Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Stojąca tuż obok tablicy z zapisami do klubów, ta która dla większości choć jest właściwie szczytem nudy, jednocześnie pozostaje 'tą najczęściej odwiedzaną'. To właśnie na niej zawisły bowiem imiona i nazwiska wszystkich uczniów przypisanych do odpowiednich klas. Pośród istnego morza mian wszelkiego rodzaju, z pewnością każdy uczeń znajdzie coś dla siebie.

Obok tablicy ustawiono natomiast krzykliwe ogłoszenie, które zwraca swą uwagę równie mocno, co paradujący w stroju białego niedźwiedzia chłopak. Gdy tylko zwracasz wzrok w jego kierunku, zdejmuje zwierzęcy łeb i macha namiętnie łapą, widocznie przywołując cię do siebie.
- Hej, hej! Pomożesz nam prawda? - szeroki uśmiech i wyraźna desperacja w oczach z pewnością ściąga uwagę, gdy podtyka ci pod nos kartki i długopis.
- Riverdale słynie z jednej z najlepszych reprezentacji sportowych w Vancouver, ale od tego roku postanowili rozwiązać kluby. Rzecz jasna bierzemy się już za ich ponowne założenie nie martw się. Może chcesz się zapisać? - gorliwe kiwanie głową i wskazanie na sąsiednią tablicę są aż zbyt wymownym gestem. Niemniej zaraz ponownie zwraca twoją uwagę, machając niedźwiedzią łapą.
- Tak czy inaczej, potrzebujemy nazwy dla naszej reprezentacji. Jak widzisz, naszą szkolną maskotką jest niedźwiedź. Masz już jakiś pomysł? Pisz i wrzucaj, dla wygranego czeka niezła nagroda! - po raz kolejny podtyka ci z nadzieją kartkę z długopisem, niemalże upuszczając niedźwiedzi łeb na ziemię, tylko po to by zaraz posłać kolejny rozbrajający uśmiech.

Tablica z listą uczniów [ STREFA DZIENNA ] NPSpng_shhhnqq

Zasady i informacje:
1. Jedna postać = maksymalnie dwie nazwy.
2. Wasz pomysł musi zostać wyszczególniony na początku posta. Wystarczy, że weźmiecie kartkę od niedźwiedziego chłopca, podpiszenie i wrzucicie do urny.
3. Wyniki zostaną ogłoszone na balu.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
{ Ryan }

Co za gwar.
Brązowowłosy rozglądał się dookoła, drapiąc po karku z niejaką niechęcią w oczach. Nie przepadał za tak dużymi zgromadzeniami ludzi. Nie żeby można mu było zarzucić jakąś mocną aspołeczność, po prostu tłumy nie były jego konikiem.
- To co, sprawdzimy najpierw tablicę? - rzucił luźno w stronę przyjaciela, obracając głowę w jego stronę. W sumie mógł się spodziewać, że rozpoczęcie roku w Riverdale nie będzie wyglądało normalnie. Nie kiedy chodziła tu tona uczniów, która dzień w dzień brała kąpiel w tysiącach dolarów.
Nie żeby miał im to jakoś szczególnie za złe. Z biegiem czasu nauczył się jak kontrolować zazdrość do tego stopnia, że obecnie nieszczególnie zwracał uwagę na różnice w statusie majątkowym.
Jak mógł się domyślić, nie było to zbyt popularne podejście. Już przy bramie zebrana grupka paru uczniów zjeżdżała właśnie wzrokiem jedną z dziewczyn, która wysiadła z niezwykle dlugiej limuzyny w towarzystwie kamerdynera. Niezbyt przychylne komentarze zaraz ucichły, gdy na teren szkoły wpadła cała gromada dzieci, wrzeszcząc wniebogłosy o atrakcjach, jakie oferowało im w danym dniu Riverdale.
- Chodźmy stąd. - rzucił nieco zmęczonym głosem, trącając Ryana łokciem w bok i ruszył przodem, obierając za punkt wielką tablicę. Wsunął dłonie w kieszenie bluzy i zawiesił wzrok na jednej z wielu białych kartek, przejeżdżając po niej wzrokiem. Odnalezienie swojego imienia wśród tony innych zajęło mu nieco czasu. Zaraz jednak odsłonił białe zęby w uśmiechu, zwracając się w stronę szarookiego.
- Jesteśmy w jednej klasie. - potrząsnął nieznacznie głową, gdy upierdliwa grzywka po raz tysięczny przysłoniła mu widok, opadając na oczy, nie pokwapił się jednak na odgarnięcie jej dłonią. Bo przecież lepiej wyglądać jak zarośnięty pies. Zerknął w bok na chłopaka w niedźwiedzim kostiumie, który właśnie zaczepił jakąś dziewczynę obok niego. Całe szczęście póki co, na nich nie zwrócił większej uwagi.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Takim wydarzeniom wolał przyglądać się z daleka. W towarzystwie tłumów czuł się nie tyle co nieswojo, ale na pewno cała masa ludzi ocierających się o niego, by móc przejść dalej, nie wywoływała w nim pozytywnych odczuć, chociaż jak zwykle nie dawał po sobie poznać, jak zmęczony był wszechobecnym hałasem. Nawet kolejne szturchnięcie, które niemalże posłało go na mijającą go – jak łatwo można było zauważyć – cheerleaderkę, nie wymusiło na jego twarzy żadnego krzywego grymasu. Bez wyrazu spoglądał na cały wachlarz nieznajomych twarzy i rzadziej tych, z którymi zetknął się już w Hudson's Bay. Gdyby nie obowiązkowość tego spotkania, na pewno nie ruszyłby się dziś z domu. Wróć. Obowiązkowość nie miała tu nic do rzeczy. To Riley był głównym powodem, dla którego tu przyszedł. Pewnie dlatego, że jako jedyny miał w sobie na tyle odwagi, by na własną rękę układać mu grafik dnia.
Jak chcesz ― rzucił, nawet nie ukrywając swojego braku zaangażowania w to wielkie wydarzenie. A przecież każdemu z nich powinny cieszyć się mordy na widok otaczającego ich bogactwa, prawda?
Istnieją trzy prawdy.
Wsunął palec za krawat i poluzował go, doprowadzając się do co najmniej nieporządnego stanu pośród tych wszystkich odstrzelonych książąt, dla których małe zagięcie na ubraniu było zbrodnią. Byli tu tak bardzo niedopasowani, że momentami ciężko było nie dopatrzeć się tego w oczach nastolatków, których nagle zmuszono do przyzwyczajenia się do niechcianej zmiany. Ignorował te spojrzenia, mimo że pojedynki na odległość nie były dla niego wyzwaniem.
„Chodźmy stąd.”
Trącony łokciem, zerknął z ukosa na kumpla i kiwnął głową. Bardziej usatysfakcjonowałoby go obranie innego kierunku – najlepiej z powrotem do bramy, ale bez słowa udał się za Winchesterem, zatrzymując się naprzeciwko tablicy. Ze znikomym zainteresowaniem przemknął wzrokiem po listach. Mimo że powinien skupić się na swoim nazwisku, wychwytywał też te, które brzmiały znajomo. Pewnie dlatego wiadomość Riley'a w ogóle go nie zaskoczyła.
Jasne. Jak znaczna większość osób z poprzedniej szkoły. Nie powiem, żeby mnie to dziwiło ― wymruczał. Każdą chwilę radości potrafił spierdolić.
Przepraszam! ― piskliwy głos dobiegł zza jego pleców, tuż po tym, jak ktoś na niego wpadł. Nawet nie drgnął z miejsca, zaledwie przekręcając głowę, by spojrzeć za siebie przez ramię. Szare tęczówki obrzuciły nieznajomą, czarnowłosą dziewczynę chłodnym spojrzeniem. A ponieważ nie powiedział ani słowa, nawet głupiego „Nie szkodzi”, zrodził w niej chęć do nagłej ewakuacji z tego miejsca. Brunetka najwidoczniej liczyła też na to, że jeśli opuści głowę i pozwoli, by długie wlosy zasłoniły jej twarz, szatyn jej nie zapamięta.
Powinieneś być milszy.
To oni powinni być ostrożniejsi.
Załatwmy co mamy do załatwienia i chodźmy.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
{ Ryan }

Czy brązowowłosy o tym wiedział? W jakimś stopniu na pewno. Pewnie dlatego, był gotów praktycznie siłą zrywać go z łóżka, jeśli to miało sprawić, że Ryan pojawi się w jakimś miejscu. Winchester zdecydowanie wolałby teraz siedzieć cicho w jakiejś bibliotece i czytać w spokoju książkę, zamiast przepychać się przez tłumy. Niemniej, mając obok siebie kogoś, kogo znasz zawsze było dużo łatwiej.
Samolubny. Egoistyczny. Myślisz tylko o sobie.
Cichy szept z tyłu jego głowy, nie wzbudził w nim żadnych uczuć. Potarł jedynie nos wierzchem dłoni, rozglądając się dookoła. I jemu nie udało się uniknąć przepchnięcia, gdy jeden z chłopaków wpadł na niego, niemalże posyłając ich oboje na tablicę. Całe szczęście zachował równowagę, zaraz rzucając zrezygnowane spojrzenie jego wyraźnie rozbawionym znajomym.
Nie pozwól by cię zirytowali, Riley.
- Rany, skończone debile! Sorry stary, moja wina. - nieznajomy chłopak klepnął go w ramię i stanął obok szukając swojego nazwiska na liście. Winchester nie odpowiedział mu w żaden sposób, otrzepując jedynie dotknięte miejsce z jakiegoś niewidzialnego brudu.
- Cieszę się, że też się cieszysz. - rzucił z przekąsem w stronę Ryana. Jego wzrok padł na przestraszoną dziewczynę, niemniej i on nie zamierzał podejmować w tym momencie żadnej akcji. Błysk bieli, który dostrzegł kątem oka, sprawił że wyprostował się nieznacznie, gdy paskudny zwierzęcy ryj zawisł nad jego ramieniem, szczerząc kły w jej kierunku.
Całkiem ładna. Taka młoda, pewnie pierwszoklasistka.
Łapy zacisnęły się mocniej na jego ramieniu, wysyłając prąd bólu wzdłuż jego boku. Mimo to nawet się nie skrzywił. Wilk przeszedł zwinnie na Ryana, by zaraz owinąć się wokół szyi nieznanej mu dziewczyny. Riley wodził za nim wzrokiem, zaciskając nieznacznie szczękę.
Może ją pożremy?
- Hej, hej! - chłopak w niedźwiedzim stroju szarpnął go za ramię, by zwrócić na siebie jego uwagę. Winchester wzdrygnął się nieznacznie, widząc kątem oka jak Wilk rozpływa się w powietrzu, wypuszczając niczego nieświadomą czarnowłosą ze swoich szponów.
- Pomożesz nam, prawda? - spojrzał w podekscytowane, błagalne oczy stojącego przed nim osobnika, zaraz uciekając uwagą w stronę Grimshawa. Wątpił, by chciał tu siedzieć. Mimo to wysłuchał co chłopak ma do powiedzenia, raz po raz przeskakując spojrzeniem z niego na Ryana.
- Masz jakiś pomysł?
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Przysunął palce do głowy i rozmasował skroń, gdy obok znalazły się kolejne osoby, pchające się do listy jak bydło do koryta. Z jego osobistych doświadczeń wynikało, że żadna tablica jeszcze sama z miejsca nie uciekła, ale sądząc po zachowaniu niektórych, był tu jedną z niewielu osób, które nie spotkały się z takim zjawiskiem. Głowa chciała mu pęknąć, gdy zaraz obok jakieś dziewczyny zbiorowo wydały z siebie okrzyk radości. Zdawkowo zerknął w ich stronę i, sądząc po nieprzychylnym spojrzeniu, w głowie już zdążył poderżnąć im gardła. Każdej w dziesięciu miejscach, tak na wszelki wypadek.
Wsunął ręce do kieszeni, przenosząc wzrok na Winchestera, który nie wyglądał jakby spieszyło mu się do wyjścia. A mogli spędzić ten dzień o wiele ciekawiej. Na przykład siedząc na dachu jakiegoś budynku i niczym panowie tego świata, patrzeć na wszystko i wszystkich z góry. Na tę myśl nawet zadarł głowę wyżej i przyjrzał się budynkowi, który wznosił się ponad tablicę. Tak różny od nieco zapuszczonych murów Hudson's Bay.
Skaczę z radości, Winchester ― odbił piłeczkę, nie patrząc na ciemnowłosego. Wypowiadane słowa zgubiły za sobą wyraz, przeciskając się przez gardło. Nie było w tym ani złośliwości, ani rozbawienia, ani nawet sarkazmu, których w tym momencie każdy by od niego oczekiwał. Brzmiało to tak, jakby dzielił się z nim suchym i oklepanym faktem, przez co równie dobrze mógł właśnie zająć się opisywaniem obecnego stanu pogodowego. ― Czy możemy ju--
„Hej, hej!”
Obcy głos momentalnie zagłuszył jego własny, wywołując w nim jeszcze większą chęć ulotnienia się. Nastolatek w stroju niedźwiedzia z miejsca oznaczał dla niego dodatkowy i zupełnie niepotrzebny kłopot, a podekscytowanie w jego oczach sprawiło, że Grimshaw nie potrafił powstrzymać się od podzielenia się z nim swoim sceptycyzmem, który aż bił od jego szarych tęczówek. Nie za bardzo obchodziło go to, że klub sportowy był w potrzebie. Szkoła nie istniała od dziś, więc dlaczego jeszcze nie mieli dla siebie nazwy?
„Masz jakiś pomysł?”
Natrętne futrzaki?
No, no. Trzeba przyznać, że potrafisz być kreatywny, Ryan.
Nie ― rzucił mrukliwie i zaraz odwrócił się, mierzwiąc włosy z tyłu głowy, nie przejmując się, że mógł zdenerwować albo sprawić przykrość koledze ze szkoły. Rozejrzał się uważniej dookoła, wiodąc wzrokiem ponad głowami kłębiących się w pobliżu uczniów. ― Trudno potraktować poważnie gadającego niedźwiedzia ― rzucił bez ogródek i postąpił pierwszy krok do przodu w stronę miejsca, gdzie nie dopatrzył się aż tak wielu osób.
Szukasz tu zwady?
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
{ Ryan }

WEST STRIKERS
LUNATIC BEARS

Widział jego zmęczenie. Doskonale je zresztą rozumiał, niemniej miał nadzieję, że tym razem przetrzyma ten krótki moment i nie zostawi go tu samego. W końcu Rileyowi obecność tutaj uśmiechała się w równym stopniu co jemu.
Sam go tutaj ściągnąłeś. Lubisz patrzeć jak cierpi?
Machnął gwałtownie dłonią, uderzając nią o swoje ramię. Zbierający się na nim cień rozbił się na kawałki, znikając chwilowo z jego widoku. Zaraz rozmasował uderzone miejsce, wlepiając wzrok gdzieś w bok.
Cierpi? Nie rozśmieszaj mnie.
Materiał bluzy rozprostował się pod jego dotykiem, a Riley uniósł kąciki ust w uprzejmym uśmiechu, gdy niedźwiedzi chłopak podsunął mu kartkę. Nie był pewien czy ma właściwie pomysł na jakikolwiek tytuł.
No, no, no. Spójrzcie tylko. Nasz pomocny chłopiec znowu w akcji.
Szyderczy głos Wilka wypełnił jego umysł wraz z paskudnym chichotem, przyprawiającym go o ból głowy. Cień spłynął na ziemię stając u jego boku i prześlizgnął się pomiędzy nogami nieznanej czarnowłosej dziewczyny, zaraz stając obok niedźwiedzia. Wzniósł się bez większego problemu na tylne łapy i nienaturalnie wydłużył swoje ciało, obracając głowę i sto osiemdziesiąt stopni, by wyszczerzyć białe zębiska tuż przed twarzą niedźwiedziego chłopca.
Riley odwrócił wzrok nie chcąc na to dłużej patrzeć. Zamyślił się przez chwilę, rozglądając dookoła, zupełnie jakby postanowił odnaleźć inspirację w terenie. Tylko dzięki temu zdołał dojrzeć, że Ryan zaczął torować sobie drogę ku mniej obleganemu miejscu. Chyba nie zamierzał go zostawić? Przełożył długopis do drugiej ręki, w której trzymał też kartkę.
- Ryan. - sięgnął w jego stronę z zamiarem złapania go za dłoń i zatrzymania w miejscu. Ruch ten został jednak błyskawicznie powstrzymany przez niego samego. Zacisnął palce w pięść i opuścił ją wzdłuż boku.
- Daj mi minutę. - rzucił spokojnym tonem i uśmiechnął się nieznacznie, zupełnie jakby ten jeden gest miał go przekonać do zostania w jednym miejscu choć przez chwilę dłużej. Długopis poszedł w ruch, zapisując na kartce dwie nazwy, które wpadły mu w międzyczasie do głowy. Wilk wyraźnie stracił zainteresowanie niedźwiedzim chłopakiem, zaraz bowiem przesunął się na sąsiednią dziewczynę, tylko po to by zaraz zatoczyć koło wokół Rileya.
Po co się starasz? Jesteś na tyle beznadziejny, by i tak nie wybrali twoich pomysłów.
Zignorował go odrywając długopis od kartki. Łapa Wilka uderzyła w jego dłoń, wytrącając przedmiot na ziemię. Riley powstrzymał syknięcie zamarł przez chwilę w bezruchu i rozprostował palce, obracając szczypiącą z bólu dłoń w miejscu, w którym uderzyły pazury. Niemniej, nie było na niej żadnego śladu.
Niechciana sierota. Życiowy nieudacznik i przybłęda. Śmieją się z ciebie, widzisz?
Zerknął w bok na chichoczące dziewczyny, mimo że rozsądek podpowiadał mu, że po prostu jedna z nich opowiedziała drugiej coś śmiesznego. Widząc jego spojrzenie momentalnie umilkła i przysłoniła twarz włosami.
Riley schylił się bez większego wyrazu na twarzy, podnosząc długopis z ziemi i otrzepał go z kurzu, zaraz podając niedźwiedziemu chłopakowi wraz z kartką. Nie miał nic więcej do dodania.
Szydzą. Obserwują. Wyśmiewają.
Zacisnął zęby i zwrócił się w stronę Ryana, po raz kolejny wyginając usta w nieznacznym uśmiechu.
- To jak, dom strachów? Czy wolisz najpierw coś zjeść?
Kamira Evergreen
Kamira Evergreen
Fresh Blood Lost in the City
Wartownicy Zachodu
Riverdale Bears


W sumie odszukanie swojego imienia i nazwiska na tablicy było tylko formalnością. Przeciskała się przez tłum ze spuszczoną głową, patrząc pod nogi. Matko boska, więcej ich matka nie miała? Kiedy dotarła do tablicy szybko odszukała swoje imię i uśmiechnęła się pod nosem. Całkiem dużo tu śmiesznych imion i nazwisk, jej nie bardzo się wyróżnia. Rozejrzała się, a desperacja którą napotkała zainteresowała ją. Chłopak machał do niej z takim zaangażowaniem, że Kamira postanowiła chociaż spróbować mu pomóc, niech straci. Kiedy naświetlił jej sprawę, dziewczyna wypisała cokolwiek jej przyszło do głowy. W końcu Vancouver leży na zachodzie tak? A druga była najprostszą jaka przyszła jej do głowy. Po prostu chciała mu pomóc i bała się, że jeśli nie będzie chciała podać nazw, to nie daj Boże spróbuje ją zaciągnąć do klubu sportowego. Uśmiechnęła się do chłopaka wrzucając nazwy na karteczce i z drugiej strony zapisując swoje imię. A nóż widelec...
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
INGERENCJA MISTRZA GRY

Niedźwiedzi chłopak nieustannie podrygiwał w miejscu, zupełnie jakby sam nie mógł się doczekać, co też takiego wymyśli Kamira.
- Wiedziałem, że na tym świecie istnieją jeszcze kreatywni ludzie! - powiedział z zachwytem, wyraźnie wniebowzięty, gdy sięgnęła po kartkę i długopis. Od czasu do czasu bezczelnie nachylał się w jej kierunku, wgapiając w kartkę z wyraźnym podnieceniem. Dopóki ktoś nie wpadł na niego od tyłu, niemalże wytrącając mu pudełko z karteczkami z dłoni.
- Przepraszam, PRZEPRASZAM! O mój boże, o mój boże. Zawody! Spieszę się, przepraszam! - dziewczyna dosłownie wpadła i wypadła, pozostawiając po sobie masującego się po żebrach chłopaka w niedźwiedzim stroju. Patrzył przez chwilę za odbiegającą, wyraźnie spóźnioną zawodniczką, zaraz posyłając Kamirze szeroki uśmiech.
- Tacy oddani ci nasi sportowcy. To jak tam, skończyłaś? Rany naprawdę jesteśmy ci wdzięczni. Mam nadzieję, że twoja nazwa będzie tą, którą wybierzemy. Oczywiście odpowiednio się odwdzięczymy. Wszyscy. - paplał trzy po trzy, wymachując jej przed oczami pudełkiem, do tego stopnia, że niedźwiedzia głowa wypadła mu z rąk i uderzyła z hukiem w tablicę, zrzucając jeden z plakatów. Zamarł przez chwilę, zaraz śmiejąc się z zakłopotaniem, gdy jeden z towarzyszących mu znajomych rzucił mu ganiące spojrzenie.
- Przepraszam, za bardzo się podnieciłem. - schylił się błyskawicznie po łeb i podniósł go, wciskając sobie na głowę. Teraz w pełnym stroju, pomachał dziewczynie z wyraźnym zadowoleniem, tym razem już spokojnie podsuwając jej pudełko.
- Gdybyś była zainteresowana zapisaniem się do klubu sportowego to tam są zgłoszenia. - rzucił wesoło, wskazując wolną łapą w prawo.
- Rzecz jasna nic na siłę.
Kamira Evergreen
Kamira Evergreen
Fresh Blood Lost in the City
Chłopak ją rozbawił, tym nieustannym podskakiwaniem. Bycie tak radosnym i energicznych chyba nie jest do końca zdrowe. Ciekawe czy kiedyś się tym męczy. Trochę ją speszył komentarzem o kreatywności, tym bardziej, ze nie podeszła tu specjalnie "Bo ma super pomysł", tylko miała jakikolwiek i chciała na coś się przydać. To nie brzmi jak wyznanie osoby kreatywnej.
Automatycznie wyciągnęła ręce by go podtrzymać kiedy jakaś dziewczyna na niego wpadła, ale niedźwiadek sam sobie poradził i bez jej pomocy. Prawdę powiedziawszy im dłużej tu stała, tym bardziej ją rozczulał. Zaczynał pleść trochę od rzeczy, a ona uniosła brwi, zastanawiając się czy on się tak stresuje czy ekscytuje i czy przy każdym tak reaguje. Powinien ograniczyć sobie tą radość, bo na prawdę się rozchoruje. Kamira autentycznie zaczynała się martwić. Mimowolnie skuliła się kiedy głowa huknęła o tablicę.
- Nie, nic się nie stało, nie ma sprawy. - W sumie to chyba były jej pierwsze słowa do niego. Na razie chłopak wyrabiał normę za nich oboje. Kiedy podsunął jej pudełko wrzuciła karteczkę i uśmiechnęła się ponownie.
- Trochę słabo ze mną fizycznie i jestem leniwa, a na pewno brak mi takiego... entuzjazmu jak Twój. - Pokiwała głową zadowolona z doboru słów. - Trzymam kciuki i powodzenia, oby jak najwięcej osób wpisało wam nazwy! - Była bliska wykonania jakiegoś zwycięskiego gestu, ale jednak stłamsiła go. To by było głupie i nie pasuje do niej.
- Dzięki za pomoc i jeszcze raz, powodzenia i do zobaczenia! - Skinęła mu głową i zaczęła iść w stronę skąd napływały zapachy jedzenia. Minęła dwóch chłopaków, do których niedźwiadek teraz doskoczył i uśmiechnęła się przelotnie. Teraz wymierający gatunek niedźwiedzia polarnego jest ich problemem, niech oni się nim opiekują.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Wsunął ręce do kieszeni, nie zdając sobie sprawy, że przy okazji sam odciął Riley'a od możliwości dotknięcia go. Kiedy zerknął za siebie przez ramię, szatyn już trzymał swoje ręce przy sobie. Zmierzył go beznamiętnym spojrzeniem, chociaż zdawało się, że przez szare tęczówki przemknął nieznaczny błysk zniechęcenia. Co prawda, w jego przypadku mogła być to kwestia innego padania światła, mimo że mało kto chciałby się znaleźć teraz na jego miejscu. Ilość pojawiających się tu uczniów powinna stopniowo maleć, jednak miał wrażenie, że było ich coraz więcej. Możliwe, że to przez tę nieustanną konieczność przesuwania się kawałek dalej, by uniknąć niepożądanego kontaktu z jakąś przepychającą się do tablicy osobą. Miał nadzieję, że to potrwa tylko minutę, bo nigdy nie rozumiał tej nieodpartej chęci pomocy innym, którą cechował się jego kumpel. Grimshaw dość często zostawiał go samego w chwilach, gdy Winchester znów poczuł się w obowiązku przeprowadzenia staruszki przez ulicę i pomoc z jej zakupami, jakby od tego zależały losy całego świata.
Może powinieneś wziąć z niego przykład.
To jak nieopłacalny biznes.
Zrozumiałbyś go znacznie lepiej.
Nie próbuję.
I nie chciał próbować. Ludzie byli niewdzięczni, aczkolwiek Ryan nie zamierzał dzielić się ze Starrem tak oczywistą wiedzą. Któregoś dnia na pewno sam miał się o tym przekonać. Nie czekał na ten moment, licząc na jego gruntowną przemianę. Po prostu wiedział, że nastąpi, a wtedy...
Wtedy co?
Pewnie nic by się nie zmieniło.
Przesunął palcami po paczce papierosów. Przypomnienie sobie o jej istnieniu wzbudziło w nim nagłą chęć zapalenia gdziekolwiek, gdzie było spokojniej. Przesunął językiem po podniebieniu, walcząc z chęcią wyciągnięcia pojedynczej używki. Przez cały czas uważnie przyglądał się drugiemu ciemnowłosemu, rejestrując każde jego potknięcie. Nawet upadający na ziemię długopis nie przyciągnął jego uwagi na tyle, by oderwał od niego wzrok, jakby tym chciał zakorzenić w nim poczucie bycia obserwowanym. Wcale mu nie pomagał.
Myślałem, że nie przyszliśmy tu dla zabawy ― rzucił, kiedy młodzieniec wreszcie skończył udzielać się społecznie. Zupełnie niespodziewanie złapał go za rękaw i pociągnął w swoją stronę, chwilę później obserwując, jak jakiś młodszy uczeń wręcz wpada w wolną przestrzeń między nim, a drugą osobą, przy okazji wpadając na trzecią. Wykrzywił usta w niezadowolonym grymasie, jeszcze przez chwilę przyglądając się przepraszającemu wszystkich młodziakowi. ― Chcę zapalić. Potem rób co chcesz.
Wyprostował palce, wypuszczając jego ubranie z uścisku. Nie zamierzał go ograniczać, najwidoczniej mając tę świadomość, że idealnym towarzyszem nie był. Jego kumpel zdecydowanie mógł zabrać ze sobą kogoś, kto podzieliłby jego entuzjazm względem atrakcji.
Dobrze wiesz, że nie wygląda na uradowanego.
Jesteś rozkojarzony ― mruknął, chociaż równie dobrze mógł mu zakomunikować, że go wkurza, choć ten znajomy, suchy ton nie miałby aż tak dużej siły przebicia. Może faktycznie to tłumy mu nie sprzyjały albo znowu nie zjadł śniadania – powód nie był istotny. Skoro już mieli tu zostać, lepiej żeby się skupił.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Całe szczęście. Chłopak choć sam miał w sobie zadziwiająco dużą ilość samokontroli, było mu dużo łatwiej gdy szatyn sam odcinał mu dostęp do siebie. Zupełnie jakby wyczuwał, że Riley właśnie próbuje popełnić jeden z najgorszych błędów swojego życia.
Wzrok przyjaciela choć w pewien sposób go martwił to nie wpływał w żaden inny sposób na jego humor. Widział, że przebywanie w tym miejscu go męczy, ale skoro już podjął się udzielenia komuś pomocy, nie zamierzał przerywać danej czynności w połowie. Nawet ze względu na niego. Nawet jeśli zamierzał po raz kolejny zostawić go samego, nie miałby mu tego za złe. Jak zawsze. Wróci do niego z uśmiechem i wyciągnie go gdzieś po raz kolejny.
Jak żałosny kundel, łudzący się, że nie dostanie po raz kolejny kopa od swojego właściciela, który szykuje już łańcuch. Lubisz to. Popychadło.
Wilk owinął się wokół jego nogi wspinając coraz wyżej, aż w końcu osiadł na jego ramionach, wpatrując się w niedźwiedziego chłopaka.
Nie zwracał uwagi na jego słowa. Słyszał je na tyle często, by nauczyć się ignorować ich przekaz przynajmniej w większości przypadków. Nie widział niczego złego w swoim zachowaniu, w końcu nikt mu niczego nie narzucał. Robił dokładnie to co chciał, czyż nie?
Mimo to zdecydowanie się nie ociągał. Postukiwał raz po raz długopisem o kartkę co zdradzało jego przyspieszony tok myślenia.
Po co się spieszysz? Przecież i tak wszyscy się tobą brzydzą. Pewnie już sobie poszedł.
Wilk zamachał ogonem, ocierając się nim o jego plecy.
Nie poszedł.
Zbyt wyraźnie wyczuwał na sobie jego wzrok.
- Jak będziesz się tak we mnie wgapiał to pomyślę, że się zakochałeś, kretynie. - rzucił sarkastycznie, obracając się w jego stronę i uniósł brew. Niemniej ledwo zdążył oddać kartkę, gdy został pociągnięty w bok, prawie na niego wpadając. Nadepnął na niego przypadkowo, zatrzymując się parę centymetrów od jego ramienia. Nie zdażył nawet zapytać co właściwie robi, gdy usłyszał jęki wpadających na siebie ludzi.
Zamknął rozchylone usta i wycofał się w tył, gdy uznał, że jest już bezpiecznie.
- Dzięki. I sorry. - spojrzał wymownie na buty, zaraz powracając do niego beznamiętnym wzrokiem. Zapali i sobie pójdzie, czy zapali i pozwoli się ciągać po stoiskach? Dowie się pewnie dopiero za kilka minut. Pociągnął palcami na nachodzący mu na oczy kosmyk i kiwnął głową, wyginając kąciki ust w nikłym uśmiechu.
- Jasne. I tak już tutaj skończyłem. Chodźmy, z tyłu są ogrody. Tam nikt się nie przywali o palenie. - klepnął go w ramię, odwracając wzrok i ruszył przed siebie, dość zwinnie omijając pchających się ludzi.
- I będę wdzięczny jeśli do tego czasu się powstrzymasz. Swoją drogą, zapomniałem swoich z akademika. Mam nadzieję, że poratujesz kumpla. Miej na uwadze kto będzie robił dla ciebie notatki z lekcji. - szantaż? Norma. Rozejrzał się nieznacznie dookoła, nie widział jednak wilka w zasięgu wzroku. Wyciągnął ręce ponad głowę przeciągając się z cichym pomrukiem i spojrzał przez ramię na Ryana.
- Nie wyspałem się. - rzucił lekceważąco, zaraz drapiąc się po karku. Zdecydowanie wolał tą wymówkę od wszelkich prób tłumaczenia. Nawet jeśli faktycznie nie jadł dziś śniadania. Właściwie to ostatni posiłek jadł poprzedniego dnia rano, choć nie uważał tego za fakt na tyle istotny, by dzielić się nim z Grimshawem.
- Za tym budynkiem. - wskazał palcem odpowiednią trasę. Już na tym etapie ilość ludzi zdecydowanie się przerzedziła, pozwalając mu na swobodne łażenie po całej ścieżce.

zt. x2
-> Następny temat.
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach