▲▼
Strona 1 z 2 • 1, 2
Szybkie spojrzenie dookoła skutecznie odciągnęło jego wzrok choć na chwilę od znajomego ekranu telefonu. Za każdym razem, gdy wychodził z domu i nie miał najmniejszej ochoty na rozmawianie z ludźmi, których nie znał, zamykał się w świecie muzyki. Białe słuchawki w uszach, głośność ustawiona na siedemdziesiąt pięć procent. Palce zacisnęły się nieco mocniej na plastikowej torbie, którą trzymał w dłoni, gdy przesunął się gwałtownie w bok, wymijając wypadającą przez drzwi młodą dziewczynę. Zignorował zarówno jej głośny śmiech, pospieszne przeprosiny, jak i gwałtowne zatrzymanie się w miejscu, gdy zmierzyła go wzrokiem rumieniąc się jak piwonia.
Trzask.
Drzwi zamknęły się za nim, skutecznie go od niej odcinając. Przystanął na chwilę wstukując coś w telefonie. Osiemnasta brzmiała jak dobra godzina na kolację. Dlatego właśnie wysłał dokładnie trzy wiadomości, co równe trzy godziny. Pierwszą o dziewiątej rano, kolejną o dwunastej i następną o piętnastej. Teraz przyszedł czas na czwartą. Miał szczerą nadzieję, że Irinei:
a) Nie postanowił kompletnie zlać jego wiadomości i wybyć z domu;
b) Odrzucił telefon w bok i zwyczajnie jej nie widział;
c) Nie zasnął.
Ostatnia opcja była chyba najgorszym scenariuszem. Który mógłby w dodatku skończyć się jego ponad półgodzinnym staniem pod drzwiami i uderzaniem w nie, naprzemiennie z dzwonieniem dzwonkiem. Podrapał się po karku, wysyłając ostatniego już (a przynajmniej taką miał nadzieję) smsa.
Kliknął palcem przycisk windy, zaraz wybierając odpowiednie piętro. Przynajmniej na tym małym skrawku udało mu się uniknąć towarzystwa innych. Spojrzał raz jeszcze na swoją torbę. Po drodze wstąpił do sklepu, by zaopatrzyć się we wszelkie potrzebne składniki do zrobienia spaghetti. Potrzebował w końcu czegoś, co będzie mało wymagające. Czego nie spalą po dwóch minutach nieuwagi. North nigdy nie należał do szczególnie wybitnej grupy kucharzy. Operował głównie jedzeniem ze sklepu, uważając je za szczyt swoich możliwości. Dlatego sam fakt, że dziś wyszedł z własną inicjatywą był dość godny podziwu. Równie dobrze mógł się pojawić z dwoma mrożonymi pizzami, albo pudełkami z chińczykiem.
Nie chwal dnia przed zachodem słońca.
Upomniał sam siebie w myślach, stając przed drzwiami do apartamentu Levina. Jakby nie patrzeć, nawet jeśli kupił nieco więcej składników, by upewnić się że starczą im nawet jeśli połowa wyląduje na podłodze, bądź w koszu... nadal coś mogło pójść nie do końca po jego myśli.
Nie lubił, gdy tak się działo. Zmarszczył nieznacznie nos na samą myśl, zaraz jednak wracając do normalnej mimiki. Sięgnął palcami w stronę słuchawek i wyciągnął je z uszu, stwierdzając że nie będzie ich już dłużej potrzebował. Jedno stuknięcie palca wystarczyło, by playlista którą wcześniej odpalił została wstrzymana, oddając go na dobre panującej wokół ciszy.
Trzask.
Drzwi zamknęły się za nim, skutecznie go od niej odcinając. Przystanął na chwilę wstukując coś w telefonie. Osiemnasta brzmiała jak dobra godzina na kolację. Dlatego właśnie wysłał dokładnie trzy wiadomości, co równe trzy godziny. Pierwszą o dziewiątej rano, kolejną o dwunastej i następną o piętnastej. Teraz przyszedł czas na czwartą. Miał szczerą nadzieję, że Irinei:
a) Nie postanowił kompletnie zlać jego wiadomości i wybyć z domu;
b) Odrzucił telefon w bok i zwyczajnie jej nie widział;
c) Nie zasnął.
Ostatnia opcja była chyba najgorszym scenariuszem. Który mógłby w dodatku skończyć się jego ponad półgodzinnym staniem pod drzwiami i uderzaniem w nie, naprzemiennie z dzwonieniem dzwonkiem. Podrapał się po karku, wysyłając ostatniego już (a przynajmniej taką miał nadzieję) smsa.
"Jestem na dole, możesz otworzyć mi drzwi."
Kliknął palcem przycisk windy, zaraz wybierając odpowiednie piętro. Przynajmniej na tym małym skrawku udało mu się uniknąć towarzystwa innych. Spojrzał raz jeszcze na swoją torbę. Po drodze wstąpił do sklepu, by zaopatrzyć się we wszelkie potrzebne składniki do zrobienia spaghetti. Potrzebował w końcu czegoś, co będzie mało wymagające. Czego nie spalą po dwóch minutach nieuwagi. North nigdy nie należał do szczególnie wybitnej grupy kucharzy. Operował głównie jedzeniem ze sklepu, uważając je za szczyt swoich możliwości. Dlatego sam fakt, że dziś wyszedł z własną inicjatywą był dość godny podziwu. Równie dobrze mógł się pojawić z dwoma mrożonymi pizzami, albo pudełkami z chińczykiem.
Nie chwal dnia przed zachodem słońca.
Upomniał sam siebie w myślach, stając przed drzwiami do apartamentu Levina. Jakby nie patrzeć, nawet jeśli kupił nieco więcej składników, by upewnić się że starczą im nawet jeśli połowa wyląduje na podłodze, bądź w koszu... nadal coś mogło pójść nie do końca po jego myśli.
Nie lubił, gdy tak się działo. Zmarszczył nieznacznie nos na samą myśl, zaraz jednak wracając do normalnej mimiki. Sięgnął palcami w stronę słuchawek i wyciągnął je z uszu, stwierdzając że nie będzie ich już dłużej potrzebował. Jedno stuknięcie palca wystarczyło, by playlista którą wcześniej odpalił została wstrzymana, oddając go na dobre panującej wokół ciszy.
Przeciągam się z pomrukiem, ziewam jak lew. Uciąłem sobie drzemkę. Dość... Porządną. Albo raczej odsypiałem wczorajszą imprezę, na której siedziałem do rana. Oszukiwanie, że się pije, ma swoją wielką zaletę - brak kaca, więc nawet jeśli jestem teraz cholernie zakręcony, bo dopiero co wróciłem do rzeczywistości, to jednak mnie nic nie boli.
W domu jest jak zwykle bałagan, chociaż nie ma tragedii. Nie licząc rzecz jasna ubrań rozwalonych w sypialni i sterty rysunków w salonie. Mam osobny pokój, w którym rysuję, w którym mam wszystko, co mi do tego potrzebne, ale ostatnio jakoś tak nie mogłem się w nim skupić. Przyzwyczaiłem się, że ktoś mi trajkocze, że z kimś rozmawiam, gdy bazgrolę, bo często siedział tam ze mną ten głupi frajer, więc teraz potrzebuję grającego telewizora. No i innym powodem jest to, że nie mam tam już trochę miejsca, a nie chce ogarniać mi się tych kartek, które się tam walają, więc bałaganię teraz tu.
Drapię się po nagim brzuszku, mrucząc i idąc do kuchni, by zrobić sobie herbaty i jakieś jedzonko, by coś przekąsić. Czekając na to, aż zagotuje mi się woda, odblokowuję telefon, który przyniosłem ze sobą z sypialni. Widzę nieodczytane wiadomości. Ups.
North chciał do mnie wpaść. To rozbrajające, z jaką precyzją wysyłał mi esemesy. Równo co trzy godziny. Dziewiąta. Dwunasta. Piętnasta. Osiemnasta... Chciałbym być tak punktualny, jak on. Mam tylko nadzieję, że nie poczuł się zlany przez fakt, że mu nie odpisywałem.
Spoglądam na zegarek, a na nim widnieje godzina osiemnasta trzy. O której on miał przyjść?
O cholera!
Dopadam do domofonu.
- Halo? Halo, jesteś tam? North?
Cisza. Słychać jedynie świerszcze, a to i tak tylko w mojej wyobraźni. Wzdycham. Może jeszcze nie przyszedł? Chociaż to byłoby do niego niepodobne...
Wracam do kuchni. Zalewam w takim razie dwie herbaty, licząc, że za chwilkę się pojawi. Moja paruje więc w zielonym kubku w kocie łapki. On też ma swój ulubiony, w którym zawsze dostaje napoje. Równie duży co mój, jednak nieco bardziej kolorowy. Koty siedzące na fotelach. Lubiłem go, ale widząc jego fascynację, postanowiłem, że to będzie jego kubek. W końcu czego nie robi się dla przyjaciół?
Drgam, kiedy słyszę dzwonek do drzwi, bo jestem nim nieco zaskoczony. Na dole było otwarte? Ale na dole nigdy nie jest otwarte... Ruszam niemal biegiem do wejścia, ślizgając się na za długich nogawkach spodni od piżamy w - uwaga - kocie mordki. Mam je na sobie nisko, koszulki nie mam, a włosy są w nieładzie. Artystycznym, rzecz jasna. Ale to nic. To tylko North. Widział mnie już w różnym wydaniu.
Otwieram mu drzwi z szerokim uśmiechem.
- Heeeeej, wyczekiwałem cię! - Wpuszczam go do środka. - Nawet już herbatę zrobiłem...
Drapię się w potylicę. Strasznie mi głupio, że mu nie odpisałem...
W domu jest jak zwykle bałagan, chociaż nie ma tragedii. Nie licząc rzecz jasna ubrań rozwalonych w sypialni i sterty rysunków w salonie. Mam osobny pokój, w którym rysuję, w którym mam wszystko, co mi do tego potrzebne, ale ostatnio jakoś tak nie mogłem się w nim skupić. Przyzwyczaiłem się, że ktoś mi trajkocze, że z kimś rozmawiam, gdy bazgrolę, bo często siedział tam ze mną ten głupi frajer, więc teraz potrzebuję grającego telewizora. No i innym powodem jest to, że nie mam tam już trochę miejsca, a nie chce ogarniać mi się tych kartek, które się tam walają, więc bałaganię teraz tu.
Drapię się po nagim brzuszku, mrucząc i idąc do kuchni, by zrobić sobie herbaty i jakieś jedzonko, by coś przekąsić. Czekając na to, aż zagotuje mi się woda, odblokowuję telefon, który przyniosłem ze sobą z sypialni. Widzę nieodczytane wiadomości. Ups.
North chciał do mnie wpaść. To rozbrajające, z jaką precyzją wysyłał mi esemesy. Równo co trzy godziny. Dziewiąta. Dwunasta. Piętnasta. Osiemnasta... Chciałbym być tak punktualny, jak on. Mam tylko nadzieję, że nie poczuł się zlany przez fakt, że mu nie odpisywałem.
Spoglądam na zegarek, a na nim widnieje godzina osiemnasta trzy. O której on miał przyjść?
O cholera!
Dopadam do domofonu.
- Halo? Halo, jesteś tam? North?
Cisza. Słychać jedynie świerszcze, a to i tak tylko w mojej wyobraźni. Wzdycham. Może jeszcze nie przyszedł? Chociaż to byłoby do niego niepodobne...
Wracam do kuchni. Zalewam w takim razie dwie herbaty, licząc, że za chwilkę się pojawi. Moja paruje więc w zielonym kubku w kocie łapki. On też ma swój ulubiony, w którym zawsze dostaje napoje. Równie duży co mój, jednak nieco bardziej kolorowy. Koty siedzące na fotelach. Lubiłem go, ale widząc jego fascynację, postanowiłem, że to będzie jego kubek. W końcu czego nie robi się dla przyjaciół?
Drgam, kiedy słyszę dzwonek do drzwi, bo jestem nim nieco zaskoczony. Na dole było otwarte? Ale na dole nigdy nie jest otwarte... Ruszam niemal biegiem do wejścia, ślizgając się na za długich nogawkach spodni od piżamy w - uwaga - kocie mordki. Mam je na sobie nisko, koszulki nie mam, a włosy są w nieładzie. Artystycznym, rzecz jasna. Ale to nic. To tylko North. Widział mnie już w różnym wydaniu.
Otwieram mu drzwi z szerokim uśmiechem.
- Heeeeej, wyczekiwałem cię! - Wpuszczam go do środka. - Nawet już herbatę zrobiłem...
Drapię się w potylicę. Strasznie mi głupio, że mu nie odpisałem...
Nie usłyszał wołania przy domofonie, prawdopodobnie już zdążył wejść wtedy do windy, dzięki wypadającej z klatki dziewczynie, która oszczędziła mu trudu dzwonienia. I jednocześnie prawdopodobnie wprowadziła Levina w błąd. Brak odpowiedzi mógł bowiem świadczyć zarówno o tym, że North się spóźnił; wyszedł i zwyczajnie sobie odpuścił nie widząc sensu w czekaniu, bądź właśnie był w drodze.
Całe szczęście ostatnia opcja pozostawała tą odpowiednią. Nie spodziewał się jednak, że zostanie przywitany herbatą. Dużo prędzej obstawiłby, że Levin zwyczajnie o nim zapomniał i dopiero co wstał. Zmęczony wyraz twarzy, a może nawet widniejące na niej zdziwienie. Tak, zdecydowanie taka wizja przyjaciela pojawiła się w jego głowie, gdy stał przed drzwiami do jego apartamentu.
Nie żeby podobny wygląd był w stanie jakkolwiek go odstraszyć, bądź zniechęcić. Widywał go już w przeróżnym stanie. I tak postanowiłby wejść do środka, i tak.
Gdy drzwi w końcu drgnęły, North drgnął nieznacznie wraz z nimi. Uniósł nieznacznie głowę, zupełnie automatycznie biorąc poprawkę na wzrost Levina. Nawet jeśli dla wielu różnica w ich wzroście mogła się wydawać mało znacząca, niejednokrotnie była powodem głębokiego niezadowolenia ze strony samego Jackdawa. Z przyczyn zupełnie innych, niż większości mogłoby się wydawać.
Jednak teraz nie myślał ani o swoich problemach, ani o dzielącej ich różnicy. Zamiast tego skupił się na szerokim uśmiechu, którym został przywitany, zaraz pocierając czubek nosa palcem. Spojrzał chwilowo w bok, nim ponownie skupił na nim wzrok, unosząc kąciki ust w delikatnym uśmiechu.
— Jestem pod wrażeniem. Przyniosłem składniki, mam nadzieję że mimo wszystko przeczytałeś wiadomości i nie jadłeś przed chwilą niczego większego — przekrzywił nieznacznie głowę w bok, zaraz wchodząc do środka. Nie był to jego pierwszy raz tutaj, dlatego wchodząc do środka nie czuł żadnego dyskomfortu. Rozejrzał się pokrótce dookoła i zsunął buty ze stóp, ustawiając je równo w odpowiednim miejscu. Zaraz po tym szturchnął Levina w bok łokciem i wszedł do środka, kierując się w stronę kuchni.
Odłożył obie siatki z rzeczami na blat, tłumiąc ziewnięcie. Różnica temperatury pomiędzy wnętrzem mieszkania, a dworem zawsze wywoływała u niego właśnie taką reakcję. Zamrugał kilka razy, by nieco się rozbudzić, nim wyciągnął pomidory i od razu przeszedł do zlewu, by umyć je pod bieżącą wodą. Otrzepał je krótko z mokrych kropel i zostawił z boku, by wyschły. Wrzucił mięso do lodówki, makaron i przyprawy, które nie wymagały od niego żadnych czynności, zostawił na blacie. Zdecydowanie czuł się tu jak u siebie. Może aż za bardzo. Odwrócił się w stronę, w której oczekiwał Levina, opierając plecami o szafkę.
— Zabieramy się za to od razu czy wolisz jeszcze poczekać? — zapytał go o opinię, podwijając rękawy do łokci. Mimo wszystko był tutaj gościem i nie zamierzał podejmować decyzji sam. Nie miał większego problemu zarówno ze zrobieniem najpierw spaghetti, a później obejrzeniem jakiegoś filmu w telewizji, jak i odwróceniu kolejności.
Całe szczęście ostatnia opcja pozostawała tą odpowiednią. Nie spodziewał się jednak, że zostanie przywitany herbatą. Dużo prędzej obstawiłby, że Levin zwyczajnie o nim zapomniał i dopiero co wstał. Zmęczony wyraz twarzy, a może nawet widniejące na niej zdziwienie. Tak, zdecydowanie taka wizja przyjaciela pojawiła się w jego głowie, gdy stał przed drzwiami do jego apartamentu.
Nie żeby podobny wygląd był w stanie jakkolwiek go odstraszyć, bądź zniechęcić. Widywał go już w przeróżnym stanie. I tak postanowiłby wejść do środka, i tak.
Gdy drzwi w końcu drgnęły, North drgnął nieznacznie wraz z nimi. Uniósł nieznacznie głowę, zupełnie automatycznie biorąc poprawkę na wzrost Levina. Nawet jeśli dla wielu różnica w ich wzroście mogła się wydawać mało znacząca, niejednokrotnie była powodem głębokiego niezadowolenia ze strony samego Jackdawa. Z przyczyn zupełnie innych, niż większości mogłoby się wydawać.
Jednak teraz nie myślał ani o swoich problemach, ani o dzielącej ich różnicy. Zamiast tego skupił się na szerokim uśmiechu, którym został przywitany, zaraz pocierając czubek nosa palcem. Spojrzał chwilowo w bok, nim ponownie skupił na nim wzrok, unosząc kąciki ust w delikatnym uśmiechu.
— Jestem pod wrażeniem. Przyniosłem składniki, mam nadzieję że mimo wszystko przeczytałeś wiadomości i nie jadłeś przed chwilą niczego większego — przekrzywił nieznacznie głowę w bok, zaraz wchodząc do środka. Nie był to jego pierwszy raz tutaj, dlatego wchodząc do środka nie czuł żadnego dyskomfortu. Rozejrzał się pokrótce dookoła i zsunął buty ze stóp, ustawiając je równo w odpowiednim miejscu. Zaraz po tym szturchnął Levina w bok łokciem i wszedł do środka, kierując się w stronę kuchni.
Odłożył obie siatki z rzeczami na blat, tłumiąc ziewnięcie. Różnica temperatury pomiędzy wnętrzem mieszkania, a dworem zawsze wywoływała u niego właśnie taką reakcję. Zamrugał kilka razy, by nieco się rozbudzić, nim wyciągnął pomidory i od razu przeszedł do zlewu, by umyć je pod bieżącą wodą. Otrzepał je krótko z mokrych kropel i zostawił z boku, by wyschły. Wrzucił mięso do lodówki, makaron i przyprawy, które nie wymagały od niego żadnych czynności, zostawił na blacie. Zdecydowanie czuł się tu jak u siebie. Może aż za bardzo. Odwrócił się w stronę, w której oczekiwał Levina, opierając plecami o szafkę.
— Zabieramy się za to od razu czy wolisz jeszcze poczekać? — zapytał go o opinię, podwijając rękawy do łokci. Mimo wszystko był tutaj gościem i nie zamierzał podejmować decyzji sam. Nie miał większego problemu zarówno ze zrobieniem najpierw spaghetti, a później obejrzeniem jakiegoś filmu w telewizji, jak i odwróceniu kolejności.
Wzdycham z wyraźną ulgą, gdy North idzie do kuchni i wygląda na to, że dał się nabrać. Być może jedynie udaje, bo przecież moja twarz i piżama wskazują na to, że jednak spałem w najlepsze, ale skoro młodszy nie ma pretensji, to nie ma po co drążyć tematu. Najważniejsze, że wszystko skończyło się dobrze, a sam zwlekłem się z łóżka na styk.
Drepczę za nim, przecierając oko. Składniki? Chyba faktycznie wspominał coś o robieniu spaghetti w tych esemesach. Na samą myśl burczy mi w brzuchu, a ja czuję nieprzyjemne ssanie i aż krzywię się, mając ochotę jęczeć, jak to bardzo potrzebuję jedzenia. Oblizuję usta i opieram się o ścianę w kuchni, przyglądając mu, gdy zajmuje się tym, co przyniósł.
- Jeśli mam być szczery, to w sumie jeszcze nic dzisiaj nie jadłem, więc bardzo chętnie najpierw zabiorę się za gotowanie. Jestem głodny jak wilk.
Podchodzę do niego, zaglądam mu przez ramię, żeby zobaczyć czy w sumie przyniósł wszystko i czy mam ewentualnie to, czego brakuje. Opieram brodę na jego głowie.
- Nie mogę uwierzyć, że wydałeś na mnie pieniądze. Chyba muszę być jakiś wyjątkowy - parskam śmiechem i dźgam go palcami między żebra, a potem odsuwam się i przeciągam z pomrukiem. - Wiesz co, to jakbyś mógł, to zacznij się tym zajmować, a ja pójdę się trochę ogarnąć. Wezmę prysznic, przebiorę się i w ogóle. Zaraz ci pomogę. Tu masz swoją herbatę, posłodziłem tyle, ile lubisz. Powinna być dobra.
Sięgam po swoją i upijam kilka łyków. Mierzwię mu włosy, odstawiając kubek i ruszam do łazienki. Jestem nieświeży, bo po tej imprezie zwyczajnie założyłem gacie od piżamy i rzuciłem się na łóżko. Poza tym pomoże mi się to też trochę rozbudzić i będę bardziej do życia.
Zamykam się w łazience i spoglądam na swoją szpetną paszczę w lustrze. Klepię się po policzkach, przecieram twarz dłońmi. Zazwyczaj długo zajmuje mi dojście do siebie, gdy opuszczę objęcia Morfeusza, dlatego ściągam spodnie i pakuję się pod prysznic, obmywając ciało chłodną wodą. Wzdycham. To przyjemne. Orzeźwiające. Człowiek od razu czuje się czystszy. Nie spędzam tu jednak dużo czasu, nie chcę, by czekał na mnie zbyt długo. To nie tak, że to nie wypada, mógłbym równie dobrze zostawić go tu samego i wyjść ratować świat, ale nie chcę zostawiać go samego z gotowaniem. Nie dość, że się tu do mnie pofatygował, nie dość, że mu nie odpisywałem i nie dość, że kupił produkty z własnej, często całkiem pustej kieszeni, to jeszcze miałby pichcić sam? Aż takim dupkiem nie jestem.
Wychodzę z łazienki z ręcznikiem na biodrach, bo jestem debilem i nie wziąłem sobie ubrań. Przemykam niczym ninja do sypialni i wyciągam z szafy szare, dresowe spodnie zwężane w łydkach z nieco obniżonym kroczem oraz zwykłą, luźną, białą bokserkę z napisem "fries before guys" i nadrukiem frytek w papierowym pudełeczku.
Wracam boso do kuchni i siadam na blacie.
- Co mam robić? Na czym jesteśmy?
Drepczę za nim, przecierając oko. Składniki? Chyba faktycznie wspominał coś o robieniu spaghetti w tych esemesach. Na samą myśl burczy mi w brzuchu, a ja czuję nieprzyjemne ssanie i aż krzywię się, mając ochotę jęczeć, jak to bardzo potrzebuję jedzenia. Oblizuję usta i opieram się o ścianę w kuchni, przyglądając mu, gdy zajmuje się tym, co przyniósł.
- Jeśli mam być szczery, to w sumie jeszcze nic dzisiaj nie jadłem, więc bardzo chętnie najpierw zabiorę się za gotowanie. Jestem głodny jak wilk.
Podchodzę do niego, zaglądam mu przez ramię, żeby zobaczyć czy w sumie przyniósł wszystko i czy mam ewentualnie to, czego brakuje. Opieram brodę na jego głowie.
- Nie mogę uwierzyć, że wydałeś na mnie pieniądze. Chyba muszę być jakiś wyjątkowy - parskam śmiechem i dźgam go palcami między żebra, a potem odsuwam się i przeciągam z pomrukiem. - Wiesz co, to jakbyś mógł, to zacznij się tym zajmować, a ja pójdę się trochę ogarnąć. Wezmę prysznic, przebiorę się i w ogóle. Zaraz ci pomogę. Tu masz swoją herbatę, posłodziłem tyle, ile lubisz. Powinna być dobra.
Sięgam po swoją i upijam kilka łyków. Mierzwię mu włosy, odstawiając kubek i ruszam do łazienki. Jestem nieświeży, bo po tej imprezie zwyczajnie założyłem gacie od piżamy i rzuciłem się na łóżko. Poza tym pomoże mi się to też trochę rozbudzić i będę bardziej do życia.
Zamykam się w łazience i spoglądam na swoją szpetną paszczę w lustrze. Klepię się po policzkach, przecieram twarz dłońmi. Zazwyczaj długo zajmuje mi dojście do siebie, gdy opuszczę objęcia Morfeusza, dlatego ściągam spodnie i pakuję się pod prysznic, obmywając ciało chłodną wodą. Wzdycham. To przyjemne. Orzeźwiające. Człowiek od razu czuje się czystszy. Nie spędzam tu jednak dużo czasu, nie chcę, by czekał na mnie zbyt długo. To nie tak, że to nie wypada, mógłbym równie dobrze zostawić go tu samego i wyjść ratować świat, ale nie chcę zostawiać go samego z gotowaniem. Nie dość, że się tu do mnie pofatygował, nie dość, że mu nie odpisywałem i nie dość, że kupił produkty z własnej, często całkiem pustej kieszeni, to jeszcze miałby pichcić sam? Aż takim dupkiem nie jestem.
Wychodzę z łazienki z ręcznikiem na biodrach, bo jestem debilem i nie wziąłem sobie ubrań. Przemykam niczym ninja do sypialni i wyciągam z szafy szare, dresowe spodnie zwężane w łydkach z nieco obniżonym kroczem oraz zwykłą, luźną, białą bokserkę z napisem "fries before guys" i nadrukiem frytek w papierowym pudełeczku.
Wracam boso do kuchni i siadam na blacie.
- Co mam robić? Na czym jesteśmy?
Zawsze ciężko było stwierdzić po mimice Northa co takiego odczuwał w danym momencie. Chłopak po latach wiecznego udawania kogoś kim nie był, nie potrafił się pozbyć nawyku zachowywania twarzy pokerzysty. Nawet w momencie, gdy znajdował się w miejscu, które mógłby uznać za całkowicie bezpieczne. Takie, w którym mimo wszystko nie musiał udawać. Nawet jeśli nie patrzył bezpośrednio na Levina, obserwował go na przeróżne niewidoczne dla innych sposoby. Niewyraźny zarys jego sylwetki na drzwiach lodówki, zdeformowane odbicie na powierzchni kranu przy zlewie.
"(...) jeszcze nic dzisiaj nie jadłem (...)"
— Mogłem się tego domyślić. Ale tym razem nie rzucę ci kazania na temat zdrowego odżywiania, jakby nie patrzeć - na dobre wyszło — stwierdził wskazując łokciem na przyniesione przez niego składniki. Nadal jednak nie spodziewał się, że Irinei nagle zbliży się na tyle, by znaleźć się tuż za nim opierając brodę na jego głowie.
Momentalnie znieruchomiał, nim targnęło nim zażenowanie. Przy podobnym zachowaniu czuł się zupełnie jak w towarzystwie starszego brata. Takiego, jakiego powinien mieć. Gdy był dzieckiem, podobna relacja wydawałaby mu się spełnieniem marzeń. Zwłaszcza, gdy porównywał ją do tej, którą miał z bratem, z którym rzeczywiście łączyło go jakikolwiek pokrewieństwo.
Jak wiele czasem by dał, by wrócić właśnie do tamtej przeszłości, gdy patrzył na Levina tym samym niewinnym, dziecięcym okiem.
— Nie cwaniakuj, w zamian zrzucam na ciebie odpowiedzialność wybrania filmu, który będziemy potem oglądać — parsknął rozbawiony, łapiąc jego rękę w swoją, by powstrzymać go przez wbijaniem mu palców między żebra. Był to jeden z ruchów, które zmuszały go do odgięcia się w bok i powstrzymania gwałtownego wzdrygnięcia się.
— Nie ma sprawy. Zajmij się sobą, a ja pogrzebię ci w tym czasie po szafkach. Mam nadzieję, że nie chowałeś w nich niczego dziwnego, co zniszczyłoby mi psychikę — rzucił odwracając głowę w jego stronę z cwanym uśmiechem. Takich rzeczy zdecydowanie nie trzymało się w kuchni. Zaraz sięgnął po wskazaną mu herbatę i upił kilka łyków, starając się zignorować, że jego włosy właśnie zostały zmierzwione w sposób, który zmuszał go do ich ponownego ułożenia.
Ale to za chwilę.
Obrócił się odprowadzając pokrótce Levina wzrokiem, nim w końcu wydał z siebie krótkie "hm". Co teraz? Nie żeby nie robił nigdy spaghetti. Kiedyś tam robił... tak właśnie. Telefon momentalnie znalazł się w jego dłoni, gdy zaczął przeglądać przepisy w internecie, aż w końcu znalazł odpowiedni.
Wyciągnął większy nóż, deskę do krojenia i cebulę. Zwilżył ostrze, tnąc ją na drobne kawałki, od czasu do czasu cały czas skrapiając ją wodą. Przeczytał kiedyś, że w ten sposób mógł uniknąć płaczu, co zdecydowanie było mu na rękę. Jednocześnie podgrzewał olej na patelni, rozgrzewając ją na średnim ogniu. Gdy zaczęła cicho skwierczeć sugerując, że jest gotowa, przerzucił na nią pokrojoną cebulę. Wyciągnął zmielone już mięso, je również dorzucając na patelnię i rozdrabniając nieco z pomocą drewnianej łyżki.
Nawet nie zauważył, że Levin zdążył już wyjść z łazienki, zbyt pochłonięty swoim zadaniem. Nie chciał tego spierdolić. Podejrzewał, że wtedy nie zostanie im nic innego za wyjątkiem zamawianego jedzenia, na które zwyczajnie nie miał już pieniędzy. Nie chciał też obarczać tym jasnowłosego.
Którego w końcu dostrzegł, gdy usiadł na blacie. Zatrzymał wzrok na jego koszulce i parsknął śmiechem.
— Możesz sparzyć pomidory, obrać je i zmiksować. Tylko się przy tym nie poparz — powiedział wyraźnie powątpiewając w umiejętności Levina. Z czym nawet nie próbował się kryć. Sam zamieszał zawartość patelni, dosypując do niej przeróżnych przypraw, zgodnie z przepisem, który znalazł w internecie.
"(...) jeszcze nic dzisiaj nie jadłem (...)"
— Mogłem się tego domyślić. Ale tym razem nie rzucę ci kazania na temat zdrowego odżywiania, jakby nie patrzeć - na dobre wyszło — stwierdził wskazując łokciem na przyniesione przez niego składniki. Nadal jednak nie spodziewał się, że Irinei nagle zbliży się na tyle, by znaleźć się tuż za nim opierając brodę na jego głowie.
Momentalnie znieruchomiał, nim targnęło nim zażenowanie. Przy podobnym zachowaniu czuł się zupełnie jak w towarzystwie starszego brata. Takiego, jakiego powinien mieć. Gdy był dzieckiem, podobna relacja wydawałaby mu się spełnieniem marzeń. Zwłaszcza, gdy porównywał ją do tej, którą miał z bratem, z którym rzeczywiście łączyło go jakikolwiek pokrewieństwo.
Jak wiele czasem by dał, by wrócić właśnie do tamtej przeszłości, gdy patrzył na Levina tym samym niewinnym, dziecięcym okiem.
— Nie cwaniakuj, w zamian zrzucam na ciebie odpowiedzialność wybrania filmu, który będziemy potem oglądać — parsknął rozbawiony, łapiąc jego rękę w swoją, by powstrzymać go przez wbijaniem mu palców między żebra. Był to jeden z ruchów, które zmuszały go do odgięcia się w bok i powstrzymania gwałtownego wzdrygnięcia się.
— Nie ma sprawy. Zajmij się sobą, a ja pogrzebię ci w tym czasie po szafkach. Mam nadzieję, że nie chowałeś w nich niczego dziwnego, co zniszczyłoby mi psychikę — rzucił odwracając głowę w jego stronę z cwanym uśmiechem. Takich rzeczy zdecydowanie nie trzymało się w kuchni. Zaraz sięgnął po wskazaną mu herbatę i upił kilka łyków, starając się zignorować, że jego włosy właśnie zostały zmierzwione w sposób, który zmuszał go do ich ponownego ułożenia.
Ale to za chwilę.
Obrócił się odprowadzając pokrótce Levina wzrokiem, nim w końcu wydał z siebie krótkie "hm". Co teraz? Nie żeby nie robił nigdy spaghetti. Kiedyś tam robił... tak właśnie. Telefon momentalnie znalazł się w jego dłoni, gdy zaczął przeglądać przepisy w internecie, aż w końcu znalazł odpowiedni.
Wyciągnął większy nóż, deskę do krojenia i cebulę. Zwilżył ostrze, tnąc ją na drobne kawałki, od czasu do czasu cały czas skrapiając ją wodą. Przeczytał kiedyś, że w ten sposób mógł uniknąć płaczu, co zdecydowanie było mu na rękę. Jednocześnie podgrzewał olej na patelni, rozgrzewając ją na średnim ogniu. Gdy zaczęła cicho skwierczeć sugerując, że jest gotowa, przerzucił na nią pokrojoną cebulę. Wyciągnął zmielone już mięso, je również dorzucając na patelnię i rozdrabniając nieco z pomocą drewnianej łyżki.
Nawet nie zauważył, że Levin zdążył już wyjść z łazienki, zbyt pochłonięty swoim zadaniem. Nie chciał tego spierdolić. Podejrzewał, że wtedy nie zostanie im nic innego za wyjątkiem zamawianego jedzenia, na które zwyczajnie nie miał już pieniędzy. Nie chciał też obarczać tym jasnowłosego.
Którego w końcu dostrzegł, gdy usiadł na blacie. Zatrzymał wzrok na jego koszulce i parsknął śmiechem.
— Możesz sparzyć pomidory, obrać je i zmiksować. Tylko się przy tym nie poparz — powiedział wyraźnie powątpiewając w umiejętności Levina. Z czym nawet nie próbował się kryć. Sam zamieszał zawartość patelni, dosypując do niej przeróżnych przypraw, zgodnie z przepisem, który znalazł w internecie.
Spoglądam na Northa, gdy mówi do mnie takie brzydkie rzeczy i kopię go delikatnie w pośladki. Tylko się nie poparz? Co ja, dziecko jestem? Przecież umiem sobie radzić w kuchni całkiem nieźle, zwłaszcza, jeśli chodzi o kuchnię włoską, bo z taką miewałem do czynienia najczęściej. Prycham.
- Jestem lepszym kucharzem od ciebie, więc nie patrz na mnie z góry, Młody. Jakiś czas temu dużo i często urzędowałem w kuchni, bo... - zwilżam usta, zagryzam wargę i milknę w sumie na moment. - Bo tak wyszło. Więc poradzę sobie ze sparzeniem pomidorów, to nie taka ciężka praca.
No i spoglądam tak na te pomidory, drapię się po karku, biorę jednego niepewnie w dłoń i krzywię się trochę. W sumie nawet nie wiem, czy North o tym wie, ale ja nie cierpię pomidorów. Wiem, to głupie, patrząc na to, jaką kuchnię lubię najbardziej, ale ja nie mam z nimi problemu, gdy są w jakiś sposób przetworzone. Gorzej jest, gdy mam zjeść samego pomidora, dotknąć go czy powąchać, dlatego do tej pory jakoś obowiązek zajmowania się tym warzywem nigdy nie spadał na mnie. Tym razem sytuacja widocznie musi ulec zmianie, bo chłopak wjechał mi na ego i z pewną dozą obrzydzenia, ale wypełnię zadanie, które mi przydzielił.
Wstawiam wodę, by się zagotowała, a sam oglądam czerwone potwory, jakby przygotowując się do ważnej bitwy. Zerkam kątem oka na przyjaciela z nadzieją, że nie poznał po mnie, jak bardzo nie na rękę mi jest ta część robienia spaghetti. Prostuję się dzielnie, chrząkam. Wsadzam swoich wrogów do wrzącej wody i czekam około minuty, spoglądając za ten czas na to, co robi North.
Burczy mi głośno w brzuchu, gdy tak stoję przy nim. Wiem, że mam tendencję do odżywiania się w dość niezdrowy sposób, poza tym często albo długo nie jem albo jem bardzo dużo i właściwie sam nie wiem, z czego to wynika. Uśmiecham się zażenowany i klepię się przez koszulkę.
- Csiii, niedługo się najesz - mamroczę sam do siebie.
Albo raczej do tych części ciała, które o sobie przypominają. Unoszące się w kuchni zapachy nie pomagają mi jednak w walce z głodem, dlatego postanawiam odwrócić swoją uwagę i wrócić do walki z pomidorami. Po wyjęciu ich z wrzątku obieram je starannie, tyłem do Northa, by nie widział, jak faktycznie zabieram palce, gdy parzy.
- Przepraszam, że ci nie odpisywałem - zaczepiam w końcu, bo dręczy mnie to cały czas.
Oblizuję oparzony palec i krzywię się, wystawiając język, gdy smakuje pomidorem. Odkładam je w końcu i wypijam herbatę do końca, chcąc zabić ten nieprzyjemny smak.
Nigdy więcej się za to nie zabiorę. Pozostało mi je jeszcze tylko zmiksować.
Ostatecznie podsuwam mu wypełnione zadanie i myję ręce, nie chcąc czuć na nich zapachu czy jakiejkolwiek resztki tych warzyw.
- Masz jakiś gatunek, na który masz szczególnie ochotę, czy mogę nawet wybrać bajkę i nie będziesz miał nic przeciwko? - zerkam na niego, rozbawiony.
Pozwalam mu zająć się doprawianiem, mieszaniem, pilnowaniem, w sumie zwalając ostatecznie to gotowanie na niego, ale wyczuwam wokół niego taką aurę, która mówi "nie wpieprzaj mi się, wiem, co robię". Wodzę więc za nim spojrzeniem, z powrotem siadając na blacie. Przecież zawsze może przydzielić mi zadanie, tym bardziej, że widzę, jak ściąga z telefonu.
- Jestem lepszym kucharzem od ciebie, więc nie patrz na mnie z góry, Młody. Jakiś czas temu dużo i często urzędowałem w kuchni, bo... - zwilżam usta, zagryzam wargę i milknę w sumie na moment. - Bo tak wyszło. Więc poradzę sobie ze sparzeniem pomidorów, to nie taka ciężka praca.
No i spoglądam tak na te pomidory, drapię się po karku, biorę jednego niepewnie w dłoń i krzywię się trochę. W sumie nawet nie wiem, czy North o tym wie, ale ja nie cierpię pomidorów. Wiem, to głupie, patrząc na to, jaką kuchnię lubię najbardziej, ale ja nie mam z nimi problemu, gdy są w jakiś sposób przetworzone. Gorzej jest, gdy mam zjeść samego pomidora, dotknąć go czy powąchać, dlatego do tej pory jakoś obowiązek zajmowania się tym warzywem nigdy nie spadał na mnie. Tym razem sytuacja widocznie musi ulec zmianie, bo chłopak wjechał mi na ego i z pewną dozą obrzydzenia, ale wypełnię zadanie, które mi przydzielił.
Wstawiam wodę, by się zagotowała, a sam oglądam czerwone potwory, jakby przygotowując się do ważnej bitwy. Zerkam kątem oka na przyjaciela z nadzieją, że nie poznał po mnie, jak bardzo nie na rękę mi jest ta część robienia spaghetti. Prostuję się dzielnie, chrząkam. Wsadzam swoich wrogów do wrzącej wody i czekam około minuty, spoglądając za ten czas na to, co robi North.
Burczy mi głośno w brzuchu, gdy tak stoję przy nim. Wiem, że mam tendencję do odżywiania się w dość niezdrowy sposób, poza tym często albo długo nie jem albo jem bardzo dużo i właściwie sam nie wiem, z czego to wynika. Uśmiecham się zażenowany i klepię się przez koszulkę.
- Csiii, niedługo się najesz - mamroczę sam do siebie.
Albo raczej do tych części ciała, które o sobie przypominają. Unoszące się w kuchni zapachy nie pomagają mi jednak w walce z głodem, dlatego postanawiam odwrócić swoją uwagę i wrócić do walki z pomidorami. Po wyjęciu ich z wrzątku obieram je starannie, tyłem do Northa, by nie widział, jak faktycznie zabieram palce, gdy parzy.
- Przepraszam, że ci nie odpisywałem - zaczepiam w końcu, bo dręczy mnie to cały czas.
Oblizuję oparzony palec i krzywię się, wystawiając język, gdy smakuje pomidorem. Odkładam je w końcu i wypijam herbatę do końca, chcąc zabić ten nieprzyjemny smak.
Nigdy więcej się za to nie zabiorę. Pozostało mi je jeszcze tylko zmiksować.
Ostatecznie podsuwam mu wypełnione zadanie i myję ręce, nie chcąc czuć na nich zapachu czy jakiejkolwiek resztki tych warzyw.
- Masz jakiś gatunek, na który masz szczególnie ochotę, czy mogę nawet wybrać bajkę i nie będziesz miał nic przeciwko? - zerkam na niego, rozbawiony.
Pozwalam mu zająć się doprawianiem, mieszaniem, pilnowaniem, w sumie zwalając ostatecznie to gotowanie na niego, ale wyczuwam wokół niego taką aurę, która mówi "nie wpieprzaj mi się, wiem, co robię". Wodzę więc za nim spojrzeniem, z powrotem siadając na blacie. Przecież zawsze może przydzielić mi zadanie, tym bardziej, że widzę, jak ściąga z telefonu.
"Jestem lepszym kucharzem od ciebie (...)"
Uniósł dłonie ku górze w obronnym geście.
— Zdecydowanie nie zamierzam się z tym kłócić. Zwłaszcza jako ktoś, kto zdążył wysadzić już trzy różne mikrofalówki i dostał zakaz wchodzenia do szkolnej kuchni — wymamrotał, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że po podobnej reklamie mógł zaraz stąd wylecieć w podskokach.
— Ale spokojnie, ze spaghetti dam radę. Raczej — ostatnie słowo dodane było bardziej po złości niż z rzeczywistego zmartwienia. Które początkowo odegrał wręcz perfekcyjnie, wykrzywiając nieznacznie usta i ściągając brwi w wyrazie konsternacji. Nie trwało to jednak dłużej niż dwie sekundy, nim ponownie kącik ust powędrował ku górze w uśmiechu.
— Jasne, rób swoje, profesjonalny kucharzu — odwrócił się do niego plecami, spuszczając go z oczu. Ciężko było stwierdzić czy był to skutek tego, że:
a) jego skupienie w towarzystwie Levina spadało;
b) postanowił zapewnić mu odpowiednią przestrzeń osobistą;
c) nie chciał, by pomyślał że mu nie ufa w kwestii gotowania;
d) musiał się cholernie skupić, żeby nie rozwalić smażonego przez siebie mięsa;
e) wszystkie wyżej wymienione?
Przyglądał się uważnie cebuli na patelni, próbując ocenić jej gotowość. Miała być złota. Była złota? Zerknął na telefon i na patelnię. Chyba tak. Przykręcił ogień zostawiając go na najniższym, by ledwo się podgrzewał i dolał łyżkę oliwy, by uniknąć wysuszenia składników (tak przynajmniej radził przepis). Raz jeszcze zamieszał łyżką.
"Przepraszam, że ci nie odpisywałem."
— Ważne, że otworzyłeś — odparł nonszalancko, nie obracając się w jego stronę. Nie był zły. Nawet gdyby chciał, nie potrafił się wściekać na Levina. Zresztą nie widział w tym najmniejszego sensu, skoro zgodził się go ugościć i nie zostawił go na lodzie. Chociaż w tym jednym aspekcie obchodzenie się z Jackdawem było niezwykle proste.
W końcu, gdy uznał że ta część była zakończona, zwrócił się w stronę Levina podsuwającego mu czerwony owoc. Upił kilka łyków herbaty, nim wziął przygotowane przez niego pomidory i rozejrzał się za widelcem. Sól, pieprz, szczypta bazylii, oregano. Co jeszcze? A tak, rozmaryn. Nie za dużo, by nie zabił smaku. Co jeśli rzucił za mało? Spojrzał powątpiewająco na miskę. Nie, wolał nie przesadzać, lepiej by było go za mało niż za dużo. Zgniótł wszystko widelcem w papkę, próbując odrobiny z widelca. Chyba okej? Udało mu się nie przesolić, przynajmniej tak mu się wydawało.
— Jak będzie za mało słone to sobie dosolisz — uprzedził chłopaka, na nowo rozpalając ogień pod patelnią z mięsem i cebulą. Przerzucił do niej pomidory, raz jeszcze rozgniatając je łyżką.
— Cokolwiek. Nie będę rozpaczał nawet nad bajką. Chociaż... wolałbym uniknąć komedii romantycznych — stwierdził po krótkim zastanowieniu. Zdecydowanie nie miał ochoty patrzeć na mizdrzące się pary na ekranie robiące coraz to kolejne dramy, w wyniku własnego debilnego zachowania. Miał ich nazbyt wiele na co dzień.
— ... cholera, Irinei. Makaron. Wstaw makaron. Na 7 minut — klepnął się ręką w czoło. No pewnie North. Po co komu makaron do spaghetti? Przecież możecie wcinać sam sos z mięsem, czemu nie.
Uniósł dłonie ku górze w obronnym geście.
— Zdecydowanie nie zamierzam się z tym kłócić. Zwłaszcza jako ktoś, kto zdążył wysadzić już trzy różne mikrofalówki i dostał zakaz wchodzenia do szkolnej kuchni — wymamrotał, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że po podobnej reklamie mógł zaraz stąd wylecieć w podskokach.
— Ale spokojnie, ze spaghetti dam radę. Raczej — ostatnie słowo dodane było bardziej po złości niż z rzeczywistego zmartwienia. Które początkowo odegrał wręcz perfekcyjnie, wykrzywiając nieznacznie usta i ściągając brwi w wyrazie konsternacji. Nie trwało to jednak dłużej niż dwie sekundy, nim ponownie kącik ust powędrował ku górze w uśmiechu.
— Jasne, rób swoje, profesjonalny kucharzu — odwrócił się do niego plecami, spuszczając go z oczu. Ciężko było stwierdzić czy był to skutek tego, że:
a) jego skupienie w towarzystwie Levina spadało;
b) postanowił zapewnić mu odpowiednią przestrzeń osobistą;
c) nie chciał, by pomyślał że mu nie ufa w kwestii gotowania;
d) musiał się cholernie skupić, żeby nie rozwalić smażonego przez siebie mięsa;
e) wszystkie wyżej wymienione?
Przyglądał się uważnie cebuli na patelni, próbując ocenić jej gotowość. Miała być złota. Była złota? Zerknął na telefon i na patelnię. Chyba tak. Przykręcił ogień zostawiając go na najniższym, by ledwo się podgrzewał i dolał łyżkę oliwy, by uniknąć wysuszenia składników (tak przynajmniej radził przepis). Raz jeszcze zamieszał łyżką.
"Przepraszam, że ci nie odpisywałem."
— Ważne, że otworzyłeś — odparł nonszalancko, nie obracając się w jego stronę. Nie był zły. Nawet gdyby chciał, nie potrafił się wściekać na Levina. Zresztą nie widział w tym najmniejszego sensu, skoro zgodził się go ugościć i nie zostawił go na lodzie. Chociaż w tym jednym aspekcie obchodzenie się z Jackdawem było niezwykle proste.
W końcu, gdy uznał że ta część była zakończona, zwrócił się w stronę Levina podsuwającego mu czerwony owoc. Upił kilka łyków herbaty, nim wziął przygotowane przez niego pomidory i rozejrzał się za widelcem. Sól, pieprz, szczypta bazylii, oregano. Co jeszcze? A tak, rozmaryn. Nie za dużo, by nie zabił smaku. Co jeśli rzucił za mało? Spojrzał powątpiewająco na miskę. Nie, wolał nie przesadzać, lepiej by było go za mało niż za dużo. Zgniótł wszystko widelcem w papkę, próbując odrobiny z widelca. Chyba okej? Udało mu się nie przesolić, przynajmniej tak mu się wydawało.
— Jak będzie za mało słone to sobie dosolisz — uprzedził chłopaka, na nowo rozpalając ogień pod patelnią z mięsem i cebulą. Przerzucił do niej pomidory, raz jeszcze rozgniatając je łyżką.
— Cokolwiek. Nie będę rozpaczał nawet nad bajką. Chociaż... wolałbym uniknąć komedii romantycznych — stwierdził po krótkim zastanowieniu. Zdecydowanie nie miał ochoty patrzeć na mizdrzące się pary na ekranie robiące coraz to kolejne dramy, w wyniku własnego debilnego zachowania. Miał ich nazbyt wiele na co dzień.
— ... cholera, Irinei. Makaron. Wstaw makaron. Na 7 minut — klepnął się ręką w czoło. No pewnie North. Po co komu makaron do spaghetti? Przecież możecie wcinać sam sos z mięsem, czemu nie.
W końcu udaje nam się uporać z tym przeklętym spaghetti. I dobrze, bo zapachy unoszące się w kuchni sprawiały, że mój żołądek chyba zaczął zjadać sam siebie. Proces przygotowawczy był trochę chaotyczny i niezdarny, gdyby ktoś nas teraz oglądał, to pewnie byłoby to dla niego okropnie cringy. I tak ciągle mam wrażenie, że zapomnieliśmy o czymś ważnym, choć makaron jest już gotowy, ale najważniejsze, że dobrnęliśmy do końca. Widocznie żadne z nas nie radzi sobie w kuchni najlepiej, jednak uważam, że gotowanie to wciąż frajda. Nie aż tak wielka, jak kiedyś, ale nadal robienie kolacji razem z kimś to dobra zabawa.
Nakładam nam jedzenia na talerze, zastanawiając się nad wyborem filmu. Prycham cicho z głupim uśmiechem. Komedia romantyczna, co? Dobrze, że North woli ich unikać. Bo ja też wolę. Wcześniej nigdy mi nie przeszkadzały, ba, nawet lubiłem je pooglądać, jednak teraz na samą myśl robi mi się zwyczajnie przykro. Ostatecznie moje wspomnienia nie mają nic wspólnego ani z komedią, ani z romantyzmem. A już na pewno nie to, jak się przez nie czuję.
Zwilżam usta, delikatnie kręcąc głową, chcąc odgonić od siebie te myśli, które i tak wracają do mnie co jakiś czas. Uśmiecham się do przyjaciela, nie chcąc psuć atmosfery ani go zamartwiać. Ignoruję je, jak zwykle, oszukując samego siebie, ale to przecież kiedyś minie. Wymijam go z talerzami pełnymi żarełka, idąc do salonu. Może bajka to nie taki głupi pomysł...?
- Weź picie! - wołam do niego, kładąc kolację na stół.
Nakładam nam jedzenia na talerze, zastanawiając się nad wyborem filmu. Prycham cicho z głupim uśmiechem. Komedia romantyczna, co? Dobrze, że North woli ich unikać. Bo ja też wolę. Wcześniej nigdy mi nie przeszkadzały, ba, nawet lubiłem je pooglądać, jednak teraz na samą myśl robi mi się zwyczajnie przykro. Ostatecznie moje wspomnienia nie mają nic wspólnego ani z komedią, ani z romantyzmem. A już na pewno nie to, jak się przez nie czuję.
Zwilżam usta, delikatnie kręcąc głową, chcąc odgonić od siebie te myśli, które i tak wracają do mnie co jakiś czas. Uśmiecham się do przyjaciela, nie chcąc psuć atmosfery ani go zamartwiać. Ignoruję je, jak zwykle, oszukując samego siebie, ale to przecież kiedyś minie. Wymijam go z talerzami pełnymi żarełka, idąc do salonu. Może bajka to nie taki głupi pomysł...?
- Weź picie! - wołam do niego, kładąc kolację na stół.
Kto by pomyślał, że można spędzić tyle czasu nad głupim makaronem. Przecież jakby nie patrzeć to tylko makaron, a wojował z nim, zupełnie jakby miał do czynienia ze skórowaniem jelenia czy obdzieraniem z łusek smoka. To tylko dodatkowo potwierdzało, że wszelkie przygody w kuchni po prostu nie były dla niego. Zdecydowanie lepiej czuł się, gdy to inni dla niego gotowali, a on nie musiał nawet kiwać palcem.
"Weź picie!"
— Mhm, ale nie licz na wodę — North miał do niej zwyczajne obrzydzenie. Nieważnie ile razy inni mieli mu wmawiać i powtarzać, że jest zdrowa. Po prostu jej nienawidził i koniec kropka. Dlatego ostatecznie w jego ręce znalazła się cola i sok pomarańczowy, który też dorwał wcześniej w sklepie. Tak jak wody nie cierpiał, tak soki wszelkiej maści były dla niego istnym zbawieniem w momentach pragnienia.
Wszedł do salonu niedługo po Levinie stawiając obie butelki na stole, choć musiał cofnąć się do kuchni raz jeszcze, by donieść także szklanki. Usiadł na krześle i odchylił się nieznacznie w tył patrząc na telewizor.
— Dawno nie jadłem z kimś przy stole — mruknął nagle bardziej do samego siebie niż Irineia. Jakby nie patrzeć większość posiłków była w jego przypadku gotowcami, które zjadał na szybko na schodach podczas przerwy w jednej z prac. Nie miał na to zbyt wiele czasu, a ich słaba jakość sprawiała że nie były to smaki, które zapadały mu w pamięć. Z drugiej strony nie mógł też do końca poświadczyć za smak spaghetti. Modlił się właśnie w myślach, by wszystko było z nim w porządku.
— Smacznego — rzucił, decydując się na odważny pierwszy ruch. Nawinął kilka nitek makaronu na widelec i wsunął go ostrożnie do ust. Całe szczęście smakował absolutnie okej. Nawet udało im się go nie rozgotować.
— Co u ciebie? Dawno nie wpadałem, moimi ostatnimi miejscami zatrudnienia rządzą straszne suki — pozwolił sobie na użycie dość rozżalonego tonu na samą myśl o szefowych. Kto by pomyślał, że coś co początkowo uznawał za szczęście, okaże się jego zmorą? Ponadto Levin był chyba jedną z dwóch osób, które wiedziały że w rzeczywistości Jackdaw nie spędzał całych dni w pokoju akademika przy Netflixie i chipsach. Skorzystał z tego przywileju.
"Weź picie!"
— Mhm, ale nie licz na wodę — North miał do niej zwyczajne obrzydzenie. Nieważnie ile razy inni mieli mu wmawiać i powtarzać, że jest zdrowa. Po prostu jej nienawidził i koniec kropka. Dlatego ostatecznie w jego ręce znalazła się cola i sok pomarańczowy, który też dorwał wcześniej w sklepie. Tak jak wody nie cierpiał, tak soki wszelkiej maści były dla niego istnym zbawieniem w momentach pragnienia.
Wszedł do salonu niedługo po Levinie stawiając obie butelki na stole, choć musiał cofnąć się do kuchni raz jeszcze, by donieść także szklanki. Usiadł na krześle i odchylił się nieznacznie w tył patrząc na telewizor.
— Dawno nie jadłem z kimś przy stole — mruknął nagle bardziej do samego siebie niż Irineia. Jakby nie patrzeć większość posiłków była w jego przypadku gotowcami, które zjadał na szybko na schodach podczas przerwy w jednej z prac. Nie miał na to zbyt wiele czasu, a ich słaba jakość sprawiała że nie były to smaki, które zapadały mu w pamięć. Z drugiej strony nie mógł też do końca poświadczyć za smak spaghetti. Modlił się właśnie w myślach, by wszystko było z nim w porządku.
— Smacznego — rzucił, decydując się na odważny pierwszy ruch. Nawinął kilka nitek makaronu na widelec i wsunął go ostrożnie do ust. Całe szczęście smakował absolutnie okej. Nawet udało im się go nie rozgotować.
— Co u ciebie? Dawno nie wpadałem, moimi ostatnimi miejscami zatrudnienia rządzą straszne suki — pozwolił sobie na użycie dość rozżalonego tonu na samą myśl o szefowych. Kto by pomyślał, że coś co początkowo uznawał za szczęście, okaże się jego zmorą? Ponadto Levin był chyba jedną z dwóch osób, które wiedziały że w rzeczywistości Jackdaw nie spędzał całych dni w pokoju akademika przy Netflixie i chipsach. Skorzystał z tego przywileju.
Sok i cola? W porządku, dlaczego nie. Wiem, że Kruczek nie przepada za wodą, choć ja nie mam z nią najmniejszego problemu i najczęściej pijam właśnie ją, gdy nie mam konkretnej ochoty na coś innego, a muszę ugasić pragnienie. Nalewam nam soku, najpierw jemu, potem sobie, napełniając nasze szklanki, by było czym zapijać to spaghetti-niespodziankę. Przyznaję jednak, że pachnie ono zachęcająco, dlatego też bez większego wahania, po odpowiedzeniu oczywiście "smacznego", kosztuję naszej krwawicy. Unoszę brwi. Nie jest to może najlepszy makaron, jaki jadłem w życiu, ale patrząc na to, jak głodny jestem i jak bardzo nieporadnie szedł nam proces gotowania - jestem zadowolony.
Zapycham się kilkoma szybkimi kęsami, chcąc zabić uczucie ssania w brzuchu i dopiero potem zabieram się za przeglądanie filmów (lub bajek), przy których moglibyśmy spędzić dzisiejszy wieczór.
Zerkam na przyjaciela kątem oka, kiedy wspomina o swojej pracy. No tak, trochę przez jego zabieganie nie mieliśmy ostatnio dla siebie zbyt wiele czasu, przez co mógłbym rzec, że czuję się trochę samotny. Powinienem chyba znów wkręcać się w jakieś dziwne imprezy.
- Musisz być zmęczony... Wiesz, że jakby co, to ci jakoś pomogę. Może chcesz, żebym wkręcił cię do pracy w którymś z hoteli mojego ojca? Jesteś ładny, klienci mieliby czym nacieszyć oko, a pensja też niezła.
Nie wiem, czy zgodzi się na moją propozycję. Strzelam, że nie, choć uważam, że nie byłaby to aż taka zła opcja. Może miałby też okazję na więcej ciekawych znajomości...
Decyduję się w końcu na jeden z filmów. Jakaś akcja, ot, taki, żeby było na czym zawiesić oko, bajka najwyżej będzie następna, jeśli North zdecyduje się zostać u mnie dłużej.
Pytanie o to, co u mnie słychać, właściwie celowo ignoruję. Nie za bardzo wiem, co mógłbym mu powiedzieć. Nie wiem, co powinienem. Mógłbym odpowiedzieć, że nie mam ostatnio weny, choć staram się coś fajnego narysować. Mógłbym wspomnieć, że wypadałoby wkręcić się na jakąś imprezę, bo dawno mnie na żadnej nie było. Mógłbym zwyczajnie rzucić, że w porządku. Albo zagłębiać się w szczegóły, w które nie wiem, czy chcę. Nie lubię, gdy atmosfera psuje się z mojego powodu.
Przesuwam dłonią po karku i wracam do jedzenia.
- Mam nadzieję, że ten film może być. Nie wiem, co to, najwyżej, jak będzie słaby, to przełączymy na coś innego.
Zapycham się kilkoma szybkimi kęsami, chcąc zabić uczucie ssania w brzuchu i dopiero potem zabieram się za przeglądanie filmów (lub bajek), przy których moglibyśmy spędzić dzisiejszy wieczór.
Zerkam na przyjaciela kątem oka, kiedy wspomina o swojej pracy. No tak, trochę przez jego zabieganie nie mieliśmy ostatnio dla siebie zbyt wiele czasu, przez co mógłbym rzec, że czuję się trochę samotny. Powinienem chyba znów wkręcać się w jakieś dziwne imprezy.
- Musisz być zmęczony... Wiesz, że jakby co, to ci jakoś pomogę. Może chcesz, żebym wkręcił cię do pracy w którymś z hoteli mojego ojca? Jesteś ładny, klienci mieliby czym nacieszyć oko, a pensja też niezła.
Nie wiem, czy zgodzi się na moją propozycję. Strzelam, że nie, choć uważam, że nie byłaby to aż taka zła opcja. Może miałby też okazję na więcej ciekawych znajomości...
Decyduję się w końcu na jeden z filmów. Jakaś akcja, ot, taki, żeby było na czym zawiesić oko, bajka najwyżej będzie następna, jeśli North zdecyduje się zostać u mnie dłużej.
Pytanie o to, co u mnie słychać, właściwie celowo ignoruję. Nie za bardzo wiem, co mógłbym mu powiedzieć. Nie wiem, co powinienem. Mógłbym odpowiedzieć, że nie mam ostatnio weny, choć staram się coś fajnego narysować. Mógłbym wspomnieć, że wypadałoby wkręcić się na jakąś imprezę, bo dawno mnie na żadnej nie było. Mógłbym zwyczajnie rzucić, że w porządku. Albo zagłębiać się w szczegóły, w które nie wiem, czy chcę. Nie lubię, gdy atmosfera psuje się z mojego powodu.
Przesuwam dłonią po karku i wracam do jedzenia.
- Mam nadzieję, że ten film może być. Nie wiem, co to, najwyżej, jak będzie słaby, to przełączymy na coś innego.
Przez chwilę North całą swoją uwagę poświęcił znajdującemu się przed nim talerzowi. Nawijał coraz to kolejne nitki makaronu, nie odpowiadając w żaden sposób na słowa wypowiadane przez Levina. Wyglądało to co najmniej jakby niezwykle otwarcie go ignorował, nie przywiązując nawet najmniejszej uwagi do jego słów.
W rzeczywistości po prostu myślał. Nawet jeśli doskonale wiedział, że Irinei wychodząc z podobną propozycją nie miał niczego złego na myśli, a podobne konszachty miały miejsce na Ziemi nieustannie, jego wewnętrzna duma przemieszana z indywidualizmem wyraźnie protestowały, gdy tylko zaczął wszystko rozważać. Nie był pewien czy byłby w stanie jakkolwiek mu się odpłacić za podobną przysługę. A jeśli była na tym świecie jedna jedyna osoba, której Callahan nie chciał wykorzystywać w żaden sposób dla własnych korzyści... to siedziała właśnie razem z nim przy stole. Westchnął w końcu cicho, opierając nadgarstki na stole, gdy jego sztućce spoczęły spokojnie na talerzu.
— Doceniam propozycję. I naprawdę chciałbym na nią przystać, ale... sam nie wiem, Irinei. Od zawsze byłem przyzwyczajony, że o wszystko musiałem walczyć sam, bez niczyjej pomocy. Nie zawsze czysto i fair, ale koniec końców był to wyłącznie mój wkład. Dlatego podobne pójście na łatwiznę byłoby niczym zdrada samego siebie — wsunął kolejną porcję makaronu do ust i choć pozornie rozmowa wydawała się zakończona, nadal myślał. Dopiero po kilku sekundach, gdy przełknął już swoją porcję, odezwał się ponownie.
— Ale postaram się dostać do innego hotelu. Jeśli zdobędę odpowiednie doświadczenie, które nie sprawi że się zbłaźnię przyjmując klientelę... będę pamiętał o twojej propozycji — powiedział unosząc kącik ust w nieznacznym uśmiechu.
Zauważył, że Levin dość ostentacyjnie pominął jego pytanie, lecz postanowił nie naciskać. Jeśli nie było to coś, czym chciał się z nim dzielić, nie miał prawa tego robić. Nawet jeśli w jego klatce piersiowej pojawiło się to samo dręczące go uczucie ucisku, gdy zdawał sobie sprawę że jest ostatnią osobą, w której być może jego jedyny przyjaciel, mógł szukać oparcia. Jackdaw nigdy nie miał większych wyrzutów sumienia ze względu na własne czyny i zmienny, fałszywy charakter, który przybierał w towarzystwie innych. Tak długo jak nie przychodził właśnie tutaj. Jakby żałował, że nie jest lepszym człowiekiem.
Takim, którym nigdy nie będzie.
— Hej, czasem nawet słabe filmy mają moment, dla którego warto żyć by go zobaczyć — powiedział z rozbawieniem, doskonale ukrywając swoje odczucia za maską pozytywności.
— Ale chyba oglądamy z kanapy, co? — upewnił się, zerkając w stronę miękkiego mebla. Zdecydowanie lepszego niż krzesła. Nie żeby tu było niewygodnie... to po prostu zupełnie inny poziom.
W rzeczywistości po prostu myślał. Nawet jeśli doskonale wiedział, że Irinei wychodząc z podobną propozycją nie miał niczego złego na myśli, a podobne konszachty miały miejsce na Ziemi nieustannie, jego wewnętrzna duma przemieszana z indywidualizmem wyraźnie protestowały, gdy tylko zaczął wszystko rozważać. Nie był pewien czy byłby w stanie jakkolwiek mu się odpłacić za podobną przysługę. A jeśli była na tym świecie jedna jedyna osoba, której Callahan nie chciał wykorzystywać w żaden sposób dla własnych korzyści... to siedziała właśnie razem z nim przy stole. Westchnął w końcu cicho, opierając nadgarstki na stole, gdy jego sztućce spoczęły spokojnie na talerzu.
— Doceniam propozycję. I naprawdę chciałbym na nią przystać, ale... sam nie wiem, Irinei. Od zawsze byłem przyzwyczajony, że o wszystko musiałem walczyć sam, bez niczyjej pomocy. Nie zawsze czysto i fair, ale koniec końców był to wyłącznie mój wkład. Dlatego podobne pójście na łatwiznę byłoby niczym zdrada samego siebie — wsunął kolejną porcję makaronu do ust i choć pozornie rozmowa wydawała się zakończona, nadal myślał. Dopiero po kilku sekundach, gdy przełknął już swoją porcję, odezwał się ponownie.
— Ale postaram się dostać do innego hotelu. Jeśli zdobędę odpowiednie doświadczenie, które nie sprawi że się zbłaźnię przyjmując klientelę... będę pamiętał o twojej propozycji — powiedział unosząc kącik ust w nieznacznym uśmiechu.
Zauważył, że Levin dość ostentacyjnie pominął jego pytanie, lecz postanowił nie naciskać. Jeśli nie było to coś, czym chciał się z nim dzielić, nie miał prawa tego robić. Nawet jeśli w jego klatce piersiowej pojawiło się to samo dręczące go uczucie ucisku, gdy zdawał sobie sprawę że jest ostatnią osobą, w której być może jego jedyny przyjaciel, mógł szukać oparcia. Jackdaw nigdy nie miał większych wyrzutów sumienia ze względu na własne czyny i zmienny, fałszywy charakter, który przybierał w towarzystwie innych. Tak długo jak nie przychodził właśnie tutaj. Jakby żałował, że nie jest lepszym człowiekiem.
Takim, którym nigdy nie będzie.
— Hej, czasem nawet słabe filmy mają moment, dla którego warto żyć by go zobaczyć — powiedział z rozbawieniem, doskonale ukrywając swoje odczucia za maską pozytywności.
— Ale chyba oglądamy z kanapy, co? — upewnił się, zerkając w stronę miękkiego mebla. Zdecydowanie lepszego niż krzesła. Nie żeby tu było niewygodnie... to po prostu zupełnie inny poziom.
Nie jestem jakoś specjalnie zaskoczony tym, że mi odmówił. Dokładnie tego się spodziewałem, ale nie zmienia to faktu, że chciałbym mu pomóc. W jakikolwiek sposób, ot, by nie musiał męczyć się z okropnym szefostwem. Nie mówię, że w hotelu mojego ojczyma miałby lekko, no ale jednak byłby ode mnie, więc atmosfera od razu byłaby inna. Ja sam miałbym także wówczas poczucie, że mógłbym w jakiś sposób się nim opiekować.
Ale słucham tak tej jego odmowy, wymówek, jedząc w spokoju swoje spaghetti i popijając je sokiem. Przyglądam mu się, by ostatecznie kiwnąć głową. Chciałem się żartobliwie oburzyć, że jak to - tak do konkurencji?! Ale ostatecznie odpuszczam sobie, mając wrażenie, że nie jest to dobra pora.
- W porządku. W takim razie pamiętaj, że zawsze mogę jakoś cię tam wkręcić. - Puszczam do niego oczko z delikatnym uśmiechem. - A co do kanapy to tak, jasne. Wrzucę naczynia do zmywarki i pooglądamy w spokoju.
Zbieram nasze talerze po chwili, kiedy obaj kończymy jedzenie. Idę do kuchni, by zrobić to, o czym mówiłem. Widziałem, że zrobiło mu się przykro. Jakkolwiek nie próbuje tego ukryć, znam go i wiem takie rzeczy. Ciekawe w takim razie, czy i on tak dobrze czyta ze mnie. Wzdycham. Przesuwam dłonią po karku i wracam do salonu. Nie powinienem przed nim udawać. Nawet, jeśli zawsze czułem, że to ja powinienem opiekować się nim - to wciąż mój przyjaciel. Najlepszy.
Przeczesuję jego włosy palcami, gdy go mijam i rozsiadam się wygodnie na kanapie.
- Chodź tu do mnie, Ptaszku. Potrzebuję trochę czułości.
Uśmiech, który mu teraz posyłam, choć beztroski, to ma w sobie takie jakieś smutne przebłyski. Skoro sprawiłem mu przykrość tym, że ukrywałem przed nim swoje uczucia... Pozwolę mu je teraz zauważyć. Najwyżej to on będzie tego później żałował. Sam chce, nie? A ja chętnie się chociażby przytulę...
Ale słucham tak tej jego odmowy, wymówek, jedząc w spokoju swoje spaghetti i popijając je sokiem. Przyglądam mu się, by ostatecznie kiwnąć głową. Chciałem się żartobliwie oburzyć, że jak to - tak do konkurencji?! Ale ostatecznie odpuszczam sobie, mając wrażenie, że nie jest to dobra pora.
- W porządku. W takim razie pamiętaj, że zawsze mogę jakoś cię tam wkręcić. - Puszczam do niego oczko z delikatnym uśmiechem. - A co do kanapy to tak, jasne. Wrzucę naczynia do zmywarki i pooglądamy w spokoju.
Zbieram nasze talerze po chwili, kiedy obaj kończymy jedzenie. Idę do kuchni, by zrobić to, o czym mówiłem. Widziałem, że zrobiło mu się przykro. Jakkolwiek nie próbuje tego ukryć, znam go i wiem takie rzeczy. Ciekawe w takim razie, czy i on tak dobrze czyta ze mnie. Wzdycham. Przesuwam dłonią po karku i wracam do salonu. Nie powinienem przed nim udawać. Nawet, jeśli zawsze czułem, że to ja powinienem opiekować się nim - to wciąż mój przyjaciel. Najlepszy.
Przeczesuję jego włosy palcami, gdy go mijam i rozsiadam się wygodnie na kanapie.
- Chodź tu do mnie, Ptaszku. Potrzebuję trochę czułości.
Uśmiech, który mu teraz posyłam, choć beztroski, to ma w sobie takie jakieś smutne przebłyski. Skoro sprawiłem mu przykrość tym, że ukrywałem przed nim swoje uczucia... Pozwolę mu je teraz zauważyć. Najwyżej to on będzie tego później żałował. Sam chce, nie? A ja chętnie się chociażby przytulę...
Niewiadomo kiedy, talerz stojący przed Jackdawem był już pusty. Powstrzymał się jedynie przez zgarnięciem sosu palcem, choć prawdopodobnie gdyby jadł sam, już dawno by to zrobił. Dopiero wtedy sięgnął po swoją szklankę soku, wypijając ją praktycznie na raz, bez większego zastanowienia. Kiwnął krótko głową na słowa o wkręceniu go do biznesu ojca, lecz nie skomentował w żaden inny sposób. Jakby nie patrzeć, z tym ostatecznym oświadczeniem, temat był zakończony.
Ułożył jeszcze widelce w dużo normalniejszy sposób na talerzu, tak by rzekomo oświadczyć z pomocą tego prostego gestu, że nie zamierza brać żadnych dokładek w jakiejkolwiek formie.
Gdy Levin zgarnął jego talerz, odprowadził go wzrokiem, zaraz ponownie uzupełniając obie szklanki sokiem do pełna. Z pewnością przyda im się podczas filmu. Wbił wzrok w telewizor odsuwając od siebie wszelkie myśli, gdy palce Levina musnęły jego włosy. Zerknął w jego stronę pytająco zaraz parskając śmiechem.
- Ptaszku - powtórzył po nim kręcąc na boki głową z niejakim niedowierzaniem. Wstał jednak posłusznie ze swojego miejsca z dwoma szklankami soku w dłoniach, by wręczyć jedną z nich Levinowi. Nawet jeśli starał się, by jego wzrok nie był zbyt nachalny, nie ukrywał że mu się przygląda. Początkowo jedynie przełożył rękę za nim, tylko po to by ostatecznie ułożyć dłoń na jego włosach, przeczesując jasne kosmyki palcami.
- Włączaj ten film - nie będę cię wypytywać skoro tego nie chcesz , zdawały się mówić jego oczy. Jeśli kiedykolwiek Levin postanowi mu się wygadać, zawsze będzie tuż obok. Jeśli jednak chciał po prostu spędzić beztroski czas we względnej ciszy w towarzystwie drugiej osoby... to również mu pasowało.
Ułożył jeszcze widelce w dużo normalniejszy sposób na talerzu, tak by rzekomo oświadczyć z pomocą tego prostego gestu, że nie zamierza brać żadnych dokładek w jakiejkolwiek formie.
Gdy Levin zgarnął jego talerz, odprowadził go wzrokiem, zaraz ponownie uzupełniając obie szklanki sokiem do pełna. Z pewnością przyda im się podczas filmu. Wbił wzrok w telewizor odsuwając od siebie wszelkie myśli, gdy palce Levina musnęły jego włosy. Zerknął w jego stronę pytająco zaraz parskając śmiechem.
- Ptaszku - powtórzył po nim kręcąc na boki głową z niejakim niedowierzaniem. Wstał jednak posłusznie ze swojego miejsca z dwoma szklankami soku w dłoniach, by wręczyć jedną z nich Levinowi. Nawet jeśli starał się, by jego wzrok nie był zbyt nachalny, nie ukrywał że mu się przygląda. Początkowo jedynie przełożył rękę za nim, tylko po to by ostatecznie ułożyć dłoń na jego włosach, przeczesując jasne kosmyki palcami.
- Włączaj ten film - nie będę cię wypytywać skoro tego nie chcesz , zdawały się mówić jego oczy. Jeśli kiedykolwiek Levin postanowi mu się wygadać, zawsze będzie tuż obok. Jeśli jednak chciał po prostu spędzić beztroski czas we względnej ciszy w towarzystwie drugiej osoby... to również mu pasowało.
Biorę jedną ze szklanek, upijam łyk soku i odstawiam na niski stolik stojący przed nami. Nie tylko ona tam ląduje, bo układam na szklanym blacie także swoje nogi i przyglądam się przyjacielowi, gdy ten się przy mnie mości. Zsuwam się trochę, by siedzieć niżej. Dzięki temu łatwiej będzie mi się przytulić. Włączam film, sięgam po koc leżący obok. Okrywam nas nim, aby było nam ciepło i przytulnie. Lubię to, że mogę pozwolić sobie przy nim na takie zachowanie. Że mnie nie wyśmieje ani nie przewróci na mnie oczami. A teraz potrzebuję bliskości, bo wbrew pozorom, jest mi naprawdę ciężko.
Wzdycham, kiedy mnie głaszcze. Mruczę krótko i opieram się o niego, przytulam. Nie wiem, czy to, co wybrałem, będzie dobre, ale mam wrażenie, że nasze spotkanie i tak ma bardziej na celu spędzenie ze sobą czasu, niż oglądanie mistrzowskich i wartościowych filmów.
- Dziękuję, że przyszedłeś - mówię cicho po kilku minutach, póki nie dzieje się jeszcze nic ważnego.
Przytulam się mocniej, wsuwam na chwilę nos w jego bluzę i przymykam oczy. To mieszkanie jest teraz takie puste. Takie nieprzytulne. Nie znoszę być sam, nudzę się wtedy, panikuję, nie wiem, co ze sobą zrobić. Męczę się. Dlatego bardzo doceniam, że pomyślał, by mnie odwiedzić. Sam mu się nie narzucałem, nie chciałem przeszkadzać, wiedząc, że ma na głowie dużo pracy. Zresztą, ma swoje problemy, a ileż mogę mówić o swoim złamanym sercu. Ileż można o tym słuchać. Przecież już zwierzałem mu się kilkakrotnie. Zmęczę go w końcu tym, jak bardzo nie umiem się pozbierać.
Spoglądam w stronę telewizora, wtulając policzek w jego tors i otulony kocem po samą brodę, oglądam film ze zmrużonymi oczami. Kiedy mnie tak głaszcze, mógłbym spokojnie zasnąć, ale nie przyszedł tu do mnie po to, żebym drzemał. Sam w zamian mozolnie przesuwam kciukiem po jego biodrze, obejmując go za brzuch.
Wzdycham, kiedy mnie głaszcze. Mruczę krótko i opieram się o niego, przytulam. Nie wiem, czy to, co wybrałem, będzie dobre, ale mam wrażenie, że nasze spotkanie i tak ma bardziej na celu spędzenie ze sobą czasu, niż oglądanie mistrzowskich i wartościowych filmów.
- Dziękuję, że przyszedłeś - mówię cicho po kilku minutach, póki nie dzieje się jeszcze nic ważnego.
Przytulam się mocniej, wsuwam na chwilę nos w jego bluzę i przymykam oczy. To mieszkanie jest teraz takie puste. Takie nieprzytulne. Nie znoszę być sam, nudzę się wtedy, panikuję, nie wiem, co ze sobą zrobić. Męczę się. Dlatego bardzo doceniam, że pomyślał, by mnie odwiedzić. Sam mu się nie narzucałem, nie chciałem przeszkadzać, wiedząc, że ma na głowie dużo pracy. Zresztą, ma swoje problemy, a ileż mogę mówić o swoim złamanym sercu. Ileż można o tym słuchać. Przecież już zwierzałem mu się kilkakrotnie. Zmęczę go w końcu tym, jak bardzo nie umiem się pozbierać.
Spoglądam w stronę telewizora, wtulając policzek w jego tors i otulony kocem po samą brodę, oglądam film ze zmrużonymi oczami. Kiedy mnie tak głaszcze, mógłbym spokojnie zasnąć, ale nie przyszedł tu do mnie po to, żebym drzemał. Sam w zamian mozolnie przesuwam kciukiem po jego biodrze, obejmując go za brzuch.
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach