▲▼
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
First topic message reminder :
Na temat tego hotelu krąży wiele pozytywnych opinii nie tylko wśród miejscowych, ale także i w sieci, na różnych stronach, na których wypowiadają się również przyjezdni goście. Jeśli marzy się o dobrym i nowoczesnym standarcie za niezbyt wygórowaną cenę (a przynajmniej tak mówią bogaci), to właśnie ten przybytek będzie idealny do spędzenia w nim jednej lub kilka nocy. W pokojach zawsze jest czysto i schludnie - w każdym, poza oczywiście łóżkami, znajdują się również szafa, zawieszany telewizor, biurko, krzesła, stolik, rolety. Nie mogłoby zabraknąć łazienki - każda posiada duży prysznic z siedziskami, dzięki czemu nie trzeba ciągle stać. Cały hotel jest utrzymany w jasnych barwach, przez co wydaje się jeszcze większy. Pierwsze co wita gości, to rozległy hol z recepcją. Znajdzie się też kilka stolików i wygodnych kanap oraz wejście do hotelowej restauracji, na której codziennie są serwowane śniadania w formie stołu szwedzkiego, obiady oraz kolacje. Oferta jedzeniowa jest wliczona w cenę, jednak ktoś nie będący gościem hotelu również moje z niej skorzystać za odpowiednimi opłatami, wypisami w menu.
Hotel Maison en Marbre
Na tym terenie nie ma ingerencji pracowniczej.
Jesteś zainteresowany pracą w hotelu? Kliknij na W.
Jesteś zainteresowany pracą w hotelu? Kliknij na W.
― Lubię swój naturalny urok osobisty ― rzucił, wywracając mimowolnie oczami w odpowiedzi na niecny plan Blacka. Mimo tego nie protestował jednak, kiedy czarnowłosy zaczął go poprawiać, bo sam Paige i tak by tego nie zrobił, biorąc pod uwagę, że trzymanie widelca i plastikowej miski z jedzeniem było dużo ważniejsze od zdjęcia. I tak ogromnym postępem z jego strony był fakt, że na czas pozowania powstrzymał się od skonsumowania kolejnego kawałka ośmiornicy, nawet jeśli smakowała na tyle dobrze, że nie potrafił się nią najeść – aż trudno było uwierzyć, że coś tak z pozoru obrzydliwego, mogło być na tyle smaczne. Jakby tego było mało, jasnowłosy nie pozostał kompletnie bezczynny – jeszcze zanim Mercury wcisnął odpowiedni przycisk, przekrzywił głowę tak, by bez większego problemu dosięgnąć ustami jego policzka. Rozbawienie w ciemnych tęczówkach zdradzało jednak to, że doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że ujął powagi ich wspólnemu zdjęciu, ale – jakby nie patrzeć – w pewnym stopniu oznaczył swój teren.
Na wszelki wypadek, gdyby ktoś miał jeszcze jakieś wątpliwości.
Zerknął na wyświetlacz telefonu bruneta, przyglądając się temu, jak szybko ogarniał portal społecznościowy. Mimowolnie pokiwał głową z uznaniem, choć w gruncie rzeczy mogło się to tyczyć zarówno jakości zdjęcia.
„Teraz tylko czekaj na jej wiadomość. Jeśli w ogóle uda jej się do ciebie dobić w tłumie fanów.”
― Tak jakbym zamierzał czytać jakiekolwiek wiadomości od nieznajomych ― stwierdził, co pewnie niespecjalnie dziwiło kogokolwiek. Wystarczyło przypomnieć sobie, z jak dużym dystansem podchodził do telefonu i chociaż ostatnimi czasy korzystał z niego znacznie częściej, czasem mimowolnie zapominał o jego istnieniu, odpowiadając po drastycznie długim czasie.
Haydena z kolei nie dziwiło to, że Cullinan zaplanował dla nich cały wieczór, zanim zdążył się zorientować, że w ogóle były jeszcze jakieś plany, gdy wstępnie mieli zobaczyć się właśnie na plaży. Nie wyglądał jednak na niezadowolonego z tego powodu, choć zakładał, że hotel, w którym mieli się znaleźć, miał okazać się bolesnym przeżyciem dla jego portfela. Na szczęście zdążył przyzwyczaić się do tego na tyle, by w większej mierze przestać zwracać uwagę na wydatki. Po prostu za każdym razem zachowywał coś na czarną (ha) godzinę.
― Nie powiem, żeby mnie to zdziwiło ― mruknął a propos jego powiększanego mieszkania. Aż trudno było uwierzyć, że niektórzy nie znosili małych mieszkań, podczas gdy on sam uważał je za znacznie bardziej przytulne, choć z drugiej strony nigdy nie myślał o sobie, jak o kimś, kto kiedykolwiek miałby szansę zamieszkać w wielkiej rezydencji, jakby z góry zapisano mu zgoła inny los.
Z drugiej strony nie myślał o sobie, jak o kimś, kto kiedykolwiek skończy w związku z jakąkolwiek osobą publiczną.
― W takim razie ja stawiam kolację. Zakładam, że będą mieli ciekawe menu z dostawą do pokoju. ― Zabawne, że mówił to w chwili, gdy przymierzał się do skończenia swojej porcji zakupionej przekąski. W dodatku wciąż miał przy sobie siatkę z resztą przysmaków, choć perspektywa zjedzenia czegoś na ciepło wydawała się o wiele lepsza. Nie sądził też, żeby Black miał mieć coś przeciwko tej propozycji – harmonia musiała zostać zachowana, a Paige nie miał w planach zostania pasożytem, nawet jeśli większość ludzi z pewnością postrzegała go w tych kategoriach.
― ― ― ― ― ― ― ― ―
Wygodne fotele w samochodzie sprawiały, że podczas tej krótkiej przejażdżki, mimowolnie zrobił się nieco senny. Zanim jednak zdążył odpłynąć, pojazd zatrzymał się, a wielki oświetlony budynek, który znajdował się tuż obok parkingu świadczył o tym, że znaleźli się na miejscu. Alan jak zwykle wyglądał jak ktoś, kto trafił tu z zupełnie innej bajki – była to rzecz, która zapewne nieprędko miała się zmienić, nawet jeśli był kojarzony z powodu częstego znajdowania się u boku panicza Blacka.
― Mogłeś uprzedzić. Zabrałbym ze sobą garnitur ― rzucił z przekąsem, gdy tylko znaleźli się pod szklanymi, rozsuwanymi drzwiami prowadzącymi do holu. Wiedział jednak, że nie było takiej potrzeby, a towarzystwo Merca w zupełności wystarczyło, by obsługa hotelu nie ośmieliła się krzywo na niego spojrzeć.
Na wszelki wypadek, gdyby ktoś miał jeszcze jakieś wątpliwości.
Zerknął na wyświetlacz telefonu bruneta, przyglądając się temu, jak szybko ogarniał portal społecznościowy. Mimowolnie pokiwał głową z uznaniem, choć w gruncie rzeczy mogło się to tyczyć zarówno jakości zdjęcia.
„Teraz tylko czekaj na jej wiadomość. Jeśli w ogóle uda jej się do ciebie dobić w tłumie fanów.”
― Tak jakbym zamierzał czytać jakiekolwiek wiadomości od nieznajomych ― stwierdził, co pewnie niespecjalnie dziwiło kogokolwiek. Wystarczyło przypomnieć sobie, z jak dużym dystansem podchodził do telefonu i chociaż ostatnimi czasy korzystał z niego znacznie częściej, czasem mimowolnie zapominał o jego istnieniu, odpowiadając po drastycznie długim czasie.
Haydena z kolei nie dziwiło to, że Cullinan zaplanował dla nich cały wieczór, zanim zdążył się zorientować, że w ogóle były jeszcze jakieś plany, gdy wstępnie mieli zobaczyć się właśnie na plaży. Nie wyglądał jednak na niezadowolonego z tego powodu, choć zakładał, że hotel, w którym mieli się znaleźć, miał okazać się bolesnym przeżyciem dla jego portfela. Na szczęście zdążył przyzwyczaić się do tego na tyle, by w większej mierze przestać zwracać uwagę na wydatki. Po prostu za każdym razem zachowywał coś na czarną (ha) godzinę.
― Nie powiem, żeby mnie to zdziwiło ― mruknął a propos jego powiększanego mieszkania. Aż trudno było uwierzyć, że niektórzy nie znosili małych mieszkań, podczas gdy on sam uważał je za znacznie bardziej przytulne, choć z drugiej strony nigdy nie myślał o sobie, jak o kimś, kto kiedykolwiek miałby szansę zamieszkać w wielkiej rezydencji, jakby z góry zapisano mu zgoła inny los.
Z drugiej strony nie myślał o sobie, jak o kimś, kto kiedykolwiek skończy w związku z jakąkolwiek osobą publiczną.
― W takim razie ja stawiam kolację. Zakładam, że będą mieli ciekawe menu z dostawą do pokoju. ― Zabawne, że mówił to w chwili, gdy przymierzał się do skończenia swojej porcji zakupionej przekąski. W dodatku wciąż miał przy sobie siatkę z resztą przysmaków, choć perspektywa zjedzenia czegoś na ciepło wydawała się o wiele lepsza. Nie sądził też, żeby Black miał mieć coś przeciwko tej propozycji – harmonia musiała zostać zachowana, a Paige nie miał w planach zostania pasożytem, nawet jeśli większość ludzi z pewnością postrzegała go w tych kategoriach.
Wygodne fotele w samochodzie sprawiały, że podczas tej krótkiej przejażdżki, mimowolnie zrobił się nieco senny. Zanim jednak zdążył odpłynąć, pojazd zatrzymał się, a wielki oświetlony budynek, który znajdował się tuż obok parkingu świadczył o tym, że znaleźli się na miejscu. Alan jak zwykle wyglądał jak ktoś, kto trafił tu z zupełnie innej bajki – była to rzecz, która zapewne nieprędko miała się zmienić, nawet jeśli był kojarzony z powodu częstego znajdowania się u boku panicza Blacka.
― Mogłeś uprzedzić. Zabrałbym ze sobą garnitur ― rzucił z przekąsem, gdy tylko znaleźli się pod szklanymi, rozsuwanymi drzwiami prowadzącymi do holu. Wiedział jednak, że nie było takiej potrzeby, a towarzystwo Merca w zupełności wystarczyło, by obsługa hotelu nie ośmieliła się krzywo na niego spojrzeć.
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: Hotel Maison en Marbre
Czw Paź 25, 2018 12:08 am
Czw Paź 25, 2018 12:08 am
No patrzcie go tylko. Jak chciał to potrafił się postarać i odpowiednio zapozować. Mimo że Mercury nie spodziewał się pocałunku w policzek, doskonała gra aktorska od dzieciństwa pozwoliła mu na pełne opanowanie. Nawet jego tęczówki nie drgnęły choćby i o milimetr, co mogłoby skutecznie zdradzić potencjalne zaskoczenie. Zamiast tego przywołał na twarz jeden z najbardziej czarujących uśmiechów jakie tylko mógł pokazać światu. Właśnie w takich momentach te drobne gesty ze strony Paige'a potrafiły zaskoczyć go najmocniej. Nie żeby jakkolwiek mu przeszkadzały. Jakby nie patrzeć, podobne zaznaczanie terenu zdecydowanie go satysfakcjonowało. Tak samo jak nigdy nie miałby nic przeciwko drobnej scenie zazdrości. A przynajmniej ze strony Alana.
— Tak, tak. Nie martw się, przejrzę je za ciebie — zapewnił go, unosząc wolną już od telefonu rękę ku górze, by podrapać go kilka razy z tyłu głowy, przeczesując tym samym palcami jego włosy. Rzeczywiście nie miał najmniejszych problemów z czytaniem jego wiadomości i odpowiadaniem na nie, jeśli wcześniej uzyskał od blondyna odpowiednie przyzwolenie. Albo i nie. Jakby nie patrzeć, nadal pamiętał jak kilka lat temu wziął jego telefon bez pytania nad ranem i wysłał smsa do jego brata. Nie żeby zdawał sobie wtedy sprawę z tego, że Daniel był jego bratem. Tak czy inaczej cała sytuacja skończyła się na tyle zabawnie, by nie żałował podobnego czynu. Paige też nie wyglądał na szczególnie wściekłego że naruszył jego prywatność. Co szczerze mówiąc również było zdumiewające. Na tyle osób z którymi Mercury się spotykał (i/lub sypiał) większość miała mimo wszystko naturalną reakcję z serii ochrony prywatności. Gdy tylko widzieli jak sięgał po ich telefon, zaczynali dziczeć i krzyczeć że to ich własność i nie ma prawa jej przeglądać bez ich zgody.
Wieczne tajemnice.
Zapewne dlatego wybrał właśnie jego.
— Kogo by to zdziwiło? Nie da się żyć w takiej klitce. Już sam akademik zaszczepił we mnie mocną traumę — powiedział przypominając sobie czasy, gdy musiał żyć w tej małej przestrzeni, która zdaniem zarządu miała być największa w całym budynku. Nigdy nie narzekał na nią jakoś szczególnie na głos, ale fakt był taki, że czuł się w pokoju jak ptak w klatce.
"W takim razie ja stawiam kolację."
— Kolejną? — zapytał rozbawiony wskazując głową na niesione przez jego siatki. W końcu nadal mieli całe mnóstwo jedzenia. Nawet jeśli Mercury rzeczywiście nie pogardziłby zamówieniem czegoś dodatkowego, by chłopak po prostu poczuł się ze sobą lepiej. Wiedział doskonale, że nie chciał być od niego zależny finansowo. I tak szedł mu bardzo mocno na rękę, zgadzając się na to by to Black płacił za pokój, a sam zajmował się właśnie dodatkami.
— W sumie zjadłbym jakąś ciepłą zupę. Zrobiło się strasznie zimno — wymruczał dochodząc w końcu do cholernie drogiego samochodu przyciągającego spojrzenia wszystkich ludzi wokół, by zasiąść za kierownicą i ruszyć w kierunku wklepanego w gpsie hotelu.
— Daj spokój, to twoim zdaniem wygląda na garnitur? — zapytał przewracając oczami i nawet obrócił się dookoła. Okej, jego ciuchy nadal były niesamowicie drogie i zapewne sama kurtka kosztowała tyle co roczna pensja niejednego z menadżerów, ale nie zmieniało to faktu, że Black rzeczywiście był ubrany całkiem swobodnie. Przecież nie przyszedłby na koncert popowo-jazzowo-jakiś tam, ubrany jak do teatru. Mieli się bawić, a nie robić za sztywniaków.
— Panie Black — mężczyzna momentalnie przywitał go w drzwiach. Mercury zaszczycił go pojedynczym spojrzeniem, nim ruszył w stronę recepcjonistki.
— Dzień dobry. Mercury Black, mieliśmy rezerwację na górne piętro. Z tarasem, choć pewnie obecnie ze względu na pogodę nieszczególnie z niego skorzystamy — wzruszył ramionami nieszczególnie przejęty podobnym faktem. Niecałe dwie minut później miał już w rękach klucz i kierował się w stronę windy, gdy wtem o czymś sobie przypomniał.
— Przepraszam do której jest czynna kuchnia? — zapytał jednego z ochroniarzy, który momentalnie zwrócił się w jego kierunku.
— Do północy, panie Black.
Zerknął na zegarek na nadgarstku, odwracając się w stronę Alana.
— Mamy pół godziny. Jeśli coś chcesz, lepiej zacznij się zastanawiać tuż po wejściu do pokoju. Nie chcielibyśmy sprawiać nikomu dodatkowych kłopotów, każdy chce wypocząć — powiedział pośrednio do ochroniarza, zaraz go jednak wymijając, by znaleźć się w windzie.
— Które piętro?
— Ostatnie.
— Tak, tak. Nie martw się, przejrzę je za ciebie — zapewnił go, unosząc wolną już od telefonu rękę ku górze, by podrapać go kilka razy z tyłu głowy, przeczesując tym samym palcami jego włosy. Rzeczywiście nie miał najmniejszych problemów z czytaniem jego wiadomości i odpowiadaniem na nie, jeśli wcześniej uzyskał od blondyna odpowiednie przyzwolenie. Albo i nie. Jakby nie patrzeć, nadal pamiętał jak kilka lat temu wziął jego telefon bez pytania nad ranem i wysłał smsa do jego brata. Nie żeby zdawał sobie wtedy sprawę z tego, że Daniel był jego bratem. Tak czy inaczej cała sytuacja skończyła się na tyle zabawnie, by nie żałował podobnego czynu. Paige też nie wyglądał na szczególnie wściekłego że naruszył jego prywatność. Co szczerze mówiąc również było zdumiewające. Na tyle osób z którymi Mercury się spotykał (i/lub sypiał) większość miała mimo wszystko naturalną reakcję z serii ochrony prywatności. Gdy tylko widzieli jak sięgał po ich telefon, zaczynali dziczeć i krzyczeć że to ich własność i nie ma prawa jej przeglądać bez ich zgody.
Wieczne tajemnice.
Zapewne dlatego wybrał właśnie jego.
— Kogo by to zdziwiło? Nie da się żyć w takiej klitce. Już sam akademik zaszczepił we mnie mocną traumę — powiedział przypominając sobie czasy, gdy musiał żyć w tej małej przestrzeni, która zdaniem zarządu miała być największa w całym budynku. Nigdy nie narzekał na nią jakoś szczególnie na głos, ale fakt był taki, że czuł się w pokoju jak ptak w klatce.
"W takim razie ja stawiam kolację."
— Kolejną? — zapytał rozbawiony wskazując głową na niesione przez jego siatki. W końcu nadal mieli całe mnóstwo jedzenia. Nawet jeśli Mercury rzeczywiście nie pogardziłby zamówieniem czegoś dodatkowego, by chłopak po prostu poczuł się ze sobą lepiej. Wiedział doskonale, że nie chciał być od niego zależny finansowo. I tak szedł mu bardzo mocno na rękę, zgadzając się na to by to Black płacił za pokój, a sam zajmował się właśnie dodatkami.
— W sumie zjadłbym jakąś ciepłą zupę. Zrobiło się strasznie zimno — wymruczał dochodząc w końcu do cholernie drogiego samochodu przyciągającego spojrzenia wszystkich ludzi wokół, by zasiąść za kierownicą i ruszyć w kierunku wklepanego w gpsie hotelu.
― ― ― ― ― ― ― ― ―
— Daj spokój, to twoim zdaniem wygląda na garnitur? — zapytał przewracając oczami i nawet obrócił się dookoła. Okej, jego ciuchy nadal były niesamowicie drogie i zapewne sama kurtka kosztowała tyle co roczna pensja niejednego z menadżerów, ale nie zmieniało to faktu, że Black rzeczywiście był ubrany całkiem swobodnie. Przecież nie przyszedłby na koncert popowo-jazzowo-jakiś tam, ubrany jak do teatru. Mieli się bawić, a nie robić za sztywniaków.
— Panie Black — mężczyzna momentalnie przywitał go w drzwiach. Mercury zaszczycił go pojedynczym spojrzeniem, nim ruszył w stronę recepcjonistki.
— Dzień dobry. Mercury Black, mieliśmy rezerwację na górne piętro. Z tarasem, choć pewnie obecnie ze względu na pogodę nieszczególnie z niego skorzystamy — wzruszył ramionami nieszczególnie przejęty podobnym faktem. Niecałe dwie minut później miał już w rękach klucz i kierował się w stronę windy, gdy wtem o czymś sobie przypomniał.
— Przepraszam do której jest czynna kuchnia? — zapytał jednego z ochroniarzy, który momentalnie zwrócił się w jego kierunku.
— Do północy, panie Black.
Zerknął na zegarek na nadgarstku, odwracając się w stronę Alana.
— Mamy pół godziny. Jeśli coś chcesz, lepiej zacznij się zastanawiać tuż po wejściu do pokoju. Nie chcielibyśmy sprawiać nikomu dodatkowych kłopotów, każdy chce wypocząć — powiedział pośrednio do ochroniarza, zaraz go jednak wymijając, by znaleźć się w windzie.
— Które piętro?
— Ostatnie.
― Nie, ale czasem mam wrażenie, że ci wszyscy ludzie potrafią wyczuć dwa procent poliestru czy innej podróby w twojej bawełnianej koszulce ― stwierdził, zniżając głos do konspiracyjnego szeptu i rozejrzał się na boki, by dodatkowo upewnić się, że jedynie Mercury był w stanie wychwycić jego słowa. Było to najzwyklejsze w świecie przedstawienie, biorąc pod uwagę, że Paige nie robił sobie za wiele z tego, że ktoś mógł go usłyszeć. Jego żartobliwy ton i tak wskazywał na to, że nie mówił tego na poważnie – zresztą i tak niespecjalnie miał ochotę paradować w oficjalnych i niezbyt swobodnych ciuchach.
Gdy znaleźli się przy recepcji, oparł się luźno o wysoki blat i w milczeniu wodził wzrokiem po holu, zachowując się jak na drugoplanowego bohatera przystało. W takich sytuacjach to Black przyciągał uwagę tłumów – nic dziwnego, skoro już wystarczająco mocno zapisał się na kartach historii tego miasta i zapewne nie tylko. Blondyn jednak wydawał się w pełni akceptować podobną kolej rzeczy, nie czując się ani trochę przytłoczony cieniem, w którym przyszło mu stać. Przywyknął do niego o wiele bardziej niż do momentów, w którym niespodziewanie zaczepiały go przypadkowe osoby, z którymi bynajmniej nie miał ochoty rozmawiać.
― To już ta godzina? ― Przechylił głowę na bok, jakby próbował przypomnieć sobie, w którym momencie upłynęło aż tyle czasu. Miał wrażenie, że jeszcze całkiem niedawno lawirował pomiędzy stoiskami z jedzeniem, ale w zasadzie było ich na tyle sporo, że bez większego trudu mógł stracić rachubę. ― Znasz mnie. Gdy chodzi o jedzenie, nie mam większego problemu z wyborem. Mogę nawet uderzyć w ciemno i poprosić o danie szefa kuchni na dziś. Mam nadzieję, że ta winda jest wystarczająco szybka. ― Będąc już w środku, wsparł się plecami o oszkloną ścianę. Żadne z nich nie musiało fatygować się, by wcisnąć przycisk na wybrane piętro – pracownik hotelu zrobił to za nich, choć Hayden potraktował to z niejaką pobłażliwością, nawet jeśli podobne zadanie miało pozwolić gościom na uniknięcie pomyłki i zgubienia się w tym olbrzymim budynku.
― Spałeś kiedyś pod namiotem? ― spytał zupełnie niespodziewanie, choć wszystko wskazywało na to, że domyślał się odpowiedzi, biorąc pod uwagę, że właśnie szli przed siebie luksusowym korytarzem, zmierzając w stronę drzwi do zapewne wielkiego i wystawnego apartamentu. Poza tym mówił o kimś, kto zarezerwował pokój z tarasem, mimo że nie zamierzał z niego korzystać, pewnie już wcześniej zdając sobie sprawę z tego, że pod koniec lata noce nie należały do najcieplejszych. Cały Mercury. ― Chociaż nie, w nim dopiero nabawiłbyś się traumy. Brak miejsca, brak... czegokolwiek ― zarechotał pod nosem. Choć droga do pokoju nie była szczególnie długa, tuż po wyjściu z windy jasnowłosy mimowolnie wyciągnął dło w stronę ręki czarnowłosego i splótł palce z jego, jakby ta z pozoru prosta trasa za moment równie dobrze mogła okazać się labiryntem. No i kto wie, jakie niespodzianki czekały na niego za drewnianymi drzwiami. Spodziewał się dosłownie wszystkiego – nawet kilku pokoi, które z perspektywy tak prostego człowieka mogłyby funkcjonować jako pełne mieszkanie, a nie miejsce, w którym zatrzymywano się, by przenocować, będąc daleko od domu.
Sezamie, otwórz się.
Gdy znaleźli się przy recepcji, oparł się luźno o wysoki blat i w milczeniu wodził wzrokiem po holu, zachowując się jak na drugoplanowego bohatera przystało. W takich sytuacjach to Black przyciągał uwagę tłumów – nic dziwnego, skoro już wystarczająco mocno zapisał się na kartach historii tego miasta i zapewne nie tylko. Blondyn jednak wydawał się w pełni akceptować podobną kolej rzeczy, nie czując się ani trochę przytłoczony cieniem, w którym przyszło mu stać. Przywyknął do niego o wiele bardziej niż do momentów, w którym niespodziewanie zaczepiały go przypadkowe osoby, z którymi bynajmniej nie miał ochoty rozmawiać.
― To już ta godzina? ― Przechylił głowę na bok, jakby próbował przypomnieć sobie, w którym momencie upłynęło aż tyle czasu. Miał wrażenie, że jeszcze całkiem niedawno lawirował pomiędzy stoiskami z jedzeniem, ale w zasadzie było ich na tyle sporo, że bez większego trudu mógł stracić rachubę. ― Znasz mnie. Gdy chodzi o jedzenie, nie mam większego problemu z wyborem. Mogę nawet uderzyć w ciemno i poprosić o danie szefa kuchni na dziś. Mam nadzieję, że ta winda jest wystarczająco szybka. ― Będąc już w środku, wsparł się plecami o oszkloną ścianę. Żadne z nich nie musiało fatygować się, by wcisnąć przycisk na wybrane piętro – pracownik hotelu zrobił to za nich, choć Hayden potraktował to z niejaką pobłażliwością, nawet jeśli podobne zadanie miało pozwolić gościom na uniknięcie pomyłki i zgubienia się w tym olbrzymim budynku.
― Spałeś kiedyś pod namiotem? ― spytał zupełnie niespodziewanie, choć wszystko wskazywało na to, że domyślał się odpowiedzi, biorąc pod uwagę, że właśnie szli przed siebie luksusowym korytarzem, zmierzając w stronę drzwi do zapewne wielkiego i wystawnego apartamentu. Poza tym mówił o kimś, kto zarezerwował pokój z tarasem, mimo że nie zamierzał z niego korzystać, pewnie już wcześniej zdając sobie sprawę z tego, że pod koniec lata noce nie należały do najcieplejszych. Cały Mercury. ― Chociaż nie, w nim dopiero nabawiłbyś się traumy. Brak miejsca, brak... czegokolwiek ― zarechotał pod nosem. Choć droga do pokoju nie była szczególnie długa, tuż po wyjściu z windy jasnowłosy mimowolnie wyciągnął dło w stronę ręki czarnowłosego i splótł palce z jego, jakby ta z pozoru prosta trasa za moment równie dobrze mogła okazać się labiryntem. No i kto wie, jakie niespodzianki czekały na niego za drewnianymi drzwiami. Spodziewał się dosłownie wszystkiego – nawet kilku pokoi, które z perspektywy tak prostego człowieka mogłyby funkcjonować jako pełne mieszkanie, a nie miejsce, w którym zatrzymywano się, by przenocować, będąc daleko od domu.
Sezamie, otwórz się.
Obrócił się w jego stronę wyraźnie zaskoczony.
— Naprawdę nie wiesz dlaczego? — mimika Blacka momentalnie uległa zmianę, gdy podrapał się po policzku z wyrysowanym na twarzy zakłopotaniem. Jakby nie patrzeć różnica między ich środowiskiem była dość znaczna, dlatego nie powinno go dziwić, że podobne rzeczy nadal wychodziły na jaw. Oczywiście, że zdawał sobie z tego sprawę, ale był pewien że poruszali już ten temat.
— To dlatego, że gdy jesteśmy mali wysyłają nas na specjalne szkolenia pozwalające na wyczucie nawet najmniejszej ilości poliestru i innych gorszych jakościowo materiałów w bawełnie czy jedwabiu. Przez kilka lat musimy uczyć się zapachów, by móc działać jak psy policyjne na lotniskach. Dzięki temu od razu wiemy, gdy ktoś wciska nam podróbki — powiedział śmiertelnie poważnym głosem, podnosząc na niego wzrok. Dwukolorowe tęczówki nawet przez chwilę nie zdradzały rozbawienia. Zresztą Black nie wyglądał jak ktoś, komu było do śmiechu. Kontynuował swoją doskonałą grę aktorską wchodząc do windy i absolutnie nie zamierzał dać po sobie poznać, że własny dowcip rozbawił go bardziej niż powinien.
— Już nie udawaj, niezaleznie od godziny każda będzie dla ciebie jedną i tą samą. Godziną jedzenia — szturchnął go łokciem unosząc kącik ust w uśmiechu. Zaraz pokiwał głową zgadzając się z jego słowami. Nie zamierzał rzecz jasna milczeć i darować sobie dodania trzech groszy.
— I wiesz też, że sam jestem dość wybredny. Aczkolwiek jeśli chodzi o takie miejsca jak Manson en Marbre, zapewne niezależnie od zamówienia i tak staną na wysokości zadania — zerknął kątem oka na towarzyszącego im mężczyznę o idealnej postawie, który uparcie wpatrywał się w przyciski windy, wyraźnie zamierzając dawać im tak wielkie poczucie prywatności jakie tylko było możliwe w podobnej sytuacji. Nie pozostawiało jednak wątpliwości, że ten podprogowy przekaz w przeciągu pięciu minut trafi do uszu tutejszego kucharza.
— Pod namiotem? Bóg cię opuścił, Paige? — zapytał tak zszokowany nagłym pytaniem, że aż darował sobie wszelkie uprzejme gierki. Hej, prawie się przez to wszystko potknął! Właśnie do takiego stanu go doprowadzał swoimi akcjami. Że niby miałby się rozbić na jakimś kompletnym odludziu i rozstawiać brudny materiał, by potem spać na ziemi czy pompowanym materacu narażony na zimno, wilgoć i robactwo? Na samą myśl wzdrygnął się i otrzepał ramiona z niewidocznego kurzu. O nie, zdecydowanie nie. Wystarczyło mu, że musiał oglądać podobne przerażające scenerie na ekranie telewizora. W dodatku jeśli dobrze pamiętał ludzie żywili się wtedy głównie konserwami, albo robili ognisko. W dodatku uznawali kiełbasę z ognia za wybitny rarytas! Bez żadnych przypraw. Bez większych dodatków, przystawek, sosów. Biedni ludzie naprawdę potrafili być zabawni.
I przerażający.
Że też Alan dał radę przeżyć tak długo i wyjść na normalnych ludzi.
— Nie kontynuujmy tego tematu. Nie chciałbym mieć koszmarów dzisiejszej nocy — wyburczał, wchodząc do olbrzymiego pokoju, który jak można się było domyślić miał praktycznie wszystko. Bez wątpienia jednak to właśnie gigantyczne łóżko jako pierwsze przykuwało uwagę. Mercury momentalnie poczuł napływające zmęczenie, gdy tylko je ujrzał. Wiedział, że miękki materac wręcz zapraszał go całym sobą.
— Najpierw kąpiel. Potem łóżko — wymamrotał z cierpiętniczą miną — zamów jedzenie, póki jeszcze pamiętamy. Pewnie z trzydzieści minut zajmie im samo przygotowanie posiłku. Prysznic czy wanna?
— Naprawdę nie wiesz dlaczego? — mimika Blacka momentalnie uległa zmianę, gdy podrapał się po policzku z wyrysowanym na twarzy zakłopotaniem. Jakby nie patrzeć różnica między ich środowiskiem była dość znaczna, dlatego nie powinno go dziwić, że podobne rzeczy nadal wychodziły na jaw. Oczywiście, że zdawał sobie z tego sprawę, ale był pewien że poruszali już ten temat.
— To dlatego, że gdy jesteśmy mali wysyłają nas na specjalne szkolenia pozwalające na wyczucie nawet najmniejszej ilości poliestru i innych gorszych jakościowo materiałów w bawełnie czy jedwabiu. Przez kilka lat musimy uczyć się zapachów, by móc działać jak psy policyjne na lotniskach. Dzięki temu od razu wiemy, gdy ktoś wciska nam podróbki — powiedział śmiertelnie poważnym głosem, podnosząc na niego wzrok. Dwukolorowe tęczówki nawet przez chwilę nie zdradzały rozbawienia. Zresztą Black nie wyglądał jak ktoś, komu było do śmiechu. Kontynuował swoją doskonałą grę aktorską wchodząc do windy i absolutnie nie zamierzał dać po sobie poznać, że własny dowcip rozbawił go bardziej niż powinien.
— Już nie udawaj, niezaleznie od godziny każda będzie dla ciebie jedną i tą samą. Godziną jedzenia — szturchnął go łokciem unosząc kącik ust w uśmiechu. Zaraz pokiwał głową zgadzając się z jego słowami. Nie zamierzał rzecz jasna milczeć i darować sobie dodania trzech groszy.
— I wiesz też, że sam jestem dość wybredny. Aczkolwiek jeśli chodzi o takie miejsca jak Manson en Marbre, zapewne niezależnie od zamówienia i tak staną na wysokości zadania — zerknął kątem oka na towarzyszącego im mężczyznę o idealnej postawie, który uparcie wpatrywał się w przyciski windy, wyraźnie zamierzając dawać im tak wielkie poczucie prywatności jakie tylko było możliwe w podobnej sytuacji. Nie pozostawiało jednak wątpliwości, że ten podprogowy przekaz w przeciągu pięciu minut trafi do uszu tutejszego kucharza.
— Pod namiotem? Bóg cię opuścił, Paige? — zapytał tak zszokowany nagłym pytaniem, że aż darował sobie wszelkie uprzejme gierki. Hej, prawie się przez to wszystko potknął! Właśnie do takiego stanu go doprowadzał swoimi akcjami. Że niby miałby się rozbić na jakimś kompletnym odludziu i rozstawiać brudny materiał, by potem spać na ziemi czy pompowanym materacu narażony na zimno, wilgoć i robactwo? Na samą myśl wzdrygnął się i otrzepał ramiona z niewidocznego kurzu. O nie, zdecydowanie nie. Wystarczyło mu, że musiał oglądać podobne przerażające scenerie na ekranie telewizora. W dodatku jeśli dobrze pamiętał ludzie żywili się wtedy głównie konserwami, albo robili ognisko. W dodatku uznawali kiełbasę z ognia za wybitny rarytas! Bez żadnych przypraw. Bez większych dodatków, przystawek, sosów. Biedni ludzie naprawdę potrafili być zabawni.
I przerażający.
Że też Alan dał radę przeżyć tak długo i wyjść na normalnych ludzi.
— Nie kontynuujmy tego tematu. Nie chciałbym mieć koszmarów dzisiejszej nocy — wyburczał, wchodząc do olbrzymiego pokoju, który jak można się było domyślić miał praktycznie wszystko. Bez wątpienia jednak to właśnie gigantyczne łóżko jako pierwsze przykuwało uwagę. Mercury momentalnie poczuł napływające zmęczenie, gdy tylko je ujrzał. Wiedział, że miękki materac wręcz zapraszał go całym sobą.
— Najpierw kąpiel. Potem łóżko — wymamrotał z cierpiętniczą miną — zamów jedzenie, póki jeszcze pamiętamy. Pewnie z trzydzieści minut zajmie im samo przygotowanie posiłku. Prysznic czy wanna?
Pomimo udanego zachowania śmiertelnej powagi, która odcinała odbiorcom możliwość stwierdzenia, że słowa Mercury'ego miały coś wspólnego z żartem, Paige mimowolnie zarechotał pod nosem. Możliwe, że zwyczajnie nabijał się z samego faktu, że podobne szkolenia w ogóle mogły mieć miejsce i z tego, że istnieli ludzie, którym faktycznie chciałoby się tracić na to czas tylko po to, by nie zaliczyć modowej wpadki. Wciąż nie do końca pojmował sposobu myślenia bogaczy, ale wyglądało na to, że nie wywoływał on w nim niechęci, która pojawiała się u wielu ludzi z niższej kasty społecznej.
― Grunt to wszechstronność ― podsumował, a jego kąciki ust wciąż trwały wygięte w ledwo widocznym uśmiechu. Nawet nie próbował dostosować się do powagi tematu i nic nie wskazywało na to, by było mu z tym źle albo by czuł się, jakby właśnie ubliżał czarnowłosemu. Zresztą ten i tak musiał przywyknąć do tego, że Alan pozwalał sobie na dużo więcej niż przeciętny obywatel, a jeśli chodziło o związek – zdecydowanie potrzebował tej swobody w słowach i działaniach. Tak długo, gdy nie szkodziły one Cullinanowi.
― No wiesz? Chciałem, żebyś zachował to tylko między nami. Ściany mają uszy i kto wie, czy ktoś z tu obecnych nie podłapał moich przyzwyczajeń. Tylko czekać aż jakieś dziewczyny – może nie tylko – zaczną zapraszać mnie na obiad ― rzucił, mimowolnie zerkając w stronę mężczyzny, który dotrzymywał im towarzystwa w windzie. Najwidoczniej zasady nakazywały, żeby w towarzystwie gości nie reagował na to, co słyszy. Paige jednak wyczuł doskonały moment, by powiedzieć to w momencie, w którym drzwi windy nie zdążyły się jeszcze zasunąć, przez co pracownik wcale nie musiał odbierać tego personalnie.
Nie chciał w końcu świadomie wystawiać czyjejkolwiek cierpliwości na próbę.
„Pod namiotem? Bóg cię opuścił, Paige?”
No i się zaczyna.
Czego się spodziewałeś?
Teraz tylko długiego wywodu co do tego, dlaczego spanie ramię w ramię z naturą, bez jakichkolwiek wygód, było złe. Ale na korytarzu zapanowała cisza, a jasnowłosy zerknął w stronę bruneta, który aktualnie wyglądał tak, jakby przechodził fazę traumatycznych przeżyć z Wietnamu. Oczywiście włączając to, że na pewno nie były to jego osobiste wspomnienia.
― Pewnie właśnie wyobrażasz sobie najgorsze, ale nie jest tak źle ― odparł, chociaż prawdopodobnie zdawał sobie sprawę z tego, że Black i tak nie przekonałby się co do podobnego pomysłu. A kiedy tylko znaleźli się w pokoju, był już całkowicie pewien, że tamte warunki nijak miały się do tych, dlatego nie powiedział już nic więcej, odkładając torbę z zakupami na szafkę w niewielkim przedsionku, zanim zsunął z nóg buty.
W przeciwieństwie do Merca nie czekał ani chwili i od razu skierował się w stronę łóżka, które nie umknęło i jego uwadze. Jak dziecko runął na nie plecami, jakby przetestowanie jakości materaca już na samym początku było dla niego priorytetem. Na szczęście ułożył się tak, by jego nogi znalazły się poza granicą łóżka i zaraz po tym wyciągnął rękę w stronę stolika, na którym leżało menu dla zainteresowanych jedzeniem gości, którym niekoniecznie chciało się spędzać czas wśród reszty ludzi w restauracji.
Kartki zaszeleściły, gdy przewracał kolejne strony karty dań, którą trzymał wyciągniętą tuż nad swoją twarzą. Wyglądało na to, że już czuł się jak u siebie.
― Prysznic. Wannę mamy już za sobą ― rzucił, wykrzywiając usta w nieznacznym uśmiechu, gdy przypomniał sobie ich pierwszy wspólny raz w hotelu. Co prawda do niczego nie doszło, ale nikt nie zabraniał spróbować czegoś innego. ― Wolisz zupę z krewetkami czy z wołowiną? ― spytał, odkładając menu na bok. Podniósł się do siadu i wyciągnął rękę po telefon, by wykręcić numer wewnętrzny do restauracji. Nie musiał musiał długo czekać na odpowiedź w słuchawce.
― Dobry wieczór, chciałbym złożyć zamówienie do apartamentu pana Blacka ― spodziewał się, że nie musiał podawać numeru pokoju, na który nie zwrócił uwagi, gdy wchodzili do środka. Osoba po drugiej stronie słuchawki od razu wyraziła gotowość do przyjęcia zamówienia, które jasnowłosy złożył bez żadnego zająknięcia. Jak obiecał, tak nie zastanawiał się długo nad tym, na co miał ochotę. ― Mamy dwadzieścia pięć minut. To aż pięć minut mniej niż zakładałeś, ale prawie trafiłeś ― stwierdził, symulując rozczarowanie, przez które bez większego ociągania podniósł się z łóżka, niemalże od razu zsuwając z siebie bluzę, którą rzucił niedbale na łóżko. Najwidoczniej niespieszno było mu do nauczenia się składania ubrań w kostkę przed kąpielą.
― Grunt to wszechstronność ― podsumował, a jego kąciki ust wciąż trwały wygięte w ledwo widocznym uśmiechu. Nawet nie próbował dostosować się do powagi tematu i nic nie wskazywało na to, by było mu z tym źle albo by czuł się, jakby właśnie ubliżał czarnowłosemu. Zresztą ten i tak musiał przywyknąć do tego, że Alan pozwalał sobie na dużo więcej niż przeciętny obywatel, a jeśli chodziło o związek – zdecydowanie potrzebował tej swobody w słowach i działaniach. Tak długo, gdy nie szkodziły one Cullinanowi.
― No wiesz? Chciałem, żebyś zachował to tylko między nami. Ściany mają uszy i kto wie, czy ktoś z tu obecnych nie podłapał moich przyzwyczajeń. Tylko czekać aż jakieś dziewczyny – może nie tylko – zaczną zapraszać mnie na obiad ― rzucił, mimowolnie zerkając w stronę mężczyzny, który dotrzymywał im towarzystwa w windzie. Najwidoczniej zasady nakazywały, żeby w towarzystwie gości nie reagował na to, co słyszy. Paige jednak wyczuł doskonały moment, by powiedzieć to w momencie, w którym drzwi windy nie zdążyły się jeszcze zasunąć, przez co pracownik wcale nie musiał odbierać tego personalnie.
Nie chciał w końcu świadomie wystawiać czyjejkolwiek cierpliwości na próbę.
„Pod namiotem? Bóg cię opuścił, Paige?”
No i się zaczyna.
Czego się spodziewałeś?
Teraz tylko długiego wywodu co do tego, dlaczego spanie ramię w ramię z naturą, bez jakichkolwiek wygód, było złe. Ale na korytarzu zapanowała cisza, a jasnowłosy zerknął w stronę bruneta, który aktualnie wyglądał tak, jakby przechodził fazę traumatycznych przeżyć z Wietnamu. Oczywiście włączając to, że na pewno nie były to jego osobiste wspomnienia.
― Pewnie właśnie wyobrażasz sobie najgorsze, ale nie jest tak źle ― odparł, chociaż prawdopodobnie zdawał sobie sprawę z tego, że Black i tak nie przekonałby się co do podobnego pomysłu. A kiedy tylko znaleźli się w pokoju, był już całkowicie pewien, że tamte warunki nijak miały się do tych, dlatego nie powiedział już nic więcej, odkładając torbę z zakupami na szafkę w niewielkim przedsionku, zanim zsunął z nóg buty.
W przeciwieństwie do Merca nie czekał ani chwili i od razu skierował się w stronę łóżka, które nie umknęło i jego uwadze. Jak dziecko runął na nie plecami, jakby przetestowanie jakości materaca już na samym początku było dla niego priorytetem. Na szczęście ułożył się tak, by jego nogi znalazły się poza granicą łóżka i zaraz po tym wyciągnął rękę w stronę stolika, na którym leżało menu dla zainteresowanych jedzeniem gości, którym niekoniecznie chciało się spędzać czas wśród reszty ludzi w restauracji.
Kartki zaszeleściły, gdy przewracał kolejne strony karty dań, którą trzymał wyciągniętą tuż nad swoją twarzą. Wyglądało na to, że już czuł się jak u siebie.
― Prysznic. Wannę mamy już za sobą ― rzucił, wykrzywiając usta w nieznacznym uśmiechu, gdy przypomniał sobie ich pierwszy wspólny raz w hotelu. Co prawda do niczego nie doszło, ale nikt nie zabraniał spróbować czegoś innego. ― Wolisz zupę z krewetkami czy z wołowiną? ― spytał, odkładając menu na bok. Podniósł się do siadu i wyciągnął rękę po telefon, by wykręcić numer wewnętrzny do restauracji. Nie musiał musiał długo czekać na odpowiedź w słuchawce.
― Dobry wieczór, chciałbym złożyć zamówienie do apartamentu pana Blacka ― spodziewał się, że nie musiał podawać numeru pokoju, na który nie zwrócił uwagi, gdy wchodzili do środka. Osoba po drugiej stronie słuchawki od razu wyraziła gotowość do przyjęcia zamówienia, które jasnowłosy złożył bez żadnego zająknięcia. Jak obiecał, tak nie zastanawiał się długo nad tym, na co miał ochotę. ― Mamy dwadzieścia pięć minut. To aż pięć minut mniej niż zakładałeś, ale prawie trafiłeś ― stwierdził, symulując rozczarowanie, przez które bez większego ociągania podniósł się z łóżka, niemalże od razu zsuwając z siebie bluzę, którą rzucił niedbale na łóżko. Najwidoczniej niespieszno było mu do nauczenia się składania ubrań w kostkę przed kąpielą.
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: Hotel Maison en Marbre
Pon Paź 29, 2018 10:43 pm
Pon Paź 29, 2018 10:43 pm
— Świetnie, w takim razie wykorzystaj te zaproszenia, by zdobyć odpowiednie kontakty które mogą się w przyszłości przydać mojej firmie — powiedział kiwając powoli głową z aprobatą. Nawet jeśli doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że miał na myśli zupełnie co innego. Nie żeby wyglądał na szczególnie przejętego tym faktem. Jakby nie patrzeć, szczerze mówiąc było mu całkowicie obojętne czy zamierzał z kimś wychodzić czy nie. Zdecydowanie nie należał do grupy, która uważała że każdy obiad kończył się w łóżku.
Gdyby tak było, na pewno nie związałby się z takim psem na jedzenie, któremu wystarczyło powiedzieć "ja stawiam", by pobiegł przed siebie. Dobra może trochę przesadzał. Ale tylko trochę.
— Nie zabraniam ci jeździć pod namiot, ale jeśli zaplanowałeś nam wycieczkę do lasów deszczowych i spanie pod gołym niebem to dzięki ci bardzo. Spanie ze sobą, nago w ekskluzywnym hotelu z przeszklonym sufitem umożliwiającym patrzenie na niebo? Count me in.
Nawet jeśli Mercury i tak potrafił naginać własne przyzwyczajenia, by dostosować się do Alana pod wieloma względami, było kilka obszarów których nie zamierzał przeskakiwać. Spanie na niewygodnym materacu i narażenie na komary czy inne robactwo, a co gorsza przykrywanie się śpiworem zdecydowanie należało do tej grupy. Na samą myśl ściągnął brwi w wyraźnym niezadowoleniu. Nie, nie było takiej opcji.
Przyglądał się jak chłopak rzuca się na łóżko, unosząc kącik ust w uśmiechu.
— Prysznic. Świetnie, idziesz pierwszy czy ja? — zapytał ściągając buty i układając je równo w odpowiednim miejscu. Zaraz ściągnął kurtkę, ją również zawieszając na wieszaku, nim podszedł do łóżka, wdrapując się na nie tak, by móc usiąść przodem na jego kolanach bez większego problemu.
— Z wołowiną — powiedział całując go krótko w trakcie wybierania numeru. Gdy tylko rozpoczął rozmowę z obsługą, zsunął się nieco niżej, składając po kolei pocałunki na jego szyi, przygryzając ją w odpowiednich miejscach zębami. Nie był potrzebny podczas wybierania, nie czuł się więc szczególnie źle z faktem, że właśnie korzystał z okazji ładując ręce pod koszulkę Paige'a. Gdy jednak zakończył rozmowę, wycofał się jakby nigdy nic w tył.
— Idź pierwszy — rzucił ciągając go krótko za kosmyk włosów. Zaraz po tym burknął krótko widząc jak rzuca niedbale bluzę w bok i podszedł do niej, składając ją w idealną kostkę. Chwilę później wylądowała w przygotowanej na podobne okazje szafie. Nie na ziemi. W szafie, Paige. Sam sięgnął do kieszeni po telefon i usiadł na brzegu materaca przeglądając pokrótce wiadomości. Jedna z nich przykuła jego uwagę na tyle, by momentalnie wykręcił odpowiedni numer.
— Cześć tato, dzwoniłeś do mnie? — niski głos w słuchawce nie przebijał na zewnątrz na tyle, by umożliwić podsłuchiwanie o czym rozmawiali. Nie żeby Black miał jakiekolwiek problemy z przełączeniem się na głośnomówiący i umożliwienie Alanowi podsłuchania całej rozmowy. Po prostu nie widział takiej potrzeby.
— Mhm. Zameldowaliśmy się właśnie w hotelu. Nie. W przyszłą sobotę? Zobaczę. Czekaj, gdzie? Żartujesz? Brzmi świetnie — do jego głosu wdała się nuta ożywienia, gdy wyraźnie wkręcił się w rozmowę ze swoim rodzicem, chłonąc jakiś pomysł który właśnie mu przekazywał.
— Pewnie, zaraz zadzwonię do Saturna i wszystko mu przekażę! Dzięki, tato. Naprawdę świetna inicjatywa.
Gdyby tak było, na pewno nie związałby się z takim psem na jedzenie, któremu wystarczyło powiedzieć "ja stawiam", by pobiegł przed siebie. Dobra może trochę przesadzał. Ale tylko trochę.
— Nie zabraniam ci jeździć pod namiot, ale jeśli zaplanowałeś nam wycieczkę do lasów deszczowych i spanie pod gołym niebem to dzięki ci bardzo. Spanie ze sobą, nago w ekskluzywnym hotelu z przeszklonym sufitem umożliwiającym patrzenie na niebo? Count me in.
Nawet jeśli Mercury i tak potrafił naginać własne przyzwyczajenia, by dostosować się do Alana pod wieloma względami, było kilka obszarów których nie zamierzał przeskakiwać. Spanie na niewygodnym materacu i narażenie na komary czy inne robactwo, a co gorsza przykrywanie się śpiworem zdecydowanie należało do tej grupy. Na samą myśl ściągnął brwi w wyraźnym niezadowoleniu. Nie, nie było takiej opcji.
Przyglądał się jak chłopak rzuca się na łóżko, unosząc kącik ust w uśmiechu.
— Prysznic. Świetnie, idziesz pierwszy czy ja? — zapytał ściągając buty i układając je równo w odpowiednim miejscu. Zaraz ściągnął kurtkę, ją również zawieszając na wieszaku, nim podszedł do łóżka, wdrapując się na nie tak, by móc usiąść przodem na jego kolanach bez większego problemu.
— Z wołowiną — powiedział całując go krótko w trakcie wybierania numeru. Gdy tylko rozpoczął rozmowę z obsługą, zsunął się nieco niżej, składając po kolei pocałunki na jego szyi, przygryzając ją w odpowiednich miejscach zębami. Nie był potrzebny podczas wybierania, nie czuł się więc szczególnie źle z faktem, że właśnie korzystał z okazji ładując ręce pod koszulkę Paige'a. Gdy jednak zakończył rozmowę, wycofał się jakby nigdy nic w tył.
— Idź pierwszy — rzucił ciągając go krótko za kosmyk włosów. Zaraz po tym burknął krótko widząc jak rzuca niedbale bluzę w bok i podszedł do niej, składając ją w idealną kostkę. Chwilę później wylądowała w przygotowanej na podobne okazje szafie. Nie na ziemi. W szafie, Paige. Sam sięgnął do kieszeni po telefon i usiadł na brzegu materaca przeglądając pokrótce wiadomości. Jedna z nich przykuła jego uwagę na tyle, by momentalnie wykręcił odpowiedni numer.
— Cześć tato, dzwoniłeś do mnie? — niski głos w słuchawce nie przebijał na zewnątrz na tyle, by umożliwić podsłuchiwanie o czym rozmawiali. Nie żeby Black miał jakiekolwiek problemy z przełączeniem się na głośnomówiący i umożliwienie Alanowi podsłuchania całej rozmowy. Po prostu nie widział takiej potrzeby.
— Mhm. Zameldowaliśmy się właśnie w hotelu. Nie. W przyszłą sobotę? Zobaczę. Czekaj, gdzie? Żartujesz? Brzmi świetnie — do jego głosu wdała się nuta ożywienia, gdy wyraźnie wkręcił się w rozmowę ze swoim rodzicem, chłonąc jakiś pomysł który właśnie mu przekazywał.
— Pewnie, zaraz zadzwonię do Saturna i wszystko mu przekażę! Dzięki, tato. Naprawdę świetna inicjatywa.
― Wydaje mi się, że nie jestem odpowiednio wyszkolony w kwestii doboru wartościowych ludzi. Sam rozumiesz, nie mam za sobą poliestrowego kursu. Nie wiem też czy ktoś, kto chciałby robić z tobą interesy, w pierwszej kolejności uciekając się do spotkań ze mną, byłby sprytny czy raczej głupi i zdesperowany ― stwierdził, wzruszając mimowolnie barkami. Nie był dokładnie obeznany z systemem działania bogaczy, a sam też nigdy nie zastanawiał się nad próbami podjęcia się współpracy z bogatymi rodzinami. Gdyby jednak któregoś dnia podobna myśl zawitałaby w jego głowie, może uznałby, że znajomość z najbliższą osobą mogłaby okazać się formą przepustki do zamkniętych przed nosem drzwi, ale jednocześnie okazać się tym nieuważnym krokiem, przez który posunięto się za daleko.
Gdyby z kolei znalazł się na miejscu bogacza, o którego kontakt uparcie by zabiegano, prawdopodobnie nie byłby zadowolony z takiego sposobu docierania do niego. Zresztą nawet w obecnej sytuacji nie chciał być kimś, kogo nękały zupełnie przypadkowe osoby, choć zdawał sobie sprawę, że w pewnym sensie była to nieodłączna część związku z Blackiem.
― Niczego nie zaplanowałem, możesz spać spokojnie. ― Odruchowo poklepał go po ramieniu, jakby ten gest miał upewnić Mercury'ego w przekonaniu, że Paige faktycznie nie zamierzał zafundować mu tak przykrej niespodzianki. Z drugiej strony jasnowłosy zderzył się ze świadomością, że nie miał w zanadrzu i miłego zaskoczenia, a ich odmienne potrzeby w kwestii warunków, w jakich mogli spędzić czas były na tyle odmienne, że jasnowłosy potrzebował wiele czasu na zorganizowanie czegokolwiek. Całe szczęście, że czarnowłosy nie odmawiał sobie niczego, gdy przyszło mu wybrać się gdzieś bez towarzystwa Haydena.
„Świetnie, idziesz pierwszy czy ja?”
― Dlaczego nie razem? ― spytał na tyle luźno, jakby było to coś zupełnie naturalnego i coś, co właściwie założył od samego początku. Nie sądził, by w tak wielkim apartamencie kabina prysznicowa była na tyle mała, by nie pomieścić dwóch osób, ale z drugiej strony domyślał się, że to nie przestrzeń stanowiła problem.
Choć w chwili, gdy Cullinan znalazł się na jego kolanach, jeszcze trudniej było mu pojąć, o co chodziło. Zamawiając jedzenie, nie miał jednak czasu wdrażać się w ten temat, choć przez cały czas uważnie przyglądał się poczynaniom chłopaka, wolną ręką samemu zakradając się pod materiał jego koszulki, by paznokciami podrażnić jego bok. Czując pocałunki zsuwające się ku jego szyi, przekrzywił głowę na bok, dając brunetowi wygodniejszy dostęp do jego skóry. Taki stan rzeczy ani trochę nie przeszkadzał mu podczas składania zamówienia, choć ton jego głosu wskazywał na to, że był wyraźnie zadowolony, co osoba po drugiej stronie słuchawki mogła pomylić ze zwykłą uprzejmością.
Gdyby tylko wiedziała...
― Po tym wszystkim po prostu mnie wystawiasz? ― wymruczał marudnym tonem, obrzucając go pełnym wyrzutu spojrzeniem. Jakby nie patrzeć, Mercury grał nie fair, pozostawiając niedosyt po każdej formie dotyku, na którą jeszcze przed momentem Alan nie był w stanie odpowiednio zareagować, dzieląc swoją uwagę na niego i pracownika, którego głos dźwięczał mu w słuchawce. Teraz, kiedy jeden z nich został odhaczony, ciemnooki jeszcze na chwilę przytrzymał Blacka, a podniósłszy się do siadu, przesunął powoli wargami po jego ustach w geście, który ciężko było nazwać pocałunkiem. Gdyby ktoś spytał Paige'a czy w tej sytuacji to mu wystarczyło, odpowiedziałby, że nie. Nie wyglądało jednak na to, by miał w planach targanie go ze sobą na siłę – zresztą nie sądził, że zmuszanie Mercury'ego do czegokolwiek miało odnieść pozytywne skutki. Tym bardziej, że czarnowłosy miał inne plany.
― Dobry wieczór, panie Black ― podniósł głos na tyle, by ten – jak mu się wydawało – miał jeszcze szansę dotrzeć do słuchawki i zostać usłyszany przez mężczyznę, z którym rozmawiał Merc. Nie zamierzał jednak w żaden inny sposób zakłócać ich rozmowy, nawet jeśli perspektywa poprzeszkadzania brunetowi była kusząca. Zniknięcie w łazience za zamkniętymi drzwiami mogło okazać się najlepszym wyborem dla kogoś, kto jeszcze nie miał okazji zrobić żadnego wrażenia na tak ważnej osobistości, a to żadne wrażenie było o wiele lepsze niż złe wrażenie przed pierwszym spotkaniem.
Nie tracąc czasu, zrzucił z siebie ubrania, które z równą niedbałością zostały rzucone na podłogę. Na nic zdało się wcześniejsze składanie bluzy w kostkę, gdy blondyn w dalszym ciągu nie miał w sobie na tyle ogłady, by oszczędzić chłopakowi kłopotu. Prawdopodobnie dlatego, że nawet nie prosił o to, by po nim sprzątano. Zaraz po tym skierował swoje kroki w stronę oszklonego prysznica. Nie musiał długo czekać, zanim odkręcona woda osiągnęła przyjemnie ciepłą temperaturę.
Gdyby z kolei znalazł się na miejscu bogacza, o którego kontakt uparcie by zabiegano, prawdopodobnie nie byłby zadowolony z takiego sposobu docierania do niego. Zresztą nawet w obecnej sytuacji nie chciał być kimś, kogo nękały zupełnie przypadkowe osoby, choć zdawał sobie sprawę, że w pewnym sensie była to nieodłączna część związku z Blackiem.
― Niczego nie zaplanowałem, możesz spać spokojnie. ― Odruchowo poklepał go po ramieniu, jakby ten gest miał upewnić Mercury'ego w przekonaniu, że Paige faktycznie nie zamierzał zafundować mu tak przykrej niespodzianki. Z drugiej strony jasnowłosy zderzył się ze świadomością, że nie miał w zanadrzu i miłego zaskoczenia, a ich odmienne potrzeby w kwestii warunków, w jakich mogli spędzić czas były na tyle odmienne, że jasnowłosy potrzebował wiele czasu na zorganizowanie czegokolwiek. Całe szczęście, że czarnowłosy nie odmawiał sobie niczego, gdy przyszło mu wybrać się gdzieś bez towarzystwa Haydena.
„Świetnie, idziesz pierwszy czy ja?”
― Dlaczego nie razem? ― spytał na tyle luźno, jakby było to coś zupełnie naturalnego i coś, co właściwie założył od samego początku. Nie sądził, by w tak wielkim apartamencie kabina prysznicowa była na tyle mała, by nie pomieścić dwóch osób, ale z drugiej strony domyślał się, że to nie przestrzeń stanowiła problem.
Choć w chwili, gdy Cullinan znalazł się na jego kolanach, jeszcze trudniej było mu pojąć, o co chodziło. Zamawiając jedzenie, nie miał jednak czasu wdrażać się w ten temat, choć przez cały czas uważnie przyglądał się poczynaniom chłopaka, wolną ręką samemu zakradając się pod materiał jego koszulki, by paznokciami podrażnić jego bok. Czując pocałunki zsuwające się ku jego szyi, przekrzywił głowę na bok, dając brunetowi wygodniejszy dostęp do jego skóry. Taki stan rzeczy ani trochę nie przeszkadzał mu podczas składania zamówienia, choć ton jego głosu wskazywał na to, że był wyraźnie zadowolony, co osoba po drugiej stronie słuchawki mogła pomylić ze zwykłą uprzejmością.
Gdyby tylko wiedziała...
― Po tym wszystkim po prostu mnie wystawiasz? ― wymruczał marudnym tonem, obrzucając go pełnym wyrzutu spojrzeniem. Jakby nie patrzeć, Mercury grał nie fair, pozostawiając niedosyt po każdej formie dotyku, na którą jeszcze przed momentem Alan nie był w stanie odpowiednio zareagować, dzieląc swoją uwagę na niego i pracownika, którego głos dźwięczał mu w słuchawce. Teraz, kiedy jeden z nich został odhaczony, ciemnooki jeszcze na chwilę przytrzymał Blacka, a podniósłszy się do siadu, przesunął powoli wargami po jego ustach w geście, który ciężko było nazwać pocałunkiem. Gdyby ktoś spytał Paige'a czy w tej sytuacji to mu wystarczyło, odpowiedziałby, że nie. Nie wyglądało jednak na to, by miał w planach targanie go ze sobą na siłę – zresztą nie sądził, że zmuszanie Mercury'ego do czegokolwiek miało odnieść pozytywne skutki. Tym bardziej, że czarnowłosy miał inne plany.
― Dobry wieczór, panie Black ― podniósł głos na tyle, by ten – jak mu się wydawało – miał jeszcze szansę dotrzeć do słuchawki i zostać usłyszany przez mężczyznę, z którym rozmawiał Merc. Nie zamierzał jednak w żaden inny sposób zakłócać ich rozmowy, nawet jeśli perspektywa poprzeszkadzania brunetowi była kusząca. Zniknięcie w łazience za zamkniętymi drzwiami mogło okazać się najlepszym wyborem dla kogoś, kto jeszcze nie miał okazji zrobić żadnego wrażenia na tak ważnej osobistości, a to żadne wrażenie było o wiele lepsze niż złe wrażenie przed pierwszym spotkaniem.
Nie tracąc czasu, zrzucił z siebie ubrania, które z równą niedbałością zostały rzucone na podłogę. Na nic zdało się wcześniejsze składanie bluzy w kostkę, gdy blondyn w dalszym ciągu nie miał w sobie na tyle ogłady, by oszczędzić chłopakowi kłopotu. Prawdopodobnie dlatego, że nawet nie prosił o to, by po nim sprzątano. Zaraz po tym skierował swoje kroki w stronę oszklonego prysznica. Nie musiał długo czekać, zanim odkręcona woda osiągnęła przyjemnie ciepłą temperaturę.
— W takim razie moim obowiązkiem jest zafundowanie ci odpowiedniego przeszkolenia, mam rację? Natychmiast każę posłać po służby, by zakupili po odpowiednim materiale. Następne dni przeznaczymy na nauczenie cię zapachów i faktury materiału — pokiwał z powagą głową, wyobrażając sobie podobną scenerię. Co nie było szczególnie trudne. Doskonale pamiętał, że kiedyś czytali z bratem jedną z książek dla nastolatek o świecących w słońcu wampirach. W którejś z części, krwiopijca rzeczywiście znalazł się w gigantycznym pokoju wypełnionym popakowanymi w białe torby ochronne ubraniami i na podstawie samego węchu odnalazł jeansy pośród setek sukni z jedwabiu czy czegoś tam.
Zerknął krótko na Alana, podstawiając go do podobnej roli. Ha, właściwie to całkiem by mu pasował na jakiegoś przystojnego wampira. Może powinien mu podsunąć podobny pomysł na Halloween?
Dałbym się gryźć.
Odetchnął z ulgą, gdy oficjalnie zostało potwierdzone, że nie zostanie zaciągnięty na żaden przerażający, spędzający mu sen z powiek biwak. Wtem coś wpadło mu do głowy.
— Hej, a może po prostu pogramy razem w jakieś The Long Dark czy The Forest, hm? Obie są survivalówkami, przy okazji będziemy mogli się nieco potłuc z wrogami. A to wszystko z ciepłego zacisza domu, wypełnionego jedzeniem i napojami jakich tylko chcemy. Gram w to czasem ze znajomymi, naprawdę świetna zabawa. Tylko strasznie wciąga — poczuł się w obowiązku, by ostrzec chłopaka przed podobną kwestią. Jakby nie patrzeć, gdy Black zaczął grać w podobne serie w wakacje, potrafił nie przespać trzech dni, nie mogąc się oderwać. Powrót do rzeczywistości i obowiązków był wtedy niezwykle trudny. Zwłaszcza gdy tak doskonale się bawił. Omijanie wilków (które swoją drogą były strasznie urocze), wykonywanie misji niewidomej staruszki ze strzelbą, przeszukiwanie opuszczonych budynków czy też zwiedzanie opuszczonej wyspy, uważając przy tym na oszalałych kanibali.
"Dlaczego nie razem?"
— Bo jeśli pójdziemy razem to nie ma najmniejszych szans byśmy uwinęli się w pół godziny — powiedział unosząc nieznacznie brew ku górze, zupełnie jakby podobne rozwiązanie całej sytuacji było czymś absolutnie oczywistym. Wątpił, by mógł powstrzymać swoje odruchy, gdy znajdzie się z nim na zamkniętej przestrzeni w konkretnej sytuacji, a zdecydowanie nie mieli na to w tym momencie czasu. Dlatego też skupił się na tych drobnych czynnościach, które nie miały mieć żadnej dalszej kontynuacji. Ku wielkiemu niezadowoleniu ze strony Paige'a. Nie mógł się powstrzymać przed uniesieniem kącika ust w uśmiechu, gdy widział jak na niego reaguje, dobrowolnie przechylając się w odpowiednią stronę by lepiej z nim współpracować.
— Nie wystawiam, jedynie przenoszę to w czasie — zażartował doskonale zdając sobie sprawę z tego jak działa na blondyna. I rzeczywiście, wszystkie te czynności były jego świadomym wyborem.
— Alan mówi ci dobry wieczór — przekazał na wszelki wypadek, gdyby jego słowa nie były wystarczająco głośne, by dotrzeć do uszu jego ojca. Zaraz kiwnął jednak głową, obracając się połowicznie w stronę blondyna — pozdrawia cię i mówi, żebyś mnie pilnował. Bardzo śmieszne, tato. To ja tu jestem tym, który musi go pilnować. Myślisz, że to że jest starszy, znaczy że jest też bardziej odpowiedzialny? Nic bardziej mylnego.
Śmiech wypełnił pokój, gdy rozmowa obrała dużo bardziej swobodny wydźwięk po wcześniejszym snuciu planów, które i tak zostały jednak zaraz wznowione. Zerknął kątem oka za znikającym w łazience Alanem i sam rozłożył się wygodniej na łóżku.
— Okej, jasne. Zadzwonię do Saturna i wszystko mu przekażę. Tak, będę. Cześć tato — rozłączył się, zaraz wstukując na ekranie jedynkę i przykładając telefon do ucha. Nie minęła nawet minuta, gdy połączył się z odpowiednim numerem, który odebrał już po pierwszym sygnale.
— Hej Sat. Słuchaj, dzwonił do mnie tata...
Zerknął krótko na Alana, podstawiając go do podobnej roli. Ha, właściwie to całkiem by mu pasował na jakiegoś przystojnego wampira. Może powinien mu podsunąć podobny pomysł na Halloween?
Dałbym się gryźć.
Odetchnął z ulgą, gdy oficjalnie zostało potwierdzone, że nie zostanie zaciągnięty na żaden przerażający, spędzający mu sen z powiek biwak. Wtem coś wpadło mu do głowy.
— Hej, a może po prostu pogramy razem w jakieś The Long Dark czy The Forest, hm? Obie są survivalówkami, przy okazji będziemy mogli się nieco potłuc z wrogami. A to wszystko z ciepłego zacisza domu, wypełnionego jedzeniem i napojami jakich tylko chcemy. Gram w to czasem ze znajomymi, naprawdę świetna zabawa. Tylko strasznie wciąga — poczuł się w obowiązku, by ostrzec chłopaka przed podobną kwestią. Jakby nie patrzeć, gdy Black zaczął grać w podobne serie w wakacje, potrafił nie przespać trzech dni, nie mogąc się oderwać. Powrót do rzeczywistości i obowiązków był wtedy niezwykle trudny. Zwłaszcza gdy tak doskonale się bawił. Omijanie wilków (które swoją drogą były strasznie urocze), wykonywanie misji niewidomej staruszki ze strzelbą, przeszukiwanie opuszczonych budynków czy też zwiedzanie opuszczonej wyspy, uważając przy tym na oszalałych kanibali.
"Dlaczego nie razem?"
— Bo jeśli pójdziemy razem to nie ma najmniejszych szans byśmy uwinęli się w pół godziny — powiedział unosząc nieznacznie brew ku górze, zupełnie jakby podobne rozwiązanie całej sytuacji było czymś absolutnie oczywistym. Wątpił, by mógł powstrzymać swoje odruchy, gdy znajdzie się z nim na zamkniętej przestrzeni w konkretnej sytuacji, a zdecydowanie nie mieli na to w tym momencie czasu. Dlatego też skupił się na tych drobnych czynnościach, które nie miały mieć żadnej dalszej kontynuacji. Ku wielkiemu niezadowoleniu ze strony Paige'a. Nie mógł się powstrzymać przed uniesieniem kącika ust w uśmiechu, gdy widział jak na niego reaguje, dobrowolnie przechylając się w odpowiednią stronę by lepiej z nim współpracować.
— Nie wystawiam, jedynie przenoszę to w czasie — zażartował doskonale zdając sobie sprawę z tego jak działa na blondyna. I rzeczywiście, wszystkie te czynności były jego świadomym wyborem.
— Alan mówi ci dobry wieczór — przekazał na wszelki wypadek, gdyby jego słowa nie były wystarczająco głośne, by dotrzeć do uszu jego ojca. Zaraz kiwnął jednak głową, obracając się połowicznie w stronę blondyna — pozdrawia cię i mówi, żebyś mnie pilnował. Bardzo śmieszne, tato. To ja tu jestem tym, który musi go pilnować. Myślisz, że to że jest starszy, znaczy że jest też bardziej odpowiedzialny? Nic bardziej mylnego.
Śmiech wypełnił pokój, gdy rozmowa obrała dużo bardziej swobodny wydźwięk po wcześniejszym snuciu planów, które i tak zostały jednak zaraz wznowione. Zerknął kątem oka za znikającym w łazience Alanem i sam rozłożył się wygodniej na łóżku.
— Okej, jasne. Zadzwonię do Saturna i wszystko mu przekażę. Tak, będę. Cześć tato — rozłączył się, zaraz wstukując na ekranie jedynkę i przykładając telefon do ucha. Nie minęła nawet minuta, gdy połączył się z odpowiednim numerem, który odebrał już po pierwszym sygnale.
— Hej Sat. Słuchaj, dzwonił do mnie tata...
― Obejdzie się. Nie mam aż takiego problemu z tanimi materiałami ― rzucił, ostentacyjnie wsuwając palec wskazujący za kołnierz swojej koszulki, którą poruszył w dość wymownym geście. I pomyśleć, że Mercury przez ten cały czas musiał znosić ten obrzydliwy zapach przeceny przemieszanej ze świeżą wonią niemarkowej wody perfumowanej. Choć ta najwidoczniej nie była taka zła, skoro czarnowłosy nadal był w stanie przebywać w jego towarzystwie i nawet nie marszczył nosa, jakby właśnie przechodził obok osoby, która równie dobrze mogłaby być bezdomna.
Musiał porządnie nadrabiać swoim urokiem osobistym. Ale hej – wychodziło mu to całkiem nieźle.
― Survivalówki? ― wychwycił, a w jego ton wkradła się jakaś dziwna nuta. Najwidoczniej ten typ gier nie pasował mu do upodobań Blacka, który jeszcze przed momentem wyraził niechęć do życia w kiepskich warunkach. Może gra była tylko grą, ale wciąż miała coś wspólnego z sytuacjami, których czarnowłosy nie chciałby doświadczyć na własnej skórze, a wiadomo, że w rzeczywistości wszystko wydawało się dużo ciekawsze. ― Jasne, czemu nie? Chcę zobaczyć, jak umierasz z głodu za każdym razem, gdy nie udaje ci się dostać krewetek. Albo kiedy musisz zabrać się za pozbawione przypraw mięso z ogniska. Albo ― zapowietrzył się na pokaz, a jego twarz rozciągnęła się w zaskoczeniu, mieszającym się z przerażeniem ― jak robisz się coraz bardziej wyczerpany, bo musisz spać w przemakalnym szałasie z gałęzi, więc wolisz nie spać wcale, licząc na pięciogwiazdkowy kurort w środku lasu. ― Czy on się właśnie nabijał? Cóż, koniec końców nie był w stanie powstrzymać przeciągłego rechotu, ale nic nie wskazywało na to, by zależało mu na pogrążeniu bruneta, zwłaszcza że już po chwili musnął wargami jego czoło w pobłażliwym geście. ― Tak naprawdę nie wiem, co dokładnie robi się w takich grach. Tylko strzelałem. Tak jak kiedyś kazałeś mi strzelać do zombie.
Akurat o tym wieczorze trudno było zapomnieć. Tak czy inaczej domyślał się, że to pewnie jego czekała głodówka na ekranie, ale nie widział żadnych przeciwwskazań, by przynajmniej spróbować, szczególnie że w życiu nie miał okazji zetknąć się z wieloma grami, a tempo, z jakim w pewnym momencie przyszło mu żyć, odebrało mu możliwość spokojnego spędzania czasu przy komputerze czy przed konsolą.
― Jest to jakiś argument ― przyznał, choć dało się zauważyć, że nie sądził, by ich dłuższa wizyta w łazience była sytuacją bez wyjścia. Personel zawsze mógł zostawić jedzenie przed drzwiami albo za ich zgodą zostawić jedzenie w pokoju. Tak bogaty hotel na pewno miał na tyle zaufaną kadrę, by żadne z nich nie musiało obawiać się o swój dobytek, choć w gruncie rzeczy Hayden nie miał ze sobą niczego, za czym tęskniłby jakoś szczególnie mocno, a jego portfel i tak niezmiennie zajmował miejsce w tylnej kieszeni jego spodni, które zabierały się razem z nim do łazienki.
„Nie wystawiam, jedynie przenoszę to w czasie.”
― Lepiej, żeby to była obietnica. ― A to najwidoczniej była groźba, skoro zaraz po niej kłapnął zębami, jakby z czystej złośliwości chciał przygryźć boleśnie dolną wargę Cullinana. Na szczęście nic takiego się nie stało, a Paige wieńcząc ten złowróżbny gest, posłał mu łobuzerski uśmiech, dając mu do zrozumienia, że jeszcze z nim nie skończył. ― Podziękuj i-- aha, mógłbyś chociaż nie stawiać mnie w złym świetle, jeszcze zanim zdążyłem osobiście zrobić jakieś dobre wrażenie ― parsknął, oglądając się za siebie przez ramię. Nie wyglądał jednak na szczególnie przejętego i w tym momencie był już pewien, że mężczyzna i tak zdążył nasłuchać się o nim tego i owego. Skoro jeszcze nie wysłał Merca za granicę ani jego ludzie nie zlecieli się do domu Alana, by zorganizować akcję jego niewyjaśnionego zaginięcia, wciąż nie było tak źle, jak mogłoby się wydawać.
Podczas gdy Mercury był zajęty omawianiem jakichś ważnych tematów, Alan zdążył wziąć szybki prysznic. Ciepła woda działała na niego na tyle usypiająco, że odpuścił sobie dłuższe sterczenie pod nim. Wystarczyło, że zmył z siebie brud dzisiejszego dnia, korzystając z przygotowanego dla gości żelu pod prysznic i szamponu – zawsze miał wrażenie, że te miniaturowe buteleczki nie były wystarczające, a tu proszę. Zakręciwszy wodę, sięgnął po ręcznik w pierwszej kolejności osuszając mokre włosy, które zaczesał niedbale do tyłu, i wreszcie zabierając się za resztę ciała. Biorąc pod uwagę to, że nie miał przy sobie niczego na zmianę, nie krępował się faktem, że w ostateczności przewiązał ręcznik na wysokości bioder, zanim opuścił łazienkę po jakichś dziesięciu minutach.
― Zdążyłeś już obdzwonić całą rodzinę?
Musiał porządnie nadrabiać swoim urokiem osobistym. Ale hej – wychodziło mu to całkiem nieźle.
― Survivalówki? ― wychwycił, a w jego ton wkradła się jakaś dziwna nuta. Najwidoczniej ten typ gier nie pasował mu do upodobań Blacka, który jeszcze przed momentem wyraził niechęć do życia w kiepskich warunkach. Może gra była tylko grą, ale wciąż miała coś wspólnego z sytuacjami, których czarnowłosy nie chciałby doświadczyć na własnej skórze, a wiadomo, że w rzeczywistości wszystko wydawało się dużo ciekawsze. ― Jasne, czemu nie? Chcę zobaczyć, jak umierasz z głodu za każdym razem, gdy nie udaje ci się dostać krewetek. Albo kiedy musisz zabrać się za pozbawione przypraw mięso z ogniska. Albo ― zapowietrzył się na pokaz, a jego twarz rozciągnęła się w zaskoczeniu, mieszającym się z przerażeniem ― jak robisz się coraz bardziej wyczerpany, bo musisz spać w przemakalnym szałasie z gałęzi, więc wolisz nie spać wcale, licząc na pięciogwiazdkowy kurort w środku lasu. ― Czy on się właśnie nabijał? Cóż, koniec końców nie był w stanie powstrzymać przeciągłego rechotu, ale nic nie wskazywało na to, by zależało mu na pogrążeniu bruneta, zwłaszcza że już po chwili musnął wargami jego czoło w pobłażliwym geście. ― Tak naprawdę nie wiem, co dokładnie robi się w takich grach. Tylko strzelałem. Tak jak kiedyś kazałeś mi strzelać do zombie.
Akurat o tym wieczorze trudno było zapomnieć. Tak czy inaczej domyślał się, że to pewnie jego czekała głodówka na ekranie, ale nie widział żadnych przeciwwskazań, by przynajmniej spróbować, szczególnie że w życiu nie miał okazji zetknąć się z wieloma grami, a tempo, z jakim w pewnym momencie przyszło mu żyć, odebrało mu możliwość spokojnego spędzania czasu przy komputerze czy przed konsolą.
― Jest to jakiś argument ― przyznał, choć dało się zauważyć, że nie sądził, by ich dłuższa wizyta w łazience była sytuacją bez wyjścia. Personel zawsze mógł zostawić jedzenie przed drzwiami albo za ich zgodą zostawić jedzenie w pokoju. Tak bogaty hotel na pewno miał na tyle zaufaną kadrę, by żadne z nich nie musiało obawiać się o swój dobytek, choć w gruncie rzeczy Hayden nie miał ze sobą niczego, za czym tęskniłby jakoś szczególnie mocno, a jego portfel i tak niezmiennie zajmował miejsce w tylnej kieszeni jego spodni, które zabierały się razem z nim do łazienki.
„Nie wystawiam, jedynie przenoszę to w czasie.”
― Lepiej, żeby to była obietnica. ― A to najwidoczniej była groźba, skoro zaraz po niej kłapnął zębami, jakby z czystej złośliwości chciał przygryźć boleśnie dolną wargę Cullinana. Na szczęście nic takiego się nie stało, a Paige wieńcząc ten złowróżbny gest, posłał mu łobuzerski uśmiech, dając mu do zrozumienia, że jeszcze z nim nie skończył. ― Podziękuj i-- aha, mógłbyś chociaż nie stawiać mnie w złym świetle, jeszcze zanim zdążyłem osobiście zrobić jakieś dobre wrażenie ― parsknął, oglądając się za siebie przez ramię. Nie wyglądał jednak na szczególnie przejętego i w tym momencie był już pewien, że mężczyzna i tak zdążył nasłuchać się o nim tego i owego. Skoro jeszcze nie wysłał Merca za granicę ani jego ludzie nie zlecieli się do domu Alana, by zorganizować akcję jego niewyjaśnionego zaginięcia, wciąż nie było tak źle, jak mogłoby się wydawać.
Podczas gdy Mercury był zajęty omawianiem jakichś ważnych tematów, Alan zdążył wziąć szybki prysznic. Ciepła woda działała na niego na tyle usypiająco, że odpuścił sobie dłuższe sterczenie pod nim. Wystarczyło, że zmył z siebie brud dzisiejszego dnia, korzystając z przygotowanego dla gości żelu pod prysznic i szamponu – zawsze miał wrażenie, że te miniaturowe buteleczki nie były wystarczające, a tu proszę. Zakręciwszy wodę, sięgnął po ręcznik w pierwszej kolejności osuszając mokre włosy, które zaczesał niedbale do tyłu, i wreszcie zabierając się za resztę ciała. Biorąc pod uwagę to, że nie miał przy sobie niczego na zmianę, nie krępował się faktem, że w ostateczności przewiązał ręcznik na wysokości bioder, zanim opuścił łazienkę po jakichś dziesięciu minutach.
― Zdążyłeś już obdzwonić całą rodzinę?
Właśnie tak ciężkie było jego życie. Jak do tej pory nigdy nie przyznawał się do tych nieustannych katuszy, lecz jak widać każda nawet najlepsza sztuka musiała w końcu dobiec końca. Mercury'emu pozostawało jedynie mieć nadzieję, że chłopak wykaże się przyzwoitością i dbałością o swojego partnera - i w końcu coś z tym zrobi! W końcu to, że coś nie było takie złe, nie znaczyło że nie mogło być lepsze. Całe szczęście, że cała ta szopka dobiegła końca. Black zdecydowanie mógł odetchnąć z ulgą.
— Mhm. Ze wszystkich moich gier na steamie, ich mam chyba najwięcej — wzruszył ramionami, nieszczególnie przejęty. Survivale i horrory. Te dwie kategorie zdecydowanie u niego dominowały. Od czasu do czasu mógł pograć w coś innego, zająć się jakąś grą zręcznościową czy łamigłówką, ale na dłuższą metę nieco go nudziły. Och, były też rzecz jasna fantasy, które kochał ponad życie, nawet jeśli tym faktem nie zdążył się nigdy z Alanem podzielić. Smoki, walki na miecze, strzelanie z łuku. Rany, szło się zakochać. Zwłaszcza, że mógł zająć się zachwycaniem tamtejszymi czasami, jednocześnie nie musząc cierpieć katuszy żyjąc w brudzie i ubóstwie. Gry zdecydowanie były najlepsze.
To samo zresztą tyczyło się survivalówek. Nic dziwnego, że z każdym kolejnym słowem Haydena jedna z jego brwi unosiła się coraz wyżej.
— Gdyby gry osiągnęły obecnie stopień w którym dokładnie odczuwasz dokładnie to samo co odczuwa twoja postać, może bym się przejął. Tymczasem siedząc na kanapie i patrząc na ekran, mogę sobie nawet wmawiać że ta suszona, zepsuta dziczyzna smakuje równie wyśmienicie co stek z Hawksworth Restaurant, a miękkość materaca w namiocie jest równa temu tutaj — poklepał ręką w łóżko, by zademonstrować do czego dokładnie się odnosi. Aczkolwiek pięciogwiazdkowy kurort w środku lasu podczas apokalipsy zombie bez wątpienia by się przydał. Mieli w końcu sprzęt, który doskonale ułatwiłby mu walkę z tymi krwiożerczymi potworami. A jeśli byłby ulokowany w Stanach to już w ogóle. Na pewno trzymaliby za ladą kilka broni na wypadek nieoczekiwanego napadu czy wtargnięcia innych niepożądanych osób.
— To wbrew pozorom bardzo proste. Musisz przeżyć. Człowiek ma kilka podstawowych potrzeb, które musi spełniać, by dotrwać do następnego dnia. Zjeść, wypić, ogrzać się, zdobyć pożywienie i napój na później, mieć gdzie przespać i osłonić przed zimnem. Ewentualnie nie dać się zjeść przez zombie. A tak poważnie, niektóre są naprawdę realistyczne. Wiesz, trafiasz nagle do świata który po katastrofie zmienił się w wielką śnieżną krainę. Zewsząd mogą wypaść wygłodniałe wilki i tak dalej. Chodzisz więc dookoła, skrywasz się przed wiatrem w opuszczonych budynkach, przeszukujesz wymarłe miasta, by znaleźć praktycznie cokolwiek. Zbierasz różne niepozorne rzeczy takie jak patyki, kamienie, liny, kawałki materiału, alkohol, by zmienić je w łuk i płonące strzały. Szukasz noża, z którego pomocą dasz rade oskórować upolowaną przez ciebie sarnę. Zapałek bądź krzemieni, które pozwolą ci na rozpalenie ogniska. I tak dalej. Nie martw się, wszystko ci wytłumaczę — powiedział nie zdając sobie nawet sprawy z tego, że w którymś momencie do jego głosu wdarła się wyraźna ekscytacja. Tak to już jest z tymi graczami. Za każdym razem gdy wchodzili na interesujący ich temat i mogli podzielić się opinią, tracili nieco swoje wcześniejsze opanowanie. Hobby nie wybiera.
Paige zapewne nie zdawał sobie sprawy z tego, że podobne zachowania wśród personelu jakie właśnie sobie wyobrażał, były zwyczajnie niedopuszczalne. Nikt nie miał prawa naruszyć prywatności osoby wynajmującej pokój bez jej uprzedniej zgody. Kelner musiałby zatem stać pod drzwiami tak długo, aż któryś z nich w końcu by go wpuścił do środka bądź odpowiedział. Ewentualnie cofnąłby się z jedzeniem do kuchni, skontaktował z recepcją, która zaczęłaby do nich wydzwaniać i rzecz jasna, dopisał sobie podobne utrudnienia do rachunku. Tak jak to ostatnie nie robiło na Mercurym najmniejszego wrażenia, tak pozostałe aspekty sprawiały że potrafił przesunąć własne potrzeby przyjemności na dalszy plan.
— Obietnica? Jeśli chcesz. Weź jedynie pod uwagę, że nie określiłem konkretnego czasu — równie dobrze mogła więc odnosić się do wydarzeń za rok. Próby grania z Blackiem w podobne rzeczy nigdy nie należały do najprostszych.
— Nie stawiam, po prostu mówię prawdę — odszepnął zasłaniając słuchawkę dłonią, by jego słowa nie dotarły do osoby po jej drugiej stronie. Posłał Haydenowi rozbawione spojrzenie zaraz wracając do rozmowy.
Gdy ten wyszedł z łazienki, czarnowłosy właśnie kończył rozmowę z bratem i rozłączył się przytulając policzkiem do poduszki.
— Tylko jej część. Swoją drogą, mój ojciec powiedział wcześniej że zjawi się w Riverdale City albo pod koniec listopada, albo na początku grudnia i zostanie do Nowego Roku. Zależałoby mi, byśmy się wtedy z nim spotkali na oficjalnej kolacji.
W końcu nigdy nie mieli jeszcze okazji się ze sobą poznać przez zapchany grafik pana Blacka. Biorąc pod uwagę to ile lat obracali się w swoim towarzystwie, myśl ta wydawała się wręcz absurdalna.
— Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko? I ubierz się w coś z szafy, zjemy na dachu, będzie ciekawiej. Jest ogrzewany, ale bez przesady — roześmiał się przewracając na brzuch, by całkowicie zatonąć twarzą w poduszce.
— Mhm. Ze wszystkich moich gier na steamie, ich mam chyba najwięcej — wzruszył ramionami, nieszczególnie przejęty. Survivale i horrory. Te dwie kategorie zdecydowanie u niego dominowały. Od czasu do czasu mógł pograć w coś innego, zająć się jakąś grą zręcznościową czy łamigłówką, ale na dłuższą metę nieco go nudziły. Och, były też rzecz jasna fantasy, które kochał ponad życie, nawet jeśli tym faktem nie zdążył się nigdy z Alanem podzielić. Smoki, walki na miecze, strzelanie z łuku. Rany, szło się zakochać. Zwłaszcza, że mógł zająć się zachwycaniem tamtejszymi czasami, jednocześnie nie musząc cierpieć katuszy żyjąc w brudzie i ubóstwie. Gry zdecydowanie były najlepsze.
To samo zresztą tyczyło się survivalówek. Nic dziwnego, że z każdym kolejnym słowem Haydena jedna z jego brwi unosiła się coraz wyżej.
— Gdyby gry osiągnęły obecnie stopień w którym dokładnie odczuwasz dokładnie to samo co odczuwa twoja postać, może bym się przejął. Tymczasem siedząc na kanapie i patrząc na ekran, mogę sobie nawet wmawiać że ta suszona, zepsuta dziczyzna smakuje równie wyśmienicie co stek z Hawksworth Restaurant, a miękkość materaca w namiocie jest równa temu tutaj — poklepał ręką w łóżko, by zademonstrować do czego dokładnie się odnosi. Aczkolwiek pięciogwiazdkowy kurort w środku lasu podczas apokalipsy zombie bez wątpienia by się przydał. Mieli w końcu sprzęt, który doskonale ułatwiłby mu walkę z tymi krwiożerczymi potworami. A jeśli byłby ulokowany w Stanach to już w ogóle. Na pewno trzymaliby za ladą kilka broni na wypadek nieoczekiwanego napadu czy wtargnięcia innych niepożądanych osób.
— To wbrew pozorom bardzo proste. Musisz przeżyć. Człowiek ma kilka podstawowych potrzeb, które musi spełniać, by dotrwać do następnego dnia. Zjeść, wypić, ogrzać się, zdobyć pożywienie i napój na później, mieć gdzie przespać i osłonić przed zimnem. Ewentualnie nie dać się zjeść przez zombie. A tak poważnie, niektóre są naprawdę realistyczne. Wiesz, trafiasz nagle do świata który po katastrofie zmienił się w wielką śnieżną krainę. Zewsząd mogą wypaść wygłodniałe wilki i tak dalej. Chodzisz więc dookoła, skrywasz się przed wiatrem w opuszczonych budynkach, przeszukujesz wymarłe miasta, by znaleźć praktycznie cokolwiek. Zbierasz różne niepozorne rzeczy takie jak patyki, kamienie, liny, kawałki materiału, alkohol, by zmienić je w łuk i płonące strzały. Szukasz noża, z którego pomocą dasz rade oskórować upolowaną przez ciebie sarnę. Zapałek bądź krzemieni, które pozwolą ci na rozpalenie ogniska. I tak dalej. Nie martw się, wszystko ci wytłumaczę — powiedział nie zdając sobie nawet sprawy z tego, że w którymś momencie do jego głosu wdarła się wyraźna ekscytacja. Tak to już jest z tymi graczami. Za każdym razem gdy wchodzili na interesujący ich temat i mogli podzielić się opinią, tracili nieco swoje wcześniejsze opanowanie. Hobby nie wybiera.
Paige zapewne nie zdawał sobie sprawy z tego, że podobne zachowania wśród personelu jakie właśnie sobie wyobrażał, były zwyczajnie niedopuszczalne. Nikt nie miał prawa naruszyć prywatności osoby wynajmującej pokój bez jej uprzedniej zgody. Kelner musiałby zatem stać pod drzwiami tak długo, aż któryś z nich w końcu by go wpuścił do środka bądź odpowiedział. Ewentualnie cofnąłby się z jedzeniem do kuchni, skontaktował z recepcją, która zaczęłaby do nich wydzwaniać i rzecz jasna, dopisał sobie podobne utrudnienia do rachunku. Tak jak to ostatnie nie robiło na Mercurym najmniejszego wrażenia, tak pozostałe aspekty sprawiały że potrafił przesunąć własne potrzeby przyjemności na dalszy plan.
— Obietnica? Jeśli chcesz. Weź jedynie pod uwagę, że nie określiłem konkretnego czasu — równie dobrze mogła więc odnosić się do wydarzeń za rok. Próby grania z Blackiem w podobne rzeczy nigdy nie należały do najprostszych.
— Nie stawiam, po prostu mówię prawdę — odszepnął zasłaniając słuchawkę dłonią, by jego słowa nie dotarły do osoby po jej drugiej stronie. Posłał Haydenowi rozbawione spojrzenie zaraz wracając do rozmowy.
Gdy ten wyszedł z łazienki, czarnowłosy właśnie kończył rozmowę z bratem i rozłączył się przytulając policzkiem do poduszki.
— Tylko jej część. Swoją drogą, mój ojciec powiedział wcześniej że zjawi się w Riverdale City albo pod koniec listopada, albo na początku grudnia i zostanie do Nowego Roku. Zależałoby mi, byśmy się wtedy z nim spotkali na oficjalnej kolacji.
W końcu nigdy nie mieli jeszcze okazji się ze sobą poznać przez zapchany grafik pana Blacka. Biorąc pod uwagę to ile lat obracali się w swoim towarzystwie, myśl ta wydawała się wręcz absurdalna.
— Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko? I ubierz się w coś z szafy, zjemy na dachu, będzie ciekawiej. Jest ogrzewany, ale bez przesady — roześmiał się przewracając na brzuch, by całkowicie zatonąć twarzą w poduszce.
Nie miał nic przeciwko długim monologom Mercury'ego, szczególnie gdy te były podszyte tym dziecięcym zafascynowaniem, z którego mógł nie zdawać sobie sprawy. W takich chwilach rzeczy, którymi Paige w ogóle się nie interesował – często dlatego, że miał inne zdanie na ich temat – nabierały więcej kolorów, a Hayden wydawał się ich po prostu słuchać, nie wcinając się w naturalne tempo zdań, a jedynie od czasu do czasu przytakując, by dać do zrozumienia, że jeszcze nie odleciał myślami gdzieś daleko, co zdarzało się w przypadku nudnych rozmówców, którzy przez dłuższy czas nie dawali mu dojść do słowa. Czasem po prostu nie dało się zapanować nad tym nagłym wyłączeniem się z rozmowy, mimo że bezkarnie spoglądało się rozmówcy prosto w oczy.
― Brzmi jak coś, z czym nie będę miał problemu. Jeśli chodzi o jedzenie, znajdę je zawsze i wszędzie ― stwierdził z rozbawieniem, choć zdecydowanie wolał je w realnej postaci. Możliwe, że tylko z tego względu siedzenie na kanapie ze stałym dostępem do przekąsek wydawało mu się całkiem niezłą opcją na spędzenie czasu, co nie zmieniało faktu, że czasem dobrze było przeżyć bezpośrednie starcie z naturą. ― Różnica jest taka, że tutaj nie muszę się martwić sterowaniem. ― Uniósł ręce i na moment ułożył je tak, jakby trzymał kontroler, który bądź co bądź wymagał jakiegoś obycia i na pewno dużego refleksu. Mógł tylko wyobrazić sobie frustrację, jaka mogła go czekać, gdyby przypadkiem wycelował w zły przycisk i zaprzepaścił swoje dotychczasowe osiągnięcia w grze, ale póki co nie musiał się tym martwić.
Na razie jedynym zmartwieniem pozostawała przyszła kolacja i to, czy w ogóle miała mu zasmakować. Nie żeby był szczególnie wybredny.
„Weź jedynie pod uwagę, że nie określiłem konkretnego czasu.”
― Tak, tak ― rzucił tak, jakby ta informacja ani trochę go nie dziwiła. W gruncie rzeczy zdążył przywyknąć do odkładania niektórych rzeczy na później, niezależnie od tego, z czym były one związane. Jeśli chodziło o tę jedną kwestię, czasem po prostu zapominał, że minęło już tyle czasu, a baza wciąż pozostawała pusta. Nikt się nie domagał, nikt nie naciskał, pomijając sytuację, w której jasnowłosy sam zaprzepaścił swoje szanse. Być może dlatego z taką łatwością pominął ten temat.
― Oficjalna kolacja brzmi jak wstęp do koszmaru każdego chłopaka ― wymruczał pod nosem, choć bez wątpienia było to żartobliwe stwierdzenie. Wiedział, że któregoś dnia przyjdzie mu zderzyć się z głową rodziny Blacków – rzecz jasna, z początku nie myślał w tych kategoriach, jednak im dłużej przebywali w swoim towarzystwie, tym taka perspektywa stawała się coraz bardziej nieunikniona. ― Jak mógłbym odmówić? Tym bardziej, że sam muszę wreszcie zaciągnąć cię na obiad u mojej rodziny. ― Z tą różnicą, że jego własna rodzina ograniczała się do jednej konkretnej osoby, która jako jedyna zasługiwała na to, by przedstawić jej Mercury'ego, a warunki, w których mieli się wtedy spotkać były dużo bardziej skromne, ale blondyn zupełnie nie wstydził się tego, że musiał zafundować czarnowłosemu nieco gorsze warunki. Sprawy miały się, jak się miały i żadne z nich nie miało na to wpływu.
Zerknął w stronę wspomnianej szafy, unosząc brew, jakby fakt, że cokolwiek znajdowało się w środku był zwyczajnie nie do pomyślenia. W końcu zjawili się tutaj bez żadnych bagaży i choć ostatnim razem, gdy wylądowali razem w hotelu, Cullinan zamówił ubrania, Paige nie przypominał sobie, by obecnie wykonywał jakiś telefon do obsługi.
― Kolacja na dachu brzmi w porządku, ale od kiedy hotele fundują własną garderobę? ― Drzwi szafy otworzyły się bezgłośnie, a Hayden przesunął wzrokiem po jej zawartości, sięgając po jedną ze znajdujących się tam koszulek. Nie było nic dziwnego w tym, że w pierwszym odruchu po prostu sprawdził rozmiar na metce i pokręcił głową, na wpół z rezygnacją, na wpół z niedowierzaniem.
Cały Black.
Kiedy narzucił na siebie koszulkę i spodnie, ruszył w stronę łóżka i zupełnie niespodziewanie przygniótł czarnowłosego połową swojego ciała, nie mogąc powstrzymać się od złośliwego ugryzienia go w kark. Całkiem sprytnie wykorzystał to, że brunet ułożył się na brzuchu, zaraz przesuwając nosem po kosmykach jego włosów, co uwieńczył ostentacyjnym i głośnym wciągnięciem powietrza.
― Miałeś się umyć, a nie wylegiwać, smrodzie ― zaśmiał się, przewracając leniwie na plecy.
― Brzmi jak coś, z czym nie będę miał problemu. Jeśli chodzi o jedzenie, znajdę je zawsze i wszędzie ― stwierdził z rozbawieniem, choć zdecydowanie wolał je w realnej postaci. Możliwe, że tylko z tego względu siedzenie na kanapie ze stałym dostępem do przekąsek wydawało mu się całkiem niezłą opcją na spędzenie czasu, co nie zmieniało faktu, że czasem dobrze było przeżyć bezpośrednie starcie z naturą. ― Różnica jest taka, że tutaj nie muszę się martwić sterowaniem. ― Uniósł ręce i na moment ułożył je tak, jakby trzymał kontroler, który bądź co bądź wymagał jakiegoś obycia i na pewno dużego refleksu. Mógł tylko wyobrazić sobie frustrację, jaka mogła go czekać, gdyby przypadkiem wycelował w zły przycisk i zaprzepaścił swoje dotychczasowe osiągnięcia w grze, ale póki co nie musiał się tym martwić.
Na razie jedynym zmartwieniem pozostawała przyszła kolacja i to, czy w ogóle miała mu zasmakować. Nie żeby był szczególnie wybredny.
„Weź jedynie pod uwagę, że nie określiłem konkretnego czasu.”
― Tak, tak ― rzucił tak, jakby ta informacja ani trochę go nie dziwiła. W gruncie rzeczy zdążył przywyknąć do odkładania niektórych rzeczy na później, niezależnie od tego, z czym były one związane. Jeśli chodziło o tę jedną kwestię, czasem po prostu zapominał, że minęło już tyle czasu, a baza wciąż pozostawała pusta. Nikt się nie domagał, nikt nie naciskał, pomijając sytuację, w której jasnowłosy sam zaprzepaścił swoje szanse. Być może dlatego z taką łatwością pominął ten temat.
― Oficjalna kolacja brzmi jak wstęp do koszmaru każdego chłopaka ― wymruczał pod nosem, choć bez wątpienia było to żartobliwe stwierdzenie. Wiedział, że któregoś dnia przyjdzie mu zderzyć się z głową rodziny Blacków – rzecz jasna, z początku nie myślał w tych kategoriach, jednak im dłużej przebywali w swoim towarzystwie, tym taka perspektywa stawała się coraz bardziej nieunikniona. ― Jak mógłbym odmówić? Tym bardziej, że sam muszę wreszcie zaciągnąć cię na obiad u mojej rodziny. ― Z tą różnicą, że jego własna rodzina ograniczała się do jednej konkretnej osoby, która jako jedyna zasługiwała na to, by przedstawić jej Mercury'ego, a warunki, w których mieli się wtedy spotkać były dużo bardziej skromne, ale blondyn zupełnie nie wstydził się tego, że musiał zafundować czarnowłosemu nieco gorsze warunki. Sprawy miały się, jak się miały i żadne z nich nie miało na to wpływu.
Zerknął w stronę wspomnianej szafy, unosząc brew, jakby fakt, że cokolwiek znajdowało się w środku był zwyczajnie nie do pomyślenia. W końcu zjawili się tutaj bez żadnych bagaży i choć ostatnim razem, gdy wylądowali razem w hotelu, Cullinan zamówił ubrania, Paige nie przypominał sobie, by obecnie wykonywał jakiś telefon do obsługi.
― Kolacja na dachu brzmi w porządku, ale od kiedy hotele fundują własną garderobę? ― Drzwi szafy otworzyły się bezgłośnie, a Hayden przesunął wzrokiem po jej zawartości, sięgając po jedną ze znajdujących się tam koszulek. Nie było nic dziwnego w tym, że w pierwszym odruchu po prostu sprawdził rozmiar na metce i pokręcił głową, na wpół z rezygnacją, na wpół z niedowierzaniem.
Cały Black.
Kiedy narzucił na siebie koszulkę i spodnie, ruszył w stronę łóżka i zupełnie niespodziewanie przygniótł czarnowłosego połową swojego ciała, nie mogąc powstrzymać się od złośliwego ugryzienia go w kark. Całkiem sprytnie wykorzystał to, że brunet ułożył się na brzuchu, zaraz przesuwając nosem po kosmykach jego włosów, co uwieńczył ostentacyjnym i głośnym wciągnięciem powietrza.
― Miałeś się umyć, a nie wylegiwać, smrodzie ― zaśmiał się, przewracając leniwie na plecy.
Nawet jeśli niczego po sobie nie dał poznać, z pewnością był nieznacznie wdzięczny że pozwalał mu na prowadzenie monologów i nijak nie przerywał, ani tym bardziej - nie okazywał znudzenia. Jakby nie patrzeć chyba nic nie wybijało człowieka z rytmu bardziej niż otwarte deklaracje, że twoje słowa zwyczajnie nikogo nie interesują. Co więcej, gdy w grę wchodziła osoba tak bliska jak twój chłopak... chyba nie trzeba było nic więcej tłumaczyć.
— Viva poszukiwacze jedzenia. To dobrze, bo zwykle dzielimy się na role, by zmaksymalizować swoją wydajność. Jedna osoba zajmuje się polowaniem i przygotowywaniem jedzenia, druga zbieraniem drewna, patyków i kamieni, trzecia eksploracją. Przykładowo. Wiesz, zgarniasz mapę i zasuwasz gdzie się da, by potem podzielić się wynikami z resztą. Dzięki temu wszyscy wiemy gdzie warto się udać, a które miejsce zajmują przykładowo spore skupiska kanibali.
Wytłumaczył dodatkowo, kiwając nieznacznie głową. Zdecydowanie czuł się w tym temacie jak ryba w wodzie. Gdyby mógł, gadałby o tym nieustannie. Nic dziwnego, w końcu podobne rozgrywki naprawdę potrafiły nie tyle sprawić całe mnóstwo przyjemności, ale i pozwolić ludziom na oderwanie się od rzeczywistości.
— Spokojnie, sterowanie jest bardzo proste. Poza tym jeśli chcesz możemy pograć na VR. Wtedy już w ogóle nie będziesz musiał się niczym martwić. Jedna z gałęzi mojego ojca podpisała ostatnio umowę z wielką firmą zajmującą się wydawaniem gier. Przeznaczyliśmy niemałą sumę na pomoc w ich rozwoju. Dzięki temu dostajemy do domu wszelkiego rodzaju produkty, które nie ujrzały jeszcze światła dnia, a są naprawdę obłędne. W najnowszym dodatku jest specjalna zawartość, która pozwala na symulację lotu. Super, nie? Chociaż aktywowanie go za pierwszym razem jest niezwykle zabawne — roześmiał się jak dziecko na samo wspomnienie wydarzenia, które musiało mieć miejsce stosunkowo niedawno. I rzeczywiście tak było. Jakby nie patrzeć gdyby działo się to kilka miesięcy temu, ludzie zdążyliby już sami dowiedzieć się czegokolwiek na ten temat. Środowisko gier miało to do siebie, że uwielbiało wypuszczać różnego rodzaju zajawki, które karmiły głód spragnionych przygód graczy.
"Oficjalna kolacja brzmi jak wstęp do koszmaru każdego chłopaka."
— Och z pewnością nim będzie. Nie zrozum mnie źle, mój ojciec jest świetnym człowiekiem. Nie da się go nie lubić, ale bez wątpienia ma łeb na karku. Nie zgani cię za użycie złego widelca przy stole, ale jeśli stwierdzi że nie masz żadnego planu na życie, ledwo wiążesz koniec z końcem i nie masz żadnych perspektyw, ani chęci by to zmienić, momentalnie zakończy nasz związek — powiedział poważnie bez cienia rozbawienia, wzruszając nieznacznie ramionami. Doskonale wiedział, że w końcu musiało do tego dojść.
— Nie bez powodu spotkania rodzinne są oficjalnym potwierdzeniem, że zabawa zwyczajnie się skończyła. W pewnym sensie — w końcu nie zamierzał od razu twierdzić, że wszystko co będą robić od tej pory przestanie być zabawne. Życie polegało na tym, by przeżyć je w jak najlepszy sposób i niczego nie żałować. Były jednak pewne jego obszary, na których zgrywanie idioty szkodziło bezpowrotnie. Spotkanie z głową Blacków bez wątpienia należało do tej grupy.
— Nie fundują, ja funduję — powiedział bez najmniejszego przejęcia, przyglądając się przeszukującemu szafę Haydenowi. Wtem jednak został przygnieciony całym jego ciężarem. Sapnął zaskoczony, opierając ręce na jego ciele.
— Miałeś iść na dach, a nie mnie przygniatać, grubasie — mruknął, zaraz korzystając z chwili wolności, by dźwignąć się z powrotem na nogi.
— Jestem czysty niczym łza. Swoją drogą skoro już jesteśmy przy temacie kompletnie niezwiązanym z niczym... zabookowałem nam bilety do Meksyku. Były tanie — wtrącił momentalnie unosząc do góry dłonie w obronnym geście, zupełnie jakby już spodziewał się wyraźnego protestu ze strony Alana — jeśli chcesz możesz zwrócić mi za nie pieniądze, a ja opłacę nam hotele i całą resztę. Albo po prostu przyjąć prezent i nie kręcić nosem, bo naprawdę były na promocji.
Wymruczał z nutą dezaprobaty. Bo naprawdę, mógłby po prostu pozwolić na to, by to Mercury fundował mu podobne wyjazdy. Sam mógł się skupić na tym, by Black mógł się od czasu do czasu przejść za darmo do restauracji. Musiał jednak uszanować jego upartość i zwyczajnie na nią przystawać.
— Viva poszukiwacze jedzenia. To dobrze, bo zwykle dzielimy się na role, by zmaksymalizować swoją wydajność. Jedna osoba zajmuje się polowaniem i przygotowywaniem jedzenia, druga zbieraniem drewna, patyków i kamieni, trzecia eksploracją. Przykładowo. Wiesz, zgarniasz mapę i zasuwasz gdzie się da, by potem podzielić się wynikami z resztą. Dzięki temu wszyscy wiemy gdzie warto się udać, a które miejsce zajmują przykładowo spore skupiska kanibali.
Wytłumaczył dodatkowo, kiwając nieznacznie głową. Zdecydowanie czuł się w tym temacie jak ryba w wodzie. Gdyby mógł, gadałby o tym nieustannie. Nic dziwnego, w końcu podobne rozgrywki naprawdę potrafiły nie tyle sprawić całe mnóstwo przyjemności, ale i pozwolić ludziom na oderwanie się od rzeczywistości.
— Spokojnie, sterowanie jest bardzo proste. Poza tym jeśli chcesz możemy pograć na VR. Wtedy już w ogóle nie będziesz musiał się niczym martwić. Jedna z gałęzi mojego ojca podpisała ostatnio umowę z wielką firmą zajmującą się wydawaniem gier. Przeznaczyliśmy niemałą sumę na pomoc w ich rozwoju. Dzięki temu dostajemy do domu wszelkiego rodzaju produkty, które nie ujrzały jeszcze światła dnia, a są naprawdę obłędne. W najnowszym dodatku jest specjalna zawartość, która pozwala na symulację lotu. Super, nie? Chociaż aktywowanie go za pierwszym razem jest niezwykle zabawne — roześmiał się jak dziecko na samo wspomnienie wydarzenia, które musiało mieć miejsce stosunkowo niedawno. I rzeczywiście tak było. Jakby nie patrzeć gdyby działo się to kilka miesięcy temu, ludzie zdążyliby już sami dowiedzieć się czegokolwiek na ten temat. Środowisko gier miało to do siebie, że uwielbiało wypuszczać różnego rodzaju zajawki, które karmiły głód spragnionych przygód graczy.
"Oficjalna kolacja brzmi jak wstęp do koszmaru każdego chłopaka."
— Och z pewnością nim będzie. Nie zrozum mnie źle, mój ojciec jest świetnym człowiekiem. Nie da się go nie lubić, ale bez wątpienia ma łeb na karku. Nie zgani cię za użycie złego widelca przy stole, ale jeśli stwierdzi że nie masz żadnego planu na życie, ledwo wiążesz koniec z końcem i nie masz żadnych perspektyw, ani chęci by to zmienić, momentalnie zakończy nasz związek — powiedział poważnie bez cienia rozbawienia, wzruszając nieznacznie ramionami. Doskonale wiedział, że w końcu musiało do tego dojść.
— Nie bez powodu spotkania rodzinne są oficjalnym potwierdzeniem, że zabawa zwyczajnie się skończyła. W pewnym sensie — w końcu nie zamierzał od razu twierdzić, że wszystko co będą robić od tej pory przestanie być zabawne. Życie polegało na tym, by przeżyć je w jak najlepszy sposób i niczego nie żałować. Były jednak pewne jego obszary, na których zgrywanie idioty szkodziło bezpowrotnie. Spotkanie z głową Blacków bez wątpienia należało do tej grupy.
— Nie fundują, ja funduję — powiedział bez najmniejszego przejęcia, przyglądając się przeszukującemu szafę Haydenowi. Wtem jednak został przygnieciony całym jego ciężarem. Sapnął zaskoczony, opierając ręce na jego ciele.
— Miałeś iść na dach, a nie mnie przygniatać, grubasie — mruknął, zaraz korzystając z chwili wolności, by dźwignąć się z powrotem na nogi.
— Jestem czysty niczym łza. Swoją drogą skoro już jesteśmy przy temacie kompletnie niezwiązanym z niczym... zabookowałem nam bilety do Meksyku. Były tanie — wtrącił momentalnie unosząc do góry dłonie w obronnym geście, zupełnie jakby już spodziewał się wyraźnego protestu ze strony Alana — jeśli chcesz możesz zwrócić mi za nie pieniądze, a ja opłacę nam hotele i całą resztę. Albo po prostu przyjąć prezent i nie kręcić nosem, bo naprawdę były na promocji.
Wymruczał z nutą dezaprobaty. Bo naprawdę, mógłby po prostu pozwolić na to, by to Mercury fundował mu podobne wyjazdy. Sam mógł się skupić na tym, by Black mógł się od czasu do czasu przejść za darmo do restauracji. Musiał jednak uszanować jego upartość i zwyczajnie na nią przystawać.
― Przynajmniej już od tego momentu wiadomo, która rola będzie moja. Choć z drugiej strony eksploracja też brzmi ciekawie. Nie wiem tylko, czy poradziłbym sobie ze stadem kanibali, skoro przywykłem do jedzenia, a nie bycia jedzeniem. ― Uniósł wzrok w zastanowieniu i potarł dłonią brodę w wyraźnym zamyśleniu. Nie dało się jednak ukryć, że wszystko to było wyłącznie krótkim pokazem teatralnym, zwłaszcza że przez cały ten czas podchodził do tematu z lekkim rozbawieniem. W końcu mieli do czynienia z grą, która miała być dla nich elementem rozrywki i sposobem na wspólne spędzenie czasu. Był przekonany, że wiele rzeczy miało mu się nie udać i wiele z nich traktowałby raczej ze śmiechem niż rozgoryczeniem, nawet jeśli jego niepowodzenia psułyby grę pozostałym. ― Możemy spróbować obu rzeczy i zobaczymy, w czym lepiej się odnajdę. Trudno powiedzieć, na ile komfortowo będę czuł się z tymi dziwnymi goglami na oczach. Mam nadzieję, że w pomieszczeniu będzie cała masa wolnej przestrzeni, jeśli wymaga to obracania się dookoła siebie. ― Trudno powiedzieć, skąd przyszło mu do głowy, że w ogóle będzie musiał poruszać się z miejsca na miejsce, ale oczami wyobraźni już widział, jak atakowany przez coś w grze, odruchowo cofa się do tyłu i wpada na pierwszy lepszy stolik czy kanapę.
To dopiero byłby prawdziwy survival.
„Och z pewnością nim będzie.”
Już od tego momentu Paige doskonale wiedział, że wolał kiedy Black opowiadał z pasją o grach niż kiedy nawet nie próbował wyprowadzić go z błędu. Poważny ton nijak pasował do czegoś, co z perspektywy kogoś tak prostego jak Hayden, brzmiało raczej jak żart niż jak ponura rzeczywistość. Kiedy wreszcie zdał sobie sprawę z tego realizmu, nie był w stanie żałować Mercury'ego, który całe życie dostosowywał się do ram wytyczonych przez zamożną rodzinę. W końcu kosztowało go to jedynie jedno wzruszenie ramion.
Jedno cholerne wzruszenie ramion.
― No jasne, to takie proste ― rzucił trudnym do sprecyzowania tonem. Prawdopodobnie sam nie wiedział, jak dokładnie czuł się w tym momencie ani jak powinien się czuć, zwłaszcza że Cullinan zachowywał się tak, jakby od samego początku wszystko to było do bólu oczywiste. Jasnowłosy nie powinien być zaskoczony. ― A co ty sądzisz? Zabierasz mnie tam, bo wierzysz, że sobie poradzę czy raczej jesteś przygotowany na to, że wreszcie znajdziesz powód, by znaleźć kogoś na miarę Blacków? ― Był chyba jedyną osobą, która nie zdawała sobie sprawy z tego, jak wysoko stała poprzeczka. Nie znał rodziny czarnowłosego i trudno było mu określić, jaki plan na życie w pełni by ją usatysfakcjonował i jak bardzo ten plan mógłby okazać się nieosiągalny. ― Nie to, żebym zamierzał się nie postarać, ale jestem tylko człowiekiem.
Nie psem wystawowym.
Tym razem to on wzruszył barkami. Nie mógł od razu zakładać najgorszego, jednak wbrew temu, co mówił Mercury, spotkania rodzinne kojarzyły mu się z czymś zupełnie innym. Może dlatego, że zapraszaniu Blacka do własnego domu przyświecał inny cel, który nie miał nic wspólnego z wystawianiem go na ocenę przez bliską osobę.
„Nie fundują, ja funduję.”
― W takim razie mam nadzieję, że po kolacji nadal będę wypłacalny. To chyba nie żadne Gucci? ― Złapał za materiał koszulki i pociągnął go do przodu, opuszczając wzrok. Jeśli chodziło o upartość, nie miał sobie równych. Poza tym tego dnia nie było żadnej okazji, która zmusiłaby go do przyjęcia prezentu bez słowa.
A nie była to jedyna niespodzianka.
― Co? ― Ściągnął brwi. Wyglądało na to, że obronny gest był całkiem słusznym odruchem, biorąc pod uwagę, że wyglądało na to, że Alan niekoniecznie lubił takie niespodzianki. ― Rozumiem, że w pakiecie załatwiłeś mi wolne podczas rozmowy z szefem. To, że oddam ci pieniądze jest raczej oczywiste, ale nie powinieneś pakować mnie w samolot bez mojej wiedzy. ― Potarł ręką policzek w geście rezygnacji. Trudno było uwierzyć, że nie był wściekły, jednak patrząc na czarnowłosego, nie potrafił zdobyć się na wybuch z myślą, że ten nie chciał źle. Jakby nie patrzeć, to miał być ich pierwszy wspólny wyjazd, nawet jeśli niekoniecznie zachwycało to, że po raz kolejny miał żerować na pieniądzach chłopaka. ― Ile?
To dopiero byłby prawdziwy survival.
„Och z pewnością nim będzie.”
Już od tego momentu Paige doskonale wiedział, że wolał kiedy Black opowiadał z pasją o grach niż kiedy nawet nie próbował wyprowadzić go z błędu. Poważny ton nijak pasował do czegoś, co z perspektywy kogoś tak prostego jak Hayden, brzmiało raczej jak żart niż jak ponura rzeczywistość. Kiedy wreszcie zdał sobie sprawę z tego realizmu, nie był w stanie żałować Mercury'ego, który całe życie dostosowywał się do ram wytyczonych przez zamożną rodzinę. W końcu kosztowało go to jedynie jedno wzruszenie ramion.
Jedno cholerne wzruszenie ramion.
― No jasne, to takie proste ― rzucił trudnym do sprecyzowania tonem. Prawdopodobnie sam nie wiedział, jak dokładnie czuł się w tym momencie ani jak powinien się czuć, zwłaszcza że Cullinan zachowywał się tak, jakby od samego początku wszystko to było do bólu oczywiste. Jasnowłosy nie powinien być zaskoczony. ― A co ty sądzisz? Zabierasz mnie tam, bo wierzysz, że sobie poradzę czy raczej jesteś przygotowany na to, że wreszcie znajdziesz powód, by znaleźć kogoś na miarę Blacków? ― Był chyba jedyną osobą, która nie zdawała sobie sprawy z tego, jak wysoko stała poprzeczka. Nie znał rodziny czarnowłosego i trudno było mu określić, jaki plan na życie w pełni by ją usatysfakcjonował i jak bardzo ten plan mógłby okazać się nieosiągalny. ― Nie to, żebym zamierzał się nie postarać, ale jestem tylko człowiekiem.
Nie psem wystawowym.
Tym razem to on wzruszył barkami. Nie mógł od razu zakładać najgorszego, jednak wbrew temu, co mówił Mercury, spotkania rodzinne kojarzyły mu się z czymś zupełnie innym. Może dlatego, że zapraszaniu Blacka do własnego domu przyświecał inny cel, który nie miał nic wspólnego z wystawianiem go na ocenę przez bliską osobę.
„Nie fundują, ja funduję.”
― W takim razie mam nadzieję, że po kolacji nadal będę wypłacalny. To chyba nie żadne Gucci? ― Złapał za materiał koszulki i pociągnął go do przodu, opuszczając wzrok. Jeśli chodziło o upartość, nie miał sobie równych. Poza tym tego dnia nie było żadnej okazji, która zmusiłaby go do przyjęcia prezentu bez słowa.
A nie była to jedyna niespodzianka.
― Co? ― Ściągnął brwi. Wyglądało na to, że obronny gest był całkiem słusznym odruchem, biorąc pod uwagę, że wyglądało na to, że Alan niekoniecznie lubił takie niespodzianki. ― Rozumiem, że w pakiecie załatwiłeś mi wolne podczas rozmowy z szefem. To, że oddam ci pieniądze jest raczej oczywiste, ale nie powinieneś pakować mnie w samolot bez mojej wiedzy. ― Potarł ręką policzek w geście rezygnacji. Trudno było uwierzyć, że nie był wściekły, jednak patrząc na czarnowłosego, nie potrafił zdobyć się na wybuch z myślą, że ten nie chciał źle. Jakby nie patrzeć, to miał być ich pierwszy wspólny wyjazd, nawet jeśli niekoniecznie zachwycało to, że po raz kolejny miał żerować na pieniądzach chłopaka. ― Ile?
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: Hotel Maison en Marbre
Wto Lis 20, 2018 12:19 am
Wto Lis 20, 2018 12:19 am
W tym momencie średnio się cieszył, że wstał na równe nogi. Być może gdyby tego nie zrobił, nie poczułby tej wszechogarniającej go słabości, przez którą ledwo udało mu się utrzymać w pionie.
Zaczynał być naprawdę zmęczony faktem, że każda poważniejsza rozmowa jaka tylko mogła wyniknąć i była wręcz koniecznym krokiem do przodu, by wstąpić na poważniejszą drogę, kończyła się zwyczajną kłótnią. Nawet jeśli Paige nie podnosił głosu, ton jaki przybrał momentalnie zwrócił na siebie uwagę Blacka. Zwłaszcza w połączeniu z jego kolejnymi słowami.
— Dlaczego nieustannie próbujesz mnie testować? Naprawdę tak mało we mnie wierzysz, Alan? Myślisz że szukam pretekstu, by w końcu się ciebie pozbyć? Bo właśnie tak się zachowujesz i to nie jest pierwszy raz — powiedział zaciskając nieznacznie dłonie. Gdy jednak zdał sobie sprawę z jego gestu, rozprostował powoli drżące palce, chowając je pod rękawami ubrań. Może i jego głos brzmiał spokojnie, ale głos zdecydowanie był od tego daleki.
— Alan. Może wasze życie jest pod tym względem łatwiejsze. Możecie być z kim chcecie i mieć to głęboko gdzieś. Ale jeśli traktujesz mnie jak ładny dodateczek, chłopca z dobrego domu którym można się pochwalić przez znajomymi i który po prostu będzie sobie wiecznie świecił u twojego boku bez najmniejszego wyrzeczenia to tak nie działa do cholery. I dobrze o tym wiesz. Mamy swoje zasady, których musimy przestrzegać. To nie jest bajka Disneya, gdzie książę porzuca cały zamek, by uciec z wielką miłością swojego życia i żyć z nią w lesie, w otoczeniu małych puchatych zwierzątek. Ani taka, gdzie owy książę zgarnia zwykłego mieszkańca, by uczynić go swoją księżniczką i żyją długo i szczęśliwie z skarbcem pełnym złota, siedząc na tyłku i nic nie robiąc. Wiem też aż nazbyt dobrze, że bycie taką księżniczką kompletnie by ci nie odpowiadało i prędzej zjadłbyś własną rękę niż dał się tak urządzić. Tak czy inaczej może ci się wydawać, że jesteś biedny i poszkodowany, bo musisz się wykazać. Bo musisz zacząć robić coś więcej. Bo nie przejdzie zarabianie średniej krajowej, nie dbając o nic i nikogo poza tym by wrócić do domu i rzucić się na kanapę. Tylko że mam wrażenie, że nieustannie w tym wszystkim zakładasz że mi jest łatwo. Nie masz najmniejszego pojęcia przez co muszę codziennie przechodzić, Paige — samokontrola skutecznie opadała z każdym słowem, gdy nieświadomie zaczynał mówić głośniej. Nie krzyczał. Nie podnosił go do tego stopnia, by brzmieć agresywnie czy próbować go zagłuszyć. Ale bez wątpienia jakaś fala zgorzknienia właśnie uparcie uderzała we wzniesioną przez niego tamę, próbując się przez nią przebić na wszelkie sposoby. A to blondyn trzymał rękę na przycisku, który ją otwierał.
— Dzień w dzień nieustannych spotkań, szkoleń, wiecznego rozwijania się, poszerzania swoich wpływów. Nie zamierzam na to szczególnie narzekać. Jestem wdzięczny, że przyszedłem na świat w miejscu, które daje mi właśnie takie możliwości. Ale to nie jest świat przepełniony kolorami, tęczą i drogim, zajebistym winem. To świat gdzie w każdym, każdym momencie wszystkie oczy skierowane są na mnie. Mojej macochy, moich dziadków, moich współpracowników, wspólników, kontrahentów, dziennikarzy, nawet cholernej ekspedientki ze sklepu na rogu. Wszyscy patrzą na wielkiego panicza Blacka, który nie dość że odrzucił wszelkie kandydatki z dobrych domów to jeszcze stał się pieprzoną porażką swojego rodu, która nigdy nie przedłuży linii mimo że została ogłoszona jej dziedzicem — dwukolorowe oczy przymrużyły się nieznacznie, błyszcząc w niebezpieczny sposób, gdy z każdą minutą wilgotniały bardziej i bardziej. Nawet jeśli nieustannie starał się zachować należytą kontrolę, czuł jak przecieka mu przez palce niczym piach.
— Muszę się starać dwa razy bardziej, trzy razy bardziej by zasłużyć na ich szacunek i utrzymać się tam, gdzie zasługuję by być. Ale dla wielu z nich nadal będę tylko rozpieszczonym bachorem, który robi coś dla własnej zachcianki. Więc nie waż się, NIGDY się kurwa nie waż, sugerować mi że traktuję cię jak zabawkę, którą odrzucę w bok przy byle okazji. Bo gdybym od początku uważał, że nie jesteś tego wszystkiego wart, nie bawiłbym się w żadną z tych rzeczy — machnął gwałtownie ręką w bok, ignorując fakt że łzy zdążyły już przepełnić jego oczy do tego stopnia, by ściekały obecnie po policzkach, zostawiając po sobie wilgotne smugi. Tęczówki zdradzały naraz wiele rzeczy, które próbował ukryć. Złość, rozczarowanie, ból. Podszedł do niego i złapał go na kołnierz ściągając szarpnięciem w swoją stronę, mimo że dłonie nadal wyraźnie mu drżały.
— Powiedziałem ci, że będzie ciężko, ale nie oceniaj negatywnie mojego ojca z góry, bo poza Saturnem to jedyna osoba, która na ten moment stoi za nami murem, nawet jeśli cię nie zna. Nie jest kimś, kto przekreśli cię tylko dlatego, że nie będziesz miał durnej koszulki z Gucci. Nawet jeśli kompletnie zawalisz, będzie próbował dawać ci szansę. Szansę, która pozwoli ci wyjść na poziom za który wielu dałoby się pokroić. Szansę, którą w obecnym momencie będziesz widział jako wyjątkowo upierdliwą, bo zwyczajnie nie będzie ci się chciało myśleć o tym jak wiele nakładu pracy będzie wymagała, Paige. Ale właśnie o to w tym wszystkim chodzi. Ja walczę od lat. Nie tylko na etapie emocjonalnym, ale i profesjonalnym. Ty walczyłeś na własną rękę. Teraz będziesz musiał w końcu przełknąć ślinę, zdusić tę potrzebę osiągnięcia wszystkiego samemu i skorzystać z okazji, by móc stanąć na nogi. Naprawdę stanąć na nogi, Alan. Będziesz zawdzięczał mojemu ojcu dużo. Prawdopodobnie zaoferuje ci więcej niż kiedykolwiek dostałeś ode mnie. I nie możesz mu odmówić, rozumiesz? Musisz to wziąć i przerobić na własne pieniądze. A jeśli ci się uda, nie będziesz już więcej musiał się martwić że znowu za ciebie zakładam. Że nie możemy gdzieś jechać, bo będziesz mi to spłacał przez najbliższy miesiąc. Wejdziesz na mój poziom. Będziesz mógł sam robić to co ja robię teraz. Wejść do naszego wspólnego domu i rzucić na stół bilety, śmiejąc się że zachciało ci się sushi, więc jedziemy jutro o dwunastej do Japonii. Pomogę ci w tym, Alan. Nie zostawię cię z tym wszystkim samego, ale cholera musisz tego chcieć. Bardziej niż czegokolwiek innego. Nie możesz rzucać pieprzonymi wymówkami, że jesteś tylko człowiekiem. Jeśli będzie trzeba musisz zostać nadczłowiekiem. Bo właśnie tak przecież postrzega nas społeczeństwo — zabrał ręce z jego koszulki, ocierając w końcu policzki. Wyglądało na to, że mimo wszystko udawało mu się stopniowo uspokoić, gdy wyrzucał z siebie wszystko słowo po słowie. A kto wie jak wiele innych rzeczy w rzeczywistości zachowywał dla siebie.
— Czterysta dziewięćdziesiąt dolarów kanadyjskich. W obie strony — wymruczał w końcu, w temacie biletów, pociągając cicho nosem. Zdecydowanie nadal dochodził do siebie.
Zaczynał być naprawdę zmęczony faktem, że każda poważniejsza rozmowa jaka tylko mogła wyniknąć i była wręcz koniecznym krokiem do przodu, by wstąpić na poważniejszą drogę, kończyła się zwyczajną kłótnią. Nawet jeśli Paige nie podnosił głosu, ton jaki przybrał momentalnie zwrócił na siebie uwagę Blacka. Zwłaszcza w połączeniu z jego kolejnymi słowami.
— Dlaczego nieustannie próbujesz mnie testować? Naprawdę tak mało we mnie wierzysz, Alan? Myślisz że szukam pretekstu, by w końcu się ciebie pozbyć? Bo właśnie tak się zachowujesz i to nie jest pierwszy raz — powiedział zaciskając nieznacznie dłonie. Gdy jednak zdał sobie sprawę z jego gestu, rozprostował powoli drżące palce, chowając je pod rękawami ubrań. Może i jego głos brzmiał spokojnie, ale głos zdecydowanie był od tego daleki.
— Alan. Może wasze życie jest pod tym względem łatwiejsze. Możecie być z kim chcecie i mieć to głęboko gdzieś. Ale jeśli traktujesz mnie jak ładny dodateczek, chłopca z dobrego domu którym można się pochwalić przez znajomymi i który po prostu będzie sobie wiecznie świecił u twojego boku bez najmniejszego wyrzeczenia to tak nie działa do cholery. I dobrze o tym wiesz. Mamy swoje zasady, których musimy przestrzegać. To nie jest bajka Disneya, gdzie książę porzuca cały zamek, by uciec z wielką miłością swojego życia i żyć z nią w lesie, w otoczeniu małych puchatych zwierzątek. Ani taka, gdzie owy książę zgarnia zwykłego mieszkańca, by uczynić go swoją księżniczką i żyją długo i szczęśliwie z skarbcem pełnym złota, siedząc na tyłku i nic nie robiąc. Wiem też aż nazbyt dobrze, że bycie taką księżniczką kompletnie by ci nie odpowiadało i prędzej zjadłbyś własną rękę niż dał się tak urządzić. Tak czy inaczej może ci się wydawać, że jesteś biedny i poszkodowany, bo musisz się wykazać. Bo musisz zacząć robić coś więcej. Bo nie przejdzie zarabianie średniej krajowej, nie dbając o nic i nikogo poza tym by wrócić do domu i rzucić się na kanapę. Tylko że mam wrażenie, że nieustannie w tym wszystkim zakładasz że mi jest łatwo. Nie masz najmniejszego pojęcia przez co muszę codziennie przechodzić, Paige — samokontrola skutecznie opadała z każdym słowem, gdy nieświadomie zaczynał mówić głośniej. Nie krzyczał. Nie podnosił go do tego stopnia, by brzmieć agresywnie czy próbować go zagłuszyć. Ale bez wątpienia jakaś fala zgorzknienia właśnie uparcie uderzała we wzniesioną przez niego tamę, próbując się przez nią przebić na wszelkie sposoby. A to blondyn trzymał rękę na przycisku, który ją otwierał.
— Dzień w dzień nieustannych spotkań, szkoleń, wiecznego rozwijania się, poszerzania swoich wpływów. Nie zamierzam na to szczególnie narzekać. Jestem wdzięczny, że przyszedłem na świat w miejscu, które daje mi właśnie takie możliwości. Ale to nie jest świat przepełniony kolorami, tęczą i drogim, zajebistym winem. To świat gdzie w każdym, każdym momencie wszystkie oczy skierowane są na mnie. Mojej macochy, moich dziadków, moich współpracowników, wspólników, kontrahentów, dziennikarzy, nawet cholernej ekspedientki ze sklepu na rogu. Wszyscy patrzą na wielkiego panicza Blacka, który nie dość że odrzucił wszelkie kandydatki z dobrych domów to jeszcze stał się pieprzoną porażką swojego rodu, która nigdy nie przedłuży linii mimo że została ogłoszona jej dziedzicem — dwukolorowe oczy przymrużyły się nieznacznie, błyszcząc w niebezpieczny sposób, gdy z każdą minutą wilgotniały bardziej i bardziej. Nawet jeśli nieustannie starał się zachować należytą kontrolę, czuł jak przecieka mu przez palce niczym piach.
— Muszę się starać dwa razy bardziej, trzy razy bardziej by zasłużyć na ich szacunek i utrzymać się tam, gdzie zasługuję by być. Ale dla wielu z nich nadal będę tylko rozpieszczonym bachorem, który robi coś dla własnej zachcianki. Więc nie waż się, NIGDY się kurwa nie waż, sugerować mi że traktuję cię jak zabawkę, którą odrzucę w bok przy byle okazji. Bo gdybym od początku uważał, że nie jesteś tego wszystkiego wart, nie bawiłbym się w żadną z tych rzeczy — machnął gwałtownie ręką w bok, ignorując fakt że łzy zdążyły już przepełnić jego oczy do tego stopnia, by ściekały obecnie po policzkach, zostawiając po sobie wilgotne smugi. Tęczówki zdradzały naraz wiele rzeczy, które próbował ukryć. Złość, rozczarowanie, ból. Podszedł do niego i złapał go na kołnierz ściągając szarpnięciem w swoją stronę, mimo że dłonie nadal wyraźnie mu drżały.
— Powiedziałem ci, że będzie ciężko, ale nie oceniaj negatywnie mojego ojca z góry, bo poza Saturnem to jedyna osoba, która na ten moment stoi za nami murem, nawet jeśli cię nie zna. Nie jest kimś, kto przekreśli cię tylko dlatego, że nie będziesz miał durnej koszulki z Gucci. Nawet jeśli kompletnie zawalisz, będzie próbował dawać ci szansę. Szansę, która pozwoli ci wyjść na poziom za który wielu dałoby się pokroić. Szansę, którą w obecnym momencie będziesz widział jako wyjątkowo upierdliwą, bo zwyczajnie nie będzie ci się chciało myśleć o tym jak wiele nakładu pracy będzie wymagała, Paige. Ale właśnie o to w tym wszystkim chodzi. Ja walczę od lat. Nie tylko na etapie emocjonalnym, ale i profesjonalnym. Ty walczyłeś na własną rękę. Teraz będziesz musiał w końcu przełknąć ślinę, zdusić tę potrzebę osiągnięcia wszystkiego samemu i skorzystać z okazji, by móc stanąć na nogi. Naprawdę stanąć na nogi, Alan. Będziesz zawdzięczał mojemu ojcu dużo. Prawdopodobnie zaoferuje ci więcej niż kiedykolwiek dostałeś ode mnie. I nie możesz mu odmówić, rozumiesz? Musisz to wziąć i przerobić na własne pieniądze. A jeśli ci się uda, nie będziesz już więcej musiał się martwić że znowu za ciebie zakładam. Że nie możemy gdzieś jechać, bo będziesz mi to spłacał przez najbliższy miesiąc. Wejdziesz na mój poziom. Będziesz mógł sam robić to co ja robię teraz. Wejść do naszego wspólnego domu i rzucić na stół bilety, śmiejąc się że zachciało ci się sushi, więc jedziemy jutro o dwunastej do Japonii. Pomogę ci w tym, Alan. Nie zostawię cię z tym wszystkim samego, ale cholera musisz tego chcieć. Bardziej niż czegokolwiek innego. Nie możesz rzucać pieprzonymi wymówkami, że jesteś tylko człowiekiem. Jeśli będzie trzeba musisz zostać nadczłowiekiem. Bo właśnie tak przecież postrzega nas społeczeństwo — zabrał ręce z jego koszulki, ocierając w końcu policzki. Wyglądało na to, że mimo wszystko udawało mu się stopniowo uspokoić, gdy wyrzucał z siebie wszystko słowo po słowie. A kto wie jak wiele innych rzeczy w rzeczywistości zachowywał dla siebie.
— Czterysta dziewięćdziesiąt dolarów kanadyjskich. W obie strony — wymruczał w końcu, w temacie biletów, pociągając cicho nosem. Zdecydowanie nadal dochodził do siebie.
― Nie próbuję cię testować. Zastanawiałem się tylko, jak łatwo jest od tak wyrzucić kogoś ze swojego życia, a sądząc po tym, że nie wydajesz się zaskoczony tym, że być może któregoś dnia wystarczy jedno słowo odpowiedniej osoby, nie wiem jak mam zareagować. Wznieśmy toast za rozsądne dobieranie ludzi w pary! ― Zaśmiał się pod nosem, choć w jego śmiechu nie dało się wyczuć ani grama rozbawienia czy radości – jedynie wszechogarniającą gorycz, która doskonale dopasowała się do gniewnych rysów. Te z kolei nijak nie pasowały do twarzy blondyna, którą na ogół kojarzono raczej ze znużeniem – jakby nie patrzeć, był to dopiero drugi raz, kiedy dawał się ponieść emocjom. Drugi raz w towarzystwie Mercury'ego.
Poderwał się do siadu, jakby za moment sam zamierzał wstać z łóżka, a może i posunąć się o krok dalej. To nie tak, że uważał, że było mu źle ani że Black przez całe życie miał łatwo, bo prawdopodobnie od samego początku zakładał, że było z nim jeszcze gorzej. Wszystkie przekonania, które wyniósł ze swojej rodziny, tylko utwierdzały go w tym przekonaniu, ale kiedy przyszło co do czego, nie mógł uwierzyć w to, czego właśnie musiał wysłuchiwać. Nie mógł uwierzyć, że nawet teraz musiał słuchać słów, które nierzadko roznosiły się wśród społeczności, która zdawała sobie sprawę z ich związku.
― Że niby jak cię traktuję? ― Przynajmniej do ostatniej chwili chciał wierzyć, że jedynie się przesłyszał, choć w pokoju panowała taka cisza, że ciężko było nie usłyszeć głosu chłopaka głośno i wyraźnie. ― Może to nie ja mam problem z wiarą? Albo może to pora, żeby dotarło do mnie, że jestem jebanym pasożytem, który żeruje na sławie i pieniądzach innych, skoro nawet mój chłopak twierdzi, że jest dla mnie tylko idealnym materiałem do chwalenia się przed znajomymi? Myślałem, że wystarczająco dałem ci do zrozumienia, że nie obchodzi mnie zawartość twojego portfela i gdybym miał być z tobą tylko ze względu na niego, nie siedziałbym tu teraz. Mam w dupie te pieniądze i ten cholerny hotel, moglibyśmy odmrażać sobie tyłki na ławce w parku i wpierdalać hot dogi za dwa dolary, a i tak byłoby miło. To nie tak, że nie doceniam tego, że mogę pozwolić sobie na więcej wygód, chodzi mi o to, że dla mnie nie ma znaczenia, w jakim miejscu się znajdujemy i co aktualnie robimy. Przymykam oko na komentarze ludzi z zewnątrz, bo żadne z nich nie miało bezpośredniego kontaktu ani z tobą, ani ze mną, ale słysząc ich słowa padające z twoich ust... ― zamilkł na chwilę, mierząc go spojrzeniem od stóp do głowy, jakby musiał upewnić się, czy w ułamku sekundy potrzebnym na pstryknięcie palcami, ktoś przypadkiem nie podmienił stojącego przed nim Cullinana. ― Robię dosłownie wszystko, żeby być absolutnym przeciwieństwem kogoś, za kogo mnie uważają i kogoś, kto swoją postawą ciągnąłby cię na dno. Nie jest mi źle z tym, że muszę pracować więcej i – wbrew temu, co sądzisz – wyrzekać się wielu rzeczy, choćby po to, by móc zabrać cię w jakieś lepsze miejsce. Jest mi źle z tym, że tak zaciekle wierzysz w to, że moje kiepskie osiągnięcia będą rzutować na to, co ty osiągniesz własnymi siłami. I że dla świata nadal jestem tylko chłopakiem Mercury'ego Blacka i gorszym bratem Sheridan i Daniela Paige, bo wszyscy zdążyli dojść do wniosku, że genetyka to suka.
Wzruszył barkami. Otaczając się znanymi osobami, sam skazywał się na ciągłe poddawanie ocenie tłumów. Zdawał sobie z tego sprawę i choć rysy jego twarzy zdążyły złagodnieć, jakby z każdym słowem przypominał sobie, że było jak było, wewnątrz wiedział, że bywały momenty, w których ciężko było się z tym wszystkim pogodzić. A mimo tego nadal robił swoje – nie był w stanie ocenić, czy było to wszystko, na co było go stać, ale na pewno wszystko, na co pozwalała mu mocno okrojona doba. Szczególnie, że dookoła nie było nikogo, kogo duma pozwoliłaby mu poprosić o pomoc.
Mocne szarpnięcie nieco go ocuciło i sprawiło, że wreszcie na powrót skierował spojrzenie na twarz bruneta, na której widniały wilgotne ślady. Nie minęło dużo czasu, odkąd kolejny raz doprowadził go do łez, a nawet więcej – zmusił go do wyrzucenia wszystkiego, co prawdopodobnie zalegało w nim od dłuższego czasu.
― Nie znam twojego ojca, a on nie zna mnie ― podkreślił, jakby była to najbardziej kluczowa rzecz w tym wszystkim. Nie należało się dziwić, że w pierwszym odczuciu miał wrażenie, że przekreślenie go jednym zamachem było niczym w obliczu wielkiego świata bogaczy i całej kolejki kandydatek na żonę wielkiego panicza. ― Kiedy mówisz mi, że jego zdanie jest kluczowe w kwestii naszego związku, nie podając przy tym żadnych szczegółów, to dość oczywiste, że z miejsca nasuwają mi się same czarne scenariusze. Żyję w innych warunkach – gdybyś nie spodobał się komuś z mojej rodziny, powiedziałbym mu, że to moje życie i sam będę je sobie układał, szczególnie jeśli ta niechęć nie miałaby żadnej logicznej podstawy. I o ile jestem w stanie zrozumieć, że prezencja jest dla was ważna, tak jednocześnie zastanawiam się, jak bardzo będę musiał udawać kogoś, kim nie jestem. Mam tendencję do szczerości, a nie wygląda na to, żeby to, że cię kocham i mam nadzieję, że ty mnie też, miało w tej sytuacji jakiekolwiek znaczenie.
Przegrałeś.
To nie jest jebana gra.
― Chcę być kimś odpowiednim, ale nie mogę ci obiecać, że przyjmę cokolwiek od twojego ojca. Nie, kiedy nie miałem z nim żadnej styczności i nie, kiedy sam nie wiesz, czy w ogóle przypadniemy sobie do gustu. Potrzebuję czasu. Jestem w stanie zrobić naprawdę dużo, ale to, że uchodzę za kogoś na niższym poziomie i za kogoś, kogo trzeba dźwigać na nogi, zwyczajnie mnie obraża. ― Pokręcił głową, wreszcie podnosząc się z łóżka. Nie można było powiedzieć, że emocje zdążyły całkowicie opaść, ale w tym momencie wyglądał na kogoś, kto najlepiej wiedział o tym, co zdążył już przejść i nawet jeśli wiele mu brakowało, z pewnością nie uważał, że nie miał żadnej wartości. ― Chociaż nie tak bardzo, jak to, że przez cały ten czas trzymałeś to wszystko tylko dla siebie, tak jakbym w ogóle chciał być utrapieniem ― wymruczał pod nosem, posyłając mu wymowne spojrzenie. Hayden zdawał sobie sprawę z tego, że czasem potrzeba było drobnej prowokacji, by zburzyć jakąś ścianę i choć tym razem zrobił to nieświadomie, przynajmniej poznał jakiś punkt widzenia.
Czy czuł się przez to lepiej?
Na pewno nie, ale zawsze mogło być gorzej.
Poderwał się do siadu, jakby za moment sam zamierzał wstać z łóżka, a może i posunąć się o krok dalej. To nie tak, że uważał, że było mu źle ani że Black przez całe życie miał łatwo, bo prawdopodobnie od samego początku zakładał, że było z nim jeszcze gorzej. Wszystkie przekonania, które wyniósł ze swojej rodziny, tylko utwierdzały go w tym przekonaniu, ale kiedy przyszło co do czego, nie mógł uwierzyć w to, czego właśnie musiał wysłuchiwać. Nie mógł uwierzyć, że nawet teraz musiał słuchać słów, które nierzadko roznosiły się wśród społeczności, która zdawała sobie sprawę z ich związku.
― Że niby jak cię traktuję? ― Przynajmniej do ostatniej chwili chciał wierzyć, że jedynie się przesłyszał, choć w pokoju panowała taka cisza, że ciężko było nie usłyszeć głosu chłopaka głośno i wyraźnie. ― Może to nie ja mam problem z wiarą? Albo może to pora, żeby dotarło do mnie, że jestem jebanym pasożytem, który żeruje na sławie i pieniądzach innych, skoro nawet mój chłopak twierdzi, że jest dla mnie tylko idealnym materiałem do chwalenia się przed znajomymi? Myślałem, że wystarczająco dałem ci do zrozumienia, że nie obchodzi mnie zawartość twojego portfela i gdybym miał być z tobą tylko ze względu na niego, nie siedziałbym tu teraz. Mam w dupie te pieniądze i ten cholerny hotel, moglibyśmy odmrażać sobie tyłki na ławce w parku i wpierdalać hot dogi za dwa dolary, a i tak byłoby miło. To nie tak, że nie doceniam tego, że mogę pozwolić sobie na więcej wygód, chodzi mi o to, że dla mnie nie ma znaczenia, w jakim miejscu się znajdujemy i co aktualnie robimy. Przymykam oko na komentarze ludzi z zewnątrz, bo żadne z nich nie miało bezpośredniego kontaktu ani z tobą, ani ze mną, ale słysząc ich słowa padające z twoich ust... ― zamilkł na chwilę, mierząc go spojrzeniem od stóp do głowy, jakby musiał upewnić się, czy w ułamku sekundy potrzebnym na pstryknięcie palcami, ktoś przypadkiem nie podmienił stojącego przed nim Cullinana. ― Robię dosłownie wszystko, żeby być absolutnym przeciwieństwem kogoś, za kogo mnie uważają i kogoś, kto swoją postawą ciągnąłby cię na dno. Nie jest mi źle z tym, że muszę pracować więcej i – wbrew temu, co sądzisz – wyrzekać się wielu rzeczy, choćby po to, by móc zabrać cię w jakieś lepsze miejsce. Jest mi źle z tym, że tak zaciekle wierzysz w to, że moje kiepskie osiągnięcia będą rzutować na to, co ty osiągniesz własnymi siłami. I że dla świata nadal jestem tylko chłopakiem Mercury'ego Blacka i gorszym bratem Sheridan i Daniela Paige, bo wszyscy zdążyli dojść do wniosku, że genetyka to suka.
Wzruszył barkami. Otaczając się znanymi osobami, sam skazywał się na ciągłe poddawanie ocenie tłumów. Zdawał sobie z tego sprawę i choć rysy jego twarzy zdążyły złagodnieć, jakby z każdym słowem przypominał sobie, że było jak było, wewnątrz wiedział, że bywały momenty, w których ciężko było się z tym wszystkim pogodzić. A mimo tego nadal robił swoje – nie był w stanie ocenić, czy było to wszystko, na co było go stać, ale na pewno wszystko, na co pozwalała mu mocno okrojona doba. Szczególnie, że dookoła nie było nikogo, kogo duma pozwoliłaby mu poprosić o pomoc.
Mocne szarpnięcie nieco go ocuciło i sprawiło, że wreszcie na powrót skierował spojrzenie na twarz bruneta, na której widniały wilgotne ślady. Nie minęło dużo czasu, odkąd kolejny raz doprowadził go do łez, a nawet więcej – zmusił go do wyrzucenia wszystkiego, co prawdopodobnie zalegało w nim od dłuższego czasu.
― Nie znam twojego ojca, a on nie zna mnie ― podkreślił, jakby była to najbardziej kluczowa rzecz w tym wszystkim. Nie należało się dziwić, że w pierwszym odczuciu miał wrażenie, że przekreślenie go jednym zamachem było niczym w obliczu wielkiego świata bogaczy i całej kolejki kandydatek na żonę wielkiego panicza. ― Kiedy mówisz mi, że jego zdanie jest kluczowe w kwestii naszego związku, nie podając przy tym żadnych szczegółów, to dość oczywiste, że z miejsca nasuwają mi się same czarne scenariusze. Żyję w innych warunkach – gdybyś nie spodobał się komuś z mojej rodziny, powiedziałbym mu, że to moje życie i sam będę je sobie układał, szczególnie jeśli ta niechęć nie miałaby żadnej logicznej podstawy. I o ile jestem w stanie zrozumieć, że prezencja jest dla was ważna, tak jednocześnie zastanawiam się, jak bardzo będę musiał udawać kogoś, kim nie jestem. Mam tendencję do szczerości, a nie wygląda na to, żeby to, że cię kocham i mam nadzieję, że ty mnie też, miało w tej sytuacji jakiekolwiek znaczenie.
Przegrałeś.
To nie jest jebana gra.
― Chcę być kimś odpowiednim, ale nie mogę ci obiecać, że przyjmę cokolwiek od twojego ojca. Nie, kiedy nie miałem z nim żadnej styczności i nie, kiedy sam nie wiesz, czy w ogóle przypadniemy sobie do gustu. Potrzebuję czasu. Jestem w stanie zrobić naprawdę dużo, ale to, że uchodzę za kogoś na niższym poziomie i za kogoś, kogo trzeba dźwigać na nogi, zwyczajnie mnie obraża. ― Pokręcił głową, wreszcie podnosząc się z łóżka. Nie można było powiedzieć, że emocje zdążyły całkowicie opaść, ale w tym momencie wyglądał na kogoś, kto najlepiej wiedział o tym, co zdążył już przejść i nawet jeśli wiele mu brakowało, z pewnością nie uważał, że nie miał żadnej wartości. ― Chociaż nie tak bardzo, jak to, że przez cały ten czas trzymałeś to wszystko tylko dla siebie, tak jakbym w ogóle chciał być utrapieniem ― wymruczał pod nosem, posyłając mu wymowne spojrzenie. Hayden zdawał sobie sprawę z tego, że czasem potrzeba było drobnej prowokacji, by zburzyć jakąś ścianę i choć tym razem zrobił to nieświadomie, przynajmniej poznał jakiś punkt widzenia.
Czy czuł się przez to lepiej?
Na pewno nie, ale zawsze mogło być gorzej.
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach