krawaciarzy, chociażby tym że miał na sobie przydługą grafitową bluzę, zwykłe czarne jeansy i żółte trampki.
- To nie jest zakres moich obowiązków. Cześć, Koss.
Cecil zawsze pojawiał się znikąd, miał ten wredny sposób wyskakiwania jak diabeł z pudełka za każdym razem, gdy nikt się tego nie spodziewał. Tym razem również wyrósł tuż za mężczyzną i bez skrępowania zwrócił się do niego od razu po imieniu. Obdarzył go bladym uśmiechem, który sugerował bardziej, że Hollow tu przyszedł, ale nie oznacza to, że zrobił to z własnej nieprzymuszonej woli. Jakiś młodociany niespełniony stażysta umknął mu sprzed nosa, gdy tylko na niego spojrzał. Chłopak skwitował to ledwo dosłyszalnym parsknięciem czegoś na kształt rozbawienia i zaczął grzebać przy aparacie.
- Nigdy mi się to nie znudzi.
Koss
Koss
Fresh Blood Lost in the City
Re: Hotel Maison en Marbre
Pon Kwi 01, 2019 6:33 pm
Koss lubił konferencje. Darmowe żarcie, niewiele do roboty i obszerne materiały, którymi nie on musiał się zajmować. Nie lubił jednak polityki i to bardzo. Była nudna i głupia, że czasem ciężko się było powstrzymać się od osobistego komentarza, czego surowo wzbraniał dziennikarski profesjonalizm. Kiedy więc usłyszał, że ma się wybrać na konferencję z ministrem do spraw środowiska, westchnął ciężko. Gdy szef dodał informację, że zamiast stałej ekipy dostanie dwóch stażystów, zareagował już oburzeniem. Cóż takiego uczynił, żeby zostać ukarany w ten niezwykle surowy sposób?
Odpowiedź była krótka i niezwykle treściwa: "nowa polityka stacji". Mógł sobie więc co najwyżej wsadzić mikrofon w dupę w ramach protestu. To byłoby niezwykle barwne wydarzenie, na pewno wzbogaciłoby program konferencji.
Kiedy dotarli na miejsce, Koss z cierpliwością godną wyższej sprawy zaczął tłumaczyć poznanym niedawno praktykantom co mają wziąć, co robić, czego nie robić, jak się przygotować i tak dalej. Jake był na drugim roku studiów dziennikarskich, George był jakimś siostrzeńcem szefa. Obaj przyglądali mu się szeroko otwartymi oczyma, próbując zapamiętać każdą informację.
- No panienki, dupa w troki i do roboty - zakończył, nie zastanawiając się nad poprawnością tego zdania. Sam wysiadł z samochodu i zaczął witać się ze znajomymi twarzami.
Kiedy już się rozłożyli na miejscu dla telewizji, Koss przyszedł i ocenił wszystko krytycznym spojrzeniem, po czym opieprzył praktykantów, nawet jeśli nie do końca na to zasłużyli. Po wszystkim wysłał George'a po kawę, bo chyba tylko do tego się nadawał, a Jake'owi nakazał znaleźć miejsce dobre do zrobienia wywiadu. W końcu był operatorem kamery, musiał się kumać w takich rzeczach.
Wtedy jakiś obdartus wyskoczył jak Filip z konopi. Potrzebował ułamka sekundy, aby skojarzyć imię z twarzą.
- Cecil - rzucił, nie próbując nawet ukryć zaskoczenia. - Czym cię szantażują, że zgodziłeś się tutaj przyjść? Jeśli jesteś w niebezpieczeństwie, mrugnij dwa razy.
Nieświadomie ta wizyta poprawiła mu humor. Już wolał towarzystwo może niezbyt rozrywkowego, ale przynajmniej charakternego redaktora, niż dwójki nierozgarniętych praktykantów, którym zaraz będzie musiał wytłumaczyć, jak sobie zawiązać buty. A skoro o nich mowa...
- Chryste panie, Jake, nie możesz odskakiwać jak przestraszony piesek przed każdym, kto się tutaj pojawi. On nawet nie jest z telewizji. No dalej, powiedz mu, że to twoje miejsce pracy.
Wrzucony na minę praktykant spojrzał na Cecila. Wyglądał, jakby właśnie przechodził stan przedzawałowy.
- P... P... Prze.. Przepraszam, ale...
- Za co go przepraszasz? Dobra, wiesz co? Idź już szukać tego miejsca. Ma być dobra widoczność i odpowiednie otoczenie. Jak komuś będzie wyrastać kwiatek z głowy, to osobiście rozbiję doniczkę na twoim łbie. No, zmiataj. Chcesz kawy? - ostatnie pytanie było oczywiście skierowane już do Cecila.
W tym czasie główni bohaterowie tego całego zajścia zaczęli zajmować swoje miejsca. Standardowa obsada: polityk, rzecznik prasowy i ta trzecia osoba, której nikt nie znał i nikogo nie obchodziła, ale zawsze z jakiegoś powodu musiała się tam znaleźć. Pan obsługujący pokaz slajdów, rodem ze szkolnej prezentacji, dzielnie pracował przy ekranie, aby wszystko było dopięte na ostatni guzik. Pojawił się paskudny zielony napis: NASZE MIASTO, NASZE WYBRZEŻE.
Zapowiadało się naprawdę szałowe popołudnie.
Cecil H. Hollow
Cecil H. Hollow
Fresh Blood Lost in the City
Re: Hotel Maison en Marbre
Pon Kwi 01, 2019 8:06 pm
Koss jak zwykle nie miał litości; trudno się dziwić, Cecil z miejsca zauważył, że dzieciak który ledwo był w stanie nie pozabijać się o własne nogi gdy poświęciło mu się więcej uwagi, nie należał do szczególnie rozgarniętych.
Dlatego Daniel albo nauczy się jak sortować pocztę i pisać porządne artykuły zapychające szpaltę, albo do końca życia będzie wycierał krawatem plamy z kawy na biurkach.
Nie musiał martwić się wywiadem, Hollow miał tę zdolność, że tak jak to zwyczajowo wyrastał ludziom za plecami w sytuacjach nieformalnych, tak łutem szczęścia i uroku osobistego seryjnego mordercy o wyjątkowo podłym dniu odnajdywał dogodne miejsce z przodu dla swoich pytań i dyktafonu.
- Miałem do wyboru przyjść albo oddelegować nowego. Świetnie dogadałby się z tym twoim, też dopiero uczy się literować.
Podniósł wreszcie wzrok sponad wyświetlacza aparatu i westchnął ciężko. Kmiotek nadal sterczał mu przed twarzą i chyba próbował coś powiedzieć, ale Cecil nie miał aż tyle czasu - ani cierpliwości. W tej branży albo rozpychałeś się łokciami i torowałeś sobie drogę jak Land Rover, albo wypadałeś z obiegu i roznosiłeś kawę. A skoro o niej mowa.
- Pewnie. Flat white, z... okay, czarna z mlekiem. Bez cukru.
Miał jakąś litość. Odprowadził dzieciaka spojrzeniem i przez moment stał cicho, bujając się miękko na stopach. Lewo, prawo, góra, dół. Nie rozumiał jak Koss mógł sympatyzować z takimi spędami ludzkimi. I to w jednym miejscu, zamkniętym czterema ścianami. Gdyby mógł, ewakuowałby się oknem, nawet na jedenastym piętrze. Jeżeli tylko mu się uda, z pewnością dziabnie fotkę któremuś z rzeczników prasowych na tle miasta, okna panoramiczne nadawały się idealnie.
- Powiedz mi, że mam zwidy. Czy to jest comic sans? To nie font, to abominacja - syknął mężczyźnie tuż za ramieniem, komentując tytuł prezentacji. Nawet w okularach widział kolejne adnotacje, jakie pojawiły się pod spodem - w innym, szeryfowym foncie. Oczywiście Hollow uwiecznił to na zdjęciu, zamierzał puścić to później w obieg w redakcji i dać szkoleniowcom z działu piętro niżej na używanie.
Rzecznik prasowy monotonnym głosem zapowiedział ambitne cele renowacji, rozbudowę rekreacji i terenów zielonych, jednak o rezerwacie rejonów dzikich wspomniał tylko lakonicznie. Czyżby szykowała się jakaś prywata? Chłopak zmarszczył brwi, co pod jego burzą białych obecnie włosów nie było widoczne. Miał pojęcie, że jeśli rząd zechce dźgnąć patykiem tę strefę, organizacje takie jak Pro Natura znowu urządzą pikiety i trzeba będzie wygrzebać ich temat z archiwum.

Minął kwadrans, a on zebrał już mnóstwo zdjęć i garść niespójnych informacji. Dobrze, że miał ten dyktafon, bo żeby wyciągnąć coś z tego paplania będzie musiał odsłuchać to jeszcze kilkanaście razy. Znów zrobi nadgodziny, a na rozliczeniu wyjdzie, że doba Cecila ma więcej niż dwadzieścia cztery godziny. No cóż, musiał zapewnić kotu godne życie, a jej ulubiona karma do tanich nie należała.
Koss
Koss
Fresh Blood Lost in the City
Re: Hotel Maison en Marbre
Sro Kwi 03, 2019 8:13 pm
Parsknął śmiechem.
- Trzeba było przysłać nowego. Założyłbym jakieś przedszkole albo ośrodek szkolenia praktykantów. Może to jest pomysł na biznes? - myślał na głos Koss. Jake nie wyglądał na zachwyconego takimi słowami, jednak Azjata zupełnie nic nie robił sobie z wrogich spojrzeń. Jeszcze kiedyś mu podziękuje za taką szkołę życia, bo niestety w świecie dziennikarstwa trzeba było rozpychać się łokciami, jeśli nie chciało się skończyć jako redaktor pisma o domach spokojnej starości. Koss nie miał takiego zamiaru i coś mu podpowiadało, że młodszy kolega też ma nieco większe aspiracje.
Szybko wklepał wiadomość z zamówieniem dodatkowej kawy. Po kilkudziesięciu minutach powrócił George z zestawem czterech napojów, po jednym dla każdego. Koss przyjął z wdzięcznością swoje carmel latte, po czym podsunął sobie jedno z krzeseł i rozsiadł się wygodnie. W najbliższym czasie i tak nie czeka go nic ciekawszego do roboty.
- Nie bądź dla nich zbyt wymagający. Prezentację pewnie przygotowywał syn ministra - mimowolnie parsknął śmiechem i pociągnął łyk kawy. - George, pilnuj kamery z łaski swojej - rzucił do praktykanta. Nawet przez chwilę się zastanawiał czy nie wyciągnąć jakiegoś notatnika, ale zdał sobie sprawę, że i tak zupełnie nic by tam nie zapisał, najwyżej porysował głupoty.
Polityka jak zwykle nudziła. Cała masa gadania o niczym i tak szerokie omijanie sedna jak się tylko da. Doszło do tego, że po piętnastu minutach Koss przyłapał się na przysypaniu. Nie wyglądałoby to najlepiej, więc szybko łyknął znów napoju kofeinowego, po czym skierował spojrzenie na redaktora naczelnego działu jakiegoś tam.
- Co tam słychać w świecie internetu? - zagadnął o byle co, dosłownie wyrzucając pierwsze pytanie, które wpadło mu do głowy. Niestety praktykanci nie wyglądali na zbyt chętnych do zacieśniania więzi, jedynie co jakiś czas jedynie łypiąc na niego wrogo. Będzie musiał postawić im jakieś piwo albo dwa. Darmowy alkohol zawsze rozwiązywał kwestie niechęci. Może faktycznie był nieco zbyt surowy?
Rzecznik prasowy przekazał głos panu ministrowi, który mówił z nieco większymi emocjami w głosie. Tego to się dało przynajmniej posłuchać. Nie zmieniło to jednak faktu, że opowiadał mniej więcej o niczym, co jakiś czas rzucając słowa-hasła, które będą ładnie wyglądać w nagłówkach. Wszystko po staremu.
W podłodze dało się wyczuć lekki wstrząs, na który nikt nie zwrócił uwagi. Akurat wszyscy zajęci byli wyławianiem nowinek ze słów ministra do spraw środowiska.
Cecil H. Hollow
Cecil H. Hollow
Fresh Blood Lost in the City
Re: Hotel Maison en Marbre
Czw Kwi 04, 2019 7:35 pm
Praktykanci czy nie, Cecil był zdania, że w tym zawodzie niezbędny był charakter. Liczyła się decyzyjność, siła przebicia i od czasu do czasu zdolność do dopasowywania się do sytuacji. Sam zaczynał jako nieopierzony stażysta roznoszący ważniejszym kawę, ale Hollow szybko się uczył. Wygryzł konkurencję i w naprawdę krótkim czasie dostał się całkiem wysoko, ale ni ukrywając, sporo go to kosztowało. Pod nim pracował obecnie tuzin innych dziennikarzy i prawie połowa została przez niego wyłuskana spośród innych szarych komórek redakcji. Każdy musiał dostać swoją szkołę życia, nikt nie urodził się w czepku.
Odebrał swoją kawę z wymamrotanym niewyraźnie "dzięki" i szybko wypił parę pierwszych łyków. Czując na końcu cierpki posmak, sam się skrzywił. Czy to robusta? Ten hotel stać było chyba na coś więcej.
- Chyba zrobił mu wcześniej francuza pod biurkiem, bo naprawdę nie wiem jak inaczej coś takiego mogłoby zaistnieć poza podstawówką.
Im dalej w las, tym coraz więcej mankamentów dopatrywał się w tej lichej prezentacji. Tu jakaś literówka, tam inny kolor, a tutaj... czy to brak znaku specjalnego?
Pospiesznie zajął się kawą, bo kolejny komentarz cisnął mu się na usta. Kolejny kwadrans starał się nie odpłynąć całkowicie, bo konferencja miała tak monotonny przebieg, że chyba nic nie było w stanie jej podnieść. Nie było sensu robić kolejnych zdjęć rzecznika, Cecil obudził się dopiero kiedy pojawił się minister.
Ciekawe jak wiele ze środowiskiem ma wspólnego jego nowy Lexus? Nie brzmiał mi na hybrydę.
Przerzucił ostatnio zrobione zdjęcia i uznał, że i tak w tym świetle wyszły lepiej niż się spodziewał. Nie był to jeszcze materiał na pierwszą stronę, ale można było je podrasować.
- Ruch na stronie cały czas nam wzrasta, i to nawet nie kwestia evergreenów. Jest nieźle, ale to jak z dzieckiem. Spuścisz na chwilę z oka i zaraz masz ręce pełne roboty - przyznał, bazując na doświadczeniach ze swoim niedawnym kilkudniowym urlopem. Musiał zdecydowanie wybrać sobie jakiegoś zastępcę, przeszkolić go trochę i może wtedy spadłoby z niego kilka obowiązków. Urabiał się po łokcie, a jego życie prywatne praktycznie nie istniało.
Na wstrząs nie zwrócił uwagi, bo w tej samej chwili majstrował coś przy dyktafonie.
- Chyba niedługo skończą. Chciałbym móc zadać już parę pytań i zwijać się do biura.
Jasemin van Velzen
Jasemin van Velzen
Fresh Blood Lost in the City
Re: Hotel Maison en Marbre
Sro Sty 22, 2020 3:30 pm
rUcHaNiE, hehehe. krecik w norce ohohoho Żarty i żarciki na bok, nadal nie wiedziała, po co w ogóle do niego napisała. Nie miała pojęcia, jaki był jej własny motyw, zarówno w momencie wzięcia komórki do ręki, zarezerwowania hotelowego pokoju, jak i już po tym kiedy wpuściła go do środka i wszystko poszło we własnym kierunku. Nie miała żadnych szczególnych potrzeb, a niektóre formy dotyku przypominały jej tylko o żałosnych popisach kogoś z jej przeszłości, więc po cholerę.
Jak już mówiłam, bardzo dobre rozważania na moment, w którym było już po fakcie, a Jasemin przygotowywała herbatę owinięta w hotelowy szlafrok. Jak dobrze, że w pokojach były czajniki, inaczej mogłoby być niezręcznie dzwonić po obsługę.
- Zastanawiam się jak to robisz - North na szczęście miał przyjemność rozmawiać z van Velzen dwa czy trzy razy, więc nie stresowała się z zadawaniem mu wielu pytań. Zakładała, że był przyzwyczajony. Ruszyła w kierunku stolika nocnego, stawiając na nim zaraz tacę z imbrykiem i dwiema filiżankami. Pytałaś w ogóle, czy też chce pić? Ups. - Średnio cię znam, nawet się nie przyjaźnimy, a im dłużej na ciebie patrzę, tym bardziej mam wrażenie, że mogę ci zaufać ze wszystkim. To jakaś czarna magia? - zachichotała, bo jednak sama nie wierzyła w takie rzeczy, zresztą nie chciała, żeby nastrój zrobił się nagle poważny, bo nie o to jej chodziło w prowokowaniu tej rozmowy.
Jackdaw
Jackdaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Hotel Maison en Marbre
Sro Sty 22, 2020 9:19 pm
Jak bardo narcystyczny musiał być North, by patrząc na ekran telefonu nie czuć szczególnego zdziwienia. Nie była to pierwsza taka sytuacja i z pewnością nie ostatnia. Chłopak nie czerpał szczególnej przyjemności z dotyku, co zdecydowanie jednak nie znaczyło, że nie wiedział jak się nim posługiwać. W końcu była to umiejętność jak każda inna i nawet jeśli każda osoba miała swoje własne preferencje, po wielu latach nauczył się szybko odkrywać gdzie je ukrywają.
North leżał jakby nigdy nic na łóżku, w przeciwieństwie do dziewczyny wykazując się jedynie wystarczającą inicjatywą, by naciągnąć bokserki. Przeglądał coś w telefonie, dopóki pokoju nie wypełnił jej głos. W końcu nikt nie lubił, gdy druga osoba ignorowała cię dla internetu. Ręka z urządzeniem opadła na pościel obok niego, gdy uniósł kącik ust w zawadiackim uśmiechu.
Bo jestem osobą, która kryje w sobie wiele cudzych tajemnic, lecz nigdy nie dzieli się nimi z innymi — odpowiedział nie odrywając od niej wzroku — ludzie wyczuwają takie rzeczy podświadomie. A przynajmniej niektórzy.
Znał w końcu całą masę upartych osłów, które wmawiały sobie, że nikomu nie można ufać i uparcie trzymały się tego stwierdzenia, dopóki w ich życiu nie pojawiał się ktoś kto wydawał im się odmienny. Wtedy nagle porzucały wszelkie bariery, a skrywane dotąd uczucia wylewały się z nich niczym lawina. Jakże często potem tego żałowały.
Skoro już o zaufaniu mowa, też postawię na moją intuicję — wsunął palce we włosy, zaczesując je nieznacznie do tyłu, choć kilka pojedynczych, niesfornych kosmyków zaraz opadło na jego czoło — masz świetne wyczucie stylu. A mój wyjątkowo mi się ostatnio znudził. Gdybyś mogła przypisać do mnie jakiś kolor, jaki byś wybrała?
Choć usta nadal wyginały się w tym samym nieznacznym uśmiechu, świdrujące spojrzenie tylko utwierdzało w przekonaniu, że jest całkowicie poważny.
Jasemin van Velzen
Jasemin van Velzen
Fresh Blood Lost in the City
Re: Hotel Maison en Marbre
Sro Sty 22, 2020 9:54 pm
I jakiej odpowiedzi ona się spodziewała? "Bo jestem boski i lubię cudze pogłoski"? Mimowolnie odwzajemniła jego uśmiech, choć wyglądało to nieco, jakby próbowała go błagać tym grymasem o litość. Nie wiedziała w końcu czy celowo przewiercał ją tak swoim wzrokiem, czy to po prostu ona miała takie wrażenie. Materac ugiął się lekko kiedy padła obok niego na brzuch, nadal trzymając się swojej strony i zachowując dystans. Cizia, dopiero byłaś do niego przyklejona, co się płoszysz. Van Velzen była o tyle zabawną istotką, że mogłaby próbować kogoś zadźgać widelcem w jednej minucie, zaraz po czym zaprosiłaby rzeczoną osobę na deser, jakby byli najlepszymi przyjaciółmi. Pewnie dlatego teraz zatrzymała w powietrzu dłoń, którą wyraźnie chciała ułożyć na policzku młodzieńca, zaraz próbując ją nawet cofnąć. Bo jednak... co jeśli nie chciał żadnych dodatkowych mizikiziów i innych takich?
"Masz świetne wyczucie stylu."
Oho, uaktywnił ją. Zamrugała kilkakrotnie, na moment zapominając o tym, jak onieśmielał ją ten jego śliczny wyraz twarzy, szczerząc się przy tym jak ostatni pajac. Uniosła się na łokciach i przysunęła nieznacznie swoją twarz ku tej Northa.
- Mmmm... - zamruczała całkiem nisko jak na swój szczeniacki głosik, niemal skanując jego buźkę. - Ciężko mi wybrać jeden. Mam całą paletę w głowie. Od razu myślę o srebrze i bordo, kiedy na ciebie patrzę. Ale jednocześnie chcę cię zobaczyć w szmaragdzie, białym złocie, może naprawdę ciemnej purpurze. I, może to zabrzmi głupio, bo podałam w sumie całkiem neutralne kolory, ale... dyniowa pomarańcz? - oczywiście, musiała się powstrzymać od śmiechu, bo to brzmiało tak idiotycznie w zestawieniu ze wszystkimi tymi przygaszonymi, ciemnymi barwami i chłodnymi metalami. - Mam wrażenie, że w takiej bluuuzie, albo w czarno pomarańczowej flaneli skradłbyś mi serduszko.
Oczy świeciły jej się jak pięciozłotówki. Nic dziwnego, skoro rozmawiali na temat, który tak kochała.
- ...CYTRYNOWY. O rany, cytrynowa bandana i w ogóle jakieś akcenty, byłbyś jeszcze piękniejszy! - gdybyś tylko nie była tak niewygodnie blisko, Velzen. Pewnie dlatego jakoś po sekundzie momentalnie usiadła, zaciskając usta, jakby wcale nie chciała prawie zderzyć się z nim nochalem.
Jackdaw
Jackdaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Hotel Maison en Marbre
Czw Sty 23, 2020 12:31 am
Podstawową cechą Northa było ignorowanie własnych potrzeb. Nie, to nie było prawidłowe określenie. W końcu wszystko co robił skupiało się właśnie na spełnieniu jego zachcianek. Ale to właśnie dla nich był gotów zrezygnować z własnej wygody, a nawet charakteru, który już dawno rozmył się na przestrzeni lat. Nic dziwnego, że widząc gest Jasemin z uniesieniem dłoni, wydał z siebie krótkie rozbawione "ha", unosząc własną rękę, by złapać jej nadgarstek. Długie palce przesuwały się powoli ku górze, ślizgając się po jej gładkiej skórze, nim wsunęły się pomiędzy jej.
Nie przeszkadzał mu sposób w jaki na niego patrzyła. Sam zaczął temat z dość konkretnym celem i zdecydowanie się nie pomylił. Potok słów mógł być nieco kłopotliwy, lecz składał się w sensowną całość, którą potrafił sobie zwizualizować. W tym przypadku nie musiał się nawet wysilać z komplementami, dziewczyna naprawdę miała doskonały zmysł. Nic dziwnego, że już w tak młodym wieku podbijała serca ludzi swoimi tworami.
Cytrynowy. Na to bym nie wpadł — przyznał, podnosząc się nieznacznie do góry, bynajmniej nie po to by wstać. Przesunął się w stronę dziewczyny z cwanym uśmiechem i pociągnął ją w swoją stronę, przewracając z powrotem na materac. Obie ręce wylądowały na jej nadgarstkach, choć z pewnością nie na tyle, by uniemożliwić jej wyrwanie się. Nachylił się nad Jasemin, przesuwając spojrzeniem po jej twarzy, nim zsunął wzrok niżej, zaraz wracając uwagą do ciemnych tęczówek.
Nie pogardziłbym biorąc częściej udział w sesjach zdjęciowych opierających się na twoich projektach. Zwłaszcza w połączeniach, które przed chwilą wymieniłaś — jedna z dłoni przesunęła się ku górze zahaczając o jej ramię, nim złapał lekko kosmyk jej włosów. Przyglądał mu się w zamyśleniu, gładząc go kciukiem.
Choć szczerze mówiąc prócz ubrań myślałem też o zmianie koloru włosów. Obecny wywołuje we mnie jedynie znudzenie. Być może jest to kwestia patrzenia przez wiele lat na to samo odbicie — uniósł dłoń do góry, składając krótki pocałunek na jej włosach, nim pochylił się w dół muskając ustami jej ucho, drażniąc je swoim niskim, zachrypniętym głosem.
Ile ma się parzyć ta twoja herbata?
Jasemin van Velzen
Jasemin van Velzen
Fresh Blood Lost in the City
Re: Hotel Maison en Marbre
Czw Sty 23, 2020 7:42 am
Jasemin, pamiętaj, on był takim kochanym misiem, bo dostał trochę golda. Nie rumień się tak tylko dlatego, że złapał cię za rękę. Ech. Jeszcze to, jak głupio wbiła wzrok w ścianę, jakby nie chciała, żeby dostrzegł jak jej się miło na serduszku zrobiło.
Jakoś przestała się dziwić, że ludzie korzystali z takich usług. Przynajmniej u jasnowłosego.
Na to by nie wpadł. Sama nie do końca wiedziała, jak ten pomysł w ogóle rozkwitł w jej głowie. Dała sobie pięć sekund na myślenie i po paru standardowych kolorach kopnęło ją coś takiego. Już zaczynała układać sobie w głowie konkretne stylizacje, bo przecież to było coś, co jej mózg wypracowywał już automatycznie, kiedy z tej zawiechy wyrwał ją czyjś śliczny uśmieszek. Co za lis. Zachłysnęła się głośno powietrzem, lądując pod nim, teraz już na pewno wyglądając jakby przesadziła nieco z różem nakładając makijaż przed ich spotkaniem.
- N-nie pogardziłbyś, bo ci za te sesje płacę - spróbowała wtrącić nieco humoru w swoją wypowiedź, uśmiechnęła się nawet trochę głupawo. Nawet się nie ruszyła, tak jakby faktycznie była trzymana na siłę. No cóż, komu by nie pasowało takie tkwienie pod młodym i atrakcyjnym słodziakiem. - O, wiem o co chodzi. Dlatego ja zawsze noszę peru- c-co ty-
Był tak blisko, jezujezujezu. Nawet nie zarejestrowała na początku, co usłyszała, zbyt zajęta powstrzymywaniem cichego westchnienia. Pizda, nie umiała nie zareagować nawet na tak drobne zbliżenia.
- O RANY, herbata! - iiii dotarło. Momentalnie spróbowała wysunąć się spod Northa na tyle, by być w stanie przelać napój z imbryka do filiżanek. To jest, o ile w ogóle jej na to pozwolił, przecież w porównaniu z nią był tak silny, że mógłby nią pewnie miotać. Zresztą, nie na długo próbowała się wyswobodzić od jego tortur - tuż po ewentualnym zakończeniu operacji Przelewki, sama wróciłaby do pozycji leżącej. Trochę odechciało jej się tej herbaty, szczerze. Westchnęła bezgłośnie, wzrokiem znów wodząc po jego twarzy. - To zabrzmi aż zbyt nudno, ale... może jakiś jaśniejszy brąz? Prostota jest czasem najlepsza, tak mi się wydaje - wydukała, jakby wcale nie rozmawiali właśnie o włosach, znów próbując unieść dłoń by zanurzyć palce w jasnych kosmykach. I wcale nie próbowała delikatnie przesuwać paznokciami po jego skalpie, w ogóle. - Też chciałabym umieć tak stylowo dominować nad ludźmi.
"Stylowo"? Uśmiechnęła się w najbardziej przesłodzony sposób jaki umiała, jakby to miało jakoś na niego wpłynąć. On cię pyta o włosy, a ty mu z nauką kabedonu wyskakujesz, ech.
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach